TWARZE KAPŁAŃSTWA
Choć w numerze niniejszym wypowiadają się wyłącznie księża, rozesłana wśród nich ankieta spełnia rolę szczególną. Naszych respondentów prosiliśmy mianowicie o świadectwa, które ukazywałyby, jaki jest dzisiejszy polski ksiądz - jak wyglądało i wygląda jego życie, jego wiara, świadomość kapłańska, relacje z innymi ludźmi; jak myśli, czuje, ocenia rzeczywistość; jakim językiem mówi o swoich sprawach. Oto pytania, jakie zadaliśmy:
1. Dlaczego zostałem księdzem? Jak objawiło mi się powołanie i jaką miałem wówczas wizję kapłaństwa?
2. Czy ta wizja zmieniła się (lub stale zmienia), a jeśli tak, to co wpłynęło i wpływa na te zmiany? W czym pomogły mi lata spędzone w seminarium, a czego w wykształceniu seminaryjnym zabrakło?
3. Co stanowi największą trudność na drodze powołania: samotność? celibat? zbyt duża ilość obowiązków? zagrożenie rutyną? brak dostatecznej formacji duchowej? trudności w kontaktach ze świeckimi? postawy innych księży (kolegów, przełożonych)?
4. Co utwierdza w powołaniu, przysparza największej radości i satysfakcji, przekonuje o słuszności dokonanego wyboru? Co chroni przed rutyną, bylejakością, "zurzędniczeniem"? Co robię, aby moje powołanie stale wzbogacać?
5. Jak wyglądają moje relacje ze świeckimi? Co - wedle mojego rozeznania - myślą o mnie inni, jak mnie oceniają? Jak z nimi współpracuję? Czy w ostatnich latach coś się w tych relacjach zmieniło?
O. Wojciech Jędrzejewski OP
Jeszcze w szkole średniej, poprzez kontakt z protestantami, odkryłem Pismo Święte. Doświadczenie poznawania Boga w Jego Słowie poprowadziło mnie dalej, do gorącego pragnienia, aby mówić o Nim innym. Byłem zdumiony widząc, jak ludzie, z którymi rozmawiałem, łaknęli prawdy o Bogu. Ich pragnienie było na tyle mocne, że nie zniechęcał ich nawet mój drażniący zapał neofity - człowieka, który nie umiał słuchać i któremu sprawiał frajdę nimb niezwykłości i podziwu ("Taki młody, a jak przemawia"). Prowadząc grupę młodych osób, byłem świadkiem, jak spotkanie z Ewangelią przemieniało wielu z nich. Do dziś utrzymujemy z niektórymi kontakt i okazuje się, że dobry początek nie był tylko chwilowym zapałem.
To doświadczenie mocy głoszonej Ewangelii było bezpośrednim powodem decyzji o kapłaństwie. Z oczywistych powodów wybrałem Zakon Braci Kaznodziejów (dominikanie). Moja wizja kapłaństwa w tamtym czasie była naznaczona hiperkrytycznym podejściem do "sług Bożych", z jakim spotkałem się wśród protestantów (adwentystów). Miałem jednak szczere pragnienie, nie wolne od zarozumiałości, żeby zmieniać przez moją przyszłą posługę i postawę ten wizerunek kapłana. Być sługą Słowa, kochającym ludzi i wprowadzającym ich w świat Ewangelii. Być ubogim, żeby nie gorszyć; dużo się modlić, zamiast marnować czas na "głupoty".
Seminarium było czasem oczyszczenia. Odkryłem, jak bardzo liczę na osobisty wdzięk i własną "świętość" (pożal się Boże...). Niezwykle ważne było spotkanie z moimi braćmi w zakonie - całą galerią osobowości - którzy pomogli mi odrobinę spokornieć i dostrzec potrzebę głębszych studiów, szerszych horyzontów, większego wsłuchania w otaczającą rzeczywistość. Cenna była możliwość spotkań i rozmów z ojcami, którzy już pracowali jako duszpasterze. Relacje te - wolne z ich strony od paternalizmu i "nadętego" poczucia wyższości - umacniały pewność, że można przeżywać swoje kapłaństwo w sposób mądry, odpowiedzialny i ewangeliczny. Miałem okazję poznać wielu wykładowców - świeckich i duchownych profesorów, uczących przez swoje zaangażowanie miłości do Prawdy i duszpasterskiej troski o ludzi, którym głosi się Słowo Boże. Do dziś pamiętam stale spóźniającego się profesora Stróżewskiego, który łączył kompetencję z wielką pasją i świeżością swoich poszukiwań.
