Wprowadzenie do „Czekając na Godota"
Temat to następująca sentencja św. Augustyna: „Nie rozpaczaj: jeden z łotrów został zbawiony. Nie pozwalaj sobie: jeden z łotrów został potępiony.” Sentencja ta odnosi się do słynnego ustępu z Ewangelii według św. Łukasza (23, 39-43), gdzie powiedziane jest, że spośród dwóch złoczyńców ukrzyżowanych razem z Chrystusem jeden Mu urągał, a drugi, przeciwnie, ujął się za Nim i prosił o wstawiennictwo w niebie, i że Jezus zapowiedział mu, iż jeszcze tego dnia znajdzie się z Nim w raju (w pozostałych Ewangeliach powiedziane jest, że obaj złoczyńcy urągali Chrystusowi, albo - jak u św. Jana - w ogóle nie ma o tym mowy).
Beckett zachwycił się tą sentencją w 1935 roku, gdy czytał był właśnie Wyznania św. Augustyna. Od tego czasu wielokrotnie o niej mówił i pisał w listach do przyjaciół, podkreślając piękno jej symetrii, na przykład: „Ta sentencja ma wspaniałą formę. Ta forma ma sens”. Sentencja św. Augustyna określa również metrum utworu: wyznaczają je liczby: dwa (dwaj złoczyńcy) i trzy (ukrzyżowani łącznie z Chrystusem). Cały dramat zbudowany jest według tego podstawowego wzoru, to znaczy: dwa plus jeden.
Sztuka składa się z dwóch aktów, a każdy z nich z trzech części („przed Pozzem i Luckom”, „z Pozzem i Luckym”, „po Pozzu i Luckym”). Występują w niej dwie pary bohaterów, przy czym para główna w każdym akcie dopełniona jest przez postać trzecią - Chłopca. Chłopiec ma bliźniaczego brata, a więc jest ich dwóch, a obaj pracują dla Godota, czyli dla kogoś trzeciego. Imiona bohaterów i postaci tytułowej są zasadniczo dwu-sylabowe (Gogo, Didi, Albert, Pozzo, Lucky, Godot), ale dwaj główni bohaterowie mają również imiona trzysylabowe (Estragon, Vladimir). Sylaby zdrobniałych imion dwóch głównych bohaterów są dwuliterowe. Imiona Pozza i Godota zostają zniekształcone w dwojaki sposób („Bozzo, Gozzo"; „Gobot, Godet”), co w każdym wypadku tworzy szereg trój-członowy („Pozzo-Bozzo-Gozzo"; „Godot-Gobot-Godet”.
Na scenie znajdują się dwa „obiekty” (kamień i drzewo) dopełnione przez „obiekt” trzeci (droga). Stroje głównych bohaterów składają się zasadniczo z dwóch par elementów (spodnie-marynarka; buty-kapelusz). W drugim akcie dwaj bohaterowie bawią się trzema kapeluszami. W ciągu całej sztuki dwaj bohaterowie trzykrotnie stoją łącznie na trzech nogach (po kopniaku Lucky'ego; przy wkładaniu butów; podczas robienia „drzewa”).
W każdym akcie dwaj główni bohaterowie podtrzymują jednego z dwóch pozostałych, czyli trzeciego, w pierwszym akcie Lucky'ego, w drugim - Pozza (sytuacja ta uderzająco przypomina trzy krzyże na Golgocie). W ciągu całej sztuki Estragon ma trzy sny, ale tylko dwa są znane: jeden zły („spadałem”) i jeden dobry („byłem szczęśliwy”); o trzecim nic nie wiadomo, bo Vladimir nie pozwala go opowiedzieć. Vladimir z kolei ma trzy rodzaje pożywienia: marchewkę, rzepę i rzodkiewkę, ale podczas dwóch posiłków Estragon wybiera z tego tylko dwa (marchewkę i rzodkiewkę), a spożywa zaledwie jeden (marchewkę). W pierwszym akcie Pozzo gubi trzy przedmioty (fajkę, spryskiwacz i zegarek), a jego posiłek składa się z dwóch głównych elementów (kurczak i wino) i dopełniającego trzeciego (fajka). Monolog Lucky'ego składa się z trzech zasadniczych części („apatia Boga”, „malenie i kurczenie się człowieka”, „Nieludzkość Ziemi”).
W pierwszym akcie bohaterowie rozmawiają o dwóch łotrach z Nowego Testamentu, a w akcie drugim padają odpowiednie dwa imiona - Kaina i Abla - ze Starego Testamentu. Chłopiec i jego brat doglądają dwu gatunków zwierząt - kozłów i owiec, co stanowi aluzję zarówno do Starego Testamentu (Księga Ezechiela 34, 17), jak i do Nowego (Ewangelia według św. Mateusza 25, 32-33).
Fascynacja Becketta sentencją św. Augustyna, a zwłaszcza wynikającym z niej wzorem „dwa plus jeden”, nie miała zabarwienia religijnego, tak jak, na przykład, kult Dantego dla trójki. Jednakże nie była też ona funkcją neutralnego upodobania do czystej abstrakcji, do magii liczb i tajemniczego uroku ich wzajemnych zależności i kombinacji. Owszem, podkreślał wielokrotnie, że w sentencji Augustyna interesuje go wyłącznie jej zniewalająca symetria, a nie jakakolwiek treść religijna, niemniej mówiąc o symetrii nie miał jedynie na myśli jej aspektu „architektonicznego” czy też jej elastyczności pozwalającej na uprawianie czysto formalnej gry.
Sentencja św. Augustyna stanowiła dla niego doskonały wyraz filozoficznej intuicji, rozpoznającej, że w świecie obowiązują dwie naczelne zasady, mianowicie zasada powtórzenia i zasada przeciwieństwa, i że obie te zasady są właśnie z natury „dwoiste”. Pierwsza polega na powieleniu i sumowaniu się elementów, a druga - na ich wzajemnym znoszeniu. Pierwszą wyraża formuła „jeden plus jeden”, a drugą - „jeden minus jeden”. I że w obu wypadkach powstaje z tego element trzeci - suma albo różnica. Suma i różnica zaś, nawet jeśli jest nią zero, są jakościowo różne od każdego z dodających się do siebie lub znoszących wzajem elementów.
A zatem u podstaw koncepcji Czekając na Godota leży pewna filozoficzna aksjologia. Dzieło to wyrasta z pewnego zbioru przekonań i idei i stanowi ich wyraz. Światopogląd ten nie jest jednak żadnym znanym systemem filozoficznym lub religijnym; to raczej zbiór kilku przekonań czy wyznawanych prawd, które w historii filozofii i religii pojawiały się w rozmaitych formułach u różnych myślicieli.
Zasadniczo światopogląd ten wyznaczają dwie tradycje czy źródła: z jednej strony, niektóre koncepty starożytnej filozofii greckiej, z Heraklitem i Zenonem z Elei na czele (słynne zdanie Heraklita, iż nie wchodzi się nigdy dwa razy do tej samej rzeki, zostało w sztuce żartobliwie sparafrazowane); z drugiej strony, niektóre elementy tradycji judeochrześcijańskiej, z Księgą Koheleta na czele (teza, że nie ma pod słońcem nic nowego, a wszystko jest tylko powtórzeniem; idea zbawienia i potępienia).
Filozofia Czekając na Godota wyrasta z nałożenia się tych dwóch szkół myślenia i widzenia świata. Teoria względnej powtarzalności (wszystko jest tylko powtórzeniem, ale każde powtórzenie zawsze jest nieco inne) wyraża się w konstrukcji dramatu (dwa akty, dwa dni, ten sam schemat akcji w każdym dniu-akcie) oraz w licznych repetycjach sytuacyjno-językowych. Teoria przeciwieństw (w świecie ścierają się ze sobą przeciwstawne sobie żywioły czy siły, każda rzecz ma swoje przeciwieństwo) wyraża się w konstrukcji bohaterów dramatu.
Na tym właśnie gruncie Beckett kreśli swą wizję świata i znajdującego się w nim człowieka.
Akcja i osoby dramatu
Rzeczywistość i zdarzenia przedstawione w Godocie są następujące:
O zmierzchu, pod drzewem stojącym przy wiejskiej drodze i obok niskiego kamienia, spotykają się dwaj dobrzy znajomi - Estragon i Vladimir. Znają się chyba od wczesnego dzieciństwa, bo mówią, że przestają ze sobą już jakieś pięćdziesiąt lat, a na dużo więcej nie wyglądają. O ich przeszłości niewiele wiadomo. Tyle jedynie, że kiedyś „przed tysiąc dziewięćsetnym” byli w o wiele lepszej sytuacji niż obecnie (liczono się wtedy z nimi, jak powiada Vladimir), że pracowali niegdyś przy winobraniu i że Estragon próbował wówczas popełnić samobójstwo rzucając się do rzeki, a Vladimir go uratował. Wszystko to jednak działo się bardzo dawno, z „milion lat temu” i jest „przebrzmiałe i pogrzebane”.
Obecnie, już od dłuższego czasu, są bezdomnymi włóczęgami. Na noc muszą szukać sobie schronienia. Estragon sypia w rowie. Do losu tego jednak mają odmienne nastawienie. Estragon wydaje się z nim pogodzony, natomiast Vladimir pragnąłby czegoś innego. Co więcej, utrzymuje on, że istnieje szansa odmiany.
Jest mianowicie przekonany, że los ich może odmienić... Godot twierdzi, że widzieli się już z nim kiedyś, że prosili go wtedy o coś i że ten wyznaczył im spotkanie, aby dać odpowiedź. I w związku z tym czeka na Godota. Estragon ani niczego takiego nie pamięta, ani nie podziela nadziei Vladimira, niemniej, już to nie chcąc rozstać się z przyjacielem, już to, jako mniej zaradny, bojąc się z nim rozdzielić, poddaje się jego woli. Zamiast ruszyć gdzieś w drogę, na co miałby ochotę, przychodzi codziennie wieczorem pod drzewo - tę właśnie porę i to miejsce Vladimir uznaje za porę i miejsce wyznaczone przez Godota - i towarzyszy mu w oczekiwaniu.
Jednakże wiedza, przekonania i wiara Vladimira pełne są luk, sprzeczności i niejasności. Przede wszystkim nie umie on powiedzieć, o co właściwie prosił Godota, a więc czego, w istocie, oczekuje obecnie. Po drugie, nie wie, kim Godot jest ani czym się zajmuje, ani co może - a więc na jakiej podstawie w ogóle buduje nadzieje, że władny jest on dla nich cokolwiek uczynić. Po trzecie, choć utrzymuje, że mieli już kiedyś z nim kontakt, nie potrafi opisać ani jego wyglądu, ani okoliczności owego kontaktu. Po czwarte wreszcie, nie wie właściwie ani gdzie, ani kiedy Godot wyznaczył spotkanie („pod drzewem”, „w sobotę” - to dane bardzo nieścisłe). Wszystkie te podstawowe braki i jawne sprzeczności - w połączeniu z wyraźną niewiarygodnością wielu innych, mniej ważnych informacji podawanych przez Vladimira, a podawanych zawsze z wielką pewnością siebie - skłaniają do przeświadczenia, że zarówno sama osoba Godota, jak i fakt umówienia się z nim są nader problematyczne, a może nawet wyssane z palca, że są wymysłem, marzeniem, a nie elementem jawy, tego, co wydaje się obiektywną rzeczywistością.
Istnieje jednak poważny argument przeciwko takiej hipotezie. Jest nim postać Chłopca, który - bez względu na to, czy ma coś wspólnego z Godotem, czy nie, i czy rzeczywiście przychodzi od niego (może wszystko zmyśla?) - wymawia przynajmniej jego imię, i to pierwszy. A zatem wiara w istnienie Godota ma, mimo wszystko, pewne podstawy.
Wladimir jest ruchliwy, niespokojny, zadbany i schludny. Dużo mówi, filozofuje i mądrzy się. Popełnia przy tym często gafy, przeczy sobie i łatwo zmienia poglądy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Estragon z kolei to osobnik powolny, ospały, niechlujny i bardziej zmysłowy. Najchętniej by spał, często mówi o jedzeniu. W sumie, jest prymitywniejszy i głupszy od Vladimira. Ale, być może, pozornie. Pod pewnymi względami bowiem nad nim góruje. Kierując się instynktem i zdrowym rozsądkiem, często zauważa więcej i ocenia celniej niż Vladimir. Na przykład, natychmiast wychwytuje błąd w rozumowaniu Vladimira, który wywodzi, że jako cięższy (co zresztą wcale nie jest pewne) powinien się wieszać na słabej gałęzi w drugiej kolejności.
Ogólnie rzecz biorąc, Vladimir to typ zdyscyplinowanego mędrka, grzeszącego głupotą, doktrynerstwem i hipokryzją, a Estragon - typ rozmamłanego głupka, zdradzającego jednak pewien spryt i przenikliwość, który niczego nie udaje, lecz jest taki, jaki jest, to znaczy prosty, naiwny, bojaźliwy i leniwy.
Gdy bohaterowie odprawiają codziennie swój rytuał czekania na Godota pod drzewem, drogą przechodzą dwaj ludzie - Pozzo ze swym służącym Luckym. Pozzo trzyma Lucky'ego na uwięzi za pomocą długiej liny okręconej wokół jego szyi, Lucky zaś dźwiga bagaże. Spostrzegłszy Estragona i Vladimira, zatrzymują się, a następnie spędzają z nimi jakiś czas. Choć spotkanie to odbywa się nie pierwszy raz, choć dwie pary bohaterów spotykają się w ten sposób codziennie, w pierwszej chwili nigdy nie poznają się wzajemnie, jakby widzieli się po raz pierwszy. Jedyną osobą, która z czasem zaczyna sobie coś przypominać (że już się kiedyś ze sobą zetknęli), jest Vladimir, ale i on nie ma nigdy pewności, czy rzeczywiście są to ci sami osobnicy.
Pozzo i Lucky, podobnie jak Estragon i Vladimir, znają się i przestają ze sobą już bardzo długo i też jakby od początku życia. Pozzo powiada, że wziął sobie służącego „jakieś sześćdziesiąt lat temu”, a na wiele więcej nie wygląda. Podobnie też okres świetności mają już poza sobą. Pozzo wspomina, że Lucky był niegdyś bardzo miły i zdolny, a teraz jest raczej nieznośny i mało pomocny, on zaś, Pozzo, też był w formie o wiele lepszej niż obecnie: miał, na przykład, dużo lepszą pamięć.
O ile Estragon i Vladimir spędzają życie głównie na czekaniu, o tyle Pozzo i Lucky spędzają je na wędrowaniu. Jednakże cel i sens tej wędrówki pozostaje niejasny. Tak jak Vladimir nie zdaje sobie w pełni sprawy, dlaczego i po co czeka, tak Pozzo nie wie, dlaczego i dokąd podróżuje. Raz powiada, że idzie „w niepewne”, drugi raz, że „na targ Zbawiciela”, aby tam sprzedać Lucky'ego, innym znów razem oświadcza, że podąża po prostu „przed siebie”. Jedyną rzeczą wiadomą i pewną jest to, że wędrując nikogo nie spotyka i że przez to dłuży mu się droga.
Pozzo jest prymitywny, brutalny, głośny i próżny; lubi rozkazywać, popisywać się i mieć poklask. Lucky z kolei jest cichy, zamknięty w sobie i jakby nieobecny. Służącym został z przypadku („to nie jego fach”, jak powiada Pozzo) i robi wrażenie zdegradowanego albo przegranego inteligenta czy nawet intelektualisty lub artysty. Choć poniżany i upokarzany przez Pozza, jest godny, ma honor. Na obelgi, a nawet na przemoc nie reaguje, jest ponad to, natomiast gdy okazuje mu się litość, dumnie i agresywnie ją odtrąca. Czynności, które do niego należą, wykonuje mechanicznie, jak automat.
Po krótkim postoju, podczas którego dwie pary bohaterów rozmawiają ze sobą i poznają się nawzajem od nowa, Pozzo i Lucky odchodzą. Wkrótce potem zjawia się Chłopiec, który, twierdząc, iż przysyła go Godot, zawiadamia parę głównych postaci, iż ten już dziś nie przyjdzie, ale na pewno przyjdzie nazajutrz. Zapada noc. Bohaterowie - przynajmniej na ten czas - postanawiają odejść. Nie robią tego jednak. Pozostają na miejscu.
Następnego dnia wszystko powtarza się od początku, tyle że nieco inaczej. Pierwszego dnia pierwszy na miejscu był Estragon, drugiego - pierwszy przybywa Vladimir. Pierwszego dnia Vladimir był początkowo w złym nastroju, a pod koniec w nieco lepszym, drugiego - przychodzi w zdecydowanie dobrym, a pod koniec jest w dużo gorszym. Pierwszego dnia Estragon zdjął but i chodził potem przez cały czas w jednym, drugiego - początkowo bosy, wkłada na powrót oba buty. Pierwszego dnia wątpliwości, czy rzeczywiście znajdują się w tym samym miejscu co poprzednio, miał Vladimir, drugiego dnia - ma je Estragon. Pierwszego dnia Pozzo i Lucky byli jeszcze w pełni sił, Pozzo jadł, palił, opowiadał, a Lucky tańczył i „głośno myślał”, drugiego dnia - są słabi i kalecy. Pozzo jest ślepy, żałosny i małomówny, Lucky - kompletnie niemy. Pierwszego dnia przybyli hucznie i pysznie, drugiego - ich przybycie kończy się upadkiem, z którego sami nie mogą się podnieść. Pierwszego dnia Vladimir ani nie pamiętał o Pozzu i Luckym, ani ich nie poznał, gdy przybyli, drugiego dnia - pamięta już o nich, a gdy przybywają, poznaje ich o wiele szybciej, mimo że bardzo się zmienili. Pierwszego dnia Vladimir i Estragon, choć wielokrotnie się potykali i tracili równowagę, nie przewrócili się jednak, drugiego - przewracają się obaj i długo nie mogą się podźwignąć. Pierwszego dnia pomagali wstać Lucky'emu, drugiego - pomagają jego panu. Pierwszego dnia Lucky kopnął Estragona, drugiego - Estragon kopie Lucky'ego. Pierwszego dnia na Chłopca rzucił się Estragon i dosięgną! go, drugiego - rzuca się na niego Vladimir, lecz nie udaje mu się go nawet dotknąć. Pierwszego dnia Vladimir nie wiedział, co Chłopiec powie, drugiego dnia - wie już i uprzedza odpowiedzi w pytaniach. Pierwszego dnia Estragon ani razu nie pamiętał o celu czekania, drugiego - dwa razy już pamięta. Pierwszego dnia przed odejściem z miejsca powstrzymał Vladimira Estragon, drugiego - Estragona powstrzymuje Vladimir. Pierwszego dnia wreszcie obaj bohaterowie usiedli w końcu na kamieniu, drugiego dnia - do końca stoją pod drzewem.
Różnice między pierwszym dniem a drugim są dwojakiego rodzaju. Jedne mają charakter neutralny, drugie są znaczące. Różnice neutralne to takie, które polegają na odwróceniu ról, na przestawieniu tych samych elementów, na zamianie, na grze, na symetrycznych odbiciach. Różnicą neutralną jest na przykład to, że pierwszego dnia pierwszy na miejscu pojawia się Estragon, a drugiego - Vladimir; albo to, że pierwszego dnia przed odejściem powstrzymuje Estragon, a drugiego - Vladimir. Różnice znaczące zaś to takie, które polegają na nieodwracalnej zmianie jakości. Różnicą znaczącą jest więc na przykład to, że pierwszego dnia Pozzo i Lucky są jeszcze w pełni sił, a drugiego - są już kalecy; albo to, że pierwszego dnia Vladimir i Estragon prawie nic nie pamiętają z przeszłości i mają większą nadzieję doczekania Godota, a drugiego - coś już pamiętają (Pozza i Lucky'ego) i są coraz bliżsi zwątpienia (fakt, że Vladimir przewiduje odpowiedzi Chłopca).
A zatem, ogólna wizja świata, jaka przeziera spoza dwóch aktów Godota, jest następująca:
Na ziemi, pomiędzy kamieniem i drzewem, dwie postaci czekają na Godota, który codziennie przekłada swe przybycie na dzień następny, a dwie inne postaci codziennie dokądś tędy idą. Każdego dnia wszystko odbywa się tak samo, a jednocześnie nieco inaczej. Różnice wynikają z dwóch zmian - ze zmiany pozornej i zmiany istotnej. Zmianą pozorną jest inny, najczęściej symetrycznie odwrócony układ jakichś elementów, zmianą istotną - asymetryczny postęp w czasie. Pierwsza para bohaterów dojrzewa w zwątpieniu, druga-ulega regresowi fizycznemu. Pierwsza jest coraz bliższa samobójstwa, druga - coraz bliższa ostatecznego upadku.
Symbole i znaczenia
Wizja ma charakter paraboliczny. Kamień i drzewo, dzień i noc, czekanie i wędrowanie, obie pary bohaterów i każdy z nich z osobna nie wyczerpują się w swych dosłownych znaczeniach. Wszystkie te elementy mają wartość symboliczną.
Scena przedstawiająca pustkowie z biegnącą przez nie drogą, przy której leży kamień i stoi drzewo, jest skrótowym obrazem globu ziemskiego. Kamień - to przyroda nieorganiczna, drzewo - organiczna, droga zaś, jako ślad obecności człowieka - przyroda swoiście ludzka, czyli kultura.
Tkwiące i przemieszczające się w tej przestrzeni ludzkie postaci symbolizują właśnie ową trzecią, obok nieożywionej i ożywionej, formę przyrody - przyrodę „myślącą”, „świadomą”, czyli istotę ludzką, która zamieszkuje Ziemię.
Dwie pary bohaterów obrazują dwa podstawowe oblicza Człowieka: jego oblicze jako gatunku i jego oblicze jako jednostki. Estragon i Vladimir są wizerunkiem Człowieka Historycznego; Pozzo i Lucky - Człowieka Poszczególnego. Każda zaś z postaci odzwierciedla jedną z dwóch podstawowych cech każdego oblicza.
Estragon wyobraża biologiczną naturę gatunku ludzkiego, jego zakorzenienie w świecie roślinnym i zwierzęcym, jego przynależność do powszechnego, ślepego ruchu przyrody. Vladimir z kolei obrazuje to, co w ludzkości ponad- czy pozabiologiczne, a więc jej dyspozycję metafizyczną, jej dążność do wyrwania się z więzów natury, jej aspiracje stworzenia odrębnej, czysto ludzkiej jakości.
Pozzo jest wizerunkiem cielesności człowieka, jego bytu materialnego; Lucky wyobraża jego duchowość, to wszystko, co nie daje się opisać czy wyrazić w kategoriach materialnych.
Relacje między bohaterami i między parami bohaterów obrazują sposób, w jaki dwie natury Człowieka (fizyczna i metafizyczna, cielesna i duchowa) oraz dwa jego oblicza (gatunkowe i jednostkowe) współistnieją ze sobą i zależą od siebie, w jaki sposób ścierają się ze sobą i wzajemnie na siebie wpływają.
Każdy dzień wreszcie to symbol czasu jednego ludzkiego życia, jakby jednego pokolenia w dziejach ludzkości.
Beckettowska filozofia człowieka
Przy takim rozpoznaniu znaczeń głównych elementów świata przedstawionego Beckettowską filozofię człowieka streścić można następująco:
Ludzkość należy do świata bezrefleksyjnej przyrody, włączona jest w powszechny ruch kosmosu. Pod pewnym względem różni się ona jednak od innych form bytu. Różnica polega na szczególnym w przyrodzie wyobcowaniu: o ile wszelkie inne formy bytu zdają się być w zgodzie ze swoim statusem, o tyle Ludzkość - ze swoim - nie jest pogodzona, odnajdując się w świecie jako coś niepełnego, oderwanego od czegoś, obcego; o ile wszelkie inne formy bytu są „na swoim miejscu”, „u siebie”, o tyle Ludzkość ma poczucie, iż znajduje się „gdzieś indziej”, nie „u siebie”, lecz jakby na wygnaniu, i że na wygnaniu tym pozostaje całkowicie sama. Wyraża się to w jej tęsknocie za kimś innym, w jej potrzebie metafizycznego towarzystwa.
Niezaspokojona potrzeba partnera prowadzi do wewnętrznego rozdwojenia. Ludzkość, nie mając z kim obcować, a nie mogąc znieść samotności, zaczyna traktować samą siebie jako kogoś innego i z samą sobą obcuje jako z kimś innym. Jest to możliwe dzięki dyspozycji mowy, którą posiada. Mowa bowiem, w istocie swej zakładająca mówiącego i słuchającego (nadawcę i odbiorcę), stwarza iluzję pożądanego bycia w towarzystwie i neguje lub przynajmniej uśmierza poczucie samotności. Ludzkość zaczyna więc mówić do siebie i w ten sposób staje się wewnętrznie rozdwojona, „podwójna”. Tak właśnie rozdzieliła się na Estragona i Vladimira, a raczej tak Vladimir wydzielił się z Estragona. Niegdyś przecież nie stanowili pary, lecz zaledwie jej zarodek: „za dawnych, dobrych czasów”, jak powiada Estragon, byli odwróceni do siebie tyłem, pozostawali względem siebie „plecy w plecy”, a więc „nie byli rozmową”.
