Przyszły świat homo electronicusa
Choć okazało się, że nie makroskopowe prawa rządzą energią, to ulica unitarnej teorii pola z nieskończonymi wielkościami prowadzi donikąd, wydłużająca się kolumna cząstek elementarnych oddala jakąś syntetyczną wizję; staje się koniecznością poszukiwania nowych dróg dla mechaniki kwantowej.
Wydawało się, że w, uporczywym drążeniu życia sięgnięto do samego dna i.., rozeszło się życie, bo wprawdzie otrzymany "popiół życia" w pełni odzwierciedlał jego skład i molekularną budowę, "wypadł" jednak z systemu życia. Biologię, a tym samym i życie, podzielono na dobrze rozplanowane piętra organizacyjne, podobnie jak przyzwoity instytut. Później komputer zliczy wyniki, wypośrodkuje i otrzymamy obraz życia... biologii.
To wszystko musi się oczywiście zmieścić w chemicznym młynie odwracalnych reakcji, o których pisał już Jędrzej Śniadecki w Wilnie w latach 1804-1811, ale mało kto o tym wie, natomiast wszyscy słyszeli, że uczynił to Liebig w 1840 raku. Od tamtej pory minęło półtora wieku, lecz w tym czasie poznano tylko molekularną konfigurację związków organicznych i jej wpływ na ich chemiczne właściwości, rozbudowano podpiętra ze specjalistami, czyli zróżnicowano kompetencje do ingerowania w życie. Wprawdzie gmach biologii wyposażono w liczne kanały informacyjne, choćby telefoniczne, ale nadal do poznawania integracji niebywale zróżnicowanego przez biologów życia służą sposoby chemiczne sprzed półtora wieku i dawna wiedza o przebiegu procesów w komórce nerwowej, z lekka tylko wyretuszowana znajomością zjawisk elektrycznych w chemicznym odcieniu. Podstawy elektrochemii stworzono już na początku XIX wieku przy okazji budowy ogniw i akumulatorów. Czyli mezalians starego z nowym nie stał się punktem wyjścia dogłębnego poznania życia.
Wszystkie nauki "powywracały się" mniej lub bardziej w ciągu półtora wieku - fizyka, chemia, geologia, geofizyka, geochemia, astronomia, astrofizyka, matematyka nawet nauki humanistyczne - historia, socjologia, filozofia; upadały wielokrotnie kierunki literackie i artystyczne. Tylko w biologii niezmiennie różnicuje się coraz bardziej życie na specjalności, piętra instytutów, kompetencje i niezmiennie trwa ona na starych pozycjach mimo wiary w ewolucję, która stała się naukową solą do posypywania biologicznych zestawów. Inżynier wszechnauk - człowiek - powywracał niemal wszystko, co stworzył, przebudował; powyrzucał starocie albo im przynajmniej nadał nową oprawę w innej skali wielkości mikroświata. Tylko w biologii lęka się cokolwiek naruszyć, panicznie bojąc się zwalenia sobie naukowego dzieła na głowę. Dlatego biologowie, różnicując coraz bardziej życie, mają tylko jedną integrację, która łączy ich wszystkich - bank informacyjny. Ale jest to przedsiębiorstwo do zdeponowania intelektualnych oszczędności, z którymi nie wiadomo czasami, co zrobić, a które kosztują wiele. Łączy nas - biologów - informacja o luźnych faktach, które na zawołanie komputer nam wyrzuci, tylko niezbyt chcą się one połączyć w funkcjonalną całość życia, tak jak wydłużanie katalogu cząstek elementarnych nie prowadzi do wyłonienia się teorii. Bank informacyjny zastąpił nam samą informację o życiu.
Nie było innej rady. Skoro topimy się w morzu informacji, byłoby nonsensem pogłębiać je o nowe detale przez zwiększanie masy danych połykanych przez komputery. Zostało kwantowe dno życia, nie ruszone jeszcze (brakowało piętra w instytucie). Wbrew wszystkim dezintegrującym obawom należało podjąć tę ostatnią "pulweryzację" życia, znaleźć się u jego kwantowych fundamentów i jednym śmiałym rzutem, na przekór wszystkim "przewidywaczom" katastrofy, skoczyć ponad morze informacyjne, by otworzyć nowy i jedyny kanał informacyjny - podstawowy, bo zrodzony w kwantowych wiązaniach życia, kanał elektromagnetyczny. Ale wtedy w nauce pojawiły się paradygmaty, które formatem swoim na razie nie pasują do głowy uczonych, ale nie jest wykluczone, że w przyszłości wymiary będą się zgadzały. I wreszcie otwiera się science fiction, a właściwie klapa bezpieczeństwa honoru intelektualnego, dopóki ryzykuje się akceptację rzeczy niezbyt zrozumianej w porównaniu z faktycznym stanem wiedzy, czyli podręcznikową bezdyskusyjnością. Na szczęście przejścia między science fiction i science są tak dyskretne, że największy detektyw nie potrafi wykryć, kiedy badacz minie strefę graniczną i znajdzie się w zbawczym rejonie naukowości.
