A Matter of Convenience


A Matter of Convenience

Autor: spotzle

Tłumaczenie: Dahrti

Between men and women there is no friendship possible.
There is
passion, enmity, worship, love, but no friendship.

(Pomiędzy mężczyzną i kobietą nie jest możliwa przyjaźń. Możliwa jest pasja, wrogość, uwielbienie, miłość, lecz nie przyjaźń)

Oscar Wilde



Rozdział I część I

Po raz piąty, odkąd wyszłam z pracy, spojrzałam na zegarek. Przerażająco szybko zbliżałam się do spóźnienia na ważne spotkanie i zaczynałam się zastanawiać, czy aby w ogóle na nie dotrę.
Powinnam była pojechać taksówką pomyślałam kiedy autobus zatrzymał się by wypuścić kilka osób. To jest śmieszne! Dlaczego te przystanki są tak blisko siebie?! Autobus przyśpieszył tylko po to, by prawie natychmiast zwolnić i zabrać jeszcze kilku pasażerów. Myślałam, że autobusem dotrę na miejsce dostatecznie szybko. Nie wzięłam jednak pod uwagę korków, jakie o tej porze opanowują miasto.

Wstałam sfrustrowana i przepchnęłam się z trudem do wyjścia. Cudem udało mi się wyskoczyć z autobusu zanim kierowca zamknął drzwi. Niestety moje stopy wylądowały na krawężniku, przez co prawie się wywróciłam. Udało mi się jednak utrzymać w pionie. Poprawiłam szybko wszystkie swoje rzeczy i pobiegłam na północ przeciskając się przez ludzi podążających w przeciwnym kierunku. Dopiero kiedy dotarłam do skrzyżowania zorientowałam się, że poszłam w złym kierunku.

Jęknęłam w duchu, wściekła tak bardzo, że byłam na skraju łez. Zawróciłam i pobiegłam w drugą stronę, wyciągając równocześnie komórkę, by zadzwonić do mojej najlepszej przyjaciółki.
„Chyba oszalałam przeprowadzając się tutaj!” załkałam do słuchawki, próbując złapać oddech w biegu. „Komunikacja jest tragiczna i w promieniu pięciu mil nie ma niczego, na co byłoby mnie stać. O czym ja myślałam słuchając Ciebie?”
„O tym, że chciałabyś spędzać więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi i rodziną.” Odpowiedziała Alice używając swojego najsłodszego tonu.
“Ty tak myślisz, Alice. OK. Zupełnie się zgubiłam. Jak mam dotrzeć na Elliott Avenue?” zapytałam odgarniając włosy z twarzy.
„Gdzie teraz jesteś?”
„Jestem…” rozejrzałam się dookoła, szukając jakiegoś znaku, albo adresu na budynku, albo jakiejkolwiek wskazówki gdzie jestem. „Nie mam najmniejszego pojęcia. Dlaczego niczego nie poznaje? Seattle nie zmieniło się chyba aż tak bardzo odkąd wyjechałam!”
Usłyszałam chichot Alice w słuchawce. „Po prostu kieruj się na zachód Bello. Kiedy dotrzesz do Puget będziesz wiedziała, że poszłaś za daleko”.
„Nie mogłabyś być trochę bardziej pomocna?” zapytałam nadąsana.
„Nie mogę Ci pomóc, jeśli nie potrafisz mi powiedzieć, gdzie teraz jesteś. Czy widzisz coś znajomego?”
Dotarłam do końca ulicy i zobaczyłam wodę.
„Hmmm… tak! Jestem kilka przecznic od Sound”. Przyspieszyłam jeszcze bardziej i przebiegłam na światłach na drugą stronę ulicy. „Tak! To tu! Już widzę! Dziękuję Alice!” krzyknęłam radośnie, czując nieopisaną ulgę na widok znajomego budynku.
„Cieszę się, że mogłam pomóc” stwierdziła Alice. „Jeszcze raz… gdzie właściwie idziesz?”
„Mówiłam Ci wczoraj wieczorem, że będę szukać mieszkania po pracy. I teraz jestem…” zerknęłam na zegarek próbując złapać oddech w biegu „… 20 minut spóźniona! Cholera! Ktoś już je na pewno wynajął!”
„Wątpię, Bello. Zresztą będzie mi więcej niż przyjemnie, jeśli zostaniesz u mnie i Jaspera tak długo, jak będziesz potrzebować.”
Zwolniłam tempo do szybkiego marszu, próbując ustabilizować oddech. „Dziękuję Alice, ale mieszkam u Was od trzech tygodni i czuję się jak piąte koło u wozu”. Kamienica była już tylko kilka metrów przede mną. Przywarłam do ściany budynku unikając grupki ludzi zmierzających w przeciwnym kierunku.
„No cóż… Przynajmniej będziemy mogły zacząć szukać dla Ciebie chłopaka jak się już urządzisz w nowym mieszkanku…”
Błagam… wszystko tylko nie kolejna runda „Wyswatajmy Bellę!” W tym momencie poślizgnęłam się tuż przed szklanymi drzwiami kamienicy. Byłam bardziej niż spóźniona, ale „Alice Wyruszająca Na Misję” była troszkę bardziej naglącą sprawą, niż poszukiwanie mieszkania. Przecież zawsze mogłam w ostateczności spać na Lincoln Square prawda? Dużo ludzi tak robi…
„Alice…” zasyczałam do słuchawki, próbując rozmawiać przez telefon i wygrać pojedynek z drzwiami oraz moimi rzeczami w tym samym czasie. „Jestem nowa w pracy, właśnie znowu przeprowadziłam się na drugi koniec kraju!” - udało mi się nareszcie otworzyć drzwi - „Ani mi się waż umawiać mnie z kimkolwiek! Ach! Przepraszam!”

Moje mało zwycięstwo nad drzwiami zakończyło się wpadnięciem na osobę stojącą po drugiej stronie, uruchamiając całą lawinę nieszczęść - upuściłam na chodnik moją teczkę, telefon, a mężczyzna, na którego wpadłam, rzucił na ziemię swoje rzeczy i objął mnie w pasie ratując mnie w ostatniej chwili przed upadkiem. Ale i tak zdołałam zdeptać obie jego stopy zanim odzyskałam moją wątpliwą równowagę.

Poczułam, że cała się czerwienię z zażenowania. Takie sytuacje były całkowicie w moim stylu. Przepraszając z całego serca próbowałam zebrać moje rzeczy rozrzucone po całym chodniku. Kątem oka zobaczyłam jakiś papier, który właśnie wleciał na ulicę. Miałam nadzieję, że nie był ważny…

Alice zaczęła krzyczeć do telefonu: „Bella, co się stało?! Jesteś cała? Bella?”
„Wszystko porządku Alice” odpowiedziałam szybko podnosząc telefon i próbując uratować resztę papierów „Ja tylko… miałam mały wypadek. Zaczekaj chwilkę”.

Odłożyłam komórkę na chodnik i usłyszałam jedwabisty głos przy moim uchu. „Nic a nic się nie zmieniłaś, Bello Swan” zachichotał mój wybawca.
Zszokowana wypuściłam z płuc całe powietrze. Znałam ten głos, aż za dobrze. Kiedyś marzyłam o nim tak często, że prawie zaczęłam mieć omamy słuchowe. Czerwieniąc się jeszcze bardziej nieśmiało podniosłam wzrok i… natrafiłam wzrokiem na błyszczące zielone oczy mojej szkolnej miłości - Edwarda Cullena.

Zamrugałam kilka razy gapiąc się na niego jak ostatnia idiotka. „Uhm… Cześć” wykrztusiłam wreszcie.
Uśmiechnął się do mnie, pomagając mi zebrać z ziemi luźne kartki. Jego brązowe włosy lekko błyszczały w świetle zachodzącego słońca… Prawie przestałam oddychać - był równie perfekcyjny jak ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy… Sześć lat temu. I oto znów jestem, ofiara mojej wyjątkowej zdolności do potykania się o powietrze! Zdusiłam w sobie jęk. To nie był pierwszy raz, kiedy Edward cierpiał z powodu mojej niezgrabności.

Spodziewałam się, że się spotkamy, tylko myślałam o trochę innych okolicznościach. Alice i Jasper utrzymywali z nim kontakt po zakończeniu liceum i wspominali, że podobnie jak ja wrócił niedawno do Seatle. Wiedziałam, że Alice planuje ponowne zjednoczenie wszystkich swoich szkolnych przyjaciół. Ja ze swojej strony wciąż zastanawiałam się czy w tym czasie uciec z miasta czy nie.

Szybko oceniłam bałagan, jaki spowodowałam i aż jęknęłam głośno. Moja torebka także musiała się otworzyć, bo wszystko, co do niej upchałam tego ranka, także znajdowało się na chodniku. Zmówiłam króciutką modlitwę dziękczynną, ciesząc się, że nie miałam okresu w tym tygodniu. Jedyne, czego w tym momencie brakowała do pełni mojego upokorzenia, to kilku tamponów turlających się u moich stóp. Na szczęście nie uszkodziłam Edwarda, jednak nasze rzeczy pomieszały się całkowicie.
„Tak bardzo mi przykro, Edwardzie” westchnęłam, po raz kolejny próbując upchać wszystko z powrotem do torebki. Będziemy musieli potem usiąść gdzieś i na spokojnie porozdzielać nasze rzeczy.
„Pamiętasz mnie! Czuję się zaszczycony!” Uśmiechnął się do mnie szeroko, wypełniając swoją torbę naszymi rzeczami.
„Oczywiście, że Cię pamiętam! Byliśmy razem cztery lata w liceum” zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, uświadamiając sobie, jak to zdanie mogłoby być zrozumiane bez kontekstu. Zapomnij o wynajmowaniu mieszkania. Wczołgaj się do najbliższej dziury i umrzyj z upokorzenia, Bello.

Edward tylko zachichotał, wkładając do swojej torby ostatnie papiery. Podniósł się z wdziękiem zarzucając na ramię pasek torby i wyciągnął rękę by mi pomóc. Gapiłam się na nią bezmyślnie przez chwilę zanim zdołałam wyciągnąć moją w jego stronę. Edward grał na pianinie od podstawówki i miał najpiękniejsze ręce na świecie - długie, zgrabne palce i silnie wyrzeźbione ramiona. Zawsze pozbawiały mnie tchu, już od pierwszej klasy liceum, kiedy siedzieliśmy w jednej ławce na biologii. Przez całą lekcję gapiłam się na niego, choć bardzo się starałam tego nie robić… albo przynajmniej nie gapić się na niego zbyt ostentacyjnie. Mogłabym całymi godzinami patrzeć na jego poruszające się ręce. Jak tylko go dotknęłam poczułam impuls elektryczności przebiegający przez całe moje ciało.
Zadrżałam lekko i wypuściłam jego dłoń jak tylko mnie podniósł.

„Przepraszam.” powiedział szybko i spojrzał na mój telefon, który odłożyłam na ziemię, zbierając dokumenty. „Zapomniałaś chyba o czymś”. Głos Alice był coraz głośniejszy z każdą chwilą.
Spanikowałam. „O nie! Alice!” Podniosłam szybko komórkę i znów zaczęłam przepraszać, „Wybacz, Alice. Upuściłam telefon. Posłuchaj, oddzwonię do Ciebie później, dobrze? Jak tylko naprawię wszystkie szkody, jakie znów udało mi się spowodować”.

Poczułam, jak Edward śmieje się obok mnie cichutko. Stał tak blisko, że mogłam prawie posmakować jego zapach. NIE! Nie, nie, nie, nie, nie, NIE! Nawet o tym nie myśl, Swan!
„Co się stało? Kto to był?” zapytała Alice.
„Nigdy nie uwierzysz. Zobaczymy się później, OK?” powiedziałam błagalnie.
„Spokojnie, Bello. I powodzenia w polowaniu na mieszkanie”. Alice rozłączyła się szybko.

Zatrzasnęłam klapkę telefonu i zauważyłam, że szybka jest pęknięta. Będę musiała kupić sobie nową komórkę. Znowu. Świetnie. Po prostu doskonale. Włożyłam telefon do torebki i odwróciłam się do Edwarda, który trzymał dla mnie otwarte drzwi.
„Dziękuję” powiedziałam, idąc z nim ramię w ramię korytarzem.
Gdy tylko znaleźliśmy się w środku kamienicy zaczęliśmy wymieniać nasze rzeczy. Edward wciąż szedł powoli, a ja starałam się dotrzymać mu kroku najlepiej, jak potrafiłam. Niestety robienie trzech rzeczy na raz przekraczało moje możliwości koordynacyjno-ruchowe.

„Nie widziałem Cię tak długo. Co u Ciebie słychać?” zapytał próbując połapać się w ogromie papierów i innych rzeczy.
„U mnie? Świetnie!” Próbowałam zabrzmieć radośnie zastanawiając się równocześnie, jak wyglądam. Moja desperacka próba nie spóźnienia się na spotkanie zaowocowała jedynie zadyszką. Byłam cała mokra po biegu, a moje włosy zdołały wydostać się z kucyka i przylepiły się do mojej twarzy oraz szyi. Musiałam wyglądać jak jakieś straszydło, które właśnie uciekło z wariatkowa. „A u Ciebie?” zapytałam.
„Świetnie!” uśmiechnął się do mnie, delikatnie mnie przedrzeźniając. A ja znów poczułam się jak w liceum - zakochana nastolatka z trzepoczącym gwałtownie sercem, wilgotnymi ze zdenerwowania dłońmi i wszechobecnym rumieńcem. On natomiast zdecydowanie nie wyglądał jak straszydło…

Szybko odwróciłam wzrok, bawiąc się paskiem mojej torebki.
„Dokąd idziesz?” zapytał.
Wskazałam głową na biuro pośrednictwa nieruchomości. „Tutaj. Ale spóźniłam się pół godziny, pewnie nikogo już nie ma”.
Edward podszedł ze mną i po raz kolejny otworzył dla mnie drzwi. Staliśmy w drzwiach, wciąż blisko siebie, nadal wymieniając się rzeczami. Jego dłoń co chwilę delikatnie dotykała mojej.
Siedzący za biurkiem mężczyzna uśmiechnął się do nas uprzejmie. Zerknął najpierw na zegarek a potem na leżący przed nim terminarz. „Edward Cullen?” zapytał wstając i wyciągając dłoń w naszym kierunku. „Nazywam się Joe Murry”.
Spojrzałam na pośrednika zaskoczona. Czyżby Edward także szukał mieszkania? Czy właśnie straciłam moje na jego korzyść? Westchnęłam pokonana.
Edward uścisnął jego rękę. „Miło mi. To Bella Swan” powiedział wskazując na mnie.
Uśmiechnęłam się nerwowo i także uściskałam jego dłoń. „Przepraszam za spóźnienie”.
Joe uśmiechnął się tylko. „Nic się nie stało. Najważniejsze, że wszyscy wreszcie dotarli. Sekretarka musiała wszystko pomieszać, bo umówiła Państwa na dwie różne godziny. I zaznaczyła kawalerkę? To tez musi być pomyłka. Ale mamy wolne mieszkanie na trzecim piętrze. Jedna sypialnia, jedna łazienka, widok na Space Needle...”

„Co?” wykrzyknęłam.

„Słucham?” zapytał Edward.

Przyglądałam się w osłupieniu pośrednikowi, z ustami otwartymi by coś powiedzieć… Tylko nie bardzo wiedziałam co. Czy ten facet myśli, że jesteśmy razem? Serio? Prawie się roześmiałam, to był przecież oczywisty absurd. Spojrzałam na Edwarda. Miał bardzo dziwną minę i nie mogłam się zdecydować, czy był rozbawiony przypuszczeniem pośrednika czy też poczuł się po prostu obrażony. Nagle w jego oczach pojawił się dziwny błysk i popatrzył na mnie tak, jakby próbował odczytać moje myśli.

Starając się złamać zaklęcie, jakim mnie spętał tym spojrzeniem, wyrwałam Edwardowi resztę moich papierów z ręki i zaczęłam wyprowadzać pośrednika z błędu. „Panie Murry. Rzeczywiście zaszła pomyłka…”
Edward przerwał mi zanim mogłam skończyć moje zdanie. „Bella ma na myśli, że szukamy większego mieszkania. Z dwoma sypialniami i osobnymi łazienkami.” stwierdził patrząc na mnie wymownie.

„Co?!” powtórzyłam zszokowana.

Pochylił się w moim kierunku i szepnął mi do ucha: „Będzie dobrze. Po prostu… nie zaprzeczaj”. Nie zaprzeczałam więc. Po prostu wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczami.
Joe pochylił się nad dokumentami. „Zobaczmy… Co powiedzą Państwo na apartament na najwyższym piętrze z widokiem na Sound?”
Zamrugałam niepewnie. „Ja…” zaczęłam, ale Edward znów wszedł mi w słowo.
„Brzmi doskonale! Kiedy możemy je obejrzeć?”
Joe otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej kopertę z kluczami. „Nawet w tej chwili. Proszę za mną, winda jest tuż obok biura”.

Gapiłam się na Edwarda w oszołomieniu i powiedziałam jedyne zdanie, jakie przychodziło mi do głowy przez ostatnie pięć minut: „Co?!”

Rozdział I część II


Joe pochylił się nad dokumentami. „Zobaczmy… Co powiedzą Państwo na apartament na najwyższym piętrze z widokiem na Sound?”
Zamrugałam niepewnie. „Ja…” zaczęłam, ale Edward znów wszedł mi w słowo.
„Brzmi doskonale! Kiedy możemy je obejrzeć?”
Joe otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej kopertę z kluczami. „Nawet w tej chwili. Proszę za mną, winda jest tuż obok biura”.
Gapiłam się na Edwarda w oszołomieniu i powiedziałam jedyne zdanie, jakie przychodziło mi do głowy przez ostatnie pięć minut: „Co?!”




Wyszliśmy razem z Joe z gabinetu i skierowaliśmy się do windy. Edward delikatnie położył rękę na moich plecach, więc naprawdę nie miałam innego wyboru; byłam bezradna. Jego dotyk tylko powiększał mętlik w mojej głowie. Zerkałam co chwile na jego twarz, próbując dociec, o czym myśli. Nadal miał tę dziwną minę oraz determinację w oczach. Zastanawiałam się, czy naprawdę był aż tak zdesperowany by znaleźć mieszkanie. Dlaczego w ogóle idziemy obejrzeć ten apartament? Cała ta sytuacja jest kompletnie niedorzeczna!

W trakcie jazdy windą Joe nieustannie wychwalał liczne udogodnienia, jakie The Lofts oferuje swoim mieszkańcom. Nie słyszałam ani jednego jego słowa, wpatrywałam się tylko w oddalającą się ulicę. Byłam bardziej niż świadoma dłoni Edwarda spoczywającej na moich plecach. Ze wszystkich sił starałam się ponownie uruchomić mój mózg, by móc jakoś wyplątać się z tej absurdalnej sytuacji. Ponownie zerknęłam na Edwarda, dosłownie na ułamek sekundy, i prawie straciłam resztki mojej kontroli. Edward opierał się swobodnie o poręcz. Był tak blisko mnie, że mogłam zobaczyć żyłkę pulsującą na jego szyi. Całkowicie oczarowana poczułam nieodpartą ochotę wczepić się w nią moimi ustami [I kto tu jest wampirem, hę? - kom. tłumaczki]. Mocno przygryzłam dolną wargę, mobilizując całą swoją samokontrolę, byle tylko nie rzucić się na niego w tej windzie.

Dotarliśmy wreszcie na piąte piętro i przeszliśmy długim, jasno oświetlonym korytarzem do apartamentu numer 518. Joe wyciągnął klucz z koperty i otworzył drzwi. Edward przepuścił mnie w drzwiach, po czym razem z Joe wszedł za mną. Mieszkanie, jak już wcześniej zauważył Edward, było idealne. Skierowane w stronę Puget Sound, przestrzenne i jasne dzięki przeszklonej ścianie, z olbrzymim kominkiem. Jadalnia była połączona z salonem, przez co wydawał się on jeszcze większy. Z salonu można było wyjść na balkon i obserwować łódki pływające po wodzie. Zerknęłam na Edwarda, który wpatrywał się we mnie.

„Co Ty na to?” zapytał mnie.
Wetknęłam niesforny kosmyk włosów za ucho. „Hmmm… Jest ładne, ale…”
Tym razem przeszkodził mi Joe. „Kuchnia jest na lewo.” Skierował się do wnętrza mieszkania, a ja, niczym baranek prowadzony na rzeź, podążyłam za nim. Edward był tylko krok za mną. „Czy któreś z Was gotuje?” zapytał pośrednik.
„Nie.” powiedział z uśmiechem Edward.
„Tak.” Stwierdziłam w tym samym momencie.
Joe tylko się uśmiechnął. „Ta luksusowa kuchnia jest doskonale wyposażona, energooszczędna i ma mnóstwo pojemnych szafek. Granitowy blat, podwójnej wielkości lodówka, marmurowe płytki na ścianie, profesjonalna kuchenka gazowa” wskazywał po kolei. Oglądałam kuchnię z zainteresowaniem, choć moim zdaniem Joe przesadzał w swoich zachwytach. Profesjonalna kuchenka gazowa, dobre sobie.

W końcu Joe poszedł dalej. „A tutaj mamy główną sypialnię.” Ponownie podążyłam za nim, nie mogąc wyrwać się z tej dziwacznej iluzji. Rozglądałam się dookoła, oceniając wszystkie szczegóły. Apartament był zdecydowanie za duży jak na moje potrzeby i prawdopodobnie trzykrotnie droższy od mieszkań, które byłabym w stanie opłacić. To było jak jazda próbna jaguarem przed kupnem corolli.
Główna sypialnia była ogromna w porównaniu z tymi, do których byłam przyzwyczajona, i również z niej roztaczał się przepiękny widok na Sound. Natychmiast wyobraziłam sobie w niej siebie, co było bardzo, bardzo głupie. Nie było najmniejszej szansy bym tu zamieszkała. Nawet po wytłumaczeniu Joe całego nieporozumienia i obejrzeniu kawalerki nadal nie mogłabym tu nic wynająć - umierałabym ze wstydu przy każdym przejściu obok biura Joe.

„A tutaj jest łazienka.” stwierdził Joe, otwierając drzwi do magicznej krainy Oz.
„Ooo!” nie mogłam powstrzymać okrzyku zachwytu. Łazienka była cudowna, z ogromną wanną i osobnym prysznicem, w którym spokojnie mogłyby się zmieścić dwie osoby. Toaleta była trochę cofnięta, a długi blat z dwoma umywalkami zajmował całą tylną ścianę. Podłoga była marmurowa, także prawdopodobnie poślizgnęłabym się na niej i skręciła sobie kark gdybym była na bosaka. Wysoko nad wanną było okno, wpuszczając do pomieszczenia promienie zachodzącego słońca. Niewiele myśląc zrzuciłam buty i zanurkowałam do pustej wanny. „Mmmm…” osunęłam się i oparłam głowę o jej brzeg.
„Podoba jej się wanna!” usłyszałam głęboki, jedwabisty głos Edwarda.
Otworzyłam oczy i poczułam rozlewający się po całej twarzy rumieniec. Edward stał nade mną i przyglądał mi zadowolony z rękami w kieszeniach.
„Przepraszam.” usiadłam w wannie, szukając jakiegoś uchwytu, który pomógłby mi wstać.
Joe zachichotał. „Właściwie większość kobiet reaguje w ten sposób na tę wannę. Niektórzy mężczyźni też. Pokazać Państwu resztę mieszkania czy wolelibyście zostać na chwilę sami i porozmawiać w cztery oczy?”
Nadal siedziałam w wannie, więc podniosłam tylko wzrok na Edwarda, ciekawa, co odpowie. Patrzył na mnie z uśmiechem, rękami schowanymi głęboko w kieszeniach i torbą swobodnie zwisającą mu z ramienia - uosobienie beztroski. „Panie Murry, jeśli nie miałby Pan nic przeciwko chcielibyśmy porozmawiać na osobności. Jak sądzisz, Bello?
Delikatnie przeciągnęłam dłońmi po brzegach wanny i szybko pokiwałam głową.
„Dobrze. Zostawię Państwu szczegółowe informacje na ladzie w kuchni i już wychodzę. Do zobaczenia na dole.”

Czekaliśmy w ciszy dopóki nie usłyszeliśmy zamykających się za Joe drzwi.
„Co?” zapytałam po raz czwarty.
„Często to powtarzasz. Zabawne, zapamiętałem Cię jako bardziej elokwentną osobę.” stwierdził Edward, uśmiechając się szeroko. Oh, zdecydowanie bawiło go moje zażenowanie! Nie mówiąc już o tym, że był paskudnym kłamczuchem, bo doskonale pamiętam, że byłam zawsze zbyt oszołomiona w jego obecności, by tworzyć wyrafinowane wypowiedzi. Fuknęłam na niego i wstałam. „Zachowujesz się niedorzecznie.” Wyciągnęłam jedną nogę z wanny, ale potknęłam się przy próbie wydostania się z niej.
Edward znów mnie złapał i posadził na brzegu. „Jedno jest pewne - nigdy nie będziesz w stanie kąpać się sama nie skręcając sobie przy okazji szyi.”
Wlepiłam w niego rozwścieczony wzrok. „Próbujesz być zabawny?”
„To zależy. Sądzisz, że to było śmieszne?” podniósł jedną brew.
A ja tak strasznie chciałam ją musnąć moimi wargami… Zamiast tego chwyciłam pasek mojej torebki i założyłam go z powrotem na ramię. „Nie. Uważam, że to było dziecinne.”
„Chcesz obejrzeć resztę?” zapytał cicho, już się nie uśmiechając.
Skuliłam się przygnębiona. „Po co? Nie stać mnie na to mieszkanie. Ale jest piękne. I podoba mi się wanna.” Spojrzałam ponownie na Edwarda, uśmiechając się nieśmiało. “A Ty? Zamierzasz je wynająć?”
Jego oczy zabłyszczały. “Tylko jeśli będziesz wpadać, by wziąć kąpiel.”
Przestałam oddychać. Czy Edward Cullen flirtował ze mną? Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, więc odpowiedziałam najlżejszym tonem, na jaki mnie było stać. „Możliwe.” Moje serce czuło się tak, jakby właśnie przebiegło cały maraton. Czułam, że muszę usiąść, by nie zemdleć.

Odwróciłam się szybko i wróciłam do salonu. Zachodzące słońce właśnie układało się na wodzie. Nie chciałam stąd wychodzić zanim nie zniknie całkiem. Poczułam, że Edward podszedł do mnie. Staliśmy tak w ciszy, obserwując jak niebo stopniowo zmienia kolor - z niebieskiego na ognistoczerwony, aby wreszcie przejść w delikatny fioletowy zmierzch. Mogłam dostrzec światełka migotające na Bainbridge Island. Mieszkanie było teraz pogrążone w mroku. W przypływie głupoty wyobraziłam sobie siebie, wynajmującą je razem z Edwardem jako prawdziwa para, zaczynająca właśnie wspólne życie.

Głupie, szkolne zauroczenie. Myślałam, że już mi przeszło! Co jest ze mną nie tak?!

Objęłam się rękami i znów spojrzałam na Edwarda. Nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy w mroku. Miałam tylko nadzieję, że i on nie potrafi odczytać mojej. Patrzyłam na niego wyczekująco.
Po kilku minutach wreszcie się odezwał niskim głosem. „W porządku. Po prostu wysłuchaj mnie i miej otwarty umysł.”
„Okej.” odpowiedziałam zaintrygowana. O czym on może myśleć?
Podszedł do ściany i pstryknął światło. Oślepiona, musiałam kilkakrotnie mrugnąć oczami, by przyzwyczaić się do różnicy. Obserwowałam, jak Edward przeszedł do kuchni, podniósł dokumenty dotyczące apartamentu, po czym wrócił do mnie z niebiesko-złotym folderem. Uśmiechnął się do mnie moim ulubionym, lekko zakrzywionym uśmiechem.
Czy on miał jakiekolwiek pojęcie, co TEN jego uśmiech ze mną robił? Przechyliłam głowę i czekałam aż zacznie mówić.
Zamiast tego otworzył folder i wyciągnął z niego jakieś papiery. Pierwszy zawierał szczegóły dotyczące czynszu. Edward przejrzał je szybko. Chyba obliczał coś w myślach. Pamiętam, że w szkole był bardzo dobry z matematyki. Potem spojrzał w bok i przyglądał się chwilę ścianie, głęboko pogrążony w myślach. Przejechał dłonią po swoich włosach, tworząc na swojej głowie uroczy bałagan.

Potem odetchnął głęboko i spojrzał na mnie płomiennymi oczami. Podał mi dokument. „Stać mnie na połowę czynszu. A Ciebie?”
Popatrzyłam na cyferki i szybko oceniłam moją sytuację finansową. Połowa czynszu była nieco wyższą kwotą niż ta, którą planowałam poświęcić na mieszkanie. Była jednak do przyjęcia, jeśli Alice przestałaby mnie ciągnąć na zakupy w każdy weekend. Pokiwałam głową i spojrzałam na Edwarda. „Ale nadal nie widzę…”
Nie pozwolił mi skończyć zdania. „Ok, moja propozycja jest następująca. Oboje szukamy mieszkania. Dużo podróżuję i chciałbym mieć pewność, że moje rzeczy są bezpieczne w czasie moich wyjazdów. Dodatkowo Ty wtedy miałabyś pełną swobodę. Jeśli zdecydujemy się na wspólny wynajem będzie nas stać na ładne, duże mieszkanie i zaoszczędzimy trochę pieniędzy dzieląc się pozostałymi opłatami. Znamy się już długo i mamy wspólnych przyjaciół, więc wiesz, że nie jestem żadnym przerażającym potworem…”

Taaa, jasne. Jedyną przerażającą cechą Edwarda był sposób, w jaki zmieniał moje wnętrze w galaretkę przez sam dźwięk swojego głosu. Czy to się liczy? Ale on nadal mówił, a ja nie bardzo rozumiałam, co.

„… nie jestem żarłokiem, a Ty potrafisz gotować.”
Stałam tam przed nim, zapewne z dość osobliwym wyrazem twarzy. Czy on w ogóle mówił w moim języku? Czy on rzeczywiście sugerował to, co mi się wydaje, że sugerował, czy już do reszty postradałam zmysły? „Twierdzisz, że powinniśmy… wprowadzić się tutaj? Razem?” Kręciło mi się w głowie. „Ledwo się znamy!”
“Co masz na myśli? Byliśmy razem w liceum przez cztery lata.” zauważył z błyszczącymi oczami.
Zaskoczyłam go swoim prychnięciem. „To zupełnie co innego i dobrze o tym wiesz.”
„Wiesz, że jestem godny zaufania.” powiedział miękko.
„Tak, oczywiście.” I naprawdę to wiedziałam. Edward zawsze był cichy i trochę zamknięty w sobie, choć nie był niepopularny. Był dobrym przyjacielem Jaspera, chłopaka Alice, więc dużo czasu spędzaliśmy w pewnym sensie razem. Byłam zbyt nieśmiała, by spróbować się do niego zbliżyć, niemniej jednak byliśmy w tym samym towarzystwie. Czasami nawet wydawało mi się, że zwraca na mnie więcej uwagi niż na zwykłą znajomą, ale nigdy nic takiego nie powiedział, a ja byłam zbyt wielkim tchórzem, by spróbować czegokolwiek. Obserwowałam go nieustannie w liceum. Inne nastolatki bzikowały na punkcie gwiazd filmowych czy piosenkarzy, ja miałam obsesje na punkcie Edwarda Cullena.

Byłam taka żałosna.

Edward był uważany za prawdziwego dżentelmena. Te kilka dziewczyn, z którymi się umówił (a ja desperacko chciałam być jedną z nich), wszystkie zgodnie twierdziły, że jest wspaniały. Ale on nigdy żadnej nie wykorzystał, ani nie odtrącił w sposób, w jaki niektórzy popularni chłopcy by się zachowali, posiadając jego wygląd i zdolności. Mieszkając z nim nie musiałabym się martwić, że zrobi coś nieodpowiedniego. Szlag!
Spuściłam wzrok, bawiąc się moimi dłońmi. “Czuję się, jakby ktoś mnie wrzucił do Bizarro World*.
Edward zachichotał. Po chwili jednak spoważniał. „Będziesz ze mną bezpieczna, Bello.”
Szybko podniosłam wzrok, czując, że cały mój świat wali się i rozpada dookoła mnie. „Jesteś gejem?” zapytałam przerażona.
„Słucham?!” wykrzyknął równie przerażony. „Nie. Nie jestem gejem. I może na tym stwierdzeniu poprzestańmy.” Zażenowany, odwrócił ode mnie wzrok.

Próbowałam coś powiedzieć, ale jakoś wszystkie konwencjonalne tematy umykały mi w tym momencie. Zerknęłam na kuchnię.
„Naprawdę oczekujesz, że będę dla Ciebie gotować?” spytałam, lekko unosząc brwi.
„Czy to znaczy, że zgadzasz się ze mną zamieszkać?” odbił piłeczkę, jego piękna twarz promieniowała zadowoleniem.

Przygryzłam dolną wargę, zamyślona. Zamieszkanie z Edwardem Cullenem byłoby najgłupszą z możliwych decyzji. Nie widziałam go przez sześć lat, a nawet wcześniej nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Jednocześnie byłoby to - prawie - spełnienie moich najskrytszych marzeń. Zdawałam sobie sprawę, że pomysł byśmy byli dla siebie kimś więcej, niż przyjaciółmi, był równie odległy od rzeczywistości jak wygrana na loterii. Z drugiej strony myśl o budzeniu się każdego ranka z możliwością oglądania go nie opuszczała mnie od chwili przekroczenia progu mieszkania.

Byłam przekonana, że już dawno wyleczyłam się z tego zauroczenia. Jednak ostatnia godzina i moje szaleńczo bijące serce udowodniły mi, że byłam w błędzie. Wspólne mieszkanie z nim, nawet w całkowicie platonicznej relacji, prawdopodobnie zamieni mnie w papkę w przeciągu tygodnia. Będę musiała nauczyć się ukrywać moje uczucia. Edward nie może się nigdy dowiedzieć, jak bardzo go pragnę. Będę musiała być opanowana i spokojna w jego obecności, zamieniając się w galaretkę dopiero w moim pokoju. Zamykając wcześniej drzwi na klucz. I może jeszcze wtykając ręcznik w szparę pod drzwiami.

Gapiłam się podłogę, starając się przemyśleć i rozważyć wszystkie plusy i minusy planu Edwarda. Minusów było całe mnóstwo. Zaczynając od tego, że prawie się nie znaliśmy, a kończąc na mojej obsesji. Plusami byłyby: cóż… możliwość widywania Edwarda codziennie. Próbowałam się skoncentrować, ale nie potrafiłam.
Wykładzina we wzorki. Jak miło. dumałam rozproszona. Podniosłam wzrok i ujrzałam Edwarda przyglądającego mi się intensywnie błyszczącymi oczyma. Ten widok całkowicie zniszczył wszystkie opory. Uśmiechnęłam się nieznacznie i powiedziałam „Tak.”


* Bizarro World - znane także pod nazwą Htrae (ang. Earth - ziemia - od końca). Fikcyjna planeta wymyślona w latach 60-tych, charakteryzująca się tym, że wszystko, podobnie jak nazwa, było w niej na odwrót niż na ziemi. Dość dobrze charakteryzuje chyba całą sytuację i odczucia Belli, więc zostawiam

czyli Rozdział I część III


Podniosłam wzrok i ujrzałam Edwarda przyglądającego mi się intensywnie błyszczącymi oczyma. Ten widok całkowicie zniszczył wszystkie opory. Uśmiechnęłam się nieznacznie i powiedziałam „Tak.”

Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to na głos. Ale chyba musiałam, bo usta Edwarda rozciągnęły się w cudownym uśmiechu, który odwzajemniłam.
- Ale musimy jeszcze zdecydować, kto dostanie który pokój. - powiedziałam.
- Możesz zająć większą sypialnię. Nie sądzę, bym był w stanie zabrać ci tę wannę. To byłoby jak kopanie szczeniaczka. - Edward roześmiał się radośnie.
- Nie, to by nie było fair. Rzucimy o nią monetą. - usiadłam na podłodze, otwierając torebkę i wysypując z niej całą zawartość. Edward wpatrywał się we mnie z wyraźnym rozbawieniem, ale także usiadł.
- I tak chciałam w niej posprzątać. - wyjaśniłam, znajdując wreszcie portfel i wyławiając z niego 25-pensówkę. - Ty wybierasz. - powiedziałam do Edwarda, podrzucając wysoko monetę. Złapałam ją i położyłam na ramieniu.
- Reszka.
Spojrzałam na monetę. - Reszka. - powiedziałam smutno.
Edward zachichotał. - Zawsze możemy rzucić jeszcze dwa razy i zobaczyć, kto ma większość.
- Nie! Ty dostajesz ładną, dużą sypialnię z cudowną wanną a ja… - a ja właśnie sobie uświadomiłam, że jeszcze nie widzieliśmy reszty mieszkania.
W tym samym momencie Edward też musiał to zauważyć, bo wstał zgrabnie i wyciągnął do mnie swoją rękę. Chwytając ją, po raz kolejny poczułam impuls elektryczności.
- Wybacz - wymamrotał Edward.

Pokręciłam głową by dać mu znać, że nic się nie stało. A tak naprawdę czułam jak w moim żołądku baraszkuje stado motyli. Poszliśmy korytarzem w kierunku drugiej sypialni, która na szczęście dla mnie znajdowała się po przeciwnej stronie mieszkania. Nie chciałam, by mój pokój był blisko jego. Tak na wypadek, gdyby przyprowadził kiedyś ze sobą dziewczynę na noc. Wzdrygnęłam się na samą myśl o takiej sytuacji.

W korytarzu znaleźliśmy wejścia do dwóch pomieszczeń z przesuwanymi drzwiami. Pierwsze okazało się pokojem gospodarczym, z pralką i suszarką. Drugi pokój był rodzajem garderoby, pełnej wieszaków i półek. Drzwi do mojej sypialni znajdowały się na samym końcu korytarza. Otworzyłam je i zapaliłam światło.
Pokój był przyjemny. Mniejszy niż sypialnia Edwarda, ale mimo to przestrzenny - z wielkim oknem i dużą szafą. Ucieszył mnie także niezmiernie widok wentylatora. Dużym minusem Northwest był brak klimatyzacji. No i miałam wspaniały widok na wodę. Łazienka była mała, ale i tak bardziej komfortowa, niż pomieszczenia, z których musiałam korzystać w czasie lat studenckich.

- Okej! - zawołałam donośnie - Ten pokój jest odtąd oficjalnie domeną Belli Swan!
- Słyszę cię głośno i wyraźnie. - usłyszałam jedwabisty głos Edwarda tuż za mną. Musiał wejść za mną do pokoju! Odwróciłam się zaskoczona, wpadając na niego po raz drugi tego dnia. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, ratując przed upadkiem. Zmów mogłam poczuć jego zapach… Tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Zamiast tego szybko się zaczęłam się cofać. Edward spojrzał na mnie i też się cofnął, wypuszczając mnie ze swoich ramion.
- Zawsze jesteś taka płochliwa? - zapytał rozbawiony, a ja znów się zarumieniłam.
- Nie. Nie zawsze. - Tylko przez ostatnią godzinę.
Skrzyżował ręce i oparł się swobodnie o framugę drzwi - Pójdziemy na dół porozmawiać z Joe?
Pokiwałam szybko głową. Chciałam mieć to już za sobą, zanim zmienię zdanie i ucieknę.
- Chodźmy.

Zebraliśmy nasze rzeczy i zeszliśmy na dół. Wypełniliśmy mnóstwo dokumentów oraz podpisaliśmy umowę najmu. Wszystko wydawało mi się całkowicie surrealistyczne. Nawet w chwili podpisywania dokumentów nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to robię. Światło w biurze było za jasne, a dźwięk naszych piór poruszających się po papierze irytował mnie. Joe był zbyt szczęśliwy, zbyt wylewny, a jego uśmiech stanowczo zbyt szeroki. Wręczył mnie i Edwardowi klucze do naszego mieszkania, klucz do drzwi kamienicy i do siłowni. Chwyciłam mój zestaw i spojrzałam po raz kolejny na Edwarda, który cały czas delikatnie się uśmiechał. Właśnie zostaliśmy oficjalnie współlokatorami na ten rok.

Teraz nie mogłam się już wycofać, nawet gdybym chciała. Pomimo ogarniającego mnie przerażenia, wprost nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.

Rozdział I część IV (ostatnia)


Chwyciłam mój zestaw i spojrzałam po raz kolejny na Edwarda, który cały czas delikatnie się uśmiechał. Właśnie zostaliśmy oficjalnie współlokatorami na ten rok. Teraz nie mogłam się już wycofać, nawet gdybym chciała. Pomimo ogarniającego mnie przerażenia, wprost nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.


