Rozdział ósmy
Po burzy spokój*
Jesteś cichy i zamknięty jak kielich
zesznurowanego powoju. Otwórz się,
powiedz pragnienie swoje, uczynię wszystko,
co w mojej mocy, a wiesz o tym, że mogę
wiele zmienić w sobie.**
Harry leżał pod drzewem i przysypiał. Gęsta korona chroniła go przed palącym słońcem.
Przez cały tydzień panowała iście letnia pogoda. Zmęczeni lejącym się z nieba żarem, uczniowie pozbywali się nadmiaru ubrań i szukali ochłody, kryjąc się w cieniu. Niektóre zajęcia odbywały się na świeżym powietrzu i Hermiona przez cały tydzień goniła Rona, żeby przynosił jej z kuchni chłodne napoje.
Piękna pogoda zaczęła się następnego dnia po tym, jak Harry i Draco spędzili wieczór, grając w karty. Upały spowodowały ogólne rozleniwienie, a i Harry czuł się ostatnio bardziej zrelaksowany.
Nie zastanawiał się nad tym. Po prostu przymknął oczy i pozwolił swoim myślom swobodnie płynąć. Z rozbawieniem wspominał minę Draco, który przyglądał się opalonym ludziom, jakby ich pociemniała od słońca skóra stanowiła dla niego osobistą zniewagę.
Chyba przywołał Draco tymi myślami, bo w tym momencie chłopak opadł na ziemię obok niego.
- Potter - zaczął. - Ty leniwy draniu, wylegujesz się tutaj przez cały ranek?
- Hmm... Mniej więcej - odparł Harry. - Przed chwilą byli tu też Ron i Hermiona, ale gdzieś sobie poszli.
- Migdalą się za schowkiem na miotły - poinformował go Draco natychmiast. - Uwierz, właśnie wracam z treningu. Och, moje oczy. Naprawdę jestem bardzo zmęczony, a ten szokujący widok o mało co mnie nie zabił.
Harry spojrzał na Draco, który leżał na trawie, osłaniając oczy ręką. Pomyślał, że to takie typowe - Draco rzucił się na ziemię i od razu zastygł w pozycji pełnej gracji.
- Naprawdę musisz być zmęczony - zauważył cierpko. - Jesteś rozczochrany.
- Nienawidzę cię, Potter - oznajmił Draco. - Mam nadzieję, że to zauważyłeś. Po prostu cię nie znoszę. Akurat TY nie masz prawa wypowiadać się na temat czyjejkolwiek fryzury. Pewnego dnia nie wytrzymam, przywiążę cię do krzesła i w końcu porządnie uczeszę.
- Hmm. Nie mogę się doczekać.
Przyjrzał się Draco. Chłopak naprawdę wyglądał na wykończonego. Oddychał szybko i nierówno, a kołnierzyk jego szaty do quidditcha był mocno rozchylony. Miał wypieki na twarzy i nawet jego szyja była zaczerwieniona.
- Męczący trening?
- Nie wiem o czym mówisz - odparł Draco niewinnie. - Było wspaniale. Podczas finałów zetrzemy was na proch.
Wszyscy w szkole przyjęli za pewnik, że mecz finałowy rozegra się pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem. Tak było zazwyczaj, a przez ostatnie dwa lata wygrywał Gryffindor. Ale Draco nigdy nie przejmował się tak nieistotnymi szczegółami.
Był człowiekiem, który porażek po prostu nie przyjmował do wiadomości. Reszta drużyny stanowiła dla niego tylko tło, a mecze, praktycznie rzecz biorąc, były sztuką jednego aktora. Draco nigdy nie dopuszczał myśli, że nie potrafiłby sobie poradzić sam i to w dodatku bardzo dobrze. Był przekonany, że jest absolutnie samowystarczalny.
- Chciałbyś - odciął się Harry, a Draco wykrzywił się do niego.
Przecedzone przez liście promienie słońca, światłem i cieniem malowały na ziemi ruchome wzory. Harry zmrużył oczy i spojrzał w górę na niewyraźne plamy zieleni i złota. Dzień był taki spokojny, ciszy nie mącił nawet najmniejszy powiew wiatru. Pomyślał, że byłby zupełnie szczęśliwy, leżąc tu i odpoczywając razem z Draco.
Nie widzieli się wczorajszego wieczora, bo jego przyjaciel miał dyżur na korytarzu. To pewnie kolejny powód, dlaczego chłopak był taki zmęczony. Oczywiście, Ślizgon nigdy w życiu by się do tego nie przyznał.
Draco poruszył się.
- Ech, napiłbym się czegoś chłodnego - zaczął gderać. - Chciałbym być teraz w domu. Mamy tam służbę, skrzaty domowe, wiesz... - Podparł się na łokciu. - Pewnie nie bierzesz pod uwagę...?
Harry wpadł na pewien pomysł.
- Wstawaj - powiedział.
- Potter! - zajęczał Draco. - Cały wic polega na tym, że to ty przynosisz picie, podczas gdy ja się stąd nie ruszam. To właśnie jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Harry skrzyżował ręce na piersiach. Wyglądał na absolutnie nieprzejednanego.
- Och przestań, Potter! Umieram. Rozpływam się. Nie zmuszaj mnie, żebym cię błagał - jęknął znów Draco.
- Nie zmuszaj mnie, żebym cię niósł.
Draco spojrzał na niego spod oka. Wyglądał, jakby przez moment rozważał taką ewentualność. Potem usiadł i westchnął ciężko.
- Będzie tam coś do picia? - zapytał.
- Obiecuję.
- No, dobrze.
*
Gdy znaleźli się w kuchni, Draco zaczął się śmiać.
- Jestem w pomieszczeniach dla służby! - stwierdził, wyraźnie ubawiony. - Patrz, piekarnik! Służba, napoje!
Hermiona chyba by zemdlała, słysząc jak rozkazuje domowym skrzatom. Harry skrzywił się lekko. Zauważył jednak, że skrzaty spełniają rozkazy Draco błyskawicznie i w dodatku spoglądają na chłopaka z takim uznaniem, jakby były zadowolone, że w końcu pojawił się ktoś, kto potrafi się odpowiednio zachować. Harry ukrył uśmiech.
Draco siedział po turecku, na stole, w otoczeniu kilku pustych szklanek i wielkiego wyboru dziwacznie wyglądających potraw.
Harry oparł się o stół.
- Widzę, że lizaki o smaku krwi to tylko czubek góry lodowej?
- Nie mam zamiaru spełniać twoich plebejskich oczekiwań - powiedział Draco wyniośle. - Ludzie jedzą nawet nadziewane koszatki. Wydaje mi się, że mogę jeść cukier puder bez narażania się na te niegrzeczne komentarze.
I jakby dla podkreślenia swojego zdania, zjadł pełną łyżkę cukru i popił ją kolejną szklanką soku z dyni. Harry zauważył, że cukier osiadł cienką warstwą na lepkich ustach Draco.
