Unia Europejska jest zgubą dla Polski
Jarosław Barski, Kazimierz Lipkowski
Fragment książki Jarosława Barskiego i Kazimierza Lipkowskiego "Unia Europejska jest zgubą dla Polski"
POWODY BUNTU
"Żadna niewola nie jest haniebniejsza od dobrowolnej" - Seneka, "Epistulae morales"
Czy Polska musi umrzeć, aby Polacy żyli?
Pierwszy rozbiór Polski został uchwalony głosami polskiego Sejmu, przekupionego przez Rosjan i Prusaków. Odbył się zgodnie z polskim prawem. Po raz drugi w tysiącletniej historii, znaleźliśmy się w podobnej sytuacji, nie będąc nawet tego świadomi.
Książka ta powstała wskutek rodzącego się poczucia buntu i gniewu.
- Buntu dlatego, że Traktat o Unii Europejskiej, zwany jeszcze Traktatem z Maastricht, zawiera wszystkie elementy zmierzające do skreślenia Polski z mapy.
- Gniewu dlatego, że świadomie ukrywa się przed narodem polskim prawdę.
Ostatecznym bodźcem dla napisania tej książki była dla nas wiadomość, że Stałe Przedstawicielstwo RP w Strasburgu - stolicy przecież Europy - jeszcze w sierpniu 1995r. nie posiadało tekstu Traktatu o Unii Europejskiej w języku polskim. Zaznaczyć trzeba, że Polska oficjalnie złożyła w Atenach swoją kandydaturę do Unii Europejskiej 8go kwietnia 1994r., czyli... 16 miesięcy wcześniej !
Zbierając informacje na ten temat, dowiedzieliśmy się, że:
- MSZ w kwietniu 1994r. dysponował tylko jednym egzemplarzem Traktatu w języku polskim;
- Stałe Przedstawicielstwo RP w Brukseli otrzymało swoje pierwsze egzemplarze na przełomie sierpnia i września 1994r., czyli prawie pół roku po wystąpieniu Polski o członkostwo w Unii;
- Stałe Przedstawicielstwo RP w Strasburgu w sierpniu 1995r. nadal czeka... szesnaście miesięcy były najwidoczniej za krótkim okresem, aby zrobić kilka odbitek tekstu i dostarczyć je tej chyba zainteresowanej placówce dyplomatycznej.
Nasuwają się automatycznie następne pytania:
- jak to jest, że polskie Przedstawicielstwo przy Radzie Europy w Strasburgu nie posiada żadnego egzemplarza Traktatu w języku polskim? Przecież prawie 4 lata minęły od jego definitywnego zredagowania w językach Dwunastki. Fakt, że Rada Europy nie należy do instytucji Unii Europejskiej nie jest żadną wystarczającą wymówką. Powiązania między Radą Europy a organami Unii są bowiem wielorakie a wzajemne ich kontakty ścisłe;
-jak to jest, że MSZ nie posiada więcej, niż jeden egzemplarz Traktatu w języku polskim w chwili, kiedy Polska oficjalnie występuje z prośbą o członkostwo? Albo jeżeli to nie prawda, jak to jest, że MSZ nie jest w stanie ich dostarczyć natychmiast tym, którzy na placówkach dyplomatycznych o nie proszą?
Wnioski, które możemy wyciągnąć z tego stanu rzeczy są zarazem proste i straszne:
- nikt nie interesuje się poważnie treścią Traktatu i nie uznaje nawet za stosowne udostępnić ją na czas placówkom dyplomatycznym, a także posłom, senatorom i narodowi polskiemu;
- Polska złożyła swoją kandydaturę do Unii Europejskiej bez przestudiowania warunków. Jak bowiem wierzyć, że konieczne przebadanie trzystuparustronnego tekstu przez dziesiątki ekspertów różnych dziedzin prawa i ekonomii mogły mieć miejsce, gdy Traktat nie był dostępny w języku polskim? Można wierzyć w zdolności językowe Polaków, ale bez przesady.
Polska, jak często ostatnio bywa, ślepo wykonuje to, co jej każą inni. Bez myślenia. Bez zastanowienia. Bez przestudiowania warunków. Bez udzielania narodowi najmniejszej cząsteczki informacji o śmiertelnym dla niego Traktacie.
