WzM 10 Bite Club 8 rozdział PL


Rozdział 8

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

Świat Claire stał się nagle bardzo przejrzysty - przejrzysty w wysokiej rozdzielczości (HD). Mogła zobaczyć mieniące się światło naokoło ostrza noża Giny. Pot na czole Giny. Sposób w jaki zrównoważyła swój ciężar, kiedy atakowała.

Claire zepchnęła Mirandę z drogi i w tym samym ruchu zatrzasnęła swoje przedramię pod kątem prostym do Giny kiedy ręka trzymająca nóż dotarła do niej. Pamiętała szermiercze pozy Eve. Wydawały się dobrą rzeczą do wykonania.

Nóż Giny nie trafił. Claire widziała krawędź sunącą do niej, cal (1 cal = 2,54 cm - przypuszczenie tłumacza) od jej lewego łokcia i wiedziała, że powinna się bać, bo, mój Boże, była w walce na noże z Giną, i nikt nie nadchodził aby jej pomóc. Nikt nawet nie wiedział, co się działo. Nie Shane albo Michael lub Eve, nie Amelie, nawet nie Myrnin.

Ale, dziwnie, dokładnie teraz nie miało to znaczenia. Wszystko było spokojne i ciche w środku i przypuszczała, że powinna poczuć się przerażona, ale nie była. Nic nie czuła.

Shane dał jej lekcje, jak przyłapać kogoś na pomyłce - to była gra, taka, która kończyła się z nią na jej plecach bardziej niż z nim na jego, a ona kochała śmiech i uczucie ciężaru przygniatającego ją. Ale teraz otoczyła to wszystko murem i rozebrała na najczystsze części.

Mogła to zrobić. Musiała to zrobić.

Zrobiła krok naprzód ciała Giny i postawiła lewą stopę za siebie pomiędzy Giny. To położyło jej ukośną nogę pod kątem, poniżej kolana Giny.

Kiedy Gina ruszyła na nią z nożem, Claire chwyciła jej nadgarstek, cisnęła nim i pozbawiła ją równowagi. Gina zaczęła się wycofywać, potem zaskamlała kiedy naciągnięta noga Claire odebrała wytrzymałość jej kolanu.

Upadła na plecy. Claire wykręciła nóż z ręki Giny i opadła jednym kolanem na jej klatkę piersiową, przytrzymując ją. Zamarła patrząc na nią w dół, oddychając z trudem. Poczuła teraz gorąco i drżenie, a impuls aby wziąć ten nóż i zrobić z nim coś okropnego podniósł się wewnątrz. Smakował jak wściekłość i strach i wszystkie te okropne rzeczy, które kiedykolwiek czuła i przez chwilę, tylko chwilę, pomyślała o tym, jakby to było sprawić aby Gina poczuła to, aby sprawić aby Gina cierpiała.

Oczy Giny stały się szerokie, obserwując ją. Wiedziała. Też to mogła zobaczyć, i po raz pierwszy kiedykolwiek, Claire zobaczyła, że Gina rzeczywiście się bała.

- To jest to, co zobaczyłam, - powiedziała Miranda małym, cichym głosem nad łokciem Claire. - Ale nie zamierzasz tego zrobić. Jesteś dobrą osobą.

Claire nie czuła się jak dobra osoba, nie w tym momencie. Czuła się chora i trochę mdło i nie opierała się, kiedy Miranda wyjęła jej z ręki nóż.

- Ale ja nie jestem tak dobra, - powiedziała Miranda i dźgnęła nożem w dół na klatkę piersiową Giny.

Claire krzyknęła i przytrzasnęła Mirandę poza drogą, mocny zapora ciała, która posłała Mir potykającą się, potem toczącą. Nóż upadł na trawę. Gina wygramoliła się po niego, ale Claire dotarła tam pierwsza, podniosła go i trzymała po swojej stronie. Gina powoli wspięła się na nogi, oddychając szybko, z brodą w dół. Strach teraz odszedł, zastąpiony szaloną ilością wściekłości.

- Monica, - powiedziała Claire. - Wycofaj pit bulla. Teraz, zanim to się pogorszy.

Kilka dręczących sekund ciszy minęła zanim Monica powiedziała, - Gina. Yo, suko, wyluzuj. Skończymy to innym razem.

- Oddaj mi mój nóż, - powiedziała Gina.

- Um… nie. - Claire złożyła go i wsunęła do kieszeni swoich jeansów. - Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujesz jest broń.

- Kupię ci inny. Daj spokój, Gina. Idziemy. - Jennifer chwyciła ramię Giny i pociągnęła je, rzucając okiem na Claire z mieszanką strachu i respektu. - Tak jak Monica powiedziała. Dostaniemy to później.

Gina wskazała na Claire. - Ty. Dostanę ciebie później.

Claire wzruszyła ramionami. - Zrób to.

Jennifer odciągnęła swoją przyjaciółkę. Monica odwróciła się już i odchodziła. Zatrzymała się bezpośrednio zanim skręciła za róg aby rzucić okiem w tył i lekko skinąć Claire.

Dziwne. To też prawie wyglądało jak szacunek.

Cisza. Claire słuchała bryzy, odległego śmiechu studentów nadchodzących z poza drzew i nagle nie mogła ustać na nogach. Usiadła - rozwalona - i schowała czoło w dłoniach.

Miranda przypełzła aby usiąść obok niej. - Dziękuję. - powiedziała.

- Za co?

- Powstrzymanie mnie. Ale nie wiesz. Nie wiesz jak to jest.

- Być zastraszanym? Coś o tym wiem.

Miranda patrzyła na nią ze smutkiem i pewnego rodzaju dziwną litością. - Nie, nie wiesz, - powiedziała. - To działo się odkąd byłam w przedszkolu. Nie one przez cały czas, ale wiesz, inne dzieciaki. Codziennie. To nigdy nie przestaje i nigdy nie odchodzi, podziękowania dla Internetu - to po prostu dzieje się każdej minuty, codziennie. A ja prostu chcę to zatrzymać. Wiesz, myślę o tym, jak to zrobić. Jak ich zabić. Wszystkie rodzaje skomplikowanych rzeczy, jak złapanie ich w pułapki w dołach i pogrzebanie żywymi, albo pokrycie ich betonem.

To była najbardziej sensowna rzecz, jaką Claire kiedykolwiek od niej usłyszała - i także najbardziej bolesna. Otoczyła Mirandę swoim ramieniem. Ścieśniając się oczekiwała, że Miranda będzie źle pachnieć, ale tak nie było; pachniała jak cytrynowy szampon i mydło. Z małym uaktualnieniem ubrań i lepszym makijażem i włosami, byłaby ładna.

O, Boże, pomyślała rozbawiona. Eve wpłynęła na mnie. Bo stara Claire, ta, którą była przed Domem Glassów nigdy by nawet nie pomyślała o wyglądzie Mirandy.

- Wytłumacz mi, czemu przyszłaś aby mnie znaleźć, - powiedziała. - Czy było to po prostu dlatego, że zobaczyłaś walkę na noże?

- Tak, - powiedziała Miranda. A potem natychmiast, - Nie. Było coś innego.

- Co?

Miranda spojrzała w górę na nią tymi dziwnymi, niepokojącymi, świecącymi oczami. - To odnośnie Shane'a. Myślę, że ma kłopoty. Jest coś złego w jego głowie. Mogę to prawie zobaczyć.

Telefon Claire zabrzęczał o uwagę - wiadomość. Sprawdziła ją. Była, szokująco, od Myrnina; nie myślała, że nawet wiedział jak wysyłać wiadomości. Widocznie, znowu znalazł swoją komórkę.

Mówiła, Gdzie jesteś, głupia dziewczyno? Biegnij szybciej!

Claire westchnęła. - Cholera! Możesz mi o tym opowiedzieć, kiedy będziemy iść?

###

Miranda oczywiście nie miała wielu szczegółów. Psychiczne wrażenia były najbardziej bezużytecznymi rzeczami kiedykolwiek, o ile Claire mogła powiedzieć - to były zawsze uczucia i wrażenia i niejasne ostrzeżenia i połowę czasu wydawało się jakby Miranda robiła rzeczy gorszymi przez próbowanie zapobiegnięciu czemuś złemu. Jak dzisiaj. Cała ta rzecz z Giną nie stałaby się gdyby Miranda nie przyszłaby próbując tego zatrzymać. Cóż, prawdopodobnie.

