JACQUES PHILIPPE
Czas dla Boga
SPIS TREŚCI
Wprowadzenie
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Modlitwa wewnętrzna nie jest techniką, lecz łaską
Rozdział 2
Kilka wniosków
Rozdział 3
Podstawą kontemplacji jest wiara i zaufanie
1. Wiara w obecność Boga
3. Wiara w owoce kontemplacji
Rozdział 4
Wytrwałość i wierność
Rozdział 5
Czystość intencji
Rozdział 6
Pokora i ubóstwo serca
Rozdział 7
Decyzja wytrwania
1. Bez głębokiej modlitwy świętość staje się niemożliwa
2. Problem braku czasu
4. Czy wystarczy modlić się pracując?
5. Pułapka fałszywej szczerości
Rozdział 8
Oddać się bez reszty
CZĘŚĆ DRUGA
Jak spożytkować czas modlitwy kontemplacyjnej
Rozdział 1
Wprowadzenie
Rozdział 2
Gdy pytanie w ogóle nie powstaje
Rozdział 3
Pierwszeństwo działania Boga
Rozdział 4
Pierwszeństwo miłości
1. Dążenie do prostoty
Rozdział 5
Bóg daje siebie za pośrednictwem człowieczeństwa Jezusa
Rozdział 6
Bóg mieszka w naszym sercu
CZĘŚĆ TRZECIA
Etapy modlitwy wewnętrznej
Rozdział 1
Droga od rozumu do serca
1. Zubożenie staje się bogactwem?
Rozdział 2
Rana serca
1. Modlitwa wewnętrzna — trwać z otwartą raną
Rozdział 3
Nasze serca i serce Kościoła
CZĘŚĆ CZWARTA Zewnętrzne warunki modlitwy
Rozdział 1
Czas
1. Pora modlitwy
2. Długość modlitwy
Rozdział 2
Miejsce
Rozdział 3
Postawy ciała
CZĘŚĆ PIĄTA
Kilka metod modlitwy wewnętrznej
Rozdział 1
Wprowadzenie
Rozdział 2
Medytacja
Rozdział 3
Modlitwa serca
Rozdział 4
Różaniec
Rozdział 5
Jak reagować na niektóre trudności
Rozproszenia
Aneks 1
Metoda medytacji Ojca Libermanna
1. Adoracja
2. Rozważania
3. Postanowienia
Aneks 2
(1614-1691)
Wprowadzenie
W zachodniej tradycji katolickiej „modlitwą kontemplacyjną" lub „modlitwą wewnętrzną" określa się taki rodzaj modlitwy, raczej dłuższej, gdy stajemy przed Bogiem w samotności i w ciszy z pragnieniem wejścia z Nim w komunię miłości. Wszyscy mistrzowie duchowi uważają regularne praktykowanie tej formy modlitwy za uprzywilejowany i nieodzowny sposób, jeśli chce się wieść życie autentycznie chrześcijańskie, dojść do poznania Boga, ukochać Go i być zdolnym odpowiedzieć na Jego wezwanie.
Wiele dziś osób, należy się z tego Cieszyć, pragnie Boga. Odczuwają pragnienie głębokiej, intensywnej modlitwy wewnętrznej i chcieliby ją praktykować. Napotykają jednak przeszkody, gdy chcą się zaangażować, a szczególnie gdy chcą w tym zaangażowaniu wytrwać. Czasem brak kogoś, kto mógłby ich zachęcić, inaczej trudno samemu wejść w modlitwę. Są bezradni, nie wiedzą, jak się za to zabrać; a czasem zniechęcają się po kilku próbach, gdy tylko napotkają trudności, porzucają regularną modlitwę. Tymczasem nieskończenie należy tego żałować, gdyż według jednomyślnego świadectwa wszystkich świętych, wytrwałość jest tą wąską bramą, która prowadzi do Królestwa Niebieskiego. To poprzez nią i jedynie tą drogą otrzymujemy dobra, o których napisano: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowiecze nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Kontemplacja jest źródłem prawdziwego szczęścia, a ten, kto ją wiernie praktykuje, będzie mógł skosztować i zobaczyć, jak dobry jest Pan (por. Ps 34) i odnaleźć żywą wodę - obietnicę Jezusa: Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki (J 4,14).
Przekonani o tej prawdzie, chcielibyśmy, żeby ta książeczka zawierała wskazówki i rady jak najprostsze i jak najbardziej konkretne. Chcemy, żeby w ten sposób pomagała wszystkim czytelnikom spragnionym modlitwy zaangażować się w nią i w niej wytrwać, nie pozwalając się pokonać trudnościom, które z pewnością się pojawią.
Dzieła dotyczące modlitwy wewnętrznej są liczne i wszyscy wielcy kontemplatycy mówią o niej znacznie lepiej niż my byśmy mogli to kiedykolwiek uczynić. Będziemy ich zresztą często cytować. Sądzimy jednak, że tradycyjne nauczanie Kościoła na ten temat wymaga przedstawienia go dzisiaj wierzącym w sposób prosty, przystępny dla wszystkich, dostosowany do naszej wrażliwości i naszego języka, biorący pod uwagę pedagogikę, jaką Bóg w swej mądrości posługuje się współcześnie, prowadząc dusze do świętości; pedagogikę nie zawsze tę samą, co wieki temu. Takie stawialiśmy sobie zadanie, redagując tę książeczkę
CZĘŚĆ PIERWSZA
Modlitwa wewnętrzna nie jest techniką, lecz łaską
Rozdział 1
Modlitwa wewnętrzna nie jest chrześcijańską jogą
Żeby wytrwać w modlitwie, trzeba już na samym początku uniknąć fałszywej ścieżki. Bardzo więc ważne staje się zrozumienie specyfiki kontemplacji chrześcijańskiej i tego, co ją odróżnia od innych dróg duchowych. Jest to tym bardziej konieczne, że materializm naszej kultury wyzwala w konsekwencji głód absolutu, mistyki, kontaktu z Niewidzialnym, co samo w sobie dobre, utyka czasem w doświadczeniach zwodniczych, a czasem nawet niszczących.
Pierwsza podstawowa prawda, jaką powinniśmy pojąć, bez której nie będziemy mogli posunąć się zbyt daleko to ta, że modlitwa kontemplacyjna nie jest owocem żadnej techniki, lecz darem łaski. Święta Joanna Chantal mówiła: „Najlepsza metoda modlitwy wewnętrznej polega na tym, żeby jej wcale nie posiadać, gdyż modlitwy nie opanowuje się dzięki sztuce (dziś powiedzielibyśmy - technice), lecz dzięki łasce". Nie istnieje metoda modlitwy wewnętrznej w tym sensie, że nie ma zespołu reguł, sposobów postępowania, które wystarczy zastosować, żeby się dobrze modlić. Prawdziwa kontemplacja jest darem, którego Bóg udziela za darmo, ale trzeba rozumieć, w jaki sposób go przyjąć.
Jest to bardzo istotne. Zwłaszcza dzisiaj, z powodu szerokiego rozpowszechniania się w naszej kulturze wschodnich metod medytacji, takich jak Joga czy Zen oraz z powodu współczesnej mentalności, która wszystko chce zredukować do technik i wreszcie z powodu ciągłej ludzkiej pokusy, żeby uczynić z życia - nawet z życia duchowego - coś, czym można kierować według własnego upodobania. Często mniej lub bardziej świadomie tworzymy sobie fałszywy obraz kontemplacji. Wydaje nam się, że poczynimy w niej nagłe postępy dzięki technikom myślowej koncentracji, odpowiedniemu oddychaniu, pozycji ciała, powtarzaniu pewnych formuł. Gdy elementy te zostaną raz na zawsze opanowane, pozwolą nam osiągnąć stan wyższej świadomości. Takie spojrzenie na sprawę, podświadomie oparte na technikach Wschodu, wpływa czasem na naszą koncepcję modlitwy i życia mistycznego w chrześcijaństwie, co jest całkowicie błędne.
Błędne, ponieważ przywiązujemy się do metod i w rezultacie kluczowy staje się wysiłek człowieka, podczas gdy w chrześcijaństwie wszystko jest łaską, wszystko jest darem Boga, darmo danym. To prawda, że pomiędzy wschodnim ascetą czy też „duchownym", a chrześcijańskim kontemplatykiem może istnieć pewne podobieństwo, ale jest ono całkowicie zewnętrzne; w istocie rzeczy są to dwa światy bardzo różne od siebie, a nawet nieprzystawalne
Więcej argumentów na ten temat czytelnik znajdzie w książce Des bords du Gange aux rives du Jourdain, Fayard. Zauważmy, że istnieje jeszcze jedna zasadnicza różnica pomiędzy duchowością chrześcijańską, a tą, która jest zainspirowana mądrością niechrześcijańskiej Azji. W tej ostatniej, celem duchowej drogi jest bardzo często bądź absolutyzacja „Ja", bądź roztopienie się w jakimś wielkim „Wszystkim", eliminacja cierpienia przez wygaszenie pragnień i osłabienie odrębności. Natomiast ostateczny cel modlitwy jest zupełnie inny: jest nim przebóstwienie, stanięcie twarzą w twarz z Bogiem, więź miłości pomiędzy jedną a drugą osobą. Głębokie zjednoczenie, które szanuje jednak odrębność osób, dlatego właśnie, żeby mógł istnieć w miłości dar i wzajemność. Należy być dziś równocześnie bardzo czujnym w stosunku do prądów, nazywanych New Age, które rozprzestrzeniają się niemal wszędzie. Chodzi o rodzaj synkretyzmu, w którym ma również miejsce astrologia, reinkarnacja i mądrość Wschodu. Jest to współczesna forma gnozy, która zupełnie nie zwraca uwagi na tajemnicę Wcielenia i w rezultacie jest iluzoryczną próbą samospełnienia bez łaski (dokładne przeciwieństwo tego, co przedstawiamy w tej książce), jednocześnie bardzo egoistyczną, ponieważ drugi człowiek nigdy nie jest tam ujmowany według jego własnej wartości, lecz wyłącznie jako narzędzie mojej własnej realizacji. Jest to świat bez prawdziwej relacji z innymi, bez tożsamości, a w konsekwencji bez miłości.
Podstawowa różnica polega, jak już powiedzieliśmy, na tym, że w jednym przypadku chodzi o technikę, o działanie, które zależy przede wszystkim od człowieka i od jego możliwości (nawet jeśli odwołuje się do szczególnych zdolności, które pozostają jakby uśpione u wszystkich zwykłych śmiertelników, i które „metoda medytacji" tylko objawia i rozwija), w drugim zaś przypadku to Bóg jest tym, który daje człowiekowi Siebie w sposób całkowicie dobrowolny. Nawet jeśli, jak to ujrzymy, pewna inicjatywa i aktywność ze strony człowieka ma tutaj swoje miejsce, cały gmach kontemplacji spoczywa na zaproszeniu Boga i Jego łaski. Nigdy nie należy tracić tego z oczu. Nawet gdy zasadniczo co do tego się nie mylimy, to jedną ze stałych, czasem subtelnych pokus życia duchowego pozostaje opieranie go na naszych własnych wysiłkach, nie zaś na miłosierdziu Boga.
Wnioski z tego, co przed chwilą ustaliliśmy, są bardzo istotne. Przyjrzyjmy się kilku z nich.
Rozdział 2
Kilka wniosków
Pierwszy wniosek jest taki, że nawet jeśli różne metody czy też ćwiczenia mogą pomóc w modlitwie, nie należy do nich przywiązywać zbyt dużej wagi i wszystkiego na nich opierać. Oznaczałoby to skupienie uwagi w modlitwie na nas samych, nie zaś na Bogu, a to właśnie jest błąd, którego mieliśmy unikać! Nie powinniśmy też sądzić, że wystarczy trochę treningu, czy też opanowanie pewnych „sztuczek", żeby pozbyć się trudności w modlitwie, na przykład rozproszeń. Głęboka logika, dzięki której postępujemy w życiu duchowym naprzód, należy do zupełnie innego porządku. Skądinąd - na szczęście - gdyby kontemplacja miała opierać się na naszych własnych siłach, nie zaszlibyśmy zbyt daleko. Święta Teresa z Avila twierdzi, że „fundamentem, na którym spoczywa gmach modlitwy wewnętrznej jest pokora", to znaczy przekonanie, że sami z siebie nic nie możemy uczynić i jedynie Bóg jest w naszym życiu źródłem dobra. Taka myśl może się wydać naszej pysze gorzka, jest jednak niezwykle wyzwalająca. Bóg, który nas kocha, zaprowadzi nas nieskończenie wyżej i dalej niż moglibyśmy dotrzeć o własnych siłach.
To podstawowe założenie niesie w sobie dodatkowe wyzwolenie. Gdy chodzi o jakąkolwiek technikę, zawsze jedni okażą się bardziej uzdolnieni od innych. Gdyby modlitwa była techniką, część osób okazałaby się do niej uzdolniona, ale inni nie. To prawda, że niektórzy ludzie łatwiej się wyciszają, czy też oddają rozmyślaniom niż inni. Ale nie ma to jakiegokolwiek znaczenia. Każdy człowiek, zgodnie ze swoją osobowością, ze swymi darami i słabościami jest zdolny, jeśli wiernie odpowiada łasce Bożej, do prowadzenia bardzo głębokiego życia modlitwy. Powołanie do mistycznego zjednoczenia z Bogiem w modlitwie jest równie powszechne jak powołanie do świętości. Jedno okazuje się niemożliwe bez drugiego. Absolutnie nikt nie został wykluczony. Jezus nie zwraca się do jakiejś duchowej elity, lecz do wszystkich bez wyjątku, gdy mówi: Módlcie się w każdym czasie (Łk 21,36) oraz Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6,6).
Następny wniosek okaże się istotny dla dalszej części naszego wywodu. Skoro modlitwa nie jest techniką, którą można opanować, lecz łaską, darem pochodzącym od Boga, który trzeba umieć przyjąć, najważniejsze nie jest mówienie o metodach, podawanie gotowych recept, ale wyjaśnianie, jakie warunki mogą być pomocne w przyjęciu tego daru. Warunki te polegają w gruncie rzeczy na pewnych wewnętrznych postawach, na pewnego rodzaju nastawieniu serca. Innymi słowy, tym co zapewnia rozwój modlitwy i czyni ją owocną, jest nie tyle sposób, w jaki się modlimy, co wewnętrzne nastawienie, które towarzyszy modlitwie. Zadaniem, które należy do nas, jest podjęcie wysiłku, żeby dojść do takiego nastawienia serca, pogłębiać je oraz w nim wytrwać. Reszta jest dziełem Boga.
Spróbujmy teraz zobaczyć, na czym owo nastawienie polega.
Rozdział 3
Podstawą kontemplacji jest wiara i zaufani
Wiara stanowi podstawę nastawienia, o którym mówimy. Jak zobaczymy w dalszej części książki - w modlitwie kontemplacyjnej ma również miejsce walka. Najsilniejszą bronią w tej walce jest wiara.
Wiara jest tą zdolnością, która pozwala wierzącemu kierować się usłyszanym Słowem Bożym, Słowem, które nie może kłamać, nie zaś własnymi odczuciami, przesądami czy też tym, co słyszy się wokół siebie. Tak rozumiana cnota wiary jest podstawą kontemplacji. Jej działanie ma różne aspekty.
1. Wiara w obecność Boga
Gdy zaczynamy się modlić, sami przed Bogiem, w naszym pokoju, w kaplicy czy też przed Najświętszym Sakramentem, z całego serca powinniśmy wierzyć, że Bóg jest tam obecny. Niezależnie od tego, czy czujemy to, czy też nie, niezależnie od naszych zasług, przygotowania, zdolności czy też braku zdolności formułowania pięknych zdań, niezależnie od naszego wewnętrznego stanu: Bóg jest tutaj przy nas, patrzy na nas i nas kocha. Jest tutaj nie dlatego, że na to zasługujemy czy też dlatego, że to odczuwamy. Jest tutaj dlatego, że obiecał: wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu... (Mt 6,6).
Choćbyśmy byli w najbardziej pożałowania godnym stanie wewnętrznym, z odczuciem, że Bóg nie tylko jest nieobecny, ale że nas opuścił, nigdy nie możemy poddawać w wątpliwość Jego miłującej i przyjmującej obecności w stosunku do tego, kto się modli. Tego, kto do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę (J 6,37). Znacznie wcześniej, jeszcze zanim przed Nim staniemy, już tam jest, ponieważ to On jest inicjatorem tego spotkania, On, który jest naszym Ojcem, czeka na nas bardziej niż my na Niego i bardziej niż my sami chce wejść z nami w komunię. Bóg pragnie nas nieskończenie bardziej niż my Jego.
2. Wiara w powszechność wezwania do zjednoczenia z Bogiem
Bez względu na to, jak duże byłyby nasze trudności, nasz opór, zahamowania, musimy wierzyć niezachwianie, że wszyscy, bez wyjątku, wykształceni i nie, sprawiedliwi i grzeszni, osoby zrównoważone i głęboko zaburzone są wezwani do głębokiej modlitwy, w której Bóg będzie z nimi rozmawiał. Ponieważ tym, który zaprasza, jest Bóg, a Bóg jest prawy, każdemu da łaski konieczne, by wytrwał w modlitwie i uczyni z niej cudowne, przejmujące spotkanie ze Swą własną głębią. Kontemplacja nie jest zarezerwowana dla żadnej duchowej elity, lecz dostępna dla wszystkich. Często spotykane zdanie, że „to nie dla mnie, to dobre dla świętych", jest niezgodne z Ewangelią. Powinniśmy wierzyć, że niezależnie od tego, jak duże byłyby nasze trudności i słabość, Bóg da nam konieczną do wytrwania siłę.
3. Wiara w owoce kontemplacji
Pan wzywa nas do modlitwy wewnętrznej dlatego, że jest ona dla nas źródłem nieskończonego dobra. Przemienia nas w samej naszej głębi, uświęca, uzdrawia, pozwala nam poznać i ukochać Boga, czyni naszą miłość Boga żarliwszą i bardziej hojną. Angażując się w modlitwę wewnętrzną możemy być absolutnie pewni, że o ile wytrwamy, wszystko to otrzymamy, a nawet o wiele więcej. Nawet jeśli mamy czasem wrażenie czegoś wprost przeciwnego, nawet jeśli wydaje się nam, że stoimy w miejscu, że modlitwa nie przynosi takich owoców, jakich się po niej spodziewaliśmy i w ogóle nic nie zmienia, nie wolno się zniechęcać, lecz nadal być pewnym, że Bóg wypełni swoją obietnicę: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Łk 11,9-10). Kto wytrwa w zaufaniu, otrzyma nieskończenie więcej niż to, czego ośmielił się spodziewać lub o co prosił. Nie dlatego, że na to zasługuje, lecz dlatego, że Bóg tak obiecał.
Pokusa przerwania modlitwy jest dlatego tak częsta, że na początku nie widać jej owoców. Pokusa ta powinna być natychmiast odepchnięta poprzez akt wiary w obietnicę, którą Bóg wypełni we właściwym czasie: Trwajcie więc cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie (Jk 5,7-8).
Rozdział 4
Wytrwałość i wierność
Z tego, co przed chwilą powiedzieliśmy, wynikają bardzo ważne konsekwencje praktyczne. Ten, kto angażuje się w modlitwę wewnętrzną, powinien na pierwszym miejscu postawić wierność. Najbardziej liczy się nie to, czy modlitwa jest udana, piękna, pełna głębokich myśli i uczuć, lecz to, czy jest wytrwała i wierna. Najważniejsza jest, jeśli można tak powiedzieć, nie jakość modlitwy, ale jej wierność. Modlitwa stosunkowo krótka, skromna, nawet sucha, ale mimo roztargnień, powtarzana każdego dnia, będzie stokroć więcej warta i przyniesie nieskończenie więcej owoców niż długie, płomienne modlitwy od czasu do czasu, zależnie od okoliczności. Pierwsza walka, jaką przychodzi nam stoczyć (już po decyzji, żeby wejść w modlitwę na poważnie...) dotyczy wierności. Wierności za wszelką cenę, choćby nie wiem jak dużo miała nas kosztować, w rytmie, który sobie wyznaczymy. Walka ta nie jest łatwa. Szatan za wszelką cenę będzie się starał nas odwrócić od modlitwy, zbyt dobrze zna stawkę tej gry. Ten, kto pozostaje wierny kontemplacji - wymyka mu się, a w każdym razie pewne jest, że wymknie mu się któregoś dnia. Dlatego Szatan robi wszystko, żeby przeszkodzić wierności. Powrócimy jeszcze do tego. Na razie zapamiętajmy tyle: więcej warta jest modlitwa skromna, lecz regularna, niż chwile modlitw wzniosłych, ale epizodycznych. Właśnie wierność sprawia, że kontemplacja przynosi tak wspaniałe owoce.
Będziemy mieli okazję jeszcze wiele razy to powtórzyć - modlitwa wewnętrzna jest w rezultacie sprawdzianem miłości Boga. Dla nas, ludzkich istot wpisanych w rytm czasu, nie istnieje prawdziwa miłość bez wierności. Jak można utrzymywać, że się kocha Boga, nie będąc wiernym spotkaniom z Nim w modlitwie wewnętrznej?
