Spis treści
Eden
- HARRY JAMESIE POTTERZE! NIE OPUŚCISZ TEGO SKRZYDŁA SZPITALNEGO!
Ale Harry już pędził do drzwi znajdujących się na drugim końcu sali.
- Przepraszam, pani Pomfrey, ale naprawdę nie chcę opuścić żadnych lekcji! Wie pani, w tym roku mam SUMy i w ogóle… - to były ostatnie słowa, jakie usłyszała od niego pielęgniarka, zanim dwuskrzydłowe drzwi zahuśtały się za sławnym, młodym czarodziejem.
Z różdżką między zębami, Harry Potter zbiegł po schodach z karkołomną szybkością, zakładając po drodze szkolne szaty, balansując ze stosem książek i chowając Tabulas Loquoram do torby równocześnie. To cudowne, małe lusterko, które jeszcze kilka sekund temu pokazywało wiadomość, na którą Harry tak czekał…
WRÓCIŁ!
W jakiś sposób Harry zdołał dotrzećdo końca klatki schodowej i do lochów w jednym kawałku. Jednak kiedy już stanął przed salą eliksirów, brakło mu tchu. Dysząc, z kłującą kolką w boku, Harry wygładził swój gryfoński krawat i spróbował przygładzić swoje niesforne, czarne włosy. Krew szumiała mu w uszach.
Jak tylko się opanował („zetrzyj ten głupi uśmieszek ze swojej twarzy, Potter!"), zapukał do drzwi i wszedł do klasy.
- Dzień-dobry-i-przepraszam-za-spóźnienie-zaspałem.
Nie rozglądając się, Harry ruszył przed siebie i wślizgnął się do pustej ławki obok Hermiony. Sądząc, że jest w stanie powstrzymać nieunikniony (i wysoce niemęski) rumieniec i jąkanie się tak długo, jak nie będzie patrzył na swojego nauczyciela eliksirów, Potter zanurkował do swojej torby i zaczął grzebać w…
Och, kogo to obchodzi?
Musiał na niego spojrzeć. Po prostu musiał. MUSIAŁ.
Od niechcenia Harry spojrzał znad swojej torby w kierunku biurka nauczyciela.
Nie ma Severusa.
Tak dyskretnie, jak tylko mógł, brunet spojrzał na prawą część sali, gdzie niewątpliwie mężczyzna był zajęty faworyzowaniem Draco lub innego Ślizgona.
Nie ma Severusa.
Harry zmarszczył brwi.
- Pan Potter. Cóż to za honor, że zaszczycił pan swoją obecnością zwykłych, szarych uczniów Hogwartu w tak piękny poranek.
Tu jest!
Och, i pomyśleć, że dawno temu ten niski, jedwabisty głos powodował u niego dreszcz strachu! Teraz wystarczył, żeby zmiękły mu kolana.
Naprawdę dobrze, że siedzę.
Harry wiedział, iż w tym momencie obrócenie się nie wchodziło w grę. W końcu rzucanie się na swojego znienawidzonego nauczyciela i wykrzykiwanie: „Dzięki bogom, nic ci nie jest! Cieszę się, że wróciłeś!" nie będzie sprzyjało demonstrowaniu jego nowej nie-mam-serca-i-nie-dbam-o-ciebie pozie. Wcale.
- Jesteś pewien, że nie masz nic lepszego do roboty w ten piękny poranek, Potter? Znicza do złapania? Świata do uratowania? Nie?
Och, i pomyśleć, że dawno temu takie słowa sprawiłyby, że miałby ochotę wyrwać Snape'owi gardło. Teraz jedyne, co Harry mógł zrobić, to powstrzymywać się od śmiechu. Och, no dobra, i od zerwania z niego ubrań.
Tak, naprawdę dobrze, że siedzę. Zdecydowanie.
- Nie - powiedział dość sztywno brunet, pozwalając, żeby jego torba spadła na podłogę.
- Czuję się świetnie. Ale dziękuję za troskę, profesorze, doceniam pańskie zainteresowanie.
Część Ślizgonów sapnęła. Część Gryfonów jęknęła. Można było być pewnym, że Harry Potter przyprawi najpodlejszego nauczyciela o ból głowy w ciągu pierwszych pięciu minut pierwszej lekcji tego roku szkolnego. Ból głowy, przez który wszyscy będą cierpieć.
Jednak górna warga Snape'a tylko wywinęła się na kształt czegoś, co Gryfoni porównaliby do cienia uśmiechu, gdyby sądzili, że opiekun Slytherinu była zdolna do czegoś takiego.
- Cóż, cieszę się - powiedział po prostu i przeszedł obok ławki Pottera na środek sali. Harry szybko opuścił zwrok na blat, czując, jak rumieniec skrada mu się po szyi.
Nie poszło tak źle, pomyślał. Były czasy, kiedy musiałbym znieść jego gniew z powodu spóźnienia. Albo pyskowania. Nie wspominając już o spóźnieniu i pyskowaniu.
- Jak mówiłem... zanim łaskawie pan do nas dołączył, panie Potter… dzisiaj będziemy warzyć Eliksir Uspokajający, eliksir, który łagodzi niepokój i zbytnie pobudzenie osoby pijącej. To mikstura, która często pojawia się na SUMach, więc oczekuję od was pełnego skupienia.
Obok Harry'ego, Hermiona wyprostowała się. Potter zrobił to samo.
Nie miał do tego serca, w porządku, ale miał ambicję. W tym roku będzie dobrym uczniem! Cóż, w każdym razie na eliksirach. Będzie uważał na zajęciach, sprawi, że Snape będzie z niego dumny.
Zarumieni się, czy nie zarumieni się?
Godzinę i dwadzieścia minut później Potter zrozumiał, że nie mógł wybrać sobie trudniejszego eliksiru, żeby udowodnić swoją nowo nabytą ambicję.
Ocierając pot z czoła, Harry rozejrzał się po sali, lekko uspokojony tym, że nie tylko z jego kociołka nie wydobywają się spodziewane, lekko srebrne opary. Tylko eliksir Hermiony, sądząc po spojrzeniu, jakim obrzucił go Severus, wydawał się osiągnąć odpowiednią konsystencję.
Mimo to, kiedy nauczyciel spojrzał na kociołek Harry'ego, uniósł brew z powątpiewaniem.
- Co to jest?
Potter przełknął głośno.
- Eliksir Uspokajający - powiedział nerwowo, wiedząc, że bulgoczący płyn był daleki od ideału.
- Powiedz mi, Potter, umiesz czytać?
Gdzieś na prawo od Gryfona zaśmiał się Draco Malfoy.
- Tak, umiem - odpowiedział cicho.
Może nie był jeszcze gotowy, żeby objąć stanowisko Mistrza Eliksirów, ale mężczyzna powinien przynajmniej zauważyć jego starania, pomyślał gorzko Harry, choć nie bez cienia nadziei.
Najwidoczniej profesor Snape nie zgadzał się z tym.
- Cóż, nie sądzę, żebyś potrafił, panie Potter. - Uśmiechnął się złośliwie. - Gdybyś potrafił, dodałbyś sok z ciemiernika do swojego eliksiru, zgodnie z tym, co napisałem w trzeciej linijce na tablicy przed tobą. Evanesco.
Leniwym ruchem ręki opróżnił kociołek Harry'ego.
- Dla pana będzie dzisiaj O, panie Potter. Bardzo… przewidywalnie.
XXXXXXXXXX
- Ten człowiek mógł dać ci dom, Potter, ale nie zrobi z ciebie nagle swojego ulubionego ucznia.
Kiedy Harry wykrzywił się do niego w stylu „Dzięki za wyrazy sympatii. Kretyn", Draco nie mógł powstrzymać śmiechu.
- A co, chciałeś dostać nagrodę Studenta Roku albo coś?
- Jesteśmy już? - rzucił Harry z oburzeniem.
Draco uśmiechnął się.
- Prawie.
- Mówiłeś tak godzinę temu.
- Przesadzasz jak zawsze. W każdym razie ta peleryna-niewidka nie ma większego sensu, jeśli dalej będziemy tak gadać, nie sądzisz? - zapytał Draco dość niefrasobliwie. - Nawiasem mówiąc, jest naprawdę imponująca. Myślisz, że uda mi się namówić rodziców, żeby dali mi taką na Gwiazdkę?
- Jesteśmy już?
- Prawie.
Harry westchnął.
- Wiesz, kulenie się pod moją peleryną-niewidką z Królem Slytherinu podczas wędrówki przez ślizgońskie lochy w środku nocy nie jest aż tak zabawne, jak twierdziłeś.
Draco położył dłoń na sercu.
- Pochlebiasz mi - szepnął. - Myślisz, że jestem ze ślizgońskiej rodziny królewskiej, co? A nawet nie, że jestem królem... Nie, Królem…
- CZY JESTEŚMY JUŻ?
Draco roześmiał się.
- Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to wątpię, żeby to było jeszcze ślizgońskie terytorium. I nie martw się, powiedziałem Voldemortowi, że biorę dzisiaj wolne. Nie musisz się bać, nie zaciągnę cię nagle do jego… - Draco machnął ręką ze zniecierpliwieniem - … cóż, gdziekolwiek się chowa. Nie dzisiaj w każdym razie.
Harry wzniósł wzrok na pelerynę nad nimi.
- Lubiłem cię o wiele bardziej, gdy nie byłeś taki zabawny, Malfoy.
- Och, ale ja zawsze jestem zabawny. Musisz tylko nauczyć się to doceniać.
- Cóż, nie doceniam.
- Cóż, zraniłeś mnie.
- Jesteś zbyt arogancki, żeby być zranionym.
- Prawda.
Harry zachichotał. Szturchając Draco łokciem, zapytał:
- Jesteśmy już?
- Właściwie… jesteśmy.
Potter zamrugał.
- Stoimy przed kamienną ścianą, Draco - stwierdził.
- Odsuń się, mugolu, i patrz na mistrza. Znaczy… Króla.
Uśmiechając się słodko do Harry'ego, Draco wysunął rękę spod cienkiego materiału i przycisnął ją do ściany.
- Cztery lata życia wśród czarodziejów niczego cię nie nauczyły, prawda? - Uśmiechnął się złośliwie Malfoy.
Harry cieszył się, że Ślizgon nie mógł zobaczyć jego zaczerwienionych uszu. A w każdym razie miał taką nadzieję.
- Rusz się - odchrząknął.
