Gustaw Herling-Grudziński - biografia
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Gustaw Herling-Grudziński
Gustaw Herling-Grudziński urodził się 20 maja 1919 roku w Skrzelczycach koło Kielc. Jego ojciec miał na imię Józef, a matka - Dorota z Bruczkowskich. Grudziński uczył się w gimnazjum męskim im. Mikołaja Reja. Już jako uczeń VI klasy gimnazjum napisał swój pierwszy artykuł, reportaż pt. „Świętokrzyszczyzna”, który został opublikowany w warszawskim piśmie młodzieżowym „Kuźnia Młodych”. Po zdaniu matury w 1927 r. zdał na polonistykę na Uniwersytet Warszawski. Jako dziennikarz współpracował z “Ateneum”, “Pionem”, “Nowym Wyrazem”, był kierownikiem tygodnika literackiego „Orka na Ugorze”.
Po wybuchu wojny, 15 października 1939 r. założył wraz z kolegami konspiracyjną grupę Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa (tzw. PLAN). Był w niej szefem sztabu przez dwa miesiące oraz współredaktorem pisma „Biuletyn Polski”. W grudniu 1939 r. przedostał się do Białegostoku, a następnie Lwowa i Grodna. W marcu 1940 r., podczas próby przedostania się na Litwę, został zatrzymany przez NKWD - przemytnicy, którzy pomagali mu w przeprawie, okazali się być na usługach NKWD. Grudziński został oskarżony o szpiegostwo i działania na rzecz obalenia Związku Radzieckiego. Dowodami miało być jego niemiecko brzmiące nazwisko H(G)erling oraz to, że chciał przekroczyć granicę Związku. Skazano go na pięć lat więzienia. Najpierw (od czerwca do listopada 1940 r.) był przetrzymywany w więzieniu w Witebsku, potem w Leningradzie i Wołogdzie. Później został przewieziony do obozu w Jercewie koło Archangielska. Przebywał tam dwa lata. 20 stycznia 1942 r. został zwolniony na mocy układu Sikorski - Majski, który został podpisany aż pół roku wcześniej. Zwolnienie wymusił głodówką.
Po opuszczeniu obozu udał się do Kazachstanu, 12 marca w Ługowojowe wstąpił do II korpusu armii gen. Andersa. Uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino, za co został odznaczony krzyżem Virtuti Militari.
Od 1943 r. Grudziński pracował jako dziennikarz, publikując artykuły w bagdadzkim „Kurierze Polskim”, jerozolimskim „W drodze”, „Dzienniku żołnierza APW”, rzymskiej „Ochotniczce” i „Orle białym”. Gdy mieszkał w Rzymie, wraz z Jerzym Giedroyciem uczestniczył w tworzeniu tam słynnego czasopisma „Kultura” i Instytutu Literackiego. Później „Kultura” przeniosła się do Paryża. W 1947 r. przeniósł się z Rzymu do Londynu, gdzie związał się z londyńskimi „Wiadomościami”. W 1952 r. zmarła jego żona Krystyna. Przeniósł się wtedy z Londynu do Monachium, gdzie pracował w Radiu Wolna Europa. W 1955 r. przeniósł się na stałe do Neapolu, gdzie mieszkał do śmierci. Pisywał wtedy do pism włoskich, nadal współpracował z paryską „Kulturą”. Ożenił się z Lidią Croce, córką słynnego włoskiego filozofa Benedetta Crocego.
Przez cały okres swojego przebywania na emigracji Grudziński utrzymywał stałe kontakty z Polską, publikując w polskich czasopismach. Odwiedził Polskę trzykrotnie. . Zmarł 4 czerwca 2000 roku w Neapolu.
Grudziński jest znany przede wszystkim z publikacji „Innego świata” - powieści, która opisuje jego doświadczenia obozowe. Do jego innych znanych utworów należą: zbiory opowiadań „Skrzydła ołtarza” (Paryż 1960) i „Drugie przyjście” (Paryż 1963), osobisty „Dziennik pisany nocą”
Inny świat
Łagry w Jarcewie
Dokładny tytuł utworu brzmi Inny świat. Zapiski sowieckie. Nawiązuje on do dzieła Fiodora Dostojewskiego Zapiski z martwego domu, opisującego życie więźniów zesłanych na Syberię za caratu. Motto powieści Herlinga pochodzi także z tego utworu Dostojewskiego:
“Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli. Ten oto zapomniany zakątek zamierzam tutaj opisać”. |
Inny świat przedstawia rzeczywistość łagrów, do których nie można przykładać schematów z wolności, gdyż obowiązuje tam inna moralność, normy, pojawiają się odmienne potrzeby i pragnienia. To świat ludzi martwych za życia.
Nie oznacza to, że przesłaniem książki Grudzińskiego jest przekonanie o jedynie negatywnej stronie człowieka. Inny świat został napisany po lekturze Pożegnania z Marią Borowskiego i był polemiką z interpretacją człowieczeństwa na podstawie zbrodni, jakich dopuszczali się ludzie w obozach. Grudziński pisze:
“Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich”. |
Inny świat - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
CZĘŚĆ PIERWSZA
Witebsk - Leningrad - Wołogda
Grudziński, jednocześnie główny bohater i narrator utworu, opisuje w tym rozdziale swój pobyt w trzech rosyjskich więzieniach, w których przebywał przed zesłaniem do obozu w Jercewie. Czas w więzieniach spędzano głównie na jedzeniu, piciu i zaspokajaniu potrzeb fizjologicznych. Poza tym życie więźniów wypełnia oczekiwanie. Są niepewni jutra, nie wiedzą bowiem, co się dalej z nimi stanie. Tworzą się liczne grupy, trzymające ze sobą. Jedną z grup są tzw. biezprizorni, małoletni więźniowie, zajmujący czas kradzieżą i onanizmem, traktujący pobyt w więzieniu jako rodzaj kolonii letnich. Drugą grupę stanowią polityczni (bieloruki), nienawidzenie przez innych. Bytowniki są to więźniowie niepolityczni, skazani za drobne przewinienia na krótki czas, więzieni zazwyczaj w bardzo dobrych - jak na sowieckie więzienia - warunkach. Urkowie to także więźniowie niepolityczni, ale tacy, którzy z własnej woli praktycznie nie opuszczają więzień. Po odsiedzeniu swojego wyroku specjalnie dopuszczają się przestępstw, aby móc wrócić do więzienia jako swojego naturalnego środowiska. Wielu z nich dorobiło się niemałych pieniędzy i nieźle urządziło się w więzieniu. Stanowią oni grupę najbardziej uprzywilejowaną, wyzyskującą innych więźniów.
Autor opisuje przebieg swojego przesłuchania. Wyrwany ze snu, z pełnym pęcherzem, przy oślepiającym świetle żarówki musiał odpowiadać na pytania. Został skazany na pięć lat łagru za to, że “zamierzał prowadzić walkę z ZSRR”. Jest to oczywiście nieprawda, a pretekstem do skazania było niemieckie brzmienie nazwiska Herlinga oraz fakt, że próbował nielegalnie przekroczyć litewską granicę.
Grudziński opisuje swoje rozmowy z kilkoma więźniami z trzech miejscowości, który zostali skazani z równie absurdalnego co on powodu. Są to między innymi: oficer Szkłowski, skazany za zbyt małe zainteresowanie wychowaniem politycznym swoich żołnierzy, Żyd skazany na pięć lat za to, że jako szewc sprzeciwił się tandetnemu zelowaniu nowych butów skrawkami skóry. Poza tym narrator stale obserwuje życie innych więźniów, rozmawia z nimi i wymienia informacje. Rozdział kończy się wiadomością, że Herling wraz z innymi dotarł do stacji Jercewo pod Archangielskiem.
Nocne łowy
Autor opowiada o początkach obozu w Jercewie. W latach 1937-1940 trwał “pionierski” okres w historii obozów sowieckich. W 1937 przyjechała w okolice małej miejscowości Jercewo grupa więźniów celem założenia w głuszy obozu. Pracowano w strasznych warunkach, na czterdziestostopniowym mrozie, a więźniowie spali w szałasach, odżywiając się trzystugramową porcją czarnego chleba i talerzem gorącej zupy dziennie. Pracowano przy wyrębie drzewa, które potem transportowano koleją. Początkowo obozy były gorzej zorganizowane i od zmierzchu aż do świtu władzę w nich obejmowali więźniowie - był to tzw. “proizwoł”. Z racji, że nadzór w nocy był utrudniony, “urkowie” bez problemu mordowali “politycznych”. Czasy “proizwołu” minęły, w nocy więźniowie są lepiej pilnowani, pozostał z nich jednak zwyczaj “nocnych łowów” na nowo przybyłe do obozu kobiety.
Autor opisuje swoje pierwsze chwile po przybyciu do obozu. Z racji gorączki został skierowany do szpitala (lazaretu) położonego w pobliżu baraku dla kobiet. Szpital był jedynym miejscem, gdzie spało się w pościeli i otrzymywało godziwe pożywienie, dlatego wielu więźniów dokonywało samookaleczenia tylko po to, aby móc się tam znaleźć. Obok autora na szpitalnym łóżku leżał człowiek chory na “pyłagrę”, której objawami było wypadanie włosów i zębów oraz ataki przewlekłej melancholii. Chorzy nigdy nie powracali do zdrowia, a po wyjściu ze szpitala trafiali do “trupiarni” - miejsca, gdzie przebywali niepracujący więźniowie, czekający już na śmierć. W szpitalu Grudziński poznał także siostrę Tatianę Pawłownę, od której dostał na pożegnanie trzy książki, między innymi Zapiski z martwego domu Dostojewskiego.
Dzięki transakcji z „urką” Grudziński uniknął pracy w oddziale “lesorubów” (pracujących przy wyrębie lasu) i został przydzielony jako tragarz do bazy żywnościowej. Uchroniło go to od morderczego wysiłku, który zazwyczaj kończył się śmiercią z wycieńczenia. Dodatkowo praca w bazie żywnościowej stwarzała okazję do kradzieży jedzenia, co gwarantowało przeżycie.
Autor opisuje zbiorowy gwałt dokonany przez grupę urków (którzy mogli poruszać się swobodniej niż reszta więźniów) na nowo przybyłej do obozu Marusi, która bagatelizując ostrzeżenia wyszła w nocy poza zonę. Później Marusia przychodziła co noc do Kowala, jednego z urków. Po pewnym czasie jednak koledzy Kowala pozazdrościli mu kochanki i zażądali prawa do współżycia z nią w ramach grupowej solidarności. Kowal pozwolił im na to. Po tym wydarzeniu Marusię przeniesiono do innego obozu.