Rozdział 5
Czystość intencji
Po wierze i wierności, która jest jej konkretnym wyrazem, inną istotną postawą tego, kto chce wytrwać w modlitwie wewnętrznej, jest czystość intencji. Jezus mówi: Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5,8). Serce czyste, to według Ewangelii nie takie, które jest bez grzechu, nie ma sobie nic do wyrzucenia, lecz takie, które we wszystkim, co czyni, kieruje się chęcią zapomnienia o sobie, żeby podobać się Bogu, żyć nie dla siebie, lecz dla Niego. U tego, kto chce się zanurzyć w kontemplację, takie nastawienie wydaje się konieczne. Powinniśmy się modlić nie szukając siebie, własnej przyjemności, lecz starając się sprawić przyjemność Bogu. Bez tego nie sposób wytrwać w modlitwie. Ktoś, kto poszukuje wciąż siebie, własnego zadowolenia, bardzo szybko porzuci modlitwę, gdy tylko stanie się ona sucha, trudna i nie będzie mu już sprawiała przyjemności, ani przynosiła tego, czego się spodziewał. Prawdziwa miłość jest czysta w tym sensie, że nie szuka własnej korzyści, lecz za jedyny cel stawia sobie radość istoty kochanej. Dlatego mamy oddawać się modlitwie nie ze względu na korzyści, jakie przypadną nam w udziale (chociaż są one ogromne!), ale po to, żeby podobać się Bogu, dlatego że On nas o to prosi. Przede wszystkim nie dla naszej, lecz dla Jego radości.
Taka czystość intencji jest trudna, ale jednocześnie uspokaja i wyzwala. Ten, kto szuka samego siebie, bardzo szybko się zniechęci i będzie niespokojny, gdy modlitwa przestanie „wychodzić". Ten, kto szuka Boga, nie będzie się niepokoił: nawet jeśli modlitwa staje się trudna i nie przynosi żadnej satysfakcji, nie czyni z tego powodu dramatu i szybko pociesza się mówiąc, że tym, co się liczy jest czas ofiarowany Bogu, jedynie Jego radość!
Powstają jednak wątpliwości; tak czysta miłość Boga wydaje się piękna, ale któż jest do niej zdolny? Bardzo jej potrzebujemy, ale nie może być oczywiście osiągnięta na początku życia duchowego. Mamy jedynie świadomie do niej dążyć i odwoływać się do niej w chwilach, gdy okazuje się niezbędna, w chwilach, gdy modlitwa zaczyna być jałowa i sucha. To jasne, że każdy, kto wchodzi na drogę duchową, w pewnej mierze poszukuje sam siebie, szukając jednocześnie Boga. Nie ma w tym nic złego, dopóki nie przestajemy dążyć do coraz czystszej miłości.
Warto było o tym powiedzieć, żeby wskazać często występującą pułapkę, jaką zastawia na nas Szatan-Oskarżyciel. Ukazuje nam z całą jasnością, jak niedoskonała i słaba jest jeszcze nasza miłość Boga, jak wiele w nas poszukiwania siebie... Czyni to tak skutecznie, że się zniechęcamy.
Tymczasem, gdy odnosimy wrażenie, że w naszej modlitwie jest jeszcze dużo poszukiwania siebie, przede wszystkim nie wolno nam się niepokoić, ale z całą prostotą i ufnością przedstawić Bogu nasze pragnienie kochania Go coraz czystszą miłością, coraz mniej interesowną, a On sam nas oczyści. Chcieć własnymi siłami rozeznawać w sobie, co jest czyste, a co nieczyste, żeby przed czasem pozbyć się kąkolu, byłoby jawną zarozumiałością i groziło wyrzuceniem również dobrego ziarna (por. Mt 13,20-34). Pozwólmy działać łasce Bożej, poprzestańmy na wytrwałości, ufności i cierpliwym znoszeniu chwil oschłości, które z pewnością przyjdą i pozwolą Bogu oczyścić naszą miłość ku Niemu.
Powiedzmy jeszcze kilka słów o innej pokusie, która może nas czasem nachodzić. Mówiliśmy, że czystość intencji polega na tym, że bardziej pragnie się sprawiać radość Bogu niż sobie. Szatan będzie więc czasem starał się nas podejść za pomocą takiego argumentu: Jak możesz sądzić, że ty, tak słaby i nędzny mógłbyś swoją modlitwą sprawiać Bogu radość! Należy na to odpowiedzieć tą prawdą, która jest sercem Ewangelii i którą przypomniała nam natchniona Duchem Świętym mała Teresa: człowiek podoba się Bogu nie dzięki swym cnotom i zasługom, ale przede wszystkim dzięki bezgranicznemu zaufaniu w Jego miłosierdzie. Jeszcze do tego wrócimy.
Rozdział 6
Pokora i ubóstwo serca
Cytowaliśmy już słowa świętej Teresy z Avila: „Fundamentem, na którym spoczywa gmach modlitwy wewnętrznej jest pokora". Jak już mówiliśmy, gmach ten opiera się nie na ludzkich możliwościach lecz na działaniu łaski. Jak mówi Pismo Święte: Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje (1 P 5,5).
Pokora jest zatem jedną ze stron tego podstawowego nastawienia serca, które umożliwia wytrwałość w modlitwie wewnętrznej.
Pokora jest darem cichej akceptacji najgłębszego ubóstwa, gdyż całe swe zaufanie pokłada w Bogu. Pokorny z radością akceptuje bycie nikim, ponieważ Bóg jest dla niego wszystkim. Nie traktuje nędzy jak dramatu, lecz jak szansę. Dzięki niej Bóg może okazać Swoje wielkie miłosierdzie.
Bez pokory nie sposób trwać w modlitwie wewnętrznej. Jest ona bowiem w istotnym stopniu doświadczeniem ogołocenia, ubóstwa, nicości. W innych formach modlitwy zawsze istnieje coś, na czym można się oprzeć; wiadomo, co należy robić, czasem ma się wrażenie uczestniczenia w czymś pożytecznym. W modlitwie wspólnotowej można się oprzeć na innych... W samotności i ciszy przed Bogiem stajemy bez żadnego oparcia, twarzą w twarz z samym sobą i swoim radykalnym ubóstwem. Tymczasem niezwykle trudno zaakceptować nam siebie ubogimi. Dlatego człowiek ma tak wielką naturalną skłonność uciekania od ciszy. W kontemplacji - ubóstwu nie sposób się wymknąć. To prawda, że bardzo często będziemy doświadczać czułości i dobroci Boga, ale jakże często tym, co się objawi, będzie nasza małość, niezdolność do modlitwy, rozproszenie, rany, które pozostały w naszej pamięci i wyobraźni, wspomnienia błędów i upadków, niepewność odnośnie przyszłości itd... Człowiek znajduje tysiące sposobów, żeby uciec od tego stanu bezruchu przed Bogiem, gdy czuje swą nicość. Odmawia poczucia, że jest ubogi i kruchy.
Tymczasem właśnie taka ufna i radosna akceptacja słabości staje się źródłem wszystkich duchowych dóbr: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie (Mt 5,3).
Pokornym jest ten, kto trwa w modlitwie wewnętrznej bez zarozumiałości, nie licząc na własne siły, kto niczego nie traktuje jako należnego sobie, nie sądzi, by sam z siebie mógł cokolwiek zdziałać, nie dziwi się napotykając trudności, słabość i kruchość. Upada, ale wszystko to znosi spokojnie, nie dramatyzując, gdyż całą nadzieję składa w Bogu i jest pewien, że dzięki miłosierdziu otrzyma wszystko to, o co prosi.
Ponieważ pokłada ufność nie w sobie samym, lecz w Bogu, nigdy się nie zniechęca, a przecież to jest w gruncie rzeczy najważniejsze. Libermann twierdzi, że właśnie „zniechęcenie gubi dusze". Prawdziwa pokora i zaufanie zawsze idą w parze.
Nie wolno pozwolić, żeby letniość czy niedostatek miłości Boga zbijały nas z tropu. Ktoś początkujący w życiu duchowym może się czasem zniechęcić czytając życiorysy lub dzieła świętych i znajdując w nich dowody płomiennej miłości, do jakiej, czuje, jest mu jeszcze daleko. Mówi sobie, że nigdy nie dojdzie do takich wyżyn. Jest to bardzo często spotykana pokusa. Wytrwajmy w dobrej woli i zaufaniu, Bóg sam rozpali w nas miłość, którą będziemy mogli Go kochać. Mocna, żarliwa miłość ku Bogu nie jest czymś naturalnym, zostaje wlana w nasze serca przez Ducha Świętego, który będzie nam dany, o ile prosimy o to z natarczywością ewangelicznej wdowy. Nie zawsze ci, którzy na początku mają najwięcej zapału, dochodzą w życiu duchowym najdalej. Bynajmniej tak nie jest!
Rozdział 7
Decyzja wytrwania
Z tego, co do tej pory powiedzieliśmy, jasno wynika, że najtrudniejsza walka w modlitwie polega na wytrwaniu. Wytrwaniu, które Bóg będzie błogosławił łaską, jeśli o nią prosimy z ufnością i jesteśmy całkowicie zdecydowani czynić to, co będzie zależało od nas.
Potrzebna jest determinacja. Zwłaszcza na początku. Święta Teresa z Avila bardzo mocno to podkreśla:
„Wracając tedy do tych, którzy pragną pić z tej wody żywej i iść drogą do niej wiodącą, aż dojdą do samego źródła, nasuwa się pytanie: od czego oni mają zacząć? Sądzę, że wszystko na tym polega, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu. Niech przyjdzie co chce, niech boli jak chce, niech szemrze kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami"1.
Zastanówmy się teraz nad tym, co może umocnić podobne postanowienie i spróbujmy wykryć błędy rozumowania i pokusy, które mogłyby nami zachwiać.
1. Bez głębokiej modlitwy świętość staje się niemożliwa
Na początku drogi trzeba być pewnym, że wewnętrzna modlitwa jest sprawą ogromnej wagi. „Kto ucieka od kontemplacji, ucieka od wszystkiego, co dobre" - mówi święty Jan od Krzyża. Wszyscy święci praktykowali wewnętrzną modlitwę. Najmocniej oddani służbie bliźniego, byli również kontemplatykami. Święty Wincenty a Paulo rozpoczynał każdy dzień dwiema lub trzema godzinami kontemplacji.
Bez niej duchowy rozwój staje się niemożliwy. Można bardzo mocno przeżyć nawrócenie, otrzymać wielkie łaski, ale bez wierności modlitwie wewnętrznej nasze życie bardzo szybko dojdzie do punktu, z którego już się dalej nie posunie. Bez modlitwy wewnętrznej nie możemy przyjąć całej pomocy, jakiej Bóg chce nam udzielić. Bóg nie może nas uświęcić i przemienić w samej głębi naszej istoty. Świadectwa świętych są pod tym względem jednomyślne.
Możemy zaprzeczyć, mówiąc że łaska uświęcająca jest nam dana przede wszystkim w sakramentach. Msza święta sama w sobie jest ważniejsza niż kontemplacja. To prawda, ale bez życia modlitwy same sakramenty będą mieć niewielką skuteczność. Niosą oczywiście w sobie łaskę, ale w pewnym stopniu pozostają martwe, gdyż brakuje „dobrej ziemi", która mogłaby je przyjąć. Można stawiać na przykład pytanie, dlaczego tak wiele osób, które często przystępują do komunii, nie staje się przez to świętszymi. Nieraz przyczyną jest brak życia modlitwy. Eucharystia nie przynosi owoców wewnętrznego uzdrowienia i uświęcenia, jakie powinna przynosić, ponieważ nie jest przyjmowana w klimacie wiary, miłości, adoracji pochodzącej z głębi istoty. Taki klimat tworzy jedynie wierność modlitwie kontemplacyjnej. To samo dotyczy innych sakramentów.
Nawet jeśli ktoś jest bardzo praktykujący i zaangażowany, a nie uczynił modlitwy stałą częścią dnia, do pełni jego życia duchowego stale będzie czegoś brakowało. Nie odnajdzie prawdziwego, wewnętrznego pokoju, zawsze będzie narażony na nadmierne troski, we wszystkim, co będzie robił, pozostanie coś ludzkiego; przywiązanie do własnej woli, ślady próżności, poszukiwania siebie, ambicji, małości, osądzania innych itd. Niemożliwe jest głębokie i radykalne oczyszczenie serca bez kontemplacji. Bez niej ciągle będziemy się opierać na roztropności i mądrości tylko ludzkiej i nie dojdziemy do prawdziwej wolności wewnętrznej. Nie poznamy głębi miłosierdzia Bożego i nie będziemy w stanie sprawić, żeby inni je poznali. Nasze sądy pozostaną niepewne, chwiejne, horyzont stanie się zbyt wąski, nie będziemy zdolni wejść naprawdę na drogi Boże, które różnią się od wyobrażeń wielu osób, nawet tych bardzo oddanych sprawom ducha.
Inny przykład: niektórzy przeżywają bardzo mocne doświadczenie nawrócenia w odnowie charyzmatycznej. Wylanie darów Ducha Świętego staje się dla nich głęboko poruszającym i pełnym światła spotkaniem z Bogiem. Ale po kilku miesiącach czy latach żarliwości widzimy, że „oklapli" i zupełnie stracili duchową energię. Dlaczego? Czyżby Bóg cofnął Swą dłoń? Z pewnością nie. Dary łaski i wezwania Boże są nieodwracalne (Rz 11,29). Lecz osoby te nie umiały pozostać stale otwarte na łaskę, nie umiały przejść od doświadczenia Odnowy do praktyki modlitwy kontemplacyjnej.
2. Problem braku czasu
„Chciałbym się modlić w taki sposób, ale nie mam czasu". Ileż razy słyszeliśmy to zdanie! To prawda, że w świecie zdominowanym przez aktywność, takim jak nasz, jest to rzeczywista trudność, której nie można lekceważyć.
Trzeba jednak zauważyć, że często prawdziwy problem tkwi gdzie indziej. Określenia wymaga raczej to, na czym naprawdę nam w życiu zależy. Jak mówi z humorem Ojciec Descouvemont, współczesny autor, nigdy jeszcze nie widzieliśmy kogoś umierającego z głodu, kto nie miałby się czasu najeść. Na to, co uznaje się za sprawę życiową, zawsze znajduje się czas. Zanim stwierdzimy, że nie mamy czasu na modlitwę, zastanówmy się nad swoją hierarchią wartości i tym, co się dla nas naprawdę liczy.
Pozwolę sobie na jeszcze jedną refleksję. Jeden z wielkich dramatów naszej epoki polega na tym, że nie jesteśmy już w stanie znaleźć dla siebie czasu, być dla siebie naprawdę obecnymi. Kosztuje to tak wiele ofiar. Tak dużo dzieci zamyka się w sobie, czują się zranione i oszukane dlatego, że rodzice nie umieją im poświęcić paru chwil od czasu do czasu, nie robiąc wtedy nic innego poza byciem z dzieckiem. Zajmują się nim, ale stale robiąc co innego lub będąc czymś zajętym czy zakłopotanym, a więc nie są naprawdę z nim, całym sercem. Dziecko to czuje i cierpi z tego powodu. Gdy nauczymy się ofiarowywać czas Bogu, z pewnością łatwiej będziemy znajdować czas dla siebie i będziemy wobec siebie bardziej obecni.
Borykając się z problemem braku czasu, musimy uczynić akt wiary w obietnicę Jezusa: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymać stokroć więcej teraz, w tym czasie (Mk 10,29). Mamy prawo odnieść to również do kwestii czasu. Jeśli ktoś zrezygnuje z kwadransa oglądania telewizji, żeby się w tym czasie modlić, otrzyma już w tym życiu stokroć więcej. Ofiarowany czas zostanie mu zwrócony po stokroć, nie ilościowo oczywiście, lecz jakościowo. Modlitwa da mi łaskę przeżywania każdej chwili znacznie bardziej owocnie.
3. Czas ofiarowany Bogu nigdy nie jest czasem kradzionym
Żeby wytrwać w modlitwie kontemplacyjnej trzeba być pewnym (demaskując pokusę poczucia winy wynikającego z fałszywej koncepcji miłości), iż czas ofiarowany Bogu nigdy nie jest czasem kradzionym ludziom, którzy potrzebują naszej miłości i obecności. Wprost przeciwnie, tak jak powiedzieliśmy wcześniej, to właśnie wierność trwaniu przed Bogiem gwarantuje, że będziemy wobec innych naprawdę obecni i zdolni ich kochać. Doświadczenie potwierdza to; Najbardziej uważną, delikatną, bezinteresowną, wrażliwą, zdolną pocieszyć i umocnić miłość znajdujemy u kontemplatyków. Wewnętrzna modlitwa uczyni nas lepszymi i nasi bliscy bynajmniej nie będą tego żałować! Na temat relacji pomiędzy modlitwą a miłością bliźniego zostało powiedziane bardzo dużo rzeczy fałszywych, które odciągnęły chrześcijan od kontemplacji. Ma to dramatyczne konsekwencje. Można by długo
o tym mówić. Przyjrzyjmy się choćby tekstowi Jana od Krzyża, który pomoże nam uporządkować pojęcia na ten temat i uwolni tych chrześcijan, którzy pragną dużo czasu poświęcać na modlitwę, od poczucia winy.
„Niech się zastanowią ci, których pożera działalność i którzy myślą świat wypełnić swym przepowiadaniem i dziełami zewnętrznymi, że o wiele więcej pożytku przynieśliby Kościołowi i o wiele milsi byliby Bogu (nie mówiąc już o dobrym przykładzie, jaki by dali), gdyby połowę czasu poświęcili na modlitwę
i przestawanie z Bogiem, chociażby nie doszli do tak wysokiego stanu jak dusza, o której, mówiliśmy. W takim przestawaniu z Bogiem o wiele skuteczniej i z mniejszym trudem dokonaliby dobra jednym czynem a nie tysiącem, a to dla zasługi modlitwy i energii duchowej w niej zdobytej. Inaczej bowiem wszystko jest jak uderzanie młota czasem z małym albo żadnym skutkiem, a czasem nawet ze szkodą. Niech nas Bóg strzeże przed zwietrzeniem soli! (por. Mt 5,13). Bo choćby się wydawało zewnętrznie, że człowiek coś czyni, w istocie będzie to niczym. Jest bowiem prawdą, że dobre czyny dokonują się jedynie przez moc Bożą... O, ileż by można o tym pisać!"2
4. Czy wystarczy modlić się pracując?
Niektórzy ludzie wam powiedzą: „Nie mam czasu na modlitwę, ale próbuję się modlić przy okazji różnych zajęć, na przykład przy sprzątaniu. Ofiarowuję Panu moją pracę i uważam, że to wystarczy".
Nie jest to pozbawione racji. Człowiek może trwać głęboko zjednoczony z Bogiem pośród różnych zajęć tak, że z tego składa się jego modlitwa i nic już więcej nie potrzebuje. Pan może udzielić takiej łaski, zwłaszcza jeśli ktoś nie ma innej możliwości modlitwy. Z drugiej strony ogromnie warto w czasie zajęć jak najczęściej, choćby na moment, stawać przed Panem. I wreszcie prawdą jest, że praca ofiarowana i podjęta dla Boga staje się w jakimś sensie modlitwą.
Powiedziawszy to wszystko, pozostańmy realistami. Nie tak znów łatwo trwać zjednoczonym z Bogiem, będąc jednocześnie zanurzonym w działaniu. Naszą naturalną skłonnością jest raczej całkowite zaabsorbowanie tym, co robimy. Jeśli nie umiemy od czasu do czasu zatrzymać się i zajmować wyłącznie Bogiem, bardzo trudno będzie nam trwać w Jego obecności, gdy pracujemy. Najpierw, zanim się tego nauczymy, musimy przejść długą drogę. Wierność modlitwie kontemplacyjnej jest najpewniejszą metodą w tej nauce.
Podobnie dzieje się pomiędzy ludźmi. Jeśli sądzimy, że kochamy żonę i dzieci, ale prowadząc bardzo aktywny tryb życia nie jesteśmy w stanie poświęcić mi takich chwil, gdy jesteśmy w stu procentach do ich dyspozycji, miłość może się okazać iluzją. Bez przestrzeni bezinteresowności grozi jej wygaśnięcie. Miłość oddycha i rozwija się dzięki bezinteresowności. Trzeba umieć „tracić razem czas". Wiele na tej stracie zyskamy. Właśnie w ten sposób można rozumieć słowa Ewangelii: Kto straci swoje życie, ten je zyska. Jeśli zajmiemy się Bogiem, On zajmie się naszymi sprawami znacznie lepiej od nas. Przyznajmy pokornie, że naszą naturalną tendencją jest zbyt duże przywiązywanie się do tego, co robimy. Pozwalamy, by nasze sprawy pochłaniały nas bez reszty. Nie sposób się od tego uwolnić inaczej, niż pozostawiając regularnie, co jakiś czas, na boku wszelkie działanie, nawet najpilniejsze i najważniejsze, żeby dać czas Bogu.
5. Pułapka fałszywej szczerości
Dosyć często spotyka się następujące rozumowanie, które może uniemożliwić bycie wiernym modlitwie wewnętrznej. W wieku takim, jak nasz, rozmiłowanym w wolności i poszukiwaniu autentyzmu, słyszymy często argument: „Owszem, bardzo lubię się modlić, ale tylko kiedy mam na to ochotę. Modlić się "kiedy nie czuję natchnienia", to według mnie sztuczne i naciągane, a nawet nieszczere. Byłby to rodzaj hipokryzji. Będę się modlić dopiero, kiedy tego zapragnę".
