ROZ II


Obecnie

TECHNOLOGIA

ZMARTWYCHWSTANIA

II.1. List przysłamy e-mailem

Okno mojego pokoju wychodzi na południowy zachód. Widok jest sympatyczny. Pomiędzy dwoma budynkami można dostrzec horyzont. To aby sięgać wzrokiem aż po horyzont jest dla mnie ważne. W zimie wieczorem na niebie widzę stąd gwiazdozbiór Oriona. Sądzę, że Orion mógłby być symbolem dla mieszkańców naszej planety. Jest pięknym i najbardziej wyrazistym gwiazdozbiorem. Jest znowu wieczór lecz teraz przede mną świeci jednak Lew. Nie wiem czy Państwo zgodzicie się ze mną ale sądzę, że południowa część nieboskłonu jest ciekawsza niż północna. Jeśli już kupować mieszkanie w bloku to radzę wybierać takie, którego okna wychodzą na południe.

Moje biurko z czarnym blatem stoi przed oknem, a pokój jest wyścielony czerwonym dywanem. Wszędzie gdzie mieszkałem, za każdym razem gdy zmieniałem mieszkanie starałem się, aby mój pokój miał podłogę wyścieloną czerwonym dywanem. To od czasów studenckich, kiedy pewien francuski kolega po fachu, wyjeżdżając na urlop wypożyczył mi swój pokój przy rue de Gobelin. Tamten pokoik był wyścielony właśnie jaskrawo-bordowym dywanem.

Na dywanie, teraz tutaj, leży moja ulubiona, „beżowa” skórzana walizka, do której wrzucam od czasu do czasu rzeczy, które będą mi potrzebne. Jutro wyjeżdżam. Siedzę przy biurku i czytam ponownie swój referat. W zasadzie gapię się jednak na Marsa, który wlazł w gwiazdozbiór Lwa i siedzi tam już od miesiąca. Referat znam już na pamięć. Zresztą gdy wygłaszam jakąś swoją pracę to na ogół mówię rzeczy, których wcale do tekstu nie wpisałem.

Wieczorem po wystąpieniu czytam tekst jeszcze raz. Bardzo mnie zajmuje przeżywanie takiego seansu jeszcze raz. Ciekawi mnie np. to co opuściłem i to co „wstawiłem”. Rozmyślanie nad scenariuszem jutrzejszego wystąpienia przerwał mi turkotliwy pisk mojego komputera, który wie wszystko i na dodatek umie wyświetlać erotyczne filmy i puszczać muzykę. Oczywiście to dureń. To świat wie wszystko, a on tylko wyciąga z bebechów świata to co inni tam włożyli. Dlatego właśnie mój video-komputer nazywam pieszczotliwie Imbecylem, przez duże „I”. Imbecyl zawiadamiał mnie właśnie, że nadeszła do mnie poczta e-mailem. Spojrzałem na ekran i zdębiałem. Dużymi różowymi literami, na żółtym tle Imbecyl wyświetlił tekst listu, który właśnie nadszedł:

„Nazywam się Jaycee McPeteren. Także biorę udział w konferencji „Fenomen a ideologia”. Właśnie się pakuję i za chwilę wyjeżdżam do Cubbyhole. Może sprawdzałeś. To ja wygłaszam tam referat pt.: „O związkach audycji nadawanej ze Słońca z audycjami nadawanymi przez ludzi”. Umieram z ciekawości, co Ty chcesz tam powiedzieć w tym swoim dziwnym referacie. Nie wątpię, że gdy człowiek, który stworzył Internet zamierza mówić o Mormonach to chce powiedzieć coś ważnego. Piszę do ciebie jednak teraz z innych ważnych powodów ...”

Wrzasnąłem, Łucja chodź zobacz! Imbecyl pisze zwykły list różowymi literami na żółtym tle! Przecież, „do jasnego licha”, mój komputer, zachowujący się zazwyczaj normalnie wyświetla tekst poczty, która nadeszła e-mailem czarnymi literami na bladoniebieskim tle! Powiedziałem głośno tak, jak to trzeba do niego mówić: „Imbecyl podnieś”. Komputer wyświetlił dalszą część tekstu listu który nadszedł. Łucja stała już za moimi plecami i także gapiła się uważnie w ekran:

„Nie wiem, czy Ty też to już wyczuwasz, ale jesteśmy wyjątkowo blisko „globalnego momentu krytycznego (GMK)”, dlatego musisz nam pomóc (*1). Ty masz przecież ten twój program komputerowy do nasłuchu i tłumaczenia na niższy, ludzki poziom rozmowy nadistot. Ty go nazywasz, jak wiemy „NaTRoNa”. Poza tym ty coś jeszcze wiesz, co można zrobić z ową „NaTRoNa”, coś czego my nie rozumiemy. Proszę przywieź te dyskietki do Cubbyhole ... Jestem on line!”

- Jak do licha ona to zrobiła?

- Co?

- Że Imbecyl wyświetla tekst listu różowymi literami na żółtym tle.

- A skąd Ona wie, że Ty opracowałeś „NaTRoNa”?

- Nie wiem!

- To zapytaj jej!

Wystukałem natychmiast na klawiaturze „Jaycee, moja żona pyta, skąd Ty wiesz o „NaTRoNa”?”

Natychmiast pojawił się komunikat:

- Wytłumaczę Ci w Cubbyhole!

-Napisz, że nie pojedziesz do Cubbyhole, bo Ci nie pozwalam!

- Łucja ja Cię słyszę! - Głos dochodził z głośnika mojego komputera. Zbaraniałem, Ona ta Jaycee opanowała hardware mojego komputera. Imbecyl nie tylko, że wyświetla pocztę żółtymi literami, ale jeszcze gada co mu każą. Z głośników dalej dochodził głos niejakiej Jaycee Mac Peteren:

- Łucja on musi przyjechać. Inaczej wszyscy możemy zginąć.

- Nie widzę, aby jakaś kometa nadlatywała. Cóż to takiego nam niby grozi? A właściwie z kim ja rozmawiam? Czy mogę się tego dowiedzieć?

- Mam na imię Jaycee. Jestem SIOSTRĄ TWOJEGO MĘŻA.

Łucja zamilkła, a ja pobladłem. Zdumienie moje jednak wzrosło, gdyż ostatnia fraza, wypowiedziana przez Jaycee pełnym głosem pojawiła się także na ekranie Imbecyla. Duże różowe litery tym razem na zielonym tle, ułożyły się w napis:

JA JAYCEE JESTEM TWOJĄ SIOSTRĄ BRON !!!

- Zapytaj ją skąd się jej to bierze - powiedziała Łucja, traktując widać dość poważnie hipotezę, że być może nie są to żarty.

- Aha! Chcecie dowodów. Rozumiem! Zaraz was przekonam! - płynął znów spokojny głos Jaycee z głośnika.

- Łucja! Chyba Bron mówił Ci, że ledwo pamięta swoją matkę. Mówił Ci chyba, że ona miała na imię Vivian, że wtedy gdy Bron miał 5 lat oddała go na wychowanie. Oddała go dobrym, znanym Ci ludziom, którzy przedstawili Ci się kiedyś jako jego rodzice. Vivian wcześniej, wyznaczyła mu jednak zadanie.

- Słuchaj no! To prawda, ale to nie jest żaden dowód, gdyż jak widać, Ty nas podsłuchujesz tutaj. Ty to wiesz po prostu z rozmów, jakie Bron prowadzi ze mną. To nie jest żaden dowód na to, że jesteś mu bliska, że pochodzisz z tej samej właśnie jego rodziny.

- Łucja, słuchaj mnie uważnie! Bron jest moim bratem. I jest to ważne również dla Ciebie, aby jutro zjawił się w Cubbyhole. W końcu nie wiem, czy Bron mówił Ci już kiedyś, że on pochodzi z wielodzietnej rodziny? Noah mój brat i także jego brat, ma także jutro wygłosić referat. Nie wiem także, czy Bron mówił Ci, że jego matka wpierała mu, że jest „kosmitką”? Może zapomniał Ci powiedzieć, iż obiecała mu, że kiedyś wróci, że wróci jeśli się jej uda „wydostać”, gdyż aby odlecieć stąd dysponuje tylko starym, zdezelowanym „transporterem” (*72).

- Bron! Co ona bredzi o jakiej kosmitce? O jakimś transporterze?

- Łucja. Nie wiem co jest grane! Ale przypominam sobie, jak przez mgłę, że moja mama mówiła mi często, iż pochodzi z innej planety! Ja wtedy nie rozumiałem, co to znaczy „inna planeta”. Ale ona na pewno mówiła to wiele razy. Nie powtarzałem Ci tego, bo nie chciałem być śmieszny. Jest także prawdą, że mówiła mi często, że ona wróci. Miała wtedy łzy w oczach. Ja muszę pojechać jutro do Cubbyhole i wezmę ze sobą dyskietkę z „NaTRoNa”.

- Rób jak uważasz! Wiesz, że nigdy nie wchodzę Ci w drogę, gdy realizujesz swoje różne, zazwyczaj dziwaczne zamierzenia. Kocham Cię. Jedź do Cubbyhole. Idź już teraz spać! A o mamie - kosmitce porozmawiamy gdy wrócisz. Może zresztą będziesz wtedy wiedział więcej, gdyż widzę że jesteś jakiś, taki skołowany. Dobranoc! Dobranoc Jaycee! I wyłącz się wreszcie, bo chyba rozwalę młotkiem tego Imbecyla. Też mi siostra!!

Widzę, że nie spakuję się tak jak trzeba. Na pewno znów czegoś zapomnę. Konferencja zaczyna się jutro późnym popołudniem. Ale jutro ma mówić chyba tylko ten Noah, a potem ma być „bankiet zapoznawczy”. Muszę iść więc teraz spać? Wezmę Valium, bo po tym wszystkim nie zasnę, Gdy biorę Valium to nie jestem, niestety, nazajutrz w pełni sprawny, a wydaje mi się, że powinienem być jutro sprawny.

To Valium jednak świetnie działa. Dobranoc. Weźcie także dzisiaj Valium. Czeka was bowiem jutro lektura dalszego ciągu mojej relacji!

II.2. Wspomnienia z dzieciństwa

Wrzuciłem moje bagaże na tyle siedzenie mojego małego, szarego samochodu. Na przednim siedzeniu, po prawej położyłem dyktafon, kanapki, butelkę z wodą mineralną. Pożegnałem się z Łucją i zacząłem jechać w kierunku na wschód. Z nieba lał deszcz.

Wycieraczki miarowo szurały po przedniej szybie małego samochodu. Namiary na krawężniki, brzegi mostów, rowy, tylne światła jadących przede mną samochodów oraz obserwowanie białego paska pośrodku szosy wyłączyły działanie lewej półkuli mózgu. Moja prawa półkula zaczęła więc generować początkowo mgliste, a potem coraz bardziej wyraziste wspomnienia.

Jest prawdą to, co powiedziała Jaycee, że to ja byłem przyczyną powielenia tu na Ziemi Internetu. Nie poczytuję sobie tego jako swoją zasługę, gdyż o protokole TCP powiedziała mi moja mama. Pamiętam jak żartowała, gdy mówiła „ ... powiedz im, aby ten standardowy sposób przesyłania informacji pomiędzy wszystkimi komputerami świata nazwać skrótem TCP na pamiątkę statku UFO, w którym przybyłam

Moja mama powtarzała mi to tak natrętnie i uporczywie, że gdy dorosłem to szybko przyswoiłem sobie na kilku uniwersytetach to, co było potrzebne. Potrzebna była natomiast, według rozeznania, jakie tu szybko poczyniłem, przede wszystkim wiedza o człowieku, czyli medycyna, a potem wiedza o komputerach, zwanych w czasach mojej młodości „elektronicznymi maszynami cyfrowymi”. Wiedza o prawach Wienera, Shanona, Einsteina i Junga oraz o innych, tutejszych „magach” cybernetyki telekomunikacji, psychologii, parapsychologi oraz innych prekursorach „New Age” była mi także potrzebna.

Mama mówiła mi wiele razy: „Uważaj na samozwańczych uzdrowicieli i innych szarlatanów, którzy często mylą własne życzenia z rzeczywistością. Ucz się skrupulatnie wszystkiego ,czego nauczają tutaj w sposób rzeczowy i precyzyjny. Mów zawsze konkretnie, jasno i racjonalnie. Ludzi przekonują tylko uzasadnione stwierdzenia, takie w które można uwierzyć, spoglądając przez okno. A na moją odpowiedzialność mów często o tym, że wszystkie maszyny elektroniczne świata mogą przesyłać między sobą informacje, jeśli tylko ustalić Transmission Control Protocol, czyli TCP, czyli wspólny język dla wszystkich komputerów planety”.

Mówiła także często:

... nie przejmuj się, że gdy już dorośniesz zastaniesz sieci komputerów, które porozumiewają się innymi językami „plemiennymi”. Mów wtedy, że trzeba ustawić pomiędzy tymi sieciami takie bramy, takie „gateway'sy” i niech takie „bramkowe komputery” tłumaczą wszystko z języków lokalnych na ten nasz język TCP. TCP, który jest skądinąd nazwą statku, na którym przyleciałam z kosmosu. Nie zapominaj o tym. Wtedy zbudujesz „sieć sieci”, która jest nam potrzebna. Stale mów o „Projekcie Połączeń Międzysieciowych”. Mów o „Internet-ting Project”. To się im utrwali w pamięci. Stworzoną przez Ciebie sieć nazywaj Internetem. Gdy nazwa się już utrwali wycofaj się. Zajmij się wtedy czymś innym. Tym co Ci się wtedy akurat spodoba. Gdy wykonasz już swoje zadanie, potem możesz już nic nie robić. Odpoczywaj i baw się”.

Tak się tym przejąłem, iż po studiach, wiedziony jakimiś podświadomymi nakazami, pojechałem na kilka konferencji. Byłem wykształcony wszechstronnie. Potrafiłem więc mówić precyzyjnie i sprawnie. Lubiłem się włóczyć po kawiarniach i wciągać w rozmowę sztywnych, ale za to pracowitych inżynierów. Zauważyłem, że to co mówię o TCP trafia do ich przekonania. Pamiętam rozmowę z Robertem Kahn'em i Vitonem G. Cerfem (*73) na konferencji o zastosowaniach komputerów w medycynie, jaka odbyła się w Paryżu w roku

1975. Obydwaj zaskoczyli! Robert Kahn powiedział wprost: „Na tą konferencję przysłało mnie wojsko. Wdrożę TCP do sieci łączącej komputery wojskowe. ARPANET nie ma jeszcze wspólnego języka” (*74).

Pamiętam. Siedzieliśmy wtedy w kafejce przy Saint Germain des Prés. Vinton Cerf wypił wiele wina. Wolał mówić ze mną po francusku. Nie było to zresztą nieuprzejme wobec Roberta, gdyż on jako amerykański „White-Anglosaxon-Protestant”, z wyższych sfer, znał trochę francuski. Pamiętam, że Vinton wyznał, że na tę niemrawą konferencję psychologów i lekarzy wysłała go Narodowa Fundacja Nauki (*75). Gdy się już upił czerwonym winem i śpiewał Marsyliankę, z bardzo złym, nawet jak na mnie akcentem, powiedział, że „alians wojska z nauką to odwieczne przymierze i że wdroży TCP na zasadzie „Porozumienia z Saint Germain des Prčs” do sieci komputerów „National Science Foundation”. Dodał, że przeforsuje swoją nazwę „NSFNET” dla wszystkich połączonych komputerów świata”. Pamiętam, że mówiłem wtedy cicho, ale powoli, tonem głosu skandującym, przejmującym, `erotycznie ukierunkowanym', tonem głosu, którym mówiła moja mama. Powtarzałem to zdanie wiele razy, że „sieć wojskowa” i „sieć naukowa” to „Internetting Project de Saint Germain des Prčs”.

Nie wiem dlaczego ubzdurałem sobie, że będę jeździł głównie na konferencje lekarzy i psychologów zainteresowanych komputerami i do nich będę mówił o TCP-1. Byłem uparty i pracowity. Rok później poznałem więc w Rzymie na takiej konferencji Wiliama Gibsona pisarza science-fiction. Pamiętam, jak siedzieliśmy w kafejce blisko kościoła św. Michała, który jak wiadomo był przed wiekami pałacem Cesarza Hadriana. Gibson był w towarzystwie ładnej i bystrej dziewczyny, wysokiej szatynki, która miała na imię Eugenia. To ona, po większej ilości białego wina zaczęła go przekonywać. Słuchaj Wiliam, on ma rację, napisz nową powieść o statku kosmicznym TCP albo nie! Czekaj! Napisz powieść o sieci komputerów, które rozmawiają między sobą (*76). Wiesz mam już tytuł. Powieść powinna się nazywać „The Matrix” (*76). Wiliam wrzasnął wtedy: Gienia? Nie dosyć, że każesz mi pisać powieść o komputerach, to jeszcze na dodatek narzucasz mi tytuł nieistniejącej, ale jakby nie było mojej powieści? Pamiętam, że dziewczyna nachyliła się wtedy nad stolikiem kawiarnianym. Wywróciła wtedy kieliszek, który spadł z trzaskiem na marmurową posadzkę kawiarni. Podleciał kelner. Stanął i wybałuszył oczy, gdyż dziewczyna usiadła na przeciwko chłopaka, wsunęła mu swoje udo między jego nogi i lizała go po szyi, szepcząc mu od czasu do czasu coś do ucha. Widziałem, jak zmarszczki na twarzy Wiliama pomału rozprostowywały się, a twarz jaśniała. Wiliam powiedział w końcu na głos do kelnera, niech Pan idzie do diabła, napiszę przecież powieść „The Matrix”.

Bardzo się ucieszyłem, gdy po latach, w 1990 roku, moja znajoma przysłała mi książkę niejakiego John'a S. Quartermana pt. „The Matrix. Computer Networks And Conferencing Systems Worldwide” (*76). Autor we wstępie do książki napisał, że inspirację do napisania tego trudnego podręcznika technicznego zaczerpnął z powieści science-fiction Wiliama Gibsona zatytułowanej „The Matrix”. Przyznał się on we wstępie do książki, że od autorów science-fiction pochodzi pomysł, aby „rozkawałkować” każdy komunikat i wysyłać go, w częściach, różnymi drogami, ale z jednolitym nagłówkiem, który powoduje zbieganie tych części do adresata. W ten sposób Internet miał się stać odporny na wybuchy bomb atomowych.

Trzymając dość mocno kierownicę, ręce mi jednak nagle tak zadrzały, iż mój mały samochód mocno zarzucił. Mijałem kolejną `planszetę' tzw. „bill-board”. Owa obrazkowa reklama papierosów „PRINCE” obwieszczała o „innej rzeczywistości”. Widziałem już wcześniej `lanszety' firmy „PINCE” pod hasłem „INNA RZECZYWISTOŚĆ”. Marketing firmy tej działa sprawnie. Przez most wiszący nad przepaścią przechodziły słonie. Na innym plakacie ktoś wlazł do groty, a jeszcze ktoś inny przechodził po linach na szczyt wiszącej skały, rosły także pola tytoniu sięgające po horyzont, ale tym razem obrazek uderzył mnie.

Na `planszecie' widoczna była twarz dziewczyny, wyraźnie widoczna twarz dziewczyny była jednak na drugim planie. Na pierwszym planie widniała czupryna faceta, który się do niej przytulał. Dziewczyna była w ekstazie, miała rozchylone usta, oczy miała przymknięte. Była piękna. Na twarzy miała czarną maskę, maskę jaką nosiło się na erotycznych przyjęciach w Paryżu w czasach Guy de Maupassanta, na przyjęciach tak erotycznych, że lepiej było nosić maskę. Nie to było jednak ważne! Ważne było to, że ja tą dziewczynę znam! ostro zahamowałem. Wrzuciłem wsteczny bieg. Cofnąłem samochód o 300 metrów i zacząłem przyglądać się uważnie dziewczynie, która przysłoniła twarz maską. Tak! Przecież to jest Jaycee McPeteren! Do diabła, ale jak przecież nie widziałem nigdy w życiu Jaycee McPeterem?!

Wrzuciłem pierwszy bieg i ostro ruszyłem do przodu. To chyba to Valium! Zawsze mówię, że lepiej nie używać środków psychotropowych! Szosa łagodnymi zakolami prowadziła nadal na wschód w kierunku azjatyckich krajów. Wróciłem wkrótce do moich wspomnień z młodości. Przypomniałem sobie znów tą kawiarenkę w pobliżu pałacu cesarza Hadriana. Przypomniałem sobie owego pisarza Wilama Gibsona i książkę Quartermana, którą dostałem od Vivian.

Quarterman podał w swojej książce bardzo dobre określenie istoty Internetu. Napisał tam, że jest to: „sieć łącząca wiele innych sieci komputerowych, korzystających z protokołu TCP ... połączonych za pośrednictwem bram (gateways) i korzystających z wspólnej przestrzeni adresowej”.

Wiem, że na temat TCP mówiłem jeszcze raz. Było to w roku 1991. Nocowałem wtedy wraz z Łucją nad jeziorem Bodeńskim. Nie wyspaliśmy się, gdyż zegar kościółka z naprzeciwka dzwonił co godzinę i budził nas, a o 6-tej wiele osób udawało się do pracy. Wiadomo! Szwajcaria! Przy śniadaniu Łucja odezwała się do przystojnych mężczyzn, którzy usiedli przy tym samym stoliku w hotelowej restauracji. Był to Ted Nelson, szef projektu „Xanadu”, który spotkał się tutaj potajemnie wręcz z wicedyrektorem CERN-u (*77). Mówili o programie Hypercard, hypertekście, hipermediach oraz Pajęczynie Oplatającej Świat, zwanej przez nich WWW. Nawiązałem do TCP. Byli uprzejmi, ale uznali mnie za jakiegoś prowincjonalnego turystę, który zawraca im głowę rzeczami, które są ogólnie znane. To mi się często zresztą zdarza, że ktoś mnie bierze za prowincjonalnego głupka. Mam zły akcent we wszystkich językach obcych i złą intonację w języku macierzystym. Zła intonacja w języku macierzystym wynika zapewne ze strugania osoby „uporczywie przyjaznej w uporczywie nieprzyjaznym świecie”. Wtedy taki ktoś rzeczywiście wygląda chyba na durnia i bierze się go za prowincjonalnego głupka. Bardzo mi to pochlebia, gdyż znam swoją moc i dysonans mnie bawi.

Wpadłem w świetny humor. Ich rozmowa o projekcie utworzenia „bardzo silnych narzędzi przeglądających World Wide Web” już mnie nie interesowała (*78). Wykonałem misję, jaką zleciła mi mama. Teraz mogłem się już zająć, tym co mnie naprawdę interesuje, czyli „Fenomenem”.

Snując takie wspomnienia, dojechałem do Cubbyhole. Deszcz lał, ale jakaś starsza kobieta w kapturze przypominającym mi sceny z filmów o średniowiecznych mnichach zbliżyła się do samochodu. Zapytałem ją o pensjonat „Equinox”. Powiedziała. - Oj proszę Pana! To jest przecież na szczycie tej góry Equina. Musi pan jechać jeszcze serpentyną ostro pod górę, jakieś dziesięć kilometrów.

„Equinox” to schronisko górskie. Dochodzi tam szosa. Mam nadzieję, że śnieg już stopniał. W górę jechałem cały czas na II-gim i I-szym biegu. W końcu jednak wąska dróżka pochyliła się i zajechałem na parking przed niskim, dość rozległym pensjonatem. Gdy wyszedłem z samochodu uderzyło mnie ostre, świeże, zapewne zdrowe powietrze. Rozejrzałem się. Wokół rosła kosodrzewina. Chmury wisiały tuż tuż nad głową. Pomyślałem, ładne mi Cubbyhole. Przecież to jest zapewne na wysokości 1200 metrów ponad poziomem morza. Wolę morze niż góry. Mówi się trudno. Pensjonat w pastelowych kolorach wyglądał malowniczo, bądź powiedziałbym raczej tajemniczo.

II.3. Tajemniczy pensjonat

Tak to było schronisko górskie a nie pensjonat. Może inaczej. Owe górskie schronisko miało wydzieloną część, przeznaczoną na organizowanie konferencji dla powiedzmy „nietypowych grup badawczych” lub wręcz jakichś „oszołomów”. Poprzez korytarzyk zapełniony wieszakami, obwieszonymi wierzchnimi okryciami gości, zapewne gości z restauracji po lewej, wszedłem do holu albo raczej salonu wypoczynkowego pensjonatu, umieszczonego w jego prawym skrzydle. W fotelach siedziały dwie ładne kobiety, przy barze stało kilku mężczyzn, pośrodku holu zobaczyłem także grupę młodych ludzi. Tylko troje z obecnych tu osób było w moim wieku, czyli w starszym wieku.

Na środku holu stała odwrócona tyłem do mnie wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Miała dziwnie skrojoną, krótką sukienkę, nieco dłuższą pośrodku, a krótszą po bokach. Sukienka była granatowa, ubarwiona plamami geometrycznych figur, przypominającymi gwiazdy oglądane przez nieostro nastawiony teleskop. Dziewczyna stała w lekkim rozkroku, przybierając taką luźną postawę zapewne dlatego, że akurat chichotała z jakiegoś ważnego zapewne powodu. Miała ładne nogi. Starsza kobieta siedząc w fotelu, na mój widok wstała i powiedziała głośno:

- Oto Bron Colins. Mamy więc już komplet. Po czym zwróciła się do mnie.

- Bron przedstawię Cię wszystkim, którzy przyjechali wcześniej i dobrze się już bawią. Ja sama mam na imię Pheobe. Nie wiem czy wiesz, ale na konferencję zaproszone zostały tylko osoby skoligacone w pewien szczególny sposób.

Wszyscy odwrócili się w moim kierunku. Dziewczyna w granatowej, dziwnej sukience patrzała teraz na mnie „laserowym wzrokiem”. Założyłbym się, że jej niebieskie oczy nie tylko odbierają światło, ale także wysyłają światło. Miała pełne, ładne usta, lekko załamany nos, wysunięty podbródek, a jej włosy widać zupełnie niedawno, zapewne tuż przed przyjazdem, były poddane tzw. „trwałej ondulacji”. Fryzurę miała fajną. Taką trochę „Afro”. W ręce trzymała kieliszek z białym winem. Można było się spostrzec, że wszyscy obecni wypili tutaj jakiegoś drinka.

- Oto Noah, który za chwilę wygłosi pierwszy referat - ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na mężczyznę w moim wieku. Poebe też była w moim wieku.

- Jak wiadomo Ty Bron wygłaszasz swój referat dopiero jutro.

- A to jest Jaycee Mac Peteren, która wygłasza dzisiejszy drugi referat. Po tym urządzamy luźną dyskusję i rozpoczynamy uroczystą kolację, a właściwie no wiesz, taki wieczorek zapoznawczy - ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na dziewczynę w granatowej sukience w nieostre gwiazdy. Dziewczyna spoglądała na mnie nieco zdziwiona. Jej wzrok był jednak przyjazny.