Ale Draco zawahał się.
Opuścił rękę i spojrzał na Harry'ego. Nagle ściągnął pelerynę-niewidkę z ich głów (Harry szybko rozejrzał się, żeby upewnić się, że są sami) i powiedział:
- Obiecaj mi, że nigdy, przenigdy nie powiesz nikomu o tym miejscu. Nikomu. Nigdy.
Harry pokiwał głową.
- Nie powiem.
- Nie, powiedz to. Obiecaj mi. Obiecaj, że nie powiesz…
- Nikomu, nigdy. Łapię - przerwał mu Harry. - Znaczy, obiecuję - dodał szybko. - Obiecuję, obiecuję.
- To dotyczy WSZYSTKICH - nalegał Draco - Granger, Weasleya, twojego psiego ojca chrzestnego, każdej osoby, którą znasz!
Potter ziewnął.
- Nie wiem, jakie miejsce za brudną, starą ścianą na końcu śmierdzącego, małego korytarza może być tak specjalne, ale już ci powiedziałem! Obiecuję.
- Och, ale to jest specjalne miejsce - powiedział miękko Draco i położył płasko dłoń na kamiennej ścianie po raz kolejny.
- Otwórz się - powiedział w języku, który nie był ludzki, a jednak znany Potterowi.
I kiedy ściana przed nimi odsunęła się, Harry zobaczył, że Draco nie kłamał…
XXXXXXXXXX
Lucjusz Malfoy był zadowolony.
- Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że nowy rok szkolny zaczął się pomyślnie - powiedział z satysfakcją, rozsiadając się w fotelu. - Mój syn jest na dobrej drodze do pozyskania zaufania obiektu. Już za niedługo operacja będzie mogła się rozpocząć.
- Jesteś pewien? - Nott bardzo starał się nie brzmieć na nieprzekonanego, żeby nie zepsuć humoru Malfoya.
Lucjusz zaledwie się uśmiechnął.
- Och, jestem pewien - powiedział uprzejmie. - Mówimy tu o mojej krwi. Draco zapracuje sobie na dokładnie taką pozycję u naszego obiektu, jaką będzie chciał uzyskać, jestem o tym przekonany. I wkrótce inni, także twój chłopak... - kiwnął głową z podziwem - ... podążą za nim.
- Co z naszym szpiegiem w Ministerstwie?
Lucjusz machnął ręką.
- Wolę otrzymywać raporty prosto... z pola bitwy. - Tym razem jego uśmiech ukazał rząd bieluteńkich zębów. - I tak się stało, że w tym momencie polem bitwy jest szkoła naszych dzieci.
XXXXXXXXXX
Najwidoczniej Draco miał rację.
Życie między czarodziejami wydawało się naprawdę niczego Harry'ego nie nauczyć. Zwłaszcza sądząc po jego zaskoczeniu na widok krajobrazu, który się przed nim roztaczał.
Dżungla.
Miliardy barw rywalizowały między sobą o jego uwagę. Armie kwiatów i roślin, jakich nigdy wcześniej nie widział, tańczyły delikatnie w podmuchach wiatru, którego nie było po tej stronie tunelu, po której stał Harry. Tu powietrze było nieświeże i suche jak tyłek trolla.
Mimo to, Potter zawahał się przed wejściem do środka.
- Co to za miejsce? - spytał.
Blondyn, który stał już po kolana w czymś fioletowym, co powoli pełzło po jego czarnych szatach, rozłożył ręce i zaśmiał się.
- To, Potter, jest Ogród Edenu.
- Co wiesz o chrześcijańskiej mitologii?
Malfoy wzruszył ramionami.
- Cóż, to miejsce wygląda tak jak jego wyobrażenie, czyż nie?
Harry musiał przyznać, że Ślizgon miał rację.
- W Ogrodzie Edenu był paskudny, stary wąż - powiedział ze swojej strony tunelu. - I… jabłka. I obaj wiemy, jak to wszystko się skończyło.
Draco, zdejmując delikatnie fioletową roślinę ze swoich ubrań, zachichotał.
- Byli w nim również biegający nadzy Adam i Ewa, a zapewniam cię, że tu ich nie ma. Wchodź już do środka, zanim ktoś nas zobaczy.
Harry ostrożnie zrobił krok naprzód. Ściana za nim natychmiast zniknęła i została zastąpiona przez gąszcz kwiatów.
- No chodź! - pomachał do niego Draco.
Ale Harry się nie poruszył.
- Jak znalazłeś to miejsce?
Draco zmarszczył brwi.
- Ja… tak jakby… znalazłem je przypadkowo.
- Przypadkowo wpadłeś na kamienną ścianę i zrozumiałeś, że jeśli powiesz coś w wężomowie, to otworzy się? - spytał sceptycznie Potter.
- Tak - odparł Draco.
Harry wpatrywał się w niego.
- W porządku. Wychodzę - powiedział i obrócił się, żeby wyjść, jednak Draco go powstrzymał.
- Harry, czekaj!
Zaczął przedzierać się przez zieloną roślinność, aż stanął naprzeciwko Harry'ego.
- Oczywiście, to nie było tak proste. Wiele dni spędziłem przed tą ścianą, próbując różnych zaklęć, żeby ją otworzyć, aż wpadłem na to, że nie potrzebuje konkretnego zaklęcia, tylko konkretnego języka. I cóż... - uśmiechnął się złośliwie - ... kto wie, może to wciąż jest ślizgońskie terytorium. Więc, naturalne spróbowałem…
- Wężomowy - dokończył Potter.
Draco pokiwał głową.
- Nie wiedziałem nawet, że potrafisz mówić w tym języku.
Draco odchrząknął.
- Cóż, nie potrafię. Jest tylko jedno wyrażenie, które potrafię powiedzieć. Jeśli „otwórz się" nie podziałałoby, prawdopodobnie wciąż siedziałbym przed tą ścianą ze słownikiem wężomowy w rękach.
- Jest słownik wężomowy?
- Nie, głupku. Próbowałem tylko być zabawny.
- Cóż, nie jesteś.
- Cóż, czuję się dotknięty.
Harry zaśmiał się i pozwolił się wprowadzić w głąb olśniewającego ogrodu. Musiał przyznać, że to miejsce, czymkolwiek było, było piękne. Znajdował się tu nawet mały wodospad, który wydawał się wydobywać z nikąd i wpadał do niewielkiego jeziorka otoczonego drzewami. Harry nigdy nie widział Draco tak podekscytowanego. Ślizgon promieniał, pokazując mu różne rośliny, bawiąc się i podziwiając naturę dookoła nich. A jednak dla Harry'ego bardziej pociągający wydawał się ogród w Snape Manor i wciąż nie mógł wyzbyć się podejrzliwości.
Stała czujność! - rozbrzmiało w jego głowie. - Stała czujność!
W końcu Draco zauważył jego niepokój.
- Nie podoba ci się to miejsce! - stwierdził stanowczo, niezdolny lub niechętny, żeby ukryć rozczarowanie w swoim głosie.
Harry potrząsnął głową.
- Nie, podoba mi się. Tylko… - westchnął. - Słuchaj, ostatni raz, gdy widziałem komnatę głęboko pod Hogwartem, którą otwierało się przy pomocy wężomowy, sprawy nie potoczyły się zbyt dobrze.
Draco popatrzył na niego beznamiętnie.
- Mówisz o Komnacie Tajemnic? - zapytał w końcu.
Potter pokiwał głową.
Draco westchnął.
- Potter, nie ma tu nagich Adama i Ewy, a już na pewno nie ma Toma Riddle'a.
Harry uśmiechnął się.
Sekundę później Malfoy zrozumiał.
- Ani nagiego, ani ubranego - sprecyzował, a Gryfon zachichotał.
- Draco, przepraszam - powiedział. - To nie tak, że myślę, że… - zatrzymał się, niepewny, co powiedzieć. - To nie tak, że boję się… - znów urwał.
Malfoy uśmiechnął się znacząco.
- Myślę, że próbujesz powiedzieć na swój bardzo błyskotliwy sposób, że mi ufasz. Zgadza się, Potter?
Harry skinął głową.
- Ale nie ufasz mojemu osądowi.
Potter potrząsnął głową.
- Nie, to nie tak! - zaprotestował. - Po prostu… tak, w porządku. Tak, może o to chodzi. Znaczy, skąd masz pewność, że Voldemort nie wie o tym miejscu?
- Proste. To miejsce jeszcze nie istniało, gdy Riddle chodził do szkoły.
- Nie? Więc kto stworzył to miejsce?
Malfoy nie odpowiedział.
- Draco, kto stworzył to miejsce?
W końcu Ślizgon spojrzał na niego ze spokojem.
- Mój ojciec.
Kolejny stopień podłości
Przez następne trzy miesiące Harry często przyłapywał się na marzeniu o zmieniaczu czasu. Zmieniaczu czasu, który przeniesie go w przeszłość, gdzie będzie mógł znaleźć cudowny sposób na zapobiegnięcie pojawieniu się Umbridge na terenie Hogwartu… lub w przyszłość, gdzie ta sama Dolores Umbridge będzie, miejmy nadzieję, jedynie złym wspomnieniem.
Nie, nie tak wyobrażał sobie piąty rok. Harry był daleki od bycia bystrym, pewnym siebie i obytym nastolatkiem, jakim miał nadzieję stać się w tym roku i był daleki od zostania nowym, ulubionym uczniem Severusa. W zasadzie miał szczęście, jeśli zdołał odrobić jakiekolwiek zadanie domowe. O czasie. Poza szlabanem.
Tak, Harry był pewien, że pobił rekord „największa ilość szlabanów… kiedykolwiek". Nie żeby to było coś, z czego można być dumnym. W każdym razie nie, jeśli chciało się zaimponować swojemu Mistrzowi Eliksirów. Harry i Snape wymienili ze sobą może z dziesięć zdań przez ostatnie kilka miesięcy, co pewnie było ustanawiało kolejny rekord. Nawet (albo zwłaszcza) dla Harry'ego. Prawie marzył, żeby zostać wydrwionym przez nauczyciela. Wszystko byłoby lepsze od tego… niczego.
I jakby tego było mało, ostatnio nie widywał także Draco, chociaż wiedział, że sam jest sobie winien. Kiedy Draco zaproponował, żeby Ogród Edenu został sekretnym miejscem ich spotkań, Harry był dość… niechętny, delikatnie mówiąc.
