Rozdział 2
Gabriel patrzył na leżącą w ciszy kobietę, w ciemnej, żyznej glebie. Jego ciało reagowało na nią momentalnie w chwili, gdy tylko pojawił się blisko niej; coś takiego, nie wydarzyło się nigdy wcześniej przez te wszystkie długie wieki jego istnienia. Czuł się za ciasny i za gorący, jego potrzeby rosły, gdy tylko na nią patrzył. Jego całe jestestwo, serce i dusza wyciągnęły rękę do niej; jego uczucia były tak silne, że drżał pod ich napływem. To było żenujące uznać, że ktoś ma taki wpływ na niego. Działając trochę z głębi, wybudził ją ze snu.
Franczeska ziewnęła, marszcząc przy tym trochę brwi. Ciężkie rzęsy zadygotały tuż przed tym jak je uniosła. Jej oczy były ogromne w kolorze głębokiej czerni. Poszła do niego natychmiast, prawie jakby wiedziała, że gdzie jest. Jej niewielkie zęby przygryzły na krótko jej pełną dolną wargę, w geście zdenerwowania, jakby odkrywając jej zmieszanie. Zawroty głowy przetoczyły się przez nią i zachwiała się, rękę przyciskając do głowy.
Gabriel natychmiast ją objął, podtrzymując ją. Instynkt opiekuńczy wstrząsnął nim, domagając się opieki nad nią. Franczeska odepchnęła go.
- Trzymaj się ode mnie z daleka. Rujnujesz wszystko. Wszystkie te lata, wszystko, na co pracowałam. Trzymaj się ode mnie z daleka.
Gabriel cofnął się by dać jej trochę przestrzeni, zaskoczony wyrzutem w jej głosie. Była oczywiście nim zdenerwowana.
- Co rujnuję? - Spytał łagodnie. Brak strachu w niej zszokował go. Nie ochronił jej przed tym, czym był. Otwarcie wziął od niej krew. Znała go. Nie zastosował wobec niej przymusu, nie wymazał tego, co się wydarzyło z jej pamięci.
Franczeska studiowała jego twarz. Na pewno nie wyglądał jak staruszek, za jakiego go wzięła początkowo. Jego skóra była zdrowsza, wyglądał teraz młodo i silnie. W powietrzu unosiła się moc przylegająca do niego. Stanął prosto, był wysoki, wyglądał dokładnie tak, jak niezwyciężony wojownik. Miał ostre rysy a jego czarne oczy błyszczały. Jego długie ciemne włosy związane były skórzanym rzemieniem tuż przy karku.
- Ofiarowałam swoje życie w zamian za twoje. Nie miałeś prawa oddawać mi swojej krwi. To właśnie zrobiłeś, prawda? Nie miałeś prawa. - Jej ogromne oczy błysnęły na niego, tlącym się w nich ukrytym ogniem. Jej małe pięści zacisnęła w pięści aż paznokcie wbijały się w jej skórę. Jej smukłe ciało drżało z powstrzymanej urazy. To był Gabriel. Powinna była go rozpoznać zawsze i wszędzie, bez względu na jego wygląd, tymczasem rozpoznała go dopiero w chwili, gdy wziął ją w ramiona. Była tak wystraszona tym, że mógł odkryć jej skrywane uczucia, że nie pozwoliła swoim zmysłom dostrzec informacji, których ona tak rozpaczliwie potrzebowała.
- Mogłaś umrzeć. - Powiedział to dobitnie, bez owijania w bawełnę.
- Wiem o tym. Chętnie ofiarowałam życie abyś mógł kontynuować swoją walkę by uratować naszych ludzi.
- Jesteś, więc Karpatianką. - Bardzo delikatnie wyciągnął rękę i chwycił ją za dłoń, ostrożnie rozprostowując jej palce, jeden po drugim by paznokcie nie wbijały się w jej skórę. Zanim odgadła jego zamiary, schylił ku niej głowę, i jego usta zaczęły muskać te ślady z wyjątkową łagodnością.
Pod dotykiem jego ust, ciepłem jego oddechu, jej serce niemal zatrzymało się. Gdy powrotnie chwycił jej dłoń, popatrzała gniewnie na niego.
- Oczywiście, że jestem Karpatianką. Kto inny mógłby cię rozpoznać? Gabriel. Obrońca naszych ludzi. Jesteś najlepszym łowcą wampirów, jakiego nasi ludzie kiedykolwiek widzieli. Jesteś legendą, która powróciła do życia. Zajęło mi trochę czasu zanim zdałam sobie sprawę, kim jesteś, ale byłeś w złej formie. Byłeś uznany za zmarłego przez tych parę ostatnich wieków.
- Dlaczego od razu nie powiedziałaś mi kim jesteś? Nigdy nie naraziłbym twojego życia. - Jego głos był bardzo delikatny, pozbawiony reprymendy. Pojawił się rumieniec na bladej twarzy Franczeski.
- Nie myśl, że masz do mnie jakieś prawa, Gabrielu. Twoje prawa zostały już dawno wycofane. Poruszył się, jego mięśnie lekko drgnęły przypominając o jego sile. Czarne oczy Franczeski spojrzały na niego; w niej zupełnie nie budził grozy.
- Mam na myśli. Nie masz prawa robić, co ci się podoba. - Jako Karpatiański mężczyzna, nie mogę robić nic innego jak tylko ochraniać cię. Dlaczego żyjesz tu sama, samotna, bez ochrony? Czy nasz świat się aż tak zmienił, że nasi mężczyźni już nie dbają o nasze kobiety? - Ton jego głosu był miękki, jednakże niepozbawiony grozy.
Zarumieniła się.
- Nasi mężczyźni nie mają pojęcia o mnie. Poza tym to nie twój interes, więc nie angażuj się za bardzo. Gabriel spojrzał tylko na nią. Był ponad dwa stulecia starszy. Ochrona kobiet nade wszystko, to było głęboko zakorzenione w nim. To było częścią tego, kim był albo, czym był. A jeśli ta kobieta była jego życiową partnerką, to nie był tylko jego obowiązek, to było jego prawo.