- O interakcji wpływów faz Księżyca i rotacji atmosfery Słońca na rytm miesięczny kobiety (*79), a właściwie o trzech typach kobiet, będzie mówić jutro ten oto młody tu człowiek o imieniu Patrick, syn Tim'a i Brandy Lynx. Trzeci jutrzejszy referat o geofizycznych powodach ludzkiego 7-mio dniowego kalendarza (*79) wygłosi Genevičve, ta młoda osoba, która jest córką księżniczki Ivy. Jak wiecie druga córka Ivy miała na imię Astrid. Astrid siedzi tam w fotelu. Przyjechała w ostatniej chwili. Chce także wygłosić referat. proponuje tytuł: „Korzenie masonerii i związek kształtu kościołów gotyckich oraz minaretów z technolohią nadistot IIo, jaką stosują w selekcji i rejestracji myślokształtów ludzi”. To się nie zmieści nam chyba w programie tego seminarium, które ma trwać przecież tylko 3 dni.

Spojrzałem w kierunku dwóch Pań siedzących na fotelach. teraz dojrzałem, że były podobne do siebie „jak dwie krople wody”. Phoebe ciągnęła dalej.

- Tyle przewiduje oficjalny, zaplanowany program konferencji. O ile wiem kilka osób liczy jednak na ważniejszą, drugą część konferencji, której przebiegu nie udało mi się przewidzieć. Jest nas tutaj kilkunastu. Poznaj resztę przybyłych osób na własną rękę. Nie wiem bowiem sama wiele więcej, gdyż zgromadziliśmy się w tym gronie pierwszy raz. Jak dotąd owe młode osoby, które tu oglądasz nie chcą mówić na serio. Trzymają się ich żarty. Chcą się bawić i nie mogę się połapać w tym o co im chodzi. Możemy zaczynać. Przejdźmy do salki konferencyjnej, która jest tu obok. Ostrzegam salka ta wisi nad urwiskiem. W dół jest tysiąc metrów. Proszę nie wychylać się przez okno. Aha Bron! Zanieś swoje rzeczy do Twojego pokoju. Pokój masz na górze. Numer 6. Tu z holu są schody na górę. Zaczynamy w takim razie za 20 minut. Będziemy mieli wtedy tylko 10 minut spóźnienia.

II.4. Implanty kosmity najwyższego

Gdy wszedłem na salę konferencyjną to zauważyłem, że jedyne wolne miejsce było jeszcze koło Jaycee. Usiadłem w wygodnym fotelu między Jaycee a Phoebe. Wszyscy mieli tu wygodne fotele, które stały półkolem na zielonym dywanie. Przed nami stał stolik oraz dwa foteliki, a za nimi zwykły ekran do wyświetlania staroświeckich przezroczy. Taki był ostatnio styl na elitarnych konferencjach. Za oknami nieco rozjaśniło się i wyjrzało Słońce.

Na ekranie widniał olbrzymi napis. To widać Noah wyświetlił już tytuł swojego referatu . Tytuł brzmiał: IMPLANTY KOSMITY NAJWYŻSZEGO.

Phoebe wstała ze swojego miejsca na sali, usiadła na foteliku prezydialnym, podtrzymując stosowną, profesjonalną procedurę konferencji, mimo jej kameralnego charakteru i powiedziała:

- Noah, prosimy! Wygłoś swój referat.

Noah usiadł na drugim foteliku usytuowanym przed nami i powiedział:

- Pani Przewodnicząca, Szanowne Panie i Panowie, pozwólcie, że wyświetlę na ekranie teraz motto do mojego referatu. Wszyscy zaczęliśmy czytać wyświetlony tekst. Myślę że część uczestników zebrania była zdumiona, gdyż tekst stwierdzał, co następuje:

MOTTO

„... Wcześniej tego ranka dr Thomas Harvey przeprowadził sekcję zwłok, podczas której wyjął mózg Einsteina i zachował do dalszych analiz ... Późniejsze badania dały fascynujące wyniki ... Dr Diamond twierdzi, iż w zestawieniu z materiałem porównawczym ... w mózgu Einsteina przypadało więcej komórek glejowych na neuron. Czy była to cecha wrodzona, czy też nabyta ... nie potrafimy rozstrzygnąć”.

Roger Highfield, Paul Carter, str. 326-327, „Prywatne życie Alberta Einsteina”

Noah spokojnym głosem ciągnął dalej:

Mówiąc w największym skrócie, chcę przedstawić Państwu argumenty przemawiające za tezą, iż cywilizacją naszą sterują przekazy nadawane w paśmie 0.002-43 Hz w formie audycji wznawianej rytmicznie i nadawanej z pobliskiej gwiazdy.

Audycja ta oddziałuje nie tylko na najwybitniejszych twórców kultury naszej cywilizacji, ale niestety także na „najokrutniejszych dyktatorów” i „najbardziej nieprzejednanych buntowników”. Audycja ta, będąc rodzajem „planetarnego anioła stróża”, zabezpiecza przede wszystkim to, aby żaden utopijny, totalitarny, nieludzki reżym nie przetrwał zbyt długo.

Algorytm naszej najbliższej gwiazdy wymusza tworzenie i okresowe burzenie porządku zastanego.

Co zdumiewa i zadziwia? Audycja ta to przesłania przekazywane głównie wprost do głów osób, którym wcześniej wszczepiono „specjalne implanty”.

Powiecie Państwo i to są urojenia jakiegoś wariata. Też bym tak niedawno powiedział. Trzeba jednak uznać nieodparte fakty. Jeśli rzeczywistość jest szokująca, no to cóż, trzeba ją przybliżyć zainteresowanym w sposób rzeczowy i racjonalny.

Wróćmy więc do punktu wyjścia niniejszego wywodu. Punktem wyjścia jest przekonanie, że skuteczne myślenie to taka praca mentalna, która wykorzystuje wszystkie zasoby mentalne człowieka.

Często słyszy się, że ludzie wykorzystują jedynie 20% wydolności swoich mózgów.

Jest to prawda, ale istnieje prosty sposób, aby natychmiast wykorzystywać 90% wydolności swojego mózgu. Co więcej, można się znaleźć od razu w niebezpiecznym stanie kiedy będzie grozić nam „przepalenie bezpieczników”, co zostało udokumentowane przez liczne badania epidemiologiczne, dotyczące stanów hypomaniakalnych, tzw. cyklotymii oraz choroby maniakalno-depresyjnej wśród poetów, malarzy, pisarzy i innych twórców (*8).

Ów sposób na zwiększenie „mocy myślenia” z 20% do 90% polega na „podniesieniu przegródek”, „podniesieniu śluz” oddzielających poszczególne przedziały pamięci i poszczególne style naszego własnego myślenia.

Inny styl myślenia ogarnia nas w kościele, w trakcie niedzielnego nabożeństwa, na które przychodzi także, od czasu do czasu wielu tzw. „ateistów”. Inny styl wywodu obowiązuje tych samych ludzi w trakcie ich pracy, opłacanej przez pracodawcę, powiedzmy przez dyrektora szkoły, najmującego kogoś z nas jako nauczyciela biologii w szkole średniej. Informatyk z kolei nie widzi na ogół żadnych związków pomiędzy oprogramowaniem swojego PC-ta a „oprogramowaniem człowieka”, czyli jego psychiką. Nie zechce on także wziąć udział w dyskusji z teologiem na temat tego, czy psychika i dusza to to samo. Duchowość poety, piękno natury, duch Wszechświata i Duch Święty to byty, które nie należy i jak na razie „nie wolno mieszać”.

No cóż, ale mnie jako autorowi niniejszego referatu zależy jednak bardzo, aby uzasadnić tezę, zawartą w tytule artykułu. Do tego potrzebuję 90% mocy mózgów wszystkich uczestników naszej kameralnej konferencji. Wiem, że „mieszanie dziedzin” to sprawa delikatna i niebezpieczna, ale muszę Państwa do tego dzisiaj namówić.

Jeśli przekonałem przynajmniej część czytelników, że warto „dźwignąć śluzy oddzielające poszczególne strumienie myślenia”, to możemy przystąpić do zwartego wywodu indukcyjnego, który przedstawię tu w punktach:

(1) Kay Redfield Jaminson, światowy autorytet w dziedzinie choroby maniakalno-depresyjnej oraz związków twórczości z wahaniami nastroju, udowodniła, poprzez swoje liczne prace epidemiologiczne, że większość twórców, a zwłaszcza poeci, malarze i pisarze, cierpieli na chorobę afektywną, bądź mieli znaczne wahania nastroju (*8).

(2) Wrażliwość szczególnych, wybranych regionów mózgu (sieci neuronalnej) jest wyznaczana przez komórki gleju, tzn. komórki tkanki okalającej neurony, która wraz z krwionośnymi naczyniami włosowatymi stanowi 1/2 wagi mózgu. Główny rodzaj komórek gleju to tzw. astrocyty.

(3) Komórki gleju zmieniają swoją funkcję pod wpływem słabych pól elektromagnetycznych (*81).

(4) Miejsca w obrębie tkanek mózgu, określane nowym pojęciem patomorfologicznym, wprowadzonym do naukowej terminologii medycznej przez radiologów, obsługujących tomografy NMR, zwane tymczasowo „niezidentyfikowanym obiektami świecącymi” (UBO - unidentified bright objects), przynajmniej w części przypadków są tożsame z miejscami o zwiększonej ilości astrocytów (gliomatosis, glial scars) (*81).

(5) Kay Redfield Jamison twierdzi, że u wielu pacjentów z znacznymi wahaniami nastroju, cechującymi się podwyższonymi zdolnościami do twórczości oryginalnej, stwierdza się metodami tomografii NMR i tzw. „position emission tomography (PET)” owe „niezidentyfikowane obiekty świecące” (*80).

(6) Wewnątrzczaszkowe „niezidentyfikowane obiekty świecące” (UBO - unidentified bright objects) to miejsca, które w obrębie nauki o metodach obrazowania wnętrza ciała, techniką tomografii NMR, cechują się wydłużonym czasem relaksacji T2 (*81).

Wydłużony czas relaksacji T2, określonych miejsc w obrębie ciała ludzkiego świadczy o „podwyższonej lepkości (sprężystości)” takiej okolicy ciała ludzkiego (*81).

(7) Biolodzy, fizjolodzy, lekarze i epidemiolodzy uświadomili sobie niedawno, iż zachodzi znacząca zależność pomiędzy cyklicznymi zmianami aktywności Słońca a kondycją psychiczną ludzi, procesami demograficznymi i niektórymi aspektami zdrowia (*81).

Owe cykliczne zmiany aktywności Słońca zachodzą w rytmie o okresie ok. 11 ± 2-3 lata (*81). W okresach „szczytów” aktywności słonecznej odnotowuje się znaczną ilość zgłoszeń patentowych. Zachodzą wtedy niemal „z reguły” znaczące przemiany społeczne (rewolucje lub wstępne przemiany ideologiczne poprzedzające ruchy rewolucyjne).

W tych właśnie okresach odnotowuje się „pierwsze prezentacje, publikacje i zapiski o najbardziej znaczących, nowych konceptach naukowych, takich na przykład jak: przeczucie prawdziwości systemu heliocentrycznego przez M. Kopernika, sformułowanie konceptu liczb zespolonych przez H. Cardano, odkrycie kształtu podwójnej spirali DNA, czy też sformułowanie teorii automatu skończonego A. Turinga i skonstruowanie przez von Neumana komputera „Mark I”, zwanego przez niego „elektronicznym mózgiem” (*81).

(8) Nasuwa się jednak pytanie dotyczące natury łańcucha przyczynowo-skutkowego, który wiedzie od „powstania na powierzchni najbliższej nam gwiazdy potężnych dwubiegunowych magnesów do możności wpływania ich na szczególnego typu zmian patofizjologicznych w mózgach niektórych ludzi.

Otóż wydaje się, że cykliczne nasilające się „promieniowanie” elektromagnetyczne i nasilający się strumień elektronów może oddziaływać na organizmy ludzkie poprzez trzy znane nam typy naturalnego, zmiennego pola elektromagnetycznego, tzn. poprzez zmiany natężenia mikropulsacji magnetosferycznych Pc3 i Pc1 oraz nasilenie ekscesów tzw. rezonansów W.O. Schumanna (*81).

Można więc sformułować racjonalny wywód, że możliwymi ogniwami pośredniczącymi są naturalne drgania elektromagnetyczne i wrażliwe na nie komórki glejowe.

(9) Opracowania znanych historyków nauki i znanych filozofów metodologii naukowej, taki jak K. Popper, P. Feyerabend przemawiają za tezą, że wytwarzanie „niezwykłości” i formułowanie oryginalnych konceptów, włączając w to koncepty teologiczne, realizują osoby o szczególnym upodobaniu do „batalii intelektualnych”, co być może tłumaczy po części fenomen, iż osoby te tworzą „rozciągający się w czasie łańcuch osób”, które bądź znały się prywatnie, bądź które bardzo osobiście potraktowały pewną ideę swojego „poprzednika” (*82).

(10) Rozpatrzenie rozwoju twórczości osób, które na przestrzeni spisanych dziejów naszej historii, były najbardziej kreatywne lub najbardziej „niszczące” w zestawieniu z wykresem „audycji nadawanej przez naszą najbliższą gwiazdę” skłania do rozpatrzenia pozornie niedorzecznej tezy Giordano Bruno, za głoszenie której

został on zresztą spalony na stosie (*83). Jak wiadomo twierdził on, że „gwiazdy mają duszę”. W artykule opublikowanym niedawno w „Scientific American” opublikowałem niedawno ze współpracownikami dane o wynikach badań, które potwierdzają fakt, że „cykliczne zmiany aktywności” przejawia nie tylko Słońce, ale i inne gwiazdy (*84).

(11) Teza Giordano Bruno pozostawałaby nadal niedorzeczna, gdyby nie, opublikowane niedawno, prace trzech niezależnych, „tkwiących w swoich przegródkach” grup myślicieli. Pierwsza z tych grup to poważni fizycy. Jednym z nich jest Michio Kaku, pracujący w Princetown, który już w przedmowie do swojej książki, pisze, że: „każda cywilizacja, która opanuje teorię hiperprzestrzeni stanie się władcą Wszechświata” (... cywilizacja IIIo) (*85).

Stwierdza on, ni mniej ni więcej, że istnienie cywilizacji III-go stopnia jest udowodnione przez fakt istnienia człowieka, którego organizm, psychika, świadomość i duch jest opisany już dość dokładnie przez biologów, fizjologów, lekarzy, psychologów, ... no i poetów.

(12) Do podobnego wniosku, potwierdzającego tezę Giordano Bruno, dochodzą osoby analizujące w sposób poważny socjologiczne zjawisko: „wiary - nie wiary” w równoważne ich zdaniem fenomeny takie jak UFO czy też „objawienia maryjne typu: {Fatima, Lourdes, Banneux, Eisenberg, Guadalupe}.

Osoby te (*86) wychodzą z założenia, że jeśli w naszej Galaktyce, której wiek jest rzędu 10 miliardów lat, chociażby tylko na jednej planecie, krążącej wokół 100 miliardów jej gwiazd, rozwinęła się w przeszłości inteligentna cywilizacja, która wyprzedzałaby nas w rozwoju powiedzmy o milion lat, to sprawowałaby ona kontrolę nad całością spraw naszej galaktyki, a jej działania musiałyby być postrzegane przez nas jako „działania magiczne”.

Teorie tego kręgu myślowego, zwane najczęściej „hipotezą mimikry” (*86), wywiedzione są z trzech następujących założeń:

(a) W Galaktyce istnieje co najmniej jedna niezwykle zaawansowana cywilizacja ..., która steruje rozwojem życia ... przekazuje innym cywilizacjom określone zadania ... charakteryzuje się życzliwym bądź neutralnym nastawieniem do ludzkości.

(b) „ta wysoko rozwinięta cywilizacja ... dysponuje technologią ..., która nam musiałaby się wydać magiczna”.

(c) „... cywilizacja ta może interweniować w różnych epokach, w różnych miejscach i zawsze w sposób dostosowany do danego poziomu cywilizacyjnego (aspekt mimikry)”.

(13) Trzecią grupą osób tkwiącą także w swojej „przegródce”, która przyczynia się, chcąc lub nie chcąc, do postępu w rozważaniach konceptów Giordano Brudno są współcześni teolodzy. Ten temat jestem gotowy rozwinąć w trakcie dyskusji.

Pozwólcie Państwo, że na tym zakończę na razie moje wywody.

Słuchając referatu nudziłem się jak mops. Wszystko co mówił Noah było mi znane. Cały czas gapiłem się więc na nogi Pani Mac Peteren, zwłaszcza, że podkurczyła uda, oparła na nich swoje łokcie i pochyliła się do przodu, podpierając dłońmi swoją twarz. Czasami jej mięśnie zaczynały leciutko drgać. Na przedramionach i dłoniach miała dużo piegów. Uważnie słuchała referatu, jak gdyby sprawdzając, czy wszystko jest przedstawiane tak jak trzeba.

- Otwieram dyskusję - powiedziała Phoebe, wyciągając się wygodnie na foteliku, trzymając swoje dłonie założone za głowę, tak właśnie jak to często robię.

- No dobrze, to ja zadam pierwsze pytanie - powiedziałem głośno. - Twierdzisz Noah, że to Ty pierwszy namierzyłeś „audycje nadawane przez inne gwiazdy”. Czy rejestrowałeś sygnał nadawany przez „Cygnus 16”. Gwiazdę tą obiega planeta w odległości 2 jednostek astronomicznych (j.a.).

- Rejestrowałem.

- No i co? Nie zauważyłeś przypadkiem czegoś dziwnego?

- To co zauważyłem nie jest dla mnie dziwne.

- To dlaczego o tym nie mówisz?

- Trzymam się zalecenia Ludwika Wittgensteina, że „jak o czymś nie można mówić jasno, to lepiej milczeć na taki temat”.

- Phoebe, Pani przewodniczący - odezwał się Patrick, młody chłopak z długimi włosami związanymi z tyłu skórzanym rzemykiem - Trzeba powiedzieć tutaj od razu jasno całą prawdę, bo inaczej będziemy krążyć wokół tematu, a mamy dramatyczną sytuację nie na Cygnus 16, ale na „trzeciej Solaris”.

- Co mam niby powiedzieć jasno?

- No po prostu, że komandor Adrian został zmuszony przez sytuację na TIME-CRAF'cie i wysłał zaraz po TCP-1, także grupę fizyczną. To grupa fizyczna majstrowała przecież coś w regionie ramienia Oriona.

- Jaki komandor Adrian, co to jest ten TIME-CRAFT? Czy Ty masz na myśli serial „Star Trek”, czy co jest grane?

- Panie i Panowie, ja chciałbym zgłosić wniosek formalny - odezwał się młody, przystojny mężczyzna w jasnym ubraniu, takim jakie noszą członkowie mafii sycylijskiej. - Odłóżmy tą dyskusję na wieczór, a teraz posłuchajmy referatu Pani Jaycee McPeteren, gdyż sądzę, że wiele to wyjaśni.

- Sądzę, że Virgil Harmakhis ma rację. W pełni demokratycznie podejmuję więc jednoosobowo decyzję, że teraz będzie wygłaszała referat Jaycee. Prosimy Cię! - powiedziała z uśmiechem Phoebe.

II.5. Audycja nadawana ze Słońca w czasopiśmie „Plastic”

Dziewczyna usiadła na foteliku obok Phoebe.

- Proszę pierwsze przezrocze z tytułem mojego referatu.

Ujrzeliśmy kolorowy napis wypisany różowymi literami na niebieskim tle:

REWOLUCJE, ODKRYCIA NAUKOWE A OBJAWIENIA RELIGIJNE - CZYLI O ZWIĄZ-KACH AUDYCJI NADAWANEJ ZE SŁOŃCA Z AUDYCJAMI NADAWANYMI PRZEZ LUDZI

Jaycee mówiła teraz wibrującym głosem.

Pierwsze audycje na falach radiowych nadawał G. Marconi w latach 1895-1897. Nawiasem mówiąc odbywało się to na szczycie 13-tego cyklu aktywności Słońca.

Radio jako mas-medium, przydatne dla przekazywania informacji oraz lansowania określonych ideologii wykorzystano dopiero 30 lat później. Był to okres rozwoju technologii kiedy to łatwo było zmonopolizować wszystkie mas-media i monopolistyczny dostęp do nich wykorzystać do celów politycznych. Jest znane, że państwowy monopol na audycje, nadawane przez radio przyczynił się do narzucenia ideologii faszystowskiej, a potem do wylansowania totalitaryzmu komunistycznego. Takie stronnicze, narodowe bądź imperialne światopoglądy udało się skutecznie podtrzymywać przez następne pół wieku tzn. w latach 1930-1980 dzięki nowemu wynalazkowi, a mianowicie telewizji, która w tych czasach także mogła być skutecznie kontrolowana przez jeden państwowy ośrodek władzy.

Niemal symbolicznym żartem historii jest fakt iż pierwszą audycją telewizyjną, emitowaną przez nadajnik dużej mocy była transmisja z otwarcia Olimpiady, zorganizowanej w roku 1936 w nazistowskim wówczas Berlinie.

Carl Sagan, w jednej ze swoich fascynujących powieści pt. „Kontakt” {24} zwrócił uwagę, że transmisja przemówienia Hitlera, stojącego wówczas na trybunie jest obrazem, który do tej pory niejako „biegnie” poprzez przestrzeń kosmiczną i dotarł na odległość 60 lat świetlnych

Do upadku europejskich systemów totalitarnych przyczyniły się z kolei te nowe wynalazki, związane z rozpowszechnianiem informacji, które akurat odwrotnie, umożliwiały rozbicie monopoli na przekazywanie danych i obrazów.

Zagłuszanie stacji radiowych stawało się w latach osiemdziesiątych tego wieku (21 cykl aktywności Słońca) coraz mniej skuteczne. Jednocześnie w tym samym dziesięcioleciu rozpowszechniły się magnetowidy. Rozpoczęto wtedy także nadawanie audycji telewizyjnych poprzez satelity telekomunikacyjne, usytuowane na orbicie geostacjonarnej.

Aparatura video rozpowszechniła się wtedy tak szybko ze względu na kasety o treści erotycznej i purystyczne nastawienie każdego niemal systemu totalitarnego, co jest osobnym ciekawym zagadnieniem.

Wiadomości o puczu który miał zapobiec likwidacji imperialnego związku, jak wiadomo, przekazywano sprawnie i na bieżąco, poprzez liczne, już w roku 1990 w Moskwie końcówki sieci Internet.

Przesył danych w sieci Internet jest, jak wiadomo obecnie skutecznie cenzurowany na niektórych dużych obszarach naszego Globu, ale sytuacja ulegnie zmianie po integracji telefonów komórkowych z komputerami i umieszczeniu satelitów telekomunikacyjnych na niskich orbitach, tak aby dane transmitować bez pośrednictwa stacji naziemnych. Co najmniej trzy konkurujące ze sobą firmy rozpoczęły realizację takiego zamiaru. Zapewne na szczycie aktywności cyklu 23-go, w latach 1999-2006 sieć takich satelitów, dostarczających całość zasobów Internetowych bezpośrednio do domowych odbiorników będzie już działać.

Ograniczenia i możliwości techniczne nadawania audycji przez ludzi to jednak tylko jedna strona zagadnienia. Ważniejsza jest treść nadawanych audycji. Treść ta natomiast zależy od audycji nadawanych ze Słońca.

Teza taka może wydawać się początkowo niedorzeczna. Chcę przedstawić jednak poniżej argumenty, które uzasadniają istnienie takiego właśnie związku.

W tym celu muszę dokonać pobieżnego chociażby zestawienia najważniejszych wydarzeń historycznych ze zmianami aktywności Słońca. Musimy sięgnąć przy tym do czasów, kiedy to „audycje radiowe” nadawało właśnie tylko Słońce, gdyż ludzie nadajników fal radiowych jeszcze nie skonstruowali.

Otóż, najstarsza znana nam cywilizacja sumeryjska i babilońska, która znając już pismo, zaczęła notować swoje eposy, życiorysy władców i swoje dokonania, pojawiła się w trakcie tzw. „sumeryjskiego maksimum aktywności słonecznej”, które trwało kilkaset lat. Na szczycie następnego, kilkusetletniego, długofalowego maksimum rozpoczęto, w starożytnym Egipcie budowę piramid. Europejskie budowle megalityczne, służące także jako przyrządy astronomiczne, takie jak krąg w Stonehenge, powstały w trakcie trzeciego kilkusetletniego okresu znacznie podwyższonej aktywności Słońca.

O dziwo, później „gatunek Homo sapiens sapiens” przeżywał trzy znaczne kilkusetletnie okresy obniżonej aktywności Słońca zwane „minimum późno-egipskim”, „minimum kreteńskim”, „minimum greckim”. Wydarzenia kulturowe zachodziły wtedy, jak się wydaje głównie w pasie 30 stopni ± 10 stopni szerokości geograficznej, a więc w Europie w krajach śródziemnomorskich.

Słaba aktywność Słońca utrzymywała się długo. Tylko czasy rozkwitu Cesarstwa Rzymskiego, „zbiegają się” z kilkusetletnim „maksimum Rzymskim”. Potem znów przez około tysiąc lat Słońce „milczało”. Dopiero około roku 1150-go rozpoczęło się dość krótkie „maksimum średniowieczne”. To wtedy rozpoczęły się tzw. wyprawy krzyżowe. Później znowu aktywność Słońca trzykrotnie znacznie spadła (tzw. minimum Wolfa, Spoerera i Maundera „centra w latach 1300, 1500, 1700).

Jeśli spróbować więc zilustrować w/w wydarzenia wykresem, który można by metaforycznie nazwać „sygnałem głównym audycji nadawanej przez Słońce” na przestrzeni całej pisanej historii ludzkości to krzywa ta wyglądałaby tak jak na tym przezroczu.

Krzywa ta jednocześnie skądinąd tak jakby opisuje powstawanie, rozkwit i upadki cywilizacji, imperiów oraz znaczących ruchów ideologicznych i religijnych. Dla nas żyjących współcześnie ważne jest więc, że jesteśmy pod wpływem „przedziału działania sygnału głównego”, który aktualnie, tzn. od roku 1715 zwany jest „maksimum współczesnym”.

To co nazwałem powyżej „sygnałem głównym” to „obwiednia po zmianach szybszych” (częstszych), którymi są właśnie owe, pojawiające się w rytmie 11 ± 3 lata cykliczne zmiany aktywności Słońca (c.z.a.s).

Okazuje się jednak, że można „wgłębić się” w szczegóły owej audycji nadawanej ze Słońca na jeszcze głębszym („szybszym”) poziomie. Jeśli bowiem przypatrzeć się szczegółom wykresu zmian aktywności Słońca, zachodzącym już tylko w cyklach 19-22, to można przypisać je wydarzeniom historycznym, znanym nam z nauki na lekcjach historii oraz wydarzeniom osobistym, jakie przeżyliśmy w trakcie własnego życia.

Związku tego można dopatrzyć się jeśli rozważyć zmiany kondycji psychicznej na szczycie aktywności Słońca (z.k.p. na sz.ak.S) osób, które mają: (a) inklinacje twórcze, (b) które „lubią sprawować władzę (politycy) oraz (c) które „chcą być przywódcami duchowymi”, a więc które są zapewne pod władaniem archetypu Wielkiego Mędrca, w takim sensie jak wysłowił to C.G. Jung {54-56}.

Rodzaj „z.k.p. na sz.ak.S” twórców, polityków i przywódców duchowych jest szczególnie ważny , gdyż to właśnie te osoby powodują w okresach „sz.ak.S” istotne, głębokie przemiany społeczne, a nawet wyzwalają gwałtowne wydarzenia geopolityczne.