Zapytajmy się wokół siebie: kto zapoznał się z treścią Traktatu? Nikt. Absolutnie nikt. Wiemy tylko tyle, że wstąpienie do Unii Europejskiej jest tak samo konieczne, jak oddychanie tlenem. To jednak trochę mało. Zrozumiemy niedługo, dlaczego ta ignorancja nie jest wcale przypadkowa. Naród jest celowo niedoinformowany.
Dlatego też powstała ta książka: aby tę lukę wypełnić.
Czytelnik spotka się z kilkoma powtórkami. Są one nieuniknione z powodu konstrukcji książki. Mają poza tym wielką zaletę: pozwalają podkreślić najważniejsze poruszone zagadnienia. Zanim podejmiemy się zadania, koniecznością jest uzmysłowienie czytelnikowi, że "Unia Europejska" nie jest ogólnym określeniem równoznacznym z współpracą, przyjaźnią między narodami. Określenie "Unia Europejska" oznacza bardzo dokładny program, jedną spośród wielu możliwych opcji budowania przyszłej Europy. Najgorszą opcję.
JAK SIĘ POLAKÓW INFORMUJE?
Mówiąc o przyszłej Unii Wolności, pani Hanna Suchocka orzekła w Poznaniu 19-go lutego 1994 r.:
"Musi to być ugrupowanie, które prowadząc Polskę do europejskiej wspólnoty narodów, nie zażąda w zamian od społeczeństwa porzucenia poczucia narodowej suwerenności"
To jedno zdanie zawiera w sobie aż trzy błędy:
- nie będzie żadnej wspólnoty narodów, gdyż narody, zwłaszcza tak małe jak Polska, poprzez przyjęte mechanizmy, skazane są na zniknięcie. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że słowo "naród" ani raz nie występuje w całym tekście Traktatu, co bynajmniej nie jest przypadkowe (w polskiej - roboczej jak dotychczas - wersji Traktatu słowo "naród" pojawia się... wynikiem strasznych błędów w tłumaczeniu. Patrz: str. 184)
- Narodowej suwerenności także nie będzie wcale i to z tych samych przyczyn (głosowanie większościowe, zniesienie granic, wolny przepływ kapitału i osób, pozwolenie na osiedlenie się w Polsce każdemu, który tego zapragnie, prawo głosowania dla obcokrajowców zamieszkałych w Polsce, itd).
- Najgorszym błędem - gdyż nie podejrzewamy Hannę Suchocką o celową wypowiedź - jest wzmianka o "nie zażądaniu porzucenia poczucia narodowej suwerenności". Wszakże mogłoby to oznaczać, że świadomie, wiedząc doskonale, że tak nie będzie, pragnie się Polaków wprowadzać w błąd, dając im poczucie, że pozostaną suwerenni.
Dużo błędów w jednym zdaniu. Niesłusznie zwano czasami panią Suchocką "Polską Thatcher". Istnieje bowiem między tymi dwiema kobietami zasadnicza różnica: pani Thatcher broni suwerenności swojego kraju. Napisała ona niedawno o Unii Europejskiej, że odpowiadała "wczorajszemu sposobowi spoglądania na przyszłość" ("Yesterday's vision of the future").
W oficjalnej, wydanej przez Wspólnotę broszurce "Od jednolitego rynku do Unii Europejskiej", pani Suchocka przeczytałaby: "z powodu licznych próśb o przystąpienie, Wspólnota nie ma innego wyboru, jak kroczyć dalej drogą Unii, według zasad jedności federalnej. Bez racjonalizacji mechanizmów podejmowania decyzji
- chodzi tutaj oczywiście o całkowite pozbycie się wymogu jednomyślności w głosowaniach - Wspólnota nie będzie magla przekształcić się w prawdziwą Unię (...) Rządy państw członkowskich wiedzą, ze epoka absolutnych narodowych suwerenności minęła".
Pani Suchocka nie ma jednak monopolu na podobne wypowiedzi.
