BONES
fanfiction
Charlotte
Doktor Temperance Brennan siedziała przy biurku w swoim gabinecie i wpatrywała się w ekran monitora. Przed jej oczami widniała strona z niedokończonym rozdziałem jej kolejnej książki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie musiała nawet się odwracać, doskonale znała odgłos tych kroków. W końcu prawie czteroletnia współpraca pozwoliła jej bardzo dobrze go poznać.
- Hej Bones! - powiedział wesoło agent Seeley Booth i posłał jej czarujący uśmiech.
- Witaj Booth - odpowiedziała i zamknęła folder na swoim laptopie po czym wyłączyła sprzęt.
- Zbieraj się. mamy kolejną sprawę.
- Już idę. Co tym razem? - zapytała gdy opuścili jej gabinet i szli przez laboratorium.
- Bones, kości jak zwykle...
Posłała mu lodowate spojrzenie i dodała:
- Tego mogłam się sama domyśleć, a jakieś szczegóły?
- Gdybym znał je, nie musiałabyś tam teraz ze mną jechać. Proszę - otworzył drzwi swojego SUVa i gestem zaprosił swoja partnerkę do środka.
- Wiesz co.
- Co? - zapytał i usiadł za kierownicą.
- Zapomnij - odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. agent popatrzył na nią i powiedział:
- I tak wiem, że mnie kochasz.
Następnie odpalił silnik i ruszyli.
--
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Bones nie odezwała się do Bootha po tym wyznaniu, tylko beznamiętnie wpatrywała się w krajobraz mijający za szybą. Nie wiedziała jak miała się zachować. Nie wiedziała również czy jej partner powiedział to na serio czy tylko żartował. To nie ona została wyposażona w szósty zmysł jaki posiadał Booth, a który nosił nazwę ''stany emocjonalne Bones''. To Booth zawsze wiedział czy coś ją martwiło, czym się zadręczała. Potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że jest trochę ''nieprzystosowana'' do działania w grupie i zamknięta w sobie jeśli chodzi o uczucia. A mimo to wyskoczył z takim tekstem.
Booth tymczasem zastanawiał się czy nie pozwolił sobie na zbyt duże posunięcie. Już od jakiegoś czasu był pewny, że czuje coś do swojej partnerki. I to na pewno nie była tylko przyjaźń. Skrycie pragnął, by ona czuła to samo. Nie chciał jednak naciskać. Chciał na nowo odbudować zaufanie, które zostało nadszarpnięte jego fikcyjną śmiercią. Nie chciał, by cierpiała.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Booth zatrzymując się i wysiadając z samochodu. Bones wzięła swoją torbę i poszła w jego ślady.
- Ale to jest las. Booth, gdzie my jesteśmy? Nie widzę innych agentów, ani policyjnych techników.
- Bo są z drugiej strony tego gąszczu.
- To czemu nas tam nie ma?
- Bo chciałem najpierw z Tobą porozmawiać - powiedział agent i oparł się plecami o służbowe auto.
- Booth, proszę...
- Bones, ja wiem, że nadal jesteś...że masz mi za złe to co się wydarzyło parę tygodni temu.
- Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy... - zaczęła, ale agent jej przerwał.
- Tak, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak było kiedyś. Nie jest normalnie.
- Z nami nigdy nie było normalnie - powiedziała Brennan, a lekki uśmiech pojawił się na twarzy jej partnera.
- Po części masz rację. Ale mimo to ja chciałem Cię jeszcze raz przeprosić. Przeprosić za...
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - przerwała mu - już wszystko zrozumiałam i cieszę się że znowu razem pracujemy, że...znowu tu jesteś - zawahała się, ale po chwili podeszła i przytuliła się do Bootha, który mocno ją objął i wyszeptał:
- Już nigdy Cię nie opuszczę. Nie zostawię. Nawet gdyby mi się coś stało, wiedz, że zawsze będę czuwał nad Tobą.
Bones nie wiedziała co odpowiedzieć, uznała że najlepszym wyjściem będzie milczenie. Gdyby tylko Booth wiedział co ona czyje do niego. To już nie było tylko przywiązanie. Było to uczucie, którego ona sama nie mogła pojąć, nie rozumiała go, gdyż nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuła.
- Dziękuję Booth - powiedziała w końcu i odsunęła się lekko od agenta, także teraz patrzyli sobie w oczy - Naprawdę dziękuję.
Booth uśmiechnął się i powiedział:
- Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. A teraz pojedźmy lepiej już do tych kości, bo jeszcze pomyślą, że się zgubiliśmy. Gdyby Sweets się dowiedział. Wyobrażasz to sobie? Samotni w głuszy, zdani tylko na siebie. Miałby pretekst do kolejnych badan.
- Tak - odpowiedziała Brennan i uśmiechnęła się - Zatem w drogę. Jak to mówią ''Komu w drogę temu zegar".
- Czas, Bones. ''Komu w drogę temu czas" - odpowiedział agent i uśmiechnął się.
- I co tam masz Bones? - Booth stanął za plecami swojej partnerki, która właśnie skończyła badać szczątki znalezione w lesie.
- Po wstępnych oględzinach mogę powiedzieć, że to młoda kobieta, prawdopodobnie jeszcze przed dwudziestką. Rasa biała. Zginęła jakieś dwa miesiące temu. Więcej będę mogła powiedzieć po dokładnym przebadaniu szczątek w Instytucie - odpowiedziała Brennan.
- OK. Słyszeliście? Przetransportować kości do Instytutu Jeffersona. Tylko niczego nie schrzanić - Booth zwrócił się do techników stojących niedaleko, a następnie znów spojrzał na stojąca obok niego Bones - Masz jakieś plany na ten weekend?
Temperance popatrzyła na niego zdezorientowana, ale po chwili odpowiedziała:
- Zamierzam popracować nad szczątkami, które ostatnio przywieziono do Instytutu. prawdopodobnie pochodzą z czasów I Wojny Światowej.
- Bones. Czekały tyle lat, to ten jeden dzień ich nie zbawi.
- Ale... A zresztą czemu pytasz?
- Bo w ten weekend zamierzamy zrobić sobie z Parkerem mały wypad za miasto i tak się zastanawiałem, czy nie miałabyś ochoty wybrać się z nami - powiedział wesoło agent.
- Booth, dobrze wiesz że nie jestem za bardzo kontaktowa jeśli chodzi o dzieci. Nie chciałabym zepsuć Twojego weekendu z synem. No i Parker. Nie wiesz czy... - zaczęła, ale jej partner przerwał:
- On już się zgodził.
- Czyli sprawa jest przesądzona jak mniemam? - zapytała antropolog.
- Można tak powiedzieć - agent posłał jej czarujący uśmiech - To jak?
Kobieta wahała się przez chwilę. Chciał pojechać, bardzo. Ale z drugiej strony...W końcu powiedziała:
- W ostateczności mogę się zgodzić...
- To świetnie. Przyjedziemy po Ciebie o jedenastej w sobotę. To wszystko jeśli chodzi o nasze weekendowe plany. A teraz chodź, odwiozę Cię do Instytutu - powiedział Booth zadowolony, że tak łatwo poszło mu z Bones. Wziął jej torbę i oboje ruszyli w stronę samochodu.
--
Temperance Brennan stała przy stole, na którym leżały szczątki znalezione w lesie. Wczoraj dostarczyło je FBI. Potwierdziło się to, co powiedział już wcześniej swojemu partnerowi.
- Masz coś nowego? - usłyszała znajomy głos i spojrzała za siebie. Po schodkach na platformę, na której stała wchodził Booth.
- Nie. Ustaliłam tylko, że ofiara w chwili śmierci miał szesnaście lat. Angela właśnie kończy rekonstrukcję twarzy, a Hodgins bada próbki organiczne znalezione na ubraniu. Wiesz w co była ubrana, tak? - Brennan zwróciła się do Bootha, który przyglądał się szkieletowi leżącemu przed nim - Booth, słyszysz mnie?
- Tak, tylko...ona była jeszcze dzieckiem.
Bones przytaknęła. Mogła się tego spodziewać. Wiedziała, że jej partner jest bardzo wrażliwy jeśli chodzi o dzieci. Zawsze denerwowało go to, że po świecie chodzą ludzie, którzy mogą skrzywdzić tak niewinne istoty jak dzieci.
- A co z przyczyną śmierci? - dodał, gdy już trochę ochłonął.
- Nie jestem pewna, ale najprawdopodobniej uduszenie.
- O! Booth, nie wiedziałam że jesteś - na platformę weszła Angela.
- Witaj Ange, słyszałem że zajęłaś się rekonstrukcją twarzy. Jak Ci idzie?
- Właśnie skończyłam. Jeśli jesteście ciekawi to zapraszam - odpowiedziała artystka, a Booth i Brennan ruszyli za nią. Znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie Angela przygotowywała hologramy. Zajęli miejsca dookoła urządzenia, które mimo tego, że Bootha już znał ciągle wprawiało go w zdziwienie.
- Gotowi? - zapytała Angela. Odpowiedziało jej skinienie głowy jej przyjaciółki - Oto ona.
Przed zgromadzonymi w pokoju osobami pojawiła się twarz dziewczynki. Długie blond włosy opadały kaskada na ramiona. Lekko zadarty nosek dodawał jej uroku, tylko zielone oczy były puste. Bones zerknęła na agenta, chcąc zobaczyć jego reakcję. Booth stał jednak niewzruszony. Tylko lekkie drganie mięśnia mimicznego zdradzało jego złość.
- Mogłabyś przesłać jej zdjęcie do biura FBI? - zapytał po chwili spoglądając na Angelę.
- Jasne. Zaraz się tym zajmę - odpowiedziała artystka, Bones i Booth skierowali się do wyjścia. Przy platformie natknęli się na Hodginsa.
- Jak dobrze, że was widzę. Właśnie badałem próbki pochodzące z ubrania ofiary. Dodam, że niezmiernie fascynujące. Zupełnie takie jak...
- Hodgins, do rzeczy - przerwał mu lekko zniecierpliwiony agent.
- Już. Spokojnie. No więc ofiara na pewno nie została zabita w lesie. Została tam tylko zakopana. Zresztą tego sami mogliście się spodziewać, znajdując kości w plastikowym worku.
- Mieliśmy takie podejrzenia, Jack. Coś jeszcze? - dodała Brennan, która miała wrażenie że sprawa utknęła w martwym punkcie.
- Na ubraniu znalazłem ślady betony oraz pełno zalążków jakiegoś grzyba, co sugeruje, że...
- Dziewczyna mogła być przetrzymywana przed śmiercią w jakimś wilgotnym miejscu - dokończyła Bones, a Hodgins pokiwał głową na znak aprobaty - Dzięki Jack.
- Nie ma za co - odparł naukowiec i skierował się w stronę swojego stanowiska pracy.
- To już trochę wiemy - powiedziała Temperance do Bootha.
- Tak, ale to i tak mało. Mam nadzieję, że Angela przesłała już zdjęcie i niedługo poznamy tożsamość ofiary. Może wtedy będzie łatwiej.
- Z pewnością.
- No dobra. To ja się zmywam. To taka przenośnia, Bones - dodał widząc minę swojej partnerki - Pamiętaj, że jesteśmy na jutro umówieni.
- Pamiętam. Godzina jedenasta przed moim domem.
- OK. W takim razie do jutra - powiedział i zniknął za drzwiami.
- Do jutra - odpowiedziała Brennan i skierowała się w stronę swego biura.
- Bones! - usłyszała swoje przezwisko i odwróciła się. W drzwiach stał Booth - Tylko pamiętaj, by nie siedzieć do późna w Instytucie - Uśmiechnął się i dopiero wtedy opuścił laboratorium.
Brennan obudziła się następnego ranka o ósmej. Chciała mieć pewność, że zdąży się przygotować przed przyjazdem Bootha i jego syna. Umówili się na wycieczkę, ale jej partner nie powiedział jej gdzie się wybierają. Wstała z łóżka i poszła wziąć prysznic. Z szafy wyciągnęła mniej zobowiązujące ubrania. Gdy po jakimś czasie weszła do kuchni, zegar na kuchence mikrofalowej wskazał godzinę dziewiątą. Otworzyła drzwi lodówki, zawartość pozostawiała wiele do życzenia. Poza paroma jogurtami, serem i sześciopakiem piwa, pozostałym po wizytach jej partnera, nic więcej nie było. ''Chyba czas najwyższy uzupełnić zapasy'' pomyślała i sięgnęła po jogurt.
W tym samym czasie.
Booth usłyszał pukanie i poszedł otworzyć drzwi. W progu powitała go uśmiechnięta twarz jego syna.
- Hej Mały! - powiedział i poczochrał Parkera po włosach - Gotowy na wycieczkę?
- Pewnie!
- To dobrze. Witaj Rebecco, jak się masz? - agent zwrócił się do kobiety stojącej obok Parkera i trzymającego jego plecak.
- Dobrze Seeley. Spakowałam mu rzeczy, proszę - podała pakunek Boothowi - Muszę już wracać, ostatnio mamy niezłe urwanie głowy w pracy. Mam nadzieję, że miło spędzicie ten weekend.
- Oczywiście. I nie martw się. Odwiozę go jutro wieczorem całego i zdrowego.
- Dobrze. No to na razie synku. Bądź grzeczny i słuchaj taty, dobrze? - powiedziała Rebecca i pocałowała Parkera na pożegnanie.
Po jej wyjściu Parker od razu usadowił się na kanapie, obok niego usiadł Booth.
- To, co cieszysz się że Bones z nami jedzie?
- A zgodziła się?
Agent przytaknął.
- Super! Uwielbiam doktor Bones! - wykrzyknął jego syn, a Booth uśmiechnął się. Mimo obaw swojej partnerki dotyczących jej braku zdolności łatwego kontaktowania się z dziećmi, wiedział, że podbiła ona już serce nie tylko Parkera.
Była za pięć jedenasta, kiedy Booth i Parker czekali w samochodzie przed domem Temperance. Agent postanowił wykorzystać chwilę czasu jaka im jeszcze pozostała, by przypomnieć swemu synowi podstawy kulturalnego zachowania.
- Tylko pamiętaj, żadnych nieprzemyślanych pytań, masz być grzeczny i miły. I nie zachowywać się jak małpka w Zoo. Zrozumiano?
- Tak tato. O! Bones już idzie! - krzyknął Parker i pomachał przez szybę do kobiety idącej w ich kierunku. Brennan odwzajemniła gest. Po chwili wszyscy troje jechali już autostradą.
- To dowiem się w końcu gdzie jedziemy? - zapytała pani antropolog i spojrzała na swego partnera.
- Jedziemy n... - zaczął Parker, jednak Booth mu przerwał:
- Zobaczysz Bones, zobaczysz.
Popatrzyła na niego wymownie, jednak nic nie odpowiedziała. Booth był zadowolony. Po chwili w samochodzie można było usłyszeć jak agent wesoło nucił sobie ''Keep on trying''.
Po jakiejś godzinie drogi zatrzymali się przed wzgórzem poza miastem Byli sami, tylko oni i przyroda.
- Jak tu ładnie - powiedziała Bones, gdy wysiadła z samochodu.
- Ładnie to dopiero będzie - odparł agent i zaczął wyjmować z bagażnika koc i duży wiklinowy kosz.
- A to co? - zapytała zdziwiona kobieta.
- Piknik - powiedział Parker, który dołączył do nich.
- Właśnie Bones. Piknik. Tylko mi nie mów, że nie wiesz co to jest piknik? - zapytał szybko agent.
- Oczywiście, że wiem co to jest piknik, Booth - odparła - Czy myślisz, ze jestem aż...
- Już Ty dobrze wiesz co ja myślę. A teraz chodźmy, szkoda czasu - Booth wziął wcześniej wypakowane rzeczy i ruszył na szczyt wzgórza. Parker złapał Brennan za rękę i pociągnął za sobą.
Gdy już byli na miejscu kobieta nie mogła uwierzyć własnym oczom. Była już w wielu krajach na świecie, widziała różne zakątki na ziemi, ale ten malowniczy widok przebił wszystko.
- I jak Ci się podoba? - zapytał Booth wyrywając ją z zamyślenia.
- Tu jest niesamowicie - odparła, cały czas chłonąc wzrokiem roztaczające się przed nią jezioro, na którego tafli iskrzyły się kolory tęczy. W głąb jeziora prowadziła mała przystań. Wszystko było magiczne i tak niezrozumiałe dla logicznego umysłu pani antropolog.
- Idziemy dalej? - poczuła jak ktoś ciągnie ją za rękę. To był Parker.
- Idziemy - odpowiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
---
- Hej Sweety! - do gabinetu Brennan weszła Angela.
- Witaj - odparła Bones znad ekranu monitora.
- Czekam...
- Na co? - zapytała zdziwiona antropolog.
- Nie udawaj, już dobrze wiesz o czym mówię - powiedziała Angela i usiadła na kanapie - Chodź i opowiadaj - poklepała miejsce obok siebie.
Brennan wstała z fotela i poszła na kanapę, by usiąść obok przyjaciółki.
- Nadal nie wiem o czym miałabym Ci opowiadać...
- Może o rodzinnej wycieczce, na którą wybraliście się w miniony weekend z Panem Czarujący Uśmiech? - Angela wymownie uniosła brwi.
- A Ty skąd wiesz?
- Złotko. Przypomniał Ci o spotkaniu w laboratorium, w którym ściany mają uszy.
Brennan lekko się zarumieniła.
- Było miło - powiedziała w końcu, jednak widząc zachęcający wzrok swojej przyjaciółki ciągnęła dalej - a nawet bardzo. Pojechaliśmy nad jezioro i spędziliśmy tam cały dzień. Booth przygotował piknik, zabrał koc i jedzenie. Pomyślał o wszystkim. Graliśmy w różne gry razem z Parkerem i było cudownie. Czułam się jakbym...jakbym...
- Miała rodzinę - dokończyła za nią Angela, a Brennan popatrzyła na nią szklanymi oczami.
- Ja... to znaczy. Ja mam rodzinę, Russa.
- Bren, wiem. Chodziło mi o to, że poczułaś się jakbyś należała do rodziny Bootha. Ale Ty przecież do niej należysz. Jesteś dla niego kimś ważnym, kimś więcej niż tylko partnerka z pracy. To widać.
- Tak myślisz?
- Kochana, rozmawiasz z najlepszym radarem uczuciowym jaki kiedykolwiek pracował w tym Instytucie.
Temperance zaśmiała się. Angela miała rację.
- Przed Tobą nic się nie ukryje.
- Co się nie ukryje? - do biura wszedł Booth.
- Babskie sprawy - odparła Angela i wstała z kanapy - Na mnie już czas. Zostawiam was. Na razie Tempe. Pa Booth.
- Pa Ange! - odpowiedzieli w tym samym czasie, a agent dodał - Co się stało, Bones?
- Nic. Wszystko w porządku - odparła i wróciła na swoje miejsce za biurkiem - Jak Parker po naszej wycieczce? - zapytała zmieniając temat.
- Był zachwycony. Już nie może się doczekać kolejnego razu. Powiedział, że byłaś niesamowita.
Uśmiech pojawił się na twarzy doktor Brennan.
- Cieszę się. Ale chyba nie przyszedłeś tu bez powodu.
- Nie. Dziś rano otrzymałem raport na temat tożsamości ofiary. Była to Sarah Scott. Zaginęła jakieś trzy miesiące temu. Rodzice zgłosili zaginięcie - powiedział i podał Bones teczkę. Znajdowało się w niej zdjęcie nastolatki oraz dane osobowe. Fotografia przedstawiała uśmiechniętą Sarah w objęciach matki.
- Czy jej rodzice wiedzą? - zapytała antropolog.
- Tak. Właśnie od nich wracam, byli...
Nie dokończył, gdyż zadzwoniła jego komórka.
- Booth… W Instytucie, jest ze mną... Rozumiem... Gdzie? Już jedziemy.
- Co się stało?
- Znaleziono kolejne szczątki.
Przeszli pod żółtą policyjną taśmą oddzielającą miejsce zbrodni od gapiów. Znajdowali się na terenie miejscowego liceum. Po drodze minęli dwóch chłopców rozmawiających z funkcjonariuszem.
- Agent Booth, a to doktor Brennan. Zostaliśmy wezwani przez agenta Koxlera. Ktoś wie kto to i gdzie możemy go znaleźć?
- To ja - mężczyzna stojący niedaleko odwrócił się i podszedł do nich. Miał ponad 50 lat i nieprzyjemną tendencję do nadmiernego wydzielania potu - Witam. Nareszcie mogę poznać słynny duet.
- Miło nam, ale chcielibyśmy zobaczyć ciało - odparł trochę szorstko Booth.
- Proszę za mną - Koxler ruszył przodem, a Brennan i Booth poszli za nim. Doprowadził ich na tyły szkoły, pod rozłożystym drzewem kłębiła się grupka techników - To tam. Ja już byłem, widziałem. Teraz to wasza sprawa. Radzę założyć maski - rzucił na odchodnym i odszedł, a partnerzy skierowali się w wyznaczone miejsce. Rzeczywiście smród był nie do zniesienia. W powietrzu unosił się zapach gnijącego mięsa. Bones nachyliła się nad znaleziskiem.
- Chyba mamy problem - powiedziała.
- Czemu? Aaa…, wiem, ale taki sam plastikowy worek jeszcze o niczym nie świadczy. Ale czyżbyś podejrzewała, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą?
- Nie wiem Booth. Wiele ciał już odnajdywałam w takich workach. Te sprawy wcale nie muszą być ze sobą powiązane.
- Wiem. Dobra, czyn swoją powinność Bones - odparł Booth. Brennan klęknęła i lekko rozsunęła worek, by lepiej przyjrzeć się zawartości. Ze środka wydobył się jeszcze większy odór.
- Boże, Bones!
- No co?! Przecież muszę jakoś dostać się do szczątek.
- Dobra. Już się nie odzywam.
Temperance z powrotem powróciła do badania znaleziska. Ciało nie uległo jeszcze takiemu rozkładowi jak to, które znaleźli w lesie.
- Teraz mogę stwierdzić, że jest to młoda kobieta, prawdopodobnie rasy bi... A to co?
- O co chodzi Bones?
- O to - antropolog wyjęła zza ubrania ofiary kopertę - Jest zaadresowana do Ciebie, Booth.
- Do mnie?
- Masz, załóż - podała mu lateksowe rękawiczki, by mógł otworzyć znalezisko.
- Dzięki - odparł. Po chwili rozrywał już kopertę. Wyjął zawartość ze środka. Było to zdjęcie, ale to co zobaczył sparaliżowało go. Popatrzył na stojąca obok niego Bones i ponownie na zdjęcie - Jasna cholera!
- Booth, co się stało? - Bones zaskoczył wybuch jej partnera. Nigdy nie tracił nad sobą panowania. Przysunęła się do niego bliżej i spojrzała na zdjęcie, które trzymał. Zamarła. To była ona. Fotografia przedstawiała ją - Booth, co to znaczy?
- Bones, nie wiem - spojrzał jej w oczy.
- Było tylko to?! Nic więcej? - zapytała, a w jej głosie słychać było lekkie zdenerwowanie.
- Nie, tylko zdjęcie. Chwila, jest coś na odwrocie.
- Czytaj - wpadła mu w słowo Brennan.
Agent czuł się jakby coś ściskało go za gardło, mimo to przeczytał:
- ''Stracisz to co najcenniejsze. Zabawa rozpoczyna się na nowo. J.V.''
- To na pewno nie jest wiadomość od Eppsa - powiedziała antropolog.
- Nie - zgodził się Booth, cały czas wpatrując się w inicjały umieszczone na końcu wiadomości - Czyżby? Nie, to nie może być prawda.
- Co nie może być prawdą, Booth - zaczęła, jednak agent szybkim krokiem podążał już do swego SUVa. Temperance zdążyła tylko wydać polecenie, by szczątki przewieziono do Instytutu Jeffersona i pobiegła za swoim partnerem - Booth! Poczekaj! Powiesz mi o co chodzi? - zapytała kiedy dogoniła go, gdy ten był już przy aucie.
- Wszystko Ci powiem w biurze. Wsiadaj - otworzył jej drzwi samochodu, a Bones widząc zdeterminowanie na jego twarzy posłusznie wykonała jego polecenie.
--
W rekordowym tempie znaleźli się na parkingu przed gmachem siedziby FBI. Kolejny rekord ustanowili pokonując odcinek od służbowego SUVa Bootha do jego gabinetu. Kiedy już oboje usiedli po przeciwnych stronach biurka Bones zaczęła:
- O co chodzi, Booth? Wiesz kto to zrobił?
Agent milczał przez chwilę, a następnie wstał i skierował się do drzwi.
- Zaczekaj tu - powiedział.
- Ale…
- Zaraz wracam.
Brennan sparaliżowało. Czy on miał prawo tak jej rozkazywać? Owszem, znaleźli jej zdjęcie w grobie, ale już nie raz miała do czynienia z obłąkanymi prześladowcami. Booth chyba gorzej to znosił niż ona. Potok myśli przerwał powrót agenta.
- Czy dowiem się wreszcie co jest grane? Najpierw zbywasz mnie na miejscu zbrodni tłumacząc, że wyjaśnisz mi wszystko w biurze. Gdy już w nim jesteśmy nagle wychodzisz. Booth, co jest do cholery?! - trochę ją poniosło, ale widok zmartwionego partnera wcale nie dodawał jej otuchy. W końcu to ona była na tym zdjęciu, nie on.