- No więc, Potter, denerwujesz się?
- Eeee... nie - odparł Harry z roztargnieniem. - Dlaczego?
Draco machnął łyżką.
- Bo trzecie zadanie zostało przesunięte na maj. Teraz mamy kwiecień. Jesteś zestresowany? Załamiesz się? Przegrasz?
- Taaa... Jestem kłębkiem nerwów. Podaj sok.
Draco obronnym ruchem przycisnął dzbanek do piersi.
- Nie musisz topić trosk w szklance, Potter. Picie w niczym ci nie pomoże.
Całe szczęście, że Draco był taki zmęczony. Ignorując słabe okrzyki protestu Ślizgona, Harry zaczął się z nim siłować i wyrywać mu dzbanek. Po chwili szamotaniny Draco leżał na stole a Harry dzierżył w ręku zdobyczne naczynie z sokiem. Draco spojrzał na niego z wyrzutem.
- Ty Gryfoński zbirze. - Draco nie uczynił najmniejszego wysiłku, żeby się podnieść. Leżał na stole i gapił się w lampy, których przytłumione światło odbijało się w jego oczach i wydobywało blask z włosów. - Mam nadzieję, że zostaniesz pożarty przez jakieś monstrum, czające się w labiryncie.
Harry zastanawiał się, czy Draco naprawdę się o niego martwi. Ciężko było to stwierdzić.
Ale ponieważ pomysł, że przyjacielowi tak na nim zależy, bardzo mu się podobał, Harry starał się utwierdzić w przekonaniu, że tak właśnie jest.
- Nie bardzo mnie to martwi.
- Tak? Myślisz już o sławie? - Draco w końcu podniósł się i z błyskiem w oku popchnął Harry`ego do tyłu. - Wiem, że uwielbiasz, gdy twoje nazwisko znajduje się na pierwszych stronach gazet, Potter. Wyobraź sobie metę...
- Tam nie ma mety...
- Nie przerywaj mi, to nieistotny szczegół. Meta, skandujące tłumy, mdlejące kobiety! - Głos Draco nagle niepokojąco zaczął przypominać sposób mówienia Ginny. - Kochamy cię, Harry!
- Zamknij się Malfoy. - Harry`emu wcale nie było do śmiechu.
Draco dramatycznym gestem przycisnął ręce do serca.
- Ależ ja tylko chcę twój autograf, kosmyk twoich włosów i pragnę mieć z tobą śliczne dzieci...
- Wiesz, jaki jesteś denerwujący? - Harry nadal się nie śmiał.
Draco przestał, oparł się na łokciach i posłał mu promienny uśmiech.
- Wcale tak nie myślisz. Uważasz, że jestem wspaniały.
Harry uniósł brwi.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Drugie zadanie, idioto. To ja byłem osobą, która oprzytomniała na środku jeziora z ustami pełnymi brudnej wody, mając pewność tego, co o mnie myślisz. - Draco sięgnął po marmoladę. Harry miał nadzieję, że chłopak nie ma zamiaru jeść jej z cukrem pudrem, bo inaczej jeszcze więcej słodkiego pyłu osiadłoby na jego ustach. - Więc twierdzisz, że nie o sławę ci chodzi. W takim razie czego chcesz?
Harry przyjrzał mu się uważnie.
- Chciałbym zyskać podobną pewność.
Draco spojrzał na niego ze zdumieniem, a Harry popatrzył na zegarek.
- Spóźnimy się! - krzyknął zaniepokojony.
- Na co? - spytał Draco z roztargnieniem.
- Do Hogsmeade. Mówiłem ci wczoraj, że planuję wyjście do Hogsmeade.
- Tak, ale zapomniałeś uściślić, po co.
- Zobaczysz. Będzie fajnie. Idziemy.
- Do Hogsmeade? W szacie do quidditcha? W takim stanie? - zgorszył się Draco. - Chyba ci odbiło.
- Och, daj spokój Malfoy, chodź.
Draco wzniósł oczy.
- Ech, daj mi dwadzieścia minut. - Zgrabnie zeskoczył ze stołu i ruszył ku drzwiom. - I jeszcze jedno Potter. Jeśli „fajnie” dla Gryfonów oznacza na przykład czyszczenie nocników w Św. Mungu, to ostrzegam, że zamknę cię w izolatce i pójdę do domu.
W końcu Harry się roześmiał. Ale Draco był już za drzwiami, więc to się nie liczyło.
Harry bezradnie spojrzał na bałagan, jaki zostawił po sobie Draco.
- Słuchajcie, może wam pomogę...
- Niech pan Harry Potter nawet nie myśli, żeby pracować za skrzaty! - powiedziała śmiertelnie oburzona Mrużka, podchodząc do stołu. Wraz z innymi skrzatami posprzątała wszystko w błyskawicznym tempie. Harry rozejrzał się po kuchni. Pomyślał, że skoro ma jeszcze trochę czasu, mógłby przywitać ze Zgredkiem.
Ku jego zaskoczeniu, znajomy skrzat stał w kącie. Był zakłopotany, gdy Harry do niego podszedł.
- Zgredek myśli, że to był panicz Draco - zaczął skrzat dyplomatycznie.
Harry przypomniał sobie, że Zgredek musiał przecież znać Draco.
- Tak - odparł ostrożnie. - Dlaczego się z nim nie przywitałeś?
Skrzat nie odpowiedział wprost. Zamiast tego stwierdził:
- Wygląda tak, jak jego ojciec.
Nagle Harry`emu odeszła wszelka ochota na pogaduszki ze Zgredkiem.
- Mylisz się - poinformował go chłodno. - Nie jest taki jak jego ojciec.
Skrzat nie odezwał się.
*
W końcu Harry postanowił zaczekać przy schodach. Ślizgon wyszedł z lochów spacerowym krokiem, ubrany w biały sweter i uśmiechnął się do Harry`ego rozbrajająco. Miał dziesięć minut spóźnienia.
Widzisz, powiedział w myślach Harry do nieobecnego Zgredka. Wcale nie jest taki jak jego ojciec. Nigdy taki nie będzie.
- Chodźmy - zwrócił się do przyjaciela.
Draco nie był jedyną osobą, która pamiętała o trzecim zadaniu. Gdy tylko znaleźli się w Hogsmeade, podbiegło do nich kilku reporterów.
- Harry, zechciałbyś podzielić się...
- Harry, powiedz...
- Nie, dziękuję - opędzał się od nich Harry. - Jestem tu, żeby spędzić trochę czasu z przyjacielem. Przepraszam - powiedział zmęczonym tonem, próbując przecisnąć się obok nich.
Oczy reporterów zwróciły się na drugiego chłopca. Przedstawiciele prasy chwilę szeptali między sobą - Harry wyłowił z tej rozmowy słowa „przyjaciel” i „syn Lucjusza Malfoya?” - a potem skoncentrowali uwagę na Draco.