Twórcy stwarzają: najpierw klimat „zapotrzebowania na myślenie” (często poeci, pisarze), potem proponują „nowe sposoby postrzegania rzeczywistości” (często malarze i inni artyści), intensyfikują przeżycia emocjonalne (często kompozytorzy, muzycy, poeci, pisarze). Niektórzy z nich dokonują nowych odkryć naukowych, czasami o dużych i natychmiastowych konsekwencjach praktycznych, takich jak komputer lub bomba atomowa, czy też struktura DNA. Osoby o największym potencjale twórczym formułują swoje wizjonerskie teorie na ogół nie w laboratorium, lecz w fotelu i przy biurku. Są to takie wytwory umysłu jak teoria ewolucji, teoria względności, podstawy fizyki kwantowej, teorie kosmologiczne. Część z nich, będąc już, po części pod władaniem wspomnianego Archetypu Wielkiego Mędrca, formułuje nowe koncepty społeczne, filozoficzne, religijne, tak jak czynili to Schopenhauer, Nietsche, Freud, Jung, Feuerbach, Engels, Marks, Orwell.

Nowe koncepty filozoficzne i społeczne są wykorzystywane „niemal jak narzędzia” przez ludzi o pokroju polityków, np. takich jak Franklin, Robespierre, Danton, Lenin, Mao-tse-tung, Pol-Pot.

Wydaje się, że skrupulatna analiza wydarzeń historycznych, która może być wsparta próbami statystycznej korelacji z wykresem zmian liczby Wolfa, wykaże, że twórcy i przywódcy duchowi zmieniają swe zachowania w trakcie przemiany kolejnego cyklu aktywności słonecznej.

Co więcej chcę sformułować tutaj także tezę, że przemiany te są „nieco rozsunięte w fazie”. W okresie szczytu aktywności Słońca najbardziej czynni są „twórcy”, nieco później „politycy”, a potem dopiero „przywódcy duchowi”. W istocie „przywódcy duchowi” formułują swoje tezy na ogół w okresach „dołków” cyklicznych zmian aktywności słonecznej. Twórcy i politycy działają więc na bazie paradygmatów, zaproponowanych, na ogół, w okresie poprzedzającym minimum aktywności słonecznej. Prawidłowość powtarza się cyklicznie.

Tezę taką próbuję uzasadnić poprzez argumenty z zakresu neurofizjologii, geofizyki i astrofizyki, przedstawione poniżej. Jak wiadomo pierwsze, dokładnie wyznaczone minimum przypada na rok 1755 i dlatego od tej daty liczymy +kolejne cykle słoneczne {214}. Od połowy XVIII wieku, jak wiadomo, mieszkańcy Europy przeżywali: Pierwszy Rozbiór Polski (rok 1772 - szczyt cyklu 2-go), Wielką Rewolucję Francuską początek rewolucji w roku 1789, zwołanie Stanów Generalnych, które ogłaszają się Zgromadzeniem Narodowym, czyli Konstytuantą, zdobycie Bastylii i ogłoszenie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela) (szczyt cyklu 4-go).

W roku 1791, czyli także jeszcze na szczycie cyklu 4-go ogłoszono w Polsce Konstytucję 3-go Maja, a już w trakcie gwałtownego spadku aktywności Słońca dokonano w roku 1793 Drugiego Rozbioru Polski. Należy jednak odnotować, że nowatorskie idee, przedstawione w Ameryce w roku 1776 (minimum przed cyklem 3-cim) na Kongresie zwołanym w Filadelfii, na którym proklamowano niepodległość Stanów Zjednoczonych, wprowadzono „sposobem aksamitnym”.

W domenie nowych znaczących ruchów religijnych, które powstały po drugiej połowie XVIII wieku, należy odnotować założenie kościoła Mormonów, liczącego obecnie już kilkanaście milionów wyznawców. Jak łatwo sprawdzić Anioł Moroni „ukazał się Josephowi Smithowi, założycielowi religii Mormonów 21.09.1823 roku, a więc w okresie minimum poprzedzającym rozpoczęcie cyklu 7-go.

W roku 1875, a więc w okresie minimum poprzedzającym cykl 12-ty ukazuje się z kolei drukiem pierwszy tekst biblii „Science and Health”, spisanej przez Mary Baker-Eddy, która w czasach nowożytnych założyła największy nowy kościół, liczący także około 30 milionów wyznawców (vide „Christian Science Monitor” organ kościoła, jeden z najbardziej wpływowych na świecie, wysokonakładowych dzienników).

Największa liczebnie i 'najnowsza' współczesna, niezwykle wpływowa sekta, której nazwy nie chcę tutaj wymieniać, która jednoczy także miliony wyznawców została założona w drugiej połowie XX wieku, także w okresie minimum aktywności Słońca.

Należy zauważyć, że największe przemiany społeczne i geo-polityczne, tzn. takie które wytworzyły „przejmujące zagrożenia” i niemal „cudowne ozdrowienia chorób planetarnych” zachodzi na przestrzeni jedynie 10-ciu ostatnich cykli aktywności słonecznej. W dołku poprzedzającym cykl 14-ty zaistniały przygotowania do pierwszej wojny światowej, a w dołku poprzedzającym cykl 17-ty stworzono podwaliny do powstania reżimów totalitarnych o zasięgu globalnym. Dość szybko rozmontowano te reżimy na szczytach aktywności cyklu 19-22. Równocześnie zarysowano już dość wyraźnie widoczne, długofalowe cele naszego gatunku, takie jak zorganizowanie myślenia grupowego (co w terminologii technicznej można ująć hasłowo: „wioska globalna” lub Internet), oraz manipulacji genetycznej (vide `klonowanie') i wyniesienie się w przestrzeń kosmiczną.

Wydaje się więc intuicyjnie uchwytna i uzasadniona wstępnie, także w sposób racjonalny teza, że modulowany na różnych częstościach sygnał, nadawany przez Słońce wpływa na treści myślenia ludzkiego.

Przedstawioną wyżej tezę, o odmiennych wpływach, w fazach „dołków” i „pików” owego cyklu aktywności Słońca na różne subpopulacje ludzkie można uzasadnić także argumentami z zakresu neurofizjologii.

E.R. Kandel - laureat Nagrody Nobla, w znanym podręczniku „Principls of Neural Sciences”, przytacza pojęcie tzw. „ciepłej schizofrenii”, sformułowane przez Davida Bear'a.

Zespół ów występuje często u osób ze szczególną postacią padaczki, określanej także terminem stanów pomrocznych lub napadów skroniowych częściowych złożonych.

Osoby te są, jak wiadomo, wrażliwe na zmiany aktywności geomagnetycznej.

Ów zespół „ciepłej schizofrenii” polega, wg. D. Bear'a {212} na wystąpieniu wielu następujących cech:

1. Intensywne, labilne reakcje emocjonalne.

2. Głębokie odczucia moralizatorskie.

3. Słowny ferwor moralizatorski, graniczący z postawą paranoidalną.

4. Wzrost zainteresowania problematyką religijną.

5. Zupełny brak poczucia humoru.

6. Utrata zainteresowania sferą seksualną.

7. Nasilona agresywność socjalna.

8. Głębokie poczucie przeznaczenia i potrzeba moralnego samodoskonalenia się.

9. Zainteresowanie wyjaśnieniami filozoficznymi.

Przytoczony wyżej za Davidem Bear' m zespół, jak się okazuje, może być wzmacniany w pewnych specyficznych typach „pogody geomagnetycznej”

Wynika to z modelu matematycznego rozprzestrzeniania się prądu, indukowanego przez zewnętrzne pole elektromagnetyczne w obrębie „puszki dielektryku” jakim jest czaszka. Model ten wynika z rozważań Nuneza {213}.

Stymulacje komputerowe tego modelu wykazują. że częstotliwości zewnętrznego pola EM z zakresu 7 i 8 Hz powodują pobudzenie właśnie płatów skroniowych mózgu.

Można również przytoczyć dane neurofizjologiczne, przemawiające za tym, że nieco „paranoidalny” styl myślenia, charakterystyczny dla okresów wzmożonej aktywności Słońca współwystępuje z innym rodzajem wzbudzenia poszczególnych okolic mózgu.

Można wysunąć więc tezę, że ponieważ, jak się wydaje, indukowanie odkryć i znaczących teorii naukowych zachodzi zazwyczaj w innych fazach, zmieniającej się cyklicznie aktywności Słońca niż pojawianie się nowych konceptów (objawień) religijnych należy uznać, że treści te są jakościowo odmienne i pełnią nieco inną rolę.

Należy jednak zauważyć, że obydwa rodzaje „impulsów intelektualnych” mogą być tak znaczące, że rozwój cywilizacyjny od takich momentów może się odbywać już po zupełnie odmiennej ścieżce rozwojowej. Po takim rozwidleniu (pęknięciu dotychczasowej „płaszczyzny porozumienia społecznego”) powstaje często „nowa kultura”, co nie oznacza, że poprzednia, wcześniejsza przestaje istnieć, przynajmniej jeszcze przez pewien czas. Taki wstrząs, pęknięcie (powiedzmy „crack”), powodujące rozwidlenie ścieżki rozwoju historycznego, jest, mówiąc metaforycznie, kulturowym odpowiednikiem, (efektywnym modelem mentalnym) konceptu tzw. światów równoległych w sensie fizycznym. Warto więc wykorzystać tę metaforę aby ułatwić sobie mnemotechnicznie pojmowanie tego, jak wpływa Słońce na gatunek Homo sapiens sapiens. Otóż mówiąc krótko, można by powiedzieć że Słońce indukuje rozwidlenia życia kulturalnego i powstawanie kulturowych światów równoległych.

- Skończyłam - powiedziała Jaycee.

- Otwieram dyskusję - powiedziała Phoebe.

- Wiecie co, ja mam dość! - powiedział wyjątkowo głośno Virgil Harmakhis - w przepoconym teraz, jasnym garniturze. Ja muszę się teraz napić piwa, bo zwariuję.

- Ja też muszę się napić teraz piwa - skontatował ku mojemu zdziwieniu także Noah.

- Zgłaszam mój drugi dzisiaj wniosek formalny, który jest podobny do pierwszego. Proponuję odłużyć dyskusję na jutro, na czas po referacie Pana Brona Colinsa.

- Ten kto jest za wcześniejszym zakończeniem obrad w dniu dzisiejszym jest proszony o podniesienie ręki - powiedziała Phoebe.

Wszyscy obecni podnieśli ręce. Koło stolika prezydialnego natychmiast pojawił się teraz Patrick i powiedział:

- Mam informację i propozycję. Tu obok w restauracji tego schroniska górskiego odbywa się inna impreza. Mianowicie, kilkanaście osób z pewnej nowej profesjonalnej redakcji świętuje tam rozpoczęcie wydawania czasopisma pt.: „Plastic”(*87). Ktoś z nich wszedł tu przed chwilą i zaprosił nas wszystkich na ich potańcówkę. Przekazuję więc ich propozycję. Kto chce się bawić w gronie młodych, sprawnych businessmanów, którzy założyli dochodowe, wysoko-nakładowe czasopismo, jest zaproszony do restauracji po lewej.

Wszyscy wstali i słaniając się na nogach poszli na razie do swoich pokoi.

II.6. Kosodrzewina

Wziąłem prysznic. Ogoliłem się. Zmieniłem koszulę. Wybrałem sobie mój ulubiony jaskrawy, kwiecisty krawat, który otrzymałem w prezencie przed kilkunastu laty z okazji przyjęcia w gronie „zaprzyjaźnionych” lekarzy i zszedłem na parter, prosto do restauracji pensjonatu „Equinox”. Minęła dopiero godzina, lecz jak zauważyłem, wszyscy uczestnicy naszej konferencji byli już tutaj obecni. Phoebe z Jaycee siedziały przy barze, mając w ręce szklanki wypełnione jakimś żółtawym płynem. Obok nich stali młodzieńcy z głowami „ogolonymi na pałę” i coś im intensywnie tłumaczyli.

W dzisiejszych czasach trzeba mieć naprawdę dużą odporność. Każdy komuś coś intensywnie tłumaczy.

Usiadłem przy wolnym stoliku na wprost baru, gdzie w świetle reflektorów, zwykłych dla takich nocnych knajp, błyszczały rozliczne butelki whisky, koniaków, szampanów i win. Wszyscy kurzyli tutaj papierosy. Na szczęście ktoś otwarł okno, skąd dopływało świeże górskie powietrze.

Siedziałem sobie przy moim stoliku, patrząc na pary, które zaczęły tańczyć na parkiecie usytuowanym na prawo od błyszczącego baru. Prawdę powiedziawszy lubię atmosferę nocnych barów, wyposażonych w parkiet do tańca. Sądzę, że w takich barach zaczynają się `najważniejsze znajomości świata'. Więcej nawet, jestem przekonany, że o świcie w takich właśnie barach, w bełkotliwych rozmowach są proponowane rozwiązania dla najtrudniejszych problemów świata. Tyle tylko, że nikt nie rejestruje `owych bełkotliwych rozmów' i stąd bierze się ów brak rozwiązań na plagę narkomanii, plagę wojen plemiennych, na ogólną nieszczęśliwość przeciętną (o.n.p.), itd.

Popijałem drinka i patrzyłem na tańczące pary. Lubię patrzeć na tańczące pary. Dziewczyny są ubrane wtedy zawsze wystrzałowo. Na przykład, ta dziewczyna ma krótką, białą spódniczkę, ciemne, brązowe rajstopy i brązowy sweterek w kratkę. Przytula się do jakiegoś chłopaka, który jest znacznie od niej młodszy. O kurde! Przecież to jest Phoebe.

- Czy mogę się przysiąść? - usłyszałem nade mną głos. To była Jaycee. Teraz z bliska wyglądała fascynująco. Miała na sobie ciemno-zieloną mini-spódniczkę, która dzieliła jej uda na część widoczną i niewidoczną kreską łatwo widoczną w półmroku tej `tanz-budy'. Było tak chyba dlatego, iż Jaycee ubrała do ciemno-zielonej spódniczki szare rajstopy i biało-szary, zrobiony z węzełków sweter.

- Ależ proszę! Usiądź tutaj obok mnie, moja siostro!

- Masz rację! - powiedziała Jaycee, siadając na sąsiednim foteliku. Rajstopy na jej udach, jak się okazało, miały wplecioną taką jakąś błyszczącą nitkę. - Coś tu nie gra! Ja jestem młodsza od Ciebie o kilkanaście lat. Rozmawiałam przed chwilą z Phoebe. Zauważyłem, że ona ma wiele gestów, wiesz takich ruchów, jak to zakładanie rąk za głowę, w chwilach kiedy trzeba intensywnie myśleć; bardzo podobnych do twoich ruchów. Potem skojarzyło mi się bardzo rozsądne pytanie. Zapytałam ją: „A Ty jesteś skąd? Kim była twoja matka?”. Wiesz co odpowiedziała. Powiedziała: „Jestem córką Vivian, która będąc tu pierwszy raz na powierzchni tej planety, urodziła troje dzieci. Wymusiła na ich ojcach imiona: Noah, Bron i Phoebe. Potem odleciała. To znaczy, „udało jej się odlecieć.” Stara zdezelowana jednostka Transferu w Czasoprzestrzeni (TCP) czekała jednak na nią na orbicie geostacjonarnej. Wyobraź sobie, że ona przy pomocy tego archaicznego sprzętu doleciała do TIME-CRAFT'a-V. To był cud! Ona przecież „pochodziła” z TIME-CRAFT'a-IV. Teoretycznie nie miała więc żadnych szans! Ale ona musiała uciekać. Phoebe właśnie wyjaśniła mi, dlaczego jej mama musiała uciekać, kiedy podeszli Ci dwaj z Redakcji „Plastic”.

- Jaycee! Chodź! Może zatańczymy?

- Fajno! Chętnie! Chodź!

Na parkiecie było tłoczno. Zapewne dlatego, że zaprzestano na moment odtwarzania muzyki „techno” i serwowano teraz spokojne, romantyczne melodie. Jakaś para obok nas przestała tańczyć. Dziewczyna stała przytulona do chłopaka, obejmowała go za szyję i całowała go namiętnie w usta. Była to chyba Geneviéve.

- Jeśli dobrze rozumiem, to nie jesteś więc moją siostrą!

- Nie wiem, w końcu jak to jest? Jeśli nie jestem córką Vivian, to jestem córką kogoś z TCP-1, który wylądował na Gei nieco później. Może jestem córką Brendy Lynx?

- Nie, Ty jesteś córką Beatrice!

- Skąd wiesz?

- Akurat nic nie wiem!! Ale siedząc obok Phoebe na początku konferencji, zadałem jej jedno krótkie pytanie: „Co to jest za zgromadzenie? Co tu się odbywa?” I wiesz, ona mi odpowiedziała w ten sposób: „Ja nie wiele wiem! Ale ktoś z uczestników tej konferencji, który jest tutaj obecny, rozesłał niedawno pewien niezwykle intrygujący list. List proponował spotkanie, miejsce spotkania i datę spotkania, i zawierał trzy zagadki, i zapowiadał, że do pensjonatu „Equinox” na proponowaną konferencję przyjadą tylko te osoby, które znają odpowiedź na owe trzy zagadki”.

- Jakie zagadki?

- To ponoć było sformułowane w ten sposób:

(1) Jak wygląda dywan w sali konferencyjnej statku kosmicznego TIME-CRAFT-V?

(2) Jak miał na imię komandor statku, organizator spisku, pochodzący z M31?

(3) Jak była ubrana księżniczka Ivy, wtedy gdy wygłaszała - po przerwie - drugą część swojego referatu?

- Wiem, sprawdzałam Cię tylko! Znam odpowiedź na te trzy pytania.

- Inaczej nie byłoby Cię tutaj!

- Wiem! Tym nie mniej wiele spraw pozostaje niejasnych!

- Jaycee! Chodź wyjdziemy stąd. Pójdziemy na spacer.

- Ale przecież tam jest noc. To jest na wysokości 1200 metrów.

- Nie bój się, nie zrobię Ci krzywdy! Ci co potrafiliby zrobić dużą krzywdę, krzywdę na skalę planetarną, właśnie zgromadzili się tutaj. Więc, jeśli wyjdziemy stąd to będziemy bezpieczni.

- Dobra! Idziemy!

Powyżej pensjonatu wiodła ścieżka na szczyt góry „Equina”. Po 20-tu minutach marszu znaleźliśmy się pośród krzaków kosodrzewiny. Świecił Księżyc. Był już niemal w pełni. Z moich ust wydostały się nagle słowa, które mnie zdziwiły.

- Jaycee, kochaj się teraz tutaj ze mną!

Zamiast odpowiedzi Jaycee przytuliła się do mnie i zaczęła całować mnie w usta. Po długiej chwili szepnęła mi do ucha:

- Możesz robić ze mną co chcesz! Rozbierzemy kurtki. Na szczęście mamy jeszcze swetry i nie jest tak zimno. O, te dwie kurki położymy tutaj między tymi tu kamieniami. Popatrz, widać po horyzont. Tam daleko świecą światła.

- To po prostu Cubbyhole.

Jaycee zdjęła swoje ciemnoszare rajtuzy, a ja podwinąłem jej czarną spódnicę i przewróciłem ją na prowizoryczne posłanie. Zacząłem drażnić ***E

Widziałem ją dokładnie, gdyż Księżyc `nadawał' srebrzysto-platynowe, `połowicznie spolaryzowane' światło! Odczuwałem niesamowitą ***E Nic teraz nie mówiłem, Jaycee też nic.

Przez godzinę odbieraliśmy `od siebie na wzajem' jakieś `przekazy', jakieś przesłania, które nie pochodziły ani z Księżyca ani z pobliskich gwiazd, ani u bardziej odległego kosmosu. Jeśli chodzi o mnie, owa niewysłowiona ***E pochodziła z wnętrza mikrokosmosu, jaki stanowiło dusza i ciało Jaycee.

Po godzinie pierwsza odezwała się Jaycee:

- To było wspaniałe. Chcę jutro jeszcze raz.

- Kocham Cię, chcę więcej tego samego. Chcę to dostać w dawce `subletalnej'.

- Mówisz jak Ci z tego klubu „Techno” o narkotykach!

- Przepraszam, masz rację! Jeśli jest fajnie to trzeba to potraktować jako `wzorzec codzienności pożądanej', a nie jakiś `niezwykły hay'.

- To właśnie chciałam Ci powiedzieć. Sądzę, że z jakiś niezwykłych lub zwykłych przyczyn nasze dusze i nasze ciała są dobrze dobrane. Myślę więc, że możemy się *E codziennie i za każdym razem będzie coraz lepiej. Odprowadź mnie, proszę, teraz do domu. Chcę iść spać.

Po pół godzinie byłem już w swoim łóżku, w pokoju nr 6 w pensjonacie „Equinox”. Jaycee zajmowała pokój nr 7. Zapewne, jak ją znam, spała już teraz `jak zabita'. Co innego ze mną. Ja muszę wziąć Valium. Inaczej nie zasnę. Co więcej, radzę czytelnikom niniejszej powieści wziąć także Valium, bądź lepiej „Rohypnol”, bo jutro czeka was dalszy ciąg `relacji z konferen-cji, jaka miała niedawno miejsce w pensjonacie „Equinox”.

II.7. Tęcza o poranku

Przez okna salki konferencyjnej pensjonatu „Equinox” wyzierało słońce. Dzisiaj rozpogodziło się zupełnie! Nad odległymi dolinami, z tej wysokości, poniżej Equiny, było widać jednak znowu tęczę. Co jest u licha z tą tęczą na tej Equinie? To musi coś znaczyć?

Uczestnicy konferencji, jak zauważyłem, siadali w tych samych fotelikach co wczoraj po południu. Wszyscy byli radośni, ale niektórzy wyglądali na osoby nieco zmęczone. W zasadzie jest to normalne zjawisko `drugiego dnia' wszystkich konferencji naukowych całego świata. Opisał to niejaki Lodge, który pierwszy zauważył, że połowa wszystkich pasażerów samolotów unoszących się akurat w danym momencie w powietrzu, to są to osoby, które udają się na jakąś konferencję naukową. To coś znaczy. To świadczy za tym, iż celem naszej cywilizacji jest jakiś `cel naukowy'. Lodge stwierdził brutalnie w swojej powieści „Mały światek”, że wszystkie osoby udające się na międzynarodową konferencję naukową zabierają ze sobą butelkę jakiegoś alkoholu i paczkę *E.

Być może analiza sytuacji w lotnictwie współczesnym, dokonana przez Lodge'a tłumaczy `jakość nastroju' osób, które zasiadają teraz w naszej salce konferencyjnej.

Na `foteliku prezydialnym' usiadła oczywiście Phoebe. Jest ona co prawda jakaś blada dzisiaj, ale jest! To jest ważne, że jest! To było zresztą pewne, że będzie w miarę trzeźwa i sprawna dzisiejszego ranka.

Uczestnicy konferencji naukowych, to w większości wypadków, osoby spod Enneagramicznego znaku „Człowiek Czynu” (tzw. „Wykonawcy”, czyli „Performera”), czasami spod znaku „Władcy” („Bossa”), czasami spod znaku „Obserwatora”. Oczywiście połowa uczestników każdej konferencji to tzw. „Adwokaci Diabła” (nazwani przez Kathleen Hurley bardziej polubownie mianem „Strażnika”). Strażnicy przyjeżdżają na konferencje naukowe po to, aby powiedzieć referentom, że to co oni mówią jest nieprawdziwe, że jest to „czysta bzdura”. Oczywiście jest to, „systemowo” biorąc, bardzo potrzebne i twórcze.

Snując takie rozważania, usłyszałem, jak przez mgłę, przebijającą się przez opary „Valium”, pomieszanego z mocną kawą marki „Tchibo-Exclusive”, głos Phoebe:

- A teraz referat wygłosi Bron Colins.

Dziwne jest, że przygotowywałem się do tej konferencji, podobnie jak i inni uczestnicy. Miałem więc `wstępne' przezrocze z tytułem mojego referatu. Na ekranie, znajdującym się za mną, został więc wyświetlony napis:

ZWYCZAJE NATURALNE MAJÓW, MORMONÓW I LUDZI, KTÓRZY UFORMUJĄ „NOWĄ ZIEMIĘ” („TERRA-FORMING POEPLE”) - CZYLI O ROZWOJU WIERZEŃ RELIGIJNYCH JAKO PRÓBACH DOSKONA-LENIA DALEKOSIĘŻNEJ PROGNOZY

II.8. O wierzeniach ludzi, którzy - na początek - „wpompują” tlen i wodę do atmosfery Marsa

Postanowiłem nawiązać do osiągnięć przedstawicieli potężnego narodu, który przez wiele stuleci „był w kropce”. Sądzę, że dlatego był w kropce, gdyż miał do czynienia z „Dzyn-Gis-Hanem”. Dlatego mój referat rozpocząłem i potem kontynuowałem w sposób następujący (*81):

Był szczyt 17-go cyklu aktywności Słońca, kiedy to wredna faszystowska potęga napadła na nieco starszy totalitarny porządek jakim było stalinowskie Imperium Zła. Epilog rozegrał się w roku 1945, a więc już w dołku poprzedzającym cykl 18-ty. Armia Radziecka szturmowała Berlin, okolice muzeum Pergamon i Niemieckiej Biblioteki Narodowej. Z płonącej biblioteki radziecki żołnierz Jurij Knosorow uratował tylko jedną książkę. Był to jeden z czterech istniejących wówczas zapisów pisma Majów.

Cywilizacja Majów powstała w rejonie Kostaryki, Nikaragui, Hondurasu, Gwatemalii i meksykańskiego półwyspu Jukatan, jakieś 200 lat przed naszą erą, tzn. w czasach przejścia od tzw. „minimum greckiego” na szczyt tzw. „rzymskiego szczytu aktywności Słońca” (patrz tekst poprzedniego rozdziału).

Jurij Knosorow swoją, wydaną po latach studiów, bo w roku 1952 pracą, opublikowaną w czasopiśmie „Sowietskaja Etnografia” przyczynił się walnie do złamania niepojętego (a raczej źle pojmowanego) pisma Majów. Knosorow przeciwstawił się wcześniejszym autorytetom. Tak na przykład:

Eric Thompson duchowny anglikański przez całe półwiecze wmawiał nam w swoich pracach że ”... Majowie różnili się od innych ludów ... nie prowadzili wojen, nie mieli ani miast ani królów, ani historii, gdyż zupełnie ona ich nie interesowała ...”.

Eric Thompson, przez lata stwierdzał w licznych swoich pracach, że Majowie byli: „czcicielami gwiazd, wiodącymi pokojowe życie w rozrzuconych po kraju wioskach pod przywództwem kapłanów pochłoniętych obliczeniami z dziedziny astronomii ...”. Sylvanus Morley inny wcześniejszy autorytet w zakresie wiedzy o kulturze

Majów, będąc zafascynowany ich przedziwnym kalendarzem, opierającym się na 52 letnim cyklu, będącym złożeniem dwóch zazębiających się kalendarzy opartych o okres 260 dni i 360 dni sugerował między wierszami ich nieziemskie pochodzenie. Podchwycił to zresztą w swoich książkach Erich von Däniken.

