Stefan Chwin
Hanemann
Rozdział I - Czternasty sierpnia
14 sierpnia o godz. 15:00 do Instytutu Anatomii w Gdańsku, w którym pracował Hanemann i jego asystent Martin Retz (noszący w nesseserze zawsze gipsową twarz jakiejś dziewczyny) przywieziono zwłoki pewnej kobiety. Zatonęła ona na pokładzie małego, spacerowego statku "Stern", tego samego dnia o godzinie 9:00. Ponieważ z wraku statku wyłowiono także zwłoki przestępcy poszukiwanego przez policję, dlatego na rozkaz komisarza Wittenberga, Hanemann miał dokonać sekcji zwłok kobiety, gdyż podejrzewano, że zginęła ona wcześniej, przed zatonięciem statku. Gdy ciało kobiety przywieziono do Instytutu Anatomii, Hanemann razem ze swoim asystentem oraz otaczającą stół grupą studentów rozwiązał worek, w którym były zwłoki. Okazało się, że należą one do Luizy Berger, ukochanej H, o czym czytelnik dowie się później. Wprawiło go to w tak wielkie zaskoczenie, że kazał Retzowi kontynuować sekcję, a sam będąc w szoku opuścił budynek instytutu bez słowa, zostawiając nawet swój płaszcz (to zachowanie H stało się później przyczyną licznych plotek, gdyż bohater zrezygnował zupełnie w pracy w Instytucie, pomimo, iż był szanowanym pracownikiem i bardzo cenionym)
Rozdział II - Okno
Hanemann wrócił do domu na Lessingstrasse 17 i zaczął palić fotografie (czego później żałował). Na zdjęciach tych była postać kobiety (Luizy Berger), w której był zakochany. Spotkał się z nią 3 dni temu, planowali wspólny wyjazd do Konigsbergu (Królewiec). Ona nalegała, by odłożyć to na później, bo chciała odwiedzić siostrę w Zoppot (w Sopocie). Teraz wyrzucał sobie, że nie był wystarczająco stanowczy i nie doprowadził do wyjazdu od razu. Wciąż miał w pamięci ostatnie chwile z nią spędzone, pamiętał każdy szczegół, każdy gest. Wspominał jak stała przy oknie, rozczesywała włosy (wtedy jej zachowanie wydawało mu się jakieś niespokojne, przypomniało mu się o tym teraz). Wspominał też ją kąpiącą się, jej autonomiczną postawę, czuł wtedy, że nigdy jej nie dosięgnie. Tamtego dnia była rozdrażniona.
Rozdział III - Wyrzucony
Parę dni później do Hanemanna przyjechała siostrzenica Anna. Chciała go pocieszyć i namówić do powrotu do Instytutu. On jednak nie miał zamiaru tam wracać. Okazało się, że Luizę znaleziono na statku razem z jakimś mężczyzną. Podejrzewał, że coś ich łączyło (choć w powieści nie było to powiedziane wprost). Narzekała na plotki o H. i Luizie, mówiła, że tak dalej żyć nie może. H nie skorzystał z jej zaproszenia odwiedzin rodzinnego domu. Narrator przytacza jedną z wersji tłumaczących odejście H z Instytutu (w książce zaznaczone jest, że ta rozmowa odbywa się po latach). Jest to wersja Zimermanna i wg niego tytułowy bohater został wyrzucony, ponieważ na urodzinach rektora Akademii Medycznej zachował się niestosownie do okoliczności - głośno wyraził swoje kąśliwe uwagi na temat pochodów NSDAP. Poza tym Franz Zimermann stwierdza, że H. w tamtym czasie zadawał się z nieciekawym towarzystwem, co w tym kontekście należy czytać jako konspirację antynazistowską. Wylicza ich z imienia i nazwiska. Dowiadujemy się także o innej interpretacji rezygnacji z pracy H w Instytucie. Wg pani Stein, sąsiadki głównego bohatera, H nie wrócił do Instytutu z powodu Luizy. Pani Stein widziała przypadkiem jak H całował Luizę w ręce, wiec musiała być jego kochanką i przez jej śmierć zrezygnował z pracy.
Rozdział IV - Rzeczy
Sprawa H. była szeroko komentowana w mieście. Rozgłos straciła w kontekście szykujących się do opuszczenia miasta Niemców. Cały Gdańsk opanowały wielkie przygotowania do ucieczki przed rosyjskim oblężeniem. Mieszkańcy podzielili swój dobytek na ten, który mieli ze sobą zabrać oraz ten, który musiał zostać na zatracenie (choć niektórzy z nich wciąż mieli nadzieję, że jeszcze tam powrócą). Wszyscy pakowali się bardzo starannie, tak aby być gotowym na każdą ewentualność. I tak na przykład banknoty wszywali w kołnierze, a rulony chowali do lasek. Rozdział ten kończy opis miasta: "A miasto rozpościerało się w dole, ciemnobrązowe, strzelające odblaskami z otwieranych okien, snującymi wiotką pajęczynę dymów nad wysokimi kominami z poczerniałej cegły.(...) i wiedzieliśmy, że miasto stać będzie wiecznie."