Należy na to odpowiedzieć, że jeśli będziemy czekać, aż zapragniemy modlitwy, być może będziemy czekać na próżno aż do końca naszych dni. Pragnienie jest czymś pięknym, ale ma to do siebie, że się zmienia. Istnieje znacznie głębszy i ważniejszy powód, żeby się modlić - prosty fakt, że Bóg nas o to prosi. W Ewangelii czytamy: Powiedział im też, że zawsze mają się modlić i nie ustawać (Łk 18,1). Tym, co ma nami kierować, jest nie tyle subiektywny stan duszy, co wiara.
Pojęcie wolności i autentyzmu wyrażone w powyższym rozumowaniu jest całkowicie w stylu naszej epoki, to znaczy bardzo iluzoryczne. Prawdziwa wolność nie polega na tym, że rządzą nami zmienne impulsy, wręcz przeciwnie; człowiek wolny nie jest zależny od zmian swojego nastroju. Jego decyzje opierają się na istotnych wyborach, których dokonał wcześniej i nie podważa ich z byle powodu.
Wolność jest zdolnością kierowania się tym, co jest prawdziwe, a nie tym, co w nas powierzchowne.
Nie pozwólmy się też zwieść fałszywemu „autentyzmowi". Jaką miłość określilibyśmy jako najbardziej autentyczną? Taką, która zmienia się zależnie od dnia i humoru, czy też stałą, wierną i niezmienną?
Wierność modlitwie kontemplacyjnej jest więc szkołą wolności, szkołą prawdziwej miłości. Uczy nas pomału stawiać nasz kontakt z Bogiem nie na chwiejnej płaszczyźnie naszych zmiennych uczuć od zachwytu aż do nudy, lecz na solidnej skale wiary, na niezachwianym fundamencie wierności Boga. Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13,8), gdyż Swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia zachowuje dla tych, którzy się Go boją (Łk 1,50). Jeśli wytrwamy w tej szkole, zobaczymy, że również nasze relacje z ludźmi, często tak sztuczne i niestałe, staną się głębsze, wierniejsze, pewniejsze, a tym samym dające więcej szczęścia.
Jedna uwaga, podsumowująca ten temat. Pragnienie działania w sposób spontaniczny, wolny i niewymuszony jest całkowicie słuszne. Człowiek nie został stworzony, żeby żyć w ciągłym konflikcie z samym sobą, żeby wciąż zadawać gwałt własnej naturze! To, iż zmuszony jest to czasem czynić, wynika z wewnętrznego rozdarcia, spowodowanego przez grzech.
Głębokie ludzkie pragnienie nie może się urzeczywistnić, jeżeli pozostawimy spontaniczności całkowicie wolną rękę. Okazałoby się to destruktywne, gdyż nie zawsze jest ona skierowana ku dobru - potrzebuje głębokiego oczyszczenia i uzdrowienia. Nasza natura została zraniona, nie ma w nas harmonii. Oznacza to j częstą rozbieżność pomiędzy tym, ku czemu spontanicznie się skłaniamy, a tym, ku czemu zostaliśmy stworzeni, pomiędzy naszymi uczuciami, a wolą Bożą, która jest naszym prawdziwym dobrem i której powinniśmy być wierni.
Pragnienie wolności może być więc spełnione j tylko w takim stopniu, w jakim człowiek pozwala się uzdrawiać łasce Bożej. W tym procesie uzdrawiania bardzo ważną rolę odgrywa modlitwa kontemplacyjna. Dokonuje się ono, trzeba o tym stale pamiętać, poprzez liczne oczyszczenia i próby, owe „duchowe j noce", których głębokie znaczenie tak dobrze wyjaśnił j święty Jan od Krzyża. Gdy proces uzdrowienia i uporządkowania naturalnych skłonności zostanie zakończony, człowiek staje się doskonale wolny - kocha w sposób naturalny i spontanicznie pragnie tego, co jest zgodne z wolą Bożą i jego własnym dobrem. Bez 3 problemów może się wówczas kierować spontanicznością, gdyż została ona oczyszczona i harmonizuje teraz z mądrością Bożą. Może „podążać za głosem natury", gdyż została ona odnowiona dzięki łasce. Oczywiście harmonia ta nigdy nie będzie w tym życiu całkowita. Stanie się taką dopiero w Królestwie. Dlatego tutaj na ziemi stale musimy się opierać niektórym skłonnościom. Niemniej już w tym życiu, ci którzy praktykują modlitwę wewnętrzną, stają się zdolni kochać i spontanicznie czynić dobro, choć na początku kosztowało ich to tak wiele wysiłku. Dzięki pracy Ducha Świętego cnota staje się dla nich pomału czymś coraz prostszym i naturalnym Gdzie jest Duch Boży, tam też jest wolność - mówi święty Paweł.
6. Pułapka fałszywej pokory
Błędne rozumowania, o których przed chwilą mówiliśmy, przybierają czasem jeszcze subtelniejszą, od opisanej, formę. Dobrze mieć to na uwadze. Święta Teresa z Avila omal nie wpadła w tę pułapkę i nie zaprzestała kontemplacji (co byłoby niepowetowaną stratą dla całego Kościoła!). Jednym z głównych motywów, dla których napisała swoją autobiografię, była chęć ostrzeżenia innych przed tą pułapką.
Wchodzimy na teren, na którym Szatan staje się szczególnie przebiegły. Pokusa ta wygląda następująco: człowiek, który wchodzi w modlitwę, coraz mocniej zdaje sobie sprawę ze swoich błędów i niewierności, z tego jak daleki jest od nawrócenia. Odczuwa wiec czasem pokusę, żeby porzucić modlitwę, rozumując w ten sposób: „Tyle we mnie braków, nie rozwijam się, nie mogę się nawrócić ani prawdziwie kochać Pana. Stawanie przed Nim w takim stanie to hipokryzja. Udaję świętego, podczas gdy wcale nie jestem więcej wart od tych, którzy się nie modlą. Tak więc dużo uczciwiej w stosunku do Boga byłoby dać sobie z tym wszystkim spokój!"
Święta Teresa pozwoliła się wciągnąć w takie rozumowanie. W 19. rozdziale Księgi życia opowiada, że po pierwszym gorliwym okresie zarzuciła praktykę modlitwy wewnętrznej na ponad rok. Aż do czasu, gdy - szczęśliwie dla nas - spotkała pewnego dominikanina, który naprowadził ją na dobrą ścieżkę. Teresa żyła w tym czasie w klasztorze Wcielenia w Avila. Była pełna dobrej woli. Chciała oddać się Panu i praktykować modlitwę kontemplacyjną. Ale nie była jeszcze świętą, nic podobnego! Najtrudniej przychodziło jej zerwać z przyzwyczajeniem chodzenia do rozmównicy, choć czuła już, że Jezus tego od niej wymaga. Z natury wesoła, miła, ciekawa świata, znajdowała dużą przyjemność w kontaktach ze śmietanką towarzyską Avila, która zwyczajowo spotykała się w rozmównicy klasztoru. Teresa nie robiła nic złego, a jednak Jezus wzywał ją do czegoś innego. Modlitwa wewnętrzna stała się więc dla niej prawdziwą udręką. Stawała przed Panem świadoma swojej niewierności, a nie miała jeszcze sił wszystkiego dla Niego opuścić. I to strapienie, jak mówiliśmy, doprowadziło ją do zaprzestania modlitwy: „Jestem niegodna stawać przed Panem, a jednocześnie nie czuję się zdolna oddać Mu wszystkiego. To tak jakbym z Niego kpiła, lepiej przerwać modlitwę wewnętrzną..."
Teresa nazwała to pokusą „fałszywej pokory". Faktycznie porzuciła kontemplację, ale w samą porę przyjechał spowiednik, który wytłumaczył jej, że czyniąc tak, traci tym samym jakąkolwiek szansę poprawy w przyszłości. Należało - przeciwnie do tego, jak postąpiła - wytrwać, gdyż dzięki wytrwałości otrzyma, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, łaskę całkowitego nawrócenia i pełnego daru z siebie.
Uważam, że to bardzo ważne. Wchodząc w modlitwę kontemplacyjną nie jest się świętym, a praktykując ją, zauważa się to coraz bardziej. Ktoś, kto nie staje w ciszy twarzą w twarz z Bogiem, nie jest tak mocno świadomy swoich braków i niewierności. W modlitwie są one wszystkie widoczne. Sprawia to ból i staje się pokusą zaprzestania modlitwy. Nie należy tracić odwagi, lecz wytrwać, będąc pewnym, że wierność wyjedna nam łaskę nawrócenia. Nasze grzechy, choćby największe, NIGDY nie powinny stać się pretekstem do porzucenia modlitwy, wbrew temu, co nieraz będzie nam podpowiadał Szatan czy też nasz niepokój. Im bardziej czujemy się nędzni, tym jest to ważniejszy powód, żeby się modlić. Któż nas uzdrowi z naszych niewierności i grzechów, jeśli nie miłosierny Pan? Gdzie znajdziemy zdrowie duszy, jeśli nie w pokornej i wytrwałej modlitwie? Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. [...] Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mt 9, 12-13). Im bardziej czujemy się chorzy na tę chorobę duszy, jaką jest grzech, tym bardziej powinno nas to pobudzać do modlitwy. Im mocniej zostaliśmy zranieni, tym większe mamy prawo schronić się w sercu Jezusa! Tylko On może nas uzdrowić. Jeśli oddalamy się od Niego, ponieważ czujemy się grzeszni, dokąd pójdziemy szukać uzdrowienia i przebaczenia? Jeśli będziemy czekać z modlitwą, aż staniemy się sprawiedliwi, to możemy czekać długo. Taka postawa dowiodłaby jedynie, że nic nie zrozumieliśmy z Ewangelii. Może sprawiać wrażenie pokory, ale tak naprawdę jest jedynie zarozumialstwem i brakiem zaufania do Boga.
Czasem zdarza się, że nie posuwamy się aż do tego, żeby całkowicie zaprzestać modlitwy, ale gdy popełniliśmy jakiś błąd, jesteśmy niezadowoleni i zawstydzeni, pozwalamy, żeby upłynął jakiś czas, zanim znów staniemy przed Panem. Czas na tyle długi, by obraz tego, co zrobiliśmy, został w naszej świadomości nieco zatarty. Stanowi to bardzo poważny błąd, którym grzeszymy znacznie bardziej niż popełniając sam grzech. Świadczy to o braku ufności w miłosierdzie Boże, nieznajomości Boga ani tego, w jaki sposób nas miłuje, co rani Go mocniej niż wszystkie głupstwa, jakie mogliśmy zrobić. Mała Teresa, która zrozumiała, kim jest Bóg, mówiła: „Tym, co dotyka Boga, co rani Go w serce, jest brak zaufania".
Przeciwnie do tego, co zwykle w takim wypadku robimy, jedyna słuszna postawa kogoś, kto zgrzeszył - słuszna w sensie biblijnym, to znaczy zgodna z tym, co z tajemnicy Boga zostało nam objawione - to rzucić się natychmiast w ramiona Bożego miłosierdzia z pokorą i skruchą, ale równocześnie z nieskończoną ufnością, całkowitą pewnością, że Bóg nas przyjmie i nam przebaczy. Skoro szczerze przeprosiliśmy, należy bezzwłocznie powrócić do modlitwy, zwłaszcza kontemplacyjnej. W stosownym czasie wyspowiadamy się, jeśli to konieczne, z tego błędu, ale czekając na to, nie trzeba zmieniać normalnego sposobu modlitwy. Takie zachowanie przynosi najwięcej rezultatów, gdyż właśnie dzięki niemu Bóg odbiera największą chwałę.
Święta Teresa z Avila dodaje jeszcze coś bardzo ładnego na ten temat. Mówi, że ten, kto się modli, oczywiście nadal upada i nadal robi błędy, ale właśnie dlatego, że się modli, każdy upadek służy mu, żeby odbić się jeszcze wyżej. Temu, kto jest wierny modlitwie, Bóg wszystko obraca w kierunku dobra, nawet jego błędy.
„Powiadam więc: ktokolwiek zaczął oddawać się modlitwie wewnętrznej, niech się nie zniechęca, mówiąc sobie: jeśli mimo modlitwy wewnętrznej nadal popadam w grzechy swoje, dalsze oddawanie się temu świętemu ćwiczeniu jeszcze zwiększy moją winę. Przyznaję, że tak byłoby, jeśliby kto porzucił rozmyślanie, nie chciał się poprawić z grzechów swoich, ale kto go nie porzuci, niech będzie pewny, że ono go podźwignie i przywiedzie do portu światłości. Ciężkie mi w tym punkcie diabeł wzniecił nagabywanie, tak we mnie wmówił, że grzeszę brakiem pokory, gdy tak niecnotliwą będąc trzymam się jednak rozmyślania, i taką z tego powodu cierpiałam walkę wewnętrzną, że w końcu, jak już mówiłam, przez półtora albo co najmniej przez rok - bo czy trwało to jeszcze pół roku dłużej, dobrze tego nie pamiętam - zaprzestałam tego świętego ćwiczenia. Nie było to dla mnie nic innego, że sama siebie wtrącałam do piekła, nie potrzebując już czartów, żeby mię do niego ciągnęli. O, Boże wielki, jakież to było zaślepienie! I jak chytrze zły duch zmierza do celu swego, gdy w ten Punkt z taką siłą uderza! Wie on, zdrajca, że dusza, która wytrwale trzyma się modlitwy wewnętrznej, dla niego jest stracona i że wszelkie upadki, do których taką duszę przywiedzie, z łaski Boga tym skuteczniejszą stają się dla niej pobudką i pomocą do gorętszego na potem w służbie Jego zapału!"3
Rozdział 8
Oddać się bez reszty
Zastanawiając się nadal nad najważniejszymi postawami, które pozwalają modlitwie trwać i rozwijać się, pora powiedzieć kilka słów o bardzo bliskim związku i to obustronnym pomiędzy modlitwą a resztą chrześcijańskiego życia. Oznacza to, że często tym, co najbardziej służy rozwojowi i pogłębieniu modlitwy, wcale nie jest to, co robimy w czasie modlitwy, lecz poza nią. Wzrost w modlitwie polega przede wszystkim na wzroście w miłości, na czystości serca, a prawdziwą miłość praktykuje się raczej poza modlitwą niż w czasie jej trwania. Poszukajmy kilku przykładów.
Całkowitą iluzją można nazwać pragnienie głębokiej modlitwy bez równie głębokiego i szczerego, widocznego w całym życiu pragnienia całkowitego oddania się Bogu, zgodności naszego życia z Jego wolą. Bez tego modlitwa bardzo szybko kostnieje. Jedyny sposób, żeby Bóg mógł nam Siebie dać (a taki jest cel kontemplacji), to samemu oddać się Jemu bez reszty. Otrzymamy wszystko, gdy wszystko ofiarujemy. Jeśli zachowujemy w naszym życiu jakąś „dziedzinę zarezerwowaną", coś, czego nie chcemy powierzyć Bogu, na przykład jakąś wadę, choćby niewielką, na którą rozmyślnie przyzwalamy, nie robiąc nic, żeby się zmienić, czy też jakieś świadome nieposłuszeństwo albo odmowę przebaczenia, nasza modlitwa stanie się bezowocna.
Zakonnice podchwytliwie pytały świętego Jana od Krzyża: „Co trzeba robić, żeby wpaść w ekstazę?" Święty odpowiedział im, opierając się na etymologicznym znaczeniu słowa „ekstaza":
„Trzeba wyrzec się swojej własnej woli i czynić wolę Bożą. Ponieważ ekstaza to nic innego dla duszy niż opuszczenie siebie, by być porwanym w życie Boga - to właśnie czyni ten, kto jest posłuszny, gdyż opuszcza siebie i swoją wolę, i lżejszy przylega do Boga" (Maksyma 210).
Żeby oddać się Bogu, trzeba opuścić samego siebie. Miłość ma naturę ekstatyczną. Gdy jest silna, żyjemy bardziej w drugiej osobie niż w sobie samym. W jaki jednak sposób można dostąpić w modlitwie ekstazy, jeśli przez resztę dnia szukamy ciągle siebie? Jeśli jesteśmy zbyt przywiązani do rzeczy materialnych, do swojej wygody czy też zdrowia? Jeśli nie znosimy jakichkolwiek przeciwności? Jak możemy żyć w Bogu, jeśli nie jesteśmy zdolni zapomnieć o sobie i pomyśleć o innych?
W życiu duchowym trzeba odnaleźć pewną równowagę, co nie zawsze jest łatwe. Z jednej strony musimy zaakceptować własną słabość i nie oczekiwać, gdy zaczniemy się modlić, że zaraz będziemy święci. Z drugiej jednak strony powinniśmy dążyć do doskonałości. Bez tego dążenia, bez stałego, mocnego pragnienia świętości, nawet jeśli wiemy, że własnymi siłami jej nie osiągniemy, że jedynie Bóg może nas do niej doprowadzić - bez tego modlitwa kontemplacyjna zawsze pozostanie czymś sztucznym, jakimś pobożnym ćwiczeniem, ale niczym więcej i nie przy niesie wielu owoców. W naturze miłości leży dążenie do absolutu
Trzeba być też świadomym, że istnieje styl życia, który ułatwia modlitwę oraz styl, który jej przeszkadza. Jak możemy odnaleźć obecność Boga, jeśli przez cały czas jesteśmy rozbiegani wśród tysiąca niepotrzebnych zajęć i spraw, jeśli bez reszty pochłania nas życie towarzyskie, ciągle musimy zaspokajać swoją ciekawość i próżność? Serce, spojrzenie i umysł powinny znać pewien rodzaj postu i uciekać się do niego we wszystkim, co mogłoby nas oddalać od Najwyższego.
Oczywiście nie sposób żyć bez rozrywek, bez chwil odprężenia, ale bardzo ważne, żeby zawsze umieć potem wracać do Boga, który tworzy jedność naszej osoby i wszystko przeżywać w więzi z Nim.
Powinniśmy też wiedzieć, że tym, co ogromnie sprzyja rozwojowi życia modlitwy są starania, żeby wszystko, co nam się zdarza, przyjmować w całkowitym zawierzeniu, w pełnej pokoju ufności. Żyć chwilą obecną, nie pozwalając się pogrążyć trosce o jutro, próbować każdą rzecz robić ze spokojem, nie zadręczając się o inną. Nie jest to łatwe, ale próby te przynoszą błogosławione skutki 1.
Ważne jest również to, żebyśmy powoli uczyli się w każdej sytuacji „żyć w spojrzeniu Boga", w Jego obecności i w pewnego rodzaju stałym dialogu z Nim, pamiętając o Nim w trakcie naszych zajęć, wszystko przeżywając razem z Nim. Im bardziej będziemy się starali to czynić, tym łatwiej będzie nam się modlić.
Bez problemu odnajdziemy Boga, zaczynając modlitwę, jeśli w ogóle Go nie opuszczaliśmy! Kontemplacja powinna prowadzić do modlitwy nieustającej, niekoniecznie w sensie ciągłego powtarzania jakiejś formuły, lecz w sensie stałego przebywania w Bożej obecności. Życie w Jego obecności czyni nas wolnymi. Zbyt często żyjemy przejęci spojrzeniami innych ludzi (z lęku, że zostaniemy osądzeni lub też z chęci wzbudzenia podziwu) albo w swym własnym spojrzeniu (samooskarżenia czy samouwielbienia), ale wewnętrzną wolność odnajdziemy wyłącznie, jeśli nauczymy się żyć w miłosiernym i miłującym spojrzeniu Boga.
Odsyłamy w tym miejscu do cennych uwag brata Laurent od Zmartwychwstania Pańskiego, karmelity z XVII wieku, który będąc kucharzem, umiał wśród największego nawału pracy żyć w głębokim zjednoczeniu z Bogiem. Na końcu książki podajemy kilka cytatów z jego listów.
Na temat ścisłego, nierozerwalnego związku pomiędzy modlitwą a wszystkimi innymi elementami, które tworzą drogę duchową, pozostaje jeszcze dużo do powiedzenia. Niektóre sprawy omówimy później, co do reszty, odsyłamy do najlepszego źródła z możliwych, to znaczy do doświadczenia świętych, zwłaszcza tych, którzy otrzymali, co potwierdził Kościół, szczególną łaskę nauczania w tej dziedzinie: Teres) z Avila, Jana od Krzyża, Franciszka Salezego, Teres) od Dzieciątka Jezus, żeby wymienić tylko najważniejsze nazwiska.
Wszystko, co zostało do tej pory powiedziane, niej odpowiada jeszcze na podstawowe pytanie: w jaki sposób się modlić? Jak konkretnie spożytkować czas przeznaczony na modlitwę wewnętrzną? Nie będziemy zwlekać z odpowiedzią.
Wstęp ten był jednak konieczny. Poczynione uwagi nie tylko pozwolą nam pokonać często napotykane przeszkody, ale oddadzą pewien duchowy klimat, który koniecznie trzeba umieć wyczuć. Warunkuje on prawdziwość i rozwój naszej modlitwy.
