JA NIE WIDZĘ ŻADNEJ WINY W TYM CZŁOWIEKU
Kazania Pasyjne
Kazanie 1 ŚLEDZTWO
Zwróćmy swoje oczy na postać Piłata. Stoi on naprzeciw najwyższych kapłanów i tłumu ludu żydowskiego w bramie swojego pałacu.
Piłat miał dużą władzę i wielu żołnierzy gotowych wypełniać jego rozkazy. Bóg jeden wie, ile może zdziałać taki człowiek. A więc Chrystus dostał się w pewne i odpowiedzialne ręce. Tak by się przynajmniej wydawało. A kim okazał się Piłat, zobaczymy.
Wyobraźcie sobie salę sądową sądu najwyższego. Stół nakryty zielonym płótnem, za stołem sędziowie w togach i biretach z godłem państwa na piersi. Oskarżony siedzi na jednej z ław w otoczeniu policji. Zarzuca mu się najcięższe winy. Końcowa mowa naczelnego prokuratora i obrońcy już dobiega końca. Teraz ma być ogłoszony wyrok. Sala jest wypełniona publicznością. Sędzia wstaje i wyjaśnia: „Zbadaliśmy dokładnie sprawę. Była ona rozpatrywana w wielu niższych instancjach, wreszcie u nas. Przesłuchaliśmy wielu świadków. Stwierdziliśmy to samo, co już wcześniej orzeczono. Nie znajdujemy żadnej winy w tym człowieku. A jednak skazujemy go na najwyższy wymiar kary”.
Zapewne po takim wyroku, ani jedna szyba nie pozostałaby cała w gmachu sądowym. Cały kraj byłby poruszony. Z pewnością odbywałyby się wiece protestacyjne. Uchwalono by rezolucje protestacyjne i wysłano do najwyższych władz. Gazety na pierwszych stronach donosiłyby o niesprawiedliwości sądu. W sejmie posypałyby się interpelacje.
Popatrzmy teraz co się dzieje z Jezusem. Oto pierwsza scena. Jezus po raz drugi stoi przed Piłatem. Namiestnik podnosi się ze swojego miejsca sędziowskiego i ogłasza zdecydowanym głosem: „Przywiedliście mi tego człowieka pod zarzutem, że podburza lud. Otóż ja przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem w Nim żadnej winy w sprawach, o które Go oskarżacie. Ani też Herod - bo odesłał Go do nas: a oto nie popełnił On nic godnego śmierci. Każę Go więc wychłostać i uwolnię” (Łk 23, 14-16).
Piłat usiadł. W tym momencie niektórzy z obecnych zaczęli się uśmiechać. Na obliczach innych pojawił się wyraz niesmaku. Ale nikt nie protestował, nikt nie podważył orzeczenia Piłata. Wszyscy stoją i przysłuchują się, jakby chodziło tu nie o życie, ale o jakąś operację handlową.
Jezus patrzy i się przysłuchuje. Większość tych ludzi zna przecież osobiście. Zna ich imiona i nazwiska, wie gdzie mieszkają. Co więcej, zna ich dzieci. Na pewno między tymi ludźmi nie ma ani jednego, który by nie słyszał głosu Jezusa. Jezus jest przecież osobą powszechnie znaną.
Wydaje się, że większość z obecnych jest zaskoczona, że Jezus stoi przed namiestnikiem cesarskim. To prawda, że w ostatnich dniach niepokojące wieści krążyły o Jezusie z Nazaretu. Któż jednak wie, ile w nich prawdy a ile plotek. Choć te rozgłaszane wiadomości o zamiarze zburzenia świątyni jerozolimskiej, dają do myślenia. Jeden mówi to, drugi zupełnie coś innego. Właściwie nie wiadomo, co i jak. A w końcu co mnie to obchodzi. Niech sobie inni nad tym łamią głowę.
A teraz druga scena. Od dawien dawna był zwyczaj w Jerozolimie, że z okazji święta Paschy wypuszczano na wolność jednego z więźniów. Gromadziło się przed bramą więzienia bardzo dużo mieszkańców by wziąć udział w wyborze więźnia, którego trzeba wypuścić. Krewni i znajomi każdego z więźniów na wiele miesięcy wcześniej rozpoczynali agitację między znajomymi i mieszkańcami Jerozolimy, aby ci, gdy przyjdzie czas, domagali się uwolnienia ich syna, ojca czy brata.
Piłat postanowił wykorzystać ten zwyczaj. Donośnie brzmi głos namiestnika cesarskiego. I oto ten człowiek mający władzę, kieruje do zgromadzonego tłumu najgłupsze pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedziały ludzkie usta: „Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza, czy Jezusa zwanego Mesjaszem?”. Zapanowała grobowa cisza. Wszyscy byli zaskoczeni nie tyle pytaniem, ile przede wszystkim dziwnym zestawieniem tych dwóch osób. Daje się słyszeć pomruk, gdy każdy z obecnych półgłosem stawia sobie pytanie: kogo? Co takiego? Co on powiedział? Barabasza? Tego złoczyńcę? Tego zbrodniarza? Zdumieni spoglądają jeden na drugiego. Barabasza? Co on właściwie mówi? Przecież …
Nagle staje przed Piłatem posłaniec od jego żony z ostrzeżeniem: „Nie miej nic do czynienia z Tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu” (Mt 27,19).
Ta krótka przerwa była faryzeuszom i kapłanom żydowskim bardzo na rękę. Zauważyli bowiem, że ich plan może się nie powieść. Może się nie udać. A więc przystępują do działania w myśl hasła: „Teraz albo nigdy!”. Wszystko zależy od tego momentu. „Barabasza!” - wołają na całe gardło. „Wybieramy Barabasza!”. „Wypuść Barabasza!”. „Precz z Jezusem!”. „Na krzyż z Nim!”. Ze wściekłością wymachują rękami, grożą pięściami. Przepychają się, biegają między ludźmi. Wszędzie ich pełno. Wołają na lewo i na prawo: „Wolność dla Barabasza! Precz ze zwodzicielem Jezusem!”.
Krzyczą na ludzi. Upominają ich. Rzucają się jak drapieżne ptaki na stado ptactwa domowego. Nie chcą dopuścić, aby ludzie choćby przez chwilę pomyśleli, zastanowili się, poradzili się, postanowili coś sensownego. Nie chcą dopuścić, aby ludzie porównali ze sobą te dwie postacie: Jezusa z Nazaretu i Barabasza, twarzą w twarz, oko w oko, czyn przeciw czynu, słowo naprzeciw słowa.
Biegają jak wściekli, wszędzie słychać ich krzyk. I choćby ktoś chciał sprzeciwić się, niestety, nie miał możliwości, nie miał szans. Przeciwnicy Chrystusa byli doskonale zorganizowani. W końcu udało im się. Zdobyli tłum!