Rozdział V - Flanele, płótna, jedwab
Zaczęło się bombardowanie Gdańska. Jego mieszkańcy dokonali ostatnich przygotowań do opuszczenia swoich domostw. Wallmanowie (4-osobowa rodzina: matka, ojciec i dwie małe dziewczynki) - sąsiedzi Hanemanna chcieli uciec do Hanoweru do rodziny. Było im bardzo ciężko opuścić dom. Nie wiedzieli jak stosownie się ubrać, co ze sobą zabrać, co może im się przydać podczas tak trudnej wyprawy.
Rozdział VI - Trzciny
Wallmanowie wraz z Hanemannem przedzierali się przez bombardowane i płonące miasto w stronę torów kolejowych. Małe Ewa i Maria (córki Wallmanów) były przerażone. Idąc wzdłuż torów dotarli do portu, gdzie przy falochronie miały czekać na nich transportowce. Port w większej części był ogarnięty przez ogień. Mnóstwo ludzi czekało na to, by wejść na pokład statku. Okazało się, że transportowiec Bernhoff nie wpłynie do portu, a ludzie mają być przewożeni na jego pokład holownikami. Trwało to bardzo długo, a port wciąż był bombardowany, płonęły cysterny, ludzie ginęli. Wreszcie przypłynął holownik, który jako pierwszy wypatrzył H. Dzięki temu rodzina Wallmanów wsiadła na jego pokład jako jedna z pierwszych. Zapomnieli jednak zabrać ze sobą bagażu H. on wraca więc po swoją teczkę. Kiedy próbował dotrzeć z powrotem na holownik, a robił to niezbyt śpiesznie i jakby wcale nie chciał dostać się na pokład, obok niego wybucha rosyjski pocisk, H stracił przytomność. Gdy się ocknął wówczas pomost był już pusty. Mimo, że kolejne holowniki miały jeszcze przypłynąć, on postanowił nie opuszczać Gdańska. Podwieziony przez płk Remetza wrócił do swojego domu znajdującego się przy Lessingstrasse 17. W okolicznych mieszkaniach nie było już nikogo. Porucznik Remetz obiecał, że jutro przyjedzie po niego i będzie mógł dostać się na statek.
Rozdział VII - Kruche
Po powrocie do domu H. zrobił obchód okolicznych domostw. Jego uwagę zwróciło mieszkanie sąsiadów Schultzów. Zauważył powyłamywane mosiężne klamki w drzwiach i doszczętnie zdewastowany dom Schultzów. Rabusie, jak sądził początkowo, zniszczyli w nim wszystko, co napotkali na swojej drodze. Porozbijali szkło, pocięli obrusy, firany, zasłony, porąbali meble. Uwagę H przykuła precyzja i siła z jaką wszystko było zniszczone. Nic nie ocalało, nawet niepotrzebne przedmioty, co sprawiło, że H dostrzegł niezwykłą zawziętość tego, który to niszczył. Wtedy zrozumiał, że dewastacji dokonał sam Erich Schultz, by nie zostawić niczego dla Polaków, którzy mieli osiedlać te domy. H, choć nie znał dobrze swojego sąsiada, to wyobrażał sobie scenę w jego domu podczas niszczenia swojego dobytku, co mógł wtedy mówić, jak zachowywała się jego żona.
Rozdział VIII - Stella
Heinrich Mertenbach, August Walberg i Stella Lipschutz (siostra Luizy Berger) chcieli opuścić miasto. Zmierzali w kierunku portu, idąc wzdłuż torów. Podczas drogi zastała ich noc, którą spędzili na przeciwko domu H., którego Mertenbach widział stojącego przy oknie. Chłopak był pewny, że to był właśnie on, jak to stwierdził po latach w rozmowie z narratorem. Udało im się wsiąść do ciężarówki, która zawiozła ich do portu. Wsiedli na pokład i odpłynęli.