Alice i Jasper wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem. Poinformowanie ich o mojej decyzji było tak straszne, jak się spodziewałam. Postanowiłam potraktować to jako próbę generalną przed rozmową z rodzicami. Będą przerażeni.

- Robisz co? - zapytał oszołomiony Jasper.
- I z kim? - dodała Alice.
- Wyprowadzam się i będę wynajmować mieszkanie z Edwardem Cullenem. - podniosłam podbródek w obronnym geście. Pora, bym zaczęła zachowywać się pewnie i spokojnie. Szczególnie, że Alice wiedziała - dzięki mojemu wypłakiwaniu się na jej ramieniu raz czy dwa (czy może kilkadziesiąt…) - o mojej małej, malusieńkiej… słabości do mojego przyszłego współlokatora. Podejrzewałam, że Jasper także o niej wiedział. Ten mały chochlik mówił mu wszystko.
Najzwięźlej jak potrafiłam, opowiedziałam im wszystko, co wydarzyło się dzisiejszego dnia, zaczynając od wpadnięcia na Edwarda, poprzez nieporozumienie z pośrednikiem, aż do ostatecznej decyzji. Ostatni element potraktowałam najbardziej pobieżnie.
- Tak więc podpisaliśmy umowę i możemy się wprowadzać kiedy tylko chcemy. Planuję zabrać swoje rzeczy z waszego mieszkania jutro, a w weekend odebrać meble i pudła z magazynu.

Alice i Jasper nadal wpatrywali się we mnie z szeroko otwartymi ustami.

- Przestańcie. To nic wielkiego. To jedynie… najlepsze rozwiązanie dla nas obojga, kwestia wygody*.

Nadal się na mnie gapili.

- Zdajecie sobie sprawę, że wyglądacie jak para fląder, prawda? - powoli zaczynałam się irytować.

Jasper odwrócił wzrok, z trudem hamując śmiech. Alice oparła się o kanapę. Wyglądała na cholernie zadowoloną.

- Alice… widzę na twojej twarzy minę pod tytułem: „wiem coś, o czym ty nie wiesz”. Nie podoba mi się to. Nic dobrego nigdy z tego nie wychodzi. - Zmrużyłam groźnie oczy.
Jasper spojrzał na mnie ponownie, przygryzając wargę i usilnie starając się nie śmiać.
- Akurat tego nie byłbym taki pewien. Kiedy na mnie tak patrzy wychodzi z tego całkiem dużo dobrych rzeczy…
- Tak, wiem. - odpowiedziałam. Wstałam kierując się do pokoju gościnnego - I to jest kolejny powód, dla którego potrzebuję własnego mieszkania. Nie będę się na was natykać pod prysznicem.
Alice roześmiała się wesoło. - To był tylko jeden raz. I nic nie widziałaś. - zawiesiła na chwilę głos - Nie widziałaś…, prawda?
Dreszcz przebiegł po całym moim ciele. - Fuuuj, nie! Wystarczyły mi w zupełności efekty dźwiękowe.

Z trudem stłumiłam ziewnięcie. Dzisiejszy dzień całkowicie mnie wyczerpał. Potrzebowałam też czasu, by przeanalizować wszystko jeszcze raz. Miałam poważne wątpliwości, czy uda mi się dziś odpocząć. Raczej całą noc będę myśleć o Edwardzie.
- W porządku dzieciaki. Idę spać. Do zobaczenia rano.
- Dobranoc, Bello - zawołał za mną Jasper.

Weszłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Zrzuciłam buty, przesunęłam je stopą do kąta i zaczęłam odliczać sekundy do napaści żądnej dokładniejszych informacji przyjaciółki.

Doliczyłam do czterech. Nieźle.

- Cześć, Alice. - powiedziałam ściągając z siebie ubranie.
- Kompletnie oszalałaś?! - oskarżyła mnie prosto z mostu.
- Nie. Po prostu wszystko wydarzyło się tak szybko i było takie kuszące. - westchnęłam.
- Założę się, że było kuszące. - Alice uśmiechnęła się złośliwie.
- Miałam na myśli mieszkanie, Alice. - wyjaśniłam. Byłam pewna, że nie wierzy w ani jedno moje słowo.
- Ja też. - jej oczy wyrażały całkowitą szczerość i niewinność. Mała kłamczucha. - Więc… Edward Cullen. W-O-W. - przypatrzyła mi się uważnie - Myślisz, że dasz sobie z tym radę?
Starałam się wyglądać niewinnie. Spokojnie wyciągnęłam piżamę z szafy i położyłam ją na łóżku.
- Oczywiście, że dam radę! Liceum było dawno temu. Mam za sobą głupie zauroczenia.
- Trochę za bardzo się bronisz, Bello.
- Jestem po prostu zmęczona. Miałam długi i wyczerpujący dzień.
- Właśnie widzę. - przyjrzała mi się sceptycznie.
- W żadnym wypadku! - krzyknęłam przerażona.
- Słucham? - zapytała słodko. Nie ufałam jej ani przez chwilę.
- Nawet nie zamierzam się w to pakować. - stwierdziłam zdecydowanie. - Jesteśmy z Edwardem tylko przyjaciółmi, więc nie rób sobie żadnych nadziei. I nie kłopocz się w rozbudzanie moich, bo i tak nic z tego nie będzie. - usiadłam na łóżku. - Prawdopodobnie i tak nie będę go widywać zbyt często. Powiedział, że dużo podróżuje.
- Cóż, to prawda. Czasem nie ma go nawet kilka tygodni.

Tygodni? To nie było fair. Zastanawiałam się, czy aby nie wypytać Alice o Edwarda i jego życie. Po skończeniu liceum wszyscy poszliśmy na różne uczelnie i nasze drogi się rozeszły. Choć niektórzy nadal utrzymywali ze sobą kontakt. Dzięki Alice, Jasperowi i innym znajomym dochodziły mnie czasem wieści o Edwardzie. Mimo to niewiele o nim wiedziałam oprócz tego, że studiował inżynierię, a obecnie pracował dla Boeinga.

- Posłuchaj Alice. Jestem naprawdę wykończona. Możemy porozmawiać rano? - zapytałam.
- Jasne. Do zobaczenia jutro. - skierowała się do wyjścia. - Aha, Bello? - zapytała, zatrzymując się w drzwiach.
- Hmmm?
- Nie chciałabym rozbudzać twoich nadziei ani nic w tym stylu… - uchyliła się przed rzucona przeze mnie poduszką - …ale naprawdę uważam, że nie powinnaś wykluczać możliwości, że Edward stanie się dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem. - powiedziała słodko, odrzucając mi poduszkę. - Dobranoc.
- Dobranoc, Alice - westchnęłam.

Z trudem dobrnęłam do prysznica i odkręciłam wodę, ustawiając najcieplejszą temperaturę. Czekając, aż woda ociepli się dostatecznie, umyłam zęby i przyjrzałam się swojej twarzy. Aż jęknęłam. Wyglądałam okropnie. Moje włosy były w tragicznym stanie, a ciemne cienie pod oczami doskonale obrazowały moje zmęczenie. To, że się wcale nie zmieniłam, było pierwszą rzeczą, jaką dziś powiedział do mnie Edward. W pewnym sensie była to prawda. Byłam równie przeciętna jak zawsze. Brązowe włosy bez wyrazu, brązowe oczy, wszystko było we mnie brązowe! Oprócz skóry, która uparcie pozostawała blada - nawet po sześciu latach spędzonych w Arizonie. Nie byłam brzydka, ale też nie byłam piękna. Byłam po prostu… nijaka.

Wykąpałam się i doczołgałam do łóżka, wykończona jak nigdy. Mimo to, nie mogłam zasnąć. Bez wątpienia właśnie zrobiłam najgłupszą rzecz w całym moim dotychczasowym życiu. Nawet nie potrafiłam żałować mojej decyzji - byłam zbyt podekscytowana jej konsekwencjami. Zamiast tego całą uwagę poświęcałam próba rozwiązania największej tajemnicy. Konkretniej, myślałam o Edwardzie oraz powodach, dla których chciał ze mną zamieszkać.

W co ja się najlepszego wpakowałam?!

Rozdział II część I

Sobotni poranek był gorący i wilgotny. Wiedziałam z doświadczenia, że taka pogoda szybko zrobi ze mnie mokre i nie najpiękniej pachnące straszydło, dlatego chciałam zacząć przeprowadzkę jak najwcześniej. Ubrałam się w spłowiałe, poprzecierane dżinsy, podkoszulek na ramiączkach i tenisówki. Włosy związałam w luźny kok. Podeszłam do pokoju Alice i Jaspera i zapukałam leciutko.
- Alice? - szepnęłam, uchylając drzwi. - Wychodzę. Spotkamy się w magazynie o dziesiątej, dobrze?
- Mmm…brze Bello, do zobaczenia. - odpowiedziała, po czym znów zapadła w sen.
Ostrożnie zamknęłam drzwi i wyszłam z mieszkania. Najpierw pojechałam do sklepu po wodę, przekąski, owoce i składniki do kanapek. Wrzuciłam zakupy do samochodu i ruszyłam na zachód, do mojego nowego mieszkania.

Mojego mieszkania. Naszego mieszkania. Mieszkania mojego i Edwarda. Czułam lekki dreszczyk. Starałam się nie zastanawiać nad tysiącami różnych rzeczy, które mogły pójść źle. Na samą myśl robiło mi się słabo. Dzisiejszy potencjał katastroficzny był niesłychanie wysoki - nawet jak na mnie. Przenoszenie mebli jest ryzykowne samo w sobie. Biorąc pod uwagę moje szczęście, na pewno złamię sobie stopę. Albo złamię czyjąś stopę. Może powinnam była wynająć ekipę?

Dojechałam na miejsce. Budynek na szczęście ciągle pogrążony był w cieniu, temperatura wewnątrz mieszkania nie była zatem zbyt wysoka. Mimo to otworzyłam wszystkie okna oraz włączyłam wiatraczki, które przyniosłam kilka dni wcześniej. Obawiałam się, że pomimo mojej zapobiegliwości mieszkanie i tak wkrótce zamieni się w saunę. Następnie rozpakowałam zakupy i włożyłam wodę do lodówki. Coś zimnego do picia na pewno się przyda po wtaszczeniu na górę wszystkich moich pudeł.

Chwyciłam banana i wyszłam na balkon pooglądać łódki sunące po Sound w świetle poranka. Skończyłam moje skromne śniadanie w chwili, gdy zza rogu wyłoniła się ciężarówka. Samochód zaparkował przed budynkiem. Spojrzałam w dół i zobaczyłam Edwarda wysiadającego od strony kierowcy oraz Emmetta, jego starszego brata, najwyraźniej zmuszonego do odgrywania roli pasażera.
- Ahoj, nieznajomi! Zabawne, że się tu spotykamy! - zawołałam do nich, rozradowana.
Edward spojrzą w górę i zauważył mnie na balkonie. Uśmiech, jakim mnie obdarzył, uczynił ten dzień jeszcze piękniejszym.
- Dzień dobry! Wydaje się, że ostatnio często na siebie wpadamy, czyż nie? - odwrócił się do brata i powiedział coś jeszcze. Emmett wybuchnął śmiechem. Niestety byłam zbyt daleko, by usłyszeć, co go tak rozbawiło.
Emmett pomachał do mnie, po czym zaczęli z Edwardem wypakowywać ciężarówkę. Pobiegłam szybko na dół, by otworzyć im drzwi.
- Dzięki Bello. - powiedział Emmett, próbując ustawić wielką, skórzaną kanapę tak, by dało się ją przenieść przez drzwi.
- Nie ma sprawy. Strasznie się cieszę, że cię widzę. - obdarzyłam go szerokim uśmiechem, przyglądając się uważnie kanapie. Jak miło, pomyślałam. Ja swoją kanapę sprzedałam w Arizonie, by zaoszczędzić na kosztach przeprowadzki.
Emmett zachichotał, chwycił pewniej kanapę i ruszył w kierunku windy.
- Mogę się założyć, że się cieszysz. Z niewyjaśnionych powodów znajomi uważają, że jestem niezastąpiony przy przeprowadzkach.
- Daj spokój Emmett. Uwielbiasz być w centrum uwagi. - odparowałam.
- Ależ oczywiście!

Dwa lata starszy brat Edwarda był… Cóż, był Emmettem. Był wielki, zuchwały, pomysłowy i, co najważniejsze, niesamowicie umięśniony. W dniu dzisiejszym będzie naszą główną siłą roboczą. Mogłabym się założyć o wszystkie oszczędności, że mógłby wnieść na górę przynajmniej połowę moich mebli bez niczyjej pomocy.
Kiedy Cullenowie przeprowadzili się do naszego miasta bałam się go jak nikogo innego. Jednak jego otwartość i tendencja do mówienia wszystkiego, co akurat chodziło mu po głowie (nieważne, jak głupie lub żenujące by to nie było), sprawiła, że przestałam. Szybko przekonałam się, że Emmett był po prostu gigantycznym, pluszowym miśkiem. O ile nikt go nie rozwścieczył - wtedy dostatecznie daleką kryjówką mogłaby być chyba tylko Syberia. Nie miałam pojęcia, jakie geny stworzyły Emmetta. Może Paul Bunyan* był jego pra-pra-pra-pra-dziadkiem? Edward miał jasną cerę, błyszczące, miedziane włosy i zgrabną, gibką figurę, podczas gdy jego bratu, jakimś cudem, udało się mieć ciemną karnację, burzę czarnych, kręconych włosów i być tak muskularnym, że było to prawie nieprzyzwoite.

- A co ze mną? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - spytał Edward, wyglądając zza kanapy.
- Nie tak bardzo, jak z Emmetta. Dzięki niemu wszystko pójdzie dwa razy szybciej. - mrugnęłam.
- Taaa, dlatego wziąłem go ze sobą. - stwierdził cierpko Edward.
Wcisnęłam im guzik windy.
- W lodówce jest dla was woda. Drzwi są otwarte. Ja jadę do magazynu po rzeczy.
- Potrzebujesz pomocy? - spytał Edward. - Zaczekaj chwilkę. Zawieziemy tylko kanapę na górę i możemy jechać z tobą.
- Nie trzeba. Alice i Jasper mi pomogą. Powinniśmy dać sobie radę. I tak nie mam dużo rzeczy. - przyglądałam się zafascynowana, jak próbują zmieścić się w windzie razem z kanapą. Drzwi windy kilkakrotnie trafiły w Emmetta, zanim udało mu się wcisnąć dostatecznie daleko. Edwarda z tyłu praktycznie nie było widać. - Bawcie się dobrze.


- Jezu, Bello, ile ty masz tych szpargałów? - narzekał Jasper, wnosząc kolejne ciężkie pudło do mojego nowego mieszkanka.
- Ależ z ciebie dzieciak, Jasper. Dlaczego nie pozwoliłeś nosić moich rzeczy Emmettowi, skoro dla ciebie są za ciężkie? - skierowałam go do kuchni. Z ulgą odłożył pudełko. Spojrzałam na jego numer i po raz kolejny sprawdziłam moją listę.

Kiedy Jasper zobaczył ją wcześniej nazwał mnie „pedantyczną maniaczką”. Wzruszyłam tylko ramionami. Nauczyłam się być szczególnie uważna i ostrożna dawno temu, kiedy moja mama zapomniała o naprawdę ważnej dla mnie rzeczy. Zbyt często w czasie wakacji okazywało się, że pomieszała walizki, albo spakowała dla mnie ubrania, z których dawno wyrosłam. Kiedy przeprowadziłyśmy się do Fors okazało się, że zostawiła w Arizonie całą naszą bieliznę. Dlatego kiedy skończyłam piętnaście lat przejęłam kontrolę nad pakowaniem i podróżowaniem.

Zdmuchnęłam włosy z twarzy i otarłam pot z czoła. Moje ubranie było już całe mokre i przyklejało się do mojego ciała coraz bardziej. Zgodnie z moimi obawami mieszkanie zamieniało się w saunę; wiatraczki jedynie poruszały gorące powietrze. Modliłam się o delikatny wietrzyk od strony wody.
- To już ostatnie z moich kuchennych pudełek. - uklękłam i zaczęłam je otwierać. - A jak idzie Edwardowi? - zapytałam Emmetta, który wszedł do kuchni po butelkę wody.
- Skończyliśmy go urządzać godzinę temu. Potem wnosiliśmy twoje mebelki. Teraz brakuje już tylko fortepianu, ale ono nie dotrze tu przed końcem tygodnia.
- Fortepianu? - otworzyłam losowo wybrane pudło i wyciągnęłam mojego niebieskiego robota kuchennego, dzięki któremu momentalnie zapomniałam o fortepianie. - Ah! Kochanie! Jak ja za tobą strasznie tęskniłam!
Dokładnie w tym momencie do kuchni wszedł Edward. Także jego koszulka była cała mokra i przylepiona do jego ciała. Zapomniałam o mikserze jeszcze szybciej, niż o fortepianie.
- Czy ty to właśnie pocałowałaś? - zapytał zafascynowany.
- Bello, musisz szybko znaleźć faceta, skoro zaczynasz lecieć na sprzęty kuchenne! - drażnił Emmett.
Wstałam, rumieniąc się od stóp do głów. - Nigdy nie zdradziłabym mojego maleństwa. - powiedziałam, głaskając mikser pieszczotliwie. Położyłam go na blacie i podziwiałam jeszcze przez chwilkę, zanim wróciłam do rozpakowywania moich rzeczy. Nie gap się na niego. Nie gap się na niego.
Alice zajrzała do jednego z otwartych pudełek. - Na litość boską, Bello! Przypomnij mi, żebym kupiła akcje Williams-Sonoma. Masz tu tego tyle, że mogłabyś otworzyć sklep.
- Hej! Jakoś nie słyszałam żadnych narzekań, kiedy gotowałam wam przez miesiąc obiadki. - przypomniałam jej.
Emmett wyciągnął kolejną rzecz z pudełka. - Co to jest?! Wygląda na zabytek ze średniowiecza.
- Bo to jest średniowieczny zabytek. Tak jakby. - wyjaśniłam. - To maszyna do mielenia mięsa. Kopcie dalej, powinniście znaleźć jeszcze przyrząd do robienia kiełbasek.
- Robisz własne kiełbaski? - zapytał Edward i też zajrzał do pudełka, zaintrygowany.
- Czasami. - Byłam już przy następnym pudle. Wyciągnęłam piekarnik. - Mmmmmmmm!
Alice wzięła go ode mnie i prawie upuściła. - Boże! To waży chyba tonę! Bello, masz poważny problem.
Przyglądałam się jej oniemiała. - Lubię gotować. - powiedziałam. Wzięłam od niej piekarnik.
Rozejrzała się po kuchni, oglądając wszystkie narzędzia. - I ty mi mówisz, że jestem uzależniona od zakupów. Rozejrzyj się dookoła! Jesteś chora!
Odwróciłam się od niej i spokojnie układałam kubki w szafkach. - Muszę być przygotowana. Niektóre rzeczy wymagają specjalnych narzędzi.
- To samo ci powtarzam odnośnie ubrań! - obruszyła się.
Emmett wybuchnął śmiechem. - Spokojnie, Alice. Wiecie, co mówią o najkrótszej drodze do męskiego serca…

UGH! Nie to!

- Tak - przerwałam mu lodowatym tonem. - Najkrótsza droga do męskiego serca prowadzi przez jego klatkę piersiową. A teraz przestańcie się ze mnie nabijać, albo już nigdy nie zaproszę was na obiad. - Rozejrzałam się po kuchni. Mieli trochę racji. Moje akcesoria kuchenne prawie wysypywały się z pudeł. - Uhm, Edward? Nie wiem, czy dla ciebie zostanie dostatecznie dużo miejsca.
- Mam dwa garnki, jedną małą patelnię, cztery talerze. Plus kilka drobiazgów, sam nie pamiętam, skąd.
- I to wszystko? Co ty jadasz? - patrzyłam na niego oszołomiona.
- Głównie dania na wynos. - wzruszył ramionami.
Przyjrzałam się uważnie jego ciału. Musiał chyba mieszkać w siłowni, skoro żywiąc się w ten sposób nadal wyglądał tak oszałamiająco. Aż zapierało dech w piersiach. Poczułam, jak moje serce przyspiesza…
- Ahem! - Alice przerwała moje rozmyślania, zwracając się do Edwarda. - Lepiej na nią uważaj, Edward. Może mnie oskarżać o bycie ześwirowaną na punkcie ciuchów, ale w kuchni to ona jest prawdziwą despotką.
- Cicho bądź. - odwróciłam się zarumieniona. Zaczęłam układać rzeczy w kuchni. - Muszę to ogarnąć, a potem iść do sklepu. Skoro wolisz przebywać wśród ciuchów, niż wśród naczyń, zrób mi przysługę i wrzuć moje rzeczy do szafy. - Byłam przekonana, że zrobi to lepiej ode mnie. No i przestanie mi dokuczać. Alice aż zaświeciły się oczy.
- Oczywiście! To nie zajmie nawet chwili. W końcu wszyscy widzimy, na co idą twoje wypłaty. Na pewno nie na buty! - roześmiała się.

Wywróciłam oczami i wróciłam do pracy. Edward stanął koło mnie i zaczął mi pomagać. Temperatura nadal była bardzo wysoka, więc byłam pewna, że pachnę jak stare skarpetki. Mimo to, nie potrafiłam nie cieszyć się z jego bliskości. Wystarczyło, bym przesunęła się odrobinę w prawo, by go dotknąć.

- Więc… co na kolację? - zapytał.
Popatrzyłam na niego, zaskoczona. Uśmiechał się do mnie, jego zielone oczy wpatrzone we mnie tak… miękko i ciepło. Czułam, że zaczynam się rumienić. Odwróciłam wzrok. - Ummm… Chciałam zamówić pizzę? - wyznałam nieśmiało.
- Nie pieczesz własnych? - zaśmiał się.
- Czasami. - przyznałam. - Ale dziś jestem zbyt zmęczona.
Wyciągnął komórkę. - Na co masz ochotę? - zapytał, wybierając numer.
- Mięso. Ser. Mięso. Ser. I ser. - wzruszyłam ramionami.
- Przepraszam, chciałaś może ser? - droczył się ze mną z błyszczącymi oczami.
Uśmiechnęłam się, zerkając na niego przelotnie. - Tylko troszeczkę, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Zawsze mogę go wyskubać. - odszedł na bok, by złożyć zamówienie. Starałam się wypakować wszystko jak najszybciej. Jutro będę musiała jakoś wszystko zorganizować - dziś pochowanie naczyń do szafek musi wystarczyć. Zaczęłam się zastanawiać, jak zorganizujemy nasze wspólne mieszkanie, jak podzielimy obowiązki, wydatki. Czy powinnam kupić jedzenie też dla Edwarda, skoro i tak idę do sklepu? Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.

- Zaraz powinni przywieźć pizzę. W końcu minęło już pół godziny. - powiedział Edward, wchodząc z powrotem do kuchni i wsuwając palce w kieszenie. Instynktownie, moje oczy podążyły za nimi. Błyskawicznie podniosłam wzrok, nie chcąc, by przyłapał mnie na przyglądaniu się jego spodniom. Wyraz jego twarzy powiedział mi, że mimo to zauważył.
Cała czerwona, odwróciłam się do niego plecami.
- Boże, umieram z głodu. I mogę się założyć, że Emmett mógłby zjeść konia z kopytami. - W tym momencie przypomniałam sobie jego słowa. - Przywieziesz fortepian? - zerknęłam na niego, nadal się rumieniąc. Opierał się o ladę ze skrzyżowanymi ramionami. Wyglądał na całkowicie zrelaksowanego i zadomowionego.
- Jest nieduży, nie będzie przeszkadzał.
Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja poczułam, że moje serce znów przyspiesza. Wróciłam do sortowania sztućców.
- Wciąż grasz? - zapytałam, zaciekawiona.
- Jeśli tylko mam czas. To mnie uspokaja. - przygryzł wargę, zamyślony. Wyglądał, jakby chciał jeszcze coś dodać. Wstrzymałam oddech. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku…


* Paul Bunyan - legendarny drwal z amerykańskich bajek i podań. Przedstawiany jako wielki, umięśniony facet w koszuli w czerwoną kratę. Nieprzyzwoicie muskularny i silny. Tak przynajmniej twierdzą google.

Rozdział II część II

- Jeśli tylko mam czas. To mnie uspokaja. - przygryzł wargę, zamyślony. Wyglądał, jakby chciał jeszcze coś dodać. Wstrzymałam oddech. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku…



W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Przywieźli pizze! - wykrzyknął Emmett, prawie taranując drzwi.
Wypuściłam wstrzymywane powietrze, wciąż jednak nie byłam w stanie odwrócić wzroku od Edwarda.

- Bello? - wejście Alice przełamało zaklęcie. - Przepraszam, nie chciałam w niczym przeszkodzić. Ja i Jasper już idziemy. Mam przed sobą pracowity tydzień i muszę się jutro do niego przygotować.
- Nie zostaniecie na kolacji? - zapytałam z ulgą. Z jednej strony chciałam, by Alice została i pomogła mi oswoić się z bliskością Edwarda, ale z drugiej strony pragnęłam, by wyszła jak najszybciej - tak na wypadek, gdyby miała w zanadrzu jakiś szatański plan.
- Nie. Weźmiemy nasz przydział ze sobą.
- Dziękuję za dzisiejszą pomoc. I za to, że pozwoliliście mi tak długo mieszkać u was. - uściskałam przyjaciółkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie! - oddała uścisk. - Cóż… Może nie noszenie tych ciężkich pudeł. Po prostu cieszę się, że wróciłaś do Seattle, do domu. Już zaczynałam się bać, że zostaniesz w Phoenix na zawsze.
- Nic mnie tam nie trzymało. - wzruszyłam ramionami.
- A tutaj jest wszystko, co potrzebne, by cię zatrzymać na zawsze. - stwierdziła, wskazując oczami na Edwarda, który rozmawiał o czymś z Emmettem. Patrzyłam na nich chyba troszkę byt długo; bo kiedy wreszcie się odwróciłam, Alice uśmiechała się szeroko.
- Nie rób sobie nadziei, mała. - przypomniałam jej.
- A ty nie pozwól, by pesymizm zaprzepaścił szansę na szczęście. - odbiła piłeczkę. - A widzę w twojej przyszłości ogrom szczęścia, jeśli tylko ty się na nie otworzysz.

Powoli nabrałam i wypuściłam powietrze. Ona nigdy nie zamierza przestać. Jeśli miałam być szczera to miałam nadzieję, że ma rację. Ale myśląc realistycznie? Zerknęłam znów na Edwarda. Nawet po całodziennej pracy w takiej temperaturze wyglądał dostatecznie dobrze, by chcieć go schrupać. Nie ma najmniejszych szans, by się mną zainteresował.

- Aha, pozwoliłam sobie poukładać twoje rzeczy w pokoju, kiedy byłaś w kuchni. - dodała.
- Wow. Nie musiałaś tego robić. Ale dziękuję. - Cudownie! Kolejny przykry obowiązek za mną.
- Ależ musiałam, Bello. Pościeliłam ci też łóżko. Także wieczorem musisz tylko się przebrać i będziesz gotowa do spania. Swoją drogą, nie wierzę, że nadal masz ubrania z liceum! Masz dwadzieścia pięć lat! Czas się pozbyć piżamek ze Snoopym*, nie uważasz?

Oczywiście musiała powiedzieć to TAK głośno, prawda? Wszyscy przestali rozmawiać i patrzyli teraz na mnie. Sama nie wiedziałam, co jest gorsze - rozbawione spojrzenie Emmetta czy piękny, lekko zakrzywiony uśmiech Edwarda, zamieniający moje wnętrze w trzęsącą się papkę.

Odwróciłam się z powrotem do Alice, zażenowana. - Są miękkie, wygodne i po prostu uwielbiam je.
- Przykro mi to słyszeć, bo wszystkie wyrzuciłam. - stwierdziła Alice, wcale nie wyglądając, jakby było jej przykro. Wprost przeciwnie.
Wpatrywałam się w nią, wściekła do granic możliwości. - Co zrobiłaś?! Jak mogłaś?! Miałam je od zawsze!
- Dokładnie. Przy okazji pozbyłam się też większości twoich dresów. Teraz masz ich odpowiednią ilość. Właściwie… nie potrzebujesz żadnych. Więc wyrzuciłam wszystkie. - uściśliła.
- Wyrzuciłaś moje ubrania? - spytałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Normalnie szczena opada. [Po angielsku brzmi to lepiej. Ale nie mogłam się powstrzymać, wybaczcie. - dop. tłum. 0x01 graphic
]
- Cóż… Zauważyłabyś, gdybyś nie była taka zajęta w kuchni. - spojrzała wymownie na Edwarda, potem znów na mnie.
- Ale… Ale jak mogłaś wyrzucić moje ubrania? - spytałam ponownie, oszołomiona. Jej tupet nie miał granic. - Wiesz co? Cofam wszystko, co powiedziałam. Jesteś okropną, podłą, małą osóbką.
- Oj, uspokój się, Bello. Tylko ci pomogłam. - odcięła się. - Poza tym pozwoliłam ci zatrzymać twoją bluzę z kapturem z ASU**. Jestem pewna, że ma dla ciebie wartość sentymentalną..
- Dzięki. - mój głos aż ociekał sarkazmem.
Alice uśmiechnęła się szeroko. - Proszę bardzo!
- To nie były szczere podziękowania, wiesz?
- Wiem. - odpowiedziała, nadal strasznie z siebie zadowolona. - Ale jeszcze mi za to podziękujesz, zobaczysz. Pa, pa, Bello! - stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek, po czym wyślizgnęła się z mieszkania za niosącym pizzę Jasperem. Emmett wyszedł tuż za nimi, również niosąc jedną. Uśmiechnął się do mnie ciepło w drzwiach. Najwyraźniej przynajmniej on rozumiał, jak bardzo czułam się zdradzona.

- Rozchmurz się Bello. Słyszałem, że piżamki w tygryski są ostatnio w modzie. - rzucił na odchodnym.
Okej, najwyraźniej był jednak kompletnym kretynem.
- Mmf? - tylko na taką odpowiedź było mnie stać w tej chwili. Zapewne obudzę się o drugiej nad ranem z jakąś błyskotliwą ripostą. Typowe.
Usłyszałam za sobą chichot Edwarda. Odwróciłam się, wściekła, wskazując go palcem niczym stara, zrzędliwa belferzyca.
- Ani mi się waż śmiać ze mnie, Edwardzie Cullen! Zaręczam ci, że ten mały potwór nie zawahałby się ani chwili przed zrobieniem tobie tego samego!


*Nie! Na Snoopy'ego nigdy nie jest za późno! Snopy jest słodki. (kom. tłum.)
** ASU - Arizona State University.

Rozdział II część III



W poprzednim odcinku Alice wyrzuca wszystkie piżamki Belli, co powoduje radość jej przyjaciół i wściekłość głównej zainteresowanej.



- Ani mi się waż śmiać ze mnie, Edwardzie Cullen! Zaręczam ci, że ten mały potwór nie zawahałby się ani chwili przed zrobieniem tobie tego samego!


Przemaszerowałam dumnie do mojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Jednak ani jedna rzecz w tym pomieszczeniu nie należała do mnie. Edward musiał zamienić pokoje za moimi plecami. Boże, ależ on ma wielkie łóżko! Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się z niej tego typu myśli. Przeszłam szybko do drugiej sypialni, gdzie znalazłam wszystkie swoje meble, ubrania, książki. Wszystko było elegancko poukładane, a łóżko pościelone, tak, jak powiedziała Alice. Wróciłam do salonu, w którym czekał na mnie Edward. Byłam wściekła.
- Edward? - zaczęłam - Czy aby nie rzucaliśmy monetą, by zadecydować, kto dostanie dużą sypialnię?
- Naprawdę myślałaś, że zabrałbym ci tę wannę? - przeczesał palcami włosy, ewidentnie zdenerwowany moim zachowaniem. - Miejże choć odrobinę wiary we mnie!
- Ja… Ja nie wiem, co powiedzieć. - Nie dałabym chyba rady sama zamienić z powrotem pokoi… A może? Nie, to nie może się dziać.
W tym momencie Edward obdarzył mnie moim ulubionym, krzywym uśmiechem. Zdecydowanie nie grał fair.
- Po prostu powiedz „Dziękuję” - zasugerował delikatnie i miękko.
Bawiłam się palcami, czując się straszliwie mała i nic nieznacząca.
- Dziękuję.
- Gotowa na kolację? - zapytał, wyciągając do mnie rękę.
- Tak. - stwierdziłam, ale nadal stałam w miejscu niezdecydowana. Cały dzień nosiłam ciężkie pudła przy prawie czterdziestostopniowym upale. - Najpierw powinnam się wykąpać. Chyba nie najlepiej pachnę…
- Nie zauważyłem niczego nieprzyjemnego. - odpowiedział.
Ja też nie. - pomyślałam.
Zaśmiałam się. - Jesteś za dobry. - Z trudem odwróciłam od niego wzrok w stronę mojego nowiusieńkiego, pięknego pokoju z wspaniałą, wielgaśną wanną. Powoli ruszyłam w jego stronę. Ściągnęłam gumkę z włosów i przeczesałam je palcami. Czułam się cudownie mogąc znów je rozpuścić. - Mmmm… - westchnęłam.
- Bello?

Jedno słowo i poczułam, jak miękną mi kolana i cała się roztapiam. Jakim cudem jego głos tak na mnie działał? Odwróciłam się powoli. Edward najwidoczniej poszedł za mną.
- Tak…?
Znów obdarzył mnie swoim zniewalającym, zakrzywionym uśmiechem. Ledwie mogłam oddychać.

- Daj znać, jeśli będziesz potrzebować pomocy.

Rozdział II część IV (ostatnia)

Znów obdarzył mnie swoim zniewalającym, zakrzywionym uśmiechem. Ledwie mogłam oddychać.
- Daj znać, jeśli będziesz potrzebować pomocy.




Moje serce zaczęło bić jak oszalałe.
- Pppf? - Błyskotliwa odpowiedź, Bello. Akurat w twoim stylu, nie ma co.
- Nie chciałbym, byś się poślizgnęła na mokrej podłodze. - wyjaśnił niewinnie.
- Hunh? - zamrugałam i odetchnęłam głęboko. Spokojnie. Tylko spokojnie.
- Obiecuję, że jeśli będę potrzebowała pomocy, dowiesz się o tym jako pierwszy. - Uśmiechnęłam się słodko i otworzyłam drzwi do mojej sypialni. Szybko wśliznęłam się do środka, przy okazji kopiąc głośno w jakieś pudło. Usłyszałam, jak Edward chichota za drzwiami i z trudem zdusiłam przekleństwo. Świetnie, Bello. Jesteś niewiarygodną łamagą.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz mojej pomocy? - zapytał zza drzwi.
- Nic mi nie jest! Wszystko w porządku! - zawołałam, kuśtykając cichutko w stronę łazienki. Alice na szczęście przygotowała ręczniki. Cudownie! Szybki prysznic, szybka kolacja, a potem… Szybki numerek? NIE, Bello! Potem pójdziesz do łóżka. Sama.

Wykąpałam się, próbując zlikwidować nagromadzone w ciągu dnia napięcie. Następnie ubrałam czyste spodenki i podkoszulek na ramiączkach. Wciąż było zbyt gorąco, by wkładać cokolwiek innego. Na szczęście prysznic orzeźwił mnie odrobinę. Wysuszyłam włosy ręcznikiem i szybko przeczesałam je szczotką. Teraz byłam gotowa na ponowne spotkanie z Edwardem.

Edward… też się odświeżył. Nigdy wcześniej nie widziałam go zaraz po wyjściu spod prysznica. Jego zaczerwienione od gorącej wody policzki i mokre włosy sprawiły, że zmieniłam zdanie. Jednak nie byłam gotowa na ponowne spotkanie.

- Cześć. - powiedziałam nieśmiało.
- Cześć. Widzę, że poradziłaś sobie bez mojej pomocy? - zapytał, wręczając mi talerz z kawałkiem pizzy. Potem podszedł do lodówki i wyciągnął kilka piw.
- Owszem, radzę sobie sama całkiem nieźle. Dzięki. - wzięłam od niego piwo i przeszliśmy do salonu. Usiadłam na skraju kanapy i podciągnęłam nogi pod siebie. Edward zajął drugi koniec, zwracając się twarzą w moim kierunku. Siedzieliśmy przez chwile w ciszy zanim przypomniałam sobie, jakie myśli nie dawały mi wcześniej spokoju.
- Zastanawiałam się… - zatrzymałam się. Nie byłam pewna, w jaki sposób mam to sformułować.
- Tak? - uśmiechnął się do mnie.
- Cóż… zastanawiałam się, czy nie powinniśmy ustalić kilku zasad odnośnie wspólnego mieszkania.
Edward pokiwał głową. - Brzmi rozsądnie. Co konkretnie masz na myśli?

Spojrzałam w bok, starając się znaleźć w sobie odwagę, by poruszyć TEN temat. To głupie, naprawdę. W końcu jestem dorosła, mogę rozmawiać o tych sprawach z drugą dorosłą osobą, bez zażenowania.

- Co z… gośćmi? - zapytałam nieśmiało.
Edward prawie zakrztusił się pizzą, ale szybko doszedł do siebie.
- Masz wielu gości? - zapytał, podnosząc brwi przy moim określeniu.
Zaczerwieniłam się. - Nie. - przyznałam. - Mimo to uważam, że powinniśmy mieć jakieś gotowe reguły, tak na wszelki wypadek. - zastanawiałam się, czy mogę się zarumienić jeszcze bardziej. Chyba nie.
- Jakiego rodzaju reguły? - spytał. Oparł się plecami o sofę, nie odwracając wzroku od mojej twarzy nawet na sekundę.
- Cóż… Na przykład… - rozpaczliwie opracowywałam w głowie potencjalne problemy (jak choćby Edward mający stałą dziewczynę) - …tankowce*.
Potrząsnął głową, zdumiony - Kim są „tankowce”?
- To goście, którzy zostają na dłużej niż trzy dni, a nie są rodziną czy przyjaciółmi spoza miasta, którzy nie mają się gdzie zatrzymać. Uważam, że goście po trzech dniach zostają współlokatorami i powinni zacząć płacić czynsz.
Edward zachichotał. - W porządku, żadnych tankowców. Coś jeszcze?
Pomyślałam o moim kolejnym, męczącym mnie, potencjalnym koszmarze. - Oprócz tego wszystkie, uhmmm… Prywatne sprawy, nie powinny mieć miejsca we wspólnych pomieszczeniach. Żadnych nagich, dzikich demonów sexu poza sypialniami. Nie chciałabym wrócić do domu i znaleźć ciebie oraz jakąś dziewczynę, zachowujących się jak niewyżyte króliki na ladzie w kuchni**.

O. Mój. Boże. Błagam, zabij mnie. Tu i teraz.

Z całych sił próbowałam się nie zaczerwienić, ale to była beznadziejna sprawa. Nie, to ja byłam beznadziejna. Zaryzykowałam i zerknęłam na niego.
Edward był całkowicie opanowany. - Niczego nie upubliczniamy. Rozumiem. - Upił łyk piwa. - Coś jeszcze?
- Myślisz, że powinniśmy to gdzieś zapisać? - zapytałam rzeczowym tonem.
Edward uśmiechnął się do mnie szeroko. Chyba bawił się wyśmienicie. - Potrzebujesz spisanej listy, by stosować się do kilku prostych zasad?
- Nie. - odpowiedziałam urażona. Jakiego rodzaju wrażenie musiałam na nim robić?! - Po prostu staram się wszystko ustalić z góry.
Uśmiechnął się krzywo. - Nie martw się, Bello. Wszystko jest jasne.

Poddałam się. Zamiast tego pomyślałam, o czym innym możemy porozmawiać.