Praca
Rozdział ten składa się z trzech części: Dzień po dniu, Ochłap, Zabójca Stalina.
Dzień po dniu
W tej części rozdziału autor opisuje szczegółowo rozkład dnia pracy w obozie. Czas tuż po pobudce był dla więźniów chwilą podobną do modlitwy. Zaczynała się ona prawie zawsze od przekleństw i sakramentalnego zwrotu “Ech, nadojeła żyzń”. Mieściło się w tym stwierdzeniu wiele skargi na swój los, co nie dziwiło - ponieważ więźniowie nigdy nie wiedzieli, czy i kiedy uda im się opuścić obóz. Niejednokrotnie okazywało się, że pod byle pretekstem wyrok przedłużano, czasem „biezsroczno”, czyli dożywotnio. Większość więźniów porzuciła więc nadzieję wyjścia na wolność i nie liczyła czasu odsiadki. Znany jest i potępiany wśród więźniów przykład kolejarza Ponomarenki z Kijowa, który liczył dni do wyjścia na wolność, a po otrzymaniu wiadomości o przedłużeniu wyroku zmarł na atak serca.
Na śniadanie więźniów składała się kasza, podawana w trzech kotłach. Więźniowie byli przydzielani do danego kotła zależnie od wyrobionej “normy”. W pierwszym była najrzadsza kasza, bez dodatków, dla słabych, schorowanych, nie osiągających wymaganych norm, w drugim - gęściejsza dla wyrabiających 100 procent normy, zaś ci, którzy byli tak sprawni, że wypracowali 125 procent normy, otrzymywali łyżkę gęstej kaszy ze śledziem. Podobnie dzielono chleb - po 400, 500 i 700 gramów dziennie. Oddaje to dobrze sposób organizacji obozu - osoby najsłabsze dostawały najmniej, bo i tak były skazane na śmierć, więźniowie najlepsi byli lepiej żywieni, aby lepiej pracować. Praca była wyczerpująca, wielogodzinna, w trudnych warunkach klimatycznych, dlatego niewielu udawało się uzyskać prawo do trzeciego kotła.
Po śniadaniu poszczególne brygady odmaszerowywały do pracy: lesorubowie do odległego o 5 do 7 kilometrów lasu, brygady ciesielskie do miasta, brygady ziemne, brygady na bazę żywnościową, brygady zatrudnione przy budowie dróg, na stacji pomp i w elektrowni.
Bardzo niewielu było w obozie więźniów, którzy wyznawali zasadę, że lepiej mniej pracować i mniej jeść. W znakomitej większości wypadków metoda wyciskania z więźniów maksymalnego wysiłku fizycznego przy minimalnej podwyżce racji żywnościowej działała gładko i sprawnie. Władze obozowe wyszły ze słusznego założenia, że człowiek głodny gotów jest zrobić wszystko, by zdobyć dodatkową łyżkę strawy. Fascynacja wyrabianiem normy była więc u więźniów wszechobecna. W brygadach pracujących zespołami po trzech lub czterech więźniów najgorszymi stróżami normy byli sami więźniowie, gdyż normy obliczało się również zespołowo, dzieląc je przez ilość pracujących. W ten sposób znikało zupełnie poczucie solidarności więziennej, ustępując miejsce nieustającej pogoni za procentami.
Najcięższa była praca w lesie - rzadko kto pracował tam dłużej niż dwa lata. Odległość od obozu do lesopowału była ogromna, a wycinanie drewna na ogromnym mrozie bardzo wyczerpujące. Często do lasu dawano nowo przybyłych, zdrowych i najsilniejszych więźniów.
Grudziński opisuje także swoją pracę na bazie żywnościowej - pracowano po dwanaście godzin, w różnych porach doby - po to, aby jak najszybciej rozładować wagony z jedzeniem. Praca była więc ciężka, ale jej plus stanowiła możliwość kradzieży odrobiny jedzenia.
Ochłap
Podrozdział ten opowiada historię Gorcewa. Jako silnego mężczyznę przydzielono go do brygady lesorubów. Mówił o sobie niewiele, ale zachowywał się bardzo pewnie. Domyślano się, że na wolności był enkawudzistą, co potwierdziło jego bronienie systemu komunistycznego oraz nazywanie więźniów obozów “wrogami ludu”. Był on bolszewikiem z przekonania. Gorcew został w pełni zdekonspirowany, gdy rozpoznała go jedna z jego ofiar. Po tym wydarzeniu dokonano na nim samosądu - dotkliwie go pobito, a potem przydzielono do najcięższej pracy bez zmiennika, nie dawano mu chwili wytchnienia, czerpano przyjemność z torturowania go. Stracił przytomność przy pracy, podczas przewożenia go do obozu więźniowie naumyślnie zostawili go w lesie, tłumacząc, że nie zauważyli jego zsunięcia się z noszy.
Zabójca Stalina
W tej części autor przedstawia wstrząsającą historię więźnia chorego na tzw. „kurzą ślepotę”. Choroba ta objawiała się ślepnięciem po zmroku, a była powodowana brakiem tłuszczów w pożywieniu. Człowiek ten próbował ukryć swoją chorobę, a do obozu trafił pod zarzutem zamachu na Stalina. W rzeczywistości pracował jako urzędnik w biurze i pijany założył się z kolegą, że od pierwszego strzału trafi w oko wodza na portrecie, znajdującym się w sali. Później pokłócił się o coś z kolegą, ten doniósł na niego i został skazany na dziesięć lat więzienia. Przebywał w łagrze już od siedmiu lat. Kiedy odkryto skrzętnie ukrywaną przez niego chorobę, został wysłany do brygady „lesorubów” do lasu, co oznaczało dla niego powolną śmierć. Nie mając już szans na ocalenie człowiek ten oszalał - uwierzył, że w istocie zabił Stalina. Przez przyznanie się do zbrodni chciał uzasadnić swoje cierpienie, nie chciał, aby było ono bezpodstawne, a przez to bezsensowne.
Drei Kameraden
Rozdział ten opowiada historię trzech niemieckich komunistów (nazywali się Stefan, Hans i Otto), którzy uciekli z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy w nadziei, że w Związku Sowieckim znajdą azyl. Zostali jednak oskarżeni o szpiegostwo i znaleźli się w obozie. Stefan studiował na uniwersytecie w Hamburgu, a pozostali dwaj pracowali w warsztatach mechanicznych w Düsseldorfie. Wszyscy trzej należeli przed puczem hitlerowskim do niemieckiej partii komunistycznej. W roku 1937, w okresie Wielkiej Czystki, zostali uwięzieni. Po podpisaniu paktu niemiecko-rosyjskiego we wrześniu 1939 r. Niemcy rozpoczęli głodówkę protestacyjną. Rokowania trwały kilka miesięcy, a ich finałem była ugoda, w myśl której Rosjanie zgadzali się na repatriację, zatrzymując jednak kilkudziesięciu więźniów według swojego uznania. W grupie zatrzymanych znaleźli się Hans, Stefan i Otto. Wszyscy zostali skierowani do obozu w Niandomie.
Ręka w ogniu
Rozdział ten rozpoczyna się mottem z Zapisków z martwego domu Dostojewskiego:
“…że zaś zupełnie bez nadziei żyć nie można, znalazł rozwiązanie w dobrowolnym, prawie sztucznym męczeństwie”. |
Narrator rozpoczyna swoją opowieść snując refleksje na temat pracy i śledztwa. Metody NKWD przedstawia jako narzędzia tortur, dające sadystyczną satysfakcję oprawcom. Celem wszystkich tortur było całkowite wyeksploatowanie fizyczne i psychiczne więźnia, kompletna dezintegracja jego osobowości.
Motto oraz wstęp wprowadzają historię inżyniera Michaił Kostylew, z którym Grudziński zaprzyjaźnił się w Jercewie. Ów młody komunista, student szkoły morskiej rozkochał się w XVII-wiecznej literaturze francuskiej - Balzacu, Stendhalu, Flaubercie i Mussecie. Zweryfikował swoje komunistyczne poglądy na temat Zachodu i poczuł się oszukany. Po aresztowaniu właściciela prywatnej wypożyczalni książek, z której korzystał Kostylew, NKWD dopadło i jego. Okrutnie torturowany podczas śledztwa nie przyznał się do zarzucanego mu szpiegostwa, ale szczerze przyznał się do fascynacji Zachodem. Skatowany i rozbity wewnętrznie podpisał w końcu zeznanie, jakoby zamierzał z pomocą obcych mocarstw obalić ustrój Związku Sowieckiego. W styczniu 1939 roku stracił z dziesięcioletnim wyrokiem do Jercewa, gdzie zadenuncjonowany, że zawyża więźniom normy wykonywanej pracy, otrzymał skierowanie do brygady leśnej, ale nigdy w niej nie pracował. Chcąc wymusić zwolnienie, co wieczór opalał nad piecykiem rękę, nie dopuszczając do jej zagojenia. W kwietniu okazało się, że zostanie zabrany na Kołymę, skąd nie ma powrotu. Grudziński, który poznał tajemnicę Kostylewa, zadeklarował gotowość pójścia na etap zamiast niego, prośbę jednak odrzucono. Były komunista tak bardzo nie chciał pracować dla Rosjan, że oblał się w łaźni wrzątkiem i umarł w męczarniach.
Dom Swidanij
Domem Swidanij nazywano skrzydło baraku, w którym więźniowie spędzali czas z krewnymi, przybyłymi na widzenia. Dom ten znajdował się na pograniczu obozu i świata wolnego. Zarówno więźniowie, jak i ich rodziny musieli wykazać wielki heroizm, by w końcu uzyskać zgodę. Więźniowie spotykali się z bliskimi ostrzyżeni, umyci, czysto ubrani i mieli surowy zakaz mówienia o warunkach życia w obozie. “Dom Swidanij” był - podobnie jak sami więźniowie - odpowiednio przygotowany: był to czysty umeblowany pokój z firankami i czystą pościelą. Była to także przystań życia uczuciowego, za którym tęskniono. W obozie nie mogło być mowy o miłości. Obóz to miejsce gwałtów, prostytucji, kpin z ciężarnych dziewcząt, zaś miłość w domu swidanij była niejako uświęcona powiewem wolności. Gdy jeden z więźniów dostał list z informacją, że żona po widzeniu z nim spodziewa się dziecka, radość ogarnęła wszystkich - bo było to dziecko poczęte i mające żyć na wolności, wszyscy traktowali je niemal jak wspólne. Czasem z „Domu Swidanij” dochodziły odgłosy płaczu. Niekiedy spotkania były momentami tragicznego rozstania małżonków, którzy już nigdy nie mieli być razem. W przeważającej większości były to jednak chwile bardzo oczekiwane, po których trudno było znowu wrócić do przerażającej obozowej rzeczywistości.