- Obawiam się Franczesko, że nie mogę zrobić nic innego jak tylko zadbać o twoje potrzeby. Nigdy nie zaniedbałem swoich obowiązków. Poczuła się nie komfortowo siedząc tak, podczas gdy on nad nią górował. Franczeska wstała i ruszyła z gracją przez pokój, aby zwiększyć dystans między nimi. Sprawiał, że jej serce stawało się nerwowe. Franczeska zapomniała już jak to jest być zdenerwowaną. Nie była żadnym opierzonym pisklęciem. Zrobiła coś, czego żadna inna Karpatiańska kobieta nie zrobiła: udało jej się zbiec przed Karpatiańskimi mężczyznami i grasującymi wampirami i zaczęła własne życie na własnych zasadach. Nie była przygotowana na to, żeby ten mężczyzna wszedł do jej życia i odebrał jej go.
- Myślę, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić, Gabrielu. Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Jestem skłonna pozwolić ci zamieszkać tu do czasu aż zorientujesz się we wszystkim i znajdziesz bezpieczny kąt, ale później, nie będziemy utrzymywali ze sobą kontaktów. Mam tu swoje życie. Ciebie ono nie dotyczy. Jego brwi uniosły się wymownie, sugerując, że kłamie.
- Jesteś moją życiową partnerką. - Był świadomy pewności tych słów. Była jego drugą połową, światłem w jego ciemności, jedyną kobietą stworzoną właśnie dla niego. Po raz pierwszy Franczeska okazała strach. Odwróciła się gwałtownie, z przerażeniem otwierając szeroko oczy.
- Nie wypowiedziałeś rytualnych słów by związać nas ze sobą, prawda? - Ręce jej tak drżały, że schowała je za plecy. Od chwili, w której go rozpoznała, ten moment był najbardziej przerażający. - Dlaczego boisz się tak naturalnych rzeczy? Wiesz, że jestem twoim życiowym partnerem. - Gabriel przyglądnął jej się bliżej, odnotowując każdy szczegół. Z pewnością była przerażona. I wiedziała już wcześniej, że należy do niego. Jej broda uniosła się w górę wyzywająco.
- Byłam twoją życiową partnerką, Gabrielu, wiele wieków temu. Ale kiedy podjąłeś decyzję by polować na wampiry razem ze swoim bratem, skazałeś mnie na samotne życie. Zaakceptowałem ten wyrok. To było dawno temu. Nie możesz po prostu wrócić do mojego życia i zażądać czegokolwiek. Gabriel milczał, dotknął jej umysłu łatwo łącząc się ze światłem. Odkrył żywe wspomnienia Gabriela idącego przez wioskę wraz z Lucianem. Dwóch legendarnych łowców wampirów. Gdy szli, ludzi zstępowali im z drogi. Gabriel zobaczył siebie idącego szybko, jego krok był pewny i długi, jego włosy połyskiwały w świetle nocy. Ruch młodej dziewczyny zwrócił jego uwagę i odwrócił głowę nie zwalniając tempa. Jego czarne oczy prześliznęły się po gronie kobiet, wtedy Lucian powiedział coś rozpraszając jego uwagę. Gabriel odwrócił się w kierunku, w którym szli nie odwracając się za siebie. Młoda dziewczyna jeszcze długo patrzyła za nim w bólu milczenia. - Nie wiedziałem. Spojrzała na niego.
- Nie chciałeś wiedzieć. A to różnica, Gabrielu. W każdym bądź razie, to się nie liczy. Przeżyłam upokorzenie i ból. To było wieki temu. Żyłam dobrym życiem przez ten czas. Jestem już zmęczona i chcę powitać świt. Gabriel wciąż jej się przyglądał.
- To nie do zaakceptowania, Franczesko. - Powiedział to spokojnie, bez przegięcia. - Nie masz prawa mówić mi, co jest a co nie jest do zaakceptowania w moim życiu. Jeśli o mnie chodzi, straciłeś wszelkie prawa, gdy odszedłeś nie odwracając się za siebie. Nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz nic o życiu, którym żyłam, o tym, czego chcę albo nie. Stworzyłam dla siebie życie. Byłam stosunkowo szczęśliwa i więcej niż trochę przydatna. Żyłam wystarczająco długo, dziękuję. To, że nagle zdecydowałeś się wrócić z martwych niczego nie zmienia. Nie przybyłeś dla mnie. Przybyłeś dla niego. Luciana. On jest tym powodem, prawda? Polujesz na niego. Gabriel pokiwał wolno głową.
- Tak było, ale musisz zdać sobie sprawę z tego, że wszystko uległo zmianie. - Nie, nie uległo - Franczeska odparła. Szarpnęła gwałtownie drzwi od komnaty i w pośpiechu pobiegła wzdłuż tunelu do piwnicy. Nie poprawiało jej nastroju to, że on cały czas dotrzymywał jej kroku, jego mięśnie prężyły się mocno, wymownie. Jakim prawem decydował o jej życiu? - To niczego nie zmienia. Ty nadal masz swoje zadanie a ja swoje życie. Ono należy tylko do mnie, Gabrielu, i tylko ja mogę podejmować, co do niego decyzję. - Książę naszego ludu musi mi coś wyjaśnić - Gabriel powiedział to miękkim, łagodnym głosem. - Nie dbał o ciebie tak jak powinien. Czy Michaił wciąż jest u władzy? - Idź do diabła, Gabrielu - Franczeska wybiegła na zewnątrz, wybuchając gniewem. Pokonała szybko drogę przez kuchnię prowadzącą do pokoju pełnego luster. Odrzucając do tyłu włosy, zbadała dokładnie szyję w poszukiwaniu śladów po ugryzieniu. - Wychodzisz? Jego głos był tak niski i cichy, że jej serce zaczęło mocno walić w jej piersi. Nie pokazywała mu twarzy.
- Tak, powiedziałam Brice'owi, że zerknę na jedne z jego pacjentów. Nie chcę by się martwił i przyszedł tu zaniepokojony. - Brice może poczekać - Gabriel powiedziany płynnie. - Nie ma powodu by Brice czekał - odpowiedziała Franceska. - Oczekuję, że nie będzie cię tutaj jak wrócę, Gabrielu. Lekki uśmiech zagościł na jego ustach.