- Powiedz mi, co porabiałeś po skończeniu liceum?
- Niewiele. Poszedłem na studia. Skończyłem studia. A teraz wróciłem do mojego macierzystego stanu i pracuje niczym dorosła osoba. Dosyć to nudne. - wzruszył ramionami.
- Obroniłeś się już? Naprawdę? - spytałam z podziwem.
Pokręcił się, zażenowany. - Tak. Większość wymagań spełniłem jeszcze zanim poszedłem na uniwersytet. Jeśli to masz już z głowy reszta jest prosta.
Zachichotałam. - Prosta, jasne. Ja spędziłam cały pierwszy rok w Arizonie pomagając współlokatorkom dojść do siebie, kiedy zrywały ze swoimi szkolnymi miłościami.
- Było aż tak źle? - znów się uśmiechał, to dobrze.
- Zgaduję, że nie były po prostu przygotowane na te rozstania. To było głupie - powinny się spodziewać, że tak się stanie.
- Powinny?
- Oczywiście. Ludzie zmieniają się podczas studiów. Nie jesteś już tą samą osobą, co kiedyś. - taką przynajmniej miałam nadzieję… - Poza tym, nikt nie jest ze sobą tak na serio w liceum. - wyjaśniłam. - Ludzie myślą, że chodzą ze sobą „na poważnie”, ale to nieprawda. To wszystko tylko kwestia hormonów albo niskich standardów.
- Doprawdy? - zapytał. - Zaciekawiłaś mnie. Który z tych dwóch przypadków odnosi się do ciebie?
- Ugh. Nie chodziłam na randki w liceum. Wątpię, czy to pamiętasz, czy w ogóle to zauważyłeś. Myślę, że w moim przypadku to niskie standardy. Alice powiedziałaby, że niska samoocena. - wyrzuciłam jednym tchem. Balansowałam na krawędzi zdemaskowania swojej osoby. Głupia.
- Dlaczego tak by powiedziała? - zmarszczył brwi.
Podniosłam butelkę i upiłam łyk piwa. - Oh, znasz Alice. Jest moim osobistym fanclubem.
- To interesujące, że wspomniałaś Alice. Ona i Jasper są razem od liceum. - zauważył.
- Alice i Jasper byli razem jeszcze przed urodzeniem! Mają za sobą tysiące przeszłych żyć, w których się spotykali, zakochiwali w sobie i byli razem aż do śmierci. I tak w nieskończoność. To przeznaczenie. Nic nie jest w stanie ich rozdzielić. - chichotałam jak szalona. Powinnam się uspokoić, natychmiast!
Edward pochylił się w moją stronę, delikatnie się uśmiechając. - Naprawdę tak uważasz, czy to część propagandy Alice?
- Cóż… - przygryzłam policzek, zamyślona. - To i to.
- Naprawdę? - spytał z zaciekawieniem.
Również się nachyliłam, chcąc być jak najbliżej niego. - Wiem, że to brzmi trochę jak słowa wariata, ale widziałam już Alice przewidującą najdziwniejsze rzeczy. Miała w zwyczaju przepowiadać ludziom przyszłość. Pamiętasz?
Pokiwał głową, patrząc głęboko w moje oczy.
- Uwierzyłbyś, że sporo z nich się spełniło? Nie wszystkie, ale niektóre z nich były naprawdę poważne.
Kiwał głową, nadal więżąc mnie swoim spojrzeniem. - Uwierzyłbym. Mnie też kilkakrotnie przepowiadała przyszłość.
- Naprawdę? - spytałam. - Co ci przepowiedziała?
Pokręcił tylko głową i uśmiechnął z zaciśniętymi wargami. Odwróciłam wzrok. Rozdrażniona, ugryzłam mój kawałek pizzy.
- Nie wydawało ci się nigdy, że to działa bardziej na zasadzie samospełniających się przepowiedni? - spytał. - Zamiast faktycznie widzieć przeszłość, Alice po prostu zaszczepiała nam jakąś myśl. A my, zaintrygowani nią, podświadomie robiliśmy wszystko, by stała się prawdą?
Zaśmiałam się. - Zawsze to podejrzewałam. Alice nie powstrzyma się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Ta kobieta jest pozbawiona wszelkich skrupułów. - upiłam kolejny łyk piwa. - Z drugiej strony to nie może być cała prawda. Przykładowo, co z jej przepowiednią, w której Tyler był poszukiwanym przez policję przestępcą?
Edward roześmiał się. - Zapomniałem o tym.
- Wątpię, czy Tyler kiedykolwiek przystanął i pomyślał: „Cóż za znakomity pomysł! Zamorduje kilka osób!” - Czułam się lekko podpita. Wiedziałam, że muszę przestać mówić i iść spać zanim zrobię coś skandalicznego. Jak na przykład rzucenie się na Edwarda i wycałowanie całej jego twarzy.
- Jakie jest zatem twoje zdanie?
- Jak mówiłam, oba wyjaśnienia są po trosze prawdziwe. Przepowiedziała mi kilka rzeczy, które się sprawdziły. Choć myślę, że albo miała szczęście, albo były one tak oczywiste, że mógł je przewidzieć każdy. Oczywiście, większość jej „wizji” okazała się absolutną bzdurą. - Przykład: Alice była pewna, że ja i Edward zostaniemy parą przed zakończeniem liceum. Zamilkłam na chwilę. - No i niektóre jej „proroctwa” były po prostu sposobem, w jaki Alice próbowała zachęcić mnie do działania. Choć przyznaję, było kilka, które mnie zaskoczyły.
- Zdradź mi jedną z nich. - poprosił z uśmiechem.
- Nie. - pokręciłam głową.
Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, błyszczącymi, czarującymi oczami - Proszę?
Zadrżałam i ponownie pokręciłam głową. - Tylko jeśli zdradzisz mi, co tobie przepowiedziała. - odparowałam.
Oparł się powrotem o kanapę, niezadowolony. - Nic z tego. Staram się zdecydować, czy to rzeczywiście los, czy sugestie Alice.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Żadne z nas nie było skłonne się poddać.

W końcu nie mogłam się powstrzymać. Ziewnęłam.
- Jestem wykończona.
- Powinnaś już iść do łóżka. - stwierdził miękko.
- Poszłabym, ale niestety, dzięki Alice, nie mam w czym spać.

Edward uśmiechał się szeroko, a ja właśnie się zorientowałam, co powiedziałam. Ja i moja niewyparzona buzia. Co więcej odkryłam, że potrafię zaczerwienić się jeszcze bardziej. W moich stopach nie było już chyba ani kropli krwi, cała przewędrowała w okolice twarzy.

- Miałaś wyłącznie pidżamki ze Snoopy'im? - zapytał, unosząc brwi.
- Nie. Wyrzuciła także inne pidżamy i moją bluzę z Cardinals. Zakładam, że jest fanką Seahawks***. Zrobiła to celowo i z premedytacją, by móc wyciągnąć mnie na zakupy. Potrafi być bardzo denerwująca pod tym względem.
Edward zachichotał. - Za bluzę z Cardinals nie mogę jej winić. Jak mogłaś tak zdradzić naszą waszyngtońską drużynę? - drażnił się ze mną.
- Nie zdradziłam jej. To była… - zamilkłam. To była bluza mojego byłego, ale nie chciałam mówić o tym Edwardowi. Nigdy. Co za koszmar! Wzdrygnęłam się na samą myśl o niektórych moich wspomnieniach. - Została mi… Właściwie to nawet nie jest mi jej szkoda. Chociaż była wygodna.
- Może chciałabyś pożyczyć mój podkoszulek? - zapytał z błyszczącymi oczami.
- Ummm… Serio? - zamrugałam, zaskoczona. CHCĘ! - Jeśli nie sprawiłoby ci to kłopotu. - odpowiedziałam, jakby nie było to nic wielkiego.
Pokręcił głową i wstał z kanapy. - To żaden problem. No i wiem, gdzie mieszkasz, jeśli będę chciał go odzyskać. - zawołał z korytarza.

Ha! Jakbym zamierzała ją kiedykolwiek oddać. Musiałby ja wyszarpać z moich zimnych, martwych palców.

Ja także wstałam. Nie wiedziałam, czy powinnam pójść za nim do jego pokoju, czy poczekać w moim. Postanowiłam wybrać kompromis i stanęłam w połowie drogi, przy kuchni. Szybko wrócił, niosąc ciemnoniebieski podkoszulek.
- Proszę, to dla ciebie. Powinno ci wystarczyć do czasu, gdy Alice zaciągnie cię do sklepu.
Wręczył mi podkoszulek. Spojrzałam na moje nowe ubranie i przycisnęłam je do piersi. Starałam się nie pokazać, jak duże znaczenie miał dla mnie ten kawałek materiału.
- Dzięki. - powiedziałam radośnie. Zbyt radośnie. Wypite piwo najwyraźniej robiło swoje. - Pójdę się teraz położyć. - ale nadal stałam w korytarzu, patrząc na obserwującego mnie Edwarda. Nie potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy. - Dobranoc. - wykrztusiłam w końcu.
Uśmiechnął się do mnie. - Dobranoc, Bello.
- Miłych snów. - odwróciłam się gwałtownie i poszłam do pokoju. Część mnie miała nadzieje, że Edward mnie zatrzyma i porozmawiamy jeszcze chwilę. Usłyszałam, jak ponownie życzy mi dobrej nocy. Zamknęłam za sobą drzwi sypialni i oparłam się o nie, próbując uspokoić oszalałe serce. Mój błyskotliwy plan pozostawania spokojną i obojętną rozpadał się gwałtownie w drobny mak, a nie miałam żadnego planu B! Rozebrałam się powoli, jeszcze raz wspominając cały dzisiejszy dzień, po czym poszłam do łazienki.

Co Alice przepowiedziała mu w liceum? Zastanawiałam się nad tym myjąc zęby. Chyba mogłam się domyślić. Była dostatecznie podstępna, by próbować w ten sposób zachęcić go do umówienia się ze mną. Zrobiło mi się słabo. To właśnie zrobiła! Oczywiście Edward nigdy nie skorzystał z jej sugestii. Czemu miałby to robić? Czemu Edward Cullen miałby kiedykolwiek pragnąć mnie? A jeśli już jesteśmy przy tej kwestii, dlaczego niby chciałby teraz być ze mną?

Włożyłam koszulkę Edwarda, besztając się w myślach za bycie patologiczną, beznadziejną, zakochaną idiotką. Podkoszulek był miękki i przylegający. Sięgał mi do połowy ud. Pachniał cudownie. Nie aż tak dobrze, jak Edward (musiałby go wcześniej nosić żeby osiągnąć taki efekt), ale dostatecznie wspaniale, by uświadomić mi, jak trudno będzie mi zasnąć. Niezależnie od poziomu zmęczenia.

Wdrapałam się do łóżka, zgasiłam światło i leżałam godzinami, rozmyślając o Edwardzie.


*Tankowce - dziwne i całkowicie wymyślone przez mnie słowo. W oryginale jest „crushers”, od crush - zadurzenie, ale też zgniatać. Dalsze wyjaśnienie Belli pokazuje, co rozumie przez ten termin. Tankowiec wydawał mi się… takim w miarę sensownym odpowiednikiem, choć z angielskim terminem nie ma nic wspólnego.
** hihihihihihihihihi tyle na temat małej, niewinnej Bellusi. Wyszło szydełko z woreczka.
*** amerykańskie drużyny futbolowe

„Nigdy nie znajdziesz bardziej nędznego kłębowiska szumowin i przestępstwa. Musimy być ostrożni.”
Obi-Wan Kenobi

Rankiem po przeprowadzce obudziłam się zmęczona i obolała. Musiałam przekonywać samą siebie, żeby wstać z łóżka. Decydującym argumentem była chęć zobaczenia Edwarda. Zwlekłam się z posłania i poszłam do łazienki, gdzie obliczyłam zadrapania i siniaki nabyte wczorajszego dnia. Wyjątkowo paskudny widniał na mojej łydce. Nie miałam pojęcia, skąd on się tam wziął. Dolna część moich pleców skarżyła się głośno. Spojrzałam w lustro i zauważyłam, że wyglądałam równie źle, jak się czuję. Stwierdziłam, że poprawienie mojego wyglądu o tak wczesnej godzinie jest bezcelowe, więc poszłam poszukać czegoś do jedzenia.

Kiedy weszłam do kuchni, nadal była ona w ruinie, ale udało mi się szybko zlokalizować miskę i łyżkę.
Właśnie zalewałam płatki mlekiem, gdy wszedł Edward, z podkrążonymi oczami i zmierzwionymi po spaniu, kasztanowymi włosami, ubrany tylko w spodnie od pidżamy. Zagapiłam się, wodząc swoimi oczami po jego umięśnionym torsie i silnych ramionach. Mój umysł był zamroczony i całkowicie zapomniałam, gdzie jestem i co robię, do momentu, w którym mleko zaczęło się wylewać i spływać po blacie.

- Cholera ! - powiedziałam, wracając do rzeczywistości. Pięknie, następnym razem zacznę się ślinić na jego widok.
- Ups. - powiedział i podał mi papierowy ręcznik, by wytrzeć cały ten bałagan.
- Przepraszam, nadal jestem trochę zaspana. - wytłumaczyłam. Co akurat nie było kłamstwem.
- Nic, czego nie dałoby się naprawić filiżanką kawy. - skończył wycierać rozlane mleko i wyrzucił zamoczone ręczniki do śmieci.
- Kawa. Dobrze. - Wyjęłam łyżkę z szuflady i pośpiesznie dokończyłam śniadanie, przyglądając mu się kątem oka. Otwierał szafki, najwyraźniej czegoś potrzebując. - Czego szukasz ?
- Młynka, kawy, dzbanka. Gdzie są ? - wyjaśnił, otwierając kolejną przypadkową szafkę.
- Kawa jest tam. - Wskazałam na metalową puszkę, stojącą na ladzie. - Młynek jest tu. - Otworzyłam poniższe drzwiczki. - A dzbanek jest już na kuchence.
- Yyy… Masz na myśli to?
- Tak. Daj mi sekundkę, to pokaże Ci, jak tego używać. - Poszłam opłukać miskę i włożyć ją do zmywarki. Okrążyłam Edwarda, który ewidentnie gapił się na moje nogi. - Co?
- Moja koszulka dobrze na tobie wygląda. - powiedział po prostu, z uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
Rumieniąc się, spojrzałam w dół, zdając sobie sprawę z tego, że zapomniałam założyć czegokolwiek pod spód. Kiedy stałam wszystko było zakryte, ale jeśli bym coś upuściła, na pewno nie powinnam schylać się i tego podnosić. Ostrożnie obchodziłam się z łyżeczką, zanim nie wrzuciłam jej do zlewu.
- Jest bardzo wygodna. - powiedziałam, przysuwając się blisko blatu.
- Lepsza niż Snoopy?
Zamarłam w ciszy, niezdolna oderwać od niego wzroku. Zarumieniłam się, ale byłam bardziej zdenerwowana, niż zawstydzona w tej sytuacji.
- Gdzie się wybierasz?- spytał z błyszczącymi oczami.
- Idę się przebrać. Serio!
- Myślałem, że miałaś mi pokazać, jak używać tego ustrojstwa. - wskazał na mój dzbanek do kawy.
- Po prostu włóż tam ziarna, zalej wodą, wymieszaj i wyłącz, kiedy usłyszysz bulgotanie. - chciałam czmychnąć jak najdalej stamtąd, trzymając mój tył poza zasięgiem jego wzroku.
Spojrzał nachmurzony na dzbanek, ale jego oczy błyszczały.
- To bardzo ogólnikowe. Co, jeśli coś popsuje?
Moje serce zadudniło w piersi. Było bliskie eksplozji.
- To nie fizyka jądrowa, Edward.- powiedziałam spokojnie.- Jeśli chcesz, możesz użyć Mr.Coffee. Jest na drzwiach lodówki.
Tak jak na to liczyłam, spojrzał tam gdzie wskazywałam palcem, co pozwoliło mi czmychnąć do mojego pokoju, co też zrobiłam, szatańsko chichocząc.



Przez następne sześć tygodni od tego dziwnego poranka nauczyliśmy się razem żyć, a ja dowiedziałam się, że Edward jest bardzo zabawny. Nie tylko mądry i przystojny, ale też pełen energii i opiekuńczy. Kiedy byłam z nim czułam się jakbym grała w jednej z tych romantycznych komedii - może z wyjątkiem ich romantycznych fragmentów. Już nigdy nie opuściliśmy naszych pokoi bez pełnego ubioru.

Edward wyjeżdżał na spotkania biznesowe dość często, ale zawsze wracał po kilku dniach. Kiedyś, po powrocie z jego delegacji do Korei, pokazał mi swój paszport - był prawie całkowicie zapełniony i miał załącznik przygotowany na wypadek, gdyby strony się skończyły. To powodowało, że moja praca edytora w wydawnictwie sprawiała wrażenie bardzo monotonnej, chociaż Edward wyglądał na zainteresowanego, kiedy o tym opowiadałam.

Jedną rzeczą, którą lubiłam w częstych podróżach Edwarda - inną niż widzenie go z powrotem w domu, przechodzącego przez drzwi z tym jego uśmiechem na twarzy - było to, że zawsze dzwonił z jakichś egzotycznych miejsc i pytał się, czy potrzebuję czegoś.
- Mam czterogodzinny postój w Singapurze, potrzebujesz czegoś?
- Na lotnisku?
- Proszę Cię, to miejsce jest jak jedno wielkie centrum handlowe z samolotami.
- Cóż… Możesz więc znaleźć trochę sosu chili?
Lub:
- Jestem w Paryżu, chcesz czegoś?
- Biletu, aby ci towarzyszyć!
- Jestem tu jedynie przez jeden dzień, Bello.
- Masz pod ręką papier i długopis?

Początkowo chciałam mu zwracać pieniądze za rzeczy, które mi kupił, ale odmawiał ich przyjęcia. Zaczęłam więc robić specjalne obiady składające się z przywiezionych produktów, szybko ucząc się jaki typ jedzenia lubi i odnotowując to w pamięci. Obiad w domu stał się czymś, na co czekałam z niecierpliwością - bardziej niż na sam proces gotowania. Dobrze było tak z nim siedzieć, kiedy już pokonałam moją początkową nerwowość. Lubiłam patrzeć jak je i nic nie mogłam na to poradzić, ale czułam się zadowolona widząc, że smakuje mu to, co przygotowałam.
Dodatkowo zawsze zmywał naczynia po obiedzie.
Gdybyśmy mogli jeszcze dodać do tego seks, bylibyśmy najszczęśliwszą parą na ziemi.



- Czy Ty kiedykolwiek śpisz?- spytałam Edwarda, kiedy pewnego razu doczłapałam do salonu o szóstej trzydzieści rano, by znaleźć go obudzonego, z laptopem na kolanach i papierami rozrzuconymi na stoliku do kawy. Całkiem podobnie wyglądał, gdy zostawiłam go wieczorem poprzedniego dnia. Jedyną różnicą wskazująca na to, że poruszał się pomiędzy dziesiątą wieczorem a chwilą obecną, był jego strój.
- Niewiele. - Uśmiechnął się do mnie łagodnie. - Jestem trochę jak wampir. Łapie około 5 godzin snu w nocy.
- Żartujesz sobie. - Stwierdziłam z niedowierzaniem. - Jak ty możesz funkcjonować?
Wzruszył ramionami. - Tak naprawdę, to zawsze taki byłem. Zwykle doprowadzało to moją mamę do szału, dopóki nie byłem wystarczająco dorosły, by nie puścić domu z dymem lub nie zadławić się kulką i mogła wreszcie spać spokojnie.
- Jak długo to trwało?
- Aż wyprowadziłem się do collegu. - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem.

Uśmiechając się, skierowałam swoje kroki do kuchni, by zaparzyć kawę, a on wrócił do komputera. Wsypałam ziarna do młynka i zamknęłam pokrywkę, gdy coś do mnie dotarło. Przemaszerowałam z powrotem do salonu i stanęłam naprzeciwko Edwarda, gapiąc się na niego. W końcu spojrzał na mnie. Jego twarz zdradzała zainteresowanie moim zdrowiem psychicznym.

- Nosisz okulary? - Spytałam, celując w niego łyżką niczym bronią - Od kiedy?
- Od kiedy gapię się w monitor 10 godzin dziennie? Coś w tym złego? - spytał z ciekawością.
- Nie. Nie! Po prostu jestem zaskoczona. Nigdy wcześniej Cię w nich nie widziałam, to wszystko. - Nie miałam pojęcia, jak ukryć moje palące zainteresowanie. Gapiłam się na niego o kilka sekund dłużej, niż to było przyjęte. Ciemne oprawki sprawiły, że jego zielone oczy stały się jeszcze bardziej tajemnicze.
- Noszę je tylko wtedy, kiedy pracuję. - powiedział, jakbym potrzebowała wytłumaczenia. - Monitor sprawia, że moje oczy się meczą. - Zdjął okulary i potarł kąciki oczu, jakby samo mówienie o pracy go męczyło.
- Ciągle pracujesz. Czym się w ogóle zajmujesz?
- Ja? - Lekceważąco machnął ręką. - Jestem tylko małym trybikiem w ogromnej maszynie ISS (International Space Stadion - Międzynarodowa Stacja Kosmiczna).
- Dla ISS?? Masz na myśli stacje kosmiczne? - dopytywałam. Czy to nie jest coś, o czym powinnam była wiedzieć tygodnie temu?
Zachichotał, najwyraźniej rozbawiony moją reakcją.
- Pracujesz na statku kosmicznym?
- Cóż, technicznie rzecz biorąc, to nie. To robią astronauci.
Na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Ale tak, jestem małą częścią wielkiej drużyny, która nad tym pracuje. To bardzo, bardzo nudne sprawy. - Podniósł ręce nad głową, przeciągając się i po chwili opuścił je, odkrywając przy tym fragment skóry na brzuchu.
Odwróciłam wzrok od jego pasa i spojrzałam na jego twarz, która - szczerze mówiąc - wcale nie była bezpieczniejszym rejonem. - A więc, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że jesteś konstruktorem rakiet?
Spojrzał na mnie z rozbrajającym uśmiechem, co sprawiło, że moje kolana zaczęły drżeć.
- Przypuszczam, że można tak powiedzieć.
- Huh… - stałam tam, próbując wymyślić jakąś błyskotliwą odpowiedź, ale nie byłam w stanie.
- Wiesz, że nie powinnaś celować w ludzi tą łyżką? Chyba, że chcesz jej użyć?

Opuściłam rękę, przypominając sobie, gdzie byłam i co robiłam wcześniej. Wróciłam do kuchni i skończyłam przygotowywać kawę. Po kilku minutach usłyszałam ponowne stukanie palców Edwarda w klawiaturę.

Prychałam do siebie cichutko w oczekiwaniu na zaparzenie się mojego espresso. Poczułam się taka malutka w porównaniu z jego umiejętnościami. Dodałam do mojej listy dwa fakty o Edwardzie: jest niewiarygodnie mądry i nosi okulary. Oh, i wygląda w nich bosko. To trzy fakty.
Skrzywiłam się na myśl, jak głupio wypadałam przy nim. Konstruktor rakiet. Nieźle, Bello. Zirytowana, otworzyłam lodówkę, wyciągnęłam kostkę twarożku i trzasnęłam nią o blat. W końcu moja kawa była gotowa , więc zalałam filiżankę. Nadal w myślach użalałam się nad sobą, gdy nalewałam mleko i dodawałam cukier.

Podskoczyłam na dźwięk głosu Edwarda. - O czym myślisz? - zapytał.
Obejrzałam się na niego, po czym wróciłam do mojej kawy, potrząsając głową. Zbliżył się i pochylił, aby móc mi spojrzeć w twarz. Nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam na niego. Uniósł brew. - Jesteś bardzo zamyślona dzisiejszego ranka. Wszystko w porządku?
- Oczywiście. Wspaniale. Wstałam wcześnie i jestem trochę zmęczona, to wszystko. Robię bajgle. Chcesz jednego? - zapytałam, w pośpiechu próbując odwrócić jego uwagę. Jeżeli jest jakaś rzecz, która może kogoś uciszyć, jest to usiłowanie przeżucia prawdziwego bajgla. Wyjęłam jednego z opakowania i zaczęłam go kroić.
Obserwował mnie ostrożnie, niewątpliwie czekając, aż skończę.
- Nie. - powiedział w końcu. - Nie sądzę, żebym miał wystarczające mięśnie szczeki, aby przeżuć jednego z twoich bajgli.
Udawałam, że nie wiem, o czym mówi.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Moje bajgle są perfekcyjne.
Obserwowałam go, jak wyciąga puszkę z kawą i wsypuje ziarna do młynka.
- Dopiero co zrobiłam kawę. Może chcesz? - zaproponowałam chwilę przed tym jak zamknął pokrywkę.
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Ty jesteś wymagająca co do swoich bajgli, a ja jestem wymagający co do mojej kawy. - Wytłumaczył.
- Jest w niej coś specjalnego? - Zapytałam mimo, że pachniała wspaniale.
- Jest po prostu dobra. Zamawiam ją z pewnego miejsca w Kolorado. - Przelał kawę z czajnika do wielkiego kubka i zaczął czyścić filtr.
- Żyjesz w Seattle, ale sprowadzasz swoją kawę z Kolorado? To jest pokręcone.
Wypełniłam podstawkę wodą i podałam mu ją, patrząc jak pracuje.
- Hej, ja się nie czepiam twojego dziwnego bajglowego fetyszu, czyż nie? Zakpił z błyskiem w oku.
- Ja nie mam fetyszu! - wyjęłam nóż do masła i pośpiesznie rozsmarowałam twarożek po moim śniadaniu. - One są formą sztuki i zasługują na szacunek. - podniosłam je do ust i umyślnie wzięłam wolno kęs. - Mmmmm… - przeżuwałam wolno, obserwując jego reakcję.

Jego oczy pociemniały, a jego wargi rozchyliły, gdy patrzył na moje usta. Prawie straciłam nad sobą kontrolę, ale wciąż przeżuwałam. Nagle dotarło do mnie, że Edward był podniecony. Przełknęłam głośno, moje serce przyspieszyło na zakończenie mojej malej przyjemności.
Zaoferowałam mu swojego bajgla z lekkim uśmiechem. - Chcesz gryzka?
- Hm? - wyrwał się marzeń na jawie, a jego twarz przybrała bardziej opanowany wyraz. Najwyraźniej nie był zdolny do wykonania jakiekolwiek ruchu - Nie. - powiedział cicho. - Te, które ostatnio kupiłaś były wystarczająco ciężkie, by zakotwiczyć statek.

Starałam się nie okazać rozczarowania i powiedziałam tak lekko, jak on - Wcale nie. Mam wysokie standardy żywieniowe. - poruszyłam łobuzersko brwiami. - Miłego picia kawy, Edwardzie. - wyszłam na balkon i jadłam w ciszy, zastanawiając się, jak udźwignąć tą nową sytuację i co ona może oznaczać, do czasu, aż dołączył do mnie Edward, podsuwając mi pod nos filiżankę kawy. Wzięłam ją i upiłam łyk. Musiał zwrócić uwagę, jaką pijam kawę, bo była ona dokładnie taka, jak lubię. - Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział, po czym upił łyk ze swojego kubka. Spojrzał na mnie uważnie, ale nic nie powiedział.
Przez chwile trwaliśmy w ciszy, obserwując jak dzień robi się coraz jaśniejszy i piliśmy kawę. W końcu słońce wzeszło wystarczająco wysoko, bym zaczęła się szykować do pracy. Obróciłam się do niego.
- Alice powiedziała, że będzie gotowa do siedemnastej z rzeczami na dzisiejszy wieczór.
- Nigdy nie myślałem, że będę posiadał ,,otwarty dom”.
- Ja też nie, ale znasz Alice. Każda okazja do zrobienia imprezy jest dobra. Pamiętasz moje osiemnaste urodziny?

Alice, chcąc być pomocną, zdecydowała, że moje osiemnaste urodziny będą najlepszą nocą mojego życia. Zorganizowała dekorację, jedzenie i - nie mam pojęcia skąd ją wytrzasnęła - beczułkę piwa. Po dniu spędzonym u Alice, poświęconym na całkowitej zmianie mojego wizerunku, byłam gotowa na to, żeby Edward mnie zobaczył i zaprosił na randkę - a przynajmniej taki był plan. To mogło nawet wypalić, z wyjątkiem tego, że kombinacja mojej chronicznej niezręczności, trochę za dużej ilości alkoholu i wysokich obcasów, które kazała założyć mi Alice sprawiły, iż potknęłam się o dywanik w jej salonie. Wpadłam na Jaspera, który odbił mnie do Edwarda, który - przepraszał mnie za to przez następne kilka tygodni - rzucił mnie na stół. Ten załamał się pod moim ciężarem, co sprawiło, że spadłam na podłogę.
Wylądowałam na pogotowiu z trzydziestoma dwoma szwami na ramieniu, a rodzice dali ma szlaban na miesiąc, kiedy dowiedzieli się, że piłam.

Edward skrzywił się nieznacznie.
- Nigdy tego nie zapomnę, Bello. I nigdy nie wybaczę sobie tego, że rzuciłem Cię na szklany stolik. - Przejechał ręką po włosach, jego twarz była pełna bólu.
Potrząsnęłam głową.
- Stop! To nie dlatego to wyciągnęłam! I nie rzuciłeś mnie, to wszystko było z mojej winy! - Upewniłam się, że go przekonałam zanim kontynuowałam.
- W każdym razie, nie było Cię tam tego dnia. Alice, po tym, jak wyjęli mi szwy, zorganizowała przyjęcie pt. ,, Bella ma wyjęte szwy”, specjalnie dla mnie. Skonstruowała gigantyczne szwy z czekolady i ułożyła kiełbaski wiedeńskie w kształt bandaża. To było naprawdę ohydne.
- Żartujesz. - jego uśmiech był zaraźliwy.
Ja także odpowiedziałam mu uśmiechem.
- Chciałabym. - Wyciągnęłam ramię i pokazałam mu bliznę. - Nie mogę się doczekać mojego pierwszego mammografu. - wymamrotałam do siebie - To przyjęcie wywoła kłótnię.
Z czułością spojrzał na moją rękę, po czym delikatnie przejechał palcem po bliźnie, sprawiając, że zadrżałam.
- Przepraszam. Zimno Ci? - spojrzał na mnie skonsternowany.
- Nie. - umieściłam moja rękę jak najdalej od niego, sięgając po filiżankę kawy. Starałam się nie myśleć o tym, jak sprawiał, że drżałam tylko poprzez prosty gest. Ciągle czułam na sobie jego oczy, ale dla wewnętrznego spokoju nie odwzajemniłam spojrzenia.
- Pięknie Ci w niebieskim. - powiedział ciepło.
Zarumieniłam się i napotkałam jego spojrzenie. Chyba na chwilę zapomniałam o oddychaniu, bo zakręciło mi się w głowie.
- Dziękuję. - szybko spojrzałam w dół, aby sprawdzić co mam na sobie. Zwykłą koszulkę. Zrobiłam mentalną notatkę, aby częściej ją nosić.
Sprawiał wrażenie, jakby chciał zmienić temat. - A więc, kto przychodzi?
- Pomaga fakt, że w większości znamy tych samych ludzi, prawda? - spytałam lekko. - Alice zorganizowała mały zjazd. Jedynym co wiem jest to, że nie ona przynosi jedzenie, więc będzie można je jeść bez obaw.
- A kto je przynosi? - spytał rozbawiony.
Spojrzałam na niego.

- Masz zamiar gotować dla tych wszystkich ludzi? - Pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Oczywiście, że nie. Ty to zrobisz! - roześmiałam się, widząc jak próbuje przetrawić tą informacje. - Żartuję. Mam zamiar zrobić tylko przystawki, albo kanapki. To wszystko. To zależy od tego, co będzie w sklepie. Jedyne, co musimy zrobić, to wnieść rzeczy na górę, powkładać do szafek, a kiedy wszystko się skończy, zjemy Emmetta.

Prawie wypluł swoją kawę - Nawet mu tego nie proponuj. Wytapla się w bitej śmietanie i położy wisienkę na nosie.

- To prawie tak interesujący widok, jak wystylizowane na bandaż kiełbaski Alice.
- Zostaw Emmetta w spokoju. Mam co do niego inne plany na ten wieczór. - Dokończył kawę i zostawił mnie zastanawiającą się, co miał na myśli.

Rozdział 3 część 2 ( ostatnia)

Przyjęcie rozkręciło się około dziewiętnastej; z każdą minutą przybywali goście. Większość z moich współpracowników już dotarła, podobnie koledzy Edwarda. Później, prowadzona niezdrową ciekawością, stara licealna ekipa się rozpełzła. To było prawie jak spełniający się koszmar - prawie, bo byłam kompletnie ubrana.

Cieszyłam się, widząc kilkoro z nich. Pojawili się Angela Weber i Ben Cheney, których zawsze bardzo lubiłam. Ale pojawiła się także Jessica Stanley i Lauren Mallory - zastanawiałam się z jakiego powodu pojawiła się ta ostatnia. Naprawdę nie miałam pojęcia. Nigdy mnie nie lubiła. Prawdopodobnie była tu, żeby zobaczyć Edwarda. Przyszedł też Mike Newton, oczywiście Eric Yorkie… Idealnie. Wszyscy chłopcy, których rzuciłam w liceum i dziewczyny, które obgadywały mnie za moimi plecami. Dla uzupełnienia koszmaru musiałam każdemu z osobna tłumaczyć, że ja i Edward nie jesteśmy parą, tylko po prostu dzielimy czynsz.

To było okropne.

Mike szybko pojął sytuację i zaczął mnie podrywać. - Hej, teraz kiedy wróciłaś do miasta, chciałabyś wyjść ze mną na kolację? - spytał niecierpliwie. - Trochę się poumawiać?

Spojrzałam w jego pełną nadziei twarz i starałam się być tak uprzejma, jak tylko potrafiłam. Łapanie aluzji nigdy nie było jego mocną stroną, wiec musiałam wyrażać się bardzo jasno. - Um… - Byłam na straconej pozycji. Nie miałam do niego żadnych uprzedzeń, ale też nic nie przemawiało na jego korzyść. Edward pojawił się za jego plecami. Na jego twarzy malowala się walka irytacji z rozbawieniem. - Cześć, jak się masz Mike? - spytał delikatnym głosem, który złagodził moje napięcie, ale nie uspokoił mojego skołatanego serca. Mrugnął do mnie, zanim z powrotem zwrócił swoją uwagę na Mike'a. Ten zmrużył oczy i kiwnął krótko - U mnie w porządku, Edward. Miło tu macie.

- Dzięki. - powiedzieliśmy z Edwardem równocześnie.

Powstrzymując się od śmiechu, rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu ratunku. - O, spójrzcie, Jessica tu jest! Chyba pójdę do niej i się przywitam. Przepraszam. - zrobiłam szybki unik do salonu, gdzie Jessica z Lauren czatowały na jedzenie.

Lauren posłała mi wymuszony uśmiech. -A więc, Bello… Jak udało ci się namówić Edwarda na wspólne mieszkanie? Nie podejrzewałam, że taka z ciebie manipulatorka.

- Mam kilka niespodzianek w zanadrzu. - odpowiedziałam figlarnie. Nigdy nie rozumiałam jej wrogiego stosunku do mnie. Wyglądało na to, że nadal się go nie pozbyła.

- Och, jestem pewna, że masz.

Jessica schrupała marchewkę i wtrąciła się do rozmowy, przeżuwając w zamyśleniu. - A więc czyj to był pomysł? Twój?

Zaczęłam czuć się poirytowana. Co je to w ogóle obchodziło? - Tak właściwie, to był to pomysł Edwarda. - rozejrzałam się wokół - O, patrzcie! Jest Angela. Do zobaczenia. - umknęłam tak szybko, jak tylko było możliwe w ludzkim tempie.

Angela była jak powiew świeżego powietrza. Zawsze posiadała złożoną osobowość i nigdy nie byłam pewna, co ciekawego powie. Tego wieczoru udowodniła, że nie zmieniła się wcale. Spytałam, czy miała ostatnio jakieś wieści od Taylora Crowleya. - spodziewałam się, że zaraz pojawi się drzwiach za plecami Erika.

- Nie słyszałaś? - spytała zaskoczona.

Potrząsnęłam głową sfrustrowana. - Nie, a co?

- Tyler jest w więzieniu gdzieś w Północnej Kalifornii. - spojrzała na moją zszokowaną minę. - Nikt Ci nie powiedział? Obrabował sklep monopolowy… Możesz uwierzyć?

Około dwudziestej trzydzieści ktoś zapukał do drzwi. Ponieważ stałam najbliżej nich - starając się utrzymać równowagę na obcasach - otworzyłam je. Za nimi stała oszałamiająco piękna blondynka, spoglądająca na mnie z góry. Trzymała butelkę czerwonego wina ze szkarłatną obwódką wokół szyjki.

Nie mogłam się powstrzymać od wpatrywania w nią, ale tłumaczył to fakt, że wszystko w niej było stworzone do gapienia się - od jej falujących złotych włosów, przez jej olśniewającą twarz, krótką czerwoną koszulkę i dalej do jej kusej, czarnej spódniczki, długich nóg i szpilek. Nawet bez nich, przewyższałaby mnie wzrostem. Wyglądała jak…blond Jessica Rabbit.

- Jest tu Edward? - wymruczała.

Drętwo, zrobiłam krok w tył, a ona wpłynęła, sugestywnie poruszając biodrami. Obserwując jej przejście przez zatłoczony pokój, miałam wrażenie, że tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone. Gdziekolwiek się nie udała ludzie robili dla niej miejsce i obserwowali jej przemarsz. Gdyby nie to, że mnie wkurzyła, musiałabym przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie. Powinna dawać lekcje. Moje oczy zamieniły się w dwie szparki, gdy zaczepiła Edwarda, który stał odwrócony do nas plecami; zajęty był rozmową. Podniosła rękę i poklepała go po ramieniu, a ja obserwowałam jego twarz, która rozpromienia się na jej widok. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

Edward natychmiast zaczął rozglądać się wokoło. Nie miałam pojęcia za kim, albo za czym, ale odnotowałam jego rękę zawieszoną blisko jej pleców. Nie byłam już w stanie tego znieść, więc pobiegłam ukryć się w kuchni. Mogłam przynajmniej uzupełnić tacki z wegetariańską żywnością. Chwilę później wszedł Edward, aby znaleźć mnie gorączkowo krojącą selera. Przyniósł butelkę wina, którą postawił na blacie.

- Bells, widziałaś gdzieś Emmetta? - spytał, patrząc mi przez ramię na biedne warzywa, które praktycznie niszczyłam.

Potrząsnęłam głową, niezdolna jeszcze do mówienia i wróciłam do męczenia warzyw.

- Wszystko w porządku? - spytał skonsternowany.

- Ok. Po prostu jestem zajęta. - odpowiedziałam krótko. Nie mogłam na niego spojrzeć. Byłam tak zła i zraniona, że ledwo widziałam, co robię. Byłam pewna, że ta noc skończy się ze mną na pogotowiu z bandą lekarzy próbujących przyszyć moje palce z powrotem do ręki. To będzie wspaniałe, Alice będzie mogła urządzić przyjęcie pt. „Bella jest Frankensteinem”.

Pochylił się nade mną. Jego twarz wyrażała zaniepokojenie moim dziwnym zachowaniem.

- Nie jest w porządku. Wyglądasz jakbyś zaraz miała eksplodować.

Wściekła, wbiłam nóż w deskę do krojenia, gdzie pozostał drżąc. Byłam zaskoczona uczuciem zadowolenia na widok ostrza wbitego na kilka centymetrów w drewno.

Zaniepokojone oczy Edwarda spojrzały najpierw na nóż, potem na mnie.

- Bella, powiedz mi. Co jest nie tak?

- Zatrudniłeś striptizerkę? - zapytałam go z furią, oczy miałam pełne łez gotowych wypłynąć w każdej chwili.

Był oszołomiony. - Co?! Nie!

- A więc…Kim jest ta…ta kobieta? - domagałam się, wskazując na salon.

Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, z zaskoczenia jego usta ułożyły się w literę„O”.- Bello, Rosalie Hale pracuje ze mną w Boeingu. - wyjaśnił ostrożnie, obserwując mnie uważnie w oczekiwaniu na kolejny atak furii.

Poczułam jak wewnętrzny rumieniec tworzy się gdzieś w okolicy palców u nóg i boleśnie rozprzestrzenia się po twarzy, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział i co mu zasugerowałam. A co gorsze, jaką profesję przypisałam Rosalie! Ukryłam twarz w dłoniach, zawstydzona moją gafą i usiadłam na podłodze. - Oh, Edward tak bardzo, bardzo mi przykro. - teraz zamiast łez wściekłości, płakałam z upokorzenia. Pośpiesznie je wycierałam.

Edward również usiadł na ziemi, naprzeciwko mnie i spojrzał mi w oczy, jednak ja odwracałam twarz. Delikatnie położył swoje dłonie na moich policzkach, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. - Teraz już w porządku?

Pokiwałam głową, pociągając lekko nosem. - Musisz uważać mnie za kompletną wariatkę.

- Nie kompletną. Zastanawia mnie twoja reakcja. - puścił moją twarz i położył łokcie na kolanach. Wyglądał na skonsternowanego. Pewnie zastanawiał się, czy zamorduje go w jego własnym łóżku.

Zaczęłam się wiercić. Naprawdę nie chciałam odbywać tutaj i teraz tej rozmowy; nie w tych warunkach. - Każda kobieta zareagowałaby tak samo. - wykręciłam się, biorąc duży oddech - Jest bardzo ładna.

Wzruszył ramionami - Tak, myślę, że jest. Jak dla mnie nawet za bardzo.

