Szczęśliwe zakończenie HPlOW


Szczęśliwe zakończenie

PROLOG

Dziobnął sałatkę owocową - nie miał ochoty jeść. Naprawdę. I nie chodziło o to, że na wczorajszej uczcie jakoś specjalnie się najadł - bo poprzedniego wieczora też ograniczył się jedynie do soku z dyni i kilku kawałków ciasta. Teraz po prostu nie miał ochoty. Ani chęci, ani właściwie niczego.

Oliver odłożył widelec i wziął do ręki filiżankę herbaty. Krążek cytryny obracał się leniwie w bursztynowym płynie. To było jego ostatnie śniadanie w Hogwarcie. Za kilka minut wstanie od stołu... i... i potem czekał go już tylko ekspres do Londynu. Podejrzewał, że nie będzie miał więcej okazji, by odwiedzić szkołę. Może już nigdy nie zobaczy starych murów.

Zresztą, to przecież bez sensu. Nawet gdyby miał tutaj wpaść za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat... Bez znaczenia. Jeśli nawet będzie tęsknił, to przecież nie za szkołą.

Spojrzał wzdłuż stołu Gryffindoru. Zaspane twarze kolegów, którzy pakowali się dopiero dzisiaj rano, kilku podekscytowanych pierwszorocznych, plotkujące dziewczyny. I on. Drobny chłopak w okrągłych okularach, z wiecznie rozczochranymi włosami. Woodowi zawsze wydawało się, że dzieciak dopiero przed chwilą zeskoczył z miotły. Chudy i lekki - idealny szukający. Najlepszy, jakiego Oliver kiedykolwiek widział w Hogwarcie. Jego duma, as i złota karta.

"Jego", też coś... Gryffindoru. Tak, oczywiście, że Gryffindoru, ha ha... Jak mógł pomyśleć cokolwiek innego?

Ale mógł. To śmieszne i niedorzeczne, ale jednak mógł. Wiedział doskonale, że to złe, że nikt i nigdy by tego nie zaaprobował. Świat wykląłby go i znienawidził, gdyby się dowiedział, ale... ale w myślach - i tylko tam - zawsze nazywał Harry'ego Pottera "swoim". Bardzo chciał przestać. Bardzo chciał traktować go tak, jak całą resztę drużyny. Ale... tego akurat nie potrafił.

To przyszło tak łatwo, jak oddychanie. Nie zorientował się nawet, dopóki ktoś nie rzucił mu tego w twarz. Sam nie uchwycił tego momentu, gdy Harry stał się dla niego kimś więcej, niż po prostu najlepszym graczem. Nie wiedział, kiedy zaczął myśleć o nim... inaczej. Nie tak, jak powinien. Nie tak, jak ktokolwiek powinien. I Oliver miał świadomość, że rozsmarowałby na murach Hogwartu wnętrzności każdego, kto ośmieliłby się myśleć o Harrym tak, jak on to robił.

Paradoks - chłopak prawie go nie znał. Oliver mógł się założyć, że jest dla niego tylko jakimś cieniem, despotycznym kapitanem albo czymś takim. Ale to nieważne, on przecież znał Harry'ego doskonale. Znał każdy cal jego ciała, każdy uśmiech i wszystkie uczucia, jakie tylko mogły zagościć na tej delikatnej twarzy. Wiedział, co jego szukający lubi, czego nie; wiedział, jaka jest jego ulubiona temperatura wody pod prysznicem i jak składa swoje ubrania. Znał wszystkie jego blizny, mógłby rysować ich mapę z pamięci. Chora obsesja.

Odstawił pustą filiżankę. Oparł łokcie na blacie stołu i splótł dłonie. Spojrzał na szukającego - chłopak gmerał w owsiance, najwyraźniej także nie miał najmniejszej ochoty na śniadanie. Srebrna łyżka połyskiwała w drobnych palcach... Zadziwiające, co ten Gryfon potrafił robić na boisku! Te dłonie chwytały Znicz tak zwinnie, tak wspaniale za każdym razem... Jakby do tego zostały stworzone. Tylko i wyłącznie. A może wcale nie...

Oliver pamiętał, kiedy po raz pierwszy przyśnił mu się jeden z TYCH snów. Kiedy się obudził, słońce nie zdążyło jeszcze wspiąć się ponad horyzont. Był przerażony, spocony i... W każdym razie jego reakcja była zupełnie nieodpowiednia. Zupełnie. Wciąż tak uważał - pomimo że sny powtarzały się o wiele częściej, coraz odważniejsze i... piękne.

Nie były dobre. Były bardzo złe. Wszystko w tym było złe. On, Oliver... nigdy nie powinien tak myśleć o Harrym. Nigdy nie powinno mu się to podobać, nigdy. Nawet przez sekundę nie powinien chcieć go inaczej niż na pozycji szukającego.