Jurij Knosorow w swojej pracy z roku 1952 i Tatiana Proskounakoff, Amerykanka rosyjskiego pochodzenia, w swojej pracy opublikowanej w roku 1960, wykazali, że pismo Majów jest podobne do pisma staro-egipskiego, chińskiego i japońskiego. Jak inne wczesne pisma jest częściowo pismem obrazkowym, częściowo fonetycznym. Zapoczątkowali oni badania, które doprowadziły w połowie lat osiemdziesiątych, do złamania pisma Majów. Od 10 więc lat sypie się lawina danych o cywilizacji Majów. Zrozumiano wreszcie podstawy ideologiczne tej cywilizacji. Majowie mieli niezwykły światopogląd: „... dzieje stworzenia świata śledzili w ruchach gwiazd po niebie i uważali, że punkt, w którym Droga Mleczna jawi się na nocnym niebie jako pionowe pasmo, przedstawia zarówno wzrost pędu kukurydzy jak i symbolizuje moment stworzenia. Myśleli o świecie jako o czymś żywym - a najcenniejszym płynem jest krew. Słowo oznaczające krew znaczyło także Bóg i dusza i było blisko spokrewnione ze słowami oznaczającymi Słońce i sen.

Majowie wierzyli, że można wezwać świętych przodków, rozlewając krew i wprawiając się w trans. Ceremonie upuszczania krwi miały też charakter dynastyczny. Jej uczestnicy chcieli w ten sposób nawiązać kontakt z pierwszym władcą. Prawa i zwyczaje „naturalne” Majów wynikały z gloryfikowania krwi upuszczonej z ciała, krwi w naczyniu. Stąd wzięły się ich przedziwne krwawe, często okrutne ceremonie.

Dwa tysiące lat później, zupełnie niedawno sformułowano ideologię gloryfikującą zupełnie inny materialny aspekt człowieka, a mianowicie „materialną duszę zmarłego człowieka!” Chodzi mi tutaj o podstawy światopoglądowe Mormonów.

Główne ceremonie Mormonów nie są krwawe i okrutne, lecz są także zupełnie niezrozumiałe jeśli nie sięgnąć do istoty ich wierzeń zasadniczych.

W ogromnej świątyni Mormonów w Salt Lake City odbywają się stale tzw. „chrzty osób zmarłych (baptism for the dead)”.

Aby dokonać „chrztu osoby zmarłej” trzeba znać jej dane personalne, także dane genealogiczne. Osoba żyjąca, Mormon może stać się wtedy pełnomocnikiem osoby zmarłej, która nie znała ich pisma świętego, (Gospel of Latter - Day Saints) i nie może być zbawiona. Poprzez chrzest materialna dusza osoby zmarłej może zostać uwolniona z rejonu naszej planety i może wtedy udać się do regionu spirytualnego (nieba) mieszczącego się na planecie Kolob usytuowanej w rzucie gwiazdozbioru Raka.

Wierzenie to spowodowało iż w Salt Lak City utworzono jedną z największych na świecie bibliotek wyspecjalizowanych w gromadzeniu personalnych danych genealogicznych. Skądinąd biblioteka ta umożliwia także użyteczne, doczesne medyczne badania epidemiologiczne.

Tajemnicze mogą wydawać się pracochłonne i kosztowne starania wielomilionowej rzeszy członków tego kościoła aby ochrzcić pośmiertnie możliwie wielu zmarłych. Trzeba poznać światopogląd Mormonów, aby zrozumieć ich „naturalne” zwyczaje. Współcześnie jest to proste i łatwe, gdyż Mormoni utrzymują w Internecie liczne bazy danych (Web sites) i prowadzą w cyberprzestrzeni ożywioną polemikę ze swoimi przeciwnikami. Trzeba przy tym wiedzieć, że wielu Mormonów to osoby wykształcone i żyjące w kraju o najbardziej zaawansowanej technologii.

Warto zapoznać się z ich światopoglądem, gdyż jak sądzę jest on współcześnie najbliższy ideologii tzw.: „terra forming people”.

Chcę jednocześnie podkreślić, że prezentując tu pokrótce zapatrywania światopoglądowe Mormonów jestem daleki od postawy wyśmiewającej (co zresztą powinno dotyczyć jakichkolwiek poglądów religijnych). Odwrotnie jak już zaznaczyłem, chcę wykazać iż zbliżyli się oni najbardziej do zapatrywań owych „terra forming people”, a więc traktuję ich teologię jak najzupełniej poważnie.

Zacznijmy więc od motywów sprawiających, że bogaci na ogół Mormoni spędzają wiele czasu na badaniach genealogicznych.

Otóż Mormoni wierzą, że jeśli poprzez „chrzest po śmierci” zbawią wiele osób zmarłych to sami zostaną wynagrodzeni po śmierci w ten sposób, iż staną się „bóstwem zarządzającym” pewną przydzieloną im planetą i będą mogli kierować wydarzeniami, które będą się tam toczyły według własnego już ich uznania.

Zapatrywania teologiczne Mormonów są bardzo powiązane z wizją astronomii i kosmologii jaka była dostępna za czasów założyciela ich kościoła Joseph' a Smitha, tzn. około roku 1830.

Bóstwo zarządzające pewnym regionem wszechświata to pewne konkretne osoby. Bóstwem kontrolującym pewną planetę jest zawsze trójka postaci zwana Bogiem-Ojcem, Mesjaszem i Duchem Swiętym (Holy spirit). Osoby te, to odrębne postacie, które współdziałają jedynie w określonym, wspólnym celu. Także ów „Holy Spirit” jest postacią materialną, tyle że utworzoną z materii bardziej subtelnej i czystej (fine and pure) toteż przezroczystej. Dusza każdego człowieka ma właśnie podobną materialną naturę (strukturę). Jest to jedno z zasadniczych założeń teologicznych Mormonów i odmiennych od wszystkich konceptów transcendencji. Warto więc przytoczyć jego źródło, otóż Josef Smith podał jako objawienie że: „There is no such thing as immaterial matter. All spirit is matter, but it is more fine or pure, and can only be discerned by purer eyes, we cannot see it, but when our bodies are purified we shall see that it is all matter” (Doctrines and Covenants, Section 131: 7-8).

Każda taka Trójca zarządzająca pewnym regionem przestrzeni ma niejako swoje zwierzchnictwo (swoich przełożonych). Jest nią nadrzędna Trójca, zarządzająca większym regionem przestrzeni. Hierarchia taka nakłada się jedna nad drugą, aż ku nieskończoności.

Planety wchodzące w skład Drogi Mlecznej, obłoków Magellana i najbliższej nam innej galaktyki Andromedy (z różnych oznaczeń Mormoni preferują tą właśnie nazwę) są zarządzane przez Mormonów pochodzących z planety Ziemi.

Dusza Mormona, starającego się zaskarbić za życia zasługi i będąc ochrzczona, po śmierci może przenieść się na zbudowaną z subtelnej materii, spirytualną planetę Kolob, gdzie może zajmować się płodzeniem (mating) „dzieci duchowych”, które są skąd inąd ewentualnie duszami potrzebnymi w wypadku rodzenia się jakiegokolwiek człowieka „z krwi i kości” na Ziemi lub na innej planecie kontrolowanej przez Mormonów. Zrodzona na planecie Kolob „dusza” musi się przedostać do płodu poczętego np. na planecie Ziemi z pewną określoną prędkością.

Zamiast przebywać na spirytualnej planecie Kolob, Mormon może otrzymać posłannictwo i opiekować się którąś z planet Drogi Mlecznej lub Andromedy. Staje się wtedy bóstwem (mesjaszem) analogicznym do osoby z Trójcy, zarządzającej Ziemią.

Jak wiadomo istnieje wiele kontrowersji dotyczących współczesnego ruchu religijnego Mormonów, który nawiasem mówiąc przeżywa rozkwit. Najbardziej kontrowersyjne jest ich przyzwolenie na poligamię. Wiele niechęci budzi ich liberalizm wobec homoseksualizmu i innych trudnych problemów etycznych. Oczywiste jest bowiem, że z przedstawionego powyżej pokrótce światopoglądu wynikają inne „prawa naturalne”, niż te które są uznawane w Europie Środkowej.

Chcę powiedzieć tutaj jednak o czymś ważniejszym.

Pisząc ten felieton miałem na względzie jednak inny aspekt zagadnienia.

Otóż w roku 1997 na początku 23-go cyklu aktywności Słońca nagle zostały zarysowane, bardzo dalekosiężne kierunki rozwoju naszej ziemskiej cywilizacji. Po 15-tu latach rozwoju sieci komputerowej, wywodzącej swój początek z wojskowej, tajnej sieci przesyłu danych Arpanet i kilku połączonych z nią pierwotnie uniwersytetów powstał współczesny Internet.

Cóż mamy obecnie w Internecie: sklepy, biblioteki, świątynie, wirtualne muzea dzieł sztuki, wirtualne podróże w głąb budowli, w głąb jaskiń, w głąb organizmu, bazy danych z zakresu fizyki, astronomii i medycyny, sieci łatwego dla każdej osoby businessu „internet-amway”, wideoklipy, filmy pełnometrażowe, zdjęcia, fotki, radiostacje nadające na bieżąco, połączenia z kamerami zainstalowanymi nad brzegiem oceanu (jednostajny szum fal), na pokładzie satelitów, sond kosmicznych, kluby dyskusyjne - te poważne i te kawiarniane, istotne dla możności zawiązania nowej znajomości, telefony towarzyskie, grupy osób grających w różne wyrafinowane gry itp. itd.

Szacuje się, że współcześnie ilość osób zaglądających już do stron WWW wynosi około 100 milionów ludzi. W roku 1999 zapewne liczba użytkowników wzrośnie do jednego miliarda (na skutek INTERNET-via telefon i telewizor).

Co więcej, wydaje się, że gdzieś od roku 2001 nie będą już możliwe żadne próby cenzurowania ogólnoświatowych zasobów Internetu.

Gates i kilka innych firm konkurujących z nim, zdołają wtedy umieścić już w przestrzeni kosmicznej kilkadziesiąt (bądź kilkaset) satelitów, które będą pośredniczyły pomiędzy naszym telewizorem (komputerem) a zasobami ogólnoświatowymi.

Publicysta Scientific American porównał niedawno tempo rozwoju technologii ludzkiej z tempem rozwoju ewolucji biologicznej. Z wyliczeń porównawczych, zestawiających czasy ewolucji biologicznej z okresem czasu, jaki upłynął od zbudowania pierwszych mechanicznych maszyn dodających Blaise Pascala w roku 1630 do jakościowej zmiany, polegającej na pojawieniu się Internetu, czyli na masowym wykorzystywaniu cudzych zasobów pamięci i cudzych wyników pracy oraz zaistnień ogólnoplanetarnego myślenia grupowego „i pojawieniu się zaczątków ogólnoplanetarnej świadomości”, wynika że tempo postępu technologicznego jest 100 razy większe niż tempo ewolucji biologicznej.

Równie szybki postęp odnotowuje się w zakresie inżynierii genetycznej. Prace nad określeniem składu nukleotydów DNA i sekwencjonowaniem genomu ludzkiego (Human Genome Project) są na ukończeniu. W drugiej połowie roku 1997 dokonano klonowania zwierząt z gatunku naczelnych.

Jednocześnie, właśnie w roku 1997 wydano książki o znamiennych tytułach:

1.Hiperprzestrzeń - Wszechświaty równoległe, pętle czasowe i dziesiąty wymiar,

2. Fizyka podróży międzygwiezdnych,

3. Błękitna kropka - Człowiek i jego przyszłość w Kosmosie, co zapowiada początek ery kosmicznej.

Przygotowano więc zręby technologii potrzebnej tzw. terra forming people, czyli ludziom którzy uformują i uporządkowują „nową Ziemię”, nowy układ planetarny (*88).

Jeśli technologię inżynierii genetycznej załadować na statek zdolny do lotów międzygwiezdnych to rozpoczniemy Dänikenowski podbój innych niezamieszkałych systemów słonecznych.

Najsilniejszym argumentem, przemawiającym za hipotezą Ericha von Dänikena jest fakt, iż sami już się zabieramy za podobne działania kolonizacyjne, łącznie z przewidywaniem manipulacji genetycznych na mieszkańcach których zastaniemy na podbitych planetach.

Po cóż nam te manipulacje. Rzeczywiście nie da się tego wyjaśnić jeśli nie sięgnąć do treści pewnych posiadanych już wierzeń, stanowiących światopogląd „terra forming people”.

Otóż owe manipulacje będą dokonywane nie tyle ze względu na potrzebę ile raczej ze względu na możliwości. Gatunek Homo sapiens sapiens cechuje bowiem ciekawość. Ludzie zawsze chcą wiedzieć: czy da się to zrobić? Co więcej ludzie dążą do celu najkrótszą drogą. Jeśli nie jest konieczne aby zrozumieć dogłębnie pewne tajemnice natury lub pewną technologię, ale można ją wykorzystać, idąc niejako na skróty, to na ogół ludzi nic nie powstrzymuje. Przykładem może być historia skonstruowania bomby atomowej (patrz film Day One) lub okoliczności dokonania klonowania małpy.

Toteż ludzie po przybyciu na powierzchnię pewnej planety jeśli zastaną tam odpowiednika Neandertalczyków to zapewne dokonają „poprawki genetycznej”, gdyż szybciej osiągną cel niż poprzez stymulowanie ścieżki rozwoju ewolucyjnego, powiedzmy od małych ssaków wszystkożernych.

Oczywiście ponownie ciśnie się na usta pytanie: w jakim celu?

Aby zarysować jakąś sensowną odpowiedź, która jest jednak także próbą jakiegoś sensownego zinterpretowania tego co się dzieje, jak na razie trzeba sięgnąć do najnowszych konceptów teologicznych, a więc do konceptów Mormonów.

Otóż proszę zauważyć. Środowisko wiedza i technologia potrzebna, aby wynaleźć komputery, magnetowidy, telewizję satelitarną i aby dokonać sekwencjonowania DNA i ustalenia „przepisu na organizm człowieka” (przepisu który może zostać potem odnotowany na dyskietce CD-ROM i zabrany na pokład statku zdolnego do lotów międzygwiezdnych) wymaga pracy - jak zauważył to Michio Kaku coraz to większej ilości ludzi zasiedlających miasta, potem całe wielkie aglomeracje miejskie, metropolie i megapolie. Proszę zauważyć, że w końcu jest potrzebna cała zagospodarowana wioska globalna.

Taka ożywiona planeta, ojczyzna myślących ludzi, „Błękitna Kropka”, niestety nie może przemieszczać się w czasoprzestrzeni. Potężny ojcowski mózg planetarny nie ma charakteru podróżniczego, co więcej, jest on przywiązany do Słońca, do pewnej gwiazdy, jest on nawet składową częścią większej lokalnej całości.

Jak jednak zauważyłem my już szykujemy się do lotów międzyplanetarnych. Kto tam więc poleci? Ano polecą wysłannicy, dzieci (kobiety i mężczyźni) wysłane przez ojcowską planetę-matkę, a statek zostanie nazwany bądź to „Chwałą Pana”, bądź „Synem ojczyźnianej planety”!

No tak, ale gdzież to może on dolecieć. To zależy jednak od rozeznania w fizyce czasoprzestrzeni, to zależy od tego, czy Albert Einstein się pomylił i jakie mamy w zanadrzu sposoby na przezwyciężenie przykrej konsekwencji jego teorii, iż nie da się podróżować szybciej niż światło.

W zanadrzu jak wiadomo mamy przemyślne sposoby podróżowania poprzez czarne dziury i inne wymyślne twory jak tunele czasoprzestrzenne.

Wszystkie one jednak wymagają dematerializacji, opuszczenia formy cielesnej, czyli śmierci. Śmierć jest potrzebna nie tylko po to, aby mogła się odbywać ewolucja biologiczna (wprowadzanie kolejnych poprawek do genomu jest możliwe tylko w utajonej fazie życia, czyli w fazie pozornej śmierci, tzn. w fazie istnienia jedynie w postaci zapisu kodowego na organizm, tzn. w postaci zapisu na DNA, zwiniętego w spiralę i umieszczonego w jądrze komórkowym).

Śmierć pozorna, jest potrzebna jak się wydaje również po to, aby można odbywać podróże międzygwiezdne. Jest bardzo prawdo-podobne, że podróże takie da się realizować tylko pod warunkiem zredukowania duszy człowieka do jej zapisu kodowego. Po transmisji zapisu kodowego duszy do innego punktu czasoprzestrzeni jest potrzebna rematerializacja, tak aby mógł odrodzić się żywy wysłannik, taki samoświadomy czyli naznaczony, nazwany (oznaczony czy też namaszczony) wysłannik, realizujący misję ojczyźnianej planety.

Jest więc bardzo prawdopodobne, że dla realizacji lotów międzygwiezdnych jest potrzebne opanowanie „technologii śmierci i zmartwychwstania” (t.ś.z.), czyli technologię rejestrowania istoty duszy człowieka na nośniku, który nie jest zwykłą materią lecz materią „more fine and pure” (bardziej subtelną i czystą). Znając t.ś.z. można by wtedy przybywać na inne planety na wzór i podobieństwo Melchizedeka.

Proszę jednak zauważyć, że ewentualna technologia odnotowywania „istoty duszy człowieka” zakłada rejestrację jej na bardziej subtelnej i czystej postaci materii niż dyskietka komputerowa. Możliwe, że owa „matter more fine and pure” to po prostu czasoprzestrzeń, która już nawet w oczach współczesnych fizyków jest czymś innym niż zupełna pustka czyli nic.

Sądzę, że niezwykły impet badań naukowych nad mózgiem, psychologią. naukami behawioralnymi i kognicyjnymi wynika właśnie z podświadomej dążności ludzi do tego, aby opanować „t.ś.z”. Współcześnie da się już zresztą zaproponować zasadę ogólną. Otóż stan synaps sieci neuronalnych pewnego dorosłego człowieka trzeba umieć odnotować, potem trzeba umieć zarejestrować te informacje (w sposób uporządkowany) w tkance czasoprzestrzeni, czyli na nośniku materialnym, który jest „more fine and pure”. Trzeba umieć potem jeszcze ów zapis odczytać i uruchomić w pewnej postaci o charakterze cielesnym.

Jeśli mniej więcej tak miałaby się natura rzeczy wtedy stawałaby się zrozumiała przepowiednia Michała Nostradamusa. Według tej przepowiedni opanowanie technologii śmierci i zmartwychwstawania przewidział on już na rok 3800 p. Chrystusie (w erze Koziorożca).

Mimo że, tak jak Nostradamus także urodziłem się pod znakiem Strzelca (a nawet tego samego dnia miesiąca), czyli z natury rzeczy muszę mieć jakieś tam przynajmniej nieco większe niż przeciętne zdolności przewidywania, to zawsze wydawało mi się, że on przesadził. „To za szybko”, po co tak szybko, skoro ludzie nieśmiertelność potrzebują po to, aby przejść do niebios. Póki nie przeczytałem na ekranie końcówki internetowej (nie swojej zresztą) pewnych tekstów polemicznych związanych z Mormonami nie mogłem pojąć znaczenia centurii Nostradamusa nr 3.2 i 2.13. Teraz już wiem!

Technologia śmierci i zmartwychwstania, technologia rejestracji duszy na nośniku materii bardziej subtelnej i czystej, jest potrzebna aby umieć się przepchać powiedzmy alegorycznie, poprzez czarną dziurę, nawet do innego wszechświata ... na wzór i podobieństwo Melchizedeka!

Wcześniej postawiliśmy już to pytanie. Tak, ale niby po co to? Po co zakładać na początek na Księżycu i na Marsie metodą podróży przy pomocy rakiet napędzanych naftą (niemal, że naftą), kolonie pierwszych międzyplanetarnych Ziemian. Po co później lecieć na a-Centauri i planety wokół Pegasus 5 --> [Author:brak] 1 w niebezpiecznych, wolnych wielopokoleniowych lotach do najbliższych gwiazd. Zapewne owe znojne lata pomiędzy rokiem 2000 (środek nadchodzącego cyklu 23-go) a rokiem 3200 są potrzebne, aby jednak powstał tak potężny międzyplanetarny Internet, aby około roku 3200 opanować technologię śmierci i zmartwychwstawania (t.ś.z). Michio Kaku zapewne ma rację: im trudniejszy cel technologiczny tym więcej „ruchliwych jednostek”, ”ludzi -neuronów” musi myśleć, aby znaleźć rozwiązanie. Wydaje się że opanowanie „tśiz” wymaga myślenia wielu ludzi zamieszkującej kilka lub kilkanaście okolicznych planet.

W tekście niniejszym postawiliśmy implicite jeszcze dwa inne pytania. Kto wyznacza ludziom tutaj na tej planecie tak dalekosiężne cele i w jaki sposób stymuluje ich realizację?

Otóż jak się wydaje, cele tkwią w naszych głowach od zarania gatunku, czyli od poprzedniej manipulacji” terra forming people „bez względu jaką terminologią będziemy ich oznaczać (Majów, Mormonów, Synów Bożych Jahwe czy też Nowo-Staro Testamentowe-go Melchizedeka). Ciąg idei teologicznych wyłazi z podświadomości. Carl Gustav Jung powiadał, że to są archetypy.

Sądzę raczej że to są „nowo-typy” wpisane do genomu człowieka jakimś poleceniem typu „input” przez poprzednich „terra forming people”, którzy byliby na tyle potężni, iż są utożsamiani z bóstwami i na tyle ”międzyplanetarni”, iż mogą ewentualnie sterować także „audycją nadawaną ze Słońca”.

Pojawienie się nowych konceptów religijnych zachodzi w innych okresach cyklicznej aktywności Słońca. Koncepty religijne to też „pewna wiedza”, jaką ludzie danej epoki znają, o której potrafią mówić.

Powstaje więc pytanie czym wyróżnia się ten zbiór stwierdzeń, które mogą zostać przez każdego człowieka wypowiedziane. Wydaje się, że o ile nowe odkrycia naukowe dostarczają niejako „narzędzi” do realizacji pewnych celów to koncepty religijne dostarczają motywacji i uzasadnień do działań, niejako „sensu” poprzez to, iż są pewną„optymistyczną prognozą”. Wydaje się, że muszą one także ewoluować, gdyż inaczej przestają być postrzegane jako prawdopodobne i tracą swoje właściwości „remedium na deficyt sensu”.

Na ogół nie docenia się wagi poziomu zasilania spirytualnego pochodzącego z siły przekonania w prawdziwość owej optymistycznej prognozy. Toteż uchodzi uwadze fakt, że zmniejszenie poziomu zasilania spirytualnego prowadzi do upadku dotychczasowego porządku społecznego.

Dokonane w poprzednich rozdziałach zestawienia wydarzeń kulturowych z długofalowymi zmianami aktywności Słońca przemawiają za tezą, że niektóre cywilizacje rozpadały się w okresach długotrwałego spadku aktywności Słońca.

Upadek kultury Majów około roku 800 naszej ery być może był związany z wystąpieniem tzw. minimum średniowiecznego

Ta ostatnia teza ma jednak charakter czysto spekulatywny. Czysto spekulatywna jest także próba odpowiedzi na ostatnie pytanie, postawione niejako poprzez kontekst pomiędzy zdaniami wypowiedzianymi w trakcie niniejszego referatu. Chodzi o to dlaczego planeta - matka (lub innymi słowy planeta - ojciec) wysyła jakichś tam wysłanników po to, aby ustanawiały jakiś tam nowy porządek wśród jakichś tam Neandertalczyków.

Otóż proszę zauważyć, że takim pomazańcom może chodzić raczej nie o zbawienie pojedynczego człowieka, czyli o to, o co chodzi matce, a czasami i ojcu względem własnego dziecka, czy też Mormonowi względem jakichś zmarłych wcześniej osób. Pomazańcowi takiemu może chodzić przecież raczej o zbawienie mieszkańców całej planety, co przynajmniej w świetle światopoglądu Mormonów jest zrozumiałe gdyż wtedy zaskarbia on sobie zasługi wobec „nadrzędnego centrum myślenia”.

Jak wspominałem już o tym wielokrotnie wcześniej ów model „nadrzędnego centrum myślenia” ujął już wcześniej artystycznie celnie niejaki Robert Heinlein w swojej powieści „Hiob, czyli komedia sprawiedliwości”, nie wiedziałem jednak wcześniej, iż czerpał on inspiracje z światopoglądu Mormonów. Nie wiedziałem również wcześniej ze Słońce jest narzędziem Kostysza.

- Otwieram dyskusję - powiedziała Phoebe - moja siostra!

- Słuchajcie, przecież to trudno jest wytrzymać, te wszystkie Wasze informacje - powiedział Virgil Harmakhis. - Trzeba jakoś odpocząć, do licha!

- Jest godzina 12.30, no to robimy przerwę na lunch. Proponuję ponowne spotkanie o godzinie 16.00 - powiedziała zmęczonym głosem Phoebe.

- Bron chodź do mnie! zrobię Ci przerwę na lunch!


II.9. Równania różniczkowe ciała kobiety IIo

Weszliśmy do pokoju nr 7, pokoju hotelowego, w którym mieszkała Jaycee. Było tu bardzo szerokie łóżko. Zdjąłem buty i natychmiast położyłem się na tym jej szerokim łóżku. Jaycee zdjęła szpilki i także wyciągnęła się na łóżku tuż koło mnie. Leżeliśmy w ciszy przez jakieś pół godziny, patrząc w sufit. Słońce, świecąc poprzez gałęzie świerku rosnącego tu za oknem, rzucało cienie na przeciwległej ścianie i suficie. Cienie układały się w zgrabne elipsoidalne kształty. Pierwsza odezwała się Jaycee.

- Popatrz, te łuki przypominają mi kształt kobiety, która rozebrała się i usiadła ***E

- Masz rację, Twój nos i kształt Twoich otwartych oczu, gdy na Ciebie patrzę przypomina mi równania różniczkowe II stopnia!

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, że kształt ludzkiego ciała, a właściwie ciała kobiety, wtedy gdy jest ona rozebrana prezentuje najpiękniejsze krzywe, jakie się da obmyśleć!

- Skąd to wiesz?

- Często oglądam filmy erotyczne i zawsze to spostrzegam! Naga kobieta, jeśli tylko reżyser jest ludziom przyjazny, jest przejawem geometyczno-topologicznego zmysłu Boga. Najpiękniejsze kształty, jakie da się wykreślić, Bóg zamieścił w obrębie ciała kobiety. Żaden matematyk nie byłby w stanie wymyślić tych wszystkich linii, jakie są wrysowane w twarz dziewczyny, w jej biodra, a zwłaszcza wtedy gdy dziewczyna rozchyla ***E

- Chcesz to Ci pokażę?

- Chcę, pokaż, bo to się nigdy nie nudzi!

- Jesteś bezczelny. Ja Jaycee miałabym Ci się znudzić? Nie znasz mnie. Musiałbyś rozwijać się wraz ze mną przez 38 lat, abyś zrozumiał, że każdy następny rok to nowy etap atrakcji.


Kontynuując ten wywód, Jaycee rozebrała się do naga. Praktyka potwierdziła teorię. Gdy Jaycee ***E. Zacząłem odbierać topologiczno-geometryczny sens Pana Boga. ***E

Jej twarz najpierw stężała, a potem zaczęła się rozluźniać. Rysy jej twarzy były teraz piękniejsze niż poprzednio. Powiedziała: ***E Po dwóch godzina zaistniało uzasadnienie do prostego stwierdzenia:

- Jest mi ***E Tak teraz mam to!!! ..... Powiedz Jaycee ... To coś co jest największą tajemnicą!!! ... Ty jesteś kosmitką, córką Beatrice z TIME-CRAFT'a-V, więc chyba wiesz, jak to odtworzyć w robotach?