Zimnokrwista smuga przemocy Mirandy martwiła Claire prawie tak bardzo jak psychiczne tendencje Giny. Pomyślała o zemście niebezpiecznie pod względem graficznym.

- Spróbujmy jeszcze raz - powiedziała kiedy schodziły w dół najbardziej opustoszałej ulicy, która prowadziła do zaułka, gdzie znajdowało się wejście do laboratorium Myrnina. - Więc to co widzisz to Shane w kłopotach, ponieważ wda się w walkę.

Miranda skinęła głową, tak energicznie, że jej splątane włosy podskoczyły. - W złą, - powiedziała. - I zostanie ranny. Nie mogę powiedzieć jak bardzo, ale myślę, że zostanie mocno ranny.

- To jest dzień czy noc?

Miranda pomyślała o tym marszcząc brwi. Kopnęła pustą, plastikową butelkę i cofnęła się, kiedy pies zaszczekał w jednym z podwórzy, które mijały. Domy na ulicy były zniszczone, z kratami na oknach. Tylko dom Dayów na końcu ulicy - lustro dla domu, gdzie mieszkała Claire, tym będącym własnością Michaela Glassa - wyglądał na ładnie utrzymanego, a nawet potrzebował nowej warstwy farby. - Nie mogę powiedzieć, - powiedziała w końcu. - To się dzieje w środku. W pomieszczeniu. Ludzie patrzą. Są bariery.

- Takie z napojami? (chodzi tu o to, że w oryginale w poprzednim zdaniu słowo bariery jest tłumaczone jako „bars” co ma bardzo wiele oznaczeń np. bary, takie z napojami jak i bariery, kraty, pręty i innego typu ogrodzenia takie jak np. w klatce - przypuszczenie tłumacza)

- Nie, takie jak klatka.

To było niezdrowo prawdopodobne, bo Shane wydawał się kończyć za tymi rodzajami barier zbyt często. - Jak wielu ludzi?

Wzruszyła ramionami. - Jest ciemno; nie mogę powiedzieć. Może dużo? Nie - więcej. Więcej niż dużo. Z daleka. Tam, ale nie tam.

To było zdecydowanie niejasne i w ogóle nie pomocne. Walka - cóż, to było coś, co szczerze w ogóle nie było niezwykłe. Shane był urodzonym wojownikiem. Ale zostanie poważnie rannym - dobrze, to było niepokojące.

- Czy jest jakiś sposób aby powiedzieć, kiedy to się stanie?

Miranda potrząsnęła głową. - To jest dość jasne, więc może za kilka dni? Tydzień? Ale nie wiem. Czasami to jest zdradliwe. A czasami także to odchodzi. Rzeczy nie zawsze są oczywiste.

- Okej, cóż, dzięki. Spróbuję na niego uważać. To nie było wiele, bo Claire wiedziała, że nie mogła spędzić całego swojego czasu uważając na niego. Ostrzeżenie go pomogłoby, ale znając Shane'a, nie rozwiązałoby też problemu. Jeśli by czuł jakby musiałby być w walce, byłby w niej - czy zostałby ranny czy nie.

- Powinnaś iść do domu, - powiedziała Claire. - Muszę iść do pracy. Mir?

Miranda zatrzymała się, patrząc na nią. Claire zdała sobie sprawę, że stawała się wyższa; nadal rosła. Była wyższa niż Claire była teraz i byłaby prawdopodobnie wzrostu Eve albo wyższa zanim przestanie rosnąć.

- Jutro spotkaj się ze mną w domu, - powiedziała Claire. - Jeśli Myrnin nie będzie mnie potrzebował, pójdziemy na zakupy. Okej?

Miranda uśmiechnęła się do niej - słodkim, zachwyconym, serdecznym wyrazem, który rozświetlił jej całą twarz. Nie, jej całe ciało. To było jakby nikt nigdy jej tego nie zaoferował. - Okej! - powiedziała. - Nigdy nie była na zakupach.

Claire zamrugała. - Nigdy?

- Nie. Moi rodzice kupowali mi rzeczy, zanim umarli. A teraz ludzie czasami przynoszą mi rzeczy, ale nigdy nie poszłam sama. Czy to jest fajne? Wygląda na fajne.

- Jest fajne, - powiedziała Claire. Miała nagły impuls aby przytulić dziewczynę, więc tak zrobiła. Miranda czuła wszystkie kości i niezgrabne kąty, ale entuzjastycznie odwzajemniła uścisk. - Idź prosto do domu i zostaniesz tam. Monica może się wycofać, ale Gina ma coś w rodzaju fioła. Chociaż myślę, że będzie mnie poszukiwać.

- Będzie, - powiedziała Miranda odległym, dziwnym rodzajem głosu, którego Claire się bała. - Nadejdzie. Wkrótce. - Zamrugała i uśmiechnęła się. - Do zobaczenia jutro!

Praktycznie odeszła podskakując. Claire patrzyła jak odchodzi, potrząsnęła głową i skierowała się do jaskini potwora.

Potwór stał na środku laboratorium, stąpając i potrząsając swoją komórką jakby próbował przywrócić ją do pracy zwykłą siłą. Znowu zmienił ubrania - tym razem na Wiktoriański długo-ogonowy czarny płaszcz, purpurową kamizelkę, beza koszuli i czarne spodnie. Tym razem wyrzucił królikowe kapcie na rzecz prawdziwych butów. Kiedy przyszła biegnąc truchtem schodami w dół, wyglądał na tak odczuwającego ulgę, że prawie cofnęła się o krok albo dwa.

- Tu jesteś! - zawołał i wyciągnął do niej swój telefon. - Ta rzecz nie działa.

- Działa. Dostałam twoją wiadomość.

- Ale wysyłałem ją w kółko i w kółko, a potem on po prostu przestał działać.

Przestał działać, bo ewidentnie, naciskał przyciski tak mocno, że je zepsuł. Claire potrząsnęła głową, wzięła telefon i wrzuciła go do kosza na śmieci w kącie. - Załatwię ci inny, - powiedziała. - Więc? Jestem tutaj. Co to za kryzys?

Zatrzymał się i wpatrywał się w nią. - Bishop jest na wolności, a ty pytasz mnie, jaki może być kryzys? Naprawdę?

- Ja… myślałam, że wampiry zadbają o to.

- Rzeczywiście. Oliver wziął połowę wampirów w Morganville zasięgających informacji od drugiej połowy.

- Tylko połowę?

- Połowę, której możemy powierzyć przesłuchanie połowy, której nie możemy, - powiedział Myrnin. - Smutna prawda, ale jest więcej niż kilku, którzy woleli otwartą tyranię Bishopa, niż bardziej rozsądne podejście Amelie. Zawsze jest kilku, Claire, którzy lubią, kiedy mówi im się co mają robić zamiast wymaga myślenia. I ci są tymi, których powinnaś się obawiać. Obawiam się, że to dotyczy również ludzi. W dzisiejszych czasach krytyczne myślenie stało się niestety rzadką umiejętnością.

Skinęła głową, bo już to wiedziała. - Więc co chcesz, żebym zrobiła?

- Chcę żebyś porozmawiała z Frankiem. Potrzebujemy go aby był czujny na jakikolwiek znak Bishopa. Ma kontrolę nad systemem monitorującym i powinien być w stanie zapewnić nam solidne wskazówki.

- Czekaj, chcesz, żebym ja to zrobiła? Czemu nie ty?

Myrnin wyprostował się do swojej pełnej wysokości, z rękoma ściśniętymi za jego plecami. - Mam rzeczy do zrobienia, - powiedział. - I… Frank i ja mogliśmy mieć małe nieporozumienie. Już ze mną nie rozmawia.

- On - Czekaj, może to zrobić?

- Cholera, jasne, że mogę. - Żwirowaty głos Franka dochodził z głośnika jej komórki, stłumiony przez jej kieszeń, ale nadal wyraźnie słyszalny. - Mogę robić co chcę i nie chcę już nic więcej słyszeć od tego dupka.

- Frank - westchnęła Claire. - Dobrze. Wiesz, że nienawidzę tego. Nienawidzę tego, że szczerzcie na siebie kły, nawet kiedy jedno z was już nie ma kieł. Ale nie mamy czasu na waszą dziewczęcą walkę, okej? Proszę, czy będziesz szukał Bishopa, tak żeby nas wszystkich potwornie nie pozabijał?