Harry domyślał się, że Draco wciąż czuł się zawiedziony („Gdyby Wiewiór cię tu przyprowadził i powiedział, że to miejsce stworzył jego ojciec, to nie chciałbyś stąd wychodzić!"), ale nie miał szansy się o tym przekonać.
Był zbyt zajęty nadrabianiem pracy domowej i treningami quidditcha przez te żałosne piętnaście minut wolnego czasu, który mu pozostawał, gdy już odliczył wszystkie godziny szlabanów, jakie odbywał w gabinecie profesor Umbridge. Nawet sen był dla niego luksusem. Luksusem tak rzadkim, że nie chciał go zamieniać na potajemne spotkania w środku nocy, nawet jeśli tęsknił za spędzaniem czasu ze Ślizgonem.
Kilka razy Draco pytał Harry'ego, czy chciałby spotkać się gdzieś na terenie szkoły, ale po odpowiedzi „Sorki, nie mogę. Nie dzisiaj" trzeci raz z rzędu, Tabulas Loquoram stało się puste. Tak więc teraz jedynym, co Potter słyszał od blondyna, były standardowe obelgi rzucane przez niego za każdym razem, gdy mijali się między zajęciami.
Było tuż po północy, kiedy Harry skończył swój szlaban - drugi w ciągu trzech dni. Właściwie to stracił już rachubę, ile to godzin i popołudni zmarnował w towarzystwie okropnej nauczycielki. Żałował jedynie, że jego dłoń nie mogła tego tak łatwo zapomnieć. Teraz pulsowała prawie przez cały czas - bez względu na to, czy siedział w biurze Umbridge, pisząc linijki, czy nie, to już nie miało znaczenia.
Harry wciąż nikomu nie powiedział o nietypowych metodach dyscyplinarnych nauczycielki. Wiedzieli o nich jedynie Ron i Hermiona, ale obiecali nie puszczać pary z ust. Jeżeli Umbridge chciała zaleźć Harry'emu za skórę, to musi znaleźć inny sposób. On nie pozwoli jej zatriumfować.
Nie była tego warta.
Teraz, po trzech godzinach pisania linijek, jego prawa dłoń znowu mocno krwawiła. Potter zatrzymał się przy pomniku Merlina II. Chusteczka, którą owinął dłoń, była już zupełnie przesiąknięta krwią. Zaklął i zdjął przemoczony kawałek materiału, po czym ściągnął swój długi, gryfoński szalik i okręcił go kilkakrotnie wokół zranionej ręki.
- Kolejny nocny spacer, Potter?
Harry obrócił się.
- P-profesor Snape!
Potter szybko schował dłonie za plecami. Jeżeli poza Umbridge był ktoś, przed kim nie chciał wypaść na słabego, to był to właśnie Severus Snape.
- Nie spacerowałem - bronił się. - Miałem szlaban.
Snape uniósł brew i Harry poczuł, że rumieni się pod jego podejrzliwym spojrzeniem.
- Szlaban? Jest północ - wytknął mu mężczyzna.
Harry pokiwał głową.
- Taak, ja… wiem. To był… em… bardzo długi szlaban. - Zaczerwienił się jeszcze mocniej.
- Bardzo długi szlaban z?
Potter spuścił wzrok.
- Umbridge - powiedział cicho.
- Profesor Umbridge - poprawił go nauczyciel. Wtedy podszedł bliżej i powiedział: - Pokaż mi swoje ręce, Potter.
- Co? Dlaczego? Nie zrobiłem nic złego! - zaprotestował.
Snape ledwie na niego spojrzał.
Harry jęknął w proteście i niechętnie wyciągnął lewą, zaciśniętą w pięść dłoń. Snape ujął ją i gdy tylko ich ręce dotknęły się, palce Harry'ego wydawały rozwinąć się własną wolę -wyprostowały się i wypuściły zakrwawioną chusteczkę. Snape zmarszczył brwi.
- Miałem krwawienie z nosa - szybko skłamał Harry.
- Twoja druga ręka.
- Profesorze!
- Twoja druga ręka, Potter!
Harry westchnął i wyciągnął prawą dłoń.
Oczy Snape'a zwęziły się na widok improwizowanego bandaża zrobionego z szalika. Bez słowa zaczął go odwijać.
XXXXXXXXXX
Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś użył ciemnoczerwonego tuszu do napisania „Nie będę opowiadał kłamstw" na bladej, delikatnej skórze dłoni Harry'ego. Jednak gdy tylko Severus przyjrzał się bliżej, zrozumiał, że tusz pochodził spod skóry chłopaka. Tusz nie był tuszem.
To była krew Harry'ego.
Przez chwilę był w stanie jedynie patrzeć na groteskowy widok przed nim.
Rósł w nim gniew, lecz zanim zdążył dać mu upust, zalała go fala upokorzenia, która zmusiła go do podniesienia wzroku. Zrozumiał, jak zawstydzony czuł się jego towarzysz, chociaż nie mógł pojąć dlaczego. Miał nadzieję, że chłopak wiedział, że ta tortura nie była zaliczana do sposobów dyscyplinowania uczniów. Nawet w szkole magii. Zwłaszcza w szkole magii.
Puścił jego rękę i spojrzał na niego. Gryfon odwrócił wzrok, mrugając szybko.
- Chodź ze mną, Harry.
Szok wywołany usłyszeniem swojego imienia z tych ust, skutecznie osuszył łzy Harry'ego, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Severus uśmiechnął się. Położył dłoń na szyi chłopaka i delikatnie pokierował go w dół korytarza, po schodach do lochów. Żaden z nich się nie odezwał.
Snape zatrzymał się przed salą do eliksirów.
- Wejdź do środka - powiedział. - Zaraz do ciebie dołączę.
Harry bez słowa pokiwał głową i wykonał polecenie. W tym czasie Severus otworzył drzwi do sali obok i wszedł do małego pomieszczenia. W składziku odszukał fiolkę na jednej z półek, odkorkował ją i powąchał (Pierwsza Zasada Każdego Mistrza Eliksirów: Zawsze upewniaj się co do zawartości buteleczki, bez względu na to, co jest napisane na nalepce. Zrób to, nawet jeśli nigdy nie doszło do pomyłki.) Kiwnął głową z zadowoleniem i zaniósł fiolkę do sali, gdzie Potter siedział przy swoim stole. Chłopak wyglądał mizernie i nieszczęśliwie, gdy pochylał się nad krwawiącą dłonią. Severus przysunął sobie krzesło i usiadł obok swojego towarzysza. Przywołał miskę z szafki i w czasie gdy naczynie leciało przez klasę, ujął rękę Harry'ego w swoją dłoń.
Severus wyczuł lekką mieszaninę zakłopotania i podekscytowania, która ogarnęła nastolatka pod wpływem tego dotyku i bardzo starał się nie uśmiechnąć. Pozornie niewzruszony, machnął różdżką nad zakrwawioną ręką Gryfona i obserwował, jak krew prawie natychmiast zaczyna znikać.
- Super! - powiedział z podziwem Potter.
Nie wypuszczając dłoni chłopaka, Severus odkorkował fiolkę i wlał eliksir do stojącej tuż obok miski.
- Wyciąg ze szuroszczeta - wyjaśnił. - Złagodzi ból.
Zanurzył dłoń Harry'ego w żółtej cieczy.
- Mocz ją przez chwilę.
Harry uśmiechnął się i zamykając oczy, rozluźnił się wyraźnie.
- Zdecydowanie lepiej! - westchnął zadowolony. Otworzył oczy i spojrzał na Severusa. - Dziękuję, profesorze.
Snape pokiwał głową i zapytał:
- Jak długo miał miejsce… ten rodzaj… szlabanu, Potter?
Harry wpatrywał się w swoją zanurzoną w misce dłoń. Słowa „Nie będę opowiadał kłamstw" migotały, jak czerwone nitki pływające w żółtym płynie.
- W zasadzie odkąd pojawiła się w szkole - powiedział cicho.
Severus szczycił się swoją niezwykłą powściągliwością. Gdyby nie ona, zapewne w tym momencie zrobiłby ogromną dziurę w przeciwległej ścianie klasy. Tak bardzo był wściekły.
- Czy opiekunka twojego domu o tym wie? - zapytał zdławionym głosem. To było pytanie retoryczne. Profesor McGonagall nigdy nie zgodziłaby się na torturowanie uczniów.
Harry nadal nie patrzył mu w oczy, ale jego głos był pewniejszy.
- Nikt nie wie oprócz Rona i Hermiony. I wolałbym, żeby tak pozostało, proszę pana, jeśli można.
Stwierdzenie, że Severus był w szoku, byłoby niedopowiedzeniem.
- Dlaczego? - tylko tyle mógł z siebie wydusić.
- To sprawa między Umbridge a mną - powiedział wprost chłopak. - Stara się mnie złamać, a ja nie chcę dać jej tej satysfakcji. Poza tym, gdyby pan albo profesor McGonagall poszli do niej w tej sprawie, to ona po prostu stworzyłaby nowy przepis, mówiący, że każdy kto krytykuje Wielkiego Inkwizytora, zostanie usunięty ze szkoły. I wtedy musiałby pan opuścić Hogwart. A ja... - spojrzał na Severusa - nie chciałbym tego.
XXXXXXXXXX
- Wytłumacz mi jeszcze raz, czemu tu jestem?
Harry wyglądał na nieszczęśliwego, gdy szedł z grupką przyjaciół główna ulicą Hogsmeade, nie wstępując przy tym do żadnego z licznych, małych, kolorowych sklepików, tak jak to robili inni, otaczający ich uczniowie. Hermiona uśmiechnęła się szeroko, wykonała coś w rodzaju tańca i powiedziała:
- Ponieważ zgodziłeś się uczyć nas obrony przed czarną magią, Harry!
Wtedy, zanim Harry zdążył ją powstrzymać, objęła go za szyję i wciąż idąc, dała mu soczystego całusa w policzek. Potter wytarł go, ale się uśmiechnął.
- Hermiono, nie warto - dobiegł nich głos Freda. - Jest gejem.
Harry obrócił się.
- Lubisz o tym mówić, prawda?
Fred udawał, że zastanawia się i kilka sekund później oznajmił radośnie:
- Wiesz co, myślę, że tak.
Uśmiechając się od ucha do ucha, wykonał parodię ukłonu, a Harry wywrócił oczami i obrócił się z powrotem do Hermiony. Minęli pocztę i weszli w niewielką uliczkę.