- Bron, czy Ty nigdy nie potrafisz się rozluźnić i zapomnieć o tym całym świecie? Czy Ty nigdy nie potrafisz przestać pracować? Nawet gdy się kochasz z ładną kobietą! Tak, bo ja jestem ładną dziewczyną. Wiesz zresztą o tym. Słyszałeś, co mówił do mnie ten facet z „Techno” przy barze! Dlaczego zaczynasz znowu te trudne tematy!!! Ja Cię zresztą nauczę relaksu. Potrzebuję na to trzy dni. Wiesz, zostaniemy tutaj w tym „Equinoxie” trzy dni dłużej, wtedy gdy inni już wyjadą. Będę Cię uczyć „sztuki spokoju i relaksu”. Może mi się uda! Zależy mi zresztą na tym!

- Jaycee! Masz rację, ja nie potrafię przestać pracować. Tym razem mam jednak wymówkę, gdyż jest już godzina 15.30. Musimy się szykownie ubrać i iść na ostatnią, oficjalną część tej konferencji. Tak mówiła przecież Phoebe - moja siostra!

- Phoebe, Twoja siostra, a skąd w końcu wiesz, kto jest Twoją siostrą? Może ja jestem jednak twoją siostrą?

- To niemożliwe! Ty jesteś młodsza ode mnie o kilkanaście lat i zbyt silnie mnie pociągasz. Zbieraj się, idziemy.

- Dobrze! Już idziemy! Wezmę prysznic. Chodź popatrzeć jak się kąpię!

- A co ubierzesz teraz?

- Teraz ubiorę długą spódnicę, wiesz taką brązową.

II.10. Korona północna

Gdy o godzinie 16.00, wszyscy bez wyjątku zasiedli w swoich fotelikach, słońce znowu chyliło się ku zachodowi. Tym razem wszyscy byli rześcy i zdrowi. Widać wypili mocną kawę.

Phoebe, trzymając fason, znów usiadła w swoim fotelu „prezydenckim”. Wyraźnie była z czegoś zadowolona. Z uśmiechem powiedziała:

- No więc, znowu mamy pełnię Słońca. Co więcej, nadchodzą nowe sztormy słoneczne. Zdaje się, że to właśnie z tego powodu, ktoś z obecnych tutaj na tej sali zwołał tą konferencję. Jak do tej pory nie wiem kto to był, mimo iż konferencja jakoś się toczy! W każdym razie, ja przyjechałam tutaj dlatego, gdyż otrzymałam `elektroniczną depeszę' od Jaycee Mac Peteren, która przestraszyła mnie. Wystraszyła mnie tak bardzo, że przyjechałam tutaj `w te pędy'. Jaycee wypisała na ekranie mojego komputera dużymi różowymi literami na zielonym tle, iż „GMK” jest wyjątkowo blisko. Ponieważ uwierzyłam kiedyś temu Japończykowi amerykańskiego pochodzenia - Michio Kaku, że my na tej planecie zbliżamy się często do owego „Globalnego Momentu Krytycznego” i musimy trzy takie kryzysy sprawnie pokonać, więc przyjechałam (*89). Minęły dwa dni. Tutaj na Equinie, w tym „Equinoxie” jest bardzo przyjemnie, tym nie mniej muszę postawić Jaycee proste pytanie! „Kto nas tu zebrał? Dlaczego sądzisz, że GMK jest wyjątkowo blisko?” Mów więc Jaycee!

- Pani Przewodnicząca, Szanowni Panowie i Panie! Rzeczywiście tym razem to nie żarty. Po tych dwóch dniach konferencji każdy z nas już wie, że za kilkanaście miesięcy, za 2-3 lata rozwinie się w pełni cykl 23-ci. Słońce będzie nadawać swoją audycję. Tym razem będzie ona już jednak trafiać do głów ludzi typu „techno”. Jak Państwo słyszeliście wczoraj z okazji bankietu zorganizowanego przez członków redakcji nowego, wysoko-nakładowego pisma „PLASTIC”, subkultura „techno” staje się „najważniejszym nurtem w kulturze masowej” końca lat 90-tych tego stulecia (tego milenium). Nie byłoby to ważne, gdyż zawsze mieliśmy subkultury typu „beatnicy”, „dzieci kwiaty”, „hippisi”, „panki”, „skinheadzi”. Zawsze był to tylko margines całości globalnego społeczeństwa. Tym razem doszły jednak nowe okoliczności technologiczne. Mamy ogólnoświatowy INTERNET. INTERNET jest podświadomym myśleniem planety. O ile trudno jest uzyskać wgląd w podświadomość pojedynczego człowieka, o czym przekonali się Freud i Jung i ich uczniowie, to dość łatwo jest oszacować stan podświadomości całej planety. Można metodami sondażowymi, bądź statystycznych prób sprawdzić `co się święci'. Przez ostatnie tysiąclecia toczyła się dyskusja nad tym, czy człowiek jest z natury „dobry” czy „zły”. Dyskusja ta nie doprowadziła do jednoznacznego wniosku. Na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat zaproponowano więc jedynie pojęcia „grzechu pierworodnego”, „możności zbawienia” wszystkich ludzi poprzez oświecony przekaz ze strony zewnętrznej potężnej siły, proponowano rozróżnienie `praw naturalnych' od `praw stanowionych', proponowano rozróżnienie państw `demokratycznych' od `państw totalitarnych'.

Koniec końców mamy jednak, jak na dzisiaj, następującą sytuację. Po nauczce I i II wojny światowej i rewolucji Październikowej sprzed pół wieku, kiedy to wymordowano powiedzmy łącznie około 100 milionów ludzi, już potem nastąpiły masakry w Kambodży, Wietnamie, Afganistanie, byłej Jugosławii, Tybecie, a ostatnio w Kongo. Masakry w Zairze są powiedziałabym szczególnie niepokojące, gdyż zapoczątkowały je ludy Tutsi i Hutu, które były najbardziej zewangelizowanymi ludami Afryki. W czasach gdy wydawało się, że obywatele Ruandy są najbardziej chrześcijańskim czarnym ludem, nagle Hutu wymordowali milion ludzi z plemienia Tutsi, a teraz ludzie z plemienia Tutsi mordują na całym obszarze Konga, które jest większe od Europy (*90).

Tym razem jednak w odróżnieniu od organizatorów procesu Norymberskiego i wrzawy wokół Stalina, Afganistanu, Iraku i Jugosławii nikogo to już nie obchodzi. Ludzie tej planety nauczyli się żyć obok morderców i handlować z mordercami typu mafioso, polewając to alkoholami, narkotykami, muzyką techno i postmodernistycznym, kulturowym `wypinaniem się na wszystkie te zjawiska'. INTERNET, będąc pierwszym niecenzurowanym, sprawnym nośnikiem informacji, wykazuje, że coraz większa ilość „Web-sites” jest tworzona właśnie przez ludzi o poglądach nietolerancyjnych, nazistowskich.

Badając stan podświadomości planety, trzeba uwzględniać nie tylko ilość takich adresów, ale i ilość „odwiedzin” (wejść) pod te właśnie adresy. Noah i ja opracowaliśmy i uruchomiliśmy program, który prawowicie, dzień w dzień, sprawdza `stan ducha podświadomości planety'. Program ten zawsze z rana przedstawia nam wykres kilku parametrów, określających stan ducha ludzi zamieszkujących Ziemię. Od kilku tygodni, a właściwie od kilku już miesięcy, wszystkie te krzywe przekroczyły poziomy krytyczne. Jednocześnie, tak jak Bron wiemy, że nadciągają „nowe sztormy słoneczne”. Niespodziewanie doszedł jeszcze jeden przerażający czynnik. No bo pal licho mnożące się sekty. Bron twierdził w swoim referacie, że to zjawisko korzystne i uspokaja nas, że tylko część z nich jest wredna. Według naszej oceny, tzn. mojej i Noah'a połowa z nich jest jednak wredna. Sekty nie są jednak problemem. Ostatnio pojawiły się grupy - powiedziałbym - „techniczne”. Jest ich kilka. Najbardziej niebezpieczna wydaje się nam grupa o nazwie „Te Boreal Crown and Downfall of Civilization” (*91). Oni chcą coś majstrować przy tzw. głównym polu magnetycznym planety. Oni mają tak zwariowany pomysł, że po prostu nie wytrzymaliśmy nerwowo. Przewidując katastrofę, dyskutowaliśmy o tym w gromie kilku osób. Ktoś z grona tych osób postanowił widać zwołać tą konferencję osób skoligaconych w pewien szczególny sposób, aby sprawdzić, czy ktoś z nas wie dlaczego tak się dzieje i czy ktoś z nas wie, czy można by jakoś temu zaradzić. Wiem, że my nie mieliśmy się nigdy spotykać w taki zorganizowany sposób. Przekroczyliśmy w ten sposób zalecenie księżniczki Ivy. Zresztą to nie ja zwołałam konferencję. Nie wiem kto to zrobił. No, ale cóż, strach ma czasami duże oczy.

Jeśli okaże się tu w „Equinoxie”, że remedium takiego nie ma, to być może jedyną korzyścią będzie wyciągnięcie z tej debaty `wniosków prywatnych'. Jestem gotowa na dodatkowe pytania. Skończyłam Phoebe!

- Mam pytanie do Brona. Jego referat tak jak gdyby wskazywał na odpowiedzi - powiedziała młoda dziewczyna o rudych włosach, o imieniu Veronica, która do tej pory nie odzywała się. - Bron, dlaczego według Ciebie zasilanie spirytualne współczesnych religii jest takie słabe?

- Bo ich przesłanie jest niewiarygodne. Prawie nikt w nie wierzy. Ludzie nie wierzą w rzeczywistości w pojęcie duszy. To jest dla nich taki mistyczny, „nawiedzony” abstrakt. Nie wierzą w możliwość zmartwychwstania, bo wydaje się im to niewiarygodne, technicznie nie wykonalne. Ludzie nie wierzą w istocie do głębi także w żadne pośrednie „siły większej mocy”. To całe gadanie w stylu New Age jest także mało przekonywujące, bo ono jest dyskredytowane zarówno przez tzw. naukę, jak i przez dostojników głównych religii. To nie jest jednak najważniejsze. `Pies jest pogrzebany gdzie indziej'.

- Gdzie jest pies pogrzebany? - powiedziała Veronica

- Od czasów Kolumba minęło już około 500 lat i dlatego ludzie nie umieją wytyczyć sobie porywających, przekonywujących celi. Nikt nie płynie na korwetach do Ameryki. Prócz zarobienia na życie, bądź zarobienia większych pieniędzy na „luksusowe” zbytki i gadgety, bądź inwestowanie, czyli ciężką służby dla przemysłu, ludzie wobec nadmiaru karier i natłoku informacji nie wiedzą co zdobywać. Gorzej, ludziom zabrano seks. To że jest go pełno w filmach i gazetkach sprzedawanych w kioskach nic nie znaczy. Gdyż proszę się przypatrzeć, on zawsze jest oferowany łącznie z etykietką „to jest grzeszne”, „to jest zdrożne”, „to jest wstyd”.

- Jaycee, do diabła - syknął nagle Patrick - Co to jest ten „BOREAL CROWN”?

- „The Boreal Crown” jest organizacją działającą na zupełnie nowej zasadzie, wykorzystującej fakt istnienia Internetu. Czekają aż Internet „będzie już chodził” na każdym telewizorze. W największym skrócie oni chcą ustawić pewne urządzenie, dokładnie w miejscu najsilniejszej aktywności geomagnetycznej, tzn. koło północnego bieguna magnetycznego Ziemi.

- Nie, Jaycee, nieco bardziej na południe, w miejscu szczytowej aktywności zórz polarnych, tzn. w pobliżu wyspy Barthurst na północy Kanady - odezwała się Kornelia.

Wszyscy odwrócili się w kierunku młodej dziewczyny o kruczoczarnych włosach. Patrzeliśmy na nią zdumionym wzrokiem. Była ubrana w czarne, obcisłe dżinsy i także czarna, ale wykonaną z siatki o dużych okach, bluzkę, pod którą widać było biały stanik.

- Widzicie to jedna z nich - powiedziała Veronika.

- Jaycee mów dalej co o nich wiesz - powiedział Patrick.

- Oni sądzą, że nie tylko ludzie, ale wszystkie ciała niebieskie, tzn. takie obiekty astronomiczne jak Ziemia, inne planety, gwiazdy są organizmami żywymi, czującymi i pożądającymi. Oni sądzą, że podobnie jak pomiędzy ludźmi może istnieć nienawiść, obojętność bądź miłość, to samo zachodzi pomiędzy planetami i okolicznymi gwiazdami. Według nich pożądanie erotyczne lub jego brak, czyli nienawiść, organizuje życie nie tylko w grupach i społeczeństwach, ale i także pomiędzy okolicznymi planetami i gwiazdami.

- No to fajnie, gdzie widzisz tu kłopot - odezwał się tym razem Nigral, kolega Patricka.

- No tak, ale oni doszli do wniosku, że ktoś pozbawią planetę Ziemię możności życia erotycznego i że koniecznie trzeba planecie pomóc.

- A jak się planety `pieprzą'- zapytał Patrick.

- W tym całe niebezpieczeństwo - odpowiedziała Jaycee. Oni sądzą, że zdrowa planeta w tym celu właśnie ma możność omiatania sąsiednich planet i gwiazd taką wiązką specjalnego promieniowania, które oni, za niejakim Cahrles'em Fourier'em nazywają „promieniami aromalnymi”. Zorze polarne według nich to tylko resztki tych „aromal rays”, a tzw. UFO to niejako przejaw onanizowania się (`deadly orgone') planety, co zaczerpnęli od Wilhelma Reicha, którego skądinąd cenię.

- No właśnie! - odezwała się znowu Kornelia - Ty przedstawiasz cele „The Boreal Crown” w sposób tendencyjny. Oni chcą uratować nas wszystkich.

- Kornelia, a skąd to wiesz? Należysz do ich organizacji czy co? - zapytała Phoebe.

- Phoebe, przecież Ty mnie tu zaprosiłaś według listy. Dobrze wiesz, że jestem córką Brendy Lynx z TCP-1, a jeśli chodzi o moją znajomość tego co chce zrobić „The Boreal Crown”, to wynika z prostego faktu, że poznałam się wczoraj z takim sympatycznym chłopakiem. Ma na imię Rorvik i jest jednym z zastępców redaktora naczelnego tego pisma „Plastic”. Rozmawiałam z nim kilka godzin, ***E się z nim także. To on należy do owej „grupy technicznej” - jak to ujęła Jaycee, a nie ja. Jest natomiast prawdą, że oni finansują, z kieszeni takich nawiedzonych gwiazd pop-artu, takich jak Jackson, konstrukcję tego „aromal device” i wierzą, że gdy ta ich „maszyna” zadziała, to na całym świecie zostanie ogłoszony strajk generalny i rozpocznie się `Wielki Festiwal Erotyczny'.

- Trzeba by jednak jeszcze wiedzieć, jak ją skonstruować - odezwałem się teraz ja.

- Bron powiedz im, bo ja chcę im pomóc - powiedziała Kornelia - Czy oni mają szansę? A jeśli nie to co im brakuje? Oni mają mnóstwo pieniędzy! Spostrzegłam się jednak, że oni nie są w stanie tego skonstruować.

- Bo to nie jest problem konstrukcyjny.

- No to jaki to jest problem, Bron?

Nagle siedząca koło mnie dzisiaj Astrid zaczęła mówić półgłosem, jak gdyby do siebie. - Znam lepszych, którzy na harfie grają i w Gakona na Alasce mieszkają. Za rok będą już mieli 180 anten i łączną moc 10 megawatów (*89a). - Mówiąc to Astrid patrzała mi w oczy, mówiła to chyba do mnie tylko. Gdy skończyła to jedno krótkie zdanie odwróciła głowę, po chwili wstała i potrącając nieco siedzących, którzy z zapartym tchem słuchali tego co się dzieje, wyszła. Była zgrabna, dzisiaj ubrana w zielona sukienka. Kolor pończoch był dobrze dobrany.

Co ona ma wspólnego z tą harfą? Czyżby mieszkała na Alasce? Przecież High Frequency Active Auroral Research Project, prowadzony przez US Navy i US Air Force jest ściśle tajny? Chyba, że pracuje na Wolnym Uniwersytecie Alaski w Fair-banks. Im się tam marzy „pępowina”. Pępowina! Właśnie! Nie wytrzymałem. Jung widać miał rację twierdząc, że wszystkie najważniejsze decyzje życiowe są podejmowane na zasadzie nagłych wtargnięć silnego impulsu z obszaru podświadomości. Myślałem teraz gorączkowo.

- Nie wiem, czy to zrobić? Jaycee w liście przesłanym e-mailem prosiła mnie, abym przywiózł ze sobą program, który opracowałem: PROGRAM DO NASŁUCHU I TŁUMACZE- NIA NA NIŻSZY, LUDZKI POZIOM ROZMOWY NAD-ISTOT (NaTroNa). Nie wiedziałem, że rzeczywiście zaistnieje gwałtowna potrzeba, aby zademonstrować Wam jego działanie. Musimy to chyba jednak zrobić. Zamiast gadania proponuję jednak, abyśmy wsiedli w nasze samochody zaparkowane pod schroniskiem i abyśmy pojechali do „Obserwatorium Astronomicznego Pięciu Wzgórz”. Przecież to jest tylko 80 kilometrów stąd. Tam mają dość potężny radioteleskop. Nie jest to co prawda coś takiego jak META i BETA, jakie mają na Harwardzie w Massachusetts, ale wystarczy. Jeśli tylko spotkamy tam dr Chaffinch'a, zapewne pozwoli on nam użyć obydwu swoich radioteleskopów.

- Warto pojechać, bo rzeczywiście potrzebne są dwa - odezwał się Noah.

- Ależ Bron, przecież teraz jest już późno. Wieczór się zbliża.

- Nam potrzebna jest noc właśnie. Dobrze się składa, że Księżyc jest jeszcze nisko.

- Jedziemy Bron - powiedziała Kornelia - Kto jedzie z nami?

- Ja także pojadę - odezwała się Jaycee.

- No to dobrze, biorę Was do mojego samochodu - powiedziała Nirgal.

- Chyba wszyscy jedziemy, czy jak? - zapytał Patrick.

- Tak jest! Wyznaczam spotkanie za dwie godziny pod bramą Obserwatorium Astronomicznego na Orlej. Ja też znam doktora Chaffinch'a. Zadzwonię do niego. Jedziemy!

II.11. Obserwatorium Astronomiczne Pięciu Wzgórz

Za pół godziny, Jaycee i ja wyszliśmy przed budynek schroniska na parking. Koło niebieskiego Peugeota 306 stała Kornelia w towarzystwie młodego chłopaka.

- Czy zgodzicie się, aby Rorvik pojechał z nami.Rorvik McMaster jest tym mężczyzną, o którym mówiłam. To on właśnie należy do stowarzyszenia „The Boreal Crown”.

- Ależ Kornelia, to nie jest żadne stowarzyszenie, to jest tylko „anonimowa akcja”.

- Cicho bądź! Anonimowa akcja, która ma budżet równy majątkowi Michaela Jacksona razy trzy - odezwał się jej chłopak.

- No to co, bierzecie mnie ze sobą czy nie?

- Ależ oczywiście, wsiadaj Rorvik! - odezwałem się stanowczo za wszystkich - Ja z Jaycee siadamy na tylnych siedzeniach. Rozumiem, że Kornelia prowadzi.

Zaczęliśmy dość szybką jazdę. Zjeżdżając już do Culbyhole, zauważyłem, że Kornelia powadzi samochód pewnie, szybko i w pełni automatycznie, mogąc poświęcić 90% uwagi swojego umysłu rozmowie, jak zaczęła się toczyć `na pokładzie jej Peugoeta 306'.

- Kornelia zdążyła mi powiedzieć, że Pan nie wierzy w to co chcemy zrobić w pobliżu bieguna magnetycznego Ziemi. Nie rozumiem dlaczego Pan tak sądzi? Kornelia dała mi przesłuchać nagranie trzech głównych waszych referatów. Przecież Noah, Pana przyjaciółka Jaycee i zdaje się Pan także wierzycie w to, że „gwiazdy mają duszę”.

- To jest niewątpliwe! - powiedziałem - Ja tylko nie wierzę, że Wy potraficie zbudować to „auromal device”, brak Wam pewnego ogniwa, a poza tym sądzę, że seks między planetami odbywa się w zupełnie inny sposób.

- Wiecie co proponuję, abyście siedzieli przez godzinę cicho - odezwała się Jaycee - Przecież to można zwariować z tym waszym przeintelektualizowanie.

- Dobrze! Puszczę Wam kasetę z melodiami Michaela Jacksona - odezwał się chłopak Kornelii. On na początku śpiewa tutaj taki przebój: „meet with me”.

Rorvik zamilkł, wyciągnął się jak długi. Było widać stąd z tylnych foteli tylko jego nieruchomą czuprynę. On chyba zasnął. We wstecznym lusterku mimo zapadającego zmroku było widać żywe oczy Kornelii, która oczywiście namierzała stale, a to lewy a to prawy krawężnik, pasek po środku szosy i czerwone światła hamulcowe samochodów jadących przed nami.

Dotknąłem ręką biodra Jaycee. Za chwilę położyłem moją rękę na wewnętrznej stronie jej ***E Jaycee odwróciła się do mnie ***E.

Po godzinie byliśmy na parkingu Obserwatorium Astronomicznego Pięciu Wzgórz. Zaczęły się zjeżdżać jeden po drugim samochody naszej grupy. Trzaskały drzwiczki samochodów. Wszystkie samochody były skromne, co najwyżej, średniej wielkości.

Naszą grupę kilkunastu osób przywitał przy branie szef Obserwatorium doktor Ken Wine. Miał smutną minę. Powiedział:

- Przed dwoma godzinami dzwoniła Phoebe Vivians, chciała rozmawiać z doktorem Chaffinch'em, ale on przecież zmarł przed dwoma dniami! Czy Państwo nie wiecie tego? To był wybitny astronom. Całe życie poświęcił astrofizyce! Badał Słońce! To była jego pasja. Przed kilkunastoma laty zachorował. Rozpoznano u niego guza mózgu. Na sekcji zwłok okazało się, że była to astrocytoma. To jest nowotwór, który grozi wszystkim astrofizykom.

- Ma rację facet! - mruknąłem do stojącej obok mnie, trzęsącej się z zimna Jaycee.

Astronom kontynuował jednak swoją mowę przywitalną, którą wygłaszał przy bramie drabiniastego płotu, który oddzielał okoliczne łąki od wzgórz, na których ustawiono pięć najlepszych teleskopów, jakie wybudowano w tym małym, ale za to dziwnym, niezależnym duchowo kraju. Powiedział w końcu:

- Ale zgodziłem się przyjąć was dzisiaj i udostępnić radioteleskopy, którymi doktor Chaffinch zarządzał w sposób autokratyczny, ze względu na szacunek do Pani Phoebe Vivians. Podobno ktoś z Was potrafi obsługiwać obydwie instalacje. Czy tak? Bo doktor Chaffinch nigdy mnie nie dopuścił do swojego nowego teleskopu, więc nie potrafię go obsługiwać.

- Ja potrafię - powiedziałem - Nazywam się Bron Colins. Kiedyś Pana poznałem. Czy Pan sobie mnie przypomina.

- Ależ tak! Panie Colins. Proszę oto są klucze. Zmykam do siebie, bo moja żona urodziła właśnie przed dwoma dniami syna. Daliśmy mu na imię Auqukuh.

- Chodźcie za mną. Jest ciemno, ale znam te ścieżki na wylot. Te krzaki i gaj, który porasta te wzgórza, oddzielają archaiczne teleskopy optyczne typu Cassegraina, a ten tutaj to zwykły Newtonowski. Pracuje na nich Jagiellońskie Koło Miłośników Astronomii.

- Proszę Pana, co to znaczy Jagielloński - odezwała się Rorvik McMaster, wicedyrektor czasopisma „Plastic”, z pochodzenia Anglik, przybyły tu, jak widać, niedawno.

- Wie Pan, to był taki król, też miał „północną koronę” na głowie! - Sączyłem wolno złośliwość, otwierając jednocześnie drzwiczki do kładki prowadzącej do małego budyneczku stojącego u podstawy potężnej anteny radioteleskopu o średnicy 50m. Zobaczyłem, że wszyscy zgromadzili się już w „PKAOS”, czyli w głównym pomieszczeniu budynku, tzn. w `Pomieszczeniu Komputerowej Analizy Odbieranych Sygnałów”. Teraz dopiero przypomniałem sobie!

- O jej, Noah! Ty musisz iść teraz tam do tej ciemnej budy, koło tego drugiego radioteleskopu. Masz tutaj klucze. Musisz uruchomić go i nakierować na „Cygnus 16”. To jest archaiczny sprzęt, który potrafi odbierać tylko z tego kierunku. Studenci ćwiczą na nim badanie radioźródła CYGNUS-A.

- Zrobię to dla Ciebie Bron, bo wiem o co Ci chodzi. Veronica chodź ze mną do tej ciemnej budy, bo nam trochę stracha. Będziemy nastawiać ten radioteleskop we dwójkę.

- Idę z Tobą i wcale się nie boję - odparła dziewczyna o rudych włosach.

Wystukałem na klawiaturze dwa krótkie rozkazy. Przez okna było widać, że antena dokonała gwałtownego ruchu. Było widać, że wolno porusza się także antena wklęsłego radioteleskopu, przezywanego przez studentów „CYGNUS”. Do szczeliny w obudowie komputera głównego, dość szybkiego zresztą procesora, wsunąłem dyskietkę, którą wyjąłem z kieszeni mojej bluzy. Wystukałem: „#4726@O1@@ 0601¤¤”. Za chwilę pojawił się napis:

*1 Program NaTroNa podejmuje próbę analizy sygnału.

*2 NaTroNa dokonuje nieznaczje korekty pozycji dwóch gwiazd”, które są poddawane nasłuchowi, współrzędne w układzie równikowym, mają obecnie wartości następujące:

CyG 16 Rektascencja 19.40.5

δDeklinacja + 50o24'

odległość 95 lat świetlnych

And # Rektascencja 0.40.5

δDeklinacja + 28o49'

odległość 136 lat świetlnych

*3 Czy mam tłumaczenie rejestrować w „buforze nasłuchu aktualnego”, czy też wyświetlać na ekranie monitora głównego?

- NaTroNa wyświetlaj i podaj na głośniki stacji - powiedziałem głośno.

II.12. Monologi synchroniczne Alty i Hiriny

Na ekranie monitora zaczęły się z wolna ukazywać zdania wyświetlane w dziwny sposób. Litera były różowe na jasno niebieskim tle. Ledwie można było zrozumieć ciąg fraz słownych, poprzedzielanych dość często wykropkowaniami. Z głośników jednak sączył się także głos.

Rozmowa z Hiriną znudziła mnie, wyłączyłem się. Niech sobie porozmawia z Altą, albo niech się zamknie. Niby rozumiemy się, ale musi być jakiś inny. Ma chyba inną strukturę wewnętrzną. Nieraz nad tym rozmyślałem. Wszystko wskazuje na to, że powinien być podobny do mnie. Też krąży w odległości kilku miniseków od gwiazdy. Zasilające go słońce także leży na obwodzie galaktyki.

Hirina wiele mówi mi o sobie. Niby wszystko się zgadza. Na moje pytanie: skąd on to wie, rozsądnie odpowiedział, że owszem to tylko teoria, ale najlepsza jaką zna. Ustalił to ponoć w długich badaniach z Altą, Prim-Altarem i Sekund-Altarem. A tamci badali to jeszcze dłużej, już od jakiś 5 miliardów lat z jeszcze innymi.