W podobnej sytuacji znalazły się kiedyś teorie Kopernika, Lavoisiera, Faradaya, Darwina, Maxwella, Einsteina, a także koncepcja najkapitalniejszego odkrywcy meteorytów - Chladniego, któremu Francuska Akademia Nauk odpowiedziała, że nie będzie niedorzecznych spraw rozpatrywała i że lecące z nieba kamienie widocznie w głowę ugodziły pana Chladniego (jak wyraził się jeden ze współczesnych mu uczonych ). W roku 1872 Darwin przepadł podczas głosowania w sekcji zoologicznej Akademii Francuskiej, zyskując na 48 głosów tylko 15. Przy tej okazji pewien wybitny członek Akademii Francuskiej pisał: "To, co zamknęło bramy Akademii przed p. Darwinem, to fakt, że wartość naukowa tych jego książek, na których się głównie opiera jego sława, a mianowicie Powstawania gatunków i w jeszcze większym stopniu Pochodzenia człowieka, nie ma nic wspólnego z nauką, lecz polega na całej masie twierdzeń i absolutnie dowolnych hipotez, często wyraźnie fałszywych. Ten rodzaj publikacji i takie teorie są złym przykładem, który nie może życzliwie usposobić szanującego się Towarzystwa."
Jeszcze najinteligentniejszy okazał Asię Choffinhal, przewodniczący rewolucyjnego sądu w Paryżu, który na apel wielu uczonych, zwracających się o anulowanie kary śmierci Lavoisierowi, wybitnemu chemikowi, odpowiedział, że Republika nie potrzebuje uczonych. W taki to sposób narodowa brzytwa francuska odcięła Lavoisierowi dostęp do flogistonu, co do którego istnienia zresztą nie był zupełnie przekonany. Czy to jest science fiction? Może naukowy humor opóźnionych w rozpoznaniu? A może film grozy intelektualnej? Film, którego reżyserem jest życie, film świadczący o mozolnym przebijaniu się człowieka przez zasłonę tajemnicy przyrody; jest w tym nie tyle tragizm, ile raczej coś rzewnego, ponieważ to takie człowiecze.
Nie ma się czego wstydzić - science fiction jest udziałem nauki. To uniwersalne prawo odkryte przy okazji Homo electronicus. Ten zaś, choć uproszczony pod względem konstrukcji, nie jest wcale zubożony pod względem odbioru informacji i jej rozeznania, przeciwnie - widzi dalej, słyszy w zakresie olbrzymiej skali, wyczuwa z większej odległości, głębiej wnika w naturę. Jego wzrok wędruje nie tylko wzdłuż linii optyki geometrycznej, ale po paraboli przenosi się ponad krzywizną czasu i powierzchni Ziemi. Przestaje być maszyną, nawet elektroniczną. Staje się natomiast detektorem zarówno środowiska, jak i siebie, analizatorem swego zapadliska kwantowej natury, z której dobywa przedziwny świat człowieczego życia. Nie jest więc zwierzęciem, choć płodzi jak ono, trawi identycznie, rozgrzewa się do walki i obrony, jak tamto - hormonami. Nie jest superzwierzęciem wskutek dostawienia hominizacyjnej facjaty do jego zoologii, obojętnie jak nazwanej. Po prostu wydobył podświadomie wnioski z kolapsu w kwantowe dno jestestwa i, nie wiedząc nic o samym procesie, zaczął go eksploatować twórczo od pierwszej wykrzesanej iskry. A przecież w technice elektronicznej stawia naprawdę pierwsze kroki, w porównaniu z drogą, jaką przeszła przyroda w ugniataniu życia w ciągu miliardów lat rozwoju.