- Panie Malfoy! Czy mógłby opowiedzieć nam pan coś więcej o drugim zadaniu...
- Oczywiście, może liczyć pan na odpowiednią gratyfikację...
Draco przechylił głowę ponad ramieniem Harry`ego i uśmiechnął się diabelsko.
- Ile? - zapytał zwięźle.
- Malfoy! - wykrzyknął przerażony Harry i odciągnął Ślizgona od reporterów.
Draco dąsał się, gdy kolega wlókł go ulicą.
- Właśnie miałem opowiedzieć im fantastyczną historię - narzekał. - Wstrząsnęłaby całym czarodziejskim światem. Co byś powiedział na zakazany romans z nauczycielem?
- Malfoy, jesteś bardzo złym człowiekiem - zganił go Harry surowo.
Draco roześmiał się.
- Mogę dostać lizaka o smaku krwi, zanim zaczniemy robić to, co zaplanowałeś?
- Nie - odparł Harry ostro. - Statek zaraz odpływa.
Draco przestał się śmiać.
Ślizgon z natury miał bardzo jasną karnację, ale pomimo oślepiającego słońca, Harry zauważył, że przyjaciel zbladł jeszcze bardziej.
- Statek? - powtórzył słabo.
*
Wielkie jezioro, które rozciągało się pomiędzy Zakazanym Lasem, Hogwartem i Hogsmeade, od wieków wykorzystywano jako drogę transportu tylko w wyjątkowych przypadkach. Poza coroczną, tradycyjną przeprawą pierwszoroczniaków oczywiście. Niedawno jednak ktoś sprytny doszedł do wniosku, że odwiedzający ostatnią niemugolską osadę w Wielkiej Brytanii czarodziejscy turyści, wycieczkę po jeziorze mogą uznać za niezłą atrakcję.
Stateczek, jak wszystkie magiczne łodzie, napędzany był prostym zaklęciem. Posiadał też kilka dodatkowych usprawnień, w związku z czym nikt nie musiał nim sterować. Poza tym, niezależnie od pogody, podróż zawsze przebiegała bez zakłóceń. Rejsy wycieczkowe stały się wkrótce bardzo popularne wśród turystów. Także większość uczniów chociaż raz skorzystała z tej formy rozrywki.
Ostatnim razem Harry pływał po jeziorze podczas piątego roku, z Ronem i Hermioną. Pomyślał, że taki rejs, w towarzystwie Draco, mógłby być całkiem przyjemną sprawą.
Jednak teraz, gdy zobaczył minę Draco, nie był już przekonany czy faktycznie był to tak dobry pomysł.
- Wiesz, nie musimy płynąć, jeśli nie chcesz - powiedział, podążając za chłopakiem.
Draco szedł uparcie w stronę pomostu, zaciskając usta w cienką linię.
- Chcę - odparł twardo. - Dlaczego miałbym nie chcieć? Nie boję się tej cholernej łódki. Mój ojciec mawiał, że irracjonalny strach jest najgorszy ze wszystkich. Oznacza, że nie dość że jesteś tchórzem, to w dodatku głupim.
- To... fajnie, Malfoy, ale...
- Potter, chciałeś płynąć, więc płyniemy. Koniec pieśni. A teraz, czy mógłbyś już zmienić temat?!
Harry był pewien, że w oczach Draco dostrzegł błysk desperacji. Czuł się okropnie.
- Myślałem, że byłoby miło popłynąć razem - wymamrotał przepraszającym tonem.
Draco wyraźnie usiłował odzyskać równowagę, ale widać było, że uśmiech kosztował go wiele wysiłku.
- Raz już płynęliśmy razem - przypomniał.
Jeśli coś takiego można nazwać wspólną wycieczką...
Harry przypomniał sobie uczucie zgrozy, gdy niedługo po odbiciu statku od brzegu zauważył, że na pokładzie znajduje się Draco. Pamiętał, jak starał się kurtuazyjnie ignorować namiętnie obściskujących się przyjaciół, którzy zaczęli ze sobą chodzić tydzień wcześniej. Odwrócił się, by na nich nie patrzeć i oczom jego ukazał się widok innej pary.
Draco Malfoy delikatnie, ale dość stanowczo zakończył pocałunek z Pansy, która natychmiast zaczęła błądzić ustami po jego szyi. Harry rozpoznał Draco w tym samym momencie, kiedy oczy chłopaka spoczęły na nim. Na jego widok Ślizgon skrzywił się z odrazą. W chwilę później Draco, z uczepioną jego ramienia Pansy, przeszedł obok Harry`ego, głośno deliberując nad tym, jakim cudem Rona stać było na bilet na rejs. Ron tego nie usłyszał. Ale rozżalony Harry stracił panowanie nad sobą, wpadł w furię i rzucił się na Draco.
Zażartą szamotaninę na deskach pokładu przerwał rozwścieczony przewoźnik, wrzeszcząc, że nakarmi nimi wielką kałamarnicę.
Harry uśmiechnął się.
- Zapomniałem.
To śmieszne, jak wszystko się zmienia.
Wtedy Draco nie bał się wejść do łodzi. Wydawał się spokojny i zadowolony, przynajmniej przez tę krótką chwilę, zanim nie dostrzegł Harry`ego. Harry pomyślał także, że Draco był szczęśliwy, gdy spotykał się z Pansy. Chodzili ze sobą na piątym roku, przez sześć miesięcy i nawet po rozstaniu pozostali przyjaciółmi. Draco nigdy wcześniej, ani później nie był z nikim tak długo.
Harry powstrzymał cisnące mu się na usta pytanie o Pansy. Draco wyraźnie nie był w nastroju do rozmów o minionych romansach. Gdy Harry kupował bilety, Ślizgon wyglądał jakby rozpaczliwie zbierał siły przed jakąś ciężką próbą. Harry bardzo żałował, że zaproponował tę całą głupią wyprawę.
Wargi Draco były niemal sine.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
- Oczywiście, że tak. Wszystko w porządku - odparł Draco ostro i wbiegł po trapie.
Harry spostrzegł, że przyjaciel nie popatrzył na wodę, dopóki nie znalazł się bezpiecznie na pokładzie.
Kiedy już tam dotarł, tak mocno zacisnął dłonie na poręczy, że aż zbielały mu knykcie.
- Malfoy, dobrze się czujesz?
- Tak! - Draco prawie wrzasnął.
Harry stanął blisko przyjaciela i położył ręce na poręczy starając się w ten sposób dodać mu trochę otuchy. Na czoło Ślizgona wystąpiły kropelki potu.
Łódź szarpnęła odbijając od brzegu, a Draco wczepił się w nadgarstek Harry`ego.
Kiedy statek zaczął płynąć, Harry poczuł jakby rękę miażdżyło mu potężne imadło. Draco był blady jak śmierć. Nie zauważył chyba nawet, że tak mocno zaciska palce. Gdy znaleźli się na środku jeziora, Draco zaczął dygotać.