Odkąd Ludzkość przemówiła do siebie i zaczęła ze sobą rozmawiać, proces wewnętrznego rozdwojenia uległ przyspieszeniu i pogłębieniu. Jeden z pozornych rozmówców zaczął się osobliwie specjalizować. Stał się Inteligencją, Intelektem, Rozumem. Jako taki zaś szybko odkrył złudność dotychczasowego rozwiązania. Wewnętrzne rozdwojenie, dialog z samym sobą jako z kimś innym przestały wystarczać. Kwestia dotkliwej samotności znów stała się aktualna. Na tym etapie jednak nie można już było powtórzyć poprzedniego („naiwnego”) chwytu, aby ten problem rozwiązać. Obecnie należało wynaleźć coś innego. Tym czymś okazała się idea istoty prawdziwie innej, idea niepozornego partnera. Ludzkość założyła mianowicie, lub też przyjęła i uwierzyła, że poza nią istnieje ktoś jeszcze, że absolutna samotność to po prostu niepodobieństwo. „Samo założenie jednak było niewystarczające, należało jeszcze jakoś je uwierzytelnić, należało więc zrobić coś takiego, aby idea stała się rzeczywistością, aby „Słowo stało się Ciałem”. Tym czymś okazała się z kolei idea czekania. Ludzkość, aby przekonać samą siebie, że poza nią ktoś jeszcze istnieje, postanowiła na tego kogoś świadomie i metodycznie czekać. Był to drugi po wynalezieniu mowy i jeszcze istotniejszy zwrot w historii świata. Świadome i metodyczne czekanie bowiem oznaczało zatrzymanie się w jakimś miejscu, to zaś tożsame było z wyrwaniem się z powszechnego i ślepego ruchu przyrody. Ludzkość zatrzymawszy się, „aby czekać”, stanęła jakby wpośród przetaczającej się rzeki świata i zaczęła opierać się jej nurtowi. Była to, rzeczywiście, nowa jakość - wstąpienie na drogę kultury.
Wewnętrzne rozdwojenie się Ludzkości, a następnie wstąpienie przez nią na drogę kultury oznaczało istotną przemianę Człowieka Poszczególnego. Jednostka ludzka, po pierwsze, również uległa rozdwojeniu zgodnie z zasadą dziedziczenia cech gatunku, a po drugie, uzyskała partnera i swoistego opiekuna w postaci nawarstwiającej się ludzkiej kultury. By pozostać w pobliżu metaforyki Godota, można to również określić tak, że jednostka ludzka otrzymała służącego w postaci rozbudowanej sfery duchowej oraz możność spotkania z trwającym na posterunku własnym gatunkiem. Dotychczas Człowiek Poszczególny, podobnie jak wszelkie inne formy bytu, zaledwie samotnie przemijał, dotychczas jego kondycja sprowadzała się do niemego i samotnego ruchu od narodzin do śmierci. Odkąd Ludzkość rozdwoiła się wewnętrznie i zatrzymała w rzece świata, Człowiek Poszczególny uzyskał pomoc w postaci wyższego uduchowienia oraz towarzystwo - Człowieka Historycznego. Jednakże każda jednostka ludzka, przychodząc na świat, wciąż jeszcze jest czymś pierwotnym, wciąż jeszcze znajduje się jakby w zerowym punkcie rozwoju. Dlatego też o niczym nie wie, dlatego też wszystkiego za każdym razem musi się uczyć od początku. Tak właśnie Pozzo, ilekroć przybywa na miejsce, nigdy nie pamięta, by kiedyś już tu był. Bo, rzeczywiście, nie było go tu. Owszem, był, ale jako ktoś inny - taki sam, ale nie ten konkretnie.
Elementy, jakie wyodrębniły się wskutek wewnętrznego rozdwojenia się zarówno Ludzkości, jak i Człowieka Poszczególnego, charakteryzują się sprzecznymi cechami. Oto Duch czy Rozum Ludzkości (choć wszelkie tego typu pojęcia nie są właściwe, bo w istocie nie wiadomo, co to takiego), a więc ów pierwiastek, który spowodował i zapoczątkował wielką przemianę Człowieka wynajdując mowę, a następnie ideę czekania na kogoś, otóż ów wielki reformator i prawodawca w człowieku jest jednocześnie kimś powierzchownym i dogmatycznym, kimś nie dorastającym do swej roli i misji, kimś nie przekonującym i nie budzącym głębszego zaufania. To zaś z kolei, co w Ludzkości pierwotne, co łączy ją ze światem bezrefleksyjnej przyrody, a więc ów pierwiastek opierający się ludzkiemu formowaniu i wciąż ześlizgujący się w otchłań przedwiecznego chaosu, otóż ów wielki konserwatysta i niepoprawny uczeń w Człowieku jest jednocześnie dziwnie przebiegły i wrażliwy, obdarzony intuicją i czuciem, ma naturę poety: „Byłem nim” (tj. właśnie poetą)-powiada o sobie Estragon, a w innym miejscu przedstawia się jako Catullus.
Ciało Człowieka Poszczególnego jest trywialne, prymitywne, brutalne, mimo to jednak ono właśnie pełni rolę pana i dowódcy w Człowieku. Duchowość jednostki, choć subtelna, wyrafinowana i wyrywająca się ku wyżynom abstrakcji, trzymana jest przez ciało na uwięzi i zmuszona do usługiwania w najbanalniejszych potrzebach. Duchowość jednostki, zamiast oddać się kontemplacji i ściganiu absolutu, zamiast dociekać istoty piękna i tworzyć je, do których to czynności wydaje się aspirować, musi poświęcać większość swej energii na wspomaganie i podpieranie bezmyślnego ciała, które - zdane na siebie - wystawione byłoby na tysiące zagrożeń i mogłoby bardzo ucierpieć. Ciało jednak, zamiast być wdzięczne duchowości za opiekę i przynajmniej w jakimś stopniu odciążyć ją, aby mogła zająć się swoją dziedziną, przeciwnie - znęca się nad nią i „zajeżdża” ją do granic wytrzymałości. Wskutek tego jest ona umęczona i w wolnych chwilach nie ma już siły na żadną aktywność: gdy tylko ma okazję, usypia.
Niesprawiedliwość ta ma jednak swoje wyrównanie - i to dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, ciało, choć włada, panuje i rozkazuje, choć pyszni się i rozgłasza wokół swój tryumf, w głębi przeżarte jest strachem i rozpaczą. Pieśń ciała to pieśń o zmierzchu, czyli nieuchronnym końcu, i o krótkości danego czasu, o tym, że „światło świeci przez chwilę”. Duchowość tymczasem, choć zniewolona i gnębiona, jest w istocie szczęśliwsza (jedno znaczenie imienia Lucky'ego), bo ma bliższy kontakt z pożądanym światłem, bo sama jest pewnym światłem (drugie znaczenie). Ekspresję duchowości stanowi sztuka (symbolizowana przez taniec) i filozofia (symbolizowana przez głośne myślenie). Treści wyrażone w tych formach, jakkolwiek bywają smutne („taniec sieci”, czyli spętania, braku swobody) lub nawet przygnębiające („powietrze i ziemia, są dla kamieni”, czyli nie dla ludzi), nigdy nie mają tak skrajnie beznadziejnego (nihilistycznego) charakteru jak krótka pieśń ciała.
Druga forma wyrównania niesprawiedliwości, jakiej doznaje duchowość od rozbestwionego ciała, to zdolność pozostawienia śladu. Otóż ciało może pozostawić po sobie coś nader ulotnego (symbolizuje to dym z fajki) i resztki w postaci szkieletu (symbolizują to kości kurczaka). Tymczasem duchowość pozostawia po sobie coś trwalszego (symbolizuje to kapelusz), coś, co - zostawione - zostaje następnie przejęte i przyswojone przez Ludzkość, czyli coś, co ma szansę osiągnąć dłuższy żywot przynajmniej w kulturze. Ponadto cierpienie zadane przez duchowość (kopniak) ulega w pamięci powiększeniu („a tak, skopano mnie”), natomiast dobrodziejstwo wyświadczone przez ciało (kości) ulega w pamięci pomniejszeniu („ości raczej”).
Te wewnętrzne sprzeczności czy przeciwieństwa cech i ról wyodrębnionych elementów zbieżne są z opozycją zbawienia i potępienia. I w każdym wypadku zachowana jest proporcja pół na pół. Rozum Ludzkości jako wynalazca mowy i czekania jest „zbawiony”, natomiast jako rezoner i doktryner - „potępiony”. Czucie Ludzkości jako lenistwo i gnuśność jest „potępione”, natomiast jako prosta, naturalna wrażliwość - „zbawione” (chmurkę w zenicie, która symbolizuje przyjętą ofiarę Abla, dostrzega Estragon; Vladimir nie widzi w niej niczego nadzwyczajnego). Ciało Człowieka jako siła dominująca, korzystająca z wszelkich dostępnych jej rozkoszy, jest „zbawione”, natomiast jako przemijające w cierpieniu i bez śladu zepsucie - „potępione”. Wreszcie, duchowość Człowieka jako zniewolony i udręczony służący jest „potępiona”, natomiast jako wyzwolony i oświecony wewnętrznie oraz zdolny przedłużyć swój byt artysta i myśliciel - „zbawiona”.
Ludzkość i Człowiek Poszczególny podlegają przy tym ewolucji. Ewolucja ta jednak nie ma charakteru postępu, lecz regresu. Ludzkość trawią postępujące wątpliwości. Człowiek Poszczególny zmienia się na niekorzyść, staje się coraz większym kaleką. O regresie tym - i o jego paradoksie - mówi się wprost w monologu Lucky'ego: „człowiek... mimo postępu w zaopatrzeniu i w likwidacji odpadów... marnieje i usycha... mimo rozwoju kultury fizycznej i uprawiania sportów... maleje... i kurczy się”. Regres Ludzkości i regres jednostki są ze sobą ściśle związane. Upadająca Ludzkość wpływa ujemnie na jednostkę, ta zaś z kolei, upadając - już w sensie dosłownym - pociąga za sobą Ludzkość. Ludzkość co prawda potrafi jeszcze sama wydźwignąć się z upadku, a następnie podnieść upadłą jednostkę, niemniej przychodzi to jej już z największym trudem, a przy tym za sprawą... cudu - zbawiennego pojawienia się „chmurki w zenicie”. Ludzkość coraz bliższa jest samozagłady („jutro się powiesimy”), Jednostka - coraz bliższa ostatecznego upadku („poczekamy, aż sami będziemy mogli się podnieść”).
Zarysowaną powyżej Beckettowską antropologię można sprowadzić do następującego podsumowania:
Istotą Człowieka jest nieprzezwyciężalne poczucie samotności, skądkolwiek się ono bierze i cokolwiek się za nim kryje. Poczucie samotności jest nieznośne i domaga się uśmierzenia. Uśmierzenie możliwe jest dzięki mowie. Mowa prowadzi do powstania idei Drugiej Istoty i do uwiarygodnienia jej przez takie zachowania, jakby istniała ona naprawdę. Zachowania te, choć oparte na fikcji, same fikcją nie są. Są rzeczywistością przekształcającą Człowieka. Przekształcenie to jednak nie jest procesem nieskończonym, lecz ma raczej charakter kolisty: po pewnym czasie, wyczerpawszy moc iluzji, Człowiek wraca do punktu wyjścia, czyli do doświadczenia samotności, i wtedy wszystko zaczyna się od nowa. Kolistość samo-przemiany Człowieka przejawia się zarówno w obrębie poszczególnych etapów jednego cyklu, jak i w obrębie cyklu całego. Cykl cały to ogólny czas dany Człowiekowi, poszczególne etapy cyklu to ery, epoki, pokolenia, poszczególne ludzkie żywoty. W punkcie zerowym koła rozgrywa się misterium rozczarowania i nadziei, zwątpienia i wiary.
A zatem Człowiek - niczym rozprzestrzeniający się, a następnie kurczący do punktu wszechświat - to otacza się chmurą iluzji i nadziei, którą zasłania pustkę i tłumi doświadczenie samotności, to znów stoi w bezkresie sam - z cierniem nieznośnego wyobcowania w sercu. Chmura, będąc ułudą, jest rzeczywistością, samotność w bezkresie, nie będąc ułudą, jest nicością. Prawda zaś to jedno i drugie, a więc i złudna rzeczywistość, i niezłudna nicość - tak jak prawdą jest życie i prawdą jest śmierć, choć wydawałoby się, że te dwie prawdy są nie do pogodzenia, że wzajemnie się wykluczają; tak jak „prawdą jest, że się płynie, i prawdą jest, że się tonie”, jak stwierdził Beckett w rozmowie z Tonym Driverem.
A jaki w tym wszystkim sens nadrzędny? W każdym razie niepojęty dla Człowieka.
Narodziny spektaklu
Od ukończenia dramatu do pierwszej jego inscenizacji upłynęły prawie cztery lata. Przez ten czas sztuka była niezliczoną ilość razy przepisywana na maszynie, przedstawiana dyrektorom teatrów i... odrzucana - bądź jako całkowicie chybiona, bądź jako, owszem, interesująca, lecz nazbyt wyrafinowana i trudna. Sprawa zaczęła przybierać inny obrót dopiero z chwilą, gdy na horyzoncie pojawił się zaprzyjaźniony z Artaudem i ceniony przezeń Roger Blin, reżyser, który przeczytawszy sztukę, zafascynował się nią i zapalił do jej wystawienia, choć zupełnie jej nie rozumiał, do czego się zresztą otwarcie przyznawał. Był to jednak dopiero początek długiej i wyboistej drogi. Poszukiwania teatru i producenta, który sfinansowałby przedsięwzięcie, okazały się bardzo uciążliwe i długo bezowocne. Impas trwał do początku 1952 roku, kiedy to na inscenizację sztuki Ministerstwo Kultury wyasygnowało kwotę 750 000 starych franków (około 400 dolarów). Była to suma niewielka, niemniej pozwalała w ogóle ruszyć z miejsca.
Twórcom poszukującym sceny wyszedł naprzeciw Jean-Marie Serreau. Swego czasu, otwierając małą salkę Theatre de Babylone, proponował on Blinowi wystawienie jakiejś groteski o politycznym podtekście. Godot podtekstu politycznego nie miał, był jednak „przynajmniej” groteskowy. W ten sposób 2 listopada 1952 roku doszło do podpisania kontraktu.
Teatrzyk de Babylone - to było właściwie tylko pewne wnętrze, i to przerobione ze sklepu. Poza dwustu trzydziestoma składanymi krzesłami i niewielkim podestem nie miał dosłownie żadnego wyposażenia. W tych warunkach nieocenionym człowiekiem stał się Sergio Gerstein, zaprzyjaźniony z Blinem scenograf, który zgodził się wykonać wszystko za darmo - własnym sumptem. Zdobył kostiumy, rekwizyty i inne potrzebne materiały. Scena pokryta została czymś w rodzaju piankowej gumy (znalezionej na ulicy), drzewko zaś wykonano z drutu od wieszaków i czarnego papieru. Nie lada problemem okazało się oświetlenie. Theatre de Babylone nie posiadał bowiem również reflektorów, nie mówiąc już o opornicy pozwalającej regulować natężenia światła. A więc i reflektory zostały wykonane domowym sposobem - z puszek po oleju.
Przedstawienie formalnie reżyserował Blin. Beckett jednak przychodził codziennie na próby - w charakterze konsultanta i superarbitra. Osobowości dwóch twórców różniły się zasadniczo. Blin był typem intuicjonisty, artysty działającego instynktownie i spontanicznie; Becketta natomiast cechowała rzeczowość, skrupulatność, poniekąd pedanteria; obca mu była improwizacja; przygotowywał się do wszystkiego i miał szczegółowe plany. Jednocześnie obaj byli delikatni i skromni. Wszystkie te czynniki powodowały nieraz sytuację błędnego koła: Blin ustawiał sceny, Beckett delikatnie i przepraszająco wyrażał dezaprobatę, wówczas Blin, gotów zmienić dane rozwiązanie, prosił o wytłumaczenie błędu (znaczyło to w istocie interpretację fragmentu); na to z kolei Beckett bezradnie rozkładał ręce i ograniczał się jedynie do wskazówek formalnych, które Blina, oczywiście, zadowolić nie mogły.
Wreszcie, po wielu - humorystycznych nierzadko - perypetiach z aktorami, doszło do premiery. Odbyła się ona 5 stycznia 1953 roku. Choć było to wydarzenie, na które czterdziestosiedmioletni podówczas autor w pewnym sensie czekał od wielu lat, na premierowym spektaklu nie zjawił się jednak - zapoczątkowując tym zwyczaj nieprzychodzenia na premiery własnych sztuk (nawet gdy sam je reżyserował). Na przedstawienie poszła żona pisarza, Suzanne, która zdała mu z wszystkiego relację.
Wiadomości były pomyślne. Na spektakl przyszło nadspodziewanie dużo ludzi - mimo że przedstawienia prawie nie reklamowano. Widzowie siedzieli w niewygodnych warunkach, ścieśnieni i w zaduchu. Słaba była również widoczność, i to zarówno z powodu złej architektury wnętrza, jak i fatalnego oświetlenia. Mimo to spektakl śledzono w ogromnym skupieniu i napięciu. Wychodzono zaś z teatru z poczuciem, iż oto w dramaturgii współczesnej powstało coś ważnego, że Godot jest wydarzeniem szczególnym. Podobne opinie pojawiły się wkrótce w recenzjach. Cokolwiek znaczy ta sztuka - powtarzał się pogląd -jedno jest pewne: Beckett to twórca niezwykły, odnowiciel języka teatru, ktoś, kto daje świadectwo epoce i tworzy nową formę.
Jednym z niewielu rękopisów, z którymi pisarz do końca życia się nie rozstał, był rękopis Godota. Choć nie uważał tej sztuki za swoją najlepszą (za taką uważał Końcówkę), miał jednak do niej stosunek szczególny - jako do dzieła, które zasadniczo odmieniło jego los, które raz na zawsze oddaliło od niego kłopoty materialne i uczyniło go znanym.
W dwadzieścia dwa lata od prapremiery w Paryżu Beckett sam wyreżyserował Godota - w Schiller-Theater w Berlinie Zachodnim, po niemiecku. Inscenizacja autorska zawsze jest godna uwagi. W przypadku Becketta budzi ona jednak uwagę szczególną. Chodzi o to, że przy wspomnianej już niechęci czy niemożności wypowiadania się pisarza na temat własnych dzieł stanowi ona jedyną formę autokomentarza.
Na dokumentację przedsięwzięcia składają się następujące materiały: 1) notatnik reżyserski Becketta, zawierający przygotowany zawczasu szczegółowy plan spektaklu oraz uwagi zapisywane już w trakcie pracy; 2) dziennik prób prowadzony przez asystenta (Waltera Asmusa), opisujący ustawianie i ewolucję kolejnych scen oraz cytujący co ciekawsze wypowiedzi reżysera; 3) wybór fotografii, zarówno z prób, jak i gotowego już spektaklu. Poza tym spektakl jest zarejestrowany na taśmie wideo.
Premiera inscenizacji odbyła się 8 marca 1975 roku. Od tego czasu na różnych scenach świata i w różnych językach została ona powtórzona około dziesięciu razy w reżyserii Waltera Asmusa, asystenta Becketta z Schiller-Theater. W 1984 roku do realizacji w języku angielskim, przygotowanej w Stanach Zjednoczonych, a wykończonej i zaprezentowanej po raz pierwszy w Londynie, Beckett wprowadził nieznaczne zmiany.
Czekając na Godota
Utwór napisany po francusku w r. 1948 pt. En attendant Godot i przełożony przez autora na angielski pt. Waiting for Godot.
Po raz pierwszy opublikowany: po francusku w r. 1952 we Francji, po angielsku - w r. 1954 w Stanach Zjednoczonych.
Po raz pierwszy wykonany po francusku 5 stycznia 1953 r. w Theatre de Babylone w Paryżu. Dwukrotnie realizowany przez autora: w r. 1975 w języku niemieckim w Schiller-Theater w Berlinie i w r. 1984 w języku angielskim w San Quentin Drama Workshop w Londynie.
Osoby
Estragon
Vladimir
Lucky
Pozzo
Chłopiec
Akt pierwszy
Droga wiejska. Drzewo.
Wieczór.
Estragon, siedząc na niskim, kamieniu usiłuje zdjąć sobie but. Ściąga go obiema rękami, postękując. Wyczerpany daje za wygraną, zdyszany odpoczywa chwilę, zaczyna próbować na nowo. To samo. Wchodzi Vladimir
ESTRAGON (dając za wygraną): Nic się nie da zrobić.
Vladimir (zbliżając się sztywnym, drobnym kroczkiem, na szeroko rozstawionych nogach): Zaczynam się skłaniać ku temu. (Przystaje) długo zwalczałem tę myśl, mówiąc sobie: Spokojnie, Vladimir, spokojnie, wszystkiego jeszcze nie spróbowałeś. I walczyłem dalej. (Zamyśla się, rozpamiętuje tę walkę. Do Estragona) Więc znowu jesteś.
ESTRAGON: Myślisz?
Vladimir: Miło znów cię zobaczyć. A myślałem już, że odszedłeś na zawsze.
ESTRAGON: Ja też.
Vladimir: A więc nareszcie znów razem! Trzeba by uczcić to jakoś. Tylko jak? (Zastanawia się) Wstań, niech cię uściskam. Wyciąga rękę do Estragona.
Vladimir (dotknięty, chłodno): Można wiedzieć, gdzie jaśniepan spędził noc?
ESTRAGON: W rowie. Vladimir (zachwycony): W rowie! Gdzie?
ESTRAGON (nie wykonując żadnego gestu): Tam.
Vladimir: I nie pobili cię?
ESTRAGON: Pobili? Oczywiście, że mnie pobili. Vladimir: Ci co zawsze?
ESTRAGON: Ci co zawsze? Nie wiem. (Cisza)
Vladimir: Gdy myślę tak o tym... od lat... zastanawiam się... co by się z tobą stało... gdyby nie ja... (Stanowczo) Byłbyś niewątpliwie już tylko kupką kości.
ESTRAGON (dotknięty do żywego): No i co z tego?
Vladimir (smętnie): Na jednego człowieka to za wiele. (Pauza. Z ożywieniem) Z drugiej strony, mówię sobie, dlaczego akurat teraz upadać na duchu. Trzeba było o tym pomyśleć z milion lat temu, przed tysiąc dziewięćsetnym.
ESTRAGON: Och, przestań wreszcie. Lepiej pomóż mi zdjąć to świństwo.
Vladimir: Trzymając się za ręce, jako jedni z pierwszych, skoczylibyśmy z wieży Eiffla. Liczono się wtedy z nami. Teraz jest już za późno. Nie wpuszczono by nas nawet na górę. (Estragon mocuje się z butem) Co tam robisz?
ESTRAGON: Zdejmuję but. Nie zdarzyło ci się to nigdy?
Vladimir: Buty trzeba zdejmować codziennie. Tyle razy ci mówiłem!
Dlaczego mnie nie słuchasz?
ESTRAGON (słabiutko): Pomóż mi! Vladimir: Boli cię?
ESTRAGON: Czy mnie boli! On się pyta, czy mnie boli!
Vladimir (ze złością): Zawsze tylko ty cierpisz! Ja się nie liczę. Chciałbym ciebie zobaczyć na moim miejscu, co wtedy byś powiedział.
ESTRAGON: A co, boli cię?
Vladimir: Czy mnie boli! On się pyta, czy mnie boli!
ESTRAGON (wskazując palcem): Ale to jeszcze nie powód, żeby mieć guzik odpięty.
Vladimir (pochylając się): Fakt. (Zapina się) Do drobiazgów należy przywiązywać wagę w każdej sytuacji.
ESTRAGON: Jak mam do ciebie mówić, zawsze zwlekasz do ostatniej chwili.
Vladimir (w zamyśleniu): Ostatnia chwila... (Szuka czegoś w pamięci) Zwłoka w nadziei ból czemuś zadaje. Kto to powiedział?
ESTRAGON: Pomożesz mi czy nie?
Vladimir: Czasem wydaje mi się, że mimo wszystko nadejdzie. Nie bardzo się wtedy czuję. (Zdejmuje kapelusz, zagląda do środka, maca tam ręką, potrząsa nim, wkłada z powrotem) Jak by to powiedzieć? Lżej mi, a jednocześnie... (Szuka słowa) ogarnia mnie przerażenie. (Z naciskiem) PRZE-RA-ŻENIE. (Znów zdejmuje kapelusz i zagląda do środka) Dziwne. (Uderza w denko kapelusza, jakby chciał coś z niego wytrząsnąć, znów zagląda do środka, wkłada z powrotem) Nic się nie da zrobić. (Estragonowi z największym trudem udaje się ściągnąć but. Zagląda do środka, maca tam ręką, odwraca but podeszwą do góry, potrząsa nim, spogląda na ziemię, czy nic nie wypadło, nic nie znajduje, znów wkłada rękę do środka, patrzy przed siebie nieprzytomnie) No i co?
ESTRAGON: Nic.
Vladimir: Pokaż.
ESTRAGON: Nie ma co pokazywać.
Vladimir: Spróbuj z powrotem go włożyć.
Vladimir: Oto właśnie cały człowiek: winę nogi zwala na but. (Znów zdejmuje kapelusz, zagląda do środka, maca tam ręką, potrząsa nim, uderza w denko, dmucha do środka, wkłada z powrotem) To się staje nieznośne. (Cisza). Vladimir pogrąża się w myślach. Estragon porusza palcami u stóp, chłodząc je w ten sposób) Jeden z łotrów został zbawiony. (Pauza) Przyzwoity procent. (Pauza) Gogo.
ESTRAGON: Co?
Vladimir: Może by zacząć żałować?
ESTRAGON: Żałować? Czego?
Vladimir: No... (Zastanawia się) Warto się wdawać w szczegóły?
ESTRAGON: Żeśmy się urodzili?
Vladimir wybucha głośnym śmiechem, który tłumi natychmiast, chwytając się za podbrzusze i wykrzywiając twarz
Vladimir: Nawet na śmiech nie można już sobie pozwolić.
ESTRAGON: Brakuje tego, okropnie.
Vladimir: Najwyżej na uśmiech. (Uśmiecha się nagle szeroko, utrzymuje ten uśmiech przez chwilę, po czym przestaje się uśmiechać) To nie to samo. Nic się nie da zrobić. (Pauza) Gogo.
ESTRAGON (rozdrażniony): Co znowu?
Vladimir: Czytałeś Biblię?
ESTRAGON: Biblię... (Zastanawia się) Chyba przeglądałem.
Vladimir (zdziwiony): W bezbożnej szkole?
ESTRAGON: Nie wiem, czy była bezbożna, czy nie.
Vladimir: Coś ci się pomieszało. Pamiętasz Ewangelie?
ESTRAGON: Pamiętam mapki Ziemi Świętej. Były kolorowe. Bardzo ładne. Morze Martwe było bladoniebieskie. Od samego patrzenia chciało się pić. Pojedziemy tam, mówiłem sobie, pojedziemy tam na nasz miodowy miesiąc. Będziemy pływać. Będziemy szczęśliwi.