Przeprowadza się już transfuzje krwi, nie jest wykluczone, że stanie się możliwa transfuzja elektronów z organizmu do organizmu oraz "przetaczanie" elektromagnetycznej informacji. Podejmowano już próby w typowy dla biochemicznego schematu sposób: jako przeszczep białka z mózgu szczura poddanego treningowi. Odkrycie molekularnego przekazu informacji nie było zaskoczeniem. Miliardy lat istniejące braterstwo chemiczno-elektroniczne w praktyce życia nie pozwala oddzielać podstaw molekularnych od zjawisk elektronicznych. Zresztą podstawy molekularne - to półprzewodząca masa biologiczna. Będzie zapewne można kiedyś eksperymentalnie pobrać informację tylko elektromagnetyczną, bez molekularnej. Zapewne w naszym makroskopowym języku biologicznym będzie ona nieczytelna, podobnie jak nieczytelna jest kwantowoakustyczna informacja piezoelektryków organicznych i tkanek. Statystyczne dotykanie rzeczywistości tego rozmiaru nie daje wyników pewnych a ponadto dezorientuje nieoznaczoność Heisenberga, gdyż obmacywanie "lewą ręką" nie pokrywa się z faktami odkrytymi "prawą". Nasz analfabetyzm jest tym większy, im bliżej kwantowych podstaw życia. Zresztą, trudne są początki nauki czytania życia, zwłaszcza po przyswojeniu sobie tylko kursu fizjologicznego.
Obserwacje dowodzą, że konstrukcje osobnicze mniej zintegrowane, czyli z większym polem szumów własnych, wydają się bardziej podatne na odbiór informacji, który nie mieści się w normalnych kanałach. Chodzi tu o telepatię i hipnozę. Wydaje się, że mniej zintegrowany detektor łatwiej odbiera na ogólnym tle szumów własnych minimalne natężenia energetyczne z zewnątrz. Określa się to jako nadwrażliwość, a może jest to tylko inny poziom świadomości. Natomiast z teoretycznych przesłanek wynikałoby, że nadajnik skoordynowany winien silniej oddziaływać na odbiór u innych. Rozpatrując problem z kwantowego stanowiska, znajduje się potwierdzenie tych przesłanek w synchronizacji procesów między oscylatorami o nieliniowej charakterystyce. Czy regenerację mutacji w genach należałoby odnieść do tego samego procesu wyrównania "kodu" genetycznego oscylatora na skutek synchronizacji? A może - rzadko co prawda - spotykana inwolucja guza nowotworowego jest niczym innym, jak zsynchronizowanym włączeniem komórek rakowych w ogólną koordynację tkankową? A jeśli jest to jedyna droga leczenia tragedii ludzkości? Droga wskazana przez samą przyrodę w bardzo dyskretny sposób.
Nie wiemy, ile razy w życiu każdy z nas przeskakuje "kwantowo" nad własnym grobem właśnie dzięki tej synchronizacji i nowemu włączeniu w informacyjny obieg całego organizmu, ale na pewno zdarza się to często. Brak w odpowiednim momencie owej synchronizacji kończy się tragicznie.
Samoobrona jest czymś znacznie więcej niż immunologiczną odpornością, którą poznano na biochemicznyrn schemacie. Istnieje jakaś bioelektroniczna zachowawczość podstawowych procesów oraz ich normy w sprzężeniu z metabolizmem. Wyłania się ponętny problem teoretyczny o dużym znaczeniu praktycznym - problem elektromagnetycznej odporności, dzięki której zachowanie integracyjnej indywidualności jest stabilizowane. W obliczu zmiany elektromagnetycznego ekosystemu sprawa ta nabiera pierwszorzędnego znaczenia gdyż nie tylko następuje sztuczne zmobilizowanie organizmu, ale jednocześnie wykrycie przedziału pasma krytycznego dla ustroju, ewentualnie pasma rezonansowego.
Homo electronicus od razu znalazł się w świecie problemów bardzo istotnych nie tylko dla jego "usposobienia", ale również z powodu praktycznych możliwości. Wiadomo, że bodziec impulsowy łatwiej penetruje organizm niż bodziec ciągły, a fala modulowana działa silniej niż monotonna. Tu kryje się furtka prowadząca w obszar jego energetyki. Fala wysyłana krótkimi impulsami i modulowana powinna się okazać najskuteczniejsza. Zostaje jednak nadal bez odpowiedzi wiele pytań: jej natężenie, częstość impulsu, polaryzacja, stosunek drgań tej fali do drgań własnych układu. Badania w tym kierunku przyniosą, zdaje się, jeszcze wiele niespodzianek. Dotyczyć one będą nie tylko biernego odbioru, ale również modulowania pracy bioelektronicznego układu, ten zaś winien wykazać elektromagnetyczną homeostazę o pewnej tolerancji, nie przekraczalnej ze względów na funkcjonalność układu.