- Jesteśmy już prawie na miejscu - stwierdziła.
- Hermiono, nikogo tam nie będzie! - jęknął Potter. - To był zły pomysł, mówię ci.
- Poczekaj i sam się przekonasz - powiedziała Ginny, a Hermiona kiwnęła głową zgodnie.
- Będziesz zaskoczony - stwierdziła. - Prawda, Ron? - Szturchnęła rudzielca, który wydawał się być w innym świecie. - Ron? - powtórzyła.
- Szzzzzz! - odpowiedział, przykładając sobie palec do ust. - Nie przeszkadzaj mi, odtwarzam.
- Odtwarzasz? - Granger uniosła brew.
- Odtwarzam - potwierdził Ron z uśmiechem, znów zamykając oczy. - Umbridge wymiotująca w Wielkiej Sali… najlepszy… widok… na świecie.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ta kobieta ma ostatnio bardzo wrażliwy żołądek - powiedział ze znaczącym uśmiechem George.
- Zastanawiam się, czy ktoś nie próbował jej otruć - dumała Ginny.
Hermiona pokręciła głową.
- Niemożliwe. Słyszałam, że testy pani Pomfrey były negatywne.
- Mogła sfałszować wyniki - zasugerował Fred.
- Albo… - rzucił George, spoglądając na Harry'ego - …ktoś w Hogwarcie wie, jak używać swoich eliksirów.
Harry spokojnie wytrzymał jego spojrzenie. Mały uśmiech błąkał się na jego ustach, ale nic nie powiedział.
- Tak - stwierdził Ron, nieświadomy cichego porozumienia, jakie właśnie miało miejsce pomiędzy jego bratem i Harrym. - To znaczy, to zabawne, że wszyscy nauczyciele zawsze jedzą to samo, a tylko Umbridge ostatnio kończy z objawami zatrucia pokarmowego. Prawda, Harry?
Zatrzymali się przed małym budynkiem. Zniszczony, drewniany szyld wisiał nad drzwiami i skrzypiał, poruszany zimnym, listopadowym wiatrem. Widniał na nim napis „Świński Łeb".
Harry otworzył drzwi i poprowadził ich do środka.
- Tak! - zgodził się. - Ktoś wydaje się nienawidzić Umbridge jeszcze bardziej ode mnie. Zabawne.
XXXXXXXXXX
- Jak na pierwsze spotkanie poszło całkiem nieźle, nieprawdaż? - powiedziała szczęśliwa Hermiona, zajmując się Cho Chang, która jako ostatnia opuszczała Świński Łeb (ale nie bez ostatniego spojrzenia i pomachania Harry'emu). Kiedy drzwi się za nią zamknęły, w pubie pozostała tylko trójka Gryfonów.
- Ona cię lubi, wiesz? - stwierdziła otwarcie Granger, sprawiając, że Harry zakrztusił się piwem kremowym.
- Ona? Co? Cho? - prysnął śliną. - Tak, cóż, też ją lubię. Ja… tak sądzę.
- Naprawdę? - zapytał Ron, a jego głos był pełen nadziei.
Harry uśmiechnął się.
- Cóż, nie w taki sposób, oczywiście, ale jest miła. - Zmarszczył brwi na widok wyrazu twarzy przyjaciela. - No co?
Ron wzruszył ramionami, usadawiając się wygodniej na krześle.
- Tak tylko… po prostu… nie sądzisz, że powinieneś przynajmniej spróbować?
- Spróbować czego? - Harry uniósł brwi. Chyba znał odpowiedź.
- Bycia z dziewczyną - odparł Ron, studiując butelkę kremowego, którą trzymał w dłoniach.
Bingo.
- I mam to zrobić… bo? - zapytał rozdrażniony.
- Bo być może wtedy odkryjesz, że wcale nie jesteś gejem - odpowiedział nieszczęśliwie rudzielec, wciąż nie patrząc na przyjaciela. - To znaczy, nigdy nawet nie całowałeś się z facetem. Więc jak możesz być pewien?
- Czy ty kiedykolwiek całowałeś faceta, żeby upewnić się, że na pewno wolisz dziewczyny? - zapytał Harry.
- Do diabła, nie! - wykrzyknął oburzony Ron.
- Rozumiem - odparł spokojnie Potter. - Więc, twierdzisz, że jesteś pewien, iż wolisz dziewczyny, mimo że również żadnej wcześniej nie całowałeś. Wyjaśnij mi, dlaczego ta zasada nie dotyczy także mnie?
Uszy Rona zaróżowiły się.
- Nie wiem - powiedział cicho.
Harry wziął głęboki oddech. Zmusił się do uśmiechu i zwrócił się do Hermiony.
- W każdym razie, zastanawiałem się… - zaczął. - Powinniśmy zapytać Ślizgonów, czy również chcą się przyłączyć do GD. Tak byłoby sprawiedliwie, prawda?
Granger opadła szczęka, podobnie jak i Ronowi.
- A-ale Harry! - jąkała się Hermiona. - Rozmawialiśmy o tym. To zbyt niebezpieczne. Co będzie, jeśli nas wydadzą?
- W tej chwili bardziej martwię się tym Zachariaszem Smithem - odparł. - Albo na przykład ponurą przyjaciółką Cho. Skąd mamy wiedzieć, że oni będą siedzieć cicho? - zapytał, po czym sam sobie odpowiedział: - Nie będziemy o tym wiedzieć, dopóki to się nie stanie. To samo dotyczy Ślizgonów. Zapytam Draco, co o tym myśli. Będzie umiał zadecydować, komu można zaufać, a komu nie.
Oczy Rona stały się ogromne jak spodki.
- TY WCIĄŻ… - zaczął, ale na widok spojrzenia Harry'ego przerwał, rozejrzał się, czy ktoś ich nie podsłuchuje i kontynuował szeptem: - Ty wciąż rozmawiasz z tym Dra… tą osobą? - dokończył po kolejnym znaczącym spojrzeniu.
- Ostatnio bardzo rzadko - przyznał brunet. - Ale zamierzam. Chcę, żeby przychodził na spotkania GD. On też niczego nie nauczy się na zajęciach z Umbridge. Chociaż nie sądzę, żeby potrzebował mnie do nauki czegokolwiek. - Uśmiechnął się. - Ale w każdym razie chcę mu o tym powiedzieć, żeby sam mógł zdecydować.
- Ale nie możesz powiedzieć Malfoyowi! - zaprotestował rudzielec.
- Harry - powiedziała spokojnie Hermiona, ignorując Rona. - Wątpię, żeby chciał przyjść. Jeśli Draco będzie przychodził na spotkania i pozwoli ci uczyć się obrony w obecności innych uczniów, to ten cały wasz plan „udajemy, że się nienawidzimy" legnie w gruzach. Publicznie.
Harry wzruszył ramionami.
- No i co z tego? Nigdy nie lubiłem tego planu.
XXXXXXXXXX
Wpatrywali się w tablicę ogłoszeń z otwartymi ustami.
- Z rozkazu Wielkiego Inkwizytora Hogwartu - zaczął czytać na głos George - wszystkie organizacje uczniowskie, społeczności, zespoły, grupy i kluby zostają rozwiązane. Zgodę na wznowienie działalności można uzyskać u Wielkiego Inkwizytora, profesor Umbridge.
- A co z quidditchem? - spytał cicho Ron.
- Każdy uczeń, który zostanie przyłapany na zrzeszaniu się lub należeniu do jakiejkolwiek organizacji, społeczności, zespołu, grupy lub klubu, który nie został zatwierdzony przez Wielkiego Inkwizytora, będzie usunięty ze szkoły - czytał dalej Fred.
- Ona wie - powiedział Harry złowieszczo.
Hermiona pokręciła głową.
- To niemożliwe! - stwierdziła stanowczo. - Zaczarowałam pergamin, na którym wszyscy podpisaliśmy się w Świńskim Łbie. Uwierz mi, będziemy wiedzieć, jeśli ktoś pobiegnie i powie Umbridge o GD. Zauważymy to.
Po czym wyjaśniła im, jakiego zaklęcia użyła. Harry, Ron i Ginny zaczęli klaskać, a Fred i George patrzyli na nią z mieszaniną zachwytu i szacunku.
- Wiesz, nigdy nie jest za późno, żeby rozważyć karierę w sklepie z psikusami - podsunął radośnie George, obejmując ramionami Hermionę, gdy wszyscy zaczęli trząść się ze śmiechu, ale szybko stali się na powrót poważni.
- Powiedziałeś Malfoyowi o GD? - spytała dziewczyna, spoglądając na Harry'ego.
- Nie! - odpowiedział gniewnie. - Nie miałem jeszcze czasu, żeby z nim porozmawiać. Ale on by nas nie podkablował. Wiem, że nie zrobiłby tego!
Harry zauważył z ulgą, że wydawała się mu wierzyć. Jednak, kiedy kilka minut później dotarli do lochów, znów wyglądała na sceptyczną.
Nie żeby ją za to winił.
Draco stał przed salą eliksirów, otoczony przez grupę Ślizgonów, która wpatrywała się w niego z zachwytem podobnym do tego, jaki widział na twarzach bliźniaków jeszcze chwilę temu.
- Och, oczywiście, że Umbridge dała ślizgońskiej drużynie quidditcha pozwolenie na kontynuowanie gry. Zrobiła to, jak tylko się do niej zwróciłem w tej sprawie dzisiaj rano!
Jak zwykle Draco mówił głośniej niż było to konieczne, upewniając się, że każde jego słowo zostanie usłyszane.
- Nie było żadnego problemu. Oczywiście, zna bardzo dobrze mojego ojca… - przerwał, gdy zobaczył nadchodzącego Harry'ego. Jego uśmiech poszerzył się na widok trójki Gryfonów i zapytał głośno: - Zastanawiam się tylko, czy Gryffindor dostał pozwolenie na kontynuowanie treningów.
- Cóż, chyba jak my wszyscy? - wymruczał zdenerwowany Harry. Przeszedł obok Ślizgonów (upewniając się, że przypadkowo wpadł na jednego z ich pierwszorocznych; odkąd przyjaźnił się z Draco, miał wiele pomysłów!), ale zatrzymał się jak wryty w progu klasy.
Hermiona i Ron podążyli za jego spojrzeniem w kierunku schowanego w półmroku kąta lochu. Tam, z podręcznym notatnikiem na kolanach, siedziała w całej swej chwale profesor Dolores Umbridge.