- Cóż, - powiedział Frank, - zdobyłaś punkt odnośnie tego.

Claire obróciła się do Myrnina. - Ktoś jeszcze, kogo chcesz monitorować?

- Cóż, jest Gloriana, - powiedział Myrnin. - Zdecydowanie uważałbym na Glorianę, odkąd jest najnowszą w mieście i, cóż, spotkałaś ją, prawda?

Claire zmarszczyła brwi. Gloriana… oh. Spotkała ją raz, krótko, na przyjęciu jakiś miesiąc temu. Gloriana - albo Glory w słodziutkim-skrócie - była piękna w antyczny sposób; miała fale długich, blond włosów i jasne, niebieskie oczy i uśmiech, który sprawiał, że mężczyźni rozpływali się jak lody w słońcu. Oczywiście Wampirzyca. Urocza. Ale specjalnie interesowała się Michaelem, a to w ogóle nie odpowiadało Eve. - Glory jest dziewczyną Bishopa?

- Nie ułożyłbym tego w ten sposób, - powiedział Myrnin, - ale Gloriana ma historię postawiania na wygranych i wierzę, że była pupilkiem Bishopa przez krótki czas, jakieś trzysta lat temu. Może nadal mieć jakieś zamiłowane wspomnienia niego, tak trudne jakie to jest do zrozumienia. Stare lojalności z trudem umierają u naszego rodzaju. Tak jak starzy wrogowie, a ona nigdy nie była przyjaciółką Amelie, mimo że są wystarczająco miłe publicznie.

- Czy ona jest twoją przyjaciółką? - zawahała się Claire, potem powiedziała, - Albo, wiesz, przyjaciółką?

Uniósł swoje brwi i zaczerpnął powietrza. - Przyjaciółką?

- Wiesz, co mam na myśli. Oliver praktycznie przyznał, że miał z nią raz romans.

- Ja nie mam romansów. - Znowu z zaczerpnięciem powietrza. - I, nie, Gloriana nie jest moją przyjaciółką. Ani, szczególnie moim wrogiem; Rzadko mam z nią w ogóle coś do zrobienia. Zgodziła się przestrzegać zasad Morganville, ale jeśli powstanie sytuacja, gdzie będzie mogła je ominąć… cóż. Nie chciałbym stanąć pomiędzy nią a jej pragnieniami. Może być dość zimnokrwista.

Claire poczuła ukłucie strachu. - Uh, może więc poszukiwać Shane'a?

- Shane'a? - Myrnin przewrócił oczami. - Czemu w świecie przeskoczyłabyś do takiego podsumowania? Zdecydowanie nie. Nie obchodzą jej ludzie. Uważa ich za powszechnych. I wystarczająco dziwnie, nie każdy jest tak zafascynowany twoim adoratorem jak ty.

- Cóż, więc, czy mogłaby poszukiwać ciebie?

To sprawiło, że przestał na chwilę, jakby ten pomysł nigdy nie przytrafił mu się. - Nie, - powiedział w końcu. - Nie, nie wierzę, że byłaby w ogóle zainteresowana. Nie jestem… odpowiedni. Przy czym mam na myśli, rozsądny. Nie może pokazać mnie publicznie, co jest dla niej bardzo ważne; lubi być widywana ze swoimi podbojami. Także, nie jestem pewien, czy mogłaby wpłynąć na mnie w jakikolwiek znaczący sposób. Moje wzorce myśli są dość… wiesz, inne.

- Oh, wiem. Frank, postarasz się o to?

- Bishop, sprawdzanie. To nie jest tak, że zamierzam zapomnieć, że skurwysyn, który wypruł mi gardło i zrobił mnie chodzącym trupem jest tutaj. Gloriana, tak, znam ją. Gloriana jest na moim radarze. Właśnie opuściła salę gimnastyczną jakieś dziesięć minut temu i przybyła teraz do Common Grounds.

Myrnin skinął głową. - Ona lubi to tam. Claire, prawdopodobnie powinnaś się zaprzyjaźnić. Jesteś dość przyjazną osobą.

- Masz na myśli, być twoim szpiegiem.

- Nieelegancko stwierdzone, ale dokładnie. Mam rzeczy do roboty. Frank, proszę zostań w kontakcie z Claire przez jej komunikator.

- Komórkę, - powiedziała. - Star Trek mieli komunikatory.

Trzepnął ręką. - Prawie nie widzę różnicy.

- Nadal go nie słucham, - powiedział Frank. - Ale, tak. Nadal jestem w kontakcie, dziecko. Masz jakiegoś rodzaju słuchawki? Bluetooth?

- Słuchawki, - powiedziała. - Czemu?

- Żebym nie nadawał w całym miejscu, kiedy będę z tobą rozmawiał, dziecko. Myślałem, że jesteś mądra.

- To był zły dzień, - powiedziała. - Prawie zostałam zasztyletowana.

Myrnin przestał kroczyć, spojrzał przez chwilę na nią jakby próbował zobaczyć jakiekolwiek możliwe rany, a potem powiedział, - Prawie nie znaczy teraz porachowana, prawda? Naprzód pośpiesz się. I, Claire?

- Tak?

- Bądź ostrożna i uważaj na Bishopa; przedtem był niebezpieczny, ale nie wiem jaki jest teraz, z wyjątkiem, że o wiele mniej stabilny. Nie ufam także Glorianie. Nie wiem dlaczego na ziemi jest tutaj w Morganville. Albo czemu zdecydowała przybyć tutaj teraz. Jak powiedziałem, ona i Amelie nigdy nie robiły postępów, mimo ich znakomicie grzecznych manier w kierunku do siebie. Więc wierzę, że musimy przyjąć, że nie może być zbiegu okoliczności pomiędzy przybyciem Gloriany i ucieczką Bishopa. - Zawahał się, potem przyznał, - Bądź ostrożna. Nie mogę zastąpić ciebie tak łatwo, jak to wszystko.

To było wyobrażenie komplementu według Myrnina. Miłe.

SHANE

Claire poszła do szkoły, a ja miałem dzień wolny i poczułem się coś jakby… zagubiony. Nie powinienem wracać na salę gimnastyczną, ale zrobiłem tak. Nie wiem czemu, z wyjątkiem tego, że wyszedłem na jaw i to wydawało się dobrą rzeczą do roboty. Dupek, który obsługiwał recepcję dał mi ten sam - jesteś robakiem, a ja cię zmiażdżę - wyraz jak przedtem, ale potem spojrzał w dół na listę i skinął do mnie głową. - Wejdź, - powiedział. - Zadbano o ciebie.

- Jak o mnie zadbano, dokładnie?

- Zapłacono, - powiedział. - Żadnych opłat za używanie sali gimnastycznej.

Cóż, bzdury. Trudne do usprawiedliwienia opuszczenie tego, więc wszedłem drzwiami i odetchnąłem zapachem potu, wysiłku, starej skóry, metalu i desperacji. Sale gimnastyczne pachną dla mnie jak dom, zwłaszcza po tym, jak moja mama i Alyssa zmarły; życie z Tatą sprowadzało się do sal gimnastycznych, barów, taniego motelowego mydła i krwi.

Pachniało jak… dom? Jeśli to nie jest zbyt chore.

Spróbowałem sauny, która była super gorąca i wilgotna i przebrałem się w starą parę spodni. Bose stopy, bo nie bałem się grzybicy międzypalcowej i oprócz tego, planowałem zresztą pozbycie się tego gówna ciężkim workiem.

Nie miałem szansy. Wyszedłem z ręcznikiem dookoła mojej szyi, wilgotnymi i klejącymi się do mojej twarzy włosami i tam, siedząc na poręczy na drugim piętrze jak bardzo piękny ptak na drucie, była dziewczyna, o której śniłem.

Wampir, o którym śniłem.

Właściwie, nie okłamałem Claire. Szczerze sądziłem, że to był sen, bo nie wydawało się to w ogóle mną - co bym robił, mówił, myślał. Tak jest w snach, prawda? Nie musisz być sobą.

Ale tam ona była, po prostu tak kobieca i świeża i cudowna jaka była ostatniej nocy, w śnie/nie w śnie/może ewentualnie śnie.