Vladimir: Powinieneś był zostać poetą.
ESTRAGON: Byłem nim. (Wskazując na swoje łachmany) Nie widać tego? (Cisza)
Vladimir: O czym to ja mówiłem?... Jak twoja noga?
ESTRAGON: Puchnie.
Vladimir: Aha, o dwóch łotrach. Pamiętasz tę historię?
ESTRAGON: Nie.
Vladimir: Opowiedzieć ci?
ESTRAGON: Nie.
Vladimir: Czas zejdzie. (Pauza) Chodzi o tych dwóch łotrów ukrzyżowanych razem ze Zbawicielem. Jeden z nich...
ESTRAGON: Z czym?
Vladimir: Ze Zbawicielem. Dwaj złoczyńcy. Jeden z nich został podobno zbawiony, a drugi ... (Szuka przeciwieństwa) potępiony.
ESTRAGON: Zbawiony od czego?
Vladimir: Od piekła.
ESTRAGON: Idę. Nie rusza się.
Vladimir: Dlaczego jednak... (Pauza) spośród czterech Ewangelistów... mam nadzieję, że cię nie nudzę?
ESTRAGON: Nie, słucham.
Vladimir: Dlaczego jednak spośród czterech Ewangelistów tylko jeden o tym wspomina? Przecież byli tam wszyscy czterej - tam albo gdzieś w pobliżu. A o zbawionym łotrze mówi tylko jeden. (Pauza) Odbiłbyś czasem piłeczkę, Gogo.
ESTRAGON (z przesadnym entuzjazmem): Doprawdy, to pasjonujące!
Vladimir: Z czterech - jeden. Z trzech pozostałych dwóch w ogóle nie wspomina o łotrach, a trzeci mówi, że obaj mu wymyślali.
ESTRAGON: Komu?
Vladimir: Co?
ESTRAGON: Nic nie rozumiem... (Pauza) Komu wymyślali?
Vladimir: Zbawicielowi.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Bo zbawić ich nie chciał.
ESTRAGON: Od piekła?
Vladimir: Kretyn! Od śmierci.
ESTRAGON: Zdawało mi się, że mówiłeś o piekle.
Vladimir: Od śmierci, od śmierci.
ESTRAGON: No i co z tego?
Vladimir: To, że dwaj zostali pewnie potępieni.
ESTRAGON: No i co z tego?
Vladimir: Ale jeden z czterech mówi, że jeden z dwóch został zbawiony.
ESTRAGON: No więc o co chodzi? Po prostu nie zgadzają się ze sobą i tyle.
Vladimir: Ale byli tam wszyscy czterej. A o zbawionym łotrze
mówi tylko jeden. Więc dlaczego akurat jemu wierzyć?
ESTRAGON: A kto mu wierzy?
Vladimir: Jak to kto? Wszyscy! Znana jest tylko ta wersja.
ESTRAGON: Ludzie to barany.
Wstaje z trudem, idzie utykając ku lewej kulisie, przystaje, wypatruje czegoś w oddali, przysłaniając sobie oczy ręką, odwraca się, idzie ku prawej, wypatruje czegoś w oddali. Vladimir przygląda mu się, następnie podchodzi do buta, podnosi go, zagląda do środka, rzuca go natychmiast.
Vladimir: Fu!
Spluwa. Estragon wraca na środek, staje tyłem do widowni, patrzy w głąb
ESTRAGON: Całkiem miłe miejsce. (Odwraca się, idzie na przód sceny, przystaje zwrócony przodem do widowni) Piękne widoki. (Odwraca się w stronę Vladimira) Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON (beznadziejnie): A, racja. (Pauza) Jesteś pewien, że to tu?
Vladimir: Co?
ESTRAGON: Mieliśmy czekać.
Vladimir: Powiedział, że przy drzewie. (Patrzą na drzewo) Widzisz jakieś inne?
ESTRAGON: Co to może być?
Vladimir: Czy ja wiem. Wierzba.
ESTRAGON: A liście?
Vladimir: Widać uschła.
ESTRAGON: Już nie płacze.
Vladimir: Albo to nie pora.
ESTRAGON: Wygląda raczej na krzak.
Vladimir: Krzew.
ESTRAGON: Krzak.
Vladimir: Krzew... (Spostrzegłszy się naraz) Ty podejrzewasz... że pomyliliśmy miejsce?
ESTRAGON: Miał tu być.
Vladimir: Nie powiedział, że przyjdzie na pewno.
ESTRAGON: A jeśli nie przyjdzie?
Vladimir: To jutro znowu przyjdziemy.
ESTRAGON: A potem pojutrze.
Vladimir: Możliwe.
ESTRAGON: I tak w kółko.
Vladimir: Znaczy...
ESTRAGON: Aż przyjdzie.
Vladimir: Bezlitosny jesteś.
ESTRAGON: Przyszliśmy tu już wczoraj.
Vladimir: Skąd! Coś ci się pomyliło.
ESTRAGON: A co robiliśmy wczoraj?
Vladimir: Co robiliśmy wczoraj?
ESTRAGON: No?
Vladimir: Jestem pewien, że... (Ze złością) Siać zwątpienie to ty umiesz.
ESTRAGON: Według mnie byliśmy tutaj.
Vladimir (rozglądając się dookoła): Poznajesz to miejsce?
ESTRAGON: Tego nie powiedziałem.
Vladimir: No więc?
ESTRAGON: To nie ma znaczenia.
Vladimir: Mimo wszystko jednak... to drzewo... (Odwraca się w stronę widowni) to bagno...
ESTRAGON: Jesteś pewien, że to dziś wieczór?
Vladimir: Co?
ESTRAGON: Mieliśmy czekać.
Vladimir: Powiedział, że w sobotę. (Pauza) Tak mi się wydaje.
ESTRAGON: Wydaje ci się!
Vladimir: Mam to chyba gdzieś zanotowane. (Grzebie po kieszeniach pełnych różnych szpargałów)
ESTRAGON (podchwytliwie): Ale w którą sobotę? I czy dziś jest sobota?
Czy aby nie niedziela? (Pauza) Albo poniedziałek? (Pauza) Albo piątek?
Vladimir (rozglądając się wokół błędnie, jakby data była wypisana gdzieś w przestrzeni): Nie, to niemożliwe.
ESTRAGON: Albo czwartek.
Vladimir: Co robić?
ESTRAGON: Jeżeli przyszedł wczoraj i nas nie zastał, to możesz być pewny, że dziś już nie przyjdzie. Vladimir: No ale mówiłeś, że byliśmy tu wczoraj.
ESTRAGON: Ja mogę się mylić. (Pauza) Nie mówmy przez chwilę, dobrze?
Vladimir (słabo): Dobrze. (Estragon siada na kamieniu. Vladimir chodzi nerwowo tam i z powrotem, przystając od czasu do czasu, by wypatrywać czegoś w oddali. Estragon zapada w sen. Vladimir przystaje wreszcie przed Estragonem) Gogo... (Cisza) Gogo... (Cisza) Gogo! Estragon zrywa się na równe nogi
ESTRAGON (uprzytamniając sobie potworność sytuacji): Spałem. (Z wyrzutem) Dlaczego nigdy nie dajesz mi spać?
Vladimir: Czułem się samotny.
ESTRAGON: Miałem sen.
Vladimir: Nie opowiadaj mi go!
ESTRAGON: Śniło mi się... Vladimir: NIE OPOWIADAJ MI GO! ESTRAGON (wskazując na świat wokoło): Ten ci wystarcza? (Cisza) Niemiły jesteś, Didi. Komu mam się zwierzać ze swoich koszmarów, jak nie tobie?
Vladimir: Zachowaj je dla siebie. Wiesz, że tego nie znoszę.
ESTRAGON (chłodno): Są chwile, gdy zastanawiam się, czy nie byłoby dla nas lepiej, gdybyśmy się rozstali.
Vladimir: Daleko byś nie zaszedł.
ESTRAGON: Rzeczywiście, byłoby to nader niekorzystne. (Pauza) Byłoby to nader niekorzystne, Didi, co? (Pauza) Ze względu na piękno drogi. (Pauza) I dobro podróżujących. (Pauza. Przymilnie) Co, Didi?
Vladimir: Uspokój się.
ESTRAGON (smakując): Uspokój... uspokój... (W rozmarzeniu) Anglicy mówią: „uspoookój”. To ludzie spokooojni. (Pauza) Znasz dowcip o Angliku w burdelu?
Vladimir: Znam.
ESTRAGON: No to opowiedz mi go.
Vladimir: Przestań!
ESTRAGON: Jeden Anglik, upiwszy się bardziej niż zwykle, udał się do burdelu. Bajzelmama pyta go, czy życzy sobie blondynkę, brunetkę czy rudą. No, opowiadaj dalej.
Vladimir: PRZESTAŃ! Wybiega. Estragon wstaje i podąża za nim aż na skraj sceny. Wykonuje ruchy podobne do tych, jakie wykonuje kibic zagrzewający boksera do walki. Vladimir wraca, ze spuszczoną głową mija Estragona i przechodzi przez scenę. Estragon podąża za nim kilka kroków i przystaje.
ESTRAGON (łagodnie): Chciałeś rozmawiać ze mną? (Vladimir nie odpowiada. Estragon postępuje krok naprzód) Chciałeś mi coś powiedzieć? (Cisza. Jeszcze jeden krok naprzód) Didi...
Vladimir (nie odwracając się): Nie mam ci nic do powiedzenia.
ESTRAGON (krok naprzód): Gniewasz się? (Cisza. Krok naprzód) Przepraszam. (Cisza. Krok naprzód. Kładzie rękę na ramieniu Vladimira) No, Didi. (Cisza) Podaj mi rękę. (Vladimir odwraca się do połowy) Uściskaj mnie! (Vladimir sztywnieje) Przestań się boczyć! (Vladimir mięknie. Ściskają się. Estragon cofa się) Cuchniesz czosnkiem!
Vladimir: To na nerki. (Cisza. Estragon z uwagą przygląda się drzewu) Co robimy?
ESTRAGON: Czekamy.
Vladimir: No tak, ale czekając?
ESTRAGON: Może by się powiesić? Vladimir: Hmm. Mielibyśmy erekcję.
ESTRAGON (podniecony): Mielibyśmy?
Vladimir: I całą resztę. Tam, gdzie to padnie, wyrastają mandragory. Dlatego krzyczą, gdy się je wyrywa. Nie wiedziałeś o tym?
ESTRAGON: Wieszamy się natychmiast!
Vladimir: Na gałęzi? (Podchodzą do drzewa i przyglądają mu się) Nie miałbym do niej zaufania.
ESTRAGON: Zawsze można spróbować.
Vladimir: Próbuj.
ESTRAGON: Ty pierwszy.
Vladimir: Nie-nie, ty pierwszy.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Lżejszy jesteś.
ESTRAGON: No właśnie.
Vladimir: Nie rozumiem.
ESTRAGON: To pomyśl trochę. (Vladimir myśli)
Vladimir (w końcu): Nie mam pojęcia.
ESTRAGON: No więc tak. (Zbiera myśli) Gałąź... gałąź... (Ze złością) No nie rozumiesz tego?
Vladmir: Bez ciebie ani rusz.
Estragon (z wysiłkiem): Gogo lekki - gałąź nie złamana - Gogo trup. Didi ciężki - gałąź złamana - Didi samm. (pauza) A jak... (Szuka odpowiedniego sformułowania)
Vladimir: Rzeczywiście. Nie pomyślałem o tym.
Estragon: (znalazłszy): A jak wytrzyma więcej, wytrzyma i mniej.
Vladimir: Ale czy ja jestem cięższy?
ESTRAGON: Sam powiedziałeś. Ja tam nie wiem. Szansa jest pół na pół. Albo prawie.
Vladimir: Więc co robimy-
ESTRAGON: Nic. Tak jest bezpieczniej.
Vladimir: Czekajmy, zobaczymy,
ESTRAGON: Kto?
Vladimir: Godot.
ESTRAGON: O, bardzo słusznie.
Vladimir: Musimy wpierw jasno wiedzieć, co i jak
Estragon: Z drugiej strony, może lepiej kuć żelazo, póki gorące.
Vladimir: Ciekaw jestem, co nam zaproponuje. Przyjmiemy to albo odrzucimy.
Estragon: A o cośmy go właściwie prosili?
Vladimir: Nie było cię tam?
Estragon: Nie uważałem.
Vladimir: Och... O nic konkretnego.
ESTRAGON Tak, jak w modlitwie.
Vladimir: Właśnie tak.
Estragon: Nie określona bliżej prośba
Vladimir: Dokładnie tak.
Estragon: I co on odpowiedział?
Vladimir: `Że zobaczy
Estragon:: Że niczego nie obiecuje.
Vladimir: Że musi to przemyśleć.
Estragon:: Spokojnie.
Vladimir: Pomówić z rodziną.
Estragon: Z przyjaciółmi.
Vladimir :Z agentami.
Estragon: Z korespondentami.
Vladimir: Przejrzeć papiery.
ESTRAGON: Sprawdzić konto.
Vladimir: Zanim podejmie decyzję.
ESTRAGON: Zwykła kolej rzeczy.
Vladimir: Prawda?
ESTRAGON: Chyba tak. Vladimir: Ja też tak myślę. Cisza
ESTRAGON (zaniepokojony): No dobrze, a my?
Vladimir: Co, przepraszam?
ESTRAGON: A my? Pytam.
Vladimir: Nie rozumiem.
ESTRAGON: Co z nami?
Vladimir: Co z nami?
ESTRAGON: Pomału, nie śpiesz się.
Vladimir: Co z nami? Musimy pokornie prosić.
ESTRAGON: Aż tak źle?
Vladimir: jego Ekscelencja chciałby stawiać warunki?
ESTRAGON: A co, nie mamy już praw? (Śmiech Vladimira, urwany jak poprzednio. To samo co poprzednio, tyle że bez uśmiechu)
Vladimir: Uśmiałbym się, gdyby mi było wolno.
ESTRAGON: Utraciliśmy je?
Vladimir (dobitnie): Zrzekliśmy się. (Cisza. Stoją nieruchomo z pochylonymi głowami, zwisającymi rękami i nogami ugiętymi w kolanach)
ESTRAGON (słabo): Jesteśmy poddanymi? (Pauza) Czyżbyśmy...
Vladimir (podnosząc rękę): Słyszysz? (Nasłuchują, zamarłszy w groteskowych pozach) ESTRAGON: Nic nie słyszę.
Vladimir: Ćśś! (Nasłuchują. Estragon traci równowagę i o mało się nie przewraca. Chwyta się ramienia Vladimira, który się chwieje. Nasłuchują przytuleni do siebie twarzą w twarz) Ja też nie. (Oznaki ulgi. Odprężenie. Rozdzielają się)
ESTRAGON: Napędziłeś mi strachu.
Vladimir: Myślałem, że to on.
ESTRAGON: Kto?
Vladimir: Godot.
ESTRAGON: E, tam! Wiatr w trzcinach.
Vladimir: Głowę bym dał, że słyszałem krzyki.
ESTRAGON: Po co by miał krzyczeć?
Vladimir: Na konia. (Cisza)
ESTRAGON: Idziemy.
Vladimir: Dokąd? (Pauza) Może już dziś wieczór będzie się spało u niego, w cieple, na suchym, z pełnym brzuchem, na słomie. Lepiej czekać. Co?
ESTRAGON: Ale nie przez noc. Vladimir: Dzień jeszcze. (Cisza)
ESTRAGON (gwałtowniej): Głodny jestem. Vladimir: Chcesz marchewkę?
ESTRAGON: Tylko to jest?
Vladimir: Powinienem mieć jeszcze jakieś rzepy.
ESTRAGON: To daj marchewkę. (Vladimir grzebie w kieszeniach, wyjmuje rzepę i podaje ją Estragonowi) Dziękuję. (Estragon nadgryza kawałek. Ze złością) To rzepa!
Vladimir: O przepraszam! Głowę bym dał, że to marchew. (Znów grzebie w kieszeniach, znajdując jednak tylko rzepy) Rzepy, same rzepy. (Dalej grzebie) Zjadłeś już chyba ostatnią. (Dalej grzebie) Czekaj, mam. (Wyciąga w końcu marchewkę i podaje ją Estragonowi) Proszę cię bardzo. (Estragon wyciera marchewkę rękawem i zaczyna ją jeść) Rzepa. (Estragon oddaje Vladimirowi rzepę) Zostaw sobie kawałek na potem, nie ma już więcej.
ESTRAGON (przeżuwając): Pytałem cię o coś.
Vladimir: O!
ESTRAGON: Odpowiedziałeś mi?
Vladimir: Jak marchewka?
ESTRAGON: Słodziutka.
Vladimir: No widzisz! (Pauza) Więc co tam chciałeś wiedzieć?
ESTRAGON: Właśnie nie pamiętam. (Przeżuwa) I to mnie dręczy. (Przygląda się marchewce z upodobaniem, obracają w palcach) Pyszna! (W zadumie ssie jej koniec) O, już wiem. (Odgryza kawałek)
Vladimir: No?
ESTRAGON (z pełnymi ustami, tępo): Czy jesteśmy poddanymi?
Vladimir: Nie rozumiem, co mówisz.
ESTRAGON (przeżuwając i przełykając): Pytam, czy jesteśmy poddanymi,
Vladimir: Poddanymi?
ESTRAGON: Pod-danymi.
Vladimir: Co przez to rozumiesz?
ESTRAGON: Nie wiesz, co to są poddani?
Vladimir: Poddani komu? Czyimi poddanymi?
ESTRAGON: No tego twojego tam.
Vladimir: Godota? Poddanymi Godota? Co ci przyszło do głowy! Skąd! (Pauza) Na razie nie. ESTRAGON: On się nazywa Godot?
Vladimir: Tak mi się wydaje.
ESTRAGON: Hmm. (Podnosi resztkę marchewki za koniuszek natki i obraca ją przed oczami) Ciekawe, im dalej jem, tym mniej mi smakuje.
Vladimir: Ze mną jest odwrotnie.
ESTRAGON: To znaczy?
Vladimir: W miarę jedzenia przyzwyczajam się do świństwa.
ESTRAGON (po długim namyśle): To ma być odwrotnie?
Vladimir: Kwestia gustu.
ESTRAGON: Charakteru.
Vladimir: Nie ma na to rady.
ESTRAGON: Nie przeskoczy się tego.
Vladimir: Jest się takim, jakim się jest.
ESTRAGON: Nie przełamie się tego.
Vladimir: Rdzeń jest niezmienny
ESTRAGON: Nic się nie da zrobić. (Podaje resztkę marchewki Vladimirowi) Chcesz dokończyć? (W pobliżu rozlega się straszliwy krzyk. Estragon upuszcza marchewkę. Zastygają w bezruchu, po czym rzucają się w stronę kulisy. W połowie drogi Estragon zatrzymuje się, biegnie z powrotem, podnosi marchewkę, wpycha ją do kieszeni, biegnie do Vladimira, który czeka na niego, znów się zatrzymuje, znów biegnie z powrotem, podnosi but, znów biegnie do Vladimira, który czeka na niego, po czym z głowami wtulonymi w ramiona, odwracając się od niebezpieczeństwa, czekają. Wchodzą Pozzo i Lucky. Pozzo powozi Luckym za pomocą sznura, którym Lucky ma obwiązaną szyję. Sznur jest na tyle długi, że Pozzo wynurza się zza kulisy dopiero w chwili, gdy Lucky jest już pośrodku sceny. Lucky niesie ciężką walizę, składane krzesełko, koszyk z prowiantem i płaszcz [przewieszony przez ramię]; Pozzo trzyma bat).
POZZO (zza kulisy): Wio! (Trzask bata. Pozzo pojawia się. Przecinają scenę. Lucky przechodzi koło Vladimira i Estragona i wychodzi. Pozzo na widok Vladimira i Estragona zatrzymuje się nagle. Sznur napina się. Pozzo pociąga zań gwałtownie) Nazad! Odgłos upadku Lucky'ego z całym bagażem. Vladimir i Estragon spoglądają w jego stronę, chcą jakby iść mu z pomocą, a jednocześnie boją się mieszać w nie swoje sprawy. Vladimir postępuje krok w kierunku Lucky'ego, Estragon przytrzymuje go za rękaw.
Vladimir: Puść mnie!
ESTRAGON: Nie szarp się!
POZZO: Ostrożnie! Jest zły. (Vladimir i Estragon spoglądają ku niemu) Dla obcych.
ESTRAGON (cicho): To on? Vladimir: Jaki on?
ESTRAGON (próbując przypomnieć sobie imię): No... ten...
Vladimir: Godot?
ESTRAGON: O właśnie.
POZZO: Przedstawiam się: jestem Pozzo.
Vladimir (do Estragona): Skąd!
ESTRAGON: Powiedział: Godot.
Vladimir: Skąd!
ESTRAGON (do Pozza, nieśmiało): Przepraszam, pan Godot?
POZZO (groźnie): Jestem Pozzo! (Cisza) Pozzo! (Cisza) To nazwisko nic panu nie mówi? (Cisza) Pytam, to nazwisko nic panu nie mówi?
Vladimir i Estragon spoglądają na siebie pytająco
ESTRAGON (jakby szukał w pamięci): Bozzo... Bozzo...
Vladimir (tak samo): Pozzo... Pozzo... POZZO: PPPOZZO!
ESTRAGON: Ach, Pozzo... Zaraz, zaraz... Pozzo... Vladimir: Pozzo czy Bozzo? ESTRAGON: Pozzo... Nie... niestety... nie przypominam sobie... (Pozzo podchodzi groźnie)
Vladimir (pojednawczo): Znałem kiedyś rodzinę Gozzo. Matka miała trypra.
ESTRAGON (pośpiesznie): Nie jesteśmy tutejsi, proszę pana.
POZZO (zatrzymując się): Niemniej jesteście istotami ludzkimi (Wkłada okulary) Jak widzę. (Zdejmuje okulary) Z tego samego gatunku, co ja. (Wybucha straszliwym śmiechem) Z tego samego gatunku, co Pozzo! Stworzeni na obraz i podobieństwo Boga.
Vladimir: Znaczy...
POZZO (przerywając): Kto to taki ten Godot?
ESTRAGON: Godot?
POZZO: Wzięliście mnie za jakiegoś Godota.
Vladimir: Nie-nie, proszę pana, ani przez chwilę.
POZZO: Kto to taki?
Vladimir: No... to jakby... znajomy.
ESTRAGON: Ale gdzie tam, ledwie go znamy. Vladimir: Fakt... nie znamy go dobrze... no ale mimo wszystko...
ESTRAGON: Ja to bym go nawet nie poznał.
POZZO: Wzięliście mnie za niego.
ESTRAGON (cofając się przed Pozwem): Znaczy... wie pan... ciemno... zmęczenie... wycieńczenie... czekanie... tak że przyznam się... że wydawało mi się przez chwilę...
Vladimir: Niech pan tego nie słucha, niech pan tego nie słucha!
POZZO: Czekanie? Czekaliście więc na niego?
Vladimir: Znaczy...
POZZO: Tu? Na mej ziemi?
Vladimir: Nie w złych zamiarach.
ESTRAGON: W dobrej wierze.
POZZO: Droga jest dla wszystkich.
Vladimir: Takeśmy też myśleli.
POZZO: To haniebne, no, ale tak już jest.
ESTRAGON: Nic się na to nie poradzi.
POZZO (z wielkopańskim gestem): Nie mówmy już o tym. (Pociąga za sznur) Wstawaj! (Pauza) Ilekroć padnie, zaraz zasypia. (Pociąga za sznur) Wstawaj, bydlaku! (Odgłos wstawania Lucky'ego i podnoszenia bagaży. Pozzo pociąga za sznur) Nazad! (Lucky wchodzi tyłem) Stój! (Lucky zatrzymuje się) Zwrot! (Lucky odwraca się. Do Vladimira i Estragona, uprzejmie) Rad jestem, panowie, że was spotkałem. (Widząc niedowierzanie na ich twarzach) Naprawdę się cieszę. (Pociąga za sznur) Bliżej! (Lucky podchodzi) Stój! (Lucky zatrzymuje się. Do Vladimira i Estragona) Droga się dłuży, panowie, gdy się wędruje samemu przez... (Patrzy na zegarek) przez... (Oblicza) przez sześć godzin, tak jest, przez sześć godzin z rzędu, i nie spotyka się żywej duszy. (Do Lucky'ego) Płaszcz! (Lucky stawia walizę, podchodzi, podaje płaszcz, cofa się, podnosi walizę) Trzymaj to. (Pozzo podaje mu bat, Lucky podchodzi, a mając obie ręce zajęte nachyla się i bierze bat w zęby, po czym cofa się. Pozzo zaczyna wkładać płaszcz, przerywa tę czynność) Płaszcz! (Lucky stawia wszystko, podchodzi do Pozza, pomaga mu włożyć płaszcz, cofa się, podnosi wszystko z powrotem) Jesień już czuć w powietrzu. (Pozzo kończy zapinać płaszcz, pochyla się, przygląda się sobie i wyprostowuje) Bat! (Lucky podchodzi, pochyla się, Pozzo wyrywa mu bat z zębów, Lucky cofa się) Tak, tak, panowie, nie mogę długo obejść się bez towarzystwa bliźnich (Wkłada okulary i przygląda się dwóm bliźnim), nawet gdy podobieństwo nie jest doskonałe. (Zdejmuje okulary. Do Lucky'ego) Krzesło! (Lucky stawia walizę i koszyk, podchodzi, rozkłada krzesło, stawia je na ziemi, cofa się, podnosi walizę i koszyk. Pozzo spogląda na krzesło) Bliżej! (Lucky stawia walizę i koszyk, podchodzi, podsuwa krzesło, cofa się, podnosi walizę i krzesło. Pozzo siada, końcem bata dotyka piersi Lucky'ego i odpycha go) Nazad! (Lucky cofa się o krok Dalej! (Lucky cofa się jeszcze jeden krok) Stój! (Lucky zatrzymuje się. Do Vladimira i Estragona) Dlatego też, jeśli pozwolicie, spędzę z wami chwilę, nim dalej ruszę w niepewne. (Do Lucky'ego) Koszyk! (Lucky podchodzi, podaje koszyk, cofa się) Świeże powietrze wzmaga apetyt. (Otwiera koszyk, wyjmuje z niego kawałek kurczaka i butelkę wina. Do Lucky'ego) Koszyk! (Lucky podchodzi, bierze koszyk, cofa się, nieruchomieje) Dalej! (Lucky cofa się) Tu! (Lucky zatrzymuje się) Cuchnie. Zdrowie! (Pije prosto z butelki, stawia ją na ziemi i zaczyna jeść. Cisza. Vladimir i Estragon zrazu nieśmiało, potem coraz śmielej, zaczynają krążyć wokół Lucky 'ego przyglądając mu się od stóp do głów. Pozzo je żarłocznie kurczaka, wysysa kości i wyrzuca je. Lucky ugina się stopniowo, aż waliza i koszyk dotkną ziemi, wtedy wyprostowuje się gwałtownie i znów zaczyna się uginać. W rytmie śpiącego na stojąco)
ESTRAGON: Co mu jest?