- Nie sądzę żeby się tak stało. - Odprowadził ją wzrokiem do drzwi, ani razu nie spuszczając z niej swych przymrużonych oczu. W momencie, w którym ciężkie drzwi trzasnęły za nią, Gabriel przeszedł przez pokój w stronę okna. Franczeska pieszo ruszała ulicą w pośpiechu. Nie użyła swojego samochodu tak jakby zrobił to człowiek, rozpłynęła się we mgle i popłynęła w powietrzu tak jak czynią to Karpatianie. Gdy Gabriel tylko popatrzył, zaczęła biec. Jej ciało poruszało się lekko i płynnie, poetycko pięknie. Sięgnął swoim umysłem i połączył się z nią, stał się jej cichym cieniem. Franczeska była bardzo wystraszona nim. Wszystko, co mówiła, mówiła poważnie. Prowadziła jakiś rodzaj eksperymentu, który pozwalał jej pozostawać na słońcu z ludźmi. Straciła dużo czasu i energii przy zbieraniu informacji, spodziewając się jakiejś zmiany. Zabrało jej kilka wieków zmuszenie jej ciała do zrobienia tego. Była tak doświadczona w udawaniu człowieka, co widać było w jej myślach i czynach, że nabrała nawet starożytnego takiego jak on. Teraz zrujnował to wszystko dając jej jego starożytną krew. Była tym bardzo zdenerwowana. Postanowiła, że te ubiegłe lata były ostatnimi w jej życiu. Zastanawiała się nad spędzaniem ich z Brice'em, postarzała by się jak ludzie. Miała zamiar spotkać świt, gdy tych parę lat minie. Planowała to od jakiegoś czasu.. - Nie wydaję mi się, Franczesko - wyszeptał na głos. Jego ciało wolno zmieniało się, stawało się przezroczyste. Stając się lekką mgłą, wypłynął z domu przez częściowo otwarte okno. Z mgły przeobraził się w białą sowę, to była jego ulubiona metoda podróżowania. Silne skrzydła rozłożył szeroko i wzbił się wysoko ponad miastem. Franczeska biegła najszybciej jak mogła wzdłuż chodnika. Mogła usłyszeć, jak jej serce wali w piersi, słyszała uderzenie jej stóp o nawierzchnię, wdzierające się powietrze do jej płuc. W swoich najbardziej szalonych marzeniach nie pomyślała, że to może się zdarzać. Gabriel. Jej ludzie szeptali o nim. Bliźniacy. Legendy. Byli martwi, nie żywi. Jak to mogło się stać? Zabrał jej życie z dala od niej, zmuszając do samotnej egzystencji. Teraz, gdy w końcu znalazła sposób by żyć jak człowiek, może nawet stworzyć związek, żyć i umrzeć tak jak inni przychodzili i odchodzili przez lata, Gabriel powrócił z martwych. Co gdyby uparł się by zgłosić pretensje do niej?
Nie było sposobu uciec od kogoś takiego jak Gabriel. Był elitarnym łowcą. Gabriel mógł wytropić ducha na szlaku, a co dopiero swoją partnerkę życiową. Franczeska spowolniła do szybkiego spaceru. Może znowu po prostu wyjedzie. Sam przyznał, że Lucian powstał. Wciąż polował. Może nie zainteresuje się nią. Nigdy nie zaakceptowałaby jego roszczeń do niej. Zmusił ją do opuszczenia jej własnych ludzi, jej własnej ojczyzny. Nie miała zresztą wyboru. Samotna kobieta żyjąca wśród ich mężczyzn, zrozpaczona życiowa partnerka, uczyniła by ich życie niekończącą się męką. I wiedziała, że nie zaakceptowałaby utraty wolności. Książę ich ludu chroniłby ją w nadziei, że któryś z mężczyzn zostałby jej partnerem. Rozpaczliwie potrzebowali dzieci. Wiedziała jednak, że pasuje tylko do jednego, Karpatiańskiego mężczyzny, tego, który ją odrzucił i poświęcił się ochronie ich ludzi. Żyła przez te wieki, ponieważ chciała, pragnęła wiedzy, która uczyniłaby ją silną i potężną, taką, której nie mógłby wykryć żaden człowiek ani wampir. Wystarczająco łatwe było się ukryć przed jej ludźmi, ponieważ takiego zachowania nikt się nie spodziewał.
Stracili tak wiele kobiet i dzieci na przestrzeni wieków, że każda teraz była bardzo strzeżona; kobiety były potrzebne by rodzić dzieci, szczególnie żeńskiej płci. Większość z nich rodziła się płci męskiej, i większość z nich nie przeżywała nawet roku. Ich gatunek groził wymarciem. Franczeska pogodziła się ze swoim samotnym istnieniem. Nie zamierzała zmieniać swojego całego życia, ponieważ Gabriel nagle zdecydował się pokazać.
Poczuła wilgoć na swojej twarzy i rzuciła okiem w górę na niebo. Było bezchmurne; gwiazdy świeciły pełnią sił na niebie. Zaskoczona, uniosła w górę dłoń i poczuła łzy. To uczyniło ją bardziej zdeterminowaną, aby Gabriel nie miał nic do powiedzenia w sprawie jej życia. Już doprowadzał ją do płaczu. Zrujnował wszystko. Zabrał słońce, które przepełniało jej myśli. Taki był Gabriel. Podjął decyzje i oczekiwał, że reszta świata zgodzi się z nim. Był prawem dla siebie i oczekiwał, że Franczeska zrobi cokolwiek by jej nie podyktował.
Franczeska skręciła za rogiem, wzięła głęboki wdech i weszła do szpitala od strony parkingu. Nie chciała by coś wydawało się podejrzane. Brice natknął się na nią wkrótce po jej wejściu do budynku, sprawiając, że pomyślała, że kazał się powiadomić zaraz po jej przybyciu. Poprowadził ją przez sale do separatki. Były tam wszędzie pluszowe misie, baloniki i kwiaty. Dziewczynka leżąca w łóżku była bardzo blada z ciemnych cieniami pod oczami. Jak zawsze, Brice nigdy nie powiedział jej dokładnie co było nie tak z pacjentem; za to, pozwalał jej wykonywać jej "dziwne" badanie.
- Czy jej rodzice wiedzą, że poprosiłeś abym na nią spojrzała? - Spytała łagodnie Franczeska. Ton jej głosu był niski, dziecko poruszyło się i otworzyło oczy. Uśmiechnęła się do swoich gości.
- Jesteś panią doktor, Brice mówił, że pomagasz ludziom. Moja mama powiedziała, że przyjdziesz i zobaczysz się ze mną. Franczeska szybko spojrzała na Brice'a z dezaprobatą. Powtarzała mu tysiące razy żeby nie wspominał o niej nikomu. Nie chciała rozgłosu. Rozmawiali więcej niż raz na ten temat. Dotknęła palcami małej rączki dziecka.
- Cierpisz, prawda? Mała dziewczynka zamrugała.
- Jest dobrze. Przywykłam do tego. Zimne powietrze poruszyło niespodziewanie zasłonami i Brice rzucił okiem na okno, upewniając się, że zostało zamknięte. Ostatnia rzecz, której chcieli to przeciąg w pokoju. Franczeska koncentrowała się całkowicie na dziecku. W tym momencie w jej umyśle nie było niczego innego. Tylko dziecko i Franczeska się liczyły.