I uśmiechała się w dół do mnie jakbyśmy mieli sekret. Chciałem być wściekły, czuć ten pęd adrenaliny, który prawie zawsze mam w obecności wampira, ale to wydawało się jakby cokolwiek mój mózg pomyślał, moje ciało reagowało na nią tak jak robiło na ładną dziewczynę.

Ładną dziewczynę uśmiechającą się do mnie.

- Hej, Shane, - powiedziała. Miała piękny głos, niski i słodki, i brzmiał jakby była jedyną rzeczą w pomieszczeniu, kiedy mówiła. - Miło cię tutaj widzieć. Czy myślałeś o mojej ofercie?

Oh, facet. Zabrało mi minutę aby uporządkować, o jakim rodzaju oferty myślała; ten uśmiech przyniósł pęk ofert, które nie miały nic wspólnego z salą gimnastyczną. - Zaawansowana grupa sparingowa, (sparing - walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika - przypuszczenie tłumacza) - powiedziałem. - Prawda?

- Tak. - Jej uśmiech przybrał psotny, wiedzące, szyderczy wygląd. - O czymkolwiek innym mógłbyś ewentualnie myśleć?

Zatrzymaj to. Zatrzymaj to natychmiast. Jakaś część mnie była zła, próbując wytrząsnąć mnie z tego, ale to była bardzo mała część, a reszta mnie czuła… spokój. Dobrze. Jak to wszystko było nieuniknione - los, przeznaczenie, jakkolwiek chcesz to nazywać.

Ale co najmniej, nie zamierzałem uganiać się za jakąś wampirzycą, bez względu ma to, jaka ładna była. Nie mogłem zrobić tego Claire i w głębi, zawsze będzie część mnie, której wampir nie będzie mógł dotknąć. Mam nadzieję. Więc powiedziałem, wpatrując się prosto w jej jasnoniebieskie oczy, - Jestem tu tylko dla walki, pani.

- Glory, - powiedziała. - Gloriana. Ale możesz mnie nazywać Glory.

Oczywiście. Widziałem ją wcześniej i dotarło to do mnie z powrotem jasne tak, jak tamtego dnia; widziałem ją na jej przyjęciu witającym w Morganville, ale nie z bliska. Próbowała wtedy odciągnąć Michaela i w ogóle nie była skupiona na mnie. Pomyślałem, że jest ładna, ale nie, wiecie, ładna.

Nie póki nie zwróciła Rego uśmiechu i tych oczu na mnie. Wtedy zrozumiałem jak zmieciony Michael się czuł. To było jak bycie uderzonym przez tsunami hormonów i, facet, to było fajne.

- Przyszedłeś dla walki, - powiedziała i odepchnęła się od poręczy. Opadła dwadzieścia stóp (20 stóp = 6,096 m - przypuszczenie tłumacza) i wylądowała jak kot, ledwo uginając swoje kolana aby zaabsorbować wstrząs. Jej wzrok ani razu nie opuścił mojego, a jej uśmiech nigdy nie zawahał się. - Więc w porządku. Powinieneś dostać to, po co przyszedłeś. Chodź za mną.

Oczekiwałem, że zabierze mnie na maty na środku pomieszczenia; byli tam ćwiczący ludzie, robiący uskoki, kopnięcia, blokady, ten rodzaj rzeczy. Twój podstawowy rodzaj czynności w sztukach walki.

Ale zabrała mnie inną drogą, przez nieoznakowane drzwi z tyłu, w dół zwykłego korytarza i przez kolejne drzwi oznaczone jako prywatne, do pokoju z rzeczywistym ringiem na platformie. Dwaj faceci rozebrani do formalnych, stosownych spodni zbijali się nawzajem i robili poważne uszkodzenia. Zatrzymałem się i patrzyłem, analizując prędkość, siłę, zwinność, wytrzymałość.

- Są dobrzy, - powiedziałem.

- Będą lepsi, - powiedziała Glory. - Myślisz, że możesz sam sobie poradzić?

- Tak. - powiedziałem bez żadnego szczególnego poczucia chwalenia się; po prostu wiedziałem, że mogłem. Ci faceci nie dorastali z moim ojcem. - Dostosuj go.

- Muszę dopasować cię z partnerem, - powiedziała. - Vassily? Jak myślisz, z kim Shane powinien się boksować? - Kiedy pytała, Gloriana dotarła do dużej, czarnej lodówki na ścianie i wyciągnęła sportową butelkę, którą mi podała. Zmarszczyłem się na nią, ale podniosła swoje brwi i posłała mi uroczy, mały uśmiech. Z dołeczkami. - Zaufaj mi. To jest dobre dla ciebie. Proteinowy napój, specjalny przepis. Darmowy z twoim członkostwem.

Wziąłem go i bardzo ostrożnie upiłem. Wiem, głupie, prawda? Kto bierze coś od szalonego wampira? Ale było coś tak bezpiecznego z nią. To było jakbym nie mógł jej nie ufać, nawet chociaż nigdy nie wziąłbym żadnego cholernego napoju od innego wampira.

I smakował dobrze. Żwirowaty w sposób, w jaki są proteinowe koktajle, ale z brzęczącą krawędzią. Może kofeiną. Przeszedł przeze mnie z gorącym dreszczem. Sprawił, że czułem się niesamowicie - czujny, silny, napompowany.

- Shane? - Vassily, wampir, który uczył tego na pierwszych zajęciach, ten, którego poniżyłem, tknąłem. Zrzucił z siebie strój do karate i miał na sobie standardowe ubrania sportowe i zostawił swoje długie, grube głosy aby rozlewały się dookoła jego ramion. - Ach, tak. Ten. Weźmy go boksującego się z Jesterem. To powinno być interesujące dopasowanie.

- Jesteś pewien?

- Tak. Jester. - Vassily uśmiechnął się i skinął komuś zza cienia, gdzie opierał się o ścianę. Kiedy mężczyzna wkroczył w światło, rozpoznałem jego bladą skórę, lekko zbyt błyszczące oczy. Wampir. W przeciwieństwie do Gloriany, w ogóle nie czułem się do niego cieple i mdło. - Jester, poznaj Shane'a. Będziecie uprawiać sparing (sparing - walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika - przypuszczenie tłumacza).

Jester rzucił na mnie okiem, pożegnał mnie, potem wpatrywał się w Vassily'ego. - Do diabła nie, - powiedział. - Nie walczę z jakimś ludzkim punkiem. Oni się łamią.

- Dostosuj się, - powiedziałem. - Oszczędzę ci dobre kopanie tyłka.

- Co powiedziałeś? - Jester szczerze wyglądał na zdziwionego i zaskoczonego, jakby nie mógł uwierzyć, że miałem coś do powiedzenia, bardziej coś, co nie było właściwie pochlebne. Wzruszyłem ramionami.

- Mogę ci podołać, - powiedziałem. - Uwierz w to.

- Udowodnij to, Torbo Krwi, - powiedział Jester.

Gloriana roześmiała się i zamachała. - Chłopcy, chłopcy, jest na to wystarczająco czasu. Dzisiaj, po prostu… bijcie się. - Obróciła się do Vassily'ego. - Mam miejsce do bycia. Ale wierzę, że moja praca tutaj jest na teraz skończona.

- Tak, - zgodził się. - Na teraz. Wróć wkrótce, urocza dziewczyno. Będę potrzebował twojej pomocy ze starym mężczyzną. Staje się trochę… niecierpliwy.

Patrzyłem, jak odchodziła, nadal czując ten subtelny szum jej obecności, który uwodzicielsko elektryzował… i nie odszedłem, kiedy spojrzałem na Jestera i powiedziałem, - Chodźmy, Kłujący Chłopcze.

I to był początek.

Ból, tak, było dużo tego, ale wydawało się to jak gdyby im więcej czasu spędzałem na ringu, stawiając mu czoła, stawiając czoła wszystkiemu, czego kiedykolwiek nienawidziłem na tak pierwotnym poziomie, ból oznaczał coraz mniej i mniej. Co znaczyło, że pozwalał wydostać się potworowi wewnątrz mnie, temu, który głodował przez prawie rok.

Przybyłem do Morganville aby niszczyć wampiry.

A Vassily i Gloriana dawali mi szansę aby po prostu to robić.

I o, Boże, kochałem to.