Vladimir: Robi wrażenie zmęczonego.
ESTRAGON: Dlaczego nie stawia bagaży?
Vladimir: A ja wiem? (Podchodzą coraz bliżej do niego) Uważaj!
ESTRAGON: Zagadnij do niego.
Vladimir: Patrz!
ESTRAGON: Gdzie?
Vladimir (wskazując): Na szyję.
ESTRAGON (patrząc na szyję)'. Nic nie widzę.
Vladimir: Tu. (Estragon staje na miejscu Vladimira)
ESTRAGON: Rzeczywiście. Vladimir: Otwarta rana.
ESTRAGON: Od sznura.
Vladimir: Od tarcia.
ESTRAGON: To nieuchronne.
Vladimir: Od pętli.
ESTRAGON: Od pocierania. (Dalej przyglądając mu się badawczo, zatrzymują wzrok na twarzy)
Vladimir (zawistnie): Niezły ma wygląd.
ESTRAGON (wzruszając ramionami i krzywiąc się): Tak uważasz?
Vladimir: Troszeczkę zniewieściały.
ESTRAGON: Ślina mu cieknie.
Vladimir: To nieuchronne.
ESTRAGON: I piana.
Vladimir: Może to przygłup.
ESTRAGON: Kretyn.
Vladimir (przybliżając głowę): Jakby wole.
ESTRAGON (jak wyżej): Niekoniecznie.
Vladimir: Dyszy.
ESTRAGON: To nieuchronne.
Vladimir: I oczy!
ESTRAGON: Oczy?
Vladimir: Wyłażą z orbit.
ESTRAGON: Na mnie robi takie wrażenie, jakby za chwilę miał zdechnąć.
Vladimir: Niekoniecznie. (Pauza) Zagadnij go o coś.
ESTRAGON: Myślisz?
Vladimir: Ryzykujemy coś?
ESTRAGON (nieśmiało): Proszę pana...
Vladimir: Głośniej.
ESTRAGON (głośniej): Proszę pana...
POZZO: Zostawcie wy go w spokoju! (Odwracają się w stronę Pozza, który skończywszy jeść, ociera usta ręką) Nie widzicie, że chce odpocząć? Koszyk! (Wyjmuje fajkę i zaczynają nabijać. Estragon spostrzega kości kurczaka na ziemi i wpatruje się w nie łakomie. Pozzo pociera zapałkę i zaczyna zapalać fajkę) Koszyk! (Lucky nie rusza się, Pozzo ciska zapałkę ze złością i pociąga za sznur) Koszyk! (Lucky o mało się nie przewraca, dochodzi do siebie, podchodzi, wkłada butelkę do koszyka, wraca na miejsce, przyjmuje poprzednią pozycję. Estragon wpatruje się w kości, Pozzo pociera drugą zapałkę i zapalafajkę) Nie ma się co dziwić, to nie jego fach. (Wciąga kłąb dymu, wyprostowuje nogi) No, dużo lepiej.
ESTRAGON (nieśmiało): Przepraszam pana bardzo...
POZZO: O co chodzi, dobry człowieku?
ESTRAGON: Ee... czy pan już skończył... czy będą jeszcze panu potrzebne... te kości?
Vladimir (oburzony): Nie mógłbyś zaczekać?
POZZO: Nie-nie, nic w tym złego, że pyta. Czy będą mi potrzebne kości? (Trąca je końcem bata) Nie, co do mnie, już ich nie potrzebuję. (Estragon robi krok w stronę kości) Ale... (Estragon zatrzymuje się) ale w zasadzie kości należą do tragarza. Jego więc trzeba zapytać. (Estragon odwraca się w stronę Lucky'ego, waha się) Śmiało, śmiało, niech pan pyta, powie panu. Estragon idzie w stronę Lucky 'ego, staje przed nim ESTRAGON: Proszę pana... przepraszam pana... Lucky nie reaguje. Pozzo strzela z bata. Lucky podnosi głowę
POZZO: Mówią do ciebie, bydlaku! Odpowiadaj! (Do Estragona) No, jeszcze raz.
ESTRAGON: Przepraszam pana bardzo, czy ma pan ochotę na te kości? Lucky patrzy długo na Estragona
POZZO (zachwycony): Pan! (Lucky pochyla głowę) Odpowiadaj! Chcesz kości czy nie? (Lucky milczy. Do Estragona) Należą do pana. (Estragon rzuca się na kości, zbiera je i zaczyna ogryzać) Dziwne. Nigdy dotąd nie odmawiał. (Patrzy na Lucky 'ego zaniepokojony) Mam nadzieję, że nie zrobi mi głupiego kawału i nie rozchoruje się. Pociąga fajkę
Vladimir (wybuchając): Haniebne!
Cisza. Estragon, osłupiały przestaje ogryzać kości, spogląda to na Vladimira, to na Pozza. Pozzo pozornie spokojnie. Vladimir coraz bardziej zażenowany
POZZO (do Vladimira): To ma być jakaś aluzja?
'Vladimir: (zdecydowany jąkając się): Traktować człowieka... (Wskazując na Lucky'ego) w ten sposób... uważam to... istotę ludzką... nie... to hańba!
ESTRAGON (nie chcąc pozostać w tyle): Wstyd.
Pozzo: Surowi jesteście panowie. (do Vladimira) Ile pan ma lat, jeśli
wolno zapytać? (cisza) Sześćdziesiąt?... (do Estragona) Ile by pan mu dał?
ESTRAGON: Jedenaście.Pozzo: Bezczelny jestem. (wystukuje fajkę o bat,wstaje) Muszę już iść. Dziękuję za towarzystwo. (zastanawia się) Chyba żebym wypalił jeszcze jedną fajkę. Co wy na to? (milczą)Nie-nie, nie jestem nałogowym palaczem, palę bardzo mało, nie zdarza mi się palić jednej fajki za drugą (Kładzie rękę na sercu), to szkodzi mi na serce. (Pauza)Nikotyna! Wchłania się to, nawet zachowując ostrożność. (Wzdycha) Wiecie, jak to jest(Cisza) Ale może wy nie palicie, co? Tak? Nie? Zresztą to bez znaczenia.(Cisza) Tylko jak tu teraz usiąść,skoro się już podniosłem? Żeby to było naturalne, żeby nie wyglądało - jakby to powiedzieć - na jakieś ustępstwo. (do Vladimira) Pan coś mówił? (Cisza) Może nic pan nie mówił? (Cisza) Zresztą to bez znaczenia. Niech no pomyślę... (Namyśla się)
ESTRAGON: No, dużo lepiej. (Wyrzuca kości)
Vladimir: Chodź, idziemy.
ESTRAGON: Już?
POZZO: Chwileczkę! (Pociąga za sznur) Krzesło! (Wskazuje krzesło batem. Lucky podsuwa krzesło)Bliżej! Tu! (Siada. Lucky cofa się ,podnosi walizę i koszyk) No, udało się! Zaczyna nabijać fajkę - komentarz Pozza do niezdarności Lucky'ego. Pozornie - (tylko w wersji ang. - we fr.): Niech go pan zapyta.
Vladimir (gwałtownie: Chodź, idziemy!
POZZO: Mam nadzieję, że to nie ja was spłoszyłem. Zostańcie jeszcze trochę, nie pożałujecie.
ESTRAGON (węsząc jałmużnę): Mamy czas.
POZZO (zapaliwszy fajkę): Druga nie jest już tak dobra... (Wyjmuje fajkę z ust, przygląda się jej) jak pierwsza, chciałbym powiedzieć. (Wklada z powrotem fajkę do ust) Chociaż właściwie dobra jest tak samo.
Vladimir: Idę.
POZZO: Nie może znieść mojej obecności. Może nie jestem zbyt ludzki, ale warto się tym przejmować? (Do Vladimira) Radzę się zastanowić, nim zrobi pan jakieś głupstwo. Przypuśćmy, że odchodzi pan teraz, jeszcze za dnia, bo mimo wszystko jeszcze jest dzień. (Wszyscy trzej spoglądają w niebo) Dobrze. (Przestają patrzeć w niebo. No i co wtedy... (Wyjmuje fajkę z ust, sprawdza ją) zgasła... (Zapala ją na nowo) co wtedy... (Pociąga) co wtedy... (Pociąga) co wtedy z pana spotkaniem z tym... jak mu tam... Godetem... Gobotem... Godotem... (Cisza) no wie pan, o kogo mi chodzi... o tego, od którego zależy pana przyszłość... (Cisza) przynajmniej ta najbliższa.
ESTRAGON: Ma rację.
Vladimir: Skąd pan o tym wie?
POZZO: No proszę, znów się do mnie odzywa! Polubimy się jeszcze.
ESTRAGON: Dlaczego on nie stawia bagaży?
POZZO: Sam bym z radością go spotkał. Im więcej spotykam ludzi, tym czuję się szczęśliwszy. Najmarniejsza istota uczy nas czegoś, wzbogaca, pozwala lepiej smakować własne szczęście. Nawet i pan... (Patrzy uważnie to na jednego, to na drugiego, żeby dać im do zrozumienia, że obu ma na myśli) nawet i pan, kto wie, może mi coś dał.
ESTRAGON: Dlaczego on nie stawia bagaży?
POZZO: Choć byłoby to dla mnie zaskakujące.
Vladimir: Pytano pana o coś.
POZZO (zachwycony): Pytano! Kto? O co? (Cisza) Dopiero co drżeliście ze strachu, zwracając się do mnie w lansadach. A oto już mnie pytacie. To się źle skończy.
Vladimir (do Estragona): Teraz już chyba cię usłyszy.
ESTRAGON (krążąc wokół Lucky'ego): Co?
Vladimir: Teraz spróbuj go zapytać. Teraz już dotrze do niego.
ESTRAGON: O co mam go pytać?
Vladimir: Dlaczego nie stawia bagaży?
ESTRAGON: Właśnie się nad tym zastanawiam.
Vladimir: No więc zapytaj go, nie możesz?
POZZO (który śledził z napiętą uwagą tę wymianę zdań, w obawie, by nie umknął mu problem): Więc pyta pan, dlaczego on nie stawia bagaży, czy tak?
Vladimir: Otóż to.
POZZO: Pan także?
ESTRAGON (wciąż krążąc wokół Lucky'ego): Dyszy jak foka.
POZZO: Już odpowiadam. (Do Estragona) Tylko, błagam, nie ruszaj się
pan przez chwilę, denerwuje mnie to. Vladimir: Chodź tu.
ESTRAGON: O co chodzi?
Vladimir: Będzie mówił. (Estragon podchodzi do Vladimira. Nieruchomi, ramię w ramię, czekają)
POZZO: Świetnie. Są wszyscy? Wszyscy na mnie patrzą? (Spogląda na Lucky'ego, pociąga za sznur, Lucky podnosi głowę) Patrz na mnie, bydlaku! (Lucky patrzy na niego) Świetnie. (Wkłada fajkę do kieszeni, wyjmuje mały rozpylacz i spryskuje sobie gardło, wkłada z powrotem rozpylacz do kieszeni, odchrząkuje, spluwa, znów wyjmuje rozpylacz, jeszcze raz spryskuje sobie gardło, wkłada z powrotem rozpylacz do kieszeni) Jestem gotowy. Wszyscy mnie słuchają? (Spogląda na Lucky'ego, pociąga za sznur) Bliżej! (Lucky podchodzi) Tu! (Lucky zatrzymuje się) Wszyscy gotowi? (Patrzy na wszystkich po kolei, na Lucky'ego na końcu, pociąga za sznur) No co jest? (Lucky podnosi głowę) Nie lubię mówić w próżnię. W porządku. Niech no zbiorę myśli. (Namyśla się)
ESTRAGON: Idę.
POZZO: O co mnie pan właściwie pytał?
Vladimir: Dlaczego on...
- POZZO (ze złością): Ale niech mi pan nie przerywa! (Pauza. Spokojniej) Jeżełi będziemy mówić wszyscy naraz, to do niczego nie dojdziemy. (Pauza) O czym to ja mówiłem? (Pauza. Głośniej) O czym to ja mówiłem?
Vladimir naśladuje obładowanego tragarza. Pozzo przygląda mu się bez zrozumienia
ESTRAGON (z siłą): Bagaże! (Wskazuje na Lucky'ego) Dlaczego? Zawsze trzyma. (Ugina się, dyszy) Nigdy nie stawia. (Rozkłada ręce, wyprostowuje się z ulga) Dlaczego?
POZZO: A! Od razu trzeba było mi powiedzieć. Dlaczego sobie nie ulży. Spróbujmy to sobie wyjaśnić. Czy nie ma prawa? Ma. Wynika więc z tego, że nie chce. Oto całe wytłumaczenie. Dlaczego jednak nie chce? (Pauza) Otóż, panowie, dlatego.
Vladimir (do Estragona: Uważaj teraz.
POZZO: Chce mi się przypodobać, żebym go zatrzymał.
ESTRAGON: Jak?
POZZO: Może nie dość jasno się wyraziłem. Chce mnie rozmiękczyć, żebym zarzucił myśl o rozstaniu się z nim. Nie-nie, to jeszcze nie tak.
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: Chce mnie nabrać, lecz mu się to nie uda.
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: Wyobraża sobie, że robiąc na mnie dobre wrażenie jako tragarz, skłoni mnie, bym dalej zatrudniał go w tym charakterze,
ESTRAGON: Ma pan go już dosyć?
POZZO: W rzeczywistości nadaje się do noszenia jak wół do karety. To nie jego fach.
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: Wyobraża sobie, że jak stworzy wrażenie niezmordowanego, to będę żałował tej decyzji. Tak to sobie nędznie wykalkulował. Jakby brakowało rąk do pracy! (Wszyscy trzej spoglądają na Lucky'ego) Atlas, syn Jowisza! (Cisza) Więc to tyle. Chyba odpowiedziałem na wasze pytanie. Jeszcze coś macie? Spryskuje sobie gardło
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: Zwróćcie uwagę, że równie dobrze ja mógłbym być na jego miejscu, a on na moim. Gdyby przypadek nie sprawił, że stało się odwrotnie. Każdemu co mu się należy.
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: Co, przepraszam?
Vladimir: Chciałby się pan go pozbyć?
POZZO: No pewnie! Ale zamiast przepędzić go, tak jak mógłbym to zrobić, to znaczy po prostu wykopać za drzwi, prowadzę go, mając dobre serce, na targ Zbawiciela, gdzie powinienem dostać jeszcze coś za niego, mam nadzieję. Prawdę powiedziawszy, nie sposób wyganiać takich istot. Najlepiej byłoby je zabijać. (Lucky płacze)
ESTRAGON: Płacze.
POZZO: Stare psy mają więcej godności. (Podaje Estragonowi chusteczkę do nosa) Niech go pan pocieszy, skoro go panu żal. (Estragon waha się) No, proszę. (Estragon bierze chustkę) Niech mu pan otrze łzy. Nie będzie się czuł taki opuszczony. (Estragon wciąż się waha)
Vladimir: Daj, ja to zrobię. (Estragon nie chce oddać chustki. Droczą się o nią ze sobą jak dzieci)
POZZO: Pośpieszcie się. Zaraz przestanie. (Estragon zbliża się do Lucky'ego i zabiera się do ocierania mu oczu. Lucky kopie go gwałtownie w łydkę. Estragon upuszcza chustkę, odskakuje w tył, kuśtyka wokół sceny krzycząc z bólu) Chustka! (Lucky stawia walizę i koszyk, podnosi chustkę, podchodzi do Pozza, podaje mu ją, cofa się, podnosi walizę i koszyk
ESTRAGON: Świnia! Bydlak! (Podciąga nogawkę) Zranił mnie!
POZZO: Mówiłem, że nie lubi obcych.
Vladimir (do Estragona): Pokaż. (Estragon pokazuje mu nogę. Do Pozza, ze złością) Krwawi!
POZZO: To dobry znak.
ESTRAGON (na jednej nodze): Nie będę mógł już chodzić!
Vladimir (z troską): Będę cię nosił. (Pauza) Jeżeli zajdzie potrzeba.
POZZO: Już nie płacze. (Do Estragona) W pewnym sensie pan go zastąpił.
(Lirycznie) Łez na świecie zawsze jest tyle samo. Gdy jeden przestaje płakać, drugi gdzie indziej zaczyna. Tak samo ze śmiechem. (Śmieje się) Nie narzekajmy więc na nasze czasy, nie ma w nich więcej nieszczęścia niż dawniej. (Cisza) Ale i nie chwalmy ich sobie. (Cisza) Po prostu nie mówmy o nich. (Cisza. Ze zrozumieniem) Fakt, ludności przybywa.
Vladimir: Spróbuj przejść kawałek.
Estragon utykając przechodzi kilka kroków, staje przed Luckym, opluwa go, po czym siada na kamieniu, na którym siedział na początku.
POZZO: Wiecie, kto nauczył mnie tych wszystkich pięknych rzeczy? (Pauza. Wskazując palcem na Lucky'ego) On! Lucky!
Vladimir (patrząc w niebo): Ta noc nigdy nie zapadnie?
POZZO: Gdyby nie on, moje uczucia i myśli wiązałyby się wyłącznie z moim... mało ważnym zajęciem. (Pauza. Gwałtownie) Byłyby przyziemne i niskie! (Spokojniej Piękno, delikatność, prawda pierwszej klasy były dla mnie nieosiągalne, zdawałem sobie z tego sprawę. Dlatego wziąłem sobie podknutka.
Vladimir (mimo woli, oderwany od przyglądania się niebu): Podknutka?
POZZO: Było to jakieś sześćdziesiąt lat temu. (Liczy w pamięci) Tak, blisko sześćdziesiąt. (Wyprostowuje się dumnie) Nie dalibyście mi tyle, co? (Vladimir spogląda na Lucky 'ego) Przy nim wyglądam jak młodzik, nie? (Pauza. Do Lucky'ego) Kapelusz! (Lucky stawia koszyk i zdejmuje kapelusz. Wokół twarzy opadają mu długie, siwe włosy. Wkłada kapelusz pod pachę i podnosi koszyk) A teraz patrzcie (Pozzo zdejmuje kapelusz. Jest kompletnie łysy. Wkłada kapelusz z powrotem) Widzieliście?
Vladimir: Co to jest podknutek?
POZZO: Nie jest pan tutejszy. Czy jest pan w ogóle z tej epoki? Dawniej miewano błaznów. Obecnie miewa się podknutków. Jeśli można sobie na to pozwolić.
Vladimir: I teraz go pan wygania? Takiego starego, wiernego sługę?
ESTRAGON: Świnia! (Pozzo coraz bardziej wzburzony)
Vladimir: Wyssał pan z niego co najlepsze i teraz wyrzuca go pan jak...
(Szuka określenia) jak skórkę od banana. Przyzna pan, że to... POZZO (jęcząc, trzymając się za głowę): Nie mogę już wytrzymać... tego, co on wyprawia... nie macie pojęcia... to jest straszne... musi odejść... (Macha rękami) doprowadza mnie do szalu... (Załamuje się, głowę kryje w dłoniach) nie mogę już... nie mogę... (Cisza. Wszyscy patrzą na Pozza. Lucky dygocze)
Vladimir: Nie może już.
ESTRAGON: To straszne.
Vladimir: Doprowadza go do szału.
ESTRAGON: To ohydne.
Vladimir (do Lucky'ego): Jak śmiesz! To haniebne! Taki dobry pan! Tak go zadręczać! Po tylu latach! Coś podobnego! POZZO (łkając): A taki był kiedyś miły... uczynny... dowcipny... czuwał nade mną jak anioł... a teraz... teraz mnie dobija...
ESTRAGON (do Vladimira): Chciałby go kimś zastąpić? Vladimir: Co?
ESTRAGON: No czy chciałby znaleźć kogoś na jego miejsce, czy już nie? Vladimir: Nie wydaje mi się. ESTRAGON: Co? Vladimir: Nie wiem.
ESTRAGON: Spytaj go. POZZO (uspokoiwszy się): Nie wiem, co mnie naszło, panowie. Wybaczcie mi. Zapomnijcie o tym. (Opanowuje się stopniowo) Nie pamiętam już dokładnie, co mówiłem, ale możecie być pewni, że nie było w tym słowa prawdy. (Wyprostowuje się i uderza w pierś) Czy ja wyglądam na kogoś, kto dałby się zadręczać? No, sami powiedzcie! (Grzebie w kieszeniach) Co ja zrobiłem z fajką?
Vladimir: Uroczy wieczór.
ESTRAGON: Niezapomniany.
Vladimir: I jeszcze się nie skończył.
ESTRAGON: Tak jakby.
Vladimir: Dopiero się zaczyna.
ESTRAGON: To straszne.
Vladimir: Zupełnie jak widowisko.
ESTRAGON: W cyrku.
Vladimir: W music-hallu.
ESTRAGON: W cyrku.
POZZO: Gdzie się podział mój cybuch?
ESTRAGON: Ale zgrywy! Zgubił gdzieś swoją fajurę! (Śmieje się, głośno)
Vladimir: Zaraz wracam. Kieruje się za kulisę
ESTRAGON: W głębi korytarza na lewo.
Vladimir: Pilnuj mi miejsca. (Wychodzi)
POZZO (prawie płacząc): Zgubiłem gdzieś Abdullaha!
ESTRAGON (skręcając się ze śmiechu): Oj, bo skonam ze śmiechu!
POZZO (podnosząc głowę): Nie widział pan przypadkiem?... (Spostrzega nieobecność Vładimira. Zasmucony) Och! Poszedł!... Nie pożegnawszy się nawet! Tak się nie robi! Powinien był go pan powstrzymać.
ESTRAGON: I tak się powstrzymywał.
POZZO: Ach! (Pauza) No to całe szczęście w takim razie.
ESTRAGON (wstając): Niech pan podejdzie.
POZZO: Po co?
ESTRAGON: Zobaczy pan.
POZZO: Mam wstać?
ESTRAGON: Prędzej! (Pozzo wstaje i podchodzi do Estragona) Widzi pan?
POZZO (włożywszy okulary): Ho, ho, ho!
ESTRAGON: Już po wszystkim. (Wchodzi Vładimir, zachmurzony, potrąca Lucky'ego, kopnięciem wywraca krzesło, wzburzony chodzi tam i z powrotem)
POZZO: Jest niezadowolony.
ESTRAGON: Straciłeś wspaniały numer. Szkoda.
Vladimir zatrzymuje się, ustawia krzesło, znów zaczyna chodzić tam i z powrotem, tyle że spokojniej
POZZO: Uspokaja się. (Rozgląda się wokół) Zresztą, wszystko się uspokaja,
czuję to. Przychodzi wielki spokój. Słyszy pan? (Podnosi rękę) Faun już śpi. Vladimir (zatrzymując się): Ta noc nigdy nie zapadnie? (Wszyscy trzej spoglądają w niebo)
POZZO: Wcześniej nie zamierzacie odejść?
ESTRAGON: Widzi pan... Wie pan...
POZZO: Rozumiem doskonale, rozumiem doskonale. W waszej sytuacji, gdy miałbym się spotkać z tym... jak mu tam... Gobotem... Godetem... Godotem... no, wiecie, o kogo mi chodzi... to czekałbym do późnej nocy, zanim bym dał za wygraną. (Spogląda na krzesło) Usiadłbym chętnie, tylko nie wiem zupełnie, jak się do tego zabrać.
ESTRAGON: Mógłbym w tym panu jakoś pomóc?
POZZO: Może gdyby mnie pan poprosił.
ESTRAGON: O co?
POZZO: No, żebym usiadł.
ESTRAGON: To panu pomoże?
POZZO: Wydaje mi się, że tak.
ESTRAGON: W porządku. Będzie pan łaskaw usiąść, bardzo proszę.
POZZO: Nie-nie, nie ma potrzeby. (Pauza. Ściszonym głosem) No, niech pan nalega. ESTRAGON: Niechże pan siądzie, błagam pana, jeszcze się pan nabawi zapalenia płuc. POZZO: Myśli pan?
ESTRAGON: To więcej niż pewne.
POZZO: Chyba ma pan rację. (Siada) No, znów się udało! (Pauza) Uprzejmie panu dziękuję. (Estragon też siada. Pozzo patrzy na zegarek) Ale w zasadzie czas już na mnie, jeśli się mam nie spóźnić.
Vladimir: Czas się zatrzymał.
POZZO (przykładając zegarek do ucha): Niech pan w to nie wierzy, niech pan w to nie wierzy. (Wkłada zegarek z powrotem do kieszeni) Wszystko, tylko nie to.
ESTRAGON (do Pozza): Wszystko dziś widzi na czarno.
POZZO: Oprócz firmamentu. (Śmieje się zadowolony ze swego dowcipu) Cierpliwości, nadejdzie niebawem. Ale już wiem, w czym rzecz: nie jesteście tutejsi, panowie, więc nie wiecie jeszcze, jak u nas wygląda zmierzch. Opowiedzieć wam? (Cisza. Estragon znów zaczyna zaglądać do buta, a Vladimirdo kapelusza. Upada kapelusz Lucky'ego, czego ten jednak nie spostrzega) Nie mogę wam tego odmówić. (Spryskuje sobie gardło) Proszę o chwilę uwagi. (Vladimir i Estragon nadal pochłonięci manipulowaniem przy bucie i kapeluszu, Lucky na wpoi śpi. Pozzo strzela z bata, ale wychodzi to słabo) Co jest z tym batem? (Wstaje i strzela energiczniej, tym razem ze skutkiem. Lucky podrywa się. Vladimirowi i Estragonowi wypadają z rąk kapelusz i but. Pozzo rzuca bat) Do wyrzucenia jest ten bat. (Spogląda na Vladimira i Estragona) O czym to ja mówiłem?