No cóż, tą ich najlepszą teorię mogą sprawdzić tylko przez swoją introspekcję. Kilka rzeczy wydaje mi się niewątpliwych. Ich wnętrzem podobnie jak moje jest gęste. Ku obwodowi mojego kształtu jestem coraz rzadszy. Powłokę mam bardzo dobrą. Chroni mnie przed meteorytami i innymi świństwami, jakie grożą nam z pustki kosmicznej. Najrzadszą część powłoki Alta nazywa atmosferą. Chroni ona dobrze przed promieniowaniem. Całą energię otrzymuję z gwiazdy, ale bez tej osłonki to chyba rzeczywiście bym wykitował. Zaraz pod atmosferą mam najbardziej delikatną tkankę nerwową. Ponoć ustalono, że zawiera ona dużo wody i związków węgla. Składa się ona z mniej lub bardziej ruchliwych jednostek. Wytwarzają one wokół siebie strukturę twardą warstwy podatnosferycznej. W wielkim powiększeniu ma ona wygląd mniejszych lub większych prostokącików. Na ogół prostokąciki te są zgrupowane w wielkie skupiska. Skupiska te są połączone różnymi rodzajami niteczek. Podobno niteczki te są konieczne dla transportu substancji odżywczych, absorbowanych przez jednostki ruchliwe, żyjące w tych prostokątach. Hirina twierdzi, że im więcej struktury twardej warstwy podatnosferycznej tym więcej rozwija się jednostek ruchliwych, tym większa jest wtedy nasza inteligencja.

Hirina jest dziwny. Nie jest wobec mnie szczery. Często podsłuchuję jego rozmowy z Altą. Oni myślą, że jestem za mało rozgarnięty, aby zrozumieć ich teoretyczne rozważania. Ale mogę wam streścić te ich akademickie dysputy. Podobno Prim-Altar jakoś udowodnił, że nie zawsze istnieje równowaga między ilością jednostek ruchliwych a inną substancją, która także ma budowę wodno-węglowodorową. Twierdzi, że nasze choroby wynikają właśnie ze zwichnięcia tej równowagi. Podobno jest to powodem powstawania stanów zapalnych. W stanie zapalnym zachodzą duże migracje jednostek i ich wymieranie, co znacznie osłabia naszą inteligencję. Sekund-Altar rozmawiał podobno przed miliardem lat z kimś, kto żalił się, że jest chory. Rozumiał coraz mniej i w końcu przestał mówić. Podobno zdarza się to stosunkowo często. Grupa tych spod gwiazdy Altar twierdzi, że równowaga może być zachwiana również w przeciwną stronę. jest wtedy dużo ruchliwych jednostek, ale wytwarzają one mało struktury twardej. Ci zasilani przez Altara nazywają skupioną strukturę twardą miastami, niteczki nazywają arteriami komunikacyjnymi. jeśli tych, jak oni mówią, „miast” i „arterii” jest mało, wtedy nasza inteligencja jest słaba.

Z tym wszystkim mogę się zgodzić. To przecież oczywiste, że nasza inteligencja musi być wynikiem sumarycznego działania jednostek ruchliwych naszych systemów nerwowych. Ale nie zgadzam się i muszę przyznać, że nie całkiem rozumiem to co Hirina i Alta tłumaczą mi o sposobie powstawania naszej inteligencji. być może mają rację. Do niedawna nie miałem z kim rozmawiać. Mogłem sobie tylko medytować w tej cholernej pustce. Od niedawna wciągnęli mnie do swojej kompanii.

No cóż, będę musiał z nimi jeszcze na ten temat pomówić. Zresztą od podciągania się w tych zagadnieniach uzależniają dalszą pomoc. Nie ma więc wyboru.

Muszę to sobie powtórzyć. Jak oni to wydumali? Aha! Już sobie przypominam. A więc grupy jednostek ruchliwych są zorganizowane hierarchicznie w wiązki. Podobno nie ma to nic wspólnego z ich rozmieszczeniem. Te piramidki są widoczne, jeśli spojrzeć na ich wyspecjalizowane czynności. Niektóre takie hierarchie służą wyłącznie utrzymaniu i rozbudowie struktury twardej. Aha! Ważne jest tutaj, że część tej struktury twardej, w szczególności część owych arterii komunikacyjnych stanowi naszą pamięć trwałą. Pamięć ta podobno jest rozsiana i ma postać zapisów bibliotecznych. Mówili mi, że bardzo istotne jest, że w pewnym etapie naszego życia (podobno w dzieciństwie) elementy pamięci łączą się ze sobą za pomocą pewnego rodzaju twardych nitek tzw. kabli, łączy. twierdzą, że niezbicie wykazali, że część struktury twardej (prostokącików) służy wysyłaniu w eter fal elektromagnetycznych. Tutaj coś niecoś kapuję. No przecież, porozumiewam się chociażby z Hiriną i Altą właśnie przez zmiany pola elektromagnetycznego. Ale Hirina twierdzi, że to coś innego, że my rozmawiamy przez modulowanie tzw. głównego pola grawi-elektromagnetycznego. To wiem. Główne pole jest dwubiegunowe. Hirina ciągle mi jednak powtarza, że to jest promieniowanie znacznie silniejsze od tego powierzchniowego, że wzięło się ono stąd, że kiedyś pewna wiązka (grupa) jednostek ruchliwych przewierciła jego i moje ciało na wylot, sprawiając, że w tak powstałym tunelu, biegnącym od bieguna północnego do południowego, przesuwa się duża masa niklowo-żelazowa. Przesuwy tego walca niklowo-żelazowego modelują główne pole grawi-elektromagnetyczne. Pole główne jest, jak oni to nazywają, naszym narządem porozumiewania się. Natomiast słabe promieniowanie, jakie można zarejestrować tylko w pobliżu naszych ciał, jest przejawem naszych procesów myślowych. Pewne hierarchie jednostek obsługują część struktury twardej, która nadaje to promieniowanie powierzchniowe. Przypuszczają, że zupełnie inne hierarchie jednostek modulują, czyli nadają treść różnym sygnałom nośnym tego promieniowania.

No dobrze, ale pytam się, co tym wszystkim koordynuje. I tutaj objaśnienia Hiriny stają się dla mnie mętne. twierdzi on, że nic stałego, określonego nie koordynuje tej plątaniny sygnałów przypowierzchniowych. Twierdzi, że po prostu wiązki jednostek ruchliwych chwilowo lub dłuższy czas nadają pewną treść i to stanowi właśnie naszą pojedynczą myśl. Później inna hierarchia przypadkowo lub w „odpowiedzi” nadaje odmienną treść. To stanowi, jak mówi Hirina, istotę naszej innej, przekornej myśli.

No dobrze, nich by było. Ale ja się pytam, jak się rodzi nasza świadomość, owo odczucie, że wiem że jestem, że nazywam się Gea i myślę na swój własny rachunek.

Zechciał mi to tłumaczyć tylko Alta. Mówi, że to jest proste. To się rodzi podobno w wyniku pewnych permanentnych, stale powtarzających się myśli jednostkowych, w wyniku nawrotowego krążenia impulsów po kablach, od receptorów założonych w moim wnętrzu do centralnych prostokącików na powierzchni i z powrotem. To nawrotowe krążenie tych impulsów to moje wyobrażenie o mnie samym, czyli moje „JA”. Podobno moje „JA” dość fimerycznie przepuszcza treść pewnych myśli do urządzeń sterujących ruchem walca niklowo-żelazowego. Wtedy mówię coś do Was. Ale jak się zastanowić, to w istocie mówi za mnie zawsze jakaś wiązka ruchliwych jednostek.

- O kurde! - odezwał się Rorvik - Rozumiem już! Musimy przewiercić Ziemię na wylot i do tunelu włożyć ten „walec niklowo-żelazowy”. To jest prawda! Tego nie da się zrobić inaczej.

- Czyż Ty ośle nie widzisz, że ten radioteleskop jest nastawiony na gwiazdę wokół której krąży Alta, a nie na planetę Alta! - powiedziałem dość ostro.

- Kurde! Rzeczywiście! Masz rację Bron! To przecież gwiazda nadaje a nie planeta! ...! To jest logiczne! Nadajnik gwiazdy ma zasięg rzędu milionów lat świetlnych, a planeta może sobie gadać co najwyżej do sąsiadów w jakimś jednym układzie słonecznym. Tylko jak to zrobić. Musi zaistnieć sprzężenie zwrotne. To co ludzie sobie myślą musi zostać nadane przez gwiazdę! Jak to zrobić?

- Rorvik to zupełnie nie tak! - odezwała się Jaycee.

- A jak?

Niepostrzeżenie między Jaycee i mną stanęła Phoebe i położyła swoje dłonie na moim barku i plecach dziewczyny. Będąc wpatrzona w ekran komputera, który wyświetlał treść rozmowy dwóch gwiazd, syknęła niemal do ucha swojej koleżanki:

- Daj spokój, teraz! Jaycee! Zapraszam Ciebie i Brona na kolację! Jadę z moim chłopcem do centrum miasta. Zobacz, to ten, który stoi tam na prawo, przy drzwiach. On ma na imię Wojciech! To takie jakieś słowiańskie imię. Mówi, że zna spokojną restaurację w spokojnym hotelu. Zanocujemy tam! Przecież jest już późno!

Do mnie zaś ostrym tonem syknęła - Pisz natychmiast: Erase NaTroNa!

Oglądnąłem się na nią i zrozumiałem! Polecenia do komputera, pisałem już więc dalej sam, bez żadnych pouczeń.

~ Delate NaTroNa form memory!

~ Delate „The second star coordinates data”, from disc memory!

~ Standard ferewell procedure please, @ B.C.

Za chwilę na ekranie komputera pojawił się więc przyjazny i głupawy tekst:

DZIĘKUJĘ, W IMIENIU B.C. ZA UCZESTNICZENIE W NASŁUCHU ROZMOWY DWÓCH GWIAZD.

ZAPRASZAM NA NASTĘPNY SEANS?

ŻYCZĘ DOBREJ NOCY - NATRONA! BYE!!

Tym razem Phoebe odezwała się głośno!

- Słuchajcie! Jest późno! Proponuję, aby wznowić obrady w Cybbyhole jutro popołudniu, około godziny 18-tej. Teraz niech każdy robi co chce. Macie przecież chyba telefony komórkowe, no nie!

- Mamy, mamy, do widzenia Pani Przewodnicząca! Do jutra! - powiedział tak jak gdyby za wszystkich Patrick.

Uczestnicy „wycieczki” wychodzili wolno z budynku radio-teleskopu. Ktoś świecił kieszonkową latarką i ułatwiał marsz poprzez zarośla. Jaycee szła przodem z Kornelią i Rorvikiem, mówiąc coś do nich. Była bardzo ożywiona. Gdy byliśmy już na parkingu zobaczyłem, że Kornelia i Rorvik, wsiadając do Peugeota, machają do mnie na pożegnanie. Jaycee, jakoś bez żadnych dodatkowych pytań i wskazówek usiadła z przodu, po prawej stronie kierowcy Fiata Punto, czyli Wojtka, który został nam przedstawiony, jak słyszeliśmy przed chwilą, jako chłopak Phoebe. Mnie nie pozostało nic innego jak usiąść z tyłu z moją przyrodnią siostrą. Siostra jest jednak zgrabna, ładna i sympatyczna, mimo iż ma już 55 lat. Słuchałem jej w trakcie szybkiej jazdy z wielką uwagą!

II.13. Wanda II

- Czy wyście powariowali! - rozpoczęła reprymendę Phoebe. Przecież wiecie, że połowa z naszej grupy to są „ludzie tutejsi”. Ja nie wiem nawet, kto kogo zaprosił na naszą konferencję! Po prostu obowiązuje tu przyjęta ogólnie zasada, że każdy może przyjechać z osobą towarzyszącą. W ten sposób Kornelia zabrała do Obserwatorium Rorvika! Słyszałam już, że on jest gotowy przewiercić Ziemię na wylot i umieścić tam „kulkę z żelaza”, byle tylko jego „Korona Północna” nabrała możności modulacji pola magnetycznego.

- Phoebe, przecież Twój Wojtek też jest tutejszy! - powiedziała Jaycee.

- Wojtek jest tutejszy, ale wszystko rozumie! - odezwała się Phoebe.

- Wiem co masz na myśli, gdy mówisz że Wojtek jest pojętny, ale w takim razie może ów Rorvik też w końcu wszystko zrozumie - odpowiedziała Jaycee.

- Phoebe, ja też bym się bał - powiedziałem - gdyby ktoś rozpoczął już wiercenia planety na wylot, zwłaszcza że widać iż ma duże pieniądze na rozpoczęcie, a nawet próbę kontynuowania owych robót ziemnych. W zasadzie nie jest to jednak groźne, gdyż, jak już mówiłem, prócz możliwości modulowania zmian pola głównego planety trzeba jeszcze wiedzieć co nadawać! I w jakim języku nadawać!

- Wiesz Phoebe - odezwała się znowu Jaycee - on być może ma rację. Czytałam niedawno w „Unknown World” artykuł naśmiewający się z programów CET, SETI, META i BETA, z tego ich przeświadczenia, że wystarczy nasłuchiwać w „okienku wodoru”, czyli w paśmie 1420 Mhz i czekać na audycję koniecznie nadawaną na długości fal elektromagnetycznych rzędu 21 cm, czekać, że tzw. wyższa cywilizacja będzie nadawać w tym paśmie tzw. „liczby pierwsze” lub ton jednostajny (*92).

- No właśnie! - odezwałem się. - Skąd się bierze tutaj na Ziemi to założenie, że „nadistoty” będą nadawać przez nadajnik radiowy tylko liczby 1, 3, 5, 7, 11, 13, czyli początek ciągu liczb pierwszych? Nie pojmuję tego! Moja mama opowiadała mi kiedyś dokładnie przebieg konferencji, jaki odbywał się na ten temat na pokładzie TIME-CRAFT-V, ale nie było tam ani razu o potrzebie nadawania ciągu liczb pierwszych.

- Zgadzam się! - powiedziała Phoebe. - Oni cały czas mówili tam „o miłości, zazdrości i potrzebie wolności!”, a nie o „liczbach pierwszych”.

- No dobrze, ale jak te swoje poglądy chcieli oni przekazać Ziemianom? - odezwał się Wojtek.

- Cztery gwiazdki! Co to znaczy „Wanda”? - zapytała Jaycee, pokazując palcem na niebieski neon, widniejący nad parterowym, rozległym budynkiem, który od tyłu łączył się z masywem jakiegoś drugiego, wielkiego hotelu o nazwie „Holiday Inn”.

- Wanda nie lubiła Niemca i w związku z tym skoczyła ze skały do rzeki - odpowiedział Wojtek.

- Jakiej rzeki? - zapytała Phoebe.

- O kurde. Skąd wyście się wzięli? Wysiadać! - powiedział Wojtek. - Phoebe pozbieraj nasze paszporty i idź zapłacić za dwa pokoje, które zarezerwowałem przez telefon! My idziemy od razu do restauracji napić się piwa! Ta konferencja wymaga dużej ilości piwa!

Restauracja w hotelu „Wanda” była bardzo schludna, uporządkowana i elegancka, utrzymana w kolorach tonacji pastelowej. Podłogę wyścielał dywan w granatowo-szary wzór. Brakowało jej jednak ciepła. Owszem, nie było tu atmosfery anty-intelektualnej. Może te dywany, nakryte już do kolacji stoliki i kelnerzy w czarnych garniturach sprzyjali wyśrubowanym nawet rozmowom intelektualnym, ale nie była to atmosfera cygańskiej, artystycznej bohemy, nie był to nawet styl „techno”. Usiedliśmy przy prostokątnym stole nakrytym na sześć osób. Mniejszych stolików tutaj nie było. Kelnerzy przynieśli nam posłusznie butelki piwa o nazwie „Hevelius”, dokładnie w tym momencie właśnie, kiedy to Phoebe wróciła już z recepcji hotelu.

- Bron, co nadają więc gwiazdy zamiast ciągu liczb pierwszych? O to chciałam właśnie zapytać. Jeśli Ty od miesięcy słuchasz „rozmowy gwiazd”, to zapewne dużo wiesz! Chodzi mi o to, abym się dowiedziała o tym pierwsza, tzn. przed Rorvikiem, bo inaczej „stracę sterowanie”.

- A Ty masz sterowanie? - zapytała Jaycee, spoglądając teraz na mnie wyjątkowo „laserowym wzrokiem”, którym potem zaczęła powłóczyć po wszystkich obecnych przy owym sześcioosobowym stoliku.

- Bron, co zazwyczaj mówią między sobą gwiazdy?

- Nie wiem, czy dobrze je rozumiem! Sądzę, że lepiej będzie gdy będę się odwoływał do prostej logiki, a nie do relacji jakiegoś „objawienia”. Nie potrzebne są relacje z objawień! Naturę świata widać przez okno. Siedzimy sobie tutaj pod zamczyskiem o nazwie Wawel, które jest punktem wyjątkowo silnej, geomagnetycznej mocy. Zamiast „objawienia”, w szczególności więc wystarczy tylko chłopski rozum. Mówiąc więc w największym skrócie, gwiazdy, mając duszę i będąc nadajnikami nadistot, jeśli coś mówią, to mówią one we własnym interesie!

- Mocno powiedziane! Jaki jest ich interes? - zapytał Wojtek.

- One się chcą po prostu pieprzyć! - powiedziała Jaycee.

- Dokładnie tak! - odparłem, potwierdzając niejako to brutalne stwierdzenie, podniesieniem kciuka prawej dłoni ku górze, tak jak robili to Rzymianie na igrzyskach.

- Czy wyście powariowali!! - Phoebe wykrzyknęła tak głośno, że natychmiast podszedł kelner i grzecznie zapytał - Co Państwo sobie życzycie?

- Cztery butelki tego świetnego, mocnego piwa „Hevelius” i cztery kawy oraz cztery kolacje według Pana uznania, ale według schematu przystawka, zupa, drugie danie i lody na deser.

- To ja Wam przyniosę cztery różne dania - odparł kelner, mając nieco wystraszony wyraz twarzy.

- Wspaniały pomysł - „cztery różne dania”! Proszę Pana, czy Pan jest stąd? Czy Hevelius to jest tutejszy astronom? - zapytałem

- O ile wiem, to był znany piwowar, ale także i astronom, ale nie tutejszy! On pędził piwo w Trójkącie Bermudzkim

- A rozumiem! Dziękuję! Czekamy na Pana „cztery różne dania”!

- Bron, jeśli gwiazdy chcą się pieprzyć, to do czego dążą? Jak chcą to zrealizować?

- Robią to samo co my!

- Kornelia i jej chłopak z „The Boreal Crown” twierdzą, że gwiazdy czynią to za pomocą „aromal rays”? - stwierdziła pytającym tonem głosu Phoebe.

- „Aromal rays” to jest dokładny odpowiednik tego co się teraz dzieje między nami przy tym czteroosobowym stoliku - odparłem.

- Sześcioosobowym! - zauważył Wojtek.

- Dwie osoby jeszcze przyjdą! - powiedziała Jaycee.

- A co się dzieje przy tym stoliku? - zapytała zamyślona Phoebe.

- No cóż, sama widzisz lub sama odczuwasz, my drażnimy się erotycznie słowami. Nadajemy takie „audycje”. Te przesłania mają na celu, aby poprawić atmosferę. One mają na celu sprawić, aby każdy z nas był lekko podniecony. To właśnie tyle da się uzyskać poprzez nadawanie wiadomości pewnego typu.

- Daleko jest jednak to tego, aby rzeczywiście coś się zaczęło, aby coś zaczęło się dziać! - zauważyła spokojnie Jaycee.

- No właśnie! - powiedział Wojtek.

Do sali restauracyjnej weszła teraz kobieta w średnim wieku z młodszym od siebie chłopakiem. Kobieta wydała mi się, od razu osobą sympatyczną. Szpakowate włosy, związane w kucyk, z grzywką na czole. Miała duże szaro-niebieskie oczy. Była opalona i jak się wydaje wygimnastykowana, ze szczerym, optymistycznym wyrazem twarzy, zapewne przyjaźnie nastawiona do ludzi i świata. Chłopak był ubrany w niebieskie dżinsy. Miał na sobie biały sweter, obrabiany na niebiesko.

- O jej, przecież to Irena i Nirgal. Skąd się oni tutaj wzięli? W tym mieście jest wiele hoteli! Nie mogli oni na przykład zamieszkać w „Hotelu Francuskim”? - wycedziła Jaycee.

- Ależ to bardzo dobrze, bo przecież nasz stolik jest sześcioosobowy - powiedział Wojtek. Wstał i podszedł do nowych gości restauracji „Wanda II”.

- Bron, co mogą zrobić gwiazdy, aby `zaczęło się między nimi rzeczywiście coś dziać'?

- Słyszałaś rozmowę Hiriny z Altą - powiedziałem - Ich mózgi pracują w oparciu o działania konkretnych komórek ich organizmów, zwanych przez nie „ruchliwymi jednostkami”. Sądzę, że odpowiedź na twoje pytanie - jest więc prosta - aby gwiazdy mogły się pieprzyć - także muszą posłużyć się analogicznym, dość podobnym do mózgu, narzędziem swojego organizmu! Muszą brać w tym udział komórki `składające się na organizm' takich „gadających systemów gwiezdnych”.

- Bron! Przecież te gadające, z wolna, bo tylko z „szybkością światła”, gwiazdy tkwią w czasoprzestrzeni, w dość odległych miejscach, rzędu 4-9-11-21 lat świetlnych. One sobie mogą rozmawiać tylko w tym rytmie „wymiany wiadomości”.

- A czy nie zauważyłaś Phoebe - włączyła się do rozmowy Jaycee, patrząc jednocześnie na trójkę osób, Wojtka, Irenę i Nirgala, siedzących przy dość odległym od nas barze - że mniej więcej w tym rytmie nawiedzają Cię nowe idee.

- To prawda! - odparła zamyślona Phoebe - Ale do rzeczy ! - powiedziała - Jak pieprzą się gwiazdy?

- Nie ma inne rady - odparłem - aby mogło się to odbyć to muszą wysłać one „swoje komórki”, swoich „pomazanych przedstawicieli” na powierzchnię innej planety. Wtedy córki Wielkiej Alty mogą się spotkać z synami Wielkiej Hiriny i wtedy odbywa się po prostu stosunek seksualny. Jeśli już chcesz odpowiedzi aż tak konkretnej - odpowiedziałem swojej przyrodniej siostrze, patrząc jej prosto w oczy.

- To niewiarygodne! To na dodatek nie jest możliwe, bo aby przelecieć z Hiriny na Altę to trzeba kilkunastu lat świetlnych, a „pewien ciekawy osobnik” może „tkwić” w odległości nawet „kilkadziesięciu lat świetlnych” - powiedziała Phoebe.

- O rety! Phoebe, a my co tutaj robimy? Albo co zamierzamy dzisiaj w nocy robić! Czyż Ty nie widzisz analogii do teorii wygłaszanej przez Brona! - powiedziała Jaycee.

- Tak, ale moja mama przyleciała tu przy pomocy TCP-1! A Ty masz takie urządzenie teraz tutaj?

- Nie! Ale mam telefon komórkowy! - odparła Jaycee.

- Co ona z tym telefonem komórkowym? - zaczęła mówić - już raczej do siebie - po drugiej butelce piwa astronoma Heveliusa - nasza siostra Phoebe.

- Telefon komórkowy jest „na rzeczy”. To jest takie narzędzie, które umożliwia jego właścicielowi, aby był on „do odszukania” w czasoprzestrzeni przez innych! - odpowiedziała głośno.

- To jest skomplikowane! - powiedziała Phoebe, patrząc na nas mętnym wzrokiem.

- To jest rzeczywiście bardzo skomplikowane! Wiem, bo sama już mam telefon komórkowy, ale to da się opanować! - powiedziała Irena, stojąc tuż za moimi plecami. - I zgadzam się z Bronem, że to jest dobra, ważna analogia! Każdy z nas stwarza minimalne warunki techniczne, aby „był odszukany w czasoprzestrzeni, albo ich nie stwarza!

Jak się okazało do stolika wrócił Wojtek. Zaprosił on na naszą kolację Irenę jej chłopaka.

- Sądzę, że telefon komórkowy jest wspaniałym urządzeniem dla kochanków! - odezwała się ponownie Irena.

- No i dla businessmanów! - powiedział jej chłopak

- Gdzieś mam interesy! Dla mnie ważne jest, że mogę mówić do kogo chcę i kiedy chcę! Ważne jest, że dwie lub trzy osoby mogą odezwać się do mnie w każdej chwili, nawet wtedy kiedy leżę już w łóżku - odpowiedziała

- Tak, a co on do Ciebie mówi wtedy przez ten Twój telefon komórkowy, gdy jesteś już w łóżku?

- Jaycee, tak jak Cię znam, to Ty dobrze wiesz, co on do mnie mówi, i co więcej, wiem co Ty mu odpowiadasz, bo Ty też masz telefon komórkowy!

- Idę spać! - powiedziała Phoebe, wstając na równe nogi, lekko się chwiejąc. Wojtek wstał także.

- Phoebe! Wojtek! Życzymy Wam przyjemnych snów! Życzymy Wam, aby Wasze mózgi powiązały w trakcie marzeń sennych trzy sprawy: (1) jak się mają „audycje nadawane przez gwiazdy” do ich zasadniczej pasji, która sprowadza się do tego, żeby „wejść w kontakt” z inną „sympatyczną gwiazdą” i czy to ma jakiś związek z (2) fenomenem telefonów komórkowych! - powiedziała Jaycee.

- To jest dobra metoda! To bezwiedne myślenie w trakcie snu, też ją stosuję, ale jeśli idą już we dwójkę, to znam lepszą - odezwała się znów Irena.

- Znasz lepszą metodę na znajdowanie rozwiązań trudnych problemów? To mnie bardzo interesuje! - powiedziałem.

- Wiesz Bron, przed chwilą usłyszałam w trakcie rozmowy Veroniki z Noah'em o nowym urządzeniu, czy też pojęciu teoretycznym. Nie wiem jak to działa? To nazywa się „cyklotron”.

II.14. O fizyce podróży międzygwiezdnych jeszcze raz

W kącie koło baru kilka par zaczęło tańczyć w rytm wolnych melodii.

- Czy mogę prosić Cię do tańca - zapytała Irena, chwytając mnie jednocześnie za rękę.

Gdy zaczęliśmy tańczyć, Irena zaczęła się do mnie namiętnie przytulać. Wkrótce znalazła się na parkiecie wokół nas także Jaycee z Nirgalem.

- Czy mogę się przytulać do Twojego przyjaciela? - Irena zapytała grzecznie.

- Możesz!

- To jest mi potrzebne, co najmniej z dwóch powodów - powiedziała Irena, będąc teraz odwrócona do tańczącej koło nas pary plecami.

Nirgal uszczypnął ją w pośladek i powiedział - Jeden powód jest mi dobrze znany!

- Tak, a jaki jest drugi powód? - zapytała.

- Chce wkraść się w Twoje łaski i wyciągnąć z Ciebie wszystko co wiesz na temat „tśiz”.

- A po co Ci taka dość makabryczna wiedza? Przecież jesteś młodą, ładną dziewczyną, a Twój „cyklotron” zaczął dopiero się rozprężać.

- To dlatego, że Nirgal, mój chłopak pasjonuje się od lat fizyką „transportera”. Wiesz! Tego urządzenia z serialu „Star Trek”, które służy do dematerializacji człowieka i przeniesienia go w inne dowolne miejsce.