Przekroczenie biochemicznej bariery i wejście w bioelektronikę stwarza nowy świat odniesień i możliwości. Analizę chemiczną, mówiącą o stanie zdrowia i choroby, zastąpić powinno widmo elektromagnetyczne, dające najbardziej precyzyjną diagnozę, uwzględniającą niuanse niedostępne diagnostyce chemicznej. Krew ludzka (badana w czasie od 6 do 18 minut) wykazuje pierwsze maksimum emisji promieniowania świetlnego w przedziale 460-512 nanometrów, a więc w paśmie niebieskim i zielonym, natomiast w czasie od 27 do 42 minut osiąga drugie maksimum, również w przedziale widzialnym. Nie tylko mięsień sercowy żaby "świeci" w widocznej i ultrafioletowej części widma optycznego ale też zapewne i ludzkie serce. "Świecą" pracujące nerwy, jak również komórki wątroby, szpiku kostnego, mięśni. W to włącza się poważniejszy rytm neuronów, też elektromagnetyczny, o częstotliwości 50-200 herców, i całkiem już rozsądne pulsowanie elektromagnetyczne mózgu, znane niestety tylko w paśmie o szerokości 30 herców. Reszta jest tajemnicą wnętrza ludzkiej głowy.
Jeśli świadomość jest stanem energetycznym, a nie tylko poznawczym, i jeśli jest ona energią elektromagnetyczną, to Homo electronicus może nią dowolnie manipulować. I tak jest chyba naprawdę. Nie należy doszukiwać się tu analogii do jogizmu. Ten wniosek wynika z elektromagnetycznej konstrukcji życia i z natury świadomości. Otwiera się jakiś niesamowity świat po drugiej stronie biochemicznej barykady, która otaczała nasze pojęcia o życiu, wymierzała jego sens, warunki i powrót w naturalny bieg pierwiastków na Ziemi. Stojąc na stanowisku fizjologii, nazwać to trzeba bioluminescencyjnym szaleństwem, świetlistą utopią, oderwaniem od rzeczywistości...
Przestrajamy przecież środowisko, pełni dumy i naiwnej nieświadomości biologicznych następstw, a drogą pośrednią odbieramy odbitą od środowiska własną ingerencję. Cóż więc będzie nowego w bezpośrednim strojeniu układu biologicznego przy użyciu minimalnej mocy, lecz a dużych zapewne skutkach? Na razie nie potrafimy posegregować wielorakich skutków biologicznych owej ingerencji, obserwowanych pod postacią chorób cywilizacyjnych o dziwnej etiologii. Czy nie wkroczył już do akcji dezintegrujący czynnik elektromagnetyczny z zewnątrz? Zresztą skutki dosięgły nie tylko koordynacji tkankowej, ale również psychofizycznej i hormonalnej. Szwy konstrukcji człowieka poczynają "puszczać". Fastrygujemy je intensywnie korzystając z rozwoju medycyny i dzięki temu brak nam obiektywnych kryteriów oceny, jak dalekie nastąpiły zmiany w konstrukcji i funkcjach człowieka.
Powstało zupełnie nowe prawo naczyń połączonych - prawo elektromagnetyczne: w naczyniach zbudowanych z półprzewodników i mających kwantowe sprzężenie procesów chemicznych z elektronicznymi energia może się "przelewać" również elektromagnetycznie. To "przelewanie" dokonuje się zresztą w biologicznym układzie samorzutnie generującym falę, drugi układ zaś ją pochłania lub częściowo odbija. Można więc "odżywiać" układ elektroniczny fotonami. Z doskonałym powodzeniem wykorzystało ten pomysł życie w fotosyntezie, i zresztą nie tylko w niej. A jeśli w przyszłości będziemy zamiast krwi przetaczali wprost życiodajne elektrony z łaskawego dawcy albo z technicznego urządzenia? I tak je przecież pobieramy lub oddajemy, zależnie od stanu zjonizowania środowiska. Elektromagnetyczne lub elektroniczne "dożywianie" to odwieczny proces biologiczny. "Odżywianie" elektroaerozolem jest kwestią równowagi elektrycznej między organizmem a środowiskiem. Trzeba człowieka "dokarmiać" aerozolem o ujemnym ładunku, a ładunek elektryczny chemicznego środowiska jest godniejszym uwagi problemem niż same dymy i zapylenie atmosfery. Bioelektroniczna konstrukcja i normalne funkcjonowanie życia wymagają uwzględnienia elektrycznej charakterystyki środowiska.