Ale chciał i nie wiedział, jak zniszczyć w sobie to uczucia. I nie był pewien, czy gdyby ktoś przekazał mu tę tajemną wiedzę... czy skorzystałby?

Harry miał trzynaście lat. Był o wiele za młody. Był jeszcze dzieckiem! Ale to nie przeszkadzało Woodowi robić z nim w wyobraźni setek rzeczy, o których wstydziłby się nawet słuchać. Trzynaście lat... Och, gdyby był starszy... Nie! Nie, co za bzdura! Nie, nigdy i nikt! A na pewno nie on.

Uśmiechnął się gorzko- za chwilę wszystko się skończy. Skończą się głupie fantazje, spowodowane samą świadomością, że od Harry'ego dzieli go ledwie kilka ścian. Przestanie czuć się winny, przestanie się bać, że może w końcu zrobić coś strasznego. Wyjedzie stąd i wszystko się skończy. Jeśli szczęście dopisze, Harry nigdy więcej nie będzie musiał się go obawiać.

Wstał od stołu i skierował się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Podawał ręce swoim kolegom i uśmiechał się - prawie szczerze. Poklepał bliźniaków Weasley po ramionach i nie przyjął od nich żadnego pożegnalnego prezentu. Pewnie i tak spróbują wcisnąć mu coś w pociągu.

I doszedł do krzesła Harry'ego. Wahał się przez mniej niż sekundę - był pewien, że nikt tego nie zauważył. Wyciągnął rękę i dotknął ramienia chłopaka. Było tak szczupłe i drobne... Trzynaście lat, trzynaście lat!

- Na razie Potter. - Uśmiechnął się ciepło, po raz pierwszy od dawna - szczerze. Tylko w myślach wyszeptał imię chłopaka.

- Och, tak, to cześć Wood! - Harry roześmiał się cicho, wyrywając się z ponurego nastroju.

Oliver skinął głową. Jeszcze przez chwilę pozwolił swojej dłoni delektować się ciepłem tego drobnego ciała. Uśmiechnął się jeszcze raz i odwrócił, szybko odchodząc.

Teraz... teraz będzie lepiej. Harry jest bezpieczny, niczego już nie musi się z jego strony obawiać. Wszystko ułoży się tak, jak powinno. Chłopak nigdy nie dowie się o snach; o niczym, co mogłoby go przestraszyć. I wszyscy będą szczęśliwsi.

Wszyscy. Oliver przypuszczał, że minie jeszcze jakiś czas, zanim zdoła to sobie wmówić.

***

Listopad.

Deszcz zacinał mocno, ciężkie krople spadały nieskończonymi strumieniami z szarych chmur. Rozbijały się na błotnistej ziemi i mieszały w kałużach. Niebo wyrzucało z siebie wciąż nowe hektolitry wody, jakby przygotowywało się do kolejnego wielkiego potopu.

Zauważył Katie dopiero, kiedy wleciała w pole bramkowe. Zasłona deszczu utrudniała ocenę sytuacji - nie wiedział, gdzie będzie celować dziewczyna, po prostu nie potrafił dojrzeć... Poprawił ochraniacze i pochylił się na miotle, przygotowany na każdy, nawet najbardziej zaskakujący manewr.

Dziewczyna drgnęła, chciała go podpuścić - ale nie dał się zwieść. Katie cisnęła kafel w stronę prawej obręczy. Oliver rzucił się na piłkę - chwycił ją w ramiona, razem z miotłą zrobił salto w powietrzu. Oddychał szybko - miał nadzieję, że nikt z drużyny tego nie zauważy. Omal nie ześlizgnął się w błoto! To byłoby twarde lądowanie - z pięćdziesięciu stóp wiele rzeczy nagle nabiera konsystencji betonu. Nadziei nie mogło mieć nawet to bagno, w które zmieniło się boisko.

Dał znak drużynie - koniec treningu. Nie chciał ryzykować czyjejkolwiek kontuzji - nie wszyscy musieli mieć tyle szczęścia, co on. Poza tym ćwiczenia w takim deszczu nie miały większego sensu. I tak nie widział dalej niż do połowy boiska - jego drużyna składała się aktualnie z gromady czerwonych cieni. Nawet nie potrafił powiedzieć, jak im poszło.

Wylądowali, zapadając się po kostki w błocie. Angelina odgarnęła mokre włosy ze spoconej twarzy i spróbowała wyżąć przemoczoną szatę. Fred i George przepychali się, dopóki jeden z nich - trudno powiedzieć który - nie wpadł w kałużę. Oliver rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył szukającego.