- Mam na imię Franczeska. Jak ty masz na imię? - Chelsea. - Cóż, Chelsea, miałabyś coś przeciwko temu, że potrzymam przez chwilę twoją rękę? To pozwoli mi zrozumieć, co dzieję wewnątrz ciebie. Nikły uśmiech zagościł na twarzy małej dziewczynki.
- Nie zamierzasz mnie kłuć igłami?
Franczeska odwzajemniła uśmiech.
- Myślę, że to powinnyśmy pozostawić Bricowi. - Ujęła małe dłonie dziewczynki. Skóra była bardzo cienka, prawie przeźroczysta. To dziecko umierało. - Będę po prostu siedziała tutaj z tobą skoncentrowana. Możesz poczuć ciepło w niektórych miejscach, ale to nie będzie boleć. Chelsea spojrzała na twarz Franczeski, studiując jej reakcję zanim jej zaufa. Kiwnęła poważnie głową.
- Śmiało, jestem gotowa. Franczeska zamknęła oczy, skupiając się na dziecku i tylko na nim, oczyszczając umysł z innych myśli. Wysłała siebie na poszukiwania na zewnątrz własnego ciała, stała się tak niematerialna jak energia, ciepło i światło. Wchodząc w dziecko, zaczęła rozległe, ostrożne badanie. Krew dziecka była bałaganem. Masywne ataki rozpoczynały się w krwiobiegu a jej żałosne przeciwciała nie były w stanie powstrzymać ataku nadciągającego wojska. Franczeska kontynuowała badanie każdego organu, tkanki i mięśnia, nie omijając mózgu. Smutek zalał ją na moment, zagrażając jej pozycji w ciele dziecka. Czuła wielkie zrozumienie dla tej dziewczynki, która cierpiała przez tyle lat swojego młodego życia. Zakołysała się, mrugając szybko, przenosząc się do własnego ciała. Jak zawsze, czuła się zdezorientowana i słaba po tym jak opuszczała swoje ciało. Usiadła na moment w ciszy zanim popatrzyła w górę na Brice'a.
- Franczeska. - Wypowiedział jej imię delikatnie, z wielką nadzieją. To nie było pytanie. Był lekarzem. Wiedział medycznie, że Chelsea umiera, jej ciało ulegało wojsku, które zaciekle ją atakowało. Wyglądał na wyczerpanego, a smutek był wypisany na jego twarzy. Zrobił wszystko, co w jego mocy, ale było to za mało. - Może. - Franczeska spojrzała na zegar na ścianie. Była 3:15 rano. Ile czasu zajmie wyleczenie tego dziecka z rozdzierającego ją raka? Czy będzie w stanie skończyć i dotrzeć do domu przed wschodem słońca? Czy to ważne? Życie dziecka było tego warte. I nie miała nic przeciwko spotkania świtu. - Zostaw mnie z nią samą, Brice, i pozwól mi zobaczyć, co mogę zrobić. - Franczeska pogładziła Chelsea po włosach. - Pójdziesz spać, kochanie, a my zobaczymy czy możemy ci pomóc. - Zaczekała aż Brice zamknie za sobą drzwi zanim na powrót wniknie do ciała dziecka.
Czas nic nie znaczył, kiedy pracowała jako uzdrowiciel. Była teraz w ciele Chelsea, przesyłając w jej myśli wygodę i ciepło, jej ciało toczyło beznadziejną walkę o życie. Była skrupulatna w swojej pracy, niestrudzona, ostrożnie upewniała się, że żaden nikczemny ślad choroby nie pozostanie w ciele Chelsea. Nie miała pojęcia, ile godzin upłynęło albo ile zużyła siły do czasu, gdy kończąc pracę zauważyła, że straciła całą energię. Wtedy zalała ją moc, silny nagły przypływ ogromnej energii pochodził ze źródła poza nią. Zaakceptowała energię bez pytania, pewna jej pochodzenia. Oczywiście Gabriel wiedział, kiedy narażała swoje zdrowie; nie mógł rozstać się z nią przez łączącą ich krew. Naturalnie wyciągnął rękę by jej pomóc. Był przecież Karpatiańskim mężczyzną. To nie miało żadnego głębszego znaczenia. Na pewno nie robił tego z troski o nią.
Franczeska wykorzystała tą moc natychmiast, wdzięczna, nawet, jeżeli nie chciała mieć nic wspólnego z Gabrielem. Tylko jedno się liczyło: uleczenie zmarniałego ciała Chelsea przywrócenie jej sił. Kiedy była pewna, że wyleczyła ostatnią zainfekowaną komórkę, Franczeska powróciła do własnego ciała.
Oddychała z trudem, drżąc od stóp po czubek głowy. Na moment pochyliła się nad małą dziewczynką, powoli po takim wysiłku, jak ten przed chwilą. Dodała do kroplówki niezbędne leki, których obcy by nie zauważyli. Po tych wszystkich latach nauczyła się stawiać bariery, aby ukryć aktywność mocy przed Karpatianami jak i wampirami.
Spoglądając w górę na zegar, zdała sobie sprawę, że była prawie piąta rano. Musiała pójść do domu. Była bardzo zmęczona i to nie byłby dobry pomysł powitać teraz słońce. Nie ważne ile razy by powtarzała to Franczeska, nadal obawiała się tak bolesnej śmierci. - To nie było zamierzone, skarbie.
- Ale rezultat jest ten sam. Brice czekał na nią, opierając się o ścianę tuż za drzwiami.
- Więc, pomogłaś jej?
- Mam taką nadzieję. - Franczeska brzmiała nieprzekonująco, chociaż wiedziała bardzo dobrze, że dziecko odzyska w pełni siły. - Proszę zrób mi tą przyjemność i nie wspominaj o mnie nikomu. Naprawdę, Brice, mówiliśmy o tym. Nie chcę ludzi dobijających się do moich drzwi, oczekujących cudów. Daj jej dzień lub dwa zanim wykonasz jakieś testy. Wiesz, że nie cierpię rozgłosu. Sobie przypiszesz zasługę, jeśli to podziała.
Szedł obok niej.
- Skończyłem. Nie masz ochoty na śniadanie? Małe podziękowanie za zostanie całą noc przy moim pacjencie. Franczeska odrzuciła swoje włosy.