Zmartwychwstanie
Rozdział ten opisuje życie więziennego szpitala. Był on w obozie czymś w rodzaju przystani dla rozbitków. Tu więźniowie otrzymywali lepsze jedzenie, bardziej kaloryczne, zawierające witaminy. Tu mogli odpocząć w dobrych warunkach. Więźniowie często dokonywali samookaleczeń, byle tylko dostać się na parę dni do lazaretu, przedsionka wolności. Było to zjawisko tak powszechne, że z czasem władze obozowe zaczęły karać z samookaleczenie się dodatkowymi wyrokami. Narrator także w pewnym momencie dostał się do szpitala, przebywał tam razem z Niemcem S. i rosyjskim aktorem Michaiłem Stiepanowiczem W.
Autor opisuje historię wolnego lekarza Jegorowa, który zakochał się więźniarce pełniącej funkcję pielęgniarki - Jewgienii Fiodorownie. Kobieta nie odwzajemniała jednak uczucia Jegorowa, zakochała się w więźniu-studencie z Leningradu, Jarosławie R. Lekarz postarał się, żeby jego konkurenta przeniesiono do innego obozu, ale nie poskutkowało to - pielęgniarka także poprosiła o przeniesienie. Zaszła z ukochanym studentem w ciążę i umarła podczas porodu.
Wychodnoj dień
Dzień wolny od pracy był w obozie wielkim świętem. Cały dzień wolny przypadał - według przepisów - raz na dekadę. W praktyce jednak świętowano jedynie raz na kwartał, gdy obóz przekroczył swoją górną granicę produkcji. Więźniowie wypełniali go rozmowami, śpiewem, pisaniem listów do rodziny. Wtedy przeprowadzano także rewizję osobistych rzeczy więźniów.
Narrator w tym rozdziale przedstawia historię Pamfiłowa. Był to Kozak znad Donu, „kułak”, któremu odebrano jego gospodarstwo. Jego syn o imieniu Sasza był lejtnantem wojsk pancernych Armii Czerwonej. Uważał ojca za słusznie oskarżonego i rzadko do niego pisywał. Pamfiłow bardzo kochał syna, ciężko pracował, licząc na spotkanie z nim. Sasza pod dłuższej przerwie napisał do ojca list, w którym wyraźnie potępiał postępowanie ojca. Pamfiłow po otrzymaniu listu załamał się i rozchorował. Po chorobie wrócił do pracy, posmutniał jednak, nie pracował już z taką energią - do tej pory jego celem było spotkanie z synem, po odrzuceniu, jakiego doświadczył, został tego celu pozbawiony. Pewnego dnia, ku zdziwieniu wszystkich więźniów, w obozie w Jercewie pojawił się Sasza. Syn spodziewał się, że ojciec nie będzie chciał go znać, ale Pamfiłow wybaczył mu wszystko i ucieszył się bardzo, widząc go. Przez całą noc ojciec i syn długo ze sobą rozmawiali, a następnego dnia Sasza został odesłany etapem do Niandomy.
Drugą opowiedzianą przez narratora historią jest opowieść o Finie Rusto Karinenie, który zimą 1940 roku podjął próbę ucieczki z obozu. Była to jedyna znana narratorowi próba - więźniów nie trzeba było nawet specjalnie pilnować, ponieważ obóz był odcięty od świata. Jeśli nie upilnowali ich strażnicy, to w końcu sami wracali wycieńczeni do obozu. Fin mimo to zdecydował się spróbować. Przez siedem dni błąkał się na mrozie, głodny, aż w końcu zasłabł. Został odnaleziony we wsi oddalonej od obozu o piętnaście kilometrów. Chłopi, którzy go znaleźli, odstawili go do Jercewa, gdzie skatowano go prawie na śmierć. Od tamtego wydarzenia często mawiał:
„Od obozu nie można uciec.” |
CZĘŚĆ DRUGA
Głód
Autor opisuje dwa rodzaje głodu - fizyczny i seksualny i dochodzi do wniosku, że kobiety znoszą jeden i drugi znacznie gorzej od mężczyzn. Aby zaspokoić ten głód, więźniowie zapominali o zasadach moralnych z czasów wolności. Kobiety poniżały się, oddając się prostytucji za kromkę chleba, młodzi chłopcy często stawali się kochankami lekarek. Grudziński opisuje historie dwóch kobiet: Polki, która najpierw była nieugięta i postanowiła nie prostytuować się z nikim, a potem mieli ją wszyscy, oraz śpiewaczki moskiewskiej Tani, którą spotkał podobny los. Narrator nie potępia jednak do końca takich zachowań. Pisze:
“Przekonałem się wielokrotnie, że człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach, i uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich -- tak jakby wodę można było mierzyć ogniem, a ziemię piekłem” |
Narrator opisuje także historię profesora N. - człowieka oczytanego, kulturalnego, wyznającego chlubne zasady moralne, który nie wytrzymał życia w obozie, zaczął mieć ataki szału głodowego.
Krzyki nocne
Rozdział ten poprzedza motto z Zapisków z martwego domu:
“My, ludzie bici - mówimy - mamy odbite wnętrzności; oto dlaczego krzyczymy po nocach”. |
Narrator w tym rozdziale snuje dalsze rozważania o głodzie. Głód był w obozie czymś strasznym - prowadził do otępienia, powodował opuchnięcie ciała i w konsekwencji śmierć. Więźniowie bali się jednak umierać, ponieważ nie chcieli, żeby nie został po nich żaden ślad. Zdarzały się przypadki więźniów, którzy pragnęli śmierci, a nawet modlili się o to. Do tej grupy należał stary czeczeński góral. Odebrano mu majątek, rodzinę zesłano do obozu (nie wiedział nic o jej losie), a jego torturowano, żeby powiedział, gdzie schował worek pszenicy. W ramach zemsty nie chciał jednak wyjawić swojej tajemnicy i wytrwał w tym do końca.
Strach przed anonimową śmiercią sprawiał, że więźniowie krzyczeli w nocy. Czuli się bezradni wobec wszechobecnego zagrożenia życia. Często umawiano się, że ten, kto przetrwa obóz, przekaże wieści rodzinom kolegów, którym się to nie udało.
Zapiski z martwego domu
Tytuł rozdziału to tytuł książki Dostojewskiego, który opisując swój pobyt na Syberii przedstawia Rosję metaforycznie jako “martwy dom”. Grudziński opisuje w tym rozdziale, w jaki sposób więźniowie zaspokajali swoje potrzeby uczestniczenia choć w niewielkim stopniu w jakimś życiu kulturalnym. Czasami puszczano więźniom film lub pozwalano na spektakle teatralne. Wszelkie formy aktywności kulturalnej były oczywiście cenzurowane. Więźniowie mieli do swojej dyspozycji także wypożyczalnię, którą prowadził złodziej Kunin. Księgozbiór tej biblioteki był ograniczony, może na tam było znaleźć głównie książki propagandowe, ale zdarzały się także pozycje z klasyki literatury rosyjskiej.
Narrator otrzymał od Natalii Lwownej, pracowniczki biura rachmistrzów, książkę Dostojewskiego Zapiski z martwego domu. Grudziński przeczytał książkę z wielkim wzruszeniem, poznał realia dawnego życia obozowego, porównywał realia zsyłek XIX-wiecznych ze współczesnością. Od Dostojewskiego przejął także przekonanie, że drogą do wyzwolenia się z obozu jest samobójstwo. Po dwóch miesiącach Natalia Fiodorowna odebrała mu książkę, ponieważ także czerpała z niej wiele wartości - przede wszystkim nadzieję. Natalia próbowała popełnić samobójstwo, odratowano ją jednak i przeniesiono do pracy w kuchni. Gdy wyszło na jaw, że w swojej dobroci wynosiła więźniom ziemniaki, zatrudniono ją do cerowania worków.
Narrator relacjonuje także w tym rozdziale historię artystów, którzy przedstawili w obozie spektakl. Byli to: tancerka Tania, wytatuowany postaciami cyrkowymi Wsiewołod i skrzypek Żyd Zelik Lejman. Ich przedstawienie bardzo spodobało się więźniom.
Na tyłach otieczestwiennoj wojny
Rozdział ten składa się z dwóch części: Partia szachów i Sianokosy i jest trzecim w utworze, który zawiera motto z Dostojewskiego:
“Jeśli chodzi w ogóle o donosy, to zazwyczaj kwitną one w więzieniu. Donosiciel nie podlega w więzieniu najmniejszemu upokorzeniu; nie do pomyślenia nawet byłoby oburzać się na niego. Nie stronią od niego, przyjaźnią się z nim, tak że gdybyście zaczęli w więzieniu wytykać całą podłość donosu, nikt by was nie zrozumiał” |
Partia szachów
Kiedy w czerwcu 1941 roku ozpoczęła się wojna niemiecko-rosyjska, skazańcy zaczęli mieć nadzieję na zmianę sytuacji w obozie. Oczekiwana zmiana jednak nie nastąpiła - wielka polityka nie miała znaczenia dla obozu odciętego od świata, oddalonego bardzo od dziejących się wydarzeń. W grudniu 1941 roku wojska niemieckie zatrzymały się na przedpolach Moskwy i Leningradu. Oznaczało to koniec nadziei na wyzwolenie obozu przez Niemców.
W dalszej części rozdziału narrator opisuje przykre zjawisko donosów. Narrator często przesiadywał w baraku technicznym, gdzie grał w szachy i rozmawiał z Ormianinem Machapetianem. Więźniowie zaprzyjaźnili się. Pewnego razu w baraku technicznym usłyszano komunikat radiowy o tym, że samoloty sowieckie strąciły 35 maszyn niemieckich. Młody pijany technik skomentował to mówiąc:
Ciekawe byłoby usłyszeć, ile samolotów naszych strącili Niemcy! |
Obecny w baraku Zyskind chwilę później poszedł donieść na niego. Machapetian został zmuszony do potwierdzenia donosu Zyskinda, a nierozważnego młodzieńca zastrzelono. Ten przykład pokazuje, jak powszechne było zjawisko denuncjacji w obozie. Władze obozu nakłaniały, a nawet zmuszały więźniów do takich praktyk.