W pewnej chwili statek zakołysał się, prawie niezauważalnie, ale Ślizgonowi w końcu nerwy odmówiły posłuszeństwa. Konwulsyjnie przechylił się przez barierkę, a kiedy odwrócił głowę, jego twarz miała iście ślizgońską barwę.
- Zaraz zwymiotuję - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Harry podtrzymywał go w drodze do łazienki. Za każdym najmniejszym przechyłem, Draco strasznie się krzywił. Harry z bolesną wyrazistością przypomniał sobie, jak podtrzymywał chłopaka podczas drugiego zadania. Wtedy Draco także nie był w stanie poruszać się o własnych siłach.
Powinien był wcześniej o tym pomyśleć. Ale wtedy było inaczej. W tamtym momencie pomaganie Ślizgonowi było dla Harry`ego nieprzyjemną koniecznością.
Wtedy się o niego nie martwił.
W połowie drogi Draco zatrzymał się i znowu chwycił poręcz. Kilka razy odetchnął głęboko, a potem z wielkim wysiłkiem wydobył z siebie głos.
- Nie... Nie będę wymiotował. Po p... prostu... sprowadź mnie z łodzi, Potter.
- Ale jesteśmy na środku...
- Proszę!
Harry spojrzał mu w twarz.
- Dobrze - powiedział łagodnie. - W porządku. Tylko... poczekaj minutkę. Obiecuję, zajmę się tym.
Draco skinął głową. Harry zwrócił się do przewoźnika.
- Zawróć do brzegu - rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Słuchaj, nie mogę... - mężczyzna zamilkł na moment. - Hej! Ty jesteś Harry Potter!
Harry stłumił rozdrażnienie. Musi sprowadzić Draco ze statku. Kogo obchodzi jak się nazywa? Tak jakby to mogło coś zmienić w tej sytuacji...
Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Może rzeczywiście spędzam z Draco zbyt wiele czasu...
- Tak, właśnie - powiedział. - Jestem Harry Potter. Ja i mój przyjaciel, natychmiast musimy znaleźć się na lądzie. To sprawa życia i śmierci.
*
- Świetnie sobie poradziłeś - pochwalił go Draco zmęczonym głosem. - Może w ostateczności nie byłbyś tak zupełnie beznadziejnym Ślizgonem.
- Uważaj, bo się wzruszę.
Draco udało się przywołać słaby uśmiech. Siedzieli na ganku jednego ze sklepików w Hogsmeade. Na szczęście była teraz pora lunchu i sklep był zamknięty. Draco obejmował ramionami kolana. Najwyraźniej był zbyt nieszczęśliwy i chory, aby przejmować się pozorami.
Musiał się czuć naprawdę fatalnie.
- Nienawidzę tego - odezwał się Draco zawzięcie. - Nienawidzę tych cholernych zaklęć. Sprawiają, że łódka wypływa na środek jeziora, co jest równie potworne jak znalezienie się w wodzie, bo potem ktokolwiek może rzucić przeciwzaklęcie i człowiek jest zupełnie bezradny.
Nastąpiła chwila milczenia. Harry spoglądał na przyjaciela gorączkowo zastanawiając się, co mógłby mu powiedzieć.
- Nienawidzę być bezradny - dodał Draco ponuro.
Harry poczuł impuls by... och, sięgnąć i dotknąć pocieszająco dłoni Draco. Ale Harry nie był przyzwyczajony, by w ten sposób wyrażać uczucia, a poza tym wydawało się, że Draco nie przepada za takimi gestami.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział w zamian. Zabrzmiało to głupio.
Draco obrzucił go krótkim, uważnym spojrzeniem spod rzęs. Jego oczy błysnęły, tak jakby nagle coś sobie uświadomił, a potem przybrały zamyślony wyraz. Wydawało się, że Ślizgon nagle przestał sobie zdawać sprawę z obecności Harry`ego.
To, co powiedział w następnej chwili, tylko pogłębiło to wrażenie.
- Mój ojciec lubił żeglować po jeziorze.
- Macie jacht?
Nawet w tym stanie Draco potrafił przybrać wyniosłą pozę.
- Jesteśmy Malfoyami. Posiadamy także jezioro. - Jego wzrok nadal utkwiony był w jakimś nieokreślonym punkcie. - Ojciec często zabierał tam mnie i matkę na wakacje. Podczas tych wypraw dużo ze mną rozmawiał... o taktyce quidditcha i o moich ocenach. Było... fajnie.
Harry`emu nie wydało się to szczególnie przyjemne. Ale Draco przynajmniej nie dorastał w kompletnej samotności. Możliwe, że zainteresowanie Lucjusza Malfoya było jedyną formą uczucia z jego strony, jakiego chłopak doświadczył.
- To stało się dwa lata temu, podczas ferii zimowych. - Najwyraźniej mówienie o tym było dla Draco bardzo trudne. Jego głos był cichy i stłumiony. - Matka była chora, więc pojechałem tylko z ojcem. I łódź... nagle przestała płynąć.
Draco wydawał się teraz niewiarygodnie kruchy i bezbronny. Zwykle otaczała go aura pewności siebie - bez niej wyglądał niemal jak dziecko.
- A potem nadeszła burza. Niebo było prawie czarne, woda wokół nas kłębiła się dziko, ale łódka nie poruszała się... I wtedy ojciec powiedział mi, żebym się nie bał.
Harry poznał Lucjusza Malfoya na tyle, żeby wiedzieć, że był to rozkaz, a nie słowa pokrzepienia, które ojciec kierował do syna. Wyobraził sobie burzę szalejącą wokół samotnej łódki, niebo zasnute ołowianymi chmurami, dużo młodszego niż teraz, oszalałego ze strachu Draco, i rozbrzmiewający ponad pokładem zimny, ostry rozkaz jego ojca.
Głos Draco załamywał się, gdy opowiadał o tym wszystkim. Gdyby chłopak był kimś innym, i żył w innym świecie, ten zdławiony ton mógłby sugerować, że Ślizgon jest bliski płaczu.
- Słyszałem jakiś głos... ktoś tam był... I nagle jacht po prostu się rozpadł. Trzymałem się jakiejś deski i krzyczałem, ale cały czas... cały czas to słyszałem. - Z trudem przełknął ślinę. - Zaklęcie Uśmiercające. Usłyszałem je, a potem zobaczyłem błyskawicę, zieloną i...
Draco nie był w stanie dalej mówić. Przeżywał to wszystko jeszcze raz. Jego twarz była nieruchoma. Wyraźnie starał się zachować zimną krew Malfoyów.
A ja mu nie współczułem, pomyślał Harry. Nie zapytałem nawet jak to się stało. Nie obchodziło mnie to. A on przy tym wszystkim był, widział jak mordują jego ukochanego ojca i...