- Gdzie Potter? - Angelina pokręciła z rezygnacją głową, wskazując bliżej nieokreślony kawałek nieba.

- Szuka Znicza. Wiesz jaki on jest

Oliver uśmiechnął się do siebie. Wiedział. Najlepszy szukający Gryffindoru, Harry Potter - jego osobiste wielkie odkrycie. Chłopak był świetny, może nawet lepszy niż kiedyś legendarny Charlie Weasley. Najlepszy szukający na świecie, ha ha! I ma tylko trzynaście lat, prawdziwy geniusz!


Harry dołączył do nich dopiero w szatni. Wood zapinał właśnie guziki płaszcza, kiedy do pomieszczenia wpadł zupełnie przemoczony chłopak - nawet jego niesforne włosy poddały się strugom deszczu.

- Trening był krótszy niż zwykle. - Dzieciak zmarszczył brwi, niepocieszony. Fred Weasley roześmiał się cicho.

- Rany, Harry, jesteś jeszcze bardziej zakręcony niż Wood!

- Och, sam nie wiem... Rozumiesz, Harry ma jeszcze jakieś widoki na przyszłość, a Wood pewnie ożeni się z własną miotłą! - George śmiał się głośno, bez skrępowania. Oliver sięgnął po różdżkę. Był w końcu kapitanem!

Zajęło kilka chwil, zanim w końcu zdołał wyrzucić bliźniaków z szatni, prosto w błoto - wiedział, że jeszcze się zemszczą, ale teraz leżeli w kałuży i tylko to było ważne. Uśmiechnął się i wsunął różdżkę do kieszeni dżinsów, zamykając dokładnie drzwi.

- Wracając do twojego pytania, Potter... - Odwrócił się do chłopaka. Głos niepojętym sposobem uwiązł mu w gardle.

Harry ściągnął z siebie zupełnie mokry T-shirt. Jego oliwkowa skóra połyskiwała w słabym świetle, jakby ktoś obsypał Gryfona księżycowym pyłem. Potrząsnął głową; z czarnych kosmyków spadły ostatnie krople wody

- No?

- Co? A, jasne. - Oliver udał, że kaszle. Podszedł do swojej szafki i wyjął z niej buty. - Dzisiaj trening nie ma sensu. Jest zbyt ciemno i mokro, prawie niczego nie widać. Nawet ty nie zdążyłeś złapać Znicza...

- Przepraszam Wood. - Harry ciężko westchnął. Oliver odwrócił się i spojrzał na niego zdziwiony.

- Niby za co?

- No... Nie udało mi się znaleźć Znicza na czas... - Chłopak zagryzł wagę. Kapitan westchnął i rzucił buty na podłogę. Usiadł na ławce, naprzeciw młodszego Gryfona.

- Już ci mówiłem, że to wina pogody. Nie przejmuj się tak.

- Ale jeśli pogoda na meczu będzie taka sama? Jeśli też nie zdążę? - Oliver poczuł się, jakby nagle został mianowany alfą i omegą, znającą odpowiedzi na wszystkie pytania młodych graczy. Uśmiechnął się lekko i zaczął wiązać sznurowadła.

- Nie męcz się tym tak. Na pewno złapiesz znicz przed Malfoyem, to przecież kompletny idiota...

- Hej, czy nie mówiłeś przypadkiem, że nikogo nie wolno lekceważyć? - Potter spojrzał na niego podejrzliwie, chociaż w jego oczach błyszczały już weselsze iskierki.

- Punkt dla ciebie. - Zawiązał drugi but. Potter wstał i założył płaszcz, naciągając na głowę kaptur. Wyjrzał przez okno; Oliver widział, jak krzywi się ze zniechęceniem na widok strug deszczu. - Ale tak poza tym, to bardzo dobrze, że tak się przejmujesz quidditchem. Drużyna potrzebuje właśnie kogoś takiego.

- Och, znasz mnie. - Harry odwrócił się jeszcze, chociaż położył już rękę na klamce. - Quidditch to najlepsze, co mi się zdarzyło.

Drzwi skrzypnęły, kiedy wychodził. Po dłuższej chwili kapitan wstał i podszedł do okna. Widział chłopaka biegnącego przez błonia - gdzieś daleko czekali na niego bracia Weasley. Deszcz zmienił kierunek i zaczął bębnić o szybę. Obraz rozmył się i Wood nie widział już nic, prócz szarości.

Oliver uśmiechnął się do swojego odbicia na szkle. Dla niego quidditch także był najlepszym, co mogło mu się przydarzyć.

***

Styczeń.