Sianokosy
Część ta opisuje pracę więźniów przy sianokosach. Podczas pracy narrator zaprzyjaźnił się z Sadowskim. Był to bolszewik z przekonania, ideowiec, a jednocześnie człowiek inteligenty. Po zakończeniu sianokosów brygadę przekierowano do piłowania drzewa. Tu Grudziński zachorował na cyngę:
wszystkie zęby chwiały mi się w dziąsłach jak w miękkiej plastelinie, na udach i nogach poniżej kolan wystąpiły ropiejące czyraki. |
i dodatkowo na kurzą ślepotę. Narrator liczył, że zostanie zwolniony z obozu na mocy układu Sikorski-Majski, nie dochodziło jednak do amnestii. W tamtym czasie bardzo pomagał mu Machapetian. Dopiero po jakimś czasie Grudziński dowiedział że od starego szewca, że jego „przyjaciel” doniósł na niego do Struminy - oficera NKWD.
Męka za wiarę
Z dwustu Polaków, którzy przebywali w obozie, pozostało sześciu - reszta została zwolniona na podstawie amnestii. Narrator w ramach protestu postanowił rozpocząć głodówkę, solidarnie z nim protestowali wszyscy Polacy. Naczelnik obozu w odpowiedzi na bunt umieścił wszystkich Polaków w miejscu odosobnienia. W izolatorze obok Polaków przebywały trzy węgierskie siostry zakonne, które zachowały się w sposób heroiczny. Odmówiły pracy w obozie, ponieważ uważały ją za służbę szatanowi.
Czwartego dnia głodówki trzech więźniów zabrano do szpitala z powodu złego stanu zdrowia, Grudziński zaś zaczął puchnąć z głodu. Jego głodówka trwała jeszcze kolejne cztery dni, po tym czasie Zyskind wyprowadził go z izolatora wraz z więźniem T. Obaj więźniowie podpisali depeszę do ambasadora polskiego w Kujbyszewie, a potem przeniesiono ich do szpitala. Zginęliby, gdyby nie doktor Zbielski, który zamiast chleba i zupy dał im po dwa zastrzyki z mleka (po tak długiej głodówce dostaliby skrętu kiszek, gdyby zjedli normalny posiłek).
Trupiarnia
Grudziński dostał się do trupiarni, gdzie spotkał się ze swoim dawnym przyjacielem Dimką, komunistą Sadowskim i inżynierem M. Poznał tam historię Dimki. Gdy wybuchła rewolucja, był on popem w Wierchojańsku. Po jakimś czasie zrzucił suknię duchowną, wyrzekł się wiary i został kancelistą, ożenił się. W 1936 roku został aresztowany wraz z rodziną za swoją zbrodnię „popostwa”. Mówił, że definitywnie wierzyć w Boga przestał, gdy odrąbał sobie nogę na lesopowale, żeby dostać się do szpitala i ocalić resztki człowieczeństwa.
Zupełnie innym człowiekiem był M., który mimo łachmanów przybierał minę arystokraty, był wyniosły w stosunku do innych więźniów. Nigdy nie skarżył się na głód i złe warunki życia panujące w trupiarni. Modlił się często, ale swoich oprawców nie traktował jak ludzi.
W trupiarni spędził narrator Boże Narodzenie 1941 roku. Do grupy Polaków przebywających tam przyszli wtedy inni Polacy, a pani Z. ofiarowała każdemu chusteczkę z wyhaftowanym orzełkiem, gałązką jedliny, datą i monogramem.
Opowiadanie B.
Jest to wydzielona część tego rozdziału. Opowiadanie B przedstawia historię Polaka - nauczyciela gimnazjalnego, który w tym fragmencie pełni rolę narratora. Został on pewnej nocy wezwany do Struminy, gdzie podsunięto mu do podpisania akt oskarżenia, B. jednak nie zgodził się złożyć na nim swojego podpisu, za co został wysłany do izolatora. Na kolejnym przesłuchaniu zarzucono mu, że „jako syn rolnika zgodził się być urzędnikiem w burżuazyjno-kapitalistycznej Polsce”, a przez opowiadanie współwięźniom o życiu na Zachodzie dopuścił się zdrady Związku Sowieckiego. Mimo katowania B. nie chciał podpisać protokołu. Po jakimś czasie oświadczono mu, że nie będzie sądzony. Z Jercewa został przeniesiony do obozu karnego w Aleksiejewce. Po dwóch tygodniach uzyskał zgodę na przeniesienie się do wolnej zony, gdzie przebywało 123 Polaków. Rodacy postanowili odmówić pracy, domagając się uwolnienia z powodu amnestii. Potem B. został odesłany z powrotem do Jercewa.
Ural 1942
19 stycznia 1942 roku Grudziński opuścił obóz, żegnany przez Dimkę i panią Olgę. Ze stacji w Jercewie narrator udał się koleją do Wołogdy. Tam przespał się na gołej ziemi, a potem przebywał w mieście jeszcze przez cztery dni, żebrząc o jedzenie. Z Wołogdy narrator pojechał pociągiem do Buja, a potem do Swierdłowska, gdzie dotarł 30 stycznia. Zamieszkał tam na dworcu z grupą Polaków. Odwiedził rodzinę generała Krugłowa, który przebywał razem z nim w obozie. Krugłowowie nakarmili go i pozwolili się umyć, ale nie dali mu noclegu w obawie przed represjami.
W Swierdłowsku narrator zaprzyjaźnił się z Gruzinką Fatimą Sobolewską, partyjną komunistą, która przyjechała do swojego męża-kaleki. Fatima zapraszała Grudzińskiego do siebie do Magitogorska i nie wierzyła w jego opowieści o obozie.
Potem Grudziński pojechał do Czelabińska, gdzie stacjonowały oddziały polskie. Został przetransportowany do Ługowoje. 12 marca przyjęto go do armii polskiej, wraz ze swoim pułkiem został przewieziony do Krasnowodzka, a potem do Pahlevi - poza granice ZSRR.
Po przedostaniu się do Czelabińska zasięgnął informacji o polskich oddziałach. Następnie wraz z innymi Polakami odbył podróż przez Orsk, Orenburg, Aktiubińsk, Aralsk, Kyzył Orda, Arys, Czimkent, Dżambul, Lugowoje. 12 marca wstąpił do dziesiątego pułku artylerii lekkiej, dziesiątej dywizji piechoty w Ługowoje. Jego pułk przewieziono pociągiem do Krasnowodzka nad Morzem Kaspijskim. 2 kwietnia znalazł się w Pahlevi, poza granicami Związku Radzieckiego.
Epilog: upadek Paryża
Ostatni rozdział książki rozpoczyna się mottem z Zapisków Dostojewskiego:
“Trudno sobie wyobrazić, do jakiego stopnia można skazić naturę ludzką” |
Narrator, przebywając już w Rzymie, przypomina sobie, jak w czerwcu 1940 r. w Witebsku dowiedział się o upadku Paryża od poznanego wtedy Żyda z Grodna. W czerwcu 1945 spotkał tego człowieka ponownie, właśnie w Rzymie. Dawny współwięzień narratora przyznał się mu, że w obozie doniósł na czterech niemieckich komunistów, żeby ocalić samego siebie. On przeżył, ale komuniści zostali rozstrzelani. Zwierzając się z tego liczył na zrozumienie i usprawiedliwienie swojego postępku. Jednak Grudziński, będąc już od trzech lat na wolności, nie był w stanie usprawiedliwić jego postępowania. Jego znajomy
„wyszedł z drzwi hotelu, jak ptak z przetrąconym skrzydłem przefrunął przez jezdnię i nie oglądając się za siebie, zniknął w kotłującym się tłumie”. |
Historia obozu w Jercewie
Obóz w Jercewie został założony w roku 1937 koło Archangielska. W dziewiczym lesie, niedaleko stacji zostało wtedy wysadzonych 600 więźniów. Ich zadaniem było zbudowanie obozu, który miał być zakładem przemysłowym. Więźniowie pracowali w strasznych warunkach, przy mrozie dochodzącym do 40 stopni. Dostawali głodowe racje żywnościowe, mieszkali w wybudowanych przez siebie szałasach. Stworzyli oni podwaliny obozu.
W 1940 roku, w czasie, gdy do obozu trafił Grudziński, w obozach kargopolskich żyło ok. 30 tysięcy więźniów. Byli oni rozmieszczeni w obozach rozrzuconych w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Podobno w Jercewie regulamin obozu był przestrzegany najbardziej rygorystycznie, ale za to warunki życia więźniów były najlepsze. To właśnie w obozie w Jercewie rozgrywa się akcja książki Grudzińskiego.
Kategorie więźniów i układy w łagrze
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
W obozie w Jercewie między więźniami ukształtowała się swoista hierarchia. Mimo wspólnej niedoli, która powinna integrować ludzi, wytworzyły się pewne grupy więźniów, ułożone w specyficzny sposób w hierarchii. Wszyscy więźniowie uznawali ten podział. Grupy te to:
1.Polityczni (biełoruczki) - osoby skazane za przestępstwa polityczne, będące na najgorszej pozycji. Strażnicy stosowali w stosunku do nich najgorsze kary.
2.Bytownicy - przestępcy pospolici, znajdujący się w lepszej sytuacji niż „polityczni”
3.Urkowie - wielokrotni recydywiści, którzy sprawowali władzę w obozie. Wymierzali kary współwięźniom, mieli wiele przywilejów; do najbardziej znanych należało prawo „pierwszej nocy” z kobietami, które przyjechały dopiero do łagru. Urkowie organizowali też tzw. „nocne łowy” - nocne polowania na kobiety, podczas których były one przez nich gwałcone. Urkowie mieli też zwyczaj gry o cudze rzeczy innych więźniów, a nawet o ich życie.
4.Iteerowcy - więźniowie pracujący w administracji obozowej. Otrzymywali dodatkowe racje żywnościowe i mieli większe przywileje z racji na sprawowaną funkcję. Często donosili na innych więźniów
5.Nacmani - osobna grupa więźniów. Byli to Uzbecy, Turkmeni, Kirgizi, którzy bardzo tęsknili za swoimi krajami ojczystymi i zazwyczaj szybko umierali na kurzą ślepotę.
6.Kurzy ślepcy - osoby chore na tzw. kurzą ślepotę, czyli cyngę, chorobę, która z powodu braku witaminy A w organizmie powodowała utratę zdolności widzenia. Kurzy ślepcy byli traktowani jako prawie najgorsza grupa więźniów, ponieważ zawadzali innym - nie tylko gorzej pracowali, ale tamowali ruch. Często spotykali się z wrogością ze strony współwięźniów, nikt im nie pomagał.
7.Ludzie z „trupiarni” - trafiali tam chorzy na „pyłagrę”, szkorbut, chorzy psychicznie. Dzielili się na dwie grupę: słabosiłkę - ludzi, którzy mieli jeszcze szanse wrócić do pracy w obozie, dostawali dodatkową porcję żywności. Grupa „aktirowki” dostawała głodowe racje żywnościowe i była właściwie skazana na śmierć.