Spojrzałam w dół na moje ręce.

- Bello, zaprosiłem ją na to przyjęcie specjalnie po to, żeby poznała mojego brata. Pamiętasz Emmetta?

- Och. To bardzo miłe z twojej strony. - powiedziałam potulnie.

- Tak, będzie mi winien przysługę przez dłuższy czas, jeśli to wypali.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Ciągle patrzył na mnie z obawą. - Bawisz się w swatkę? To dość niezwykłe, prawda?

- Pomyślałem, że spróbuje pomóc komuś innemu w życiu miłosnym skoro moje…Napotkało przeszkodę. - nerwowo przeczesał włosy palcami.


Właśnie otwierałam usta, aby zapytać go, co miał na myśli, kiedy z salonu dobiegł nas głośny trzask połączony z wybuchem śmiechu. Edward podał mi rękę i razem wstaliśmy. W salonie zobaczyliśmy Emmetta, siedzącego na czymś, co kiedyś było stolikiem do kawy, a teraz tylko kupką drewna i szkła. Wszyscy stali wokół, śmiejąc się z niego, włącznie z Rosalie. Byłoby mi żal Emmetta, ale on śmiał się najgłośniej. Pomyślałam, że mógł wybrać lepszy moment, aby zniszczyć nasz stolik do kawy, a nie akurat ten, kiedy chciałam zapytać Edwarda o jego życie miłosne. Najgorsze wyczucie czasu na świecie!

- Widzę, że już się poznali. - wykrztusił Edward. Wygląda na to, że zrobił całkiem niezłe wrażenie. Moja praca wykonana. Powinien robić to częściej, nie uważasz?

- Bella! Tutaj jesteś! - pojawiła się Alice, ciągnąca za sobą Jaspera. Zatrzymała się, kiedy zobaczyła, w jakim jestem stanie. - Wszystko w porządku? - spytała - Co się stało?

Spojrzałam w sufit rozdrażniona - Nic się nie stało. Byłam głupia i zrobiłam z siebie idiotkę, to wszystko. - Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się delikatnie - Już jest lepiej. Zaczyna robić się trochę dziko, nie uważasz?

Wzięła mnie za rękę i zaciągnęła do łazienki, żeby poprawić mój makijaż. - Chcesz mi powiedzieć, co się stało? - spytała, trzymając waciki w ręce.

- Nie. To było okropne i nigdy tego nie zapomnę. - wzdrygnęłam się - Wolałabym już mieć szwy.

- Aż tak źle? - spytała, zmywając z mojej twarzy wszelkie ślady po spływającym tuszu, po czym nałożyła mi błyszczyk na usta.

- Tak. - Musiałam szybko zmienić temat - Cieszysz się, że przyszło tak dużo ludzi ze szkoły? - spojrzałam na nią.

Wzruszyła ramionami - Tak. Jestem zadowolona, widząc kilkoro z nich. Ale miałam w tym ukryty motyw. Większość chce się ustatkować i wziąć ślub. Pomyślałam, że to dobra okazja, aby odświeżyć stare znajomości. Tak na wszelki wypadek, gdyby w przyszłości potrzebowali organizatora wesel. No i są jeszcze chrzciny i przyjęcia świąteczne… - Uśmiechnęła się szatańsko do mojego odbicia w lustrze i przeczesała moje włosy szczotką. Znowu zaczynałam wyglądać normalnie.

Spojrzałam na nią ze zdumieniem. - Alice Brandon! Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko miało być reklamą dla Ciebie?
- Każde przyjęcie, które organizuje, jest dla mnie reklamą. Nawet te, które robię dla siebie. Mam po prostu szczęście, robiąc to, co kocham. - wykonała ostatni ruch szczotką - No proszę, znowu jesteś piękna.

Wywróciłam oczami. - Zarzucasz mi, że słabo kłamię, za to ty nie masz wstydu.

- Mówię prawdę, Bella. Nic nie poradzę na to, że nie chcesz uwierzyć. - Odłożyła szczotkę na blat i spojrzała na mnie - Wiesz, jaki jest twój problem?

- Nie. Proszę, oświeć mnie. - powiedziałam zgorzkniała.

Alice kontynuowała, ignorując moją irytację. - Musisz nauczyć się przyjmować dobre rzeczy, kiedy te nadchodzą. Jeśli będziesz czekała zbyt długo, szanse, które dostajesz, mogą Ci się wyślizgnąć. Rozumiesz mnie?

Patrzyłam w podłogę z ramionami opuszczonymi wzdłuż klatki piersiowej. Nie byłam w nastroju na jej przemowy.

Sprawdziła w lustrze jak wyglądają jej włosy, poprawiając kosmyki paznokciami. - Teraz mam trochę pracy do zrobienia, a na Ciebie czeka za drzwiami gorący mężczyzna, pragnący być z tobą. Niczego nie zepsuj. - Dźgnęła mnie palcem w klatkę, dla podkreślenia jej słów i wyleciała z łazienki.

Dziecinnie, pokazałam język jej plecom.

- Widziałam to! - odkrzyknęła.

Kiedy wróciłam na przyjęcie, zauważyłam, że Edward i Emmett posprzątali resztki stolika i wyrzucili je. Prawdopodobnie, dobrze się stało, że Emmett rozwalił stolik, bo ludzie potraktowali to, jako wymówkę do wyjścia. Zanim się obejrzałam, większość ludzi z pracy wyszła. Zostali tylko dawni szkolni znajomi i Rosalie Hale. Rumieniłam się za każdym razem, kiedy na nią spojrzałam. Rosalie czuła się jak u siebie w domu i flirtowała w najlepsze z Emmettem, który wyglądał, jakby chciał ją zjeść. Nie miałam szansy z nią porozmawiać, poza szybkim przedstawieniem nas sobie przez Edwarda, ale często słyszałam jej radosny śmiech w hałasie rozmów. Emmett musiał zaliczyć u niej dodatkowe punkty, bo stała przy nim przez całą noc.

Na koniec Emmet przyniósł kasety i drąc się, zaczął wymachiwać nimi nad głową. Większość ludzi zagwizdała i pozajmowała sobie miejsca w oczekiwaniu, ale ja nie miałam pojęcia, co się dzieje. Znając miłość Emmeta do filmów, to mogło być wszystko.

- Co to jest? - spytałam Edwarda, który trzymał się blisko mnie od kiedy Alice wypuściła mnie z łazienki. Mogło się wydawać, że zapomniał o tym, co stało się wcześniej w kuchni, ale może chciał mnie tylko udobruchać, żebym nie zabiła go w nocy nożem.

Edward wywrócił oczami - To - wyjaśnił - jest prawdopodobnie The Best of Emmett, część…straciłem rachubę. Trzyma najfajniejsze, najbardziej dziwaczne nagrania z zatrzymań policyjnych. Raz na miesiąc zaprasza ludzi i oglądają to tak dla jaj.

- To legalne? - spytałam, obserwując Emmetta wkładającego kasetę do odtwarzacza i odpalającego telewizor.

- Nie mam pojęcia.

Pół godziny później wszyscy płakaliśmy ze śmiechu. Nigdy nie spodziewałam się po pijakach takiej kreatywności w momencie złapania przez policję. Mój tata nigdy mi nie opowiadał o niczym tak odjechanym jak to, co widziałam na ekranie, a był szefem policji w Foks przez wiele lat. Poczułam się, jakbym wiele straciła w dzieciństwie.

- Koleś! - wykrztusił Eric, wycierając łzy. - Nie mogę uwierzyć, że pokazała ci swoje balony.

- Wypuściłeś ją? - spytała Rosalie, siedząca obok Emmeta.

- Nigdy w życiu! Była wystarczająco pijana, żeby kogoś zabić! Aresztowałem ją i zapisałem do DUI. Niestety, straciła bluzkę pomiędzy jej małym aktem a komisariatem.

Rosalie trzepnęła go w głowę - Ty zboczku!

Emmet nawet się nie skrzywił. - Przysięgam, że nie zrobiłem nic złego moralnie, ani etycznie. Zadzwoniłem nawet po policjantkę, żeby ją ode mnie zabrała. - Chwycił dłoń Rosalie i pocałował jej wierzch.

Co za czaruś. Ale widocznie podziałało, bo chwile później wyszeptała mu coś do ucha. Cokolwiek powiedziała wywołało to szeroki, zachwycony uśmiech na twarzy Emmetta.

Musiałam odwrócić wzrok od ich małego pokazu czułości, ponieważ byłam trochę zazdrosna, że poszło im tak łatwo. Dlaczego dla mnie to nigdy nie było takie proste? Spojrzałam w dół na mojego drinka, zastanawiając się nad dolewką.

Wtedy ktoś wepchnął mi w dłoń plik zdjęć. Spojrzałam na pierwsze z nich, starając się skupić. Zajęło mi minutę domyślenie się, że groteskowy obiekt znajdujący się na zdjęciu to kawałek ludzkiego ciała.

- Eeee…Emmett? - powiedziałam, zdegustowana - Musisz tu pokazywać swoje zdjęcia z miejsc zbrodni? - Wzdrygając się, przekazałam zdjęcia Mike'owi, który siedział obok mnie. - Będę miała koszmary przez tydzień. - narzekałam, wstając. Edward nagle na mnie spojrzał. Nie miałam pojęcia, dlaczego.

Najwyraźniej zdjęcia przerosły również Mike'a. Nagle popędził do drzwi balkonowych i wywieszając się przez poręcz, zwymiotował na ulice.

- Och, mam nadzieje, że to nikogo nie trafiło. - wyszeptała Alice do chichoczącego Jaspera.

Biedny Mike, nigdy nie miał mocnego żołądka. Jego improwizowany występ był sygnałem do wyjścia dla ostatnich gości. Ludzie wymieniali szybkie pożegnania. Upewniłam się, że mam numer Angeli, abyśmy mogły wkrótce umówić się na lunch. Alice i Jasper wyszli ostatni, po tym, jak pomogli nam trochę posprzątać.

W końcu zamknęłam za nimi drzwi z westchnieniem ulgi. Odwróciłam się do Edwarda z zdezorientowanym wyrazem twarzy - Słyszałeś, że Tyler jest w więzieniu za napad z bronią?

Zerknął na mnie zaskoczony. - Nie. - zamilkł na chwilę - Ale nadal nie jest Najbardziej Poszukiwanym Przestępcą Ameryki, prawda?

Parsknęłam, po czym ruszyłam do kuchni ocenić szkody. Zaskoczona zauważyłam, że nóż jest nadal wbity w deskę do krojenia. Wyszarpnęłam go, po czym dotknęłam jego czubek kciukiem. Zanim będzie nadawał się do użycia, będę musiała go naostrzyć.

- Um, Bello? - odwróciłam się. Edward podążył za mną i stał na środku kuchni, patrząc na nóż w mojej dłoni.

- Hmm??

- Przypomnij mi, abym nigdy, przenigdy cię nie wkurzył.

Rozdział IV część I

What dreadful hot weather we have! It keeps me in a continual state of inelegance.
(Cóż za okropny gorąc! Przez niego jestem ciągle nieelegancka.)
Jane Austen - letters to Cassandra.



Zostałam wyrwana ze snu w środku nocy, z sercem bijącym w oszalałym tempie. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był pogrążony w mroku i ciszy. Jak przez mgłę pamiętałam jeszcze swój sen, jednak z każdą chwilą stawał się on coraz bardziej niewyraźny. Światło księżyca prześlizgnęło się przez szparę między ciężkimi zasłonami. Przyglądając się tej smudze światła starałam się przypomnieć, co wyrwało mnie z sennych marzeń. Przetarłam oczy, spojrzałam na budzik i westchnęłam, sfrustrowana - była dopiero piąta trzydzieści! Opadłam z powrotem na łóżko, próbując wyrzucić z pamięci wszystkie myśli, które wczorajszego wieczoru nie pozwalały mi spać.

Nie byłam jednak w stanie ponownie zasnąć. Zrzuciłam więc z siebie koc i szybko się ubrałam. W tym momencie usłyszałam jakieś klikanie, dochodzące prawdopodobnie z salonu. Było stanowczo za wcześnie na jakąkolwiek aktywność, nawet dla nigdy-nie-sypiającego Edwarda. Natychmiast przed moimi oczami pojawiła się wizja włamywacza, choć nadal nie miałam pojęcia, co może powodować te dziwne dźwięki. Zamarłam w panice, próbując się zdecydować, czy powinnam krzyczeć, czy nie. Z bijącym sercem chwyciłam kij bejsbolowy, prezent od taty „na nagłe wypadki”. Otworzyłam cichutko drzwi i bezszelestnie, na paluszkach, podeszłam do salonu. Wyjrzałam ostrożnie zza rogu i...Zamarłam, opuszczając broń.

W salonie nie było włamywacza. Był za to Edward, siedzący przy fortepianie w blasku księżyca. W jakiś sposób musiał tłumić dźwięki, bo grał naprawdę cichutko. Miał zamknięte oczy, a jego palce tańczyły po klawiszach. Oparłam się o ścianę, podziwiając prace jego mięśni, doskonale widocznych dzięki obcisłej koszulce. Chciałam wpleść palce w jego zmierzwione włosy - w tym momencie niczego na tym świecie nie pragnęłam bardziej. Nagle poczułam się zażenowana, jakbym obserwowała coś bardzo osobistego i prywatnego. Postanowiłam wrócić po prostu do swojego pokoju, jednak obracając się uderzyłam kijem o ścianę. Edward otworzył oczy i spojrzał na mnie.

- Dzień dobry. - uśmiechnął się ciepło.
- Ummm… Cześć. - odpowiedziałam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zauważył kij bejsbolowy, który nadal trzymałam w ręce.
- Co chciałaś z tym zrobić?
- Oh. Zamierzałam walnąć cię w głowę. - przyznałam, zawstydzona.
Spojrzał na mnie zaskoczony, podnosząc pytająco brwi.
- Myślałam, że jesteś włamywaczem. - wyjaśniłam. - Usłyszałam jakieś odgłosy, nie wiedziałam, że to ty.
Oparłam kij o ścianę i podeszłam do pianina. Edward przesunął się i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam ostrożnie.

Rozdział IV część I

What dreadful hot weather we have! It keeps me in a continual state of inelegance.
(Cóż za okropny gorąc! Przez niego jestem ciągle nieelegancka.)
Jane Austen - letters to Cassandra.



Zostałam wyrwana ze snu w środku nocy, z sercem bijącym w oszalałym tempie. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był pogrążony w mroku i ciszy. Jak przez mgłę pamiętałam jeszcze swój sen, jednak z każdą chwilą stawał się on coraz bardziej niewyraźny. Światło księżyca prześlizgnęło się przez szparę między ciężkimi zasłonami. Przyglądając się tej smudze światła starałam się przypomnieć, co wyrwało mnie z sennych marzeń. Przetarłam oczy, spojrzałam na budzik i westchnęłam, sfrustrowana - była dopiero piąta trzydzieści! Opadłam z powrotem na łóżko, próbując wyrzucić z pamięci wszystkie myśli, które wczorajszego wieczoru nie pozwalały mi spać.

Nie byłam jednak w stanie ponownie zasnąć. Zrzuciłam więc z siebie koc i szybko się ubrałam. W tym momencie usłyszałam jakieś klikanie, dochodzące prawdopodobnie z salonu. Było stanowczo za wcześnie na jakąkolwiek aktywność, nawet dla nigdy-nie-sypiającego Edwarda. Natychmiast przed moimi oczami pojawiła się wizja włamywacza, choć nadal nie miałam pojęcia, co może powodować te dziwne dźwięki. Zamarłam w panice, próbując się zdecydować, czy powinnam krzyczeć, czy nie. Z bijącym sercem chwyciłam kij bejsbolowy, prezent od taty „na nagłe wypadki”. Otworzyłam cichutko drzwi i bezszelestnie, na paluszkach, podeszłam do salonu. Wyjrzałam ostrożnie zza rogu i... Zamarłam, opuszczając broń.

W salonie nie było włamywacza. Był za to Edward, siedzący przy fortepianie w blasku księżyca. W jakiś sposób musiał tłumić dźwięki, bo grał naprawdę cichutko. Miał zamknięte oczy, a jego palce tańczyły po klawiszach. Oparłam się o ścianę, podziwiając prace jego mięśni, doskonale widocznych dzięki obcisłej koszulce. Chciałam wpleść palce w jego zmierzwione włosy - w tym momencie niczego na tym świecie nie pragnęłam bardziej. Nagle poczułam się zażenowana, jakbym obserwowała coś bardzo osobistego i prywatnego. Postanowiłam wrócić po prostu do swojego pokoju, jednak obracając się uderzyłam kijem o ścianę. Edward otworzył oczy i spojrzał na mnie.

- Dzień dobry. - uśmiechnął się ciepło.
- Ummm… Cześć. - odpowiedziałam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zauważył kij bejsbolowy, który nadal trzymałam w ręce.
- Co chciałaś z tym zrobić?
- Oh. Zamierzałam walnąć cię w głowę. - przyznałam, zawstydzona.
Spojrzał na mnie zaskoczony, podnosząc pytająco brwi.
- Myślałam, że jesteś włamywaczem. - wyjaśniłam. - Usłyszałam jakieś odgłosy, nie wiedziałam, że to ty.
Oparłam kij o ścianę i podeszłam do pianina. Edward przesunął się i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam ostrożnie. - Wcześnie wstałeś, nawet jak na wampira.

Zauważyłam, że chyba jeszcze się dziś nie golił. Chciałam go pogłaskać po twarzy i potwierdzić moje obserwacje. Zdecydowanie żaden nieogolony mężczyzna nie powinien wyglądać tak zachęcająco o tej porze, to nie było fair.

-Poszedłem pobiegać. Przepraszam, że cię obudziłem.
- Nadal biegasz? - zapytałam zaskoczona. Chociaż, z drugiej strony, jeśli biegał w takich godzinach to nic dziwnego, że nie miałam o tym pojęcia.
- Muszę, skoro ciągle przekarmiasz mnie swoimi pysznościami. - uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Przepraszam. - zerknęłam szybko na jego umięśnioną klatkę, brzuch, nogi… A potem z powrotem na twarz, czerwieniąc się z powodu oczywistości moich poczynań. Odchrząknęłam cichutko.

Edward przysunął się do mnie. Jego ramię delikatnie ocierało się o moje. Wzięłam głębszy oddech. Edward pachniał cudownie, choć dziś, po porannym joggingu, jego słodki zapach miał trochę cierpki odcień. Zrobiło mi się słabo. Z całych sił walczyłam ze sobą, próbując powstrzymać się przed sprawdzeniem, jak smakuje. Wystarczyłoby przesunąć delikatnie językiem wzdłuż jego podbródka…

- Nie przepraszaj. - wyszeptał. - Ja tam nie narzekam, Ani trochę. - wyprostował się i grał miękko, delikatnie przez chwilę, zastanawiając się nad czymś. - Uczyłaś się kiedyś? - zapytał.
- Hmmm? - Co? O czym on mówi? Ah, tak, fortepian. Wzruszyłam ramionami. - Nie bardzo. Chodziłam na lekcje przez dwa lata, ale nie przykładałam się zbytnio. Ale potrafię zagrać „Single Wells” i główny temat „Jaws”, więc pieniądze rodziców nie zmarnowały się całkowicie. - Zerknęłam na niego, uśmiechając się zadziornie. - No i jeszcze mogę akompaniować przy „Heart and Soul”, ale to akurat umie każdy.
Edward zachichotał pod nosem i wykonał jakiś manewr przy pedałach. Potem nacisnął jakiś klawisz. Tym razem dźwięk był głośny i wyraźny. Wskazał ręką na instrument. - Zagraj.
Czy on oszalał?!
- Jest szósta rano! - zasyczałam. - Sąsiedzi nas znienawidzą.
- No to co? - odpowiedział beztrosko, po czym przejechał kciukiem po wszystkich klawiszach (nigdy nie potrafiłam tego zrobić bez połamania paznokci) i uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Ummm…

Spojrzałam na klawiaturę, próbując sobie przypomnieć, co mam robić. Po kiego grzyba się przechwalałam?* Zdenerwowana, ułożyłam palce na klawiszach, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać. Najpierw delikatnie i ostrożnie. Kiedy poczułam się już trochę pewniej, zaczęłam uderzać w klawisze mocniej, kiwając głową w rytm muzyki. Ciężko mi było się skoncentrować, ponieważ co chwilę zerkałam na Edwarda, który szybko podchwycił melodię i dołączył do mnie. Grał płynnie, delikatnie uśmiechnięty. Oderwałam wzrok od jego twarzy i zaczęłam obserwować obserwowałam jego palce, tańczące po klawiszach bez najmniejszego wysiłku. Tego już było dla mnie za wiele. Moje szkolne fantazje wróciły z cała mocą. Nie mogłam złapać tchu. Zastanawiałam się, ile hałasu narobiłabym, gdybym teraz rzuciła się na niego, przycisnęła go do pianina, a potem…

Edward zaczął śpiewać. Jego głos był miękki i delikatny niczym jedwab.
-“...I fell in love with you heart and soul. The way a fool would do, mad-ly...” (Zakochałem się w tobie sercem i duszą. W sposób, w jaki zakochują się głupcy, do szaleństwa…) - odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie oczami pełnymi pasji, uczuć i niezdecydowania.

Moje palce uderzyły w przypadkowe klawisze, a serce zatrzymało się w tej sekundzie, po czym zaczęło bić jak oszalałe. Edward był tak blisko. Jego cudowne, niesamowicie kuszące usta dzieliły od moich warg jedynie centymetry. Wystarczyłoby, żebym pochyliła się odrobinkę i mogłabym go pocałować. Przysunął się jeszcze bliżej, wpatrując się w moje oczy intensywnie, pytająco. Rozchyliłam usta i zamknęłam oczy, gotowa na spotkanie jego warg…

Głośne, wściekłe walenie w ścianę zniszczyło magię. Odskoczyłam od Edwarda.
- Zamknij się, cholerny Beethovenie! - zawołał nasz rozwścieczony sąsiad. - Niektórzy ludzie próbują spać!

Wyprostowaliśmy się gwałtownie. Edward odchrząknął, patrząc prosto przed siebie. Głupi, przewrażliwieni sąsiedzi!

- Przepraszam, chyba się zgubiłam. - uśmiechnęłam się niepewnie, próbując sobie na gwałt przypomnieć, jak się oddycha. Odkryłam, że dużo łatwiej jest opanować ten skomplikowany mechanizm nie patrząc na Edwarda.
- Grałaś doskonale. - powiedział miękko.
- Nie, to było tragiczne. - spojrzałam na moje dłonie, wciąż spoczywające na klawiszach. Całą moją uwagę poświęciłam temu, aby nie rzucić się na Edwarda. Zastanawiałam się, dlaczego on nie rzucił się na mnie. Nie rozgryzę go nawet za milion lat. - Za to ty grasz przepięknie. - dodałam, próbując opanować rozszalałe emocje.
- Lata praktyki. - wymamrotał do siebie. Zamyślił się głęboko, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że aż pobielały.
- Cóż… opłaciły się. - stłumiłam ziewnięcie. Dlaczego ludziom zawsze chce się ziewać w nieodpowiednich momentach?
- Nadal jest wcześnie. Może powinnaś spróbować położyć się jeszcze na chwilę? - uśmiechnął się miękko.
Pokręciłam głową i wstałam, choć nie ufałam ani trochę moim rozdygotanym kolanom.
- Nie. Nie jestem zmęczona. - i była to prawie całkowita prawda.
Przekręcił głowę i spojrzał na mnie. - Jeśli nie jesteś zmęczona, to na co miałabyś ochotę?

Oh, jakie podchwytliwe pytanie! Jedyna poprawna odpowiedź: „Na Edwarda Cullena”.

Wzięłam niepewnie oddech i powiedziałam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy… No, drugą.
- Myślałam, żeby pójść na kawę, a potem pójść na targ i popatrzeć, jak wykładają ryby na sprzedaż.

Co ja właśnie powiedziałam? Głupia! Głupia! Głupia!

- Nadal to robią? - zapytał zaintrygowany. Podniósł się i jęknął głośno. Następnie pochylił się, by dotknąć palcami stóp. - Powinienem się bardziej rozciągnąć.
- Mmmm… - obserwowałam go, zafascynowana. Na szczęście byłam na tyle przytomna, by odwrócić wzrok, kiedy się prostował.
Spojrzał na mnie, delikatnie zdenerwowany i niesamowicie apetyczny. Myślał o czymś intensywnie, wahając się dosłownie przez mikrosekundę.
- Zastanawiam się…
- Hmmm? - wpatrywałam się w jego twarz, z całych sił próbując się uspokoić.
- No wiesz… Tak sobie myślałem, że zawsze to ty mnie karmisz…

Cóż… hihihi… tak. Jednym z powodów mojej dobroci był fakt, że uwielbiałam obserwować jego usta w ruchu. Uśmiechnęłam się.

- … i chciałbym ci się teraz odwdzięczyć. Tym razem ja nakarmię ciebie. - dokończył.
- Umiesz gotować? - zamrugałam, zaskoczona.
- Nie. - odpowiedział z uśmiechem. - Ale mogę kupić nam śniadanie.

A czy on nie mógłby być śniadaniem?!

- Ubiorę tylko buty. Zaraz wracam. - wbiegłam do korytarza, ale cofnęłam się i wychyliłam głowę zza rogu, wskazując na niego palcem. - Ani mi się waż stąd ruszyć.

Usłyszałam, jak śmieje się cichutko do siebie. Pobiegłam do pokoju, włożyłam sandałki, chwyciłam torebkę i pognałam z powrotem. Edward stał dokładnie w tym samym miejscu i tej samej pozycji.
- Okej, nie musiałeś tego traktować tak dosłownie. - roześmiałam się. - Jestem gotowa. - Zastanawiałam się, czy tak ochoczo i dokładnie spełniałby wszystkie moje rozkazy. Głupi, szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy myślałam o tych wszystkich rzeczach, jakich bym od niego zażądała. Popatrzył na mnie zdziwiony i zaciekawiony. Bez wątpienia starał się domyślić, co też mi chodziło po głowie…

Zerknęłam w lustro przy drzwiach wejściowych i aż się zatrzymałam, przerażona swoim odbiciem. Zapomniałam, jak wcześnie się obudziłam. Moje włosy wyglądały tragicznie, pomimo, iż przeczesałam je szybciutko.

- Ych. - wygrzebałam gumkę z torebki i zaczęłam robić sobie kucyka, kiedy Edward stanął tuż za mną i położył swoje dłonie na moich.
- Nie. - Powiedział tylko, odciągając moje ręce. - Jesteś piękna.

Zagapiłam się w jego oczy, oszołomiona, czując, jak serce wyskakuje mi z piersi.

- Potrzebujesz okularów? - wyrzuciłam z siebie, przyglądając mu się w lustrze. Moja twarz była cała czerwona. Przygryzłam wargę, starając się nie pokazać mu, jak wielki ma na mnie wpływ, choć zdawałam sobie sprawę, że to stracona sprawa.
Edward również przyglądał mi się w odbiciu, a jego zielone oczy oszałamiały mnie. Nie potrafiłam myśleć jasno.
- Mam doskonały wzrok. - wyszeptał miękko, puszczając moje ręce. Wyprostował się i wziął głęboki oddech. - Gotowa?
Mogłam tylko pokiwać głową i wyjść za nim z mieszkania.

Szliśmy w milczeniu do kawiarni. Ciągle myślałam o tym, że prawie mnie pocałował - takie przynajmniej odniosłam wrażenie - a teraz szliśmy sobie ulicą, jakby nic się nie wydarzyło. Byłam sfrustrowana do granic możliwości. Miałam ochotę kogoś ugryźć, a konkretniej - miałam ochotę ugryźć Edwarda. Czy naprawdę byłam aż tak niepociągająca? Co się działo w tym jego mózgu? Zerknęłam na niego kątem oka i przyłapałam go na obserwowaniu mnie.
- O czym myślisz? - spytał, zaskoczony moją nagła zmianą nastroju.
Wzruszyłam ramionami i skrzyżowałam ręce na piersiach, żałując, że nie wzięłam ze sobą swetra. Ranek był dosyć chłodny. - Naprawdę nie chcesz wiedzieć. - wymamrotałam przyspieszając.

Dotarliśmy na wybrzeże i weszliśmy do kawiarni. Oczywiście Edward przytrzymał dla mnie drzwi. Zapach świeżo zaparzonej kawy od razu polepszył mi humor. Wzięliśmy muffinki oraz kawę na wynos i usiedliśmy przy jednym ze stołów na tarasie. Wybrałam krzesło skierowane na wodospad i, ku mojemu zaskoczeniu, Edward usiadł koło mnie, a nie naprzeciwko jak zazwyczaj. Chciałam wyciągnąć rękę i dotknąć go. Tak tylko, żeby sprawdzić, czy jest prawdziwy.

Popijałam wolno kawę i obserwowałam spacerujących ludzi, rozmyślając, czego oczekuję od mojego związku z Edwardem. Chciałam być dla niego kimś więcej, niż współlokatorką. Nie, to było zbyt łagodne postawienie sprawy. Chciałam iść z nim aż na koniec świata i byłam gotowa zrobić prawie wszystko, by osiągnąć ten cel. Jedyne, czego nie byłam pewna, to jego stosunku do mnie. Nie miałam pojęcia, czego Edward ode mnie chce. Zauważyłam nie jeden raz, że patrzy na mnie jak na kobietę, nie jak na koleżankę. Okej, jeśli już mam być szczera sama ze sobą, to było coś więcej. Czasem, kiedy mi się przyglądał, odnosiłam wrażenie, że ledwo powstrzymuje się przed rzuceniem się na mnie. Niestety, ponieważ zawsze zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen, nie mogłam być tego pewna. Może po prostu dawałam swojej wyobraźni za duże pole do popisu? No i nie chciałam myśleć o Edwardzie jak o facecie, który przespał by się z jakąkolwiek dziewczyną, tylko dlatego, że akurat była dostępna.

Nawet jeśli ta dziewczyna - czyli ja - była bardziej niż „dostępna”.

Zmarszczyłam brwi, wgapiając się w moją muffinkę.

- Okej, powiedź mi, o czym teraz myślisz. - poprosił, trzymając kubek obiema dłońmi.
Spojrzałam na niego i nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Słońce właśnie wyjrzało zza chmur, rozświetlając jego rozwiane, brązowe włosy.
- Wiedziałeś, że świecisz w słońcu? - zapytałam. - Twoje włosy się błyszczą.
Edward zachichotał i upił łyk kawy, obserwując mnie znad kubka.
- Nie, nie wiedziałem o tym. Ale właśnie zauważyłem, że twoje delikatnie wpadają w rudy.
- Ciężko to zauważyć, kiedy jest pochmurno. - zjadłam moją muffinkę i czekałam, aż Edward skończy swoje śniadanie. - Więc… - szukałam jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy. - Planujesz jakieś wyjazdy w najbliższym czasie?
Jęknął. - Niestety tak. Nie ma mnie w przyszłym tygodniu. I będę podróżował w interesach przez większość lipca i sierpnia. A potem we wrześniu wyjeżdżam na jakieś dwa miesiące.
Patrzyłam na niego zrozpaczona. - Wykończysz się pracując w ten sposób!
- Zamykamy projekt. Wielu pracowników pojedzie nadzorować ostatnie prace przez startem. - potarł twarz dłonią. - Rosalie jedzie z nami tym razem. Już nie mogę się doczekać tych wszystkich opowieści o Emmecie Wspaniałym. - stwierdził ironicznie - Dostatecznie okropne jest słuchanie Emmetta rozprawiającego o dającej-się-wiązać-Rosalie. - potrząsnął głową, jakby próbował otrząsnąć się z nieprzyjemnych wizji.
Nie potrafiłam powstrzymać ukłucia zazdrości na myśl o Rozalie wyjeżdżającej z Edwardem, nawet jeśli była to podróż służbowa. - To miło, że im się układa. - powiedziałam dyplomatycznie.
- Owszem, miło. - zerknął na mnie - Wiedziałaś, że Emmett przedstawił ją rodzicom?
- Są już na tym etapie? Wow. - zmarszczyłam brwi, przyglądając się uważnie pozostałościom po moim śniadaniu.

Oczywiście, ja poznałam rodziców Edwarda dawno temu. Ojca Edwarda znałam wręcz znakomicie, dzięki moim częstym wizytom na pogotowiu w czasie liceum - doktor Cullen był internistą, a ja praktycznie miałam swoje własne, prywatne miejsce na parkingu przed szpitalem. Poznanie jego rodziców nie było dla mnie żadnym problemem. Więc czemu czuje ból w okolicach serca?

- Emmett nigdy nie powstrzymywał się przed tym, czego pragnął. - wyjaśnił cierpko.
Patrzyłam na Edwarda, czekając, aż rozwinie to stwierdzenie, ale chyba zatopił się myślach, przyglądając się przechodniom.
- A ty tak robisz? To znaczy… Powstrzymujesz się, tak?
Myślał przez chwilę nad odpowiedzią. - Nie, jestem na to zbyt samolubny. - uśmiechnął się smutno. - Ale jest kilka… przypadków, kiedy nie sięgnąłem po to, czego naprawdę pragnąłem.
- Co to za przypadki?
- Obawiam się, że nie byłabyś zainteresowana żadnym z nich. - Spojrzał w niebo, które znów się zachmurzyło. - Wygląda na to, że to koniec pięknej pogody. Masz ochotę przespacerować się do domu?
- Wszystko mi jedno. - wstałam i wyrzuciłam śmieci. - Dzięki za śniadanie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, choć nie był to najlepszy na świecie posiłek. - wyprzedził mnie i stanął przede mną, delikatnie dotykając swoimi palcami moich.
- Mogę cię brać na śniadanie, kiedy tylko zechcesz.

Osz ty… Dobrze, droczący-się-Edwardzie, ja też potrafię grać w te klocki.

Spojrzałam na niego spod rzęs - trick, który Alice tak skutecznie wykorzystywała przeciw Jasperowi - i uśmiechnęłam się zalotnie.

- Edwardzie, możesz mnie brać w każdej chwili…

Zatrzymał się niczym rażony piorunem, po czym uśmiechnął łobuzersko, z dziko błyszczącymi oczami.

- … na śniadanie. - doprecyzowałam, pociągając delikatnie jego palce. - Kocham… śniadania. To najważniejszy posiłek dnia.

Sposób, w jaki jego oczy pociemniały, powiedział mi, że osiągnęłam swój cel. Wykonałam w myślach taniec zwycięstwa. Udało mi się złapać jego uwagę - teraz muszę ją na sobie utrzymać. Nagle, poczułam ochotę na coś zaskakującego, przynajmniej jak na mnie. Na coś, co wymagało… nowych butów.

Muszę zadzwonić do Alice.


Rozdział IV część II

Nagle, poczułam ochotę na coś zaskakującego, przynajmniej jak na mnie. Na coś, co wymagało… nowych butów.
Muszę zadzwonić do Alice.



- Jesteś pewna, że musimy jechać aż do Bellevue tylko po to, by kupić kilka ciuchów?
Alice tylko przewróciła oczami i ponownie skupiła całą swoją uwagę na przedzieraniu się przez korek. - To ty zadzwoniłaś do mnie. Nie ciągnę cię do Bellevue, przykładając naładowany pistolet do głowy! Prosiłaś mnie o radę, prawda? Prawda? Powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy - więc pomagam. I nie życzę sobie kwestionowania moich metod. Wolałabym, byś powiedziała „Dziękuję” i była łaskawa ubrać to, co dla ciebie wybiorę. Bez żadnych protestów i narzekania. Rozumiemy się?
Wpatrywałam się w przyjaciółkę z naprawdę szeroko otwartą buzią.
- Znów oglądałaś „A Few Good Men”, prawda? Nie cierpię tych weekendów, gdy nie ma Jaspera,a ty oglądasz jego filmy wojenne. Stajesz się wtedy małą despotką.
Obróciła głowę w moją stronę. - Pytałam, czy się rozumiemy? - wycedziła.
- Całkowicie. - westchnęłam, recytując swoją rolę.*
Alice natychmiast się rozpogodziła. - Cudownie! Teraz, Bello, odpręż się. Chcę, żebyś się dobrze bawiła.
Posłałam jej wymuszony uśmiech, próbując jednocześnie powstrzymać się od wciskania nieistniejącego hamulca dla przerażonych pasażerów - Alice jeździła za szybko i zbyt ryzykownie jak na mój gust.

W końcu dojechałyśmy do Bellevue Square. Alice wjechała do podziemnego garażu i zaparkowała na trzecim poziomie. Zgasiła silnik i przyjrzałam mi się uważnie.
- O co chodzi? - spytałam ostrożnie, przekonana, że zamierza mnie zmusić do czegoś, czego nie zrobiłabym z własnej woli nawet za milion lat.
Alice pokręciła głową. - Chciałam porozmawiać z tobą już od kilku dni, ale nie wiedziałam, jak poruszyć pewien trudny temat…
- Kto umiera? - pobladłam ze strachu.
- Co? Nikt! Nie o to chodzi. To… - zawahała się, patrząc na mnie uważnie. - Mam klienta, którego chciałabym ci przedstawić.
- Chcesz mnie wyswatać? - zacisnęłam oczy, walcząc zaciekle ze zbliżającą się migreną.
- Nie! Jezu, Bella, po prostu wysłuchaj mnie uważnie i miej otwarty umysł, ok.? - zaczekała, aż otworzę oczy i spojrzę na nią. - To bardzo bogaty mężczyzna z niezwykle zepsutą dziewczyną, która będzie w sierpniu obchodzić urodziny. Zatrudnił mnie, bym zaplanowała jej przyjęcie urodzinowe, tylko dla nich dwojga.
- Słucham? Potrzebuje zatrudnić kogoś do zaplanowania przyjęcia dla dwóch osób? Ludzie robią takie rzeczy?
- Siedź cicho, Bello! Tu nie chodzi tylko o nadmuchanie kilku balonów! - ucięła. - Trzeba skoordynować mnóstwo rzeczy. On zamierza wynająć pół parku, kwartet smyczkowy, chce nawet posadzić dookoła jej ulubione kwiaty na własny koszt.
- Kim jest ta osoba? - zapytałam, niedowierzając własnym uszom.
Alice kontynuowała swoją tyradę tak, jakbym w ogóle nie zadała żadnego pytania. - Póki co załatwiłam już wszystko, za wyjątkiem cateringu. Jest dosyć wybredny.
- Nie wątpię! - prychnęłam.
Alice znów się zawahała, po czym powiedziała wolno - Rzecz w tym, Bello, że ty byłabyś idealna osobą do tej pracy.
- Do… Czekaj… Jakiej pracy?
- Do przygotowania posiłku na to przyjęcie. To by mi straszliwie pomogło.
- Chcesz, żeby gotowała dla twojego niesamowicie wybrednego klienta?
- Tak.

Zastanawiałam się przez chwilę nad jej słowami, po czym wysiadła z auta i powoli ruszyłam przez parking.
Alice po chwili dogoniła mnie. - To będzie o wiele prostsze, niż się wydaje. Będę tam cały czas, gdybyś potrzebowała pomocy. I nikt nie będzie się przyglądał twojej pracy, będziemy całkowicie niewidzialne. - cały czas podskakiwała obok mnie. - Proszę, powiedz, że zgadasz się z nim spotkać. Proszę, proszę, proszę.
Przewróciłam oczami. Zrobiłabym to nawet, gdyby mnie nie błagała, ale miałam wystarczające duże skłonności sadystyczne, by pomęczyć ją chwilkę. - Spokojnie, Alice. Spotkam się z nim. Co będę musiała zrobić?
Alice aż podskoczyła z radości przed wejściem do centrum handlowego. - Tak!! Wiedziałam, że się zgodzisz. Będzie super! Musisz tylko przygotować kilka dań do spróbowania i, jeśli będą mu smakować, zatrudni cię. I to by było na tyle - takie krótkie przesłuchanie. Ja również tam będę, w końcu to część moich obowiązków, także nie będziesz się czuła nieswojo. Bello, to dla mnie wielka szansa! Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jak dużo dla mnie znaczy twoja pomoc!
- Jeszcze mnie nie zatrudnił. - zauważyłam, starając się sprowadzić przyjaciółkę z powrotem na ziemię. Otworzyłam drzwi do galerii i weszłam do środka. Alice prawie deptała po moich piętach. - Przyjmij do wiadomości, że prawdopodobnie będzie musiał cały czas powstrzymywać odruch wymiotny.
- Nie bądź głupiutka, jesteś fantastycznym kucharzem! Nie zaproponowałabym ci tej pracy, gdybym tak nie uważała.
- Wyczyniasz cuda z moim ego, Alice. - zatrzymałam się na środku korytarza. Nie miałam pojęcia, w którą stronę się skierować. - Co teraz?
Oczy Alice rozświetlił złowrogi blask… - Teraz… Zapolujemy!
Chwyciła moją dłoń i pociągnęła mnie naprzód.