- Bones, proszę - głos agenta był spokojny, ale zdecydowany - Już mówię.
- Mam nadzieję. I lepiej żeby to miało sens. Wiesz już kto kryje się za inicjałami J.V.?
Kiwnął głową i położył przed nią teczkę z logo FBI i dodał:
- To Jacques Villenevo. Seryjny morderca, który zabił pięć młodych dziewczyn. Pracowałem nad jego sprawą zaraz po swoim przyjściu do FBI. Zabijał nastolatki, wyglądem przypominające naszą ostatnią ofiarę - Sarah Scott. Wszystkie zostały uduszone. Ekspertyzy wskazały na jakiś cienki drucik bądź żyłkę. Wszystkie ofiary znaleziono w plastikowych workach.
- I co się stało? Znaleźliście go?
- Tak. Martwego w jego kryjówce.
- To jakim cudem…
- Właśnie. Od kiedy zamknęliśmy sprawę po znalezieniu go martwego cały czas miałem wrażenie, że coś nie gra. Nie pasuje. Po pierwsze, czy seryjny morderca zostawiłby pożegnalny list, w którym przeprasza za swoje zbrodnie? Po drugie, nie znaleźliśmy żadnej rzeczy, która pasowałoby do narzędzia zbrodni, którym dusił swoje ofiary. I co za kretyn miałby przy sobie dokumenty?! - zdenerwowany Booth wstał gwałtownie i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Bones otworzyła teczkę. Pierwsze co zobaczyła to twarz Jacquesa.
- Powiedziałeś im o swoich wątpliwościach? - zapytała.
- Tak, ale nie chcieli mnie słuchać. Wiesz, nie zawsze zajmowałem to stanowisko. Na początku traktowano mnie jak żółtodzioba i nie obchodziło ich za bardzo moje zdanie. A że mieli trupa i do tego z dokumentami potwierdzającymi tożsamość i wyniki DNA też się zgadzały. Czego chcieć więcej? - odparł, podszedł do okna i oparł się o parapet. Bones wstała i podeszłą do niego.
- Znajdziemy go - powiedziała i lekko ścisnęła go za rękę.
- Nie chcę, by coś Ci się stało. Temperance - powiedział cicho.
- Nic mi się nie stanie. Przecież jesteś przy mnie.
Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała tym samym.
Temperance Brennan pochylała się nad szczątkami, znalezionymi na terenie liceum. Po zbadaniu kości wszystko się zgadzało. Wiek, wygląd, sposób śmierci. Booth się nie mylił - Jacques powrócił. Jedna rzecz jednak nurtowała antropolog - kim zatem był człowiek znaleziony przed laty? Sobowtór? Nie przecież DNA się zgadzało. A może...? Uderzona nagłym olśnieniem szybko zdjęła rękawiczki i szybkim krokiem ruszyła do swego biura. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Boothem. Była tak zaaferowana pomysłem, który zrodził się w jej głowie, że nie zauważyła osoby stojącej przy zejściu z platformy.
- Przepraszam - powiedziała potrącając mężczyznę nawet na niego nie patrząc. Już miała iść dalej kiedy coś ją zatrzymało.
- Bones! Dobrze się czujesz? - to jej partner złapał ja za rękę.
- Booth! Jak dobrze Cię widzieć!
- Wow! Bones! Takiego powitania się nie spodziewałem. Dostanę buziaka?
- Przestań żartować.
- Ale ja nie żartuję, mówię całkiem poważnie. To jak z tym całusem?
- Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Twój niewyżyty popęd seksualny - powiedziała Temperance - A zresztą, widzisz gdzieś tu jemiołę?
Booth rozmarzył się na wspomnienie o świątecznym pocałunku. Czy dane mu będzie jeszcze kiedyś znów skosztować smaku jej ust?
- Booth, słuchasz mnie? - głos jej partnerki wyrwał go z błogich myśli.
- Ależ oczywiście, że Cię słucham. Jak zawsze. - odparł, a w głębi ducha starał sobie przypomnieć co mówiła Brennan kiedy on marzył o całusie - Kontynuuj. - powiedział.
- Dobrze. Zatem powiedziałeś, że Jacquesa znaleźliście martwego. Ale to nie był on, gdyż teraz powrócił i przesłał Ci wiadomość.
- To chyba jasne, Bones. Chyba, że tamten był jego klonem lub... - błysk olśnienia zalśnił w jego czekoladowych oczach. Spojrzał na swoją partnerkę, jej wzrok wskazywał na to samo.
- Co wiemy o jego rodzinie? - zapytała.
- Praktycznie nic. Jedyna potwierdzona informacja to taka, że wychowywał się w domu dziecka.
- Trzeba tam pojechać. Znasz adres?
- Daj mi chwilę, zaraz będę go miał - odpowiedział agent i odszedł na bok, by wykonać telefon do biura FBI. Brennan tymczasem zdjęła fartuch i poszła do swego gabinetu po swoje rzeczy. Po chwili dołączył do niej Booth - Już mam adres. Możemy jechać?
Skinęła i oboje wyszli z instytutu.
--
Jechali krętą drogą. Byli już poza obrzeżami miasta kiedy Temperance przerwała ciszę wypełniającą samochód.
- Twierdzisz, że to Jacquesa. Tak założyliśmy. A co jeśli się mylimy?
- Wątpię. Wszystko się zgadza: morderstwa, ars moriendi, inicjały. Tylko...
- Tak?
- Tylko to zdjęcie. Nie mogę przestać o tym myśleć. Nawet nie wiesz, kiedy je zobaczyłem...
- Wiem Booth. Ale czy zasłużyłeś sobie czymś szczególnym na jego nienawiść? - zapytała Temperance, która również była trochę przerażona całą tą sytuacją, jednak nie chciała by było to po niej widać.
- Czy ja wiem? W takim razie chyba powinienem obawiać się zemsty każdego delikwenta jakiego zapuszkowałem - spojrzał na Bones siedzącą obok niego i dodał widząc jej minę - to znaczy wsadziłem za kraty, zamknąłem w więzieniu, żeby była jasność.
- Zastanawia mnie jedno. Wiadomość, która była napisana na odwrocie zdjęcia.
- Że stracę to co najcenniejsze? - zapytał.
- Tak. To potwierdza, że chyba Cię aż tak dobrze nie zna skoro uważa, że jestem najważniejszą osobą w Twoim życiu. Każdy wie, że poza Parkerem świata nie widzisz.
- Ale nie widzę tego świata również bez Ciebie - odparła i spojrzał na nią - Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś Ci się stało. Przeze mnie...
- Booth, nic się nie stanie.
- Chciałbym w to wierzyć.
--
Zatrzymał czarnego SUVa przed okazałym budynkiem. Wysiedli z samochodu i przeszli przez żelazną bramę obrośniętą bluszczem. Roztoczył się przed nimi widok na duży ogród. Przy żwirowej ścieżce prowadzącej do głównego wejścia były zasadzone krzaki róż. Olbrzymia wierzba rosnąca niedaleko ogrodzenia roztaczała cień, w którego chłodzie skryła się para nastolatków.
- Ładnie tu - powiedział Booth.
- Piękno to pojęcie względne i zależy od percepcji. - zaczęła Bones lecz agent jej przerwał.
- Potem mi to streścisz. A teraz chodźmy do tych dzieciaków i spytajmy się o właściciela tego bidula.
- Domu dziecka - poprawiła go antropolog.
- Niech Ci będzie.
Przeszli po trawniku. Gdy byli już blisko, agent znacząco chrząknął, co zwróciło uwagę młodzieży.
- Możemy w czymś pomóc? - pierwsza odezwała się dziewczyna wyglądająca na szesnaście lat. Zbyt długa grzywka zasłaniała jej oczy.
- Jestem agent Booth, a to doktor Brennan - agent wyjął odznakę - Chcielibyśmy porozmawiać z dyrektorem tego ośrodka.
- Z panią Jensen, rozumiem - odpowiedziała dziewczyna.
- Jeżeli tak się nazywa dyrektorka, to tak - powiedziała Bones - Mogłabyś nas do niej zaprowadzić?
- Jasne - odparła, a następnie zwróciła się do swojego chłopak - Zaraz wracam, poczekaj tu na mnie - wstała i w stronę drzwi wejściowych - Proszę za mną.
Booth i Brennan nie wiele myśląc poszli za nią. Po przekroczeniu progu ogarnął i półmrok i cisza.
- Jak w kościele - powiedziała Bones.
- Zostaw kościół w spokoju - odparł agent i skierował się za prowadząca ich dziewczyną w stronę schodów. Gdy znaleźli się na piętrze Brennan nagle się zatrzymała - Bones, idziesz? Czy teraz masz zamiar porównać piętro do apartamentów w Watykanie?
- Ciiii, słyszysz?
- Co?
- Zamknij się i słuchaj - powiedziała Temperance, a Booth popatrzył na nią dziwnie - Jakaś muzyka, jakby ktoś grał na...
- Na skrzypcach - dokończyła dziewczyna - To Veronica ćwiczy przed występem.
- Acha.
- Możemy już porozmawiać z dyrektorką? Bones, na miłość boską, nie przyszliśmy tu na koncert - powiedział agent.
- Widać, że nigdy nie byłeś w filharmonii - odparła antropolog i dołączyła do swojego partnera i dziewczyny. Booth chciał coś dodać, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język.
- Jesteśmy na miejscu - zakomunikowała dziewczyna zatrzymując się przed masywnymi, dębowymi drzwiami - To ja już pójdę.
- Tak dziękujemy za wskazanie drogi - odparła Bones i zapukała do drzwi.
Z wnętrza dobiegło ich ciche ''Proszę''. Booth nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Zaprosił Brennan do środka i wszedł za nią. Starsza kobieta ubrana w elegancki, granatowy kostium stała przy oknie. Siwe włosy zdradzały jej podeszły wiek.
- Dzień dobry. W czym mogę państwu pomóc? - zapytała i skierowała się w stronę biurka, po czym usiadła na fotelu - Proszę, niech państwo siadają - wskazała na dwa identyczne fotele po drugiej stronie.
- Dziękujemy - odpowiedzieli partnerzy i spoczęli na wyznaczonych im miejscach.
- Chcecie adoptować dziecko? - zapytała nagle dyrektorka. Tego pytania się nie spodziewali.
- My... - zaczął Booth, lecz pani Jensen nie pozwoliła mu skończyć.
- Proszę się nie wstydzić. Wiele młodych małżeństw ma problemy... - powiedziała kobieta, a agent zaczął się zastanawiać o jakie problemy jej chodzi, przecież on nie ma żadnych problemów z... - No cóż, czasy się zmieniają - kontynuowała swój wywód kobieta, kierując swój wzrok na Bones, która siedziała nie wiedząc co powiedzieć - kobiety nie chcą tracić swoich idealnych figur. Coraz częściej sięgają po metodę jaką jest adopcja...
- Ale my nie jesteśmy małżeństwem - przerwała jej Brennan.
- To nic. Trochę więcej formalności, ale da się to załatwić - nie dała za wygraną dyrektorka.
Bones spojrzała na swojego partnera, którego ręce niebezpiecznie mocno zaciskały wiązanie krawatu pod jego szyją. Booth zauważył spojrzenie swojej partnerki i powiedział:
- Pani Jensen. Zaszło chyba nieporozumienie.
- Tak? Jakie? Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że ta urocza kobieta to pana siostra? Bo gdyby tak, to musiałby się pan spowiadać z samego patrzenia na nią. Pana wzrok nie pozostawia wątpliwości...
- Ja... - zaczął agent, który lekko się zarumienił - Pani Jensen. Jestem agent specjalny Seeley Booth, a to moja partnerka, doktor Temperance Brennan. Mamy do pani kilka pytań.
- Ach... Przepraszam, za te niestosowne uwagi - odparła kobieta rozumiejąc swoją pomyłkę.
- Nic się nie stało - powiedziała Bones i dodała - Zrekompensuje się pani pomagając nam.
- Postaram się. Odpowiem na pytania. Proszę.
- Dobrze. Czy pamięta pani Jacquesa Villenevo? - Booth postanowił nie owijać w bawełnę.
- Jacques? - powtórzyła kobieta - Tak, pamiętam. Jego brata również. Cóż nieźle się namęczyłam próbując ich odróżnić.
Na dźwięk tych słów Bones i Booth popatrzyli na siebie. Czyżby ich teoria miała się potwierdzić?
- Jacques miał brata bliźniaka? - zapytała antropolog.
- Tak, Jeana. Byli identyczni, przynajmniej w wieku przedszkolnym.
- Przedszkolnym? A później?
- Nie wiem w jakim stopniu byli podobni do siebie w wieku młodzieńczym.
- Dlaczego?
- Gdyż Jeana adoptowało młode małżeństwo. To było straszne rozdzielać bliźniaków. Ale nic nie mogłam zrobić. Dobrze pamiętam tych szkrabów, gdyż zostali przywiezieni do naszego ośrodka w tym samym roku, w którym zaczynałam tu pracę - powiedziała dyrektorka.
- Czemu w takim razie, w aktach Jacquesa nie ma nic o jego bracie? - zapytał agent.
- Nie znajdzie pan takiej informacji w kartotece żadnego dziecka, które do nas trafiło. Każde dziecko, mówiąc brzydko, to oddzielny przypadek. Dzieje się tak dlatego, że ułatwia to późniejszą adopcję - odparła kobieta.
- Rozumiem. A co się stało z Jacquesem, gdy jego brat został już adoptowany?
- Został u nas aż do osiągnięcia pełnoletniości. Był bardzo zdolnym chłopcem. Uczył się grać na skrzypcach. Miał prawdziwy talent.
- Pozostając przy skrzypcach - powiedziała Bones - Idąc do pani słyszeliśmy grę. Czy ośrodek oferuje możliwość nauki?
- To jedno z naszych osiągnięć, z których jestem bardzo dumna. Dajemy różne możliwości zagospodarowania wolnego czasu: jedni zajmują się sportem, inni malarstwem, a jeszcze inni muzyką. Jest to swego rodzaju odskocznia od niebezpieczeństw jakie czyhają na młodych ludzi. Zamiast tracić czas na włóczenie się po okolicy, narkotyki czy alkohol, mogą spędzić ten czas inaczej.
- To bardzo ciekawe rozwiązanie - Bones była pod wrażeniem.
- A czy mogłaby pani powiedzieć nam coś na temat życia Jacquesa w ośrodku? - zapytał Booth.
- Tak jak wspomniałam był utalentowanym dzieckiem. Bardzo grzecznym i spokojnym. Dobrze się uczył. Do pewnego czasu wszystko było dobrze... - dyrektorka przerwała.
- Co się wydarzyło? - zachęciła ją Temperance.
- To bardzo przykra historia. Jacques spotykał się z dziewczyną. Poznali się w parku. Śliczna blondynka, która uczęszczała do miejscowego liceum. Świata poza sobą nie widzieli. Tylko jej rodzice krzywo patrzyli na ten związek, nie podobało im się że wybranek jej córki...
- Jest z domu dziecka - dokończyła Brennan i poczuła w sobie lekki gniew.
- Tak, dokładnie.
- Ale co się stało? Dziewczyna rzuciła go? - dopytywał się agent.
- Stało się coś gorszego. Została zamordowana.
- Jak do tego doszło? - zapytała Bones.
- Z tego co opowiadał mi Jacques wiem tyle, że umówili się w parku. Ona jednak nie przychodziła. Zaczął zapadać zmierzch, więc Jacques zaczął jej szukać. Poszedł do jej domu, jednak rodzice powiedzieli, że wyszła by się z nim spotkać już parę godzin temu. Rozpoczęły się poszukiwania. Anne znaleziono, a raczej jej ciało znaleziono w plastikowym worku, w jednej z pieczar na cmentarzu niedaleko parku.
- To straszne - powiedziała Bones - A co z Jacquesem?
- Oczywiście został oskarżony o dokonanie tej zbrodni. Z braku dowodów został jednak oczyszczony z zarzutów. Co nie zmienia faktu, że strasznie to przeżył. Już nigdy nie był taki jak dawniej. Miał dopiero siedemnaście lat, kiedy to się stało - zakończyła swoją opowieść dyrektorka.
W pokoju nastała chwilowa cisza. Booth postanowił jednak ją przerwać. Musiał jeszcze o coś spytać.
- Wracając do Jeana, brata Jacquesa. Nie wie pani czy próbował się on kontaktować z bratem?
- Chciał. Był u mnie nawet kilka lat temu. Chciał się dowiedzieć co się działo z Jacquesem prze te lata, które się nie widzieli. Bardzo mu zależało, by odszukać brata. Był bardzo zdeterminowany. Postanowiłam mu pomóc i podałam mu namiary jaki Jacques przesłał mi rok po opuszczeniu sierocińca. To standardowa procedura, nasi wychowankowie przesyłają nam taki dane w celu pokazania że radzą sobie w życiu. Nie wiem jednak czy udało mu się spotkać z Jacquesem. Od tamtej pory nie widziałam Jeana - odparła pani Jensen.
Nie mając już żadnych pytań partnerzy wstali ze swoich miejsc.
- Dziękujemy, że zechciała pani odpowiedzieć na nasze pytania - powiedział agent.
- Naprawdę bardzo nam pani pomogła - dodała Bones.
- Cieszę się. Gdybym jeszcze była potrzebna to służę uprzejmie - odparła dyrektorka.
- Dziękujemy. Do widzenia - pożegnali się i opuścili gabinet.
W drodze powrotnej dzielili się swoimi uwagami. Czarny SUV Bootha był ich stałym miejscem do rozmów i wymiany, czasem sprzecznych, poglądów.
- I co o tym sądzisz? - zapytała Bones patrząc na krajobrazy mijające za szybą.
- Teoria o bliźniakach zdaje się potwierdzać. Tylko skąd w takim razie zgodność DNA? Czy to możliwe, by Jacques zadał sobie tyle trudu by zdobyć naskórek swojego brata i podłożyć go na miejscu zbrodni? To niedorzeczne - powiedział agent.
- Jaki naskórek? Nie wspominałeś mi nic o naskórku.
- Mówiłem Ci o badaniach. No ale... Bones nie patrz tak na mnie jakbym zataił trzecią tajemnicę fatimską...
- Jaką tajemnicę? Booth o czym ty teraz mówisz?
- To wszystko Twoja wina, Twój wzrok wywołuje u mnie dziwne poczucie niepokoju i zaczynam się gubić.
- Może wizyta u jakiegoś psychoanalityka, by pomogła - powiedziała Temperance.
- Nie przeginaj.
- Przecież siedzę spokojnie, niczego nie dotykam!
Agent popatrzył na nią i westchnął:
- Nie ważne, o czym to ja mówiłem?
- O naskórku.
- No właśnie. Więc u jednej z jego wcześniejszych ofiar znaleźliśmy naskórek, który nie należał do zamordowanej. Po zbadaniu okazało się, że należy do mężczyzny. A gdy znaleźliśmy ciało Jacquesa w domyśle Jeana jego DNA zgadzało się z DNA naskórka.
Bones pomyślała przez chwilę a po chwili powiedziała:
- To możliwe. U bliźniaków jednojajowych DNA jest bardzo podobne, a wręcz identyczne. Także sprawa zgodności genetycznej się rozwiązuje. A masz już jakąś koncepcję, ogólny zarys całego zajścia?
- Powiedzieć Ci co myślę?
- Na to czekam.
- Podejrzewam, że Jean odnalazł brata, który nie czuł się już z nim za bardzo związany. A że Jacquesowi zaczął się palić grunt pod nogami.
- Mieszkał w jakiejś ziemiance?
- Nie. Tak się tylko mówi kiedy sprawy zaczynają przybierać niekorzystny obrót. Jezu, Bones!
- Dobrze, kontynuuj. Ale mógłbyś być bardziej wyrozumiały - powiedziała lekko urażona antropolog.
- Wierz mi, że jestem - odparł i wyszczerzył zęby w jednym ze swoich cudownych uśmiechów - No ale wracając do sprawy. Jacques postanowił wykorzystać brata, który pojawił się w jego życiu w najlepszym z możliwych momentów.
- Sądzisz, że mógłby zabić własnego brata? - zapytała Bones.
- Sądzę, że byłby on zdolny do znacznie gorszych rzeczy.
--
Booth zatrzymał się przed mieszkaniem Brennan. Było późne popołudnie i słońce zaczęło się już chować za horyzont.
- Dzięki za podwiezienie - powiedziała Tempe i wysiadła z samochodu.
- Nie ma sprawy. Bones, uważaj na siebie - odparł agent zanim antropolog zamknęła drzwi.
- Będę - odparła i ruszyła wąskim chodnikiem do drzwi wejściowych. Booth odprowadził ją wzrokiem. Dopiero gdy zamknęły się za nią drzwi, przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechał do swojego mieszkania.
Temperance tymczasem weszła do swojego małego królestwa. Przez okna wpadały ostatnie promienie słońca, nadając salonowi złociste barwy. Położyła torbę na podłodze i skierowała się do łazienki. Potrzebowała gorącej kąpieli. Odkręciła kurki, gorąca woda popłynęła strumieniem i po chwili cała toaleta wypełniła się parą. Brennan zanurzyła się w gorącej wodzie, dodała jeszcze pachnące olejki i zamknęła oczy. Całe napięcie gdzieś się ulotniło. Pomyślała o rozmowie jaką odbyli z dyrektorką i o pomyłce kobiety na temat Booth'a i jej samej. Delektowała się kąpielą kiedy usłyszała jakiś dźwięk. Wytężyła słuch, jednak nic więcej już nie dotarło do jej uszu. Wyszła z wanny i założyła fioletowy szlafrok leżący na szafce. Delikatnie uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Cisza. Wyszła z łazienki i poszła do sypialni. Pusto. Następnie do kuchni i do salonu, ale tam też nic nie znalazła. Już miała wrócić do przerwanej kąpieli kiedy jej wzrok padł na drzwi wejściowe. Były niedomknięte, a przecież zamykała je na klucz. Szybko do nich podeszła i zatrzasnęła je. Odwróciła się i oparła o nie plecami. Jednak to nie był koniec niespodzianek. Na stoliku do kawy dostrzegła kopertę. Taką samą jaką znalazła jakiś czas temu w grobie. Ta była zaadresowana do niej.
Booth natomiast dotarł do swojego mieszkania. Zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na kanapę. Podszedł do lodówki i wyjął jedno piwo, po czym powrócił do salonu i usiadł na sofie. Zamknął oczy. W jego głowie trwała gonitwa myśli. W ciągu ostatnich dni wydarzyło się tyle rzeczy. Już miał otworzyć butelkę z bursztynowym płynem, kiedy odezwała się jego komórka. Sięgnął po marynarkę i wyjął z kieszeni czarną Motorolę. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się.
- Hej Bones! Już się za mną stęskniłaś? - zagadnął wesoło - Przyznaj wreszcie, że nie możesz beze mnie żyć.
- Booth - odparła jego partnerka a jej głos był jakiś dziwny.
- Bones co się stało? - jego ciało momentalnie przybrało stan gotowości, czuł każdy mięsień.
- On tutaj był. Był w moim mieszkaniu... - odpowiedziała Temperance.
- Zostań tam, zamknij wszystko i nie ruszaj się nigdzie. Już jadę - powiedział i rozłączyła się. Złapał marynarkę oraz kluczyki od SUVa i wybiegł z mieszkania.
Brennan siedziała na sofie z telefonem w jednej i kopertą w drugiej ręce. Nadal miała na sobie szlafrok. Nie poruszyła się z tego miejsca od czasu kiedy zadzwoniła do Bootha. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Wzdrygnęła się.
- Bones, to ja! Otwórz! - głos jej partnera dobiegł z korytarza. Wstała i podeszła otworzyć drzwi. Agent wszedł do środka - Wszystko w porządku? Nic Ci się nie stało? - z jego głosu biła troska.
- Wszystko dobrze. Znalazłam to - podała mu kopertę. Seeley Booth zamknął za sobą drzwi i wziął od niej znalezisko. Wyjął kartkę papieru, która była zawierała krótki tekst.
- Czytaj na głos - powiedziała Bones i powróciła na sofę. Agent zaczął czytać:
- ''Every breath you take, every move you make (...) I'll be watching you.'' * To tekst piosenki.
- Nie wiem co to ale przekaz jest jasny. A dopisek?
- ''P.S. Powiedz swemu kochasiowi, że ze mną nie wygra. J.V.'' Mam rozumieć, że ten kochaś to ja?
- Najwyraźniej. On mnie obserwuje. On nas obserwuje - powiedziała Tempe.
- To tylko słowa piosenki, skąd możesz wiedzieć?
- Był też to. Poza listem było zdjęcie - sięgnęła po fotografię leżąca na stoliku i podała ją Boothowi. Agent spojrzał na obrazek i znowu ogarnęło go nieprzyjemne uczucie. Na zdjęciu była nie tylko jego partnerka. Fotografia przedstawiała Bootha i Bones siedzących na kocu i śmiejących się. W oddali dostrzec można było zarys sylwetki Parkera.
- To nasz piknik - powiedział Seeley, a Brennan przytaknęła. Zaczęła się trząść, nie tylko przez wzgląd na otrzymaną przesyłkę, ale też dlatego że siedziała nadal mokra po przerwanej kąpieli tylko w szlafroku. Booth szybko to zauważył:
- Bones, Ty drżysz.