Rozdział IX - Słowo
Ojciec i matka narratora Piotra (która wówczas nosiła go w swoim brzuchu; „A skoro szedłem z nimi, Mama musiała przystawać raz po raz dla złapania oddechu, bo przecież wzniesienie, które nosiła pod płaszczem (…) w którym kołysałem się w rytm jej kroków, było pewnie równie ciężkie jak brązowa walizka, która Ojciec niósł (…)”) szukali w Gdańsku domu do osiedlenia. Mogli zajmować dobytki pozostawione przez Niemców, a że byli w tej okolicy jako jedni z pierwszych, to chodzili od domu do domu, szukając najbardziej masywnego budynku. Wybrali ten, który zdawał się mieć najsolidniejszy dach, gdyż jak twierdził Ojciec, dom z porządnym dachem jest najbezpieczniejszy. W czasie oglądania mieszkania usłyszeli głosy dochodzące z piętra. Ojciec chwycił pręt do przegrzebywania rusztu i poszedł razem z Mamą na piętro sprawdzić do kogo należą głosy. Okazało się, że oprócz nich w domu znajdował się H. i dwaj mężczyźni, którzy niszczyli cenne przedmioty znajdujące się w mieszkaniu. Mężczyźni okazali się być Polakami, którzy plądrowali okoliczne domy, a teraz znęcali się nad H., bo był Niemcem. Józek (tak miał na imię ojciec narratora) widząc to wpadł w ogromny gniew i krzyknął „won!”. To jedno słowo sprawiło, że rabusie opuścili budynek, oburzeni, że Polak stanął w obronie Niemca. Od tego momentu dom H. przy ulicy Lessingstrasse 17 stał się także ich domem. Narrator wyolbrzymia tę scenę, mówi o wielkim czynie Ojca, jego groźnej postawie i odwadze. Wspomina, że jako dziecko często ją sobie wyobrażał i lubi, gdy Mama mu o niej opowiadała.
Rozdział X - Lawenda
Rodzice narratora zajęli mieszkanie na parterze po Wallmanach. Wszystko tam pachniało lawendą. Rozdział skupia się na opisie mieszkania i odczuć rodziców Piotra. Mama rozgląda się po wszystkich pomieszczeniach, zauważa ślady po poprzednich właścicielach. Napisy, np. na kranie są w języku niemieckim, markowa zastawa stołowa, ręczniki z wyhaftowaną literą W. Rozpakowywali swój niewielki dobytek, sprzątali i zadomawiali się w nowym mieszkaniu. Wieczorem długo nie mogli zasnąć, gdyż jeszcze nie czuli się jak u siebie.
Rozdział XI - Grottgera 17
Ojciec pracował w spółce „Antracyt”, mama była instruktorką w szkole pielęgniarskiej. Pewnego dnia do Ojca przyszło dwóch mężczyzn, którzy rozkazali mu podpisać kwit, że firma przechodzi w ręce państwa. Ojciec tego nie uczynił, gdyż jak stwierdził, nie jest właścicielem (właściciele siedzą w więzieniu za kapitalizm). W skutek odmowy stracił wtedy tę pracę. Gdańsk wciąż się zmieniał. Niemieckie nazwy ulic zastąpiono polskimi i tak Lessingstrasse 17 stała się ulicą Grottgera 17. Ale w podziemiu szpitala, w którym pracowała matka podobno wciąż znajdowały się schrony pełne ukrywających się Niemców. Instytut Anatomii wznowił działalność, ale H nie chciał tam wrócić., więc podobnie jak inni Niemcy zaczął jeździć na Podwale Grodzkie na Halę Targową, aby sprzedać trochę sztućców i srebra. Spotkał tam panią Stein, która, podobnie jak on, nie zamierzała opuścić Gdańska. Pewnego dnia przyszła Pani Ch. (Matka), która poprosiła H, by udzielał jej synowi lekcji z języka niemieckiego. Później znaleźli się też inni uczniowie, a korepetycje stały się głównym źródłem utrzymania H.
Rozdział XII - Czarne świerki
H. siedział wpatrzony w okno, wracał pamięcią do czasów, gdy Gdańsk zamieszkiwali Niemcy. Jak mówi narrator, „nie były to sentymentalne powroty do ludzi i miejsc, które obdarzał dawniej sympatią czy nawet miłością”. Patrząc przez okno widział swoich sąsiadów wykonujących różne czynności. Zdarzało mu się także, że zamiast nich ukazywały się mu postaci Niemców, zamieszkujących niegdyś te domy. Obserwował również miasto, to, co się zmieniło, a co pozostało takie samo.
Rozdział XIII - Klinika Lebensteinów
H. otrzymał list od swojego asystenta Retza, który przebywał obecnie w Hanowerze. Był tym faktem zaskoczony, bowiem sądził, że on już dawno nie żyje. Pisał on, że zamierza otworzyć praktykę lekarską w Bremie. W liście tym Retz najwięcej uwagi poświęcił pamiętnej nocy, gdy próbowali opuścić Gdańsk i na pokładzie Bernhoffa dotrzeć do Niemiec. Państwo Wallmanowie bardzo martwili się o H., któremu nie udało się wsiąść na pokład. Niestety w trakcie rejsu statek był ostrzeliwany, nie posiadał wystarczającej liczby szalup, by móc uratować wszystkich. Wallmanom nie udało się dostać do szalup, próbowali uciec z płonącego statku skacząc z ogromnej wysokości do wody (ojciec wyrzucił dzieci i żonę za burtę, bo same nie chciały skakać, lecz nie wypłynęły na powierzchnię. Kiedy sam Walmann był już w wodzie i chciał wsiąść do przepełnionej szalupy, dostał wiosłem od oficera i poszedł na dno). Retzowi udało się przeżyć, gdyż jako lekarz mógł popłynąć z rannymi szalupą. H zwlekał z odpowiedzią, a gdy ją wysłał, to otrzymał kolejny list, tym razem z kliniki Lebensteinów z Bremy, z którego dowiedział się, że Retz umarł raka płuc.