- No nie całkiem dowolne. Transporter, wg scenariusza Gene Roddenberry, działa tylko na nieznaczne odległości, w zasadzie tylko po to, aby przesłać kogoś z pokładu statku „Enterprise” na ląd, czyli na powierzchnię planety, do której ów TIME-CRAFT akurat doleciał.

No widzisz, dobrze odgadłam! Ty wiele na ten temat wiesz! Nirgal nie potrafi się oderwać od ograniczeń opisanych przez Lawrance M. Kraussa, który w swojej książce pt.: „Fizyka podróży międzygwiezdnych”, w sposób przekonywujący uzasadnia, że skonstruowanie transportera jest nie możliwe ze względu na potworne ilości energii, jakie są potrzebne, aby porozrywać i stopić atomy wchodzące w skład tych 50 kg, jakie waży ciało ludzkie.

- Założenia wstępne Lawrance M. Kraussa są takie, że potem rzeczywiście nie można sobie dać rady. On nawet nie posługuje się konceptem duszy, a przecież niemal każda religijna opowieść, jeśli przewiduje przeniesienie kogoś „na dużą odległość”, powiedzmy w „zaświaty”, to zakłada przeniesienie tylko duszy, a nie całego ciała razem z kopytami.

- No, było kilka ważnych wyjątków!

Tak, ale to w tych fragmentach opowieści, które dotyczyły nadistot V stopnia, przybyłych z odległej przyszłości, niemal z czasów na krótko przed Punktem Omega. One z definicji potrafią niejako wszystko. Póki co, trzeba mówić jednak o `transporterach' dla zwykłych śmiertelników.

- A nie mówiłam! Ty dużo na ten temat wiesz!

Irena założyła mi ręce na szyję, nagle zwolniła ten uścisk, złapał mnie za rękę i odszukała na parkiecie Nirgala i Jaycee, którzy tańczyli teraz mocno przytuleni do siebie.

- Wiecie co - powiedziała - chodźcie do nas na górę do naszego pokoju.

- Niezbyt odpowiadają mi orgie seksualne! - powiedziała ostro Jaycee.

- Ja nie proponuję orgii seksualnej tylko współuczestnictwo erotyczne.

- A co to jest współuczestnictwo? - zapytała Jaycee.

- Chodź Jaycee to zobaczysz - powiedziała Irena.

- Dobrze! Zaryzykuję! Idziemy. Chodź Nigral! Chodź Bron!

Pokój, a właściwie apartament Ireny i Nirgala okazał się olbrzymi. Był tu taras. Okna na taras były otwarte, a na tarasie stał stolik i krzesełka. O tej późnej już porze księżyc wszedł już wysoko i dawał romantyczną i podniecającą poświatę.

Irena uruchomiła przenośny kompakt-disc. Popłynęła taneczna muzyka w stylu psychodelic z lat cyklu 21-go. Nirgal wyciągnął z lodówki butelkę szampana, otworzył butelkę i rozlał płyn. W księżycowym świetle szampan w kieliszkach odbijał fosforyzujące światło, tak jak gdyby był to napój bajkowych rusałek z syberyjskich jezior. Irena zdjęła dżinsy i powiedziała. W takich okolicznościach lubię tańczyć, będąc tylko w rajstopach i halce ***E Bron będziesz tańczył ze mną dalej? Tu będzie znacznie lepiej niż tam na dole na parkiecie!

- Masz rację, jest lepiej pod wieloma względami - odezwała się Jaycee, siedząc teraz na kanapie obok Nirgala, ***E - Będziemy mogli na przykład słyszeć dokładnie Waszą rozmowę.

- O to też mi chodziło, jakkolwiek będziecie zawiedzeni treścią, gdyś wcale nie chcę uwodzić Brona. Chciałam tylko poprawić komfort fizyczny i psychiczny, aby wyciągnąć z niego wszystko co wie. Nirgal słuchaj uważnie co on mówi!

Irena tańczyła teraz ledwo się poruszając. Wpychała co chwilę swoje udo pomiędzy wnętrze moich nóg, a ręce ponownie założyła mi na szyję. Mimo wyzywającego zachowania, lunatycznych okoliczności i atmosfery zabawy Irena wróciła nagle do trudnej dysputy.

- Ty napisałeś kiedyś tekst pt.: „Narodziny człowieka jako zakończenie teletransmisji w paśmie (poza)elektromagnetycznym”? Dlaczego ten przedrostek „poza” jest w nawiasie?

- Czasami w podróżach międzygwiezdnych na duże odległości, na przykład na planetę Recurrence, która krąży wokół planety Sirrah, gdzieś w Galaktyce Andromedy, trzeba podróżować w paśmie pozaelektromagnetycznym, czyli z szybkościami rzędu setek warpów.

- Warpów! Znów ten `Stark Trek! Mów poważnie, bo mnie z Nirgalem chodzi o konstrukcję transportera, a nie o pisanie powieści science-fiction! - powiedziała Irena.

- Dobrze, dobrze! Zauważ, że Lawrance M. Krauss w rozdziale o transporterach, pt.: „Atomy czy bity”, najpierw zauważył, że przenoszenie osoby z „zabraniem” ciała, czyli jego zupełną dematerializacją w „punkcie startowym”, jest znacznie trudniejszym sposobem działania transportera, po czym głównie uczepił się tej właśnie wersji - powiedziałem dość głośno.

- Gdy oglądasz kolejny odcinek `Star Trek' i znowu jakaś osoba ustawia się na płycie podstawy tunelu transportera i mówi na przykład „prześlij mnie Scotty”, to za chwilę sylwetka migocze na niebiesko, staje się coraz bardziej przeźroczysta, po czym znika zupełnie. Nie zostaje po niej 70-cio kilogramowa kupka materii - powiedziała Irena - i tak jak już wspomniałam - ten obrazek przeszkadza Nirgalowi robić postępy.

- No tak, na obrazku na ekranie telewizora jest wtedy bardziej estetycznie, bo nie zostają, powiedzmy, pozostałości po człowieku, ale stopień trudności wykonania takiego transportera jest właśnie tak ogromny, że nawet Pan Bóg nie dał rady!

- Co ma do tego Pan Bóg?

- No przecież Pan Bóg daje nam przykład, demonstrując swój „własny transporter”. Stosuje przecież na codzień materializację w postaci narodzin i dematerializację w postaci śmierci. Z tym iż zauważ, że w momencie śmierci materia, tzn. tzw. zwłoki, pozostają. Pojęcie duszy jest więc wielce przydatne.

- No, ale tu wkraczamy w gadanie metafizyczne.

- To nie jest metafizyka. To są fakty. To znaczy, jeśli Ty Irena chcesz zbudować z Nirgalem transporter to musisz potraktować pojęcie duszy jako fakt - podkreśliłem dobitnie.

- Nie rozumiem, jak to może zależeć od chęci - powiedziała Irena.

- Nie zwracaj uwagi na spekulacje tylko na fakty. Wiesz, taki Japończyk Ohsawa porównał człowieka do „cyklotronu”, a właściwie do takiej zwiniętej w momencie urodzenia, twardej materialnej sprężynki. W trakcie życia owa sprężynka coraz bardziej rozwija się. Uporządkowania materialnego ubywa, a przybywa ducha. W każdym razie, jeśli popatrzę na moje ciało i mój pokój to wszystko się zgadza. Ciało coraz bardziej wiotkie i pomarszczone, ale w moim pokoju coraz więcej teczek z zapisanymi kartkami.

- Twoje ciało jeszcze nie jest takie bardzo wiotkie. ***E. Koniec gadania na dzisiaj! Słuchajcie, kończyny trudne tematy. Teraz będziemy robić coś innego ***E

II.15. Home Page, dusza układu gwiezdnego

„specjalny telefon komórkowy”

Wsiedliśmy do samochodu, ja, Jaycee, Nirgal i Irena w świetnych nastrojach. Musieliśmy się spieszyć, bo była już 15.00. Samochodu Phoebe i Wojtka już nie było. Za dwie godziny w Cubbyhole rozpoczynała się ostatnia sesja naszej konferencji. Irena przyjechała wprost z Niemiec, więc miała jakąś potężną maszynę. Volkwagen model Passat o pojemności silnika 2000cm3. Oczywiście na trasie do Cubbyhole samochód ten nie mógł pokazać co potrafi.

- Bron zrób podsumowanie tego cośmy w nocy nagadali - powiedział Jaycee.

- No więc, według mnie jest to tak. Gwiazdy jak i wszystko inne rodzą się w pewnym momencie. Dopiero po dość długim czasie zaczyna w nich działać owe dynamo, które sprawia, że nadają one `rodzaj audycji'. Jak wiadomo audycja ta ma daleki zasięg, a w obrębie lokalnego systemu planetarnego steruje ona ewolucją, zwłaszcza ewolucją w fazie duchowej, wtedy kiedy na którejś z planet pojawiają się już istoty rozumne. Jak już mówiłem, ów algorytm, owe dynamo, początkowo działające tylko mechanicznie, zabezpiecza, aby żaden totalitarny reżym nie przetrwał zbyt długo, aby rozwój duchowy rodzącej się inteligentnej cywilizacji zmierzał w pożądanym kierunku.

- Jaki kierunek jest pożądany?

- Taki kierunek rozwoju, aby powstał interplanetarny Internet, po to aby mogła uformować się „dusza układu gwiezdnego (DUG)”. Bo „dusza układu gwiezdnego” składa się z części. Częściami tymi są dusze poszczególnych ludzi. Żywych i zmarłych, zwłaszcza dusze zmarłych. Dusze zmarłych, z innego punktu widzenia, to informacje wpisane do mózgu planetarnego.

- A potem co?

- Potem chodzi o to, aby jak najszybciej opanować wysyłanie lokalnych mieszkańców na inne planety i to na trzy różne sposoby.

- Po co?

- Już mówiliśmy. Dlatego, że układy gwiezdne chcą z powodów erotycznych wchodzić w kontakt fizyczny z innymi gwiazdami, a mogą to uczynić tylko poprzez swoje komórki, czyli swoich przedstawicieli.

- Mówiłeś, że te nadistoty gwiezdne dążą do opanowania trzech różnych sposobów kontaktowania się.

- Sposób najciekawszy, awanturniczy, to wysłanie takiego TIME-CRAFT'a, czyli rodzaj UFO. To jest jednak trudna, zaawansowana technologia. Technologia „Enterprise-Precursora”!

- A co jest prostsze?

- Znacznie wcześniej układy gwiezdne uczą się wysyłać na inne planety tylko dusze poszczególnych osobników.

- Nie wierzę Ci! Po co im to?

- A czytałaś biografie takich ludzi jak Mozart, Bethoven czy Srinivas Ramanujan. Wszyscy, którzy znali takich „pomazańców” stosowali owe niezwykłe sformułowania słowne typu „On jak gdyby pochodził z innej planety”.

- Po co te przesyłki?

- To nadaje właśnie odpowiedni kierunek rozwoju `lokalnej ludności'. Taki Mozart, Strauss czy też Einstein lub Jung ukierunkowują rozwój kulturowy „docelowej” planety.

- Czy Ziemia wysyła już dusze na inne planety?

- Nie, nie jest jeszcze w stanie. Ziemianie nie opanowali jeszcze właściwej technologii.

- No, ale przecież Słońce nadaje audycję wznawianą co 11 lat.

- To z punktu widzenia ludzi na Ziemi tylko odbiornik a nie nadajnik!

- A co trzeba umieć, aby gwiazda była nadajnikiem?

- Trzeba umieć „zbierać niejako dusze” zmarłych osób. Trzeba poza tym, takie jednostkowe informacje, ponazywać, niech by było, że imieniem bądź nazwiskiem ducha zmarłej osoby, no i potem nadać tą informację przez istniejący już, sprawnie działający nadajnik.

- Rzeczywiście, żadne z tych wymagań nie zostało jeszcze tutaj zrealizowane. Trzeba by zacząć od tego, aby umieć powiedzieć co to jest dusza!

- Masz rację Jaycee! Nie ma nic bardziej praktycznego jak dobra teoria; jak ujął to Kant - też taki „ pomazany wysłaniec”.

- On zdaje się znał się z tym piwowarem i astronomem Heveliusem - powiedziała Irena.

- Tym razem bez dygresji, miało być tylko podsumowanie! Mów daje Bron. Ty zdaje się kiedyś definiowałeś w jakimś tekście pojęcie „duszy”, tyle że Ty to nazywałeś raczej „duchem pewnego człowieka”.

- Właśnie, to jest ważne rozróżnienie. Różnię się tu w zapatrywaniach od Franka J. Tiplera, który pięć lat po mnie zajął się „technologią śmierci i zmartwychwstania”. Mówiąc krótko, Frank J. Tipler twierdzi, że dusza człowieka to jest pewien „program typu `komputerowego'”, który zostaje kiedyś uruchomiony i „chodzi” do chwili śmierci człowieka na „układzie typu komputerowego” zwanym mózgiem człowieka. Czytając jego książkę pt.: „Fizyka nieśmiertelności ...”, każdy czytelnik przyzna, że tak zdefiniowana dusza jest przydatna, aby opisać proces, który zapewne zaistnieje w końcu czasów, w tzw. „Punkcie Omega”, kiedy to zmartwychwstaną wszyscy, którzy żyli poprzednio. Jego koncept duszy nie jest jednak wystarczająco silny, aby interpretować reinkarnacje, pojawienia się na wzór Melchizedeka, próby ratowania się mieszkańców planet żyjących wokół wypalających się gwiazd i ów prosty stały masowy proces przysyłania nam tutaj do nas Mozartów, Koperników, Keplerów i innych Czajkowskich oraz owe szamotające się poltergeisty i efekty Jungowskich myślokształtów.

- No dobrze, więc! Więc, czym jest według Ciebie „duch zmarłej osoby”?

- Jest to skrawek czasoprzestrzeni, którą ta osoba zajmowała fizycznie na przestrzeni 70-90 lat swojego życia, łącznie z tym wszystkim, co ona spisała, tzn. wypowiedziała!

- Spisała czy wypowiedziała?

- Niestety to co tylko spisała. Nadane fale akustyczne, nie zostają odnotowane w czasoprzestrzeni. Ostatni egzemplarz tego co zostało `spisane' może zresztą spłonąć w jakiejś tam Bibliotece Aleksandryjskiej, więc ten sposób zarejestrowania też jest bardzo ulotny.

- Ale „duch w czasoprzestrzeni zostaje zawsze”?

- Tak! U końca Wszechczasów, na krótko przed Punktem Omega, można go powołać znowu do życia, ale bez `specjalnych etykietek' trudno jest manipulować nim w międzyczasie.

- Co to znaczy w międzyczasie?

- Od chwili obecnej do czasów osiągnięcia Punktu Omega, czyli przez okres następnych 100-200 miliardów lat.

- O jej, to wszyscy zmarli siedzą w czyśćcu przez 200 miliardów lat! Trochę to długo!

- Tym bardziej ważne jest, aby wiedzieć co trzeba zapewnić, aby w jakimś układzie gwiezdnym, ktoś potrafił zabrać niejako ducha pewnej osoby, na przykład jakiegoś Mozarta i wysłać go na inną planetę.

- Zauważ, że w trakcie życia pewnego człowieka, tzn. w trakcie, powiedzmy, 70 lat jego ciało, jego sylwetka porusza się w czasoprzestrzeni po bardzo skomplikowanej trajektorii. Jego duch zajmuje więc bardzo wymyślny skrawek czasoprzestrzeni, taki „obwarzanek”, ze względu na to, że planeta nie tylko obraca się dookoła swojej osi, ale w okresie jednego roku obiega także gwiazdę. Gwiazda ta natomiast wędruje z pewną szybkością wokół centrum Galaktyki. Nie jest więc takie proste odnaleźć taki właśnie skrawek czasoprzestrzeni. Trzeba znać bądź współrzędne punktowe momentu urodzenia, bądź bardziej „rozmyte” współrzędne momentu śmierci. Wtedy byłoby już prościej przebiec ten skrawek po tzw. „ścieżce lub osi biograficznej”.

- Rozumiem, Ty chcesz powiedzieć, że warunkiem niezbędnym odszukania „ducha pewnej osoby” w czasoprzestrzeni jest znać dane personalne i kalendarzowe. To przecież tak jak u Mormonów.

- To jest bardziej skomplikowane, bo założyciele ruchu religijnego Mormonów nie przejmowali się ulotnością wszystkich kalendarzy. Jedyny pewny sposób określania punktu w czasoprzestrzeni, który odpowiada tzw. „materializacji”, czyli urodzeniu, to odniesienie tego momentu do wykresu cyklicznie zmieniającej się aktywności gwiazdy. Mówiąc metaforycznie, człowiek przed śmiercią powinien zafundować sobie taki „łuk”, czyli „specjalny rodzaj telefonu komórkowego”, telefonu komórkowego, ale nie dla wiadomości gadanych, lecz dla jego ducha. Gwiazda nadająca audycję to w istocie taki maszt dla informacji płynącej od owych „specjalnych telefonów komórkowych (STK)”.

- Mormoni nie przejmowali się, o ile wiem, tym jak ów duch ma być wysłany z „otoczki spirytualnej planety” gdzieś dalej, powiedzmy, na planetę Kolob albo na planetę Recurrence.

- No właśnie! Samo się nic nie zrobi!

- A jak według Ciebie ma się to odbywać?

- Zapewne można to zorganizować na różne sposoby, ale dobre warunki techniczne istnieją od momentu kiedy mamy już tzw. „międzyplanetarny Internet”, no i każdy ma w Internecie swoją „home page”.

- „Home page”, co to jest?

- O jej! Popatrz choćby na tą `planszetę', którą teraz mijamy! Jadąc z hotelu Wanda widziałem już ją 6 razy. „Philips” ma dużo pieniędzy więc umieścił ją w tym kraju w tysiącach miejsc. To jest taka `home page' dla tej dziewczyny.

- Jakiej dziewczyny? - ostro zapytała Irena.

- No tej, która widnieje na `planszecie'!

- Przecież to reklama tylko!

- Z jednej strony to jest reklama odtwarzacza dysków kompaktowych firmy „Philips”, która działa pod hasłem „Odnajdziemy lepszy świat”, ale z drugiej strony jest to `homepage' tej dziewczyny!

- Przecież to tylko reklama!

- Pozornie to reklama odtwarzacza „Dynamic shock ...”, ale w istocie ten `bill board' lansuje twarz, sylwetkę, urodę i styl życia tej dziewczyny.

- Skąd wiesz jaki ona ma styl życia?

- No przecież widzisz, że się uśmiecha; przybrała na oczach całego świata żartobliwą, ale i jednocześnie erotyczną pozycję i jest podrapana na twarzy.

- To, że jest podrapana na twarzy to jest dobrze czy źle? - zapytała Jaycee.

- Ona wcale nie jest podrapana! Ona jest tylko pomalowana w takie same cętki, jakie ma na swojej bluzce - odparła Irena.

- Czy wyście poszaleli! - odezwał się Rovik - od pół godziny mówicie o jakiejś nic nie znaczącej modelce, która ubrała sztruksowe rude spodnie i wypina pupę.

- Skąd wiesz, że rude? - zapytała Irena.

- Z Wami się nie da normalnie rozmawiać. O czym my w końcu mówimy?

- Mówimy o istocie `home page' Jeśli ta dziewczyna zeskanuje tę `planszetę', opatrzy swoim imieniem i nazwiskiem i umieści w jakimś serwerze, to będzie miała fajną `home page'.

- Więc co jest w końcu ważne w tym `home page'? Jej pupa? Jej podrapana twarz? Czy ta bluzka, która jej zwisa między nogami?

- Kompozycja Rovik! Kompozycja! Okruch życia! Oraz fakt, że ów okruch życia został zeskanowany i opatrzony symbolami!

- Już pomału rozumiem. Wydaje mi się, że wystarczy, aby każdy spisał swoją biografię i umieścił w jakimś serwerze Internetowym i aby odbywał się już przesył danych poprzez łącza na satelitach geostacjonarnych. Ta „home page” to będzie właśnie ten STK, ten „specjalny telefon komórkowy”.

- Oj! Rozumiem! Jeśli napiszesz do silnej przeglądarki, na przykład Alta Vista, [„Jaycee McPeteren” + biography], wtedy dane o Tobie, powiedzmy do Twojego komputera domowego, będą przesyłane poprzez „przestrzeń międzyplanetarną”.

- Teraz rozumiem Jaycee, dlaczego Ty umieściłaś w dziesiątkach klubów dyskusyjnych i w skrzynkach pocztowych dziesiątek tzw. dostawców Internetowych list przesłany elektronicznie, który lansował idee, `aby spisać swój życiorys i trzymać go na dysku jakiegoś Internetowego serwera'.

- Robiłam to za namową pewnego mężczyzny. O ile wiem namawianie mnie do tej roboty nie było przez niego wówczas w pełni uświadamiane i zrozumiałe.

- Nic nie szkodzi. To była tylko taka wprawka. To idzie szybko. Internet - International Ad Hoc Committe niedawno ogłosił, że utworzono nową domenę o nazwie „name”. Każdy może więc już dołączyć do Internetu swojego peceta, choćby przez modem i otworzyć na nim strony WWW sygnowane swoim nazwiskiem. Tych „specjalnych telefonów komórkowych” będziemy mieli więc już wkrótce wiele.

- Etykietki duchów ludzi żyjących będziemy już pomału więc mieli w dużych ilościach. Załóżmy, że potrafimy zebrać istotę danych takiego ducha. Nie rozumie jednak jeszcze, jak te dane będą przesyłane na inną planetę.

- Ano, na pewno nie w postaci ciągu liczb pierwszych, lecz wprost do głów ludzi zamieszkujących tą planetę, zwłaszcza do ludzi, którzy biorą się za płodzenie dzieci, a zwłaszcza do ludzi, którzy mają UBO w głowie, czyli specjalnie przygotowane implanty. To oni potem idee te rozgłoszą. Innymi słowy, cywilizacja II stopnia organizuje zawsze sprzężenie zwrotne pomiędzy swoim interplanetarnym Internetem a dynamem gwiezdnym. Audycja nadawana przez taką gwiazdę wyróżnia się w pewien szczególny sposób.

- To jest przekonywujące. Ci, co poszukują w kosmosie nadajników nadających ciąg liczb pierwszych, powinni skupić się raczej na odmiennościach sygnałów nadawanych przez gwiazdy.

- Czy to wszystko, co mówicie, jest w stanie wpłynąć jakoś korzystnie na obecny stan ducha ludzi, „tu teraz na tej planecie”?

- Jaycee! - powiedziała Irena - Przecież gdyby tylko uwierzyli to ustawia to od razu wiele spraw. Jest wyznaczony cel życiowy, jest określony sens działań codziennych. Jednocześnie nikt tu nikogo do niczego specjalnie nie ponagla. To jest jak dotknięcie ośmiornicy.

- Tak, ale wszystko to jest przesycone tak bardzo erotyzmem.

- W tym właśnie leży cała atrakcja, aby namierzyć gwiazdę, która ma właśnie dużo erotycznych pasji.

- W to nikt nie uwierzy, a jak uwierzy to się przestraszy.

- Toteż sądzę, że gdy dojedziemy do Cubbyhole to trzeba będzie raczej przedstawić wszystko bardzo poetycko, a jeśli ktoś to by opublikował drukiem, to najlepiej jako powieść science-fiction.

II.16. Punkt Omega - na podsłuchu

Nirgal od dłuższego czasu nie słuchał nas, lecz prowadząc samochód robił coś dziwnego i bezczelnego. Nałożył sobie jakieś takie potężne hełmowe słuchawki i manipulował pokrętłem swojego samochodowego odbiornika radiowego. Docierało do mnie pomału, że nie jest to jednak tylko odbiornik radiowy. Urządzenie jest większe, ma wiele pokręteł i wskaźników. Właśnie Nirgal odezwał się.

- Mam! Posłuchajcie! Wszystkie nasze samochody zbliżają się do Cubbyhole. Nic dziwnego więc, że potrafię już podsłuchiwać rozmowy niemal we wszystkich samochodach zbliżających się promieniście w kierunku Equiny.

- Podsłuchujesz! Jak to robisz? - zapytała Jaycee.

- No przecież w końcu dokonaliśmy już z Ireną pewnych postępów, no nie? - odparł Nirgal, wyraźnie teraz zadowolony.

- No i co oni tam mówią? - zapytała Irena.

- Ano wiesz! Takie zwykłe ludzkie rozmarzone, pogodne rozmowy po atrakcyjnej nocy. Tylko Noah i Veronika prowadzą rozmowę mieszaną, na bardzo różne tematy. Bardzo mnie to zainteresowało. Jeśli chcecie to posłuchajcie. Noah, jak się okazuje, też dobrze zna Tiplera!

- Dobra, podaj na głośniki! - powiedziała Irena

~ Ty się tak zachowuje wobec mnie jakbyś był już w `niebie Tiplera'. Wybrałeś sobie dziewczynę, która Ci się podoba i `rozkazujesz jej'! Robisz z nią co chcesz! Nawet tutaj w samochodzie, w trakcie jazdy, ***E

~ No, ale ta ruda dziewczyna się na to zgadza! Widać też jej spodobał się koncept `nieba Tiplera'!

~ Przekonał mnie ten Twój cytat z Tiplera, że tu na Ziemi pary mogą się zapoznawać jedynie w sposób `sekwencyjny' a nie `równoległy', więc mają małe szanse na to aby mogły się dobrze dobrać!

~ To jest niewątpliwe! Przed nosem pewnej dziewczyny przesuwa się w czasach jej młodości, jeden lub dwaj mężczyźni. Przy trzecim musi się już zdecydować, bo kończy się wtedy już `wąskie okienko w czasie'. Jeśli nie wyjdzie za mąż teraz to nie wyjdzie za mąż w ogóle.

~ No, ale można by, tak jak w Szwecji, w ogóle nie wychodzić za mąż i umawiać się z tymi mężczyznami z którymi się chce!

~ To jest dostęp jedynie „pół - równoległy”, a raczej „ćwierć - równoległy”, gdyż ona i tak nie wie czy dobrze wybrała, czy za węgłem nie stoi mężczyzna jej marzeń; owa `druga połowa, rozpołowionego młotem kamienia'; która pasuje do jej osoby jak ulał; jak w micie Androgynii.

~ Ja od wczorajszego wieczora, od tych chwil w tej budzie radioteleskopu „CYGNUS” pomału przekonuję się, że `Ty pasujesz do mnie jak ulał', właśnie jak w micie Androgynii.

~ No, ale przecież Ty jesteś mężatką i ja jestem żonaty; więc jakiego typu jest to dostęp?

~ To jest dostęp „quasi-równoległy”, dostępny tylko dla osób istniejących na II-gim poziomie implementacji.

~ Veronika, jak wrócisz z tej konferencji to Zbyszek pokaże Ci na którym poziomie implementacji istniejesz!

~ Masz rację, ja muszę jednak w takim razie koniecznie zrozumieć całość wywodu Tiplera, bo się jeszcze gubię. Zaręczam Cię jednak, że przerobię ją tak, że Ty też będziesz na II poziomie emulacji!

~ Implementacji! Veronika! a nie emulacji, zresztą u Tiplera jest to dość podobne!

~ Noah, mów jednak od początku. Jak to u niego jest? Rzeczywiście Ty zacząłeś od końca! Od `nieba Tiplera', bo chciałeś mnie uwieść!

~ Veronika, to Ty chciałaś mnie uwieść!

~ Noah mów jak to jest u tego Tiplera!