- Jestem zmęczona, Brice. Wiesz, że to zawsze mnie wykańcza. - Gdybym wiedział, co robisz, może mógłbym pomóc i nie byłabyś taka zmęczona - dokuczał jej. - Przyszłaś tutaj pieszo, prawda? Chodź, odwiozę cię do domu. - Wziął ją za ramię i poprowadził do swojego samochodu. Franczeska poszła chętnie. Tylko chwilę zajmie dotarcie do jej domu samochodem, no i była wykończona. Siadając na miejscu pasażera, zapięła od razu pasy bezpieczeństwa i uśmiechnęła się do niego.
- Lubisz luksusy, Brice.
- Nie ma w tym nic złego. Wiem, czego chcę i dostaję to. - Jego ciemne oczy zlustrowały ją.
- Nie zaczynaj - ostrzegła, śmiejąc się na głos. - Co z tobą, Brice? Powtarzam ci w kółko, że nie możemy się spotykać.
- Spotykamy się każdego dnia, Franczesko - zauważył z uśmiechem. - Równie dobrze możemy być razem.
- Jestem zbyt zmęczona by się z tobą sprzeczać. Po prostu zabierz mnie do domu i bądź miły.
- Co zrobiłaś z tym starcem? Musisz przestać zbierać ludzi z ulicy, Franczesko. Dlatego mnie potrzebujesz. Jesteś zbyt miła i dobra. Prędzej czy później weźmiesz z ulicy jakiegoś mordercę.
- Nie sądzę by groziło coś z tego powodu. - Franczeska wyglądała przez szybę aż zobaczyła podjazd swojego domu.
- Nie ma go w twoim domu, prawda? - Brice zapytał podejrzliwie, kiedy zaparkował samochód i odpiął swój pas. Uśmiechnęła się do niego.
- Rozumiem, że chcesz żebym zaprosiła cię do środka. Brice okrążył auto by otworzyć jej drzwi.
- Zdecydowanie wchodzę. I nie chcę odkryć, że trzymasz tam tego starego faceta. To było by do ciebie podobne. Jak na komendę, frontowe drzwi otworzyły się nagle wypełnione potężną sylwetką Gabriela. Na pewno nie wygląda jak pogryziony przez pchły starzec. Franczeska poczuła jak się rumieni, a jej serce fika koziołka. Spojrzała niespokojnie na Brice'a. Gabriel wyglądał groźnie, drapieżnie. Wyglądał jakby chciał pożreć Brice'a. Stał wysoki i elegancki, ze zmysłowym wyrazem twarzy. Gabriel wyglądał jak stary książę ciemności; moc w nim była tak oczywista, że mogłaby rozbić za jego drugą skórę. Był niewiarygodnie przystojny, musiała to przyznać, choć nie chętnie.
Brice skutecznie ją zatrzymał nieruchomo ściskając jej ramię.
- Kto to do diabła jest? - Właściwie ufał Franczesce, mimo tej troskliwości.
Ten gest był tak słodki, że zaparło jej dech. Nikt nigdy nie dbał o nią i nie troszczył się o nią jak Brice. Nie ważne jak często go odrzucała, Brice nie ustawał w próbach zdobycia jej.
Gabriel zszedł po schodach. Sunął. Płynał. Poruszał się z gracją dużego kota z dżungli, potężne mięśnie prężyły się pod cienkim jedwabiem jego koszuli.
- Dziękuję ci bardzo za odwiezienie jej do domu. Zaczynałem się niepokoić - Gabriel powiedział płynnie. Jego głos był aksamitnie miękki, delikatny, nie sposób było go zignorować. To torowało drogę przymusowi wywieranemu na słuchaczu.
Gabriel podszedł prosto do Franczeski, nie zważając na jej mały kobiecy protest. Jego ręka chwyciła ją za nadgarstek, przenosząc ją w jego ramiona.
- Nie było cię całą noc, kochanie, musisz być wykończona. Mam nadzieję, że pomogła twojemu pacjentowi. - Objął mocno ramieniem Franczeskę, tym samym przytrzymując ją przy nim.
Gdyby zaprotestowała albo walczyła, Brice znalazłby się w niewygodnym położeniu. Wiedziała, że stanąłby w jej obronie a nie ma na świecie nikogo, kto mógłby pokonać Gabriela, chyba, że byłby to jego własny bliźniak, Lucian. Wydaje ci się, że co robisz? Spytała w myślach, używając połączenia między nimi by go skarcić. Był wysoki i był bardzo silny. Sprawiał, że czuła się mała i delikatna, nie żeby była wysoka tak w ogóle. Sprawiał, że czuła się niepewnie. - Kim jesteś? - Brice zapytał niespokojnie.
Wyczuwa twój strach, Franczesko. Nie zmuszaj mnie bym zrobił coś, co będzie wymagało czasu byś mi wybaczyła. Nie waż się go skrzywdzić. - Jestem Gabriel. - Gabriel wysunął przyjaźnie rękę do Brice, przyjaźnie jak pantera. Wyglądał elegancko. Niebezpiecznie. Nieokiełznanie. Wyglądał bardzo wytwornie i staromodnie z włosami spiętymi na karku skórzanym rzemieniem.
Brice uścisnął mu dłoń, jak wymagała tego sytuacja. Franczeska nie dawała mu żadnych wskazówek. Jej młoda twarz wyglądała sztywnie i przerażenie, jej oczy były ogromne, rozmyślnie unikała jego pytającego spojrzenia. Postanowiła umościć się pod ramieniem Gabriela i wyglądać jakby do niego należała. Gabriel na pewno nie udawał zaborczości, gdy jej dotykał, widać było ostrzeżenie w jego oczach, gdy patrzał na Brice'a. Gabriel dawał mu znać, jak mężczyzna mężczyźnie, że uważał Franczeskę za swoją i nie pozwoli jakiemukolwiek innemu mężczyźnie jej mieć. Było to znać w samej postawie jego ciała, udzielał schronienia smukłemu kobiecemu ciele Franczeski swoimi muskularnymi mięśniami. - Zgaduję, że wiesz kim jestem - Brice powiedział ponuro.
Obcy pachniał zagrożeniem. To uchwyciło się go, emanowany od niego. No i Franczeska stała tam tak cicho, bezradnie, jak gdyby nie wiedziała, co ma robić.
W pełni świadom nadciągającego wschodu słońca, Gabriel przesuwał ją w górę schodów, jego większa, masywniejsza sylwetka kierowała jej małą osóbkę w kierunku drzwi. Franczeska szła tylko, dlatego, że Gabriel nie pozostawiał jej żadnego wyboru w tej sprawie. Gdyby zaprotestowała w jakiś sposób, postawiłaby Brice'a w beznadziejnej sytuacji. Zmusiła się do uśmiechu.