Rozdział XIV - Wezwanie
H. otrzymał wezwanie do gmachu UB pod pretekstem listu z Zachodu. Urzędnik wypytywał go o list, który otrzymał z Danii: kto był jego adresatem, czego dotyczył i dlaczego nie został wysłany pocztą, tylko przekazany przez marynarza. Podejrzewał, że mógł zawierać jakiś tajne informacje. H. wszystkiemu zaprzeczył. Urzędnik wypytywał go przede wszystkim dlaczego został w Gdańsku i czy zamierza opuścić go w najbliższym czasie. H. kolejny raz zaprzeczył. Urzędnik dał H. do zrozumienia, że posiadają na jego temat wiele informacji. Wiedzą o jego rodzinie oraz o tym czym się zajmuje i o jego dawnych kontaktach politycznych. Przestrzegł, żeby nie próbował zbliżać się do faszystowskich agentów, którzy z pewnością zechcą skorzystać z jego umiejętności (np. znał biegle 3 języki) i wiedzy. H oświadczył, że nie ma zamiaru z nikim współpracować. Urzędnik sugerował H, że gdyby chciał zmienić zdanie i pojechać do Niemiec, to chętnie mu pomogą.
Rozdział XV - Las Gutenberga
Narrator wspomina jak uczył się języka niemieckiego u H. Największą trudność sprawiało mu czytanie gotyckich liter. Czasem podczas tych ćwiczeń, znużony H zapraszał go do Lasu Gutenberga - podchodził do mahoniowej szafy i wyciągał przypadkowy tom z półki, na której stały książki z lat trzydziestych. Dawał 16- letniemu wówczas chłopcu, aby poczuł ciężar tomu i dotknął żółtawego papieru. Następnie H. siadał w swoim fotelu i zaczynał czytać po niemiecku. Chłopak niewiele z tego rozumiał, a język niemiecki wydawał się dla niego pusty i obcy. Było tak aż do momentu, gdy któregoś dnia H. zaczął czytać listy Kleista, wówczas narrator „poczuł, że obce słowa (…) dosięgają jego serca”. Utożsamiał się z autorem listów młodym chłopcem odepchniętym przez rodzinę i otoczenie, który oparcie znalazł w młodej dziewczynie. W 1811 oboje po napisaniu tych szaleńczych listów odebrali sobie życie nad brzegiem jeziora znajdującego się za Lasem Gutenberga. Gdy narrator kartkował tę książkę natknął się na zdjęcie H z Luizą na molo. H nie komentował tego zdjęcia. Narratorowi wydawało się, że Hanemann, czytając te listy, opowiada o kimś, kogo dobrze zna. On sam natomiast utożsamiał ów młodą dziewczynę z Anną, którą widywał na schodach ogólniaka, a w której był szczerze zakochany.
Rozdział XVI - Fraktura
Hanemann wieczorem zasiadł w swoim fotelu i czytał historię pt.: „Zeznanie Strimminga, właściciela zajazdu Pod nowym dzbanem nieopodal Poczdamu”. Opowiada ona o parze, która 20 listopada przyjechała do zajazdu do Wansee. Poprosili o pokój i zapowiedzieli, że zostaną tam tylko kilka godzin, bo mają przyjechać po nich przyjaciele z Poczdamu. Z pokoju na piętrze rozpościerał się piękny widok na jezioro. Poprosili o łódź, aby przeprawić się na jego drugi brzeg. Znajomi wieczorem nie przyjechali, więc para została kolejny dzień w gospodzie. Kazali sobie oczyścić odzież, zjedli posiłki, wysłali przez gońca list do Berlina. Po południu wybrali się na drugi brzeg jeziora, gdzie kazali sobie przynieść kawę. Gdy służąca przyszła po filiżanki kobieta poprosiła by po umyciu naczyń przyniosła je z powrotem nad jezioro. Gdy służąca odeszła kawałek drogi usłyszała dwa strzały, pomyślała, że to pewnie ich goście zabawiają się strzelaniem. Kiedy wróciła z czystymi filiżankami zobaczyła ich martwych. Wieczorem przyjechali panowie z Berlina. Jeden z nich był mężem zabitej. Od niego gospodarze dowiedzieli się, że mężczyzną, który się zastrzelił był Heinrich von Kleist. 22 listopada pochowano zmarłych w jednej mogile.