Vladimir: Chodź, idziemy.
ESTRAGON: Ale niechże pan siądzie, zaklinam pana, jeszcze pan nam tu kipnie.
POZZO: Fakt. (Siada. Do Estragona) Jak się pan nazywa?
ESTRAGON: Catullus.
POZZO (nie słuchając odpowiedzi): Aha, o nocy! (Podnosi głowę) Tylko uważajcie jednak trochę, panowie, bo inaczej do niczego nie dojdziemy. (Patrzy w niebo) Spójrzcie. (Wszyscy trzej spoglądają w niebo, oprócz Lucky 'ego, który zapada w drzemkę. Pozzo spostrzegłszy to, pociąga za sznur) Spojrzysz ty w niebo, bydlaku! (Lucky zadziera głowę) Dobrze, wystarczy. (Opuszczają głowy) No i cóż my tu takiego widzimy? Niebo jak niebo. Szare i rozjaśnione, jak każde niebo o tej porze dnia. (Pauza) W tych stronach. (Pauza) Kiedy jest pogoda. (Lirycznie) Jakąś godzinę temu... (Spogląda na zegarek, rzeczowo) mniej więcej... (Lirycznie) przelawszy na nas od... (Waha się, rzeczowo) powiedzmy od dziesiątej rano... (Lirycznie) niesłabnące potoki czerwonego i białego światła, zaczęło tracić swój blask, zaczęło blednąc (Gest polegający na stopniowym opuszczaniu obu rąk), blednąc, coraz bardziej, coraz bardziej, aż nagle... (Dramatyczna pauza, gest polegający na szerokim, poziomym rozwarciu obu rąk cicho! Skończyło się! Spokój! (Cisza) Ale... (Podnosi rękę w geście przestrogi), ale pod tą osłoną spokoju i łagodności (Wznosi oczy ku niebu, inni powtarzają za nim ten gest, oprócz Lucky'ego) skrada się noc (Głos zaczyna mu drżeć) i spadnie na nas (Strzela palcami) pach! o tak! (Opuszcza go natchnienie) gdy najmniej się tego spodziewamy. (Cisza. Ponuro) Tak to jest na tej kurewskiej ziemi. Długa cisza
ESTRAGON: No to teraz już wiemy.
Vladimir: Można cierpliwie czekać.
ESTRAGON: Wiadomo, czego się trzymać.
Vladimir: Nie ma powodu do obaw.
ESTRAGON: Trzeba po prostu czekać.
Vladimir: Nawykliśmy już do tego. (Podnosi kapelusz, zagląda do środka, potrząsa nim, wkłada z powrotem na głowę)
POZZO: No, jak mnie oceniacie? (Vladimir i Estragon spoglądają na niego nie rozumiejąc, o co mu chodzi) Dobrze? Dostatecznie? Mniej niż dostatecznie? Słabo? Zdecydowanie źle?
Vladimir (pierwszy rozumiejąc): Ach, bardzo dobrze, bardzo dobrze.
POZZO (do Estragona): A pan?
ESTRAGON: O, wery gut, wery wery gut.
POZZO (żarliwie): Dziękuję wam, panowie, doprawdy dziękuję! (Pauza) Tak bardzo potrzebuję słów uznania. (Zastanawia się) Ale pod koniec jakbym był trochę słabszy. Nie mieliście takiego wrażenia? Vladimir: No, może minimalnie.
ESTRAGON: Wydawało mi się, że to naumyślnie.
POZZO: Pamięć już nie ta. (Cisza)
ESTRAGON: Tymczasem nic się nie dzieje.
POZZO (smutno): Nudzi się pan?
ESTRAGON: Tak jakby.
POZZO (do Vladimira): A pan?
Vladimir: Bywało mi weselej. (Cisza. Pozzo bije się z myślami)
POZZO: Byliście panowie... (Szuka słowa) uprzejmi dla mnie.
ESTRAGON: Ale skąd!
Vladimir: Nic podobnego!
POZZO: Tak-tak, byliście bardzo w porządku. Wiec zastanawiam się... co ja z kolei mógłbym zrobić dla tak porządnych ludzi, którzy akurat się nudzą.
ESTRAGON: Nawet dycha byłaby mile widziana.
Vladimir (oburzony): Nie jesteśmy żebrakami!
POZZO: Co mógłbym zrobić... zastanawiam się... żeby ich trochę rozerwać? Dałem im kości, opowiedziałem im to i owo, objaśniłem im zmierzch, no, nie da się temu zaprzeczyć. Ale czy to wystarczy, to właśnie mnie dręczy, czy to wystarczy?
ESTRAGON: Nawet piątka.
Vladimir: Przestań!
ESTRAGON: Mniej już nie wypada.
POZZO: Czy to wystarczy? Z całą pewnością. Ale ja jestem hojny. Taka już moja natura. Dziś wieczór. Tym gorzej dla mnie. (Pociąga za sznur. Lucky spogląda na niego) Bo będę cierpiał, to więcej niż pewne. (Nie wstając z krzesła podnosi bat) Czego byście sobie życzyli? Żeby zatańczył, zaśpiewał, zadeklamował, pomyślał, czy żeby...
ESTRAGON: Kto?
POZZO: Kto! A co, wy umiecie myśleć?
Vladimir: To on myśli?
POZZO: Jeszcze jak! Głośno. Kiedyś to myślał nawet bardzo ładnie, mogłem go słuchać godzinami. Teraz... (Przechodzi go dreszcz) No, mniejsza. Tym gorzej dla mnie. Więc dobrze, chcecie, żeby pomyślał coś dla nas?
ESTRAGON: Wolałbym już, żeby zatańczył, to byłoby zabawniejsze.
POZZO: Niekoniecznie.
ESTRAGON: Didi, prawda, że byłoby zabawniejsze?
Vladimir: Ja bym chętnie posłuchał, jak myśli.
ESTRAGON: A nie mógłby najpierw zatańczyć, a potem pomyśleć? Jeśli to nie za wiele dla niego.
Vladimir (do Pozzo): Byłoby to możliwe?
POZZO: Ależ oczywiście, nic prostszego. To zresztą naturalna kolej rzeczy. (Śmieje się krótko)
Vladimir: Niech tańczy w takim razie. Cisza
POZZO (do Lucky'ego): Słyszałeś?
ESTRAGON: Nigdy nie odmawia?
POZZO: Już to panu tłumaczę. (Pauza) Tańcz, nędzniku! (Lucky stawia walizę i koszyk, postępuje kilka kroków naprzód, odwraca się do Pozza. Estragon wstaje, żeby lepiej widzieć. Lucky tańczy. Przestaje tańczyć)
ESTRAGON: I to już wszystko?
POZZO: Jeszcze! (Lucky powtarza te same ruchy, po czym przestaje tańczyć)
ESTRAGON: Phi! Tak to i ja potrafię. (Naśladuje ruchy Lucky'ego, o mało się nie przewraca, siada z powrotem Tylko trochę wprawy.
Vladimir: Zmęczył się.
POZZO: Kiedyś to tańczył farandolę, skocznego, hucznego, gigę, fandango, a nawet galopkę. Pląsał, wybijał hołubce. Teraz już tylko to. Wiecie, jak to nazywa?
ESTRAGON: Śmiercią kozła ofiarnego.
Vladimir: Starczym zatwardzeniem.
POZZO: Tańcem sieci. Wyobraża sobie, że zaplątał się w sieć.
Vladimir (mizdrząc się jak esteta): Jest w tym coś...
Lucky chce wrócić do bagaży POZZO (jak na konia): Prrr! (Lucky nieruchomieje)
ESTRAGON: Więc jak, nigdy nie odmawia?
POZZO: Już to panu tłumaczę. (Grzebie w kieszeniach) Chwileczkę. (Grzebie) Co ja zrobiłem z rozpylaczem. (Grzebie) A niech to! (Podnosi głowę, wzrok nieprzytomny. Słabo) Zgubiłem spryskiwacz!
ESTRAGON (słabo): Lewe płuco mam bardzo słabe. (Kaszle słabiutko. Donośnie) Ale prawe jak dzwon! POZZO (normalnie): Trudno, obejdę się jakoś. O czym to ja mówiłem? (Zastanawia się) Chwileczkę. (Zastanawia się,) A niech to! (Podnosi głowę) Pomóżcie mi! ESTRAGON: Już, już.
Vladimir: Zaraz, zaraz.
POZZO: Chwileczkę. (Wszyscy trzej zdejmują kapelusze, przykładają rękę do czoła, skupiają się wykrzywiając twarze. Długa cisza)
ESTRAGON (tryumfalnie): Mam!
Vladimir: Przypomniał sobie.
POZZO (niecierpliwie): No, no?
ESTRAGON: Dlaczego nie stawia bagaży?
Vladimir: Ale skąd!
POZZO: Jest pan pewien?
Vladimir: Przecież mówił już pan o tym.
POZZO: Mówiłem już wam o tym?
ESTRAGON: Mówił już nam o tym?
Vladimir: A zresztą już je postawił.
ESTRAGON (spogląda w stronę Lucky'ego): Fakt. No i co z tego?
Vladimir: Skoro postawił bagaże, to raczej niemożliwe, żebyśmy pytali, dlaczego ich nie stawia.
POZZO: Racja!
ESTRAGON: Ale dlaczego je postawił?
POZZO: No właśnie?
Vladimir: Żeby zatańczyć.
ESTRAGON: Fakt.
POZZO: Fakt. (Długa cisza. Wkładają kapelusze)
ESTRAGON (wstając): Nic się nie dzieje, nikt nie przychodzi, nikt nie odchodzi, okropność.
Vladimir (do Pozza): Niech mu pan powie, żeby pomyślał.
POZZO: Niech mu pan poda kapelusz.
Vladimir: Kapelusz?
POZZO: Nie potrafi myśleć bez kapelusza.
Vladimir (do Estragona): Podaj mu kapelusz.
ESTRAGON: Ja? Po tym, co mi zrobił? Nigdy!
Vladimir: Dobrze, ja mu podam. (Nie rusza się)
ESTRAGON (do Pozza): Niech mu pan powie, żeby sam sobie przyniósł.
POZZO: Lepiej mu podać.
Vladimir: Dobrze, ja mu podam. (Podnosi kapelusz i na wyciągniętej ręce podaje go Lucky'emu. Lucky nie rusza się)
POZZO: Musi mu pan włożyć na głowę.
ESTRAGON (do Pozza): Niech mu pan powie, żeby wziął.
POZZO: Lepiej mu włożyć.
Vladimir: Dobrze, włożę mu.
Zachodzi ostrożnie Lucky'ego od tyłu, wkłada mu kapelusz na głowę i cofa się natychmiast. (Lucky nie rusza się. Cisza)
ESTRAGON: No, na co czeka?
POZZO: Odsuńcie się. (Vladimir i Estragon odsuwają się od Lucky'ego. Pozzo pociąga za sznur. Lucky spogląda na niego) Myśl, bydlaku! (Pauza. Lucky zaczyna tańczyć) Stój! (Lucky przestaje tańczyć) Wio! (Lucky idzie w stronę Pozza) Tu! (Lucky zatrzymuje się) Myśl! (Pauza)
LUCKY: Z drugiej strony, jeśli chodzi o...
POZZO: Stój! (Luckyprzestaje mówić) Nazad! (Lucky cofa się) Tu! (Lucky zatrzymuje się) Zwrot! (Lucky odwraca się w stronę widowni) Myśl! (W trakcie monologu Lucky'ego pozostali reagują kolejno, jak następuje:
1. Vladimir i Estragon słuchają uważnie, Pozzo pełen niechęci i niesmaku.
2. Vladimir i Estragon zaczynają coś szeptać między sobą, Pozzo cierpi coraz bardziej.
3. Vladimir i Estragon znów słuchają uważnie, Pozzo coraz bardziej wzburzony zaczyna głośno jęczeć.
4. Vladimir i Estragon zaczynają gwałtownie protestować, Pozzo zrywa się na równe nogi i pociąga za sznur. Ogólny zgiełk i zamieszanie. Lucky ciągnie sznur, zatacza się wykrzykując tekst. Wszyscy trzej rzucają się na Lucky 'ego, który szamocząc się wykrzykuje tekst,
LUCKY (monotonnie): Jak wynika z opublikowanych ostatnio prac J. Poinpona i Wattmanna Bóg osobowy quaquaquaqua z siwą brodą qua i qua istnieje poza przestrzenią i czasem i dopiero z wyżyn swojej boskiej apatii swojej boskiej atambii swojej boskiej afazji pała do nas miłością z paroma wyjątkami nie wiadomo dlaczego, ale o tym później i cierpi na wzór boskiej Mirandy wraz z tymi którzy wydani są nie wiadomo dlaczego ale o tym później na męki rzuceni w ogień którego płomienie jeśli to jeszcze trochę potrwa obejmą wkrótce obłoki w co on zdaje się wątpić czyli piekło dosięgnie nieba tak niebieskiego wciąż jeszcze i tak spokojnego do dziś tak spokojnego spokojem który choćby zmącony zawsze jest lepszy niż nic ale nie wybiegajmy naprzód z drugiej zaś strony w wyniku badań Testu i Conarda badań nie zakończonych wprawdzie niemniej nagrodzonych już przez Akakakademię Antropopopopometrii w Berne-en-Bresse ustalono i to ponad wszelką wątpliwość nie licząc jedynie tej jaką budzi wszelka ludzka działalność więc w wyniku badań Testu i Conarda badań nie zakończonych ustalono stalono stalono co następuje stępuje stępuje mianowicie że ale nie wybiegajmy naprzód nie wiadomo dlaczego w wyniku prac Poinfona i Wattmanna wykazano również niezbicie że uwzględniwszy studia Fartova i Belchera studia nie dokończone nie dokończone nie wiadomo dlaczego oraz Testu i Conarda również nie zakończone wykazano że człowiek w przeciwieństwie do opinii przeciwnej że człowiek Testu i Conarda w Bresse że człowiek krótko mówiąc że człowiek słowem mimo postępu w zaopatrzeniu i likwidacji odpadów marnieje i usycha a jednocześnie równolegle nie wiadomo dlaczego mimo rozwoju kultury fizycznej i uprawiania sportów takich jak takich jak tenis piłka nożna biegi kolarstwo pływanie jeździectwo szybownictwo joga tenis kręgle łyżwiarstwo jazda na wrotkach tenis szybownictwo wszelkie sporty zimowe letnie i jesienne tenis na trawie na parkiecie i na ubitej ziemi szybownictwo tenis hokej na ziemi na morzu i w powietrzu mimo penicyliny i surogatów krótko mówiąc powtarzam jednocześnie równolegle maleje nie wiadomo dlaczego mimo tenisa powtarzam szybownictwa golfa tyleż z dziewięcioma co z osiemnastoma dołkami tenisa na lodzie słowem nie wiadomo dlaczego w Saine w Saine-et-Oise w Seine-et-Marne w Marne-et-Oise więc nie wiadomo mianowicie dlaczego jednocześnie równolegle usycha i kurczy się powtarzam w Marne i Oise słowem czysta strata na głowę od śmierci Woltera wynosząca mniej więcej dwa centrymetry sto gramów na głowę przeciętnie lekko zaokrąglając czystej wagi netto w Normandii słowem nie wiadomo dlaczego o co w końcu mniejsza takie są fakty z drugiej zaś strony co jest o wiele istotniejsze w świetle doświadczeń co jest o wiele istotniejsze w świetle prowadzonych doświadczeń Steinwega i Petermanna” co jest o wiele istotniejsze w świetle świetle przerwanych doświadczeń Steinwega i Petermanna co jest o wiele istotniejsze widać wyraźnie że na wsi i w górach na wybrzeżach i wzdłuż dróg wodnych i ognistych powietrze jest to samo a ziemia to znaczy powietrze i ziemia wskutek wielkich chłodów powietrze i ziemia są dla kamieni wskutek wielkich chłodów niestety w siódmym wieku ich ery eter ziemia morze są dla kamieni wskutek wielkich głębin wielkich chłodów na morzu na ziemi i w powietrzu powtarzam nie wiadomo dlaczego mimo tenisa takie są fakty nie wiadomo dlaczego powtarzam w dalszym ciągu krótko mówiąc w końcu niestety w dalszym ciągu są dla kamieni ponad wszelką wątpliwość ale nie wybiegajmy naprzód powtarzam głowa jednocześnie równolegle nie wiadomo dlaczego mimo tenisa w dalszym ciągu broda płomienie łzy kamienie tak niebieskie tak spokojne niestety głowa głowa głowa głowa w Normandii mimo tenisa przerwane doświadczenia nie zakończone co ważniejsze kamienie krótko mówiąc powtarzam niestety przerwane nie zakończone głowa głowa w Normandii mimo tenisa głowa niestety kamienie Conarda Conarda... (Zamieszanie. Lucky wykrzykuje jeszcze) Tenis!... Kamienie!... Tak spokojne!... Conarda!... Nie zakończone!
POZZO: Kapelusz!
Vladimir ściąga Lucky'emu kapelusz. Lucky milknie i pada. Głęboka cisza. Wszyscy dyszą jak zwycięzcy
ESTRAGON: Jestem pomszczony. (Vladimir ogląda uważnie kapelusz Lucky'ego, zagląda do środka)
POZZO: Niech mi pan to da! (Wyrywa kapelusz z rąk Vladimira, rzuca go na ziemię i depcze) Nie będzie już myślał!
Vladimir: Ale czy będzie mógł prowadzić?
POZZO: Ja tu prowadzę. (Kopie Lucky'ego) Wstawaj, bydlaku!
ESTRAGON: Może umarł.
Vladimir: Zabije go pan.
POZZO: Wstawaj, ścierwo! (Pociąga za sznur, Lucky pełznie kawałek. Do
Vladimira i Estragona) Pomóżcie mi. Vladimir: Ale jak? POZZO: Podnieście go!
Estragon i Vladimir stawiają Lucky 'ego na nogi, podtrzymują go chwilę, po czym go puszczają. Lucky znów pada
ESTRAGON: Robi to naumyślnie.
POZZO: Trzeba go podtrzymać. (Pauza) No dalej, dalej, podnieście go!
ESTRAGON: Szlag by go trafił!
Vladimir: Spróbujmy jeszcze raz.
ESTRAGON: Za kogo on nas bierze?
Vladimir: No! Stawiają Lucky'ego na nogi, podtrzymują go
POZZO: Nie puszczajcie go! (Vladimir i Estragon chwieją się) Nie ruszajcie się! (Pozzo bierze walizę i koszyk i niesie je w stronę Lucky'e go) Trzymajcie go mocno! (Wkłada walizę Lucky'emu do ręki. Lucky natychmiast ją wypuszcza) Nie puszczajcie go! (Jeszcze raz wkłada walizę Lucky 'emu do ręki. Lucky dotykając walizy odzyskuje stopniowo zmysły i wreszcie jego palce zaciskają się na jej uchwycie) Trzymajcie go cały czas! (To samo z koszykiem) No, teraz możecie go puścić. (Vladimir i Estragon odsuwają się od Lucky 'ego, który potyka się, słania i ugina, ale stoi, trzymając walizę i koszyk. Pozzo cofa się, strzela z bata) Wio! (Lucky postępuje naprzód) Nazad! (Lucky cofa się) Zwrot! (Lucky obraca się) W porządku, może iść. (Zwracając się do Vladimira i Estragona) Dziękuję wam, panowie, i życzę wam... (Grzebie w kieszeniach) życzę wam... (Grzebie) życzę wam... (Grzebie) co ja zrobiłem z zegarkiem? (Grzebie) A niech to! (Podnosi głowę, przerażenie w oczach) Autentyczna cebula, panowie, z sekundnikiem. (Prawie łkając) Dziadziuś mi ją dał. (Grzebie) Może leży gdzieś tutaj? (Szuka na ziemi, Vladimir i Estragon również. Pozzo odwraca nogą zniszczony kapelusz Lucky 'ego) Coś podobnego!
Vladimir: Może ma pan ją w kamizelce?
POZZO: Chwileczkę. (Zgina się wpół, skłaniając głowę do brzucha, - nasłuchuje) Nic nie słyszę! (Przyzywa ich gestem, żeby podeszli) Chodźcie posłuchać. (Vladimir i Estragon podchodzą, pochylają się nad jego brzuchem. Cisza) Powinno się chyba słyszeć tik-tak.
Vladimir: Cicho! Wszyscy słuchają zgięci
ESTRAGON: Coś słyszę.
POZZO: Gdzie?
Vladimir: To serce.
POZZO (zawiedziony): Cholera!
Vladimir: Cicho!
Słuchają ESTRAGON: Może przestał chodzić. (Wyprostowują się)
POZZO: Który z was tak brzydko pachnie?
ESTRAGON: Jemu śmierdzi z ust, a mnie śmierdzą nogi.
POZZO: Muszę już iść.
ESTRAGON: A pana cebula?
POZZO: Zostawiłem ją pewnie we dworze.
ESTRAGON: No to adieu.
POZZO: Adieu.
Vladimir: Adieu.
ESTRAGON: Adieu. (Cisza. Nikt się nie rusza)
Vladimir: Adieu.
POZZO: Adieu.
ESTRAGON: Adieu.
Cisza POZZO: I dziękuję.
Vladimir: To my dziękujemy.
POZZO: Nie ma za co.
ESTRAGON: Jest, jest.
POZZO: Nie, nie.
Vladimir: Jest, jest. ESTRAGON: Nie, nie. (Cisza)
POZZO: Jakoś nie mogę... (Waha się) odejść.
ESTRAGON: Takie jest życie.
Pozzo odwraca się, odchodzi od Lucky'ego w stronę kulisy, ciągnąc za sobą stopniowo sznur
Vladimir: Idzie pan w złą stronę.
POZZO: Muszę mieć rozbieg. (Naprężywszy sznur, to znaczy znalazłszy się za kulisą, zatrzymuje się, odwraca i krzyczy) Odsuńcie się! (Vladimir i Estragon ustępują w głąb, patrzą w stronę Pozza. Trzask bata) Wio! (Lucky nie rusza się)
ESTRAGON: Wio! Vladimir: Wio! (Trzask bata. Lucky rusza z miejsca)
POZZO: Prędzej! (Wyłania się zza kulisy, przemierza scenę w ślad za Luckym. Vladimir i Estragon zdejmują kapelusze i machają na pożegnanie. Lucky wychodzi. Pozzo strzela z bata) Prędzej! Prędzej! (Tuż przed swoim wyjściem Pozzo zatrzymuje się i odwraca. Sznur napręża się. Odgłos upadku Lucky'ego) Krzesło! (Vladimir idzie po krzesło, po czym podchodzi do Pozza i podaje mu je, ten z kolei rzuca je w stronę Lucky'ego) Adieu!
ESTRAGON i Vladimir (machając): Adieu! Adieu!
POZZO: Wstawaj, bydlaku! (Odgłos podnoszenia się Lucky'ego) Wio! (Pozzo wychodzi. Trzask bata) Wio! Adieu! Prędzej, bydlaku, wiooo! Adieu! (Cisza)
Vladimir: Czas jakoś zleciał.
ESTRAGON: I tak by zleciał.
Vladimir: Ale nie tak szybko. (Pauza)
ESTRAGON: Co robimy?
Vladimir: Nie wiem.
ESTRAGON: Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON: A, racja. (Pauza)
Vladimir: Zmienili się bardzo.
ESTRAGON: Kto?
Vladimir: Ci dwaj.
ESTRAGON: O, pogadajmy trochę.
Vladimir: Nie uważasz?
ESTRAGON: Że co?
Vladimir: No że się zmienili.
ESTRAGON: Całkiem możliwe. Wszyscy się zmieniają. Tylko my jakoś nie możemy.
Vladimir: Możliwe! To pewne. Nie widziałeś ich?
ESTRAGON: Widziałem. Ale ja ich nie znam.
Vladimir: Owszem, znasz ich.
ESTRAGON: Ale skąd!
Vladimir: Mówię ci, znamy ich. Masz słabą pamięć. (Pauza. Do siebie) Chyba że to nie ci sami.
ESTRAGON: Najlepszy dowód, że nas nie poznali.
Vladimir: To nie ma żadnego znaczenia. Ja też udałem, że ich nie poznaję. A poza tym nas nigdy nikt nie poznaje.
ESTRAGON: mniejsza z tym. Trzeba by... Ua! (Vladimir nie reaguje) Ua!
Vladimir (do siebie): Chyba że to nie ci sami.
ESTRAGON: Didi! Druga noga! (Kuśtyka w stronę kamienia, gdzie siedział na początku) Vladimir: Chyba że to nie ci sami... GŁOS ZZA KULISY: Proszę pana!
Estragon zatrzymuje się. Obaj patrzą, tam, skąd doszedł glos
ESTRAGON: Znów się zaczyna.
Vladimir: Zbliż się, moje dziecko.
Vladimir: Tak, to ja.
ESTRAGON: Czego chcesz?
Vladimir: Zbliż się. (Chłopiec nie rusza się)
ESTRAGON (ostro): Zbliż się, jak się do ciebie mówi.
Chłopiec zbliża się nieufnie, zatrzymuje się
Vladimir: O co chodzi?
CHŁOPIEC: Pan Godot... (Milknie)
Vladimir: Oczywiście. (Pauza) Zbliż się. (Chłopiec nie rusza się)
ESTRAGON (ostro): Zbliż się, jak się do ciebie mówi! (Chłopiec zbliża się nieufnie, zatrzymuje się) Dlaczego przychodzisz tak późno?
Vladimir: Masz jakąś wiadomość od pana Godota?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: No to mów.
ESTRAGON: Dlaczego przychodzisz tak późno?
Chłopiec spogląda to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc, komu odpowiedzieć
Vladimir (do Estragona): Odczep się od niego.