Walczyłam zaciekle z dyndającymi ramiączkami i złowieszczo wyglądającymi sprzączkami umieszczonymi na kawałku materiału, który Alice wrzuciła do przymierzalni.
- Mmmf! Nie potrafię ubrać tego czegoś! Jesteś pewna, że to miało służyć jako ubranie?
- Tak! I jest boskie!
- No i co z tego, skoro nie mogę tego nawet założyć? - zapytałam, zdesperowana.
- Możesz zawsze wsunąć to pod jego drzwi i pozwolić mu marzyć o tobie w czymś takim!
- To nie ma sensu! Ugh! Zapomnij! - zwinęłam “to coś” w kulkę i odrzuciłam przyjaciółce.
- Hej! Uważaj! - zawołała.
- Alice, posłuchaj mnie. Znajdź coś niebieskiego. Nic za krótkiego, za ciasnego i zbyt skomplikowanego. Znasz mój styl, nie chcę go zmieniać, chcę po prostu wyglądać seksownie, wiesz?
- Niebieski…- powtórzyła, zaskoczona.
- Tak. Jak niebo o zmierzchu.
Usłyszałam jak wzdycha głęboko. - Dobra, zaraz wracam.

Czekałam w przymierzalni, obejmując się ramionami i nie patrząc na swoje odbicie w niekorzystnym świetle domu handlowego. Po krótkiej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam je i Alice wsunęła się do przymierzalni, niosąc kilka ubrań w kolorze, o jaki prosiłam.

- Wiesz, że niebieski nie jest teraz w modzie? - powiedziała wieszając ubrania na haczykach. - Starałam się jak mogłam.
- Okej. Zobaczmy, co udało ci się znaleźć. - przejrzałam zdobycze Alice i od razu podzieliłam je na dwie kategorie: “Zdecydowanie NIE” i “Być może”. Przymierzyłam pierwszą rzecz. Odwróciłam się do lustra, a Alice zapięła zamek. Zmarszczyłam nos.
- Nie.
Alice pokiwała głową na znak zgody i rozpięła zamek.
- Powiesz mi wreszcie, co spowodowało ten nagły zapał do zakupów? Nie żebym narzekała! Bardzo się cieszę. Jestem po prostu ciekawa.
Wahałam się przez chwilę. Nie chciałam zdradzać moich powodów, ale z drugiej strony, kogo lepiej mieć po swojej stronie od najbardziej przebiegłej istotki, jaką kiedykolwiek poznałam?
- Będę starać się zainteresować sobą Edwarda.
Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona.
- Serio? To znaczy, mówisz poważnie? Ale wierz mi, Bello, on jest już tobą bardziej, niż zainteresowany. Za każdym razem, jak jesteście razem, wręcz nie spuszcza z ciebie wzroku. On świata poza tobą nie widzi. Pragnie, aż do bólu, być z tobą. Nie mów mi, że tego nie widzisz!
- Owszem, czasami. Ale nigdy nic nie powiedział, ani nie wykonał żadnego ruchu, więc nie mam pewności. Chociaż zostawia mnie praktycznie bez tchu praktycznie każdego wieczoru… I to tylko dzięki jednemu spojrzeniu! Jest największym flirciarzem świata! - narzekałam - Wczoraj myślałam, że my się… Ale do niczego nie doszło, bo nasz głupi sąsiad zaczął walić w ścianę i krzyczeć, że jesteśmy za głośno…

Oczy Alice, zapewne w reakcji na szok, prawie wyszły z orbit. Chyba powinnam była inaczej sformułować ostatnie zdanie.

Chwyciłam ją za ramiona i potrząsnęłam nią gwałtownie. - Alice! Ja chyba eksploduję, jeśli on czegoś szybko nie zrobi!
- Ał! - wyślizgnęła się z mojego uchwytu. - To czemu TY nie zrobisz pierwszego kroku?
- Nie mogę! Co będzie, jeśli się mylę? Albo jeszcze gorzej, co jeśli mam rację, ale i tak wszystko się spieprzy?
- Ugh! Posłuchaj sama siebie. Gadasz takie głupoty, że aż głowa mnie rozbolała. Co jeśli masz rację, ale nic nie zrobisz? Co wtedy?
- Wtedy… Nie wiem. - Ściągnęłam sukienkę i odwiesiłam ją na wieszak. Wpatrywałam się w nią przez chwilę, próbując pozbierać myśli. - Masz rację. Myślę, że mu się podobam. Muszę tylko znaleźć jakiś sposób, by go wreszcie popchnąć do działania.
- Myślałam, że chcesz, by to on pchał ciebie, raz za razem?
- Alice! - zaczerwieniłam się. - Tu nie chodzi tylko o sex, ty mała, wredna… Tylko… - nie mogłam znaleźć słów. - Ugh! Wiesz co? To głupie! Pomóż mi to wszystko odwiesić. Nie potrzebuję żadnych nowych ciuchów.
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeee! - zawyła. - Właśnie, że potrzebujesz! Proszę, Bello, choć jedna, malutka, malusieńka sukienka! Jest niebieska. - Podała mi ją, robiąc słodkie, błagalne oczka.
Pokręciłam głową i skończyłam się ubierać.
- Nie.
Ubrałam buty, wyprostowałam się i stanęłam twarzą w twarz z jej błagalną minką. - Wiesz co, lepiej opowiedz mi o tym swoim kliencie. Postawię ci lunch i omówimy wszystkie szczegóły.
- Dobra. - odburknęła. - Ale pamiętaj, że protestowałam.
- Alice, straszny dzieciak z ciebie.

Chwyciłam ją za ramię i wyciągnęłam ze sklepu.



*O ile dobrze rozumiem, oryginalna wersja cytuje teksty z tego filmu.

Rozdział IV część III (ostatnia)

Nadszedł czerwiec… A potem minął. Tak samo jak urodziny Edwarda, które spędził on w Japonii (za co dostał zresztą gorące podziękowania od mojej spiżarni). Przez większość czasu pracowałam z Alice, przygotowując wszystko dla jej ekscentrycznego klienta i jego wielkiego przyjęcia dla dwóch osób.

Nadszedł lipiec. Została wydana pierwsza książka, nad której edycją pracowałam. Oczywiście Alice urządziła przyjęcie z tej okazji. Edwarda nie było praktycznie przez cały miesiąc. Zapisałam się więc na kurs kuchni włoskiej dla zaawansowanych, by czas mijał mi szybciej.
Choć nie widywałam Edwarda prawie wcale, to często dzwonił do mnie z różnych części świata. Tak tylko, żeby pogadać. Starałam się jak najlepiej zapamiętać brzmienie jego głosu i znałam numery wszystkich jego telefonów (miał różne w zależności od kraju, w jakim przebywał).

Zanim się obejrzałam była już połowa sierpnia. Miasto zaatakowała niewyobrażalna fala upałów. Z jednej strony, po sześciu latach w Arizonie zdawałam sobie sprawę, co to znaczy prawdziwy ukrop i żar lejący się z nieba, więc nienawidziłam narzekać przy ludziach na pogodę, bo zawsze patrzyli na mnie, jakbym miała dwie głowy, albo co. Z drugiej strony, mieszkania w Arizonie były klimatyzowane. No i nigdy nie było tam tak wilgotno i duszno w czasie upałów. Temperatura i wilgoć sprawiały, że byłam zrzędliwa i wiecznie naburmuszona. Prawie cieszyłam się, że Edward wyjechał na tak długo. Mogłam się wściekać i narzekać w pustym mieszkaniu, ile tylko chciałam.

Przetrzymałam jakimś cudem trzy nieznośnie gorące i ciężkie dni, ale w sobota okazała się być sto razy gorsza. Próbowałam ochłodzić się na basenie, ale przyjęcie urodzinowe jakiegoś dzieciaka wygoniło mnie stamtąd w rekordowym tempie. Wolałam już umrzeć z powodu udaru słonecznego, niż przebywać choćby jedną sekundę więcej w środku cyklonu. W końcu, zdesperowana i wykończona, rozebrałam się do majtek i podkoszulka na ramiączkach i rozciągnęłam na łóżku, dookoła którego rozstawiłam wszystkie posiadane przeze mnie i Edwarda wiatraczki. Troszkę pomogło, ale nadal czułam się, jakby moje ciało miało zaraz zamienić się w płynną galaretę.

Sfrustrowana, poczłapałam do kuchni po zimną wodę. Otworzyłam drzwi lodówki i poczułam boski powiew mroźnego powietrza. Ulga, jaką odczuwałam w tym momencie, była prawie nie do opisania. Stałam w miejscu, rozkoszując się chłodem na mojej skórze, nie kłopocząc się myślami o schowanym w lodówce jedzeniu, czy wysokością rachunku za prąd. Silniczek urządzenia zaskoczył i zaczął głośno buczeć, próbując utrzymać niską temperaturę pomimo otwartych drzwi. Chwyciłam garść lodu i wrzuciłam go do szklanki, do której nalałam zimnej wody. Następnie przyłożyłam ją do czoła, modląc się w myślach o zmianę pogody. Położyłam szklankę na ladzie i zaczęłam zdejmować podkoszulek, kiedy usłyszałam za sobą zaaferowany głos Edwarda.

- Nie mam absolutnie nic przeciwko twojemu rozbieraniu się, Bello. Ale chyba chciałabyś wiedzieć, że ktoś za tobą stoi.

Krzycząc przeraźliwie, obróciłam się plecami do lodówki i ujrzałam Edwarda, stojącego kilka kroków ode mnie. Na jego niesamowicie przystojnej i zadowolonej z siebie twarzy widniał mój ulubiony, zakrzywiony uśmiech.

Nie miałam gdzie się schować. Drzwi lodówki były wąskie, no i było w niej pełno jedzenia. Tam się nie zmieszczę. Spanikowałam. Chwyciłam torebkę mrożonego groszku i wyciągnęłam ją przed siebie niczym tarczę.

- Nie, to niczego nie zasłania. - powiedział, pożerając wzrokiem każdy centymetr mojego prawie nagiego ciała.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam.

Nie mogłam uwierzyć w moje przeklęte szczęście. Tysiąc lat perfekcyjnego szczęścia nie wynagrodzi mi tych kilku chwil straszliwej tortury.

- Widzisz, właśnie dlatego uwielbiam wracać do domu. Nigdy nie wiem, co zastanę po powrocie. - jego oczy błyszczały dziko. - Choć musze przyznać, że nawet nie podejrzewałem iż znajdę cię prawie nagą. A więc to porabiasz, gdy mnie nie ma? - zapytał radośnie. Włożył ręce głęboko do kieszeni i oparł się o ladę, cały czas obserwując mnie. Nadal miał bardzo zadowolona minę, ale dostrzegłam w jego twarzy coś jeszcze, jakąś bardzo silną emocję skrywaną pod maską samozadowolenia.

- Wróciłeś trzy dni wcześniej! - oskarżyłam go. - Odwróć się!
- Zastanawiałem się, czy nie zrobić ci zdjęcia. Mógłbym go potem używać jako wygaszacz ekranu.
- Nie zrobiłbyś tego! - wysapałam przerażona, cofając się i prawie lądując w lodówce. W obliczu nowoodkrytego, straszliwego zagrożenia jakoś zapomniałam, gdzie się znajduję.
- Oczywiście, że nie. Za kogo ty mnie uważasz?

Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. On naprawdę wydawał się być urażony moją reakcją! W tym momencie ledwo panowałam nad gniewem.

- Za kogoś, kto się nie odwraca!

Była już tylko jedna rzecz, którą mogłam zrobić. Rzuciłam w jego głowę torebką mrożonego groszku i, kiedy ją złapał, uciekłam do mojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Część mnie była przekonana, ze Edward pójdzie za mną, ale nie zrobił tego. Rzuciłam się na łóżko, wtuliłam twarz w poduszkę i zaczęłam krzyczeć z całych sił. Nie w taki sposób chciałam przykuć jego uwagę! Powinnam być przygotowana, dostać jakieś ostrzeżenie, że wraca. Zrobić makijaż. I ogolić nogi.

Oh nie!

Obróciłam się na plecy, wciąż zakrywając twarz poduszką. Uduszenie samej siebie wydawało się naprawdę kuszącą alternatywą w porównaniu z wybuchnięciem od środka. Jeśli po czymś takim nie poczuje się popchnięty do działania, to naprawdę nie mam u niego żadnych szans. Żadnych.

Pięć minut później Edward delikatnie zapukał do drzwi.
- Czego chcesz? - mój głos był stłumiony przez poduszkę. Nie obchodziło mnie, czy mnie słyszy, czy nie.
- Przyniosłem ci wody z lodem.
- Podniosłam poduszkę i wlepiłam oczy w drzwi. - Że co?
- Mówiłaś, że ci gorąco.

Było mi gorąco. Bardzo gorąco. A teraz było mi gorąco i dodatkowo byłam cholernie zaniepokojona, a rozwiązania mojego dylematu nie było widać na horyzoncie. Siedziałam cichutko, niepewna, czy jestem już gotowa stawić mu czoła.

- Bello?
Westchnęłam. - Co?
- Przepraszam. Bardzo mi przykro.
- Nieprawda, wcale nie jest ci przykro.

Edward milczał przez kilka sekund.

- Jest mi przykro, że poczułaś się zażenowana. - uściślił. - Nie powinnaś. Powinien był ci wcześniej dać znać, że tam stoję. Byłem trochę… zamroczony… widząc cię… w takim stanie. To moje jedyne wytłumaczenie.

Wstałam i uchyliłam drzwi.
- Zamroczony? - zapytałam.
- Hmmm… Oszołomiony? - uśmiechnął się nieśmiało.
- Serio? - otworzyłam szerzej drzwi, patrząc na niego pytająco. - Oszołomiony?
- Wyjdź do mnie. - poprosił.
- Gdzie jest moja woda? - zażądałam.
Wręczył mi szklankę, obserwując z przymrużonymi oczami, jak piję.
- Nienawidzę takiej pogody. - stwierdziłam po opróżnieniu całej szklanki.
- Naprawdę? Jeśli chodzi o mnie, to właśnie stała się moją ulubioną. - podał mi torebkę groszku. - Chciałaś coś z tym zrobić?
- Nie. Możesz ją odłożyć do lodówki. Trzymam ją i tak tylko na nagłe wypadki.
- Groszek pierwszej pomocy?
- Mam tendencję do upadania, przewracania się na wszystkim. Często mam siniaki. - wyjaśniłam. - Um… Chciałeś czegoś?

Dlaczego mój głos musiał się załamać właśnie przy TYM zdaniu?!

Przyglądał mi się dłuższą chwilę, próbując sformułować odpowiedź. Przekrzywiłam głowę i czekałam, wstrzymując oddech.

- Zabrałaś wszystkie wiatraczki. - Proszę. Tyle a propos jego błyskotliwych odpowiedzi. Westchnęłam.
- Zaczekaj minutkę. - zamknęłam drzwi i ubrałam szorty, mamrocząc pod nosem.

Szczerze? Trzeba chyba go walnąć w głowę kilka razy i wykrzyknąć do ucha całą prawdę i może wtedy coś załapie. Może.

Wróciłam do drzwi i otworzyłam je, ale Edward nie wszedł do środka. Jego ręce były opuszczone, dłonie zaciśnięte w pięści, a wargi ściśnięte w wąską linię.

- Co ci się znowu nie podoba? - spytałam niegrzecznie.

Wypuścił niepewnie powietrze i wbił we mnie wzrok. Jego oczy były pełne pasji.

- Staram się… próbuję… z całych sił… dobrze się zachowywać.

- Sprawia ci TO problem? -

Chrzanić podteksty i podwójne znaczenia! [oryginał: „Is it hard for you?” ma podwójne znaczenie. Pierwsze: „czy jest ci ciężko/czy to jest trudne” i drugie: „czy jesteś twardy?” - wiecie, o co chodzi;> - dop. tłum.] Musiałam się wreszcie dowiedzieć, na czym stoję. Te jego ciągłe zmiany nastrojów, na zmianę flirtowanie ze mną i odpychanie mnie, doprowadzały mnie do szaleństwa.

Wyszeptał odpowiedź. - Bardzo duży. - jego głos był dziwnie niski.

Starałam się ze wszystkich sił, by mój głos nie zachwiał się przy następnym zdaniu.

- A co jeśli ja chcę, żebyś przestał się dobrze zachowywać?

Tak bardzo chciałam wyciągnąć rękę i pogłaskać go po policzku. Po prostu dotknąć go. Nie wydawało mi się to zbyt wygórowanym pragnieniem, ale Edward zdawał się walczyć ze sobą tak mocno, że się powstrzymałam. Skrzyżowałam ręce na piersiach, chwytając moje boki najsilniej, jak potrafiłam. Bolało.

- Nie jestem pewien, czy to by było najlepsze rozwiązanie.

Zaczęłam gwałtownie mrugać oczami. Czułam łzy, napływające do moich oczu. Nie chciał mnie! Starałam się ze wszystkich sił utrzymać moje emocje na wodzy, ale poniosłam całkowitą klęskę. Mimo to desperacko powstrzymywałam łzy. Nie zobaczy, jak płaczę.

- Rozumiem. - przełknęłam głośno ślinę. Musiał to usłyszeć. - Cóż… Niech Bóg broni, żebyś miał zrobić coś, czego nie chcesz. - wzięłam głęboki oddech. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pożegnam cię. Mam trochę pracy. Cześć. - powiedziałam zimno.

Nie odważyłam się podnieść głowy. Nie chciałam, by zobaczył mój ból. Zamknęłam drzwi. Potem poszłam do łazienki i usiadłam w pustej wannie. Włożyłam głowę między kolana. Płakałam.

Płakałam nad moim złamanym sercem, bo gdzieś pomiędzy naszym przypadkowym spotkaniem po latach i dniem dzisiejszym, podczas wszystkich spędzonych razem miesięcy, wspólnych wieczorów, weekendów, zakochałam się w nim. Gorzej, pokochałam go całą sobą.

A teraz dostałam odpowiedź na moje niewypowiedziane pytanie: „Nie.”

Rozdział V część I

I know a way to stay friends forever, there's really nothing to it, I tell you what to do, and you do it.
(Znam sposób, jak zostać przyjaciółmi na zawsze. To naprawdę nic trudnego, powiem Ci, co masz zrobić, a Ty to zrobisz).
Shel Silverstein



Następny dzień był równie upalny i beznadziejny. Dzięki tysiącom emocji przelewających się przeze mnie, czułam się straszliwie, jakby przejechała mnie ciężarówka. Albo walec drogowy. Edward kilkakrotnie pukał do moich drzwi, prosząc, bym wyszła z pokoju, ale zbywałam go, wymawiając się pracą. W końcu w ogóle przestałam odpowiadać, leżąc po ciemku i udając, że śpię. Próbował nawet otworzyć drzwi, ale, dzięki Bogu, przezornie zamknęłam je na klucz. Przezorność była cechą, którą będę musiała troskliwie pielęgnować, jeśli Edward planował wchodzić do mojego pokoju bez zaproszenia.

Niestety, ucieczka w sen nie była możliwa. Ilekroć zamykałam oczy widziałam Edwarda, mówiącego mi po raz kolejny, że mnie nie chce. To było gorsze niż najstraszliwszy koszmar. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić z tą sytuacją. Prawie przez całą noc próbowałam opracować jakiś plan. Prawie, bo oprócz tego rozpaczałam nad ogromem nieszczęścia, jakie sama na siebie sprowadziłam.

Edward będzie w domu przynajmniej przez najbliższe cztery tygodnie. Przed wczorajszym dniem byłabym szczęśliwa i podekscytowana, ale dziś chciałam tylko wczołgać się pod łóżko i umrzeć. Świat jednak jest okrutny - zamiast upragnionej śmierci musiałam przybrać obojętną minę i zachowywać się, jakby wczorajsze wydarzenia nie miały na mnie żadnego wpływu.

Tylko nie miałam najmniejszego pojęcia, jak to zrobić.

Z drugiej strony, prędzej czy później będę musiała stawić mu czoła. Mogę więc chociaż spróbować. Gdzieś w środku nocy podjęłam decyzję. Od tej pory nasze kontakty będą koleżeńskie, ale powściągliwe. Tak jakby nic się wczoraj nie wydarzyło. Koniec dogadzania sobie głupimi fantazjami. Koniec z myśleniem życzeniowym. Koniec z intymnymi kolacyjkami. Koniec ze śniadaniami, lunchami i przechadzkami. Koniec z siedzeniem razem na kanapie i gadaniem do późna w nocy…

Zorientowałam się, jak bardzo uzależniłam swoje życie od bycia w pobliżu Edwarda. To było niezdrowe i szkodliwe na dłuższą metę. Szczególnie, że udało mi się nadinterpretować wszystkie rzeczy, które razem robiliśmy. Celowo i z premedytacją oszukiwałam samą siebie. Nie było innego wytłumaczenia. Zaczęłam płakać. Znowu. Płakałam, bo wiedziałam teraz, że moja miłość do Edwarda nie była uczuciem, z którego mogłam się tak po prostu “pozbierać”. Nie w pełni. Nie w tym życiu. Równie dobrze mogłabym wyciąć sobie serce. I tak już czułam się, jakby ktoś wyrwał je z mojej piersi.

Zostałam w pokoju aż do południa, próbując zmusić mój mózg do wymyślenia jakiegoś sensownego i wiarygodnego powodu do opuszczenia mieszkania. Miałam nadzieję, że uda mi się odwlec konfrontację z Edwardem. Niestety, teraz, kiedy dla odmiany chciałam go uniknąć, on oczywiście czekał na mnie.

Stał w kuchni, mieszając kawę. Był ubrany w te same rzeczy, co poprzedniego wieczoru. Wyglądał, jakby w ogóle nie spał. Miał przekrwione oczy i ciemne worki pod nimi. Nie ogolił się, nie uczesał. Niewielka część mnie była zadowolona, że wczorajsze wydarzenia poruszyły go w jakikolwiek sposób. Większa część była zirytowana… Nie, była wściekła, gdyż nawet po nieprzespanej nocy wyglądał niesamowicie. Drań.

Rozważałam, czy nie przemknąć się koło niego, ale zdecydowałam, że prawdopodobnie i tak mnie przyłapanie i zrobię z siebie jeszcze większą idiotkę… O ile to w ogóle możliwe. Zamiast tego zaparłam się w sobie i dumnie przemaszerowałam obok niego w kierunku drzwi. Czułam, że moja twarz jest cała czerwona.

- Bello, zaczekaj! - zawołał za mną. - Miałem nadzieję, że cię zobaczę. - Poszedł za mną, podając mi kubek z kawą. Wzięłam ją odruchowo. - Możemy przez chwilkę pogadać? - zapytał, błagając mnie oczami, bym została.

Bello NIE! Nie rób tego, nie daj się na to złapać. Dasz radę.

Szybko wypiłam moją kawę, parząc sobie język gorącym płynem, i oddałam mu pusty kubek.
- Nie mogę. Zaspałam i jestem strasznie spóźniona. - skłamałam, zaciskając zęby. - Dzięki za kawę. Do zobaczenia później.

Rozczarowanie i ból, jakie odmalowały się na jego twarzy, sprawiły, że prawie zmieniłam zdanie. Prawie. Panowałam nad sobą w dostatecznym stopniu, by wyjść spokojnie z mieszkania. Jednak, kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi, puściłam się pędem w stronę windy. Tak na wypadek, gdyby zdecydował się za mną iść.

Jak zawsze w takich sytuacjach winda nie chciała przyjechać co najmniej przez wieczność, albo jeszcze dłużej. Kiedy tylko postanowiła się nade mną zlitować i jednak się pojawić, błyskawicznie wślizgnęłam się do środka i zaczęłam walić głową o ścianę.

GŁUPIA!!! GŁUPIA!!! GŁUPIA!!!

- Yyych! - odskoczyłam do tyłu, kiedy poczułam małą, zimną rączkę na kolanie. Spojrzałam w dół na słodką twarzyczkę dziecka w wózku, a potem w górę - na przerażaną twarz jego mamy.

- Przepraszam. - powiedziałam cicho, próbując opanować trzęsący się głos. - Kiepski poranek.
- Właśnie widzę…

Rozdział V część II

Opuściłam mieszkanie bez żadnego planu. Nie wiedząc, co z sobą zrobić, jechałam po prostu przed siebie, aż dotarłam do zjazdu na Marymoor Park. Pod wpływem impulsu opuściłam autostradę i ruszyłam krętą drogą. Większość popołudnia spędziłam siedząc w parku na ławce, obserwując pszczoły zbierające nektar z pobliskich kwiatków.

Zaczęłam poważnie żałować mojej nieprzemyślanej decyzji o zamieszkaniu razem z Edwardem. To był prawdopodobnie największy błąd, jaki popełniłam w swoim życiu. Gdybym się zastanowiła nad tym, choć przez pół sekundy, może wymyśliłabym, że pewnie zakocham się w nim bez pamięci. Przecież kochałam się w nim przez całe liceum, a od tego czasu nieustannie idealizowałam jego osobę! A fakt, że rzeczywistość była równie wspaniała, co moje wyidealizowane marzenie, tylko sprawę ułatwił. Kolejne pół sekundy być może uświadomiłoby mi, że on nigdy, przenigdy, nie odwzajemniłby moich uczuć. I mogłabym spokojnie uciec z krzykiem w drugą stronę zamiast podpisywać umowę najmu.

No, ale oczywiście byłam zbyt oszołomiona i oczarowana Edwardem, by myśleć wtedy jasno.

Podjęłam jedną, niesamowicie ważną decyzję, gapiąc się na pszczoły. Oddam się całym sercem pracy dla Alice. Tak, żeby wszystko było perfekcyjne i doskonałe dla jej klienta. Przy odrobinie szczęścia zarekomenduje mnie swoim kolegom. Wiedziałam, że Alice ma nagrane jeszcze kilka mniejszych zleceń. Byłam pewna, że zatrudni mnie przy nich, jeśli ją poproszę. Mnóstwo osób ma dwie prace, ja również mogę znaleźć na to czas.

Wszystko po to, by oszczędzić trochę pieniążków. Po wszystkich niezbędnych opłatach i wydatkach, każdy pens odłożę na swoim koncie. A kiedy ten rok i nasza umowa dobiegną końca, natychmiast się wyprowadzę. Nie zniosłabym kolejnego roku z Edwardem w jednym mieszkaniu. Nie byłam pewna, czy wytrzymam tam choćby jeszcze jeden dzień.

Siedziałam tak co najmniej kilka godzin. Nadszedł zmierzch, niebo przybrało kolor niebieskiego atramentu. Nie czułam już moich pośladków, a w moim brzuchu burczało przeraźliwie, choć na samą myśl o jedzeniu było mi niedobrze. Jęknęłam głośno i podniosłam się na trzęsących nogach. Próbowałam odzyskać w nich czucie, kuśtykając w stronę mojej furgonetki.

Kiedy wróciłam, mieszkanie było opustoszałe i pogrążone w mroku. Westchnęłam z ulgą - przynajmniej nie musiałam od razu stanąć przed Edwardem. Nadal nie miałam pojęcia, co mu powiem, jak wytłumaczę wczorajszy wieczór, ani czy w ogóle mówienie czegokolwiek będzie konieczne.

Wzięłam gorący prysznic i poczułam się odrobinkę lepiej, jakbym zmyła z siebie cały dzisiejszy dzień. Wysuszyłam włosy, ubrałam koszulkę Edwarda i wskoczyłam do łóżka. Nadal byłam wykończona wydarzeniami ostatniej doby, ale miałam nadzieję, że natychmiast zasnę.

Po chwili usłyszałam, jak Edward otwiera frontowe drzwi i podchodzi do mojego pokoju. Jego krok wydawał się być cięższy niż zazwyczaj. Zapukał delikatnie, tak jak poprzedniego wieczoru. I dokładnie tak jak wczoraj, kiedy nie odpowiedziałam, nacisnął klamkę.

Jasna cholera!!!

Zapomniałam zamknąć drzwi pokoju na klucz! Szybko obróciłam się na bok i zamknęłam oczy, oddychając głęboko, wręcz wyolbrzymiając tę czynność. Najwyraźniej zajrzenie do środka nie wystarczyło Edwardowi. Wszedł do pokoju i zbliżył się powoli do mojego łóżka. Czułam na sobie jego wzrok. Potrzebowałam całej swojej silnej woli, by nie otworzyć oczu i oddychać równomiernie.

Po chwili usiadł przy mnie i pochylił się, delikatnie odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy. Jego ciepły oddech połaskotał moje ucho.
- Jesteś beznadziejną aktorką. Myślę, że powinnaś o tym wiedzieć.
Otworzyłam szeroko moje oczy i zapatrzyłam się w intensywną zieleń jego spojrzenia. [Jezu, to brzmi już jak totalnie tanie romansidło. Zostawiam, co byście mogły się pośmiać z martwicy mego mózgu, niezdolnego do sensowniejszego tłumaczenia.]
- Kurczę! Zgaduję, że powinnam odkleić nalepkę „Hollywood albo Nic” z mojego auta. - Wierciłam się niespokojnie na łóżku. Jego palce nadal były wplecione w moje włosy, rozpraszając mnie.- Chciałeś czegoś?
- Chciałem cię zobaczyć. Nie było cię cały dzień.
- Ciebie nie było cały tydzień - odparowałam.
- Wróciłem najszybciej, jak to było możliwe. - odparł szczerze. - Nie odbierałaś telefonu.
- Wyłączyłam go. - Błagałam go w myślach, by odwrócił wzrok. Nie mogłam myśleć, kiedy tak mi się przyglądał. Można było zapomnieć o konieczności oddychania, patrząc w takie oczy.
Edward zastanawiał się nad czymś kilka sekund.
- Masz coś przeciwko, bym został na chwilę? - zapytał, patrząc nieśmiało na miejsce obok mnie.
Pokręciłam głową.

Edward zdjął buty i skarpetki i położył się koło mnie. Podniosłam głowę, by mógł wsunąć pod nią swoje ramię. Przytuliłam się do niego, z głową na jego ramieniu, wdychając jego cudowny zapach. Był w moim łóżku i w moich ramionach, choć nie w sposób, o jakim zawsze marzyłam. Prawie się rozkleiłam odkrywając, jak idealnie nasze ciała pasują do siebie. Jego bliskość była najsłodszą torturą, ale mój zdezorientowany mózg krzyczał, bym się opamiętała, zanim wpakuje się w jeszcze większe bagno.

Dosłownie poczułam, jak jego aksamitny głos otacza mnie.

- Bello, jeśli chodzi o wczoraj…
Zesztywniałam w jego objęciach, przygotowując się na najgorsze. Jeśli Edward poczuł moje zdenerwowanie, nie dał tego po sobie poznać.
- Tak strasznie mi przykro, Bello. Zachowałem się karygodnie. Chciałbym ci tylko powiedzieć, że…
- Posłuchaj, rozumiem. - przerwałam mu nagle. - Wszystko jest ok. Nie musisz mi niczego wyjaśniać.

Dlaczego nie mógł siedzieć cicho i pozwolić mi się nacieszyć tą cudowną, magiczną chwilą? Naprawdę nie potrzebowałam całej listy powodów, dla których mnie nie chciał. Zamknęłam oczy i ukryłam twarz za włosami. Wiedziałam, że nie mogę sobie zaufać na tyle, by na niego spojrzeć.

- Ale…
- Zapomnij, Edward. - powiedziałam stanowczo.
- Czy mógłbym tylko…

Nie. Nie. Nie. NIE!!!

- Proszę… Nic nie mów… - błagałam.

Szczerze? Jeśli będę musiała walnąć go w głowę moim bejsbolem, by się wreszcie zamknął, zrobię to.

Moje błagania chyba jednak poskutkowały. Przez chwile nic nie mówił, tylko oddychał głęboko. Jego serce biło zaskakująco szybko. A może słyszałam echo mojego oszalałego serca?
- Chcesz, żebym sobie poszedł? - zapytał po kilku minutach, kiedy już się opanował.

Nie ma mowy!

- Zostań. Tak mi wygodnie. - przytuliłam się mocniej.
- Okej.

Podniósł dłoń i odgarnął moje włosy z twarzy, delikatnie muskając kciukiem policzek. Moje oczy właśnie się zamykały, kiedy poczułam, jak Edward delikatnie całuje czubek mojej głowy, po czym wtula twarz w moje włosy. Wstrzymałam oddech, gdy jego palce delikatnie przesuwały się w dół po mojej twarzy, aż do ust. Po chwili Edward położył swoją dłoń na moim policzku, delikatnie przytulając mnie do siebie.

To nie było w porządku. Jak śmiał robić takie rzeczy, kiedy właśnie próbowałam przekonać samą siebie, że możemy być tylko przyjaciółmi? Teraz będę musiała jutro zacząć od nowa. Nie mówiąc już o tym, że teraz na pewno nie zasnę!

- Odpocznij, Bello. - powiedział.
- A co z tobą? - spytałam.
Edward zachichotał, a ja poczułam, jak jego ciało delikatnie się trzęsie. - Nie jestem ani trochę zmęczony.
- Oczywiście. - przewróciłam oczami tak wyraźnie, że musiał to poczuć.

Moje serce biło jak oszalałe pod wpływem jego delikatnej pieszczoty. Byłam pewna, że to czuł. W końcu jednak uspokoiło się i wróciło do normalnego rytmu. Zasypiałam, a Edward nadal czule głaskał mnie po policzku…

Rozdział V część III

Moje serce biło jak oszalałe pod wpływem jego delikatnej pieszczoty. Byłam pewna, że to czuł. W końcu jednak uspokoiło się i wróciło do normalnego rytmu. Zasypiałam, a Edward nadal czule głaskał mnie po policzku…


Następną rzeczą, jaką udało się zarejestrować mojej świadomości, był odgłos kropel deszczu, rozbijających się o moje okno. Jęknęłam na myśl o kolejnym tygodniu ciężkiej pracy. Przytuliłam się mocniej do mojej poduszki, chowając w niej swoją twarz… Aż obudziłam się na tyle, by zdać sobie sprawę, że poduszki zazwyczaj nie mają żeber. A większość z nich raczej nie ma zwyczaju chichotać. Oszołomiona, podniosłam głowę i ujrzałam Edwarda. Przypatrywał mi się, oczarowany.

- Dzień dobry. - powiedział miękko, odgarniając mi włosy z twarzy.
- Nie mogę uwierzyć, że zostałeś ze mną całą noc! - mrugałam oczami, zdezorientowana.
- Przecież mnie prosiłaś. - wydawał się być zaskoczony moim zdziwieniem.
- Jak długo już tak leżysz, czekając, aż się obudzę?
Zerknął na zegarek.
- Niedługo, może godzinę. - odpowiedział.
- Tylko tyle?
- Spałem o wiele dłużej, niż zazwyczaj, Bello.
- I tak musiałeś się śmiertelnie wynudzić.
- Wprost przeciwnie, zapewniam cię. - zaśmiał się cicho.

Obróciłam się na plecy i przeciągnęłam niczym kot, wyciągając ręce daleko nad głowę, rozciągając nogi w kierunku ramy łóżka i podnosząc delikatnie klatkę piersiową w górę. Jęknęłam jeszcze raz, czując jak moje ciało porzuca nareszcie skurczoną pozycję, w jakiej spędziłam całą noc.

- Nie mam ochoty dziś pracować. - wymruczałam.
- Ani ja. Zadzwońmy i powiedzmy, że dopadła nas grypa.

Aż sapnęłam ze zdumienia. Przestałam się rozciągać i spojrzałam na Edwarda, zastanawiając się, co też mu chodzi po głowie. Był podejrzanie radosny i zadowolony.

- Nie mogę. Mam dziś głupie, nudne spotkanie, na którym muszę być.
- Nie możesz się z niego jakoś wymigać? - zapytał.
- To ja je zarządziłam.
Edward rozważał przez chwilę moje słowa.
- To w takim razie może spotkamy się na kolacji? - zaproponował.

Odwróciłam głowę i wpatrzyłam się w sufit. Co on wyprawiał? Czy jemu naprawdę się wydawało, że jeśli będzie dla mnie jeszcze milszy, to wynagrodzi mi jakoś moje upokorzenie? Nie domyślał się, jakie to dla mnie wszystko trudne? Co on w ogóle robił w moim łóżku?! Skopałam z siebie prześcieradło i usiadłam, przerzucając nogi za brzeg posłania. Wiedziałam, że dużo łatwiej będzie mu się oprzeć, jeśli nie będę na niego patrzeć.

- Muszę się przygotować do pracy. - powiedziałam szorstko. - Ty także. - przypomniałam mu.
- Spotkamy się później? - zapytał ponownie.
- W końcu ja też tu mieszkam, prawda? - odparłam, unikając jego pytania. - Spotykamy się cały czas.
- Ale ja chciałbym gdzieś cię zabrać, Bello.
- To nie jest konieczne. - zacisnęłam mocno powieki, z całej siły starając się nie rozpłakać. Czułam, że mi się przygląda, szuka odpowiedzi w moim wyglądzie. Mógłby mi po prostu powiedzieć, czego chce.
- Nie powiedziałem, że to konieczne. - jego głos był spokojny i cierpliwy. - Bello, ja chcę zabrać cię na kolację.
- Posłuchaj, Edwardzie… To miło z twojej strony, naprawdę, ale nie skorzystam z twojej propozycji. Zapomnij o tym. - westchnęłam, zmęczona. - Muszę się ubrać. Mógłbyś wyjść?

Poczułam, jak łóżko podskakuje pod ciężarem wstającego Edwarda. Kiedy usłyszałam, jak otwiera drzwi, odważyłam się zerknąć na niego. Na jego twarzy malował się ból i gniew. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Nie mogłam pojąć, czemu był taki wściekły. Przecież właśnie uratowałam go przed randką z litości.

Pomimo tego, że spałam o wiele dłużej i lepiej, niż powinnam (biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności), w pracy czułam się jak zombie. Mogłam była zadzwonić i powiedzieć, że jestem chora, tak jak to sugerował Edward. Nie zrobiłam praktycznie nic. W dodatku prawie zasnęłam na swoim własnym spotkaniu. Piłam kawę za kawą - równie dobrze mogłabym wstrzykiwać ją sobie dożylnie. Dzięki temu o piątej byłam nie tylko wykończona psychicznie, ale także podenerwowana w skutek nadmiaru kofeiny w organizmie.

Tuż przed końcem pracy zadzwoniła Alice.
- Idziemy dzisiaj wszyscy do Txori. - zaświergotała, aż zadzwoniło mi w uszach.
- Z jakiej okazji?
- Nic szczególnego. Chcemy się tylko trochę zabawić. - ton jej głosu był stanowczo zbyt niewinny.
- Mmmmm… - Kłamczucha! Kłamczucha! Aż ci para z brzucha bucha! Teraz ci para uszami wychodzi, bo kto kłamie - sam sobie szkodzi!*
- Przyjdziesz, prawda? - naciskała.

Przyglądałam się mojemu odbiciu w monitorze. Wyglądałam, jak chodzący trup. Nie chciałam nigdzie wychodzić. Z drugiej strony wiedziałam, że i tak się nie odczepi, jeśli się nie zgodzę. Westchnęłam ciężko.

- Jasne. Przyjdę.
- Cudownie! Do zobaczenia o siódmej. Mamy zarezerwowany stolik, więc się nie spóźnij! Dasz znać Edwardowi, czy ja mam do niego zadzwonić?
- Uhmmm…

Nienawidziłam sposobu, w jaki mój żołądek ścisnął się na samo wspomnienie jego imienia. Bello, tylko nie panikuj. Nie panikuj!!!

- Lepiej ty zadzwoń. Musze tu szybko uporać się z kilkoma sprawami, jeśli mam zdążyć na nasze spotkanie.
- Jasne. Do zobaczenia!

Odłożyła słuchawkę, zanim zdążyłam powiedzieć „Pa”… Zamknęłam klapkę telefonu i przemyślałam dokładnie moją sytuację.

Byłam emocjonalnym wrakiem.
W żadnym wypadku nie uda mi się tego ukryć przed Alice.
Nigdy, przenigdy, nawet za milion… Nie, nawet za trylion lat, nikomu nie opowiem, co się wydarzyło w ten weekend.
Co oznacza, że będę musiała włożyć dużo wysiłku w opanowanie szkód, jeśli chcę pomyślnie przejść dzisiejszą inspekcję.

Tak szybko, jak tylko było to możliwe, zamknęłam komputer i odłożyłam papiery. Chwyciłam torebkę i udałam się do damskiej toalety. Przeczesałam szybko włosy i nałożyłam szminkę. Podejrzewałam, że był to bezowocny wysiłek, skoro i tak zostanę zgnieciona i stłamszona w autobusie. Ale musiałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, jeśli mam oszukać Alice. Albo Edwarda. Spojrzałam na swoje ubranie. Odetchnęłam z ulgą - byłam ubrana na czarno. Kolor odpowiedni na pogrzeby, gotyckie zloty i kolację ze znajomymi w snobistycznych knajpach. Spojrzałam jeszcze raz w lustro i, nieusatysfakcjonowana swoim wyglądem ani odrobinę, pobiegłam złapać autobus.