Teraz zrobiłby wszystko, żeby pocieszyć przyjaciela, żeby to jakoś naprawić. Obudziło się w nim przemożne pragnienie, by go... przytulić. Tak, jakby mocny uścisk mógł sprawić, że obaj choć trochę poczują się lepiej. Chciał ukryć twarz na jego ramieniu, wyszeptać jakieś słowa otuchy, przeprosić go. Ale wiedział, że nie zrobi nic takiego, tak samo jak wiedział, że Draco zapewne oniemiałby, zdumiony takim gestem.
Ale musiał coś zrobić.
Wyciągnął rękę i lekko dotknął włosów Draco.
Draco nie uchylił się. Siedział nieruchomo, zamknięty we własnym świecie. Nadal mówił gorączkowo, jakby przez ostatnie dwa lata cały czas o tym myślał i teraz absolutnie musiał to z siebie wyrzucić.
- Mój ojciec został zabity przez Sam-Wiesz-Kogo. A ludzie mówią, że ojciec go popierał... A ja myślę, że tak było tylko na początku, dlatego, że ojciec nie znosił mugolaków, ale w końcu musiał dostrzec, że Sam-Wiesz-Kto oszalał, i że to wszystko zaszło za daleko. Mój ojciec pragnął, żeby czarodziei szanowano, ale ja go dobrze go znałem. Nigdy nie zgodziłby się na masakrę, na porywanie niewinnych dzieci, na niszczenie rodzin czarodziejskich. Musiał odwrócić się od Sam-Wiesz-Kogo, bo przecież nikt nie zabija swoich popleczników. Tak... tak właśnie musiało być.
Normalni, zdrowi na umyśle ludzie nie zabijają swoich sprzymierzeńców, nie -pomyślał Harry. - Ale Voldemort bierze na cel dzieci, morduje mugoli i planuje przejąć władzę nad światem - trudno spodziewać się po nim, że będzie działał zgodnie z logiką.
Nie wypowiedział tych słów na głos. Delikatnie przesunął ręką po włosach Draco, myśląc nad jakimiś odpowiednimi słowami. Przecież nie mógł zapytać:
„Naprawdę znałeś swego ojca, Draco?”
Harry znał Lucjusza Malfoya. Ten człowiek, który „nigdy nie zgodziłby się na masakrę”, podrzucił dziecku książkę, która miała spowodować śmierć dziesiątków niewinnych uczniów. Stał w kręgu Śmierciożerów i śmiał się wraz z innymi, kiedy Harry stanął twarzą w twarz z Voldemortem.
Harry pamiętał też, że kiedy po raz pierwszy usłyszał zaklęcie uśmiercające, na cmentarzu pojawił się właśnie Lucjusz Malfoy i przysiągł lojalność istocie, która moment wcześniej rozkazała zamordować niewinne dziecko.
Ale Draco, który zawsze miał trzeźwe spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość, ignorował pewne oczywiste fakty, jeśli chodzi o ojca. I nie miał pojęcia o pewnych rzeczach.
A Harry nie miał serca mu o tym powiedzieć. Jakby się czuł, gdyby to jego ojciec zginął? Ojciec, który żyłby na tyle długo, że Harry zdążyłby go pokochać? W takiej sytuacji, Harry też chciałby zachować o nim jak najlepsze wspomnienia.
Poza tym, skoro Draco mu o tym wszystkim powiedział, widocznie mu ufał. A on nie zamierzał stracić tego zaufania.
Więc co mógłby mu powiedzieć?
- Och, Draco... - ten cichy okrzyk był wyrazem bólu, który Harry dzielił w tej chwili z Draco.
Towarzysz uśmiechnął się blado, a Harry zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwał przyjaciela po imieniu.
W tym uśmiechu nie było niezadowolenia, wiec Harry pomyślał, że może Draco nie ma nic przeciwko temu.
- Tak mi przykro - dodał i stwierdził, że to najbardziej żałosna rzecz, jaką mógł powiedzieć.
Draco jednak przestał trząść się jak osika, a Harry stwierdził, że w sumie chyba nie było to takie tragiczne.
Bardzo chciał posiedzieć tak jeszcze chwilę, ale zauważył, że z naprzeciwka nadchodzi sprzedawca. Mężczyzna podejrzliwie spojrzał na chłopców siedzących przed jego sklepem.
- Chyba powinniśmy wracać - odezwał się Draco ze znużeniem.
- Tak - odparł Harry. - Jestem trochę głodny.
Kąciki ust Draco uniosły się lekko.
- Jeśli zaprowadzisz mnie gdzieś w pobliże jedzenia, zabiję cię.
Harry roześmiał się.
- No cóż, ostatecznie mogę kupić sobie kanapkę i zjeść ją nad jeziorem...
- Czyś ty kompletnie zwariował, Potter?
- Mógłbyś ciskać w jezioro kamieniami i obelgami... z brzegu. To chyba bezpieczne, nie sądzisz?
Draco popatrzył na niego spode łba, ale wydawał się rozważać tę propozycję.
- Tak - zdecydował nagle. - To dobry pomysł.
Draco pochylił się i oparł czoło o kolana, tak jakby potrzebował jeszcze chwili, żeby dojść do siebie; jakby zbierał siły, żeby znowu móc udźwignąć to przygniatające go brzemię.
Harry tak bardzo chciał zdjąć z niego ten ciężar. Poczuł także ukłucie żalu, że ta chwila się kończy - ta rozmowa była największą oznaką zaufania, jakie Draco mu okazał do tej pory.
Na ulicy pojawili się Pansy i Zabini. Przechodząc obok, obrzucili ich zdumionymi spojrzeniami. Harry zorientował się, że nadal gładzi Draco po głowie.
Draco udawał, że nie dostrzegł pary Ślizgonów. Harry nie był tak dobrym aktorem jak on.
- Czy oni... czy oni wiedzą?
Draco skrzyżował ręce na piersiach.
- Wiedzą tylko, że mój ojciec nie żyje. Ja... nie, nie powiedziałem im nic więcej.
Harry poczuł się okropnie, uświadamiając sobie, że cieszy się z czegoś, chociaż Draco nadal jest smutny.
- Cały czas się kłóciliśmy - powiedział Draco miękko. - A on przecież tylko chciał, żebym był jak najlepszy... Zawsze byłem z niego taki dumny, ale odrzucałem jego pomoc, nie cierpiałem, gdy to robił i... Nie znoszę krytyki.
Harry znowu przypomniał sobie, jaki był Lucjusz Malfoy.
Ale Draco pragnął pamiętać to wszystko w ten sposób. Harry pomyślał, że miłość zawsze zniekształca wspomnienia o zmarłym, a żałoba uniemożliwia trzeźwą ocenę i sprawia, że opłakuje się wyobrażenie, a nie prawdziwą osobę. A ci, których się kochało, w żaden sposób nie zaprzeczą już tym wyidealizowanym obrazom i w końcu prawda o nich wydaje się być okrutną niesprawiedliwością.