Czy to zbieg okoliczności, czy Umbrigde była podejrzliwa wobec Severusa? Dowiedziała się, że dał Harry'emu wyciąg ze szczuroszczeta? Dowiedziała się, że to Severus był odpowiedzialny za jej poranną niestrawność? I jej niestrawność podczas lunchu? I podczas obiadu? Och, oczywiście Harry nie mógł być pewien żadnej z tych rzeczy. Może Severus nie miał z tym nic wspólnego. Ale… to pasowało do siebie, prawda? Cóż, nie… nie pasowało.
Ponieważ to znaczyłoby, że Severus jest wściekły na Umbridge za to, jak potraktowała Harry'ego, a to znaczyłoby, że się o niego troszczy. Nie. To niemożliwe.
Możliwe?
Nie, to niemożliwe.
A może… możliwe?
Trzask zamykających się drzwi do lochu wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Szybko wślizgnął się na swoje miejsce, widząc profesora Snape'a kroczącego przez salę.
- Jak już zapewne zauważyliście - zaczął Severus swoim słynnym, niskim, drwiącym głosem (gęsia skórka zaczęła się rozprzestrzeniać po skórze Harry'ego z zatrważającą szybkością) - mamy dzisiaj gościa.
Po tych słowach rozpoczął normalne zajęcia, całkowicie ignorując obecność Wielkiego Inkwizytora, dopóki profesor Umbridge nie wstała ze swojego krzesła pół godziny później i nie podeszła do niego, kiedy pochylał się właśnie nad kociołkiem Deana Thomasa.
- Ta klasa wydaje się być na dość zaawansowanym poziomie - zauważyła szorstko.
- Dość? - syknął, nadal spoglądając na zawartość kociołka Deana.
Harry poczuł, że puchnie z dumy… kompletnie ignorując fakt, że sam był na znacznie mniej zaawansowanym poziomie niż reszta. Severus bronił ich honoru!
Och, nie, wkurzył się.
- Jednakże - kontynuowała niezrażona Dolores Umbridge - jestem pewna, że Ministerstwo wolałoby, żeby Eliksir Wzmacniający zniknął z programu zajęć.
Snape powoli wyprostował się, po czym obrócił się w jej kierunku. Ktokolwiek inny - uczeń czy nauczyciel - złamałby się pod jego onieśmielającym spojrzeniem, pomyślał Harry, ale najwidoczniej Umbridge była odporna na… eee… charyzmę Severusa.
- Jak długo uczy pan w Hogwarcie?
- Czternaście lat - odpowiedział Severus, z jego twarzy nie można było nic wyczytać.
- Rozumiem. - Profesor Umbridge nabazgrała coś w swoim notatniku. - A czy to prawda, że na początku ubiegał się pan o posadę nauczyciela obrony przed czarną magią? - zapytała.
- Zgadza się - odparł cicho.
- Nie udało się, jak rozumiem?
Oczy Snape'a zwęziły się.
- Nie, nie udało - syknął.
Profesor Umbridge ponownie coś sobie zapisała.
- Czy to prawda, że ubiega się pan o tę posadę co roku, odkąd został pan zatrudniony w szkole?
Harry poruszył się niespokojnie na swoim krześle i wydał cichy odgłos protestu, ledwo powstrzymując się od wyrażenia go głośno. Kiedy nauczyciele obrócili się, żeby na niego spojrzeć, szybko spuścił wzrok na podręcznik „Tysiące magicznych ziół i grzybów."
Profesor Umbridge wydawała się wciąż czekać na odpowiedź.
- Więc?
- Tak - powiedział przez zaciśnięte zęby Snape. - Tak, to prawda.
- A czy domyśla się pan, dlaczego Dumbledore ciągle panu odmawia? - zapytała słodko.
Severus Snape zbladł z gniewu.
Ogłuszająca cisza zaległa w sali - wszyscy uczniowie zaprzestali mieszania w kociołkach, kartkowania podręczników i robienia notatek. Każda głowa była zwrócona w kierunku dwojga nauczycieli stojących na środku pomieszczenia, gdy nagle… rozległ się donośny huk, a następnie niebezpiecznie głośne syczenie, na dźwięk którego wszyscy podskoczyli i zaczęli rozglądać się za źródłem hałasu.
- Uups - powiedział Potter. - Niezdara ze mnie. Chyba upuściłem swój kociołek. Niedokończony Eliksir Wzmacniający nie jest niebezpieczny, prawda profesorze? - Wskazał na syczący, zielony płyn, który wydawał się teraz wyżerać drewnianą podłogę, szybko posuwając się do przodu.
Dziewczyny zaczęły piszczeć i wskoczyły na swoje krzesła. Chłopcy szybko przenieśli torby w bezpieczne miejsce.
Nie trzeba chyba wspominać, że w całym tym zamieszaniu Severus nie zdołał odpowiedzieć na ostatnie pytanie profesor Umbridge…
Wyznania
- Z drogi, karle!
Drobny pierwszoroczniak podskoczył przerażony i odsunął się, robiąc Draco miejsce.
- Przepraszam pana! - zapiszczał. Draco zatrzymał się.
Pana? Naprawdę zdołał przestraszyć pierwszorocznego do tego stopnia, że zaczął do niego mówić per pan? To był rekord. Nawet dla niego. Obrócił się, żeby przeprosić za swoje zachowanie, ale młody chłopiec biegł już po schodach w kierunku Wielkiej Sali. Westchnął.
Kiedy się odwrócił, zobaczył Severusa stojącego ze skrzyżowanymi rękami w drzwiach do swoich komnat. Znów westchnął, tym razem bardziej dramatycznie.
- Wiem, wiem - powiedział, unosząc dłonie w geście poddania. - Wyżywanie się na młodszym koledze nie jest w moim stylu. Popracuję nad tym.
Severus uniósł brew.
- Wyżywanie, hm?
- Mhm - potwierdził, opuszczając wzrok na podłogę.
- Wejdź do środka - powiedział Snape. - Musimy porozmawiać.
XXXXXXXXXX
Z westchnieniem Harry spojrzał na Tabulas Loquoram w swojej dłoni.
Wciąż czyste.
Napisał na nim niezliczoną ilość wiadomości przez ostatnie kilka tygodni, ale Draco jedynie demonstracyjnie je ścierał i nie odpisywał.
Draco Malfoy dąsał się i upewniał, że Harry jest tego świadom.
Potter jednak nie miał pojęcia czym tak bardzo go uraził. To prawda, wystawił go kilka razy, ale Draco przecież wiedział, jak straszny plan zajęć mają na piątym roku. W końcu sam na nim był.
Harry stwierdził, że Malfoy był po prostu niesprawiedliwy. Powinien być z niego dumny, a nie złościć się na niego. W końcu Harry odgrywał swoją rolę „mam cię gdzieś" całkiem dobrze, prawda? Ostatnio ledwie na siebie spoglądali, a jeśli to robili, to z ich oczu można było wyczytać tylko „nienawidzę cię!". Regularnie wymieniali się też wyzwiskami. Nikt nie byłby w stanie dostrzec różnicy.
Tylko że Harry nie był już pewien, czy jest jeszcze jakaś różnica między ich dawnymi stosunkami a obecnymi.
Dzisiaj Draco posunął się za daleko.
XXXXXXXXXX
Draco usiadł na aksamitnej kanapie przed kominkiem.
- Czuję się, jakbym nie był tu od wieków - stwierdził, rozglądając się po salonie ojca chrzestnego. Severus nalał im obu po filiżance herbaty i zasiadł w fotelu po jego lewej stronie.
- Wiem. - Uśmiechnął się. - Wydaje się, że ostatni raz rozmawialiśmy bardzo dawno temu, prawda?
Draco skinął głową z powagą. Sięgnął po filiżankę i objął ją obiema dłońmi.
- Co cię trapi, Draco?
Nastolatek uśmiechnął się złośliwie.
- Och, to samo, co zawsze - odparł. - Potter.
- Masz rację, nic się w tym względzie nie zmieniło - przyznał jego chrzestny. - Jednak i tak jestem zaskoczony. Kiedyś złość na Pottera wyładowałbyś na innym Gryfonie. Nazwisko Ronalda Weasleya przychodzi mi do głowy.
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
- Ale pierwszoroczny Ślizgon? - kontynuował Severus. - Co zrobił Potter, że zniżyłeś się do takiego poziomu?
Draco znów się uśmiechnął.
- Myślisz, że to jest niski poziom? - zapytał. - Obraziłem zmarłą matkę Pottera, a Umbridge jemu dożywotnio zakazała gry w quidditcha. Czy to nie jest niskie zagranie?
- Dość niskie - zgodził się Severus. - Bliźniaki również dostały dożywotni zakaz gry, jeśli się nie mylę. Ponieważ obraziłeś też ich rodziców. Znowu.
Malfoy machnął ręką.
- Tak, nieważne. Chodzi o to, że Harry… Chwila. Wiedziałeś?
- Jestem opiekunem twojego domu. Jak myślisz?
- Pff. I potrafisz czytać w myślach. Nie zapominajmy o tym.
Na ustach Snape'a pojawił się niewielki uśmiech. Raczej zadowolony, pomyślał chłopak.
- Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie. Co zrobił Harry, że się tak zdenerwowałeś?
- Wujku Severusie - zaczął powoli, odkładając filiżankę. - Wiesz, że nie posłuchałem ojca, prawda? Wiesz, że ja i Harry zostaliśmy przyjaciółmi? To znaczy, pozostaliśmy nimi po powrocie do Hogwartu?
Snape skinął głową, lekko się uśmiechając.
- Wiem - przyznał po prostu.
- Na początku Harry był zły, że musimy ukrywać naszą przyjaźń - wyjaśnił Draco. - W zasadzie sądziłem, że on po prostu nie rozumie, dlaczego musimy ją utrzymać w sekrecie, ale potem wytłumaczył mi, że rozumie. Tylko że on nie potrafił i nie chciał tego robić - udawać nienawiść do mnie, podczas gdy zostaliśmy przyjaciółmi. O tobie też wspomniał, nawiasem mówiąc.
- Doprawdy?
Draco kiwnął głową.
- Powiedział, że nie umie udawać nienawiści do ciebie. Wie, że musi, ale po prostu tego nie umie.
Severus nie wyglądał na zaskoczonego.