Rozdział V część IV

Spojrzałam na swoje ubranie. Odetchnęłam z ulgą - byłam ubrana na czarno. Kolor odpowiedni na pogrzeby, gotyckie zloty i kolację ze znajomymi w snobistycznych knajpach. Spojrzałam jeszcze raz w lustro i, nieusatysfakcjonowana swoim wyglądem ani odrobinę, pobiegłam złapać autobus.


Okazało się, że jednak nie musiałam się tak spieszyć. Byłam na miejscu przed czasem, za to zaczerwieniona od biegu i z trudem łapiąca oddech. Zaskoczył mnie widok Emmetta i Rosalie, siedzących przy naszym stoliku, mimo to bardzo cieszyłam się, że mogę się spotkać również z nimi. Odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić, i weszłam do środka. Emmett i Jasper wstali, gdy podeszłam.

- Cześć.
Uśmiechnęłam się szeroko do moich przyjaciół i usiadłam przy Alice. Zamówiłam kieliszek białego wina, kiedy kelner podszedł do naszego stolika. Rozglądałam się dookoła, zastanawiając się, kiedy przyjdzie Edward. Jednocześnie czułam, że muszę go chociaż zobaczyć i że mam nadzieję, iż będzie się trzymał z daleka ode mnie. Emmett wykrzyknął „Cześć!” chyba do wszystkich ludzi, siedzących w restauracji, podczas gdy Rosalie powitała mnie nieznacznym uśmiechem. Nie miałyśmy okazji zbliżyć się do siebie, czy choćby porozmawiać, od czasu przyjęcia w naszym mieszkaniu. Jej praca była prawie tak samo czasochłonna, jak Edwarda, a kiedy już się spotykałyśmy, trzymała się na dystans. Nigdy nie udało nam się przełamać przysłowiowych pierwszych lodów. Nie była nieuprzejma, czy niegrzeczna w stosunku do mnie. Najzwyczajniej w świecie nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego (no może oprócz fascynacji mężczyznami o nazwisku „Cullen”), ani żadnych wspólnych tematów do rozmowy. Ograniczałyśmy się więc do wymieniania grzeczności.

Prawdę mówiąc, czułam się onieśmielona, a nawet zastraszona przez niezwykłą urodę Rosalie oraz bijącą od niej pewność siebie. O czym JA mogłabym z NIĄ podyskutować? Niby co interesującego JA mogłabym JEJ powiedzieć?

Alice siedziała po drugiej stronie stolika, cały czas trzymając ręce pod blatem. Zastanawiające. Nie mogłam się nadziwić widząc naprzeciwko siebie te dwa przeciwieństwa. Alice była drobniutka i miała krótkie, nastroszone czarne włosy, podczas gdy Rosalie wyglądała jak amazonka - wysoka, dobrze zbudowana, z długimi blond włosami. One przełamały lody od razu.

Studiowałam menu, częściowo przysłuchując się ich rozmowie, a częściowo wypatrując Edwarda. Czułam się odrobinę skrępowana. Txori było nietypowym miejscem na spotkanie w poniedziałkowy wieczór. Zbyt popularnym jak na mój gust. No i na pewno nie dawali porcji, jakimi mógłby się najeść normalny człowiek. Nie wspominając już o dziwacznym doborze dań, które na pewno odrzucą znającą się na tych sprawach Alice.

- Bello, widziałaś kartę drinków? - zapytała Alice, przesuwając ją w moją stronę. - Anchois!* - zmarszczyła nos.
- Kto wybrał to miejsce?! - zapytałam dosadnie, patrząc przerażona na menu. - Zresztą, nie rozumiem, w czym problem. Jesz sardele za każdym razem, gdy zamawiasz sałatkę cezara.
- Tak! Ale ich nie piję! - zamilkła, jakby właśnie coś do niej dotarło. - Chwileczkę… Piję je?
Przewróciłam oczami.
- No popatrz, popatrz. Nauczyłaś się dziś czegoś nowego.
- Na twoim miejscu zaczęłabym uważać. Nadmiar sarkazmu powoduje celulit, Bello. - odgryzła się.
- Bella nie musi się martwić o celulit. - dobiegł mnie cichy, jedwabisty głos Edwarda.

Odwróciłam się i podniosłam wzrok na jego twarz. Stał tuż za mną. Wyglądał poważniej, niż zazwyczaj. Na jego twarzy nie widać było ani śladu porannego dobrego humoru. Jednak gdzieś w okolicach jego ust dostrzegłam delikatne drgnięcie - jakby mój ulubiony, zakrzywiony uśmiech chciał się pojawić na jego ustach, pomimo woli właściciela. Usiadł na jedynym wolnym miejscu, naprzeciwko mnie.

- A ty niby skąd to wiesz, Edwardzie? - zapytał podejrzliwie Emmett.
- A ile ona niby waży? Czterdzieści kilogramów? - wzruszył ramionami.
Parsknęłam. Taaa… Jasne…
- Wystarczy na nią spojrzeć. To oczywiste, że nie ma na niej ani grama celulitu. - kontynuował.
- Moglibyśmy zmienić temat? - zapytałam, spięta i zażenowana ich wymianą opinii na temat mojego celulitu lub też ewentualnego jego braku.
- Dobrze. Ty zamówisz sobie rybeczkę, a ja wypiję twoje wino. - stwierdziła Alice.
- Mogę spróbować rybki, ale wino to zamów sobie sama. - uśmiechnęłam się szeroko. - To wino jest moje. I jeszcze sobie zamówię dolewkę do kolacji.
- A co jemy na kolację? - spytał Edward, otwierając menu.
- Tapasy**, ulubione potrawy pretensjonalnych ludzi. - odpowiedziałam, przeglądając ponownie ofertę lokalu.
- Ja lubię to miejsce. - stwierdziła Rosalie, prostując się na siedzeniu, podczas gdy Emmett próbował ukryć swój chichot za serwetką. Mistrzem dyskretności to on nie był.

Cóż… Przynajmniej teraz wiem, dlaczego jesteśmy tutaj a nie w naszej ulubionej restauracji. Najwyraźniej Rosalie zasugerowała ten lokal. Przygryzłam wargę, próbując wymyślić, co powiedzieć.
- I… - zerknęłam na menu - Uhmmm… Pieczarki wyglądają naprawdę smakowicie.

Nikt więcej się nie odezwał aż do powrotu kelnera, który dosłownie pożerał Edwarda wzrokiem, zaczynając od jego zmierzwionych, brązowych włosów, przez przystojną twarz, niebieską koszulę, zapinaną na guziki, aż do dopasowanych spodni. Prawie zakrztusiłam się winem ze śmiechu. W sumie, nawet nie mogłam mu się dziwić, ani też mieć mu za złe jego zachowania. Edward był, jakby to powiedzieć, gorącym facetem? Prawdziwym ciachem? Niech go szlag! Ale ze mnie szczęściara - mieszkamy razem, mogę go sobie pożądać na co dzień.

Gdzie ten szlag, kiedy jest naprawdę potrzebny?! Niechże go już wreszcie trafi!!!

Ponieważ menu było dość ubogie, a porcje malutkie, zamówiliśmy wszystko, łącznie z anchois. Kiedy kelner wreszcie odszedł od naszego stolika, zwróciłam się do Alice.
- Więc… Jaki jest prawdziwy powód naszego spotkania? - spytałam.
Jej oczy błyszczały. Spojrzała na Jaspera, uśmiechając się zalotnie, po czym wyciągnęła lewą rękę spod stołu, podnosząc kieliszek ze swoim winem. Na palcu miała przepiękny, nowy pierścionek.

Jak na prawdziwe przyjaciółki przystało, Rosalie i ja natychmiast zamieniłyśmy się w parę srok.***

- Alice! - wykrzyknęłam, podskakując z podniecenia na siedzeniu. Ty potworze! Kiedy się zaręczyliście? Czemu nic mi nie powiedziałaś?! - ostatnie pytanie praktycznie wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Rosalie wyciągnęła rękę, chwyciła dłoń Alice i przyciągnęła ją bliżej siebie, przypatrując się pierścionkowi. Alice jest naprawdę malutka, musiała więc wstać i przechylić się nad stolikiem, żeby zachować swoje ramię.
- To prawdziwe cacko. Jest przepiękny. - powiedziała, po dokładnym obejrzeniu biżuterii okiem prawdziwego znawcy. Puściła dłoń Alice, która wreszcie mogła ponownie usiąść. - Kto go wybrał?
- Ja, oczywiście. - odpowiedział urażony Jasper, ale i tak nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, który po prostu nie schodził z jego ust.
- To prawda. - potwierdziła Alice, całując go w policzek. - Zaskoczył mnie całkowicie. Nie planowałam zaręczyn przez najbliższy rok.
- I…???!!! - naciskałam. - Kiedy to się stało?
- W sobotę. - Jasper uśmiechnął się. - Zdecydowałem, że nie mogę czekać ani chwili dłużej. - wziął dłoń Alice w swoją i delikatnie ją uściskał.

Mój uśmiech automatycznie zniknął. Zerknęłam na Edwarda, który wpatrywał się we mnie intensywnie, bawiąc się serwetką. Szybko odwróciłam wzrok. Poczułam, jak mój żołądek ściska się i brakuje mi tchu, bez żadnego powodu. Przynajmniej bez żadnego nowego powodu.

- To cudownie! - powiedziałam. I naprawdę tak myślałam. - I w samą porę! Kiedy ustalicie dokładną datę ślubu?
Twarz Alice rozświetliła radość. Sięgnęła pod stół i wyciągnęła duży, grubaśny, przepełniony terminarz. Westchnęłam, przerażona tym widokiem.
- Żartujesz sobie chyba ze mnie. - dodała Rosalie. Chyba po raz pierwszy widziałam ją zaskoczoną.
- Nie znasz Alice. - prychnęłam. - Ona ma zawsze zaplanowane najbliższe kilka lat z wyprzedzeniem.
Alice uśmiechnęła się przebiegle, wręczając mi kalendarz.
- Tak naprawdę akurat ten terminarz należy do ciebie. No chyba, że… - powiedziała, trzymając go poza moim zasięgiem - …nie chcesz być moim świadkiem?
Zamknęłam oczy, zraniona do żywego, i wzięłam od niej mój terminarz. Zwyczajna, niczym niewyróżniająca się okładka miała teraz wytłoczony napis: „Alice i Jasper 2009”.
- No i co ja mam zrobić z tym potworem? - zapytałam żartobliwie, odkładając mój organizer na podłogę obok torebki.
- Masz mu pomóc zaplanować i zorganizować ślub. To odpowiedzialna funkcja. Schrzań to, a zamorduję cię bez litości. - zagroziła. A ja wcale nie byłam pewna, w jakim stopniu są to tylko żarty.

Kelner wrócił z naszymi zamówieniami i postawił przed każdym jego drink.
- Czy jest jeszcze coś, cokolwiek, czego pa… państwo jeszcze potrzebują? - spytał, patrząc sugestywnie na Edwarda i trzymając się blisko jego krzesła.

Być może tylko wyobraziłam sobie podwójne znaczenie jego pytania. A może nie, biorąc pod uwagę nagły atak gwałtownego kaszlu, który dopadł Emmetta po jego słowach. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Wszyscy obserwowaliśmy, jak zażenowany Edward wierci się na swoim krześle.

- Nie, dziękuję. Mam wszystko, czego mi trzeba. - odpowiedział, patrząc wprost na mnie.

Szybko odwróciłam wzrok, dopijając jednym haustem resztę wina.
Kelner wzruszył ramionami.
- W porządku. Państwa kolacja będzie gotowa za kilka minut.
Emmett opanował się i podniósł do góry szklankę. - Wznieśmy toast! - krzyknął na całą restaurację.
Edward, Rosalie i ja również podnieśliśmy nasze drinki.
- Nie jestem typem elokwentnego faceta, więc będę się streszczał. - Emmett odchrząknął. - Cytuję: „Two lovely berries moulded on one stem, so with two seeming bodies, but one heart”.**** Za Alice i Jaspera!
- Za Alice i Jaspera! - zawtórowaliśmy i wypiliśmy za ich szczęście, podobnie jak wszyscy pozostali goście. Zaczęłam głośno kaszleć. Rosalie wyciągnęła rękę i poklepała mnie po plecach. Jak na mój gust trochę za mocno.
- Dzięki. - powiedziałam, kiedy już złapałam oddech. - Zapomniałam, że to rybka, a nie wino. - dodałam, przecierając załzawione oczy. - O cholera. Wow!. - rozejrzałam się i spostrzegłam, że wszyscy w restauracji przyglądają mi się z niepokojem. - Czy tylko ja jedna kiedykolwiek tego próbowałam?
- Tak, tylko ty byłaś na tyle szalona. - Jasper najbezczelniej w świecie śmiał się ze mnie, wciąż trzymając dłoń Alice w swojej.
- Bo jesteście bandą mięczaków, ot co. - przyjrzałam się mojemu drinkowi, powąchałam go, po czym wzięłam kolejny łyk. Tym razem ostrożnie. Wszyscy czekali na moją reakcję. - Może być. Smakuje dziwnie, ale nie jest złe. Da się wyczuć wódkę, która swoją drogą nie jest moim ulubionym alkoholem. - Znów upiłam trochę płynu. - No i rybkę, ale przechodzi przez gardło dużo łatwiej, gdy się jej spodziewasz, a nie wina. - Dopiłam drinka, wyciągnęłam ze szklanki oliwkę i zjadłam ją. - Zakładam, że przystawkę mam za sobą.
- Nie wierzę, że właśnie to wypiłaś. - powiedział Emmett z podziwem.
Wzruszyłam ramionami. Nie takie rzeczy się jadło.
- Powinnam się urodzić jako krytyk kulinarny.

W tym momencie przyniesiono nasze dania. Zajęłam się pochłanianiem maleńkich kawałeczków jedzenia na moim niewielkim talerzyku. Próbowałam skoncentrować się na posiłku, a nie na Edwardzie, ale mimo to, co chwila zerkałam na niego. Za każdym razem okazywało się, że akurat patrzył na mnie. Najwyraźniej również miał problemy ze skupieniem się na swoim posiłku. Jego wzrok wprawiał mnie w zakłopotanie. A może w ogóle nie chodziło o mnie. Może nie smakowało mu jedzenie. Nie miałam pojęcia. Był dla mnie, jak zawsze, jedną wielką zagadką. Zamówiłam u przechodzącego obok kelnera kolejnego drinka. Tym razem poprosiłam o coś z tequilą.

- No dobra… Co to jest? - Jasper wyciągnął w naszą stronę coś gumowatego z przyssawkami.
- To kałamarnica. - odparła Rosalie. - Musiałeś ją już kiedyś jeść.
- Zazwyczaj była mocno usmażona. - powiedział, biorąc kęs do buzi i szybko go połykając.
Przewróciłam oczami i porwałam z jego talerza małą kałamarniczkę.
- Na miłość Boską! Jasper! To jest pyszne! - wykrzyknęłam po zjedzeniu mojej zdobyczy.
Alice zrzuciła coś na mój talerz.
- Proszę. To kiełbaski w czekoladzie. Nie sądzę, bym była w stanie to przełknąć. - powiedziała. Ugryzłam ostrożnie.
- Ummm… - przeżuwałam ją uważnie, próbując znaleźć sposób, by ją adekwatnie opisać. - To jest… złe.
Edward spojrzał na mnie zaniepokojony. - Nie pochorujesz się od tego wszystkiego?
- Oczywiście, że nie! - zaczęłam skubać resztę posiłku Alice. Jak największa ilość jedzenia w brzuszku pozwoli mi uniknąć zatrucia alkoholowego. Dobry plan, Bello.
- Nie martw się o nią, Edwardzie. - wtrąciła Alice. - Bella ma żelazny żołądek. Nie uwierzyłabyś, jakie rzeczy potrafi włożyć do buzi!

Jeśli kiedykolwiek, na całej ziemi, w całej historii ludzkości, ktoś pragnął posiadać moc zapadania się pod ziemię na życzenie, to byłam to właśnie ja.

- Brawo, Alice! - wycedziłam. - Tak trzymaj!
- Na przykład? - spytał mnie Edward, uśmiechając się szerzej, niż przez cały wieczór. - Jaka była najdziwniejsza, najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką kiedykolwiek jadłaś?
Nie musiałam się nawet zastanawiać nad odpowiedzią.
- Casu marzu. Zdecydowanie.
- Co to jest? - zmarszczył brwi.
- Twarożek z czerwi.

Aż się uśmiechnęłam, czekając na ich reakcję. Nie zawiedli mnie. Jęk obrzydzenia był niczym muzyka dla moich uszu. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

- Gdzie ty w ogóle dostałaś takie okropieństwo? - zapytał Emmett. - Zostawiłaś kanapkę w samochodzie przez tydzień?
- Nie! Miałam okazję spróbować tego dania w czasie wakacji we Włoszech, zanim zaczęłam naukę w college'u. Robiłam sobie takie kulinarne wycieczki. Jednym z moich celów była Sardynia i tam właśnie jadłam casu marzu. To całkowicie logiczne.

Porwałam kolejną kałamarniczkę z talerza Jaspera. Wciąż patrzyli na mnie z obrzydzeniem, bez wątpienia zastanawiając się, jak w ogóle jestem w stanie jeść po takich rewelacjach. Ich miny były jedną z przyczyn, dla których uwielbiałam opowiadać tę historię. Były warte każdego kęsa twarożku, jaki wtedy zjadłam.

- Logika i spożywanie larw to dwie idee, które moim zdaniem nie łączą się ze sobą. - stwierdziła Rosalie z odrazą. Tylko wzruszyłam ramionami.
- Nie były takie złe. Jestem osobą, która spróbuje wszystkiego. Właściwie… - przerwałam na chwilę. - Niektórych rzeczy chcę spróbować przynajmniej raz. Inne wolałabym próbować wiele razy. - wyjaśniłam. Kelner przyniósł mojego drinka, którego wypiłam z wdzięcznością.
- To oczywiste. - stwierdził Edward.
- A co z tobą, podróżniku. - wyzwałam Edwarda, którego piękny, prosty nos nadal był zmarszczony w skutek moich kulinarnych przyzwyczajeń. - Jaką najbardziej paskudną i obrzydliwą rzecz jadłeś?
- Cóż… Póki co nic, co by jeszcze żyło i się wiło…
- Nic dziwnego, że nie masz dziewczyny. - palnął Emmett.

Edward wyciągnął ramię i uderzył go w głowę, podczas gdy pozostali płakali ze śmiechu. Alice oparła się o Jaspera, próbując złapać oddech. Dziwne, ja w ogóle nie uważałam tego komentarza za śmieszny… Ciekawe, czy to dlatego, że współczułam Edwardowi, czy dlatego, że współczułam sobie? Szybko zmieniłam temat.

- Nie powiedzieliście jeszcze, kiedy ślub. - przypomniałam Alice.
- Oh! - oczy Alice zaświeciły się z podekscytowania. - Zaczekamy, aż Jasper dostanie tytuł magistra, oczywiście, co będzie miało miejsce w grudniu. Co do daty ślubu, myślałam o czerwcu.
- Czerwcowa panna młoda? - zapytałam ironicznie. - Podziwiam twoją oryginalność.
- Nie śmiej się ze mnie! To mniej niż rok od teraz, a pozostało tyle do zrobienia! - odparła, broniąc się.
- W takim razie, co mam robić? - zapytałam. Jeszcze nigdy nie pomagałam w organizacji takiej uroczystości.
- Całe mnóstwo rzeczy! Ale nie bój się, wszystko ci rozpisałam. Po prostu podążaj za listą i wszystko będzie w porządku.

Sięgnęłam pod krzesło i wyciągnęłam mój terminarz. Otworzyłam go i przejrzałam zapiski. Jeden z nich przykuł moją uwagę.
- Przyjęcie w damskiej bieliźnie? Spodziewasz się, że ludzie przyjdą na przyjęcie ubrani tylko w bieliznę?
- Taki jest pomysł. Będzie zabawnie! No i dostanę mnóstwo seksownych, jedwabnych rzeczy do ubrania. Nie widzę w tym nic złego.
- Nie zorganizuję ci orgietki! - aż pobladłam.
- Cóż… Ja na pewno się pojawię. - stwierdził Emmett. Jego usta były rozciągnięte w uśmiechu tak szerokim, że przy odrobinie wysiłku można by wcisnąć w nie piłkę do footballu.
Jasper prawie opluł go swoim drinkiem.
- Nosisz damską bieliznę? - spytał zaskoczony.
Emmett popatrzył na niego, jak na ostatniego wariata.
- Nie. Ale Rosalie nosi. - odparł.
- Mnie się tam podoba taki pomysł na przyjęcie. - uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.

Jej to się takie przyjęcie rzeczywiście może podobać. Zsunęłam się głębiej na moim siedzeniu. Nie ma w ogóle mowy, bym paradowała w bieliźnie obok podobnie ubranej, doskonałej Rosalie - chodzącej lalki Barbie.

- Emmett! Nie bądź śmieszny! Mężczyźni nie będą zaproszeni. Nawet Jasper nie będzie miał wstępu. - Alice była oburzona.
- Uwierz mi, nic na tym świecie nie zmusiłoby mnie do przyjścia na taką imprezę. - powiedział szybko.
Przyjrzałam mu się i uśmiechnęłam złośliwie.
- Hunh. Założę się, że Alice byłaby w stanie wymyślić kilka sposobów, by cię tam zwabić, gdyby tylko chciała. - powiedziałam.
- To mi o czymś przypomniało. Znalazłaś godne zastępstwo w miejsce swoich pidżamek ze Snoopym? - spytała mnie Alice.

Cztery pary oczu zwróciły się w moją stronę. Edward przyglądał się swojemu talerzowi. Zauważyłam, że niewiele zjadł.

- W rzeczy samej, tak. Mam wszystko, czego mi trzeba, dziękuję. - bawiłam się słowami, zastanawiając się, ile prawdy chcę ujawnić.
- Pidżamki z tygryskiem, co? - Emmett uśmiechnął się szeroko.
- Nie. - upiłam łyk drinka i zlizałam kroplę, jaka została na moich ustach. - Edward dał mi jeden ze swoich podkoszulków.

Cztery pary oczu przeniosły się teraz na Edwarda, który poprawił się na krześle i jednym haustem dopił swojego drinka. Chyba nie czuł się zbyt komfortowo. Hehe.

- Ach tak? - Alice wydawała się niezwykle zainteresowana tą informacją. - A w czym śpisz, kiedy ona jest w praniu?

Cztery pary oczu ponownie przeniosły swe spojrzenie powrotem na moją skromną osobę. Chyba poziom alkoholu w mojej krwi podniósł się na tyle, że zrobiłam się troszkę zbyt gadatliwa.

- W niczym. Wtedy po prostu śpię kompletnie naga. - odpowiedziałam wesoło.

Okej. Może jednak nie „troszeczkę”

Edward wyciągnął rękę, chwycił piwo Emmetta i wypił je do dna, odstawiając z hukiem pustą szklankę. Emmett obserwował naszą dwójkę, prześcigającą się w ilości wypijanego alkoholu.
- Wiecie, nie wydaje mi się, by którekolwiek z was było w stanie dziś prowadzić.
- Spoko, Emmett! - zaświergotałam. Oparłam łokieć na blacie stolika i podparłam brodę na ręce.
- Nie zmuszaj mnie, bym cię aresztował. - zagroził.
- Nie zrobisz tego. Potrzebujesz kajdanek, by skuć dzisiaj Rose.

To. Wszystko. Wina. Tequili. To ona zmusiła mnie do mówienia tych wszystkich głupich rzeczy! Mimo to, pociągnęłam kolejny łyk mojego drinka. Może, jeśli wypije dostatecznie dużo, uda mi się zapomnieć, że ten wieczór w ogóle miał miejsce? Albo jeszcze lepiej. Może zapomnę, że ostatnie cztery miesiące kiedykolwiek się wydarzyły?!

Ale Rose po prostu uśmiechnęła się do mnie. Myślę, że właśnie moim ostatnim stwierdzeniem zdobyłam jej akceptację. Dobrze, może teraz da mi lekcję kręcenia biodrami.

Poczułam, jak ktoś kopie mnie pod stolikiem
- Ał! - krzyknęłam, patrząc zaskoczona na Alice. - Za co?!
Popatrzyła na mnie, po czym wskazała wzrokiem na Edwarda. - Próbuję ci pomóc!! - wysyczała cichutko. Tak, żebym tylko ja usłyszała.

O nie! Czyli jednak będę musiała jej coś powiedzieć. Tylko co? Podniosłam się w jednej chwili.

- Idę do toalety. - ogłosiłam wszystkim. Alice i Rosalie podniosły się w tym samym momencie. Usłyszałam, jak Emmett mamrocze coś o kobietach mających w zwyczaju stadnie opuszczać stolik.

Jak tylko drzwi łazienki zamknęły się za nami, Alice zaatakowała.
- Dobra, Bello, co jest grane? Staram ci się pomóc, jak tylko mogę, ale ty mi nie pomagasz w… pomaganiu sobie! - zakończyła kulawo.
Oparłam się o ścianę. Jak mam jej to wszystko wytłumaczyć, by nie poczuć się jeszcze bardziej zażenowaną? W dodatku przy Rosalie! To było upokarzające.
- Posłuchaj, Alice. Myliłam się, ok? Nie jest zainteresowany.
- To niemożliwe. - prychnęła Alice.
- Kto nie jest zainteresowany? - zapytała Rosalie, nakładając szminkę na usta. Potem otarła górną wargę o dolną i delikatnie ściągnęła usta do swojego odbicia. Nigdy jeszcze nie widziałam kogoś, kto tak robił. Nie w prawdziwym życiu. Przyglądałam się jej zdumiona przez dobrą chwilę, zanim wreszcie się otrząsnęłam z wrażenia.
- Rosalie, proszę cię, to jest już wystarczająco krępujące. Nie chciałabym, by cokolwiek z tego, co tu zostanie powiedziane, opuściło ściany tej łazienki.
- Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. - spojrzała na mnie w lustrze. - Ale jeśli potrzebujesz więcej prywatności to wrócę do stolika i zostawię cię tylko z Alice - zaoferowała.
Jakaś kobieta opuściła jedną z kabin.
- Cóż… tak prywatnie, jak tylko pozwalają na to publiczne toalety. - dodała.

Kobieta umyła ręce i błyskawicznie opuściła pomieszczenie. Przyjrzałam się Rosalie, zastanawiając się, na ile mogę jej zaufać. A potem pomyślałam, że w sumie czemu nie? I tak jest dostatecznie bystra, by sama się wszystkiego domyślić.

- Nie. - odpowiedziałam miękko. - Możesz zostać. Mnie to nie przeszkadza. Tylko nikt inny nie może się o tym dowiedzieć. Nie zamierzałam nawet nic mówić Alice, ale ona usilnie mi pomaga.
- Nie ma problemu. - zapewniła.
- Wracając do rzeczy. - powiedziała Alice. - Dlaczego uważasz, że Edward nie jest tobą zainteresowany? Myślałam, że postanowiłaś spróbować go zdobyć!
- Pomyliłam się. - wymamrotałam. Wciąż byłam zażenowana tym, co zaraz będę musiała im wyznać.
- Tu chodzi o ciebie i Edwarda? - spytała Rosalie, podnosząc do góry brwi. Odwróciła się od lustra i spojrzała bezpośrednio na mnie, taksując mnie wzrokiem z góry na dół. Prawdopodobnie znalazła jakąś niedoskonałość w każdym centymetrze mojego ciała. Czułam się jak ameba pod mikroskopem.

Roześmiałam się gorzko.

- To głupie, zdaje sobie z tego sprawę. I tak nigdy by się nie zainteresował kimś takim, jak ja. - oplotłam się ramionami, próbując z całych sił utrzymać wewnątrz ból. Miałam nadzieję, że uda mi się nie rozpłakać.
- W jaki sposób doszłaś do takich wniosków? - dopytywała dalej Rose.
- Powiedział mi to.
- Powiedział? - z Alice jakby uszło całe powietrze.
Pokiwałam tylko głową, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek. Alice zakryła usta rękami.
- O Boże, Bello! Tak strasznie mi przykro! - westchnęła. - A ja tam siedzę sobie, zachęcając cię cały czas!
Po chwili zmieniła taktykę.
- Skończony IDIOTA!!! - wycedziła. Jej oczy rzucały groźne błyski.
- Proszę, nie rób żadnych scen. - przewróciłam oczami. - I nie miej do niego pretensji, nie traktuj go źle ani nic w tym rodzaju. To nie jego wina, że nie podziela moich uczuć. Bądź miła.
Rosalie nic nie mówiła, marszczyła tylko brwi w zamyśleniu. Byłam rozzłoszczona, że nawet z taką miną nadal wyglądała nieziemsko.
- Jak dla mnie to co mówisz brzmi naprawdę dziwnie. - powiedziała w końcu.
Spojrzałyśmy na nią z zainteresowaniem.
- Co wiesz? - spytała ją Alice.
- W sumie to nic. - wzruszyła ramionami. - Po prostu odkąd zamieszkał z Bellą bardzo się zmienił. Wydaje się szczęśliwszy. Nawet zaczął nucić w pracy. Nucić! - podkreśliła, jakby to miało cokolwiek oznaczać.

Nigdy nie słyszałam, by coś sobie nucił. No i, z oczywistych względów, nie byłam w stanie porównać jego obecnych zwyczajów do sposobu zachowania sprzed wspólnego zamieszkania. Więc po prostu zdyskredytowałam tę informację.

- Może być szczęśliwy z tysiąca różnych powodów. - zauważyłam. - Mógł dostać podwyżkę, albo znaleźć sobie dziewczynę w jednym z tych miejsc, do których stale jeździ.
- Czy ma gdzieś dziewczynę? - Alice spytała Rose.
- Nie mam pojęcia. Edward jest dość skryty w sobie. Nigdy nie rozmawia w pracy o swoim życiu osobistym. Jeśli się z kimś spotyka, to już prędzej Bella by coś o tym wiedziała, niż ktokolwiek z nas.
- A ja nic nie wiem, więc to ślepy zaułek. - potarłam oczy, nagle zmęczona.
Alice zmarszczyła czoło, zamyślona.
- Ja tego po prostu nie rozumiem. To znaczy, spójrzcie tylko na niego… Jak on na ciebie patrzy… Nawet dziś nie był w stanie oderwać od ciebie wzroku, jakbyś to ty była kolacją.
- Też to zauważyłam - dodała Rose, ku mojemu zaskoczeniu. - Po prostu byłam przekonana, że to właśnie Bella nic do niego nie czuje.
- Gdybym tylko mogła to zmienić, zrobiłabym to, wiesz? - powiedziała Alice.
Uśmiechnęłam się do niej. - Tia. Ale nie można zmusić jednej osoby, by pokochała drugą. To tak nie działa.
- Masz rację. Tylko, że właśnie powiedziałaś coś bardzo istotnego.
- Co takiego? - spytałam, zaciekawiona, próbując dociec, do czego Alice zmierza.
- Powiedziałaś słowo „kochać”. Kochasz Edwarda? - przyglądała mi się uważnie.

Prędzej ziemia przestanie się kręcić dookoła słońca, niż komukolwiek się do tego przyznam.

Spojrzałam na swoje stopy i potrząsnęłam głową, unikając jej spojrzenia.
- Tak się tylko mówi, Alice.
- Nigdy nie umiałaś kłamać, Bello. - odpowiedziała, ściskając mnie mocno. - Poradzisz sobie?
- Tak, wszystko w porządku. - zapewniłam. - Wracajmy, zanim chłopcy zarządzą misję ratunkową. Ten wieczór należy do ciebie i Jaspera. Póki co możemy po prostu zignorować mój mały problem.



* To „cuś” to sardela - mała, dość tłusta rybka o ostrym zapachu. Yach, jeśli ktoś by pytał o moje zdanie.
** Tapas - hiszpańska specjalność, małe przekąski podawane w barach do drinków.
***Folklor angielski: sroka. Po polsku… hmmm… parę przekupek? Trajkotek? Klekotek? Katarynek? Licho wie. Może chodzi o to, że sroki lubią błyskotki? Może. Zostawiam srokę. Niech ptaszyna ma coś z życia.
****Wybaczcie, ale nie czuję się godna tłumaczyć Szekspira. To ze „Snu nocy letniej”, nie mam niestety tej akurat sztuki w domu. Przy najbliższej okazji sprawdzę i dam polskie tłumaczenie. Sens: dwie połówki stały się jedną całością. I choć mają dwa ciała, serce jest już jedno.

Rozdział V część V


- Tak, wszystko w porządku. - zapewniłam. - Wracajmy, zanim chłopcy zarządzą misję ratunkową. Ten wieczór należy do ciebie i Jaspera. Póki co możemy po prostu zignorować mój mały problem.



Przez resztę wieczoru piłam już tylko wodę, próbując zapobiec porannemu atakowi kaca-giganta. Oprócz tego, dokończyłam dania praktycznie wszystkich, więc w sumie byłam w nienajgorszym stanie - biorąc pod uwagę okoliczności. Kiedy przyniesiono rachunek, Edward porwał go od razu i zapłacił całość. Wywołał w ten sposób masowy protest oraz groźby odwetu, ale i tak udało mu się postawić na swoim. Tak więc, mimo wszystko, udało mu się postawić mi kolację.

Podstępny, wredny, boski konstruktor rakiet.

Wyszliśmy na zewnątrz. Podniosłam twarz ku niebu i odetchnęłam głęboko. Nocne powietrze przyjemnie chłodziło moją rozgrzaną skórę, a ja pragnęłam tylko jak najszybciej wrócić do mieszkania, wślizgnąć się do łóżka i zapomnieć o dzisiejszym wieczorze. Poprawiłam torebkę na ramieniu i mocniej przytuliłam do piersi terminarz. Restauracja znajdowała się blisko domu, a nocne powietrze było łagodne. Pomyślałam więc, że mały spacerek mi nie zaszkodzi. Z drugiej strony, terminarz był strasznie ciężki. Rozważałam możliwość wyrzucenia go do najbliższego kosza, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Alice urwałaby mi głowę za coś takiego. Mogłam zawsze pojechać z Edwardem, ale musiałabym siedzieć obok w niego w aucie i prowadzić niezobowiązującą, grzeczną rozmowę. Sama myśl o takiej sytuacji była nie do zniesienia. Postanowiłam wrócić pieszo.

Pomachałam przyjaciołom na do widzenia i skierowałam się w stronę domu. Skręciłam w Second Avenue - szeroką, ale mimo to jednokierunkową ulicę. W weekend prawdopodobnie nie odważyłabym się wracać sama do domu. Wtedy na miasto wychodzą wszystkie świry. Dziś jednak był poniedziałek, więc ulica była prawie opustoszała. Mimo to, szłam dziarskim krokiem, nie chcąc kusić losu. Cały czas myślałam o Edwardzie, dzięki czemu nie zwracałam uwagi ani na wystawy, ani na mijanych ludzi.

Dzięki szybkiemu tempu udało mi się minąć już jedną przecznicę. Przechodziłam właśnie na drugą stronę Pine Street, kiedy usłyszałam za sobą pisk opon. Obróciłam się, zaskoczona, i ujrzałam srebrne volvo. Auto właśnie ostro, i ze stanowczo zbyt dużą prędkością, weszło w zakręt, po czym popędziło pod prąd Second Avenue. Zatrzymało się gwałtownie tuż koło mnie. W tej samej chwili drzwi od strony pasażera otworzyły się.

- Wsiadaj! - zawołał Edward. Był wściekły.

Spojrzałam przed siebie i zauważyłam, że światła właśnie zmieniły się na zielone. Cały sznur aut pędził w naszym kierunku. Bez dalszej zwłoki wskoczyłam do samochodu i zatrzasnęłam drzwi. Edward, niczym bohater z Matrixa, wrzucił tylny bieg, zawrócił cofając, i docisnął gaz ruszając z piskiem opon. Trzymałam się kurczowo siedzenia - Edward jechał niczym maniak! Nawet nie zwolnił na zakręcie, a potem slalomem wymijał wszystko, co napotkał na swojej drodze. Wydawał się w ogóle nie myśleć. Miałam nadzieję, że nie spowoduje wypadku. Trzymałam się kurczowo pasa, na wszelki wypadek.

Przez cały czas nie odezwał się ani słowem. Nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Ściskał kurczowo kierownicę, a jego twarz wykrzywiała wściekłość. W końcu, kiedy czerwone światło zmusiło go do zatrzymania się, zwrócił się w moim kierunku. Jego głos był przepełniony gniewem, jakby zachrypnięty.

- Jest późno a ty wracasz do domu sama, na piechotę?! Wszystko mogłoby się wydarzyć! Myślałem, że oszaleję, szukając cię! Coś ty sobie myślała? Jesteś pijana?

Nie mogłam tego zrozumieć. Czemu się na mnie wścieka?

- Oczywiście, że nie jestem pijana! - odpowiedziałam oburzona. Jestem tylko absolutnie odurzona samą twoją obecnością. - Gdyby ktoś próbował mnie skrzywdzić zaatakowałabym go tym monstrualnym terminarzem od Alice.

Odwrócił głowę w moją stronę. Jego oczy ciskały pioruny. - Bello, czy nienawidzisz mnie tak bardzo, że nie możesz mi nawet pozwolić odwieźć cię do domu? Nawet nie wiedziałem, że postanowiłaś iść pieszo, póki Alice mnie nie uświadomiła!

Skuliłam się na siedzeniu, całkowicie pokonana.

- Przepraszam. Nie sądziłam, że to taka wielka sprawa. - spojrzałam na niego i na chwilę zapomniałam o wszystkim. Zrozumiałam, że naprawdę martwił się o mnie. - I nie.
- Co nie? - spytał, marszcząc brwi.
- Nie nienawidzę cię. - wyszeptałam.

Rozluźnił się trochę. Otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie stojące za nami auta zaczęły przeraźliwie trąbić. Mieliśmy zielone światło. Edward docisnął gaz i ruszyliśmy.

- Więc… Co sądzisz o kolacji? - patrzyłam w dół, na moje ręce.
Edward aż prychnął.
- Praktycznie jej nie było. - uśmiechnął się miękko. - Poza tym była tam taka jedna dziewczyna, która wszystko zjadła.

Obserwowałam jego twarz, kiedy prowadził. Podziwiałam kształt jego ust i sposób, w jaki delikatnie podnosił ich kąciki.

- Cóż… Nienawidzę zostawiać czegokolwiek. - dojechaliśmy na miejsce. - A poza tym, nigdy nie wiesz, czy coś jest dobre, jeśli tego nie spróbujesz.
- Czy to dotyczy wszystkiego? - zapytał zaciekawiony, parkując volvo obok mojej furgonetki.
- Wszystko za wyjątkiem skakania z klifu. - stwierdziłam pewnie. - Moim zdaniem to nie może być dobre.
- Hmmm… - przyglądał się uważnie mojej twarzy, bez wątpienia zauważając mój marny stan. - Jak się czujesz?
- Cudownie. Zmęczona, jak sądzę. - otworzyłam drzwi i postarałam się, by nie potknąć się przy wysiadaniu. - Poczuję się jeszcze lepiej, jak umyję moje kły i pozbędę się zapachu anchois z buzi.


Weszliśmy do budynku i wjechaliśmy w ciszy na górę. Edward cały czas mocno zaciskał szczęki, jakby był pod wpływem jakiejś straszliwej presji. Milczał, dopóki nie dotarliśmy do naszego mieszkania. Odezwał się nieśmiało, wahając się, dopiero kiedy przekroczyliśmy jego próg.

- Bello… Myślisz, że moglibyśmy…

Nic z tego.

- Edwardzie, jestem naprawdę zmęczona. Chcę tylko wziąć szybki prysznic i iść do łóżka.

Odmówiłam myśli „z tobą” wstępu do mojej świadomości. Ups. Za późno. Już tam była. Zaczerwieniłam się cała, wdzięczna, że Edward nie potrafi czytać w myślach. Poszłam do swojego pokoju.

Powinnam była pozwolić mu mówić. pomyślałam, myjąc zęby. Nie możemy ciągle ze sobą nie rozmawiać o tym, co się stało. Jak tak dalej pójdzie zaczniemy się nienawidzić. Ale nie potrafiłam zmusić się, by usłyszeć, jak odrzuca mnie po raz kolejny. Przynajmniej nie bez robienia sceny. Nienawidziłam czuć się tak bezradnie.

Wdrapałam się do łóżka, z książką pod pachą, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę! - zawołałam.