Draco wyglądał na tak zmaltretowanego i przygnębionego, że Harry tłumiąc niegodziwe uczucie rozczarowania, powiedział:
- Dzisiaj już nic nie będziesz robił. Musisz się porządnie wyspać. Jak tylko wrócimy do zamku, zaraz kładziesz się do łóżka.
Draco uśmiechnął się drwiąco. (Ostatnimi czasy Harry tę udawaną szyderczą minę traktował jak zwykły uśmiech.)
- Tak, mamo - zakpił.
- Zamknij się, Draco i chodźmy kupić kanapkę.
Harry spojrzał na Ślizgona, żeby sprawdzić, czy chłopak nadal nie ma nic przeciwko, żeby mówić mu po imieniu. Ale wydawało się, że Draco nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Utulisz mnie na dobranoc i opowiesz mi bajkę? - dopytywał się Draco.
Chłopak śmiał się teraz, unosząc twarz ku Harry`emu, który poczuł się jednocześnie zadowolony i rozżalony, że Draco na powrót przyjął tę pełną pewności siebie pozę.
Westchnął i wyciągnął rękę, że pomóc przyjacielowi wstać.
*
- Czy za trzydziestym drugim razem “Latanie z Armatami” jest tak samo fascynujące, jak za pierwszym? - droczyła się Hermiona.
- Hmm? - Harry podniósł oczy znad książki. - Wiesz, to świetna książka.
Tak naprawdę w zeszłym tygodniu pożyczył ją Draco, a ten zwrócił mu książkę z nabazgranymi na marginesach komentarzami. Teraz Harry uśmiechał się, odczytując te bezczelne i złośliwe uwagi.
Ale nie kłamał. To naprawdę była dobra ksiązka.
Hermiona uśmiechnęła się do niego czule; jej oczy błyszczały w świetle ognia. Na kolanach dziewczyny leżała otwarta ksiązka. Harry pomyślał, że Hermiona chyba odpoczywa, bo nie był to podręcznik.
Rozejrzał się po pokoju wspólnym i poczuł, że naprawdę lubi ich wszystkich. Ostatnio sprawy układały się trochę lepiej. Pomimo tych okropnych wydarzeń, trzymali się jakoś, a teraz wyglądali na szczęśliwych.
Dean i Ginny chichotali, podrabiając pismo Snape`a i tworząc list miłosny do Syriusza. Ron rysował na wróżbiarstwo diagram, który należało zrobić w zeszłym tygodniu. Lavender i Parvati czyniły bezskuteczne próby zrobienia sobie turbanów, żeby upodobnić się do profesor Trelawney, a Neville usiłował skojarzyć Teodorę z jakimś zupełnie nie zainteresowanym ropuszym kawalerem.
Ron odezwał się tonem, który w zamierzeniu zapewne miał być żartobliwy, ale nie bardzo mu to wyszło:
- Cieszę się, że z nami jesteś, Harry. Ostatnio cały czas włóczysz się z tym cholernym Malfoyem. Zaczynałem już zapominać, jak wyglądasz.
Oczywiście, to nie było nic takiego. Harry wiedział, że Ron nie znosi Draco i nie było w tym nic złego, biorąc pod uwagę, że takim samym uczuciem Draco darzył Rona. W każdym razie Harry nie zamierzał się z tego powodu wdawać w jakieś... Ale nagle przed oczami stanął mu żywy obraz oszalałego ze strachu Draco i tak jak wtedy, na statku, poczuł ten sam odruch, który kazał mu go chronić.
- Byłbym wdzięczny, żebyś nie wyrażał się w ten sposób o Draco - zareagował ostro.
W drugim końcu pokoju, Ginny nagle przestała się śmiać. Hermiona podniosła głowę znad książki i spojrzała na Harry`ego wyraźnie zakłopotana.
Ron zmarszczył brwi.
- O kim? - zapytał z niedowierzaniem.
- Wiesz, jak ma na imię. - Harry bez powodzenia starał się złagodzić ton.
- Och, wybacz jeśli powiedziałem coś, co mogło urazić twojego nowego najlepszego przyjaciela - żachnął się Ron. - Przecież on jest taki grzeczny i dobrze wychowany.
- Wiem, że czasem zachowuje się jak idiota - odparł Harry nieco spokojniej. - Ale pomimo to nie życzę sobie, żebyś go obrażał.
Jeszcze kilka lat temu Ron rzuciłby w Harry`ego czymś ciężkim. Teraz tylko odetchnął kilka razy głęboko i powiedział coś, co wydało się Harry`emu jeszcze gorsze.
- Posłuchaj, jesteśmy tym wszystkim zmartwieni. Zależy nam na tobie, ty głupku. I nie podoba mi się, że przyjaźnisz się tak bardzo z kimś, komu nie ufamy.
Oczywiście Harry`emu też zależało na Ronie, uspokoił się więc trochę i odpowiedział prawie grzecznie. Jednak nie potrafił stłumić w sobie... instynktownej potrzeby chronienia Draco, a „trochę” i „prawie” nie wystarczyło, żeby go powstrzymać.
- Co masz na myśli mówiąc, że jest kimś, komu nie możemy ufać?
- A jak myślisz? - prychnął Ron. - Jeśli w Hogwarcie jest szpieg, który pomaga Czarnemu Panu porywać dzieci, to kto może nim być, jak nie Draco Malfoy?
Pokój nagle wypełnił się gwarem.
Młodsi Gryfoni zaczęli szeptać poekscytowani. Ginny spojrzała w twarz Harry`ego i wydała zduszony okrzyk zaniepokojenia. Dean i Hermiona powiedzieli coś rozsądnego, odnosząc się do wszystkiego ze spokojem i z lekceważeniem podchodząc do wypowiedzi Rona. Parvati wstała i oznajmiła głośno, że nikt nie powinien rzucać takich oskarżeń. Neville usiłował rozładować sytuację narzekaniem na rozpuszczone, humorzaste ropuchy.
Harry dziwnie wyraźnie usłyszał słowa pochylającej się nad Nevillem Lavender:
- Myślę, że obie te ropuchy to samiczki. Nic z tego nie będzie, Neville.
Ogarnęła go furia i poczuł, że z twarzy odpływa mu krew.
Jego głos był cichy, ale lodowaty.
- Jak śmiesz.
Ron zaczerwienił się, ale był zdecydowany bronić swojego zdania.
- To jedyne sensowne wyjaśnienie Harry - powiedział ze złością. - Pomyśl...
- Nie będę tego słuchał! - wrzasnął Harry. W pomieszczeniu zaległa cisza, więc odetchnął i zniżył glos. - Masz to, do cholery, odwołać.
Ron najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić.
- To musi być ktoś z Rady - argumentował. - Nawet ty na pewno podejrzewasz...
Harry spojrzał na niego.