- Gryfoni, ech. - Uśmiechnął się dość smutno.
Draco parsknął.
- Tak - zgodził się. - Szlachetni idioci, każdy jeden. Cóż, w końcu Harry zgodził się wciąż nas „nienawidzić" publicznie. On…
- Jestem z ciebie dumny, Draco - przerwał mu niespodziewanie. - Bardzo dumny. Czy kiedykolwiek ci to mówiłem?
- Dawno temu - odpowiedział zaskoczony. - Ale… dziękuję. - Zarumienił się nieco, zanim kontynuował: - Em… w każdym razie, spotykaliśmy się prywatnie. W tajemnicy. Najczęściej w nocy. - Spojrzał na swojego chrzestnego z zakłopotaniem - bądź co bądź był opiekunem jego domu.
- Rozumiem - powiedział tylko mężczyzna.
- Wtedy pokazałem mu Ogród - ciągnął dalej blondyn. - I od tamtej pory Harry wydaje się mnie unikać.
- Ogród? - powtórzył Severus. - Mówimy o ogrodzie twojego ojca, tym, który znajduje się tutaj, w zamku?
Draco skinął głową.
- Więc wciąż istnieje - mruknął z zamyśleniem Snape. - Nie wiedziałem. - Spojrzał na chłopaka. - I nie wiedziałem, że wiesz o jego istnieniu.
Draco zrobił dziwną minę. Nie był pewien, czy powinien wyglądać na zadowolonego z siebie czy też onieśmielonego?
- Oficjalnie nie - powiedział. - Albo raczej, wiem. Ale jeszcze go nie znalazłem. Oficjalnie.
Severus zmarszczył brwi zdezorientowany. Draco natomiast wydawał się być dumny z siebie.
- Ojciec powiedział mi o nim po tym, jak wróciłem do domu po moim pierwszym roku w Hogwarcie. Musiałem go jednak odnaleźć sam. To był jego kolejny test, jak przypuszczam. Szukałem i szukałem, aż poznałem każdy zakątek i szczelinę w zamku. Nie chcę nawet myśleć, jak blisko byłem odkrycia Komnaty Tajemnic.
Draco zadrżał (i Severus również), lecz równocześnie starał się wyglądać na oburzonego faktem, że Potter znalazł Komnatę przed nim.
- Pod koniec trzeciego roku - ciągnął blondyn - w końcu znalazłem wejście do ogrodu ojca. A przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż nie potrafiłem go otworzyć. Zapytałem go o to, ale ojciec tylko uśmiechnął się i powiedział, że sam muszę do tego dojść.
- Co ostatecznie zrobiłeś - dokończył Severus.
- Co ostatecznie zrobiłem - powtórzył dumnie Draco. - Nigdy mu o tym nie powiedziałem, chociaż właściwie sam nie wiem dlaczego. Może chciałem mieć swój własny sekret. W każdym razie, kiedy dostatecznie zaufałem Potterowi i kiedy skończyły nam się miejsca na potajemne spotkania, zabrałem go tam ze sobą. Nie był jednak zachwycony.
- Domyślam się, że powiedziałeś mu, iż ogród jest dziełem twojego ojca?
- Oczywiście! - prychnął Draco. - Zresztą dlaczego nie? Skromność jest dla Puchonów.
Severus nie mógł się z tym nie zgodzić.
- Prawda - zaśmiał się. - Ale nie możesz winić Harry'ego za bycie nieufnym, Draco. Zna twojego ojca jako śmierciożercę. Myśli, że jest jednym z najbardziej oddanych sług Czarnego Pana.
- MÓJ OJCIEC NIE JEST NICZYIM SŁUGĄ! - zaprotestował ostro.
- Och, wiem o tym - zgodził się spokojnie Snape. - Jednak Harry Potter i Lord Voldemort nie.
- Cóż, to i tak nie ma już znaczenia, prawda? - rzucił chłopak, siląc się na radosny ton, co wyszło mu niezbyt przekonująco. - Potter po dzisiejszym meczu z pewnością nie będzie już chciał się ze mną przyjaźnić.
Westchnął, oparł brodę na rękach i nagle, ku zaskoczeniu Severusa, zaczął płakać.
- Spieprzyłem to, wujku Severusie. Myślę, że tym razem naprawdę wszystko spieprzyłem - łkał cicho, chowając twarz w dłoniach. - Tak się boję. Co jeśli przez moje idiotyczne zachowanie zmieniłem przyszłość?
Severus natychmiast wstał.
- Coś ty powiedział? - zapytał ostrzej niż zamierzał, co tak zaskoczyło blondyna, że aż przestał płakać.
- Powiedziałem, że boję się, że zmieniłem przyszłość - powtórzył, pociągając nosem.
Snape usiał na sofie obok niego.
- To trochę dziwne stwierdzenie, nie sądzisz? - zapytał, przyglądając mu się uważnie.
Draco przełknął.
- Myślisz, że to jest dziwne? - spytał, wycierając oczy wierzchem dłoni. - A co jeśli powiedziałbym ci, że spotkałem przyszłą wersję Harry'ego Pottera?
Draco opowiedział swojemu chrzestnemu całą historię o tym, jak to dorosły Harry Potter pojawił się znikąd na przyjęciu urodzinowym jego matki kilka miesięcy wcześniej, grając na fortepianie, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Czy to nie jest dziwne? - zapytał na koniec.
- Dość dziwne - przyznał Severus. - Ponieważ sądziłem, że przywilej spotykania przyszłego Harry'ego Pottera należy tylko do mnie.
Draco spojrzał na niego w szoku.
- Ty… co… ty… HĘ? - wydusił z siebie elokwentnie.
Severus kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie.
- Mnie również się pokazał. Kilka razy. Nie wiedziałem, że ukazuje się komuś jeszcze.
Draco pomyślał, że mówiąc to, wyglądał na smutnego.
- Co jest z wami dwoma? - zapytał, marszcząc brwi. - Ty i Potter! Co się między wami dzieje? Przez lata pastwiłeś się nad nim, a nagle zaczyna z tobą mieszkać! A mama mówi, że będziesz jego cudem! Nie chciała mi wyjaśnić, co to ma znaczyć, jedynie powiedziała, że niedługo sam się dowiem.
- I ma rację - powiedział poważnie mężczyzna. Położył dłoń na ramieniu blondyna i uścisnął je. - Dowiesz się już niedługo. Ale najpierw musisz mi coś obiecać.
- Co takiego?
- To bardzo ważne, abyś nigdy więcej nikomu nie mówił o podróżach w czasie Harry'ego. Zwłaszcza samemu Harry'emu. Nie potrafi jeszcze tego robić i nie wiem, kiedy się tego nauczy. Ale do tego czasu, dopóki sam ci o tym nie powie, nie wspominaj mu, że spotkałeś jego wersję z przyszłości ani że wiesz coś na temat jego przyszłości, a o czym on sam nie ma pojęcia.
Draco przewrócił oczami.
- To bardzo kuszące - westchnął. - Nie masz się o co martwić. Obiecuję. I tak nikt nie uwierzyłby mi. A w szczególności Potter. Czasami jest takim mugolem.
Severus skinął głową rozbawiony, po czym spytał:
- Tak z ciekawości… czy na przyjęciu twojej matki jedyny raz rozmawiałeś z przyszłym Harrym?
Draco pokręcił głową.
- Nie - stwierdził. - Myślę, że to był drugi raz.
Świąteczny cud cz. I
23 grudnia 1995
Wszystko w Malfoy Manor wydawało się być lepsze. Trawa była zieleńsza, drzewa wyższe, kwiaty piękniejsze, marmur gładszy, dom czystszy - wszystko wydawało się być przesiąknięte arystokracją.
Oczywiście, dom jego najlepszego przyjaciela był przesiąknięty jedynie ogromną ilością magii, co jednak wcale nie sprawiało, że przestawał czuć się onieśmielony przez posiadłość Malfoyów. Nie zwolnił kroku, gdy dotarł do dworu tylko dlatego, że wiedział, ile miłości i ciepła chroniły te wielkie, czarne mury.
Severus podszedł do drzwi frontowych, gdzie na poziomie wzroku, na każdym ze skrzydeł znajdowała się mosiężna kołatka: owalny uchwyt przyczepiony do trójkąta, na którym niewielki smok groźnie szczerzył kły.
Pieczęć rodziny Malfoyów.
Niewielki uśmiech pojawił się na ustach Severusa, gdy sięgał po uchwyt znajdujący się na wprost niego.
- Już czas, aby zatroszczyć się o pańską przyszłość, panie Potter - mruknął pod nosem. - Życz mi szczęścia.
Uderzył mosiężną kołatką trzy razy. Kilka sekund później drzwi otworzyły się, a mały skrzat domowy uśmiechnął się do niego.
- Profesor Mistrz Eliksirów! - przywitał go, a niewielka czapka Mikołaja zatrzęsła się między jego szpiczastymi uszami. - Wesołych Świąt! Proszę wejść, sir, Profesorze Mistrzu Eliksirów!
Severus już dawno temu przestał przypominać skrzatowi, że wystarczy, gdy będzie się do niego zwracał „sir" lub „profesorze". W duchu marząc, żeby uczniowie zwracali się do niego chociaż w połowie z takim szacunkiem, przywitał się:
- Wesołych Świąt, Miko. Państwo Malfoy są w salonie, jak sądzę?
- W jadalni, Profesorze Mistrzu Eliksirów, sir - poprawił go skrzat. - Pani… ]gotowała, profesorze…
Wspomnienie tego wydarzenia wydawało się pozbawić Miko energii honorowania Severusa wszystkimi możliwymi tytułami. I Severus nie mógł go za to winić. Sam jedynie zdołał wydusić z siebie „och". Zdjął płaszcz, złożył go i podał skrzatowi.
- Dobrze, że już jadłem - wyszeptał. Miko zachichotał i nagle, zanim Snape zdążył go powstrzymać, zderzył się z najbliższą ścianą.
- Zły Miko - mamrotał, uderzając głową w ścianę. - Miko śmieje się ze swojej pani. Miko. Jest. Naprawdę. Zły.
Severus chwycił roztrzęsionego skrzata za kołnierz i odciągnął go od ściany.
- Nie śmiałeś się ze swojej pani, śmiałeś się ze mną - poprawił go. - Ponieważ tak było uprzejmie. A twoja pani lubi, gdy pokazujesz swoje dobre maniery, prawda?