ESTRAGON (do Vladimira): To ty się ode mnie odczep. (Podchodząc do Chłopca) Wiesz, która jest godzina?
CHŁOPIEC (cofając się): To nie moja wina, proszę pana.
ESTRAGON: A czyja, może moja?
CHŁOPIEC: Bałem się, proszę pana.
ESTRAGON: Czego się bałeś? Nas? (Pauza) Odpowiedz!
Vladimir: Wiem już, w czym rzecz: tamtych się bał.
ESTRAGON: Jak długo już tu jesteś?
CHŁOPIEC: Już dobrą chwilę, proszę pana. Vladimir: Bata się bałeś?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: Wrzasków?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: Tamtych dwóch panów?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: Znasz ich?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Tutejszy jesteś?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
ESTRAGON: To wszystko kłamstwa! (Chwyta Chłopca i potrząsa nim) Prawdę nam powiedz!
CHŁOPIEC (trzęsąc się): Mówię prawdę, proszę pana.
Vladimir: Zostaw go wreszcie w spokoju! Co się z tobą dzieje? (Estragon puszcza Chłopca, cofa się, zasiania twarz rękami. Vladimir i Chłopiec patrzą na niego. Estragon opuszcza ręce, twarz ma zmienioną) Co się z tobą dzieje?
ESTRAGON: Jestem nieszczęśliwy.
Vladimir: Nie może być! Od kiedy?
ESTRAGON: Nie pamiętam już.
Vladimir: Pamięć płata nam takie figle. (Estragon chce coś powiedzieć, rezygnuje jednak, kuśtyka na swoje miejsce, siada i zaczyna zdejmować but. Do Chłopca) No więc? CHŁOPIEC: Pan Godot...
Vladimir (przerywając): Widziałem cię już kiedyś, nie?
CHŁOPIEC: Nie wiem, proszę pana.
Vladimir: Nie znasz mnie?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Nie ty przyszedłeś tu wczoraj?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Przychodzisz tu po raz pierwszy?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. (Cisza)
Vladimir: Może i tak. (Pauza) Mów.
CHŁOPIEC (jednym tchem): Pan Godot powiedział mi, żebym powiedział panu, że dziś wieczór nie przyjdzie, ale na pewno przyjdzie jutro. (Cisza)
Vladimir: To wszystko?
ESTRAGON: Tak, proszę pana. (Cisza)
Vladimir: Pracujesz u pana Godota?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: I co robisz?
CHŁOPIEC: Doglądam kozłów, proszę pana.
Vladimir: Dobry jest dla ciebie?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: Nie bije cię?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana, mnie nie.
Vladimir: To kogo bije?
CHŁOPIEC: Bije mego brata, proszę pana.
Vladimir: A więc masz brata?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: A co on robi?
CHŁOPIEC: Dogląda owiec, proszę pana.
Vladimir: A dlaczego ciebie nie bije?
CHŁOPIEC: Nie wiem, proszę pana.
Vladimir: Widać jest łaskawy dla ciebie.
CHŁOPIEC: Nie wiem, proszę pana. (Cisza)
Vladimir: Wystarczająco cię żywi? (Chłopiec waha się) Dobrze daje ci jeść?
CHŁOPIEC: Nie najgorzej, proszę pana.
Vladimir: Nie jesteś nieszczęśliwy? (Chłopiec waha się) Słyszysz, co mówię?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: No więc?
CHŁOPIEC: Nie wiem, proszę pana.
Vladimir: Nie wiesz, czy jesteś nieszczęśliwy, czy nie?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: To tak samo jak ja. (Pauza) A gdzie sypiasz?
CHŁOPIEC: Na strychu, proszę pana.
Vladimir: Razem z bratem?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: Na sianie?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. (Pauza)
Vladimir: W porządku, możesz iść.
CHŁOPIEC: Proszę pana, a co mam powiedzieć panu Godotowi?
Vladimir: Powiedz mu... (Waha się) Powiedz mu, żeś nas widział. (Pauza) Widziałeś nas chyba, nie?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. (Cofa się, waha, odwraca się i wybiega. Światło nagle przygasa. W jednej chwili zapada noc. W głębi wschodzi księżyc, wznosi się na niebo, nieruchomieje, zalewając scenę srebrnym światłem)
Vladimir: Nareszcie! (Estragon wstaje i trzymając buty, każdy w jednej ręce, idzie w stronę Vladimira. Stawia je na brzegu sceny, wyprostowuje się i patrzy na księżyc) Co tam robisz? ESTRAGON: To samo co ty, patrzę na tego bladego... Vladimir: Co?
ESTRAGON: ... zmęczonego już tym wschodzeniem i patrzeniem na takich jak my.
Vladimir: Pytam, co robisz z butami.
ESTRAGON (odwraca się i patrzy na buty): Zostawiam je tu. (Pauza) Przyjdzie ktoś inny, tak samo... tak samo... jak ja, tyle że będzie miał mniejsze stopy, i uszczęśliwią go.
Vladimir: Przecież nie możesz chodzić boso.
ESTRAGON: Jezus chodził.
Vladimir: Jezus! Co to ma wspólnego. Nie zamierzasz się chyba z nim porównywać?
ESTRAGON: Całe życie się z nim porównuję.
Vladimir: Ale tam, gdzie on żył, było ciepło!
ESTRAGON: Tak. I szybko krzyżowali. (Cisza)
Vladimir: Nic tu już po nas.
ESTRAGON: Ani gdziekolwiek indziej.
Vladimir: Ej, Gogo, nie mów tak. Jutro będzie lepiej.
ESTRAGON: A to niby dlaczego?
Vladimir: Nie słyszałeś, co powiedział ten chłopak?
ESTRAGON: Nie.
Vladimir: Powiedział, że Godot jutro przyjdzie na pewno. (Pauza) No, co ty na to?
ESTRAGON: A więc nie pozostaje nam nic innego, jak czekać tu dalej.
Vladimir: Coś ty! Musimy się gdzieś schronić. (Bierze Estragona za rękę) Chodź.
Ciągnie go. Estragon poddaje się na początku, po czym się opiera. Zatrzymują się
ESTRAGON (spoglądając na drzewo): Szkoda, że nie mamy kawałka sznura.
Vladimir: Chodź. Zimno się robi. (Ciągnie go. To samo, co poprzednio)
ESTRAGON: Przypomnij mi, żebym jutro przyniósł sznur.
Vladimir: Dobrze. Chodź. (Ciągnie go. To samo, co poprzednio)
ESTRAGON: Jak długo już jesteśmy tak stale razem?
Vladimir: Czy ja wiem. Z pięćdziesiąt lat chyba.
ESTRAGON: Pamiętasz dzień, gdy rzuciłem się do Rodami?
Vladimir: W czasie winobrania.
ESTRAGON: Wyłowiłeś mnie wtedy.
Vladimir: Wszystko to już przebrzmiałe, pogrzebane.
ESTRAGON: Ubranie wyschło mi na słońcu.
Vladimir: Nie wracajmy do tego. Chodź. (To samo co poprzednio)
ESTRAGON: Zaczekaj. Vladimir: Zimno mi.
ESTRAGON: Zaczekaj! (Odchodzi od Vladimira Zastanawiam się czasem, czy nie byłoby lepiej, gdyby każdy z nas został sam, sam ze sobą. (Przechodzi przez scenę i siada na swoim kamieniu Nie jesteśmy stworzeni do tej samej drogi.
Vladimir (bez urazy): To wcale nie takie pewne.
ESTRAGON: Tak, nic nie jest pewne.
(Vladimir wolno przechodzi przez scenę i siada obok Estragona)
Vladimir: Jeśli uważasz, że tak byłoby lepiej, możemy się jeszcze rozstać.
ESTRAGON: Teraz już nie warto. (Cisza)
Vladimir: Fakt, teraz już nie warto. (Cisza)
ESTRAGON: To co, idziemy? Vladimir: Chodźmy. (Nie ruszają się)
KURTYNA
Akt drugi
Następnego dnia. O tej samej porze. W tym samym miejscu. Buty Estragona z przodu na brzegu sceny, obcasy zsunięte, czubki rozsunięte. Kapelusz Lucky'ego w tym samym miejscu. Na drzewie cztery, pięć listków.
Wchodzi Vladimir, energicznie. Zatrzymuje się i długo przygląda się drzewu. Następnie zaczyna gorączkowo chodzić po scenie we wszystkie strony. Zatrzymuje się przed butami, pochyla się, podnosi jeden, przygląda mu się, krzywi się ze wstrętem, odkłada starannie na miejsce. Znów zaczyna chodzić tam i z powrotem. Zatrzymuje się na skraju sceny po prawej i wypatruje czegoś w oddali przysłaniając sobie oczy ręką. Znów chodzi tam i z powrotem. Zatrzymuje się na skraju sceny po lewej, robi to samo, co poprzednio. Znów chodzi tam i z powrotem. Nagle zatrzymuje się, składa ręce na piersi, odchyla w tył głowę i zaczyna głośno śpiewać.
Vladimir: Raz pies wpadł do...
(Zacząwszy zbyt nisko, przerywa, odchrząkuje, zaczyna jeszcze raz nieco wyżej)
Raz pies wpadł do kuchni I porwał mięsa ćwierć, A kucharz, co był głupi, Zarąbał go na śmierć. A kucharz, co był mądry I litość w sercu miał...
Przerywa, zamyśla się, zaczyna jeszcze raz: A kucharz, co był mądry i litość w sercu miał, Postawił mu nagrobek I taki napis dał:
Raz pies wpadł do kuchni I porwał mięsa ćwierć, A kucharz, co był głupi, Zarąbał go na śmierć. A kucharz, co był mądry. I litość w sercu miał...
Przerywa. To samo, co poprzednio
A kucharz, co był mądry. I litość w sercu miał...
Przerywa. To samo, co poprzednio. Miękko
I litość w sercu miał...
Milknie, nie rusza się przez chwilę, po czym znów zaczyna gorączkowo chodzić po scenie we wszystkie strony. Znów zatrzymuje się przed drzewem, dalej chodzi tam i z powrotem, znów zatrzymuje się przed butami, dalej chodzi tam i z powrotem, biegnie na skraj sceny po lewej, wypatruje czegoś w oddali, biegnie na skraj sceny po prawej, wypatruje czegoś w oddali. W tym momencie, z lewej, wchodzi Estragon, boso, z pochyloną głową, i powoli przechodzi przez scenę. Vladimir odwraca się i spostrzega go
Vladimir: Jesteś znów! (Estragon zatrzymuje się, ale nie podnosi głowy. Vladimir idzie ku niemu) Chodź, niech cię uściskani!
ESTRAGON: Nie dotykaj mnie!
Vladimir zawiedziony, zmartwiony. Cisza
Vladimir: Chcesz, żebym sobie poszedł? (Pauza) Gogo! (Pauza. Vladimir przygląda mu się uważnie) Pobili cię? (Pauza) Gogo! (Estragon dalej milczy, z głową pochyloną) Gdzie spędziłeś noc? (Cisza. Vladimir podchodzi bliżej)
ESTRAGON: Nie dotykaj mnie! Nie pytaj mnie o nic! Nie mów nic do mnie! Zostań ze mną! Vladimir: Opuściłem cię kiedykolwiek?
ESTRAGON: Pozwoliłeś mi odejść.
Vladimir: Spójrz na mnie! (Estragon nie rusza się. Dobitnie) Spójrz na mnie, jak ci mówię!
Estragon podnosi głowę. Patrzą długo na siebie, to cofając się, to znów zbliżając się do siebie i pochylając głowy, jakby patrzyli na dzieło sztuki, przyciągając się nawzajem coraz bardziej, aż wreszcie padają sobie nagle w objęcia i klepią się po plecach. Koniec uścisku. Estragon, niepodtrzymywany, o mało się nie przewraca
ESTRAGON: Ale dzień!
Vladimir: Kto cię pobił? Powiedz mi.
ESTRAGON: Jeszcze jeden dzień odwalony.
Vladimir: Jeszcze nie.
ESTRAGON: Dla mnie się już skończył, cokolwiek się zdarzy. (Cisza) Słyszałem, jak śpiewałeś.
Vladimir: Owszem, pamiętam.
ESTRAGON: Było mi przykro. Jest sam, mówiłem sobie, myśli, że odszedłem na zawsze, i śpiewa. Vladimir: Nie panuje się nad nastrojem. Cały dzień jestem w świetnej formie. (Pauza) W nocy nie wstawałem ani razu!
ESTRAGON (smutno): Sam widzisz: kiedy mnie nie ma, z siusianiem od razu lepiej. Vladimir: Brakowało mi ciebie... a jednocześnie było mi dobrze. Dziwne, co?
ESTRAGON (zaskoczony): Dobrze?
Vladimir (zastanowiwszy się): No, może to nie to słowo.
ESTRAGON: A teraz? Vladimir (zbadawszy samego siebie): Teraz... (Radośnie) znowu jesteś... (Obojętnie) znowu jesteśmy... (Smutno) znowu jestem.
ESTRAGON: Sam widzisz: gdy jestem z tobą, jest ci gorzej. A ja także czuję się lepiej sam. Vladimir (dotknięty): No to po co przyłazisz?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: A ja wiem. Bo nie umiesz się bronić. Ja nie pozwoliłbym, żeby cię pobili.
ESTRAGON: Nie dałbyś rady. Vladimir: Dlaczego?
ESTRAGON: Ich było dziesięciu.
Vladimir: Nie o to mi chodzi, ja nie dopuściłbym, byś w ogóle się naraził.
ESTRAGON: Nic nie zrobiłem.
Vladimir: No to dlaczego cię pobili? ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: Nie-nie, Gogo, widzisz, są rzeczy, które tobie się wymykają, a które nie wymykają się mnie. Musisz to wyczuć.
ESTRAGON: Mówię ci, że nic nie zrobiłem. Vladimir: Może i nie. Ale jeśli się chce wyjść cało, jest na to sposób, jest sposób. No, ale nie mówmy już o tym. Oto jesteś i bardzo mi miło z tego powodu.
ESTRAGON: Ich było dziesięciu.
Vladimir: Zresztą tobie, gdzieś tam w głębi, też chyba jest miło, co? Przyznaj się.
ESTRAGON: Miło? Z jakiego powodu?
Vladimir: Że znów jesteś ze mną. ESTRAGON: Myślisz?
Vladimir: Powiedz tak, jeśli to nawet nieprawda.
ESTRAGON: Co mam powiedzieć? Vladimir: Powiedz: Miło mi.
ESTRAGON: Miło mi. Vladimir: Mnie też.
ESTRAGON: Mnie też. Vladimir: Jest nam miło.
ESTRAGON: Jest nam miło. (Cisza) To co robimy, skoro jest nam miło?
Vladimir: Czekamy na Godota. ESTRAGON: A, racja. (Cisza)
Vladimir: Zmieniło się tu od wczoraj. ESTRAGON: A jeśli nie przyjdzie?
Vladimir (nie zrozumiawszy w pierwszej chwili): Pomyślimy o tym, jak przyjdzie pora. (Pauza) Mówiłem, że zmieniło się tu od wczoraj.
ESTRAGON: Rozmokło wszystko. Vladimir: Spójrz na drzewo.
ESTRAGON: Nie wchodzi się nigdy dwa razy w to samo gówno.
Vladimir: Drzewo, spójrz na drzewo. (Estragon spogląda na drzewo)
ESTRAGON: Nie było go tu wczoraj?
Vladimir: Oczywiście, że było. Nie pamiętasz? O małośmy się na nim nie powiesili. (Zastanawia się) Właśnie... (Akcentując każde słowo) o małośmy się nie powiesili. Tylko ty nie chciałeś. Nie pamiętasz?
ESTRAGON: Przyśniło ci się.
Vladimir: Czy to możliwe, żebyś już zapomniał?
ESTRAGON: Taki już jestem. Albo zapominam od razu, albo nie zapominam nigdy.
Vladimir: A Pozzo i Lucky? O nich też zapomniałeś?
ESTRAGON: Pozzo i Lucky?
Vladimir: Wszystko zapomniał!
ESTRAGON: Pamiętam jakiegoś niespełna rozumu, który kopnął mnie w łydkę. A potem zgrywał wariata.
Vladimir: To Lucky!
ESTRAGON: Tak, to pamiętam. Ale kiedy to było?
Vladimir: A tego drugiego, który go prowadził, też pamiętasz?
ESTRAGON: Dał mi kości.
Vladimir: To Pozzo!
ESTRAGON: I mówisz, że to wszystko było wczoraj?
Vladimir: Oczywiście!
ESTRAGON: I tutaj?
Vladimir: No a gdzie? Nie poznajesz tego miejsca?
ESTRAGON (z naglą wściekłością): Czy poznaję! Co tu jest do poznawania? Przez całe wszawe życie nurzałem się w błocie! A ty chcesz, żebym dostrzegał niuanse! (Rozgląda się wokół) Popatrz no na to świństwo! Nigdy się stąd nie ruszałem!
Vladimir: Uspokój się, uspokój!
ESTRAGON: To ty mi daj spokój z tymi pejzażami! Mów mi o podziemiu!
Vladimir: Mimo wszystko nie powiesz mi jednak, że to (Gest) przypomina Yaucluse! Jest jednak duża różnica.
ESTRAGON: Yaucluse! Jakie Yaucluse?
Vladimir: Byłeś tam przecież, w Yaucluse.
ESTRAGON: Nic podobnego, nigdy nie byłem w żadnym Yaucluse! Mówię ci, że przesrałem całe to zasrane życie tutaj! Tutaj! W Srocluse!
Vladimir: A jednak byliśmy tam razem, głowę dam za to. Pracowaliśmy przy winobraniu, u takiego jednego, co się nazywał... (Strzela palcami) no, nie mogę sobie przypomnieć nazwiska... no tam, wiesz... (Strzela palcami) nie mogę sobie przypomnieć nazwy... nie pamiętasz?
ESTRAGON (spokojniej): Może. Nic mi nie świta.
Vladimir: Tam, niżej, wszystko było czerwone!
ESTRAGON (rozdrażniony): Mówię ci, że nic mi nie świta. (Cisza. Vladimir wzdycha głęboko) Vladimir: Trudno z tobą żyć, Gogo.
ESTRAGON: Więc najlepiej się rozstać. Vladimir: Wciąż to powtarzasz. I ciągle przyłazisz.
Cisza
ESTRAGON: Najlepiej byłoby mnie zabić, jak tamtego.
Vladimir: Jakiego tamtego? (Pauza) Jakiego tamtego?
ESTRAGON: Jak biliony tamtych. Vladimir (sentencjonalnie): Każdy nosi swój krzyżyk. (Wzdycha) Do śmierci. (Chwila namysłu) Po czym jest zapomniany.
ESTRAGON: Na razie jednak spróbujmy gadać ze sobą nie denerwując się, skoro już nie możemy być cicho.
Vladimir: Fakt, jesteśmy niewyczerpani.
ESTRAGON: To po to, żeby nie myśleć.
Vladimir: Mamy wytłumaczenie.
ESTRAGON: Po to, żeby nie słyszeć.
Vladimir: Mamy swoje powody.
ESTRAGON: Tych wszystkich głosów, co zmarły.
Vladimir: Brzmiących jakby szum skrzydeł.
ESTRAGON: Liści. Vladimir: Piasku. ESTRAGON: Liści. Cisza
Vladimir: Wszystkie mówią naraz. ESTRAGON: Każdy sobie. Cisza
Vladimir: Szepczą raczej. ESTRAGON: Szeleszczą.
Vladimir: Szemrzą. ESTRAGON: Szeleszczą. Cisza
Vladimir: Co one mówią? ESTRAGON: Opowiadają swe życie. Vladimir: Nie wystarcza im, że żyły. ESTRAGON: Muszą o tym mówić. Vladimir: Nie wystarcza im, że umarły. ESTRAGON: Nie wystarcza. (Cisza)
Vladimir: Jakby szum piór. ESTRAGON: Liści. Vladimir: Popiołu. ESTRAGON: Liści.
Długa cisza
Vladimir: Powiedz coś! ESTRAGON: Próbuję.
Długa cisza
Vladimir (z udręką): Cokolwiek! ESTRAGON: Co robimy?
Vladimir: Czekamy na Godota. ESTRAGON: A, racja. (Cisza)
Vladimir: Okropność! ESTRAGON: Zaśpiewaj coś.
Vladimir: Nie, nie. (Zastanawia się) Może by zacząć jeszcze raz.
ESTRAGON: To nie powinno być trudne.
Vladimir: Początek jest trudny.
ESTRAGON: Zacząć można od czegokolwiek.
Vladimir: Tak, ale trzeba się zdecydować.
ESTRAGON: Fakt. (Cisza)
Vladimir: ESTRAGON
Cisza
Vladimir: Kto szuka, ten słyszy.
ESTRAGON: Tak jest.
Vladimir: I to nie pozwala mu znaleźć.
ESTRAGON: Otóż to.
Vladimir: Nie pozwala mu myśleć.
Estragon: Niemniej jednak się myśli.
Vladimir: Nie-nie, to niemożliwe.
Estragon: O, sprzeczajmy się.
Vladimir: Niemożliwe.
Estragon: Myślisz?
Vladimir: Nie mamy odwagi już myśleć.
Estragon: Więc na co się skarżymy?
Vladimir: A myśleć to wcale nie takie złe.
Estragon: No jasne, przecież to już jest to.
Vladimir: Jakie: to?
Estragon: O, zadawajmy sobie pytania.
Vladimir: Co masz na myśli mówiąc: to już jest to?
Estragon: O wiele mniejsze nieszczęście.
Vladimir: No jasne.
ESTRAGON: A więc? Może by się tak uznać za szczęśliwych?
Vladimir: Najgorsze, że kiedyś myśleliśmy.
ESTRAGON: Zdarzyło się to nam kiedykolwiek?
Vladimir: A skąd te wszystkie trupy?
ESTRAGON: Te szkielety.
Vladimir: No skąd?
ESTRAGON: Fakt.
Vladimir: Trochę jednak myśleliśmy.
ESTRAGON: Na samym początku.
Vladimir: Trupiarnia, trupiarnia.
ESTRAGON: Można nie patrzeć.
Vladimir: Nie można nie widzieć.
ESTRAGON: Fakt.
Vladimir: Choćby nie wiem co.
ESTRAGON: Co?
Vladimir: Choćby nie wiem co.
ESTRAGON: Trzeba się zwrócić ku naturze, zdecydowanie.
Vladimir: Próbowaliśmy już.
ESTRAGON: Fakt.
Vladimir: Tak-tak, to wcale nie takie złe.
ESTRAGON: Co mianowicie?
Vladimir: Że myśleliśmy.
ESTRAGON: No pewnie.
Vladimir: Ale skończyliśmy z tym.
ESTRAGON: Co zrobić.
Vladimir: Otóż to. (Cisza)
ESTRAGON: Jako drobna utarczka było to całkiem niezłe.
Vladimir: Tak, ale teraz trzeba wynaleźć coś innego.
ESTRAGON: Niech no się zastanowię. (Zdejmuje kapelusz, zastanawia się)
Vladimir: Niech no się zastanowię. (Zdejmuje kapelusz, zastanawia się. Długa cisza)
Wkładają kapelusze, odprężają się
ESTRAGON: No?
Vladimir: O czym ja mówiłem? Od tego można by ciągnąć dalej.
ESTRAGON: Kiedy?
Vladimir: Na samym początku.
ESTRAGON: Na samym początku czego?
Vladimir: Dzisiejszego wieczoru. Mówiłem... mówiłem...
ESTRAGON: Żądasz ode mnie zbyt wiele.
Vladimir: Zaczekaj... uściskaliśmy się, było nam miło... miło... to co robimy, skoro jest nam miło?... czekamy... no właśnie... już-już... czekamy... no, skoro jest nam miło?... czekamy... no właśnie... aha! O drzewie!
ESTRAGON: O drzewie?
Vladimir: Nie pamiętasz?
ESTRAGON: Zmęczony jestem.
Vladimir: Spójrz na nie.
Estragon spogląda na drzewo
ESTRAGON: Nic nie widzę.
Vladimir: Wczoraj wieczorem było zupełnie czarne i nagie. Dzisiaj pokryte jest liśćmi.
ESTRAGON: Liśćmi?
Vladimir: W ciągu jednej nocy!
ESTRAGON: Widocznie jest wiosna.
Vladimir: Ale w ciągu jednej nocy!
ESTRAGON: Nas tu wczoraj nie było, mówię ci. To jedno z twoich urojeń.
Vladimir: To gdzie, według ciebie, byliśmy wczoraj?
ESTRAGON: A skąd ja mam wiedzieć? Gdzie indziej. W innej przegródce. Czego jak czego, próżni nie brakuje.
Vladimir (pewny swego): Dobrze. Nie było nas tu wczoraj. Wobec tego cośmy wczoraj robili?
ESTRAGON: Cośmy robili?
Vladimir: Spróbuj sobie przypomnieć.
ESTRAGON: Nooo... pewnieśmy gadali.
Vladimir (opanowując się): O czym?
ESTRAGON: Nooo... o tym, o owym, o niczym szczególnym. (Z przekonaniem) O właśnie, przypominam sobie, że wczoraj wieczorem nie gadaliśmy o niczym szczególnym. Pół wieku tak już to trwa.
Vladimir: Nie przypominasz sobie żadnego faktu, żadnych okoliczności?
ESTRAGON (znużony): Nie męcz mnie, Didi.
Vladimir: Słońca? Księżyca? Nic?
ESTRAGON: Pewnie były, jak zawsze.
Vladimir: Nie spostrzegłeś niczego niezwykłego?
ESTRAGON: Niestety.
Vladimir: A Pozzo? A Lucky?
ESTRAGON: Pozzo?
Vladimir: Kości.
ESTRAGON: Ości raczej.
Vladimir: Pozzo ci je dał.
ESTRAGON: Nic o tym nie wiem.
Vladimir: A kopniak?
ESTRAGON: Kopniak? A tak, skopano mnie.
Vladimir: To Lucky.
ESTRAGON: I to wszystko było wczoraj?
Vladimir: Pokaż nogę.
ESTRAGON: Którą?
Vladimir: Obie. Podciągnij nogawkę.