Trening przebiegał zupełnie zwyczajnie - dziewczyny podawały sobie kafla, przelatując przez całe boisko. Weasleyowie ścigali się na miotłach, zupełnie zapominając o tłuczkach, które mieli odbijać. Gdzieś wysoko, na tle błękitnego nieba, krążył Harry, wypatrując znicza. Jak zwykle robił to, co potrafił najlepiej.

Wood zerknął na zegarek - za kilka minut skończy rozgrzewkę i zagrają w coś szybkiego... Później chciał pogadać z drużyną o taktyce, którą opracował przed kilkoma dniami. W szatni czekały już plansze z wykresami i grafami, to powinno ich zainteresować.

Kapitan kątem oka zauważył, jak jego szukający ostro pikuje. Idealna pozycja - prawie leżał na miotle, zupełnie skupiony na celu. Oliver poszukał wzrokiem Znicza - dostrzegł go dopiero po kilku dobrych sekundach. Złoty błysk u podnóża słupków bramkowych. Potter był naprawdę niesamowity - zauważyć coś takiego z odległości kilkudziesięciu stóp!

Ostry, wysoki krzyk przeciął powietrze jak nóż, wdzierając się bezlitośnie do spokojnego umysłu Wooda. Kapitan szarpnął się na miotle - to Katie krzyczała... O co chodziło?! Dziewczyna wskazywała na coś ręką. Chłopak wstrzymał oddech, kiedy w zauważył to samo, co ścigająca.

Weasleyowie lecieli z zawrotną prędkością w stronę bramek. Byli zainteresowani tylko zwycięstwem w głupim wyścigu, nie zwracali uwagi na nic innego. Zupełnie nagle Fred popchnął swojego brata. Ewidentny faul. George odbił gwałtownie w prawo - prosto na miotłę Pottera.

Oliver pochylił się, przyspieszył. Wszystko wokół działo się jak w zwolnionym tempie. Dziewczęta piszczały, Fred odwrócił się, tak bardzo powoli - jak owad zanurzony w płynnym bursztynie. George spróbował skręcić, ale było już za późno. Harry chciał poderwać miotłę w górę. Nie zdążył.

Pęd rozwiewał włosy Wooda, wyciskał z oczu łzy. Mimo to starał się za wszelką cenę nie mrugać. Szybciej, szybciej... Zduszony krzyk szukającego zmieszał się z jękiem George'a i trzaskiem drewna. Miotła Harry'ego uwięzła między witkami sprzętu Weasleya. Chłopak puścił trzonek, siła rozpędu przerzuciła go ponad ramieniem rudzielca.

Czas wrócił na swoje miejsce. Oliver pochylił się jeszcze mocniej, wyciągnął rękę... Sekundę później chwycił szukającego w ramiona i wciągnął na swoją miotłę. Wyhamował gwałtownie. Dziewczyny już leciały w ich stronę, Fred także w końcu zawrócił. George mrugał zdezorientowany, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę co się stało.

- IDIOCI! Co wy wyprawiacie?! Czy wy w ogóle nie myślicie?!

- Wood...

- Zamknij się! Jak ty śmiesz w ogóle...?! - Kapitan wciągnął ze świstem powietrze. Nie był po prostu wściekły. W jego wnętrzu szalał pożar dzikiej furii. Bezwiednie zacisnął palce na ramieniu Harry'ego. - Nie jesteście sami na boisku! Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?!

- Wood...

Kapitan zająknął się, chociaż już zaczerpnął oddech by kontynuować tyradę. Zorientował się, że tym razem nie przerwał mu żaden z bliźniaków. Spojrzał w dół. W jego rękach Harry wydawał się jeszcze mniejszy i delikatniejszy. Szukający przełykał nerwowo ślinę, rozpaczliwie starając się uspokoić rozszalałe serce. Zielone oczy połyskiwały nienaturalnie. Oliver bardzo powoli puścił jego ramię.

- Wracajcie do ćwiczeń - mruknął i skierował miotłę w stronę ziemi. Czuł, że Harry zacisnął dłoń na skraju jego szaty. - W porządku, Potter?

- T-tak, nic mi nie jest...

- Kłamiesz.

- Ok, ale to tylko kilka zadrapań. - Harry roześmiał się nerwowo. Oliver zacisnął zęby. Gniew znów zapłonął w sercu kapitana, jasny i gorący. - Wood, to nie była wina George'a!

- Oczywiście, że była - odparł niesamowicie spokojnym i nie znoszącym sprzeciwu tonem. Wylądował miękko na pokrytej srebrnym szronem trawie.

- Ale nie tylko! - Harry najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić. - Ja też powinienem uważać, Wood.... Nie rób nic głupiego. Proszę, nie rób nic bliźniakom...

- Dlaczego myślisz, że mógłbym? - Oliver uniósł brwi, zdumiony. Harry zmieszał się wyraźnie i spojrzał na swoje buty.