Ponadto, jeśli zrozumieliśmy to, co zostało tutaj pobieżnie naszkicowane, wiele pytań w stylu „co robić, żeby się dobrze modlić", przestaje mieć sens.
Opisana postawa opiera się nie na ludzkiej mądrości, lecz na Ewangelii. Wiara, ufne oddanie się w ręce Boga, pokora, ubóstwo serca i duchowe dziecięctwo. Jak czytelnik z pewnością zdążył zauważyć, postawa ta powinna stanowić fundament nie tylko modlitwy, ale całego życia. Jeszcze raz powraca tu ścisła więź pomiędzy życiem a modlitwą. Modlitwa wewnętrzna jest szkołą, ćwiczeniem, które pozwala nam zrozumieć i pogłębić stosunek do Boga, do świata i do nas samych. Tworzy zręby sposobu postępowania i reagowania, który pozostanie w nas w kontakcie ze wszystkim, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. W coraz większym stopniu pozwoli nam zachować we wszelkich okolicznościach pokój, wewnętrzną wolność i prawdziwą miłość Boga i bliźniego. Modlitwa kontemplacyjna jest szkołą miłości, gdyż wszystkie cno-ty; jakie z niej płyną, są cnotami pozwalającymi rozwijać się w naszych sercach miłości. Stąd jej wielkie znaczenie.
CZĘŚĆ DRUGA
Jak spożytkować czas modlitwy kontemplacyjnej
Rozdział 1
Wprowadzenie
Powróćmy teraz do podstawowego pytania, na które trzeba odpowiedzieć. Powiedzmy, że decyduję się poświęcić dziennie pół godziny czy też godzinę na modlitwę kontemplacyjną. Jak mam się za to zabrać? Co muszę zrobić, żeby dobrze wykorzystać ten czas?
Odpowiedź na to pytanie jest trudna z różnych względów.
Po pierwsze dlatego, że dusze bardzo się od siebie różnią. Ich różnice są większe niż niepowtarzalność ludzkich twarzy. Więź każdej z nich z Bogiem jest jedyna w swoim rodzaju. Podobnie ich modlitwa. Niemożliwe okazuje się wytyczenie jednej drogi i określenie sposobu postępowania ważnego dla wszystkich. Byłby to brak poszanowania wolności i różnorodności duchowych poszukiwań. Każdy wierzący sam musi odkryć, w tchnieniu Ducha, po jakich drogach Bóg chce go prowadzić.
Po drugie, trzeba wiedzieć, że modlitwa kontemplacyjna podlega ewolucji, przechodzi określone etapy. To, co jest dobre w pewnym okresie życia duchowego może się okazać złe w innym. Nawet wytrwałość rożni się, zależnie od tego, czy jesteśmy na początku drogi, czy też Pan zaczął nas już wprowadzać głębiej, w kolejne, jak mawiała święta Teresa z Avila „mieszkania". Czasem trzeba działać, czasem czekać. W pewnych okresach trzeba odpoczywać, w innych - walczyć.
Po trzecie wreszcie, to co dzieje się w czasie modlitwy kontemplacyjnej, jest wyjątkowo trudne do opisania. Nieraz przekracza świadomość modlącego. W grę wchodzi rzeczywistość tak mało dostępna, tak bardzo wewnętrzna, że ludzki język nie może jej j całkowicie oddać. Nie zawsze znajdujemy słowa, żeby wypowiedzieć to, co dzieje się pomiędzy duszą a jej Bogiem.
Dodajmy jeszcze, że każdy, kto mówi o kontemplacji, wypowiada się na podstawie tego, co sam przeżył lub co zauważył u osób, które zwierzyły mu swoje przeżycia. Pozostaje to bardzo ograniczone w stosunku do różnorodności i bogactwa wszystkich możliwych przeżyć.
Pomimo tych przeszkód podejmiemy ten temat ufni, że Pan pozwoli nam go przedstawić. Choć nie należy tych odpowiedzi traktować jako pełnych i bezbłędnych, dla czytelnika dobrej woli będą się one mogły stać źródłem zachęty i światła.
Rozdział 2
Gdy pytanie w ogóle nie powstaje
Stawiamy pytanie jak spożytkować czas dłuższej modlitwy. Zanim będziemy na nie odpowiadać, trzeba zauważyć, że w wielu wypadkach w ogóle nie zostaje ono postawione. Być może trzeba powiedzieć najpierw o tym.
Pytanie w ogóle nie istnieje, gdy modlitwa wewnętrzna płynie sama, jakby wypływała ze źródła. Człowiek wchodzi w miłosną komunię i w ogóle się nie zastanawia nad tym, co robić z czasem. Właściwie zawsze powinno być właśnie tak. Według definicji świętej Teresy z Avila modlitwa kontemplacyjna to „bliski kontakt przyjaciół, przebywanie sam na sam z Bogiem, który, czujemy, bardzo nas kocha". Gdy dwie osoby bardzo się kochają, nie mają problemów, co robić z chwilami, które mają tylko dla siebie... Czasem wręcz samo bycie razem tak je wypełnia, że już nie muszą robić! Niestety często nasza miłość Boga jest za słaba i nie dochodzimy do takiego stanu.
Wracając do wewnętrznej modlitwy, która „płynie" zupełnie sama, do takiej komunii z Bogiem, która Jest darem i pozostaje jedynie go przyjmować, trzeba zaznaczyć, że może ona występować na różnych Poziomach duchowej drogi i być bardzo różnej natury.
Może dotyczyć osoby świeżo nawróconej, która dopiero co spotkała Boga, pełnej entuzjazmu, radości zapału właściwego neofitom. Nie ma z modlitwą żadnego problemu. Jest jakby unoszona przez łaskę, szczęśliwa, że może przebywać z Jezusem, ma Mu mnóstwo rzeczy do powiedzenia, tysiące pytań, pełna jest uczuć i wzniosłych myśli.
Niech bez skrupułów cieszy się tymi chwilami łaski, niech dziękuje za nie Panu, ale pozostanie pokorna i nie traktuje siebie jak świętą tylko dlatego, że jest pełna zapału. A zwłaszcza niech nie osądza tych, którzy są mniej gorliwi od niej! Łaska pierwszego okresu nawrócenia nie wykorzenia wad ani niedoskonałości, lecz jedynie je zakrywa. Osoba ta nie powinna się dziwić, że pewnego dnia cały jej zapał zniknie, a niedoskonałości, z których, jak sądziła, została przez nawrócenie uwolniona, dadzą o sobie znać z niespotykaną siłą. Właśnie wówczas powinna wytrwać i umieć wyciągnąć korzyści z czasu pustyni i próby, tak jak umiała korzystać z okresu błogosławieństwa.
Inny przypadek, gdy pytanie nie powstaje, dotyczy drugiego krańca drogi życia duchowego. To przypadek osoby, nad której modlitwą Bóg mógł zapanować w takim stopniu, że osoba ta nie stawia już żadnego oporu i nic już sama z siebie nie musi robić. Jej możliwości są ograniczone, jedyne co może, to oddawać siebie i zanurzać się w obecność Boga, która ogarnia całą jej istotę. Osobie tej nie pozostaje już nic do zrobienia, jedynie mówić „tak". Powinna jednak zdobyć się na otwartość wobec jakiegoś ojca duchowego, żeby usłyszeć potwierdzenie otrzymanych łask. Powinna się przed kimś otworzyć, tym bardziej, że nie kroczy już wspólną wszystkim drogą. Niezwykłym łaskom często towarzyszą walki lub wątpliwości dotyczące ich pochodzenia. Czasem wyłącznie otwarcie duszy może upewnić ją o boskim pochodzeniu łask i wyzwolić na tyle, by mogła je w pełni przyjąć.
Powiedzmy teraz o przypadku pośrednim, występującym bardzo często. Trzeba o tym powiedzieć, ponieważ sytuacja, którą teraz opiszemy, jest z początku trudno zauważalna i może budzić skrupuły. Człowiek nie wie, czy postępuje źle czy dobrze, ale właściwie i tak nie ma wyboru. Wyjaśnijmy. Chodzi o taką sytuację, gdy Duch Święty zaczyna wprowadzać kogoś w modlitwę znacznie bardziej „bierną" po okresie, gdy modlitwa była przede wszystkim „czynna" w tym sensie, że polegała głównie na aktywności tej osoby (medytacja, wewnętrzny dialog z Jezusem, rozmyślanie, akty woli takie jak ofiarowanie się Bogu itp.)1.
Otóż któregoś dnia, zwykle początkowo niezauważalnie, sposób modlitwy się zmienia. Człowiek zaczyna doświadczać trudności w medytacji czy też rozmyślaniu, oschłości. Woli raczej trwać przed Panem niż cokolwiek robić czy mówić, bez jakiejś myśli, tylko pozostawać tak, w postawie pełnej miłości uwagi. Niezauważalne z początku jest właśnie to miłosne skupienie, płynące raczej z serca niż z umysłu. Z czasem może się ono stać znacznie silniejsze, nawet pełne żaru, ale początkowo jest prawie niewidoczne. Nawet, gdy dusza próbuje robić co innego, wracać do bardziej „aktywnej" formy modlitwy, nie udaje jej się to. Stale będzie miała skłonność wracania do wcześniejszego etapu, tego, który opisaliśmy. Czasem będą ją dręczyły skrupuły, ponieważ ma wrażenie, że nic nie robi, podczas gdy wcześniej coś robiła.
Gdy dusza znajduje się w takim stanie, powinna po prostu w nim pozostać, bez działania, bez ruchu. Oznacza to bowiem, że Bóg chce ją wprowadzić w głęboką modlitwę kontemplacyjną, co jest wielką łaską. Dusza powinna pozwolić działać Bogu i pozostać bierna. Wystarczy, że w głębi serca jest ku Niemu skierowana, by mogła uznać, że się modli. Nie jest to czas działania za pomocą własnych sił czy umiejętności, jest to czas oczekiwania na działanie Boga. Pamiętajmy jednak, że nie jest to jeszcze czas całkowitego panowania Boga, który opisaliśmy wyżej. Umysł i wyobraźnia nadal pracują. Pojawiają się myśli i obrazy, przychodzą i odchodzą, ale na poziomie na tyle zewnętrznym, że osoba nie podąża tak naprawdę za ich tokiem. Istotna jest nie ta, nieunikniona, praca umysłu, lecz to, że głębia serca czeka na Boga2.
Omówiliśmy więc sytuacje, gdy pytanie „jak spożytkować czas przeznaczony na modlitwę" w ogóle nie powstaje.
Pozostają przypadki, gdy zostaje ono postawione.1! Przeważnie dotyczy osób dobrej woli, które nie zostały (jeszcze!) ogarnięte ogniem miłości Bożej, nie otrzymały jeszcze łaski biernej modlitwy wewnętrznej, ale zrozumiały jej znaczenie i zapragnęły ją regularnie praktykować. Nie bardzo jednak wiedzą, jak się za to zabrać. Co im poradzić?
W poprzednim rozdziale omówiliśmy najważniejsze zasady, jakimi powinna kierować się dusza, przystępując do modlitwy. Odnoszą się one do wszystkich form modlitwy, a nawet, jak powiedzieliśmy, do całości życia chrześcijańskiego. Tym, co liczy się przede wszystkim, powtórzmy to jeszcze raz, nie są metody modlitwy, lecz duchowy klimat i podejście do niej, nastawienie serca. Właściwy klimat warunkuje wytrwałość, a co za tym idzie - owocność modlitwy.
Uczynimy teraz podobnie, jak w pierwszej części, to znaczy podamy kilka wskazówek, które razem wzięte określą może nie tyle ów klimat, co pewien wewnętrzny krajobraz, z jego stałymi punktami i drogami. Wewnętrzny pejzaż, który ktoś spragniony modlitwy będzie mógł dowolnie przemierzać, zależnie od etapu, na jakim się znajduje i natchnień Ducha Świętego. Znajomość punktów odniesienia pozwoli człowiekowi zorientować się w tej przestrzeni i pomoże mu zrozumieć, jakie ma podjąć kroki.
„Wewnętrzny krajobraz" chrześcijańskiej kontemplacji kształtuje przede wszystkim szereg prawd teologicznych, które teraz zasygnalizujemy i wyjaśnimy.
Rozdział 3
Pierwszeństwo działania Boga
Pierwsza zasada jest prosta, ale bardzo istotna. W modlitwie wewnętrznej liczy się nie tyle to, co my robimy, lecz to, co Bóg w tym czasie czyni w nas.
Znajomość tej prawdy wyzwala. Niejednokrotnie czujemy się niezdolni, by zrobić samemu choćby najmniejszy ruch. Nie ma w tym nic dramatycznego. Nawet jeśli my nic nie możemy robić, On, Bóg, zawsze może działać i naprawdę działa w głębi naszej istoty, choćbyśmy nie byli tego świadomi. Najważniejszy w całej modlitwie akt polega na tym, żeby stanąć przed Bogiem i trwać w Jego obecności. A Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych. Jego obecność, dlatego że jest obecnością żywego Boga, działa, uzdrawia, uświęca i ożywia. Stając blisko ognia, nie sposób nie przyjąć jego ciepła. Nie można wystawiać twarzy do słońca i się nie opalić. Podlegamy Jego działaniu już w chwili, gdy się do Niego kierujemy, gdy trwamy przed Nim nieruchomo.
Spróbujmy sprawić, żeby nasza modlitwa była tylko tym, niczym więcej. Trwajmy przed Bogiem, nic nie robiąc, nie myśląc o niczym specjalnym, bez jakichś.. szczególnych uczuć, za to zachowując w sercu ufność, otwartość, oddanie. Nic lepszego nie można uczynić. Pozwalamy w ten sposób Bogu działać w sekrecie naszej duszy, a przecież w gruncie rzeczy o to chodzi.
Błędem byłoby ocenianie modlitwy pod kątem tego, co w tym czasie robiliśmy, poczucie, że była ona dobra i potrzebna, ponieważ mówiliśmy dużo słów, a przyniosła rozczarowanie, gdyż do niczego nie byliśmy zdolni. Bardzo możliwe, że nasza modlitwa była nędzna, ale w tym czasie, w sposób nieodczuwalny i ukryty, Bóg uczynił w głębi naszej duszy cuda, których owoce ujrzymy dużo, dużo później... Gdyż przyczyną wielkich dóbr, które, jak ze źródła, wypływają z modlitwy wewnętrznej, nie są nasze myśli ani uczucia, lecz często ukryte i niewidzialne działanie Boga w naszym sercu. Wiele owoców modlitwy ujrzymy dopiero w Królestwie!
Mała Teresa była tego bardzo świadoma. Miała w modlitwie jeden problem - zasypiała! Nie była to jej wina, wstąpiła do Karmelu zupełnie młoda i jak na swój wiek miała zbyt mało snu. Ta słabość niezbyt ją jednak smuciła:
„Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią; myślę też, że lekarze, chcąc zrobić operację usypiają swoich chorych, i że Pan widzi naszą słabość i wie, żeśmy proch (Ps 103,14)" 1
W modlitwie kontemplacyjnej najważniejsza jest bierność. Bardziej chodzi o to, żeby pozwolić działać Bogu, niż żeby samemu cokolwiek robić. Czasem musimy przygotować grunt pod Boże działanie własną aktywnością, ale bardzo często mamy jedynie biernie na nie przystawać i właśnie wtedy dzieją się najważniejsze rzeczy. Niekiedy Bóg musi wręcz uniemożliwić nasze poczynania, żeby móc swobodnie w nas działać. Dobrze wytłumaczył to święty Jan od j Krzyża. Według niego pewnego rodzaju oschłość, niemożność posługiwania się na pewnym etapie modlitwy wyobraźnią i inteligencją, niezdolność rozmyślania czy odczuwania czegokolwiek oznacza, że Bóg wprowadza nas w stan oschłości i nocy, żeby samemu działać w naszej głębi, tak jak lekarz, który usypia chorego, by móc spokojnie pracować.
Powrócimy jeszcze do tego tematu. Na razie zapamiętajmy tyle: jeśli mimo naszych starań nie możemy się modlić, nie ma w nas pięknych myśli ani żadnych odczuć, nie należy się tym smucić. Ofiarujmy Bogu nasze ubóstwo. Taka modlitwa stanie się przez to bardziej wartościowa od tej, która nas samych napełniała zadowoleniem! Święty Franciszek Salezy modlił się w ten sposób: „Panie, jestem tylko kawałkiem drewna, podłóż pod niego ogień!"
Rozdział 4
Pierwszeństwo miłości
Przejdźmy teraz do drugiej, absolutnie podstawowej zasady: pierwszeństwa miłości nad wszystkim innym. Święta Teresa z Avila mówi: „W modlitwie myślnej liczy się nie to, żeby dużo myśleć, lecz żeby bardzo kochać".
Ta prawda również wyzwala. Czasem nie możemy myśleć, nie możemy medytować, nic nie czujemy, a jednak możemy kochać. Ktoś, kto jest bardzo zmęczony rozproszeniami, niemal wyczerpany swoją niezdolnością modlitwy, zawsze może, zamiast niepokoić się i zniechęcać, w pełnej pokoju ufności ofiarować Panu swoje ubóstwo. Daje tą drogą wyraz miłości i modli się w sposób doskonały. Miłość pozostaje królową, niezależnie od okoliczności, zawsze potrafi mieć ostatnie słowo. „Miłość czerpie korzyści ze wszystkiego, zarówno z dobra, jak ze zła" - lubiła mawiać mała Teresa, cytując świętego Jana od Krzyża. Korzysta zarówno z uczuć, jak z oschłości, zarówno z myśli, jak z ich braku, zarówno z cnoty, jak
z grzechu...
Zasada ta łączy się z pierwszą, którą wcześniej omówiliśmy: z pierwszeństwem działania Bożego Przed naszym. Najważniejsze, co mamy robić w czasie modlitwy wewnętrznej, to kochać. Ale kochać,
w relacji z Bogiem, oznacza przede wszystkim pozwolić się kochać. Nie jest to wcale tak łatwe, jak się zdaje. Trzeba wierzyć w miłość, a my z taką łatwością w nią wątpimy. Trzeba też zaakceptować swoje ubóstwo.
Czasem łatwiej nam przychodzi kochać, niż pozwolić się kochać. Gdy ja jestem tym, kto daje, kto coś robi, czuję się wartościowy i potrzebny. Pozwolić się kochać, to znaczy nic nie robić, być niczym. Nasza podstawowa praca w czasie modlitwy wewnętrznej polega właśnie na tym: nie na myśleniu, ofiarowywaniu, robieniu czegoś dla Boga, lecz na tym, by mógł nas kochać jak małe dzieci. Pozwolić Bogu na radość kochania nas. To jest trudne. Wymaga mocnej jak żelazo wiary w miłość Boga. Zakłada też zgodę na własne ubóstwo. Dotykamy tutaj czegoś absolutnie podstawowego: prawdziwa miłość Boga może opierać się jedynie na uznaniu pierwszeństwa Jego miłości ku nam, na zrozumieniu, że zanim cokolwiek uczynimy, mamy przede wszystkim przyjmować. W tym właśnie przejawia się miłość Boga ku nam, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował (1 J 4,10).
Bóg najbardziej potrzebuje z naszej strony tego pierwszego aktu wiary. On jest podstawą wszystkich dalszych kroków. Mamy uwierzyć, że jesteśmy kochani, pozwolić się kochać. W naszym ubóstwie, tacy jacy jesteśmy, nie zważając na własne cnoty czy zasługi. Jeżeli na tym opiera się nasz stosunek do Boga - jest on prawdziwy. Jeśli nie - zawsze będzie zniekształcony faryzeizmem i w gruncie rzeczy nie Bóg będzie w nim zajmował pierwsze miejsce, lecz my sami, nasze działanie, nasza wartość czy jeszcze coś innego.
Taki punkt widzenia jest trudny, gdyż wyklucza skupienie się na własnej osobie, ale prowadzi do wyzwolenia. Bóg nie oczekuje w pierwszej kolejności naszych dzieł, czynionego przez nas dobra. Jesteśmy „sługami bezużytecznymi". „Bóg nie potrzebuje naszych dzieł. Bóg jest spragniony miłości" - mówi Teresa od Dzieciątka Jezus. Najbardziej chce, żebyśmy się otworzyli i pozwolili kochać, wierzyli w Jego miłość. To zawsze możemy czynić. Kontemplacja właśnie na tym polega. Trwać w obecności Boga, pozwolić Mu się kochać. Odpowiedź naszej miłości przychodzi albo w czasie modlitwy, albo później. Jeśli pozwolimy się kochać, Bóg sam będzie czynił w nas dobro i pozwoli nam wypełnić dobre czyny, które z góry przygotował, abyśmy je pełnili (por. Ef 2,10).
Z zasady pierwszeństwa miłości wynika, że powinna ona kierować wszystkim, czym zajmujemy się w czasie modlitwy wewnętrznej. Powinniśmy robić to, co roznieca i umacnia miłość. Pozostaje to jedynym kryterium, pozwalającym określić, czy coś jest dobre czy złe w kontemplacji. Dobre jest wszystko, co prowadzi do miłości. Do prawdziwej miłości oczywiście, nie tylko uczuciowej... (mimo że żywe uczucia są ważne, gdy Bóg nam ich udziela...).