- Porozmawiamy wieczorem, Brice.
- Nie licz na to zbytnio.
Franczeska kontynuowała jeszcze przez chwilę tę farsę, ale gdy tylko znalazła się w bezpiecznym domu wyzwoliła się z objęć Gabriela.
- Jak śmiesz mieszać się w moje życie? - Adrenalina wzbierała w jej żyłach. Przemierzyła pokój, tam i z powrotem w szybkich, pośpiesznych krokach, zdradzając swój nastrój. Nie była pewna czy mogłaby przestać.
Z wrodzoną cierpliwością wspomaganą tysiącem bitew, Gabriel popatrzył na jej na półprzymknięte oczy, jego ciało było nieruchome jak góry.
- Jesteś na mnie niesamowicie zła. - Powiedział to bardzo cicho bez żadnej aluzji. Jej ciemne oczy błysnęły na niego ogniem, odchyliła w bok głowę tak, że jej włosy spłynęły w bok jak gruba zasłona jedwabiu. Jego ciało zareagowało od razu. Była niezmiernie piękna, zmysłowa w każdym ruchu.
- Nie rób tak, Gabrielu. Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Jesteś dla mnie nikim, nikim w moim życiu. Pomagałam już innym Karpatianom, to wszystko, co zaszło między nami. To był mój obowiązek, nie więcej, nie mniej. - Brzmisz jednak jakbyś chciała przekonać samą siebie, Franczesko. - Przechylił głowę wciąż na nią patrząc. - Chciałaś zaprosić tego mężczyznę do swojego domu. - Ten mężczyzna to mój przyjaciel - odpowiedziała. Nawet nie mrugnął. Ani razu. Po prostu patrzył na nią. Franczeska uważało to za bardzo niepokojące. Był nieruchomy jak posąg, wyglądał leniwie i niebezpiecznie, a im dłużej tak stał, tym szybciej biło jej serce. Miał jakiś rodzaj wpływu na nią. To, dlatego, że był jej życiowym partnerem. Wciąż była, Karpatianką, uświadomiła sobie, że jego dusza wołała do niej. Tak jak jego ciało. Mogła to poczuć, głód, pragnienie, które powoli spalało ją od środka. Ostrożnie odwróciła wzrok, wpatrując się tym razem w dywan pod jej stopami a nie na jego pasjonujące ciało.
- Franczeska. - Wypowiedział jej imię łagodnie. Delikatnie. Jego akcent był ze Starego Świata, sprawiał trzepotanie jej serca. Jego głos był tak piękny i czysty, czuła nieodpartą chęć by popatrzyć w górę na niego, ale utrzymała swoje oczy rzucone stanowczo w dół.
Intelektualnie, Franczeska wiedziała, że Gabriel był i jest niezwykle potężny. Jego głos był frapujący, spojrzenie hipnotyzowało. Ponieważ był jej prawdziwym życiowym partnerem, stawianie mu oporu było jeszcze trudniejsze, ale nie miała wyjścia.
- Żyję własnym życiem, Gabrielu. Nie chcę dłużej egzystować. I na pewno nie chcę zaczynać od nowa. Byłam sama, podejmują samodzielnie decyzję przez te wszystkie wieki. Nigdy nie byłabym szczęśliwa wykonując polecenia mężczyzny. Nie możesz prosić bym zmieniła to, co stworzyłam przez twój wybór. Powiedz mi, wciąż będziesz poświęcał się niszczeniu swojego bliźniaka? - To mój obowiązek, moje przyrzeczenie.
Franczeska odetchnęła z ulgą. Była totalnie zmęczona, jej ciało było wyczerpane, czuła wschodzące słońce.
- Nie mamy, o czym więcej dyskutować.
- Gdybym nie pomógł ci, kiedy leczyłaś to dziecko, nie miałabyś wystarczająco dużo siły by ukryć się przed słońcem. - Wypowiedział te słowa jak gdyby nigdy nic, mimo to poczuła ciężar ich potępienia.
Rozmyślnie wzruszyła ramionami, jak gdyby było jej wszystko jedno.
- Dla mnie nie ma żadnego znaczenia czy zrobiłam tak czy nie. Powiedziałam to więcej niż raz i nie mam zamiaru nieustannie się powtarzać. - Nie zostawiasz mi wyboru jak przywiązać cię do mnie. - Właściwie to chciał to zrobić od chwili, gdy zdał sobie sprawę, że należy do niego. Przez dwa tysiące lat właściwie nie żył, egzystował w ciemności, brzydkim świecie. Teraz było zupełnie inaczej. Wszystko. Emocje. Kolory. Franczeska. Chciał najpierw wysunąć żądania wobec niej, przynajmniej na tyle zasługiwała. Ale jeśli jej życie znajdzie się w niebezpieczeństwie, nie będzie dłużej czekał.
Spojrzała na niego, jej oczy były koloru ciemnego oplu, piękne i skrzące się.
- To nic nie zmienia, Gabrielu. Nie zawaham się przywitać świt. Nie chcę być odpowiedzialna za twoje życie. Jeśli podejmiesz decyzję o złączeniu nas, to będzie tylko twoja decyzja. Odmawiam bycia częścią tego. Jeśli twoim wyborem będzie podążenie za mną, niech tak będzie. Ale moje życie będzie moim wyborem. Gabriel dotknął jej umysłu; jej zdecydowanie było autentyczne. Naprawdę zrobiła by to co powiedziała, że zrobi.
- Franczesko, opowiedz mi o relacjach łączących cię z tym doktorem. Jak daleko to zaszło?
Zwinęła się w kłębek na swoim wielkim fotelu.
- Nie jestem pewna, co chciałbyś wiedzieć. Nie spałam z nim, jeżeli to chciałeś wiedzieć. On chciał. Myślę, że chciałby się ze mną ożenić. Wiem, że chciałby to zrobić. - Zawahała się na moment, po czym dodała. - Rozważałam to. Jego wzrok podniósł się.
- I pozwoliłabyś człowiekowi na rozwinięcie tak potężnej więzi z tobą? - Czemu nie? Mój życiowy partner odrzucił mnie a później myślałam, że nie żyje. Miałam wszelkie prawo znaleźć inną miłość, jeśli bym tego zapragnęła - odparła bez wyrzutów sumienia.