###

W drodze do Common Grounds Claire napisała do Shane'a - tylko szybką wiadomość aby powiedzieć, że go kocha. Nie natychmiastowa odpowiedź, ale jedna zabrzęczała do czasu, kiedy przeszła drogę do Common Grounds.

Wiadomość Shane'a mówiła, Będę późno w domu kocham cię.

Nadal się uśmiechała i czułą prawie całkowicie szczęśliwa, kiedy otwarła frontowe drzwi kawiarni i usłyszała brzęczący dzwonek aby ogłosić jej przybycie. O tej porze dnia była pełna studentów zgromadzonych razem przy stolikach z wyjętymi książkami i komputerami. Głównie uczące się grupy.

Dostrzegła Glorianę tuż obok, bo była przy tradycyjnych wampirzych stolikach, w najgłębszych cieniach z tyłu pomieszczenia; i była otoczona innymi wampirami. Wszystkie były mężczyznami. Musiało ich być pięciu lub sześciu przy stoliku, więcej niż widziała zgromadzonych razem gdziekolwiek niż na Placu Założycielki wyglądający staro, wyglądający młodo, wszyscy z identycznymi wyrazami wniebowziętego zainteresowania na ich twarzach. Wszyscy wpatrujący się w Glorianę, która siedziała wygodnie z jedną nogą założoną pod drugą, popijając cokolwiek było w jej zwykłym, białym kubku, uśmiechając się i rozmawiając. Naprawdę była ładna i w przeciwieństwie do wielu ładnych wampirów, uchodziła za miłą. Prawie słodką. Claire miała dobry powód aby myśleć, że nie była, bo Eve miała natychmiastową niechęć do niej i to nadal.

Było niemożliwym oprzeć się jej urokowi.

Dowodem było, że jednym z facetów siedzących przy stole był Oliver, nadal mając na sobie długi, zafarbowany fartuch Common Grounds. Wpatrywał się w Glory z małym, otumanionym uśmiechem na jego ustach, jakby nie mógł uwierzyć w to, że była tutaj naprzeciwko niego.

Rzucił okiem w tył i zobaczył Claire stojącą tam, a uśmiech zniknął. Wstał i przyszedł do niej. - Co? - zapytał. Cieplejsza strona, którą pokazywał Glory błyskawicznie zniknęła.

- Uh, przepraszam za niepokojenie cię, ale czy mogę dostać mokkę? - Zwiększała czas, bo patrzenie na sytuację przed nią, Claire szczerze nie mogła zobaczyć, jak oczekiwała zbliżyć się wystarczająco aby porozmawiać z Glorianą, nie mówiąc już o uzyskaniu jej zaufania, albo przesłuchania jej dyskretnie o Bishopie. Zresztą, czy nie była to robota Olivera?

Ale może Myrnin nie ufał Oliverowi odnoście Glory. To by miało jakiś sens, biorąc pod uwagę to, co widziała. Dostosowała swoje słuchawki. Do tej pory nic poza niskim buczeniem statycznym w nich, co ją podsłuchiwało; wolałaby mieć włączoną swoją muzykę, ale myśl Franka przerywającego ją brzmiała gorzej niż nuda.

Na zawołanie, był tam głos Franka, szepczący do niej przez magiczną technologię. To było straszne, z ekstra silną dawką przerażenia. Nadal miała czasami koszmary o Franku Collinsie. I pomyślała, że prawdopodobnie byłby szczęśliwy wiedząc to. - Dobra. Powinnaś być teraz w stanie ją zobaczyć. Zgodnie z dokumentacją, wygląda nieszkodliwie, ale taka nie jest. Niektóre wampirzyce mają rzecz zwaną urokiem, a ona ma jej więcej niż większość. Może sprawić, że ktokolwiek będzie ją lubił, włączając w to inne wampiry.

Claire odwróciła się trochę, udając, że bawi się jej torbą na książki. - Słyszysz mnie?

- Tak, przez mikrofon w twojej komórce.

- Co z Amelie? Czy może sprawić, że Amelie ją polubi?

- Prawdopodobnie nie. Amelie ma rzecz, którą wampiry nazywają przymusem; może zmusić ludzi do zrobienia tego, czego chce, kiedy musi. Przymus przebija urok za każdym razem.

- Czy ktokolwiek jeszcze ma tą przymusową rzecz?

- Oliver, - powiedział Frank. - Chociaż nie tak silną. Ale Oliver i tak przegrał sprawę. Jest starym przyjacielem Glory, jeśli wiesz co mam na myśli przez przyjaciela. Wygląda na to, jakby już z tego zrezygnował.

Tak, wiedziała o tym. Mogła odgadnąć to tylko z widoku uśmiechu na twarzy Olivera, kiedy patrzył na Glorianę.

- Po prostu bądź z nią ostrożna, - powiedział Frank. - Jeśli spróbuje cię oczarować, ból może cię z tego wyrwać - to czasami działa na dziewczyny, albo są inaczej okablowane. Ale zresztą prawdopodobnie nie będzie cię oczarowywać. Ogólnie rzecz biorąc nie myśli dużo o ludziach, a dziewczyny zdecydowanie nie są jej rzeczą.

- Zaczekaj chwilę. Wróć się. Twoją odpowiedzią na to, jak powinnam się oprzeć jest się skrzywdzić? Jak to jest pomocne? Myślisz, że chcę mieć boleści?

- Dobra. Więc radź sobie z tym sama. Pogódź się z tym. - A syczenie w jej słuchawkach powróciło, stałe i bezpłciowe.

W tym czasie Oliver wskazał ruchem niecierpliwie na kontuar i uderzył kubkiem do niej. Jej mokka przypuszczalnie, mimo że nie pokładała wiele wiary w przyzwoity napar, nie z groźnym spojrzeniem, które jej posyłał. Jej zwlekająca taktyka była praktycznie martwa w wodzie i nie mogła pomyśleć o jednym powodzie aby pójść tam aby dołączyć do ekskluzywnych, przepełnionych testosteronem i brakiem impulsów wielbicieli Gloriany.

A potem Gloriana spojrzała w górę kiedy Oliver wślizgnął się z powrotem na swoje krzesło, zobaczyła Claire patrzącą na nią i uśmiechnęła się. Ich oczy się spotkały.

A Claire przyłapała siebie na zmierzaniu w kierunku stolika. Nie bała się i w ogóle nie myślała, nie mogła przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy czuła taki rodzaj pokoju. Wolność od myślenia przez cały czas.

Po prostu działanie.

- Claire, prawda? - powiedziała Gloriana. Miała niski, przyjemny rodzaj głosu, a jej uśmiech był jasny. - Proszę, usiądź. Oh, Jules, proszę przynieś kolejne, zrobisz tak? Nie chcę zostawić małej Claire stojącej! Tak niegrzeczne.

Oliver już nie miał groźnego spojrzenia, ale też się nie uśmiechał; kiedy spojrzał na Claire, był to całkowicie neutralny wyraz. Inny wampir - przypuszczalnie Jules, mimo że Claire go nie znała - przyniósł jej krzesło, a ona usiadła, umieszczona pomiędzy dwóch obcych, którzy prawie na pewno byliby skłonni wypić ją do sucha przy innych okolicznościach.

A ona nawet nie czuła szarpnięcia niepokoju.

Zostałam oczarowana. Ta myśl dochodziła gdzieś z głębi niej, rodzaj szepczących wątpliwości, ale nie było to wystarczająco silne aby zrobić jakąkolwiek różnicę. Nie kiedy Gloriana się do niej uśmiechała, te szerokie, niebieskie oczy tak ciepłe i witające. - Słyszałam tak wiele o tobie, - powiedziała. - Tak wielu ludzi mówi dobrze o tobie. Nawet mój stary zrzęda Oliver, tutaj. - Roześmiała się i położyła swoją rękę czubku Olivera w geście, który był czuły i w tym samym czasie, trochę protekcjonalny, jak właściciel głaszczący psa. Obdarował ją szybkim spojrzeniem i spóźnionym uśmiechem. - Więc, powiedz mi, Claire, co myślisz o Morganville?

Normalnie, byłaby ostrożna z tym, co powie, ale tutaj, pod ciepłym blaskiem oczu Glory, po prostu… wylała. - Kocham ludzi, których tutaj spotkałam, - powiedziała. - Ale nienawidzę tego, jak to działa. Nienawidzę tego, jak ludzie są traktowani. Nienawidzę tego, że krzywdzenie nas jest okej. To musi się zmienić.