Naszą własną aktywność powinny tworzyć rozważania, akty strzeliste, myśli, które umacniają miłość Boga, pozwalają nam Go poznawać, wzrastać w ufności do Niego, pobudzają pragnienie całkowitego oddania się, należenia do Niego, służenia Mu wiernie jako naszemu jedynemu Panu. Wszystko to, co umacnia miłość Boga jest dobrym tematem rozważania.
1. Dążenie do prostoty
Konsekwencje tego, co przed chwilą powiedzieliśmy, są następujące: musimy uważać, żeby nie „przegadać" modlitwy, nie mnożyć niepotrzebnie słów ani rozważań, w których więcej byłoby chęci przeżywania „wzlotów" niż prawdziwego nawrócenia serca. Czemu służyłyby wzniosłe i ciekawe myśli na temat tajemnic wiary, nieustannie nowe tematy rozważań, obejmujące wszystkie prawdy teologiczne i coraz to nowe fragmenty Pisma Świętego, jeśli nie wychodzilibyśmy z modlitwy bardziej gotowi oddać się Bogu i zaprzeć samego siebie z miłości do Niego? „Kochać - mówi Teresa od Dzieciątka Jezus - to oddać wszystko, co posiadamy i jeszcze siebie samego". Choćby nawet codzienna kontemplacja zawierała tylko tę jedną myśl, do której nieustannie bym powracał: otwierać serce, żeby było zdolne całkowicie oddać się Panu, stale umacniać się w pragnieniu służenia Mu - taka modlitwa byłaby skromna, ale o ileż bardziej wartościowa!
Pozostając nadal przy tym temacie, przypomnijmy jedno zdarzenie z życia Teresy z Lisieux. Niedługo przed śmiercią, gdy Teresa leżała bardzo chora, do pokoju weszła jej siostra (Matka Agnieszka) i spytała ją: „O czym myślisz?" „O niczym nie myślę, nie mogę myśleć, zbyt mocno cierpię, modlę się". „I co mówisz Jezusowi?" Teresa odpowiada: „Nic Mu nie mówię, kocham Go".
Oto najuboższa i najgłębsza modlitwa. Prosty akt miłości, bez słów. Powinniśmy dążyć do prostoty. Przy końcu drogi nasza kontemplacja nie powinna być niczym więcej: nie słowami, rozważaniami, wielością powtarzanych co chwilę aktów, lecz jednym prostym aktem miłości. Żeby dojść do takiej prostoty, potrzeba jednak dużo czasu i głębokiej pracy łaski. Grzech uczynił nas tak skomplikowanymi, tak rozproszonymi... Zapamiętajmy to: wartość modlitwy nie leży w bogactwie myśli i przeżyć - wprost przeciwnie, im bardziej przybliża się do prostego aktu miłości, tym więcej jest warta. Zwykle im bardziej nasze życie duchowe się pogłębia, tym staje się prostsze. Powrócimy do tego, mówiąc o ewolucji modlitwy wewnętrznej.
Zanim zakończymy ten temat, chcielibyśmy ostrzec przed pewnego rodzaju pokusą, która może pojawić się w czasie kontemplacji. Zdarza się czasem, gdy się modlimy, że w naszym umyśle powstają myśli, które zadziwiają nas swoją głębią i pięknem -rodzaj iluminacji. Mogą dotyczyć Boga, albo naszego życia, wspaniałych perspektyw, jakie się przed nami rysują... Ten typ myśli czy też olśnień (które w danej chwili mogą się nam wydawać genialne!) często stanowi pułapkę i trzeba się mieć wobec nich na baczności. Oczywiście, nieraz w czasie modlitwy Bóg daje nam głębokie myśli i inspiracje. Ale trzeba wiedzieć, że niektóre nachodzące nas myśli mogą być Pokusami. Idąc za nimi oddalamy się od uboższej, ale Prawdziwszej obecności Boga. Myśli te wciągają nas, unoszą i często kończy się na tym, że większą uwagę zwracamy na nie, niż na samego Boga. Po skończonej modlitwie nagle zdajemy sobie sprawę, że wszystko się rozproszyło i niewiele z tego zostało...
Rozdział 5
Bóg daje siebie za pośrednictwem człowieczeństwa Jezusa
Po omówieniu pierwszeństwa działania Bożego i pierwszeństwa miłości, przyjrzyjmy się teraz trzeciej podstawowej zasadzie, która wyróżnia kontemplację chrześcijańską: Boga spotykamy w człowieczeństwie Jezusa.
Modlitwa wewnętrzna służy wejściu w komunię z Bogiem. Ale nikt nie zna Boga. W jakiż więc sposób, dzięki jakiemu pośrednictwu możemy Go spotkać? Istnieje tylko jeden jedyny pośrednik - Jezus Chrystus - prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. Człowieczeństwo Jezusa, Syna Bożego, jest naszym pośrednictwem, naszym punktem oparcia. Dzięki niemu wiemy z całą pewnością, że Boga można spotkać i z Nim się zjednoczyć. Święty Paweł mówi: W Nim bowiem mieszka cała Pełnia: Bóstwo, na sposób ciała (Kol 2,9). Człowieczeństwo Jezusa jest tym pierwszym sakramentem, dzięki któremu Bóstwo staje się dostępne ludziom.
Jesteśmy istotami cielesnymi, w kontakcie z rzeczywistością duchową potrzebujemy odczuwalnych znaków. Bóg wie o tym i to właśnie tłumaczy tajemnicę Wcielenia. Chcemy dotknąć, poczuć, zobaczyć. Konkretne, dostępne dla naszych zmysłów człowieczeństwo Jezusa jest wyrazem uległości Boga. Bóg wie, z czego zostaliśmy utworzeni. Wie, jaką możemy dojść do Niego, dotknąć Go naszymi dłońmi. Duchowe stało się cielesnym. Jezus jest dla nas drogą do Ojca. Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca - odpowiada Jezus na prośbę Filipa: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy (J 14,8-9).
Wcielenie to wielka, niezgłębiona tajemnica. Człowieczeństwo Jezusa we wszystkich swych aspektach, nawet tych najpokorniejszych, wyglądających na drugorzędne, stanowi dla nas jakby niezwykłą przestrzeń komunii z Bogiem. Każdy jego ślad, nawet najmniejszy i najbardziej ukryty, każde Jego słowo, każdy czyn i gest, wszystkie etapy Jego życia, od poczęcia w łonie Maryi aż po Wniebowstąpienie wprowadzają nas, jeśli przyjmujemy je z wiarą, w komunię z Ojcem. Kontemplując człowieczeństwo Jezusa tak, jak kontempluje się bliski sercu krajobraz, jak książkę napisaną specjalnie dla nas, przyjmując je w wierze i w miłości, nieustannie głębiej wchodzimy w komunię z niepoznawalnym i niezgłębionym Bogiem.
Dlatego chrześcijańska kontemplacja zawsze będzie w samych swych podstawach opierać się na kontakcie z człowieczeństwem Zbawiciela1. Różne formy chrześcijańskiej modlitwy wewnętrznej (dalej podamy ich przykłady) znajdują swe teologiczne wytłumaczenie jako szukanie komunii z Bogiem za Pośrednictwem któregoś z aspektów człowieczeństwa Jezusa. Ponieważ człowieczeństwo Jezusa jest sakramentem, skutecznym znakiem więzi człowieka z Bogiem, wystarczy wejść z nim w wierze w kontakt, żeby znaleźć z Bogiem więź. Berulle pięknie mówi o tym, w jaki sposób tajemnice życia Jezusa przeżyte w czasie, pozostają dla kontemplatyka tajemnicami żywymi i ożywiającymi:
„Trwanie tych tajemnic tak należy rozumieć: zostały przeżyte w pewnych warunkach, ale trwają i są wiecznie obecne w inny sposób. Przeminęły, jeśli chodzi o ich dokonanie w czasie, ale nadal obecna jest ich wartość i wartość ich nigdy nie przeminie, podobnie jak nigdy nie przeminie miłość, z jaką zostały dokonane. Trwa więc ich duch, stan, treść tajemnicy... Każe nam to traktować tajemnice życia Jezusa nie jako coś, co przeminęło i zgasło, lecz jako coś żywego i obecnego, do czego my również teraz i na całą wieczność mamy dostęp".
Odnosi się to na przykład do dzieciństwa Jezusa: „Dzieciństwo Syna Bożego to stan, który minął. Przeminęły już okoliczności owego dzieciństwa, nie ma już dziecka, ale istnieje Boska tajemnica, która trwa w niebie i działa poprzez łaskę w duszach ludzi żyjących na ziemi, którym Jezus Chrystus chce dać przystęp do tego pierwszego, pokornego stanu swojego życia".
Istnieją tysiące sposobów, żeby wejść w kontakt z człowieczeństwem Jezusa. Można kontemplować Jego gesty i czyny, medytować Jego słowa, każde zdarzenie Jego ziemskiego życia, przechowywać je w pamięci. Można patrzeć na Jego oblicze w ikonie, adorować Jego ciało w Eucharystii, z miłością wymawiać Jego imię i nosić je w sercu... Wszystko to tworzy modlitwę, pod warunkiem jedynie, że nie kieruje nami intelektualna ciekawość, lecz miłość: Szukałam umiłowanego mej duszy (Pnp 3,1).
Tym, co pozwala nam wejść w kontakt z człowieczeństwem Jezusa, a poprzez nie w prawdziwą komunię z niezgłębioną tajemnicą Boga, nie jest intelektualna spekulacja, lecz wiara. Wiara jako cnota teologalna, to znaczy wiara płynąca z miłości. Jedynie ona, święty Jan od Krzyża podkreśla to bardzo mocno, ma moc i siłę konieczną, żeby wprowadzić nas w rzeczywiste działanie tajemnicy Boga za pośrednictwem osoby Chrystusa. Tylko ona jedna pozwoli nam dojść do głębi poznania Boga. Wiara, która jest przylgnięciem do osoby Chrystusa. Bóg udziela nam Siebie w Nim.
Dlatego, jak powiedzieliśmy, uprzywilejowany sposób chrześcijańskiej modlitwy wewnętrznej polega na komunii z Jego człowieczeństwem. Myślą, spojrzeniem, wolą i innymi drogami, którym odpowiadają różne, jak można je nazwać, „metody modlitwy".
Klasycznym sposobem rozpoczynania modlitwy, przynajmniej na Zachodzie, jest postępowanie według takiej na przykład rady świętej Teresy z Avila: staraj się żyć w towarzystwie Jezusa, przestawaj z Nim jak z Przyjacielem, rozmawiaj z Nim, słuchaj...
"[Dusza] może stawiać siebie w obecności Chrystusa, jakby Go widziała na oczy i przyuczać się woli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Człowieczeństwie Jego, i trzymać się ustawicznie towarzystwa Jego;
z Nim rozmawiać i prosić Go Pomoc w potrzebach swoich, cieszyć się z Nim w pociechach swoich, by snadź dla tych pociech o Nim nie zapomniała; a w tych swoich z Nim rozmowach niech się nie wysila na sztucznie ułożone modlitwy, ale w prostych słowach niech Mu mówi, co czuje, czego pragnie, czego potrzebuje. Jest to doskonały sposób do wysokiego w krótkim czasie postępu, i kto usilnie się stara o to, aby zawsze pozostawał w tym najdroższym towarzystwie, korzystał z niego, ile zdoła i naprawdę umiłował tego Pana, któremu tyle zawdzięczamy, ten, moim zdaniem, daleko już postąpił"2
Powrócimy jeszcze do tematu i podamy dalsze przykłady.
Rozdział 6
Bóg mieszka w naszym sercu
Chcielibyśmy się teraz skupić na czwartej zasadzie teologicznej, która może być niezwykle pomocna w modlitwie wewnętrznej. Chcemy wejść poprzez nią w Bożą obecność. Bóg jest obecny na wiele sposobów, wyjaśnia to wielość form modlitwy. Można kontemplować Go w stworzeniu, adorować w Eucharystii, medytować Jego obecność w słowach Pisma Świętego itd.
Ale istnieje jeszcze jeden rodzaj obecności Bożej i dla modlitwy wewnętrznej ma on kapitalne znaczenie: obecność Boga w naszym sercu.
Tak samo jak inne rodzaje obecności, obecność Boga wewnątrz nas nie jest przede wszystkim przedmiotem doświadczenia (może się nim stać z czasem, przynajmniej w chwilach łaski...), ale przedmiotem wiary. Niezależnie od tego, czy ją odczuwamy, czy też nie, wiemy z całą pewnością wiary, że Bóg mieszka w głębi serca każdego człowieka. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego? (1 Kor 6,19). Święta Teresa z Avila opowiada, że zrozumienie tej prawdy teologicznej było faktem, który całkowicie przemienił jej modlitwę:
,,Gdybym wówczas była znała tę prawdę, tak jak dzisiaj ją znam, że w tym maluczkim pałacu duszy mojej tak
wielki mieszka Król, snadź nie byłabym Go często zostawiała samego, byłabym choć niekiedy dotrzymywała Mu towarzystwa, a szczególnie byłabym pilniej starała się o to, aby ten pałac Jego nie był tak zaśmiecony. Jakiż to dziw niepojęty, że Ten, którego wielkości tysiące światów nie ogarnie, zamyka się w takim ciasnym przybytku, jakim jest dusza nasza! Ale i w tym zamknięciu jest wolny, bo będąc Panem wszechwładnym, wszędzie jest niezależny, tylko że dla takiej wielkiej miłości, jaką nas miłuje, przystosowuje się do miary naszej" 1.
Wewnętrzne skupienie, zejście w głąb siebie - cały ten aspekt kontemplacji właśnie tutaj ma swoje źródło. Inaczej bowiem skupienie byłoby tylko skupieniem na sobie samym. Chrześcijańskie „schodzenie w głąb siebie" ma sens, ponieważ w swym najtajniejszym wnętrzu odnajdujemy Boga „bliższego nam niż my sami" - według słów świętego Augustyna. Bóg mieszka w nas, dzięki łasce Ducha Świętego. „Najgłębsze centrum duszy - mówi Jan od Krzyża - to Bóg".
Ta prawda stanowi podstawę tej formy modlitwy wewnętrznej, jaką jest „modlitwa serca". Schodząc z wiarą w głąb własnego serca, człowiek odnajduje mieszkającego tam Boga. W kontemplacji szukamy Boga, będącego „zupełnie Innym", szukamy Go na zewnątrz, jakby poza nami. Ale jest też w chrześcijańskiej modlitwie miejsce dla tego ruchu, który kieruje nas ku wnętrzu, w głąb własnego serca, żeby spotykać tam Jezusa niezwykle bliskiego, niezwykle w ten sposób dostępnego.
Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie nam [Słowo] (...). Któż dla nas uda się za morze (...). Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i na twoim sercu (Pwt 30,12-14).
„Czy mały to będzie, sądzicie dla duszy roztargnionej pożytek, gdy zrozumie tę prawdę i przekona się, że na to, aby mogła rozmawiać z Boskim Ojcem swoim cieszyć się obecnością Jego, nie ma potrzeby wzlatywać aż do nieba ani modlić się głośno? On bowiem tak blisko jest, że i bez głosu ją usłyszy; nie potrzeba jej skrzydeł, aby latała szukając Go, ale dość jej udać się na samotność i patrzeć, i oglądać Go obecnego we własnym jej wnętrzu. I nie oddalając się od tego Gościa tak drogiego, z pokorą najgłębszą mówić do Niego jak do Ojca, prosić Go jak Ojca i cieszyć się Nim jak Ojcem, czując i uznając siebie niegodną zwać się córką Jego"2.
Gdy nie wiemy, w jaki sposób się modlić, spróbujmy po prostu skupić się, wyciszyć, wejść do własnego serca, zejść w głąb i przez wiarę spotkać mieszkającego tam Jezusa. Spróbujmy z Nim pozostać. Nie zostawiajmy Go samego, bądźmy z Nim najczęściej, jak tylko możemy. Jeśli wytrwamy w takim ćwiczeniu, wkrótce odkryjemy rzeczywistość, którą chrześcijanie Wschodu nazywają „miejscem serca"; „wewnętrzną celą", by użyć języka świętej Katarzyny ze Sieny, owo centrum osoby, które Bóg ustanowił, żeby się w nim z nami spotykać. Zawsze możemy Go tam zastać. Ta wewnętrzna przestrzeń komunii naprawdę istnieje, została nam dana, ale ogromna większość ludzi nawet tego nie podejrzewa. Nigdy tam nie byli, nigdy nie zeszli do tego ogrodu, nie próbowali jego owoców. Ci, którzy odkryli Królestwo Boże we własnym wnętrzu należą do szczęśliwych, ich życie będzie od tej pory inne.
To prawda, że serce człowieka jest przepaścią nędzy i grzechu. Ale na samym jej dnie mieszka Bóg. Święta Teresa z Avila posługuje się obrazem, w którym porównuje człowieka oddającego się modlitwie do kogoś, kto czerpie wodę ze studni. Zarzuca wiadro i początkowo wydobywa jedynie szlam. Ale jeśli nie straci zaufania i wytrwa, któregoś dnia dobędzie najczystszą wodę. Znajdzie ją w swoim własnym sercu. Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza (J 7,37-38).
Stanie się to w naszym życiu czymś bardzo ważnym. Jeśli dzięki modlitwie wewnętrznej odkryjemy owo „miejsce serca", nasze myśli, wybory i działanie, które często pochodzą z bardzo powierzchownej strefy osobowości (niepokoju, zdenerwowania, przyzwyczajeń...), zaczną pomału wypływać z tego głębokiego centrum duszy, gdzie jesteśmy zjednoczeni z Bogiem. Poznamy nowy sposób bycia; dzięki temu, że wszystko zacznie pochodzić z jednego źródła, staniemy się wolni.
Omówiliśmy więc cztery główne zasady, które powinny kierować nami w czasie modlitwy wewnętrznej: pierwszeństwo działania łaski, pierwszeństwo miłości, człowieczeństwo Jezusa jako przestrzeń komunii z Bogiem i wreszcie mieszkanie Boga w naszych sercach. Zasady te powinny służyć jako stałe punkty odniesienia.
Ale, tak jak to już zapowiadaliśmy, żeby zrozumieć istotę modlitwy, musimy zdawać sobie sprawę z jej ewolucji, z istnienia w życiu duchowym określonych etapów. Przejdziemy teraz do tego właśnie tematu.
CZĘŚĆ TRZECIA
Etapy modlitwy wewnętrznej
Rozdział 1
Droga od rozumu do serca
Modlitwa wewnętrzna nie jest rzeczywistością statyczną. Rozpoczyna się i przechodzi kolejne etapy (nie zawsze zresztą biegnące po linii prostej, występują w niej skoki i powroty).
Autorzy piszący o kontemplacji mają zwyczaj wyróżniać poszczególne etapy rozwoju modlitwy na drodze do zjednoczenia duszy z Bogiem. Różnie je nazywają i klasyfikują. Święta Teresa z Avila będzie mówić o siedmiu „mieszkaniach", kto inny wyróżni trzy okresy (oczyszczenie, oświecenie, zjednoczenie). Jeszcze inni autorzy przyjmują następującą kolejność: medytacja, modlitwa uczuć, kontemplacja prostego „spojrzenia", modlitwa ukojenia, uśpienie władz, porwanie, ekstaza.
Nie chcemy zagłębiać się w szczegółowe rozróżnienia etapów kontemplacji, łask mistycznych (są one znacznie częstsze niż może się to wydawać większości ludzi) i napotykanych pokus. Odsyłamy do bardziej kompetentnych autorów. Tym, do których kierujemy tę książkę, raczej nie będzie to potrzebne. Dodajmy tylko, że podobnych schematów opisujących drogę modlitwy nigdy nie należy traktować zbyt dosłownie. Nie są one żadną obowiązującą regułą zwłaszcza w naszych czasach. Boska Mądrość wydaje się znajdować przyjemność w burzeniu klasycznych praw, które miały kierować życiem duchowym. To powiedziawszy, musimy jednak określić, na czym polega, naszym zdaniem, owa ewolucja, owa podstawowa przemiana, która dokonuje się w trakcie modlitwy wewnętrznej. Wszystkie dalsze zmiany są tylko jej pochodnymi. Wstępnie już zresztą o tym mówiliśmy.
Ewolucja ta ma różne nazwy, zależnie od duchowej tradycji, z jakiej się wywodzi. Sądzę jednak, że odnajdujemy ją wszędzie, nawet gdy proponowane drogi bardzo różnią się od siebie. Na Zachodzie, na przykład, zwyczajowo rozpoczyna się (a raczej rozpoczynało, gdyż dziś przystępuje się do modlitwy w bardzo różny sposób) od medytacji, a następnie mówi się o przechodzeniu od medytacji do kontemplacji. Święty Jan od Krzyża obszernie opisuje właśnie ten przejściowy etap i kryteria, które pozwalają go rozpoznać.
Wschodnia tradycja modlitwy Jezusa (nazywanej też modlitwą serca) została u nas ostatnio spopularyzowana dzięki książce Recit d'un pelerin russe (Opowieści pielgrzyma - przyp. tłum.)11. Wychodzi ona od nieustannego powtarzania krótkiej formuły zawierającej imię Jezus2, co prowadzi po jakimś czasie do zejścia modlitwy z „głowy" w głąb serca.
W istocie chodzi o ten sam fenomen, tę samą przemianę. Można ją opisywać również jako coraz większą prostotę modlitwy, jako przejście od modlitwy „aktywnej" do coraz bardziej „biernej". U różnych osób, zależnie od ich duchowej drogi, może się to różnie wyrażać i przybierać różne formy.