Życie niezaprzeczalnie jawi się jako stan kwantowy w półprzewodzącej masie białkowej. Można by je potraktować jako elektrodynamiczne zjawisko, które przebiega w jakiejś relacji do elektromagnetycznej próżni fizycznej. Elektrodynamika kwantowa przewiduje wpływ prądu elektrycznego lub pól elektromagnetycznych na zmianę charakteru próżni. Drgania zerowe próżni przestają być takimi na skutek wirtualnego powstania cząstek i próżnia ulega polaryzacji, traci swój zerowy stan. Energia próżni przestaje być zerowa, czyli można do tej energii podłączyć sączek i pobrać ją. Między życiem i próżnią wystąpiłby wtedy gradient, a więc stan odpowiedni dla "przelewu" energii.
W tym miejscu narzucają się dalekie analogie między generowaniem cząstek elementarnych a powstaniem życia. Sądzono początkowo, że cząstki elementarne powstały w historii Ziemi jednorazowo, podobnie jak życie. Dziś umiemy już odczytać powstawanie cząstek jako kwantowy proces oddziaływań z próżnią. Nasze pojęcia o życiu na razie nie uległy zmianie. Niedługo jednak może uda się stwierdzić, że pewne elementy życia powstają i dziś, ale w tak minimalnym czasie zawartym więc obraz życia, które powstawałoby i unicestwiało się ustawicznie, tak jak ustawicznie następuje generacja pary pozyton-negaton i jej anihilacja do fotonu i jak ciągle przebiega metabolizm, w którym procesy anabolizmu nieuchronnie prowadzą do procesów katabolizmu.
Powstaje interesujący problem: możliwość pompowania energii ze spolaryzowanej próżni do życia. A może istnieje energia "martwa", a więc nie wchodząca w obieg? Jeśli jednak życie jest stanem kwantowym, który oddziałuje z tą energią, to uruchomienie rezerw energetycznych zdeponowanych w próżni nie wydaje się przedsięwzięciem całkowicie nierealnym. Nasuwa się w tym miejscu zagadkowa rola świadomości, a jeszcze bardziej jej natury. Z jednej strony jej stresowe działanie na układ, z drugiej znów - antyentropijne. Czy świadomość - kwantowy stan życia o wszelkich znamionach pola elektromagnetycznego - nie maże być sączkiem filtrującym energię do biologicznego układu? Niestety, zbyt mało znamy stany krótkotrwałe i rolę minimalnych czasów w energetyce życia. Dopiero niedawno odkryto stan metastabilny życia. Jednak niespokojna świadomość pracuje dalej. Czy nie udałoby się wykorzystać nadmiarową produkcję techniczną pól elektromagnetycznych? I, miast uważać je za czynnik destruktywny dla więzi psychologicznej, czynić z nich źródło energii? Odzyskanie energii elektromagnetycznej z tła winno zaoszczędzić pewną ilość związków organicznych traconych na procesy katabolizmu. Nie uda się wyeliminować zupełnie katabolizmu, gdyż uniemożliwia to natura plazmy w ogóle a tym samym i bioplazmy; musi następować jej degradacja, by dokonał się następny akt - jej stabilizacja - odpowiadający anabolizmowi.
Należałaby więc najpierw albo życie umieścić w fizycznej próżni, pozbawionej pośredników środowiska biologicznego, albo wziąć najelementarniejszą jednostkę życia, a więc życie w "kwantowej skrzynce biegów". Mimo wszystko wydaje się, że jesteśmy dopiero w drodze do odkrywania możliwości, jakimi dysponuje stan materii określany życiem. Ciągle operujemy makroskopowym stanem życia, nawet wtedy, gdy po raz pierwszy usiłujemy zejść w jego kwantowe, denne regiony.
Coraz stabilniejsza więź psychosomatyczna budzi zadumę nad jutrem życia. W pędzie do własnej wielkości człowiek nie czuje zmęczenia. Ogarnia go ono dopiero wtedy, gdy mu się coś nieokreślonego w radości osadzi, gdy - po zaspokojeniu wszystkich pragnień brak mu czegoś, na co nazwy żadnej nie stworzył.