- Jest mi trochę zimno. To wszystko.
- Idź się ubrać, a ja w tym czasie Cię spakuję - powiedział.
- Po co? - zapytała zdezorientowana.
- Chyba nie myślisz, że pozwolę Ci tu zostać samej? Jedziemy do mnie. I bez dyskusji - dodał, widząc że jego partnerka już chciała się sprzeciwić.
- Booth. Potrafię zadbać o siebie - wstała z sofy i spojrzała na niego.
- Właśnie widzę. Ciekaw jestem ile czasu jeszcze byś tak siedziała cała mokra, gdybym nie przyjechał.
- Kazałeś mi się nigdzie nie ruszać. Posłuchałam tylko Twojej rady.
- A więc to moja wina?
- Booth...
- Temperance, proszę. Chodź raz zrób to o co Cię proszę. Będę czuł się znacznie lepiej wiedząc, że nic Ci nie grozi.
Brennan spojrzała w jego czekoladowe oczy. Gdyby mogła mu powiedzieć... Ona nie martwiła się o siebie. Ona martwiła się o niego. Zawsze kiedy razem byli coś się działo, coś co zagrażało jego życiu. A to wybuchała lodówka, a to jej partner był torturowany przez obłąkanych morderców, a ostatnio nawet postrzelony. Czy to zawsze miało juz tak wyglądać?
- Dobrze - powiedziała w końcu - daj mi dziesięć minut.
- Moja dziewczynka - odparł i pocałował ją w czoło - Powiedz tylko gdzie masz torby podróżne.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co? - popatrzył na nią zdezorientowany.
- Pocałowałeś mnie.
- Ach. Był to niewinny całus na znak radości. Jeżeli Cię uraziłem to...
- Nie, wszystko w porządku - odparła - A torby są w sypialni w szafie.
- Świetnie. To idź już się wreszcie wysuszyć, bo oprócz Jacquesa będziemy mieć jeszcze Twoje zapalenie płuc na głowie.
Bones uśmiechnęła się i skierowała się do łazienki, a Booth tymczasem poszedł do jej nienagannej sypialni. Wszystko tam było uporządkowane, na swoim miejscu. Na stoliku nocnym stały jakieś afrykańskie figurki. Na ścianie zauważył dobrze znany mu obraz. Był to rysunek, wykonany przez Angelę, który przedstawiał jego i Tempe. Nie sądził, że Brennan powiesi go u siebie, na dodatek w sypialni. Przestał jednak się zastanawiać nad obrazem i swoje myśli skierował na bieżące sprawy. Znalazł się tu po ty, by spakować rzeczy swojej partnerki. Podszedł do szafy i wyjął z niej czarną torbę. Następnie otworzył komodę i zaczął przekładać z niej ubrania do walizki leżącej na łóżku. Gdy kompletował bieliznę do sypialni weszła Bones.
- Booth, co ty robisz? - zapytała widząc agenta ze stosem jej biustonoszy.
- Pakuję Cię. Nie widać?
- Mnie się raczej nie da spakować. Nie zmieszczę się do walizki - odparła.
- Nie łap mnie za słówka. Na żarty Ci się zebrało.
- No dobrze, ale po co aż tyle ubrań? Nie wyjeżdżam na drugi koniec świata. Jak czegoś mi zabraknie to po prostu przyjadę i to wezmę.
- Za późno - Booth wrzucił biustonosze do walizki i zatrzasnął ją - Już spakowałem TWOJE rzeczy. Gotowa?
- Tak - podeszła do walizki i chciała ją zamknąć na małą kłódeczkę, kiedy coś sobie przypomniała - Zaczekaj chwilę - powiedziała i wybiegła z sypialni zostawiając Bootha z wyrazem zdziwienia na twarzy. Po chwili była już z powrotem.
- Czego zapomniałaś, dziesięciotomowej encyklopedii? - zapytał agent.
- Nie. Poszłam po to - wyciągnęła otwartą dłoń, na której stała figurka.
- Jasper - odparł Seeley widząc małą świnkę, którą od niego dostała.
- Przynosi mi szczęście, a tym razem będzie nam potrzebne - odparła i włożyła Jaspera do bocznej kieszeni torby - Możemy już iść.
Booth przytaknął i z łatwością podniósł walizkę, po czym oboje wyszli najpierw z jej sypialni a potem z mieszkania.
---
Po krótkiej podróży Bones i Booth wysiedli z czarnego SUVa przed mieszkaniem agenta. Brennan ruszyła przodem, za nią szedł Seeley niosąc walizkę. Przy drzwiach przeprosił ją na moment i otworzył wrota do jego królestwa. Gestem zaprosił Temperance do środka.
- Czuj się jak u siebie. Zaraz pójdę zrobić trochę miejsca w szafie na Twoje rzeczy - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba.
- Daj spokój. Przecież nie możesz trzymać ubrań cały czas w torbie - odparł Booth - Usiądź, włącz sobie telewizję...Wiesz jak to zrobić?
- Booth! Nie jestem dzieckiem - powiedziała Brennan.
- No tak, ale Ty przecież nie oglądasz TV. Nawet nie posiadasz telewizora - Seeley zrobił zbolałą minę.
- To, że nie mam telewizora nie oznacza, że nie wiem jak go włączyć, Booth.
- Dobra. Jak nie chcesz nic oglądać to nie wiem zrelaksuj się jakąś antropologiczną metodą, a ja w tym czasie zajmę się sprawami porządkowymi - powiedział agent, a Bones przytaknęła - Yyy… no to idę, ale zaraz wrócę i zamówimy sobie coś do jedzenia.
Po tych słowach zniknął w korytarzu prowadzącym do jego sypialni, a Bones rozejrzała się po mieszkaniu. Była tu już tyle razy. Znała je na pamięć: łazienka, kuchnia, salon, sypialnia Bootha, pokój Parkera. Usiadła na kanapie na przeciwko wielkiego telewizora i mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie planów jej partnera. Raz rozmarzył się na temat jej domu, w którym stałby duży, plazmowy TV a on mógłby oglądać na nim mecze. Cały Booth. W salonie na ścianach wisiały zdjęcia, Tempe wstała i podeszła do jednego z nich. Fotografia przedstawiała uśmiechniętego Parkera na rękach u ojca. Jego syn z każdym dniem był coraz bardziej podobny do Bootha: te same oczy, rozbrajający uśmiech. ''Czy ktoś kiedyś będzie tak do mnie podobny?'' pomyślała. Zamyślona prawie przewróciła mały stolik, z którego na podłogę spadła książka. Schyliła się by ją podnieść. To była powieść, jej powieść, która zadedykowała Boothowi. Otworzyła ją i znalazła w środku zdjęcie. Fotografia przedstawiała cały zespół z Instytutu Jeffersona, był na niej jeszcze Zack.
- Czemu się przyglądasz? - w salonie pojawił się jej partner z kocem i poduszką pod pachą.
- Niechcący potrąciłam stolik i spadła z niego książka. Nie sądziłam, że znajdę w niej nasze zdjęcie. Zdjęcie ''zezulców'' jak zwykłeś mówić - odparła Tempe.
Agent uśmiechnął się, odłożył rzeczy na sofę i podszedł do niej.
- Widzisz Bones. Jeszcze parę lat temu ''zezulce'' były zmora mojego życia, nie lubiłem z nimi współpracować. Te wszystkie dziwne nazwy i tego typu rzeczy. A teraz stanowią oni większość moich znajomych, przyjaciół i osób które...na których mi zależy - dokończył , karcąc się w duchu, że prawie wyznał jej co czuje. Nie mógł na to teraz pozwolić, to nie był najlepszy moment.
- Zaszła w Tobie wielka zmiana. Pamiętam Twoje zachowanie, kiedy przyszedłeś po mnie na lotnisko po raz pierwszy.
Booth uśmiechnął się na to wspomnienie.
- I co sobie wtedy o mnie pomyślałaś? - zapytał.
- Gbur i prostak.
- Dzięki. Ładną laurkę mi wystawiłaś - zaśmiał się.
- Przepraszam bardzo, ale Twoje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. I jeszcze to przezwisko.
- Przezwisko, które stało się Twoim drugim imieniem, Bones. No dobra, ale koniec tych wspomnień. W sypialni zmieniłem pościel, będziesz mogła się spokojnie wyspać. Ja zdrzemnę się na kanapie - powiedział Seeley i zaczął szykować sobie posłanie.
- Booth nie możesz spać na kanapie. To Twoje mieszkanie. Ja się prześpię na sofie, albo w pokoju Parkera - zaprotestowała antropolog.
- Bones, nie pozwolę Ci spać w salonie. Jesteś moim gościem. A w sypialni mojego syna nie będzie Ci wygodnie. Jego łóżko nie jest dostosowane dla osób dorosłych.
- Ale...
- Żadnego ale. Już postanowione.
Temperance nie pozostało nic innego niż przystać na tę propozycję, choć w głębi ducha karciła siebie, ze coś ostatnio za często mu ulega.
- No ale my tu gadu, gadu mój żołądek zaraz przyrośnie mi do krzyża - powiedział Booth, gdy już sprawę miejsca do spania mieli za sobą.
- A co ma wspólnego krzyż z Twoim żołądkiem? - zapytała Brennan.
- Krzyż w znaczeniu kręgosłup. Tak się mówi, kiedy się jest bardzo głodnym.
- Achaa...
- Cieszę się, że rozumiesz. To co tajskie?
- Może być. Tylko dla mnie podwójny makaron. Muszę mieć na zapas, gdyby znowu naszła Cię ochota na podjadanie mojej porcji - powiedziała Tempe
- Wcale nie podjadam Twoich porcji - zaprotestował.
- Tak, tak. No nie patrz tak na mnie, tylko zamów to jedzenie bo i mi zaraz krzyż przyrośnie do żołądka - zaśmiała się Bones.
- Żołądek do krzyża - poprawił ją Booth i poszedł po telefon. Siedząc na kanapie Brennan słyszała głos swojego partnera dochodzący z korytarza:
- Podjadam jej porcje. Też mi coś.
Uśmiechnęła się i wzięła do ręki pilot od TV. ''No dobra. To nie musi byc trudne'' pomyślała ''Cholera gdzie jest ten włącznik?!''
Na podłodze leżały puste opakowania po tajskim jedzeniu oraz porozkładane dokumenty, teczki i jakieś akta. Booth i Brennan siedzieli na dywanie oparci o kanapę i zawzięcie dyskutowali.
- Nadal mi nie pasuje motyw - powiedział agent.
- Ale może Jacques zabijał te dziewczyny bo są podobne do Anne? - zaproponowała Bones.
- Twierdzisz, że do tej pory nie pogodził się z jej śmiercią?
- Czasami takie traumatyczne przeżycia odciskają piętno na całe życie.
- Co nie usprawiedliwia jego czynów!
- Seeley, przecież ja go nie usprawiedliwiam.
- Wiem, tylko - zaczął śledczy lecz przerwał mu dźwięk telefonu Bones.
- Brennan - powiedziała antropolog - Witaj Angela, wszystko dobrze Booth? Jest ze mną tak? Poczekaj, przełączę na głośnik - Bones nacisnęła klawisz i położyła komórkę przed sobą i Boothem - Już. Słyszysz nas?
- Tak - głos artystki rozbrzmiał w salonie agenta - Witaj Booth.
- Cześć Angela. O co chodzi? - odparł agent.
- Razem z Hodginsem trochę popracowaliśmy nad tymi szczątkami, które zostały znalezione na terenie liceum. Udało mi się zrekonstruować twarz - jest podobna do poprzedniej ofiary. Obraz wysłałam już faksem do FBI.
- Świetnie, Ange. A Hodgins coś odkrył? - zapytała Bones.
- Tak. Te same drobinki co wtedy: cement i jakiś grzyb.
- To samo miejsce - powiedział Booth - A przyczyna śmierci?
- Uduszenie. Cienka żyłka lub coś w tym stylu.
- Angela, mogłabyś sprawdzić czy podobne obrażenia zostawiłaby struna? - powiedziała Brennan, w która znowu dostała olśnienia.
- Struna? - powtórzyła artystka.
- Taaak, jak na przykład od skrzypiec - powiedział agent, który zrozumiał już co miała na myśli jego partnerka.
- Dobra. Zajmiemy się tym i odpowiedź prześlę SMS do Tempe. A tak przy okazji Bren co robisz o tej porze z Boothem? I nie kłam, bo nie jesteś u siebie w mieszkaniu. Zdzwoniłam parę razy i cały czas włączała się poczta.
Zapadło chwilowe milczenie.
- Mieliśmy mały problem - powiedziała w końcu Temperance - Wszystko Ci jutro opowiem, ale teraz muszę już kończyć. Mamy jeszcze sporo pracy...
- Pracy - prychnęła Angela - Ciekawe jakiej. Ni musisz mnie spławiać Bren, wystarczy powiedzieć, że chcecie pobyć sami.
- Angela! - krzyknęła Bones.
- Dobra, dobra. Już nic nie mówię. Ale i tak wiem swoje. W takim razie pa Tempe, pa Booth!
- Do zobaczenia Angela - powiedział Booth i wyłączył głośnik - Czy ona ma tak zawsze?
- Wierz mi, że tak.
Nie upłynęło piętnaście minut, kiedy Brennan otrzymała wiadomość od swojej przyjaciółki potwierdzającą, że podobnych obrażeń mogła dokonać struna.
- Wszystko zaczyna się układać w logiczną całość - powiedziała antropolog.
- Tak. Wszystko staje się tak logiczne jak Ty - dodał agent.
- Zignoruję Twoją uwagę Seeley - odparła, kładąc nacisk na jego imię.
- Nie mów do mnie Seeley.
- Nie mów do mnie. A zresztą mów jak chcesz - powiedziała Brennan, czym wprawiła swojego partnera w osłupienie. Wstała z podłogi i zaczęła zbierać puste pojemniki po jedzeniu.
- Zostaw. Ja to zrobię - Booth podszedł do niej i wziął śmieci. Stali tak trzymając to samo puste opakowanie po jedzeniu, kiedy rozległ się dzwonek komórki agenta - Chwileczkę - powiedział do Bones i poszedł po Motorolę - Booth.
Tempe widziała jak jego twarz przybiera wyraz znudzenia.
- Witam doktorze - powiedział Booth siląc się na uprzejmość - Tak wiem, że miałem przyjść z Bones na sesję, ale tyle się ostatnio dzieje. Tak, ćwiczymy nasze relacje.
Temperance nie mogła się powstrzymać i zaczęła chichotać. Booth posłał jej mordercze spojrzenie.
- Tak, dobrze, zjawimy się niebawem. Dobranoc - powiedział i rozłączył się nie czekając na odpowiedź Sweetsa - Bones, co Cię tak bawi?
- Ty.
- Dzięki - odparł i z powrotem podszedł do niej, by wziąć puste pudełka.
- Co chciał Sweets? - zapytała Brennan.
- Tego co zwykle - królików doświadczalnych. Przypomniał mi o sesji. Mamy się do niego zgłosić. Napalił się na te spotkania jak szczerbaty na suchary.
- Słucham? Szczerbaty na suchary? To niemożliwe. Przecież szczerbaty nie ma zębów, a suchary są twarde. To nielogiczne. - odparła Temperance.
Booth przewrócił oczami i rzekł:
- To będzie je maczał w herbacie.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Bones.
- Znakomicie, a czemu pytasz?
- Tak tylko. Bo mówisz o jakiś sucharach, szczerbatym.
- Zostaw już tego szczerbatego w spokoju, Bones - odparł Booth i uśmiechnął się - nic nie można powiedzieć bo jak się zacznie z Tobą dyskutować to już nie ma końca. Idź się połóż i porządnie wyśpij. Na pewno jesteś zmęczona. A ja tylko dokończę sprzątnie i też się prześpię.
- Dobrze, jak chcesz. W takim razie dobranoc - powiedziała Tempe.
- Dobranoc Bones - odparł Booth.
Antropolog zrobiła w tył zwrot i ruszyła do sypialni. Po drodze obejrzała się jeszcze za siebie. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła zanim zamknęła za sobą drzwi był widok krzątającego się po salonie Bootha.
Doktor Temperance Brennan spała sama w ogromnym łóżku, kiedy usłyszała cichy dźwięk. Od razu się przebudziła. Czuła, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę z poduszki i spojrzała na drzwi. Były otwarte, a w nich oparty o framugę stał jej partner.
- Booth? Co Ty tu robisz?
Agent nie odpowiedział. Bones wstała, chciała założyć szlafrok, kiedy poczuła, że jej partner znalazł się bardzo blisko niej.
- Booth. - zaczęła, jego ciepły oddech omiótł jej policzek. Czy to się dzieje naprawdę? Czy jej marzenie miałoby się spełnić? Usłyszała cichy szept:
- Temperance - uwielbiała, kiedy wymawiał jej imię.
- My... nie...
- Ciiiii - jego dłonie objęły ją w talii, a jej ręce instynktownie otoczyły jego kark - Pozwól się kochać. - wyszeptał i dotknął swoimi ustami jej warg. Najpierw delikatnie, a potem z coraz większą namiętnością. Jej dłonie zaczęły błądzić po jego włosach, jego ręce badały każdy skrawek jej delikatnego ciała. Nie zauważyła kiedy znaleźli się na łóżku. Po chwili łapczywie, niczym para nastolatków zaczęli ściągać nawzajem swoje ubrania. Dotknęła dłońmi jego umięśnionego torsu, czuła jego pocałunki, jego zapach.
- Seeley - wyszeptała i otworzyła oczy. Dookoła było ciemno. Jej twarz była wtulona w poduszkę. Zamrugała parę razy zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Leżała sama na wielkim łóżku. ''Gdzie ja jestem?'' ta myśl przyszła do niej jako pierwsza. Po chwili jednak wszystko sobie przypomniała: list, zdjęcie, pogróżki. Była teraz w mieszkaniu Bootha, który koniecznie chciał ją chronić. Zamknęła oczy i spróbowała sobie przypomnieć o czym śniła. W wyobraźni od razu pojawiła się postać jej partnera, który przyszedł do niej w nocy. ''To tylko sen'' pomyślała i przykryła twarz poduszką, ''to tylko cholerny sen''. Pościel mimo zmiany była przesiąknięta jego zapachem. Wszystko go przypominało. Czy tak bardzo pragnęła jego bliskości, że jej świadomość podsuwała takie sny? Nigdy wcześniej coś podobnego jej się nie przytrafiło. Powtórnie otworzyła oczy i wstała z łóżka. Miała na sobie szorty i przydużą bluzkę z logo FBI należąca do Bootha. Cicho wyszła z sypialni i udała się do salonu. Tam, na kanapie spał jej partner. Blask księżyca wpadający przez nie zasłonięte rolety padał centralnie na jego twarz. Skulona poza zdradzała, że musi mu być bardzo niewygodnie. Brennan podeszła i usiadła na stoliku do kawy stojącym obok kanapy. Nie chciała go budzić, ale wiedziała że jeśli tego nie zrobi będzie miała jutro wyrzuty sumienia z powodu nadwyrężonego karku i bolących pleców agenta. Zamyślona, nie zauważyła że Booth się przebudził.
- Czemu tak na mnie patrzysz Bones? Stało się coś? - zapytał i usiadł na sofie masując sobie kark.
- Ja przepraszam, nie chciałam Cię obudzić. Po prostu pomyślałam sobie… Przecież jesteśmy dorosłymi osobami.
- Nie da się ukryć. Trafne spostrzeżenie, Bones. Kiedy na to wpadłaś?
- Booth. Po prostu pomyślałam, że na pewno jest Ci tu bardzo niewygodnie...
- No nie powiem, Hilton to, to nie jest - odparła Booth.
- Co?
- Taki hotel, drogo hotel. Ale powiesz mi wreszcie o co chodzi? - zachęcił agent.
- No więc, skoro Twoje łóżko jest taki duże, to pomyślałam, że starczy miejsca dla nas obojga
- dokończyła szybko.
- Chcesz, żebym z Tobą spał?
- Tak. To znaczy nie. Tak. Wiesz o co mi chodzi.
- Wiem. Jak dwie dorosłe osoby będziemy po prostu spać w jednym łóżku. Ty po jednaj, a ja po drugiej stronie. Nic poza tym. O to Ci chodzi?
Bones przytknęła ciesząc się, że on tak dobrze ją rozumiał.
- Dobra, w takim razie chodźmy - powiedział Booth i wstał z kanapy. Bones również wstała.
- Panie przodem - agent pozwolił jej wyjść na prowadzenie i poszedł za nią do sypialni.
Gdy znaleźli się w sypialni, każde położyło się po swojej stronie łóżka i powiedzieli sobie jeszcze raz dobranoc. Oboje liczyli, że sen przyjdzie szybko. Niestety. Agent Seeley Booth leżał i patrzył w sufit. Co jakiś czas pojawiały się na nim światła, które rzucały przejeżdżające samochody. On, były snajper, odporny na ból teraz przeżywał katusze. Spojrzał na leżąca do niego plecami Bones. Mimo ciemności mógł dostrzec zarys jej sylwetki. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko. ''Co by zrobiła gdyby ją teraz pocałował?'' pomyślał. ''Nie, to nie jest dobry pomysł'' skarcił się w duchu. Temperance nie była typem kobiety na jedną noc. Ale przecież on nie chciał tylko jednej nocy, chciał wszystkich jakie mu pozostały do końca jego życia.
Brennan również nie spała, jej otwarte oczy wpatrywały się w atramentową przestrzeń. Słyszała miarowy oddech swojego partnera, lecz nie wiedziała czy śpi. Leżał obok niej, dzieliły go tylko centymetry. Tak bardzo chciała znaleźć się w jego ramionach, poczuć jego bliskość. Taką samą jak w tym cudownym śnie. Nie mogła jednak na to pozwolić. Nie mogła na to pozwolić, nie chciała by odszedł, a przecież tak robiły osoby, które kochała. Myśli w końcu przyniosły sen, zarówno dla niej jak i dla niego.
Booth obudził się następnego ranka. Chciał się przekręcić, kiedy poczuł lekki ciężar na sobie. Otworzył oczy - na jego klatce piersiowej spoczywała głowa Bones, a jej ręce oplatały jego talię. Uśmiechnął się na ten widok. Tempe poruszyła się, a kaskada brązowych włosów omiotła tors agenta. Przebudziła się i wyczuła, że jej głowa leży na czymś co miarowo porusza się w górę i w dół. Zamrugała i usłyszała głos swojego partnera:
- Dzień dobry Bones.
Temperance podniosła głowę i zauważyła, że spała przytulona do Bootha.
- Booth, przepraszam...musiało Ci być niewygodnie...ja - zaczęła.
- Spokojnie. Nic się nie stało. Przynajmniej było nam ciepło - zażartował agent, by rozładować napięcie.
Bones uśmiechnęła się lekko i usiadła opierając się o zagłówek łóżka.
- Głodna? - zapytał Booth. Chciała odpowiedzieć, że nie ale głos jaki wydobył się z jej brzucha powiedział co innego - Słyszę, że tak. No to na co masz ochotę? Albo nie. Przygotuję coś i Cię zawołam - powiedział jej partner i wstał z łóżka - Jeśli masz ochotę to możesz jeszcze poleżeć.
- Pomogę Ci - zaoferowała.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Już dawno nie robiłem śniadania dla dwojga. W sensie dla dwójki dorosłych, bo Parker już sam potrafi to zrobić. Więc będzie to dla mnie przyjemność. No to idę, jak skończę to Cię zawołam - powiedział Booth i wyszedł z sypialni wyjmując z szafy i zabierając jeden z ciemnych garniturów. Po chwili Bones usłyszała trzask zamykanych drzwi do łazienki. Myśli kłębiły jej się w głowie. Była sama z Boothem w jego mieszkaniu. Co więcej - spali w jednym łóżku. Ale tylko spali. Nigdy jej się to wcześniej nie zdarzyło, by po prostu spać przy mężczyźnie i do tego jeszcze tak przystojnym. Ale Booth był inny. był honorowy i nigdy nie wykorzystałby sytuacji. Ufała mu i z każdym dniem coraz bardziej jej na nim zależało. Po tej refleksji wzięła czyste ubrania i wyszła z pokoju.
Booth szykował śniadanie. Zdecydował się na jajecznicę, jednak na wszelki wypadek postawił też na stole mleko i płatki, które zostały po ostatniej wizycie jego syna. Właśnie miał zawołać Brennan, kiedy ona pojawiła się w kuchni.
- Już jesteś. Siadaj, już podaję jajecznicę. Chyba, że wolisz płatki - powiedział agent i skinął na kartonowe pudełko stojące na stole.
- Jajecznica brzmi dobrze - odparła.
- Ok, jak szanowna Bones sobie życzy - uśmiechnął się i postawił przed nią talerz z jedzeniem.
Śniadanie zjedli rozmawiając na temat bieżących wydarzeń. Po posiłku agent zabrał się za zbieranie naczyń i wkładanie ich do zlewu.
- Może Ci pomogę? - zapytała Temperance widząc, że jej partner zaczął zmywać. Była to dziwna scena, gdyż zawsze widziała go w innych sytuacjach.
- Dziękuję, ale nie trzeba. A zresztą jesteś moim gościem.