- Nie wiem, ale... masz... miałeś coś takiego w oczach. Nie wiem.

Kapitan westchnął; miał nadzieję, że Harry nie zwróci na ten szczegół uwagi. Co miał w oczach? Pewnie żądzę mordu. Ten szmatławiec Weasley omal nie wykończył jedynego szukającego Gryffindoru! I to tuż przed meczem! Gdyby Harry był kontuzjowany i nie mógł grać... Oliver naprawdę mógłby poważnie uszkodzić rudzielca. Ludzkość prawdopodobnie by mu to wybaczyła.

- Wood... już w porządku. Mogę grać.

- Hm?

- Możesz mnie już puścić... Oliver.

Kapitan zdjął rękę z ramienia chłopaka i odsunął się - tak naturalnie, jakby to nic nie znaczyło. Zupełnie nic.

***

Luty.

Tłum ryknął, wiwaty przetoczyły się ponad stadionem jak grom, pomruk burzy. Złota piłeczka trzepotała rozpaczliwie skrzydełkami w palcach szukającego Gryffindoru.

Oliver rzucił się na szyję Pottera - a razem z nim cała drużyna. Szczęście rozpierało go, miał wrażenie, że eksploduje z radości. Puchar! Mają szansę na Puchar Quidditcha! Będą grać w finale, oni, Gryfoni! Jego drużyna! Będą grać w finale, bo jego natchniony szukający złapał tą małą cholerę, zanim zrobiła to Chang! Och, dziękuję ci wielki Merlinie, dziękuję!

- To mój chłopak! - wrzasnął, śmiejąc się histerycznie. Oto dzięki wspaniałemu Harry'emu Potterowi będą grać w finałach! Gryffindor, nie Ravenclaw! Wygrają, to jasne, Puchar po prostu musi należeć do Gryffindoru! Będzie błyszczał na kominku z wygrawerowanymi nazwiskami zawodników. I jego nazwisko też tam będzie! Oliver Wood, obok Harry Potter, a dalej Angelina...

Dziewczyny odepchnęły kapitana, rozradowane przytuliły szukającego. Po chwili tłum Gryfonów odciągnął Olivera jeszcze dalej od gwiazdy drużyny.

Wood zdawał sobie niejasno sprawę z tych wszystkich gratulacji; ktoś potrząsał entuzjastycznie jego dłonią. Chłopak uśmiechał się nieprzytomnie - myślami był zupełnie gdzie indziej.

Przez chwilę - jedną chwilę - mógł go objąć. Zupełnie zwyczajnie. Nikt nie mógł mu zarzucić niczego nieodpowiedniego.

"Mój chłopak"... Też coś.

***

Kwiecień.

Został tydzień do finałów. Trenowali każdego dnia - Wood wiedział, że jego zawodnicy muszą rezygnować z niektórych prac domowych, żeby znaleźć czas na grę. Cóż, quidditch był ważniejszy niż jakaś transmutacja czy zaklęcia, nie ulegało wątpliwości. Od tego meczu zależało wszystko, absolutnie wszystko - Oliver nie mógł pozwolić, by szanse na Puchar zaprzepaścił jakiś referat z numerologii. Czy cokolwiek równie błahego, jeśli o to chodzi.

Słońce świeciło jasno, wiał ciepły, wschodni wiatr. Oliver miał nadzieję, że w dniu meczu pogoda będzie idealna. Zresztą, wszystko na to wskazywało - nie zanosiło się, żeby w najbliższym czasie miało padać.

Kapitan drużyny Gryfonów był w połowie wysokości trybun, kiedy usłyszał za sobą szmer kroków. Odwrócił się - spojrzał w oczy kogoś, kogo wcale nie miał ochoty spotkać. Nie tutaj i nie teraz. I właściwie nigdy i nigdzie - marzył, żeby ten kretyn połamał sobie w końcu nogi, wypełzając z lochów.

- Flint.

- Wood.

Zmierzyli się wzrokiem. Flint skrzyżował ręce na piersi i wykrzywił drwiąco usta.

- Co tutaj robisz, Wood?

- Zgadnij - parsknął Oliver. Wcale nie miał ochoty na zamienienie chociaż jednego słowa z tym zdradzieckim gadem. Odwrócił się i zszedł kilka stopni niżej.

- Mam coś dla ciebie, Wood. - Oliver nie odwrócił się. Kolejne dwa stopnie... - Propozycję nie do odrzucenia. I lepiej żebyś słuchał, bo inaczej pożałujesz.

- Grozisz mi? - Odwrócił się energicznie. Ocenił, że w trzech skokach mógłby znaleźć się znów przy Ślizgonie. Obezwładnienie drania byłoby tylko kwestią czasu.