Prezydent Lech Wałęsa przy każdej okazji powtarza, że wkraczamy do Europy wolnych narodów, co jest podwójnym błędem, ponieważ stracimy i naszą narodowość i naszą wolność, Dnia 18-go maja 1994 r. na cmentarzu w Monte-Cassino, Lech Wałęsa powiedział j raz jeszcze, że Polska jest wolna i suwerenna. Wypowiedział te słowa kilka zaledwie dni po złożeniu polskiej kandydatury do Unii. Minister Spraw Zagranicznych Andrzej Olechowski również powiedział 8-go kwietnia 1994r., że "Europa (Unia) to rynek wolność, demokracja." A poza Unią, nie może być rynku, wolności, demokracji? Czy nie jesteśmy w stanie zbudować u siebie demokracji sami i czy zawsze do wszystkiego potrzebujemy innych? Czy zastanowiliśmy się z resztą nad tym, jak ta demokracja będzie w Unii Europejskiej funkcjonować, kiedy jej zwolennicy sami przyznają się do jej "deficytu demokratycznego" (patrz dalej: "Deficyt demokratyczny") i kiedy przyjęcie nowych członków do Unii ten "deficyt" tylko pogłębi?
Krzysztof Skubiszewski wypowiedział się rok temu na łamach gazety mniejszości niemieckiej na Śląsku, że "Unia Europejska była stworzona dla średnich i małych państw" Jest to kolejny poważny błąd, zaprzeczający rzeczywistości. Luksemburg liczy obecnie 29% obcokrajowców (oficjalnie). Procent ten wzrasta z roku na rok. Czy Luksemburg w takich warunkach zachowa swoją tożsamość, swoją odrębność?
A czego mogą się spodziewać takie państwa jak: Polska, Czechy, Słowacja i Węgry, po wstąpieniu do Unii?
Zostaną one doszczętnie wykupione przez bogatych sąsiadów. Występująca) obecnie likwidacja naszego majątku narodowego na korzyść obcego kapitału jest drobnostką w porównaniu do tego, co nas czeka w Unii Europejskiej.
Miejmy nadzieję, że przykład Norwegów, którzy niedawno odrzucili przyłączenie się do niej, otworzy nam oczy (patrz: str. 167).
WPROWADZENIE
Traktat z Maastricht przygotowany bez udziału parlamentów narodowych zawiera przeszło 300 stron. Dopełniony 17 Protokołami i 33 Deklaracjami, Traktat, prawie nieczytelny, częściowo sprzeczny, może pozwolić na wszelkie wypaczenia, przesady i interpretacje. Stąd stanowi on zagrożenie dla naszej przyszłości. Traktat w szczególności miesza zagadnienia pierwszoplanowe z drugorzędnymi. Jest np. dziwne, że Deklaracja Nr 13, dotycząca roli parlamentów narodowych i licząca "aż" 11 wierszy, niemalże sąsiaduje z Deklaracją Nr 24 dotyczącą ochrony zwierząt i liczącą 5 wierszy.
Wyjątkowo centralistyczny duch Traktatu powoduje zwiększenie kompetencji Unii Europejskiej w odniesieniu do wszystkich dziedzin życia ekonomiczno- społecznego państw członkowskich, w sytuacji gdy zasada "subsydiarności" z art. 3B przewiduje zachowanie jak największych uprawnień przez poszczególne państwa. Ten wzrost kompetencji, bez żadnych barier, pogłębia jeszcze deficyt demokratyczny (niedostatek demokracji) Unii, o którym będzie mowa dalej.
Jeżeli chodzi o nas, Polaków, za często szukamy gdzie indziej rozwiązania naszych problemów. Nie rozwiązujemy ich sami, albo udajemy, że ich nie ma. A one przez ten czas pogłębiają się coraz bardziej. Na naszą słabość, niej znajdujemy innego wyjścia, jak liczenie wyłącznie na cudzą siłę. Gorzkie to stwierdzenie.