(Estragon stojąc na jednej nodze wyciąga drugą w stronę Vladimira, o mało się nie przewraca. Vladimir ujmuje nogę Estragona. Estragon chwieje się)
Vladimir: Podciągnij nogawkę.
ESTRAGON (chwiejąc się): Nie mogę.
Vladimir podciąga nogawkę, ogląda nogę, puszcza ją. Estragon o mało się nie przewraca
Vladimir: Drugą. (Estragon podaje tę samą nogę)
Vladimir: Drugą, mówię! (To samo co poprzednio - z drugą nogą. Tryumfalnie) Proszę, jest rana? Właśnie robi się zakażenie!
ESTRAGON: No i co z tego?
Vladimir: Gdzie masz buty?
ESTRAGON: Wyrzuciłem je chyba.
Vladimir: Kiedy?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: Dlaczego?
ESTRAGON: Nie pamiętam.
Vladimir: Nie-nie, pytam, dlaczego je wyrzuciłeś.
ESTRAGON: Bo mnie uwierały.
Vladimir (wskazując na buty): Proszę! (Estragon spogląda na buty) Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj je zostawiłeś. Estragon podchodzi do butów, pochyla się, przygląda się, im z bliska
ESTRAGON: To nie moje.
Vladimir: Nie twoje!
ESTRAGON: Moje były czarne. A te są brązowe.
Vladimir: Jesteś pewien, że twoje były czarne?
ESTRAGON: No, powiedzmy, szare.
Vladimir: A te są brązowe? Pokaż.
ESTRAGON (podnosząc jeden but): No, powiedzmy, zielonkawe.
Vladimir (podchodząc): Pokaż. (Estragon podaje mu but.]
Vladimir (ogląda go, po czym rzuca ze złością) A niech to!
ESTRAGON: Widzisz, wszystko to...
Vladimir: Widzę, widzę. Widzę, co się stało.
ESTRAGON: Wszystko to...
Vladimir: To jasne jak słońce. Ktoś przyszedł, wziął twoje i zostawił swoje.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Nie pasowały mu jego, więc wziął twoje.
ESTRAGON: Ale moje były za małe.
Vladimir: Dla ciebie. Dla niego nie.
ESTRAGON (zmęczywszy się na próżno zrozumieniem tego): Zmęczony jestem. (Pauza) Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON: A, racja. (Pauza. Rozpaczliwie) Co robić, co robić?
Vladimir: Nie ma nic do zrobienia.
ESTRAGON: Nie mogę już tak dłużej.
Vladimir: Chcesz rzodkiewkę?
ESTRAGON: Tylko to jest?
Vladimir: Są rzodkiewki i rzepy.
ESTRAGON: Marchewki już nie ma?
Vladimir: Nie. Zresztą przesadzasz już z tą marchewką.
ESTRAGON: To daj rzodkiewkę.
(Vladimir grzebie w kieszeniach, znajdując tylko rzepy, wreszcie wyciąga rzodkiewkę i podaje ją Estragonowi, który przygląda się jej, po czym krzywi się ze wstrętem) Czarna!
Vladimir: Rzodkiewka.
ESTRAGON: Wiesz o tym, że lubię tylko różowe!
Vladimir: Nie chcesz?
ESTRAGON: Lubię tylko różowe!
Vladimir: To oddaj.
Estragon oddaje mu rzodkiewkę
ESTRAGON: Poszukam sobie marchewki. Nie rusza się
Vladimir: To naprawdę staje się bez znaczenia.
ESTRAGON: Jeszcze niezupełnie. Cisza
Vladimir: Może byś spróbował?
ESTRAGON: Próbowałem już wszystkiego.
Vladimir: O buty mi chodzi.
ESTRAGON: Myślisz?
Vladimir: Czas zejdzie. (Estragon waha się) Mówię ci, to będzie pewne urozmaicenie.
ESTRAGON: Odprężenie.
Vladimir: Wytchnienie.
ESTRAGON: Odprężenie.
Vladimir: Spróbuj.
ESTRAGON: Pomożesz mi?
Vladimir: Oczywiście.
ESTRAGON: We dwójkę całkiem nieźle dajemy sobie radę, co, Didi?
Vladimir: No pewnie! Spróbujmy najpierw lewy.
ESTRAGON: Zawsze coś wynajdziemy, żeby stworzyć sobie wrażenie istnienia, co, Didi?
Vladimir (zniecierpliwiony): Oczywiście, oczywiście, jesteśmy kuglarzami. No, ale róbmy, cośmy postanowili, póki pamiętamy. (Podnosi jeden but) No, dawaj nogę. (Estragon podchodzi do niego i podnosi nogę) Drugą, bydlaku!
(Estragon podnosi drugą nogę) Wyżej! (Spleceni ze sobą zataczają się po scenie. Vladimirowi udaje się w końcu włożyć but Estragonowi) Spróbuj przejść kawałek.
(Estragon chodzi) No jak?
ESTRAGON: Pasuje.
Vladimir (wyciągając z kieszeni kawałek sznurka): To sznurujemy.
ESTRAGON (gwałtownie): O nie, nie! Żadnego sznurowania, żadnego sznurowania!
Vladimir: Będziesz żałował. Spróbujmy drugi. (To samo co poprzednio) No jak?
ESTRAGON: Też pasuje.
Vladimir: Nie uwierają cię?
ESTRAGON (robi kilka kroków przyciskając stopy): Na razie nie.
Vladimir: To możesz je nosić.
ESTRAGON: Jakby trochę za duże.
Vladimir: Może któregoś dnia dorobisz się skarpetek.
ESTRAGON: Fakt.
Vladimir: Więc będziesz je nosił?
ESTRAGON: Skończmy już z tymi butami.
Vladimir: Dobrze, ale...
ESTRAGON: Skończmy! (Cisza) Usiądę mimo wszystko.
Rozgląda się za miejscem, gdzie mógłby usiąść, po czym siada na kamieniu, gdzie siedział na początku pierwszego aktu
Vladimir: Tu właśnie siedziałeś wczoraj wieczorem. Cisza
ESTRAGON: Żebym tylko mógł zasnąć.
Vladimir: Wczoraj wieczór zasnąłeś.
ESTRAGON: Spróbuję.
Przybiera pozycję embrionalną, głowę chowając między kolana
Vladimir: Zaczekaj. (Podchodzi do Estragona i zaczyna głośno śpiewać) A-a-a.
ESTRAGON (podnosząc głowę): Nie tak głośno.
Vladimir (ciszej): A-a-a A-a-a. A-a-a A-a...
Estragon zasypia. Vladimir zdejmuje marynarkę i kładzie ją na ramiona Estragona, po czym zaczyna chodzić wzdłuż i wszerz zabijając rękami, Żeby się rozgrzać. Estragon budzi się nagle, zrywa się i idzie półprzytomnie. Vladimir podbiega do niego, obejmuje go
Vladimir: Spokojnie... spokojnie... Didi tu jest... nie bój się.
ESTRAGON: Ach!
Vladimir: Już... już... już po wszystkim.
ESTRAGON: Spadałem.
Vladimir: Już po wszystkim. Nie myśl o tym.
ESTRAGON: Byłem na...
Vladimir: Nie-nie, nic nie mów! Chodź, połazimy trochę.
Bierze Estragona za rękę i chodzi z nim wzdłuż i wszerz, aż Estragon zaczyna się opierać
ESTRAGON: Starczy już. Zmęczony jestem.
Vladimir: Wolisz sterczeć tu i nic nie robić?
ESTRAGON: Tak.
Vladimir: Jak chcesz. (Puszcza Estragona, podnosi marynarkę i wkłada ją)
ESTRAGON: Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego.
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON: A, racja. (Vladimir znów zaczyna chodzić tam i z powrotem)
Estragon: Możesz postać chwilę?
Vladimir: Zimno mi.
ESTRAGON: Za wcześnieśmy przyszli.
Vladimir: Jak zawsze, o zmroku.
ESTRAGON: Ale noc jakoś nie zapada.
Vladimir: Spadnie nagle, jak wczoraj.
ESTRAGON: I będzie noc.
Vladimir: I będziemy mogli odejść.
ESTRAGON: I znowu będzie dzień. (Pauza, Rozpaczliwie) Co robić, co robić?
Vladimir (zatrzymawszy się, gwałtownie): Przestaniesz wreszcie biadolić? Mam już dosyć tych twoich jęków!
ESTRAGON: Idę.
Vladimir (spostrzegając kapelusz Lucky'ego) O!
ESTRAGON: Żegnaj.
Vladimir: Kapelusz Lucky'ego! (Podchodzi do niego) Jestem tu od godziny i nie zauważyłem go dotąd! (Uradowany) Świetnie!
ESTRAGON: Nie zobaczysz mnie już.
Vladimir: Wiedziałem, że to jest to miejsce. No, to mamy już spokój. (Podnosi kapelusz Lucky'ego, przygląda mu się, wyprostowuje go) Piękny kapelusz był chyba kiedyś. (Wkłada go sobie na głowę, swój podając Estragonowi) Trzymaj.
ESTRAGON: Co?
Vladimir: Potrzymaj to.
Estragon bierze kapelusz Vladimira. Vladimir dwoma rękami poprawia sobie na głowie kapelusz Lucky'ego. Estragon wkłada sobie na głowę kapelusz Vladimira, swój podając Vladimirowi. Vladimir bierze kapelusz Estragona. Estragon dwoma rękami poprawia sobie na głowie kapelusz Vladimira. Vladimir wkłada sobie na głowę kapelusz Estragona, kapelusz Lucky'ego podając Estragonowi. Estragon bierze kapelusz Lucky'ego. Vladimir dwoma rękami poprawia sobie na głowie kapelusz Estragona. Estragon wkłada sobie na głowę kapelusz Lucky 'ego, kapelusz Vladimira podając Vladimirowi. Vladimir bierze swój kapelusz. Estragon dwoma rękami poprawia sobie na głowie kapelusz Lucky'ego. Vladimir wkłada sobie na głowę swój kapelusz, kapelusz Estragona podając Estragonowi. Estragon bierze swój kapelusz. Vladimir dwoma rękami poprawia sobie na głowie swój kapelusz. Estragon wkłada swój kapelusz, kapelusz Lucky'ego, podając Vladimirowi. Vladimir bierze kapelusz Lucky'ego. Estragon dwoma rękami poprawia sobie na głowie swój kapelusz. Vladimir wkłada sobie na głowę kapelusz Lucky'ego, swój podając Estragonowi. Estragon bierze kapelusz Vladimira. Vladimir dwoma rękami poprawia sobie na głowie kapelusz Lucky'ego. Estragon podaje kapelusz Vladimira Vladimirowi, Vladimir bierze go i podaje z powrotem Estragonowi, Estragon bierze go i podaje z powrotem Vladimirowi, Vladimir bierze go i rzuca na ziemię. Wszystko to w bardzo szybkim tempie
Vladimir: Pasuje na mnie?
ESTRAGON: A skąd ja mam wiedzieć?
Vladimir: Nie, ale jak w nim wyglądam?
Obraca kokieteryjnie głowę to wprawo, to w lewo, ruszając się jak model
ESTRAGON: Okropnie.
Vladimir: Ale nie gorzej niż zwykle?
ESTRAGON: Tak samo.
Vladimir: To mogę go nosić. Mój mnie uwierał. (Pauza) Jakby to powiedzieć? (Pauza) Cisnął mnie. (Zdejmuje kapelusz Lucky'ego, zagląda do środka, potrząsa nim, stuka w denko, wkłada z powrotem)
ESTRAGON: Idę.
Vladimir: Nie zagrałbyś?
ESTRAGON: W co?
Vladimir: Można by zagrać w Pozza i Lucky'ego.
ESTRAGON: Nie znam tego.
Vladimir: Ja będę udawał Lucky'ego, a ty Pozza. (Naśladuje Lucky'ego uginając się pod ciężarem bagaży. Estragon patrzy na niego osłupiały) No!
ESTRAGON: Co mam robić!
Vladimir: Wymyślaj mi!
ESTRAGON (po chwili namysłu): Świntuch!
Vladimir: Ostrzej!
ESTRAGON: Łajdak! Kanalia!
Vladimir, wciąż ugięty, to posuwa się naprzód, to się cofa
Vladimir: Powiedz mi, żebym myślał.
ESTRAGON: Co?
Vladimir: Powiedz: Myśl, świnio!
ESTRAGON: Myśl, świnio! Cisza
Vladimir: Nie mogę!
ESTRAGON: Starczy już!
Vladimir: Powiedz mi, żebym tańczył.
ESTRAGON: Idę.
Vladimir: Tańcz, bydlaku! (Kręci się w miejscu. Estragon szybko wychodzi na lewo)
Vladimir: Nie mogę!
(Podnosi głowę, spostrzega, że Est-ragona już nie ma, krzyczy rozdzierająco) Gogo!
(Cisza. Rusza prawie biegiem przez scenę. Estragon szybko wraca, zdyszany, biegnie w stronę Vladimira. Padają sobie w ramiona)
Vladimir: Jesteś nareszcie!
ESTRAGON (dysząc): Przeklęty jestem!
Vladimir: Gdzie byłeś? Myślałem, że odszedłeś już na zawsze.
ESTRAGON: Na skraju zbocza. Idą!
Vladimir: Kto?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: Ilu?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir (tryumfalnie): To Godot! Nareszcie! (Ściska wylewnie Estragona) Gogo! To Godot! Jesteśmy zbawieni! Chodź, wyjdźmy mu na spotkanie! (Ciągnie Estragona w stronę kulisy. Estragon opiera się, uwalnia i biegnie w drugą stronę)
Vladimir: Gogo! Wracaj! (Cisza. Vladimir biegnie w stronę kulisy, skąd wrócił przed chwilą Estragon, i patrzy w dal. Estragon szybko wraca, biegnie w stronę Vladimira, który się odwraca)
Vladimir: No, znowu jesteś!
ESTRAGON: Jestem potępiony!
Vladimir: Gdzie byłeś?
ESTRAGON: Na skraju zbocza.
Vladimir: Jesteśmy zatem na płaskowyżu. Nie ma już wątpliwości, tkwimy na płaskowyżu.
ESTRAGON: Z tej strony też idą!
Vladimir: Jesteśmy otoczeni!
(Estragon, przerażony, rzuca się na horyzont, zaplątuje się i pada) Vladimir: Głupcze! Tam nie ma wyjścia. (Vladimir podchodzi do niego, żeby go podnieść, po czym prowadzi go na przód sceny. Wskazując widownię)
Vladimir: Tędy. Tu nie ma nikogo. Uciekaj. Szybko.
(Popycha go w stronę widowni. Estragon cofa się przerażony)
Vladimir: Nie chcesz? (Przygląda się widowni)
Rozumiem. Poczekaj, niech no pomyślę. (Zastanawia się) Nie pozostaje ci nic innego jak zniknąć.
ESTRAGON: Gdzie?
Vladimir: Za drzewem. (Estragon waha się)
Vladimir: Szybko! Za drzewo! (Estragon biegnie za drzewo, które słabo go jednak zasłania)
Vladimir: Nie ruszaj się! (Estragon wychodzi zza drzewa)
Vladimir: To drzewo stanowczo do niczego się nie nadaje. (Do Estragona) Czyś ty aby nie zwariował?
ESTRAGON (spokojniej): Straciłem głowę. (Pochyla głowę ze wstydem) Przepraszam! (Podnosi ją dumnie) Już się to nie powtórzy. Zobaczysz. Powiedz tylko, co robić.
Vladimir: Nie ma nic do zrobienia.
ESTRAGON: Chodź, ty staniesz tam. (Ciągnie Vladimira ku lewej kulisie i ustawia go na osi drogi tyłem do sceny) O tu, nie ruszaj się stąd i uważaj. (Vladimir patrzy w dal przy słaniając sobie oczy ręką. Estragon biegnie ku prawej kulisie. Zatrzymuje się i też patrzy w dal. Po chwili obaj oglądają się za siebie przez ramię Plecy w plecy, jak za dawnych dobrych czasów! (Spoglądają tak na siebie przez chwilę, po czym wracają do obserwacji. Długa cisza) No, nic nie nadchodzi?
Vladimir (oglądając się): Co?
ESTRAGON (głośniej): Nic nie nadchodzi?
Vladimir: Nie.
ESTRAGON: U mnie też nie.
Wracają do obserwacji. Długa cisza
Vladimir: Przywidziało ci się coś chyba.
ESTRAGON (oglądając się): Co?
Vladimir (głośniej): Przywidziało ci się coś chyba.
ESTRAGON: Nie rycz tak.
Wracają do obserwacji. Długa cisza
Vladimir i ESTRAGON (oglądając się jednocześnie): Czy to nie...
Vladimir: O, przepraszam!
ESTRAGON: Mów, mów.
Estragon zatrzymuje się, wypatruje czegoś w oddali, odwraca się. Patrzą na siebie przez ramię.
Vladimir: Nie-nie, ty pierwszy.
ESTRAGON: Nie-nie, ty pierwszy.
Vladimir: Przerwałem ci.
ESTRAGON: Przeciwnie.
Patrzą na siebie ze złością
Vladimir: Bez ceremonii, naprawdę!
ESTRAGON: Naprawdę, bez ceregieli!
Vladimir (ostro): Skończ, co chciałeś powiedzieć!
ESTRAGON (tak samo): To ty skończ!
Cisza. Idą na siebie, zatrzymują się
Vladimir: Półgłówek!
ESTRAGON: O, nawymyślajmy sobie.
Odwracając się, rozchodzą, się w dwie strony, znów się zwracają ku sobie
Vladimir: Półgłówek!
ESTRAGON: Menda!
Vladimir: Wyskrobek!
ESTRAGON: Śmierdziel!
Vladimir: Jołop!
ESTRAGON: Zakała!
Vladimir: Kretyn!
ESTRAGON (kończąc): Rrrecenzent!
Vladimir: Ach! (Pokonany opada z sił i odwraca się)
ESTRAGON: A teraz się pogódźmy.
Vladimir: Gogo!
ESTRAGON: Didi!
Vladimir: Ręka!
ESTRAGON: Ręka!
Vladimir: Pójdź w me ramiona!
ESTRAGON: W ramiona?
Vladimir (otwierając ramiona): Do mej piersi!
ESTRAGON: Idę.
Ściskają się. Cisza
Vladimir: Jak czas ucieka, gdy się figluje! Cisza
ESTRAGON: Co robimy?
Vladimir: Na razie czekamy.
ESTRAGON: Na razie czekamy. Cisza
Vladimir: Może by trochę poćwiczyć?
ESTRAGON: Naszą sprawność.
Vladimir: W giętkości.
ESTRAGON: W odprężaniu się.
Vladimir: W rzutkości.
ESTRAGON: W odprężaniu się.
Vladimir: Żeby się rozgrzać.
ESTRAGON: Żeby się uspokoić.
Vladimir: No to raz, dwa! (Zaczyna skakać. Estragon go naśladuje)
ESTRAGON (zatrzymuje się): Starczy już. Zmęczony jestem.
Vladimir (zatrzymuje się): Nie jesteśmy w formie. Zróbmy jednak kilka wdechów.
ESTRAGON: Nie mam już chęci oddychać.
Vladimir: Masz rację. (Pauza) Zróbmy jednak drzewo, dla równowagi.
ESTRAGON: Drzewo?
Vladimir robi „drzewo” chwiejąc się na jednej nodze
Vladimir (zrobiwszy): Teraz ty. (Estragon robi „drzewo”, chwiejąc się na jednej nodze)
ESTRAGON: Myślisz, że Bóg mnie widzi?
Vladimir: Trzeba zamknąć oczy.
Estragon zamyka oczy, chwieje się coraz bardziej
ESTRAGON (przerywając, zaciskając pięści, na cały głos): Boże, zmiłuj się nade mną!
Vladimir (dotknięty): A ja?
ESTRAGON (jak wyżej): Nade mną! Nade mną! Zlituj się nade mną!
Wchodzą Pozzo i Lucky. Pozzo oślepł. Lucky obładowany jak w pierwszym akcie. Sznur jak poprzednio, tyle że krótszy, żeby Pozzo mógł łatwiej prowadzić. Lucky w nowym kapeluszu. Na widok Vladimira i Estragona zatrzymuje się. Pozzo idąc dalej wpada na Lucky'ego. Vladimir i Estragon cofają się
Vladimir: Gogo!
POZZO (wczepiając się w Lucky'ego, który chwieje się pod tym nowym ciężarem): Co to? Kto to?
Lucky pada upuszczając wszystko i pociągając za sobą Pozza. Leżą bezradnie wśród rozrzuconych bagaży
Estragon: To Godot?
Vladimir: W samą porę. (Idzie w stronę leżących. Estragon za nim) Nareszcie jakieś posiłki!
POZZO (bezbarwnie): Na pomoc!
ESTRAGON: To Godot?
Vladimir: Zaczynaliśmy już słabnąć. Teraz koniec wieczoru mamy już zapewniony.
POZZO: Na pomoc!
ESTRAGON: Wzywa pomocy.
Vladimir: Nie musimy już sami czekać na noc, czekać na Godota, czekać... by czekać. Walczyliśmy cały wieczór zdani wyłącznie na siebie. Teraz mamy to już za sobą. Już jest jutro.
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Już czas znowu płynie inaczej. Słońce zajdzie, księżyc wzejdzie i odejdziemy... stąd.
POZZO: Litości!
Vladimir: Biedny Pozzo!
ESTRAGON: Wiedziałem, że to on.
Vladimir: Kto?
ESTRAGON: Godot.
Vladimir: To wcale nie Godot.
ESTRAGON: Nie Godot?
Vladimir: Skąd!
ESTRAGON: Więc kto to jest?
Vladimir: Pozzo.
POZZO: To ja! To ja! Pomóżcie mi się podnieść!
Vladimir: Nie może się podnieść!
ESTRAGON: Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON: A, racja.
Vladimir: Może znów da ci kości.
ESTRAGON: Kości?
Vladimir: Kurczaka. Nie pamiętasz?
ESTRAGON: To on?
Vladimir: Tak.
ESTRAGON: Zapytaj go.
Vladimir: Trzeba by najpierw mu pomóc.
ESTRAGON: W czym?
Vladimir: Podnieść się.
ESTRAGON: Nie może się podnieść?
Vladimir: Chce się podnieść.
ESTRAGON: No to niech się podniesie.
Vladimir: Nie może.
ESTRAGON: A co mu jest?
Vladimir: Nie wiem.
Pozzo wije się, jęczy, bije pięściami w ziemię
ESTRAGON: Najpierw trzeba go spytać o kości. Jeżeli odmówi, to zostawiamy go tak.
Vladimir: Mówisz, że zdany jest na naszą łaskę?
ESTRAGON: A jak!
Vladimir: I że wyświadczenie przysługi powinniśmy uzależnić od spełnienia pewnych warunków?
ESTRAGON: A jak!
Vladimir: Sprytne, rzeczywiście. Tylko obawiam się jednego.
ESTRAGON: Czego?
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Żeby Lucky się nagle nie rozbuchał. Bylibyśmy wtedy udupieni.
ESTRAGON: Lucky?
Vladimir: Ten, co zaatakował cię wczoraj.
ESTRAGON: Mówię ci, że ich było dziesięciu.
Vladimir: Ale wcześniej, ten, co cię kopnął.
ESTRAGON: To on tu jest?
Vladimir: Nie widzisz? (Wskazuje na Lucky'ego) Na razie jest bezwładny. Ale w każdej chwili może dostać amoku.
POZZO: Na pomoc!
ESTRAGON: A gdyby go tak sprać, we dwóch?
Vladimir: Mówisz, żeby go dopaść teraz, gdy śpi?
ESTRAGON: A jak!
Vladimir: Niezła myśl. Ale czy jesteśmy zdolni do tego? I czy on na pewno śpi? (Pauza) Nie, lepiej jednak skorzystać z tego, że Pozzo wzywa pomocy...
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: I pomóc mu.
ESTRAGON: My - jemu?
Vladimir: Licząc, że się odwdzięczy.
ESTRAGON: Ale on już...
Vladimir: Nie traćmy czasu na próżne gadanie. (Pauza. Z siłą) Zróbmy coś, gdy się nadarza okazja! Nie co dzień jesteśmy potrzebni. Choć prawdę mówiąc, potrzebni to wcale nie jesteśmy akurat my. Inni nadaliby się tak samo, o ile nawet nie lepiej. To, cośmy usłyszeli, było skierowane do całej ludzkości. Ale w tym miejscu i w danym momencie, cała ludzkość to my, czy nam się to podoba, czy nie. Korzystajmy więc z tego, póki nie jest za późno. Raz przynajmniej bądźmy godną reprezentacją gatunku, do którego mamy nieszczęście należeć. Co o tym powiesz?
(Estragon nic nie mówi)
Istotnie, już sam fakt, że rozważamy te wszystkie za i przeciw z założonymi rękami, przynosi zaszczyt naszemu plemieniu. Tygrys rzuca się na pomoc swoim pobratymcom bez najmniejszego zastanowienia. Albo ucieka chyłkiem w najgłębsze zarośla. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, co tutaj robimy. I oto mamy szansę dowiedzieć się tego. Tak, w tym niezmiernym chaosie jedno jest jasne: czekamy, aż przyjdzie Godot.
ESTRAGON: A, racja.
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Albo aż noc zapadnie. (Pauza) Jesteśmy, gdzieśmy się umówili, kropka. Nie jesteśmy świętymi, a jednak jesteśmy, gdzieśmy się umówili. Ilu ludzi może się czymś takim poszczycić?
ESTRAGON: Miliardy32.
Vladimir: Myślisz?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: Może i tak.
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Pewne jest, że w tych warunkach czas się dłuży i zmusza nas, byśmy zapełniali go sobie zajęciami, które... jakby to powiedzieć... które z początku wydają się sensowne, póki nie stają się nawykiem. Powiesz mi, że chroni to nasz rozum przed obłędem. Z pewnością. Ale zastanawiam się, czy i tak nie błądzi on już w przepastnych głębinach, gdzie nieprzerwanie trwa noc. Rozumiesz, o co mi chodzi?
ESTRAGON: Wszyscy rodzimy się szaleni. Niektórzy już tacy pozostają.
POZZO: Na pomoc! Zapłacę wam!
ESTRAGON: Ile?
