Byłem „wywoływaczem” duchów
Odkąd pamiętam chciałem doświadczyć w życiu większych rzeczy niż przeciętny człowiek. Byłem dzieckiem, kiedy obejrzałem pierwszy horror. Na początku przerażał mnie nawet film „Szczęki”, gdzie rekin zabijał ludzi, ale z czasem przyzwyczajałem sie do lęku i oglądałem coraz staszniejsze horrory np. „Egzorcystę”, gdzie pokazane było, jak ponadnaturalne siły wchodzą w życie człowieka. Zapragnąłem przeżyć to sam. Zacząłem tego szukać. Z kumplami zaczęliśmy robić seanse spirytystyczne.
Podczas seansów było w porządku (choć działy się różne rzeczy i rzeczywiście pojawiały się jakieś duchy), ale gdy wracałem do domu, gasiłem wszystkie światła i kładłem się spać, ogarniał mnie paniczny lęk. Niejednokrotnie nie spałem całą noc, bo tak byłem sparaliżowany strachem. Bywało też, że wybudzałem się ze snu i moje ciało było całe sparaliżowane. Nie mogłem ruszyć żadną kończyną. Tylko gałkami ocznymi. Bardzo często towarzyszył temu paniczny lęk, czułem czyjąś obecność w pokoju, wiedziałem, że ktoś jest i czułem nacisk na klatkę piersiową, tak że nie mogłem oddychać i myślałem, że się uduszę. Zaczęło się to dziać regularnie trzy, cztery razy w tygodniu.
Któregoś razu też obudziłem się w takim paraliżu. Moje przykryte kołdrą nogi same się uniosły i opadły. Byłem zdumiony. Na dodatek słyszałem krzyki. Tak jakby mnóstwo ludzi krzyczało. To nie były słowa, tylko jęki. Te zjawiska trwały kilka lat.
Później „odkryłem” coś, co nazywa się świadomym snem. Zacząłem to praktykować. Wtedy dziwne zjawiska zaczęły się potęgować. Mój kumpel zaczął ćwiczyć podróże astralne, czyli OBE, ale ja już w to nie wchodziłem, bo właśnie wtedy nastąpił przełom. Zobaczyłem, że spirytyzm i to, w co wchodzę jest po prostu czymś złym. Czymś, co mnie niszczy.
Trafiłem do wspólnoty, która miała się nade mną pomodlić. Zapytali mnie, o co chcę się modlić. A ja nie potrafiłem nawet sklecić kilku słów. Powiedziałem im tylko, że w moim życiu nie jest za ciekawie i że w ogóle bardzo się boję tej modlitwy. Położyli na mnie ręce. Gdy zaczęli się modlić, na początku też próbowałem, ale zaczęło mną mocno rzucać, trząść, było mi bardzo zimno i w pewnym momencie usłyszałem takie słowa: „Teraz umrzesz gdzieś we mnie”. Strasznie mnie to przeraziło, bo czułem, że za sekundę rzeczywiście umrę i ta myśl zaczęła przenikać cały mój umysł i poczułem ogromną nienawiść do wszystkich ludzi, którzy tam byli. Spojrzałem na twarze i zacząłem obracać głową. Gdy mój znajomy zobaczył, że coś się dzieje, podszedł, położył mi ręce na głowę i zaczął się modlić do Jezusa o uwolnienie. Nie pamiętam dokładnie, jakie słowa wypowiedział, ale usłyszałem w swoim wnętrzu: „Zaciśnij pięść i uderz go mocno”. Zacisnąłem więc pięść i byłem gotowy go uderzyć, ale nie mogłem. Nie wiem dlaczego. Zacząłem wykrzykiwać różne rzeczy, gdy oni się modlili. Na przykład, że nie oddam go. Tylko tyle pamiętam z moich słów. Zacząłem myśleć: „Boże, co się w ogóle dzieje, o co chodzi?” W końcu zacząłem krzyczeć do Boga z całej mojej bezsilności. Mówiłem: „Boże, zrób coś z moim życiem, ja po prostu już mam dość. Chciałbym, żebyś Ty naprawdę przyszedł i zaczął żyć ze mną. Ja już nie chce mieć tych problemów, chcę po prostu przeprosić Cię za wszystkie moje grzechy.”
Po tej modlitwie zacząłem mieć halucynacje, które mnie przerażały. Myślałem: „Ja tutaj się nawracam, a zamiast lepiej, jest tylko gorzej”. Któregoś rana obudziłem się znowu w stanie paraliżu i zobaczyłem, że cały pokój żyje, z telewizora wylatują jakieś muchy. W odbiciu telewizora widziałem jakąś postać, która siedzi obok na łóżku i czułem jakby dotyk na całym moim ciele i to powodowało, że było ze mną coraz gorzej. Diabeł ostatnimi siłami próbował wyciągnąć po mnie ręce, myślał, że jeszcze coś wskóra. Ale ja zdecydowałem już, że idę za Bogiem.
Kiedyś siedziałem sam w domu i nie miałem co robić, więc sięgnąłem po książkę leżącą na półce, którą przynieśli jacyś ludzie. Było tam napisane coś o magach, „wywoływaczach” duchów, że spotyka ich wieczna kara. Zrozumiałem, że ja właśnie jestem takim „wywoływaczem” i że w tym stanie, w którym teraz jestem nadaję się tylko w jedno miejsce - do piekła. Otworzyłem oczy i pomyślałem: „O matko, w co ja wszedłem”. Od tamtej pory odrzuciłem to. I zaczęła się we mnie rodzić nadzieja. Wtedy po raz pierwszy w życiu powiedziałem: „Ojcze nasz”. Poczułem jak spłynął do mojego serca pokój, po prostu pokój. Uspokoiłem się. Poczułem się lekki. Już zawsze chcę się właśnie tak czuć.
Jacek