I oto w tłumie poruszenie. Zaczynają odzywać się pierwsze głosy, potem następne. Krzyczą już wszyscy. Twarze się zmieniają, płoną nienawiścią. Tłum podnosi pięści. Wygląda jak falujące morze. Stłoczona masa ludzi porusza się to w jedną, to znów w drugą stronę: „Precz z Chrystusem!”.
Piłat wstaje i powtarza z niepokojem: „Którego chcecie, żebym uwolnił?”. A wtedy tłum już zgodnie krzyczy: „Precz z Jezusem! Wypuść Barabasza!”. Piłat blednie. Wyciąga rękę i nakazuje spokój. „Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?”. Odpowiedź nie dała na siebie czekać. Nadeszła jak huk pioruna: „Ukrzyżuj Go!”. „Cóż właściwie złego uczynił?”. „Strać! Strać! Ukrzyżuj Go!”. „Ja żadnej winy w Nim nie znajduję!”. Niestety, nikt już nie zważa na te słowa. Ciągle słychać wołanie tłumu: „Ukrzyżuj Go!”. „A więc każę Go wychłostać a potem wypuszczę!”. Ale jak salwy armatnie słychać tylko krzyki: „Strać! Ukrzyżuj Go!”.
Tymczasem z brzękiem kluczy i z łoskotem otwierają się bramy więzienia. Barabasz jest wolny! Lud pełen podniecenia ciśnie się do bramy więzienia. Niecierpliwie oczekuje na Barabasza, wznosząc okrzyki radości. Ukazuje się uradowany Barabasz. Temu łotrowi, temu buntownikowi i zabójcy zgromadzony tłum oddaje cześć. Biorą go na ramiona i z okrzykami radości wynoszą na ulicę.
A tymczasem ręce żołnierzy brutalnie chwytają Jezusa i prowadzą na miejsce kaźni. Zdzierają z Niego szaty i przywiązują do kamiennego słupa.
Co powinniśmy sobie uświadomić po dzisiejszym pierwszym rozważaniu męki naszego Pana Jezusa Chrystusa? To, że w chwili popełnienia grzechu ciężkiego wybieramy zawsze siebie, wybieramy zawsze Barabasza, i krzyczymy: „Precz z Chrystusem!”. Nie jesteś mi potrzebny. Dam sobie radę bez Niego. Co więcej, On mi przeszkadza w radosnym niczym nie skrępowanym używaniu życia. On mnie swoimi nakazami i zakazami ciągle ogranicza. Tego mi nie wolno, tamtego mi nie wolno. Ja już mam dość tych Jego poleceń. Ja chcę żyć na luzie, bo żyje się tylko raz!
Droga siostro, drogi bracie, czy i ty tak myślisz? Może w ten właśnie sposób mówisz do swoich znajomych, kolegów czy koleżanek.
Spójrzmy na Jezusa wystawionego w złocistej monstrancji. Na kolanach przeprośmy Go za te wszystkie tak bolesne dla Niego grzeszne wybory, za to pokrzykiwanie w Jego kierunku: „Strać Go! Na krzyż z Nim!”. Na kolanach przeprośmy i postanówmy poprawę. Amen.
Kazanie 2 GRZECH WYDAJE WYROK NA JEZUSA
Powróćmy na chwilę, podczas drugiego rozważania męki naszego Pana Jezusa Chrystusa do tych przejmujących słów wypowiedzianych przez zgromadzony tłum: „Uwolnij Barabasza, a Jezusa strać! Na krzyż z Nim! Na krzyż!”. Zatrzymajmy się na chwilę przy tych słowach. Wyobraźmy sobie, że wszyscy gromadzimy się przy bramie jakiegoś ciężkiego więzienia i domagamy się uwolnienia znanego mordercy, że po wyjściu z więzienia z okrzykami radości niesiemy go na ramionach ulicami. Pomyślmy: Co za szaleństwo!
A właśnie tu dzieje się to samo. Tłum domaga się, aby na śmierć krzyżową skazać Tego, którym cieszyli się, któremu oddawali cześć i hołd przez trzy lata, za którym wszędzie chodzili. Przecież On, Jezus, był im dobrze znany. Przecież to był ten Człowiek, któremu niemal każdy coś zawdzięczał.
Tego chcą skazać na ukrzyżowanie, a równocześnie domagają się uwolnienia zbrodniarza, który był wyrzutkiem społeczeństwa, którego się bali, który tyle przestępstw miał na sumieniu. Oddają mu cześć, noszą go na ramionach, jakby był księciem szlachetnej krwi, jakby był królem. Jak mogło do tego dojść.
Drodzy bracia i siostry, powiedzmy sobie przykrą prawdę. Otóż my wcale nie jesteśmy od nich lepsi. Tu ma miejsce ważna sprawa! Czy my bowiem w naszym życiu wybieramy Jezusa? A jeżeli nie, to kogo wybieramy, za kim idziemy?
Czy my w naszym codziennym życiu setki razy nie domagamy się śmierci dla Jezusa, a wolności dla Barabasza? Może ktoś z was ma ochotę zaprotestować: proszę księdza, chwileczkę! Przecież ja nigdy nie stałem przed takim wyborem.
Moi drodzy, w Ewangelii świętej Barabasz jest nazwany więźniem cieszącym się złą sławą. A więc gdybym miał do wyboru pomiędzy Jezusem a cieszącym się złą sławą więźniem, naturalnie, że wybrałbym Jezusa. Bo przecież tu jest ogromna różnica, dostrzegalna gołym okiem. Już sam wygląd przekonuje: wspaniała, pełna godności postać Jezusa i podstępna postać mordercy.
Tak mówicie i słusznie! Ale pozwólcie na krótkie wyjaśnienie. Pomyślcie, kto jest rabusiem naszego szczęścia? Kto dokonuje zamachu na nienaruszoną czystość naszej duszy? Kto znieważa tabernakulum naszej duszy i wykrada stamtąd Boga? Kto czyha na nas dniem i nocą i nieustannie chodzi wokół naszej osoby z narzędziami przestępstwa: z łomem, czy wytrychem, by nas obrabować?
Kto jest tym rabusiem? Odpowiedź jest każdemu znana. Imię tego złodzieja też jest nam znane. To jest grzech! To grzech czai się, stoi na czatach i jest codziennie blisko nas. Jest w naszych domach. Jest w zakładach pracy. Jest na ulicy. Jest na dyskotece. Ten rabuś - grzech obserwuje nas uważnie, po to, aby uderzyć na nas w odpowiedniej chwili i zadać nam cios. Ten rabuś - grzech potrafi zadać śmiertelne rany. Jest on wyborowym strzelcem. Trafia zawsze bez pudła. Dokonuje mordu tak samo na duszy dziecka, jak i w duszy osoby starszej. Nie daje człowiekowi spokoju nawet w chwili jego śmierci. Właśnie wtedy chce zadać ostateczny cios, cios niewiary i braku ufności w miłosierdzie Boże.