Praca
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
Obozy kargopolskie traktowano jak przedsiębiorstwa, które miały przynosić zyski. Zyski te osiągano jednak kosztem zdrowia i życia więźniów, którzy wyrabiali ponad 100 proc. normy. „W roku 1940 Jercewo było już dużym centrum kargopolskiego ośrodka przemysłu drzewnego” - wspomina Herling-Grudziński.
Więźniów traktowano jako najtańszą siłę roboczą, niewolników. Świadczy o tym np. to, jak badano ich przed podjęciem przez nich pracy. Grudziński tak to opisuje: “badanie lekarskie zaszczycał bowiem niekiedy swą obecnością naczelnik oddziału jercewskiego, Samsonow, i z uśmiechem zadowolenia dotykał bicepsów, ramion i pleców nowo przybyłych więźniów”. Ta scena do złudzenia przypomina scenę z handlu niewolnikami, traktowanie ciała więźniów jako towaru, który ma przynieść konkretne korzyści materialne.
Obóz w Jercewie był podobny do dobrze zorganizowanej fabryki. Obowiązywały tam normy produkcyjne, ściśle określony czas pracy, pracownicy byli podzieleni na brygady. Pełno było biurokracji, a najlepiej pracujących robotników (tzw. stachanowców) nagradzano umieszczeniem ich na specjalnej liście. Zależnie od efektywności pracy dany robotnik był przydzielany do któregoś z trzech kotłów. Powodowało to, że więźniowie starali się więcej pracować, żeby móc więcej jeść. Było to jednak złudne, bo normy były zawyżone. Trudno było wypracować 100% normy, a co dopiero mówić o 125% i więcej… Powodem tego były drobne oszustwa, których dopuszczali się więźniowie, aby zawyżyć normę.
Podstawowym zadaniem więźniów była praca przy wyrębie lasu. Więźniów, którzy oddawali się temu zajęciu, nazywano „lesorubami”. Innymi zajęciami były: praca w tartaku, przy budowie dróg, w stacji pomp, elektrowni, przy wyładowaniu żywności.
Wszyscy więźniowie pracowali po 12-13 godzin na dobę. Wstawali o 5.30. Najcięższa była praca „lesorubów”, którzy pracowali w głębokim lesie, oddalonym 6-7 km od obozu, przy 40-stopniowym mrozie.
Praca więźniów służyła jednak nie tylko wytwarzaniu konkretnych materiałów dla obozowego „przedsiębiorstwa”. Była także sposobem na wyniszczanie więźniów, fizyczne i psychiczne, na poniżanie ich, łamanie ich psychiki. Połączona z głodowymi racjami żywnościowymi była rodzajem tortur, których celem było otępienie człowieka, pozbawienie go godności, uczynienie go narzędziem wytwórczym.
Praca była także sposobem na stopniowe mordowanie więźniów. Określenie „przejść przez las” odpowiada używanemu w obozach hitlerowskich „przepuścić przez komin”. Więźniów niewygodnych, takich, których chciano się pozbyć, wysyłano do lasu na pewną śmierć.
Praca miała jednak dla więźniów także pozytywny wymiar - paradoksalnie stanowiła potwierdzenie istnienia. Człowiek, który pracował, mógł mieć jakiś cel życia w obozie. Ci, którzy w trupiarni byli w grupie aktirowki, dostawali głodowe racje żywnościowe i powoli zbliżali się do śmierci. Praca była więc w obozie szansą na przeżycie.
“Obozowe zmory” - głód, choroby, śmierć
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
“Głód, głód... Potworne uczucie zamieniające się w końcu w abstrakcyjną ideę, w majaki senne, podsycane coraz słabiej gorączką istnienia. Ciało przypomina przegrzaną maszynę, pracującą na zwiększonych obrotach i zmniejszonym paliwie, zwłaszcza gdy w okresach przesilenia zwiotczałe ręce i nogi upodabniają się do starganych pasów transmisyjnych”, “Nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i z bólu” - pisze Grudziński. Dlaczego głód był dla więźniów tak dotkliwy?
Racje żywnościowe były w obozie katastrofalnie małe. Każdy więzień otrzymywał od 400 do 700 gramów chleba dziennie (zależnie od tego, do którego kotła zostali przydzieleni) i dwie łyżki zupy. Więźniowie próbowali zabić głód, pijąc wrzątek lub tzw. chwoję - wywar na igłach sosnowych, który pomagał na awitaminozę. Zazwyczaj więźniowie posiłek zjadali od razu.
Więźniowie próbowali na różne sposoby zdobywać jedzenie. Zazwyczaj po prostu kradli. Trudno było kraść od więźniów (zabraniały tego zresztą zasady ustanowione przez urków), jedyną więc okazją na dodatkowe zdobycie żywności były kradzieże z rozładowywanych wagonów. Chleb był swego rodzaju „walutą” - można było za niego kupić np. usługi wróżbity lub spowiedź od księdza.
Choroby były zjawiskiem powszechnym w obozie. Więźniowie zapadali na nie głównie z powodu niedożywienia. Nieuleczalnie chorzy trafiali do „trupiarni”, ale część z nich miała szczęście dostać się wcześniej do szpitala. Była to oaza szczęścia w okrutnym świecie obozowym. Trafiali tam chorzy z temperaturą powyżej 39 stopni. Dostawali leki na spadek gorączki, margarynę i cukier. Spali w czystej pościeli. Z powodu tych dobrych - jak na obóz - warunków w obozie często dochodziło do samookaleczeń.
Wszyscy więźniowie żyli w świadomości mogącej w każdej chwili nadejść śmierci. Grudziński opisuje, że w nocy w obozie słychać było krzyki więźniów - krzyki będące objawem lęku przed śmiercią, która mogła przyjść w każdej chwili. Śmierć w obozie była anonimowa, nie wiadomo było, co robiono ze zwłokami, więźniowie nie wiedzieli, czy ktokolwiek powiadamia o śmierci rodziny.
Głód, choroby i śmierć przedstawił Grudziński na kartach swojej powieści z niewyobrażalnym realizmem, bez upiększeń czy heroizacji bohaterów, którzy przeżyli te tak straszne chwile w obozie.
Ważne miejsca i instytucje obozu
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
Pieresylny
Baza transportowa. Przebywali tam więźniowie transportowani do innych łagpunktów.
Trupiarnia (kostnica)
Przebywali tu nieuleczalnie chorzy. W teorii służyła jako miejsce odpoczynku dla więźniów - po to, aby po pobycie tutaj mogli oni wrócić do normalnej pracy. W praktyce jednak była zazwyczaj ostatnim etapem przed śmiercią. Więźniowie w trupiarni dzielili się na dwie grupy - „aktirowkę” i „słabosiłkę”. Ci pierwsi w ogóle nie pracowali, drudzy byli przeznaczani do lżejszych robót. Więźniowie z „aktirowki” nie wzbudzali współczucia innych więźniów, wręcz przeciwnie Mówili oni o nich: “Barachło, śmiecie, darmo jedzą chleb”.
Izolator
Był to mały murowany domek otoczony drutami, w którym okna okienne były zakratowane. Nie było w nich w ogóle szyb, w izolatorze panował więc piekielny mróz, tym dotliwszy, że więzień tam przebywający nie miał nic do okrycia się w nocy. Odsyłanie do izolatora było formą kary, jaką wymierzano więźniom.
Łaźnia
Miejsce, gdzie więźniowie kąpali się co trzy tygodnie. Przy okazji czyszczono wtedy ich odzież, odwszawiając ją. Każdy więzień miał w łaźni do dyspozycji malutki kawałek szarego mydła, jedno wiadro wody ciepłej i jedno zimnej.
Barak “chudożestwiennoj samodiejatelnosti”
Miejsce rozrywki. Zwano je potocznie „kawecze” (skrót od kulturalno-wospitatielnoja czast`”). Normalnie znajdowała się tam biblioteka. W baraku urządzano też przedstawienia, w które więźniowie bardzo się angażowali.
Szpital
Była to oaza szczęścia w okrutnym świecie obozowym. Trafiali tam chorzy z temperaturą powyżej 39 stopni. Dostawali leki na spadek gorączki, margarynę i cukier. Spali w czystej pościeli. Z powodu tych dobrych - jak na obóz - warunków w obozie często dochodziło do samookaleczeń.
Dom Swidanij
Domem Swidanij nazywano skrzydło baraku, w którym więźniowie spędzali czas z krewnymi, przybyłymi na widzenia. Dom ten znajdował się na pograniczu obozu i świata wolnego. Zarówno więźniowie, jak i ich rodziny musieli wykazać wielki heroizm, by w końcu uzyskać zgodę. Więźniowie spotykali się z bliskimi ostrzyżeni, umyci, czysto ubrani i mieli surowy zakaz mówienia o warunkach życia w obozie. “Dom Swidanij” był - podobnie jak sami więźniowie - odpowiednio przygotowany: był to czysty umeblowany pokój z firankami i czystą pościelą.
Mechanizmy ideologicznej tresury
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Łagry w Jarcewie
W obozie w Jercewie więźniowie byli katowani zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Celem działań władz obozowych było zezwierzęcenie człowieka, uczynienie z niego marionetki, bezwolnej wobec systemu. Starano się, aby więźniowie zapomnieli o przeszłości i nie myśleli w ten sposób o przyszłości - aby nie myśleli o świecie poza obozem. Dążono do tego, aby rozbić wewnętrznie więźnia, aby pozbawić go jego tożsamości, człowieczeństwa - tak aby był on bezwolnym manekinem posłusznym władzy.
Sposoby działania systemu oparte na terrorze opisuje Grudziński w rozdziale „Ręka w ogniu”. Tortury fizyczne (bicie, katowanie) były tylko środkiem pomocniczym, dodatkiem do tortur psychicznych, których celem było złamanie człowieka. Podczas procesu wychodzono z założenia, że człowiek jest winny, przypisywano mu absurdalną winę i zmuszano do podpisania aktu oskarżenia.
Mechanizmy ideologicznej tresury przedstawione przez Grudzińskiego w „Innym świecie” pokazują totalitarny cel zniewolenia umysłów ludzkich, wykreowania rasy niewolników bezspornie posłusznych władzy.
Grudziński wobec “obozowej moralności”
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Gustaw Herling-Grudziński
Grudziński w całej swojej książce, opisując historie wybranych osób, podkreśla, że do rzeczywistości obozowej nie można przykładać „normalnych” norm moralnych. Pisze: “Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich”. Rzeczywiście, gdyby spojrzeć na rzeczywistość obozową normami ogólnoludzkimi, to przedstawia się nam nieciekawy obraz: więźniowie zezwierzęceni, perfidni, gotowi zabić dla kawałka chleba, brutalni, nieliczący się z innymi.