Miko przestał się wyrywać.
- Tak, moja pani lubi, gdy jej Miko jest grzeczny - zgodził się energiczne. Dziękuję Mistrzu Eliksirów Profesorze, sir.
Severus puścił skrzata.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Możesz juz odejść, Miko. Znam drogę.
Miko pokłonił się z wdzięcznością kilka razy, zanim zniknął z cichym pyknięciem. Gdy tylko skrzat odszedł, w drzwiach pojawiła się piękna blondynka z rękami opartymi na biodrach.
- Wszystko słyszałam, Severusie Tobiaszu Snapie! - powiedziała, grożąc mu palcem.
Severus miał na tyle poczucia przyzwoitości, żeby wyglądać na winnego.
Przez ułamek sekundy.
Potem, uśmiechając się szeroko, rozłożył ramiona.
- Narcyzo, moja droga. Wiesz, że sam ożeniłbym się z tobą, gdyby ta wielka blond ciamajda, którą nazywasz swoim mężem, mnie nie ubiegła. W końcu jesteś kobietą o wielu talentach…
Narcyza Malfoy zaśmiała się, przytulając przyjaciela.
- Ale gotowanie nie jest jedną z nich, wiem! Cóż, będziesz zadowolony z wieści, że „mój blond ciamajdowaty mąż" doglądał potraw, gdy myślał, że tego nie widzę. To fascynujące, co magia może zrobić z posiłkiem, naprawdę.
- A mimo to nie możesz się oprzeć gotowaniu bez niej - powiedział ktoś za jej plecami. Severus i Narcyza odsunęli się od siebie, żeby spojrzeć na rozbawionego Lucjusza, opierającego się o framugę drzwi. W końcu wyprostował się i podszedł do nich.
- Wesołych Świąt, stary przyjacielu - przywitał się, zanim uścisnął nowoprzybyłego. - Cieszę się, że cię widzę.
- Też się cieszę - odpowiedział Severus, po czym podążył za gospodarzami do jadalni, gdzie czekał na nich wspaniale zastawiony stół. Zapach potraw był nieziemski.
Snape mrugnął do Narcyzy.
- Dobrze, że nie zjadłem zbyt wiele przed przyjściem tutaj - powiedział, siadając na swoim stałym miejscu. Państwo Malfoy również usiedli na swoich.
- Co cię sprowadza, przyjacielu? - zapytał Lucjusz, rozlewając wino do kieliszków. - To musi być coś bardzo pilnego, inaczej zaczekałbyś z tym do jutrzejszej świątecznej kolacji.
- Niestety, to jest coś pilnego.
- O co chodzi, Sev? - zaniepokojona Narcyza nakryła jego dłoń swoją.
Severus pokręcił głową.
- Nie martw się, Cyziu - powiedział pocieszająco. - To nie jest nic złego. Ale duszę to w sobie od bardzo dawna i teraz nie mogę już czekać ani chwili dłużej.
Skierował wzrok na Lucjusza, który spokojnie odwzajemnił spojrzenie.
- Czy chodzi o Harry'ego Pottera? - zapytał.
Severus skinął głową.
- Mów dalej - zachęcili go Malfoyowie.
- Pamiętacie, jak próbowałem z wami porozmawiać o Harrym tego dnia, gdy Draco przyszedł was prosić o odszukanie Harry'ego w Ministerstwie? - zapytał Snape. Jego przyjaciele skinęli głowami. - Cóż - ciągnął Severus, biorąc łyk wina - zacznijmy jeszcze raz, w porządku?
Przez dłuższą chwilę nie mógł jednak powiedzieć nic więcej, przytłoczony zadaniem, jakie przed nim stało.
- Och, od czego zacząć? - rzucił w końcu, pocierając dłonią twarz. Potem wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - Jak już wiecie, niedawno Czarny Pan zdołał omamić węża i zaatakował Artura Weasleya. Mężczyzna umarłby straszną śmiercią, gdyby Harry nie był świadkiem tego wszystkiego i nie wezwał pomocy w ostatniej chwili.
Narcyza złapała się dłonią za gardło.
- Był świadkiem? - szepnęła.
Lucjusz milczał.
Severus spojrzał na niego.
- Tak, był świadkiem - odparł. - Harry widział ten atak w swoim śnie. W zasadzie był w umyśle węża, gdy ten atakował. Wewnątrz umysłu Czarnego Pana. Lord Voldemort z każdym dniem staje się coraz potężniejszy i co za tym idzie, jego więź z moim towarzyszem również jest coraz silniejsza. Jeszcze gorsze jest to, że Czarny Pan stał się świadomy tego połączenia. To tylko kwestia czasu, gdy będzie w stanie złamać umysł chłopaka, a wtedy… Merlinie, miej nas w swojej opiece.
- Ale możesz nauczyć go oklumencji, prawda? - zapytała Narcyza.
- Nauczę go - przytaknął Severus. - Tak szybko, jak to będzie możliwe.
Lucjusz wciąż milczał, ale Severus wiedział, że czeka, aż dojdzie do sedna sprawy. Tak więc też zrobił.
- Harry oczywiście szybko wpadł na to, że jest połączony z Czarnym Panem. Jak się zapewne domyślacie, jest tym bardzo wstrząśnięty i zawstydzony.
Severus zacisnął dłoń w pięść.
- Oczywiście, żaden z imbecylów z jego otoczenia nie postarał się, żeby poczuł się choć trochę lepiej. Dumbledore, McGonagall, Weasleyowie… wszyscy odpuścili, gdy uparł się, że chce spędzić Święta ze swoją rodziną.
Wypluł ostatnie słowo z niesmakiem. Jego druga dłoń również się zacisnęła.
- To jest jednak jakaś kompletna bzdura. On po prostu nie chce zakłócać spokoju innym czarodziejom swoją obecnością. Bo, musicie wiedzieć, ludzie, których Harry nazywa rodziną, są mugolami najgorszego typu. Traktują go podle i okrutnie. Nadszedł najwyższy czas, żeby Harry miał nową rodzinę. Oczywiście, ja zamierzam pewnego dnia stać się jego rodziną. Jednak nie mogę być jednocześnie jego matką, ojcem i towarzyszem.
Wziął głęboki wdech i spojrzał na Narcyzę i Lucjusza.
- I tu, moi drodzy, wy wychodzicie na pierwszy plan.
- Myślisz, że my możemy być rodziną dla Harry'ego, Severusie? - zapytał Lucjusz z niedowierzaniem, choć nie był zbyt zaskoczony pytaniem.
Severus skinął głową.
- Nie tylko myślę, że możecie zostać jego rodziną, Lucjuszu. Tak się składa, że wiem, iż nią będziecie.
Po tych słowach zapadła cisza.
- Z całym szacunkiem, Severusie, ale chyba straciłeś rozum! - powiedział w końcu Malfoy. - Nawet jeśli zgodzimy się wziąć chłopca, on nigdy się na to nie zgodzi. Mówię ci, zasugeruj mu to, a ucieknie z krzykiem prosto do aurorów i już nigdy go nie zobaczysz.
Severus uśmiechnął się.
- Och, na pewno to zrobię. Wiesz to doskonale, tak samo jak ja.
Lucjusz wstał ze swojego krzesła. Podszedł do jednego z wielkich okien i wyjrzał na zewnątrz.
- A co, jeśli można wiedzieć, sprawiło, iż jesteś tak pewny tego, że kiedykolwiek będziemy rodziną dla twojego towarzysza? - zapytał odwrócony tyłem do Snape'a i swojej żony. - Dlaczego my?
- Jestem pewien, że pamiętasz, jak ci opowiadałem o przyszłej wersji Harry'ego, którą spotkałem w swojej łazience, prawda? - spytał Severus.
- Tak.
- Przyszły Harry pokazał mi wtedy coś. Swoje wspomnienia. Wspomnienia, które wkrótce staną się przyszłością Harry'ego. Moją przyszłością. I najwidoczniej… również waszą.
Lucjusz obrócił się.
- Jakie wspomnienia? - zapytał sztywno.
- Najróżniejsze! Na przykład Narcyzę i Harry'ego przytulających się do siebie. Albo ciebie, Draco i Harry'ego grających na dworze. Gdy Harry zorientował się, że przeniósł się w czasie i że nie jestem tym, kim sądził, spanikował. Żałował pokazania mi ich i błagał mnie, żebym nie zabierał mu jego rodziny. Wtedy tego nie rozumiałem… Sądziłem jedynie, że jako jego życiowy towarzysz, to ja pewnego dnia będę tą rodziną i że boi się utracić mnie i Priyę. Myślałem, że będziecie dla niego jedynie przyjaciółmi.
- Co cię skłoniło do zmiany zdania?
Severus pomyślał o tym, co wyjawił mu niedawno Draco, i o swojej własnej wizji płonącego stosu, w której Narcyza mówi o Harrym jako swoim synu. W końcu powiedział:
- Tak po prawdzie, to kilka rzeczy, o niektórych z nich nie mogę wam jeszcze powiedzieć. Ale mogę wyznać, że spotkałem przyszłego Harry'ego już kilkakrotnie. Ostatni raz gdy go widziałem, zauważyłem na jego szyi mały wisiorek. To była pieczęć Malfoyów.
Słysząc to, Lucjusz usiadł.
- Smok? - zapytał. - Jesteś pewien?
- Jak najbardziej - potwierdził Severus. - Nie mam cienia wątpliwości.
- Może nasz syn mu ją dał, gdy Potter mieszkał w Snape Manor - zasugerował Malfoy. - Może Harry ją ukradł.
- Lucjuszu! - rzucił ostrzegawczo Snape. - Wiesz, że to bzdura. Nie ma innej możliwości, chyba że jedno z was poślubiłoby Harry'ego i w ten sposób wprowadziłoby go do klanu Malfoyów, jednakże wiem, że tak na pewno się nie stanie. Harry zostanie waszym synem.
- Czy ten „przyszły Harry" powiedział ci to?
- Nie - przyznał Snape. - Za każdym razem, gdy próbuję z nim porozmawiać o przyszłości, ucina temat. Oczywiście, czasami coś mu się wymyka, ale zwykle jest zbyt przestraszony, że przyszłość, do której wróci, będzie zmieniona, gdy popełni błąd podczas jednej ze swoich podróży w czasie.