Edward nieśmiało zajrzał do środka. Wyglądał niesamowicie apetycznie, jak zawsze. Ogolił się i przebrał, ale jego czoło było zmarszczone, a oczy zdradzały zdenerwowanie. Takim go jeszcze nie widziałam. Zamknęłam książkę, palcem zaznaczając stronę, na której skończyłam.

- Cześć. - powiedziałam. Stał tak przez chwilkę, przyglądając mi się z głębokim smutkiem w oczach…
- Chcę poprosić o rozejm. - wykrztusił wreszcie.
- Okej. Rozejm? - zmarszczyłam brwi. Co to znaczy? Mamy udawać, że nic się nie wydarzyło? Czy też unikać się nawzajem, dopóki się nie wyprowadzę? - Tak, myślę, że możemy zawrzeć rozejm.

Czekałam, aż jeszcze coś powie, albo wyjdzie, ale on tylko stał na środku mojego pokoju, patrząc rozmarzonym wzrokiem na miejsce koło mnie.

- Nie możemy zasnąć? - spytałam.

Przestąpił niepewnie z nogi na nogę, po czym zatopił spojrzenie w moich oczach.

- Z tobą śpi mi się lepiej.

Milczałam przez kilka minut. Po prostu przyglądałam mu się, próbując go rozgryźć. Potem uśmiechnęłam się szeroko. Próbowałam nie uśmiechnąć się zbyt szeroko, ponieważ nie chciałam mu pokazać, że wciąż rozpaczliwie go pragnę. Mimo to, uśmiechnęłam się radośnie. Wrócił.

Podniosłam przykrycie i poklepałam miejsce obok siebie. Miałam cholerną nadzieję, że nie zauważył mojego podekscytowania. Wczołgał się do łóżka i przykrył, kładąc się koło mnie. Odłożyłam książkę, zgasiłam światło i wtuliłam się w niego. Przycisnął mnie mocno do siebie. Po raz kolejny utuliło mnie do snu bicie jego serca.

Rozdział 6, część 1.

“...a thousand kisses, mio dolce amor!
but give me none back for they set my blood on fire.”
(„Tysiąc pocałunków, moja najdroższa miłości,
ale nie oddawaj żadnego, gdyż ja od Twoich płonę…”)

Napoleon Bonaparte

W sobotę obudziłam się bardzo wcześnie, potrzebując mocnego kopa na dzień dobry. To było to - mój pierwszy dzień jako zawodowej kucharki. I pierwszy krok, który pomoże mi uniezależnić się od Edwarda. Gdy otworzyłam oczy, na zewnątrz było wciąż ciemno. Znów musiałam się zmusić do oderwania się od ciepłych ramion Edwarda i udać się pod zimny, orzeźwiający prysznic.
Przez cały tydzień spałam w jego ramionach i budziłam się, widząc jego uśmiech, gdy na mnie patrzył. Nigdy nie udało mi się złapać go śpiącego. Nieważne, o której się obudziłam - on zawsze był pierwszy. Każdego ranka wmawiałam sobie, że to ostatni raz, kiedy pozwoliłam mu ze mną spać. I każdej nocy zapominałam o moim postanowieniu - to było niemożliwe, aby mu się oprzeć, gdy tak stał w moich drzwiach. Zwłaszcza, że ja też tego pragnęłam.
Dla mnie próba przerwania zwyczaju sypiania z Edwardem Cullenem, była jak próba rzucenia heroiny. Do tego potrzebna była większa siła woli, niż moja, a wątpiłam, aby istniał program dwunastu kroków dla mojego problemu. Zresztą nawet jeśli był, z pewnością nie chciałabym o nim wiedzieć.
Jednak tego ranka dokonałam niemożliwego. Głęboki, równomierny dźwięk jego oddechu, powiedział mi, że w końcu obudziłam się przed nim. Przez chwilę czekałam, aż - jak zwykle - powita mnie, ale on był cicho. Powoli obróciłam głowę, by na niego spojrzeć, ale był schowany pod prześcieradłem. Leżeliśmy opatuleni po obu stronach, ciało Edwarda ciasno przylegało do moich pleców, jego ramię obejmowało mnie w talii. Ręką delikatnie przyciągał mnie do siebie z twarzą wtuloną w moje włosy. Poczucie bezpieczeństwa i ciepła sprawiało, że była to moja druga ulubiona pozycja do spania - pierwszą była ta, gdy owijałam się wokół niego, a on mnie przytrzymywał ramieniem.
Ostrożnie, tak aby się nie obudził, obróciłam się, aby na niego spojrzeć. Rzadko miałam szansę dobrze mu się przyjrzeć, bez strachu, że przyłapie mnie na bezczelnym gapieniu się na jego boskie ciało*. Wykorzystałam okazję, by przestudiować jego twarz w przytłumionym świetle ulicznych latarni, wpadającym przez otwarte okno.
Domyślałam się, że śni, ponieważ lekko drżały mu powieki. Delikatnie, tak aby go nie obudzić, obrysowałam palcem kontury jego twarzy. Przejechałam opuszkami po jego nosie i kościach policzkowych, musnęłam zarost na jego policzku. Miał ciemne cienie pod oczami. Zdziwiło mnie to, ponieważ mówił mi, że lepiej sypiał w minionym tygodniu. Przesunęłam rękę i łagodnie dotknęłam łuku jego pełnych warg, zachęcających do całowania ich bez końca.
Kąciki jego ust uniosły się w małym uśmiechu, a ja pośpiesznie cofnęłam rękę i zarumieniłam się w bladym świetle.
- Bella… - wymamrotał. Jego głos był niski i głęboki, jak najlżejszy jedwab. Wtedy otworzył oczy i spojrzał na mnie. - Dzień dobry.
- Mmmmm… - świadoma faktu, że właśnie się obudziłam, odwróciłam twarz i wtuliłam ją w róg poduszki.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Tak. Po prostu nie chciałam zmierzwić twoich włosów moim smoczym oddechem.
Delikatnie zachichotał. - To niemożliwe.

- Hmm… - przestałam bawić się poduszką i położyłam głowę na ramionach, ukrywając twarz. - Przepraszam, że cię obudziłam. - wymamrotałam.
- Nie przepraszaj. - poczułam jego dłoń na moich włosach. Pewnie wyglądały jak jeden wielki bałagan. - I nie chowaj się przede mną. - nalegał.
Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć, ale nadal trzymałam głowę w ramionach na wypadek, gdybym znowu chciała się ukryć. Było to bardzo możliwe, ponieważ w pokoju robiło się coraz jaśniej. - było mi o wiele łatwiej z nim przebywać, kiedy było ciemno.
- Muszę wstawać. - powiedziałam z westchnieniem.
- Racja, dzisiaj twój wielki dzień.
Otworzyłam oczy pełne paniki. Bicie mojego serca przyśpieszyło, kiedy usłyszałam słowa, które przed chwilą wypowiadałam w myślach. To po prostu przypadek - uspokajałam się. On nie czyta w moich myślach. Przygotowywałam się do tego dnia od tygodni, więc oczywiste, że o tym wspomniał.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - spytał, a na jego twarzy widać było troskę.
- Taaa… - powiedziałam, starając się zachowywać zwyczajnie. - Po prostu jest mi … - wygodnie? Przytulnie…? Dziwnie z powodu twojego zachowania? - Tak naprawdę, to nie chce mi się wstawać. - Nawet nie skłamałam.
Uśmiechnął się - Mnie też nie.
- Ale ty nie musisz wstawać. - zauważyłam.
Przewrócił oczami. - Zostawanie w łóżku, kiedy ciebie w nim nie ma jest bez sensu.
W odpowiedzi na jego słowa serce zaczęło mi walić jak oszalałe, a na twarzy pojawił się rumieniec. Jednak chwilę potem wróciło zdumienie. Nie byłam zdolna patrzeć mu dłużej w oczy, więc skupiłam się na zagłębieniu między jego obojczykami. To był zły pomysł, ponieważ zaraz nabrałam ochoty, aby przejechać po tym miejscu językiem. Przygryzłam wargi i skoncentrowałam się na cieście, które musiałam upiec, zamiast na miejscu, które miałam ochotę ugryźć.
- O czym myślisz? - spytał z ciekawością.
Rumieniąc się, pokręciłam głową i odwróciłam wzrok. - Zanim cokolwiek dzisiaj zrobię, muszę włączyć piekarnik. - powiedziałam, po czym pomknęłam do wyjścia, przy okazji uderzając łokciem o framugę. - Ał! - mruknęłam cicho, po tym jak z furią w nią przywaliłam.
Kiedy byłam na korytarzu, usłyszałam, jak cicho się ze mnie śmieje. Serio, ludzie którzy są szczodrze obdarowani koordynacją ruchową nie mają pojęcia, co reszta z nas - łamag - musi wycierpieć.
Zanim ruszyłam do łazienki, włączyłam piekarnik, wyjęłam ciasto z zamrażarki i położyłam je na blacie. Tak właściwie, to była druga czynność, którą miałam rano zrobić, ale widok wpatrującego się we mnie Edwarda sprawił, że pierwsza wyleciała mi z głowy. Minęłam go na korytarzu - na pewno miał zamiar ukryć się w swojej łazience, ponieważ nadal cicho chichotał. - Och, zamknij się! - syknęłam już przy drzwiach.
Po godzinie ciasto było w sam raz, zrolowane i gotowe do cięcia. Właśnie wtedy do kuchni wszedł Edward z wilgotnymi włosami i wciąż parujący po gorącym prysznicu.
- Wygląda na to, że w końcu się obudziłeś. - zakpiłam.
- Zasługa prysznica. Przynajmniej znowu czuje się jak człowiek. - uśmiechnął się krzywo, zerkając na operację, którą właśnie przeprowadzałam. - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Rozejrzałam się wkoło, myśląc o dwuznaczności tego pytania. - Hm… nie? Och! Tak! Mógłbyś mi przynieść nić dentystyczną z łazienki? Jest na blacie.
Zerknął na mnie. - Nić dentystyczną? - Rzucił mi dziwne spojrzenie i skierował się do mojego pokoju.
Czekając na niego, opłukałam i nasmarowałam oliwą rondel. Nie było go już pięć minut, a więc wycierając ręce ręcznikiem, wyruszyłam na poszukiwania.
- Edward ? - zawołałam wchodząc do łazienki. - Nie możesz znaleźć? - Zatrzymałam się, gdy zobaczyłam go z nitką dentystyczną w jednej, i moim szamponem w drugiej ręce. Uważnie studiował butelkę. Nie wiem, czy uczył się na pamięć składników, czy zapomniał, po co tu przyszedł. - Hm… Cześć?
Spojrzał na mnie szybko i uśmiechnął się zawstydzony, odstawiając szampon na półkę i zamykając za sobą szklane drzwi. - Przepraszam. - odchrząknął - Byłem ciekaw.
Przyjrzałam mu się uważnie. Mój szampon prawdopodobnie należał do najtańszych w sklepie. Nie było w nim nic specjalnego, po prostu lubiłam jego zapach.
- Nie gniewam się. Powiedziałabym ci, gdybyś spytał.
Nadal nie podawał mi nici. - Jeśli już odpowiadasz na pytania, powiedz mi, jakich perfum używasz?
Zmarszczyłam brwi. To nie miało sensu. - W ogóle nie używam. Czemu pytasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony. - Żadnych?
- Nie… - Spuściłam wzrok na jego dłonie. - Oddasz mi nić dentystyczną?
- Och! Tak! Proszę. - podał mi ją szybko (zmiana znaczna, ale tamto mi nie brzmiało; ale sensu chyba nie zmienia). Przychylił się i powąchał moje włosy.
- Ładnie pachniesz.
- Byłam dzisiaj cały ranek po łokcie w cynamonie i maśle. - wyjaśniłam, przebierając palcami. Ciągle kręciło mi się w głowie od faktu, że właśnie mnie powąchał i dziękowałam Bogu, że wzięłam wcześniej prysznic.
Pokręcił głową. - To nie to, ale rzeczywiście cynamon pachnie dobrze. - Spojrzał w dół na moje dłonie - Co z tą nitką?
Uśmiechnęłam się pogodnie. - To trik. Pokażę ci.
W kuchni urwałam pasmo nici dentystycznej i okręciłam je wokół ciasta. - Teraz patrz i ucz się. - powiedziałam Edwardowi, krzyżując dwa końce nici i mocno za nie pociągając. Ciasto zgrabnie się pocięło. - Ta dam!
- A więc… Dobrze. A gdybym kiedyś chciał to zrobić, to jak się to nazywa? - zapytał, podnosząc delikatnie bułeczkę i ostrożnie obrócił ją w dłoniach.
Zerknęłam na niego i kontynuowałam cięcie. - Brioche**.
- Brioche. Teraz będę wiedział, jak to zrobić.
Obserwował, jak wkładam wszystko do rondla i z powrotem kładę na blachę. Nastawiłam minutnik, po czym umyłam ręce. - Zrobienie tego trwa wieczność, ale jest warte każdej poświęconej sekundy.
- Co teraz? - zapytał.
Rozejrzałam się wokół. - Jeśli naprawdę chcesz pomagać, to mógłbyś umyć te truskawki, kiedy ja będę to wszystko pakować?
- Jasne.


* Dahrti - nie musisz się powstrzymywać 0x01 graphic
.
** Francuskie, maślane bułeczki śniadaniowe.

Rozdział 6, fragment II

Minęła dziesiąta, a my mieliśmy prawie wszystko w mojej furgonetce - zapakowane i gotowe do drogi. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w coś profesjonalnego i nie rzucającego się w oczy. Następnie związałam włosy w warkocz - nie ma nic bardziej obrzydliwego, niż znalezienie w swoim jedzeniu włosa. Miałam w ręku notatnik. Sprawdzałam w nim wszystkie rzeczy umieszczone w moim wiekowym wózku na kółkach, którego używałam, robiąc zakupy. Ludzie się z niego naśmiewali, ale kiedy musiałam udać się do marketu naprawdę się przydawał.

- Dzięki za pomoc, Edwardzie. - powiedziałam, sprawdzając dwukrotnie, czy na pewno wszystko spakowałam.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Zaniosę ci to wszystko na dół. - powiedział, chwytając rączkę wózka.
Podążałam za nim, kiedy przechodził przez drzwi i hall. Facet jest nieprzyzwoicie seksowny. To frustrujące.

Doszliśmy do mojej furgonetki, którą zaparkowałam od frontu, a Edward skończył ładować moje rzeczy do środka. Odpaliłam silnik i skrzywiłam się, gdy zaryczał głośno, zanim załapał. Moja rozklekotana furgonetka goniła ostatnim tchem, ale nie miałam pieniędzy na nowy samochód. Musiałam popytać o przyzwoitego - i taniego - mechanika.

Edward oparł się o drzwi od strony pasażera, z ręką przewieszoną przez okno.

- Jesteś gotowa. Mam nadzieje, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Uśmiechnęłam się do niego - Dzięki. - Przygryzłam wargę, przyglądając się jego rozradowanej twarzy. Nie chciałam jeszcze mówić mu „do zobaczenia”. Impulsywnie, nachyliłam się nad siedzeniem i otworzyłam drzwi. - Wskakuj.

Zadziorny uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Naprawdę ? Przyznaję, jestem ciekaw jak wyglądasz w akcji. 0x01 graphic


Wskoczył do furgonetki i wzdrygnął się, kiedy drzwi wydały głośny, zardzewiały jęk. Ponieważ nie domknęły się, pociągnął nerwowo za klamkę, żeby je jeszcze raz otworzyć i porządnie zamknąć.

- Zapomnij, to skomplikowane. Trzeba wiedzieć, jak się z nimi obchodzić. - Sięgnęłam przez niego i pociągnęłam mocno za uchwyt, po czym go puściłam. - Teraz mocno zatrzaśnij.

Edward zatrzasnął drzwi z donośnym łupnięciem. - Jak długo masz tę furgonetkę ? - zapytał otrzepując ręce z rdzy.

Wrzuciłam bieg i włączyłam się do ruchu, uważając na małe, łatwe do zgniecenia przez mojego potwora, samochody.

- Około pięciu lat. Jest stara, ale mocna jak czołg. Włączyłam w radiu stacje puszczającą stare przeboje, bo tylko tą odbierało moje ustrojstwo. - Mam nadzieje, że lubisz Sinatrę.

- Sinatra jest ponadczasowy. - powiedział, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, zaczął cicho nucić.

Zwykle wkurzało mnie, gdy ktoś śpiewał podczas piosenki, ale jego głos był taki jedwabisty i spokojny. Przyłapałam się na tym, że uśmiecham się w czasie jazdy i jestem zadowolona z tego, gdzie jestem.
Nie było bezpośredniej obwodnicy do parku, dlatego musieliśmy jechać przez centrum.
Prowadziłam bardzo ostrożnie, pamiętając o ładunku, który wiozłam. Edward oparł ramię na otwartym okno, bryza mierzwiła jego włosy. Wkrótce były rozczochrane jak zwykle. Nadal cicho nucił, ale ledwo go słyszałam, przez otwarte okna. Odniosłam wrażenie, że zna słowa wszystkich piosenek puszczanych w radiu, co bardzo mnie zaskoczyło.
Nagle zdałam sobie sprawę, że prawie nic o nim nie wiem, pomimo mojej obsesji i żałosnej miłości - na przykład powinnam spytać się go, jaki rodzaj muzyki lubi. Nigdy nie przyszło mi to na myśl. Zastanawiałam się nad innymi częściami układanki, których brakowało mi do ułożenia całości, która tworzyła Edwarda.

- Jesteś cicha. - powiedział Edward, patrząc na mnie z ciekawością.


Zarumieniłam się po raz setny tego poranka, po czym wskazałam głową na widok za oknem. - Widać góry. Będziemy mieli piękny dzień.

Zmarszczył czoło - To nie o tym myślałaś, prawda?

Mocno chwyciłam kierownicę, ponieważ panika mogła mnie obezwładnić w każdej chwili.

- Nie. - odpowiedziałam cicho. - Nie myślałam o niczym ważnym. O niczym, czym musiałbyś zaprzątać swoja małą, śliczną główkę.

Czy ja to naprawdę powiedziałam? A niech to szlag!

Edward roześmiał się, pocierając ręką kark. Pewnie zastanawiał się, czy wyśmiać mnie z powodu mojego, aż nazbyt oczywistego kłamstwa, czy porzucić ten temat.

Na szczęście, zdecydował się na to drugie.

W końcu, bez dalszych upokorzeń, dotarliśmy do parku, po czym skierowaliśmy się zgodnie ze wskazówkami Alice na pole, które wynajęła. Szczęka mi opadła na widok przygotowań. Nigdy nie byłam na profesjonalnym przyjęciu robionym przez Alice, więc nie miałam porównania, ale widok był zniewalający. Wyglądało to jak w filmie, w jednym z tych śmiesznych dramatów na PBS.

Plac był usłany kwiatami, a w tle znajdowało się łagodne jeziorko, po którym pływały łabędzie, tworząc romantyczną scenerię. Zastanawiałam się, czy naprawdę tam żyły, czy może Alice skądś je wytrzasnęła. Ludzie krzątali się wokół, rozkładając wielki, biały baldachim niedaleko stawu. Mniejszy namiot już stał obok, bliżej zagajnika. Prawdopodobnie pracownicy musieli mieć trochę przestrzeni, chociaż nie wiedziałam, ilu ludzi się tu znajduje.

Nerwowo tarmosiłam brzeg mojej koszulki, zastanawiając się czy odpowiednio się ubrałam, ale po chwili odpędziłam od siebie tę myśl. Moją pracą było ugotowanie i podanie lunchu, nie będąc przy tym zauważoną - żaden problem.

- Ktoś tu ma więcej pieniędzy niż zdrowego rozsądku. - powiedziałam, patrząc na Edwarda, który wydawał się być równie zaskoczony jak ja.

- Nigdy mi nie powiedziałaś, kim jest ta osoba. - przypomniał mi.

- Podpisałam klauzulę poufności. - wyjaśniłam. Potem uderzyłam się dłonią w czoło, przypominając sobie, że przyprowadziłam tu Edwarda, który nie miał żadnego powodu, by tu być. Odwróciłam się ku niemu. - Zostałeś oficjalnie zatrudniony jako mój pracownik, więc gdyby ktoś pytał, w co wątpię, bo będziesz się ukrywał w tamtym namiocie, tak masz właśnie odpowiedzieć.

Edward szeroko uśmiechnięty zapytał - Jaką dostane zapłatę? - ponownie próbował otworzyć drzwiczki, ale i tym razem poległ.

Parsknęłam i sięgnęłam, aby je otworzyć, ocierając się o niego ramieniem. Pociągnęłam mocno za rączkę, po czym wróciłam na swoje miejsce, próbując nie myśleć o tym, jak wspaniale pachnie. - Zapłatą jest to, że nie będziesz musiał wracać do domu pieszo.

- Hm… - zastanawiał się na tym kilka sekund - Chyba będę w stanie wynegocjować lepsze wynagrodzenie.

- Czego jeszcze byś chciał? - spytałam.
Uniósł brew i otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przerwała nam Alice.

- Bella! Dzięki Bogu, już jesteś! Prawie wszystko przygotowaliśmy, ale chciałabym żebyś… Czeeeść, Edward. - Zdębiała, kiedy zobaczyła jego wysoką, szczupłą postać wyłaniającą się z furgonetki. Najpierw spojrzała na niego, potem rzuciła mi bardzo dosadne spojrzenie z oczami zwężonymi w szparki. - Jesteś nieoczekiwaną przyjemnością. - powiedziała do niego, ciągle rzucając mi zabójcze spojrzenia kątem oka. Przekrzywiła głowę na bok, a jej oczy były pełne podejrzenia.

- Pomyślałam, że mogę dzisiaj potrzebować trochę męskiej pomocy. - wyjaśniłam pośpiesznie. - Naprawdę nie czuje się na siłach, żeby dźwigać te wszystkie rzeczy.

Alice nie była przekonana, ale skoro Edward już tu był, niewiele mogła z tym zrobić.

- Mmm hmmm. No dobrze. - powiedziała pogodnie, natychmiast się ożywiając. Nie wiadomo skąd wyjęła podkładkę do pisania i wyrwała kartkę z przycisku, podając ją Edwardowi.

- Będziesz musiał to podpisać, jeśli chcesz wyjść z tej furgonetki.

Wziął od niej kartkę z uroczym niedowierzaniem na twarzy. - Co podpisuję? - spytał, patrząc na umowę.

- Standardową klauzulę tajności. Nasz klient jest powszechnie znany i nie chce żadnych przecieków do prasy. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, myślę że jego agent wyda oświadczenie. Podskoczyła z podekscytowania.

- Ze względu na niego, mam nadzieje, że wszystko pójdzie dobrze. Jest bardzo miły. Poza tym myślę, że po tym przyjęciu łatwiej poradzę sobie z kolejnym.

- A o kim tak właściwie rozmawiamy? - spytał Edward.

- Nie, najpierw musisz podpisać. - nalegała Alice, wyciągając długopis.


Edward przewrócił oczami, biorąc od niej długopis, po czym niedbale napisał swoje nazwisko na dole umowy. Chciał oddać jej długopis i podkładkę. ale ona pokręciła głową. Wskazała na dwa puste pola na kartce.

- Jeszcze inicjały tu i tu.

- To niedorzeczne. - wymamrotał Edward, kiedy już skończył i wszystko jej oddał.

- Wiem. - powiedziała współczująco Alice, kiedy już podkładka znajdowała się daleko od niego. - Ale to mój pierwszy poważny klient i jest dla mnie olbrzymią szansą, więc nie spartol tego. - powiedziała groźnie, cały czas wesoło się uśmiechając.

Alice, kiedy chciała, potrafiła być bardzo przerażająca.

Odwróciła się do mnie, wciąż przyglądając mi się krytycznie. - Cóż, będziecie pracować w tamtym małym namiocie - powiedziała, wskazując palcem, jakbym oślepła i sama nie mogła go zobaczyć. - Główne przyjęcie będzie, oczywiście, pod baldachimem. Nie mam pojęcia, co będzie się działo, kiedy już tu przybędą, z wyjątkiem tego, że brunch jest o jedenastej trzydzieści, co nie daje Ci dużo czasu, więc sprężaj się.
Biorąc jej słowa na poważnie, chwyciłam mój wózek i w popłochu uciekłam do namiotu.

- Tylko niczego sobie nie złam! - krzyknęła jeszcze za mną - Nie mamy czasu wieźć cię do szpitala.

Głupi, wkurzający, wszystko wiedzący chochlik!

Udało mi się dotrzeć do namiotu bez żadnych poważniejszych obrażeń. Potknęłam się dwa razy, ale obyło się bez żadnego upadku, co można uznać za zwycięstwo. Przyglądnęłam się uważnie mojemu stanowisku pracy.


Ciągle miałam zadyszkę po biegu, kiedy usłyszałam za sobą jedwabisty, zmywający ze mnie całe napięcie głos Edwarda. - Nadal mi nie powiedziałaś, kim jest ta osoba.

- Ach! - Okręciłam się wkoło, łapiąc powietrze. - Przestań się zakradać, bo przedwcześnie osiwieje! - Wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam się. - W jaki sposób tak szybko tu dotarłeś?

Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Biegasz jak dziewczyna.

Zmarszczyłam brwi, byłam tak zirytowana, że mogłabym ugryźć każdego. - Na wypadek, gdybyś nie zauważył, Panie Tropicielu, ja jestem dziewczyną!

Jego oczy nagle pociemniały. - Ależ zauważyłem.

Gapiłam się na niego, kompletnie zaskoczona - Ja …

- Bella! - Przenikliwy głos Alice wyrwał mnie z zadumy. Krzyczała niczym kapral-sadysta - Ruchy! Ruchy! Ruchy! - Najwyraźniej Jasper miał na nią zły wpływ. Odnotowałam sobie w pamięci, aby poprosić go, o nie mówienie Alice o obozach szkoleniowych.

- Już zaczynam, Alice. Jezu, jesteś dzisiaj despotką. Wiesz o tym, prawda? - Zaczęłam rozpakowywać wszystkie produkty, wykładające je na prowizoryczny stół przygotowany przez Alice. Wszystko już było umyte, suche, posiekane, lub ręcznie oczyszczone. Musiałam tylko porozkładać to na talerze i podać do stołu. Z pomocą Edwarda byliśmy gotowi w dwadzieścia minut. Gdy kładłam na stole pierwszy obrus, Edward stał z rękami w kieszeniach. Niedaleko zespół rozpakowywał instrumenty i sprawdzał, czy wszystkie są dobrze nastrojone. Alice sterczała nad nimi z formularzami do wypełnienia. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- Więc, kim jest osoba, dla której robicie to wszystko?

Zerknęłam na niego i wzruszyłam ramionami, wygładzając zmarszczki na obrusie. - Jakiś gracz baseballu. Alice mówiła, że zamierza oświadczyć się swojej dziewczynie, czy coś w tym rodzaju.

Wydawał się być zainteresowany - Baseball? Znam go?

Spojrzałam na niego - Hmm…Phil Dwyer?

Twarz Edwarda się rozjaśniła. - Phil Dwyer? Z Marines? To wszystko dla niego?

- Cóż, technicznie rzecz biorąc, to dla niej (Brawo, Bello! Pierwsza feministko Twilightu! przyp. Dahrti ; ) ), ale tak, to ten facet.

- I nic mi nie powiedziałaś?

Zerknęłam na niego. - Cóż, podpisałam poufną umowę. Wiem jak dotrzymać danego słowa, Edward. - Zakpiłam, ale potem zobaczyłam jak zmienia się wyraz jego twarzy. Zaciekawienie ustąpiło miejsca wewnętrznemu rozdarciu. Byłam coraz bardziej zdziwiona. - O co chodzi? - spytałam skonsternowana.

Przejechał ręką po włosach, bosko je mierzwiąc. Wpatrywał się w jezioro, zaciskając usta w zastanowieniu. - Teraz to nieistotne. - Spojrzał z powrotem na mnie, uśmiechając się olśniewająco. - Potem ci powiem.

Zagapiłam się na niego, mając nadzieje, że będzie kontynuował, ale nie chciałam naciskać go moimi pytaniami. W końcu obiecał, że mi opowie. - Dobrze. - Zgodziłam się. - A więc, później. - Zanotowałam sobie w pamięci, aby przypomnieć mu o tym w furgonetce lub w domu, może wtedy byłoby lepiej. Starając się na niego nie patrzeć, odwróciłam się i położyłam na pierwszy obrus, kolejny, następnie zacząłem rozkładać krzesła. Czułam, że jest mu niezręcznie, więc rozpocząłem nowy temat.

- Jeśli chciałbyś wiedzieć, to według mnie, jest to przesada.

To przywróciło go na ziemię. - Dlaczego tak mówisz? Najwyraźniej ją kocha, inaczej nie zadałby sobie tyle trudu. - Wziął talerze i zaczął kopiować sposób, w jaki je rozkładam, po drugiej stronie.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. - Naprawdę ? Cóż, nie wiem jak bardzo ją kocha. Widelec jest po lewej stronie, Edwardzie. - przypomniałam mu - Przypuszczam, że bardzo, skoro chce się z nią ożenić. Ale wygląda to tak, jakby przede wszystkim chciał na niej zrobić wrażenie. Oprócz zatrudnienia Alice i wydawania instrukcji, nie ma z tym wielkiego problemu. Wszystko robimy zamiast niego. Alice to wszystko zorganizowała, a tamci ludzie - wskazałam na jezioro, gdzie stały osoby robiące sobie przerwę na dymka - rozstawili namiot. Ja przygotowałam jedzenie. Muzycy będą siedzieli w tym upale, w smokingach… Nawet ty zrobiłeś więcej, niż Phil, pomagając mi w domu, a nawet nie jesteś tego częścią. Po prostu nie widzę wysiłku z jego strony, to wszystko.


Edward potarł kark, jego twarz pełna była konsternacji. - Więc uważasz, że nie zasługuje na szczęście?

- Co? - Zmarszczyłam brwi zakłopotana. - Nie, nie to miałam na myśli. Wydawał się miły, kiedy go poznałam. Tak naprawdę nie wiem, co miałam na myśli. Po prostu to wszystko jest stanowczo przesadzone. Posunął się za daleko, wiesz?
- Nie chciałabyś, żeby ktoś cię tak zaskoczył?

- Mam nadzieję, że nie jestem tak droga w utrzymaniu! - zaśmiałam się lekko - Ale nie, nie przepadam za niespodziankami. - Nerwowo podniosłam kieliszek do wody i po raz ostatni go przetarłam, przed postawieniem na stole. Rozmowa zaczęła przybierać zbyt osobisty charakter, co wprawiło mnie w zakłopotanie. Nieważne, że to ja ją zaczęłam. Westchnęłam sfrustrowana.

- Masz na myśli wszystkie niespodzianki, czy tylko takie zawiłe jak ta? - ciągnął.

- Myślę, że małe niespodzianki są w porządku. - Zmarszczyłam czoło w zamyśleniu. - Zależy na czym polegają. Ale to? Za bardzo zaplanowane. I dla kogoś, komu zależy na prywatności, jest tu nieznośnie dużo ludzi. - skończyłam nakrywać mój stół oraz te porozstawiane po całym namiocie. Jego ściany były przywiązane do drągów, co wyglądało bardzo romantycznie, stolik był przepięknie nakryty, przystawki były artystycznie poukładane i wyglądały wspaniale. Stół był już przygotowany … Wszystko było dokładnie tak, jak sobie zaplanowałam. Podniosłam wzrok na Edwarda, który nadal zagadkowo mi się przyglądał. No cóż, wszystko poza tym.

- Z tego, co mówisz, wynika, że to nie twoja bajka.

- Dokładnie. Preferuje coś bardziej… - przygryzłam wargę w zamyśleniu - Szczerego, od serca.

Edward uśmiechnął się do mnie ciepło. Wydawać by się mogło, że jest czymś usatysfakcjonowany, ale cokolwiek to było, nie podzielił się tym ze mną. Zastanawiałam się, czy powinnam zapytać go o to teraz, czy później, gdy przeszywający dźwięk zakłócił ciszę.

Obróciliśmy się i zobaczyliśmy na końcu małego namiotu Alice. W ustach miała różowy trenerski gwizdek i zawzięcie go używała. Dodatkowo, jak kontroler lotów, machała rękoma, aby podeszli do niej wszyscy ludzie w namiocie.

- Żartujecie sobie ze mnie. - powiedziałam. - Ona zwariowała.

Kiedy do niej dołączyliśmy, dawała wskazówki reszcie załogi. - Ludzie od namiotów, możecie teraz odejść i zrobić sobie wolne, ale musicie wrócić na czwartą. Bella? Gdzie jesteś? - Rozglądała się dopóki mnie nie zauważyła. - O tu jesteś. Ty i Edward… - przy wymawianiu jego imienia zacisnęła usta.

Edward nerwowo zaszurał stopami na widok jej niezadowolenia.

- …musicie zostać tutaj. Ale kiedy wszystko zaserwujecie, macie się stąd ulotnić. Będę tu na stanowisku dowodzenia na wypadek, gdyby coś poszło nie tak …

Odwróciłam się do Edwarda i bezgłośnie wymówiłam - Stanowisku dowodzenia? - a on zacisnął usta, aby się nie roześmiać.

- …ale spodziewam się, że wszystko pójdzie jak po maśle. Kwartet ma piętnastominutową przerwę co godzinę, licząc od przybycia naszych klientów, co powinno nastąpić za… - spojrzała na zegarek - dokładnie za dziesięć i pół minuty. Oczywiście, jeśli pójdą na spacer lub coś w tym stylu, nie musicie grać. - Obróciła się do mnie. - Masz wszystko przygotowane?

- Muszę tylko napełnić kieliszki wodą, poza tym jestem gotowa, aż do posiłku. - posłałam jej uśmieszek - Podoba mi się twój gwizdek, generale.

Wywróciła oczami. - Nie śmiej się z niego. Jest bardzo przydatny, kiedy musisz przyciągnąć uwagę ludzi na otwartej przestrzeni. - Nagle na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Możesz nadal nazywać mnie generałem. Lubię przewyższać stopniem Jaspera.

- Och, nie wątpię. - powiedziałam z uśmiechem, ciesząc się, że jej zachowanie nie potrwa dłużej, niż do końca dnia.

Westchnęła, spojrzała na Edwarda, a potem znowu na mnie. - Nie przejmuj się nalewaniem drinków. Zajmę się tym, kiedy już porobię zdjęcia.

- Po co, na Boga ? - spytałam się raczej głupio, bo znałam odpowiedź już wtedy, kiedy zadawałam pytanie.

Alice zagapiła się na mnie. - Na moją stronę internetową. Ziemia do Belli, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Będziesz również potrzebowała zdjęć, jeśli nadal chcesz to robić. Nikt cię nie zatrudni bez kompleksowej strony. Jasper może pomóc ci założyć własną, jeśli chcesz.

Włożyłam ręce w kieszenie i spojrzałam w dół na jakieś dzikie kwiaty powiewające na wietrze. Nie pomyślałam o tym małym szczególe. Ha.


Edward przybliżył się do mnie. - Zrobisz to jeszcze raz? - Spytał.

Wzruszyłam ramionami - Myślałam o tym. - To nie było kłamstwo. - Oczywiście, jeśli zatłukę Alice z tym gwizdkiem, wtedy odpowiedź brzmi nie. Spojrzałam w górę na niego i posłałam mu lekki uśmiech. - Zobaczymy.

- Powinnaś. Myślę, że byłabyś w tym fantastyczna.

- Tak myślisz? - spytałam, trochę podniesiona na duchu. Jeden mały komplement od niego i już się rozpływam. Byłam bardziej, niż żałosna.

- Absolutnie. Jesteś niesamowitą kucharką. Zdaje sobie sprawę z tego, że odkąd zamieszkaliśmy razem jestem nieprzyzwoicie rozpuszczany. - Spojrzał w dół i zahaczył swój mały palec o mój*. Spojrzał na mnie niepewnie z pytającymi oczami. - Mogę? - zapytał, podenerwowanym głosem.

Skinęłam głową, głośno przełykając ślinę; moje gardło było kompletnie suche. Próbowałam ukryć uśmiech, ale poległam w momencie, w którym chwycił całą moją dłoń i ścisnął lekko. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć w obawie, że ujrzy malującą się na mojej twarzy nadzieję. Zamiast tego, trzymałam oczy spuszczone, przyglądając się naszym złączonym dłoniom. Moje serce przyśpieszyło, myśli zawirowały szaleńczo. Nie chciałam być taką dziewczyną - taką, która wyłapuje każdą minutę, detal i analizuje je, aż do śmierci - ale głowiłam się, dlaczego robi mi to wszystko. Czy on w ogóle ma pojęcie? Spokojnie… - Tak… - powiedziałam bez tchu. - Miła niespodzianka.

Dźwięk drogiego samochodu na drodze przerwał wszystko i Alice w pośpiechu wróciła do namiotu, uśmiechając się szeroko. Szybko puściłam rękę Edwarda, gdy tylko usłyszałam zbliżające się kroki.

- Wszystko wygląda fantastycznie! Nie wiem, jak ci się odwdzięczę! - Obdarzyła mnie niedźwiedzim uściskiem i usiadła na krześle ogrodowym ze ślubnym segregatorem i żółtym flamastrem na kolanach. - Teraz, jedyne co możemy robić, to czekać. Wiem, że wszystko będzie perfekcyjne. - powiedziała pewna siebie. - Powie „tak”.

- Hmm. - Uśmiechnęłam się z trudem, ale ona nie zwracała już na mnie uwagi. Poddałam się.

- Mogę coś dla Ciebie zrobić? - spytał Edward.

- Nie, właściwie to większość jest już gotowa. Muszę jeszcze tylko usmażyć steki, ale to nie zajmie dużo czasu.

Rozdział 6 część 3

Po tym jak przygotowałam i podałam lunch, Phil i jego dziewczyna byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważali mojej obecności. Wymknęłam się więc do zagajnika, który znajdował się po drugiej stronie jeziora. Usiadłam na omszałej skarpie, mając nadzieję, że Edward mnie tutaj znajdzie. Liczyłam na to, że dokończymy naszą rozmowę z namiotu. Ale jeśli to nadal było poza moim zasięgiem, zawsze mogłam wymyślić inny temat do rozmowy. Po kilku minutach zostałam nagrodzona - zobaczyłam Edwarda wspinającego się z długim kijem, którym odgarniał gałęzie krzaków rosnących na jego drodze. Uśmiechnęłam się nieśmiało, kiedy schylił się i usiadł koło mnie, na tyle blisko, że nasze ramiona lekko się o siebie ocierały. W oddali, kwartet grał Claire de Lune. Przez chwilkę pomyślałam o Philu i życzyłam mu szczęścia.

- Cześć. - powiedziałam.

- Cześć. Wszystko już gotowe ?

- Na razie. Lunch już skończyłam, więc nie mam nic do roboty, dopóki nie skończą. - Zerknęłam nad Edwardem i zmrużyłam oczy, aby zobaczyć, co robią. Nie widziałam dokładnie, ale wydawało mi się, że nadal jedzą. - Reszta zależy od nich. - Przygryzłam wargi w zamyśleniu. - Czy już jest później? - spytałam nieśmiało.

Spojrzał na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. - Jeszcze nie - powiedział cicho, ale po jego ustach błąkał się uśmiech, dzięki czemu wiedziałam, że się nie obraził. Zaczął wodzić kijem po tafli wody.

Zachichotałam w duchu. Czasami Edward był takim dzieciakiem.

- Przepraszam, że zaciągnęłam cię aż tutaj. Do tej pory o tym nie myślałam. Pewnie miałeś dzisiaj do załatwienia swoje sprawy.

- Nie przepraszaj. Wolę być tutaj z tobą, niż tkwić w mieszkaniu, pracując.

Moje serce załomotało. Powróciłam do przyglądania się jego profilowi. Wpatrywał się w linię brzegu. To mi o czymś przypomniało. - Mogłam przynajmniej pozwolić ci zabrać ze sobą sprzęt wędkarski.

Spojrzał na mnie zaskoczony. - Co ?

- Nadal wędkujesz ? - spytałam. Myślałam, że to całkiem niewinne pytanie, ale on - niewiarygodne - zaczerwienił się delikatnie. Nigdy nie widziałam go zarumienionego, więc zagapiłam się na niego zafascynowana. - O co chodzi ?

Wrzucił kij do wody, a następnie spojrzał na swoje puste ręce. W końcu zerknął na mnie nieśmiało. Na jego twarzy malowało się zawstydzenie. Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale zanim to zrobił, zobaczył coś ponad moim ramieniem i cały zesztywniał.

Odwróciłam się i zobaczyłam trójkę ludzi - dwóch mężczyzn i kobietę - stojących w pobliżu i obserwujących nas. Nie widziałam w tym nic dziwnego - w końcu byliśmy w miejscu publicznym - dopóki nie odwróciłam się do Edwarda. Miał zdegustowane spojrzenie, co nie pasowało do jego pięknej twarzy.