Grudziński nie potępia jednak wszystkich więźniów. Przy każdej postaci próbuje zrozumieć jej indywidualną historię i motywacje. Stara się przy tym spełnić prośbę więźniów, którzy mówili: “Mów całą prawdę, jacyśmy byli, mów, do czego nas doprowadzono”. Pokazuje więc nie tylko przykłady upadku moralnego, ale także przykłady osób, które nie poddały się i w okrutnych warunkach obozowych zdołały ocalić swoje człowieczeństwo.
Przykładów takich znajdziemy w „Innym świecie” całkiem sporo. Grudziński pokazuje, że w tak strasznych warunkach możliwa jest prawdziwa miłość (Fidorowna i Jarosław R.), że niektórzy ludzie są gotowi oddać życie za innych (tu przykład samego autora), że obsługa szpitala miała serdeczny stosunek do chorych. Pokazuje więźniów, którzy szukają namiastki wolności - czy to w Domu Swidanij, czy to patrząc w fotografie swoich najbliższych (Kostylew). Przykładem heroicznej postawy są siostry zakonne - męczenniczki za wiarę.
Ciekawie na tym tle wygląda końcowa scena „Epilogu”. Grudziński nie usprawiedliwia współwięźnia, który przyszedł do niego oznajmiając, że zdradził swoich towarzyszy. Dlaczego? Dlatego że uważa, że w stosunku do człowieka żyjącego na wolności powinno się stosować inne normy moralne niż w stosunku do człowieka „zlagrowanego”.
Temat moralności, poruszany w „Innym świecie”, stanowi polemikę Grudzińskiego z Tomaszem Borowskim i jego „Pożegnaniem z Marią”. Grudziński chciał pokazać, że totalitaryzm nie musi powodować w ludziach rezygnacji z wszelkich wartości.
Inny świat jako zbiór opowieści biograficznych
Cały „Inny świat” można uznać za zbiór opowieści biograficznych. Grudziński w swojej książce opowiada przede wszystkim własną historię, ale sporo uwagi poświęca także swoim towarzyszom niedoli. Źródłem wiedzy o współwięźniach są rozmowy z nimi, Grudziński powtarza też opowieści zasłyszane od innych. Wiele tematów, które porusza w nich narrator, było zabronione, ich poruszanie groziło przedłużeniem wyroku, a nawet śmiercią. Często blokowało to rozmówców, ale szczera rozmowa była okazją do wyrwania się z tragicznej atmosfery obozu.
Opowieści snute przez narratora są od siebie niezależne, dlatego książkę można określić mianem zbioru mikronowel biograficznych. Wspólna dla nich jest postać narratora - Grudzińskiego. Poza tym w powieści przeplatają się historie ukazujące różne typy ludzi i ich postawy w sytuacjach ekstremalnych:
Gorcewa,
“Zabójcy Stalina”,
trzech Niemców - Hansa, Stefana i Ottona,
Michaiła Kostylewa,
Michaiła Stiepanowicza W.,
Niemca S.,
Pamfiłowa,
Rusto Karinena,
Sadowskiego,
M.,
B.
Poetyka Innego świata
Gatunek
Trudno jest dokładnie określić, jakim gatunkiem jest „Inny świat”. Sam Grudziński nazywa swoje dzieło „zapiskami”. Wydaje się, że utwór można określić mianem niejednolitego gatunkowo. Znajdziemy w nim elementy wspomnień, pamiętnika, reportażu, powieści, noweli, eseju.
Narracja
W „Innym świecie” narracja jest autorska - autora utworu można utożsamiać z narratorem. Z biografii Grudzińskiego wiemy, że przebywał on w obozie w Jercewie i że chciał w swojej powieści opisać prawdziwe zdarzenia. Autor-narrator nie przytacza jednak tylko suchych faktów, analizuje je, ocenia, przedstawia z własnej perspektywy. Opisywane wydarzenia są też nierzadko okazją do snucia przez narratora pogłębionych refleksji.
Kompozycja
Utwór jest podzielony na dwie części, każda liczy po 11 rozdziałów. Rozdziały są zazwyczaj zazwyczaj w niewielkim stopniu uzależnione od siebie. Poszczególne rozdziały opisują historie różnych osób, zwyczaje obozowe, instytucje życia obozowego bądź zawierają uogólnione refleksje narratora.
Jercewo po latach (fragmenty reportażu Dziennik północny)
Łagry w Jarcewie
19 stycznia
Sześćdziesiąt lat temu - 19 stycznia 1942 roku - Herlingowi-Grudzińskiemu wręczono w łagrze w Jercewie bumagę ze zwolnieniem. Następnego dnia wieczorem Herling wyjechał z Jercewa pociągiem relacji Archangielsk - Wołogda. "Z pagórka w pobliżu stacji widać było obóz jak na dłoni. Z baraków unosiły się w górę pionowe słupy dymów, w oknach paliły się światła i gdyby nie cztery sylwetki "bocianów", siekące noc długimi nożami reflektorów, Jercewo mogłoby uchodzić za cichą osadę tartaczną, zażywającą szczęścia i odpoczynku po ciężkim dniu pracy. Wytężywszy słuch, można było bowiem usłyszeć brzęk łańcuchów i kołowrotków studziennych - znamię nie zmąconego niczym spokoju od niepamiętnych czasów na ziemi".
Tak opisał Gustaw Herling-Grudziński sześć lat później w "Innym świecie" ostatni widok Jercewa.
*** Dziesięć lat temu - 19 stycznia 1992 roku (dobrze zapamiętałem datę, bo to moje urodziny) - przyjechaliśmy pod wieczór do Jercewa pociągiem relacji Wołogda - Archangielsk.
Pociąg w Jercewie stoi minutę, ledwie wysiądziesz, rusza dalej. Jercewo wciąż jest "posiołkiem zamkniętym", od 50 lat nic tutaj się nie zmieniło. Zony jak były za Herlinga, tak i teraz są...
Patrzę z pagórka w pobliżu stacji na baraki, z których unoszą się w górę pionowe słupy dymów, w oknach palą się światła i gdyby nie cztery sylwetki "kogutów", siekące noc długimi nożami reflektorów, to Jercewo można by wziąć za cichą osadę tartaczną, zażywającą odpoczynku po ciężkim dniu pracy. (Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w t e k ś c i e - rozumianym w obu znaczenich łacińskiego textum - p o s t r e a l i s t y c z n y m, jeśli - rzecz jasna - "Inny świat" uznajemy za prozę realistyczną.)
Wyprawę do Jercewa przedsięwzięliśmy w Wołogdzie, gdzie przypadkiem rzuciłem okiem na mapę i ze zdziwieniem zauważyłem, że z Wołogdy do Jercewa ręką podać. Piszę "ze zdziwieniem", bo dotąd wierzyłem Herlingowi na słowo, że Jercewo leży nad Morzem Białym... Tymczasem wychodzi, że Jercewo od Białego Morza dzieli 450 wiorst, słowem - to jakby powiedzieć, że Kraków leży nad Bałtykiem. O ile Herlinga tłumaczy licencja poetycka, to czymże wytłumaczyć badaczy ("owadzich nóżek") jego twórczości, powtarzających za nim ową czusz', nie zadawszy sobie trudu spojrzenia na mapę? Natomiast od Wołogdy Jercewo leży o parę godzin jazdy pociągiem.
Dasza S. z domu-muzeum Szałamowa w Wołogdzie objaśniła mi, jak dotrzeć ze stacji w Jercewie do gościnicy (w niej zazwyczaj nocują konwoje...), aby zrazu nie podpaść. Po wyjściu z pociągu postawiliśmy więc kołnierze, twarze skryliśmy w szalikach, czapy na oczy i pewnym krokiem wprost przed siebie, potem na prawo po głównej ulicy posiołka. Było minus trzydzieści parę, nad każdym domem snop dymu, niebo iskrzaste, księżyc na czubkach brzóz, w ich kępie coś czernieje, czyżby pomnik, nie, to nie pomnik, a bałwan śniegowy (ze szlifami!), śnieg poskrzypuje, pacan w uszance zjeżdża na tyłku ze śnieżnej górki i czasem nas mija człowiek zakutany jak tłumok, z pustym obłoczkiem pary z ust. Niczym z komiksu o niemych.
Gościnica dla konwojów przypomniała mi schroniska w Beskidach lub Tatrach z lat sześćdziesiątych... Ciepło, zapach dymu z drew, paru mużyków smaży jaja na prymusie w kuchni, w recepcji babula - ledwie widzi... Weronika daje jej swój paszport i moją akredydację (stoję z boku, twarzą w szalu), babula nie pojmuje, co oznacza: inostrannyj korrespondient, w moim imieniu nie rozróżnia płci? W końcu wpisuje nas do księgi meldunkowej jako dwie korespondentki z Moskwy i daje nam dwa najlepsze pokoje, połączone wewnętrznymi drzwiami.
Mamy więc przed sobą całą noc, rano mogą nas stąd wyprosić. Po rozpaleniu w piecach (pali się od korytarza), kiedy ogień zabuzował, wychodzimy z gościnicy w stronę zony, którą widać w łunach reflektorów. Po kilkudziesięciu metrach raptem po obu stronach wyrastają z ciemności drewniane zabory z "kogutami" na rogach. Reflektory z "kogutów" raz za razem omiatają zonę "długimi nożami świateł". Idziemy wąskim korytarzem między dwiema ścianami z desek o wysokości - bo ja wiem - czterech, pięciu metrów i z kłębami drutu kolczastego po wierzchu. Można powiedzieć, że przeniknęliśmy z posiołka do zony - jak z jawy do snu - niezauważalnie.
Dopiero nazajutrz wyjaśniło się, że w nocy szliśmy ulicą rozdzielającą zonę mieszkalną od zony pracy. Ulicą tą mają prawo chodzić wolni mieszkańcy posiołka, chociaż de facto to obszary jercewskiego łagru. Zresztą, granica pomiędzy posiołkiem a zoną to rzecz w Jercewie nader umowna, o czym też mieliśmy się przekonać nazajutrz. Lecz na razie jest noc. Zza zakrętu wychodzi patrol, wprost na nas: trzech byków w szynelach i papachach z automatami i psami. Śnieg skrzypi, ślisko, pośliznąłem się. Przeszli.