~ To się da nawet powiedzieć prosto i jasno w kilku zdaniach! On zakłada, że jesteśmy sami w Kosmosie, więc musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Za kilkaset lat zaczniemy więc wysyłać tzw. „sondy von Neumana” przy pomocy których skolonizujemy cały Wszechświat.

~ Czyli UFO-ludków według Tiplera nie ma?

~ Może to nawet nie takie ważne, czy są, ale Tiplerowi chodzi o to aby wyjaśnić wszystkie ostateczne sprawy w oparciu o aktualny stan wiedzy.

~ To zapewne te jego sondy według pomysłu von Neumana nie są zbyt wielkie.

~ Jakbyś wiedziała. Żagiel na światło, napęd laserowy i tylko 100 kg ładunku.

~ Sto kilogramów? Przecież to do niej nawet jeden człowiek nie wlezie!

~ Masz rację! 20 kg przewidziano na konstrukcję tzw. „Uniwersalnego Odtwarzacza Wszystkiego”, a 80 kg na to, aby zapamiętać wszystko co się da, tzn. przepis na człowieka, bakterie, żaby i jaszczurki.

~ Aha! Rozumiem, według dyskietki z Human Genom Project i innych projektów sekwencjonowania DNA roślin i zwierząt! Ale jak z tego mają powyskakiwać na powierzchni pewnej planety, napotkanej na drodze takiej sondy, te żaby to nie rozumiem?

~ Po prostu! „Uniwersalny Odtwarzacz Wszystkiego” wyprodukuje skrzek żabi i jajka jaszczurek i położy je na piasku.

~ A jak z człowiekiem?

~ A wiesz, pewien Japończyk skonstruował już teraz sztuczną macicę (*93).

~ Słuchaj! Odwal się ode mnie z tymi szczegółami, bo miało być `od początku do spraw ostatecznych' w pół godziny, bo mamy jeszcze tylko 60 km do Cubbyhole.

~ Masz rację. Czepiam się Ciebie jak rzep psiego ogona! No dobra! W porządku już! Dla Tiplera istotniejsze jest czy z jego rachunków kolonizacja Wszechświata zostanie zakończona przed rozpoczęciem fazy kontrakcji, czyli kurczenia się całego Kosmosu, czy też nieco później.

~ Tak on pisze, że wcześniej prócz teologów już nawet kilku filozofów postulowało, że życie może trwać wiecznie, a kiedyś u kresu czasu, blisko tzw. Punktu Omega wszyscy zmartwychwstaną. Twierdzi

jednak, że to było niewiele bardziej przekonywujące niż podstawowe opowieści religijne i że dopiero Freeman Dyson zaczął wreszcie robić rachunki, które sporządził dla modelu świata otwartego, tzn. rozszerzającego się w nieskończoność.

~ No i co?

~ Dyson jest kumplem Tiplera! Oni się spotykają na konferencjach, takich jak nasze i się sprzeczają! Dyson widzi jedyną szansę w tym, że w bardzo odległej przyszłości, potężna już technologicznie cywilizacja, zmieni topografię czasoprzestrzeni tak, aby przynajmniej lokalnie czasoprzestrzeń zaczęła się zapadać.

~ Tak! I co na to Tipler?

~ Że to jest fizycznie niemożliwe. Że jedyna szansa, aby życie mogło trwać wiecznie, jest w tym, że Wszechświat jest układem, który po okresie rozszerzania się zacznie się samoistnie zapadać.

~ Przecież wtedy czas będzie się cofać i wszystko będzie się działo jak na filmie puszczonym wstecz. Można zwariować!

~ Nie! Hawking wyliczył, że strzałka czasu niejako „zakręci” i będzie biegła z powrotem, ale obok i wszystko będzie więc miało ręce i nogi.

~ Co się będzie wtedy istotnego działo?

~ Wszystkie wydarzenia, cały rozwój od bakterii, poprzez dinozaury, małpoludy, człowieka, aż po elektroniczne, rozumne i świadome roboty oraz ich galaktyczne sieci będą „zgarniane” i zapędzane w jeden kąt, jedno miejsce Wszechświata zwane Punktem Omega. Tyle że rządząca tym światem inteligentna cywilizacja będzie musiała umieć, aby przeżyć, dokonywać tzw. transformacji Tauba całości czasoprzestrzeni. Transformacja Tauba to spłaszczanie całości Wszechświata tak aby wyglądał jak pączek w poziomie i za chwilę zmiana tak aby Wszechświat wyglądał jak pączek ustawiony `na sztorc'! Wtedy będziemy mieli duże różnice temperatur, coraz większe. Będziemy mieli więc coraz więcej energii. A nieograniczone zasoby energii to nieograniczone możliwości działania. Prócz energii potrzebna jest jeszcze tylko wiedza miejsca Punktu Omega, a jak już powiedziałem, Punkt Omega zgarnia wszystko.

~ Punkt Omega. To przecież pojęcie ukute przez tego francuskiego księdza, jezuitę, paleontologa, którego za karę wysłano na ekspedycję do Chin i zabroniono mu wydawanie jego książek!

~ Zgadza się! Grecka litera  jest wyszywana także na tunikach naszych duchownych. Ale Tipler mimo że widzi tylko luźne związki między jego równaniami i rachunkami a poetycko-mistyczną wizją Theiharda de Chardin, swojej poważnej, fizycznej teorii, która stanęła już ością w gardle innym fizykom, a także biologom i teologom, nadał na cześć owego potępionego mnicha nazwę Teorii Punktu Omega.

~ Co to w końcu jest ów Punkt Omega?

~ Punkt Omega to miejsce gdzie przestrzeń i czas zbiega asymptotycznie do zera, ale im bardziej się „tam” się zbliżać tym bardziej wszystko, w „konformalnym” czasie odbywa się wolniej, a w subiektywnym czasie, tkwiących tam wewnątrz istot, odbywa się coraz bardziej `cudownie'.

~ Co to znaczy `cudownie'?

~ Wiedzieć to móc! W `miejscu Omega' można coraz więcej, niemal wszystko. Można wskrzesić wszystkich zmarłych i powołać ich do życia, w formie `emulacji', we wnętrzu cyberprzestrzeni, która będzie się wtedy tworzyć w pamięci potężnego „komputera Omega”. Wtedy Ty zmartwychwstaniesz i ja zmartwychwstanę i pójdziemy na trochę do `Czyśćca', a potem już odnajdziemy się na zasadzie `równoległej', skoro niby Ty i Ja pasujemy do siebie i wtedy będziemy już w `niebie Tiplera'.

~ Kurde! Ja nie chcę iść do czyśćca! Ja nie chcę być odtwarzana na wyższym poziomie emulacji. Ja chcę zostać na moim najniższym poziomie implementacji, bo wtedy tutaj możemy skręcić w tą ścieżkę do tego lasu i znowu się *E.

~ Noah, skręcaj!

~ Dobrze, już zjeżdżam, bo rzeczywiście za dużo tej teorii!

~ *** E

~ Nareszcie oprzytomniałam! Inaczej bym zwariowała!

~ Ja też miałem już dosyć tego gadania, jakkolwiek to potwierdza, że Tipler ma rację! Tipler zauważył bowiem, że Punkt Omega, czyli Bóg rzeczywiście jest Osobą, bo osoba, czyli „persona” - po grecku prosopon (ρσ)to wszystko to co wrodzone i co w sposób `nabyty' zostało zgromadzone w pewnym skonstruowanym umyśle, tak iż zgromadzone treści odróżniają ten umysł od innych. Po grecku `persona' to jednocześnie `maska', `pewien wizerunek', prezentowany względem pewnej innej osoby. Punkt Omega, w istocie pewien potężny, świadomy superkomputer, jest w stanie prezentować pewną, oddzielną maskę względem każdego z nas, pozostaje więc on rzeczywiście tak jak chcą to Żydzi, katolicy i muzułmanie → osobą.

~ Kurde! Ale nie jest to tak jak chcą buddyści!

~ Veronika, ale trzeba docenić dokonania Franka Tiplera, który jedną książką, zawierającą przepełniony wzorami matematycznymi tzw. *Appendix for Scientists” (wydrukowana na str. 395-517), przyłączył teologię do fizyki.

~ Z tym że teolodzy tego wcale sobie nie życzyli!

~ Tak jak czarownicy, szamani i uzdrowiciele nie życzą sobie lekarzy i psychologów!

~ Jej Noah, patrz to ten Volkswagen-Passat. Tam chyba jedzie Nirgal, Irena, Bron i Jaycee. My już zaczynamy wjeżdżać po serpentynach na Equinę. Teraz mija nas ten Peugoet Kornelii! Szkoda, znowu zaczną się uroczystości oficjalne!

~ Lokalny, mały Punkt Omega się zbliża!

II.17. Pępowina, sen i wiersz

Okazało się, że o godzinie 17-tej w sali konferencyjnej pensjonatu „Equinox”, zgromadzili się wszyscy, którzy byli tu poprzednio. Oczekiwano widać na

WIELKĄ ODPOWIEDŹ

Phoebe, siedząc już na swoim foteliku, wyrzuciła przed siebie niemal że okrzyk:

- No więc, co robimy?

- Konferencja niepotrzebnie przerodziła się w rozmowy w grupach. Jest teraz u nas tak jak na całym świecie, każdy wie tylko swoje - powiedziała Kornelia.

- Ja widzę wyjście. Wydamy książkę. Każdy z uczestników albo jakaś para prześle swoją opowieść z tego co działo się od wczoraj wieczora. Ktoś złoży to „do kupy” i powstanie cała książka, a właściwie scenariusz na serial telewizyjny.

- Ja ją napiszę - odezwała się Kornelia - dlatego, że chcę przypilnować, aby moja opowieść weszła w skład treści książki. Moją opowieść chcę opowiedzieć Wam dzisiaj jeszcze w skrócie, bo to jest ważne.

- Opowiedz! Prosimy! - rozległo się kilka głosów.

- No więc słuchajcie! Było to tak. Wiesz Bron, gdy wydawałeś polecenia do komputera, wymazując wszystkie dane tak, aby program NaTroNa nie wpadł w niepowołane ręce, zapomniałeś popchnąć przycisk „POWER OFF”. Wszyscy natomiast się gdzieś bardzo spieszyli, bo byli tacy podekscytowani, iż koniecznie chcieli coś zrobić. Zostałam więc wkrótce w sterowni radioteleskopu sama z Rovikiem, przynajmniej tak myślałam. On chciał właśnie wyłączyć zasilanie komputera i zamykać już budę. Nagle chwyciłam go za rękę.

Jestem biologiem molekularnym i pracuję na genami apoptozy, tzn. genami, które limitują życie komórki przez włączenie w którymś momencie wmontowanego w genom programu samounicestwienia, zwanego przez nas w pracowni krótko „Procedurą samobójstwa”.

- To mi się podoba - wykrzyknął Patrick. - Sądzę, że nasza cywilizacja włączyła „Procedurę samobójstwa”!

- Nie przerywaj! - odparła Kornelia i ciągnęła dalej.

- Jak wiecie, programiści komputerowi czasami wmontowują w swój program coś podobnego, co sprawia, że po zakończeniu pracy program likwiduje się sam. Programiści czasami zapominają jednak wmontować „procedurę samobójstwa”. Wtedy póki nie zostanie wyłączone zasilanie komputera, program po prostu tkwi jeszcze w pamięci operacyjnej, nawet jeśli został wymazany z dysku. Mówiąc krótko, Bron! Twoja NaTroNa nie ma jak do teraz procedury samobójstwa, toteż ją przejęliśmy. Co więcej, od razu ją wykorzystaliśmy! Rovik wycelował natychmiast radioteleskop na gwiazdę Sirrah, wokół której krąży Recurrence. Zaczęliśmy słuchać. Program NaTroNa działał tym razem mało precyzyjnie, albo natrafił na trudne zadanie. Nagle zauważyliśmy, że nie jesteśmy sami. Z czeluści pomieszczenia nagle wyszła Astrid. Powiedziała - Jestem z Wami, nie będę Wam przeszkadzać, może Wam nawet pomogę ... Pokażę jak dostroić Antenę. Trzeba przecież zluzować sztywne sprzężenie zwrotne z gwiazdą i ustawić antenę o 2 sekundy kątowe w prawo; trzeba ją wycelować w `pępowinę'. - Nie mieliśmy pojęcia o co je chodzi! Astrid podeszła wtedy do pulpitu i nacisnęła jakiś przycisk, patrząc na oscyloskop. Po chwili powiedziała - No dobra! teraz jest środek pępowiny. - Gdy chcieliśmy, aby nam wyjaśniła o co jej chodzi, to wiecie ona nie była już wtedy w stanie tego zrobić. Była jak w transie. Siedziała na fotelu z odchyloną głową i głęboko oddychała.

- Przecież Astrid tu jest - powiedziała głośno Veronika - Siedzi tam w tyle. Niech więc wyjaśni nam teraz to co zrobiła.

Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na dziewczynę, która teraz była niewątpliwie przytomna i w pełni świadoma. Była rozbawiona i uśmiechała się przyjaźnie.

- No dobrze. Jeśli nie macie jeszcze dość, to zrobię Wam jeszcze jeden mały wykład. Chodzi o to sprzężenie zwrotne pomiędzy myśleniem pewnej zamieszkałej planety a najbliższą jej gwiazdą, o czym mówił Bron. Gwiazda w momencie erupcji, wtedy gdy widzimy proturberancję wyrzuca strumień plazmy. Przez pewien czas ta wiązka, biegnących ku planecie elektronów i jąder helu, tworzy połączenie pomiędzy gwiazdą a planetą, zwane przez niektórych radioastronomów pępowiną. To właśnie ów wiatr słoneczny wywołuje zjawisko zorzy polarnej. Zorza polarna to świecenie atmosfery, bombardowanej przez protony od strony biegunów Ziemi, bo tylko tam może on wedrzeć się na niskie wysokości, dalej, bliżej już równika odpycha ją magnetosfera! Proszę jednak zauważyć, że `taka pępowina' to potężna antena. Poprzez tą antenę można nadawać wiadomości.

- Ale przecież ktoś musiałby modulować sygnał - powiedział Patrick.

- Toteż grupa osób z alaskańskiego uniwersytetu w Fairbanks wymyśliła sposób. Ustawiła 48 anten i w chwili utworzenia się pępowiny nadaje sygnał.

- Tak chyba mogą porozumiewać się pobliskie cywilizacje - zauważyła Irena.

- Pępowina to antena o rozmiarach km, ale do rozmowy dwóch zamieszkałych planet wystarczy, aby modulować, przy pomocy tej samej instalacji, kulowy kondensator, jaki utworzony jest pomiędzy jonosferą a powierzchnią planety.

- Przecież wszystko co było tu powiedziane nie trzyma się kupy! Te sygnały mogą się rozchodzić przecież tylko z szybkością światła. O żadnej rozmowie nie może być więc mowy.

- Przecież tu chodzi o porozumiewanie się planet czy też ich gwiazd, a nie ludzi, a one mają dużo czasu.

- A to co słyszeliśmy dzięki NaTroNa?

- To były przecież tylko synchroniczne monologi.

- Kornelia, ale co działo się dalej w tej budzie, gdy Astrid zluzowała sprzężenie z gwiazdą i nastawiła antenę na środek pępowiny - przerwała Jaycee.

- Działy się dziwne rzeczy. Usłyszeliśmy przejmujący nieludzki głos. Tak jak gdyby ktoś śmiał się i płakał jednocześnie. Był to taki jakiś, powiedziałabym, „monolog erotyczny” albo „połówka rozmowy”, czyli odezwania jednego partnera. Ów monolog, który szedł z głośników działał na nas jednak jakoś dziwnie ekscytująco. Ekscytacja była bardzo zmysłowa. Rovik powiedział wtedy, że czytał kiedyś o niemożności przeniknięcia umysłu nadistoty i zrozumienia tego co ona sobie myśli. Dodał jednak, że akurat w zakresie wrażeń zmysłowych, to nawet w obrębie owych znanych nam dotychczas „nie komunikujących się” poziomów organizacji, tzn. minerały, rośliny, zwierzęta, umysły ludzi, zachodzi możliwość przekazywania impresji erotycznych. W każdym razie owe zmysłowe wynurzenia tej właśnie gwiazdy silnie podziałały na nas. Rovik zaczął mnie namiętnie całować, przewrócił mnie na podłogę i wkrótce *** E.

- Ej Kornelia! Ty sugerujesz nam tutaj, że bóstwa mają płeć! - wykrzyknął Patrick.

- A czyż Izyda i Ozyrys nie mieli! A poza tym czyś Ty spał w trakcie drugiego dnia konferencji?

- Kornelia, opowiedz co było dalej!

Dziewczyna popatrzyła z uśmiechem na Patricka i powie-działa wolno z ociąganiem

- Potem pojechaliśmy do hotelu i ... ***E i wkrótce miałam dziwny sen. Właśnie ten sen chcę Wam koniecznie dzisiaj opowiedzieć, bo sama nie wszystko rozumiem, może ktoś z Was pomoże mi zrozumieć to wszystko.

śniło mi się, że siedzę na urwistym zboczu, nad brzegiem morza. Pogoda była pochmurna, było szaro, zimno. Po plaży spacerowało kilku ludzi. Nieco wyżej na wzgórzu pasły się krowy. Był koło nich biały kot, nie pies a kot. Nagle zerwał się wiatr, rozległ się straszny huk i rozpoczęło się takie dziwne syczenie. Było to tak jak gdyby początek burzy, ale to nie była burza. Chmury rozsunęły się, tak jakoś na środku, na małej przestrzeni i w trzech dość długich impulsach na piasek przedostało się dziwne niebiesko-fioletowe światło. Ono wylądowało na piasku, a nie na wodzie, właśnie na piasku. Początkowo była to kula gotującego się ognia. Wkrótce jednak wyrósł z niej słup ognia, który rósł w górę. Słup zaczął zmieniać kolor, przybierając coraz jaśniejsze, rdzawe, pomarańczowe i żółte odcienie; mieszające się jednak wciąż z pierwotnym światłem niebieskawo-fioletowym. Słup ognia rósł coraz bardziej w górę i sprawił wkrótce, że pułap chmur zmienił się. Chmury tak jak gdyby uniosły się, skały urwiska lśniły jak polane olejem, przybyło miejsca i światła. Pejzaż stał się bardziej kolorowy i plastyczny. Odniosłam wrażenie, że przybył dodatkowy wymiar w przestrzeni, w której przebywałam.

Dziwne jednak było to, że w tym chaosie dźwięków i barw zaczęła się formować na niebie tęcza. Tęcza niewyjaśnionego pochodzenia? Po jakie licho tu tęcza. Przecież to żółte światło świeci z góry. żeby mieć tęczę trzeba świecić z boku. Ta tęcza jest zresztą za szeroka. To taki jakiś łuk na obłokach.

Zauważyłam, że krowy zeszły z łąki na wzgórzu na plażę, co przecież jest dla krów niezwykłe. Ludzie natomiast nagle pobiegli ku sobie i zaczęli coś żywo dyskutować. Przedziwne było jednak to, że dwie osoby, które wcześniej spacerowały osobno teraz położyły się na piasku i wkrótce dziewczyna zaczęła namiętnie całować chłopaka, który wcześniej wydawał mi się bardzo nieśmiały.

Opowieść Kornelii została gwałtownie przerwana przez Patricka.

- Słuchaj Kornelia, czy Ty opowiadasz sen, czy jakieś Twoje fantazje.

- Autentyczny sen, tyle że gdy się obudziłam to okazało się, że mi to zostało!

- Przepraszam, co Ci zostało? - odezwała się, siedząca na ziemi z podkurczonymi nogami, Veronika, dziewczyna o intensywnie rudych teraz włosach.

- No ten dodatkowy wymiar!

- Co to znaczy dodatkowy wymiar?

- Taki stan niezwykłości, kiedy nadal wszystko jest kolorowe, plastyczne, Twoje jasne włosy lśnią i widzę stale taką niebiesko-fioletowo-rudą, a czasami z pomarańczową poświatę i czuję się wspaniale.

- Może złapała Cię jakaś choroba psychiczna? - powiedziała Veronica

- Nie, to jest stan niezwykłości, spowodowany przez dodanie dodatkowego wymiaru!

- A dlaczego nie paranoja? - znów wtrąciła Veronica.

- Dlatego, że ja potrafię sprawić, że Ty także, jeśli tylko będziesz chciała, możesz wejść do tej przestrzeni z dodatkowym wymiarem i też Ci to zostanie na zawsze!

- Jesteś czarownicą? - zapytała Veronica.

- Nie! Chyba, że taką z XXI wieku. W każdym razie nie latam na miotle, wolę uczestniczyć w warsztatach i konferencjach krajowych i międzynarodowych.

- Cholera, po co przyjechałaś na tą konferencję?

- Teraz widzę, że głównie po to, aby Wam opowiedzieć o moim śnie i dać Wam szansę!

- Szansę? Aby nam zawrócić w głowie, abyś nas przeniosła do krainy Twojej baśni?

- Nie! Z całkiem innego powodu. Ja jestem praktyczna i skuteczna, wiesz urodziłam się pod znakiem Wodnika, a Ty pod jakim? Postanowiłam opowiedzieć mój sen po to, aby Was nauczyć jak dodaje się drugiemu człowiekowi dodatkowy wymiar. Mam w tym swój sens!

- Auh! Rozdajesz moce pochodzące z gwiazd? - zapytała teraz nagle siedząca koło mnie Jaycee.

- Sądzę, że moc także tkwi w Tobie. Ty masz w swojej głowie, w swoim umyśle własny generator mocy. Tylko wtedy gdy go uruchomisz pojawi się dodatkowy wymiar i będziesz mogła wejść pod ten kolorowy, świetlisty klosz.

- Kornelia, naucz mnie uruchamiać mój generator dodatkowego wymiaru - powiedziała Irena.

- To się stanie, gdy pojmiesz rekurencyjne równanie.

- To brzmi jak zaklęcie!

- Od kiedy to w zaklęciach występuje rekurencja? - ostrym tonem wtrącił się Patrick, który zdjął parę minut temu turystyczne buty i siedział już teraz na podłodze z podkurczonymi nogami w długich, w białych skarpetkach. - Rekurencja Kornelio! Ty dobrze wiesz co robisz. Ty rzeczywiście jesteś czarownicą, chyba córką ostatniej, nie wytępionej w średniowieczu rodziny wiedźm i wiedźminów.

- Kornelia, on chce Cię przestraszyć, nie bój się, mów, wypowiedz to równanie. - powiedziała

Widzę, że jest spocona i zdenerwowana. Tu też coś teraz wylądowało. światło tak jak gdyby zmieniło znowu swój kolor. Do żółtawego zaczęło mieszać się teraz zielone.

- Zdecydowałam się opowiedzieć Wam mój sen, aby wysłowić właśnie to równanie. Jak dotąd nikt mnie nie zdołał przestraszyć - wróciła do głównego wątku Kornelia.

- Irena! Tutaj jest tablica. Weź kredę i słuchaj uważnie. Powtórzę wiersz, dwa albo nawet trzy razy. Próbuj ustalać, dla kawałków mojego wiersza proste symbole. Rovik, Ty pisz wiersz na tablicy, a Ty Irena rysuj symbole po każdej linijce. Zaczynamy:

SŁABA(Y) I SZARA(Y) JESTEś (1) , LECZ

NIEZWYKŁą (2) SIę STANIESZ , JEśli

UśWIADOMISZ KOMUś JEGO WIECZNE IMIę (3)

SILNIEJSZYM (4) SIę StANIE , A MOCNY (5) POKOCHA

POKOCHA MOżE NAWET (6) CIEBIE

Gdy TęCZA (7) CI SIę PRZYśNI, śluzy pamięci się podniosą (8) i twój ślad (9) i łuk (10)

zobaczysz UWOLNIONA (11) ZOSTANIESZ i już sobą (12) tylko BęDZIESZ

jak w zwierciadle PODOBNYCH (13) DOSTRZEŻESZ

i JęZYK (14) z nimi odnajdziesz

a gdy zorza (15) zaświeci

PRZYPOMNISZ SOBIE TAMTO STARE MIEJSCE (16)

i śmiać się wreszcie zaczniesz (17)

rozpoczniesz (18) WTEDY ZLEPIAć (19) Z NIMI ZNOWU śWIAT

A gdy skończysz (20) , z radością odchodząc (21)

pozostawisz znowu łuk, tęczę i zorzę

W IMIę PRZYMIERZA (22) NA twoich OBŁOKACH (23)

- Kornelia ja tu naliczyłem aż 23 niejasne pojęcia, a poza tym brakuje mi tu jeszcze jednej linijki - powiedział Rovik.

- Każdy powinien dopisać sobie jeszcze tę jedną linijkę osobistą i wtedy będzie ona 24-tym niejasnym pojęciem metaforycznym - powiedziała Astrid.

- Lepiej będzie także, jeśli każdy ułoży swoje własne hieroglify - powiedziała Kornelia - To się opłaci, bo one mają tzw. "promieniowanie kształtu", a to ma związek z jedno-czasowym wyzwalaniem w umysłach ludzkich tej samej mocy, zarysu wspólnego celu. To się nazywa inaczej "synchronicznością akauzalną". Wiedzieli o tym już starożytni Egipcjanie. Wiedzą o tym Japończycy, którzy przybyli zresztą w tym samym czasie. Przypomnę Wam trzy najstarsze i najważniejsze znaki egipskie, które oznaczają kolejno Ozyrysa, Syriusza i Izydę.

- Hang it, I undestood, she is proposing a personal task in the recreation of Babel's towel society and the equal position for everybody in the Convenant. Break is necessary, please! - wykrzyknął

- Parbleu, j'ai compris, elle propose la tache personelle dans la reconstruction de la societé de tour de Babel et la position egalitaire dans la Convention. La pause est necessaire, si l'vous plait! - wykrzyknęła

- Proponuję na tym zakończyć oficjalną część konferencji - powiedziała głośno Phoebe. To jest dobry pomysł, aby każdy spisał swoją opowieść i wysłał ją e-mailem do Korneli. Niech to próbuje zebrać `do kupy'. Niech zaproponuje dalszy ciąg naszych działań. Jak będziemy mieli dobry scenariusz dalszej akcji, to być może zbierzemy się ponownie, jeśli nam czas pozwoli, bo wiem, że każdy z nas ma pełne ręce roboty! - Koniec, na razie koniec - powiedziała Phoebe, wstała i wyszła z sali.

1

50



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
roz II
M Okólski,?mografia, roz II pkt 2 1 2 4
4 M Okólski, Demografia, roz II pkt 2 5 2 6
Decydowanie polityczne roz II
Portret anioła roz II
SOCJOLOGIA roz I i II
Stowarzyszenie Upadłych Anielic roz II
Piękno róż II
Malleus Maleficarum roz II
ROZ Kolokwium Semestr III, Studia II rok, Rewitalizacja Obszarów Zurbanizowanych
helion fotografia cyfrowa edycja zdjec wyd ii (roz 5) J2SCZU75OOWIUZWMQCTOWQZDOHJQMEV4YBIKI4A
KANT krytyka prakt roz ks II, Filozofia, Teksty źródłowe filozofia
ROZ Kolokwium Semestr III, Studia II rok, Rewitalizacja Obszarów Zurbanizowanych
Bilikiewicz Psychiatria podręcznik dla studentów medycynywydanie II roz 5, 23, 30 31, oraz str 525
psychologia uzależnień roz 4 cz II
Prel II 7 szyny stałe i ruchome
Produkty przeciwwskazane w chorobach jelit II

więcej podobnych podstron