Gloriana podniosła jedną brew. - Myślałam, że już to zrobiło, - powiedziała. - Tak mówi mi Amelie. Żadnego polowania bez pozwolenia, a potem tylko w ograniczonych strefach. To wszystko jest zupełnie męczące, ale oczywiście rozumiem potrzebę ochrony. Albo czy mówisz, że nie powinniśmy nigdy polować?

- Tak, - powiedziała Claire. - Nigdy. - Wydobyło się niskie warknięcie dookoła stołu. A ona nadal się nie bała. - Nigdy, - powtórzyła. - Bierzecie swoją krew z podatków. Nie musicie nam tego robić. Nie ma powodu.

Glory uśmiechnęła się. To był nadal ciepły, uroczy uśmiech, rodzaj, który zapraszał cię do czucia jego części. - Oczywiście, że musimy to robić, - powiedziała. - Zapytaj kogokolwiek, kto pracuje z drapieżnikami; stłumienie instynktu polowania jest bardzo, bardzo trudne, a niektóre zwierzęta nigdy całkiem tym nie kierują. Musisz zapewnić kontrolowany rynek zbytu, albo nieuchronnie ktoś zdziczeje. To byłoby o wiele gorsze. Nie zgadzasz się?

- Nie, - powiedziała Claire. - Jeśli ktoś łamie zasady, jest przestępcą. I powinniście traktować go jak każdego innego przestępcę.

- Jaka jesteś zabawna, malutka, - powiedziała Glory i zaśmiała się tylko po to aby temu dowieść. Jesteś przyjaciółką Michaela, prawda? Jedną z tych, którzy mieszkają w jego domu?

- Tak.

- A drugi chłopak nazywa się…?

- Shane, - powiedziała Claire. Poczuła impuls strachu, w głębi niej, ale to było tylko ukłucie. - Jego imię to Shane.

- Widziałam go na sali gimnastycznej, - powiedziała. - Muszę powiedzieć, ma dobre instynkty. Dobry wojownik. Byłby bardzo cenny we właściwej sytuacji. - Była iskra w tych uroczych, niebieskich oczach, a Claire wiedziała, w tej samej odległości, w nieważny sposób, że Gloriana teraz się nią bawiła, przesuwając ją jak mysz. - Tak, mogę zobaczyć, jak bardzo byłby opłacalny będąc w twoim rogu.

Oliver przechylił się do tyłu. - Jaka szkoda, że nie posiadasz nadal klubów bokserskich, którymi byłaś tak bardzo zafascynowana w czasach Wiktoriańskich. Te były bardzo dochodowe dla cienie, prawda?

- Oh tak, dość opłacalne, - powiedziała. - Jaka szkoda. Byłby niezłym kapitałem, prawda? I także sierot. Rozumiem. Takie smutne. Nie posiadanie dobrych wpływów robi kogoś tak… wrażliwym. - Pochyliła się nad stołem, a ciepła intensywność jej spojrzenia na Claire podkręciła się tak bardzo, że wydawała się jak bycie skąpanym w czystym, ciepłym świetle, pływając w nim bez uwagi na świat. - Rozumiem, że znasz mojego starego przyjaciela, Myrnina. Jak on się ma? Tak wielbię tego szalonego, starego mężczyznę. Czy pracuje nad czymś… interesującym?

- Claire, - powiedział głos w jej uszach, metaliczny glos, który przez chwilę ściągnął ją na miejsce. Frank. - Claire, nie możesz na to odpowiedzieć. Wykręć się z tego. Zrób to teraz.

Ale nie mogła. Nawet mimo tego, że Glory mówiła o Shane'ie jakby był kawałkiem wołowiny, nawet mimo tego, że zadawała pytania o Myrninie, Claire nadal czuła się spokojnie i całkowicie komfortowo. Po prostu nie mogła zmusić się do czucia czegokolwiek innego. Frank brzmiał na złego i zdenerwowanego, ale nie mogła zrozumieć czemu. Glory była najlepszą przyjaciółką, której posiadanie mogła sobie wyobrazić, lepsza niż Eve, bo Glory nigdy be jej nie osądzała, nigdy nie sprawiła, że czułaby się zła albo winna.

Claire powiedziała, - Pracuje nad…

- Claire, przepraszam, ale musisz to zatrzymać, zanim wejdzie ci w głowę, - przerwał Frank. A w następnej chwili, czuła palący, syczący ból, który w mgnieniu oka przewiercił się przez jej ciało tak szybko, że minął zanim został zarejestrowany. Szok dochodzący z jej słuchawek. Claire szarpnęła się lekko, zamrugała, a jej serce w oszacowaniu przyśpieszyło ze wstrząsem. Szarpnęła słuchawki, drżąc, a spokój opadł jak zrzucony koc.

Strach nadszedł, lodowaty i ostry. Gloriana nadal uśmiechała się do niej, ale nie wyglądało to już ciepło. Wyglądało… drapieżnie. I okrutnie. Claire przełknęła i wstała. Jej krzesło głośno zaszurało. Wszyscy wpatrywali się teraz w nią, a jedynym, który nie wydawał się być na krawędzi błyśnięcia kłami na nią był Oliver. Marszczył brwi, ale teraz było to do Gloriany.

- Glory, - powiedział. - Oczarowywałaś dziewczynę?

- Trochę, - wzruszyła ramionami. - Po prostu chciałam się pobawić.

- Oh, na litość, pobaw się kimś innym. Jest własnością Amelie. I nie jest warta twoich starań.

Glory roześmiała się. - Wiem. Ale nie skrzywdziłam jej, prawda? - Zmieniła ten uśmiech na Claire. - Opuszczasz nas tak szybko, malutka?

Claire zrobiła ogromny krok w tył. Ten uśmiech teraz nie działał, prawdopodobnie dlatego że miała tak dużo adrenaliny przechodzącej przez jej ciało. - Trzymaj się od nas z daleka, - powiedziała. - Trzymaj się z daleka od Shane'a.

Glory przewróciła oczami. - Nie chcę twojego chłopaka, - powiedziała. - Co miałabym z nim robić? Nie nadaje się na bardzo wiele z wyjątkiem przemocy. Tak wiele tego w środku niego.

Claire zostawiła swoją mokkę na stole i przesunęła się do drzwi tak szybko jak mogła. Spojrzała przez ramię kiedy wychodziła, ale nikt się nie poruszył, nawet nie Oliver, mimo że patrzył jak odchodzi. Glory śmiała się i wydawała się zapomnieć już wszystko o niej.

Claire wkroczyła w słońce, pobiegła połowę bloku i oparła się o szorstkie cegły pomiędzy dwoma sklepami. Zamknęła swoje oczy i skoncentrowała na oddychaniu i kontrolowaniu jej drżenia. Potem, w końcu włożyła swoje słuchawki z powrotem na miejsce. Zajęło jej to dwie próby, podziękowania dla jej chwiejnych palców.

- Nie zdobyłam niczego, - powiedziała do Franka. - Nie wiedziałam, że mogła to zrobić, sprawić, że poczuję to. Nie wiedziałam, że ktokolwiek mógł to zrobić. Bishop nie mógł.

- To dość rzadka moc, nawet wśród wampirów, - powiedział Frank. - Znałem tylko trzech lub czterech, którzy ją mieli. Zabiłem dwóch z nich. Jaka szkoda, że nie wyczyściłem wszystkiego.

- Nawet nie wiedziałam, co ona robiła. Nie miałam sposobu aby to zwalczyć. - Claire wzięła głęboki wdech. - Dzięki za wyciągnięcie mnie z tego.

- Nawet nie próbowała, - powiedział Frank. - Gdyby próbowała, nie wyszłabyś tak łatwo. Jak powiedziała, po prostu się bawiła.

To było okropne. Okropne. Claire czuła się źle i paskudnie, jakby wypiłam galon (1 galon = 3,785 litra - przypuszczenie tłumacza) wody ściekowej. Chciała zwymiotować, myśląc o tym, jak łatwo chodziłaby dookoła jak marionetka. O tym, jak czułaby wszystko, co Glory chciałaby żeby czuła. - Nie zrobiłam nic dobrego, - powiedziała. - Nie dowiedzieliśmy się niczego.