- Och, ależ skąd. Proponuję tylko interes. - Flint uśmiechnął się paskudnie. - A ty się oczywiście zgodzisz na moje warunki.

- O ile wiem, masz O z Wróżbiarstwa, Flint. Skąd ta nagła zmiana? - Tym razem to Oliver zrewanżował się kpiarskim grymasem.

- Sarkazm o wiele lepiej pasuje do Slytherinu, Wood. Jesteś żałosny. - Oliver zacisnął pieści. Flint tylko oparł się nonszalancko o barierkę. - Wracając do interesów. Mam, jak mówiłem, propozycję nie do odrzucenia.

- Zamieniam się w słuch - wysyczał Gryfon, głosem przepełnionym jadem.

- Och... Więc przegracie mecz. Albo nawet niekoniecznie. Po prostu wpuścisz wszystkie gole, Wood. Nie zdobędziecie 50 punktów przewagi.

- Chyba faktycznie przedawkowałeś coś nielegalnego, śmieciu. - Wood potrząsnął z niedowierzaniem głową. Marcus Flint był naprawdę bezsensowny, jak wszyscy Ślizgoni zresztą... Ale żeby aż tak? To już zupełna patologia! Powinni go zabrać do Munga, tam jego miejsce!

- Och, Wood... Albo to, albo świat pozna twój mały sekrecik. - Kolejny gadzi uśmiech Ślizgona. Oliver zmrużył oczy.

- Co za bzdurę wygrzebałeś?

Flint roześmiał się cicho. Cały aż promieniał niczym nieukrywaną drwiną i złośliwością. Oliver zacisnął zęby - nie podobało mu się to. Wcale. Flint był zbyt pewny siebie, nie mogło chodzić o jakiś głupi drobiazg, jak ściąganie na teście... Nie, nie, to musiało być coś gorszego. Coś o wiele bardziej niebezpiecznego.

Ale niby co? Przecież Oliver nie łamał reguł szkoły aż tak bardzo, żeby jakiś głupi Ślizgon mógł go tym szantażować! A może to nie ma związku ze szkołą? Ale nie, przecież w czasie wakacji nie zdarzyło się nic dziwnego, zresztą niby jak Marcus miałby się o tym dowiedzieć? - Nagle Olivera ukłuła jakaś myśl. Tyle straszna, co oczywista - Marcus Flint był ŚLIZGONEM. A żaden Ślizgon nigdy nie będzie miał oporów przed spreparowaniem jakichś niedorzecznych dowodów!

Za chwilę miał się jednak przekonać, że tym razem nie będzie mowy o żadnych fałszywych danych. Miało być o wiele gorzej.

- Potter. - Marcus rzucił to słowo tak, jakby miało rozwiać wszelkie wątpliwości. I chociaż Oliver jeszcze nie pojął, jaki związek ma nazwisko jego szukającego z całą sprawą, czuł jak podnoszą mu się włoski na karku. - Myślisz, że nie widzę, jak na niego patrzysz? A co powiesz, kiedy pójdę z tym do McGonagall? W końcu muszę dbać o bezpieczeństwo Złotego Chłopca. - Flint roześmiał się krótko.

- Wmawiasz sobie. To stek kłamstw, nic więcej. - Gryfon zacisnął pięści.

- Może tak, może nie, ja swoje wiem. Trzeba obserwować przeciwnika, a ja postanowiłem zwrócić szczególną uwagę na ciebie. Jak się okazało, podjąłem słuszną decyzję. - W oczach Flinta pojawił się przewrotny błysk. - Może zdołasz wyprzeć się tego przed McGonagall. Ale... - Ślizgon zrobił efektowną pauzę, schodząc kilka stopni niżej. - Ale czy będziesz potrafił zrobić to samo, patrząc w oczy swojego słodkiego Harry'ego? Będziesz umiał powiedzieć mu, że wcale nie masz ochoty go przelecieć?


To trwało mniej niż sekundę. W jednej chwili Oliver stał przed Marcusem, bez ruchu, jak skamieniały. W następnej sekundzie Ślizgon klęczał przed Gryfonem, rękami zasłaniając twarz. Spomiędzy palców płynęła stróżka krwi.

- Spróbuj czegoś takiego jeszcze raz, Flint, a będzie cię to kosztowało o wiele więcej niż złamany nos. - Gardło Olivera było tak ściśnięte z gniewu, że jego głos bardziej przypominał warczenie psa niż ludzką mowę. Chłopak sam siebie nie poznawał, ale teraz go to nie obchodziło.