Tak więc, przyjmijmy do wiadomości, że tym wielkim zbrodniarzem jest grzech. To on rzuca się na duszę i pozbawia ją wszystkiego, co święte i co stanowi o wielkości człowieka.
Pewien młody człowiek popełnia morderstwo. Słusznie się oburzamy. Unosimy się gniewem. Ubolewamy z powodu zła. Czujemy, że musi ono być ukarane, że winowajcy musi być wymierzona sprawiedliwa kara. Ale czy zdajemy sobie sprawę, że morderstwo jest najczęściej szczytowym punktem przyzwolenia na rozwój zła, które powoli rośnie, czerpiąc siłę z niezliczonych źródeł?
Oto ten młody człowiek jest synem alkoholika. Obydwoje rodzice od młodych lat tkwią w sidłach grzesznego nałogu. Młodzieniec wzrastał w domu, w którym rodzice spełniali najwyżej swój obowiązek, nic więcej. Nigdy nie znalazł on nikogo, kto z miłością pomógłby mu rozwiązać problemy jego młodzieńczego wieku. Zawsze był skazany na siebie samego. Jego koledzy kpili z niego z powodu drobnej wady w wymowie. Na lekcje chodził do pewnego korepetytora dla którego pieniądz był wszystkim i który nie cofał się przed niczym, co mogłoby mu przynieść materialną korzyść. Kiedy miał 18 lat, uwiodła go kobieta, u której był zatrudniony przy remoncie mieszkania. Kochał ją i po raz pierwszy uwierzył, że też jest kochany. Rzuciła go jednak wkrótce, a on zrozumiał, że jej chodziło jedynie o pieniądze, a nie o jego serce.,,,
Widzimy więc jak dziesiątki ludzi swoimi grzechami karmiło w nim zło, którego punktem kulminacyjnym stało się morderstwo.
To tylko przykład, ale uświadamia nam on, że my wszyscy jesteśmy wplątani w zło, które się wokół nas dzieje, i że my wszyscy, w jakimś stopniu jesteśmy odpowiedzialni za przestępstwa, z którymi pozornie nie mamy nic wspólnego. Przykład ten pozwala nam zrozumieć, że grzech potrafi się maskować szczególnie w naszych czasach, że nie jest on wystarczająco szybko dostrzegany. Następstwem tego jest fakt, że nasze duchowe środowisko jest zanieczyszczone jak powietrze, którym oddychamy, jak woda, którą pijemy. My wprost oddychamy grzechem, pijemy grzech. Jako chrześcijanie powinniśmy jeszcze pamiętać o tym, jak poważnie traktował każdy grzech Chrystus Pan, także grzech popełniony jedynie w myśli. On nie tylko usilnie przestrzegał nas przed nim, ale przelał swoją krew, aby nam umożliwić jego odpuszczenie.
Jezus stoi obok Barabasza. Kogo wybierzesz: Jezusa czy Barabasza? Z tym pytaniem wracajmy do naszych domów, rodzin, zakładów pracy, szkół i codziennego życia. Wracajmy i pamiętajmy o jeszcze jednym pytaniu wynikającym z tego pierwszego: Czego mam bać się w życiu najbardziej? Najbardziej mam bać się grzechu ciężkiego. Bo on jest zawsze wyborem Barabasza, a więc wyborem zła! Bo on jest zawsze rezygnacją z Jezusa Chrystusa! A więc odrzucam Barabasza a wybieram Chrystusa. Amen.
Kazanie 3 PRAWDZIWE OBLICZE GRZECHU
Należy sobie zdać sprawę, że każdy czyn ma swoje oblicze. Nawet jeśli oblicze wielu czynów jest często niewidoczne tak że my go nie możemy zobaczyć, to jednak Bóg widzi. Tak więc cnota ma swoje moralne oblicze i grzech ma swoje oblicze.
Gdybyśmy tak przynajmniej raz mogli zobaczyć jak wygląda grzech, jakim jest w rzeczywistości. Bo i grzech ma swoje oblicze, tylko go nie widzimy. Jest niestety zakryty przed nami. Był jednak ktoś, kto grzech widział. Tak, to Jezus widział grzech w ogrodzie oliwnym. Spróbujmy jednak i my zobaczyć grzech.
Do ciebie, mój biedny, opanowany przez grzech nieczystości bracie. Powiedz tak szczerze ile to już lat prowadzisz życie nieczyste: dziesięć, dwadzieścia czy może więcej? Kogo ze swojego otoczenia wprowadziłeś na drogę grzechu? A więc kogo pozbawiłeś godności, spokoju sumienia? Nie, nie chcę by mówiły ściany twojego mieszkania, a zwłaszcza ściany tych pokoi hotelowych, w których pozwalałeś sobie na wszystko. Nie będę obliczał ile razy zdejmowałeś swoją obrączkę ślubną, symbol wierności małżeńskiej. Ile razy zdradzałeś żonę, gdy tylko wyjechałeś w podróż służbową, czy do pracy za granicę. Powiem ci tylko tyle, polski chrześcijaninie, że postąpiłeś niegodnie. Pomyśl: alkohol, samochód, telefon komórkowy, pieniądze - wszystko zostało przez ciebie wykorzystane, aby zdobyć upatrzoną kobietę. Aby się z nią najpierw umówić, aby jej wyszeptać w czasie tańca do ucha setki czułych słówek. Wszystko to zmierzało do tego, aby się zakochała, bo dobrze wiedziałeś, że zakochana dziewczyna czy kobieta jest gotowa oddać wszystko, nawet siebie samą. Czas pracował na twoją korzyść. Wracałeś z kolejnych randek coraz bardziej przekonany, że podbój się z pewnością uda, że dziewczyna będzie twoja, że wszystko co ma, a więc młodość, zdrowie, radość życia i czyste sumienie, będzie również twoje. Właśnie to cię do niej przyciągało, to w oczach Bożych było jej największym i najcenniejszym majątkiem. To w końcu zdobyłeś i zniszczyłeś raz na zawsze. Uczyniłeś ją podobną do tej żaby, która siedzi całymi godzinami w bajorze. Tylko od czasu do czasu wystawi głowę, zaczerpnie świeżego powietrza i z powrotem zanurzy się w błotnistej wodzie.
Ty również pogrążyłeś się w tym bajorze nieczystości i przez to stałeś się wstrętniejszy niż Barabasz, ale co gorsze wcale się tego nie wstydziłeś. Czy nie jesteś obłudnikiem? Przecież to co ty wybierasz w swoim życiu, jest o wiele wstrętniejsze niż Barabasz. Jego twarz miała mimo wszystko ludzkie rysy.