- Może dowiedzieliśmy, - powiedział Frank. - Wspomniała, że widziała Shane'a na sali gimnastycznej, prawda?

- Więc? Nawet ja byłam na sali gimnastycznej. Tak jak Eve. Dużo ludzi tam chodzi. Włączając w to wampiry.

- Ale czemu poszłaby Gloria? Ona nie walczy. Sprawia, że inni ludzie walczą za nią. - Głos Franka brzmiał dziwnie zaabsorbowanie. - Przechodziłem przez listy wampirów w Morganville. Wygląda jakby niektórzy nie wykonywali ostatnio swoich zwyczajowych procedur.

- Masz na myśli… masz na myśli, że ich brakuje?

- Nie chcę przeskoczyć do tego wniosku, ale znalazłem pięciu - nie, sześciu - którzy nie podążają swoimi zwyczajowymi wzorcami.

- Cóż, wiesz, niektórzy wyjechali. Z Morley'em. Są w Blacke, tym małym mieście na zewnątrz…

- Wiem o Morley'u. Nie mówię o jego ludziach. Ci są innymi wampirami, którzy nie pokazywali się w ciągu ostatnich trzech tygodni. Żadnych zamówień w bankach krwi. Nie pokazali się na inwigilacji. W ogóle się nie komunikują za pomocą telefonów albo komputerów.

- Jak wampirów może brakować? Kim oni są?

- Nikim, w wyrażeniach hierarchii Morganville. Po prostu w zwyczajnej wampirzej klasie pracującej. I nie brakuje ich aż tak bardzo. Wampiry mogą się uspołeczniać, ale nie tak jak robią to ludzie; są przyzwyczajeni do niewidzenia siebie nawzajem przez długie okresy. Nie budzą wątpliwości.

- Więc gdzie są? - zapytała Claire. - Mają jakieś połączenie z Bishopem?

- Nie takie, które mogę znaleźć. W rzeczywistości, wygląda jakby byli po stronie Amelie w konflikcie z jej ojcem. - Frank był przez chwilę cicho, potem powiedział, - Martwi mnie, że nie mam oczu w środku sali gimnastycznej. Nie mogę zobaczyć albo poczuć niczego wewnątrz tych ścian.

- Co?

- To świeża konstrukcja. Żadnych kamer. Żadnych portali. Żadnego sposobu obserwowania, co się tam dzieje. Wydaje się jakby w jakiś sposób wiele z tego było z tym połączone. Chciałbym mieć tam jakieś urządzenia.

- Wewnątrz sali gimnastycznej. - Pomyślała o tym przez chwilę. - Chcesz żebym… co? Umieściła tam kamery?

- Co, boisz się działaś jako mój szpieg? - Frank brzmiał teraz na rozbawionego. - Znając ciebie, to cię nie powstrzyma. W głębi, nigdy nie widziałem tak nieustraszonego dzieciaka. Nawet nie mojego syna.

Shane. Claire pamiętała Glory mówiącą o nim i poczuła się trochę chora… nie ponieważ Gloriana śliniła się do niego, tak jak robiła Ysandre, ale ponieważ ona nie robiła tego. Ponieważ dla niej, Shane był po prostu kolejnym kawałkiem mięsa, czymś, z czego mogła mieć jakiś użytek. Albo nie.

Cokolwiek się działo, Gloriana była w tym aż po swoją uroczą, małą szyję. Claire była tego pewna.

- W porządku, - powiedziała. - Jeśli chcesz oczu w sali gimnastycznej, upewnię się, że je tam dostaniesz. Jakoś.

SHANE

Czułem się jakbym oszukiwał Claire i nie mogłem rozgryźć dlaczego. Wszystko co zrobiłem było walką… i radziłem sobie też cholernie dobrze. Jester niecałkowicie wycierał matę ze mną, a ja byłem w stanie dalej kontynuować. Kiedy się zmęczyłem, Vassily podawał mi więcej proteinowych koktajli. Nie lubiłem sposobu, w jaki się uśmiechał albo sposób, w jaki na mnie patrzył, jak dumny właściciel pit bulla na ringu… ale to też nie znaczyło, że nie lubiłem być na ringu.

Więc czemu, w przerwach siadałem na ławce z moim telefonem i pisałem do Claire? To było jakbym całował jakąś inną dziewczynę i czuł jakbym musiał jej powiedzieć, że ją kocham, nieważne co bym robił, co by się jej nie podobało.

Cóż, nie podobałoby jej się to. Wiedziałem to w ogóle bez żadnych wątpliwości.

- Hej, mięso! Skończyłeś już naciskanie klawiszy? - To był Jester, tańczący dookoła na ringu, wyglądający na chudego i bladego jak martwa ryba, uderzając pięścią powietrze w rozmycie. - Jestem gotowy do uderzania pięścią ciebie!

Pokazałem mu palec i skończyłem wysyłanie mojej wiadomości, wziąłem kolejny łyk mojego proteinowego koktajlu i poczułem jak bóle i wysiłek magicznie się cofają. Nie, że się dokładnie uzdrawiały… może nie były aż takie złe jak powinny być, ale miałem mieć jutro siniaki. Wiele ich.

Ale nie możesz pozwolić bólowi cię zatrzymać. Pozwoliłem mu raz mnie zatrzymać, kiedy mój dom był w ogniu. Dotknąłem gałki od drzwi Alyssy i spaliła moje dłonie, a ja nie kontynuowałem, nie ocaliłem jej. Pozwoliłem wywlec im mnie z domu, a ona tam zniknęła.

Nie mogłem kiedykolwiek zapomnieć, ile kosztuje przegrana. Tata tez nie pozwolił mi zapomnieć.

Ból był dobry. Ból utrzymywał cię ostrym i utrzymywał się zmotywowanym. Ból sprawiał, że czułem, że żyję.

Zwłaszcza kiedy stawiałem czoło wampirowi, który chciał dać mi lekcję.

Reszta popołudnia minęła w mgnieniu oka. Wiele razy skończyłem na macie i było ciężko wstać i kontynuować. Ludzie gromadzili się - ludzie, wampiry - wszyscy obserwujący jak Jester i ja przetrzymywaliśmy. Był szybszy ode mnie i silniejszy, ale nie poddałem się.

W końcu Vassily sprawił, że przestałem. Klapnął Jestera w ramię i powiedział coś do jego ucha, a Jester uśmiechnął się z dumą i zanurkował pod liny i już go nie było, a cała motywacja po prostu… wylała się ze mnie. Upadłem na kolana, dławiąc się powietrzem. W moich ustach była krew i dziwne brzęczenie w moich uszach, a ja nigdy nie czułem się tak źle w moim życiu, nawet nie kiedy byłem w szpitalu i okrążałem ścieki.

To było jakbym zjadł części samego siebie aby ustać na nogach, a teraz ból i pustka wlały się do mnie i zatopiły mnie, a ja po prostu chciałem położyć się i umrzeć.

Vassily podał mi kolejną sportową butelkę. Nie chciałem jej, ale nie mogłem sobie sam pomóc. Wypiłem ją. Poczułem się lepiej, albo przynajmniej nie tak skłonny do umierania. Sprawdził moje oczy i skinął głową. - Będzie z tobą w porządku, - powiedział w całej sprawie. - Odwodnienie i zmęczenie. Jeszcze cztery napoje postawią cię do pionu, ale nie stój na nogach na dwie godziny przed wybraniem się do domu. W pokoju obok są łóżka. Teraz odpocznij.

- Dzięki, - wymamrotałem. Nie czułem się wdzięczny. Nie czułem nic więcej prócz okropieństwa i winy wewnątrz. Co ja do diabła robiłem? Czemu to robiłem? Nawet nie wiedziałem, z wyjątkiem że kiedy walczyłem, to wydawało się jakbym walczył z każdą złą rzeczą w moim życiu, która się kiedykolwiek zdarzyła. Walczyłem za moją siostrę i moją mamę i nawet mojego tatę. Dla Claire, zatrzasnąłem się w tym cholernym mieście. Dla Michaela, okazałem wampirem wbrew jego woli. Dla Eve.

Dla mnie, raz.

Uderzyłem w kimono na następne dwie godziny, popijając te napoje i z każdym wolnym łykiem czułem się lepiej. Bardziej stabilnie. Cokolwiek było w nich było wspaniałą rzeczą, bo ból zanikł do ukłuć, a wina zniknęła wraz z nim. Było ze mną okej. Nie, było lepiej niż okej.