Na czym polega ta przemiana? Jest ona darem, którego Bóg udziela temu, kto Go wytrwale oczekuje, darem, którym jest wyłącznie łaska i w żaden sposób nie może zostać „osiągnięty", mimo że wierność odgrywa tutaj ogromną rolę, przyspiesza i ułatwia przyjęcie tego daru. Czasem można go otrzymać bardzo szybko, zaledwie po kilku latach modlitwy, a czasem nigdy nie być gotowym na jego przyjęcie. Zostaje dany w taki sposób, że początkowo prawie się go nie zauważa. Pojawia się stopniowo, czasami znika. Charakteryzuje go to, że pozwala przejść od modlitwy, w której dominowała ludzka aktywność - powtarzanie jakiejś formuły, jak w przypadku modlitwy Jezusa; dyskursywna praca umysłu w medytacji, gdy wybieramy jakiś temat i tekst i posługujemy się wyobraźnią, angażujemy uczucia, wyciągamy z rozważań wnioski - do modlitwy, w której dominujące staje się działanie Boga, a duszy pozostaje poddawanie się temu działaniu, trwanie w postawie prostoty, oddania, spokojnego, miłosnego skupienia.
W modlitwie Jezusa doświadcza się tego, że w pewnym momencie zaczyna ona sama płynąć z serca, wprowadzając całą osobę w stan pokoju, ukojenia i miłości. W medytacji wejście w ten nowy etap przeważnie poprzedza oschłość, niezdolność rozmyślania, pragnienie, żeby nic nie robić, tylko trwać tak przed Bogiem. To „nic nie robić" nie oznacza inercji ani duchowego lenistwa, lecz miłosne oddanie.
Zmianę tę należy przyjąć jako wielką łaskę, nawet jeśli tych, którzy przyzwyczaili się dużo Panu mówić czy też medytować i znajdować w tym zadowolenie, łaska ta początkowo zbija z tropu. Dusza odnosi wrażenie, że się cofa, że przestała się modlić. Nie może już się modlić w taki sposób, do jakiego jest przyzwyczajona, posługując się inteligencją, wyobraźnią, opierając na uczuciach.
Święty Jan od Krzyża bardzo mocno zwracał na to uwagę. Czasem nawet zmuszony był karcić takich kierowników duchowych, którzy nic z tego nie rozumieli 3. Przekonywał dusze, które dostępują tej łaski, żeby z radością ją przyjęły. Tłumaczył, że to zubożenie staje się ich prawdziwym bogactwem, i żeby nie starały się za wszelką cenę wracać do medytacji. Mają zapomnieć o sobie, zadowolić się trwaniem przed Bogiem w prostocie, w spokojnym, miłosnym oczekiwaniu.
1. Zubożenie staje się bogactwem ?
Dlaczego przejście do tego nowego etapu stanowi tak wielką łaskę?
Powód jest bardzo ważny, a jednocześnie bardzo prosty i święty Jan od Krzyża dobrze go wyjaśnia. Wszystko, co możemy objąć umysłem - to nie jest jeszcze Bóg - wszystko co możemy wyobrazić sobie lub odczuć - to nie jest jeszcze Bóg! Bóg jest nieskończenie większy niż to wszystko, jest nieskończenie różny od jakiegokolwiek obrazu, jaki moglibyśmy sobie stworzyć naszym sposobem rozumowania czy odczuwania. Natomiast nie jest „większy" niż wiara, nie jest „ponad" miłością. Wiara pozostaje jedynym dostępnym środkiem zdolnym połączyć nas z Bogiem, uczy doktor Kościoła. To znaczy jedynym aktem, dzięki któremu mamy kontakt z rzeczywistą, realną obecnością Boga. Wiara, rozumiana jako prosty, pełen miłości ruch przylgnięcia do Boga, który objawia i udziela Siebie w Jezusie.
Być może, żeby dojść do Boga, trzeba na początku posługiwać się w modlitwie rozmyślaniem, refleksją, wyobraźnią, odczuwaniem. Jak długo jest nam z tym dobrze, pomaga nam to, służy nawróceniu, umacnia wiarę i miłość, należy się tym wszystkim posługiwać. Ale środkami opartymi na naszej własnej aktywności nie możemy dojść do istoty Boga, ponieważ On jest nieskończenie ponad naszą inteligencją i naszymi uczuciami. Jedyna tylko wiara, pobudzana przez miłość, daje dostęp do samego Boga. Ale wiara ta może wyrazić się w pełni za cenę oderwania od tego, co odczuwalne. Dlatego w pewnych okresach Bóg wyraźnie się wycofuje, w taki sposób, żeby pozostała tylko wiara, a inne władze były jakby niezdolne do działania.
Wówczas, gdy dusza nic już nie myśli, nie opiera się już na wyobrażeniach, nie odczuwa nic szczególnego, ale trwa po prostu w postawie miłosnego oczekiwania, nawet jeśli ta dusza nic nie zauważa, ma wrażenie, że nic nie robi i że nic się nie dzieje, w tym właśnie ukryciu dochodzi do znacznie głębszego, znacznie bardziej substancjalnego kontaktu i spotkania z Bogiem.
Modlitwa wewnętrzna przestaje być dziełem człowieka, który mówi coś do Boga, posługuje się inteligencją i innymi swoimi władzami, a staje się pewnego rodzaju, bardzo głębokim „wylaniem" miłości, czasami odczuwalnym, zaś innym razem nie. Bóg
i dusza spotykają się z sobą. Na tym, według świętego Jana od Krzyża, polega kontemplacja - jest ona „wlanym", ukrytym, pełnym pokoju i miłości kontaktem z samym Bogiem.
W ruchu, który staje się niemal bezruchem dzięki działaniu Ducha Świętego w duszy, istota Boga jakby w nią przepływa, a dusza cała zanurza się w Bogu.
Nie sposób oddać tego słowami. A jednak wiele osób doświadcza tego w modlitwie wewnętrznej, choć często nie w pełni świadomie. Tak jak Jourdain nie wiedział, że tworzy prozę, tak wiele prostych osób nie zdaje sobie sprawy z głębi własnej modlitwy i z tego, że są kontemplatykami. Tak jest zresztą niewątpliwie lepiej.
Niezależnie od punktu wyjścia modlitwy wewnętrznej, a jak już mówiliśmy może on być bardzo różny, Pan wiele osób pragnie doprowadzić do tego kresu czy też choćby do tego etapu przejściowego. Dalej istnieje jeszcze wiele wyższych stopni, na które Duch Święty może człowieka wprowadzić, wiele łask, których nie będziemy tutaj omawiać.
Ogromnie ciekawy jest fakt, że w tradycjach tak od siebie odległych jak „modlitwa Jezusa" i tej, której przedstawicielem jest święty Jan od Krzyża - choć proponuje się tak różne drogi - gdy chodzi o opisy łask kontemplacji, do której te drogi prowadzą, spotyka się niemal identyczne wyrażenia. Gdy święty Jan od Krzyża opisuje kontemplację, na przykład, jako „słodki oddech miłości" 4, wydaje nam się, że mamy do czynienia z językiem Filokalii5.
Rozdział 2
Rana serca
Podamy teraz kilka uwag, które będą podsumowaniem tego, co powiedzieliśmy w poprzednich rozdziałach: pierwszeństwo miłości, kontemplacja, modlitwa serca, człowieczeństwo Jezusa...
Doświadczenie pokazuje, że aby naprawdę wejść w głąb modlitwy, trzeba zostać wprowadzonym w stan bierności, w którym Bóg i dusza spotykają się w ukryciu, trzeba też, żeby nasze serce zostało zranione... Zranione miłością Boga, zranione pragnieniem Ukochanego. Modlitwa może naprawdę zejść w głąb i tam pozostać jedynie za cenę takiego zranienia. Bóg musi nas dotknąć na poziomie na tyle głębokim, żebyśmy całą naszą istotą nie mogli już się bez Niego obejść. Bez tej rany miłości nasza modlitwa pozostanie jedynie intelektualnym albo pobożnym ćwiczeniem, nigdy nie stanie się głęboką komunią z Tym, kto pozwoli, żeby Jego serce zostało przebite, zranione z miłości do nas.
Mówiliśmy o człowieczeństwie Jezusa jako pośrednictwie pomiędzy nami a Bogiem. Najważniejszym miejscem ludzkiego ciała Jezusa jest Jego zranione serce. Zostało ono otwarte, żeby Boska miłość mogła wypłynąć, żebyśmy dzięki temu mieli bezpośredni dostęp do Boga. Nie możemy czerpać ze rojów Jego miłości, jeśli nasze serce nie zostało otwarte podobną raną. Dopiero wówczas może naprawdę dojść do spotkania w miłości, co stanowi przecież jedyny cel kontemplacji. Wtedy staje się ona tym, czym powinna być: trwaniem serca w Sercu.
Ranę, z której wypływa w nas miłość, możemy odczuwać w różny sposób: jako pragnienie, niespokojne poszukiwanie Ukochanego, żal i ból z powodu grzechu, jako agonię nieobecności. Może z niej płynąć zalewająca duszę błogość, niewyrażalne szczęście, ale może też być ogniem pełnym żaru i bólu. Uczyni z nas istoty na zawsze naznaczone przez Boga, nieznajdujące w życiu innego zadowolenia niż życie w Nim.
Pan, objawiając się nam, chce nas oczywiście uzdrawiać. Uzdrawiać z naszego rozgoryczenia, błędów, prawdziwego lub fałszywego poczucia winy, z tego, co w nas zatwardziałe... Wiemy o tym i mamy nadzieję, że wszystko to uzdrowi. Ale powinniśmy zrozumieć, że w pewnym sensie bardziej zależy Mu na tym, żeby nas zranić niż uzdrowić. Raniąc nas coraz głębiej, przygotowuje nasze prawdziwe uzdrowienie. Niezależnie od tego, jaką postawę Bóg obiera względem nas, czy wydaje się niezwykle bliski czy też bardzo daleki, czuły czy też obojętny (w modlitwie wewnętrznej możliwe są wszystkie te zmiany), Jego cel jest zawsze taki sam: zranić nas głębiej miłością.
W Traktacie o Miłości Bożej Franciszka Salezego znajduje się piękny rozdział, w którym święty ukazuje, jak Bóg na różne sposoby zbliża się, żeby zranić duszę miłością. Gdy wydaje się, że Bóg nas opuścił, zostawił nas samych z naszymi problemami, w oschłości, czyni to po to, by żywiej nas dotknąć.
„Biedna dusza, raczej gotowa jest zginąć niż obrazić Boga, nie odczuwa pomimo to żaru, a wręcz przeciwnie - niezwykłą oschłość, która powoduje, że cała jest jakby odrętwiała i od czasu do czasu popada w bardzo wyraźne błędy. Taka dusza zostaje bardzo głęboko zraniona. Wydaje jej się, że Bóg nie widzi, jak bardzo Go kocha, skoro porzuca ją jak stworzenie, które do Niego nie należy. W swoich strapieniach, rozproszeniu i oschłości sądzi, że Pan kieruje do niej wymówkę: «Jak możesz mówić, że Mnie kochasz, skoro twoja dusza jest daleko ode Mnie?» Te słowa ranią jej serce jak strzała, ale ten ból pochodzi z miłości; gdyby nie kochała, nie byłaby tak zgnębiona na samą myśl o braku miłości".
Bóg mocniej nas nieraz rani, pozostawiając w ubóstwie, niż uzdrawiając!
Mniej zależy Mu na tym, żebyśmy byli doskonali, a bardziej, żeby nas z Sobą związać. Doskonałość (przynajmniej według naszych wyobrażeń...) uczyniłaby nas samowystarczalnymi i niezależnymi, podczas gdy zranienie sprawia, że jesteśmy ubodzy, a to prowadzi do komunii z Nim. Jedynie ta komunia się liczy. Nie to, by osiągnąć idealną doskonałość, lecz to, by nie móc się obejść bez Boga, być związanym z Nim nieustannie, zarówno w cnocie, jak w ubóstwie. W taki sposób, żeby Jego miłość bez przerwy mogła spływać na nas, żebyśmy żyli w nieustannej konieczności oddawania się Jemu, ponieważ to pozostaje Jedynym dla nas rozwiązaniem.
Ta prawda wyjaśnia bardzo wiele z naszego życia duchowego. Tłumaczy dlaczego Jezus nie uwolnił Pawła od jego ościenia dla ciała, od owego wysłannika Szatana, który go policzkował, lecz odpowiedział mu: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali (por. 2 Kor 12,7-9).
Wyjaśnia też, dlaczego mali i ubodzy, zranieni przez życie, często otrzymują łaski modlitwy wewnętrznej, których nie spotykamy u bogatych.
1. Modlitwa wewnętrzną - trwać z otwarta raną
Modlitwa wewnętrzna to trwanie z otwartą raną miłości, trwanie, które nie pozwala jej się zasklepić. Ta prawda powinna nas prowadzić i mówić nam, jaką postawę mamy przyjąć w czasie modlitwy. Gdy czujemy, że rana może się zamknąć, że grozi nam rutyna, lenistwo, utrata pierwszej miłości, wówczas trzeba działać, trzeba się obudzić, obudzić serce, używając wszelkich możliwych środków: medytacji, rozmyślania. Trzeba uczynić wysiłek i posługując się przenośnią świętej Teresy z Avila, iść tak daleko, jak tylko możemy o własnych siłach, aby zaczerpnąć brakującej wody. Pan zlituje się nad nami i pozwoli nam zapłakać1. Nieraz będzie to wymagać trudu: Wstanę, po mieście chodzić będę, wśród ulic i placów, szukać będę ukochanego mej duszy (Pnp 3,2).
Gdy serce pozostaje stale otwarte, miłość może płynąć bez przeszkód - czasem gwałtownie, a czasami niezwykle łagodnie. Mówiliśmy już, że poruszenia Boskiej miłości bywają niemal nieodczuwalne. Miłość może płynąć, ponieważ serce pozostaje obudzone, czujne: Ja śpię, lecz serce me czuwa (Pnp 5,2). Należy wówczas po prostu oddawać się temu przepływowi, nie robiąc nic innego, przyzwalając nań, lub robiąc tylko to, co w sposób naturalny sama miłość podpowiada nam jako odpowiedź.
Mówiliśmy już, że początek modlitwy może być bardzo różny. Wspomnieliśmy o medytacji oraz o modlitwie Jezusa; są to tylko przykłady. Myślę, że zwłaszcza dzisiaj, w naszym tak szczególnym wieku, gdy jesteśmy tak zranieni, gdy Bóg tak bardzo się śpieszy, tradycyjny układ następowania po sobie kolejnych etapów życia duchowego nieraz zostaje zburzony. Bardzo często ludzie zostają zanurzeni w głęboką modlitwę wewnętrzną zupełnie nagle, bez żadnego przygotowania. Dzięki łasce nawrócenia, wylaniu darów Ducha Świętego w Odnowie Charyzmatycznej (lub gdzie indziej!), dzięki jakiemuś opatrznościowemu wydarzeniu, w którym Bóg do nich przemówił, otrzymują ową ranę niemal natychmiast. To, co wówczas od nich zależy w modlitwie, to być jej wiernym, trwać w wewnętrznym dialogu z Tym, który ich dotknął, pozostawić ranę otwartą, nie pozwalając, żeby się zasklepiła, gdy mocne przeżycie spotkania Boga nieco się oddali i zapomną o tym, co się stało, Pogrążając się pomału w rutynie, zapomnieniu, zwątpieniu...
Rozdział 3
Nasze serca i serce Kościoła
Kończąc tę część, chcemy powiedzieć o kościelnym wymiarze modlitwy wewnętrznej. Przede wszystkim dlatego, że jest to wyjątkowo piękna tajemnica i wielu osobom może pomóc wytrwać w kontemplacji. Poza tym nie chcemy, żeby czytelnik odniósł wrażenie - całkowicie mylne - że tak istotny składnik życia chrześcijańskiego, jak jego wymiar eklezjalny, jest nieobecny, czy też marginalny w modlitwie wewnętrznej. Wręcz przeciwnie, pomiędzy życiem Kościoła z jego uniwersalną misją, a tym, co rozgrywa się w samotności pomiędzy duszą a Bogiem, istnieje niezwykle głęboki, choć często niewidzialny związek. Nie bez powodu patronką misji ogłoszono karmelitankę, która nigdy nie wyszła poza mury klasztoru.
Więź łącząca kontemplację i misję, to, w jaki sposób kontemplacja zakorzenia nas w misterium Kościoła i w tajemnicy obcowania świętych, to wielki, osobny temat.
Łasce modlitwy wewnętrznej zawsze towarzyszy głębsze wejście w tajemnicę Kościoła. Bardzo wyraźnie to widać w tradycji karmelitańskiej, w jakimś sensie najbardziej przecież kontemplacyjnej. Karmel najmocniej poszukuje zjednoczenia z Bogiem na drodze modlitwy wewnętrznej, która może się wydawać czysto indywidualna. A jednocześnie właśnie tutaj spotykamy najjaśniej wyrażoną więź pomiędzy kontemplacją a tajemnicą Kościoła. Nie pojmuje się jej kryteriach natychmiastowej, dostępnej nam skuteczności, lecz w całej jej mistycznej, ukrytej przed nami głębi. Więź ta jest niezwykle prosta, ale głęboka, gdyż opiera się na miłości. W tym, co dzieje się pomiędzy duszą a Bogiem chodzi o miłość... W eklezjologii zgodnej z nauką wielkich przedstawicieli Karmelu tym, co tworzy istotę tajemnicy Kościoła również jest miłość. Obydwie, ta, która jednoczy duszę z Bogiem i ta, tworząca najgłębszą rzeczywistość Kościoła, są jednym i tym samym darem Ducha Świętego.
Święta Teresa z Avila umiera ze słowami: „Jestem córką Kościoła". Zakładała swoje karmele, popychała siostry w kierunku kontemplacji przede wszystkim w odpowiedzi na potrzeby Kościoła swojego czasu. Była wstrząśnięta spustoszeniami, jakie niosła za sobą reformacja oraz opisywanymi przez konkwistadorów pogańskimi ludami, nie znającymi Chrystusa. „Świat płonie, nie czas zajmować się mało ważnymi drobiazgami".
Święty Jan od Krzyża twierdzi z całym przekonaniem, że bezinteresowna miłość Boga przyjęta w modlitwie wewnętrznej jest tym, co przynosi Kościołowi najwięcej korzyści, tym, czego on w gruncie rzeczy najbardziej potrzebuje: „Akt czystej miłości przynosi Kościołowi więcej pożytku niż wszystkie dzieła świata".
Najpiękniej i najgłębiej opisuje więź pomiędzy osobową miłością Boga w modlitwie a tajemnicą Kościoła święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Wstępuje do Karmelu, „żeby się modlić za kapłanów i za wielkich grzeszników". Największym przeżyciem jej życia staje się odkrycie własnego powołania. Pociągają ją wszystkie typy powołań, ponieważ chce kochać Jezusa aż do szaleństwa i służyć Mu na wszelkie możliwe sposoby. Nadmierne pragnienia stają się dla niej męczarnią. Odnajduje pokój dopiero, gdy Pismo Święte pozwala jej zrozumieć, że największa posługa, jaką może oddać Kościołowi, taka, która zawiera w sobie wszystkie inne powołania - to podtrzymać w sobie ogień miłości: „gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi. (...) W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością... W ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!!!..."'
Żyje tą tajemnicą przede wszystkim w modlitwie wewnętrznej:
„Czuję, że im więcej ogień miłości ogarnia moje serce, tym mocniej wołać będę: «Pociągnij mnie», tym szybciej dusze złączone ze mną (biedną małą okruszyną niepotrzebnego żelaza, gdybym się tylko oddaliła od Boskiego ogniska) pobiegną do wonności olejków Umiłowanego; bo dusza ogarnięta miłością nie może być bezczynna, choć niewątpliwie znajduje się - jak św. Magdalena - u stóp Jezusa, słuchając Jego słodkiego i płomiennego głosu. Na pozór nic nie czyniąc, w rzeczywistości czyni daleko więcej niż Marta, która się troszczyła o wiele rzeczy i chciała jeszcze, by ją siostra naśladowała. (...) Rozumieli to wszyscy święci, a najlepiej może ci, którzy na cały świat roznieśli światło nauki ewangelicznej. Czyż św. Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża, Tomasz z Akwinu, Franciszek, Dominik i tylu innych wybitnych Przyjaciół Boga, nie w modlitwie czerpali ową mądrość Bożą, wprawiającą w zdumienie największych geniuszy? Pewien Mędrzec powiedział: «Dajcie mi dźwignię i punkt oparcia, a ruszę z posad ziemię». To, czego Archimedes nie mógł osiągnąć, ponieważ prośby swej nie kierował do Boga i miał na myśli czynność wyłącznie materialną, to święci w całej pełni otrzymali. Wszechmocny dał im za punkt oparcia SAMEGO SIEBIE I TYLKO SIEBIE; za dźwignię: modlitwę, która wznieca ogień miłości. W ten sposób podźwignęli oni świat; w ten sposób dźwigają go Święci, którzy jeszcze toczą boje, i w ten sposób dźwigać go będą ci, którzy po nich będą następować aż do skończenia świata"
Życie Teresy jest dla nas tajemnicą. Przez całe życie pragnęła tylko jednej jedynej rzeczy - trwać sercem w Sercu Jezusa. Ale im głębiej wchodzi w to przebywanie sercem w Sercu Jezusa, im mocniej opiera się na Jego miłości, tym bardziej jej serce rozszerza się i wzrasta w miłości Kościoła, staje się tak wielkie jak mistyczny Kościół, przekraczając Przestrzeń i czass. Im głębiej Teresa żyje w modlitwie swoim powołaniem miłości Jezusa, tym bardziej wchodzi od wewnątrz w tajemnicę Kościoła. Jest to bowiem jedyna droga, która umożliwia prawdziwe zrozumienie Kościoła. Ktoś, kto nie przeżył głębokiego kontaktu z Bogiem w modlitwie wewnętrznej, nigdy nie zrozumie Kościoła, nie będzie w stanie pojąć jego najgłębszej tożsamości. Kościoła - Oblubienicy Chrystusa.