Rozdział XVII - Listek dębu
H. odwiedzał czasem pan J. - Polak, którego znał jeszcze z czasów Wolnego Miasta. Wówczas pan J. był nauczycielem w Gimnazjum Polskim, teraz pracował jako nauczyciel niemieckiego w liceum na Topolowej. Przychodził on do H. aby posłuchać poprawnej niemczyzny, z którą na co dzień nie miał zbyt wiele do czynienia. Inni Polacy zamieszkujący Wolne Miasto podobnie cenili sobie każdą możliwość rozmowy w języku Goethego. Do Polaków, którzy dopiero osiedlali się w mieście odnosili się powściągliwie. Któregoś dnia pan J. zauważył na biurku H. listy Kleista i zaczął opowiadać następującą historię: wszystko zdarzyło się parę dni po wybuchu wojny , gdzieś na wschodzie, za wielką rzeką, na równinie, wśród bagien. Polski generał wydał rozkaz aby wszyscy mężczyźni opuścili bombardowane miasto, udali się więc w stronę Rumunii. Malarz i dziewczyna zatrzymali się w małej wsi wśród lasów. Był chory na nerki i wątrobę, zatruł się wodą ze studni, bardzo cierpiał, a bóle narastały, wiedział, że umrze. Mówił jej, że bez niego sobie nie poradzi, dlatego powinni umrzeć razem. Dziewczyna chciała odwlec tę decyzję, ale w końcu uległa namowom. W lesie sami dali sobie ślub, a potem wzięli jakąś substancję, podcięli sobie żyły. Wybrali się do lasu, gdzie na piasku mieli skończyć ze sobą. Dzień wcześniej wkroczyli do Polski Rosjanie. Okazało się, że dawka, którą ona wypiła była zbyt słaba i dziewczyna nie zabiła się, straciła tylko przytomność. Gdy następnego dnia się obudziła zobaczyła jego leżącego koło niej z zakrwawioną ręką. Postanowiła go pochować, choć on podobnie jak jego mistrz - Miciński nie chciał grobu. Pragnął, by pozostało po nim jedynie wspomnienie. Historię tą pan J. usłyszał kilkadziesiąt lat później, od owej dziewczyny, która przeżyła nieudaną próbę samobójczą. J. uważał, że malarz był bardzo podobny do Kleista, który popełnił samobójstwo, gdyż czuł się do głębi zraniony klęską Niemiec, nie mógł znieść ducha pruskiej armii oraz został odrzucony przez rodzinę. Henrietta z którą pisał pożegnalne listy uciekła z nim nad jezioro bo zżerał ją rak i puste życie u boku męża. Często rozmawiali o tych dwóch samobójstwach.
Rozdział XVIII - Zaszewki, jedwab, perłowe guziki
Któregoś dnia pan J. opowiedział mu, że pamiętnego dnia 14 sierpnia gdy zatonął Stern on był na pomoście Neufahrwasser z koleżanką z Krakowa. Zobaczył Luizę. Pan J. razem z towarzyszącą mu panią R. początkowo mieli płynąć Sternem, ale w skutek choroby morskiej pani R. musieli opuścić pokład. O tym, co wydarzyło się dalej Pan J., dowiedział się od Stelli. Czekała ona na molo w Glettkau, tak jak się umówiły. Gdy statek podpłynął bliżej portu, w którym czekała Stella, zobaczyła ona swoją siostrę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. I w tym momencie kadłub Sterna rozstąpił się, woda zalała maszynownię, potem wywrócił się do góry dnem. Luiza na oczach siostry zatonęła wciągnięta przez liny na dno.
Rozdział XIX - Arystokracje i upadki
Rozmaite rzeczy mające za czasów Wolnego Miasta swoje miejsce w każdym domu, po zasiedleniu miasta przez Polaków zaczęły ginąć i wciąż zmieniały właścicieli. Najczęściej wynoszone były sztućce np. przez sąsiadów, którzy wpadli do gospodarza w odwiedziny, a wychodzili z mieszkania niosąc jakiś łup pod pazuchą. Z czasem poniemieckie porcelanowe zestawy do kawy, złote i srebrne sztućce zostały wyparte przez Polskie aluminiowe - firmy Wars. Także wiele innych przedmiotów przypominających Niemców zostało zniszczone, w wraz z nimi pamięć o jego pierwszych właścicielach. Gdańsk zmienił się do tego stopnia, że nawet H. nie potrafił sobie przypomnieć wyglądu budynków w których niegdyś zamieszkiwali Niemcy.