Byłem silny i stawałem się silniejszy, a to było to, czego zawsze potrzebowałem aby tutaj przeżyć. Miałem ludzi do chronienia. To wszystko miało zrobić wielką różnicę.

Opróżniałem ostatnią butelkę, kiedy Vassily wszedł z Glorianą. Glory wyglądała fantastycznie, a ja czułem się spocony i brudny i posiniaczony, i musiałem usiąść. Nie leżąc w jej obecności.

- Shane, - powiedziała i obdarowała mnie tym uśmiechem. - Właśnie spotkałam twoją małą przyjaciółkę Claire. Powinieneś być dumny; wiesz, nie boi się wiele. Ale tak krucha. I jestem dość zainteresowana jej relacją z Myrninem. Jest taki niestabilny, nie myślisz?

Myślałem tak i miałem tego dość; ona po prostu mówiła to, co było dla mnie oczywiste i każdy inny z wyjątkiem Claire. - Nie podoba mi się to, - powiedziałem. - Ale robi, co chce.

- Tak, robi. - Glory badała Mnie przez kilka sekund, potem rzuciła okiem na Vassily'ego. - Myślę, że jest gotowy, prawda?

- Gotowy na co? - zapytałem.

- Gotowy aby usłyszeć resztę, - powiedział Vassily. - Pokazałeś dzisiaj ogromną odwagę, Shane. I wspaniały talent. Mamy dla ciebie okazję, taką, która wierzę że weźmie korzyści z twoich najlepszych cech. Widzisz, możemy zaoferować ci szansę na dwie rzeczy, których zawsze chciałeś.

- Pieniądze, - powiedziała Glory. - Prawdziwe pieniądze, wystarczające aby zadbać o ciebie i Claire przez resztę twojego życia.

Cóż, kto nie chciał pieniędzy? Zaczynałbym od zera, robiąc to w ciężki sposób, jak przypuszczałem, ale to brzmiało dobrze. Naprawdę dobrze. - Co jest drugą rzeczą? - zapytałem.

Kolej Vassily'ego. - Wyjście z Morganville, - powiedział. - Zanim będzie za późno. Bo to miasto zostanie zniszczone, w jeden sposób albo drugi, a jeśli jesteś mądry, zabierzesz pieniądze i szansę aby zaoszczędzić swoje wolne przejście, kiedy nadal możesz.

Kasa i wolne przejście? Zamrugałem, bo to brzmiało jakby czytali mi w myślach. Nie byłem całkowicie pewny, że to nie był przypadek. Glory była cholernie dobra w przypuszczaniu, o czym myślałem… albo sprawianiu, że myślę w ten sposób. To powinno mnie zaalarmować, ale nie nadchodząc od niej. To po prostu wydawało się… miłe. Jakbym nie musiał już walczyć, żeby być zrozumianym. Glory po prostu mnie rozumiała.

- A co z Claire? - zapytałem.

- Oczywiście, Claire będzie mogła jechać z tobą, - powiedział Vassily. I ktokolwiek inny, kogo chciałbyś widzieć bezpiecznie poza Morganville. Możesz ich ocalić, Shane. Wszystko, co musisz zrobić to robić to, co robisz najlepiej.

- Walczyć, - powiedziała Gloriana. Jej oczy nie były już niebieskie. Były w jasnym, iskrzącym kolorze, prawie białym i to powinno być przerażające, ale po prostu wyglądało pięknie. Czułem ciepło i nieważkość i całkowity pokój. - Wszystko co musisz zrobić to walczyć przed kamerą, dla publiczności. Myślisz, że możesz to zrobić?

Uśmiechnąłem się i powiedziałem, - Gdzie mam podpisać?

Mieli papiery dokładnie tutaj, a ja nagryzmoliłem podpisy we wszystkich właściwych miejscach. Vassily dał mi kopertę pieniędzy, prawdziwych pieniędzy, więcej niż widziałem odkąd mój tata robił nielegalny handel bronią na drogach.

Oczy Glory znowu stały się niebieskie, słodkie, ludzko niebieskie i pocałowała mnie w moje spocone czoło i wręczyła mi kolejną sportową butelkę. - Odpocznij, - powiedziała. Jej palce przeczesały moje zmierzwione włosy. - Nie martw się o nic.

Opadłem na łóżko i zamknąłem oczy, ale nie poszedłem spać. Nie całkiem. Nie na chwilę.

Albo może to był sen. Wydawało się to snem, to co mówili, kiedy pomyśleli, że nie mogę ich usłyszeć.

- To niebezpieczne, - mówiła Glory. Jej głos stał się teraz matowy, nie liryczny i śpiewny, jak to było, kiedy mówiła do mnie. W ogóle nie brzmiała jak ta sama osoba. - Mamy ograniczony czas, zanim Amelie odkryje, co robimy. Ma wszędzie szpiegów i jestem prawie pewna, że jest także inwigilacja. Jesteś pewien, że połączenie między naziemną stacją nadawczą a satelitą geostacjonarnym jest bezpieczne?

- Jestem pewien, - powiedział Vassily. - Dziewczyna, która dała nam szyfrowania była jedną z najlepszych. Od miesięcy miała nagrania napływające z Morganville bez podejrzeń nikogo. Zmodyfikowała kod aby zagwarantować, że nikt nie będzie mógł wykryć tych uaktualnień w zamian za kilka korzyści. Pieniądz już masowo napływają, moja droga. Plan idzie bardzo dobrze.

- A stary mężczyzna? Jest zadowolony?

Stary mężczyzna. To brzmiało złowieszczo i przypomniało mi o rzeczach, o których miałem nadzieję nigdy nie musieć pamiętać. Na pewno to nie był ten sam stary mężczyzna. Nie, musieli mówić o innym jakimś innym wampirze. Wszyscy byli starzy; starsi niż węgiel, i czarni i gnijący wewnątrz. Wiedziałem to.

- Nie powiedziałbym zadowolony. Jest… zdolny aby zaczekać, teraz. Muszę przejść do poważnych problemów aby ułożyć fałszywe szlaki, odkąd jego katastrofalna interwencja zwróciła uwagę Amelie Wierzę, że przekonałem go do zaczekania póki nie będziemy mieli odpowiednich zasobów na następne kroki.

- Jest nieprzewidywalny. Musisz go obserwować. Wiesz, uciekł ode mnie i próbował zabić Myrnina. Gdyby mu się powiodło…

- Wiem. Znowu go zamknąłem. Dla jego własnej ochrony.

Glory roześmiała się. - Oh, nie spodoba mu się to. Chroń siebie samego, Vassily.

- Karmiłem go wrogami, - powiedział Vassily. - Wierzę, że jest usatysfakcjonowany wystarczająco w tym momencie. Jak długo póki chłopak nie będzie gotowy, jak myślisz?

- Oh, będzie walczył, żadnych pytań odnośnie tego, ale nie lubię pozwalać mu nas opuszczać. Ci jego przyjaciele, ta dziewczyna, mogą wszystko zrujnować.

- Albo scementować wszystko, czego się nauczył, - powiedział Vassily. Wierzę w podejmowanie ryzyka.

- Cóż, to twoje do podjęcia, - powiedziała Glory. - Oczywiście, zrobię co mogę.

- W cenie.

- Nikt nie pracuje za darmo, mój drogi.

Kiedy otwarłem oczy Glory była dokładnie tam, pochylając się nade mną. Jej uśmiech był jak narkotyk, a muśnięcie jej palców na moim czole wydawał się jak dotyk anioła.

- Śpij, - wyszeptała. - Śnij o ogniu i sile i pamiętaj, jak wiele to miasto ci odebrało. Nie pozwól mu zabrać reszty, Shane. Wszystko inne jest nieważne, z wyjątkiem tego: Michael nie życzy ci dobrze. On nie jest twoim przyjacielem. A ty nie możesz nigdy mu w pełni ufać. Rozumiesz?

- Tak, - powiedział. To było coś, co już wiedziałem, coś, o czym nie powinienem nigdy zapominać. Nie możesz ufać wampirom.

Z wyjątkiem Glory.

Nadal się uśmiechałem, topiąc się w cieple jej dotyku, kiedy zasnąłem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WzM 10 Bite Club 2 rozdział PL

więcej podobnych podstron