- Bardzo dobrze - powiedział Lucjusz. - Ale nie możesz oczekiwać, że narażę życie, które tyle czasu budowałem z powodu jakiegoś… przeczucia. Albo dlatego, że jakaś sierota - bez obrazy - która w każdej chwili może być opętana przez samego Czarnego Pana, potrzebuje nowej rodziny. Nie możesz mówić poważnie!
Severus skinął głową.
- Rozumiem, jak to musi dla ciebie brzmieć. Ale czas Voldemotra jest ograniczony. I znów, to jest coś, o czym przyszły Harry nie chce rozmawiać, ale wiem, że pokona Riddle'a. I to wkrótce, jeśli moje przypuszczenia są trafne. Czas, żebyś wybrał stronę, Lucjuszu.
- Znam swoją stronę, Severusie! - powiedział zimno Lucjusz.
Snape spojrzał na niego spokojnie.
- Naprawdę?
- Nie możesz mnie prosić, żebym adoptował syna Jamesa Pottera, Sev!
- Nie proszę cię, żebyś go adoptował! - odparł Severus, przemilczając słowo „jeszcze".
- Więc o co nas prosisz?
- Proszę jedynie, żebyście się z nim spotkali, spróbowali go poznać i dali mu szansę na poznanie siebie - wyjaśnił. - Miałem możliwość poznania Harry'ego Pottera, który wyrósł na wspaniałego, pewnego siebie i szczęśliwego młodego mężczyznę, Lucjuszu. Bardzo się różnił od nerwowego, małego chłopca, wychowywanego w komórce. Chociaż bardzo chciałbym wierzyć, że to wyłącznie moja zasługa, to czuję, że tak nie będzie. To będzie również wasza zasługa.
- Próbujesz mną manipulować, Snape! - stwierdził oskarżycielsko Malfoy.
- Działa?
Lucjusz pokręcił głową.
- Przepraszam, przyjacielu. Nie mogę cię powstrzymać przed opiekowaniem się tym dzieciakiem, ale nie narażę swojej rodziny dla nasienia Jamesa Pottera.
- Z całym szacunkiem, kochanie! - powiedziała nagle Narcyza i dopiero wtedy obaj mężczyźni zrozumieli, że nie odzywała się ani razu, odkąd Severus złożył swoją propozycję. - Wierzę, że to jest coś, co dotyczy całej rodziny, a więc ja również mam prawo głosu, czyż nie?
- Oczywiście, że masz, Cyziu - zmarszczył brwi Lucjusz. - Ale sądziłem, że wypowiadam się w imieniu nas wszystkich, gdy…
- I tu się mylisz - odparła Narcyza.
Widząc szok na twarzy męża, uśmiechnęła się delikatnie i ujęła jego dłoń w swoje.
- Jedynym o co prosi nas Severus, jest to, żebyśmy poznali jego przyszłego męża. Jest naszym najlepszym przyjacielem i po tym wszystkim, co zrobił dla naszej rodziny, oczywistym jest, że z radością to zrobimy.
Jej głos stał się wyższy, gdy Lucjusz otworzył usta, żeby jej przerwać.
- Co więcej, myślę, że najwyższy czas, żebyś odpuścił sobie tę urazę do Jamesa Pottera, Lucjuszu. Tak, popełnił błędy! Tak, źle traktował Severusa! Tak, był aroganckim dupkiem! Ale wszyscy tacy byliśmy, Lu, byliśmy nastolatkami! Czy muszę ci przypominać, że wiele lat temu, gdybym nie dała ci szansy, ta rodzina nigdy by nie istniała? Nie sądzisz, że Harry wystarczająco wycierpiał za błędy, które inni popełnili w przeszłości? Nie sądzisz, że Draco wystarczająco wycierpiał za twoje błędy?
Lucjusz wydawał się stracić głos.
A Narcyza kontynuowała delikatnie:
- Obaj, nasz syn i przyjaciel sądzą, że Harry Potter powinien być częścią naszej rodziny i na brodę Merlina, wierzę im.
XXXXXXXXXX
24 grudnia 1995
Choinka uginała się pod ciężarem zbyt wielu, zbyt dużych i zbyt kolorowych ozdób oraz równie ogromnej ilości, równie kolorowych światełek. Harry wzdrygał się za każdym razem, gdy na nią patrzył, ze smutkiem wspominając pięknie przyozdobione drzewka w Hogwarcie. Wiedział jednak, że problem z drzewkiem Dursleyów nie tkwił w ich braku magii, lecz w braku smaku.
Jak gdyby chcąc potwierdzić jego opinię, Dudley wpadł do środka (szybki w drzwiczkach mebli kuchennych zatrzęsły się mocno), mijając Harry'ego, potrącił go w ramię i wszedł do salonu, gdzie zatrzymał się na wprost okropnej choinki. Pochylił się (Potter skrzywił się i szybko wrócił do obiadu, który przygotowywał - tyłek Dudleya grożący wydostaniem się z opinających go brązowych sztruksów nie był miłym widokiem) i zaczął liczyć leżące pod nią prezenty.
- PIĘTNAŚCIE? - wrzasnął Dudley po dłuższej chwili. - POD CHOINKĄ JEST WCIĄŻ TYLKO PIĘTNAŚCIE PREZENTÓW DLA MNIE? MÓWILIŚCIE, ŻE W TYM ROKU DOSTANĘ WIĘCEJ!
Harry wywrócił oczami i zmniejszył temperaturę w piekarniku.
Petunia Dursley, siedząca do tej pory na sofie i oglądająca telewizję, szybko zaczęła się bronić.
- Ależ Dudley, słoneczko, to nie są oczywiście wszystkie prezenty - zagruchała. - Mikołaj przyniesie ci resztę w nocy, gdy będziesz spał!
- DLACZEGO JESZCZE NIE MA ICH POD CHOINKĄ?
- Ponieważ miały być niespodzianką, Dudziaczku!
- CHCĘ JE POD CHOINKĄ TERAZ!
Wuj Vernon zachichotał.
- Petunio, kochanie, połóż je pod choinką. Nie możesz winić naszego Dudziaczka za chęć zaimponowania synowi mojego szefa. W końcu najważniejsze jest pierwsze wrażenie, prawda Dudley?
Harry wydał z siebie odgłos, jak gdyby miał zaraz zwymiotować.
- MÓWIŁEŚ COŚ, CHŁOPCZE?
Harry odkaszlnął.
- Nie.
- Hmm - stęknął Vernon, po chwili wołając: - OBIAD JEST JUŻ GOTOWY?
- Prawie - westchnął Potter.
- Więc się pospiesz, chłopcze! - warknęła Petunia, uderzając go w głowę, gdy przechodziła obok, żeby wyciągnąć resztę prezentów dla Dudleya. - Carlisle'owie będą tu lada chwila!
- Tak, ciociu Petunio! - odparł posłusznie Harry, w myślach licząc do dziesięciu, żeby nie zacząć krzyczeć. Co, na niebiosa, go napadło, żeby z własnej woli wrócić na Privet Drive na Święta?
Voldemort, to cię napadło, Potter.
Chwycił gąbkę i zawzięcie zaczął czyścić zlew, kiedy jakiś ruch za oknem przykuł jego uwagę. Harry zmrużył oczy, wpatrując się w ciemność, lecz nie zauważył niczego dziwnego.
Wzruszył ramionami i obrócił się, żeby spojrzeć przez szybkę do piekarnika. Zadowolony wyłączył ogrzewanie, założył rękawice kuchenne i otworzył drzwiczki. Gorące powietrze uderzyło w niego i Harry musiał najpierw wytrzeć okulary, zanim wyciągnął pieczeń.
Uważając, aby się nie potknąć, zaniósł ciężkie naczynie do pokoju i położył na stole. Następnie umieścił na nim ziemniaki i jarzyny. Gdy już otworzył butelkę wina, powiedział:
- Obiad podany.
- W końcu - sapnął Vernon. Odłożył gazetę, wstał z kanapy i skontrolował stół. Gdy nie znalazł nic, co mógłby skrytykować, rzucił: - A teraz znikaj, nie chcę, żeby Carlisle'owie cię zobaczyli albo usłyszeli, czy to jasne?
- Jak słońce - wyszeptał Harry. - Będę na górze, gdybyście czegoś potrzebowali.
Odwrócił się w stronę drzwi, ale Vernon go zatrzymał.
- Nie na górze, chłopcze. Dzisiaj będziesz siedział w komórce.
- CO?
Wuj Vernon uśmiechnął się złośliwie.
- Chłopcy potrzebują pokoju do zabawy, czyż nie?
- Tak, cóż, a co jest nie tak z pokojem Dudleya? - warknął Potter.
- Jest za mały! A poza tym i tak nie powinno cię tu być w Święta, więc przestań być takim niewdzięcznikiem.
Usłyszeli dzwonek.
- KOMÓRKA, CHŁOPCZE! ZANIM STRACĘ CIERPLIWOŚĆ!
Harry wściekły i upokorzony otworzył drzwi do komórki pod schodami i wcisnął się do środka. Wgramolił się obok odkurzacza i usiadł na pudełku ze starymi ozdobami świątecznymi.
Wesołych Świąt, Potter!, pomyślał ze złością.
Siedząc w ciemnościach, przysłuchiwał się, jak wuj otwiera drzwi, ale chwilę zajęło mu zrozumienie słów, które następnie wypowiedział.
- KIM JESTEŚ?
- To nie twój interes, mugolu - warknął niski, drwiący głos.
Nagle Harry'emu zachciało się płakać.
- JESTEŚ JEDNYM Z NICH! JEDNYM Z TYCH DZI…
- Uważaj, Dursley, bo ja stracę cierpliwość. A teraz się odsuń.
- NIE!
- Doprawdy?
Potter podskoczył, gdy usłyszał głuchy odgłos. Cienka ściana obok niego zadrżała.
- Uff! - sapnął Vernon.
- Dziękuję - powiedział zimny głos.
Nie mogąc się poruszyć, Harry siedział i słuchał spokojnych, pewnych kroków kogoś, kto przemierzał wąski korytarz obok niego. Kilka sekund później drzwi do komórki otworzyły się i Harry zamrugał oślepiony nagłą jasnością.
Wysoka, ciemna postać wetknęła głowę do środka.
- Wesołych Świąt, Potter!
- Profesor Snape! - zdołał wydusić przez zaciśnięte gardło.
Severus Snape wyciągnął rękę, oferując mu pomoc.
Potter przyjął ją.
- Chodźmy do domu - powiedział mistrz eliksirów.