- Poza Hermioną, podejrzewam wszystkich - powiedział, zaczynając cofać się na oślep w kierunku drzwi. - I nie chcę cię dziś wieczorem już oglądać - dodał, powstrzymując się, aby Rona nie uderzyć.
- Gdzie idziesz?! - krzyknął za nim, wściekły.
- Do diabła, Ron - powiedział Harry, odwracając się od niego. - A jak ci się wydaje?
*
Harry wybiegł z wieży, nie mówiąc nic więcej. Słowa Rona dzwoniły mu w uszach, potrzeba ochrony przyjaciela była nieodparta, a Draco był teraz w łóżku. Harry wiedział, że będzie zmuszony stawić czoła Ślizgonom, ale musiał to zrobić, natychmiast musiał zobaczyć się z Draco...
Szedł korytarzami, pokonywał schody, a kiedy był już prawie na samym dole, ujrzał wyłaniającego się z lochów Draco.
Stanął, czując niespodziewaną ulgę. Na jego widok oczy Ślizgona rozszerzyły się ze zdumienia. Harry uśmiechnął się, dostrzegając na twarzy chłopaka wyraz osłupienia.
- Cześć.
Draco wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej zupełnie go zamurowało. W końcu przewrócił oczami, wsadził ręce do kieszeni i odpowiedział:
- Cześć.
- Nie integrujesz się dzisiaj ze Ślizgonami? - zapytał Harry.
- Ależ oczywiście. Jeśli masz ochotę, możesz iść uwodzić Pansy. Obawiam się jednak, że nie mogę ci towarzyszyć. Aktualnie jestem czymś w rodzaju persona non grata tam na dole.
Harry wolał pozostać w miejscu, gdzie stał.
- Ja... eeee... posprzeczałem się trochę z Ronem. Nie sądzę, żeby Gryfoni z niecierpliwością oczekiwali mojego powrotu.
- No to pozostaje ci schować się gdzieś w kąciku i umrzeć. Ja idę integrować się ze starym, dobrym Weasleyem i z Granger. Przypuszczam, że nadal będą traktować mnie jak księcia.
- Ta... Zapewne... Jak księcia... ciemności.
Draco uśmiechnął się szeroko.
- Zawsze to koronowana głowa.
Harry zaczął schodzić, a na dole Draco zrównał z nim krok.
- Więc? Teraz wszyscy cię nienawidzą? Chcą cię spalić na stosie? Zmuszą, żebyś przyłączył się do Hufflepuffu, bo spalenie i śmierć byłyby zbyt miłosiernym postępkiem wobec ciebie?
- Tak, Draco. To właśnie zrobią - odparł Harry. - A rano wszystko wróci do normy.
Nie zamierzał powtarzać przyjacielowi głupot, które wygadywał o nim Ron. Poza tym, teraz, kiedy już był z Draco, Harry naprawdę czuł, że rano wszytko będzie dobrze. I nawet był w stanie wybaczyć Ronowi, który przecież nie znał Draco - gdyby go znał, nigdy nie opowiadałby takich bzdur.
- Rano? Jeśli wydaje ci się, Potter, że będę do rana włóczył się z tobą po tych pełnych przeciągów korytarzach, to grubo się mylisz.
- No dobrze. A co powiesz na salę eliksirów?
Draco uśmiechnął się tylko.
- Te wszystkie plotki o tobie, to totalne kłamstwa.
Harry zamrugał.
- Co?
- Wszystkie te historyjki o tobie, Potter. Biedna, malutka sierotka, pokorniutka i popłakująca cichutko, że nikt jej nie kocha. Spodziewasz się, że będę siedział w którejś z tych obrzydliwych klas w lochach, żeby dotrzymać ci towarzystwa? Czy zdajesz sobie sprawę, że wychowałem się w otoczeniu luksusów? Cóż za ego!
- Draco. Ty mieszkasz w lochach, absolutnie nie masz prawa wypowiadać się na temat czyjegoś ego i jestem pewien, że nic ci się nie stanie, jeśli przez chwilę pobędziesz w otoczeniu... och, czegoś innego niż luksusy.
Wciąż czuł się trochę dziwnie, wymawiając imię Ślizgona.
- Lubię luksus - zaprotestował Draco. - Luksus i ja to prawie to samo.
Cały czas podążał za Harrym, a kiedy Gryfon nie dał rady otworzyć drzwi, pochylił się i wyszeptał coś do zamka.
- Hasło - wyjaśnił, kiedy klasa stanęła otworem. - Snape dał mi je, kiedy dawałem Goyle'owi korepetycje z eliksirów.
- A więc dlatego udało mu się zdać - wymruczał pod nosem Harry, wchodząc do środka. Sala czyniła teraz mniej złowieszcze wrażenie, niż w momencie, gdy zaraz miały rozpocząć się w niej zajęcia ze Snape`em. - Musisz być fantastycznym korepetytorem.
Draco wszedł i rozsiadł się na biurku Snape`a. Przyciągnął kolana do piersi i oparł na nich policzek. Teraz Harry już nigdy nie będzie w stanie patrzyć na Snape`a warzącego eliksir, nie widząc jednocześnie siedzącego na blacie, radośnie uśmiechającego się blondyna.
- Jestem bardzo utalentowany. W różnych dziedzinach.
- Tak, wiem, że tak myślisz. - Harry oparł się o ścianę za biurkiem, obserwując jak Draco krzywi się z udawanym oburzeniem.
- Byłbyś zachwycony, gdybym pokazał ci, co potrafię. - Zamilkł na moment. - Kłóciłeś się z Weasleyem o mnie? - dodał, nagle zmieniając temat.
Teraz Harry milczał przez chwilę.
- Możliwe - odezwał się w końcu. - A ty? Dlaczego włóczyłeś się, skoro kazałem ci iść do łóżka?
Draco uśmiechnął się promiennie.
- Szukałem kogoś, kto by mi w nim potowarzyszył - odparł, a kiedy Harry nadal na niego patrzył, westchnął i poddał się. - Posprzeczałem się z Blaisem.
Harry obdarzył go krzywym uśmiechem i usiadł na podłodze.
- Kłóciłeś się z Zabinim o mnie?
Draco znowu westchnął, nieco dramatycznie, zszedł z biurka Snape`a, usiadł obok niego i przyciągnął kolana pod brodę.
- Możliwe.
Harry spojrzał na dłoń Draco - wydawała się zaskakująco jasna na tle czarnych dżinsów Ślizgona.
- Draco... - Nawet kiedy był przybity i roztargniony znajdował przyjemność w wymawianiu tego imienia. Chwycił chłopaka za nadgarstek i przyciągnął jego rękę bliżej.
Draco obserwował go obojętnie, ale nie protestował.
Harry obracał w rękach jego dłoń, uważnie przyglądając się skórze na knykciach.
- Draco? Uderzyłeś go?
Kąciki ust Ślizgona uniosły się leciutko, ni to w uśmiechu, ni w skrzywieniu.
- Owszem. Uderzyłem.