W modlitwie wewnętrznej Bóg spotyka się z duszą i przelewa na nią Swoje pragnienie zbawienia wszystkich ludzi. Nasze serce jednoczy się z Sercem Jezusa, zostaje ogarnięte Jego miłością do Kościoła-Oblubienicy. Jego pragnieniem oddawania życia za Nią i za całą ludzkość: „Niech ożywia was pragnienie, jakie było w Chrystusie Jezusie" - mówi święty Paweł. Utożsamienie z Chrystusem nie może się dokonać bez modlitwy kontemplacyjnej.
Szczególnym charyzmatem Karmelu jest uczynienie oczywistą tej głębokiej więzi pomiędzy trwaniem sercem w Sercu Jezusa a sercem Kościoła. Niewątpliwie trzeba ją też nazwać łaską maryjną. Czyż Karmel nie jest pierwszym maryjnym zakonem Zachodu? Któż inny niż Maryja, doskonała Oblubienica, obraz Kościoła, mogłaby wprowadzić modlących w taką głębię?
CZĘŚĆ CZWARTA
Zewnętrzne warunki modlitwy
Rozdział 1
Czas
1. Pora modlitwy
Każda pora jest dobra, żeby się modlić. Ale w miarę możliwości starajmy się poświęcić na modlitwę kontemplacyjną najodpowiedniejsze chwile, gdy nie jesteśmy jeszcze zbyt zmęczeni ani zbyt zajęci, tak żebyśmy nie musieli jej przerywać co kilka minut. To powiedziawszy trzeba jednak stwierdzić, że rzadko mamy pełną swobodę w wyborze odpowiedniej pory dnia. Najczęściej musimy zadowalać się taką, na jaką pozwalają nam obowiązki.
Trzeba też nauczyć się korzystać z łaski, jaką niosą w sobie niektóre okoliczności. Niewątpliwie chwile, które następują po komunii to uprzywilejowany czas doskonale nadający się na modlitwę wewnętrzną.
Jeszcze jedna rzecz wydaje mi się ważna i pragnę na nią zwrócić uwagę. Modlitwa kontemplacyjna powinna stać się czymś stałym, nie zaś wyjątkową chwilą, za każdym razem z ogromnym trudem wyrywaną z reszty zajęć. Powinna być częścią codziennego rytmu dnia, tak żeby jej miejsce w tym rytmie nie było więcej kwestionowane. Wierność (tak istotna, mówiliśmy o tym...) będzie przez to znacznie łatwiejsza. Ludzkie życie składa się z rytmów: rytmu serca. oddechu, dnia i nocy, posiłków, tygodnia itd... Modlitwa powinna wejść w taki rytm, stać się czymś stałym, równie koniecznym do życia, jak inne składniki tworzące naszą egzystencję.
Takiej stałości nie należy rozumieć jako czegoś, w przeciwieństwie do rutyny, negatywnego. Pomaga ona robić w sposób naturalny coś, co z początku kosztowało dużo wysiłku czy nawet wymagało stoczenia walki. Miejsce, jakie Bóg zajmuje w naszym sercu, to jednocześnie miejsce, jakie ma w rytmie naszego dnia, w naszych przyzwyczajeniach. Modlitwa wewnętrzna ma stać się oddechem naszej duszy.
Dodajmy, że podstawowy rytm życia to rytm dnia. Modlitwa kontemplacyjna, na ile to możliwe, powinna stać się modlitwą codzienną
2. Długość modlitwy
Kilka uwag dotyczących długości modlitwy. Nie może być zbyt krótka. Przeznaczyć na kontemplację pięć minut, to tak, jakby w ogóle nie dać Bogu czasu. Pięć minut poświęcamy komuś, od kogo chcemy się uwolnić! Kwadrans to absolutne minimum. Ten, kogo na to stać, nie powinien się wahać i przeznaczyć na modlitwę godzinę dziennie, albo i więcej.
Trzeba jednak uważać, żeby przy określaniu długości modlitwy nie być zbyt ambitnym. Jeśli będzie-my chcieli więcej, niż pozwalają na to nasze siły, skończy się to porażką. Lepsza jest stosunkowo krótka modlitwa (dwadzieścia minut czy też pół godziny), ale podejmowana wiernie każdego dnia, niż nieregularne dwie godziny od czasu do czasu.
Bardzo ważne, żeby określić dla modlitwy wenętrznej „czas minimum" i nie skracać go, chyba w wyjątkowych wypadkach. Błędem byłoby uzależnianie długości modlitwy od tego, „jak nam idzie". Gdy zaczyna być nudna - przerywamy ją. Czasem przerwanie modlitwy jest oznaką mądrości, na przykład gdyby jej skutkiem miało być zbyt duże zmęczenie czy napięcie nerwowe. Ale generalnie zasada jest taka, że jeśli chcemy, żeby modlitwa wewnętrzna przyniosła owoce, powinniśmy się wiernie trzymać „czasu minimum" i nie poddawać się pokusie skracania go. Tym bardziej, iż doświadczenie wskazuje, że Pan często przychodzi do nas i błogosławi nas w czasie ostatnich pięciu minut, choć pozostałą część modlitwy spędziliśmy bezczynnie i jak mówi święty Piotr „Niceśmy nie ułowili".
Rozdział 2
Miejsce
Bóg jest obecny wszędzie, a więc i modlić można się absolutnie wszędzie: w domu, w kaplicy, w kaplicy adoracji, w pociągu, a nawet w kolejce w sklepie.
Ale trzeba oczywiście szukać miejsc, które pomagają nam się wyciszyć, skupić i odnaleźć obecność Boga. Najlepszym miejscem jest kaplica adoracji, zwłaszcza jeśli Najświętszy Sakrament jest wystawiony. Stajemy wówczas w rzeczywistej obecności Pana.
Jeśli modlimy się w domu, dobrze jest przeznaczyć na ten cel jakiś specjalny kąt i urządzić go po swojemu, z ikonami, świecą czy też małym ołtarzykiem, wszystkim tym, co może nam pomóc. Potrzebujemy dostępnych, odczuwalnych znaków, dlatego, że przed wiekami Słowo stało się ciałem. Nie mielibyśmy racji, odmawiając tym rzeczom wartości, Powinniśmy się nimi otaczać, skoro pomagają nam się skupić. Czasem, gdy modlitwa staje się trudna, jedno spojrzenie na ikonę czy płomień świecy wprowadza nas z powrotem w obecność Pana.
Tak jak potrzebny jest specjalny czas na modlitwę, tak samo dobrze, gdy w domu jest jakaś przestrzeń na to przeznaczona. Wiele dziś rodzin odczuwa potrzebę Posiadania w domu jakiegoś pokoju czy też części pokoju, która byłaby rodzajem kaplicy. To bardzo znak .
Rozdział 3
Postawy ciała
Jaką postawę ciała należy doradzać?
Samo w sobie nie ma to wielkiego znaczenia. Modlitwa wewnętrzna nie ma nic wspólnego z Jogą, mówiliśmy już o tym. Jest to sprawa indywidualna, zależy od wielu czynników: zmęczenia, stanu zdrowia, upodobań. Można modlić się na siedząco, klęcząc, z czołem pochylonym do ziemi, można na stojąco czy też leżąc.
Ale poza zasadniczą wolnością, powinny nami kierować jeszcze dwie rzeczy. Z jednej strony wybrana pozycja powinna umożliwiać pozostawanie w niej przez dłuższy czas, pozwalać na skupienie i na swobodny przepływ oddechu w naszym ciele. Jeśli musimy zmieniać ją co kilka minut, nie pomaga nam oczywiście w tym, co stanowi istotę kontemplacji, w pełnym otwartości oczekiwaniu na obecność Bożą.
Ale z drugiej strony pozycja ciała nie powinna być zbyt rozluźniona. Skoro podstawą kontemplacji jest uwaga, oczekiwanie na obecność, pozycja ciała powinna umożliwiać i ułatwiać pozostanie uważnym (co nie oznacza napięcia, lecz skierowanie całej osoby ku Bogu). Czasem, gdy Duch jest słaby, leniwy czy też senny, najlepszą pozycją ciała, to znaczy najwyraźniej określającą szukanie i pragnienie Boga - będzie siedzenie na klęczkach z pomocą małego stołeczka do modlitwy. Taka pozycja i na przykład otwarte dłonie ułatwią „czekanie" na Boga. Potrzeba w tym mądrości żeby „brat osioł" mógł z pełną swobodą służyć duchowi.
CZĘŚĆ PIĄTA
Kilka metod modlitwy wewnętrznej
Rozdział 1
Wprowadzenie
W świetle tego wszystkiego, co zostało do tej pory powiedziane, podamy krótko kilka najczęściej stosowanych metod modlitwy wewnętrznej.
Najpierw kilka uwag wstępnych. Czym się kierować wybierając którąś z metod? Sądzę, że w tej dziedzinie możemy czuć się całkowicie wolni i po prostu wybierać to, co nam odpowiada, w czym się odnajdujemy, co pomaga nam wzrastać w miłości Boga. Wystarczy starać się pozostawać, niezależnie od wyboru modlitwy, w „duchowym klimacie", który będziemy się starali opisać na tych stronach, a Duch Święty poprowadzi nas i sam uczyni resztę. Najważniejsza jest wytrwałość. Niezależnie od tego, jaką metodą się posługujemy, z pewnością nadejdą chwile oschłości. Nie należy po kilku dniach porzucać jakiejś formy modlitwy dlatego, że nie przynosi od razu spodziewanych efektów. A jednocześnie trzeba pozostać wolnym, nie przywiązywać się do metod i zostawiać je, gdy czujemy, że Duch nas do tego nakłania. Być może była dobra i przynosiła owoce w pewnym okresie życia, ale teraz nadszedł czas Przejścia do czegoś innego. Nie należy trzymać się ich zbyt kurczowo.
Dodajmy na koniec, że można „łączyć" różne metody. Część naszej modlitwy będzie medytacją, ale znajdzie się w niej też chwila na przykład na modlitwę Jezusa. Ale wówczas trzeba uważać, żeby unikać duchowej „paplaniny". Ciągłe zmiany nie są dobre, modlitwa kontemplacyjna musi mieć w sobie coś z bezruchu, pewną stabilność, która pozwoli jej zejść naprawdę w głąb i stać się spotkaniem w miłości. Poruszenia miłości są spokojne i powolne, wymagają trwałej podstawy. W przyjęcie daru Boga i dawanie siebie zaangażowana zostaje nasza najgłębsza istota.
Rozdział 2
Medytacja
Mieliśmy już okazję mówić, że co najmniej od XVI wieku medytacja jest uważana na Zachodzie za podstawę wszystkich innych metod'. Praktyka ta jest oczywiście znacznie starsza. Swymi korzeniami sięga zwyczaju nieprzerwanie obecnego w dziejach Kościoła, a nawet we wcześniejszej niż Kościół tradycji żydowskiej, pogłębionej, duchowej lektury Pisma Świętego, która prowadzi do modlitwy wewnętrznej. Zakonne „lectio divina" jest jednym z najbardziej charakterystycznych tego przykładów.
Medytacja polega na tym, że po dłuższym lub krótszym, mniej lub bardziej rozbudowanym wstępie (odnalezienie obecności Bożej, wezwanie Ducha Świętego...), bierzemy do ręki tekst Pisma Świętego lub fragment jakiegoś innego dzieła duchowego i powoli go czytamy, starając się zrozumieć, co Bóg w tym Słowie do nas mówi i jak je odnieść do naszego życia. Słowo oświeca rozum, karmi miłość, porusza uczucia i wolę.
Tego typu lektura nie ma na celu podniesienia naszej intelektualnej znajomości Pisma Świętego, lecz umocnienie miłości Boga. Dlatego powinniśmy czytać bardzo powoli, bez łapczywości. Zatrzymujemy się na jakimś zdaniu i „trawimy" je tak długo, jak długo znajdujemy w nim pokarm duchowy. Przemieniamy je w modlitwę, dziękujemy Bogu, adorujemy Go... Potem, gdy wyczerpiemy jeden temat, przechodzimy do następnego fragmentu czy też innego tekstu. Często spotyka się radę, żeby zakończyć lekturę dłuższą modlitwą, w której zbiera się wszystko to, co było przedmiotem medytacji, dziękuje Panu i prosi Go o łaskę wprowadzenia tego wszystkiego w życie. Istnieje bardzo dużo książek, które podają tematy medytacji. Żeby mieć choćby pogląd na to, co w tej dziedzinie można znaleźć, przeczytajmy piękny list Ojca Libermanna do bratanka (cytowany w aneksie) lub rady świętego Franciszka Salezego w Filotei.
Do zalet medytacji należy to, że dobrze nadaje się na początek drogi. Nie jest trudna. Nie pozwala na duchowe znużenie, gdyż odwołuje się do naszej aktywności, refleksji i woli.
Medytacji towarzyszy jednak zagrożenie, że łatwo może stać się ćwiczeniem raczej umysłu niż serca. Czasem można być bardziej skupionym na rozmyślaniu o Bogu niż na Nim samym! Można też w subtelny sposób przywiązać się do obecnej tu pracy umysłu, zwłaszcza, jeśli ktoś znajduje w tym przyjemność.
Z medytacją wiąże się jednak jedna podstawowa trudność. Po pewnym czasie, dłuższym lub krótszym, staje się po prostu niemożliwa! Umysł nie jest już w stanie medytować ani rozważać. Mówiliśmy już o tym. Zwykle jest to dobry znak2. Ta oschłość wskazuje w rzeczywistości na to, że Pan chce wprowadzić duszę w modlitwę uboższą, bardziej bierną, ale znacznie głębszą. Tak jak to już wyjaśnialiśmy, nieodzowne jest takie przejście. Medytacja łączy nas z Bogiem poprzez myśli, obrazy, uczucia, ale Bóg jest inny niż to wszystko. W pewnej, danej przez Niego chwili trzeba to wszystko porzucić, żeby odnaleźć samego Boga. W większym ubóstwie, ale spotykając naprawdę Jego. Najdonioślejsza część nauki świętego Jana od Krzyża, odnośnie medytacji, dotyczy nie tyle problemu, w jaki sposób medytować, ile jak przygotować duszę, żeby w odpowiedniej chwili umiała bez niepokoju pozostawić medytację, nie traktując tego jako stratę, lecz jak zysk.
Konkludując powiedzmy, że medytacja jest dobra, dopóki odrywa nas od przywiązania do świata, do grzechu, rozpala nas i przybliża do Boga. W pewnej chwili trzeba umieć ją porzucić. O chwili tej oczywiście nie my decydujemy, lecz Boska Mądrość. Dodajmy jeszcze, że nawet jeśli nie praktykujemy już medytacji jako stałej formy modlitwy, dobrze czasem do niej wracać, powracać do lektury i szukać Boga w sposób bardziej aktywny, jeśli może to nas wyprowadzić z okresowego duchowego znużenia. Medytacja, nawet jeśli nie stanowi już podstawy kontemplacji, powinna stale mieć miejsce w naszym życiu duchowym w postaci „lectio divina". Częste czytanie Pisma Świętego i książek „duchowych" jest potrzebne na każdym etapie. Karmimy w ten sposób umysł sprawami Bożymi. Można nauczyć się przerywać co jakiś czas lekturę i modlić się tym, co nas w niej poruszyło.
Co myśleć dzisiaj o medytacji jako metodzie modlitwy wewnętrznej? Nie ma oczywiście żadnego powodu, żeby ją odradzać czy też pomijać, zwłaszcza jeśli umiemy ominąć pułapki, o których była mowa, a medytacja przyczynia się do naszego wzrostu. A jednak faktem jest, że ludzie o współczesnej mentalności często nie czują się dobrze w tego rodzaju duchowości i znacznie lepiej odnajdują się w mniej usystematyzowanej, prostszej i bardziej spontanicznej modlitwie.
Rozdział 3
Modlitwa serca
W tradycji chrześcijańskiego Wschodu, a zwłaszcza Rusi, modlitwę Jezusa, zwaną też modlitwą serca, uważa się za królewską drogę wchodzenia w kontemplację. W ostatnich latach rozpowszechniła się ona na Zachodzie, z czego należy się cieszyć, ponieważ bardzo wiele dusz może doprowadzić do modlitwy wewnętrznej.
Polega ona na powtarzaniu krótkiej formuły, na przykład: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznym sługą Twoim!". Użyta formuła powinna zawierać imię Jezus, ludzkie imię Słowa. Wynika to z pięknej, starej, sięgającej korzeniami Biblii, duchowości imienia. Jest to więc starożytna tradycja. Pośród wielu innych poświadcza jej istnienie święty Makary z Egiptu (IV wiek):
„Najbardziej powszednie rzeczy służyły mu jako znak, którym wyjaśniał sprawy nadprzyrodzone. Świętemu Pojmenowi przypominał on zwyczaj kobiet na Wschodzie: «Gdy byłem dzieckiem widywałem je jak przeżuwały betel, żeby usunąć z ust brzydki zapach i osłodzić ślinę. To samo powinniśmy robić z imieniem Pana Naszego Jezusa Chrystusa: jeśli przeżuwamy to błogosławione imię, nieustannie je wymawiając, przyniesie ono naszej duszy nieskończoną słodycz i objawi nam sprawy niebieskie. Jest ono bowiem pokarmem pełnym radości, źródłem zbawienia, czarodziejską, ożywiającą wodą, błogością i słodyczą. Imię Tego, który zasiada w niebiosach, Pana Naszego Jezusa Chrystusa, Króla nad króle, Pana nad Pany, niebieskiej nagrody wszystkich, którzy Go szukają z całego serca, wypędzi z duszy każdą złą myśl»".
Zaletą tej modlitwy jest jej ogromna prostota. Wymaga natomiast dużej pokory i ubóstwa. Może prowadzić, czego mamy na Wschodzie wiele świadectw, do głębokiego, mistycznego zjednoczenia z Bogiem.
Można ją stosować w każdym miejscu i w każdym czasie, nawet pośród innych zajęć. Prowadzi do modlitwy nieustającej. Przeważnie z czasem jeszcze bardziej się upraszcza i staje się jedynie wzywaniem imienia „Jezus" lub jakiejś krótkiej formuły: „Jezu, kocham Cię!", albo „Jezu, zmiłuj się" lub innej, zależnie od tego, co Duch podpowiada danej osobie.
Przede wszystkim, ale to właśnie stanowi dar Boży i w żaden sposób nie może zostać przyspieszone, modlitwa ta „schodzi" w głąb serca i upraszczając się, staje się jednocześnie coraz bardziej wewnętrzna, prawie automatyczna i nieustanna, jakby imię Jezus zamieszkiwało nasze serce. Serce zaczyna modlić się nieustannie, niesie w sobie z miłością imię Jezus. Wówczas my też zaczynamy na stałe mieszkać w swoim sercu i tam odnajdować imię Jezus, imię, z którego płynie miłość i pokój, olejek rozlany - imię twe (Pnp 1,3).
Modlitwa Jezusa jest oczywiście doskonałą formą modlitwy kontemplacyjnej. Ale nie wszystkim jest ona dana, przynajmniej nie w opisanej formie. Nie przeszkadza to jednak gorąco do niej zachęcać, polecać jak najczęstsze wymawianie, noszenie w sercu i w pamięci imienia Jezus. Imię przywołuje na myśl osobę, ale nawet więcej - wprowadza w jej obecność. Niebezpieczeństwo w modlitwie Jezusa mogłoby stanowić przymuszanie się do mechanicznego, męczącego powtarzania słów. Prowadziłoby to jedynie do napięcia nerwów. Trzeba ją praktykować z umiarem, łagodnie, bez przymusu, nie przeciągając jej ponad to, co zostało nam dane, pozostawiając Bogu troskę o to, by jeśli chce, przemienił ją w nieustanną modlitwę wewnętrzną. Nie należy zapominać zasady, o której mówiliśmy na samym początku: głęboka modlitwa nie jest owocem żadnej techniki lecz łaski.
Rozdział 4
Różaniec
Niektórzy mogą być zdziwieni, widząc tradycyjny różaniec wśród metod modlitwy kontemplacyjnej. Ja natomiast sądzę, że pozwolił on wielu osobom (być może nawet o tym nie wiedzą!) wejść w autentyczną kontemplację, a nawet dojść do modlitwy nieustającej.