Rozdział XX - Hanka
Któregoś dnia w domu narratora pojawiła się Hanka. Mówili o niej, że przyjechała z Przemyśla, że jest Ukrainką, choć ona nigdy nie powiedziała skąd pochodzi. Piotr zauważył ją rano krzątającą się po kuchni. W domu oprócz nich nie było już nikogo. Okazało się, że Hanka została gospodynią w ich domu. Piotrkowi od razu się spodobała, każdy posiłek w jej towarzystwie smakował mu dużo lepiej, podziwiał jej każdy gest, ruch, słowo. W domu nastały nowe porządki, bo wszystko musiało być po myśli Hanki. Była dobrą gospodynią, świetnie gotowała, utrzymywała dom w czystości i była bardzo wesoła. Któregoś dnia pan Wierzbołowski doniósł, że Hanka przyjechała transportem z Przemyśla, że przeszła straszne rzeczy. Ojciec Piotra nie wierzył w to. Narrator więc sam zapytał o to służącą, ale ona go zbyła odpowiedzią, że jest ze świata. Nazajutrz wracając wcześniej ze szkoły zajrzał do kuchni i zobaczył ją zapłakaną, stojącą koło okna. Nie chciała powiedzieć co się stało. Następnego dnia, gdy narrator wracał ze szkoły, sąsiadka nie pozwoliła mu wejść do domu, kazała pobawić się na podwórku. Piotr czuł, że stało się coś złego. Kolega Andrzej powiedział mu, że Hanka się zabiła. Nie było to prawdą. Kiedy H przechodził koło ich mieszkania, poczuł gaz. Wywarzył drzwi i uratował dziewczynę.
Rozdział XXI - Boże Ciało
To, co się stało wstrząsnęło H. na tyle mocno, że obudziło w nim wspomnienia z młodości spędzonej w Berlinie na praktykach z anatomii. Na medycynę zdecydował się po lekturze starych traktatów medycznych, które jego ojciec trzymał w swej bibliotece. Zresztą jego rodzina miała długą tradycję medyczną. Przed kursem z anatomii kolega August powiedział mu, że w tym miejscu straci wiarę w Boga. Innego zdania był prof. Ansen, który kazał mu widzieć w człowieku duszę, i nawet, gdy ma się do czynienia z samobójstwem, to należy pamiętać, że śmierć jest dziełem duszy. Prof. ten potrafił znakomicie rozróżnić śmierć zadaną przez kogoś od śmierci samobójczej. H zaczął się więc zastanawiać nad fenomenem śmierci i samobójstwa. Przypomniał sobie słowa kolegi, który po wykładzie ich profesora powiedział: „Naprawdę nie jest ważne pytanie, dlaczego ludzie odbierają sobie życie. Naprawdę ważne jest pytanie: dlaczego większość ludzi życia sobie nie odbiera. Bo to prawdziwy cud. Przecież życie jest nie do zniesienia”. H przypomniał sobie także, że podczas tych praktyk nie lubił zaglądać do katolickich kościołów, ponieważ nie mógł znieść widoku nagiego Chrystusowego Ciała. W polskich kościołach podczas Wielkanocy oburzało go przedstawienie Ciała Boga, za bardzo przypominało mu to, co widzi na co dzień w krematorium.
Rozdział XXII - Powrót
Mama wracała wraz z Hanką do domu. Po drodze bacznie obserwowali ją sąsiedzi, ale nie patrzyli na nią z pogardą, bo była osobą bardzo lubianą. Nie chcieli również, by doznała jakiś przykrych odczuć z ich strony. Ona tymczasem cały czas trzymała fason i udawała jakby nic się nie stało. Gdy weszła do domu, w którym niegdyś pracowała jako gospodyni od razu podążyła do swojego pokoju i zaczęła się pakować. Matka chciała ją zatrzymać, ale Hanka nie zgodziła się. Ojciec zaczął ją przekonywać, że jak od nich odejdzie, to nie będzie miała się gdzie podziać, a ludzie nie mają nic przeciwko niej i może zostać w ich domu. Wszystko na próżno, dziewczyna zdecydowała, że musi opuścić ich dom, gdyż przyniosła im wstyd i sprawiła dużo problemów. Pożegnała się ze wszystkimi i wróciła do swojego pokoju. Po paru minutach wyszła pięknie wymalowana i ubrana, nigdy dotąd nie robiła makijażu. Już miała wychodzić, ale Ojciec przypomniał jej, że powinna jeszcze pożegnać się z H, więc udała się na górę do jego mieszkania. Nagle cała rodzina usłyszała krzyk i wrzask Hanki. Uderzała H. po twarzy, rwała sobie włosy z głowy i płakała, zrobiła mu paznokciami szramę koło ust. Miała do niego żal, że w porę przyszedł do kuchni i jej próba samobójcza się nie powiodła. Krzyczała, że nie chce żyć. Ojciec szybko wbiegł na górę, odciągnął Hankę i zaprowadził do ich domu.
Rozdział XXIII - Niedoczekanie!