Skoro nie można mobilizować biosu do pewnego optimum, pozostaje tylko możliwość racjonalnego mobilizowania świadomości. Czerpie ona owe siły z tej samej puli energetycznej, co życie. Ale wszak świadomość jest punktem honoru i ambicją człowieka. Zmęczenie w niej się właśnie zaczyna - nawet we śnie nie umie człowiek wyciszyć świadomości. Gdyby ją wyciszył... Lęka się, że to uczyni w nim pustkę.
Wytworzenie świadomości było etapem ewolucji ku hominizacji, zresztą na pewnym odcinku wspólnym ze zwierzętami. Do pewnych granic rozwoju była ona czynnikiem decydującym rzeczywiście o postępie w rozpoznawaniu makroświata materialnego. Kolejny etap hominizacji - to eliminowanie świadomości. Chodzi tu o tak minimalny rozmiar masy i rodzaj energii, że nie uwzględniono jego odbioru w konstrukcji receptorów zmysłowych. Największy zryw intelektualny człowieka zaczął się w chwili, gdy świadomość receptorowa przestała mu wystarczać w kwalifikowaniu rzeczywistości.
Przekroczyć barierę świadomości jest dla człowieka dużo trudniej, niż oderwać się od ziemskiej grawitacji. Świadomość trzyma człowieka na uwięzi inteligencji. Świat infra- i ultraświadomości jest znacznie bogatszy niż wycinek świadomości opartej na podkładzie receptorów zmysłowych. Energetyczne środowisko życia znajduje się bowiem w tych dwóch krańcach skali, gdzie recepcja nie jest już czymś istotnym. Zamykanie się w sferze doznań i operowanie świadomością tego typu jest odmierzaniem świata w takich proporcjach, w jakich żaba ocenia muszkę.
Homo electronicus nigdy nie poznałby swej natury, gdyby ją odmierzał tylko świadomością. Ciekawe, że siła świadomości jest tak wielka, iż nawet fizyk-specjalista w zakresie mechaniki kwantowej, który mówi o niestosowalności kryteriów świadomościowych do tej dziedziny, zabierając głos w dyskusji o kwantowych podstawach życia, wychodzi z pozycji świadomości. Zapomina po prostu, że rygory fizyki, które zresztą wymyślił, obowiązują również jego.
Jeśli Homo electronicus jest tym, czym jest, to nie dzięki świadomości. Ta go właśnie hamowała. Bioelektronika jest zapewne pierwszą próbą wyrwania się z kręgu fizjologii i anatomii bez uciekania się do abstrakcji. Jest cofnięciem się w kwantowy świat życia. Na kwantowej fali nośnej realizuje się integracja i zróżnicowanie wszelkich szczebli i stopni, istnieje czynnik przenikający gradację konsystencji masy biologicznej - fala elektromagnetyczna. W przyszłości elektromagnetyczne strojenie człowieka lub wymiana w nim jego żywych półprzewodników na nowe będę dokonywane jako regenerowanie bazy materiałowej a maże raczej - jako zasilanie ze źródła elektronów, choćby w formie elektroaerozoli (co już stosuje się w terapii); będzie to zwyczajne "tankowanie" organizmu. Przyroda czyniła to od samego początku. Wmontowanie mikroukładów elektronicznych regulujących funkcje organizmu będzie sprawą przyszłej fizyki medycznej.
Tymczasem, by się przypadkiem nie znaleźć w rozkosznym disneylandzie, należy wspomnieć o ciemnych stronach niedalekiej przyszłości. Na jesieni 1977 roku odbyło się już drugie spotkanie największych ekspertów z 14 najbardziej rozwiniętych technologicznie krajów świata. Komisja rozbrojeniowa ONZ w Genewie została bowiem zaniepokojona możliwościami - a tym samym chyba już dokonanymi próbami - użycia broni falowej, a więc elektromagnetycznej. W przyszłości specjalistom od teletransmisji, biedzącym się nad rozszyfrowaniem informacji zakodowanej na niewinnej pod względem mocy fali, owo rozszyfrowanie ułatwią efekty. Na fali nośnej nadano śmierć! Śmierć rezonansową. Tylko ktoś z ograniczoną wyobraźnią może sądzić, że fala elektromagnetyczna niesie wyłącznie muzykę lub wiadomości.
Autor: Włodzimierz Sedlak