Różaniec również jest modlitwą bardzo prostą, ubogą, dostępną ubogim (któż takim nie jest?). Jej zaletę stanowi to, że pasuje do każdej okazji; może być modlitwą wspólnotową, rodzinną, wstawienniczą (cóż bardziej naturalnego, gdy chcemy się za kogoś modlić, niż powiedzieć za niego dziesiątkę różańca!). Ale może też stać się, przynajmniej dla tych, którzy otrzymują tę łaskę, rodzajem modlitwy serca. Pozwala wejść w głąb, podobnie jak modlitwa Jezusa. Czyż zresztą „Zdrowaś Maryjo" nie zawiera imienia Jezus?
W różańcu Maryja wprowadza nas w swoją modlitwę, w swoją kontemplację człowieczeństwa Jezusa, Jej Syna. Maryja pozwala nam wejść w jej własną modlitwę wewnętrzną, najgłębszą, jaka kiedykolwiek istniała.
Różaniec odmawiany powoli, w skupieniu, często ma moc wprowadzić nas w komunię z sercem Boga. Serce Maryi daje nam przystęp do serca Jezusa. Autor tych słów nieraz doświadczył tego, że gdy trudno się modlić i skupić, wystarczy, żeby zaczął różaniec (najczęściej zresztą wcale go nie kończąc.) i pozwala mu bardzo szybko odnaleźć wewnętrzny pokój i komunię z Bogiem. Z całą pewnością różaniec staje się dziś, po okresie, gdy nie był zbyt popularny, znów uprzywilejowanym środkiem, który może nas wprowadzić w głęboką, miłującą modlitwę. Nie chodzi o modę ani o powrót jakiejś przestarzałej formy pobożności. Jest to znak, w czasach, w których żyjemy, silnej macierzyńskiej obecności Maryi. Chce Ona wszystkie swoje dzieci doprowadzić przez modlitwę do Ojca..
Rozdział 5
Jak reagować na niektóre trudności
Niezależnie od użytych metod, modlitwa musi natrafić na trudności. Wymienialiśmy niektóre z nich: oschłość, niechęć do modlitwy, doświadczenie własnej słabości, poczucie jej bezużyteczności itd. Trudności te są nieuniknione i przede wszystkim nie należy im się dziwić, ani niepokoić się, gdy nadejdą. Są nie tylko nieuchronne, ale potrzebne, gdyż oczyszczają naszą miłość i umacniają wiarę. Trzeba je przyjmować jako łaskę. Stanowią część Bożej pedagogiki, Bóg chce nas poprzez nie uświęcić i przyciągnąć do Siebie. Pan nigdy nie dopuszcza próby, po której nie przyszłaby jeszcze obfitsza łaska. Wszystko polega na tym, żeby, jak już mówiliśmy, nie zniechęcać się i wytrwać. Pan, który widzi naszą dobrą wolę wszystko obróci na naszą korzyść. Różne wskazówki obecne na tych stronach powinny wystarczyć do zrozumienia znaczenia tych trudności i pomóc nam je przezwyciężyć.
W przypadku powtarzających się poważniejszych" trudności, które odbierają nam wewnętrzny pokój -całkowitej, trwającej przez dłuższy czas niemożności modlitwy - trzeba się oczywiście zdecydować na rozmowę z ojcem duchownym. Potrafi nas umocni i dać bardziej szczegółowe rady.
1. Rozproszenia
Powiedzmy tylko kilka słów o najczęściej spotykanej przeciwności w czasie modlitwy - o rozproszeniach.
Są czymś absolutnie normalnym. Przede wszystkim nie należy im się dziwić, ani martwić z ich powodu. Gdy spostrzegamy, że nasze myśli odbiegły gdzieś daleko, nie bardzo nawet wiadomo gdzie, nie wolno się załamywać ani o to obwiniać, lecz po prostu, spokojnie stanąć znów przed Bogiem i skierować myśli do Niego. I nawet, jeśli godzina modlitwy wewnętrznej będzie polegała jedynie na nieustannym oddalaniu się i za każdym razem powracaniu do Pana, nie ma w tym nic groźnego. Jeśli za każdym razem, gdy zdaliśmy sobie sprawę z rozproszenia, próbowaliśmy wrócić do Pana, to taka modlitwa, choć bardzo uboga, z pewnością będzie Mu miła... Bóg jest Ojcem, wie z czego zostaliśmy uczynieni, nie wymaga, żeby nam się udawało, potrzebuje tylko naszej dobrej woli. Czasem jesteśmy błogosławieni nie wtedy, gdy wszystko robimy doskonale, lecz kiedy bez smutku akceptujemy własne ubóstwo...
Dodajmy też, że poza pewnymi szczególnymi stanami, gdy tym, kto działa jest sam Pan, nie można w sposób całkowity kontrolować aktywności własnego umysłu, kompletnie go unieruchomić i być bezbłędnie skupionym i uważnym, bez żadnych roztargnień i rozproszeń. Modlitwa wewnętrzna wymaga oczywiście skupienia, ale nie jest techniką koncentracji umysłu. Poszukiwanie stanu absolutnego skupienia byłoby błędem i powodowało raczej napięcie nerwowe niż co innego.
Nawet w stanie biernej modlitwy, o której mówiliśmy, umysł jest nadal aktywny, wyobraźnia działa. Serce trwa w spokojnym skupieniu, całą swą głębią skierowane ku Bogu, ale myśli płyną nadal, w mniejszym lub większym stopniu. Czasem może to być trudne do zniesienia, ale nie jest niczym groźnym i nie przeszkadza zjednoczeniu serca z Bogiem. Myśli przelatują koło nas trochę tak jak muchy, ale tak naprawdę nie są w stanie naruszyć skupienia serca.
Gdy nasza modlitwa jest jeszcze bardzo „rozumowa", spoczywa przede wszystkim na aktywności umysłu, rozproszenia dają się naprawdę we znaki - rozproszeni, przestajemy się modlić. Lecz jeśli dzięki łasce Boga weszliśmy w głębszą modlitwę wewnętrzną i stała się ona modlitwą serca, nie przeszkadzają już do tego stopnia. Umysł może być nieco rozproszony (właściwie zawsze jakieś myśli „krążą nam po głowie"), ale serce się modli.
Prawdziwym rozwiązaniem problemu rozproszeń nie jest wcale intensywniejsze skupienie umysłu, lecz głębsza miłość na poziomie serca.
Powiedzieliśmy dużo, a jednocześnie bardzo mało...
Chcemy jedynie, żeby ta książka była w stanie choćby kilku osobom pomóc wejść na drogę modlitwy wewnętrznej, a inne zachęciła do wytrwania w niej. Był to jedyny cel, jaki kierował nami przy pisaniu. Jeśli czytelnik zastosuje się do tego, co tutaj zostało powiedziane, Duch Święty dokona reszty.
Tym, którzy pragną pogłębić poruszane zagadnienia, radzimy przede wszystkim lekturę dzieł tych, zwłaszcza tych, których tutaj cytowaliśmy. Najlepiej opierać się wprost na ich dziełach, tam znajdziemy nauczanie najgłębsze, najbardziej odporne na działanie czasu. Zbyt wiele cudownych skarbów, tak potrzebnych chrześcijanom, drzemie dziś w bibliotekach... Gdybyśmy lepiej znali chrześcijańskich mistrzów duchowych, mniej młodych ludzi odczuwałoby potrzebę szukania guru w Indiach, żeby zaspokoić swoje duchowe pragnienie.
Aneks 1
Metoda medytacji Ojca Liebermanna (założyciela Zgromadzenia Ducha Świętego)
List adresowany do bratanka, który chce opanować metodę modlitwy wewnętrznej
Błogosławię Boga za dobre pragnienia, jakie w Tobie wzbudza i gorąco chcę Cię namawiać do praktyki modlitwy wewnętrznej. Podaję Ci metodę, którą możesz się na początek posłużyć. Najpierw, poprzedniego dnia wieczorem, przeczytaj fragment jakiejś dobrej, duchowej książki, jak najbardziej zbliżonej do Twoich zainteresowań i potrzeb, bądź na temat praktykowania cnót, bądź najlepiej o życiu Pana Naszego Jezusa Chrystusa czy też Najświętszej Dziewicy. Zasypiaj wieczorem z tymi dobrymi myślami, a wstając rano przypomnij sobie kilka poczynionych refleksji. Mają się one stać przedmiotem Twojej modlitwy. P° modlitwie słownej, spróbuj stanąć w obecności Boga. Pomyśl, że On jest absolutnie wszędzie; że jest taro, gdzie się w tej chwili znajdujesz, że w sposób szczególny mieszka w głębi Twojego serca i adoruj Go. Potem uświadom sobie, że z powodu popełnionych grzechów niegodny jesteś stawania przed Najwyższym, nieskończenie świętym. Pokornie proś Go o przebaczenie za Twoje winy, uczyń akt skruch) i odmów Confiteor. Następnie uznaj, że sam z siebie nie jesteś zdolny modlić się do Boga tak jak należy wzywaj Ducha Świętego, błagaj Go, żeby przyszedł Ci z pomocą, nauczył Cię modlitwy i sam ją poprowadził. Odmów Veni Sancte. W ten sposób zaczniesz właściwą modlitwę wewnętrzną. Zawiera ona trzy części: adorację, rozważania i postanowienia.
1. Adoracja
Na początku wszystkie Twoje powinności powierz Bogu, Jezusowi Chrystusowi czy też Najświętszej Pannie, zależnie od tego, jaki wybrałeś temat medytacji. Jeśli rozmyślasz nad jakąś Boską doskonałością albo cnotą, powierzaj swoje obowiązki Bogu, który posiada tę cnotę w stopniu nieskończenie wyższym lub Panu Naszemu, który praktykował ją w tak doskonały sposób. Jeśli medytujesz, na przykład, na temat pokory, myśl o tym, jak pokorny był Chrystus, On, Bóg, który był Panem nad wiekami, uniżył samego siebie aż do stania się małym dzieckiem, narodzin w żłobie, posłuszeństwa całymi latami Józefowi i Maryi, umycia nóg apostołom, aż do wycierpienia tak wielkich zniewag ze strony ludzi. Wyrażaj Mu więc Twój podziw, miłość, zachwyt, pobudzaj Twoje serce, by Go kochało i pragnęło naśladować. Możesz równie dobrze rozważać tę cnotę w życiu Najświętszej Dzieży, a nawet innego świętego. Kontempluj ją, myśl, w jaki sposób była praktykowana i mów Chrystusowi, że pragniesz Go naśladować. Jeśli medytujesz na temat jakiejś tajemnicy, na przykład tajemnicy Bożego Narodzenia, możesz wyobrażać sobie miejsce, gdzie ono się dokonało i osoby, które się tam wówczas znajdowały. Możesz sobie wyobrazić żłóbek, gdzie narodził się Zbawiciel, Boskie Dzieciątko Jezus w ramionach Maryi, stojącego obok Niej świętego Józefa, pasterzy i królów, którzy przyszli złożyć Mu hołd. Przyłączysz się wówczas do nich, będziesz wielbił, adorował i prosił Dzieciątko. Podobnymi wyobrażeniami możesz się posługiwać, gdy medytujesz nad innymi wielkimi tajemnicami, takimi jak piekło, Sąd czy śmierć. Wyobraź sobie chwilę Twojej śmierci; osoby, które mogłyby być wtedy przy Tobie, ksiądz, rodzice... Wyobraź sobie Twoje doznania, uczucia względem Boga, obawę, ufność... Pozostań ze swymi odczuciami tak długo, jak chcesz, a gdy będą Ci już obojętne, przejdź do następnego punktu.
2. Rozważania
W tym miejscu przejrzyj w duchu podstawowe motywy, które pozwoliły Ci wierzyć w tajemnicę, nad którą medytowałeś. Na przykład konieczność pracy dla Twojego zbawienia, jeśli medytujesz na temat zbawienia, lub motywy, które powinny skłonić Cię do miłości albo praktykowania tej czy innej cnoty. Jeśli medytujesz na przykład na temat pokory, możesz stwierdzić, że bardzo wiele względów przemawia za tym, żebyś stał się pokorny: przede wszystkim przykład Naszego Pana, Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych; po drugie - pycha jest przyczyna. i źródłem wszystkich grzechów, natomiast pokora podstawą wszystkich cnót; na koniec wreszcie - nie posiadasz nic takiego, czym mógłbyś się pysznić. Co masz takiego, czego byś nie otrzymał od Boga? Życie, utrzymanie, zdrowie, dobre myśli, wszystko pochodzi od Boga. Nie masz więc nic, czym mógłbyś się pysznić, jest natomiast wiele powodów, byś się upokorzył, myśląc, ile razy obraziłeś Boga, Twego Zbawcę, Twego Dobroczyńcę.
W tych rozważaniach nie staraj się znajdować wszystkich motywów, które skłaniają Cię do wierzenia w taką czy inną prawdę lub praktykowania tej czy innej cnoty. Zatrzymaj się tylko na tych, które najmocniej Ciebie dotyczą. Rozważaj powoli, nie przemęczając umysłu. Gdy jakieś rozważanie przestaje na Ciebie oddziaływać, przejdź do innego. Wszystko to przeplataj pobożnymi uczuciami względem Pana Naszego i pragnieniem podobania się Jemu. Co jakiś czas wznieś do Niego jakąś krótką modlitwę, żeby pokazać Mu dobre pragnienia Twego serca.
Po rozważeniu motywów zejdź w głąb świadomości i zrób rachunek sumienia, w jaki sposób do tej pory odnosiłeś się do tej prawdy czy też cnoty, którą medytowałeś. Jakie popełniłeś uchybienia, na przykład wobec pokory, jeśli medytowałeś na temat pokory; w jakich okolicznościach je popełniałeś, jakie możesz podjąć kroki, żeby tego nie powtarzać. W ten sposób przejdziesz do trzeciego punktu.
3. Postanowienia
Najważniejszym owocem Twojej modlitwy wewnętrznej powinny być dobre postanowienia. Przypomnij sobie, że nie wystarczy mówić: nie będę Pyszny, nie będę już siebie wychwalał, nie będę już popadał w zły humor, będę praktykował miłość bliźniego itd.
Są to oczywiście pragnienia, które wskazują na dobre nastawienie duszy. Ale trzeba pójść dalej; trzeba zadać sobie pytanie w jakich okolicznościach dnia możesz popaść w błąd, którego chcesz uniknąć. W jakich okolicznościach mógłbyś spełnić akt tej czy innej cnoty. Zakładamy, że medytowałeś na temat pokory - dobrze! Robiąc rachunek sumienia zauważyłeś, że gdy masz być pytany w szkole, bardzo mocno odczuwasz miłość własną, ogromnie chciałbyś wzbudzić podziw. Postanowisz więc sobie, że gdy będziesz pytany, skupisz się na moment i uczynisz w swoim sercu akt skruchy. Powiesz Chrystusowi, że wyrzekasz się wszelkich odczuć miłości własnej, które mogłyby pojawić się w Twojej duszy. Jeśli zauważyłeś, że w pewnych okolicznościach ogarnia Cię roztargnienie, możesz postanowić, że będziesz unikał tych okoliczności. Jeśli zauważyłeś, że odczuwasz niechęć wobec jakiejś osoby, postanowisz udać się do niej i okazać jej dużo sympatii. To samo z innymi sprawami.
Ale choćbyś zrobił najpiękniejsze postanowienia, na nic się to nie zda, jeśli Bóg nie przyjdzie Ci z pomocą. Proś usilnie o Jego łaskę przez cały czas, kiedy podejmujesz postanowienia. Proś Go o wierność. Medytacja nie powinna być sucha, nie może stać się jedynie pracą umysłu. Otwieraj serce przed Mistrzem jak dziecko ufne w miłość Ojca. Jeśli chcesz, żeby Twoje prośby były żarliwsze i bardziej skuteczne, możesz mówić Bogu, że to dla Jego chwały prosisz o łaskę praktykowania tej cnoty, nad którą medytowałeś; że chcesz pełnić Jego wolę tak, jak pełnią ją Aniołowie w niebie, że prosisz Go o pomoc, ponieważ chcesz być wierny dobrym postanowieniom; że prosisz o to w imię Jego drogiego Syna Jezusa Chrystusa, który umarł na krzyżu, żeby wyjednać Ci wszystkie te łaski; że obiecał wysłuchać za każdym razem tych, którzy będą Go prosić w imię Jego Syna...
Polecaj się też Najświętszej Dziewicy. Proś Dobrą Matkę o wstawiennictwo; Maryja ma niezwykłą moc i jest niezwykle dobra, nie wie, co to znaczy komuś odmówić. Dobry Bóg daje Jej wszystko, o co dla nas prosi. Módl się też do Twoich świętych patronów i Twojego Anioła Stróża. Ich modlitwy nie powinno zabraknąć, gdy chodzi o wyjednanie Ci łaski cnoty i wierności podjętym postanowieniom.
Co jakiś czas w ciągu dnia przypominaj sobie o Twoich dobrych postanowieniach, żeby wprowadzać je w życie lub zaobserwować, czy dobrze je sformułowałeś, odnawiać je w sobie. Od czasu do czasu wznoś serce do Pana, by ożywić w sobie to dobro, jakie On w Tobie umieścił podczas modlitwy. Postępując w ten sposób, możesz być pewny, że wyniesiesz z niej bardzo dużo korzyści, postąpisz w cnocie i miłości Boga.
Nie niepokój się, jeśli chodzi o rozproszenia; gdy je spostrzeżesz - odrzuć je i spokojnie wróć do Twojej modlitwy. Nie sposób wcale nie mieć rozproszeń, wszystko, czego Bóg od nas wymaga, to żebyśmy wiernie do Niego powracali za każdym razem, gdy je zauważamy. Będą się one powoli zmniejszać i modlitwa stanie się łatwiejsza, będzie Ci sprawiała więcej radości..
Takie są, drogi bratanku, moje rady. Mam nadzieję, że będą mogły ułatwić Ci praktykę modlitwy wewnętrznej. Jest ona koniecznym środkiem uświęcenia, posługiwały się nią wszystkie święte dusze. Sądzę, że z pomocą łaski skorzystasz z niej równie dużo jak one, a Boski Mistrz wynagrodzi Twoją dobrą wolę.
Aneks 2
Praktyka obecności Bożej w listach brata Laurent od Zmartwychwstania Pańskiego (1614-1691
Najświętsza i najbardziej potrzebna w całym życiu duchowym praktyka - to odnajdowanie obecności Boga. Polega ona na radowaniu się i przyzwyczajeniu do Boskiego towarzystwa; nieustannym, pokornym rozmawianiu i miłosnym przebywaniu z Nim bez przerwy, w każdej chwili, bez reguł i ograniczeń, zwłaszcza w chwilach pokus, trudu, oschłości, niezadowolenia, a nawet niewierności i grzechu.
Stale trzeba próbować, żeby wszystko, co robimy, było w pewnym sensie rozmową z Bogiem, nie wymyśloną, lecz pochodzącą z czystości i z prostoty serca.
Wszystko, co czynimy, trzeba robić z rozwagą, bez pośpiechu i gwałtu, które charakteryzują umysł zmącony. Trzeba pracować spokojnie, miłując Boga, Prosząc Go, żeby przyjął naszą pracę. Dzięki tej uwadze, nieustannie skierowanej na Boga, zmiażdżymy głowę Szatana, wytrącimy mu broń z ręki.
W trakcie pracy i innych zajęć, nawet podczas lektury duchowej, w czasie nabożeństw i głośnych modlitw, powinniśmy przerywać je na moment, najczęściej jak tylko możemy i adorować Boga w głębi serca, „kosztować" Go jakby ukradkiem, wielbić, prosić o pomoc, ofiarowywać Mu nasze serce i dziękować.
Czyż może być coś milszego Bogu niż, jeśli w ten sposób tysiące razy w ciągu dnia opuszczamy wszystko, co jest stworzone i chronimy się we wnętrzu, żeby adorować Stwórcę?
Nie możemy złożyć Bogu większego świadectwa naszej wierności niż gardząc po tysiąckroć razy stworzeniem, by choć przez chwilę móc radować się Stwórcą. Ćwiczenie to niszczy pomału naszą miłość własną, która utrzymuje się tylko pośród stworzeń. Powracając tak często do Boga, zostajemy jej pozbawieni, nawet nie wiedząc kiedy...
Niekoniecznie trzeba być w kościele, żeby się modlić. Kaplicę adoracji możemy uczynić z naszego serca, chronić się tam co jakiś czas i przebywać z Bogiem. Wystarczy odrobinę „wznieść serce", pisze brat Laurent, doradzając to ćwiczenie pewnemu szlachcicowi: chwila myśli o Bogu, wewnętrzna adoracja, choćby w biegu i ze szpadą w ręku. Takie modlitwy, choć krótkie, są bardzo miłe Bogu, a w niebezpieczeństwie dodają odwagi. Niech więc pamięta o nich najczęściej, jak tylko może. Ten sposób modlitwy wydaje się bowiem właściwy, a nawet konieczny dla żołnierza, stale wystawionego na utratę życia, a nawet zbawienia.
Ćwiczenie odnajdywania obecności Bożej może być niezwykle pomocne w modlitwie wewnętrznej. Jeśli pozwolimy duchowi wznosić się w pobliże Boga w ciągu dnia, łatwiej, spokojnie wytrwa w czasie modlitwy…