Po tym incydencie Hanka nie miała wyboru i musiała zostać w domu Piotra. Jego rodzice nie chcieli jej wypuścić widząc w jakim jest stanie. Opiekowali się nią bardzo troskliwie. Dziewczyna bardzo długo spała, miała gorączkę, dreszcze, jak później powiedziała, tak właśnie pozbywa się Złego. Aż któregoś dnia po rannej kąpieli Piotr usłyszał jak Hanka wypowiedziała bardzo stanowczo słowo „niedoczekanie!”. Od tej pory znów tchnęło w nią życie, następnego dnia poszła do sklepu, znowu opiekowała się domem jak wcześniej. Piotr jednak po tym, co zaszło nie potrafił już patrzeć na Hankę tak jak dawniej. W domu nie mówiło się tez o Hanemannie, ani o tamtym dniu, gdy służąca poszła się z nim „pożegnać”. Gdy mijała go na schodach, wówczas przyspieszała kroku. Kiedy rodzice wychodzili, Hankę odwiedzały koleżanki-sąsiadki. Plotkowały i parodiowały Hanemanna, wołając „Ha! Ne! Mann!” i wyśmiewając się z jego sposobu chodzenia. H czuł, że traci spokój, gdyż przez Hankę wracały wspomnienia.
Rozdział XXIV - Odcień
H po awanturze, jaką urządziła mu Hanka przyglądał się w lustrze swojej podrapanej twarzy. Zastanawiał się dlaczego miała do niego pretensje i po co przyszła do niego tak wymalowana i ubrana. Nigdy jej takiej nie widział. Po całej awanturze unikali się wzajemnie, choć on miał ochotę, by ją odwiedzić. Gdy wychodziła z domu, wówczas stał przy oknie i przyglądał się jej bardzo uważnie. Ilekroć słyszał stukotanie korkowych obcasów na chodniku, tylekroć podchodził do okna. Czasami przerywał korepetycje i stał przy oknie w długim milczeniu. Jego uczucia względem Hanki były bardzo ambiwalentne. Raz się z niej śmiał, innym razem się na nią złościł, to znów było mu jej żal. Doszło do tego, że nie mógł się na niczym skoncentrować. Próbował zagłuszyć swoje myśli i pragnienia poprzez pracę, ale wszędzie widział Ją.
Rozdział XXV - Puste łóżko
W mieście nikt nie zaglądał do fortów pruskich za dworcem, gdyż mówiono, że tam wciąż mogą ukrywać się Niemcy, a poza tym teren może być zaminowany. W listopadzie zobaczono tam tlący się ogień, więc dwóch mundurowych poszło zbadać teren. Znaleźli chłopca, który przerażony ich widokiem próbował im uciec. Pytali co tu robi, kim jest, ale nie odpowiadał. W końcu udało im się go złapać, wyszli na ulice i zastanawiali się co z nim zrobić. Jeden z nich chciał przenocować go u siebie w domu, ale chłopcowi udało się wymknąć z ich uścisku i ukryć. Hanka będąc któregoś dnia na dworcu kolejowym zobaczyła go jak popisywał się jako mim, zarabiając tym na życie i rozśmieszając czekających na pociąg podróżnych. Jego twarz zapadła jej głęboko w pamięć i kilka dni później wróciła na dworzec, by zabrać go ze sobą. Przyprowadziła go do domu Piotra. Okazało się, że mały nie mówi, ale rodzina narratora bardzo troskliwie się nim zaopiekowała. Malec miał spać w łóżku, które stało w pokoju Piotra i do tej pory było puste.
Rozdział XXVI - Palce
Okazało się, że chłopiec rozumiał, co mówią domownicy, nie potrafił tylko wyrazić tego mówiąc. Mama dowiedziała się, że H. może coś zrobić w tej sprawie. I rzeczywiście H. jeszcze w czasie studiów uczęszczał a seminarium z języka migowego. Chłopiec, którego nazwano Adam zaczął więc chodzić do H. na lekcje języka migowego. Był bardzo pojętny i szybko przyswajał sobie rozmaite kształty, które pokazywały jego palce. Potrafił tez świetnie czytać z ust. W czasie tych lekcji także Hanka uczyła się migowego. Szło jej to jednak dużo gorzej niż Adamowi, jej palce nie chciały układać się tak jak powinny, wówczas H. brał ją za rękę i układał dłoń w kształt różnych liter. Świetnie się przy tym oboje bawili. Adam uwielbiał naśladować różne osoby i miał do tego wielki talent, co przysparzało kłopotów. Potrafił wybiec na deszcz i spacerując po ścieżce z niewidzialnym parasolem w ręce , przemoknięty do nitki kołysał biodrami tak jak robiła to pani W., naśladował także niedzielne maszerowanie pana Borunia, wyjmował z ust niewidzialne gwoździe tak, jak robił to pan Orzechowski. Gdy któregoś wieczoru, gdy leżeli już w swoich łóżkach, Piotr zapytał Adama skąd się wziął w Gdańsku i czy ma jakiś bliskich. Chłopiec nic na to nie odpowiedział tylko odwrócił się do niego plecami i zaczął płakać.