Chciał odejść, uciec jak najdalej. Żeby nie patrzeć w oczy tego idioty, który mówił takie rzeczy... Nie, nie, co za bezsens... Odejść, uciec! Już, teraz! Nie wytrzymał ani sekundy dłużej z tym draniem. Czuł mdłości od samej świadomości, że oddychają tym samym powietrzem.

Odwrócił się na pięcie. I to był błąd. Flint klęczał dotąd na deskach trybun - teraz rzucił się do przodu i złapał Gryfona za kostkę. Oliver stracił równowagę. Świat zawirował. W atawistycznym odruchu sięgnął ręką, w ostatnim momencie łapiąc barierkę. Tylko dzięki temu, zamiast przekoziołkować po schodach i złamać sobie kark, względnie bezpiecznie zsunął się po nich. Mimo to czuł każdy wbijający mu się w plecy stopień, każdą drzazgę i gwóźdź.

Przez dłuższą chwilę walczył o oddech. Jakby jego organizm zapomniał, do czego służą płuca... Wielki Merlinie! Pierwszy oddech - jakby ktoś wlał mu do gardła roztopiony ołów. Drugi oddech...

Kiedy w końcu doszedł do siebie, po Flincie nie było nawet śladu. A właściwie był - kilka kropel krwi na schodach. Oliver zamrugał i wstał z wysiłkiem. Oparł się ciężko na barierce - wciąż kręciło mu się w głowie.

Dobiegł go odległy dźwięk kroków. Przez chwilę myślał, że to może wraca Ślizgon - prawie się ucieszył. Ten drań jeszcze mu za to zapłaci, och, zapłaci! A Oliver wyznaczy wysoką cenę, Flint będzie to pamiętał przez lata... Odetchnął głęboko. Odwrócił się powoli, przywołując na twarz wyraz pod tytułem "gotowy na wszystko". Zamarł, kiedy dotarło do niego, kto właśnie nadchodził.


Harry.

Oliver przymknął oczy, odwracając się plecami do chłopaka. Cała wola walki, żądza zniszczenia, jaka wrzała w nim jeszcze przed chwilą... ostygła. Ot tak. Po prostu.

Flint miał rację. Całkowicie i zupełnie. I Oliver uświadomił sobie, jak bardzo się oszukiwał przez cały ten czas... Okłamywał samego siebie. Wierzył, że to nic nie znaczy. Że nie jest warte nawet wspomnienia.

Tymczasem było wszystkim. I było złe.

- W porządku, Wood? - Harry stanął obok niego. Oliver widział buty chłopaka i jego sprane dżinsy.

- Och jasne. Co tutaj robisz? - Nawet on sam słyszał, jak bardzo sztucznie brzmi jego głos. Harry milczał przez chwilę.

- Widziałem Flinta. Pomyślałem, że coś się musiało stać. No i... przyszedłem. - Oliver zamknął oczy.

- Nie powinieneś się o mnie martwić. - NIE WOLNO ci się O MNIE martwić. Nie tobie i nie o mnie. Ale tego nie powiedział. - To była tylko drobna sprzeczka, nic więcej.

- Złamałeś mu nos.

- Drobna sprzeczka.

Zapadło milczenie. Plecy wciąż nieustannie dawały Oliverowi znać, że naprawdę potrzebują pani Pomfrey, jednak kapitan Gryffindoru zignorował to. Ciepły wiatr muskał jego twarz i czesał włosy. Ptaki śpiewały daleko, kilka jaskółek przecięło błękit nieba. Szumiał Zakazany Las. Chłopak musiał uspokoić myśli.

Poważnie przeszkadzał mu pewien szukający.

- Idź do zamku, Potter - mruknął Wood. Harry westchnął cicho.

- Oliver... - Kapitan zacisnął usta w cienką linię, kiedy usłyszał swoje imię wypowiedziane tymi właśnie ustami. - Nie musisz się martwić. Wygramy. Zagram dla ciebie najlepiej jak tylko mogę!

Oliver roześmiał się cicho, z goryczą. Szukający pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy, jak brzmią jego słowa. Och Harry, gdybyś wiedział... Gdybyś wiedział, uciekłbyś stąd, przeklął mnie i znienawidził, ha ha! Ale ty nie wiesz, nie wiesz oczywiście i dlatego zupełnie nieświadomie mówisz takie słowa... słowa, których nie mogę słuchać. Nie, kiedy ty je mówisz. Ty nie możesz obiecywać mi zwycięstwa, nie możesz mówić, że zrobisz coś dla mnie.... Nie możesz. Bo jesteś dla mnie wszystkim.

Z przerażeniem uświadomił sobie, że ostatnie zdanie powiedział głośno.

- C... co takiego, Wood? - Oliver spojrzał w zdumione oczy chłopaka. Westchnął cicho, opanował się w jednej chwili.