Teraz, po trzech latach kapłaństwa, największą trudność i zagrożenie dla siebie widzę w nadmiernej aktywności duszpasterskiej, która jest na tyle atrakcyjna, że spycha na drugi plan relację z Jezusem. Trwanie na modlitwie, słuchanie Boga i wyczulanie się na Jego prowadzenie jest - w sferze emocji - mniej atrakcyjne niż spotkania z ludźmi czy inne zaangażowania. Nieumiejętność samoograniczenia w duszpasterstwie deklasuje także dalszą formację intelektualną, która jest - szczególnie dzisiaj - warunkiem odpowiedzialnej służby w Kościele.
Największą pomocą w przeżywaniu mojego kapłaństwa jest szczery, przyjacielski kontakt z moimi współbraćmi w zakonie. Przyjaźń ta polega między innymi na dawaniu sobie prawa do correctio fraterna. Mam poczucie bezpieczeństwa płynące z pewności, że jeśli zacznę w swoim życiu duchowym obniżać poprzeczkę albo robić rzeczy niemądre, mogę liczyć na pomoc ze strony ludzi, z którymi razem szukamy autentyczności w naszym powołaniu. Doświadczenie tak przeżywanej wspólnoty stwarza również szansę dawania bardziej adekwatnej odpowiedzi, jakiej domaga się sytuacja Kościoła w Polsce, w którym przychodzi nam być sługami Jezusa. Niebezpieczeństwo, jakie zawsze grozi księdzu, to zła samotność - znoszenie w pojedynkę niepowodzeń i własnych błędów. Przyjaźń, której doświadczam w relacji z wieloma moimi braćmi, pozwala w inny sposób podchodzić do wszelkich napotykanych trudności: można je dzielić ze sobą i uczyć się poprzez nie tajemnicy krzyża. Wspólnota pomaga przyjmować krzyż: chroniąc przed frustracją, nie jest bynajmniej miejscem ucieczki, lecz wymagań stawianych z miłością.
Pozwolę sobie na uproszczoną z konieczności klasyfikację świeckich, których spotykam jako ksiądz: ludzie o religijności tradycyjnej - nieregularnie korzystający z sakramentów, niezbyt rozmodleni, dość krytycznie nastawieni wobec hierarchii Kościoła; otwarci na Ducha Świętego, ale mający kłopoty z odkryciem Kościoła z jego hierarchią i Tradycją; lojalni wobec Kościoła, z dużo mniejszą niż pierwsza grupa wrażliwością na Boga; wreszcie ci, którzy łączą osobiste poznanie Jezusa, Jego Ewangelii z odkryciem wagi i piękna bycia we wspólnocie Kościoła. Ta ostatnia grupa jest oczywiście najmniej liczna, była jednak dla mnie ogromną pomocą w nawracaniu się, zrzucaniu balastu księżowskiej rutyny i odkrywaniu powołania.
Najtrudniej mi kochać i towarzyszyć katolikom świeckim, którzy nauczanie Kościoła traktują na sposób ideologiczny, wybierają z przyjmowanej doktryny elementy najlepiej korespondujące z ich poglądami politycznymi i postawami wobec świata. Nie lubię tej części polskiej prawicy, która bardziej jest przywiązana - jak wspomniałem, wybiórczo - do społecznego nauczania Kościoła i jego moralnych wskazań niż do Jezusa, którego często wiele osób z tego grona nie zna i nie czci jako religijnego, ale politycznego Mesjasza.
Jestem jednak przekonany, że jako ksiądz reprezentuję w Kościele polskim grupę, która zgrzeszyła - i wciąż to czyni - wieloma zaniedbaniami, zwłaszcza w stosunku do naszych sióstr i braci świeckich. Dlatego ciągle przypominam sobie, że nie tylko przez wierność Ewangelii, ale też dla spłacenia rachunku naszych zaniedbań i win nie wolno mi się obrażać na wspomniane i nie wymienione przejawy niedojrzałości wśród laikatu. Wspólna troska o Kościół nie jest kwestią wyboru opcji duszpasterskiej, ale sprawą wierności Ewangelii i naszemu Mistrzowi.