W życiu, znanego grafika i rysownika Anberga Beardsleya takie wartości jak: Bóg i moralność, nie liczyły się. Prowadził rozwiązłe życie, a skandale obyczajowe były u niego na porządku dziennym. Dopiero zbliżająca się śmierć spowodowała opamiętanie i nawrócenie. W ostatnim liście do przyjaciela pisze: „Jezus jest naszym Panem i Sędzią. Kochany przyjacielu, błagam pana, żeby pan zniszczył wszystkie pornograficzne rysunki. Niech pan zobowiąże innych, żeby zrobili to samo. Na wszystko co święte, zniszczcie wszystkie moje sprośne rysunki!”.
Jest jeszcze inne oblicze grzechu. Odsłania je przed nami gorszyciel. Popatrz mój drogi, kogo ty wybierasz? Jesteś żonaty, jesteś mężatką. Znasz przykazania Boże: „Rozmnażajcie się i napełniajcie ziemię!”. Niestety, ty umiesz posługiwać się siłami twórczymi otrzymanymi od Boga wbrew Jego woli. Kto cię nauczył tej sztuki, by niweczyć plany Boże?
Bez żadnego wstydu, bez zażenowania bronisz każdej zdrady małżeńskiej. Czynisz to publicznie, w towarzystwie, przy stole, wobec kobiet i matek. Nikt nie śmie ci się przeciwstawić, bo jesteś wygadany i zawsze umiesz postawić na swoim. Potrafisz wszystko cynicznie wyśmiać.
Jesteś przekonany, jesteś przekonana, że skutki twojego zachowania, twoich czynów są niewidoczne, ale tak nie jest. My wprawdzie ich nie widzimy, ale Bóg je widzi. A więc bądź przekonany, że odrzucasz Jezusa, a wybierasz grzech!
Oto jeszcze inne oblicze grzechu, które znajduje wyraz w tym powiedzeniu: uwodziciel, uwodzicielka! Popatrz, kogo wybierasz, kogo wybrałeś? Tak pięknie mówisz o miłości, o świętym porywie, o uczuciu. Wymawiasz święte słowa, znieważając je równocześnie. Gdyby twój grzech dało się zobaczyć, gdybyśmy mogli zobaczyć jego oblicze. Faktem jest, że odrzuciłeś Jezusa a wybrałeś Barabasza.
Tak, drodzy bracia i siostry! Jeżeli grzeszymy, to i my wybieramy Barabasza. Pomyślcie, jacy jesteśmy zaślepieni! Czynimy to bowiem nie jeden raz, nie dwa, ale nieustannie. A czynimy to nie pod wpływem jakiejś emocji ale z zimną krwią w sposób wyrachowany, świadomie i dobrowolnie. Czynimy to na oczach sprawiedliwego Boga, w bezpośredniej bliskości naszego dobrego, łagodnego i miłosiernego Jezusa.
Jeżeli tak jest, to należysz do ludzi, którzy wybrali Barabasza, złoczyńcę, do ludzi, których dom już jest wymarły. W tym domu nie ma już Chrystusa. Ich dom jest grobem, może pięknym, ale tylko grobem.
A przeciwnie, w domu tych, którzy wybrali Chrystusa, On wszystko czyni nowym, nawet najmniejsze i najprostsze rzeczy i sprawy.
Tam, gdzie nie ma Chrystusa, tam wszystko jest wymarłe. A tam, gdzie jest Jezus, ponad wszelkimi krzykami bezbożnych wznosi się radosne: Alleluja - Chrystus zmartwychwstał!
Umiłowani, Chrystus stoi obok nas. Tylko wielu z nas nie raczy zwrócić na Niego żadnej uwagi, żadnego spojrzenia. A czy Chrystus zasłużył na takie traktowanie z naszej strony? A On, nie trzy, nie trzydzieści, nie sześćdziesiąt lat, ale ustawicznie staje obok nas i idzie drogą naszego życia. Zawsze dobry, zawsze przyjacielski, zawsze życzliwy, kochający, wybaczający. Przecież my dobrze wiemy, kim On jest. Wiemy to z Jego nauki i Jego czynów. Naprawdę On nie jest ani oszustem, ani złodziejem, ani rabusiem, czy mordercą, ale jest naszym Przyjacielem, naszym Domownikiem, naszym Bratem i Przewodnikiem.
Czego On chce? Tylko naszego dobra, tylko naszej pomyślności, tylko naszego szczęścia. Przecież pamiętasz, przecież przeżyłeś to nie raz, jak po Komunii św. cały byłeś przepełniony wzruszeniem, szczęściem, że brakowało ci słów, aby to wypowiedzieć co czułeś. Mogłeś też tylko pytać: „Czym ja na to zasłużyłem?”.
A co teraz? Czy dokonałeś naprawdę dobrego wyboru? Czy Barabasz jest godny zaufania. Powiedz szczerze, czy pod jarzmem tego złoczyńcy jesteś szczęśliwy jak dawniej z Jezusem? Czy przyjaźń z nieokiełzaną namiętnością, z krzywdą innych, z alkoholizmem i narkomanią naprawdę czyni cię szczęśliwym?
Więc spojrzyj jeszcze raz na Pana Jezusa i dokonaj nowego wyboru. Jeszcze jest czas i właśnie teraz trafia się odpowiednia okazja. Popatrz na Pana Jezusa ze spokojem, pomyśl o Nim. Postaw Go obok Barabasza i obok grzechu. Potem upadnij na kolana, dotknij rąbka Jego szaty i zwróć się do Niego, chwyć cichutko Jego rękę, On już ją położy na twojej głowie i spojrzy na ciebie z taką miłością, że zawołasz z radością: „Pan mój i Bóg mój!”. Amen.
Kazanie 4 PRZY SŁUPIE BICZOWANIA
Na dziedzińcu stoi Jezus, otoczony żołnierzami, przywiązany do słupa, powrozy mocno krępują Jego ręce i nogi. Żołnierze oddelegowani do biczowania znają swój fach i przyzwyczajeni są do widoku krwi. Oni wiedzą, jak wymierzać razy. Długoletnie doświadczenie uczyniło z nich znakomitych oprawców. Ich pięści są twarde, ale serce jeszcze twardsze. Stają w takiej odległości, by najlepiej i najwygodniej było bić.
Biją aż do krwi. Ich ruchy są precyzyjne. Odliczają głośno uderzenia. Umieją bić i to bardzo boleśnie. Gdy skończą, wycierają sobie pot z czoła i rzucają bicze do kąta.
Jezus stoi przywiązany do słupa. Jakże On wygląda? Jest pożałowania godzien w swej nagości. Zbliżmy się do Niego, pełni najświętszej czci. Jego nagość sprawia nam ból.
Co jest największą i najdroższą tajemnicą dziewiczości? Właśnie to, że się chce skryć za zasłoną. Dlaczego? Bo nie chce być wystawiona na widok publiczny. Nie chce, by ją oglądano, by jej dotykano.
Jezus stoi przy slupie biczowania. Rozległ się odgłos pierwszego uderzenia. Początek został zrobiony. Wkrótce posypały się następne uderzenia. Najpierw jedno, potem drugie. Każde uderzenie zostawia czerwone pręgi na ciele, węzły biczów zostawiają sine plamy. Przybywa krwawych pręg na nogach, na plecach i na ramionach. Uderzenia następują po sobie szybko, prawie bez przerwy. Po każdym uderzeniu ból coraz głębiej przenika ciało, a krwawe pręgi zagęszczają się na skórze. Oprawcy uśmiechają się do siebie, gdy biczowanie idzie składnie. Wsłuchują się w odgłos uderzeń jak w ulubioną melodię. Czują dziwną rozkosz, gdy widzą pierwsze krople krwi na ciele skazańca. A wtedy biją jeszcze silniej, niech krew tryska, niech się leje, byle okropniej, byle większy ból sprawić skazańcowi. Takimi ludźmi są oprawcy. Mgła rozkoszy zasnuwa im oczy, gdy widzą poszarpane ciało i lejącą się krew.
Milczenie skazańca jeszcze bardziej ich podnieca. Oni czekają na Jego pierwszy jęk, na Jego krzyk tak donośny, żeby go było słychać daleko poza murami miasta. Ale tym razem nic nie słyszą. Żadnego jęku, żadnego krzyku. Ta zadziwiająca cierpliwość skazańca ich irytuje. Jego milczenie doprowadza ich do szału. Więc biją jeszcze dotkliwiej. On musi jęczeć. On musi krzyczeć z całych sił. On musi wyć z bólu. Ale Jezus zachowuje spokój i ciszę. On powinien wykrzykiwać z bólu. Więc biją Go mocniej, biją jak wściekli, jak opętani. Po ich groźnie wyglądających twarzach spływa pot. Oprawcy przypominają wściekłe zwierzęta. Ale Jezus milczy. Jest coraz słabszy.
To jest zbyt okropne, zbyt straszne. Cóż pozostało z najpiękniejszego z synów ludzkich? Krwawa masa. Krew płynie szerokimi strugami po Jego nogach i rękach. Krew spływa po słupie, po otaczających murach. Także oprawcy są cali we krwi.
Jakże Jezus cierpi. Całe Jego ciało jest w ranach, a żołnierze nieustannie biją w te otwarte rany. Należy wziąć pod uwagę, że Jezus był delikatnej budowy. To powodowało niewątpliwie, że był bardzo wrażliwy na ból.
Nareszcie koniec biczowania. Oprawcy odwiązują sznury i w tym momencie Jezus pada na ziemię w kałużę własnej krwi. Żołnierze otoczyli Jezusa, ręce wsparli na biodrach i przyglądają się swojemu okrutnemu dziełu. Nie ma ani jednego miejsca na ciele Jezusowym, które nie byłoby krwawą raną. Choć nie: jest jedno jeszcze miejsce, gdzie nie widać ran - Jego głowa.
Żołnierze przypominają sobie, że skazaniec miał się podobno uważać za króla. Więc postanowili zrobić z Niego króla. Kilku z nich podniosło z ziemi Jezusa i posadziło Go na pozostałości po kamiennej kolumnie. Zarzucili na Niego stary żołnierski płaszcz. Upletli koronę z cierni i wsadzili Mu ją na głowę, w rękę natomiast włożyli Mu pręt trzcinowy. Ciernie korony przebijają nie tylko skórę, ale wbijają się nawet w czaszkę. Korona cierniowa sięga prawie oczu. Następnie cofają się kilka kroków i przyglądają się Jezusowi. Śmieją się! Stoją naprzeciw Jezusa i szydzą z Niego.
Zdumiewa, że mogli oni śmiać się z postaci zasługującej tylko na litość i współczucie, śmiać się z tego bezradnego, bezbronnego Człowieka. Przecież całe Jego ciało było jedną wielką krwawą raną.
Jeden z katów w pewnym momencie wyjął trzcinę z rąk Jezusa i zaczął Go bić po głowie. Inni zaczęli robić to samo. Przyklękają przed Jezusem, śmieją się z Niego i stroją błazeńskie miny. Wreszcie z nadmiernej swawoli i z dzikiego okrucieństwa, gdy już nic innego nie przychodziło im do głowy, plują Jezusowi prosto w najświętszą Jego twarz.
A Jezus siedzi, w milczeniu ze spuszczonymi oczami. Na Jego twarzy daje się zauważyć niewypowiedziane cierpienie. A z ran spływają na ziemię krople krwi.
Drodzy czciciele Jezusa biczowanego! Co mam wam teraz powiedzieć? Tu słowa są bezradne. Mogę tylko jedno powiedzieć: „Przyjdź i zobacz!”.
Są osoby, które mdleją na widok krwi. Jest to widok wstrząsający, bo krew wypływa z wnętrza człowieka, ona przecież wypływa z serca, razem z nią wypływa życie. Kto krew daje, oddaje życie, kto krew przelewa, obiera życie.
Przyjdź i zobacz polski chrześcijaninie, kim ty jesteś? O czym myślisz? Do czego dążysz w swoim życiu? Może już wiele razy dzieliłeś się swoimi poglądami na temat tego, co możesz a czego nie możesz, co czynisz a czego unikasz. Może wiele spraw doskonale przemyślałeś i swoje zdanie przekazałeś już innym, po prostu przekonałeś ich do siebie, do swojego punktu widzenia. Może masz już ukształtowane poglądy na temat życia i jego wartości. Ale to wszystko, cała ta twoja filozofia życia rozpada się w zderzeniu z jednym decydującym faktem, że Syn Boży, Bóg-Człowiek był biczowany.
Widocznie Bóg musiał zostać bardzo ciężko obrażony. Tak bardzo, że musiał powiedzieć: „Nie ma odpuszczenia bez przelania krwi!”. Przecież rzeczywiście przelana została krew Syna Bożego! A przelana nie za darmo, ale za coś! Przyjdź i zobacz! To nie żart, to nie zabawa. To stało się nie bez ważnej przyczyny, nie bez ważnego powodu.
W każdym razie , to rozumie się samo przez się, nie można w żadnym wypadku prowadzić życia, które sprzeniewierzyłoby się solidarności z biczowanym Chrystusem. Jezus na pewno nie skazał się na cierpienie w tym celu, by nam dać swobodę popełniania czynów grzesznych, krzywdzących innych ludzi. Naturalnie, że czasem postępujemy tak, jakby nam Chrystus dał na wszystko wolną rękę, jakby nam powiedział: „Róbcie co chcecie, bo jesteście przecież ludźmi, bo się wam to należy”.
Jezus musiał tak cierpieć, by wejść do chwały swojej. Także nasze życie bez cierpienia nie miałoby żadnego sensu. Instynktownie czujemy, że w życiu cierpienie jest konieczne do osiągnięcia pełni człowieczeństwa.
Chrystus poucza nas swoją zgodą na biczowanie, że musimy cierpieć, aby rozwijać się i dojrzeć. Musimy cierpieć, by stać się podobnym do Chrystusa, by sobie zasłużyć na szczęśliwą wieczność.
Cierpienie więc to dla nas bardzo korzystna duchowa oferta. Przyjąć te bolesne razy, jakimi obdziela nas życie, ocenić je należycie, uświęcić i wykorzystać dla zbawienia.
Chrześcijanin, który dąży do doskonałości nigdy nie jest w sprzeczności z Chrystusem. Taki chrześcijanin nigdy nie ucieka przed cierpieniem, ale je wykorzystuje dla duchowego rozwoju, nie przeklina go ale uświęca. Amen.
Kazanie 5 JEZUS UBICZOWANY
Zatrzymajmy dzisiaj jeszcze nasze myśli i serca przy Chrystusie ubiczowanym.
Pan Jezus jak każdy człowiek na ziemi został obdarzony przez Ojca niebieskiego wielkimi darami, jakie stały się naszym udziałem. To całe bogactwo jest brutalnie niszczone przez ludzi niegodziwych. Te wielkie dary Boże powinny być pilnie strzeżone i dobrze wykorzystywane. Ale niestety tak się nie dzieje. Dlaczego? Bo są ludzie, którzy te dary systematycznie niszczą, marnują. Co więcej, te wielkie dary Boże niszczą także w życiu innych ludzi. Powinniśmy więc, jako ludzie wierzący w Chrystusa zastanowić się nad sobą. Przecież każdy z nas również otrzymał dary Boże.
Miłość otrzymaliśmy tylko po to, by z sekundy na sekundę odnawiać oblicze ziemi. Popatrzmy przez chwilę, jak ten dar miłości wykorzystują ludzie XXI wieku.
Oto małe miasteczko na Podkarpaciu. Matka wychowująca troje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, chce sprzedać swoją nerkę z przeznaczeniem do przeszczepu, by uchronić dzieci przed głodem.
Kaukaz Zachodni, Dombaj. „Gdy wracamy z gór - wspomina jedna z uczestniczek górskiej wspinaczki - nasz instruktor nagle odchodzi w bok, idzie na mały górski cmentarz i tam, przy grobie ukochanej, płacze jak dziecko. Ukochana zginęła gdy schodząc z Sofridżu oddała swój czekan dziewczynie, która wchodziła na szczyt bez niego. Gdyby ukochana owego instruktora miała czekan, być może uratowałaby się, gdy straciwszy równowagę zaczęła zsuwać się w dół po śnieżnym zboczu”.
Jezus ubiczowany chce, abyśmy poprzez miłość, ten wspaniały dar Boży odnawiali oblicze ziemi.
Bombaj, mały ubogi hotelik a w nim stary Hindus, który mieszkając w Kalkucie spotkał Matkę Teresę. Mówi z przejęciem: „Widziałem wcielenie Boga!”.
Jezus ubiczowany pragnie, abyśmy poprzez miłość odnawiali oblicze tej ziemi.
W książce Władysława Szpilmana „Pianista” czytamy: „Przypadkowo stałem się świadkiem wymarszu Janusza Korczaka i jego sierot z getta. Na ten poranek zaplanowano opróżnienie prowadzonego przez Korczaka żydowskiego sierocińca. Dzieci miały zostać wywiezione same, jemu zaś dawano szansę uratowania się i tylko z trudem udało mu się przekonać Niemców, by pozwolili mu towarzyszyć dzieciom. Poszedł świadomie i dobrowolnie na śmierć. To nic dzieci! To nic! - powtarzał szeptem, by swym małym podopiecznym zaoszczędzić przynajmniej strachu przed przejściem z życia do śmierci”.
Jezus ubiczowany cieszy się, kiedy miłością znaczymy każdy nasz dzień, jako ludzie wierzący w Niego.
Karakorum, siedmiotysięczny szczyt Baintha Brakk, nazywany przez himalaistów „Ogre”, czyli „ludożerca”. Dwóch angielskich wspinaczy po zdobyciu góry, schodząc, znalazło się w tragicznej sytuacji. Jeden z nich łamie obie nogi w kostkach. Drugi nie zostawia partnera, pomaga mu, chwilami prawie go niesie na barkach. W końcu i on łamie sobie dwa żebra i kaleczy się w prawą rękę, ale ratuje przyjaciela i siebie.
Jezus ubiczowany przypomina każdemu z nas, że człowiek potrafi kochać i kocha, ponieważ wyszedł z rąk Boga, który jest Miłością.
„Jakie nieszczęścia przyjdą na starzejący się świat?” - pytał w VI wieku św. Grzegorz Wielki, papież. Mogą być różne, ale chyba najgroźniejszym nieszczęściem jest zanik miłości na planecie zwanej Ziemią.
Jezus ubiczowany mówi do każdego z nas: „Trzeba kochać!”. Czyli trzeba być człowiekiem, dzieckiem miłości, stworzonym przez miłość i powołanym do miłości.
Dramat Jezusa ubiczowanego polega na tym, że - jak mówili ojcowie Kościoła - „Bóg nie może nikomu powiedzieć: musisz Mnie kochać, może tylko oznajmić: jeśli chcesz!”.
Jezus ubiczowany każdemu z nas przypomina, że istotą prawdziwej miłości jest przekształcenie żądzy posiadania w oddanie.
Rosyjski filozof Włodzimierz Sołowiow napisał: „Żadna świętość - nie może być jedynie osobista, gdyż jest ona zawsze miłością do innych”.
Jezus ubiczowany pomaga nam prawidłowo odpowiedzieć na to ważne pytanie: „Po co otrzymaliśmy różne dary Boże?”. Tylko po to, by za ich pomocą dokonywać rzeczy ważnych, by pomagać wszystkim wierzącym w Boga stawać się jedną wielką rodziną, w której jeden do drugiego mówi: „bracie, siostro, tego chce Jezus ubiczowany”.
A więc, dary Boże, które otrzymaliśmy w depozycie są po to, aby pomagać innym. Jest wiele osób, nawet w naszym najbliższym otoczeniu, które nie radzą sobie w życiu, nie mogą nadążyć za innymi, nie mogą sprostać tempu życia w dwudziestym pierwszym wieku. Za pomocą tych darów Bożych trzeba przyczyniać się do ponownego odradzania się ludzi w Bogu.
Trzeba mieć oczy otwarte na to, co się dzieje na ziemi. Wciąż wszystko się gwałtownie zmienia. Niektóre bowiem elementy życia ludzkiego starzeją się umierają i rodzą się nowe. Technika, wiedza, komunikacja n lądzie, na morzu i w powietrzu, systemy informatyczne, to wszystko domaga się innych metod postępowania i pracy dla dobra wspólnego ludzkości. Świat bowiem jest ciągłym stawaniem się, wieczną odmianą, i każda minuta jego istnienia domaga się naszych głębokich zmian, abyśmy wszystko, w czym uczestniczymy umieli nasycić miłością braterską.
Jezus ubiczowany podpowiada nam, że dopiero cierpienia dopełniają nasze człowieczeństwo.
A my co czynimy? Polski chrześcijaninie, pomyśl, czy patrząc na Jezusa ukrzyżowanego nie masz sobie nic do wyrzucenia? Czy w codziennym życiu nie należysz do tych osób, które lekkomyślnie mówią: „A co mnie to obchodzi?”. „Nie zależy mi!”. Odpowiedz tak szczerze, w obecności Jezusa ubiczowanego, czy to nie są twoje słowa?
Jest rzeczą bardzo przykrą, że tyle osób w Polsce przestaje uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej, że nie jest w stanie poświęcić tej jednej godziny ze stu sześćdziesięciu ośmiu godzin w tygodniu. Jest rzeczą bardzo przykrą, że tyle osób w naszej ojczyźnie odchodzi od wiary, żyje tak jakby Boga nie było. Drogi bracie, droga siostro, pomyśl, czy to nie z twojego powodu ktoś odszedł od wiary w Boga, przestał chodzić do kościoła?
Jest rzeczą bardzo przykrą, że tyle osób popełnia grzechy ciężkie i nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Pomyśl tu, dzisiaj, w obecności Jezusa ubiczowanego, czy z twojego powodu ktoś nie popełnia grzechów ciężkich?
Codziennie nad twoją głową wznosi się do góry najświętsza Hostia i kielich z najdroższą Krwią Zbawiciela na wszystkich miejscach na ziemi. Codziennie misjonarze opuszczają swoje rodziny i kraj ojczysty i wyruszają w obce strony, aby głosić Jezusa ubiczowanego. Wiele osób codziennie znosi niedogodności życia, ubóstwo, choroby, osamotnienie, bolesną rozłąkę z najbliższymi. Znoszą to wszystko cierpliwie, bez narzekania - na wzór Jezusa ubiczowanego. Czy ty jesteś wśród nich? Czy Pan Jezus ubiczowany zauważa twoją osobę wśród nich? Czy może robisz wszystko, aby iść drogą wygodną, nie wymagającą od ciebie wysiłku i poświęcenia?
Jezus ubiczowany kieruje dzisiaj do ciebie wołanie: „Strzeż się lekkomyślności!”. W ślad za tym wołaniem Jezus stawia pytania: „Co czynisz dla zbawienia własnej duszy?”, „Dla kogo i po co żyjesz?”, „Czym rozpoczynasz dzień?”, „O czym myślisz w ciągu dnia?”, „Czy chętnie wykonujesz swoją pracę?”, „Czy żyjesz tylko własnym życiem?”, „Czy codziennie powtarzasz: ja, dla mnie, ja muszę to mieć!”. Przez cały dzień jesteś zajęty tylko własną osobą, swoim „ja”, które czyniłeś bożkiem i dla którego poświęciłbyś wszystko. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że swoimi słowami, postępowaniem wiele dusz wydzierasz niebu i wysyłasz na zgubę? Czy możesz dzisiaj to swoje życie postawić obok zranionego i ubiczowanego Jezusa?
Niestety, trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że są ludzie, którzy żyją tylko dla przyjemności i dla przemijającej chwili. Oni marnują całe dni. Oni chcieliby, aby życie przypominało torebkę ze słodyczami, a gdy przypadkiem zakradnie się do niego odrobina goryczy - przeklinają je.
Są ludzie, którzy żyją tylko dla przyjemności jedzenia, dla gry w karty, kieliszka wódki, lampki wina, czy kufla piwa, dla wieczornych i nocnych zabaw, czy dla kina, sportu, zabawy.
„Co to za życie?” - pyta Jezus ubiczowany. Przyjdź droga siostro, drogi bracie, i popatrz na ubiczowanego Jezusa. On wytrwał aż do przelania krwi. On odpokutował za nasze grzechy własną Krwią. On nas odkupił swoją Krwią! Tak - swoją Krwią!
Któż mógłby na to patrzeć i nie nawrócić się? Przecież to jest jakby łoże śmiertelne Jezusa. Jego ciało jest całe pokryte ranami, po twarzy spływa Mu Krew, brakuje Mu sił.
Przecież nie jesteśmy z kamienia! Jeśli kiedy, to właśnie dzisiaj, tutaj, teraz trzeba powiedzieć ważne słowa: „Nawrócenie - pokuta - żal - powrót”. Tymi ważnymi słowami są: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu”, „Moja wina, moja bardzo wielka wina”. Tym ważnym słowem jest: „tak”, lub „nie”, a także „precz”. Precz z tym człowiekiem, z którym grzeszę ciężko! Precz z tą kobietą! Precz z pieniędzmi zdobytymi nieuczciwie! To jest właśnie duch pokuty!
Brak pokuty, lekkomyślne patrzenie na swoje życie mści się okrutnie. Człowiek, który lekceważy Jezusa ubiczowanego ma na swoich rękach Jego krew. Może przypominacie sobie pierwszą scenę z piątego aktu „Makbeta”, w którym lekarz i służąca obserwują dziwne zachowanie Lady Makbet: wykonuje ona ciągle te same czynności, jakby chciała coś zmyć z rąk. Słyszą jej dramatyczne słowa: „precz z tych rąk przeklęte plamy. Czy te ręce nigdy już nie będą czyste? Tu czuć krew. Nie pomogą. Nie pomogą obmycia, nie pomogą nakładane na ręce wonności, wciąż widać krew, czuć krew. O ja nieszczęśliwa!”.
I żadna woda, nie zmyje z twoich rąk Krwi Jezusowej. Dokonają tego jedynie łzy serdecznego żalu! Amen.
Kazanie 6 NIEPOWODZENIE PIŁATA
W czasie dzisiejszego rozważania Męki Pana Jezusa Chrystusa skupimy się na finale tego wielkiego dramatu rozgrywającego się na dziedzińcu Piłata.