- Co czujesz do tego ludzkiego mężczyzny? Był tam cichy pomruk w jego łagodnym głosie, wystarczająco wyraźny by dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Nie chciała czuć strachu. Nie zrobiła nic złego. Nie chciała czuć winna, bo on wrócił ze zmarłych. Nie była mu absolutnie nic winna.
Gabriel, pozostając cieniem w jej umyśle, mógł łatwo czytać w jej myślach. Zaakceptował to, że był winien jej samotnego istnienia. Wierzył, że ma prawo czuć się tak jak się czuła. Mógł również zobaczyć, że nie będzie mieszkać z dominującym mężczyzną. To nie miało dla niego znaczenia. Spędził całe swoje życie w słudze swojemu ludowi. Bitwy. Wojny. Niszczył nieumarłych. To trwało bez końca. Żył szarym, ponurym istnieniem, zawsze jak drapieżnik oczekujący polowania i mordu. Ciemność rosła w nim, i tylko dzięki swojemu żelaznemu charakterowi, wiek po wieku panował nad sobą i swoją duszą.
Była obietnica, która mu pomagała. Nadzieja. Wierzył, że znajdzie swoją życiową partnerkę. Przynajmniej wierzył w to kilka wieków wcześniej. Wtedy jego wiara została zachwiana. Może ona miała rację. Może jakaś jego część rozpoznała ją wieki temu i może, dlatego był taki pewien, że istniała. I może to była jej decyzja żeby zmienić swoje Karpatiańskie ciało i zacząć żyć jak człowiek, a wtedy ciemność wzrosła w nim aż stał się na tyle silny by pogrzebać siebie i swojego bliźniaka na lata.
Studiował jej myśli ostrożnie; nie mógł popełnić błędu. Walczył ze swoim demonem samotnie - tak jak robili to Karpatiańscy mężczyźni - ale życie Franczeski było o wiele gorsze. On nie był w stanie odczuwać samotności, pustki, nie doświadczył tego. Ona odczuwała to w każdym momencie. Tęskniła za rodziną, za dziećmi. Za mężczyzną, który by ją kochał i dzielił z nią wszystkie radości i smutki. Młoda dziewczyna potraktowała jego odejście jako odrzucenie; kobieta wiedziała, że czasy były złe dla jej ludu i była dumna z jego decyzji poświęcenia swojego życia dla ich wymierającego gatunku. Odegrała swoją część mieszkając w Karpackich Górach i odeszła, by uczynić życie łatwiejszym dla pozostałych mężczyzn.
Franczeska radziła z samotnością za pomocą muzyki i sztuki, nauki i studiom. Nauczyła się maskować swoją obecność przed pojawiającymi się Karpatianami. Przed wampirami, więc miasto było czyste od nich. Poświęciła swoje życie lecząc innych, służąc innym, tak jak on to uczynił. Uparła się, że to będzie kilka ostatnich lat jej życia. Była zmęczona i chciała wiecznego odpoczynku dla siebie. Jego powrót nie zmienił tego. Nie mogła wyobrazić sobie innego życia. Nie miała zamiaru dopasowywać się do Karpatiańskiego świata, do którego wierzyła, że już nie należy.
Gabriel nie mógł nic na to poradzić, że ją podziwiał. Żyła dobrze. I była równie mocno uparta jak on. Mógłby to wszystko zaakceptować. Ale dla innego mężczyzny to mogłoby być za wiele.
- Franczesko, wszystkie rzeczy są tak różne od tych, kiedy ja żyłem? Czy nasz lud posiada wystarczająco dużo kobiet? Możemy sobie pozwolić by ktoś z nas związał się z człowiekiem? Czy Michaił rozwiązał problem z narodzinami dziewczynek, czy był zbyt zajęty gromieniem mężczyzn, którzy stali się wampirami?
Zarumieniła się, starając się ignorować jego głos. Miał zwyczaj przesączać się do jej skóry i zalewać ją ciepłem, z nieznanymi tęsknotami.
- Nie mogłam pomóc ani jednemu wolnemu Karpatianowi w jego bólu. Nie myśl, że to, co zrobiłam było samolubne z mojej strony. Moje odejście uczyniło tylko ich życie znośniejszym.
- Co z moim życiem? Moją walką z ciemnością? - Wybrałeś swoje życie, Gabrielu, i jesteś wystarczająco silny by podjąć decyzję, kiedy z nim skończyć. Nikła szansa jest na to, że wybierzesz stratę duszy, jak uczynili to inni przed tobą. Wytrzymałeś najdłużej z naszego rodzaju. Po tak długim czasie, niebezpieczeństwo dawno minęło. Uśmiechnął się na to, szybki błysk nieskazitelnie białych zębów. Ten uśmiech zmiękczył twarde linie jego twarzy i wniósł niespodziewane ciepło do jego podbitych oczu.
- Być może dajesz mi za duży kredyt zaufania. Przez chwilę Franczeska odwzajemniła uśmiech jakby trafił jej do serca.
- Całkiem możliwe. W tym małym momencie Gabriel poczuł, że mogłoby być coś między nimi. Droga, którą powinni iść, a nie mogliby. Poruszaliby się razem, oddychali razem, śmiali się i kochali. Może był jej winien spokój, ale przyznał się głęboko w duszy, że był zbyt samolubny by porzucić uczucia i kolory i czekające ich szczęście. To było jeszcze przed nim, niekończący się sen, obietnica dana mężczyznom jego rodzaju, nagroda za przeciwstawianie się strasznej namowy mocy i ciemności. Była tam i nie zamierzał się jej wyzbywać.
Gabriel wyciągnął do niej rękę.
- Możemy rozwiązać to następnym razem. Chodź ze mną pod ziemię.
Franczeska wpatrywała się w jego zbliżającą się rękę, co wydawało się wieczność. Przez moment pomyślała, żeby posprzeczać się z nim. Wolno pozwoliła swoim palcom wplątać się w jego palce, jednocześnie stając na nagi. W chwili, gdy jej dotknął, poczuła, jak zaczyna drżeć na całym ciele, jej serce dostrajało się do jego, jej oddech dopasowywał się do jego oddechu. Sposób, w jaki jej ciało ożyło, delikatnie i zmysłowo, potrzebując go. Od razu spróbowała go puścić, szarpiąc ręką jakby się paliła, ale Gabriel nie pozwolił jej wycofać się, po prostu szedł blisko niej w kierunku kuchni. - Nie odpowiedziałaś mi. Muszę wiedzieć, co czujesz do tego ludzkiego mężczyzny. Próbuję uszanować twoją prywatność i nie zaglądać w twoje myśli. Może sprawiłabyś mi tą przyjemność i odpowiedziałabyś mi. - Głos Gabriela był łagodny, ale żądza posiadania informacji zdradzały tlącą się karpackiego nim własność Karpatiańskiego mężczyzny.