- I partnerką. A partnerzy sobie pomagają - dokończyła, a Booth uśmiechnął się - Zresztą we dwójkę szybciej skończymy.
- Skoro tak twierdzisz.
- No wiesz, z antropologicznego punktu widzenia już od prehistorycznych czasów ludzie dzielili się.
- Tak, wiem Bones - przerwał jej agent, mając w pamięci że jeśli chodzi o jej antropologiczny punkt widzenia to może mówić o nim godzinami - Zgadzam się. Ja będę mył naczynia, a Ty wycieraj OK? - podał jej ściereczkę.
- OK - odparła i oboje zabrali się do pracy.
Po śniadaniu i wspólnym zmywaniu nadszedł czas na przejażdżkę do Instytutu Jeffersona. W drodze, Booth i Brennan dzielili się swoimi uwagami dotyczącymi Jacquesa.
- Mamy już motyw, wiemy czym zabijał - wyliczała Bones - nie wiemy tylko, czy ponownie zaatakuje.
- Oby nie. Zauważ, że nadal nie wiemy gdzie przetrzymywał swoje ofiary - odparł agent.
- Hodgins mówił, że to musi być jakieś wilgotne pomieszczenie. Stąd ślady zarodników grzyba na ubraniach ofiar.
- Ale co to może być za miejsce? - myślał głośno Booth.
- Chciałabym to wiedzieć - odparła antropolog.
---
Gdy weszli do Instytutu Hodgins już pracował, Camille pochylała się nad jakimś szkieletem, a Angela znowu coś rysowała.
- Idę do siebie - powiedziała Brennan do swojego partnera i skierowała się do biura. Zaraz za nią poszła Angela, co nie uszło uwadze agenta. ''Kobiety'' pomyślał i podszedł do Hodginsa.
- Znalazłeś coś jeszcze?
- Mi też miło znów Cię widzieć agencie Booth - odparł Jack.
- Nie zgrywaj się. No i co tam? - powiedział agent.
- Niestety nic. To samo co wczoraj, ale pracuję nad tym. Może coś jeszcze uda mi się znaleźć.
- Dzięki Hodgins - Booth odchodząc poklepał naukowca po ramieniu. Wyciągnął telefon i wybrał numer do biura FBI.
Tymczasem w gabinecie Temperance, Angela bombardowała swoją przyjaciółkę pytaniami.
- Miałaś mi powiedzieć co robiłaś wczoraj u Pana Czarujący Uśmiech.
- U kogo? - zaśmiała się Brennan.
- Już Ty dobrze wiesz o kogo chodzi. Nie drocz się ze mną - odparła artystka.
- Gdyby Booth dowiedział się jak go nazywasz miałby niezły ubaw.
- Sweety, nie wykręcaj się tylko mów co się stało.
- Dobrze, już - odparła Tempe i usiadła na kanapie, Angela zrobiła podobnie - No więc zaczęło się... - i opowiedziała swojej przyjaciółce wszystko od momentu otrzymania tajemniczej przesyłki, aż do dzisiejszego ranka. Artystka słuchała jej z wypiekami na twarzy, przerywając czasami by dodać swój komentarz - ...i to by było na tyle - zakończyła Bones.
- Tempe! I Ty dopiero dziś mi o tym mówisz? Spałaś z Boothem.
- Do niczego nie doszło.
- Właśnie! - odparła Angela, a Brennan uniosła brwi na znak zdziwienia - A poza tym mogło coś Ci się stać, pomyślałaś o tym?
- Ange, potrafię...
- Tak skarbie, wiem że potrafisz zadbać o siebie - przerwała jej przyjaciółka - ale czas najwyższy, byś pozwoliła komuś dbać o siebie. Znam jedną osobę, która oddałaby za Ciebie życie. Zresztą już raz to zrobiła.
- Booth.. - wyrwało się Temperance, kiedy do gabinetu wszedł jej partner od razu przyciągając wzrok Brennan. Angela tylko się uśmiechnęła na ten widok.
- Znam tożsamość ostatniej ofiary. To Emily Dorment. Szesnastolatka, uczennica szkoły katolickiej - powiedział agent i podszedł do kobiet, które zdążyły już wstać z kanapy.
- Trzeba powstrzymać tego mordercę zanim popełni kolejną zbrodnię - powiedziała Angela.
- Wierz mi, że cały czas próbujemy go dopaść - odparł Booth, a następnie zwrócił się do swojej partnerki - Co powiesz na wycieczkę?
- Dokąd?
- Do poprzedniej kryjówki Jacquesa.
Bones przytaknęła i wraz ze swoim partnerem opuściła gabinet pozostawiając Angelę samą.
Przy wyjściu z Instytutu Jeffersona dopadł ich Sweets. ''Tylko nie on'' pomyślał agent.
- Agencie Booth, doktor Brennan - zagadnął wesoło doktor - chciałem przypomnieć o sesji terapeutycznej.
- Tak, już o tym rozmawialiśmy, ale to nie jest dobry moment... - zaczął agent.
- Ale przecież nie odbędziemy tej sesji tutaj. Zapraszam dziś do mojego gabinetu - uśmiechnął się Sweets.
- Doktorze. - Booth wycedził siląc się na uprzejmość - prowadzimy śledztwo.
- To w końcu wasza praca. Spotykamy się, by wasza współpraca była jeszcze lepsza. Agencie Booth, chyba nie chce pan zaprzepaścić tego, co razem udało nam się osiągnąć.
Booth nie odpowiedział tylko spojrzał wymownie na terapeutę. Gdyby wzrok mógł zabijać, doktorek leżałby już martwy.
- Ale…
- Dobrze jak tylko wrócimy to zajrzymy do pana - przerwała Boothowi Bones, agent spojrzał na nią jakby właśnie zatańczyła przed nim taniec hula w spódniczce z trawy.
- Cieszę się, że się zgadzamy doktor Brennan - odparł Sweets - W takim razie do zobaczenia.
Sweets zadowolony udał się na rundkę po Instytucie, a partnerzy szybko wyszli z budynku.
Booth cały czas patrzył na Tempe.
- Czemu tak dziwnie mi się przyglądasz? - zapytała antropolog kiedy dotarli do samochodu.
- Zastanawiam się czy nie zwariowałaś, może ta poranna jajecznica tak na Ciebie zadziałała?
- A skąd to podejrzenie?
- Przed chwilą bez oporów zgodziłaś się na sesję u szalonego dzieciaka. Czy to nie jest...
- Booth i tak musimy na nią pójść. Im szybciej tym lepiej. Sweets trochę pogada i będziemy mieli spokój na jakiś czas - odparła i wsiadła do SUVa. Booth zrobił to samo.
- Hmmm. nie głupie - dodał po chwili - Czasami myślisz jak normalny człowiek.
- Ja jestem normalnym człowiekiem.
- Nie Bones. Ty jesteś wybitnym naukowcem, wykładowcą, świetną pisarką...i wspaniałą partnerką. Ktoś taki jak Ty nie może być zwykłym człowiekiem - powiedział Booth i odpalił samochód, a Bones lekko zarumieniła się. Słyszała już wiele komplementów, ale te dotyczyły jej sfery zawodowej i na dodatek powiedziała je osoba tak jej bliska.
--
Na miejsce dojechali w niecałe pół godziny. Booth zatrzymał się przed starym, opuszczonym blokiem na obrzeżach miasta.
- Czemu wszyscy mordercy wybierają takie miejsca? - zapytała Brennan.
- To Ty jesteś antropologiem. Nie pytaj się mnie o takie rzeczy - odparł Booth i wysiadł z SUVa. Tempe poszła w jego ślady. Skierowali się do drzwi wejściowych, agent wyciągnął pistolet.
- Dostanę broń? - zapytała antropolog.
- A chcesz, żeby mnie wyrzucili z FBI?
- A jaki to ma związek.
- Bones, wystarczy że ja mam spluwę - powiedział Booth.
- Nie jest taka duża. - zaczęła kobieta.
- Rozmiar nie ma znaczenia, liczy się celność i precyzja.
- Tego bym nie powiedziała.
- Jezu, Bones. Na pogadankę Ci się zebrało - odparł agent.
- Dobra, tak tylko powiedziałam.
- Trzymaj się za mną, kiedy wejdziemy do mieszkania. Jasne? - zapytał Booth jednak Bones minęła go w drzwiach i ruszyła przodem - Bones! - ruszył za nią i wyprzedził ją na klatce schodowej. ''Dlaczego ona zawsze robi to co chce?'' pomyślał kiedy znaleźli się przed kryjówką - Wchodzę pierwszy, Bones.
- Nie musisz się tak rzucać.
Agent chciał coś odpowiedzieć lecz tylko przewrócił oczami. Powoli podeszli pod drzwi mieszkania, które jeszcze parę lat temu służyło za kryjówkę Jacquesa Villenevo. Blok był opuszczony, a drzwi lekko uchylone. Spodziewając się wszystkiego Booth pchnął je lekko i wkroczył do środka trzymając bron w gotowości. Temperance szła za nim. Przeszukali wszystkie pomieszczenia jednak nic nie znaleźli.
- To bez sensu - powiedziała Brennan jakiś czas później, kiedy byli w drodze na sesję u Sweetsa - Czy on jest taki przebiegły, czy...
- Czy nam odebrało zdolności śledcze i nie potrafimy go...rozgryźć? - dokończył agent.
- Jak to rozgryźć? Kogo masz zamiar gryźć?
- Wiesz co Bones - Booth popatrzył na nią, znad swoich okularów - pilotek - spodziewaj się w tym roku na Gwiazdkę, słownika związków frazeologicznych.
---
W gabinecie Sweetsa:
- No to może zaczniemy? Właśnie wracamy z... - zaczął Booth lecz Słodki go uprzedził:
- Wiem skąd wracacie. Rozmawiałem z Angela po waszym wyjściu i dowiedziałem się co nieco.
Brennan i jej partner spojrzeli na siebie. ''Co takiego powiedziała Angela doktorkowi?'' myślał agent. ''Czy wie, że spałam z Boothem?'' zastanawiała się Temperance.
- A czego takiego się doktor dowiedział? - zapytał Booth siląc się na niewinny ton jego głosu.
- Tego gdzie byliście i nad jaką sprawą teraz pracujecie.
- To kamień z serca. - powiedział agent pod nosem.
- Słucham? - zapytał Sweets.
- Nic, nic. Możemy przejść do sedna? Musimy jeszcze wrócić do Instytutu - odparł Booth.
- Właśnie - przytaknęła Bones, która do tej pory milczała - Ta sprawa jest bardzo ważna...
- Tak ważna, że zdecydowaliście się razem zamieszkać, by nie tracić czasu na dojazdy?
To był cios poniżej pasa. A więc Angela się wygadała.
- Ale to chyba nie ma znaczenia.
- Myli się pan, agencie Booth. Od samego początku naszej terapii staram się uświadomić państwa o waszych stosunkach.
- My nie uprawiamy żadnych stosunków! - odpowiedzieli szybko partnerzy - To znaczy nie w tym sensie. - kontynuował agent - przecież tylko spaliśmy w jednym łóżku.
- Spaliście ze sobą?! - teraz do doktor był zdziwiony.
- Nie, to znaczy tak. Ale tylko spaliśmy - odparł Booth kładąc nacisk na słowo ''tylko''.
- Właśnie. Do niczego nie doszło - dodała Bones.
- A chcielibyście, żeby do czegoś doszło? - jedna brew doktorka powędrowała do góry. Odpowiedziało mu milczenie. Atmosfera w pokoju zaczęła gęstnieć z minuty na minutę. Zarówno Brennan jak i Booth unikali wzroku Sweetsa. Temperance z ciekawością przyglądała się swoim paznokciom, a Booth wpatrywał się w okno udając, że coś niezmiernie ciekawego przykuło jego uwagę.
- Rozumiem. Nie pozostaje mi nic innego jak wywnioskować odpowiedź na podstawie waszego zachowania - powiedział doktor Sweets i coś zanotował w swoim zeszycie.
- A można wiedzieć, co zdradziło nasze zachowanie? - zapytał agent.
- To już jest moja opinia, do mojej wiadomości - odparł uprzejmie terapeuta, a Booth zacisnął szczękę ze złości.
--
- ''Do mojej wiadomości, moja opinia'' - Booth przedrzeźniał Sweetsa kiedy wraz z Temperance pojawili się w Instytucie - Też mi coś, ten dzieciak się na niczym nie zna.
- Mnie to mówisz? - odparła Bones
- I znaleźliście coś w kryjówce? - zapytała Angela, która pojawiła się w drzwiach gabinetu Brennan zaraz po przyjściu partnerów.
- Tak. Trochę kurzu i nic więcej - odparł Booth i usiadł na kanapie.
- Nic nie znaleźliśmy Ange - powiedziała Tempe - A tak przy okazji, rozmawiałaś ze Sweetesem?
- Tak, ale nie powiedziałam mu, że spaliście ze sobą.
- Bo to prawda - przytaknęła Brennan, a artystka popatrzyła na nią z politowaniem. W jej oczach dało się wyczytać ''Kogo Ty próbujesz oszukać, Sweety''.
- Jak chcesz.- powiedziała w końcu Angela - A jego co ugryzło, że taki wkurzony? - skinęła na Bootha.
- Właśnie wracamy z sesji terapeutycznej - odparła Tempe
- Ach. No to wszystko wyjaśnia. A co do sprawy, nie można tracić wiary. W końcu jesteście najlepsi - Angela poklepała antropolog po ramieniu i wyszła pozostawiając partnerów samych.
- Masz jakiś pomysł Bones? Bo mnie chwilowo nic nie przychodzi do głowy.
Kobieta popatrzyła na swojego partnera i oparła się o biurko. Podobnie jak Booth, ona tez nie miała pomysłu. Poza dwiema ofiarami i listami z pogróżkami nic więcej nie posiadali.
- Wiesz co, wracajmy do domu. I tak już dzisiaj nic nie wymyślimy - powiedział Booth i podszedł do Brennan.
- Ale jest jeszcze wcześnie... - zaczęła protestować antropolog.
- Ale w tej chwili jesteś pod moją opieką i chodzisz ze mną wszędzie. A ja zamierzam udać się teraz do domu - posłał jej jeden ze swoich uśmiechów, a Brennan zmrużyła oczy i powiedziała:
- Wykorzystujesz sytuację. Naprawdę mogę sama potem wrócić...
- Naprawdę, to jeśli zaraz ze mną nie wyjdziesz z tego biura to Cię wyniosę.
- Nie odważysz się - odparła.
- A chcesz się przekonać? - powiedział Booth i uniósł jedną brew do góry.
Było późne popołudnie, kiedy dotarli do mieszkania Bootha. Agent na szczęście dla Bones nie spełnił swojej groźby, być może wynikało to z tego, że jego partnerka postanowiła być grzeczną dziewczynką i spokojnie wyjść z nim do domu.
- Jestem wykończony i głodny - powiedział siadając na fotelu - Zamówimy jakieś jedzenie? Chińskie czy tajskie?
- Też jestem głodna, ale... Co powiesz, bym to ja coś przygotowała? - zapytała Brennan.
- Makaron z serem? - agent nieco się ożywił na propozycję swojej partnerki.
Bones przytaknęła.
- Ale nie wiem czy mam potrzebne składniki, poczekaj - Booth wstał z fotela i poszedł do kuchni, po chwili Bones usłyszała - Makaron jest, brakuje tylko sera. Ale to nie problem, zaraz pojadę do supermarketu i i przywiozę. Gouda może być?
- Może. Ja w tym czasie ugotuję makaron - odparła Tempe.
- Dobra. To ja jadę, niedługo będę z powrotem - powiedział i wyszedł z mieszkania. Bones przez okno widziała jak jej partner wsiada do swojego SUVa i odjeżdża. Patrzyła jeszcze chwilę na czarnego chevroleta, aż zniknął za zakrętem. Potem poszła przygotować posiłek.
Właśnie wrzucała makaron do wrzącej wody, kiedy usłyszała odgłos zamykanych drzwi wejściowych.
- Jestem w kuchni. Masz ten ser, Booth? - krzyknęła, ale odpowiedziała jej cisza - Booth?
Usłyszała kroki za sobą i odwróciła się. Osoba za nią nie była Seeleyem Boothem. Z wycelowanym w jej pierś pistoletem stał człowiek, którego najmniej się spodziewała.
- Przykro mi, ale nie jestem agentem Boothem - powiedział mężczyzna - Ale chyba dobrze wiesz kim jestem.
Bones wiedziała. Mimo że widziała jego zdjęcie tylko raz.
- Jacques Villenevo - wyszeptała - jak Ty...
- Nie zadawaj pytań. A teraz spokojnie pójdziesz ze mną, bo jeśli nie to już nigdy nie zobaczysz ślicznej buźki swojego partnera - podszedł do niej i przystawił jej lufę do skroni - Idź! - pchnął ją, jednak Bones nie zamierzała się poddać. Z całej siły wymierzyła łokciem cios w splot słoneczny napastnika. Jacques zgiął się w pół z bólu, jednak zdążył złapać Temperance, gdy tak próbowała uciec - Pożałujesz tego! - krzyknął. Ostanie co zobaczyła Brennan to zbliżająca się kolba pistoletu do jej twarzy. Potem poczuła straszliwy ból i nastała ciemność.
Booth wracał właśnie z zakupami do samochodu. Szedł pewnym krokiem, nucąc coś pod nosem. Był zadowolony z faktu, że wreszcie nie spędzał wieczorów sam ze sobą, że wreszcie dzielił z kimś mieszkanie. Może tylko na jakiś czas, ale zawsze to coś. Wspaniale było wracać do domu, w którym ktoś na niego czekał, ktoś tak wyjątkowy jak Temperance. Z błogich myśli wyrwał go natarczywy sygnał jego telefonu komórkowego.
- Booth - powiedział odbierając połączenie, przez chwilę słyszał tylko ciszę, a po chwili odezwał się męski głos:
- Witam agencie Booth, chyba wiesz kim jestem...
Booth dobrze wiedział, poczuł jak napina mu się każdy mięsień na ciele.
- No przecież bystry jesteś, ale nie aż tak, bo nie ma Cię tam gdzie trzeba. Szkoda.
- Jacques.
- Brawo. Twoja partnerka też mnie rozpoznała.
- Bones! Co jej zrobiłeś?! - agent poczuł zimny pot na czole - Gadaj sukinsynu!
- Grzeczniej. Jeszcze nic, ale nie wiem co mi zaświta w głowie. Ze mną nie wygrasz, znów Ci ucieknę. Szkoda tylko, że nie mam jeszcze jednego brata... - w głosie Jacquesa można było usłyszeć ironię.
- Gdzie ona jest?! - Booth krzyczał do słuchawki, biegnąc równocześnie do swojego SUVa.
Odpowiedział mu jednak już tylko sygnał przerwanego połączenia. Szybko wsiadł do samochodu i włączył syrenę policyjną. Łamiąc wszystkie przepisy drogowe jechał do swojego mieszkania. W jego głowie trwała gonitwa myśli ''Nie Bones, proszę. Nie moja Temperance'' modlił się w myślach. Z piskiem opon zatrzymał się na podjeździe przed domem i co sił pognał do mieszkania. Drzwi były otwarte.
- Nie. Bones! Bones, gdzie jesteś?! - zaczął szukać jej po całym mieszkaniu, jednak odpowiedziała mu cisza. Brennan nigdzie nie było. Poszedł do kuchni. Znalazł tam ślady krwi.
--
Niecałe pół godziny później w mieszkaniu Bootha było już pełni policyjnych techników. Zjawił się również jego przełożony - Cullen.
- Booth, doktor Brennan to silna osobowość. Nie sądzę, by dała się łatwo zastraszyć - powiedział dyrektor.
- Dziękuję sir. Jednak nie wiem co Jacquesowi może strzelić do głowy. To szaleniec. Zabił już tyle osób - odparł agent.
- Nie martw się, znaj... - jednak Cullen nie dokończył, gdyż do pomieszczenia wpadła Angela, a zaraz za nią Hodgins.
- Booth, co się dzieje? Gdzie Tempe? Czemu tu tyle policji? - zaczęła artystka.
- Spokojnie Ange. Daj mu dojść do słowa - uspokoił ją Hodgins, a Booth był mu za to wdzięczny.
- Bones została porwana przez Jacquesa.
- Co?! - krzyknęli równocześnie Angela i Jack - Jak do tego doszło?
Booth powiedział im wszystko. Gdy skończył przyjaciele nie mogli w to uwierzyć.
- A wiadomo czyja to krew? - zapytał Hodgins.
- Właśnie sprawdzają. Obawiam się jednak, że... - Booth nie był w stanie dokończyć. Podejrzewał najgorsze, Bones mogła być ranna, a w najgorszym wypadku już nie żyć. Agent nie chciał nawet brać pod uwagę drugiej możliwości.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała łamiącym głosem Angela - Znajdziemy ją. Ty ją znajdziesz.
Booth tak bardzo chciał w to wierzyć.
--
Bones leżała w ciemnym pomieszczeniu, nieprzytomna. Silne uderzenie w głowę pozbawiło ją świadomości. Po jakimś czasie zaczęła jednak się budzić. Tępy ból rozsadzał jej czaszkę od środka. Dotknęła dłonią bolącego miejsca i wyczuła zaschniętą krew. ''No to pięknie'' pomyślała. Spróbowała wstać lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Otaczała ją ciemność, ból sprawiał, że chciało jej się wymiotować. Zaczęła zastanawiać się ile czasu już jest tutaj jest. W pomieszczeniu nie było okien, nie wiedziała zatem czy jest już dzień czy nadal noc. ''Myśl Bones myśl'' powtarzała sobie. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że podświadomie zwracała się do siebie pseudonimem jaki nadał jej Booth. Teraz liczyło się tylko to jak się wydostać. To miejsce przyprawiało ją o dreszcze, czuła się tak samo jak wtedy kiedy została pochowana żywcem. Ale wtedy Booth ją znalazł, uratował. ''Czy znajdzie mnie teraz?'' pomyślała ''Na pewno''. Przecież nie pozwoli jej zginąć. Chciała coś zrobić, by wydostać się z jej więzienia. Była jednak za słaba. Po chwili znów straciła przytomność.
- Agencie Booth - jeden z policyjnych techników podszedł do agenta, który siedział na kanapie wraz z Angelą i Hodginsem - Wiemy czyja to krew - Booth zerwał się na równe nogi.
- Na co czekasz, mów! - nie był w stanie ukryć swojego zdenerwowania, nie obchodziło go to że ktoś może poczuć się urażony.
- Krew należy do doktor Temperance Brennan.
Wiadomość go zmroziła. Poczuł, że traci grunt pod nogami. Spodziewał się takiego rozwoju wypadków, ale mimo wszystko jego podświadomość starała się wypędzić złe myśli z głowy. Do jego uszu dotarł cichy szloch. Gdy się odwrócił, zobaczył Angelę łkającą w pierś Hodginsa. Nie mógł się teraz załamać, nie mógł sobie na to pozwolić. ''Krew jeszcze o niczym nie świadczy'' pomyślał. Bones go potrzebuje. Starał się skupić wszystkie myśli. Musiał ja znaleźć. Ale jak? Bezczynność go dobijała. Nie wiedział dokąd mógł zabrać Bones, Jacques. ''Gdzie jesteś Temperance?'' to pytanie zadawał sobie w myślach.
Technicy wykonali swoja pracę i odjechali z mieszkania Bootha. Podobnie zrobił jego szef, Cullen. Przed odjazdem powiedział tylko, że całe FBI już szuka Brennan, a rysopis Jacquesa mają już wszyscy policjanci w Waszyngtonie.
Za oknami zaczęło się przejaśniać. Nastawał nowy dzień. Booth spojrzał na zegarek. Czwarta nad ranem. Nie widział Bones już dziesięć godzin.
- Booth, uspokój się. Usiądź i zastanówmy się jeszcze raz nad możliwymi miejscami jej przetrzymywania - powiedział Hodgins do agenta, który już chyba tysięczny raz tej nocy przemierzał odcinek jaki dzielił kanapę od okna.
- Jak mam być spokojny, kiedy jej grozi niebezpieczeństwo?! - odpowiedział zdenerwowany - Na dodatek nie wiem, w jakim miejscu może być!
- Dlatego zastanówmy się nad tym. Po moich badaniach doszliśmy do wniosku, że ofiary Jacquesa były przetrzymywane w jakiś brudnych i wilgotnych pomieszczeniach, tak? - powiedział Hodgins - Doktor Brennan może być właśnie w takim miejscu.
- Tak. Ale ile jest takich pomieszczeń. Wszystkie piwnice są takie. Czy myślisz, że zacznę pukać do wszystkich domów w Waszyngtonie z pytaniem ''Przepraszam, mógłbym zobaczyć państwa piwnicę? Szukam seryjnego mordercy i być może właśnie się tu ukrywa..'' - odparł zirytowany Booth.
- To bez sensu - dodała Angela - Ale skoro już znalazł takie miejsce, to musi się czuć w nim bezpiecznie... - szare komórki w mózgu agenta zaczęły szybciej pracować ''bezpiecznie'' myślał - ...no i musiał takie miejsce dobrze znać... - ''Angela ma rację'' myślał Booth - ....yyy czemu tak na mnie patrzysz Booth?
- Angela, jesteś genialna! - powiedział.
- Słucham? - zapytała zdziwiona - ale co ja takiego zrobiłam?