Jeżeli chodzi o klasę polityczną i decydentów, mylą się oni dlatego, że nie potrafią dojrzeć w człowieku tej mieszanki życia zewnętrznego i wewnętrznego, tradycji i nowoczesności, zakorzenienia i mobilności. Od harmonii tego układu zależy osobista równowaga i stabilność społeczeństwa. Nowoczesność, która tego czynnika ludzkiego nie bierze pod uwagę, skazana jest na niepowodzenie, a niekiedy skazuje społeczeństwo na poważny regres,
Oceny, którymi operują nasi decydenci i eksperci, to wzrost gospodarczy i Produkt Narodowy Brutto (PNB). Te oceny wprowadzają nas w błąd dlatego, że biorą one pod uwagę wyłącznie obieg pieniędzy w społeczeństwie, a nie rzeczywistą j sytuację, w której się to społeczeństwo znajduje. Na przykład miasto amerykańskie, gdzie panuje dzicz, ma wysoki udział w PNB, ponieważ przestępczość pociąga za sobą wydatki na policję, szpitalnictwo, budowę więzień, naprawę wyrządzonych szkód, co wszystko daje pracę różnym przedsiębiorstwom. Czy takie miasto jest wzorem stabilności? Nie. Ale dla technokratów i ich zimnej księgowości, takie miasto rozwija się. Tymczasem według tych samych kryteriów, miasto, gdzie życie płynie spokojnie, ku szczęściu swoich mieszkańców, może uchodzić za zacofane. Musimy więc radykalnie zmienić nasz dwudziestowieczny sposób myślenia i zainteresować się człowiekiem, zamiast tylko giełdami i kursami walut. Cala inspiracja Maastricht to znoszenie barier. Wszystkich. Szczególnie tych, które chronią biednych przed bogatymi. Tych, które chronią młode pokolenia przed destrukcyjnymi falami narkomanii, przestępczości w nieznanej dotąd skali i ogólnej i demoralizacji. Maastricht jest w gruncie rzeczy zwycięstwem świata finansów, spekulacji i zysku nad człowiekiem, który w ogóle przestał się liczyć. Maastricht jest zwycięstwem dzikiego materializmu nad potrzebami duchowymi. Najgorszym stwierdzeniem jest chyba to, że Maastricht udaje, że wszystko robi dla człowieka i że jest jedynym wzorem dla świata. Przypomina nam to bardzo inną ideologię, która jeszcze nie tak dawno panowała w Polsce.
Podpisanie Traktatu z Maastricht i wejście do Unii Europejskiej równałoby się z samobójstwem Polski.
Czy każdy Polak wie, że w Unii Europejskiej,
Polska straci na zawsze całą swoją suwerenność, a nie jakąś jej cząsteczkę?
Że zniknie nasza waluta, Złotówka, i że zastąpi ją ECU lub może teraz EURO?
Że nasze rolnictwo zostanie zniszczone i podporządkowane Brukseli?
Że dwa satelity Spot i Lansat będą nadzorowały czy odłogujemy posłusznie zaplanowaną nam liczbę hektarów użytków rolnych?
Że obcokrajowcy będą mogli głosować i kandydować w wyborach w Polsce?
Że będą mogli bez najmniejszego ograniczenia nabywać nieruchomości, grunty i osiedlać się u nas?
Że Bruksela - nie Warszawa - będzie decydowała, kto spoza Unii ma prawo do "polskiej strefy Unii" wjeżdżać, a kto nie?
Że celowo będzie faworyzowała mobilność pracowników, niszcząc w ten sposób nasze korzenia i życie rodzinne?
Że będzie decydowała o 80% naszego ustawodawstwa?
Że Polska będzie podlegała karom pieniężnym w przypadku niedostosowania się do Traktatu?
Że prawo wspólnotowe będzie automatycznie miało pierwszeństwo nad prawem polskim, nawet rangi konstytucyjnej?
Że ochrona społeczna spadnie, a bezrobocie wzrośnie?
Że otworzy się raj dla przestępczości, narkomanii i korupcji?
Że żadne odstąpienie z Unii nie jest przewidziane i nie będzie dozwolone?
Codzienne zmartwienia Polaków, to przede wszystkim bezrobocie, brak bezpieczeństwa na ulicach i w domach, drożyzna i narkomania. Wszystkie te problemy się tylko nasilą wewnątrz Unii Europejskiej, a dodatkowo zginiemy jako państwo.
Traktat z Maastricht, służący światu finansów, znoszący ślepo wszystkie bariery w imieniu ultra-liberalnego pojęcia świata, ustali dominację bogatych nad biednymi w superpaństwie federalnym. Polska zostanie bezpowrotnie wykupiona, a polski naród, z jego tradycyjnymi wartościami, zginie.
Czy Polska musi umrzeć, aby Polacy żyli?