Franczeska rzuciła okiem na niego, gdy tak szli koło siebie. Studiował ich otoczenie, badając każdy fragment jej domu. Zadziwiało ją to, że był tak spokojny budząc się w nowym wieku z inną technologią z tak innym światem. Gabriel wydawał się chłonąć wszystko. Miał takie zaufanie do siebie, co było trochę niepokojące. - Bardzo lubię Brice'a. Spędzamy ze sobą sporo czasu. Lubi operę i teatr. Jest bardzo inteligentny - odpowiedziała szczerze. - Sprawia, że czuję się żywa, choć wiem, że tak naprawdę w środku jestem martwa.
Gabriel spojrzał z góry na jej pochyloną głowę. Poczuł ból w jej słowach, który dotknął także jego. Ból. Realny, nie zapamiętany czy wymyślony. Prawdziwy ból i cierpienie a wszystko przez to, że jej nie szukał. Jego palce zacisnęły się na jej palcach, uniósł ich splecione dłonie i przyłożył do swojej piersi.
- Tak bardzo mi przykro, Franczesko. To moja wina, że nie pomyślałem o tym, co się stanie z moją życiową partnerką, jeżeli jej nie odnajdę. Ale mylisz się mówiąc, że umarłaś w środku. Jesteś najbardziej żywą osobą, jaką znam. Przypływ ciepła, który poczuła po tych słowach zaalarmował ją. Zaśmiała się by ukryć swoje zmieszanie.
- Nie znasz nikogo innego. Gabriel uśmiechnął się do niej, delektując się tą chwilą szczęścia. Mógł patrzeć na nią przez cały czas. Słuchać jej głosu. Nigdy nie znudzi mu się przyglądanie mimice jej twarzy albo tak pięknym kością policzkowym. Wszystko w niej było cudem dla niego i dopiero teraz zaczyna rozumieć, że jest prawdziwa, że nie jest tylko fantazją. Mógł sięgnąć i dotknąć jej skóry, cudownie miękkiej.
- To nie było miłe. - Wiem. - Franczeska była bardzo świadoma mocy w jego ciele, kiedy zeszli razem do śpiącej sali. Nie używała podziemnej kryjówki przez wiele lat, ale wiedziała, że teraz jest to niezbędne. Nie mogła sypiać snem śmiertelników ani chodzić na spacery w słońcu. Starożytna krew Gabriela zmieniła to wszystko. Była wyczerpana a odmłodzić ją mogła jedynie witająca ją ziemia, przywrócić jej w pełni moc.
Gabriel machnął ręką, aby otworzyć ziemię. Francesca przystanęła na chwilę wahając się czy iść dalej. Gabriel po prostu złapał ją w pasie i zszedł do czekającej na nich ziemi. Zamknął dom zabezpieczając go ochronnym zaklęciem, które ciężko byłoby złamać. Lucian. Jedynie on. Jedyne, co Gabriel wiedział to to, że Lucian mógłby to zrobić. To był tylko jego bliźniak, o którego się martwił. Jedyny jego ukochany bliźniak, który mógł ich zniszczyć. Na moment jego serce zacisnęło się z powodu zdrady, ciężkie brzemię poczuł jako rzeczywisty fizyczny ból.
Franczeska zrobiła wszystko, aby utrzymać dystans między nimi, ale on czuł jej wyczerpanie i specjalnie przyciągnął ją bliżej siebie, obejmując jej ciało opiekuńczo, wniknął w jej umysł i wydał komendę snu. Był niesamowicie potężny więc poddała się bez walki. Następnym razem chciałby ją mieć naprzeciw siebie, twarzą w twarz, ale na razie po prostu cieszył się jej bliskością, opierając głowę o jej, czuł miękkość jej włosów na swojej skórze. - Gabriel? Jesteś ranny w jakiś sposób, czuję twój ból. Lucian. Nawet teraz, zamknięty w ziemi podczas tych wrażliwych godzin, jego bliźniak poczuł szarpiący ból w swoim sercu. Tam było w nim chełpliwości, której można było się spodziewać po nieumarłym, nawet po tych wszystkich wiekach pościgu, Lucian brzmiał pięknie. Gabriel zachował swój umysł pusty, nie chciał dać mu szansy, by odkrył Franczeskę. - Gabrielu? Ta walka rozgrywa się między wami. Nikt nie może się w nią mieszać. Ale jeśli byś mnie potrzebował, powiedz.
Gabrielowi dech zaparło. Nie było przymusu w jej głosie, żadnego polecenia, mimo to był tak potężny, że poczuł pot na czole, kiedy próbował zerwać kontakt. W końcu jednak prościej było odpowiedzieć.
- To nic poważnego, mój błąd. Ziemia mnie uleczy. Delikatne milczenie, jakby Lucian decydował czy mu wierzyć czy nie, potem pustka. Gabriel leżąc rozmyślał o bracie. Jak to mogło przytrafić się Lucianowi? Lucian zawsze był tym silniejszym, jedynym na którym zależało Gabrielowi, w którego wierzył. Lucian zawsze był przywódcą. Nawet teraz, jako wampir, całkowicie zły, całkowicie zdeprawowany, Lucian był nieprzewidywalny. Zawsze się uczył, był niezwykle uprzejmy, i zawsze dzielił się nabytą wiedzą.
Gabriel nigdy nie rozważał takiej możliwości, że jego bliźniak przemieni się w wampira. Wiedział, że Lucian wyzbył się uczuć i umiejętności dostrzeżenia kolorów w znacznie młodszym wieku niż Gabriel; mimo to był silny, samodzielny, i niesamowicie potężny. Jak to się stało? Gdyby tylko Gabriel zauważył, że to się zbliża, może mógłby pomóc swojemu bratu zanim było za późno. Jego straszna wina była uciążliwa.
Westchnąwszy, Gabriel przysunął Franczeskę bliżej siebie i ukrył twarz w jej miękkich, pachnących włosach. Uspakajało go zaborcze trzymanie jej w swoich ramionach. Tak desperacko jej potrzebował, dużo bardziej niż ona jego. Jego ostatni wdech zaniósł jej zapach do jego serca i płuc, prowadząc go razem z nim do leczniczego snu jego ludu.