POZZO: Stówę.
ESTRAGON: Mało.
Vladimir: Nie posunąłbym się aż tak daleko.
ESTRAGON: Uważasz, że to wystarczy?
Vladimir: Nie, chodzi mi o to, że nie byłbym skłonny twierdzić, że już przychodząc na świat, byłem niespełna rozumu. Ale nie w tym rzecz.
POZZO: Dwieście!
Vladimir: Czekamy. Nudzimy się. (Podnosi rękę) Nie, nie mów, że nie, nudzimy się śmiertelnie, temu się nie da zaprzeczyć. Dobrze. Nadarza się rozrywka, a my co? Marnujemy ją. Do dzieła, chodź! (Idzie w stronę Pozza, zatrzymuje się w pół kroku) Za chwilę wszystko zniknie i znów zostaniemy sami w tej próżni. Zamyśla się
POZZO: Dwieście!
Vladimir: Już, już.
Próbuje podnieść Pozza, nie udaje mu się to, próbuje jeszcze raz, potyka się o bagaże, przewraca się, sam próbuje się podnieść, nie udaje mu się to
ESTRAGON: Co się z wami dzieje?
Vladimir: Na pomoc!
ESTRAGON: Idę.
Vladimir: Nie zostawiaj mnie! Oni mnie zabiją!
POZZO: Gdzie ja jestem?
Vladimir: Gogo!
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Pomóż mi!
ESTRAGON: Ja - idę.
Vladimir: Najpierw mi pomóż. Potem pójdziemy razem.
ESTRAGON: Obiecujesz?
Vladimir: Przysięgam!
ESTRAGON: I nie przyjdziemy tu już?
Vladimir: Nigdy!
ESTRAGON: Pójdziemy w Pireneje?
Vladimir: Gdzie tylko zechcesz.
POZZO: Trzysta! Czterysta!
ESTRAGON: Zawsze chciałem powłóczyć się po Pirenejach.
Vladimir: Będziesz się tam włóczył.
ESTRAGON (cofając się: Kto się zesrał?
Vladimir: Pozzo.
POZZO: Ja! Ja! Litości!
ESTRAGON: Obrzydliwe.
Vladimir: Szybko! Podaj mi rękę!
ESTRAGON: Idę. (Pauza. Głośniej} Idę.
Vladimir: Ostatecznie sam sobie poradzę i wstanę w końcu. (Próbuje się podnieść, pada) Prędzej czy później.
ESTRAGON: Co się z tobą dzieje?
Vladimir: Idź do diabła!
ESTRAGON: Zostajesz tu?
Vladimir: Na razie tak.
ESTRAGON: Wstawaj, coś ty, przeziębisz się.
Vladimir: Odczep się ode mnie.
ESTRAGON: No, Didi, nie upieraj się tak. (Podaje Vladimirowi rękę, którą ten chwyta czym prędzej) No, wstawaj!
Vladimir: Ciągnij!
Estragon ciągnie, potyka się, pada. Długa cisza
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Jesteśmy.
POZZO: Kim jesteście?
Vladimir: Ludźmi. (Cisza)
ESTRAGON: Przyjemnie tak na ziemi!
Vladimir: Możesz się podnieść?
ESTRAGON: Nie wiem.
Vladimir: Spróbuj.
ESTRAGON: Zaraz, zaraz. (Cisza)
POZZO: Co się stało?
Vladimir (ostro): Zamkniesz ty się wreszcie! Cholero jedna! Myśli tylko o sobie.
ESTRAGON: Może by się tak przespać?
Vladimir: Słyszałeś go? Chce wiedzieć, co się stało.
ESTRAGON: Zostaw go. Śpij. (Cisza)
POZZO: Litości! Litości!
ESTRAGON (ocknąwszy się): Co? O co chodzi?
Vladimir: Spałeś?
ESTRAGON: Chyba tak.
Vladimir: To znów ten przeklęty Pozzo.
ESTRAGON: Powiedz mu, żeby się zamknął! Daj mu w łeb!
Vladimir (uderzając Pozza): Zamkniesz się wreszcie? Ty mendo!
(Pozzo uwalnia się krzycząc z bólu i odsuwa się na czworakach. Od czasu do czasu przystaje, wykonując gesty ślepego, przyzywając Lucky'ego.
Vladimir wsparty na łokciu odprowadza go wzrokiem) Zwiał! (Pozzo opada na ziemię. Cisza)
Padł! (Cisza)
ESTRAGON: Co robimy?
Vladimir: Może by się podczołgać do niego.
ESTRAGON: Nie zostawiaj mnie!
Vladimir: Albo zawołać go.
ESTRAGON: Tak-tak, zawołaj.
Vladimir: Pozzo! (Pauza)
Pozzo! (Pauza)
Nie odpowiada.
ESTRAGON: Spróbujmy razem.
Vladimir i ESTRAGON: Pozzo! Pozzo!
Vladimir: Drgnął.
ESTRAGON: Jesteś pewien, że on się nazywa Pozzo?
Vladimir (zaniepokojony)'. Panie Pozzo! Niech pan wraca! Nic się panu
złego nie stanie! (Cisza)
ESTRAGON: Może by spróbować innych nazwisk.
Vladimir: Obawiam się, że dostało mu się za mocno.
ESTRAGON: Byłoby to zabawne.
Vladimir: Co byłoby zabawne?
ESTRAGON: Próbować po kolei innych nazwisk. Zajęłoby to trochę czasu.
W końcu byśmy utrafili.
Vladimir: Mówię ci, że nazywa się Pozzo.
ESTRAGON: Przekonamy się zaraz. (Zastanawia się) Abel! Abel!
POZZO: Na pomoc!
ESTRAGON: Proszę bardzo!
Vladimir: Przestaje mnie to już bawić.
ESTRAGON: Może drugi nazywa się Kain. (Woła) Kain! Kain!
POZZO: Na pomoc!
ESTRAGON: To cała ludzkość. (Cisza) Spójrz no na tę chmurkę.
Vladimir (podnosząc oczy): Gdzie?
ESTRAGON: Tam, w zenicie.
Vladimir: No i co? (Pauza) Co w tym takiego nadzwyczajnego? (Cisza)
ESTRAGON: Zajmijmy się czymś innym, co?
Vladimir: Właśnie chciałem ci to zaproponować.
ESTRAGON: Ale czym?
Vladimir: Ba! (Cisza)
ESTRAGON: Może by tak wstać na początek?
Vladimir: Spróbować nie zaszkodzi. Wstają
ESTRAGON: Dziecinnie łatwe.
Vladimir: Trzeba tylko chcieć.
ESTRAGON: I co teraz?
POZZO: Na pomoc!
ESTRAGON: Idziemy.
Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego?
Vladimir: Czekamy na Godota.
ESTRAGON: A, racja. (Pauza) Co robić? Co robić?
POZZO: Na pomoc!
Vladimir: Może by mu pomóc?
ESTRAGON: A czego mu potrzeba?
Vladimir: Chce się podnieść.
ESTRAGON: No to niech się podnosi.
Vladimir: Chce, żebyśmy mu pomogli.
ESTRAGON: No to pomagajmy. Na co czekamy?
Pomagają mu wstać, odsuwają się od niego. Pozzo znów pada
Vladimir: Trzeba go podtrzymać. (Znów go podnoszą. Pozzo stoi między nimi, ramionami obejmując ich za szyje) Musi się znów przyzwyczaić do pozycji pionowej. (Do Pozza) No jak, lepiej?
POZZO: Kim jesteście?
Vladimir: Nie poznaje nas pan?
POZZO: Jestem ślepy. (Cisza)
ESTRAGON: Może jest jasnowidzem?
Vladimir (do Pozza): Od kiedy?
POZZO: Miałem kiedyś świetny wzrok... ale czy jesteście przyjaciółmi?
ESTRAGON (śmiejąc się głośno): On się pyta, czy jesteśmy przyjaciółmi!
Vladimir: Nie, chodzi mu o to, czy jesteśmy jego przyjaciółmi.
ESTRAGON: No?
Vladimir: Najlepszy dowód, żeśmy mu pomogli.
ESTRAGON: Rzeczywiście. A pomoglibyśmy mu, gdybyśmy nie byli jego przyjaciółmi?
Vladimir: Kto wie.
ESTRAGON: Na pewno.
Vladimir: Nie spierajmy się o głupstwa.
POZZO: Nie jesteście zbójcami?
ESTRAGON: Zbójcami! Czy my wyglądamy na zbójców?
Vladimir: Przecież on jest ślepy.
ESTRAGON: A, rzeczywiście! (Pauza) No, niech mówi.
POZZO: Nie zostawiajcie mnie.
Vladimir: Nie ma obawy.
ESTRAGON: Na razie.
POZZO: Która godzina?
ESTRAGON (spoglądając w niebo): Jakaś...
Vladimir: Siódma... ósma...
ESTRAGON: To zależy od pory roku.
POZZO: Jest wieczór? (Cisza)
Vladimir i Estragon patrzą na zachód
ESTRAGON: Jakby wschód.
Vladimir: Coś ty! To niemożliwe.
ESTRAGON: Może jednak świt?
Vladimir: Nie opowiadaj głupstw. Tam jest zachód.
ESTRAGON: Skąd wiesz?
POZZO (z udręką): Jest wieczór?
Vladimir: W każdym razie ani drgnie.
ESTRAGON: Mówię ci, że wschodzi.
POZZO: Dlaczego nie odpowiadacie?
ESTRAGON: Nie chcielibyśmy wprowadzić pana w błąd.
Vladimir (uspokajająco): Jest wieczór, proszę pana, dobrnęliśmy do wieczoru. Mój przyjaciel próbuje to kwestionować i muszę przyznać, że straciłem nawet na chwilę pewność. Nie na darmo jednak przeżyłem ten długi dzień i mogę zapewnić pana, że kończy on już swój repertuar. (Pauza) No a jak się pan czuje?
ESTRAGON: Ile jeszcze mamy go targać? (Puszczają częściowo Pozza, po czym zaraz znów go chwytają widząc, że od razu się przewraca) Nie jesteśmy kariatydami.
Vladimir: Więc powiada pan, że kiedyś miał pan świetny wzrok, o ile dobrze słyszałem.
POZZO: Świetny! Doskonały! (Cisza)
ESTRAGON (rozdrażniony): No, niech pan ciągnie! Niech pan ciągnie! Vladimir: Daj mu spokój. Nie widzisz, że rozpamiętuje właśnie swoje szczęście. (Pauza) Memoria praeteritorum bonorum - to musi być przykre.
POZZO: Świetny! Doskonały!
Vladimir: I tak nagle pana wzięło?
POZZO: Doskonały!
Vladimir: Pytam, czy wzięło pana tak nagle.
POZZO: Pewnego pięknego dnia obudziłem się ślepy jak los. (Pauza)
Zastanawiam się czasem, czy aby nie śpię dalej.
Vladimir: Kiedy to było?
POZZO: Nie wiem.
Vladimir: Ale nie dalej niż wczoraj...
POZZO (gwałtownie): Niech mnie pan nie pyta. Ślepi nie mają poczucia czasu. (Pauza)
Czasu też nie widzą.
Vladimir: Niebywałe! Głowę bym dał, że jest odwrotnie.
ESTRAGON: Idę.
POZZO: Gdzie my jesteśmy
Vladimir: Trudno mi panu powiedzieć.
POZZO: Czy aby nie w miejscu zwanym Deską?
Vladimir: Nie znam. POZZO: Jak wygląda?
Vladimir (rozglądając się wokół): Nie da się tego opisać. Nijak. Nie ma tu nic. Jakieś drzewo. POZZO: W takim razie to nie Deska.
ESTRAGON (przekrzywiając się): Drobne urozmaicenie.
POZZO: Gdzie jest mój sługa? Vladimir: Jest tu gdzieś.
POZZO: Dlaczego nie odpowiada, gdy go wzywam?
Vladimir: Nie wiem. Wygląda, jakby spał. Może umarł.
POZZO: Co się właściwie stało?
ESTRAGON: Właściwie! Vladimir: Upadliście. POZZO: Zobaczcie, czy nie jest ranny. Vladimir: Nie możemy zostawić pana. POZZO: Nie musicie iść obaj. Vladimir (do Estragona): Idź ty. ESTRAGON: Po tym, co mi zrobił? Za nic. POZZO: Tak-tak, niech idzie pana przyjaciel, strasznie śmierdzi. (Pauza)
Na co on czeka?
Vladimir (do Estragona): No, na co czekasz? ESTRAGON: Czekam na Godota.
Cisza
Vladimir: Co on właściwie ma zrobić? POZZO: Niech najpierw pociągnie za sznur, uważając, rzecz jasna, żeby go nie udusić. Zazwyczaj reaguje na to. Gdyby jednak nie reagował, niech
kopie go, ile się da, w podbrzusze i w twarz. Vladimir (do Estragona): No widzisz, nie ma się czego bać. To nawet okazja, żeby wziąć odwet. ESTRAGON: A jak się będzie bronił? POZZO: Nie-nie, on się nigdy nie broni. Vladimir: Pośpieszę ci z pomocą. ESTRAGON: Nie spuszczaj mnie z oczu!
Idzie w stronę Lucky'ego
Vladimir: Najpierw sprawdź, czy żyje. Bo jeśli umarł, to nie warto się wysilać.
ESTRAGON (pochyliwszy się nad Luckym): Oddycha.
Vladimir: No to ładuj mu! Estragon z nagłą wściekłością zaczyna kopać Lucky'ego, pokrzykując. Ale stłukłszy sobie nogę, odchodzi kuśtykając i jęcząc. Lucky odzyskuje przytomność
ESTRAGON (stając na jednej nodze): Ty byku! Estragon siada na swoim kamieniu, próbuje zdjąć buty. Wkrótce jednak rezygnuje z tego i układa się do snu, ramionami obejmując kolana, głowę chowając w ramiona
POZZO: Co się znów stało? Vladimir: Mój przyjaciel zrobił sobie krzywdę.
POZZO: A co z Luckym? Vladimir: A więc to on!
POZZO: Co? Vladimir: To Lucky!
POZZO: Nie rozumiem. Vladimir: A pan... a pan to Pozzo!
POZZO: No pewnie, że jestem Pozzo. Vladimir: Ci sami co wczoraj!
POZZO: Wczoraj? Vladimir: Widzieliśmy się wczoraj. (Cisza) Nie pamięta pan?
POZZO: Nie przypominam sobie, żebym kogokolwiek wczoraj spotkał. Ale jutro nie będę pamiętał, że kogokolwiek spotkałem dziś. Więc niech pan nie liczy, że się pan dowie czegoś ode mnie. Vladimir: Ale...
POZZO: Dosyć! Wstawaj, bydlaku! Vladimir: Prowadził go pan na targ Zbawiciela, żeby go sprzedać. Rozmawiał pan z nami. On tańczył. Myślał. Pan nie był ślepy.
POZZO: Niech panu będzie. I niech mi pan da już spokój (Vladimir odchodzi) Wstawaj! Vladimir: Wstaje.
Lucky podnosi bagaże
POZZO: Bardzo dobrze. Vladimir: Dokąd pan teraz idzie?
POZZO: Przed siebie. Vladimir: Zmienił się pan!
Lucky, obładowany bagażami, ustawia się przed Pozzem
POZZO: Bat! (Lucky stawia bagaże, szuka bata, znajduje go, podchodzi do Pozza, podaje mu bat, podnosi bagaże) Sznur!
Lucky stawia bagaże, koniec sznura wkłada w rękę Pozza, podnosi bagaże
Vladimir: Co jest w tej walizce?
POZZO: Piasek. (Pociąga za sznur) Wio! Lucky zatacza się. Pozzo za nim
Vladimir: Niech pan nie odchodzi jeszcze.
POZZO (zatrzymując się): Odchodzę.
Vladimir: A co pan zrobi, jak upadnie pan tam, gdzie nikt panu nie pomoże?
POZZO: Poczekamy, aż sami będziemy mogli się podnieść. Wtedy ruszymy dalej.
Vladimir: Zanim odejdzie pan, niech mu pan jeszcze powie, żeby zaśpiewał.
POZZO: Komu?
Vladimir: Lucky'emu.
POZZO: Żeby zaśpiewał?
Vladimir: Tak. Albo pomyślał. Albo zadeklamował.
POZZO: Przecież on jest niemy.
Vladimir: Niemy!
POZZO: Absolutnie. Nie może nawet jęczeć.
Vladimir: Niemy! Od kiedy?
POZZO (rozwścieczony nagle): Przestanie mnie pan wreszcie zamęczać tym przeklętym czasem? To obłędne! Kiedy! Kiedy! Któregoś dnia, nie wystarcza to panu? Któregoś dnia, takiego jak inne, oniemiał, któregoś dnia ja oślepłem, któregoś dnia staniemy się głusi, któregoś dnia urodziliśmy się, któregoś dnia umrzemy, tego samego dnia, w tej samej chwili, nie wystarcza to panu? (spokojniej) One rodzą okrakiem na grobie, światło świeci przez chwilę, a potem znów noc, znów noc. (Pociąga za sznur) Wio!
Wychodzą. Vladimir idzie za nimi aż na skraj sceny, patrzy, jak się oddalają. Odgłos upadku połączony z mimiką Vładimira wskazuje, że znowu się przewrócili. Cisza. Vladimir idzie w stronę śpiącego Estragona, przez chwilę przygląda mu się, po czym zaczyna go budzić ESTRAGON (ruchy nieprzytomne, coś mamrocze bez związku. Wreszcie): Dlaczego nigdy nie dajesz mi spać?
Vladimir: Czułem się samotny. ESTRAGON: Śniło mi się, że byłem szczęśliwy.
Vladimir: W ten sposób czas ci zleciał. ESTRAGON: Śniło mi się...
Vladimir: Przestań! (Cisza) Zastanawiam się, czy on naprawdę jest ślepy. ESTRAGON: Kto? Vladimir: Czy prawdziwie ślepy powiedziałby, że nie ma poczucia czasu?
ESTRAGON: Kto? Vladimir: Pozzo. ESTRAGON: To on jest ślepy?
Vladimir: Tak nam powiedział. ESTRAGON: No więc?
Vladimir: Wydawało mi się, że nas widział. ESTRAGON: Przyśniło ci się. (Pauza) Idziemy. Nie można. A, racja. (Pauza) Jesteś pewien, że to nie był on?
Vladimir: Kto? ESTRAGON: Godot. Vladimir: Kto taki? ESTRAGON: Pozzo.
Vladimir: Skąd! (Mniej pewnie) Skąd! (Jeszcze mniej pewnie Skąd!
ESTRAGON: Zdołam się chyba podnieść. (Wstaje z trudem) Ua! Vladimir: Nie wiem już, co myśleć. ESTRAGON: Moje nogi! (Siada z powrotem, próbuje zdjąć buty) Pomóż mi! Vladimir: Spałem, gdy inni cierpieli? Teraz też śpię? Jutro, gdy zbudzę się lub wyda mi się, że się zbudziłem, co powiem o tym dniu? Że z moim przyjacielem, Estragonem, tu, w tym miejscu, aż zapadła noc, czekałem na Godota? Że Pozzo przyszedł z tragarzem i że rozmawiał z nami? Zapewne. Ale co będzie prawdą w tym wszystkim? (Estragon nie uporawszy się z butami, znów zasypia. Vladimir patrzy na niego) On nic nie będzie wiedział. Powie, że oberwał i żeby mu dać marchewkę. (Pauza) Okrakiem na grobie i trudny poród. Grabarz z głębi dołu zakłada opieszale kleszcze. Jest czas, żeby się zestarzeć. Powietrze pełne jest naszych krzyków. (Nasłuchuje) Ale przyzwyczajenie wspaniale tłumi. (Znów patrzy na Estragona) Na mnie też patrzy ktoś mówiąc sobie: Śpi, nic nie wie, niech dalej śpi. (Pauza) Nie mogę już! (Pauza) Co ja powiedziałem?
Chodzi gorączkowo tam i z powrotem, zatrzymuje się w końcu przed lewą kulisą i wypatruje czegoś w oddali. Z prawej wchodzi Chłopiec, ten sam co poprzednio. Zatrzymuje się. Cisza
CHŁOPIEC: Proszę pana... (Vladimir odwraca się) Pan Albert?...
Vladimir: Znów się zaczyna. (Pauza. Do Chłopca) Nie poznajesz mnie?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Nie ty przyszedłeś tu wczoraj?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Przychodzisz po raz pierwszy?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Cisza
Vladimir: Masz jakąś wiadomość od pana Godota? CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. Vladimir: Nie przyjdzie dziś wieczór. CHŁOPIEC: Nie, proszę pana. Vladimir: Ale przyjdzie jutro. CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. Vladimir: Na pewno. CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Cisza Vladimir: Spotkałeś kogoś?
CHŁOPIEC: Nie, proszę pana.
Vladimir: Tamtych dwóch... (Waha się) ludzi.
CHŁOPIEC: Nikogo nie widziałem, proszę pana. (Cisza)
Vladimir: Co robi pan Godot? (Pauza) Słyszysz, co mówię?
CHŁOPIEC: Tak, proszę pana.
Vladimir: No więc?
CHŁOPIEC: Nic nie robi, proszę pana. (Cisza)
Vladimir: Jak się ma twój brat? CHŁOPIEC: Jest chory, proszę pana. Vladimir: Pewnie on przyszedł tu wczoraj. CHŁOPIEC: Nie wiem, proszę pana. (Cisza)
Vladimir (łagodnie: Pan Godot ma brodę? CHŁOPIEC: Tak, proszę pana. Vladimir: Jasną czy... (Waha się) ciemną? CHŁOPIEC (wahając się): Zdaje mi się, że siwą, proszę pana.
Cisza
Vladimir: Chryste, zmiłuj się nad nami! (Cisza)
CHŁOPIEC: Proszę pana, co mam powiedzieć panu Godotowi?
Vladimir: Powiedz mu... (Waha się) powiedz mu, żeś mnie widział i że... (Zastanawia się) i że widziałeś mnie. (Pauza. Vladimir posuwa się naprzód, Chłopiec cofa się, Vladimir zatrzymuje się, Chłopiec zatrzymuje się. Z nagłą gwałtownością Jesteś pewien, żeś mnie widział? Nie przyjdziesz i nie powiesz mi jutro, żeś mnie nigdy nie widział? (Cisza)
Vladimir rzuca się nagle do przodu, Chłopiec mu się wymyka i wybiega. (Cisza)
Słońce zachodzi, wschodzi księżyc. Vladimir stoi nieruchomo. Budzi się Estragon, zdejmuje buty, wstaje, trzymając but w każdej ręce idzie na przód sceny i stawia oba na brzegu, po czym idzie w stronę Vladimira i patrzy na niego
ESTRAGON: Co ci jest? Vladimir: Nic. ESTRAGON: Idę. Vladimir: Ja też. (Cisza)
ESTRAGON: Długo spałem? Vladimir: Nie wiem. (Cisza)
ESTRAGON: Dokąd pójdziemy? Vladimir: Niedaleko.
ESTRAGON: Nie-nie, chodźmy stąd jak najdalej! Vladimir: Nie można.
ESTRAGON: Dlaczego? Vladimir: Jutro musimy znów tu przyjść.
ESTRAGON: Po co? Vladimir: Żeby czekać na Godota.
ESTRAGON: A, racja. (Pauza) Nie przyszedł? Vladimir: Nie.
ESTRAGON: A teraz już za późno. Vladimir: Tak, już noc.
ESTRAGON: A gdyby tak dać sobie z nim spokój? (Pauza) Gdyby tak dać
sobie z nim spokój? Vladimir: Ukarałby nas. (Cisza. Spogląda na drzewo) Tylko drzewo żyje.
ESTRAGON (patrząc na drzewo): Co to może być? Vladimir: Drzewo.
ESTRAGON: Nie, ale jakiego gatunku? Vladimir: Czy ja wiem. Wierzba.
ESTRAGON: Chodź, zobaczymy. (Ciągnie Vladimira pod drzewo. Stają przed nim nieruchomo. Cisza) Może by się powiesić? Vladimir: Na czym?
ESTRAGON: Nie masz kawałka sznura? Vladimir: Nie.
ESTRAGON: No to nic z tego. (Cisza) Vladimir: Idziemy.
ESTRAGON: Zaczekaj, mam pasek. Vladimir: Za krótki.
ESTRAGON: Pociągniesz mnie za nogi. Vladimir: A kto mnie pociągnie?
ESTRAGON: Fakt.
Vladimir: A zresztą pokaż. (Estragon rozwiązuje sznurek, który podtrzymuje mu spodnie. Spodnie, o wiele za szerokie na niego, opadają mu do kostek. Patrzą na sznurek) W ostateczności może być. Tylko czy wytrzyma?
ESTRAGON: Zaraz zobaczymy. Trzymaj.
Biorą za końce sznurka i ciągną. Sznurek pęka. O mało się nie przewracają
Vladimir: Do niczego. Cisza
ESTRAGON: Mówisz, że jutro musimy znów tu przyjść? Vladimir: Tak.
ESTRAGON: To przyniesiemy dobry sznur. Vladimir: Tak. Cisza
ESTRAGON: Didi. Vladimir: Tak.
ESTRAGON: Nie mogę już tak dalej. Vladimir: Wydaje ci się.
ESTRAGON: Może by się rozstać? Może byłoby nam lepiej?
Vladimir: Jutro się powiesimy. (Pauza) Chyba że przyjdzie Godot.
ESTRAGON: No a jeśli przyjdzie? Vladimir: Będziemy zbawieni.
Vladimir zdejmuje kapelusz (kapelusz Lucky'ego), zagląda do środka, wkłada tam rękę, potrząsa nim, uderza w denko, wkłada z powrotem
ESTRAGON: To co, idziemy? Vladimir: Wciągnij spodnie.
ESTRAGON: Co? Vladimir: Wciągnij spodnie.
ESTRAGON: Ściągnąć spodnie? Vladimir: W-ciągnij spodnie!
ESTRAGON (uprzytomniając sobie, że spodnie mu opadły): Fakt.
Wciąga spodnie. Cisza
Vladimir: To co, idziemy?
ESTRAGON: Chodźmy.
Nie ruszają się.
KURTYNA
84
Strona z 84