Rozdział XXVII - Brzytwa tamtego
Pewnego dnia pan J. pojechał do Warszawy, gdyż otrzymał spadek po malarzu, który popełnił samobójstwo (por. rozdz. XVII). H bardzo zainteresował los tej dziewczyny, która przecież przeżyła. Dziewczyna po tym jak znaleziono ją pod wielkim drzewem leżała nieprzytomna przez parę dni. Z całej wsi zbiegli się ludzie. Byli dobrzy, przynosili jaja, ser, ktoś dał jej poduszkę. Była młodsza od malarza o 17 lat, dlatego ktoś powiedział: „dziwny ojciec, co córkę chciał zabić”. Gdy wróciła do miasta zajęli się nią znajomi malarza, pisała na maszynie, porządkowała papiery. Potem po powstaniu trafiła do obozu w głębi Niemiec. Tam znalazła ją siostra. Kiedy weszła do baraku zobaczyła ją siedzącą na pryczy z kawałkiem szkła, którym chciała podciąć sobie żyły. Wciąż miała pretensje do malarza, jak mógł ją tak zostawić, umrzeć bez niej. Przeżyła obóz, ale nie miała dokąd wracać. Tułała się po cudzych mieszkaniach. Zamieszkała w górach u ludzi, którzy pamiętali malarza. Potem zaczęły się problemy zdrowotne. Była młoda, ale nie mogła patrzeć na mężczyzn. Uważała się za żonę malarza( w końcu sami udzielili sobie ślubu). Wszędzie podpisywała się jego nazwiskiem, chciała, by inni wiedzieli kim jest i mówiła w liczbie mnogiej. Przez całe życie twierdziła, że nie żyje. H. długo rozmyślał nad historią tej dziewczyny i postanowił, że ochroni Hankę, która także chciała popełnić samobójstwo przed tak złym losem.
Rozdział XXVIII - Bielidło i purpura
Trwała lekcja religii. Piotr czekał zniecierpliwiony, kiedy się skończy, bo wiedział, że na zewnątrz czeka banda chłopaków, którzy prześladowali Adama. Postanowił więc wybiec z salki jako pierwszy i obronić kolegę. Tak też zrobił, zaraz po zakończeniu lekcji wybiegł i rzucił się z pięściami na stojących nieopodal chłopaków. Zobaczył to jednak ks. Roman, który był oburzony zachowaniem Piotrka. Adam na migi zaczął tłumaczyć, że on chciał go tylko obronić ale ksiądz zrozumiał opatrznie, że Piotrek także niemowę chciał uderzyć. Kazał zgłosić się rodzicom, a samego łobuza zamknął w salce i kazał przemyśleć swoje zachowanie. Po chwili w oknie salki pojawił się Adam, który uwolnił swego niedoszłego obrońcę z „więzienia”. Wracając do domu chłopcy naśladowali i przedrzeźniali wszystkich sąsiadów z okolicy, wszystkich za wyjątkiem H. i Hanki.
Rozdział XXIX - Zbocze
Piotra obudziły nad ranem głosy dochodzące z kuchni, w której znajdowali się jego rodzice, pan J. i H. Pan J. przekonywał, by Niemiec natychmiast opuścił kraj, bo dowiedział się nieoficjalnie, że władza ma na niego jakiegoś haka. Miał niedobre informacje także dla Hanki, której chciano odebrać Adama, za to, że ma rzekomo niewystarczająco dobre warunki, co oczywiście było kłamstwem. Żona pana J. dowiedziała się, że również na Hankę coś mają. Chłopiec miał podobno zostać przewieziony do ośrodka w Szczecinku. H nie chciał w to wszystko uwierzyć, powiedział, że nigdzie nie wyjedzie. Hanka tymczasem udała się do pokoju chłopców, zaczęła tulić do siebie Adama i przyrzekać mu, że nigdy go nie opuści i nikomu go nie odda. Piotr obserwował tę scenę ze łzami w oczach, on także bardzo się przywiązał do niego. Postanowiono, że Hanka Adam i H wyjadą z miasta jeszcze tego samego dnia. Udali się na peron osobno i bez bagaży, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Walizki przywieźli im Piotr z Adamem na wózku. Ich bagaże były okręcone prześcieradłami. Po drodze na dworzec ostatni raz on i Adam przedrzeźniali mieszkańców ulicy Grottgera. Piotr ściskał w ręku malutką karteczkę z adresem jego domu.
Rozdział XXX - Szron
Bez Hanki, Adama i H. życie Piotra znów stało się nudne. Gdańsk wciąż się zmieniał, stawał się coraz bardziej polski. Chłopiec każdego dnia wyczekiwał na list z wiadomościami od Adama, w końcu kiedy wyjeżdżał, wsunął mu do kieszeni kartkę z adresem. Niestety żaden list do Piotra nigdy nie dotarł. Na listkach bukszpanu bielił się już pierwszy szron.