Harry spojrzał na niego ze zdumieniem i dezaprobatą.
- Co powiedział?
- Nic, o czym powinieneś wiedzieć - odparł Draco poważnie. - Nic, co byłoby prawdą.
- Oddał ci?
- Chyba żartujesz - parsknął Draco.
- To... dobrze. - Ręka chłopaka nie wyglądała najgorzej. - Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz.
Harry`ego nie obchodziły głupie obelgi Zabiniego. To, co się dla niego liczyło - jedyne co się dla niego liczyło - to sposób, w jaki zareagował na nie Draco.
- Potter - powiedział Ślizgon rozbawiony. - Odzyskam kiedyś swoją rękę?
Palce Harry`ego odcinały się na jasnej skórze dłoni Draco.
- Nie wiem - zastanowił się. - Właściwie to nie jest najgorsza. Mogłaby mi się przydać.
Draco roześmiał się.
- Możliwe, ale potrzebuję jej do różnych rzeczy. Nalegam, żebyś mi ją zwrócił, nawet jeżeli hak wyglądałby fantazyjnie.
Harry rozwarł palce i dłoń Draco wysunęła się z jego ręki.
- Możemy przyjąć, że nasi przyjaciele mówili podobne rzeczy - podsumował Harry.
Draco zmarszczył brwi.
- Jeśli tak, to jestem zszokowany zachowaniem młodego Weasleya.
- Jesteś okropny.
- Jestem Ślizgonem - stwierdził Draco nonszalancko. - Jesteśmy okropni. I przeklinamy. Ale prawdę mówiąc, nie spodziewałem się tego po Weasleyu.
- Nie znosi cię - poinformował go Harry.
Draco wyglądał na nieco zakłopotanego.
- Stawiam cię w niezręcznej sytuacji, prawda, Potter?
- Co masz na...
- To nic takiego, możemy zrezygnować, wiesz. Czasem pewne sprawy sprawiają zbyt dużo problemów - kontynuował Draco lekkim tonem.
- Nie! To znaczy... przecież jesteśmy przyjaciółmi. Nie obchodzi mnie nic innego. Uważam, że to warte tego wszystkiego. A poza tym, masz przez to takie same kłopoty jak i ja. - Harry niemal brzydził się sobą za to, że w tak oczywisty sposób zdradził, jakim jest draniem. - To... o to chodzi? Chcesz się wycofać, tak?
Draco spojrzał na niego, jakby coś rozważał, a Harry pomyślał, że chłopak zastanawia się, co zrobić. Starał się jednak nie okazywać zaniepokojenia.
- Nie - powiedział w końcu Ślizgon. - Myślę, że sobie ciebie zatrzymam. - Uśmiechnął się przekornie.
Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- Nigdy bym z tego nie zrezygnował, cokolwiek by się nie działo - powiedział Harry. - Nigdy. Ja... To znaczy... och, przecież wiesz.
Draco wydął wargi.
- Och, bardzo dobrze wiem. Nie dzięki tobie oczywiście, ponieważ nie spotkałem się jeszcze z osobą, która miałaby większe problemy z wysławianiem się, niż ty. - Kącik jego ust uniósł się lekko. - No to załatwione.
Draco odprężył się i dopiero wtedy Harry zdał sobie sprawę, że chłopak dotąd był spięty. Ślizgon odchylił głowę i przymknął oczy, a Harry zastanawiał się przez moment, czy ktoś poza nim widział Draco Malfoya, bez tej typowej dla niego samokontroli - roztargnionego, kompletnie zrelaksowanego, albo po prostu zmęczonego. Miał nadzieję, że nie.
- Hej, Potter. - Draco szturchnął go łokciem. - O czym teraz myślisz?
Siedzieli bardzo blisko siebie. Ramię Draco było ciepłe i dobrze umięśnione. Ten dotyk sprawiał, że Harry czuł się dobrze. Inaczej niż z Ronem, co do którego Harry miał pewność, że zawsze będzie koło niego. Wszystko, co wiązało się z Draco, było trudne do przewidzenia i takie niecodzienne... Ale teraz Draco był tutaj, a to musiało coś znaczyć.
Obrócił się i ujrzał profil Ślizgona. Z twarzy przyjaciela jak zwykle trudno było cokolwiek wyczytać.
- A może ty mi powiesz, o czym teraz myślisz - zaczął się przekomarzać.
Draco popatrzył na niego. Był tak blisko, że Harry widział w jego oczach ciepłe błyski.
- Myślałem o twoim życiu uczuciowym.
Harry osłupiał, a Draco roześmiał się na widok jego miny.
- Eeee... Co?
- Wiesz. Ginny Weasley nie bardzo do ciebie pasuje. Myślę, że moglibyśmy znaleźć ci coś lepszego. I nie z Gryffindoru. Powinniśmy poszukać dla ciebie dziewczyny w Slytherinie - zasugerował Draco.
Harry przewrócił oczami, ale Draco udawał, że tego nie widzi.
- Pansy byłaby niezła, ale chyba nie bardzo ci się podoba. A poza tym, z całego serca cię nienawidzi. - Przerwał zastanawiając się nad czymś przez chwilę. - Co powiesz o Morag?
- Nie znam jej - odparł Harry.
I absolutnie mi się do tego nie pali.
- Możesz ją poznać. No, Potter, co będziesz robił z tymi wszystkimi piątkowymi wieczorami?
- Mógłbym je spędzać z tobą.
- Musisz być dla mnie naprawdę bardzo miły, jeśli planujesz kompletnie zrujnować moje życie towarzyskie.
Co, jak Harry zauważył, nie oznaczało „nie”.
- Myślę, że pomimo to dam sobie spokój z Morag.
Draco ziewnął, z nikłym zaangażowaniem próbując zasłonić się splecionymi dłońmi.
Harry zamrugał.
- Jesteś wykończony.
Draco miał wyraźnie cienie pod oczami, bardzo zmęczoną twarz.
To idiotyczne. Powinien być teraz w łóżku.
- Trochę - Draco znowu ziewnął i rozciągnął się leniwie na kamiennej podłodze i podłożył sobie ręce pod głowę. - Nie pozwól mi tu zasnąć - rozkazał. - Nigdy więcej spania bez porządnej poduszki. To bardzo niewygodne. A poza tym, nie zniósłbym takiego upokorzenia.
Harry wyciągnął się obok niego.
- Przestań się zgrywać - powiedział. - To że bywasz zmęczony jak każdy inny i czasem potrzebujesz wypoczynku, to żaden wstyd.
Draco skrzywił się lekko.
- Przestań mnie pouczać, Harry - wymamrotał sennie.
Jego oddech wyrównał się i zwolnił.
Harry spojrzał na niego.
Powiedział do mnie Harry - pomyślał nieco oszołomiony.
I uśmiechnął się do siebie.
* Luanshya Greer
** Pawlikowska-Jasnorzewska Maria „Jesteś cichy i zamknięty jak kielich”