Zatoczyliśmy łuk i wyszliśmy z zony. Do gościnicy wracaliśmy po cięciwie łuku. Wtem zapachniało samogonem i przypomniało mi się, że dzisiaj są moje urodziny, a my alkoholu nie mamy ani grama i kupić go nie ma gdzie, bo sklep w Jercewie po pierwsze - zamknięty, a po drugie - sprzedają w nim tylko swoim. Zapach fuzla był coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zrównaliśmy się z domem, co do którego nie miałem żadnych wątpliwości, że to on właśnie fuzlem zionął... Zaryzykowałem i pchnąłem drzwi wejściowe. W sieniach ciemno, z lewej szpara brudnego światła, po omacku nacisnąłem i znalazłem się w oparach bimbru. Przez chwilę nic nie widziałem, po chwili jak z tumanu wyłonił się zapyziały mużyk i podał mi stakan mętnożółtej cieczy. Spróbowałem, żgnęło.
- Poł litra za czerwoniec.
- Biorę.
W gościnicy urządziliśmy moje urodziny: Weronika pocięła na plasterki sało od Jesipowa z Wołogdy i oczyściła czosnek, ja dorzuciłem drew do pieca; w numerze zrobiło się żarko. Za ścianą ktoś grał na bajanie i pijanym tenorem ciągnął błatny romans ze wszech sił. Pierwszy toast wypiliśmy za Herlinga. Rano walenie w drzwi. Otwieram z boduna. W drzwiach baba w mundurze (... a może mi się zwidziało, że była w mundurze?). Naczelnik gościnicy.
- A wy kto? - na jej twarzy malowało się zdumienie, wszak oczekiwała dwóch korespondentek z Moskwy, a tutaj jej otwiera mużyk w slipach. I w dodatku z kociokwikiem.
Próbuję wyjaśnić, lecz mi przerywa pytaniem o razrieszenije. Mówię, że przyjechaliśmy w nocy i do komendanta Uprawlienija dopiero się wybieram.
- Togda potoropities', skoro obiediennyj pierieryw - warknęła speszona i huknęła drzwiami.
Przy wejściu do Uprawlienija cerber w szynelu. Biorę rozpęd i wbiegam do środka, cerber za mną.
- Nielzja - ryczy - nielzja.
Skręcam w prawo, sekretariat, cerber chwyta mnie za rękaw, ja za klamkę, za biurkiem dziewczę ze szlifami, rzucam na blat moje udostowierienije, dziewczę gromi cerbera spojrzeniem, ten chwost pod siebie i zamyka drzwi. Dziewczę ogląda akredytację (akuratny manicure), ja mówię, że chcę do komendanta, dziewczę znika w gabinecie obok, po chwili wraca i każe czekać. Przyglądam się jej: ładna. Ciemne, prawie granatowe włosy, nieco skośne oczy, filigranowe usta. Piersi w mundurze.
Tymczasem do gabinetu obok jeden po drugim wchodzą oficerowie ochrony, dostrzegam stopień majora, podporucznika, ba - żebym to ja się znał na pagonach. Po dziesięciu minutach wyzywają mnie.
Wchodzę do długiego pokoju, stoły ustawione w ruską bukwę, za krótszym ramieniem siedzi szarża w randze pułkownika, za dłuższym sześć szarży niższych rang. Nad główną szarżą wisi portret Dzierżyńskiego (ot, i tu rodak na ścianie), na szafie stoi jego brązowy biust. Siadam na jedynym krześle od wewnętrznej strony bukwy, twarzą do pułkownika Kuzienkowa - tak się główna szarża przedstawiła, mówiąc, że jest komendantem Uprawlienija - i gabinecie zaległa cisza.
- Czto wam nado?
Wyjaśniam, że równo 50 lat temu został stąd zwolniony polski pisarz Gustaw Gierling-Grudziński, a że według ustaw rosyjskich po 50 latach akta mogą być odtajnione, więc po pierwsze, chcę zobaczyć teczkę z jego licznym diełom, a po drugie, chciałbym odwiedzić parę łagpunktów, o których Gierling-Grudziński pisze w swej książce o Jercewie: Kruglicę, Mostowicę, Ostrownoje i Drugą Alieksiejewkę.
Druga Alieksiejewka odpadła zrazu, tam zimą nie przejechać - to raz, a dwa - tam już nic nie ma. Las... I Ostrownoje tylko w lecie funkcjonuje, tam w lecie łagier dla dzieci urządzili, kolonie letnie dla dzieci wolnonajemnych. Pozostaje Kruglica i Mostowica, po obiedzie major Gusiew nas zawiezie. Co do teczki zaś, hm.
- Znajetie nomier zakliuczjonnogo?
- 18/72.
Pułkownik Kuzienkow wydał przez telefon dyspozycje i po dziesięciu minutach miałem teczkę Herlinga w rękach, i ręce mi zadrżały... Teczka Herlinga! Zacząłem ją przeglądać, kartkować.
- Nu, wot, wasz Gierling był u nas stachanowcem - rzucił mi przez ramię major Gusiew, pokazując palcem tablicę norm. Normy Herlinga wszędzie przekraczały 150 proc., a niekiedy sięgały do 200 proc.
Rozbestwiony powodzeniem, zrobiłem błąd. Zamiast od ręki spisywać dieło Herlinga, zapytałem, czy mogą mi je tutaj sfotografować.
- A kak że.
Umówiliśmy się z Gusiewem, że po obiedzie zajedzie po nas do gościnicy. Mieliśmy dwie godziny na zwiedzanie Jercewa.
Posiołek Jercewo - po prawej stronie, patrząc z pociągu na Archangielsk - to trzy uliczki równoległe do drogi żelaznej, poprzerastane brzozami. Uliczki z jednego końca zakręcają do stacji, z drugiego utykają w zonie. Zabudowa mieszana, trochę jednopiętrowych baraków z 2-3 klatkami schodowymi (na każdej klatce cztery mieszkania: dwa na parterze i dwa na piętrze), śród baraków domy jednorodzinne i dwurodzinne, czasem z banią albo z chlewem, niekiedy z jednym i z drugim. Pośrodku posiołka barak otoczony zaborem z drutem kolczastym i dwoma "kogutami" na przeciwległych rogach.
- Eto szkoła, my jejo remontirujem - wyjaśnił major Gusiew po obiedzie. Okazuje się, że remonty domów w posiołku wykonują zekowie, więc każdy dom do remontu należy najprzód otoczyć zaborem z "kogutami" i naciągnąć drut kolczasty, a dopiero potem można wpuszczać tam brygadę z zony.
- Ten także remontujecie - zapytałem w Mostowicy (obecnie posiołek dla zwolnionych z łagru bez prawa wyjazdu), wskazując niewielki barak za zaborem z drutem kolczastym.
- Niet, eto miestnyj wytriezwitiel.
- Czyli izba wytrzeźwień. Uhm.
W Kruglicy nic ciekawego, tam żyją ci, których zwolniono z zony, ale nie mieli gdzie pójść. Żenią się, płodzą, wolnonajemni i niepotrzebni, bo kryzys (... roboty teraz mało, nawet nie dla wszystkich zeków starcza). Ot, i żyją z ogrodów, co niektórzy trzymają krowy, niektórzy - świnie i kury. Nieliczni mają szczęście: pracują na lesopowale. Czemu szczęście? Bo zawsze parę rubli wpadnie na lewo. Za drzewo.
Po drodze major Gusiew się rozgadał. Opowiadał o ojcu, który stał na wyszce w czasach, kiedy Gierling tu pracował. Tak, ojciec mógłby o łagrze sporo opowiedzieć, on go widział z góry, a Gierling... Cóż, Gierling siedział jako ten królik w klatce i mógł opisać łagier od króliczej nory. Droga wiodła to polem, to lasem, aż wjechaliśmy w wieś bez nazwy i zobaczyłem dom północny (pierwszy w życiu) i wlubiłem się z miejsca (pisałem o tym gdzie indziej...). Major Gusiew powiedział, że niedaleko, we wsi Tajwenga, można tanio kupić podobny nad jeziorem. Obiecał, że jeśli w lecie przyjadę, to mi pokaże, jak tam trafić, bo w zimie tam trafić nie sposób.
Po powrocie do Uprawlienija szum. Okazało się bowiem, że żadnej teczki nie mieli prawa mi pokazywać bez pisemnego razrieszenija generała Striełkowa z Moskwy i w ogóle bez jego zgody nie mogę przebywać na terenie Jercewa. - No, ty mołodiec - rzekł na pożegnanie pułkownik Kuzienkow, wsadzając nas do ekspresu moskiewskiego. - K nam daże russkije korrespondienty nie popadajut. Dlatego zgłupieli.
Mariusz Wilk
Przedruk z: "Plus Minus" (sobotni magazyn dziennika "Rzeczpospolita"), 03.08.2002
Mariusz Wilk -
prozaik, eseista, dziennikarz; absolwent polonistyki we Wrocławiu. Działacz opozycji demokratycznej. Pierwszy rzecznik prasowy Lecha Wałęsy. W stanie wojennym ukrywał się, później aresztowany (1982-83). Po amnestii we Francji i Stanach Zjednoczonych. Od roku 1991 w Związku Radzieckim/Rosji jako korespondent "Gazety Gdańskiej", później "Kultury". Od jesieni 1992 mieszka na Wyspach Sołowieckich. Opublikował: "Konspira" (1984; wraz z Maciejem Łopińskim i Marcinem Moskitem (Zbigniew Gach), "Black end red" (1991), "Wilczy notes" (1998).
Inny świat (reportaż z Jercewa)
Łagry w Jarcewie
- Uśmiechnij się Griszyn, będą robić zdjęcie - woła do kierowcy ciężarówki, wyjeżdżającej z leśnej zony, naczelnik kolonii karnej w Jercewie. Griszyn jest więźniem jednego z dwu działających jeszcze w Jercewie zakładów karnych. Dostał dziesięć lat za zabójstwo. Sprawuje się dobrze i wychodzi czasami na przepustki. Zresztą jest kilka godzin dziennie na wolności, bo sam wozi drzewo z lasu do składu przy bocznicy kolejowej, odległej o jedenaście kilometrów.
W lesie kilkunastu jego więziennych towarzyszy zwala drzewa z samochodu. Są to topole i brzozy. Wyrosły na miejscu sosnowego lasu wyrąbanego kilka dziesiątek lat temu przez pierwszych drwali. Byli nimi wygłodzeni, półżywi i obdarci więźniowie GUŁagu. Jednym z nich był Gustaw Herling-Grudziński, który nazwał to miejsce "Innym światem". W jercewskim łagrze spędził prawie dwa lata. Tutaj pracował, głodował, chorował na cyngę, był oblepiony cieknącymi wrzodami. Tutaj starał się znaleźć bratnią duszę, oferując swą miłość młodej Polce, córce oficera z Małodeczna, przybyłej w styczniu 1941 roku. Ona wybrała jednak los obozowej dziwki, walczącej o przeżycie za każdą cenę. Nie była wyjątkiem.