Lecz agent już nie odpowiedział, tylko zaczął wszystko tłumaczyć.
- Miejsce, w którym będzie się czuł bezpiecznie i które zna bardzo dobrze. Osiemnaście lat spędził w sierocińcu. To dość dużo czasu, by dokładnie poznać topografię tego miejsca, jego wszystkie tajemnice i zakamarki. To stary budynek...
- Z dużymi piwnicami - dokończył Hodgins, a agent przytaknął.
- Jadę tam natychmiast. Powiadomcie Cullena, o tym co odkryliśmy. Niech przyślą posiłki - krzyknął Booth i wybiegł z mieszkania.
W drodze do sierocińca dostał komunikat, że wsparcie już jedzie. Jednak w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Jedyna myśl jaka zaprzątała mu głowę, była taka że musi znaleźć Bones. Całą i zdrową. Uratować z łap tego szaleńca.
--
Brennan odzyskała świadomość. Leżała w rogu jakiegoś wilgotnego pomieszczenia. Wyczuła chłód betonowej posadzki na swoim policzku. Powoli podniosła powieki. Przed oczami ukazał się zamazany obraz. Zamrugała parę razy. Obraz zaczął nabierać ostrości. Rozejrzała się. Stwierdziła, że znajduje się w innym pomieszczeniu. A może to było to samo miejsce? W końcu było ciemno, strasznie bolała ją głowa. Mogła się pomylić. Omiotła wzrokiem jej więzienie. To miejsce przypominało jakąś piwnicę. Pod sufitem dostrzegła małe okienko, prze które widziała, że zaczęło już świtać. Spróbowała wstać. Tym razem jej się udało. Oparła się o ścianę, by nie upaść i oparła o nią głowę. Stała tak przytulona do murowanego podparcia, kiedy do pomieszczenia wszedł Jacques. W ręku trzymał broń.
- Widzę, że się obudziłaś doktor Brennan. A może wolisz, by zwracać się do Ciebie ''Bones'', co? - zapytała drwiąco.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie masz prawa! - odparła. ''Tylko jedna osoba może tak mnie nazywać. Najważniejsza dla mnie'' pomyślała.
- Myślisz, że Twój partner Cię uratuje?
Bones popatrzyła na niego.
- Co chcesz zrobić? - zapytała.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Odpowiedz, a ja wszystko wyjaśnię.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to tak. Booth mnie uratuje, a Ty pójdziesz do więzienia i już nigdy stamtąd nie wyjdziesz.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Agent Booth - najdzielniejszy ze wszystkich. Taki niezawodny i nieomylny. A jednak nie złapał mnie wtedy, nie przeszkodził mi w porwaniu Ciebie i nie złapie mnie też dzisiaj - powiedział Jacques i zaczął się zbliżać do Temperance.
- Skąd ta pewność? - zapytała chcąc zyskać na czasie - Co Ci zrobił, że tak go nienawidzisz?
- Hmmm....Dobre pytanie. A odpowiedź jeszcze lepsza. Nic! Równie dobrze mogłem teraz to samo robić gdzie indziej, więzić jakąś inną osobę i dręczyć jej partnera. Ale mam sentyment do tego miejsca, a poza tym to chciałem udowodnić agentowi Boothowi, że nie wszystkiemu potrafi zapobiec.
- Jesteś szalony!
- O tak, doktor Brennan. Szalony i chory - Bones popatrzyła na niego dziwnie - Tak. Nie patrz tak na mnie. Zostało mi jakieś parę miesięcy życia, może trochę mniej. Dlatego nie zależy mi na tym czy przeżyję czy nie. Przed śmiercią chciałem się po prostu trochę zabawić.
- Zabawić?! Zabijanie niewinnych dziewczynek nazywasz zabawą?! - Brennan nie mogła powstrzymać emocji - Ich rodziny teraz cierpią.
- A JA NIE CIERPIAŁEM?! - wybuch Jacques - Myślisz, że nie cierpiałem kiedy znalazłem ciało Anne? Nie wiesz co wtedy czułem. kochałem ją a ona odeszła. Teraz Ty zginiesz!
- Skoro tak czemu mnie nie zastrzelisz? - zapytała prowokująco.
- Spokojnie. Poczekamy na Twojego partnera, jest bystry więc już zapewne wie gdzie jesteś.
- Co Ty?
- Zabiję Cię na jego oczach. Agent Booth będzie cierpiał, będzie się obwiniał za Twoją śmierć i to go zniszczy.
Doktor Temperance Brennan siedziała przy biurku w swoim gabinecie i wpatrywała się w ekran monitora. Przed jej oczami widniała strona z niedokończonym rozdziałem jej kolejnej książki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie musiała nawet się odwracać, doskonale znała odgłos tych kroków. W końcu prawie czteroletnia współpraca pozwoliła jej bardzo dobrze go poznać.
- Hej Bones! - powiedział wesoło agent Seeley Booth i posłał jej czarujący uśmiech.
- Witaj Booth - odpowiedziała i zamknęła folder na swoim laptopie po czym wyłączyła sprzęt.
- Zbieraj się. mamy kolejną sprawę.
- Już idę. Co tym razem? - zapytała gdy opuścili jej gabinet i szli przez laboratorium.
- Bones, kości jak zwykle.
Posłała mu lodowate spojrzenie i dodała:
- Tego mogłam się sama domyśleć, a jakieś szczegóły?
- Gdybym znał je, nie musiałabyś tam teraz ze mną jechać. Proszę - otworzył drzwi swojego SUVa i gestem zaprosił swoja partnerkę do środka.
- Wiesz co.
- Co? - zapytał i usiadł za kierownicą.
- Zapomnij - odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. agent popatrzył na nią i powiedział:
- I tak wiem, że mnie kochasz.
Następnie odpalił silnik i ruszyli.
--
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Bones nie odezwała się do Bootha po tym wyznaniu, tylko beznamiętnie wpatrywała się w krajobraz mijający za szybą. Nie wiedziała jak miała się zachować. Nie wiedziała również czy jej partner powiedział to na serio czy tylko żartował. To nie ona została wyposażona w szósty zmysł jaki posiadał Booth, a który nosił nazwę ''stany emocjonalne Bones''. To Booth zawsze wiedział czy coś ją martwiło, czym się zadręczała. Potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że jest trochę ''nieprzystosowana'' do działania w grupie i zamknięta w sobie jeśli chodzi o uczucia. A mimo to wyskoczył z takim tekstem.
Booth tymczasem zastanawiał się czy nie pozwolił sobie na zbyt duże posunięcie. Już od jakiegoś czasu był pewny, że czuje coś do swojej partnerki. I to na pewno nie była tylko przyjaźń. Skrycie pragnął, by ona czuła to samo. Nie chciał jednak naciskać. Chciał na nowo odbudować zaufanie, które zostało nadszarpnięte jego fikcyjną śmiercią. Nie chciał, by cierpiała.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Booth zatrzymując się i wysiadając z samochodu. Bones wzięła swoją torbę i poszła w jego ślady.
- Ale to jest las. Booth, gdzie my jesteśmy? Nie widzę innych agentów, ani policyjnych techników.
- Bo są z drugiej strony tego gąszczu.
- To czemu nas tam nie ma?
- Bo chciałem najpierw z Tobą porozmawiać - powiedział agent i oparł się plecami o służbowe auto.
- Booth, proszę.
- Bones, ja wiem, że nadal jesteś...że masz mi za złe to co się wydarzyło parę tygodni temu.
- Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy... - zaczęła, ale agent jej przerwał.
- Tak, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak było kiedyś. Nie jest normalnie.
- Z nami nigdy nie było normalnie - powiedziała Brennan, a lekki uśmiech pojawił się na twarzy jej partnera.
- Po części masz rację. Ale mimo to ja chciałem Cię jeszcze raz przeprosić. Przeprosić za...
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - przerwała mu - już wszystko zrozumiałam i cieszę się że znowu razem pracujemy, że...znowu tu jesteś - zawahała się, ale po chwili podeszła i przytuliła się do Bootha, który mocno ją objął i wyszeptał:
- Już nigdy Cię nie opuszczę. Nie zostawię. Nawet gdyby mi się coś stało, wiedz, że zawsze będę czuwał nad Tobą.
Bones nie wiedziała co odpowiedzieć, uznała że najlepszym wyjściem będzie milczenie.
Gdyby tylko Booth wiedział co ona czyje do niego. To już nie było tylko przywiązanie. Było to uczucie, którego ona sama nie mogła pojąć, nie rozumiała go, gdyż nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuła.
- Dziękuję Booth - powiedziała w końcu i odsunęła się lekko od agenta, także teraz patrzyli sobie w oczy - Naprawdę dziękuję.
Booth uśmiechnął się i powiedział:
- Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. A teraz pojedźmy lepiej już do tych kości, bo jeszcze pomyślą, że się zgubiliśmy. Gdyby Sweets się dowiedział. Wyobrażasz to sobie? Samotni w głuszy, zdani tylko na siebie. Miałby pretekst do kolejnych badań.
- Tak - odpowiedziała Brennan i uśmiechnęła się - Zatem w drogę. Jak to mówią ''Komu w drogę temu zegar".
- Czas, Bones. ''Komu w drogę temu czas" - odpowiedział agent i uśmiechnął się.
Booth dojechał na miejsce. Szybko wysiadł z samochodu i pobiegł w stronę sierocińca. Policji jeszcze nie było, ale to nie miało żadnego znaczenia. Był już tak blisko. Wbiegł przez żelazną bramę na teren domu dziecka. Okrążył budynek szukając zejścia do podpiwniczenia. Znalazł je na tyłam starej budowli. Kłódka była wyłamana a drzwi tylko przymknięte. Wyjął broń i odbezpieczył. Po cichu wszedł do środka, cały czas trzymając pistolet w gotowości. Dookoła niego panowała cisza. Poruszał się prawie bezszelestnie kiedy przemierzał kolejne pomieszczenia - lata spędzone w Rangersach nie poszły na marne. Jego doskonale wyszkolony słuch zarejestrował jakiś szmer. Zamarł. Kolejny szmer. Ruszył w stronę skąd dochodził dźwięk. Przed sobą zobaczył otwarte drzwi i wszedł do środka. W pomieszczeniu zobaczył Jacquesa i Temperance. Morderca stał za plecami Bones. Lufa pistoletu była wymierzona w jej skroń. pierwszym odruchem Bootha było przybranie pozycji do strzału. Był snajperem, mógł unieszkodliwić Jacquesa, ale tam stała Bones. Nie mógł ryzykować, nie mógł zaryzykować jej życia.
- Rzuć broń! - krzyknął agent, a morderca zaśmiał się drwiąco.
- Stawiasz mi warunki?! To Ty rzuć broń, bo inaczej śliczna buźka Twojej partnerki zaraz zniknie.
Booth stał nadal mierząc w Jacquesa, w jego głowie trwała gonitwa myśli. Czy FBI zdąży przyjechać na czas? Ile czasu jeszcze zostało? Sytuacja była jednak zbyt poważna.
- Dobra, odłożę spluwę ale najpierw ją puść - powiedział w końcu agent.
- Booth, nie! - krzyknęła Bones - Strzelaj!
- Zamknij się - syknął Jacques i mocniej przyciągnął Brennan do siebie. Antropolog rzuciła przerażone spojrzenie swojemu partnerowi - Puszczę, ale odłóż spluwę.
- OK. Wyjmę magazynek, ale ją wypuścisz. Przecież dotrzymujesz słowa - odpowiedział agent i na potwierdzenie swoich słów rozładował broń - Nie jestem uzbrojony, widzisz? - odłożył broń na posadzkę.
- Widzę, a ja jestem słowny - Jacques pchnął Brennan na bok, jednak ciągle celował w jej pierś.
- Niech ona stąd wyjdzie. Przecież chodzi Ci o mnie. Masz mnie, więc ją zostaw - zaczął agent.
- Zależy Ci na niej. Kochasz ją. Jesteś gotowy, by za nią zginąć? - powiedział Jacques - Ale czy naprawdę myślisz, że pozwolę jej tak po prostu wyjść? Będziesz cierpiał tak jak ja!
Pomieszczenie wypełnił odgłos wystrzału, niosący się echem po kamiennych murach.
To co wydarzyło się potem było jak na zwolnionym filmie. Przynajmniej tak wydawało się Temperance. Gdy Jacques wystrzelił, myślała że to koniec. Koniec jej życia, tak bogatego w doświadczenia na polu zawodowym, a tak ubogiego w sferze uczuć. Ale tak było zanim pojawił się Booth. On był jedynym, jasnym punktem jej egzystencji. Myślała o nim, kiedy zobaczyła jak biegnie w jej stronę. Po chwili poczuła jego silne dłonie na swoich ramionach. Stali na przeciwko siebie. Jego czekoladowe oczy patrzyły na nią. Czy dostrzegła w nich miłość? Nie miała jednak czasu na zastanowienie. Nagle jej partner osunął się na kolana. Złapał do pod ręce, by go przytrzymać. Obejmując go, wyczuła na jego plecach ciepłą ciecz. To była krew. Po chwili usłyszała drugi strzał. Jacyś agenci wpadli do piwnicy. Bones jednak nie zwróciła na to uwagi. Całą uwagę poświęciła swojemu partnerowi, to On był teraz dla niej najważniejszy. Tylko On się liczył.
- Booth! Booth! - głos Temperance niósł się echem, kiedy pochylała się nad agentem.
- Bones. Przepraszam. - powiedział Booth, oddychając nieregularnie.
- Ciiiiii. Nic nie mów. Oszczędzaj siły - powiedziała, gładząc dłonią jego twarz - Wezwijcie karetkę! - krzyknęła do ludzi z FBI - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przepraszam. Oszukałem Cię, powiedziałem, że, że Cię nie zostawię, nie opuszczę. Jak widzisz, myliłem się.
- Booth, co Ty mówisz? Przecież jesteś ze mną. Byłeś i będziesz. Zaraz przyjedzie karetka - głos jej się łamał, dookoła było coraz więcej krwi. Starała się jakoś zatamować krwawienie, jednak jej wysiłki na nic się zdały.
- To koniec Bones.
- Nie, to początek. Słyszysz? To początek Seeley - łkała patrząc na swojego partnera, który zaczynał tracić przytomność - Booth! Zostań przy mnie. Parker cię potrzebuje! Ja Cię potrzebuję! - to była prawda, nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Stała się od niego zależna, była dla niej niczym tlen.
Słaby uśmiech pojawił się na twarzy agenta, który ostatkiem sił powiedział:
- Pamiętaj, że zawsze będę przy Tob... - cichy szept ucichł.
- Booth! Booth! Nie...Booth zostań ze mną! Proszę! Booth, kocham Cię! - łzy spłynęły po jej twarzy i spadły na twarz swojego partnera, którego tuliła do siebie.
Gdzieś w oddali słychać było sygnał karetki.
Temperance siedziała przed blokiem operacyjnym. Od momentu przyjazdu karetki, wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Nie pozwolono jej jechać jednym ambulansem wraz z Boothem, który nie dawał znalu życia. Ona sama potrzebowała pomocy medycznej, silne rozcięcie na czole już nie krwawiło, ale rana wymagała założenia szwów. W szpitalu, po ostrej kłótni jaką Bones odbyła z lekarzem, który ją opatrywał, w końcu pozwolono jej udać się przed salę operacyjną. Tam też zastali ją Angela i Hodgins, którzy przyjechali jak tylko dowiedzieli się co zaszło. Brennan siedziała na krzesełku. Jej dłonie zaciśnięte były w pięści, wzrok miała spuszczony.
- Tempe! - Angela podbiegła do przyjaciółki i mocno ja przytuliła - Jesteś cała? Nic Ci nie zrobił ten szaleniec?
- Mi nie... - spojrzała bezradnym wzrokiem na artystkę. W jej oczach można było dostrzec ból i smutek.
- Tempe - Angela położyła rękę na ramieniu Brennan - Wszystko będzie dobrze. Booth z tego wyjdzie.
- Angela, On znów to zrobił...Znów.. - płakała Bones.
- Sweety spokojnie. Zrobił to bo Cię kocha.
- To ja powinnam być na jego miejscu. Ja! Booth na to nie zasłużył. Co ja powiem Parkerowi. Przepraszam, ale Twój tata zginął bo mnie ratował? Nie jestem warta takiego poświęcenia.
- Bren! Przestań tak mówić! - skarciła przyjaciółkę Angela - Booth żyje, jest operowany. Jeszcze nie raz pojedziesz z nim i Parkerem na piknik. I czy Ty naprawdę myślisz, że gdybyś była nic nie warta to facet taki jak Booth zaryzykowałby swoje życie? Tempe pomyśl logicznie. Przecież umiesz.
Brennan nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż dalszą rozmowę przerwało wyjście chirurga z sali operacyjnej.
- Czy jesteście państwo z rodziny agenta Bootha? - zapytał.
- Nie - odparła Bones.
- Tak - powiedziała Angela, a lekarz nie ukrywał swojego zdziwienia - Ona jest najbliższa mu osobą - artystka wskazała na antropolog stojąca obok niej.
- Co z nim? - Bones chciała jak najszybciej dowiedzieć się o stanie zdrowia jej partnera.
- Nie chcę odbierać nadziei, ale jego stan jest krytyczny. Stracił dużo krwi. - słowa chirurga dotarły do uszu Temperance ze zdwojoną siłą ''Stan krytyczny'' myślała. Zawirowało jej w głowie, oparła się o ścianę by nie upaść - wszystko w porządku? - chirurg zauważył drobną niedyspozycję Bones.
- Tak, proszę niech pan kontynuuje - odparła, równocześnie starając się uspokoić oddech.
- Wracając do tego o czym mówiłem. Agent Booth stracił dużo krwi, potrzebna będzie transfuzja, dlatego jeśli chcielibyście państwo.
- Oczywiście! - od razu odpowiedzieli - Zaraz możemy oddać krew, niech tylko pan powie gdzie mamy się udać - dodał Hodgins.
- Wspaniale, zaraz poproszę pielęgniarkę by się państwem zajęła. Niestety pani nie będzie mogła oddać krwi - zwrócił się w stronę Brennan, która już szykował się by również iść z przyjaciółmi - Sama była pani poszkodowana i wzięła leki przeciwbólowe.
- Ale... - zaczęła protestować.
- Tempe, my to zrobimy. W końcu zależy nam na nim tak samo jak Tobie. Kto będzie nas nachodził w Instytucie, chyba nie myślisz że Cullen? - powiedziała Angela, a Bones przytaknęła. Jej przyjaciółka miała rację - I tak nie wiemy czy nasze grupy krwi będą się zgadzać, ale warto spróbować.
Angela i Hodgins poszli za lekarzem. Po drodze spotkali doktora Sweetsa, który również zaoferował chęć pomocy Boothowi. Temperance znów została sama ze swoimi myślami. W jej głowie przewijały się obrazy z Boothem w roli głównej: ich pierwsze spotkanie, jego silna dłoń która wyciągnęła ją spod ziemi, jego uśmiech, oczy, ich pocałunek.
Po jakimś czasie wrócili jej przyjaciele.
- I jak? - zapytała Brennan.
- Akurat moja grupa krwi się zgadzała - odparł Hodgins - Oddałem tyle, na ile mi pozwolili.
- Dziękuję - Bones wstała i uściskała Jacka.
- Wiadomo już coś więcej? - zapytał Sweets.
- Nie, nadal go operują - odparła antropolog.
Kolejne dwie godziny spędzili w oczekiwaniu na jakieś wiadomości. Sweets krążył po korytarzy nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Angela siedziała w ciszy obok Hodginsa, a Temperance jak zahipnotyzowana wpatrywała się w drzwi prowadzące na salę operacyjną. W między czasie Angela powiadomiła o zajściu Rebece i Camille.
- To czekanie mnie dobije - powiedział nagle Hodgins.
- Nic innego nie możemy zrobić - odparł Sweets.
Bones nic nie odpowiedziała nadal wpatrując się w drzwi. Tak chciała tam być, sprawdzić czy wszystko dobrze. ''Kiedy wreszcie skończą go operować?'' pomyślała. Jakby w odpowiedzi na to, drzwi do sali operacyjnej otworzyły się i pojawił się w nich chirurg. Wszyscy natychmiast otoczyli lekarza, rozpoczęła się seria pytań, którą lekarz przerwał unosząc rękę do góry w geście dającym im do zrozumienia, by się uspokoili. Po czym powiedział:
- Właśnie skończyliśmy operować. Zdołaliśmy wyjąć pocisk, ale wyrządził on znaczne szkody w organizmie agenta Bootha. Teraz pacjent zostanie przewieziony na intensywna terapię. Jego stan jest ciężki, ale stabilny. Teraz pozostaje już tylko czekać.
- Czy można go zobaczyć? - zapytała cicho Bones.
- W zasadzie nie powinienem na to pozwolić, ale... - popatrzył na Brennan, która wyglądała jak nieszczęście, troska i zmartwienie wprost emanowały z jej twarzy - No dobrze, zrobię wyjątek. Ale tylko jedna osoba. I tylko na chwilę. A teraz państwo wybaczą, ale inni pacjenci czekają.
- Ależ oczywiście. Dziękujemy doktorze - odparł Sweets, a chirurg minął ich i poszedł w swoją stronę.
- Widzisz? Booth żyje - powiedziała Angela i przytuliła Bones, która cała drżała - Już wszystko będzie dobrze. A teraz idź do niego. On Cię potrzebuje.
- Angela, On nawet nie będzie wiedział że tam jestem.
- Wierz mi, że będzie.
- Ale jak? Jest nieprzytomny.
- Pamiętasz co Ci kiedyś powiedział, że należy patrzeć sercem? On robił to przez cały czas i teraz będzie podobnie. Mimo, że nie będzie Cię widział dostrzeże Twoją obecność.
Temperance spojrzała na artystkę.
- Sercem? - zapytała Bones, a Angela przytaknęła:
- Tak skarbie, poczuje Ciebie sercem.
Bones stanęła przed drzwiami do sali na którą został przewieziony Booth. Przez małe okienko zobaczyła, że jakaś pielęgniarka kończy podłączanie aparatury do jego ciała. Gdy Temperance weszła do środka ta spojrzała na nią:
- Tu nie wolno wchodzić.
- Jestem jego partnerką - pielęgniarka spojrzała na nią jak na istotę niespełna rozumu, w jej oczach można było wyczytać ''I co mnie to obchodzi?'' - Dostałam pozwolenie od lekarza.
- Trzeba było tak od razu - odpowiedziała kobieta i bez słowa minęła Brennan. Gdy zamknęły się za nią drzwi Bones spojrzała na swojego partnera. Był strasznie blady, ale wyglądał jakby spał. W sali słychać było tylko miarowy odgłos urządzenia monitorującego pracę serca.
Temperance podeszła bliżej i przysunęła krzesełko do łóżka Bootha.
- Booth, dlaczego? - szepnęła - Dlaczego? To ja powinnam tu teraz leżeć, nie Ty - pojedyncza łza spłynęła po policzku. Przez moment zawahała się, ale w końcu ujęła w swoje ręce dłoń Bootha, która leżała bezwładnie na pościeli. Zastanawiała się czy usłyszał jej ostanie słowa, kiedy tuliła go do siebie w oczekiwaniu na przyjazd karetki. Powiedziała mu, że go kocha. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. ''To wszystko moja wina'' ta myśl nie dawała jej spokoju. Wszystkie osoby, które kochała opuszczały ją, dlatego bała się tego uczucia, dlatego go do siebie nie dopuszczała... Ale przecież Booth powiedział, że jej nie zostawi, że zawsze będzie przy niej. A teraz On, osoba która znała ją najlepiej, chroniła ją, walczy o życie. A ona już nic nie może zrobić.
Kolejne doby nie przyniosły poprawy stany zdrowia agenta Bootha. Jego stan w dalszym ciągu był stabilny, mimo to nadal nie odzyskał przytomności. Temperance Brennan cały czas była przy swoim partnerze. Wychodziła tylko, by się odświeżyć i przebrać. Podczas jednej z jej codziennych wizyt w szpitalu natknęła się na korytarzu na byłą dziewczynę Bootha.
- Rebbeca?
- Doktor Brennan.
- Witaj. Przyszłaś dowiedzieć się co u Bootha? - zapytała antropolog.
- Tak. Jak On się czuje?
- Stan jest stabilny, tylko tyle. Lekarze mówią, że trzeba czekać. Tylko ile? - odparła Bones.
- Nie chciałam przywozić Parkera, chociaż cały czas pyta o Seeleya.
- Nie sądzę, by widok Bootha w tym stanie był Parkerowi potrzebny. To może być dla niego silne przeżycie. Przyzwyczaił się do widoku swojego ojca zdrowego i w pełni sił.
Rebbeca przytaknęła. Na chwilę zapanowała cisza, którą jednak przerwała ex Bootha wypowiadając słowa, które wprawiły Temperance w lekkie zakłopotanie:
- Cieszę się, że jesteś przy nim. On Cię potrzebuje i dobrze o tym wiesz.
- Ale, my... - zaczęła Bones, ale przerwała i spojrzała na Rebecce - Dziękuję.
- Dbaj o niego. Ten mężczyzna to prawdziwy skarb - powiedziała Rebecca i odwróciła się do wyjścia.
- Wiem - wyszeptała Tempe i wróciła na salę do swojego partnera.
Gdy Bones siedziała przy łóżku nadal nieprzytomnego Bootha drzwi na salę i otworzyły i wszedł przez nie starszy mężczyzna. Tempe spojrzała w tamtą stronę.
- Tato? Co Ty tu robisz? - wstała i podeszła przywitać się z ojcem.
- Witaj córeczko. Chciałem zobaczyć jak się czuje najdzielniejszy mężczyzna jakiego znałem. Co mówią lekarze? - zapytał Max.
Brennan z bezradnością w głosie opowiedziała mu wszystko co od paru dni powtarzali jej doktorzy.
- Można tylko czekać - zakończyła.
- Zawsze jest jakaś nadzieja - pocieszył córkę Max i objął ją ramieniem - A co by zrobił Booth na Twoim miejscu, wiedząc że jest nadzieja?
Bones uśmiechnęła się.
- Booth pomodliłby się. Jest katolikiem, wierzy w takie rzeczy jak cuda i tym podobne...
- To Ty też uwierz. Zrób to dla niego - zachęcił Max.
- Ale jak? Ja nawet nie umiem się modlić - popatrzyła na ojca, a potem na nieprzytomnego Bootha.
- Wystarczy, że powiesz co czujesz - odparł Max i wyszedł z sali pozostawiając Temperance samą ze swoimi myślami.
--
''Co ja tu robię?'' pomyślała Bones kiedy weszła do szpitalnej kaplicy ''Chyba zwariowałam''. W środku było parę osób, które w skupieniu oddawały się modlitwie, a dla Brennan po prostu jakiemuś pogańskiemu zwyczajowi. Ale mimo tego posłuchała rady ojca i przyszła tu. Usiadła w ostatniej ławce. Rozejrzała się. Przypomniała sobie jak Booth zabrał ją do kościoła, to było zaraz po tym jak Grabarz zakopał żywcem ją i Hodginsa. Ale wtedy Booth ją uratował. A teraz sam potrzebuje pomocy. Uklęknęła, złożyła ręce w modlitewnym geście i zamknęła oczy. ''Jak mam się modlić?'' pomyślała, ale przypomniała sobie słowa ojca. Zaczęła w myślach mówić co czuje, jak jest jej ciężko kiedy nie ma przy niej Bootha. A potem zaczęła prosić, by jej partner wyzdrowiał, by znów był z nią, ze swoim synem. Pogrążona w myślach w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na telefon wibrujący w kieszeni jej marynarki. Dopiero sygnał dzwonka przywołał ją do rzeczywistości. Speszona szybko wyszła z kaplicy.
- Brennan - rzuciła do słuchawki.
- Tu Angela - głos jej przyjaciółki był jakoś dziwnie zmieniony. Usłyszał pociągniecie nosem.
- Co się stało? - zapytała lekko zdenerwowana.
- Tempe, Booth.
Ale Brennan już jej nie słuchała. Nazwisko jej partnera podziałało na nią paraliżująco, serce zaczęło bić szybciej. Przed oczami widziała tylko jego. Schowała telefon i pobiegła w stronę jego sali.
Po drodze mijała różnych ludzi, potrąciła jakąś pielęgniarkę lecz nie zwróciła na to uwagi. Jej myśli zaprzątał tylko Booth. Czy coś mu się stało? Teraz żałowała, że nie wysłuchała swojej przyjaciółki do końca. Wreszcie znalazła się na piętrze na którym znajdowała się sala jej partnera. Ruszyła szybko korytarzem i nagle zatrzymała się. Zrobiło się cicho, czas jakby się zatrzymał. Przed drzwiami do sali Bootha stali Angela i Hodgins. Jack przytulał artystkę, która płakała. Brennan poczuła, że traci oddech. ''Nie, tylko nie to'' pomyślała ''Nie Booth...''. Nie była w stanie się poruszyć, mogła tylko stać i zastanawiać się. Hodgins oderwał swój wzrok od Angeli i zobaczył stojąca niedaleko ich Bones, szepnął coś do ucha artystce, a ta natychmiast spojrzała na miejsce gdzie stała Temperance.
- Tempe - zaczęła i ruszyła do swojej przyjaciółki.
- Co z Boothem? Czy on... - Bones nie była w stanie wypowiedzieć ostatniego słowa, nie dopuszczała do siebie myśli, by jej partnera już nie było.
- Sweety, Booth zaczął walczyć, on do nas wraca. - powiedziała Angela przez łzy. Całe napięcie nagromadzone w Temperance gdzieś się ulotniło. Nie chciała i nie mogła powstrzymać łez szczęścia, które zalśniły w jej oczach.
- Skąd to wiecie, czy był tu lekarz? - zaczęła dopytywać się Bones.
- Tak, gdy przyszliśmy właśnie wychodził z sali. Ciebie nie było więc porozmawiał z nami. Powiedział, że organizm Seeleya pozytywnie zareagował na ostatnie środki i teraz z każdym dniem może już być lepiej - streściła wszystko Angela.
- Ale czy On się obudził?
- Nie, jeszcze nie - odparł Hodgins - Ale skoro leki zaczynają działać na pewno niedługo to nastąpi.
- Zobaczysz Bren, wszystko wróci do normy i Booth znów będzie nas dręczył w Instytucie - powiedziała Angela i przytuliła Bones, a ta wzniosła oczy ku niebu ''Dziękuję'' pomyślała.
--
Następnego dnia doktor Temperance Brennan jak zwykle ostatnio siedziała przy łóżku swojego partnera. Wczorajsza wiadomość o tym, że Booth nareszcie wraca do zdrowia i w każdej chwili może się obudzić, sprawiła że Bones nie chciał go zostawiać. Całą noc spędziła na fotelu przy jego boku nie śpiąc, tylko czuwając. Dopiero nad ranem zmorzył ją sen. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła z głową opartą na łóżku agenta, cały czas trzymając jego dłoń w swoich. Był to sen płytki dlatego z łatwością obudziła się, gdyż wydawało jej się że wyczuła lekki ruch. Otworzyła oczy i zamrugała. Spojrzała na dłoń Bootha. Jego palce poruszyły się i znowu.
- Bones. - ledwie słyszalny szept dotarł do jej uszu - Tempe.
- Jestem - odpowiedziała i pogładziła dłonią policzek Bootha, który otworzył oczy.
- Gdzie ja... Co się... Jesteś cała? - zaczął jednak antropolog mu przerwała.
- Ciiii. Spokojnie. Jeszcze przyjdzie czas na pytania - uśmiechnęła się, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Nie płacz...
- To łzy szczęścia. Myślałam, że już nigdy się nie obudzisz, że już nigdy się nie uśmiechniesz i nie nazwiesz mnie ''Bones''.
- No to chyba jeszcze poczekasz na ten moment - odparł i lekko się uśmiechnął.
- Oby jak najdłużej, Booth - powiedziała Brennan.
--
Booth z każdym dniem był w coraz lepszej formie. Lekarz prowadzący był trochę zaskoczony tą nagłą poprawą, ale nie ukrywał, że bardzo się z tego cieszy. Przy szpitalnym łóżku agenta pojawiało się coraz więcej osób. Odwiedził go jego przełożony - Cullen, przyjaciele z Instytutu oraz z FBI. Wpadł nawet Max - ojciec Temperance co trochę zdziwiło Bootha. Sprawa się wyjaśniła po krótkiej rozmowie, podczas której Max podziękował mu za opiekę jaką obdarza jego córkę i że znowu zaryzykował swoje życie, by ją ratować. Na koniec wyraził, że byłby dumny gdyby ktoś taki jak Seeley Booth należał do jego rodziny. Agent nie spodziewał się usłyszeć takich słów, zwłaszcza od człowieka, którego kiedyś wsadził do więzienia.
Mimo tylu odwiedzających, najbardziej ucieszyła Bootha wizyta jego syna i Bones.
- Tata! - Parker, który wszedł do sali wraz z Temperance podbiegł do łóżka, na którym oparty o poduszkę leżał Booth.
- Tylko ostrożnie Parker, Twój tata musi się oszczędzać - powiedziała Bones do chłopca.
- Wiem doktor Bones - odparł chłopiec i wspiął się na palcach, by ostrożnie przytulić swojego ojca.
- Witaj mały - Booth poczochrał Parkera po włosach, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech - Byłeś grzeczny?
Parker pokiwał głową.
- Mama Cię tu przywiozła? - zapytał agent.
- Nie - odparł chłopiec - Mama jest w pracy.
- Rebecce coś wypadło i zadzwoniła do mnie z prośbą, czy mogłabym odebrać Parkera ze szkoły. I tak nie miałam nic lepszego do roboty więc się zgodziłam. Pomyślałam też, że skoro miałam przyjść do Ciebie po południu to zabiorę ze sobą Parkera - wyjaśniła Bones - Dobrze zrobiłam?
- Wspaniale. Dziękuję - odparł Booth i posłał jej czarujący uśmiech. Tempe pomogła usiąść chłopcu na łóżku obok ojca, a sama ulokowała się na fotelu obok.
- Bardzo Cię boli tatusiu? - zapytał Parker wskazując na klatkę piersiową Bootha która była zabandażowana.
- Już nie tak bardzo - odparł agent.
- To dobrze. Niedługo znów będziemy się mogli razem bawić i będziesz mógł ganiać przestępców z doktor Bones.
- Co do ganiania przestępców to chyba jeszcze trochę czasu upłynie - odparła Tempe.
- A propos przestępców. Wiadomo coś o Jacquesie? - zapytał Booth, a Bones lekko się wzdrygnęła.
- Wszystko Ci później wyjaśnię. Na razie ciesz się czasem z synem. Zostawię was i poczekam na korytarzu - odparła i wstała z fotela.
- Zaczekaj, chcę żebyś została - powiedział Booth - Proszę.
Nie mogła mu odmówić. Wiedziała, że choćby chciała i tak by nie potrafiła tego zrobić.
Wreszcie nadszedł długo oczekiwany przez wszystkich dzień. Agent Seeley Booth został wypisany ze szpitala. Jego przełożony - Cullen, pojawił się tego samego dnia w szpitalu i poinformował swojego najlepszego agenta o urlopie, na którym ma dochodzić do siebie. Oczywiście Booth protestował, że urlop jest zbędny, że tak długa przerwa nie jest mu potrzebna, jednak umilkł kiedy napotkał wzrok swojej partnerki, która zjawiła się po niego w szpitalu.
- Naprawdę nie musiałaś się fatygować Bones - powiedział Booth, kiedy oboje wsiedli do jego SUVa - A tak przy okazji... Skąd masz kluczyki do mojego samochodu?
- Od Cullena. Jeżdżę już tym autem jakiś czas, praktycznie od kiedy jesteś w szpitalu i chyba zaczynam rozumieć czemu tak kochasz ten samochód.
- Tak? Jestem ciekaw.
- To prawdziwe cacko. I na razie pozostanie w moich rękach. To ja będę teraz prowadzić.
- Ale... Ja... - zaczął Booth.
- Żadnego ale, nie wmówisz mi że jesteś super bohaterem i pociski się od Ciebie odbijają - spojrzała na swojego partnera, który zrobił minę jak dziecko, któremu zabrano zabawkę - Booth, nie bądź dzieckiem. Właśnie wyszedłeś ze szpitala, musisz odpoczywać - powiedziała Bones i wyjechała ze szpitalnego parkingu na drogę.
- Czuję się bardzo dobrze. Nic mnie nie boli.
- To dzięki ogromnej ilości leków przeciwbólowych jakie otrzymywałeś. I do tego jeszcze morfina.
- To już wiem, czemu wydawało mi się, że widzę Cię w seksownej piżamce - westchnął Booth do siebie.
- Słucham? Mówiłeś coś?
- Nic, nic - odparł - Bones, ja rozumiem że jestem aż tak niesamowicie przystojny i zniewalający nawet po wyjściu ze szpitala, ale proszę Cię patrz na drogę bo nie chciałbym znów wrócić w to miejsce gdzie desery smakują jak podeszwy.
Temperance spojrzała na niego i już chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się. W głębi ducha cieszyła się, bo takie odzywki jej partnera świadczyły o jego niewątpliwym powrocie do zdrowia.
--
Gdy dojechali do mieszkania agenta było już późne popołudnie. Bones pomogła wysiąść Boothowi z samochodu i razem ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Brennan otworzyła je i oboje weszli do środka.
- Trochę posprzątałam tu wczoraj, by wszystko było gotowe na Twój powrót - powiedziała antropolog.
- Dziękuję, ale naprawdę nie musiałaś.
- Ale chciałam. I zamierzam się Tobą zająć. I nie protestuj, bo wiem że sam zrobiłbyś to samo dla mnie.
Booth uśmiechnął się. Jego partnerka miała rację. Zrobiłby dla niej wszystko.
- Nie chciałbym, abyś czuła się zobligowana do opieki nade mną - powiedział.
- Nie czuję się. Chcę to zrobić, zresztą ciągle mam tu swoje ubrania - odparła Bones uśmiechając się.
- Dobrze, skoro tak chcesz - powiedział agent, ale w głębi ducha bardzo się z tego powodu cieszył - A teraz powiedz mi wreszcie co się stało z Jacquesem, bo cały czas żyję w błogiej nieświadomości - Booth usiadł na kanapie, a Bones podeszła i usiadła obok niego.
- Jacques popełnił samobójstwo - powiedziała w końcu.
- Co?
- Po tym jak Cię postrzelił, nie wiedziałam co się dzieje. Przed oczami miałam tylko Ciebie, starałam się zatamować krwawienie kiedy nagle padł kolejny starzał i jacyś agenci wpadli do pomieszczenia. Myślałam, że to oni postrzelili Jacquesa.
- Ale jak to, dlaczego się zabił? - dopytywał się Booth.
- Zanim przyjechałeś, Jacques wyznał mi, że nie obchodzi go to czy przeżyje czy zostanie zabity. Chciał tylko abyś cierpiał...
- Nadal nie rozumiem.
- On był chory, śmiertelnie chory. Zostało mu najwyżej parę miesięcy życia. Sekcja zwłok to potwierdziła. Miał białaczkę, która była w zaawansowanym stadium. Już nic by się nie dało zrobić - powiedziała Temperance.
Spojrzeli na siebie. W ich spojrzeniu było tyle emocji, tyle napięcia, tyle niewypowiedzianych słów.
- Bones - zaczął agent.
- Tak?
- Jedna myśl nie daje mi spokoju. Myślę o tym odkąd odzyskałem świadomość. Nie wiem jednak czy to był sen czy naprawdę to usłyszałem.
- Co takiego?
- Gdy mnie postrzelili, kiedy traciłem przytomność. Powiedziałaś, że mnie kochasz?
''Usłyszał'' pomyślała Temperance. Czy nadszedł zatem czas? Czy miała się przyznać?
- Booth, ja... - powiedziała i wstała z kanapy.
- Temperance nie uciekaj ode mnie - Booth poszedł za nią i złapał ją za rękę - Proszę, chcę znać prawdę, chcę to usłyszeć....
Bones odsunęła się od niego i skierowała się do jego sypialni pozostawiając Booth'a samego. Postanowiła, że mu powie. Nadszedł czas, by się dowiedział, zasługuje na to/ Podeszła do swojej walizki i z bocznej kieszeni wyjęła książkę. Otworzyła ją, przerzuciła parę kartek i znalazła to czego szukała. Gdy Booth leżał w szpitalu, ona wróciła do swojego mieszkania i przeszukała je dwa razy, by to znaleźć. Wróciła do salonu. Booth siedział na kanapie. Gdy usłyszał jej kroki spojrzał na nią.
- Nic nie mów - zaczęła Bones - Chciałabym, abyś to przeczytał. Nigdy nikomu tego nie pokazywałam, zresztą wie o tym tylko Hodgins. Jest to list, który napisałam, kiedy wraz z Jackem zostaliśmy pochowani żywcem - podała mu kartkę. Popatrzył na nią, po czym spojrzał na kartkę zaadresowaną do niego i zaczął czytać.
''Trzymając w reku ten list pewnie zastanawiasz się o co w tym wszystkim chodzi. Ja pisząc te słowa czuję się podobnie. Jednak w końcu postanowiłam, jakbyś to powiedział, ''wyrzucić'' z siebie nagromadzone emocje. Jest to jedyna okazja, byś dowiedział się wszystkiego.
Nie wiem jednak od czego miałabym zacząć. Z łatwością przychodzi mi pisanie książek, wymyślanie pasjonujących i zawikłanych fabuł, ale jeśli chodzi o przelewanie swoich uczuć na papier nie wychodzi mi to najlepiej. Prawdopodobnie ten list nigdy by nie powstał, gdyby nie sytuacja w jakiej się teraz znajduję. Mam nadzieję, że zrozumiesz to co chcę Ci przekazać. Już nie martwię się o Twoją reakcję, bo jeśli czytasz ten kist to znaczy, że mnie już nie ma...
Podczas godzin spędzonych pod ziemią miałam dużo czasu na przemyślenia. Uświadomiłam sobie, że wiele rzeczy mogłam zrobić inaczej, gdybym tylko zaryzykowała... Moje życie mogłoby być zupełnie inne, ale to i tak już nie ma znaczenia.
Chciałabym, żebyś wiedział, że zanim pojawiłeś się w moim życiu, ja tylko egzystowałam - zużywałam tlen i pracowałam. A potem pojawiłeś się Ty. Trochę arogancki, lekko zapatrzony w siebie - typowy samiec alfa. Ale poznałam też Twoje drugie oblicze, oblicze mężczyzny, który potrafi być wrażliwy, opiekuńczy. Doskonałego partnera i ojca, Nie chcę byś pomyślał, że to jakiś hymn pochwalny na Twoją cześć, ale jako antropolog doskonale dostrzegam takie rzeczy, podobnie zresztą jak Ty dostrzegasz emocje i uczucia.
Hodgins dał mi tę kartkę i powiedział, bym napisała parę słów do osoby, na której mi zależy. On sam wybrał Angelę, bo ją kocha. A ja wybrałam Ciebie bo zrozumiałam, ze to co nas tak przyciąga do siebie, co sprawia że potrzebujemy swojej obecności - to nie zwykłe partnerstwo czy przyjaźń. To chyba miłość. Uczucie tak mi obce, którego nie chciałam do siebie dopuścić. A wystarczył jeden Twój uśmiech, jedno spojrzenie.
Tak Booth, ja Temperance Brennan zakochałam się w Tobie. Żałuję tylko, że nie zdobyłam się na odwagę i nie powiedziałam Ci tego wcześniej. Teraz nawet nie dowiem się czy Ty czujesz to samo...
Kiedy to czytasz mnie już nie ma, ale nawet ja nie wiem gdzie jestem. Jesteś katolikiem, więc pewnie powiedziałbyś że w niebie, piekle lub lub innym tego typu miejscu. Ale gdziekolwiek bym nie była, wiedz że w ostatnich chwilach myślałam o Tobie. I jeżeli jest coś co czuwa nad nami, to jestem temu czemuś wdzięczna za to, że Cię poznałam Pamiętaj o mnie, bo ja zawsze będę przy Tobie.
Kochająca Bones.''
Temperance siedziała z rękami na kolanach. Danie mu tego listu, byłao najważniejszą decyzją w jej życiu. Ale czy On to zrozumie?
Booth skończył czytać. Spojrzał na swoja partnerkę, w jego oczach lśniły łzy. Dotknął dłonią jej policzka.
- Ja... - zaczęła Bones, lecz uciszył ją pocałunkiem. Zaskoczona nie protestowała. Oddała mu pocałunek. Gdy oderwali się od siebie, by zaczerpnąć powietrza Booth spojrzał w jej szafirowe oczy, błyszczące od łez i wyszeptał:
- Kocham Cię Bones i brakowałoby mi Ciebie nawet gdybym Cię nie poznał.
Temperance uśmiechnęła się, była szczęśliwa. Nareszcie znalazła swoją drogę i już wiedziała z kim będzie nią podążać.
Tę noc spędzili razem. Obije długo na nią czekali. Po wyznaniu Bootha Brennan nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Jej partner czuł to samo co ona. Ile czasu mogli zaoszczędzić gdyby powiedziała mu to wcześniej. Dopiero myśl, że mogła go stracić podziałała na nią motywująco.
To samo myślał Booth, już tyle razy chciał jej wyznać co czuje, lecz zawsze odkładał ten moment. Nie chciał popsuć ich przyjaźni, gdyby okazało się że tylko on darzy ją uczuciem znacznie większym i silniejszym niż przyjaźń.
- Ja też Cię kocham Booth - Bones szepnęła i oparła się o jego szeroką klatkę piersiową. Kiedy musnął jej wargi swoimi ustami zamknęła oczy. Jego usta były zadziwiająco miękkie. Położył dłonie na jej talii. Przebiegł ją dreszcz rozkoszy. Od tak dawna marzyła o pocałunkach Bootha. Myślała, że to marzenie już nigdy się nie spełni. Seeley zaczął obsypywać jej twarz i szyję pocałunkami. Przyciągnął ją do siebie. Całował kobietę, o której marzył każdego dnia. Bones zanurzyła dłonie w jego włosach, a on przesunął dłońmi po jej plecach. Nie odrywając się od siebie rozpoczęli wędrówkę do jego sypialni. Nagle Tempe znieruchomiała.
- Co się stało? -zapytał agent.
- Nie wiem czy powinniśmy... Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, potrzebujesz odpoczynku. Nie chciałabym Ci zaszkodzić.
- Bones, Ty mi na pewno nie zaszkodzisz. A wręcz pomożesz... - odparł i ponownie ją pocałował, a ona mu na to pozwoliła. Kiedy znaleźli się w sypialni Booth wsunął swoje ręce pod jej koszulę, po czym zaczął rozpinać jej guziki. Temperance przesunęła dłońmi po jego mocnej szyi i zaczęła wyciągać jego koszulkę ze spodni i rozpinać pasek. W tej chwili nic się nie liczyło prócz jego obecności, jego dłoni i gorących ust. Wylądowali na łóżku, Booth przyciągnął Tempe bliżej do siebie i zaczął namiętnie całować. Fala rozkoszy dotarła do ich splecionych ze sobą ciał.
Następnego ranka Booth obudził się pierwszy. Spojrzał na wtuloną w niego Bones i uśmiechnął się. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie. Nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy. Pogładził dłonią włosy Temperance. Antropolog zamruczała przez sen i obudziła się. Poczuła ciepło jego ciała i dotyk jego dłoni.
- Jak się spało? - zapytał Booth.
- Cudownie - powiedziała i pocałowała swojego partnera.
- Ummmm.... Bones, nie spodziewałem się tak czułego poranka.
- Przeszkadza Ci to? - zapytała i podparła głowę na ręce cały czas patrząc na agenta.
- Nie. Chciałbym się budzić już tak codziennie. Wiedzieć, że kiedy otworzę oczy Ty będziesz przy mnie. Będę czuł Twoje ciepło, Twój dotyk i zapach.
- Nic nie stoi na przeszkodzie - odparła Bones i ponownie nachyliła się, by pocałować agenta. Trwali w pocałunku, kiedy rozbrzmiał dobrze im znany dźwięk telefonu.
- To moja komórka - powiedziała Bones odrywając się od Bootha.
- Nie odbieraj.
- A jeśli to coś ważnego? To zajmie tylko chwilkę - Brennan nachyliła się nad jej partnerem i sięgnęła po spodnie leżące na podłodze. Z kieszeni wyjęła telefon.
- Brennan - powiedziała odbierając połączenie. Po drugiej stronie usłyszała głos swojej przyjaciółki.
- Tempe, gdzie Ty jesteś? Stoję pod Twoim mieszkaniem i dzwonię do drzwi, ale nikt nie odpowiada.
- Angela spokojnie. U mnie wszystko w porządku, ale to prawda że nie mam mnie u siebie - odparła Bones.
- Czekaj, czekaj... Twój głos jest inny, radosny. Nie!!!!!!!!!
- Co się stało?
- Jesteś z nim! Jesteś z Boothem! - artystka piszczała do telefonu.
- Angela uspokój się.
- Jak mam się uspokoić?! Tempe, spędziłaś z nim noc?.. Głupie pytanie, przeciez to jasne, ze spędziłaś. O Boże! Nie mogę uwierzyć. Czy On tam jest, teraz? No wiesz obok Ciebie...
Brennan spojrzała na Bootha, który uśmiechał się, gdyż usłyszał wszystko co Angela powiedziała, a raczej wykrzyczała do telefonu. Wziął telefon od Bones:
- Tak Angela jestem obok niej.
- Booth? Eeee... Bardzo dobrze, tak trzymaj. a dasz mi jeszcze na chwilkę Bren?
- Jasne - odparł i oddał telefon swojej partnerce.
- Coś jeszcze Angela? - zapytała antropolog.
- Wiesz co Tempe, właściwie to już nic. Liczę tylko na szczegóły, no wiesz... Dobrze było?... To tez głupie pytanie. Z takim facetem jak Booth musiało być dobrze. - trajkotała artystka.
- Nawet bardzo dobrze - odparła Temperance spoglądając w czekoladowe oczy Bootha - A teraz wybacz, ale koło mnie leży mężczyzna mojego życia i....
- Rozumiem. Już kończę, ale wszystko mi później opowiesz. No to do usłyszenia Sweety. I działaj, wiesz o czym mówię - powiedziała Angela i rozłączyła się, a Brennan odłożyła telefon.
- To na czym skończyliśmy? - zapytała Bones Bootha.
- Chyba na tym - Booth przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
Kiedy Booth i Bones powiedzieli, że są razem koledzy z Instytutu skwitowali tę wiadomość jednym słowem: nareszcie. Angela wprost skakała z radości przy okazji oznajmiając każdemu na kogo wpadła - ''A nie mówiłam!''. Ogólna radość udzieliła się wszystkim, najbardziej jednak cieszyli się sami zainteresowani.
Booth zaproponował Temperance przeprowadzkę do jego mieszkania, dodatkowym argumentem za było to, że i tak Bones miała już u niego większość swoich rzeczy. Brennan z jednej strony bardzo chciała zamieszkać wraz ze swoim partnerem, ale z drugiej strony obawiała się trochę utraty swojej niezależności, w końcu zawsze chodziła własnymi ścieżkami. Drugim powodem jej wahania były obawy o reakcję Parkera, na wiadomość o tym, że ona i jego ojciec są razem, a co więcej że ona ma teraz zamieszkać z Boothem. Jak się okazało jej obawy były bezpodstawne, syn Bootha nie dość że zaakceptował nowiny, to jeszcze w bardzo wylewny sposób wyraził swój entuzjazm.
- To teraz będziesz moją przyszytą mamą? - zapytał Parker siadając na kolanach Bones.
- Przyszywaną jeżeli już. Ale nie wpędzaj Bones w zakłopotanie - odparł Booth, który ucieszył się, że jego syn tak szybko zaakceptował nowa sytuację, ale też nie miał pewności jak Brennan zareaguje na nazywanie jej mamą, w końcu była kobieta niezależną i zawsze kiedy rozmawiali na temat dzieci, ona nie przejawiała chęci by w przyszłości zostać matką. Jakże więc było jego zdziwienie na słowa, które usłyszał z jej ust:
- Wszystko w porządku Booth. Jeżeli chcesz mogę być Twoją ''przyszywaną'' mamą - powiedziała Tempe do Parkera. Pytanie małego co prawda trochę ją zaskoczyło, nikt nigdy nie nazwał jej mamą. Poczuła w sercu ciepło i miłość - To w takim razie Ty będziesz moim przybranym synkiem.
- Super! Będę miał dwie mamy! Koledzy mi nie uwierzą kiedy im powiem - krzyczał uradowany chłopiec.
- Tak, tak. Dwie mamy, ale tatę tylko jednego, bo ja jestem wyjątkowy - powiedział Booth i uśmiechnął się.
- Jak Superbohater! - krzyknął Parker i wdrapał się do ojca na ręce. Bones uśmiechnęła się mimowolnie patrząc na tę scenę. Tak chciała mieć rodzinę i wydawało się, że marzenie zaczyna się spełniać.
- A co powiecie na spacer? - zapytała Bones, której udzielił się radosny nastrój.
- Jestem jak najbardziej za - odparł Booth i spojrzał na syna - A Ty?
- Ja też.
Wszyscy troje jak szczęśliwa rodzina wyszli na przechadzkę po parku.
Udali się na ulubiony plac zabaw Parkera. Uśmiechnięty chłopiec od razu pobiegł na karuzelę.
- Tylko uważaj, żebyś nie spadł - krzyknął za nim jeszcze Booth i wraz z Brennan usiadł na pobliskiej ławeczce. Ciepły jak na tę porę roku wiatr, delikatnie poruszał kolorowymi liśćmi i kasztanowymi włosami Temperance, siedzącej obok agenta.
- Nad czym tak myślisz? - zapytał nagle Seeley.
- Ja?
- Przecież widzę. Mnie nie oszukasz - spojrzał jej głęboko w oczy, a ona wiedziała że i tak nie zdoła uniknąć odpowiedzi.
- Po prostu przypomniałam sobie jak kiedyś, na tej samej ławce powiedziałeś mi o linii, która dzieli ludzi, oddziela życie prywatne od zawodowego... A my co robimy teraz? - odparła.
- Zapamiętałaś? Mam dowód, że mnie słuchasz - uśmiechnął się Booth, ale zobaczył minę swojej partnerki i dodał - Pamiętam co powiedziałem. Ale to i tak w naszym przypadku nie miało i nie ma znaczenia. Dobrze wiesz, że my tą linię przekroczyliśmy już dawno. I nawet wtedy, kiedy nie byliśmy razem mogło przytrafić nam się coś złego, a nawet przytrafiło i to nie raz.
- Wiem, ale...
- Bones, nie ma żadnego ''ale''. Znam Twój tok rozumowania, dla Ciebie zasady to zasady, ale czasami są one po to, by je...
- Przekraczać? - wcięła mu się w słowo Bren.
- Łamać. Przekraczać to można granice - odparł z uśmiechem Booth.
- Ach, no tak - uśmiechnęła się Bones - Zapomniałam.
- Uczysz się przysłów i powiedzeń? - zażartował agent.
- Nie, ale chciałabym wreszcie załączyć kontakt ze światem poza antropologicznym.
- Złapać, nie załączyć. A zresztą nie musisz tego robić. Jesteś jaka jesteś i za to Cię kocham. Nie wyobrażam sobie Ciebie nagle w mig rozumiejącą wszystkie cytaty filmowe czy widoku Ciebie w na przykład, no nie wiem, w skórzanych spodniach i z tatuażem na klacie, chociaż może ten tatuaż to nie taki zły pomysł...
- Booth! - powiedziała Bones i dała kuksańca w bok swojemu partnerowi.
- Ała! A to za co?
- Za niewinność.
- Bones łapiesz klimat. - odparł Booth.
- Nie można złapać klimatu, Booth to naukowo. - lecz nie dokończyła gdyż Booth zamknął jej usta pocałunkiem. Poczuła ciepło może to dlatego, że usłyszała od niego że kocha ją taką jaka jest, a może dlatego że Booth objął ją i przysunął do siebie. Siedzieli tak obserwując bawiącego się Parkera, kiedy mały łobuziak nagle do nich podbiegł.
- I co? Zmęczyłeś się już? - zapytał Booth - Wracamy do domu?
Odpowiedziało mu przeczące kiwnięcie głową.
- Ja chcę na huśtawki. Pójdziemy? - zapytał Parker.
- No nie wiem. - agent udawał, że bardzo poważnie zastanawia się nad tą propozycją.
- Proszę, tatusiuuuuu.
Booth popatrzył na swoją partnerkę, która z rozbawieniem przyglądała się tej scenie. W końcu agent powiedział:
- No dobrze, ale idziemy wszyscy. Chodź Bones! - wziął Tempe za rękę i cała trójka skierowała się w stronę drewnianych huśtawek. Na masywnej belce zwisały na łańcuchach dwie huśtawki.
- Siadajcie - oznajmił agent - a ja was pobujam.
Parkerowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu usadowił się na niższej z huśtawek.
- Chodź Bones - krzyknął do stojącej Brennan.
- Booth, to jest dla dzieci - powiedziała antropolog - Z antropologicznego punktu widzenia dorosłe osobniki.
- Takie jak Ty i ja także posiadają cechy dziecka - dokończył Booth i uśmiechnął się.
- Chyba Ty posiadasz takie cechy. Ja jestem dojrzałą emocjonalnie kobietą.
- Która uwielbia Smerfy - Booth wyszczerzył zęby w swoim powalającym uśmiechu.
Temperance zmrużyła oczy w udawanej złości.
- Pożałujesz tego. Niech tylko Rebecca przyjedzie po Parkera wieczorem. Policzę się z Tobą - powiedziała Bones, ale usiadła na huśtawce.
- Hmmmm.... Brzmi ciekawie. Już nie mogę się doczekać - odparł Booth i zaczął huśtać dwie najważniejsze osoby w jego życiu. Bones nie chciała się do tego przyznać, ale bawiła się wspaniale i miała nadzieję że jeszcze nie raz będzie uczestniczyć w tych, jak ona to zwała ''rytuałach'' rodzinnych.
- Smakowało? - zapytał Booth swojego syna, kiedy zobaczył że chłopiec zjadł już swoją kolację.
- Bardzo.
- To podziękuj Bones, bo to ona tak wspaniale gotuje - zerknął na swoją partnerkę i uśmiechnął się.
- Zaraz wspaniale - odparła - Zwyczajny makaron z serem.
- Dziękuję. Było pyszne - Parker wstał od stołu i cmoknął Brennan w policzek. Kobieta spojrzała w oczy małego, które były tak samo orzechowe jak oczy jej partnera, i w które potrafiła patrzeć godzinami. Zatracać się jego spojrzeniu.
- No to teraz Parker idź i sprawdź czy wszystko już spakowałeś. Zaraz będzie tu Twoja mama i nie chciałbym tak jak ostatnio, abyś wszystko robił w ostatniej chwili - powiedział Booth i zaczął sprzątać talerze ze stołu.
- Już idę. A Bones może mi pomóc? - zapytał chłopiec i zrobił minę niewinnego aniołka.
- Oczywiście - odparła antropolog i poszła za Parkerem do jego pokoju, pozostawiając Bootha sam na sam ze zmywakiem.
- Zobacz czy wszystko wziąłeś - powiedziała Tempe, kiedy wraz z chłopcem znalazła się w jego sypialni. Parker podszedł do łóżka na którym leżał spakowany już plecak.
- Wszystko zabrałem, ale chciałbym jeszcze z wami zostać. Tu jest tak fajnie. No i teraz jeszcze Ty tu jesteś. I tata jest szczęśliwy - odpowiedział chłopiec i usiadł na łóżku, a Bones obok niego.
- Cieszysz się, że mieszkam z Twoim tatą? - zapytała, a syn jej partnera entuzjastycznie pokiwał głową.
- Mogę powiedzieć Ci sekret? - szepnął, a Bones lekko zdziwiona przysunęła się bliżej i nadstawiła ucho.
- Możesz - odparła również szeptem.
- Kocham Cię - rączki Parkera objęły mocno szyję Temperance - Tylko nie mów nikomu, a zwłaszcza mojej pierwszej mamie bo może być jej przykro, że Ciebie kocham tak jak ją.
- Nikomu nie powiem - odparła Bones tuląc malca. Po jej ciele rozchodziło się przyjemne ciepło, jednak nie przypominało ono uczucia, które czuła będąc z Boothem. To było coś innego, lecz równie silnego - A mogę powiedzieć Twojemu tacie? On chyba nie będzie zazdrosny?
- Tacie możesz. On też Cię kocha. A Ty go kochasz?
- Bardzo.
Tymczasem Booth nucił coś pod nosem zmywając naczynia. Gdy skończył wyprostował zgarbione plecy i lekko syknął z bólu. Długotrwała pozycja nachylenia nad zlewem sprawiła, że rana po postrzale dała o sobie znać.
- Co się stało? - Bones momentalnie pojawiła się obok niego.
- Nic, po prostu za długo stałem w jednej pozycji...
- Mogłeś to zostawić, przecież ja bym to zrobiła - powiedziała Tempe i karcąco spojrzała na agenta.
- Zrobiła, zrobiła. Mimo tego, że według Twojej antropologicznej teorii jestem samcem alfa, któremu nie przystoi stanie przy garach, postanowiłem jednak zadbać o czystość w naszym mieszkaniu - uśmiechnął się - A tak w ogóle to co Ty tutaj robisz? Myślałem, że jesteś z Parkerem.
- Byłam. Sprawdziłam czy wszystko spakował. Teraz żegna się ze swoimi zabawkami. A właśnie. Booth to nielogiczne, by rozmawiać z dinozaurami i w dodatku gumowymi.
- Powiedziała co wiedziała. A kto rozmawia z kośćmi? To chyba bardziej nielogiczne.
- Ja wcale nie rozm... - lecz nie zdążyła dokończyć, gdyż zadźwięczał dzwonek do drzwi.
- To pewnie Rebbeca. Otworzę, a Ty przyprowadź Parkera - Booth poszedł do drzwi, a Bones skierowała się do pokoju chłopca.
- Witaj Seeley - przywitała się Rebecca, kiedy jej były otworzył drzwi i zaprosił ją do środka.
- Jak się masz? Parker już idzie - odparł Booth, a na te słowa w salonie pojawiła się Bones prowadząc chłopca.
- Cześć mamo - Parker podbiegł do Rebecki i przytulił ją.
- Cześć synku. Byłeś grzeczny?
- Oczywiście, że był - powiedziała Tempe i podeszła do Bootha.
- Właśnie - powiedział agent biorąc Bones za rękę - Rebecco chciałbym Ci coś zakomunikować. - zaczął lecz jego syn go uprzedził:
- Bones i tata są razem i Bones tu mieszka.
Rebecca zrobiła zdziwioną minę, ale uśmiechnęła się.
- Wiedziałam, że prędzej czy później tak to się skończy - odpowiedziała.
- No ładnie. Wygląda na to, że my nie mieliśmy nic do powiedzenia skoro wszyscy z góry założyli, że i tak się spikniemy - powiedział Booth do Bones śmiejąc się.
- Spikniemy? - zapytała antropolog.
- W sensie ''zejdziemy się''.
- Ach. Widać byliśmy na to skazani - odparła Brennan i zwróciła się do Rebecki - Chyba nie masz nic przeciwko? W końcu tu chodzi też o Parkera, a Ty jesteś jego matką.
- Doktor Brennan - przerwała Temperance Rebecca - Jeżeli jemu to nie przeszkadza, mnie tym bardziej. I cieszę się, że wzięłaś sobie do serca naszą ostatnią rozmowę.
- Ja też się cieszę - odparła antropolog.
- No to na nas już czas. Parker pożegnaj się z tatą i doktor Brennan bo wracamy do domu - powiedziała Rebbeca, a chłopiec uściskał swojego ojca oraz Bones, po czym wraz ze swoją matką wyszedł z mieszkania Bootha.
- Jakie to słowa miałaś wziąć sobie do serca? - zapytał agent kiedy zamknął drzwi za swoim synem i Rebecką.
- A, takie tam babskie sprawy - odpowiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie wierzę! Ty i babskie sprawy.
- W końcu jestem kobietą. Co w tym takiego dziwnego?
- Nic tylko. A zresztą, mamy chyba przyjemniejsze rzeczy do zrobienia niż sprzeczanie się, co? - jedna brew agenta powędrowała do góry - Chyba miałaś się ze mną policzyć. Czyż nie? - w oku Bootha pojawił się szelmowski błysk.
- Hmmm. No tak - Bones pocałowała swojego partnera, najpierw delikatnie a potem z coraz większą namiętnością.
- Bones, jeżeli tak masz mnie karać to możesz tak nawet codziennie.
Temperance uśmiechnęła się i ponownie go pocałowała. Booth natomiast przyciągnął ją bliżej siebie, po czym zaczął delikatnie obsypywać jej twarz pocałunkami - całował jej czoło, oczy, usta. Brennan poczuła falę gorąca. Drżącymi palcami rozpięła jego koszulę, a Seeley jednym ruchem ściągnął ją z siebie. Następnie powoli zaczął rozbierać Bones. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Położył na łóżku i legł obok niej kładąc się na boku, oparł głowę na ręce i zajrzał Temperance w oczy.
- Czasami wątpiłem, czy doczekam się takiej chwili jak ta. Od kiedy Cię poznałem, te wszystkie miesiące, lata ciągnęły się jak wieczność.
- Wreszcie jesteśmy razem - powiedziała Bones i ujęła jego twarz w dłonie - Zdaje mi się, że zawsze Cię kochałam. Tylko dopiero teraz potrafiłam się przyznać, że jesteś moim ideałem.
- A Ty moim.
- Kochaj mnie - powiedziała Tempe.
Pocałunki i pieszczoty ogarnęły ich oboje. Każdy dotyk był niczym elektryczne wyładowanie. Jego ręce sunęły po jej plecach, wszystko krzyczało z pożądania. Jedyne czego pragnęli to dostać więcej.
Nim ktokolwiek zdołał się obejrzeć, nastał grudzień a wraz z nim przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. O świąteczny nastrój w Instytucie jak zwykle zadbała Angela. Na każdym kroku można było natknąć się na jemiołę, a już szczególne jej zagęszczenie wystąpiło przed gabinetem Brennan. Ale wbrew wszystkiemu, Bones wcale to nie przeszkadzało. Po raz pierwszy cieszyła się na święta, nareszcie miała z kim spędzić ten szczególny czas.
Booth również był w siódmym niebie, nie tylko dlatego, że tegoroczną Gwiazdkę miał spędzić z kobietą, którą kocha, ale także dlatego że w ten specjalny czas Parker będzie z nimi. Kiedy dowiedział się od tym od Rebecki na początku myślał, że tamta żartuje. Tyle razy już przecież chciał spędzić święta z synem, ale zawsze występowały jakieś przeszkody. Sprawa jednak się wyjaśniła. Okazało się, że Rebecca to Boże Narodzenie zamierzała spędzić wraz ze swoim chłopakiem i synem na Karaibach. Ale Parker nie chciał spędzić świąt z udekorowanymi palmami zamiast zielonych choinek. W końcu po prośbach i błaganiach Rebecca zgodziła się, by jej syn tę Gwiazdkę spędził wraz z ojcem i jego partnerką. Warunek był tylko taki, że Sylwestra chłopiec spędzi już ze swoja matką, a Booth uznał to za bardzo dobre rozwiązanie.
--
Pewnego grudniowego popołudnia, gdy Booth wszedł do gabinetu Bones, ta rozmawiała przez telefon. Gdy zobaczyła agenta, skinęła na niego i pokazała gestem by usiadł. Zrobił tak jak mu kazała. Usiadł na kanapie i wpatrywał się w nią, przysłuchując się równocześnie rozmowie, a raczej monologowi Temperance:
- Tak niestety, ale będę musiała odmówić, nie dam rady, mam już inne plany. Może innym razem. Tak, dobrze, będziemy w kontakcie. Dziękuję. Do widzenia - Brennan odłożyła słuchawkę - Co Cię sprowadza agencie Booth? - uśmiechnęła się.
- Komu musiałaś odmówić? I dlaczego będziesz z tym kimś w kontakcie? - zapytał.
- Zazdrosny? - wstała i podeszła do swojego partnera.
- Ja? Chyba żartujesz! - odparł agent, ale wtedy napotkał wzrok Bones - No może trochę.
Tempe uśmiechnęła się.
- Po prostu dostałam propozycję wyjazdu do Kanady. Znaleziono szczątki na terenie przeznaczonym pod budowę nowego centrum kultury. Podejrzewają, że mogą one pochodzić nawet z XVI wieku.
- I nie zgodziłaś się? - Booth był w szoku - Bones, jesteś tam? Czy tylko przypominasz moją Bones?
- Daj spokój Booth - zaśmiała się - Dobrze wiesz, że ja to ja. A nie zgodziłam się bo wyjazd przypada na koniec grudnia. Zaraz po świętach.
- Acha. ACHA! Bines to niemożliwe!
- Ale co? Booth co Ci się stało? - zapytała lekko zdezorientowana.
- Wybrałaś święta zamiast kości!
- Wybrałam Ciebie zamiast kości - odparła, a agent posłał jej szeroki uśmiech - A kiedy wyjeżdża Rebecca?
- Samolot ma jutro rano. Zaraz po naszej wizycie u doktorka Słodkiego muszę pojechać po Parkera. Pojedziesz ze mną, czy będziesz chciała wrócić do Instytutu i jeszcze trochę popracować nad kosteczkami?
- Kośćmi, żadne kosteczki. Ale zadziwię Cię i pojadę z Tobą- odpowiedziała i podeszła do wieszaka, na którym wisiał jej płaszcz - Idziesz?
Booth zerwał się z kanapy i wyszedł za Bones z jej biura.
W gabinecie Sweetsa.
- Denerwujesz się? - zapytał Booth i spojrzał na Bones, która ściskała jego rękę gdy czekali w gabinecie Sweetsa na jego przyjście.
- Ja? Nie... Po prostu jestem ciekawa czy On już....
- Wie o nas? - dokończył agent, a Tempe przytaknęła - Jesteśmy dorośli, nie musimy tego ukrywać.
- Czego? - do gabinetu wszedł Sweets, a Bones puściła dłoń swojego partnera, co nie uszło uwadze terapeuty - Doktor Brenna, taka mądra z pani kobieta a boi się pani takich prostych gestów.
- Ja... my… - zaczęła, lecz Słodki jej przerwał i usiadł na fotelu na przeciwko nich.
- Wiem, że wreszcie nastała ta wiekopomna chwila i w końcu przestaliście oszukiwać siebie nawzajem. Niech pan tak na mnie nie patrzy, agencie Booth. Zastanawiałem się tylko czy sami mi to powiecie czy nie?
- Ale co? - teraz to Booth zapytał.
- Nie, pan też? To może ułatwię wam to. Wiem, że jesteście razem, wiem że razem mieszkacie, co więcej wiem że zamierzacie spędzić te święta razem. - powiedział Sweets.
- Ale skąd to...
- Wiem? Mam swoje źródła - Sweets uśmiechnął się triumfalnie.
''Angela'' pomyślał Booth.
- Pani Montenegro był tak uprzejma i mnie oświeciła - dokończył doktor.
''Cha! wiedziałem'' pomyślał Booth, a w jego umyśle zrodził się wspaniały pomysł.
- No to skoro już jesteśmy razem to chyba nasza dalsza terapia nie ma sensu. W końcu chodziło o to, by umocnić nasze relacje. - powiedział agent.
- Dokładnie - przytaknęła Bones.
- W pewnym sensie mają państwo rację - odparła a partnerzy się uśmiechnęli - Rozwiązaliście swoje problemy uczuciowe i tu dodam na marginesie to mój prywatny sukces, bo dopiero teraz możemy przejść do właściwej części terapii - teraz to Sweets się uśmiechnął.
- Co?! - zapytali oboje - Czy to znaczy, że przez rok próbowałeś nas tylko spiknąć? - dodał Booth.
- Można to też tak nazwać, ale tak chodziło o to. A skoro już wszystko jasne to teraz można zająć się problemami na polu zawodowym. Ale to już na następnej sesji terapeutycznej, bo wybaczycie ale inni pacjenci czekają - Sweets był wyraźnie zadowolony, czego nie można było powiedzieć o pozostałej dwójce. Bones i Booth wstali z kanapy i podeszli do drzwi, mieli już wyjść kiedy usłyszeli za sobą:
- Ale teraz to już chyba nie zaprzeczycie, że nie łączą was żadne stosunki? - Sweets zapytał, a partnerzy odwrócili się.
- Wiesz co Słodziutki, masz szczęście że idą święta i należy sobie wybaczać, bo gdyby nie to… Módl się, by święty Mikołaj nie przyniósł Ci rózgi zamiast nowej pary królików doświadczalnych - powiedział Booth i otworzył drzwi.
- I nawzajem - odparł doktorek, a kiedy zamknęły się za nimi drzwi dodał - Nareszcie do nich dotarło - i uśmiechnął się triumfalnie.
- Mówiłam, by wyjechać wcześniej - powiedziała Bones, kiedy wraz z Boothem i jego synem stali w korku na autostradzie - to czas kiedy wszyscy wyjeżdżają na święta.
- A Ty skąd nagle taka obeznana, co? - zapytał agent - Nie martw się, zdążymy. A zresztą i tak już zadzwoniłaś do Angeli więc parę minut w te czy we wte nie zrobi różnicy.
- Jako kierowca powinieneś. - zaczęła lecz Booth jej nie słuchał, cały czas powtarzając w myślach ''Tylko spokojnie, kocham ją, tylko spokojnie, zaraz dojedziemy, tylko... A zresztą'' - także następnym razem ja prowadzę - zakończyła Tempe i uśmiechnęła się.
- Oczywiście kochanie - odpowiedział w pierwszej chwili Booth, nastrojony pozytywnie swoją mantrą, lecz zaraz oprzytomniał - Słucham?!
- Nie patrz na mnie tylko na drogę. - upomniała Bones.
- Jedziemy w tak zabójczym tempie, że ślepy dałby sobie radę - odparł agent - A teraz proszę Cię, dojedźmy w spokoju do Instytutu.
- Nie rozumiem o co to zamieszanie, a ślepy wcale by sobie nie poradził.
''Zaczyna się'' pomyślał Booth, ale uśmiechnął się.
- O! Chyba możemy jechać - zadowolony nacisnął pedał gazu.
Tymczasem w Instytucie Jeffersona trwały ostatnie przygotowania.
- Chyba wszystko gotowe - powiedziała Angela do Hodginsa i włączyła na hologramie choinkę, udekorowaną świecidełkami.
- Chyba tak - odparł - Jedzenie, prezenty, choinka. Brakuje tylko Bootha i Brennan.
- I Parkera, Tempe zadzwoniła do mnie jakiś czas temu i powiedziała, że mały będzie z nimi.
Dodała też, że najprawdopodobniej się spóźnią z powodu korków.
- Ale i tak na nich poczekamy. Nie opłaca się zasiadać do stołu tylko w cztery osoby. No właśnie, nadal nie rozumiem czemu tak namawiałaś Sweetsa by uczestniczył w tym spotkaniu
- wyraził swoje zdanie Hodgins.
- Oj Jack. Poniekąd on też brał udział w operacji uświadomienia Brennan i Boothowi co ich łączy.
- Operacji? Coś jak ''Pustynna burza''? - zażartował naukowiec i ruszył za artystką, która wyszła na główną halę.