- Jesteś wszystkim dla Gryffindoru. Bez ciebie nie mamy szans. Uważaj na Flinta. - Uważaj na mnie. - Lepiej będzie, jeśli nie będziesz chodził nigdzie sam...

- Och, wiem. Ślizgoni cały czas chcą mnie znokautować. - Harry roześmiał się wesoło. Czy śmiałby się tak, gdyby chociaż domyślił się prawdy?

- Sam widzisz.

- Tak.

I znów zapadło milczenie. Po chwili Harry oparł się o barierkę, tuż przy Oliverze. Kapitan zerknął na niego - z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać.

- Nie pójdziesz do zamku?

- Zostanę tu, dopóki nie dojdziesz do siebie. - Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Potem pójdziemy do pani Pomfrey.

- Harry...

- Hej, przecież sam powiedziałeś, że nie mogę nigdzie chodzić sam, prawda?

Oliver dał za wygraną. Uśmiechnął się delikatnie i przymknął oczy. Czuł wiatr na twarzy i ciepłe promienie słońca. A Harry był tuż obok. I do diabła z tym wszystkim. Kiedy zamknął oczy, świat stawał się tylko tym, co słyszał, czuł... Nie było w nim miejsca na nienawiść, smutek, zniechęcenie i pogardę. Nie było miejsca dla Ślizgonów, nauczycieli, dla nikogo, kto śmiałby wytykać go palcami. W jego małym świecie, za zamkniętymi powiekami, było miejsce tylko dla jednej osoby. Drobnego szukającego, najlepszego, jakiego miał kiedykolwiek. I nie Gryffindor. On - Wood. Oliver Wood.

***

EPILOG

Kiedy patrzył na ten rok z perspektywy czasu, tamten dzień był najszczęśliwszy. Tak samo wspaniały, jak dzień finałowego meczu. I nieważna była bójka z Flintem, nieważne były trudne pytania pani Pomfrey i szlaban Snape'a. Coś innego było za to ważne. Przez jedną chwilę, przez kilka krótkich minut mógł sobie wyobrażać, że to jest tylko jego. To. Ten ktoś.

Oliver nie wiedział, dlaczego Marcus Flint do końca trzymał język za zębami. Ślizgon nikomu nie powiedział - a nawet jeśli, Gryfon o tym nie słyszał. Po szkole nie krążyły żadne plotki, zupełna cisza. Chłopak podejrzewał, że maczali w tym palce Weasleyowie, ale nie miał żadnej pewności. A pytać nie chciał. Bo niby jak?

Pociąg zwolnił, wtoczył się na stację. Wood pomógł Angelinie zdjąć kufer z półki, po chwili postawił na podłodze przedziału także swój. Zaczekał aż ludzie wyjdą z pociągu. Jako jeden z ostatnich wyszedł na zatłoczony peron.

To koniec. Wszystko się skończyło. Szczęśliwe zakończenie.

Już nie będzie musiał uważać na każde słowo i każdy gest. Już nie będzie się bał, że zrobi coś niedobrego. Harry będzie bezpieczny. Tak właśnie powinno być.

Widział w oddali jak jego gwiazda Quidditcha żegna się z przyjaciółmi. Chłopak uśmiechał się szeroko, machał oddalającej się Hermionie. Wood też się uśmiechnął, chociaż ze smutkiem.

Wszystko się skończyło. Szczęśliwe zakończenie. Tak właśnie powinno być. Nie inaczej.

Wszystko się skończyło.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01.05.08 Tworzenie szczęśliwego zakończenia, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
0592 Rose Emilie Bardzo szczęśliwe zakończenie
Kuttner Henry Szczęśliwe zakończenie
Kuttner Henry Szczęśliwe zakończenie
Szczęśliwe zakończenie Fiona McArthur ebook
McArthur Fiona Harlequin Medical 486 Szczęśliwe zakończenie
Szczęsliwe zakończenie 2
277 Gordon Lucy Szczęśliwe zakończenie
Szczęśliwe zakończenie ebook
II O szczęśliwym zakończeniu utrapień Hioba
Szczęśliwe zakończenie Harlequin ebook Fiona McArthur
SZCZĘŚLIWEJ DROGI JUŻ CZAS, Piosenki na zakończenie roku szkolnego
Szczęśliwej drogi, szkolne, uroczystości, Pożegnanie klas, szkoły, Zakończenie roku
Pełnia szczęścia raport
Jak osiągnąć szczęśćie poprzez minimalizm
4 Obrzędy zakończenia
SZCZĘŚLIWY TEN CO UKOCHAŁ, WYPRACOWANIA J.POLSKI
Program na Zakończenie Roku Przedszkolnego, pożegnanie przedszkola

więcej podobnych podstron