- Coś nie tak ? - spytałam zdezorientowana.

Szybko się opanował, ale jego uśmiech był wymuszony. - To nic. Znam jednego z nich z pracy. Po prostu nie spodziewałem się go dzisiaj zobaczyć.

Starałam się nie okazać swojego szoku, ale wiedziałam, że wyraz mojej twarzy mówi wszystko. Z jakiegoś powodu Edward celowo mnie okłamywał. Obejrzałam się ponownie i zobaczyłam, że zmierzają w naszym kierunku. Usłyszałam jak Edward wzdycha z rezygnacją, zanim stanął na nogi. Poszłam za jego przykładem, otrzepując z tyłu spodnie.

Trio stanęło przy nas. Postawny mężczyzna z płowymi włosami przystanął kawałek dalej z wszystkowiedzącym uśmieszkiem na twarzy.

- Edward. Cóż za przyjemność widzieć cię tutaj. - Jego głos był obleśnie uprzejmy, a spojrzenie miał utkwione w Edwardzie. Patrzył na niego z intensywnością, która wywoływała w moim żołądku dziwne uczucie.

Edward skinął na niego głową, a następnie obrzucił spojrzeniem jego towarzyszy.

- James - powiedział uprzejmie. - Jestem równie zdumiony. - Zerknął na mnie kątem oka, zanim znowu zwrócił swoja uwagę na Jamesa.

Oczy Jamesa rozjaśniły się, kiedy spojrzał na swoich towarzyszy. - Naprawdę ? Może teraz, kiedy moi przyjaciele przyjechali, mnie odwiedzić. Będziemy częściej na siebie wpadać. Edwardzie, chciałbym żebyś poznał moją dobrą przyjaciółkę, Victorię. - wskazał dłonią na kobietę stojącą obok niego, jakby wskazywał nagrodę.

Victoria była nadzwyczajnie piękna z ognistymi czerwonymi włosami, spływającymi w splotach po plecach, jak u Boticielliego. Wyglądała jakby mogła stanowić dla Rosalie poważną konkurencję w wyborach na najgorętszą dziewczynę roku. Stojąc naprzeciwko niej czułam się jeszcze bardziej zwyczajna. Miała okrutny uśmiech i wyglądało na to, że szydzi sobie ze mnie i Edwarda.

Znienawidziłam ją od pierwszego spojrzenia.

- A to jest Laurent - kontynuował James. - Może słyszałeś, jak czasami wspominam o nim w pracy.

Laurent był przystojnym, czarnoskórym mężczyzną, średniego wzrostu. Na głowie miał krótkie dredy, sterczące we wszystkie strony. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki, wyglądał jakby był naprawdę zadowolony, widząc nas. Stał z ręką wyciągniętą do Edwarda, który odrobinę się wzdrygnął zanim nią potrząsnął. - Edward. Wiele o tobie słyszałem. - Byłam zaskoczona słysząc lekki, francuski akcent.

James zwrócił na mnie uwagę. - A kto to jest ?

Edward objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. - To moja… koleżanka. - Byłam tak blisko niego, że czułam drżenie jego klatki piersiowej, kiedy wymawiał te słowa prawie warcząc.

Spojrzałam na niego zdumiona. ,,Koleżanka” ? Nawet nie Bella, tylko ,, koleżanka”…? Patrzyłam na niego, starając nie czuć się totalnie poniżona. Musiało istnieć jakieś wytłumaczenie. Coś było nie tak, bo jeszcze nigdy nie zachowywał się tak podejrzanie. Był bardzo spięty, miał zaciśnięte usta, a na szyi można było dostrzec pulsującą żyłę. Przyglądałam się jej zafascynowana, czekając aż eksploduje.

James obrócił się ku mnie z uśmiechem. - A twoje imię brzmi ?

Spojrzałam na Edwarda, zanim odpowiedziałam. Mocno zaciskał powieki, na jego twarzy widoczny był ból. Spojrzał na mnie, po czym uścisnął mnie, dodając otuchy.

- Jestem Bella. - Powiedziałam, obracając się z powrotem do Jamesa, jednak wciąż mając oko na Edwarda. Jego twarde spojrzenie i zaciśnięte szczęki sprawiały, że wyglądał groźnie.

Twarz Jamesa ponownie się rozjaśniła. - A więc to ty jesteś Bella! Nareszcie ! Miałem nadzieję, że się kiedyś spotkamy. Jestem zadowolony, że nareszcie mogę, dopasować imię do twarzy. - Spojrzał na Edwarda, który patrzył na niego gniewnie.

- Mam przeczucie, że teraz będziemy bardzo dobrymi przyjaciółmi.

Zmarszczyłam brwi. Skąd James o mnie wiedział? Edward mu o mnie mówił? A może Rosalie? Powinno mi to schlebiać? Zachowanie Jamesa na to nie wskazywało. Szczerze mówiąc, wszystko w nim wzbudzało we mnie strach. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Przysunęłam się do Edwarda jeszcze bardziej, co nie umknęło uwadze Jamesa. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się.

- Cóż - powiedział, lustrując mnie od stóp do głów - Nie będziemy wam już przeszkadzać. Edwardzie - odwrócił się w jego kierunku z miażdżącym spojrzeniem - spodziewam się od ciebie wieści, w najbliższym czasie, tak ?

Edward znowu zacisnął szczęki, po czym krótko skinął głową do Jamesa.

- Dobrze. Jeśli tego nie zrobisz, cóż… Zawsze mogę wpaść do twojego mieszkania i tam pogadamy. - Zaklaskał entuzjastycznie w ręce. - Jestem pewien, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zabiorę przyjaciół. Do widzenia, Bello.

Byłam zbyt zdumiona, by powiedzieć coś więcej, niż - Yyy… Pa.

Edward odprowadzał ich wzrokiem, trzymając mnie w żelaznym uścisku i czekając, aż kompletnie znikną nam z oczu. Obserwowałam jego twarz, na usta cisnęło mi się milion pytań, ale Edward wyglądał jakby za chwile miał wybuchnąć, a ja nie chciałam dolewać oliwy do ognia. Po kilku minutach, zaczął się wyraźnie rozluźniać, a ja stwierdziłam, że to odpowiednia chwila, aby rozpocząć przesłuchanie.

Nerwowo przełknęłam ślinę. - A więc… co to było ?

Przejechał ręką po włosach, a następnie po karku, sfrustrowany. - Nieprzewidziana komplikacja - powiedział, patrząc w bok.

Czekałam, aż powie coś więcej, ale on zdjął rękę z mojej talii, zamiast tego chwytając moją dłoń i poszedł żwawo w kierunku namiotu Alice.

- Myślisz, że mamy jeszcze czas? - spytał, zmieniając temat. Spojrzałam na zegarek, równocześnie starając się utrzymywać jego tempo, co skończyło się tym, że potknęłam się i prawie przewróciłam. Edward zwolnił ze skruszoną miną ale wciąż szedł dalej.

- Myślę, że mamy wolne jeszcze przez następną godzinę. Dlaczego pytasz? I co jest tak skomplikowanego, że nie możesz mi o tym powiedzieć ? Masz kłopoty?

Edward zatrzymał się nagle i obrócił w moim kierunku, jego oczy były poważne i błyszczące - Bello. Ufasz mi ?

Zamrugałam. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam. - Tak, oczywiście, że ci ufam.

Kiwnął głową, po czym spojrzał w dół, na nasze dłonie. Uniósł je i pocałował moje kostki.

- Będę zachowywał się okropnie i musze prosić cię, żebyś zaufała mi, mimo wszystko.

- Możesz mi powiedzieć, co się dzieje ?

Wziął głęboki oddech i potrząsnął głową. - Chciałbym, Bello. Ale nie mogę.

Zmarszczyłam brwi.

- A ty mi ufasz ?

- Ufam. - Wyszeptał, gładząc mnie po twarzy wierzchem swojej dłoni. W miejscu, gdzie mnie dotknął, od razu czułam gorąco. - Ponad wszystko. Ale nie mogę ci powiedzieć. Bynajmniej nie teraz. Mam nadzieje, że wkrótce.

- Czy to jest to samo, co miałeś mi powiedzieć wcześniej ?

Potrząsnął głową, a na jego twarz powrócił uśmiech. - Niezupełnie. Tamto, to co innego, coś lepszego. Zrozum, nie spodziewałem się spotkania z Jamesem. Nie tu, nie przy tobie. Nie mam pojęcia skąd wiedział, że tu będę, co jest niepokojące. A teraz nie jestem nawet pewien, czy mądrze postępuję. - Potrząsnął głową, uśmiech nagle zniknął.

Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia o czym mówisz ?

Spojrzał na mnie poważnie.

- Dobrze. - Zawahał się sekundę, po czym kontynuował. - Bello, obiecaj mi, że jeżeli kiedykolwiek spotkasz ponownie kogokolwiek z tych ludzi - szczególnie Jamesa - zrób wszystko, aby od nich uciec. Nigdy nie pozwól na to, aby być z którymś z nich sam na sam. Musisz być bezpieczna.

Spojrzałam mu w oczy, szukając odpowiedzi, której nie wymówił na głos, ale jedyne co w nich zobaczyłam, to przytłaczająca troska. Kiwnęłam głową. Szczerze mówiąc, James wywołał u mnie gęsią skórkę. Nie sądziłam, żeby spełnienie tej obietnicy było trudne. Chciałam po prostu, żeby pomiędzy mną a Edwardem nie było więcej przeszkód, a teraz napotkaliśmy kolejną. Wydawało mi się, że dzień wymyka mi się z rąk i nie wiedziałam, co myśleć.

- Obiecujesz? - nalegał.

Wzięłam głęboki oddech. - Obiecuję. Będę trzymała się od nich z daleka.

Jego ulga była widoczna. Uśmiechnął się. - Dziękuję. - Powiedział, na chwilę przed tym jak pocałował mnie w czoło.

Zamrugałam w szoku. Wcześniejszy strach po spotkaniu z Jamesem ulotnił się po tym jednym, małym geście. - Robisz to specjalnie? - spytałam.

Spojrzał na mnie zmieszany. - Co takiego?

- To. - Powiedziałam, wskazując na czoło. - Raz jesteś dla mnie miły, a raz mnie odpychasz. Nie nadążam za tobą.

Zacisnął usta, skonsternowany. - Po prostu daj mi trochę czasu, Bello. To wszystko, o co proszę.

Znowu zamrugałam. - Ile czasu ?

Opuścił głowę i zamknął oczy. - Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Przypuszczam, że nie możesz czekać wiecznie.

Zassałam powietrze i ruszyłam do namiotu, aby zacząć się pakować. Problemem było to, że prawdopodobnie czekałabym wiecznie, jeśliby mnie o to poprosił. Nie byłam jednak pewna, czy chciałam złożyć mu taką obietnicę.

Och, kogo oszukiwałam ?

Edward deptał mi po piętach. - Zaczekaj. Nie mam zamiaru spuszczać cię z oka, dopóki nie będziemy w mieszkaniu.

Spojrzałam na niego wkurzona. - Dlaczego ? Ktoś wyskoczy z krzaków i mnie zje?

Naprawdę zastanowił się nad odpowiedzią, zanim ją usłyszałam. - Oczywiście, że nie. Ale nie będę ryzykował.

- Jesteś niemożliwy. - Zaczęłam iść szybciej, chciałam się czym prędzej stamtąd wyrwać. Namiot był coraz bliżej, mogłam już zobaczyć Alice rozmawiającą z ludźmi, którzy przyszli go rozebrać. Nie było śladu Phila, jego dziewczyny lub ich samochodu, a więc doszłam do wniosku, że mamy już wolne.

Kiedy Alice nas zobaczyła, szybko popędziła w naszym kierunku z dzikim uśmiechem na twarzy.

- Powiedziała tak! - krzyknęła, miażdżąc mnie w kolejnym niedźwiedzim uścisku i okręcając mnie dookoła. - Wiedziałam, że tak będzie! A Phil powiedział, że mogę zorganizować przyjęcie zaręczynowe. Czyż to nie bajecznie?

Przywołałam na twarzy mój najszerszy uśmiech. - To wspaniale ! Jestem tak szczęśliwa ze względu na ciebie. I, oczywiście, na Phila.

Alice zaprzestała próby podniesienia mnie i cofnęła się o krok, aby na mnie spojrzeć. Zadrżałam na myśl, jak musze wyglądać. Gorąca, spocona i rozczochrana.

- Co jest grane? - spytała. - Gdzie się podziewaliście ?

- Nic się nie dzieje. - Skłamałam, patrząc w bok. - Po prostu poszliśmy pospacerować. Popakuję wszystko, żebyśmy mogli już zmykać. Jestem wyczerpana.

Alice dźgnęła mnie palcem w klatkę piersiową. - Jesteś takim żałosnym kłamcą, Bello.

- Nie jestem. - Powiedziałam oburzona. - Jestem po prostu bardzo zmęczona. Byłam na nogach od piątej rano. Zapytaj Edwarda.

Spojrzała na Edwarda ze zmarszczonymi brwiami. - Hmm.

- Och, proszę. - odwróciłam się od nich i zaczęłam się zbierać.

Spakowanie naszych rzeczy i załadowanie ich do furgonetki zajęło dużo mniej czasu, niż dziś rano, ale byłam tak zatroskana, że przyłapałam się na gapieniu w przestrzeń. Myślałam o Edwardzie i tajemnicy, jaką sobą przedstawiał. Był jeszcze James i jego towarzysze. To było jeszcze bardziej intrygujące. Mój umysł podsuwał mi coraz to nowe scenariusze, ale żaden z nich nie miał sensu, kiedy nagle Alice wcisnęła mi w dłoń czek od Phila. Wepchnęłam go do kieszeni, nie patrząc nawet, czy suma się zgadza.

Pozwoliłam Edwardowi prowadzić, kiedy o to poprosił. Nie chciałam się z nim kłócić - nie chciałam nawet rozmawiać - więc po prostu rzuciłam mu kluczyki i wsunęłam się do furgonetki od strony pasażera. Obserwowałam go z mojego siedzenia, starając się pogodzić Edwarda, którego znałam, z tym niebezpiecznym Edwardem, którego dzisiaj zobaczyłam. Moja głowa była pełna pytań, których najwyraźniej nie mogłam zadać. Starałam się sformułować rozsądne odpowiedzi, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Edward prowadził w ciszy, nie spuszczając oczu z drogi. Chyba, że zerkał w moim kierunku. Był cały spięty ze zdenerwowania. Mimo to nie wypuszczał mojej dłoni ze swojej.

Wróciliśmy do mieszkania późnym popołudniem. Edward zaproponował, że sam rozładuje moją furgonetkę. Moim zdaniem ten pomysł był niedorzeczny. Razem zrobilibyśmy to dwa razy szybciej, więc nie zgodziłam się na to. W końcu wszystko było z powrotem na górze, odłożone do odpowiednich szafek i posegregowane. Zarządziłam przerwę.

- Zastanawiałem się… Jadę jutro do rodziców na obiad. Chciałabyś pojechać ze mną? - uśmiechnął się do mnie.
- Jakaś szczególna okazja? - zapytałam, zdziwiona jego propozycją. Dlaczego zawsze mnie zaskakiwał? Czy zawsze musiał być kilka kroków przede mną?
Wzruszył ramionami.
- Po prostu niedzielny obiad. I mama ciągle o ciebie pyta. Ucieszyłaby się, gdybyś ze mną przyjechała. Ja także.
- Jasne, pojadę - westchnęłam cicho.
- Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Chodź - wziął mnie za rękę i poprowadził do fortepianu. - Usiądź, proszę.

Wahałam się przez chwilę. Pamiętałam aż za dobrze ostatni raz, kiedy razem graliśmy. Usiadłam nieśmiało na samym krańcu ławki, obserwując go uważnie. Edward zajął miejsce koło mnie, układając palce na klawiszach. Popatrzył na mnie niepewnie, po czym zaczął grać.

Aż westchnęłam… Palce Edwarda tańczyły po klawiszach bez najmniejszego wysiłku. Nie rozpoznawałam melodii, nawet z niczym jej nie kojarzyłam, ale i tak siedziałam oczarowana, zasłuchana w jego grę. Była piękna, skomplikowana i przejmująca jednocześnie. Spojrzałam na Edwarda z podziwem.

- Podoba ci się
- Ty to napisałeś? - zapytałam z niedowierzaniem. Poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. - Jest piękna.
Pokiwał delikatnie głową. - Ty ją zainspirowałaś.
- Napisałeś to dla mnie? - byłam w szoku.
- Ciężko kupić ci coś odpowiedniego.
- Ale… Ale piosenka? To… To więcej niż każdy prezent. To w ogóle poza tą kategorią!
- Myślisz, że to przesada? - spytał, powtarzając moje słowa z dzisiejszego ranka.
Sapnęłam z irytacją.
- Tak! Ale i tak mi się podoba. Jest naprawdę piękna, Edwardzie.
- Oczywiście, że jest piękna. W końcu jest o tobie.

Przyglądałam mu się z niedowierzaniem. Byłam na granicy płaczu.

- Co się stało? - spytał cicho, zmartwiony.
- Nigdy nie będę w stanie dać ci czegoś podobnego.
- O nic cię nie proszę. Może tylko o trochę czasu - powiedział, błagając oczami, bym zgodziła się na jego prośbę. Prawie bezwiednie pokiwałam głową.
- Cokolwiek zechcesz - szepnęłam.

Zaczekam choćby i wieczność, jeśli będzie trzeba. Przyłożyłam palce do skroni, zamykając oczy. Zbierałam w sobie całą swoją odwagę. Moje serce biło jak oszalałe ze zdenerwowania, kiedy na niego ponownie spojrzałam.

- Edward… Jesteś wręcz zbyt doskonały. Jak to się stało, że wciąż jesteś sam?
Edward obdarzył mnie moim ulubionym, zakrzywionym uśmiechem i przestał grać. Spojrzał mi głęboko w oczy. Tak, żeby nie było już miejsca na jakiekolwiek pomyłki, czy nieporozumienia.
- To dlatego, że jestem już zajęty - pochylił się w moją stronę, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mojej twarzy i pocałował mnie, miękko przyciskając swoje wargi do moich. Świat dookoła zawirował. Nie mogłam złapać tchu.

Edward cofnął się, uśmiechając się delikatnie. Zaśmiał się cichutko. - Wiesz jak długo na to czekałem?
Mój mózg nadal nie funkcjonował prawidłowo, więc ledwo co byłam w stanie zarejestrować jego pytanie. Jak jeden mały, praktycznie niewinny buziak mógł wywrócić cały mój świat do góry nogami?
- Oh… Jakieś dziesięć lat… - wymamrotałam, próbując sobie przypomnieć, gdzie się w ogóle znajduje.
- Jakoś tak. Skąd wiedziałaś? - wydawał się być zaskoczony.
- Co wiedziałam? - próbowałam skupić się na jego twarzy.
- Skąd wiedziałaś od jak dawna jestem z tobie zakochany - wyjaśnił.
Zmarszczyłam brwi, próbując wyłapać sens jego słów.
- We mnie? Ja mówiłam o sobie. To znaczy, miałam na myśli jak długo ja jestem zakochana w tobie. Wydaje mi się, że od zawsze.
- I nigdy nic nie powiedziałaś?!
- Oczywiście, że nie! - wykrzyknęłam.
- Dlaczego?
Roześmiałam się. Czy pytał na poważnie? - Czy to nie jest oczywiste?
- Nie, nie jest. Proszę, oświeć mnie.
- Cóż, spójrz tylko na siebie! Jesteś Edwardem Cullenem. Wszystkie dziewczyny były w tobie zakochane w którymś momencie, niektórzy chłopcy również. Nawet Alice była zauroczona. Tylko przez chwilkę, ale jednak. I mogłabym przysiąc, że pan Banner chciałby mieć z tobą dzieci…
- Nie chcę słuchać o żadnym z nich, okej? Interesuje mnie tylko twój przypadek.

Jęknęłam, przerażona, że oczekiwał ode mnie dokładniejszych wyjaśnień.

- I tak nie miałam u ciebie najmniejszych szans. Więc nie zamierzałam upokarzać się… i robić z siebie głupka przed tobą… z innego powodu, niż moja chroniczna niezgrabność - chciałam odwrócić od niego wzrok, ale nie potrafiłam. Edward uśmiechnął się powoli.
- Nie masz najmniejszego pojęcia, prawda?
Ponownie zmarszczyłam brwi. - O czym? - zapytałam. Mój głos zabarwiony był rosnącym zniecierpliwieniem.
- O tym, jaka jesteś cudowna.

Ponownie pochylił się i zaczął obsypywać pocałunkami moją twarz. Pomyślałam, że chyba śnię. Przecież nie było możliwe, żeby Edward Cullen… mnie… I co te „zwyczajne” pocałunki robiły z moim ciałem… Czułam, że płonę. Każde miejsce, muśnięte wargami Edwarda, paliło żywym ogniem. Obracałam głową, próbując złapać jego usta w swoje i pocałować go naprawdę tak, jak zawsze marzyłam, ale one ciągle były poza moim zasięgiem. Boże! Jakież to było frustrujące! Jęknęłam. Przysięgam, że jeśli dziś nam ktoś przerwie, odgryzę mu głowę!

Po chwili odsunęłam się, łapiąc z trudem oddech. - Czekaj! A co z tobą? Czemu ty nic nie powiedziałeś?
- Czy to nie oczywiste? - drażnił się ze mną.
- Edwardzie. Po dzisiejszym dniu nic nie jest już dla mnie oczywiste.

Westchnął głęboko i wstał, wsuwając ręce głęboko w kieszenie spodni. Podszedł do ściany i oparł się o nią. Prawie załkałam, kiedy się odsunął. Musiałam przygryźć wargę, by nie rzucić się na niego.

- Hmmm… Wcześniej, zanim nam przerwano w tak niegrzeczny sposób, zapytałaś mnie, czy nadal jeżdżę na ryby…

Spojrzałam na niego, zdziwiona, i przytaknęłam. Dokąd on zmierza? Znów się zaczerwienił. Drugi raz tego dnia! Trzeba to gdzieś zapisać.

- Nigdy nie łowiłem ryb - stwierdził tonem grzesznika wyznającego swoje najgorsze postępki.
- Co proszę?

O czym on do mnie mówił? Pamiętałam, jak przychodził do sklepu Newtonów, gdzie pracowałam w ostatniej klasie liceum, i kupował przynęty i inne rzeczy do wędkowania. Potrafił o tym rozmawiać godzinami, jeśli ktoś go zagadał. Co też, aż wstyd się przyznać, ciągle robiłam.

- Nie łowię ryb. Nigdy tego nie robiłem. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić nudniejszego sportu na tym świecie. To gorsze nawet od curlingu [zawody na lodzie polegające na pchnięciu do celu ciężkiego, beczkowatego krążka - przyp. tłum.].
- Ale w sklepie, kiedy przychodziłeś…
- Chciałem cię zobaczyć. Wymyślałem więc tysiące powodów, by wpaść tam na zakupy na twojej zmianie. Rzeczy potrzebne do spania pod namiotem, chemikalia na robaki, sprzęt wędkarski… Przynęty były najtańsze, więc wkrótce kupowałem głównie je. Gdyby tylko potrzebowali dodatkowego pracownika, zgłosiłbym się na to stanowisko.

Gapiłam się na niego, nieporadnie próbując podnieść z podłogi moją opadłą szczękę. Mówił jasno i wyraźnie, ale mimo to, z jakiegoś powodu, mój mózg nie był w stanie przetworzyć jego słów. Wróciłam pamięcią do wszystkich jego zakupów u Newtonów. Przychodził przynajmniej raz w tygodniu!

- Mówisz poważnie?
- Nie mogę uwierzyć, że o niczym nie wiedziałaś. Przy tobie czułem się, jakbym był przeźroczysty i wszystkie moje uczucia i zamiary były widoczne jak na dłoni. Myślałem, że jesteś po prostu uprzejma, ale i tak ciągle wracałem.

Zamknęłam oczy i zacisnęłam mocno powieki. Nie ośmielałam się nawet pomyśleć o tych wszystkich latach, jakie zmarnowaliśmy, bo rozpłakałabym się na pewno. Trzeba mu to przyznać - kiedy zdecydował się wreszcie wyjawić swoją tajemnicę, to poszedł na całego. Kiedy poczułam, że znów nad sobą panuję, otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

- Więc…
- Lubię cię już od bardzo długiego czasu - dokończył za mnie, przeszywając mnie na wylot swoim spojrzeniem. - Zakochałem się w tobie bez pamięci w jedenastej klasie. Pamiętasz lekcje biologii?

Pokiwałam głową, nie mogąc znaleźć głosu. Oczywiście, że pamiętałam lekcje, które mieliśmy razem. Pamiętałam sposób, w jaki jego ręce delikatnie obsługiwały mikroskop. Pamiętałam doskonale, jak mocno biło moje serce za każdym razem, kiedy przypadkowo ocierały się o moje. Na litość boską! Nie opuściłam nawet jednej lekcji w tygodniu, w którym przeprowadzaliśmy sekcję żaby, bo wiedziałam, że on tam będzie!

- Spędzałem większość lekcji przyglądając się tobie - delikatnie przesunął dłonią po moim policzku, w okolicach kości policzkowej, odgarniając włosy. - Ta część, tutaj, jest dla mnie szczególnie kusząca. Zazwyczaj widziałem tylko ją, bo często spuszczałaś głowę. Dziwię się, że nie oblałem tego przedmiotu.
Podniosłam się i stanęłam naprzeciwko niego.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - wyszeptałam łamiącym się głosem, po raz kolejny czując zbierające się łzy.
- Zamierzałem wszystko ci wyznać. Kiedy Alice urządziła dla ciebie przyjęcie urodzinowe zebrałem w sobie całą odwagę i chciałem zaprosić cię na randkę… - spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach. - Ale wtedy popchnąłem cię na szklany stolik, zaczęłaś strasznie krwawić… Nie do końca wymarzona sytuacja. Po tym, jak zawieźliśmy cię do szpitala, pomyślałem, że pewnie jestem ostatnią osobą, z którą chciałabyś się umówić.
Delikatnie chwycił mnie za rękę i przejechał palcami po mojej bliźnie. Potem podniósł ją do ust i pocałował. Westchnęłam cichutko.
- Zostawiłam na tobie mój ślad, ale nie chciałem, żebyś właśnie tak mnie zapamiętała…
- A jak powinnam była cię zapamiętać?

Edward pochylił się i znów delikatnie mnie pocałował. Westchnęłam i przysunęłam się bliżej, oplatając palcami jego szyję i przyciskając go do mnie tak, by nie miał szans ponownie się odsunąć. Otworzyłam szerzej usta chcąc… pragnąc… potrzebując… więcej. Chciałam poczuć, jak smakuje, ale Edward odsunął się z jękiem, lekko dysząc.

- Bello, jestem mężczyzną i tylko człowiekiem. Co noc leżałem obok ciebie i nie mogłem cię dotykać tak, jak tego pragnąłem. To była chyba najtrudniejsza rzecz, jaką zrobiłem w moim życiu.
Chwyciłam go za koszulę i ściągnęłam jego twarz do poziomu mojej. - Czemu nic nie powiedziałeś?! - powtórzyłam.
Moje reakcja zaskoczyła go. Poluzowałam odrobinę mój chwyt, a tyle, by mógł się trochę wyprostować, ale nie odwrócić wzrok.
- Co byś wtedy zrobiła? - spytał.

Gapiłam się na niego, zszokowana? Co bym zrobiła? Jedynie WSZYSTKO!

Skoczyłam na niego, wydając z siebie niski pomruk i przewracając nogą ławkę. Upadła na podłogę obok fortepianu. Oplotłam ramionami jego szyję, wplatając palce w jego włosy, przyciągając do siebie jego twarz i zachłannie wpiłam się w jego usta. Przytulił mnie mocno, cofając się pod wpływem siły mojego ataku. Przyciągał mnie coraz mocniej, całując równie zachłannie. Niszczyliśmy wszystko na swojej drodze. Wchodząc do kuchni wpadliśmy na półkę. Edward próbował ją złapać, ale mebel był zbyt ciężki, a Edward zbyt zajęty mną. Przewróciła się na ziemię z głośnym hukiem.
- Wybacz - wymruczał.
- Zapomnij - odpowiedziałam, przesuwając dłonie z jego szyi na ramiona, przyciągając go jeszcze bliżej. Jęknęłam cichutko, kiedy nasze języki zetknęły się ze sobą, a potem głośniej, kiedy delikatnie przygryzł moją dolną wargę. Po chwili puścił ją i przeniósł usta na moją szyję, skubiąc ją delikatnie, pieszcząc wargami i językiem. Upajałam się jego dotykiem, zapachem, smakiem…
- Aż tak? - wyszeptał w moją szyję.
- Bardziej!

Ponownie zaatakowałam jego usta swoimi. Boże! Smakował lepiej, niż w moich marzeniach. Tak dobrze, że aż kręciło mi się w głowie. Poczułam, że robi mi się słabo.
Edward przycisnął mnie do lady, napierając na mnie całym ciałem. Dotykał mnie, głaskał, pieścił, omijając wszystkie miejsca, w których najbardziej go potrzebowałam. Drażnił się ze mną. Pragnęłam poczuć jego skórę na swojej, nauczyć się jego ciała na pamięć, przekonać się, jakie to uczucie dotykać go, całować… Ale brzeg lady boleśnie wbijał się w moje plecy.

- Mmmm… Ałć…
- Co się stało? - wyszeptał zachrypniętym głosem.
Całowałam go po twarzy, całkowicie oszołomiona. - Tto… - czoło, brwi, powieki - nnic… - policzek, drugi, ucho - ttylko lada… - szczęka, podbródek, usta…jęknęłam - Boli…
- Oh.


Poczułam, jak ręce Edwarda przesuwają się w dół po moich plecach. Sapnęłam zaskoczona, kiedy chwycił mocno moje pośladki i wciągnął na siebie. Oplotłam go nogami w pasie, czując go jak nigdy przedtem. Wplotłam ręce w jego włosy, ciesząc się ich miękkością pod moimi palcami. Rozkoszowałam się ustami Edwarda, wciąż błądzącymi po mojej szyi. Przycisnęłam mocniej do niego moje biodra. Jęknął głośno, przyciągając mnie bliżej. Zadrżałam… Nie potrafiłam dłużej pamiętać o opanowaniu. Musiałam coś zrobić, żeby nie wybuchnąć. Chciałam więcej, mocniej, szybciej. Próbowałam rozpiąć guziki mojej bluzki, ale ciało Edwarda, przyciśnięte mocno do mojego, utrudniało mi zadanie. Fakt, że zaczął skubać zębami moją szyję także nie pomagał mi myśleć trzeźwo. Udało mi się rozpiąć dopiero trzy, kiedy Edward ponownie oparł mnie o ladę i chwycił moje nadgarstki. Zdecydowanym ruchem przycisnął je do moich bioder. Próbowałam je wyrwać, kiedy przesuwał wargami od moich ust do ucha, wzdłuż linii szczęki.

- Czy mogłabyś przestać próbować się rozbierać? - powiedział wreszcie, z trudem łapiąc oddech.

Spojrzałam na niego, bliska paniki. Nie chciał tego…? Nie chciał mnie…? Nie pragnął…? A mogłabym, przysiąc, że tym razem…

- Ja chcę to zrobić - wymruczał mi do ucha. Delikatnie przygryzł płatek, skubnął do ustami, po czym zaczął pieścić językiem. Obróciłam głowę i ponownie odnalazłam jego usta.
- Edward… proszę…

Jęknął głośno i ponownie mnie podniósł. Wyszedł z kuchni i, ku mojemu zaskoczeniu, skierował się do swojego pokoju. Otworzył kopniakiem drzwi. Nie przerywając pocałunku uderzałam dłonią o ścianę przy framudze, szukając na ślepo kontaktu. Włączyłam światło. Edward spojrzał na mnie zaskoczony. Jego skóra była zaróżowiona, a oczy przymglone.
- Chcę na ciebie patrzeć - wyjaśniłam. Nawet przez chwilę nie poczułam się zażenowana, przyznając się do swoich pragnień. Zazwyczaj wolałam kochać się przy zgaszonym świetle, ale teraz nie zamierzałam utracić choćby sekundy, choćby jednego obrazu.
Uśmiechnął się do mnie i delikatnie posadził na łóżku. - Czytasz mi w myślach - powiedział, przyglądając mi się z pożądaniem. Usiadł koło mnie i odsunął z twarzy moje włosy, gładząc kciukami moje policzki i chłonąc każdy szczegół.
Spuściłam wzrok.

- Duże łóżko.
- Jestem wysokim facetem. Z tego przynajmniej nie zwisają mi stopy, tak ja z mniejszych.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - Źle ci było w moim pokoju?
Edward roześmiał się. - Nigdy. Uwielbiam być z tobą. Nawet gdybyś spała w kartonowym pudle i tak chciałbym być w nim z tobą

Ujął moją twarz w swoje dłonie i pocałował mnie czule, delikatnie. - Kocham cię, Bello - wyszeptał tuż przy moich ustach. - Pozwól mi cię kochać.

Moje serce zaczęło bić niczym oszalałe, kiedy wymówił te nieprawdopodobne słowa. Drżałam na całym ciele, kiedy delikatnie podniósł mnie i położył głębiej na swoim łóżku. Przesunął dłońmi po mojej twarzy, szyi, ramionach. Ukląkł koło mnie i zaczął powoli rozpinać guziki mojej bluzki. Zbyt późno uświadomiłam sobie, że przecież cały dzień ciężko pracowałam na świeżym powietrzu i na pewno potrzebowałam prysznica. Jednak przestałam się tym przejmować jeszcze zanim rozpiął ostatni guzik. Edward obsypywał delikatnymi pocałunkami mój dekolt. Co jakiś czas, kiedy się tego najmniej spodziewałam, leciutko przygryzał moją skórę.

Usiadłam i zdarłam z siebie koszulę. - Ty chyba chcesz, żebym oszalała! - wydyszałam, po czym z furią rzuciłam się na niego. - Zdejmij to! - rozkazałam, kiedy moje trzęsące palce przegrały bitwę z jego ubraniem. Edward uśmiechnął się szeroko, ale bez słowa rozpiął swoją koszulę. Badałam palcami jego skórę i mięśnie, zanim ponownie wciągnęłam go na siebie.

- Zaczekaj! Jeszcze nie skończyłem - powiedział.
- Ledwo zacząłeś, jeśli chcesz znać moje zdanie - wymamrotałam, błądząc dłońmi po jego plecach i przesuwając je w stronę zapięcia jego spodni.
Edward chwycił moje ręce i odciągnął je za moją głowę.
- Bądź grzeczna.
- Teraz?! - Czy on w ogóle był poważny?!
Zachichotał. - Chciałem powiedzieć: pozwól mi się tobą nacieszyć. Proszę…

Edward zdejmował moje ubrania powoli, nie spiesząc się ani trochę. Pieścił wargami każdy odkryty kawałek skóry, torturując mnie swoim językiem. Zanim rozebrał mnie całkowicie prawie błagałam, by pozwolił mi się dotknąć. Wolno, zbyt wolno, drażniąc mnie i doprowadzając do szaleństwa, dotykał mnie i pieścił, zupełnie jak w moich fantazjach, które zawsze uważałam za nierealne. Przesunął usta na moje piersi, ssąc delikatnie jedną i muskając palcami drugą. Poczułam, jak moje plecy instynktownie wyginają się, chcąc być bliżej jego warg. Edward powoli zjechał niżej, po brzuchu… przez pępek… aż poczułam jego język we mnie. Krzyknęłam z rozkoszy.
- Cudownie smakujesz. Zupełnie tak, jak sobie wyobrażałem - wychrypiał po chwili. - Bello, ja…
Nie chciałam, nie mogłam czekać już ani chwili dłużej. Chwyciłam go za włosy obiema dłońmi i przyciągnęłam do siebie, wpijając się w jego usta najmocniej, jak potrafiłam. Czułam siebie na jego wargach, języku… Gdybym myślała w tej chwili racjonalnie, pewnie byłabym zszokowana moim zachowaniem - ale zdrowy rozsądek już dawno ustąpił miejsca pożądaniu. Pragnęłam tylko jego, jak najwięcej jego.
Zrozumiał. Odsunął się ode mnie i błyskawicznie rozebrał. Położył się na mnie, delikatnie rozchylając moje nogi. Nigdy jeszcze nie widziałam w oczach mężczyzny takiego pożądania. Spojrzał na mnie, prosząc bez słów o moją zgodę. Walczyłam o każdy oddech.
- Błagam… Edwardzie… tak - westchnęłam.
Wszedł we mnie powoli, cichutko warcząc, do samego końca. Chwyciłam go z całych sił, rozkoszując się nim… nade mną… we mnie… Chciałam więcej. Próbowałam się poruszyć, ale mnie powstrzymał.
- Bello… Zaczekaj… Nie ruszaj się… Nie wytrzymam… Nie masz pojęcia… jak dobrze… - słyszałam jego przerywany oddech, kiedy zatopił twarz w moich włosach. Poczułam, jak drży we mnie i przylgnęłam do niego mocniej. - O Boże… Bello…
Zaczął się poruszać. Oplotłam go nogami, starając się przyciągać go jak najgłębiej. Chciałam czuć go całego. Byłam oszołomiona. Czułam fale rozkoszy przy każdym jego ruchu, prawie graniczące z bólem. Nie mogłam myśleć. Ciepło obejmowało całe moje ciało, zaczynając od podbrzusza, aż po czubki palców i głowy. Byłam świadoma każdego nerwu, każdej komórki mojego ciała. Płonęłam. Bałam się, że ta rozkosz nigdy się nie skończy, że będę płonąć przez resztę życia, na granicy spełnienia. Otworzyłam usta, chcąc odwzajemnić wyznanie, powiedzieć, że też go kocham, że zawsze go kochałam… Jednak nie byłam w stanie sformułować żadnego słowa. Dźwięki, jakie z siebie wydawałam, nie przypominały żadnego języka.

Edward cały czas szeptał mi do ucha zdania, o które nigdy bym go nie podejrzewała. W innej sytuacji pewnie byłabym zszokowana, teraz jednak jedynie zwiększały moje pożądanie. Czułam, że traci kontrolę nie tylko nad swoim ciałem, ale także umysłem. Przeze mnie, bo doprowadzałam go do szaleństwa wychodząc na spotkanie każdemu jego pchnięciu. To wystarczyło. Krzyknęłam z rozkoszy, wbijając palce w jego plecy i zaciskając się dookoła niego. Edward zamruczał nisko, sztywniejąc cały i odchylając głowę do tyłu. Miał otwarte usta, a jego zielone oczy były prawie czarne z pożądania. Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. Chłonęłam każdy szczegół jego twarzy, kiedy patrzył na mnie dziko znajdując swoje spełnienie. Oddychał z trudem, ale mimo to przyciągnęłam go mocno do siebie i całowałam gorąco.

Kiedy się trochę uspokoiliśmy, Edward podniósł się ostrożnie i oparł na łokciu, przyglądając mi się z uczuciem. - Jesteś piękna - powiedział w końcu, delikatnie pieszcząc palcami moją twarz.
- Odwrotnie - poinformowałam go z szerokim uśmiechem. - To ty jesteś piękny.
- Głuptasek - przymknął oczy, wyczerpany.
- Nie obrazisz się, jeśli zostanę? - drażniłam go. Błyskawicznie otworzył oczy. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno.
- Jeśli uciekniesz do swojego pokoju, pójdę za tobą - zagroził.
- Obiecujesz?
- Absolutnie.

Odpływałam w sen, spełniona i otulona jego ramionami. Nie obchodziło mnie, jak krótkotrwałe może być moje szczęście, ani jakie sekrety Edward ukrywał przede mną, ani też kim był ten człowiek, James, który wydawał się być zagrożeniem dla nas obojga. Mogłam tylko myśleć o nas, w tej chwili. Tu i teraz…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
A Matter of Convenience
A Matter Of Convenience by Spotzle COMPLETE
In The Matter Of Personal Security
The Myth of Conventional Implicature
H L Gold A Matter of Form
This Matter Of Marriage
Diana Palmer A Matter of Trust
Latour, Bruno Why crtique run of steam From matters of fact to matters of concern
Radclyffe [Justice 00] A Matter Of Trust (NC) (lit)
A Matter of Life and Death By Derdriu oFaolain
A Marriage of Convenience by daisydebs
A Matter Of Perspective
This Matter Of Faith
In the Matter of UK State Spying
Jeff Erno Matter of Trust
Why Has Critique Run out of Steam From Matters of Fact to Matters of Concern
Fred Saberhagen Dracula 06 A Matter of Taste
Fred Saberhagen Dracula 06 A Matter of Taste

więcej podobnych podstron