- ''Tempeeley''.
- Że co? A skąd ta nazwa? Angela zadziwiasz mnie.
- Siebie też - uśmiechnęła się - A nazwa to połączenie imion naszych drogich przyjaciół. O! O wilku mowa - powiedziała Angela i spojrzała na drzwi wejściowe, w których pojawiła się Bones, Booth i Parker - Cudownie, że jesteście - artystka podeszła do przybyłej trójki, by się przywitać - Wszystko już gotowe, idźcie do Hodginsa a on już was doprowadzi tam gdzie trzeba.
- A Ty gdzie idziesz? - zapytała Tempe.
- Po Camille i Sweetsa - odparła Angela.
- To doktorek też tu jest? Nie, nie mogłaś nam tego zrobić. - powiedział Booth.
- Daj spokój, będzie fajnie - uśmiechnęła się artystka i znikła za rogiem, a agent i jego towarzysze udali się do Hodginsa.
- Sweets? No to wspaniała Wigilia - powiedział Booth - Cześć Jack.
- Witajcie - odparł naukowiec.
- Angela jak zwykle tryska optymizmem, szkoda że trochę nie takim jak potrzeba. - powiedział agent.
- To nazywasz optymizmem? To lekki podchmielenia. Trzeba było ją widzieć podczas przygotowań - odparł Hodgins.
- Aż tak źle? - uśmiechnął się Seeley.
- Źle? Stary, ona była niczym świąteczne tornado...
- Wszystko słyszałam Jack - głos artystki przeszył powietrze - Masz szczęście, że są święta - spojrzała na naukowca, który przybrał skruszoną minę.
Booth i Bones wymienili znaczące spojrzenie.
- Chodźcie, już czekamy - Angela ruszyła przodem, a pozostała czwórka za nią. Zdołali jeszcze usłyszeć jak mruknęła pod nosem - Świąteczne tornado? Powiedział, król laboratorium.
To była iście rodzinna uroczystość i panowała równie rodzinna atmosfera. Nawet Booth powstrzymał się od dogryzania Sweetowi. Bones również bardzo dobrze się bawiła. Z reguły nie lubiła tego typu imprez, ale odkąd zaczęła współpracę z Boothem stawała się coraz bardziej tolerancyjna i otwarta na tego typu uroczystości.
- I jak tam Sweety? - Angela podeszła do swojej przyjaciółki, kiedy inni wesoło rozmawiali przy hologramowej choince. Do uszu obu kobiet dotarł śmiech Parkera, spojrzały w tamtą stronę i zobaczyły jak Booth bierze chłopca na ręce - Parker jest cudowny.
- Wiem - odparła Bones.
- Booth wygląda na szczęśliwego, jego syn również a o Tobie już chyba nie muszę wspominać. Od Ciebie aż bije blask.
- Człowiek nie może świecić.
- A Ty znowu swoje, ale jak widać to już chyba genetycznie uwarunkowane. Mam tylko nadzieję, że wasze przyszłe dzieci odziedziczą rozrywkę po tatusiu.
- Angela! - powiedziała Bones.
- Zarumieniłaś się! No dobra, a teraz chodź bo przyszła pora na prezenty - odpowiedziała artystka i pociągnęła swoją przyjaciółkę w stronę wyimaginowanej choinki.
--
Temperance Brennan siedziała przy laptopie w sypialni Bootha. Obok komputera na biurku leżała jej ostatnia książka, a raczej jej maszynopis, który miał zostać oddany do druku. Poza tym w rogu stała cyfrowa ramka na zdjęcie, w której co parę sekund zmieniała się fotografia. Był to prezent jaki ona i jej partner dostali od przyjaciół z Instytutu. Brennan zastanawiała się tylko, skąd wzięli tyle wspólnych zdjęć jej i Bootha.
Było wigilijne przedpołudnie, za oknem padał śnieg, otulając wszystko białą kołdrą. Nagle na ekranie monitora pojawił się znaczek sygnalizujący odbiór nowej wiadomości. Bones właśnie korespondowała z wydawcą, który właśnie potwierdził że jej książka zostanie wydana na początku marca. ''Koniec'' pomyślała i zadowolona oparła się o oparcie fotela. Zamknęła oczy. Do jej uszu dotarł śmiech Parkera, który wraz z Boothem ubierał w salonie choinkę. Tempe czuła się wspaniale. To miały być jej pierwsze święta spędzone w rodzinnym gronie. ''Co za ironia'' pomyślał i uśmiechnęła się. Jeszcze rok temu, gdyby ktoś jej powiedział, że zamiast badania kości będzie wolała święta - wyśmiałaby go i kazała się udać do psychiatry. A teraz z radością oczekiwała wigilijnej kolacji, była tym tak podekscytowana, że nawet upiekła ciasto. Gdy przyłapał ją na tym Booth, myślał że zwariował. Jego partnerka, racjonalna i logiczna Bones, była ubrudzona mąką i zagniatała cisto. Świat oszalał. Na to wspomnienie Temperance jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Bones! - z zamyślenia wyrwał ją głos jej partnera.
- Tak?!
- Mogłabyś przyjść na chwilkę?
- Jak coś chcesz to Ty przyjdź - uwielbiała się z nim przekomarzać.
- Yy... Problem w tym, że nie mogę!
Ciekawość zwyciężyła. Schowała maszynopis i ruszyła do salonu.
- Booth, coś Ty znowu zrobił. - nie dokończyła, gdyż to co zobaczyła wywołało u niej atak niekontrolowanego śmiechu. W salonie, przy choince stał zaplątany w kolorowe lampeczki jej partner.
- No i co Cię tak śmieszy? Naprawdę. Lepiej byś podeszła i pomogła mi - odparł Booth.
Brennan cały czas krztusząc się ze śmiechu, podeszła do niego. On agent specjalny, silny i męski, pan złota rączka - nie mógł poradzić sobie z ozdobami choinkowymi.
- Stój spokojnie, bo nigdy się nie wyplączesz - powiedziała - A gdzie jest Parker? Myślałam, że Ci pomaga.
- Poszedł po łańcuchy. To nie jest zabawne Bones.
- Owszem jest.
- Tata? - do pokoju wszedł Parker trzymając łańcuchy. Booth i Brennan spojrzeli wjego stronę. Chłopiec stał wpatrując się w scenę rozgrywająca się przed jego oczami.
- Tak synku? - zapytał agent, a mały przekrzywił lekko głowę w bok i zapytał:
- Czemu przebrałeś się za choinkę?
Na to pytanie Tempe już nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Poczekaj, niech no tylko się wyswobodzę z tego, tego... - powiedział agent i zaczął zrzucać z siebie świecidełka.
- Booth, nieeee... -Bones zaczęła uciekać przed swoim partnerem po całym salonie - Parker pomocy!
A chłopiec tylko usiadł i z rozbawieniem przyglądał się dwójce dorosłych ganiających się jak dzieci dookoła kanapy.
Nadszedł wigilijny wieczór. Za oknami panował już zmrok, na ulicach paliły się świąteczne ozdoby. W mieszkaniu Bootha było podobnie - stół przyszykowany, udekorowana choinka i stosik prezentów pod nią. Bones stała oparta o futrynę i przyglądała się jak jej partner odpędza Parkera od prezentów.
- Najpierw wieczerza - powiedział agent do syna i poprowadził go do stołu - Bones, a Ty masz zamiar tam przestać cały wieczór? - zwrócił się do Tempe.
- Nie, już idę - odparła i skierowała się w stronę stołu.
'' Jak ja mogłam tego nie lubić?'' zapytała samą siebie, kiedy podczas kolacji popatrzyła na Bootha siedzącego obok niej.
- Mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz? - zapytał i uśmiechnął się.
- Nie, tak tylko, te całe święta to nie taki beznadziejny pomysł.
- Nareszcie to do Ciebie dotarło - uśmiech nie schodził z twarzy agenta, który nachylił się i szepnął Bones na ucho - Kocham Cię.
- A mnie kochasz? - zapytał Parker, który jak widać oprócz czarującego uśmiechu, także dobry słuch odziedziczył po ojcu.
- Ciebie też - odparł Booth.
Po kolacji nadszedł czas na prezenty. Oczywiście jako pierwszy przy choince znalazł się Parker. Bones i Booth usiedli na kanapie i przyglądali się wyczynom chłopca, który zdążył już rozpakować pierwszy prezent.
- Ale super! O takiej marzyłem - powiedział uradowany malec, kiedy rozpakował podarek, była to kolejka elektryczna.
- Przekazałem świętemu Mikołajowi Twój list - powiedział Booth zadowolony, że jego prezent przypadł do gustu synowi.
- Dobrze wiesz, że świętego Mikołaja. - zaczęła Temperance lecz napotkała wzrok Seeleya - ...świętego Mikołaja nie trzeba pouczać. On na pewno wie co każde dziecko chciałoby dostać - dokończyła, a na twarzy jej partnera pojawił się uśmiech - Ale...
''Jak zwykle musi być jakieś ale'' pomyślał Booth.
- Ale ja też mam dla Ciebie prezent. Jest zapakowany w ten zielony papier - powiedziała Brennan, a chłopiec sięgnął po pakunek i zaczął go rozpakowywać.
- Wow! Widziałem takie na wycieczce. Co to jest? - zapytał mały.
- To mini mikroskop - odpowiedziała dumnie Tempe.
- Nie no, Bones! Chcesz zrobić z mojego syna zezulca? - zażartował Booth.
- Takiego jak ja? - zapytała Brennan, a jej partner popatrzył na nią i po chwili powiedział:
- Wiesz co, niektóre zezulce nie są takie złe...
Chłopiec bawił się swoją kolejką elektryczną, a Booth i Brennan przytuleni siedzieli na sofie. Nie musieli nic mówić, wystarczyła im sama ich obecność, uczucie bliskości drugiej osoby.
- Nie dałem Ci jeszcze swojego prezentu - powiedział agent.
- Ja Tobie też. Poczekaj chwilkę - podniosła się i poszła do sypialni, a Booth podszedł do komody stojącej niedaleko kanapy. Wyjął z niej średniej rozmiarów paczkę i wrócił z nią na kanapę, chowając za sobą prezent. Po chwili dołączyła do niego również Temperance niosąc ze sobą pudełko o gabarytach podobnych do prezentu agenta. Siadła obok partnera.
- No to może ja zacznę, dobrze? - zaproponował Booth, a Bones przytaknęła. Agent wyjął zza siebie pudełko i podał je Temperance - Wesołych Świąt.
Brennan wzięła prezent i zdjęła wieczko i uśmiechnęła się. W środku na czerwonej wyściółce leżała książka, a konkretnie...
- Słownik frazeologizmów? - zapytała antropolog i spojrzała na Seeleya.
- Mówiłem Ci czego możesz się spodziewać. Ale prawdziwy prezent jest w środku.
Brennan otworzyła słownik, w środku była koperta. Wyjęła zawartość - dwa bilety lotnicze.
- Co to jest? - zapytała.
- Bilety, nie widać?
- Widać, ale...
- Posłuchaj, wiem jak ważna jest dla Ciebie praca i nie chciałbym, abyś z mojego powodu z czegoś rezygnowała. Pamiętam, że co roku gdzieś wyjeżdżałaś i tak tez będzie tym razem. Z małą różnicą, lecę do tej Kanady z Tobą - powiedział Agent.
Brennan nie wiedziała co odpowiedzieć. Nigdy, nikt czegoś takiego dla niej nie zrobił.
- Dziękuję - wydusiła z siebie w końcu.
- Ale musisz mi coś obiecać - zaczął Booth - W Sylwestra robisz sobie wolne i razem gdzieś wychodzimy, OK?
Bones przytaknęła i przytuliła się do swojego partnera.
- A teraz czas na mój prezent - powiedziała i podała agentowi pudełko - Wesołych Świąt.
Booth wziął od niej pakunek. Był bardzo ciekaw co też podarowała mu jego partnerka. Otworzył wieczko. W środku znajdowały się jakieś kartki. Popatrzył na Bones.
- To moja najnowsza powieść. Oczywiście jest to jeszcze maszynopis, ale już nic nie będzie zmieniane. Chciałam, abyś pierwszy ją zobaczył - powiedziała Tempe.
- Dziękuję - odparł Booth i wyjął gruby plik kartek, a Bones dodała widząc że agent za bardzo nie wie o co chodzi z tym prezentem:
- Przeczytaj dedykację, tam jest mój prezent.
Zrobił tak jak mu powiedziała. Przerzucił parę kartek i otworzył na stronie z dedykacją. Zaczął czytać.
''Książkę chciałam zadedykować ważnym dla mnie osobom, a zwłaszcza jednej. Osobie, dzięki której z każdym dniem staję się lepsza, mądrzejsza, dzięki której żyję. Dedykacja ta, jest dla mojego partnera, przyjaciela, mężczyzny którego kocham, ojca mojego dziecka - Agenta Specjalnego Seeleya Bootha''
Temperance ''Bones'' Brennan
Przeczytał jeszcze raz. Napisała dziecka? Nie. ''Chyba nie chodziło jej o Parkera?'' pomyślał. Z pomiędzy kartek wysunęła się koperta. Podniósł ją i otworzył. Gdy wyjął zawartość, wreszcie do niego dotarło.
- To nasze dziecko - usłyszał głos Bones - to zdjęcie z ultrasonografu. Oczywiście widać na razie tylko początkowe stadium rozwoju.
Nie mógł w to uwierzyć. On i Tempe będą mieli dziecko. Zostaną rodzicami. Czy mógł dostać lepszy prezent?
- Bones.Od kiedy?
- To drugi miesiąc. Nie cieszysz się?
- Nie cieszę?! Bones, Ty chyba żartujesz! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Kocham Cię! - mocno ją przytulił i pocałował.
''To nie dzieje się naprawdę'' pomyślał jakiś czas później kiedy patrzył jak Bones pomaga Parkerowi sprzątnąć zabawki. Dwie najważniejsze osoby w jego życiu, a właściwie trzy były z nim. Jego marzenia się ziściły. Kobieta, którą kochał nad życie była przy nim, co więcej oczekiwała jego dziecka. Dla kogoś innego mogło to być zwykłym następstwem rzeczy. Jednak nie dla tej pary. Bones była wyjątkowa i Booth o tym wiedział, znał jej podejście do macierzyństwa. Nie chciał jej naciskać, a to ona zrobiła mu taką niespodziankę.
- Nad czym tak myślisz? - Brennan podeszła do niego. Założyła ręce na jego szyję, a on objął ją w talii.
- Zastanawiałem się, czy na to wszystko zasłużyłem. Na Ciebie, Parkera, nasze dziecko, które ma się urodzić...
- Booth, nie znam innej osoby, która zasługiwałaby na szczęście bardziej niż Ty - odparła i położyła głowę na jego klatce piersiowej.
- Chyba będę musiał podziękować Bogu za to wszystko.
- Podziękujemy razem.
- Słucham? Od kiedy stałaś się wierząca? - Bootha lekko zaskoczyło jej wyznanie.
- Nie stałam się nagle katoliczką. Po prostu wierzę, że coś, ktoś czuwa nad nami. Zresztą już raz miałam okazję się o tym przekonać.
- Nie rozumiem - powiedział Booth.
- Nie musisz. Dzięki temu jesteś teraz przy mnie. Jesteśmy razem - odpowiedziała Tempe.
Oboje stali w ciszy, ale nie była to niezręczna cisza. Oni rozumieli się bez słów. Każde z nich wiedziało co teraz czuje ta druga osoba. Booth przytulił ją mocniej powiedział:
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też kocham - odparła Bones. Tak, tego była pewna najbardziej na świecie.
EPILOG
Bones i Booth siedzieli na skórzanej kanapie. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające dzieci oraz różnego rodzaju plakaty matek z dziećmi na rękach lub w zaawansowanej ciąży. Partnerzy znajdowali się przed kabinetem lekarskim i oczekiwali na swoją kolej.
- To wszystko się opóźnia - powiedziała Temperance spoglądając na zegarek - A chciałam jeszcze wrócić do Instytutu, przywieźli nowe szczątki.
- Bones, już Ci mówiłem co o tym myślę. Powinnaś odpoczywać, a nie ciągle pracować - odparł agent i spojrzał na swoją partnerkę.
- Booth, ja jestem w ciąży a nie obłożnie chora. Zresztą w Chinach ciężarne kobiety pracują na olbrzymich plantacjach ryżu do samego porodu. A bardzo często jest tak, że już kilka godzin po urodzeniu dziecka wracają do pracy.
- Ale my nie jesteśmy w Chinach, tylko w Stanach. A Ty nie jesteś jakąś chińska chłopką tylko doktorem antropologii. Powinnaś dbać o siebie i o nasza córkę. - powiedział Seeley.
- Skąd ta pewność, że to będzie dziewczynka. A jeśli to będzie chłopiec? - zapytała Brennan.
- Szósty zmysł - Booth posłał jej czarujący uśmiech, a Tempe spojrzała na niego spod zmrużonych powiek.
- Już Ci tłumaczyłam, że nie istnieje coś takiego jak ''szósty zmysł''.
- Państwo Booth? - do poczekalni weszła pielęgniarka przerywając wywód Bones.
- Właściwie to... - zaczęła Temperance lecz agent jej przerwał:
- Tak, to my.
- Zapraszam do środka - powiedziała kobieta, a Bones i Booth weszli do gabinetu. Był on rozdzielony na dwa pomieszczenia, jedno z biurkiem lekarza, a drugie jako specjalistyczny pokój do badań i to właśnie na ten pokój wskazała pielęgniarka i powiedziała - Proszę się przygotować. Doktor Stevenson zaraz przyjdzie.
- Dziękujemy - odparł Seeley, a pielęgniarka wyszła pozostawiając ich samych.
Parę minut później Tempe już leżała na łóżku, koło niej stał Booth, a lekarz przygotowywał aparat do USG.
- Jesteście państwo gotowi, by dowiedzieć się kogo przywitacie na świecie? - zapytał doktor i nałożył przy tym zimny żel na dość już sporych rozmiarów brzuch Brennan.
- Oczywiście że jesteśmy. Ale ja i tak wiem, że to będzie dziewczynka - odparł agent.
- Nie bądź tego taki pewien. To może być chłopiec - nie dawała za wygraną jego partnerka.
- Bones, już ja się o to postarałem by na świat przyszła córka.
- Ciekawe w jaki sposób. - prychnęła Tempe.
Lekarz przysłuchiwał się tej rozmowie z lekkim rozbawieniem, równocześnie obserwując ekran monitora.
- Booth, nie drocz się ze mną. Jestem w ciąży.
- A od kiedy to taka delikatna się zrobiłaś, jeszcze w poczekalni chciałaś rodzić jak Chinki.
- Ekhm, nie chciałbym przeszkadzać, ale chyba będziecie państwo zainteresowani tym co zaraz powiem - powiedział doktor Stevenson - Mogę?
- Oczywiście - odpowiedzieli chórem partnerzy.
- Z tego co przed chwilą usłyszałem kłócą się państwo o to, jakiej płci będzie dziecko. To chyba nie będzie konieczne.
- O Boże! Czy chce pan przez to powiedzieć, że nasze dziecko będzie obupłciowe? Bones wiedziałem, że jesteś inna ale żeby aż tak? Za dużo czasu spędzałaś przy kościach w czasie ciąży - powiedział agent.
- Booth sama siebie nie zapłodniłam! - odparła Brennan - A zresztą nie jest możliwe by dziecko było obupłciowe.
- Spokojnie. Może najpierw posłuchacie państwo tego. - powiedział lekarz i włączył mały głośnik. Ciszę w gabinecie wypełnił dźwięk miarowego bicia serca. Booth i Bones słuchali jakże tej cudownej dla nich melodii w milczeniu. Temperance nigdy wcześniej nie doznała podobnego uczucia. Spojrzała na swojego partnera. Jego czekoladowe oczy lśniły, a na twarzy malował się uśmiech.
- Mocno bije to serduszko - powiedział Booth.
- Dwa serduszka - odparł doktor Stevenson.
Temperance i Seeley zrobili zdziwione miny.
- Dwa? - zapytała w końcu Bones, a lekarz pokiwał głową i powiedział:
- Nosi pani bliźniaki: chłopca i dziewczynkę.
- Ale jak to możliwe. Przecież poprzednie badanie. - Bones starała się jakoś racjonalnie to wyjaśnić. Natomiast Booth stał pogrążony w jakimś transie. ''Bliźniaki, cholera. Będziemy mieli bliźniaki'' takie myśli kołatały mu się teraz w głowie. Tymczasem lekarz udzielał odpowiedzi na pytanie swojej pacjentki:
- Tak, poprzednie badanie wykazało co innego, ale to było bardzo wczesne stadium rozwoju. I dzieci ułożyły się w podobnej pozycji, także jedno przysłoniło drugie. to się zdarza, ale teraz już wszystko widać - lekarz odwrócił monitor w stronę nadal zaskoczonych przyszłych rodziców - Zostawię teraz na chwilę państwa samych. Podejrzewam, ze musicie się oswoić z tą myślą. Jeżeli będę potrzebny, to jestem w pokoju obok.
Lekarz wstał i wyszedł. Bones dotknęła ręką monitora, na którym cały czas widoczne były dwie istotki.
- Wow! - tylko tyle był w stanie wykrztusić z siebie Booth. Nagle w pokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu komórkowego - nie wyłączyłaś komórki? Bones.
- Przepraszam, ale mogą dzwonić z Instytutu. Booth proszę odbierz - powiedziała Brennan i ponownie spojrzała na ekran monitora. Ona i Booth zostaną rodzicami i do tego bliźniaków.
''Moje maleństwa'' pomyślała. W tym samym czasie jej partner grzebał w jej torebce próbując znaleźć telefon, który cały czas dzwonił. W końcu znalazł.
- Booth - powiedział odbierając połączenie.
- Czyżbym pomyliła numer? - to była Angela.
- Nie, jeżeli dzwoniłaś do Bones to wybrałaś dobry numer, ale ona teraz raczej nie będzie rozmawiać.
- A co się stało? Mówiła, że mieliście dzisiaj być u lekarza by dowiedzieć się jakiej płci będzie dziecko. Czy coś się stało z maleństwem? - w głosie artystki można było wyczuć troskę.
- Nadal jesteśmy u lekarza. A jeśli chodzi o dziecko to wszystko w porządku. Nawet podwójnym.
- Nie rozumiem.
- Bones nosi bliźniaki! Rozumiesz? Zostanę tatą bliźniaków - oznajmił z nieukrywaną radością agent. W odpowiedzi usłyszał jakiś łomot - Angela, jesteś tam? - chwila ciszy - Angela?
- Jestem, jestem.
- Co to przed chwilą było? Ten hałas?
- Nic, po prostu upadł mi telefon z platformy. Ale czy mógłbyś powtórzyć to co wcześniej powiedziałeś? Chciałbym mieć pewność, że się nie przesłyszałam. To ile Twoich dzieci nosi Tempe?
- Dwoje - odparł rozbawiony Booth.
- Zostanę podwójną ciocią! - piszczała Angela do słuchawki - Booth ty cholerny ogierze!
Agent uśmiechnął się.
- Brennan Cię jeszcze nie zabiła za to co jej zrobiłeś? Wiesz dla niej jedno dziecko było już wyzwaniem, a dwoje. - zapytała artystka z radością.
- Jeszcze mi się nie dostało. Ale to chyba dlatego że jest jeszcze w szoku, podobnie zresztą jak ja - odparł agent.
- A mogłabym jednak zamienić z nią słówko?
Booth podał telefon Bones.
- Witaj Ange, już wiesz? - zapytała antropolog.
- Sweety, nawet nie wiesz jak się cieszę. To cudowna wiadomość - Brennan nie widziała twarzy swojej przyjaciółki, ale z łatwością mogła ją sobie teraz wyobrazić - Cieszysz się?
- Bardzo - odpowiedziała Bones - Nawet nie wiesz jak.
Booth podszedł do łóżka Brennan i złapał ją za rękę.
- Porozmawiamy później Ange, dobrze?
- Jasne. O Boże, bliźniaki. Nie. Trzymaj się Bren.
- Ty też - odparła Bones i rozłączyła się.
- Angela tak się ucieszyła jakby to ona była w ciąży a nie ty - powiedział Booth - A Ty się cieszysz?
Temperance spojrzała na niego, w jej oczach lśniły łzy.
- Nigdy nie myślałam że taka wiadomość wzbudzi we mnie tyle emocji. Ja nie wiem co... Jestem szczęśliwa - powiedziała w końcu, a agent przytulił ją do siebie.
- Chyba trzeba będzie pomyśleć o zakupie większego mieszkania.
- Domu - przerwała agentowi Brennan - Takiego domu o jakim mi opowiadałeś - na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Z telewizorem? - zażartował Booth i również się uśmiechnął.
- Z telewizorem. A co najważniejsze z nami.
- Boże Bones! Nie mogę w to uwierzyć. - powiedział Booth.
- A co ja mam powiedzieć? Nie dość, że po raz pierwszy w ciąży to na dodatek od razu w bliźniaczej.
- Dwójka za jednym zamachem - powiedział agent - Mówiłem Ci, że się postarałem - nachylił się by pocałować Bones - Kocham Cię.
- Ja też Cię kocham mój samcu alfa - odparła, złapała Bootha za krawat i przyciągnęła go do siebie by go pocałować.
KONIEC
54