Jak było do przewidzenia, wszystko zakończyło się niepowodzeniem. Po biczowaniu i cierniem ukoronowaniu Piłat sądził, że na tym cała sprawa się zakończy. Myślał bowiem, że gdy ludzie zobaczą tak umęczonego Człowieka, wzruszą się i dadzą Mu spokój. Więc kazał Go wyprowadzić. Pokazał na Niego i zawołał: „Ecce Homo!” Popatrzcie: Oto Człowiek! Tu już nawet nie było co ratować. Po biczowaniu przez żołnierzy rzymskich żaden skazaniec już nie wracał do zdrowia, umierał po kilku dniach. A więc, niewiele życia zostało Jezusowi.
Ale lud nie chciał słyszeć i niczym. Wszyscy solidarnie krzyczeli, wszyscy domagali się Jego śmierci. Piłat licząc na ich opamiętanie rzekł: „Oto król wasz!”. Ale oni dla dogodzenia swojej nienawiści odpowiedzieli: „Poza cezarem nie mamy króla!”. Wreszcie posłużyli się groźbą: „Jeśli Tego wypuścisz, nie jesteś przyjacielem cezara!”.
Tak więc stało się! Piłat skazał niewinnego Jezusa na śmierć. To było okropne pogwałcenie prawa, wszelkiego prawa. Ale jeszcze nie umarła w Piłacie moralna wrażliwość: „Nie jestem winien Krwi Tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz”. Pomyślcie tylko, na kogo spadnie odpowiedzialność za to, co się stanie? A oni w swej nienawiści krzyczeli: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze!”.
Kochani, ile razy trafiam w Ewangelii na opis tego wydarzenia zamykam ją i myślę jak na świecie wszystko jest powiązane ze sobą i zależne od siebie. Od początku zależy koniec.
Każdy sam kształtuje swoje własne życie, ale Bóg w końcu upomni się o swoje prawa. Pan Bóg bowiem jest nierychliwy ale sprawiedliwy. Pan Bóg jest cierpliwy i miłosierny. Pan Bóg czeka.
Ale tłum domagający się śmierci Jezusa, wołał z całą świadomością: Niech będzie, co chce, niech nas spotka za to kara. Jezus musi umrzeć! „Krew Jego na nas i na nasze dzieci!”. Niektórzy uznali, że przyszły los Jerozolimy był konsekwencją tego wołania.
Było to w 70 roku po narodzeniu Pana Jezusa. Na Święta Paschy przyszły do Jerozolimy tysiące Żydów ze wszystkich stron świata. Wódz rzymski Tytus, chcąc ukarać ich za ciągłe bunty, otoczył Jerozolimę wojskiem tak, że żaden z pielgrzymów nie mógł wydostać się z miasta i wrócić do domu. Oblężenie trwało pół roku. Żydzi podburzeni przez przywódców nie chcieli się poddać, pomimo licznych wezwań do złożenia broni. W mieście wszystkim dokuczał straszny głód. Wielu ludzi sprzedawało swój majątek za miarkę pszenicy lub jęczmienia. Żony wydzierały mężom chleb z ręki, dzieci rodzicom, a nawet rodzice dzieciom. Gdy głodni Żydzi wychodzili poza mury miasta w poszukiwaniu pożywienia Rzymianie ich wyłapywali i skazywali na ukrzyżowanie. Doszło w pewnym momencie do tego, że zaczęło brakować drewnianych krzyży.
Wspominano historię pewnej matki, która obłąkana z głodu i rozpaczy zabiła własne dziecko i je jadła. Młodzi i starzy masowo umierali z wycieńczenia.
Pewnego dnia Rzymianie wdarli się do miasta, a jeden z żołnierzy rzucił, pomimo zakazu Tytusa, płonącą pochodnię do świątyni. Gdy świątynia i miasto płonęło, wojsko rzymskie przystąpiło do rzezi bezbronnych ludzi. Jęki konających mieszały się z trzaskiem płonących domów. Dopiero pod wieczór zakończono mordowanie Żydów, ale ogień szalał przez całą noc niszcząc zupełnie świątynię i miasto.
Historyk rzymski podaje, że przeszło milion i sto tysięcy Żydów zginęło wówczas od głodu, zarazy i miecza, a około sto tysięcy uprowadzili Rzymianie do niewoli. Na rozkaz Tytusa zrównano z ziemią ruiny miasta i świątyni tak, że nie został ślad, że tu kiedyś było zaludnione miasto. Oczywiście, tragedia Jerozolimy i jej mieszkańców nie była dziełem Boga, lecz człowieka, ale do dzisiejszego dnia utrzymuje się błędny pogląd, że zbrodnia Tytusa miała jakiś związek z okrzykiem tłumu z dziedzińca Piłata.
„Z powodu naszych domów, które zniszczono, siedzimy tu samotni i płaczemy”. Któż nie siedział podobnie przez długie noce i nie powtarzał bolesnej litanii, jeżeli nie co piątek, jak Żydzi, to każdej bezsennej nocy, rozmyślając nad gruzami swojego zmarnowanego życia.
Dla mojej pięknej młodości, zamienionej w gruzy, siedzę tu samotny i płaczę. Dla mojej niewinności, którą straciłem, którą sprzedałem, siedzę tu smutny i płaczę. Dla moich wspomnień, które wracają, dla moich rodziców, którym wstyd przyniosłem, dla dusz, których byłem zgorszeniem i które doprowadziłem do zguby siedzę tu smutny i płaczę.
Dla mężczyzn, których uwiodłam, siedzę tu samotna i płaczę. Dla niewinnych, którym dałam zgorszenie, dla dzieci, którym żyć nie pozwoliłam. Siedzę tu samotna i płaczę. Z powodu lekkomyślnego zrezygnowania z ważnych celów życiowych, z powodu zmarnowanego życia, z powodu lat, których nie wykorzystałam. Siedzę tu samotna i płaczę.
Dla Jezusa, którego obraziłem, dla Boga, wobec którego tyle grzeszyłem, dla Matki Najświętszej, którą tyle razy zasmucałem. Siedzę tu samotny i płaczę”.
Któż z nas nie żalił się podobnie?
Tak, tego Człowieka i dzisiaj się atakuje. Różne bluźnierstwa słyszy się przeciw Chrystusowi. Ale, gdy słyszymy: „Oto Człowiek”, widzimy Go jednak przed sobą. Widzimy wszyscy wyraźnie, zupełnie wyraźnie. Widzimy Jego oblicze i dzięki temu wiemy, że wszelkie krytyczne sądy na Jego temat są fałszywe.
Tak, kiedyś tylko wierzyłem, a teraz wierzę i widzę, że Chrystus jest szczęściem i błogosławieństwem naszego życia. Dlatego często powtarzajmy: „Jezu, tylko Tobie wierzę i ufam”. Amen.
11