Dzisiejsze Jercewo to także inny świat. Jest dziwacznym skansenem GUŁagu, w którym tętnią jeszcze resztki życia. Natykamy się tu wciąż na wieże strażnicze, kilometry drewnianych ogrodzeń, oplecionych drutem kolczastym, dziesiątki rozpadających się baraków. Niewiele się one różnią od baraków dzisiejszych więźniów. Ostatnia rozpadła się baza. W czasach Grudzińskiego był to punkt przeładunku żywności, gdzie pisarz jakiś czas pracował. Jeszcze nie tak dawno miejsce to uchodziło za oazę dobrobytu, gdyż składowano tu tzw. towary deficytowe. Ordery przodownikom pracy wręczał kosmonauta Piotr Zudow.
Na dobrą sprawę Jercewo powinno zniknąć z powierzchni ziemi już dawno. Agonię czterotysięcznego pasiołka przedłuża kolonia karna, spadkobierczyni GUŁagu, która daje zatrudnienie większości mieszkańców. Etat w tutejszych warunkach rzadko kojarzy się jednak z pensją, źródłem dochodu. Zatrudnienie to ułuda, że człowiek nie został już całkiem sam, porzucony przez wszechpotężny niegdyś aparat państwowy na pastwę północnych mrozów i wiatrów.
Nie widać już dzisiaj w Jercewie śpieszących do wyrębu obdartych więźniów. Obecni więźniowie przewożeni są do lasu samochodami, są odpowiednio ubrani, nawet na mróz sięgający czasami czterdziestu stopni. Ich racje żywnościowe składają się wprawdzie z 500 gramów chleba dziennie - jak za czasów GUŁagu - ale, w przeciwieństwie do swych poprzedników, dostają jeszcze nieco mięsa, ryb i warzyw. Nie skarżą się na wyżywienie. Wiedzą, że powodzi im się lepiej niż wielu członkom więziennego personelu, którzy mroźną nocą, przy rozpalonych ogniskach, stoją w kolejce po chleb, otrzymywany w zamian za pensje.
W roku ubiegłym zakład otrzymał, wraz z nędznym groszami, zgodę ministerstwa na sprzedaż części drewna i przeznaczenie tych pieniędzy na własne utrzymanie, jednakże nie na płace dla personelu. Zgodnie ze ściśle przestrzeganym i kontrolowanym przez najwyższe, moskiewskie władze regulaminem więziennym odbywający kary muszą otrzymać swe "pajki", czyli normy żywnościowe. O cywilnym i mundurowym personelu zony nikt w Moskwie nie pamięta. Niech sobie radzą sami.
Kolonia karna w Jercewie nie jest zwykłym więzieniem. Jest przedsiębiorstwem produkcyjnym, które eksploatuje tanią siłę roboczą. Dokładnie tak samo było za czasów Grudzińskiego. Więzień Jercewa teoretycznie zarabia dzisiaj rocznie 1,5 tys. rubli (ok. 70 dol.) Po rozlicznych potrąceniach nie pozostaje mu nic. Taki był właśnie system GUŁagu, który unicestwiał rzesze domniemanych i garstkę prawdziwych wrogów państwa sowieckiego, zmuszając ich przed śmiercią do oddania wszystkich sił dla dobra systemu.
Dzisiejszy system unicestwia tych, których wychował stary system. Od dawna nie ma co do tego złudzeń 78-letnia Aleksandra Aleksandrowna Piwkowa, która jako młoda dziewczyna została powołana do służby strażniczej w marcu 1943 roku. Dwa lata była strażniczką na "pięćdziesiątym drugim". Był to podobóz "dochodiagów", czyli schorowanych więźniów na wykończeniu - to opisana przez Grudzińskiego "trupiarnia". - Najgorszy był zaduch w barakach - wspomina po ponad pół wieku Aleksandra. Wiedziała doskonale, że pilnowani przez nią więźniowie byli "politycznymi", skazanymi na mocy artykułu 58. Kodeksu Karnego.
- Błagali nas o żywność, której sami nie mieliśmy - opowiada Aleksandra, mieszkająca do dzisiaj na terenie byłego obozu w Jercewie. Skarży się, że po czterdziestu latach pracy zasłużyła na głodową emeryturę w wysokości 409 rubli, osiemnaście dolarów. W miejscowym sklepie może za to kupić sześć kilogramów masła lub sera. Kartofle kosztują 2,5 rubla, ale nikt ich nie kupuje, bo wszyscy mają swoje, wyhodowane w ciągu krótkiego północnego lata. Ziemniaki są podstawą diety tutejszych mieszkańców. Czasami uda się coś upolować w lesie, w którym nie brak dzikiej zwierzyny. Są i wilki, które zimą podchodzą pod pasiołek, polując na bezdomne psy.
- Za pięć lat Jercewo zniknie z mapy Rosji - twierdzi naczelnik więzienia Aleksander Borysow. Jego zdaniem wyrąb lasów był zawsze w Rosji dotowany. W moskiewskiej kasie pieniędzy nie ma już dawno. Tymczasem rosną koszty wyrębu drzewa, jego obróbki oraz transportu. O nabyciu nowego sprzętu można jedynie marzyć. W dodatku około stu tysięcy niewolników GUŁagu przez ostatnie dziesięciolecia wyrąbało już las w okolicach Jercewa niemal do cna. Wartościowego drewna jest coraz mniej.
Z każdym rokiem maleje liczba mieszkańców miejscowości, która jest dzisiaj jednym wielkim więzieniem - zarówno dla kryminalistów, jak dla tych, którzy ich pilnują. Wyjeżdża, kto może.
W okolicznych zagajnikach pozostaną na zawsze kości tysięcy ofiar GUŁagu. Jercewo było jedną z największych wysp całego archipelagu, potężnym centrum kargopolłagu, złożonym z dziesięciu obozów, podobozów, kolonii, zon i innych jednostek ogranizacyjnych perfekcyjnie pracującej machiny kaźni. Jeśli wierzyć danym Herlinga -Grudzińskiego, w 1940 r. w kargopolłagrze pracowało 30 tys. łagierników. Z innych ocen wynika, że łagierników było prawie ćwierć miliona. Ilu było Polaków, nie wie nikt.
Inny świat - cytaty
" (...) za `prawdziwy' głód uważaliśmy tylko taki stan, w którym na wszystko dookoła patrzy się jak na obiekt do zjedzenia."
(Część 2: Zapiski z martwego domu)
"Taki jest jednak zawsze pierwszy odruch beznadziejności: wiara, że w samotności cierpienie zahartuje się i wysublimuje jak w ogniu oczyszczającym. Mało ludzi potrafi naprawdę znieść samotność, ale wielu marzy o niej jak o ostatniej ucieczce. Podobnie jak myśl o samobójstwie, myśl o samotności bywa najczęściej jedyną formą protestu, na jaką nas stać, gdy wszystko zawiodło, a śmierć ma w sobie jeszcze ciągle więcej grozy niż uroku."
(Część 1: Praca, dzień po dniu)
"Dante nie wiedział, że nie ma na świecie cierpienia większego, niż doznawać szczęścia na oczach nieszczęśliwych, jeść w obecności głodnych."
(Część 2: Ural 1942)
" Tylko w więzieniu łatwo jest zrozumieć, że życie bez czekania na cokolwiek nie ma najmniejszego sensu i wypełnia się po brzegi rozpaczą."
(Część 1: Praca, dzień po dniu)
" Ale czy może być większa tortura niż nagłe uświadomienie sobie, że ta nadzieja była tylko złudzeniem podnieconych zmysłów?"
(Część 1: Praca, dzień po dniu)
" (...) jeśli człowiek nie ma w życiu jakiegoś określonego celu - (...) to musi mieć przynajmniej na co czekać."
(Część 1: Ręka w ogniu)
" Tylko w pochłaniającej wszystko pustce samotności, w ciemnościach zacierających kontury świata zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą aż do granic zwątpienia (...)."
(Część 1: Zmartwychwstanie)
" Byłem jak ślepiec, który odzyskawszy wzrok, obudził się w próżni pełnej luster, odbijających tylko jego własną samotność."
(Część 1: Zmartwychwstanie)
" Dobrze jest mówić o nadziei tym, którzy oczekują czegoś od przyszłości; ale jak natchnąć nią człowieka zbyt słabego, aby położyć kres swoim cierpieniom własną ręką?"
(Część 2: Krzyki nocne)
"(...) dla patrzących z boku wieczność trwa tyle co zmrużenie oka, a dla skazanych na swój los zmrużenie oka trwa wieczność."
(Część 2: Zapiski z martwego domu)
" Są tajemnice, które łączą, są jednak i takie, które w wypadku klęski na zawsze - dzielą."
(Część 2: Zapiski z martwego domu)
"(...) szczęście nie jest nigdy dla biorących tym, czym wydaje się dającemu."
(Część 2: Męka za wiarę)
" Dawniej rzucano niewolników lwom na pożarcie, teraz rzuca się lwy na pożarcie niewolnikom."
(Część 1: Zabójca Stalina)
"Jaki ból sprawia uświadomienie sobie nicości i błahości celu naszych oczekiwań, gdy zostają wreszcie spełnione! Lepiej jest jest czekać, spodziewając się rzeczy nieosiągalnych nawet, niż mieć wiedzę, że się posiada nikły zaledwie cień dawnych pragnień."
(Część 1: Wychodnoj dień)
" (...) nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i bólu."
(Część 2: Głód)
" (...) i jedynego pragnienia, jakie odczuwa podświadomie każdy człowiek - przetrwania w pamięci innych."
(Część 2: Krzyki nocne)
" Życie (...) jest jak fala morska. Utrzymasz się na grzbiecie - wyrzuci cię na bezpieczny brzeg; nie utrzymasz się - poniesie cię coraz dalej od brzegu."
(Część 2: Zapiski z martwego domu)
"Z nie spotykaną u nikogo innego zaciekłością i pasją przesadzali teraz w swojej nienawiści, tak jak niegdyś przesadzali w swej miłości."
(Część 2: Zapiski z martwego domu)
"Człowiek nie może żyć nie wiedząc po co żyje"
"Boże daj mi samotność gdyż nienawidzę ludzi"
"Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym i odzyskaniem indywidualności"
“ Przekonałem się wielokrotnie, że człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach, i uważam za upiorny nonsens naszych czasów sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich...”
„Nie wolno człowiekowi tworzyć nieludzkich warunków, bo człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach.”
„Można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi”