Green Grace Siostrzana przysługa 2


Grace Green

Siostrzana przysługa

Tłumaczyła Katarzyna Rustecka


Droga Czytelniczko!

Witam Cię serdecznie w czerwcu, szczególnie lubianym przez nasze pociechy. Jeśli jeszcze nie zaplanowałaś' wakacji, to nic straconego, czasami lepiej jest zdać się na przypadek. Spokojnie poczekaj, co przyniesie Ci los.

A kiedy już będziesz pakować bagaż, włóż do walizki chociaż jedną książkę z serii ROMANS, wszak lato to wspaniała pora na lekturę o miłości. Tym razem przygotowałam dla Ciebie miłą niespodziankę. Właśnie w czerwcu rozpoczynamy druk miniserii jednej z najpopularniejszych autorek romansów Day Leclaire. Warto sięgnąć po tę pełną ciepłego humoru pozycję, bo dobra książka jest niezawodnym przyjacielem!

Oto wszystkie tytuły, które czekają na Ciebie w tym miesiącu:

Mistrzowie prowokacji - pierwsza opowieść z miniserii Klub Samotnych Serc. Trzy przyjaciółki obiecały sobie kiedyś pomoc w sprawach sercowych. Poznaj historię pierwszej z nich, Tess.

Siostrzana przysługa - ostatnia książka z miniserii Czas na dziecko. Czy dobro rodziny okaże się ważniejsze od dawnych uraz?

Ocalone dziedzictwo, Weekend w Szkocji (Duo) - dwie, bardzo jednak różne, pary małżeńskie borykają się z problemami. Pierwszy związek zawarty został wyłącznie dla pieniędzy, drugi był ukoronowaniem szczerego uczucia. Który z nich ma większe szanse na przetrwanie?

I przyjmij tę obrączkę..., Bezsenne noce (Duo) - pełne zwrotów akcji, wzruszające opowieści o wielkich uczuciach. Najpierw odwiedzimy Hollywood, gdzie nietrudno zwątpić w sens stałych związków. Druga historia rozgrywa się w Anglii i opowiada o cienkiej granicy między miłością i nienawiścią.

Życzę miłej lektury!

Grażyna Ordęga

Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy!

Nasz adres:

Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o.

00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21


Grace Green

Siostrzana przysługa

HARLEQUIN®

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa


Tytuł oryginału: The Pregnancy Plan

Pierwsze wydanie:

Harlequin Mills & Boon Limited, 2002

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Korekta:

Ewa Popławska

© 2002 by Grace Green

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Hariequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2003

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych

- jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin

i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.

Skład i łamanie: Studio Q

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 83-238-0510-5 Indeks 360325

ROMANS - 673


0x08 graphic
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Spotkali się w ogrodzie spowitym szarą, poranną mgłą.

- Sam musisz zdecydować, kochanie - w jej oczach
błysnęły łzy - ale pospiesz się - urwała. - To czekanie...
łamie mi serce...

Dermid pragnął przytulić ją, pocieszyć, ale gdy wyciąg­nął ku niej rękę, zaczęła się rozpływać.

- Nie odchodź! - krzyknął w panice. - Alice, zaczekaj!
Ale już zamieniła się w mgłę, szerokie rękawy białej

sukni niczym anielskie skrzydła uniosły ją do nieba.

Z głośnym jękiem ocknął się z koszmaru i wrócił do rzeczywistości.

Jack stał przy łóżku w wygniecionej flanelowej piżamie, z potarganymi brązowymi włosami. Był przerażony - zbyt przerażony, pomyślał Dermid z poczuciem winy - jak na chłopca, który jeszcze nie obchodził piątych urodzin.

6 GRACE GREEN

Dermid wstał, położył rękę na ramieniu syna i popro­wadził chłopca do okna.

Właściwie nie była to jego rodzina, tylko Alice. Jednak lubił ich wszystkich, z wyjątkiem Lacey. Była zimna. Sztuczna, afektowana. Z pewnością atrakcyjna, ale bez­użyteczna. Jak jakiś zbędny ornament albo... bańka myd­lana. Zupełnie niepodobna do swojej siostry.

Alice. Po jej śmierci zapragnął odgrodzić się od świata, ale nie mógł, ze względu na Jacka. To dla niego nie zerwał kontaktu z rodziną żony, choć te spotkania jątrzyły stare rany i uniemożliwiały rozpoczęcie nowego życia.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 7

zdziczałe i opuszczone. Tak jak on. - Muszę porozmawiać z wujkiem Jordanem.

- Nie możesz porozmawiać przez telefon?
Dermid przeniósł wzrok z ogrodów na położone dalej

łąki, na których pasły się alpaki i lamy.

- Nie, to coś naprawdę ważnego. Muszę z nim poroz­
mawiać osobiście.

- Zupełnie jakby to była sprawa życia lub śmierci!
Na widok wysokiej i chudej sylwetki przy głównej

oborze Jack w jednej sekundzie stracił zainteresowanie rozmową z ojcem.

- Jest Artur! Ubiorę się i pomogę mu wyrzucać gnój.
Pomknął do swojego pokoju, jednak jego słowa

dźwięczały ponurym echem w głowie Dermida, wywołu­jąc piekący ból.

Nieświadomie syn trafił w sedno. Naprawdę chodziło o sprawę życia lub śmierci. Musiał w końcu podjąć decyzję.

- Lacey, jesteś, dzięki Bogu!

Lacey Maxwell wyłączyła silnik srebrnego kabrioletu. Wyjęła kluczyk ze stacyjki i spojrzała pytająco na szwa-gierkę, która zbiegała do niej po frontowych schodach Deerhaven.

8

GRACE GREEN


Lacey wsunęła kluczyk do stacyjki.

Felicity zachichotała melodyjnie i tak zaraźliwie, że Lacey musiała jej zawtórować.

Zawróciła kabriolet, stwierdzając w duchu po raz nie wiadomo który, że jej brat miał nie lada szczęście. Tak, Jordan znalazł sobie wprost idealną partnerkę życiową.

Jego poprzednie małżeństwo okazało się katastrofą. Pierwsza żona, Marla, nie dość że była wyjątkową egoistką, to jeszcze zdradzała go przez wiele lat. Po jej śmierci Jordan zakochał się w opiekunce córki. Felicity była dla Mandy o niebo lepszą matką niż Marla. Po ślubie Jordanowi i Feli­city urodziło się dwóch chłopców, Todd i Andrew, a teraz córeczka Verity, gwiazda dzisiejszej uroczystości.

To będzie miłe rodzinne spotkanie, pomyślała Lacey, pędząc samochodem nadmorską autostradą w kierunku Horseshoe Bay. Szkoda tylko, że zaszczyci je swą obecno­ścią Dermid Andrew McTaggart.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

9


Właściwie nie należał do rodziny. Pochodził ze Szkocji, gdzie mieszkali jego rodzice, dwóch braci i liczni krewni. Powinien był tam zostać z resztą swojego klanu!

Nigdy nie darzył jej sympatią.

A ona tak bardzo chciała go polubić. Była gotowa za­akceptować każdego mężczyznę, którego pokocha jej sio­stra, bo uwielbiała Alice. Lecz uparty i ograniczony Szkot zwyczajnie nie dał Lacey szansy. Jego zdaniem modelki to próżne, puste stworzenia, z którymi nawet nie warto rozmawiać. Nie zamierzała zabiegać o jego względy. Ni­gdy nie była ani próżna, ani pusta, no i miała przecież swoją dumę. Jednak jeśli jawna wojna między nią a De-rmidem McTaggartem miała się kiedyś skończyć, on mu­siał zrobić pierwszy krok.

Prędzej ziemia drgnie w posadach, pomyślała z iro­nicznym uśmieszkiem.

- Sądziłem, że wujek Jordan będzie na nas czekał.
- Jack rozglądał się zaniepokojony. - Nie widać go!

W ten upalny dzień w Horseshoe Bay było tłoczno i głośno. Tłumy turystów, mnóstwo autobusów, taksówek, wszelakiego rodzaju samochodów. Wczasowicze sunęli chodnikami, oglądając wystawy sklepów, szukając jadei-towej biżuterii, wycinanych w drewnie totemów, podko­szulków z kolorowymi nadrukami. Inni zajadali lody i snuli się bez celu, ciesząc się morską bryzą i niesamowi­tym widokiem jachtów wypływających z przystani, i po­dziwiając błękit oceanu.

- Pewnie szuka miejsca do parkowania. Zaczekajmy

L

na niego tu, z boku...


10 GRACE GREEN

- Cześć, Dermid! - Wszędzie rozpoznałby ten głos.
Dźwięczny, zmysłowy, nonszalancki. Rzucający wręcz
wyzwanie.

Odwrócił się i natychmiast ją zobaczył. Jak zwykle olśniewająca, w wykrochmalonej, białej, koszulowej bluzce i błękitnych lnianych spodniach. Wśród spalo­nych słońcem turystów wyglądała jeszcze bardziej świe­żo niż zazwyczaj. Jak orzeźwiający drink z lodem na pustyni...

Dermid poczuł irytację.

Umiała sobie radzić z mężczyznami, bez wątpienia. I z chłopcami. Nigdy nie traktowała Jacka z góry, zawsze rozmawiała z nim jak z dorosłym. A on, naiwniak, szalał za nią, odkąd zdołał skupić swój niemowlęcy wzrok na tyle, by dojrzeć burzę lśniących włosów, wielkie, zielone, kocie oczy i nieskazitelną, jasną cerę. Niedługo biedak dostrzeże też nieskończenie długie nogi, uwodzicielski krok, seksowną figurę i...

- Jedziemy, Dermid? - Ruszyła w kierunku ulicy,
owiewając go obłokiem perfum. Musiał się wziąć w garść,
by dotrzymać jej kroku. Ten intensywny zapach gardenii


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 11

i piżma mógłby mniej opanowanego faceta doprowadzić do szaleństwa.

Po chwili znaleźli się na drodze prowadzącej na auto­stradę. Porwane wiatrem włosy Lacey falowały, jakby żyły własnym życiem.

Przez cały czas rozmawiała z Jackiem. Tylko od czasu do czasu wołała przez ramię:

Raz uchwycił jej spojrzenie w lusterku. Przez sekundę ich oczy spotkały się, ale szybko wbiła wzrok w przednią szybę. Wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach wrażliwość, mądrość i pełną melancholii zadumę. Przewidzenia. Musiał się pomylić, gdyż Lacey Maxwell nie była ani wrażliwa, ani mądra, ani zdolna do melancholijnej zadumy. Nigdy nie miała nic ciekawego do powiedzenia.

Była po prostu piękną, lecz głupią nudziarą.

Jednak wyświadczyła mu przysługę... i choć oczywi­ście, gdyby mógł wybierać, wolałby iść na piechotę, teraz był jej dłużnikiem. No nic, już on się postara, by jak najszybciej spłacić ten dług.


12 GRACE GREEN

Zatem kiedy dojechali do następnego zjazdu, pochylił się do przodu i krzyknął jej prosto w ucho.

- Możesz się zatrzymać przy Centrum Handlowym
Caulfielda?

Skinęła głową. Włączyła kierunkowskaz i zjechała z autostrady.

Gdy tylko zaparkowała, Dermid natychmiast wysko­czył z samochodu.

- Zaraz wracam.

Myślał o kwiatach, ale w ostatniej chwili zmienił zda­nie i kupił jej pudełko belgijskich czekoladek. Dobrze jej zrobi trochę dodatkowych kalorii, bo była tak przeraźliwie chuda...

Wracając do samochodu, widział, jak Lacey rozmawia żywo z Jackiem. Nie zauważyli go, ale słyszał z dala pod­niecony głos syna.

- ...i ja, i tata nie przepadamy za rodzinnymi przyję­
ciami... I wolałbym zostać w domu i wynosić gnój z o-
bory niż robić głupie miny do jakiegoś niemowlaka.

Przerwał, gdy zauważył ojca.

Lacey spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

13


- Innymi słowy robota na cały etat. - Dermid usiadł na tylnym siedzeniu. I dodał suchym tonem, gdy Lacey odwró­ciła się do niego: - Odrobinkę bardziej męczące niż godzinka opierania się o palmę kokosową i pozowania do zdjęcia na okładkę jakiegoś modnego magazynu. Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną ósmą etatu?

Jej roześmiane przed chwilą oczy pociemniały. Wyczuł, że zepsuł jej humor na cały dzień.

Odwróciła się od niego z zaciśniętymi ustami, we­pchnęła kluczyk do stacyjki i ruszyła.

Jack chyba odczuł narastające napięcie, bo osunął się w fotelu, wyraźnie przygnębiony.

I ani on, ani jego ciotka nie odezwali się do siebie słowem do końca podróży.

Deerhaven, ogromny dom Maxwellów, stał na wyso­kim zboczu Zachodniego Vancouveru. Położony na lesis­tym terenie, z panoramicznym widokiem na ocean, miał też duży basen i plac zabaw dla dzieci.

Mieszkanie Lacey było oddalone o parę minut stąd, więc odwiedzała Deerhaven przy każdej okazji. Felicity była jej najbliższą przyjaciółką, choć jeden sekret Lacey ukrywała nawet przed nią, a dotyczył on Dermida.

Felicity miała wysokie mniemanie o szwagrze i zarów­no ona, jak i Jordan uważali jego potyczki słowne z Lacey za całkowicie niewinne, a nawet zabawne. Żadne z nich nie zauważyło, że w ciągu ostatnich miesięcy przytyki Dermida stały się jeszcze bardziej cięte. Lacey pilnowała się bardzo, aby nie okazać, jak wielką jej to sprawia przy­krość, jednak czasami puszczały jej nerwy.


14

GRACE GREEN


Dzisiejsza kąśliwa uwaga Dermida była szczególnie bolesna.

„Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną ósmą etatu?"

Jego sarkazm zepsuł jej humor. Zdaniem Dermida życie modelki to jedno pasmo uciech i blichtru. Nie przyszło mu nawet do głowy, że czasami padała z nóg z wycieńczenia. Bezustannie podróżowała, a same sesje zdjęciowe były niezwykle stresujące, tak samo jak pokazy mody w Me­diolanie, Paryżu, Londynie...

Tłumiąc westchnienie, odegnała od siebie nieprzyjem­ne myśli i zaparkowała samochód przed Deerhaven. Nie pozwoli, by uszczypliwość Dermida zepsuła jej nastrój, zamierzała dobrze się bawić na dzisiejszym przyjęciu.

Jack odpiął pas.

Ruszyli z Lacey w stronę domu. Kiedy dotarli do tara­su, Dermid spojrzał na ocean.

- Niesamowity widok - powiedział cicho, jakby do
siebie.

Lacey odwróciła się i podziwiała przez chwilę siedem frachtowców czekających na rozładunek, dziesiątki jach­tów i kilka ścigających się motorówek.

- Tak, niezwykły.

Spojrzała na niego spod oka. Wiedziała, i to od dawna, dlaczego'jej siostra zakochała się w tych ciemnokasztano-wych włosach, surowych rysach i seksownych ustach. Dermid McTaggart był naprawdę bardzo atrakcyjnym fa­cetem. Szkoda, że uroda nie szła w parze z charakterem.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

15


Lacey miała własny klucz do domu, toteż bez wahania otworzyła drzwi. Dermid wszedł za nią do holu. Z góry dobiegł ich płacz dziecka. Lacey stanęła u stóp schodów.

- Fliss, już jesteśmy!

Parę sekund później na podeście pojawiła się uśmiech­nięta radośnie Fełicity.

Fełicity wróciła do pokoju dziecinnego, Dermid po­szedł do kuchni, a Lacey do jadalni.

Położyła na stole najpiękniejszy obrus, potem rozsta­wiła najlepszą zastawę Fełicity. Wyciągnęła z szuflady lniane serwetki, złożyła fantazyjnie i ustawiła na tale­rzach. Potem odsunęła się nieco, by z dumą podziwiać swoje dzieło.

Nie znosiła sprzątania i nie umiała gotować, ale nie można było odmówić jej zmysłu artystycznego.


16 GRACE GREEN

Dermid natomiast do tej pory nie umiał się wywiązać z tak prostego zadania, jak przyniesienie dziecięcego stoł­ka! Ruszyła do kuchni, by go wyręczyć, gdy usłyszała głos Jordana.

Lacey usłyszała kroki na schodach. Ze wstydem zdała sobie sprawę, że podsłuchuje. Pospiesznie wróciła do ho­lu, gdzie natknęła się na Felicity.

Ale choć udało jej się przybrać pogodną minę, była zdenerwowana i zła. Cóż takiego działo się w życiu jej szwagra, co wymagało poparcia Jordana?

To zrozumiałe, że nie chciał jej zdradzać swoich sekre­tów, ale była na niego naprawdę wściekła. Ona też nazy­wała się Maxwell, zatem jeśli sprawa dotyczyła Alice, to Dermid McTaggart miał obowiązek porozmawiać ze wszystkimi członkami rodziny. Również z Lacey.

Obiecała sobie, że bez względu na wszystko wytropi, o co tu chodzi.


ROZDZIAŁ DRUGI

Chrzciny odbyły się na dworze, w zalanym słońcem różanym ogrodzie Deerhaven. Jordan i Felicity wprost promienieli szczęściem.

- Myślę, że wszystko poszło nadzwyczaj dobrze - po­
wiedział pastor przy pożegnaniu późnym popołudniem.
W jego oczach błysnęły iskierki humoru. - Nasz Pan ob­
darzył Verity parą potężnych płuc.

Jordan roześmiał się.

- Może rośnie nam wielka śpiewaczka operowa - za­
żartował, sprowadzając pastora z patio, gdzie dorośli pili
szampana i herbatę i raczyli się wspaniałym tortem, dzie­
łem pani domu.

Felicity poszła na górę, by położyć małą spać, natomiast dzieci urządziły sobie piknik na placu zabaw. W pewnej chwili Dermid został na patio sam na sam z Lacey.

Choć jeszcze niedawno brała żywy udział w ogólnej roz­mowie, teraz rozparta się wygodnie w fotelu i przymknęła oczy.

Odgradzając się od Dermida ścianą milczenia.

Nie mógł jej za to winić. Odkąd przywiozła go z promu, jakiś złośliwy chochlik kazał mu prawić jej impertynencje. Uwaga o jednej ósmej etatu była całkowicie nie na miej­scu. Co z tego, że prowadziła puste i bezużyteczne, choć


18

GRACE GREEN


pełne blichtru życie? Fakt, że nie znosił takiej bezpro­duktywnej egzystencji, nie był usprawiedliwieniem aro­ganckiego i nietaktownego zachowania. Jednak nie mógł się powstrzymać, być może dlatego, że nie reagowała na jego zaczepki ze zwykłą zgryźliwością. A jak czerpać sa­tysfakcję z dokuczania komuś, kogo zdaje się to w ogóle nie obchodzić?

Wydawało się, ie całkowicie zapomniała o jego obec­ności. Jakby pozowała do rozkładówki jakiegoś wytwor­nego magazynu mody. Uosobieme elegancji. Jedwabna suknia, w którą się przebrała na ceremonię, czarna, w drobne białe kwiatki, kosztowała prawdopodobnie wię­cej niż jego najdroższa alpaka!

- Sądząc po twojej kwaśnej minie - odezwała się ironicz­
nie - myślisz o mnie, i to raczej nie jest nic przyjemnego.

Leniwie zmrużyła oczy, ale wyczuwał błysk wyzwania pod gęstymi rzęsami. Uniosła butnie głowę.

- Śmiało - powiedziała. - Wykrztuś to z siebie. Tłam-
szenie w sobie tylu negatywnych emocji jest podobno sza­
lenie niezdrowe.

Postanowił podjąć wyzwanie.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

19


To było podłe z jego strony, najchętniej cofnąłby te głupie słowa. Lacey zesztywniała. Dosłownie na sekundę.

- Wiem, że tęsknisz za Alice, ale nie pognębisz mnie,
stawiając ją za przykład - odparła spokojnie, choć Dermid
spodziewał się raczej gniewnej riposty. - Zgadzam się, że
taka kobieta jak ona trafia się raz na milion. Wiem, ile dla
ciebie znaczyła i jak bolejesz nad jej stratą. Zapewne nadal
pogrążony jesteś w żałobie. Jeśli traktowanie mnie jak
chłopca do bicia sprawia ci jakąś ulgę, to bardzo proszę,
nie krępuj się.

Drzwi od tarasu otworzyły się i weszła Felicity, a za nią Jordan.

Lacey uśmiechnęła się do szwagierki, jakby słowna utarczka z Dermidem w ogóle nie miała miejsca.

20

GRACE GREEN


0x08 graphic
butelek i smoczków? Zacznijmy od tego, że za żadne skar­by nie chciałabym przez dziewięć miesięcy przypominać słonia! - Wzdrygnęła się. - Nie, wielkie dzięki!

Dermid milczał podczas tej wymiany zdań, ale kiedy Lacey i Felicity opuściły taras, odezwał się:

Lacey przywiozła dla dzieci kostiumy kąpielowe i ko­lorowe piłki plażowe.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 21

tak gorąco, że warto się nieco ochłodzić. Skoro mała już zasnęła...

Parę minut później Lacey zaprowadziła całe stadko do basenu i wszyscy natychmiast wskoczyli do wody. Roz­poczęła się wspaniała zabawa.

Jack i Andrew, obaj dobrzy pływacy, przeszli na głębszą wodę, popychając przed sobą plażowe piłki, zaś Mandy i La­cey bawiły się w drugim końcu z Toddem. Felicity pojawiła się po dwudziestu minutach. Przyniosła na tacy dzbanek lemoniady i plastikowe kubeczki. Ustawiła wszystko na sto­le przy basenie i poprawiła ramiączka jednoczęściowego ko­stiumu kąpielowego w kolorze ametystu.

Gdy tylko Felicity wskoczyła do wody, Todd zaczął grymasić.

- Chce mi się pić.


22

GRACE GREEN


Mandy podprowadziła malca do schodków, gdzie Feli-city wyciągnęła go z wody.

- Praca matki nie ma końca - roześmiała się, biorąc
synka w ramiona.

Mandy bawiła się z Lacey piłką, dopóki Felicity im nie przerwała, krzycząc:

- Lacey, możesz przyjść? Muszę z tobą porozmawiać.
Zabrzmiało to bardzo poważnie. Lacey odczuła niepo­
kój, gdy zobaczyła nieszczęśliwą minę szwagierki.

- Mandy, wyjdź także z wody i przebierz Todda w su­
che rzeczy. Chyba już jest gotów do drzemki. Chcę chwil­
kę pogadać z ciocią.

Lacey wspięła się po schodkach, wyżęła mokre włosy i podeszła do stołu. Zaczekała, aż Mandy zabierze bra­ciszka do kabiny.

Jordan podszedł do basenu i zawołał:

Jordan był dyrektorem jednej z największych agencji nieruchomości, toteż często musiał pracować nawet pod­czas weekendów.

- Siostrzyczko - dodał po chwili - obiecałem, że ty go
odwieziesz. Zgoda?


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

23


Lacey z trudem poskromiła swój niewyparzony język.

- Jasne, nie ma sprawy.

Jack wygramolił się z basenu i podbiegł do ojca, który stanął w drzwiach.

Dermid zwrócił się do Jacka.

Dermid spojrzał na nią chłodno.

Ale nudziarz z tego faceta!

24 GRACE GREEN

dzieję, że z czasem jakoś się otrząśniesz po tej bolesnej stracie.

Kiedy odjechał, Dermid wdał się w rozmowę z Felicity, dopóki nie usłyszeli klaksonu.

Z dumnie uniesioną głową poprowadziła go przez hol do drzwi wejściowych.

Na komodzie przy drzwiach leżała torba z zakupami Dermida z Centrum Caulfielda. Zostawił ją tu, gdy przy­jechali dziś rano.

Z wahaniem sięgnęła po torbę, zajrzała do środka i zo­baczyła elegancką bombonierkę z bardzo kosztownymi belgijskimi czekoladkami.

- Dziękuję, Dermid! - zawołała kompletnie zaskoczo­
na. - Mam słabość do czekolady, a to moje ulubione! Co
to ma być? Gałązka oliwna?


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

25


Miał naprawdę piękne oczy o niezwykłej barwie - zło-cistobrązowe jak szkocka whisky. Tak mawiała Alice... Ale w tych samych oczach, w których jaśniała miłość, gdy patrzył na żonę, teraz Lacey dojrzała upór i niechęć.

- To podziękowanie - wyjaśnił sucho i sztywno. - Za
odebranie nas z przystani.

Nie poczułaby się bardziej dotknięta, nawet gdyby ją uderzył. Zacisnęła zęby i z trudem zapanowała nad nara­stającym gniewem.

- Jasne - stwierdziła kwaśno. - Powinnam się domy­
ślić. Żal mi ciebie, jesteś taki małostkowy. To była zwykła
przysługa, w dodatku niewielka. Jednak czy mógłbyś ją
przyjąć? Przenigdy. Dumny McTaggart nie zniesie długu
wdzięczności u nikogo, a zwłaszcza u mnie. Mam ochotę
wziąć te twoje czekoladki i wyrzucić je... wiesz gdzie, ale
nie zrobię tego. W przeciwieństwie do ciebie jestem na
tyle dobrze wychowana, że wiem, jak należy przyjąć po­
darunek!

I nim ją zdążył powstrzymać, stanęła na palcach i po­całowała go w policzek.

- Może tam, skąd pochodzisz, McTaggart, panują inne
obyczaje, ale tak to się załatwia tutaj. Uśmiech, podzięko­
wanie i przyjacielski buziak. Znasz stare przysłowie
o tym, co powinieneś robić, kiedy wejdziesz między wro­
ny? Niech to będzie dla ciebie nauczka na przyszłość.

Po czym odwróciła się na pięcie i zostawiła go, by sam siebie odprowadził... Niech diabli porwą dobre maniery!

Chmury napłynęły z zachodu i kiedy Lacey wróciła do ogrodu, poczuła na skórze kroplę deszczu.


26

GRACE GREEN


Usiadła na krześle i pokazała szwagierce drugie, stoją­ce obok. Ale Lacey była zbyt niespokojna, by siadać. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

27


Deszcz zacinał coraz mocniej. Zrobiło się ponuro, zim­no i mroczno, choć jeszcze nie zapadł wieczór.

Lacey odegnała cisnące się do oczu łzy. Felicity wstała, podeszła do szwagierki, wzięła ją za rękę i ścisnęła mocno.

- Lacey, Dermidowi śnią się koszmary. Przychodzi do
niego Alice i błaga, by dał jej spocząć w spokoju. Chyba
dlatego postanowił zrobić to, co odkładał od śmierci Alice.
Zamierza skontaktować się z kliniką i powiedzieć im, że
nie chce przechowywać dłużej embrionu.


0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ TRZECI

Nie potrafił jej pocieszyć. Patrzył bezradnie na Fełicity, która czuła równą bezsilność.

Lacey podeszła do oka i spojrzała na mroczne, nocne I niebo. Jordan wrócił do domu późno, ale ona na niego wytrwale czekała. Nie mogłaby zasnąć, najpierw musiała j wyrzucić z siebie cały żal i wszystkie pretensje do Dermi-da McTaggarta. Odwróciła się niecierpliwie.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 29

każdy, kto zarabia na życie jako modelka, musi być po­zbawiony mózgu!

Felicity potrząsnęła głową.

- Tak. - Ogarnęło ją podniecenie. - Dermid może
znaleźć zastępczą matkę. Kogoś, kto donosi dziecko i uro­
dzi je dla niego!


0x08 graphic
0x08 graphic
30 GRACE GREEN

Nie pozostało już nic do dodania i Lacey wstała.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

31


- Trzymajcie za mnie kciuki - poprosiła Lacey. - Za­
wsze marzyłam, by zostać „twarzą" Glory.

Uśmiechnęła się, a potem spojrzała na czarne wody zatoki.

_ Jeśli wszystko dobrze pójdzie, poproszę cię o znale­zienie dla mnie prawdziwego domu, Jordan. Czegoś na­prawdę luksusowego, tutaj, na wzgórzu.

Ale gdy ruszyła, jej uśmiech zgasł raptownie i pozosta­ła sam na sam z myślami o Alice i dziecku, które nigdy się nie narodzi. Alice tak wiele dla niej zrobiła po śmierci matki. Tak wiele poświęciła. Lacey dziękowała jej wiele razy, ale zwykłe „dziękuję" nigdy nie wydawało się wy­starczającym zadośćuczynieniem.

Gdybym tylko, pomyślała z poczuciem żalu i straty, mog­ła zrobić coś, czym zdołałabym odwdzięczyć się siostrze...

- Ciociu? Mówi Jack.

Brała przed chwilą prysznic i nie słyszała telefonu, ale teraz, w ponury czwartkowy poranek, z mokrymi włosami owiniętymi ręcznikiem, słuchała z uwagą głosu siostrzeń­ca nagranego na sekretarce.

- Ciociu, nikt nie wie, że dzwonię. Jestem w gabinecie
wujka Jordana, są z ciocią przy dziecku. Dlatego stąd
dzwonię. Możesz przyjechać i odwieźć mnie do domu?
Proszę... Całuję, Jack.

Lacey uśmiechnęła się ironicznie. Któż mógłby się oprzeć takiej prośbie?

Zadzwoniła do Deerhaven i kiedy odezwała się Felici-ty, Lacey poprosiła Jacka do telefonu.


32

GRACE GREEN


Kiedy dotarła do Deerhaven, Jack był już gotów. Ru szyli zatem prosto do Horseshoe Bay. Ranek był nada pochmurny i nim wjechali na prom, zaczęło padać. Jednak po jakimś czasie rozjaśniło się, Nanaimo powitało icl słońcem i błękitnym niebem.

Jack gadał radośnie podczas przeprawy promem, ał w drodze na ranczo zamilkł. Gapił się ponuro przez okno

Jack potrząsnął głową.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

33


albo siostrę, ale to niemożliwe. Tata chorował dawno temu i teraz nie może mieć więcej dzieci. Okropność.

Ale jasne było, że ten argument nie trafił mu do prze­konania.

Gdy zbliżali się do domu, zobaczyła Artura wyłaniają­cego się z kuchennych drzwi.

Zatwardziały kawaler, nieśmiały wobec kobiet, praco­wał z Jordanem od wielu lat, a teraz na stałe zainstalował się na ranczu.

- Spójrz - zawołała Lacey, chcąc odwrócić uwagę Ja­
cka od ponurych myśli. - Jest Artur!

Chłopiec podskoczył na siedzeniu i zaczął machać do mężczyzny.

Artur podszedł do samochodu i powitał Lacey z sza­cunkiem.

0x08 graphic
34 GRACE GREEN

- Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć. Chodźmw
ciociu. Pokażę ci.

Wcześniej musiało solidnie padać, ścieżka była pokryti błotem, ale nawet gdyby było sucho, Lacey nie miała ochoty oglądać zwierząt. To było życie Alice. Ona wolała się zabawiać w inny sposób.

Pochyliła się nad nim i oddała uścisk.

- To była bardzo miła podróż - zapewniła szczerz
- Zawsze świetnie się bawię w towarzystwie takiego fa_:
nego młodego człowieka.

Jack uśmiechnął się radośnie. Potem odwrócił się d Artura i zawołał:

- Chodźmy, Arturze!
Mężczyzna położył rękę na ramieniu chłopca.

- Może najpierw skocz do domu i powiedz ojcu, ż
wróciłeś.

- Ciocia Lacey to zrobi! Dobrze, ciociu?
Zamierzała wyjechać, nie witając się z Dermidem. Na^

dal była zła, że wykluczył ją z prywatnej rozmowy z Jor­danem. Ale Jack skakał wokół niej niecierpliwie, czekając na odpowiedź. Jak mogła odmówić?

- Dobrze, powiem mu.

- Proszę po prostu wejść - powiedział Artur. - Dzwo­
nek jest niestety zepsuty, a Dermid siedzi na górze i ni
usłyszy pukania.

Ruszyła wolno w stronę domu, ostrożnie, by nie zabło cić eleganckich pantofli z beżowej skórki.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

35


Na prawo znajdowało się spadziste zbocze, które Alice zamieniła w malowniczy ogród. Kiedyś Lacey uwielbiała przyjeżdżać tu o tej porze roku. Teraz wszędzie pieniły się chwasty, niszcząc rośliny, które jej siostra tak troskliwie pielęgnowała.

Ale nie tylko ogród wyglądał na opuszczony, sam dom też napawał smutkiem. Zielona farba na frontowych drzwiach już się łuszczyła, a mosiężna klamka aż prosiła się o wypolerowanie. Niegdyś zawsze uchylone okna z wykrochmalonymi firankami dziś były zatrzaśnięte na głucho, odcinając dom od reszty świata.

Lacey otworzyła drzwi i weszła do holu. Stąpając ostrożnie w zabłoconych pantoflach, zauważyła brudne smugi na posadzce. Ogarnął ją dojmujący smutek, gdy rozejrzała się dokoła. Alice pękłoby serce, gdyby to zoba­czyła, pomyślała gniewnie. Stół pokryty grubą warstwą kurzu, tak samo jak obrazy na ścianach, a chodnik na schodach był cały usiany paprochami.

Do oczu napłynęły jej łzy. Jak on mógł! Jak Dermid McTaggart mógł tak zapuścić ukochany dom Alice!

Dermid wyszedł spod prysznica, podniósł ręcznik z podłogi i przetarł nim włosy. Potem owinął wokół bio­der i stanął przed zaparowanym lustrem. Przeczesał włosy i wrzucił szczotkę razem z przyborami do golenia do kos­metyczki, którą zabierał ze sobą do Toronto.

Jutro będzie w klinice.

Jutro zrobi coś, po czym będzie odczuwał ból do końca życia. A gdy już podpisze wymagane dokumenty, z pew­nością najdzie go ochota, by wstąpić do najbliższego pubu


0x08 graphic
36 GRACE GREEN

i utopić w alkoholu wszystkie smutki. Nie, nie zrobi tegj przez wzgląd na Jacka.

Ktoś pukał gwałtownie do drzwi sypialni. Artur? OJ kiedy to miał zwyczaj pukać do drzwi?

Zakręcił kran i znowu usłyszał stukanie. Tym rażeni było jeszcze bardziej natarczywe. A zaraz potem rozległ się znajomy głos. Dermid omal się nie zakrztusił pastą] Wypluł natychmiast, jakby połknął arszenik.

Lacey Maxwell. Co tu robiła, do diabła?!

Rzucił szczoteczkę do zębów do umywalki i wyszedł z łazienki. Zatrzymał się nagle, gdy zobaczył Lacej w swojej sypialni.

Miała na sobie koszulę koloru indygo, kremową minii spódniczkę i kremowe pantofelki.

Była wściekła.

- Nie słyszałeś pukania? - Jej zielone oczy płonęłjj
furią. - Głuchy jesteś?

Przełknął resztkę pasty, która drapała go w gardło.

- Pytam, co tu robisz? - powtórzył ponuro.
Machnęła ze złością ręką.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 37

_ Najpierw chcę ci powiedzieć parę rzeczy.

_ Naprawdę nie interesuje mnie, co masz mi do powie­dzenia. I proszę, nie przyjeżdżaj tu ze swojego sztucznego, plastikowego świata, żeby mi mówić, jak mam żyć. Po­chodzimy z różnych planet. Ciekaw jestem, co tak na­prawdę cię gryzie. Chyba coś więcej niż tylko cienka war­stewka kurzu.

Jej oczy płonęły gniewem.


0x08 graphic
38 GRACE GREEN

Zapadła cisza i nagle zdał sobie sprawę, że jest odzianjj wyłącznie w ręcznik. Jednak Lacey nie wydawała się za-] kłopotana. Jasne, pewnie była przyzwyczajona do oglądaj nia półnagich mężczyzn. Albo zupełnie nagich. W świecie] który zamieszkiwała, nagość była na porządku dziennym]

Odwróciła się i podeszła do okna.

Nadal panowała cisza, ale wyczuwał jak między nimi narasta napięcie.

Co mógł powiedzieć? Nic, nawet gdyby znalazł odpo-j więdnie słowa, miał zbyt ściśnięte gardło, by cokolwiek) z siebie wydusić.

- Po śmierci naszej mamy wysłano mnie do ciotki, ni
zwykle surowej osoby, gdzie byłam bardzo nieszczęśliw
Ale po paru tygodniach Alice przyjechała po mnie. Rzuci
studia, żeby zająć się moim wychowaniem. Jestem jej dłu
niczką, Dermid. I nigdy nie mogłam się jej odwdzięczyć.

Odwróciła się i zaczerpnęła gwałtownie powietrza.

- Powiedziałeś Jordanowi, że nikt obcy nie powini
być wplątany w sprawy rodziny. Ja należę do rodzin
Dermid.


0x08 graphic
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 39

Spojrzał na nią zdumiony, potem zmrużył oczy.

_ Co sugerujesz, do diabła?

_ To może być moja ostatnia i jedyna szansa, żeby odwdzięczyć się Alice za to, co dla mnie zrobiła. Pozwól mj być zastępczą matką dla twojego dziecka, Dermid. Dla ciebie i Alice.


ROZDZIAŁ CZWARTY

- Oszalałaś?!

Możliwe. Pół godziny później, stojąc w kolejce samci chodów czekających na wjazd na prom, nadal nie mogła uwierzyć, że to zaproponowała. To jego pełne niedowieJ rzania spojrzenie... A potem szyderczy śmiech. DermiJ wystarczająco jasno dał jej do zrozumienia, jak bardza była niegodna, by urodzić dziecko Alice.

Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła z dornfl wsiadła do samochodu i, nie żegnając się z Jackiem, odł jechała na przystań.

Teraz ściskała kurczowo kierownicę i gapiła się niewi-l dzącym wzrokiem w przestrzeń. Próbowała opanować! wszechogarniającą, ślepą furię. Tak, nie była Alice! Nigdji nie będzie równie wspaniała i doskonała, ale w końcu niej wypadła sroce spod ogona. Odpowiedź szwagra była zwy-l kłym okrucieństwem. Gdyby pragnął tego dziecka tak bar-l dzo, jak twierdził, skorzystałby z jej propozycji. Należała! do rodziny. Była zdrowa. A co najważniejsze, chętna.

Naprawdę tego chciała. Dla Alice zrobiłaby wszystko.I Zrezygnowałaby nawet chwilowo z kariery. Byłoby tq| z jej strony duże poświęcenie, ale nic nie dorówna poświę-1 ceniu Alice, która rzuciła studia, by wychować młodszM siostrę. Nic...


41


42 GRACE GREEN

z karierą modelki. Nie miała czasu zastanowić się nad tym. Teraz, kiedy już trochę ochłonęła, z pewnością dziękowała gwiazdom, że Dermid nie wyraził zgody.

Mały przedmiot przeleciał mu nad głową i spadł na kolana. Odruchowo złapał go i zobaczył, że to plastiko­wa grzechotka.

- Bardzo pana przepraszam! - Ktoś odezwał się z fo­
tela po przeciwnej stronie.

Obejrzał się i zobaczył ładną, młodą kobietę z dziec­kiem na ręku.

- Dziękuję - powiedziała, gdy oddał jej zabawkę i do­
dała z uroczym uśmiechem: - Jej tatuś jest miotaczem
i Leila uparła się iść w jego ślady.

Dziewczynka, blondynka jak matka, była prześliczna. Alice na pewno już zachwycałaby się maleństwem. Nie­mal słyszał, jak mówiła:

Chciał powiedzieć: „To śliczne, naprawdę śliczne dziecko. Macie państwo wielkie szczęście." Ale głos od­mówił mu posłuszeństwa.

- Dobrze się pani ćwiczyło, panno Maxwell?

- Znakomicie, Norm. - Lacey przystanęła, by poroz­
mawiać z portierem. - Wykonałam mój zestaw w rekor­
dowym czasie!

Lacey skierowała się do windy, po czym wjechała na dziesiąte piętro. Z okien jej apartamentu w południowo-


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

43


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
zachodnim skrzydle budynku rozciągał się wspaniały wi­dok na port. Ale gdy weszła do salonu, jej uwagę przykuł nie pejzaż, tylko wydruk wypluty przez fax podczas jej nieobecności.

Był od Otta Toenissa, jej agenta. Składał się z listu oraz paru stron kontraktu. I kiedy czytała list, serce omail nie wyskoczyło jej z piersi, bo Kinga Koff naprawdę pod ko­niec roku rezygnowała z pracy modelki i Lacey miała szansę zostać jej następczynią!

Zaczęła podśpiewywać z radości. Tańczyła z kon­traktem w ręku, aż zabrakło jej tchu i zakręciło się w? gło­wie. Odłożyła fax na stolik i pobiegła do łazienki.

Chciała doczytać warunki kontraktu do końca, ale nie będzie się spieszyć. Co szkodzi podelektować się momen­tem triumfu i przedłużyć tę wspaniałą chwilę? Najpierw weźmie prysznic, ubierze się i zaparzy mocną kawę. Po­tem zabierze papiery na werandę, usiądzie na słońcu i przeczyta słowa, które są spełnieniem jej marzeń i na­grodą za wiele lat ciężkiej pracy i poświęceń.

Dermid wysiadł z samochodu i zatrzasnął energicz­nie drzwiczki. Obrzucił wzrokiem luksusowy budynek o smukłych liniach, zalanych słońcem oknach i ukwieco­nych werandach.

Oszalał. Z pewnością oszalał, bo jak inaczej wytłuma­czyć jego pojawienie się w tym miejscu?

Wcisnął ręce do kieszeni. Wyjął je po chwili i przesunął dłonią po szczecinie na brodzie. Pewnie wygląda jak prze­stępca. Podróżował pół nocy, w Toronto od razu złapał powrotny samolot. Wszystko przez dziecko. Dziewczynkę


0x08 graphic
44 GRACE GREEN

w samolocie. W różowej sukience. Ta maleńka nigdy się nie dowie, że zmusiła go do posłuchania głosu serca. A ów głos uparcie powtarzał, że Dermid podjął niewłaściwą de­cyzję. Nie tego pragnęłaby Alice.

Więc przyjechał tutaj i miał zamiar zmusić Lacey Max­well, by dotrzymała danego słowa. Zakładając, rzecz jas­na, że nie zmieniła zdania. Jeśli choć przez chwilę pomyś­lała o swojej karierze, to szanse na dogadanie się są nie­wielkie. Jednak istniała szansa, że jej propozycja jest wciąż aktualna. I że on potrafi ją przyjąć.

Minął frontowe drzwi, ale kiedy spojrzał na listę loka­torów, znalazł jedynie numery apartamentów, bez żadnych nazwisk.

Zajrzał przez szklane drzwi i dostrzegł portiera siedzą­cego za biurkiem. Zadzwonił i po chwili portier otworzył drzwi.

Dermid podszedł za mężczyzną do biurka.

- Dermid McTaggart.

Portier podniósł słuchawkę i wystukał numer. Chwilę później powiedział:

- Panno Maxwell, jest tu pani szwagier, Dermid
McTaggart. - Po chwili dodał: - Dobrze, proszę poczekać.

Dermid uniósł brew.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

45


0x08 graphic
0x08 graphic
- Chcę z nią porozmawiać. - Wyjął słuchawkę z rąk
portiera. - Lacey, wróciłem. Muszę z tobą porozmawiać.

Zdążył policzyć do siedmiu, nim odpowiedziała:

- Poproś Normana do telefonu.

Zwrócił słuchawkę portierowi, który słuchał przez chwilę, zanim się rozłączył.

- Może pan iść na górę - powiedział. - Dziesiąte pię­
tro. Numer 1002. Winda jest po lewej stronie.

Korytarz na dziesiątym piętrze wyłożono szarym chod­nikiem, ściany pomalowano na perłowo, a drzwi na kolor burgunda.

Nacisnął dzwonek i czekał. Było wcześnie. Pewnie ją obudził. Będzie w szlafroku, rozczochrana, z zaspanymi oczami...

Otworzyły się drzwi i stanęła w nich jak zwykle świeża i elegancka Lacey. W czarnym podkoszulku i nieskazitel­nie wyprasowanych białych dżinsach. Jej zielone, całkiem rozbudzone oczy patrzyły na niego lodowato.

- Wejdź - poprosiła go do środka.

W pokoju pachniało świeżością i wiatrem, okna były szeroko otwarte, a meble jasne i nowoczesne. Surowo i klinicznie czysto.

Poruszała się zbyt szybko. Nie mógł się doczekać, by powiedzieć jej, z czym przyszedł, ale teraz chciał odwlec ten moment.


0x08 graphic
46 . GRACE GREEN

- Skoro to dla ciebie żaden kłopot, poproszę - odparł
niechętnie.

Poszła do wnęki kuchennej. Kiedy przyniosła mu kawę, miał powiedzieć, że pije z cukrem, ale była szybsza.

Już otworzył usta, by poczęstować ją równie ciętą ri­postą, ale szybko je zamknął. Była wystarczająco wrogo nastawiona, po co jeszcze zaogniać i tak napiętą sytuację.

Podeszła do stolika z telefonem, odłożyła na bok stos papierów i wzięła swój kubek z kawą.

Nie usiadł, tylko chodził niespokojnie wzdłuż balustra­dy i patrzył na zatokę. Ocean był spokojny, jego dymny błękit przecinały granatowe smugi ciemniejszej wody.

Lacey usadowiła się na leżaku przy stoliku ocienionym biało-beżowym parasolem.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

47


nia? - Potrząsnęła głową i roześmiała się bez śladu weso­łości. - Wybacz, ale nigdy nie zrozumiem, dlaczego od­rzuciłeś moją propozycję. Wydawało mi się, że jesteś na tyle rozsądny, by zrozumieć pewne sprawy. Powinieneś zapomnieć o naszej wzajemnej antypatii i pozwolić mi urodzić dziecko Alice. Nie zdawałam sobie sprawy, jak nisko mnie cenisz. Czy twoim zdaniem nie zasługuję na­wet na odrobinę szacunku?

Pozwolił jej skończyć. Jednak gdy miał wreszcie wy­jaśnić jej cel swojej wizyty, zadzwonił telefon.

- Przepraszam. - Podniosła się i wróciła do pokoju.
Patrzył, jak podchodzi do stolika i podnosi słuchawkę.

Stała odwrócona do niego plecami. Choć mówiła cicho, słyszał, co powiedziała.

- Tak, Otto. Wszystko do mnie dotarło. Tak, jestem
zachwycona. Nie, nie miałam jeszcze czasu przeczytać.
Nie jestem sama, Otto. Tak, jasne, że oddzwonię.

Wróciła na werandę, ale nie usiadła. Stanęła w drzwiach z dłońmi wciśniętymi w kieszenie dżinsów. Jeśli nawet była czymś „zachwycona", na pewno nikt by tego nie zauważył.

48 GRACE GREEN

wałeś się po chamsku, a teraz co? Mam ci po prostu wy­baczyć?

- Nie - odpowiedział z trudem. - Chcę wiedzieć, czy
twoja propozycja jest nadal aktualna.

Gdy za Dermidem zamknęły się drzwi, Lacey zaczęła nerwowo krążyć po salonie. W życiu nie była bardziej oszołomiona i zdenerwowana.

Kiedy zapytał, czy jej propozycja nadal jest aktualna, gapiła się na niego przez parę sekund, zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć.

Mrugała zdumiona.

Miała w zasięgu ręki kontrakt z Glory, spełnienie jej długoletnich snów. Gdyby tak ktoś mógł podjąć za nią tę trudną decyzję.

Będzie musiała wszystko jeszcze raz przemyśleć. Roz­ważyć za i przeciw. Propozycja, którą złożyła Dermidowi,


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

49


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
była wynikiem impulsu. Tak, chciała odwdzięczyć się Alice za jej wyrzeczenia, ale teraz... Czy miała dość sił, by na jakiś czas zrezygnować z kariery? A może nawet zakończyć ją raz na zawsze?

Dermid spędził kilka godzin niedzielnego poranka na obrzeżach rancza. Sprawdzał i naprawiał ogrodzenie, któ­re miało chronić jego zwierzęta przed kojotami. Dzień był pochmurny i wietrzny, niebo stalowoszare. Na późniejsze


50 GRACE GREEN

popołudnie zapowiadali deszcz, ale nim skończył swoją robotę, rozpętała się burza. Deszcz zacinał bezlitośnie.

Kiedyś, pomyślał Dermid, wchodząc do kuchni, Alice dałaby mi suchy ręcznik i palnęłaby krótkie kazanie na temat mojej głupoty. Teraz dom wydawał się przeraźliwie pusty. Artur pojechał odwiedzić swojego dziadka i zabrał ze sobą Jacka.

Wrzucił mokrą koszulę do zlewu. Wylądowała miękko na brudnych naczyniach.

Czy Lacey już dzwoniła? Pospieszył do gabinetu. Auto­matyczna sekretarka stała przy komputerze, ale i stąd było widać, że czerwone światełko nie mrugało.

Poczuł dotkliwe rozczarowanie, a potem gniew. Wiedzia­ła, jakie to dla niego ważne. Musiała też zdawać sobie spra­wę, ile nerwów kosztuje go czekanie na jej telefon. Do Ucha, dlatego wyszedł na tak długo? Był na nogach od świtu i od razu zaczął niespokojnie krążyć wokół telefonu. O dziesiątej nie wytrzymał i wyszedł, wynajdując sobie kolejne zajęcia. Miał nadzieję że gdy wróci, na automatycznej sekretarce znajdzie wreszcie wiadomość od Lacey.

Nic. Nada. Zero.

Czy jeśli nie zadzwoniła, to odpowiedź brzmi „nie"?

Pewnie tak. Gdyby chciała urodzić to dziecko, nie zwle­kałaby z telefonem. Okazała się taka, za jaką ją zawsze uważał. Bezużyteczna, pusta...

Zadzwonił telefon.

Zamarł, ale po chwili wziął głęboki oddech i podniósł słuchawkę.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

51


ROZDZIAŁ PIĄTY

Niełatwo jej było podjąć decyzję.

Biła się z myślami przez całą sobotę, również w noc nawet nie zmrużyła oka. Potem w niedzielę, wcześnie ra no, owinęła się ciepłym szalem w kolorze fuksji, założył grube wełniane skarpety i wyszła na werandę.

Siedziała z kontraktem Glory rozłożonym na kolanach, a w głowie aż jej huczało od natłoku myśli, wspomnień i planów na przyszłość.

Dopiero gdy zaczęło świtać i na niebie pojawiło się słońce, zdała sobie sprawę z tego, że płacze.

Przez Alice, przez dziecko, którego jej siostra nigdy nie zobaczy. Przez kontrakt, którego już nigdy nie podpisze

Jednak ostatecznie łzy przyniosły jej ulgę, oczyściły j I wtedy właśnie podjęła ostateczną decyzję.

Gdy stanęła przy biurku, ze słuchawką przy uchu, wy­obraziła sobie Dermida, który odbiera telefon. Był mań­kutem, więc pewnie trzymał telefon w lewej ręce, a złoto obrączki połyskiwało na jego opalonej skórze. Może pra­wą dłonią przeczesywał nerwowo włosy, czekając na jej odpowiedź.

Trzymanie go w niepewności nie było fair i nie leżało w jej zamiarach. Wiedziała, że niecierpliwie czekał na j


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

53


0x08 graphic
telefon. Ona też nie mogła się doczekać, by poinformować go o swej decyzji, bo kiedy już raz wypowie to głośno, nie będzie odwrotu.

- Tak - powiedziała. - Moja propozycja nadal jest
aktualna.

Minęła długa chwila, zanim wymamrotał coś, co za­brzmiało jak „Dzięki Ci, Boże!". Ale kiedy znowu się odezwał, mówił spokojnym głosem.

- No, to w porządku.

Osunęła się na krzesło, bo uginały się pod nią nogi.

Lacey nagle zabrakło tchu.

54 GRACE GREEN

Lacey zaśmiała się ironicznie.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

55


Jedno słowo, ale wypowiedziane przez Dermida McTaggarta znaczyło bardzo wiele. Dla tak dumnego mężczyzny okazanie wdzięczności było niezwykle trudne. Jednak zdobył się na to i Lacey potrafiła to decenić.

Odłożyła słuchawkę, wstała z krzesła i wyszła na we­randę. Patrząc na ocean, czuła, jak kręci jej się w głowie. Za parę tygodni, jeśli wszystko dobrze pójdzie, będzie w ciąży.

Naprawdę to zrobię? Naprawdę zamierzam urodzić te­mu facetowi dziecko?

Owszem, właśnie tak postanowiła postąpić.

- Oszalałaś?!

Lacey odsunęła słuchawkę od ucha, gdy jej agent wrzasnął z niedowierzaniem, omal nie uszkadzając jej bę­benków. Był drugim facetem, który w ciągu tygodnia za­dał jej to pytanie. Może i oszalała, sama czasami docho­dziła do takiego wniosku.

Ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha.

56 GRACE GREEN

zrobić, ale dopiero za parę tygodni dowiem się, czy to wypali. Tymczasem, proszę, nie załatwiaj mi żadnych zle­ceń. Wybacz mi tę tajemniczość. Powiem ci tylko, że to sprawa rodzinna i jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę mogła podjąć pracę za jakiś rok...

Jego bezwzględne słowa przyprawiły ją o dreszcz. Je­szcze kilka godzin później na samo ich wspomnienie ro­biło jej się zimno. Czy Otto miał rację? Czy naprawdę po urodzeniu dziecka nie miała szans na odzyskanie dawnej pozycji w świecie mody?

Praca modelki była jej prawdziwą pasją. Uwielbiała ją. Musiała spłacić dług wdzięczności wobec Alice. Więc choć było jej ciężko, udało jej się opanować i odegnać niepokój.

Skontaktowała się ze swoją prawniczką, May Pickeril. We wtorek poszła do jej biura, gdzie odbyły długą konfe­rencję telefoniczną z Dermidem i jego prawnikiem.

Dyskusja przebiegała gładko i parę dni później Lacey znalazła w swojej skrzynce umowę, którą po przeczytaniu i podpisaniu odesłała z powrotem.

Następnego dnia Dermid zadzwonił z informacją, że umówił Lacey na wizytę z doktorem Martinem Cole'em. Po badaniu lekarz stwierdził, że Lacey jest zdrowa i wy­pisał jej receptę na środki hormonalne, które miała zaży­wać przez następny miesiąc.

Miesiąc zleciał szybko. Lacey pracowała w Nowym Jorku, a potem poleciała do Europy. Musiała wywiązać się


I


58

GRACE GREEN


Kiedy się rozłączyli, zadzwonił do Deerhaven. Felicity oznajmiła, że z radością go przenocuje.

On i Lacey przyjaciółmi? Wątpił, by to było możliwe. Przecież żyli w różnych światach. Oczywiście, tak wiele dla niego zrobiła, że teraz już nie mógł traktować jej lekceważąco.

Trzeba będzie zrezygnować z docinków, które właści­wie już weszły mu w nałóg. No nic, wszystko się jakoś ułoży. Jako zastępcza matka jego dziecka Lacey zasługi­wała przynajmniej na szacunek.

W środę rano Lacey wstała ze ściśniętym żołądkiem. Nic dziwnego, skoro miał to być najważniejszy dzień w jej życiu.

Dermid zadzwonił parę minut wcześniej, by powie-


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

59


0x08 graphic
dzieć, że wyjeżdża z Deerhaven. Kiedy zeszła na dół, jego samochód stał już na podjeździe. Szary, duży wóz, solidny jak jego właściciel. Gdy Dermid ją zobaczył, podszedł pewnym i sprężystym krokiem.

Ubrany był w garnitur i białą koszulę, widać uznał, że w tak ważnym dniu winien prezentować się elegancko. Lacey natomiast wybrała pertowoszarą sukienkę, którą przywiozła tydzień temu z Paryża.

Każdy, kto by ich obserwował, pomyślałby zapewne, że Dermid i Lacey wybierają się na randkę. Jednak ktoś bardziej spostrzegawczy dostrzegłby ich ściągnięte twarze i smutne oczy.

Położył rękę na jej plecach i ruszyli do samochodu. Ciepło jego dłoni przeniknęło przez sukienkę. Lacey, ku swemu wielkiemu zdumieniu, poczuła nagle przypływ po­żądania.

Chciała się uwolnić, ale zapanowała nad odruchem. Jeśli mieli zostać przyjaciółmi, powinna trzymać nerwy na wodzy. Kto wie, jak Dermid odczytałby jej gest. Pewnie jako przejaw niechęci lub wręcz wrogości.

Dlatego uśmiechnęła się uprzejmie i podziękowała, kiedy otworzył przed nią drzwi samochodu. Była jednak zadowolona, że podczas jazdy do kliniki nie próbował nawiązać rozmowy. Potrzebowała czasu i spokoju, by uporządkować myśli. I uczucia.

Zawsze uważała, że Dermid jest cholernie przystojnym facetem, ale w przeszłości nigdy nie pociągał jej fizycznie.


60

GRACE GREEN


Budził w niej raczej negatywne uczucia, a przede wszyst­kim żal i urazę za wieczne docinki. Ale teraz, w najbar­dziej nieodpowiednim momencie dostrzegła jego niemal zwierzęcy magnetyzm.

Niech Bóg jej pomoże!

Jakie to szczęście, że Dermid nigdy za nią nie przepa­dał. Prawdę mówiąc, nie znosił jej, więc nie groziło jej uwiedzenie. Jeśli istniał na ziemi mężczyzna, który nie był zainteresowany przespaniem się z Lacey, to był nim właś­nie Dermid McTaggart!

Dermid chodził nerwowo po pustej poczekalni. Zerknął na zegarek. Skrzywił się. Ponownie zerknął na zegarek, przytupując niecierpliwie.

Lekarz powiedział, że Lacey wyjdzie za jakąś godzinę, więc co ją zatrzymywało? Dlaczego jeszcze nie wróciła? Co się...

Drzwi poczekalni uchyliły się i stanęła w nich jego szwagierka, z niepewnym uśmiechem na ustach.

- No? - zapytał z wyrzutem. - Co tak długo?
Roześmiała się, trochę nerwowo.

Miała zaróżowione policzki i zbyt błyszczące oczy. By­ła nienaturalnie ożywiona i równocześnie spięta.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

61


Do poczekalni weszła para młodych ludzi. Dermid wziął Lacey pod ramię i poprowadził do drzwi.

- Nie tutaj - powiedział stanowczo. - Porozmawiamy
o tym później, po lunchu.

Kiedy przyjechali do Deerhaven, Felicity i Jordan już czekali na nich z posiłkiem. Jordan powitał siostrę gorą­cym uściskiem.

- Świetnie się spisałaś, Lace! - powiedział z dumą.
Po lunchu Jordan musiał wracać do pracy. Maleństwo

spało, Mandy z braćmi poszli na górę, a Felicity odrzuciła pomoc Lacey przy sprzątaniu ze stołu.

- Wypijcie kawę na tarasie. Dołączę do was za chwilę
- zaproponowała.

Gdy wyszli na dwór, Lacey natychmiast z błogim wes­tchnieniem usadowiła się w wygodnym leżaku i z ulgą zamknęła oczy.

Denmid podszedł do balustrady i spojrzał na ocean.


62

GRACE GREEN


Nie spodziewał się, że dzisiejszy dzień okaże się taki trudny. Czym tak się przejmował? Nawet jeśli zabieg za­kończy się sukcesem, Lacey nie będzie prawdziwą matką jego dziecka, przecież to oczywiste. Dla niej liczyła się wyłącznie kariera. Dlaczego więc poczuł nagle tak silną więź z tą kobietą? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było zaangażowanie uczuciowe. Prowadziłoby to jedynie do problemów. On i Lacey zawarli umowę, i na tym powinni poprzestać.

Nigdy nie miał o niej najlepszego zdania. Jak mógłby szanować lub podziwiać osobę, która zarabiała na życie, przechadzając się w astronomicznie kosztownych toale­tach i pozując do zdjęć? Jednak teraz Lacey dokonała czegoś wielkiego, z miłości do Alice... Potrząsnął głową, zdumiony obrotem spraw.

Usłyszał szelest jej sukni i poczuł słodki zapach garde­nii na dwie sekundy wcześniej, nim Lacey pojawiła się u jego boku.

- Grosik za twoje myśli - powiedziała. - Ale może
dzisiaj są warte nieco więcej.

Stanęła obok, opierając się dłońmi o balustradę. Uśmie­chała się lekko. Jej uroda zapierała dech w piersiach. Słoń­ce dodawało blasku i tak już lśniącym włosom, złociło kremową cerę, migotało iskrami w zielonych, kocich oczach.

Próbował oderwać od niej wzrok, ale nie mógł.

Co się z nim, do licha, działo?

- Grosik? - powtórzył, siląc się na obojętny ton. -
Cóż, masz rację, dzisiaj są warte nieco więcej. Ale chyba
nie muszę ci mówić, że myślę o tym samym co ty.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

63


0x08 graphic
0x08 graphic
Wątpił! Wydawała się być całkowicie rozluźniona, pod­czas gdy on walczył z palącą pokusą, by poczuć pod pal­cami jedwabiste włosy Lacey i musnąć wargami jej błysz­czące, czerwone usta...

Pragnął jej.

Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Ze wszyst­kich kobiet na świecie Lacey Maxwell powinna być ostat­nią, którą pragnąłby zaciągnąć do łóżka.

Cholera, należało pomyśleć wcześniej, w jaki sposób zatrzymać Lacey na ranczu. Spodziewał się, że będzie walczyć o własną niezależność, ale mógł próbować ją przekonać, stosując delikatny emocjonalny szantaż. Mógł­by na przykład powiedzieć: „Tego chciałaby Alice". To dałoby Lacey do myślenia. Zresztą, może i lepiej, że nie zamieszkają razem na ranczu. Tak będzie bezpieczniej.

Co za ironia. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Lacey posłużyła się jego argumentem!

Zanim zdążył odpowiedzieć, dołączyła do nich Felicity. Niedługo potem Lacey oznajmiła, że musi wracać, więc odwiózł ją do domu.


64 GRACE GREEN

- Pielęgniarka w klinice zadzwoni do mnie, by się
umówić na wykonanie próby ciążowej - powiedziała na
pożegnanie.

- Daj mi znać, to też przyjadę.
Zawahała się.

- Wolałabym to zrobić sama. Wiem, że chcesz we
wszystkim uczestniczyć od samego początku, jednak...
Chodzi o to, że jeśli nie zaszłam w ciążę, to pewnie oboje
wolelibyśmy przetrawić tę wiadomość w samotności.

Chwilę się wahał, ale potem przyznał jej rację.

Dermid skończył pracę na jednym z pastwisk i zrobił sobie przerwę. Było upalne popołudnie i czuł, jak pot spływa mu po plecach. Co prawda zapatrzył się w rozcią­gające się wokół pola, ale myślami błądził daleko stąd.

Niecierpliwie czekał na wiadomość od Lacey. Dzwonił do niej już kilka razy, ale zawsze włączała się automa­tyczna sekretarka. Musiał być cierpliwy, co przychodziło mu z coraz większym trudem.

- Tato!

Odwrócił głowę i zobaczył Jacka biegnącego w jego kierunku ze Scampem, pasterskim psem. Potem jego uwa­gę przykuło jakieś poruszenie przed domem. Poczuł, jak jego serce zaczyna bić przyspieszonym rytmem.

Lacey Maxwell w białych spodniach i szkarłatnym to­pie stała na podwórku obok srebrzystego samochodu.

- Tatusiu, ciocia Lacey przyjechała! - zawołał radoś-


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

65


nie Jack i popędził za Scampem, który uganiał się za mo­tylami.

Valentine, jedenastomiesięczna lama, którą Dermid ku­pił w zeszłym tygodniu, spacerująca teraz po drugiej stro­nie ogrodzenia, szturchnęła go w ramię. Poklepał ją po szyi, z roztargnieniem przeczesał palcami delikatną ni­czym jedwab sierść.

Potem opuścił rękę i ruszył w kierunku Lacey. Wyda­wało mu się, że porusza się w zwolnionym tempie i do­tarcie do niej zajęło mu całe wieki.

Czekała przy samochodzie. Gdy stanął z nią twarzą w twarz, dostrzegł uśmiech w jej oczach.

Napięcie, które dręczyło go od wielu dni, prysło jak bańka mydlana. Zalała go fala radości, zbyt potężna, by mógł przejść nad nią do porządku dziennego.

Chrząknął, z trudem dobywając głos z zaciśniętego gardła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lacey i Dermid postanowili, że podzielą się nowiną z Arturem. Jack miał się dowiedzieć o wszystkim nieco później.

- Porozmawiamy z nim, kiedy się do was przeprowa­
dzę - powiedziała Lacey. - Przyjdzie na to czas...

Została chwilę, by napić się z Dermidem mrożonej her­baty przy piknikowym stole.

Gdy zaczęła się zbierać, Dermid poczuł rozczarowanie.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

67


Mówił z takim przekonaniem, że zrobiło jej się wstyd. Dermid McTaggart zawsze był bardzo rodzinny, nie po­winna była wątpić w to, że otoczy dziecko wielką czuło­ścią i troską.

Dotknął lekko jej ramienia, jakby dodając otuchy.

Jednak tak się złożyło, że spotkali się dopiero właśnie w listopadzie.

Otto ułożył jej nowy harmonogram pracy i na szczęście nie pisnął nikomu ani słowa o ciąży. Natomiast wcisnął jej bezlitośnie tyle zleceń, ile tylko zdołał. Czasami Lacey miała wrażenie, że jej życie przypomina rozpędzoną ka­ruzelę, z której nie sposób zsiąść. Na szczęście nie cier­piała z powodu nudności i gdyby nie pełniejsze piersi


68 GRACE GREEN

i dużo częstsze drzemki, w ogóle by nie odczuła, że jest w ciąży.

Miesiące mijały błyskawicznie i nim się spostrzegła, nadszedł listopad.

Ostatnie zdjęcia miała w Nowym Jorku, więc w drodze na lotnisko wpadła do biura Otta.

Pociągnął nosem.

- Prędzej zbędnych kilogramów.

Ale zanim wyszła, objął jej nadal smukłą kibić pulch nymi ramionami.

- Powodzenia, skarbie. - Otto nie był osobnikiem wy
pranym z wszelkich uczuć. - Zadzwoń do mnie na wios
nę. Zobaczę, co się da zrobić.

Cieszyła się, że wraca do domu. Była wykończon toteż ledwo dotarła do mieszkania, natychmiast poszła d łóżka i szybko zasnęła.

Kiedy się obudziła, dochodziła jedenasta. Czuła się o wiele lepiej, rześka i pełna zapału, lecz niezbyt kwapiła się do wyjazdu na ranczo.

- Boję się - wyznała Felicity, gdy spotkały się na lun­
chu w jednej z modnych restauracji Vancouveru. - Co j


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

69


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
tam będę robić bez teatru, koncertów, wystaw - westchnę­ła teatralnie. - Boże, nie będzie nawet sali gimnastycznej! Felicity roześmiała się.

- Znajdziesz sobie inne rozrywki. Możesz zacząć robić
na drutach albo haftować, albo wstąpisz do miejscowego
kółka gospodyń wiejskich i zajmiesz się organizowaniem
kiermaszy dobroczynnych.

Lacey roześmiała się głośno, budząc zainteresowanie przy sąsiednich stolikach.

Oczy Lacey zaświeciły jasnym blaskiem.

70

GRACE GREEN


nicznego uśmiechu. - Dla Dermida McTaggarta jeste: wyłącznie maszynką do urodzenia dziecka.

Lacey złapała prom o dziesiątej trzydzieści i bezpiecz­nie dotarła na ranczo.

Dzień był słoneczny, ale chłodny, listopadowe niebo przybrało barwę stalowego błękitu. W rześkim powietrzu mieszały się zapachy ziemi i dymu z palącego się drewna.

Lacey zaparkowała niedaleko tylnych drzwi i siedziała przez chwilę wsłuchana w ciszę. Absolutną ciszę, która wzbudzała w niej niepokój. Nie była przyzwyczajona do takiego spokoju. Przyprawiał ją o dreszcz.

- Cześć.

Omal nie uderzyła głową o dach samochodu na dźwięk głosu Dermida. Odwróciła się i zobaczyła go stojącego przed oborą, jakieś dziesięć metrów dalej, z rękami wspar­tymi na biodrach.

Miał na sobie przepoconą koszulę, we włosach resztki


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

71


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
słomy, i w ogóle wyglądał jak stuprocentowy mężczyzna. Lacey poczuła lekką irytację, toteż natychmiast przystąpi­ła do ataku.

- Czy to dla ciebie kłopot? - zapytała wyzywająco.
Wzruszył lekko ramionami.

- Nie, skądże. Choć, gdybym wiedział, że dzisiaj przy­
jedziesz, przygotowałbym dla ciebie pokój.

Otworzyła bagażnik i już miała wyjąć walizkę, lecz Dermid ją uprzedził

Zrobiło jej się wstyd, nie powinna tak na niego krzyczeć. Nie najlepszy początek pobytu pod wspólnym dachem.

- Lacey, wiem, że jest ci trudno. Mnie też. Ale spró­
bujmy żyć w przyjaźni dla obopólnego dobra. - Zmarsz­
czył brwi. - Wyglądasz na zmęczoną. Niech to, szkoda,
że nie przyjechałaś tu kilka miesięcy wcześniej, zamiast
szaleć po świecie, wiecznie w rozjazdach. Dzwoniłem do
ciebie parę razy, ale odzywała się sekretarka. Chyba nigdy
nie bywasz w domu.


72 GRACE GREEN

W holu poprowadził ją prosto do schodów.

Sypialnia Dermida znajdowała się na lewo, obok ma­łego pokoju dziecinnego i sypialni Artura. Pokój Jacka, duża łazienka i pokój gościnny były po prawej stronie korytarza.

Dermid otworzył drzwi pokoju gościnnego i wpuścił Lacey do środka. Podszedł do łóżka, postawił obok waliz­kę. Właśnie wtedy dobiegł ich z dołu dzwonek telefonu.

- Wybacz - powiedział. - Muszę odebrać.
Nie czekając na jej odpowiedź, wyszedł.

Kilka razy spała w tym pokoju, jeszcze za życia Alice. Wtedy na Lacey czekała czysta, wykrochmalona pościel, wazon ze świeżymi, słodko pachnącymi kwiatami, stos magazynów i książek, a nawet miętowa czekoladka na poduszce. Wszystko na swoim miejscu...


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

73


Alice była idealną gospodynią.

Lacey skrzywiła się i rozejrzała po sypialni. Pokój nie był od dawna wietrzony, meble pokrywała gruba warstwa kurzu, również dywan nie prezentował się najlepiej. Pa­trząc na goły materac i cztery poduszki w granatowo-białe pasy, Lacey miała ochotę przenieść się do najbliższego motelu.

Z ciężkim westchnieniem rzuciła skórzaną torbę na łóż­ko. Umowa to umowa. Obiecała Dermidowi, że zostanie tutaj do rozwiązania, i dotrzyma słowa.

Podeszła do okna, otworzyła je na oścież i nabrała w płuca świeżego powietrza.

- Dobra, już jestem.

Odwróciła się i zobaczyła Dermida z pościelą. Położył wszystko na komodzie, wzbijając przy tym tuman kurzu. Otworzył szafę i wyciągnął kolorową kołdrę. Rzucił ją na łóżko i powiedział:

Znowu wyszedł, jakby nie mógł zbyt długo przebywać w jej towarzystwie. Zachowywał się dość przyjaźnie, ale może tylko udawał? Może nadal tak bardzo jej nie lubił, że wolał nie przebywać z nią sam na sam w tym samym pomieszczeniu.

Bijąc się z myślami, przeszła do łazienki, by umyć ręce. W progu stanęła jak wryta.

Wilgotne ręczniki leżały na podłodze, woda kapała z niedokręconego kranu, pusty pojemnik na papier toale-


74 GRACE GREEN

to wy leżał na umywalce. Wyschnięte i popękane mydło świadczyło dobitnie o tym, jak małą wagę jej siostrzeniec i jego ojciec przykładają do higieny osobistej.

Przebrnęła przez ręczniki i krzyknęła, gdy wielki jak spodek pająk przebiegł po jej bucie. Drżąc cała, uciekła z powrotem do sypialni.

Nie spodziewała się, że dom będzie w takim stanie, w jakim utrzymywała go Alice, ale to, co tu zastała, prze­rosło jej najśmielsze wyobrażenia. Dermid mógł przynaj­mniej posprzątać na jej przyjazd! Nie wyobrażał sobie chyba, że będzie mieszkała w takich warunkach! Trzeba coś z tym zrobić.

Wyprostowała się i zeszła na dół do kuchni.

W czajniku bulgotała woda. Kuchnia była pusta.

Lacey wyszła przez otwarte tylne drzwi i zobaczyła Dermida na podwórku. Stał parę metrów dalej, przy ogro­dzie, a raczej przy tym, co z niego zostało - plątaninie chwastów i zdziczałych, uschniętych roślin.

Już chciała zawołać szwagra, ale słowa zastygły na jej ustach. Wyglądał tak bezradnie. Bezsilny, samotny, zagu­biony. Słyszała, jak głośno westchnął. Przeczesał dłonią włosy.

I poczuła, jak jej serce wyrywa się do niego. Tak bardzo chciała go pocieszyć...

Umiała sobie wyobrazić, o czym teraz myślał: „Gdyby Alice tu była... Gdyby to ona urodziła nasze dziecko... Gdyby... gdyby...".

Do oczu niespodziewanie napłynęły jej łzy. Pospiesznie wróciła do kuchni.

Jej obecność na ranczu musiała być dla Dermida trudna


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 75

do zniesienia. W każdym razie Lacey nie zamierzała stać się dla niego ciężarem ani przysparzać mu zmartwień.

Czajnik zagwizdał głośno, potem usłyszała w sieni kro­ki Dermida.

Wybiegła z kuchni i wróciła na górę. Nie chciała, by się domyślił, że widziała go w chwili słabości.

Gdy po pięciu minutach zeszła ponownie do kuchni, Dermid właśnie parzył herbatę. Na dworze, gdzieś niezbyt daleko, Jack krzykiem próbował nakłonić psa do aporto­wania patyka.

Ani śladu cytryny, w ogóle żadnych owoców i warzyw.

Usiadła na krześle i ostrożnie położyła ręce na pochla­panym blacie stołu.


76 GRACE GREEN

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

77


- Hamburgery, pizza, wołowa mielonka z makaronem,
mrożonki...

Przeszył ją dreszcz. Ostrożnie skosztowała herbaty. To była herbata? Boże, smakowało jak smoła! Odsunęła kubek i wstała.

Wracając do pokoju po torebkę, Lacey wzniosła oczy do nieba. Lody i sernik! Ten facet wziął jej złośliwość za dobrą monetę!

- Tato, kiedy wróci ciocia Lacey?

Dermid lubił przyrządzać potrawy na grillu przez cały rok. W zależności od pogody razem z Jackiem i Arturem jadali albo przy stole piknikowym, albo w kuchni. Dzisiaj, ponieważ wiatr nieco ucichł, postanowili z Jackiem zjeść na dworze.

- Kto wie? - odparł pochylony nad grillem, na którym
piekły się hamburgery.

On też chciałby poznać odpowiedź na to pytanie. Co­tygodniowe wyprawy Artura do centrum handlowego trwały jakieś trzydzieści minut. Lacey nie było już ponad dwie godziny. I nie podobało mu się to. Nosiła w sobie jego dziecko, chciał wiedzieć, gdzie jest i co porabia.

78

GRACE GREEN


- Jasne.

Ubrany w ciepłą czerwoną kurtkę i dżinsy Jack pod­biegł do drzwi patio i wszedł do domu.

Dermid odprowadził go wzrokiem. Tak bardzo kochał tego chłopca, że czasami aż go to przerażało.

Za parę miesięcy w domu pojawi się następna istota do kochania, mała dziewczynka. Może będzie miała -złote włosy jak jej matka, może będzie miała jej owal twarzy, może nawet piegowaty nosek i dołeczki pojawiające się przy uśmiechu...

Oby, bo od śmierci Alice upłynęły trzy lata i z każdym mijającym dniem rysy twarzy żony zacierały się coraz bardziej w jego pamięci. Nie opuszczało go bolesne po­czucie straty.

Jednak o wiele gorsze od poczucia straty było skrywa­ne głęboko poczucie winy, bo w jego serce wkradały się teraz inne obrazy.

Piękna i niedostępna Lacey...

Dermid ze złością zmarszczył czoło. Nie chciał myśleć o Lacey. Pociągała go, lecz jakoś sobie z tym poradzi.

- Tato, przypalasz hamburgery!

Ocknął się i przełożył kotlety na talerz, zanim zamie­niły się w zwęgloną masę.

Scamp też musiał usłyszeć auto, bo wyskoczył spod cedrowego stołu i zaszczekał ostro.

- Pomogę jej wnieść zakupy - powiedział Dermid. -
Może dokończysz przyrządzać hamburgery?


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

79


cey otwiera bagażnik. Miała wspaniałe włosy i bardzo zgrabne, długie nogi.

Rozeźlony na siebie za te myśli, krzyknął:

- Co tak długo?!

- Coś mnie zatrzymało - powiedziała przytłumionym
głosem. Chwyciła dwie torby, wyprostowała się i odwró­
ciła do niego.

Kiedy zobaczył jej twarz, aż sapnął z gniewu. Lacey była bardzo blada, miał zadrapany policzek i wyraźnie spuchniętą górną wargę. I krwistoczerwone plamy na śnieżnobiałym kołnierzyku koszuli.

- Co, do diabła, wyprawiałaś? - zapytał ponuro.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Lacey była bliska płaczu. Gniew w oczach Dermida jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi.

- Odstaw te torby - warknął, nie dając jej czasu na
odpowiedź. Wyrwał jej zakupy i rzucił z powrotem do
bagażnika.

Poprowadził ją do kuchni i posadził na krześle.

Gdyby był dla niej miły, natychmiast by się rozpłakała. I wtedy chyba wyznałaby mu, co się naprawdę wydarzyło. O tym, jak maluch wbiegł prosto pod koła ciężarówki i gdyby nie ona, gdyby nie skoczyła za nim...


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 81

Wstała.

Uparty osioł. Zaproponował herbatę, ale zapomniał o współczuciu. To słowo nie istniało w jego słowniku.

Zza otwartego okna dolatywała smakowita woń ham­burgerów. Lacey westchnęła. Ślina pociekła jej do ust. Nie zdawała sobie sprawy, jaka jest głodna. Miała zamiar zro­bić sobie sałatkę na kolację, ale..

Idąc na górę, Lacey usłyszała telefon. Zadzwonił parę razy, nim Dermid odebrał.

- McTaggart - rzucił do słuchawki.
Więcej nie usłyszała.

Przebrała się w kaszmirowy golf i ciepłe wełniane spodnie. Namoczyła koszulę w zimnej wodzie, a potem zeszła na dół.

W kuchni było cicho, sądziła, że Dermid wyszedł na patio. On jednak stał odwrócony do niej plecami i wpa­trywał się w wiszącą na ścianie fotografię Alice.

Lacey poczuła się jak intruz. Podczas gdy zastanawiała się, co robić, chyba wyczuł jej obecność, bo odwrócił się powoli.

Jego oczy miały dziwny wyraz.

- Nie najlepiej mi idzie, prawda? - zapytał.

Zdała sobie sprawę, że to jemu należy współczuć. I by­ła gotowa to uczynić.

- Dermid, to wymaga czasu. - Podeszła do niego nie-


82 GRACE GREEN

śmiało. - To dopiero trzy lata, i tak świetnie sobie radzisz. Nie stałeś się odludkiem, nie zerwałeś kontaktów z naszą rodziną.

Poczuła szczypanie pod powiekami. Gdy poleciały łzy, urwała kawałek papierowego ręcznika i zażenowana wy­tarła oczy.

Był taki bezradny i zawstydzony, zapragnęła go objąć i pocieszyć.

Dermid zamknął oczy i westchnął głęboko.

- Zrobiliśmy tyle, że dla ciebie też starczy, o ile masz


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

83


ochotę - powiedział pokojowo. - Jeśli będzie ci za zimno na patio, to...

Lacey nie miała ochoty rozmawiać ani o hamburge­rach, ani o pogodzie. Chciała usłyszeć to, co Dermid za­mierzał jej powiedzieć, zanim przeszkodziło mu wołanie Jacka. Ale ten moment już przeminął.

Bo nigdy nie chciałeś mnie poznać, pomyślała natych­miast, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Napięcie w jego oczach i jego niepokojąca bliskość sprawiały, że z trudem łapała oddech.

- Miałaś szczęście, że nie rozcięłaś wargi i nie trzeba
było zakładać szwów. A policzek jest tylko zadrapany.

- Zrobił gest, jakby chciał ją pogłaskać. - Powinien się
niebawem zagoić.

- Tato! - Jack wpadł do kuchni. - Kiedy... Och! Co
ci się stało, ciociu?

Przez moment wydawało się, że Lacey i Dermid na chwilę znaleźli się w innym świecie. A potem czar prysł, a Dermid opuścił rękę.

- Twoja ciocia uratowała dziś życie małemu chłopcu

- wyjaśnił na pozór obojętnie i opowiedział Jackowi całą
historię.


0x08 graphic
84 GRACE GREEN

Lacey zdumiała się, gdy Dermid powiedział:

- Czemu nie?
Chwycił ją za ramiona, schylił głowę i dotknął wargami

jej policzka. A potem bardzo delikatnie musnął jej spuch­niętą wargę.

Było to coś pośredniego między pieszczotą a pocałun­kiem, jednak trwało dłużej, niż powinno. Czuła siłę jego palców, gdy ścisnął mocniej jej ramię.

- Dobra - ucieszył się Jack i dodał niecierpliwie: - To
zjedzmy wreszcie te hamburgery!

Dermid odsunął się. Wydawał się zaskoczony. Jakby czekoladka, którą ugryzł, miała zupełnie inne nadzienie, niż oczekiwał, pomyślała Lacey. Koniak zamiast kokosa? Miętówka zamiast wiśni? Ulubiony smak, czy raczej znie­nawidzony?

Dla niej ten pocałunek był słodszy od najlepszej cze­kolady. I sprawił, że ugięły się pod nią kolana.

Jakimś sposobem udało jej się przywołać na twarz fi­glarny uśmiech.

- Dziękuję - powiedziała cicho. - Od razu poczułam
się lepiej.

Chciała uciec, zanim Dermid zauważy wypieki na jej policzkach, pozwoliła więc Jackowi chwycić się za rękę i pociągnąć na patio.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

85


Pocałowanie jej było błędem.

Atmosfera między nimi zawsze była napięta, teraz stała się wręcz trudna do zniesienia. Czuł się tak, jakby stąpał po lodowej tafli. Jeden fałszywy krok... i potem już tylko zimna otchłań.

Czy Lacey czuła się tak samo?

Pewnie nie. Zachowała się, jakby ten pocałunek jedynie ją rozbawił. Z jej punktu widzenia nawet trudno było to nazwać pocałunkiem! Obracała się w wielkim świecie i bez wątpienia spotykała się z wieloma wyrafinowanymi mężczyznami.

Cóż, on z pewnością nie zamierzał romansować ze swoją szwagierką. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to anga­żować się w jakikolwiek związek. Jednak nie mógł zaprze­czyć, że bliskość Lacey rozbudziła w nim pożądanie, o ist­nieniu którego już prawie zapomniał. Trzy samotne lata sprawiły, że stałem się bardziej wyczulony na kobiecą urodę, tłumaczył sobie, i tyle. Teraz muszę się skoncentro­wać na innych sprawach. Na przykład powinienem wreszcie wypakować te cholerne zakupy.

Gdy skończył, wyszedł na dwór zdecydowany ignoro­wać Lacey.

Jednak kiedy ją zobaczył, nie mógł oderwać od niej oczu. Oparta łokciami o piknikowy stół, wbijała zęby w hamburgera z zapałem, który nieco zadziwił Dermida.

Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy błysnęły filuternie.

- Jordan lubi ze mnie żartować. - Zlizała sos z kciuka.


86

GRACE GREEN


- Muszę uważać na to, co jem, ze względu na pracę. Jedynie od czasu do czasu pozwalam sobie na szaleństwo. Ale tylko wtedy, gdy wiem, że warto. Twoje hamburge­ry... - ugryzła następny kawałek - ...są tego warte.

Jack i Artur zawsze pochłaniali jego hamburgery z wil­czym apetytem, ale nigdy nie szafowali pochwałami. Komplement Lacey sprawił, że Dermidowi zrobiło się cieplej na sercu.

Lacey zaproponowała, że przyniesie deser. Gdy wróciła z pełną tacą, Dermid znów nie mógł oderwać od niej oczu. Podała czekoladowe ciasto z lodami. Najpierw Jackowi, który siedział na huśtawce... A potem jemu.

Stał oparty o drewnianą balustradę okalającą patio, ale wyprostował się, gdy brał od Lacey talerzyk.

Włożyła ręce do kieszeni kurtki.

Nadział na widelec kawałek ciasta i wyciągnął w jej stronę.

Myślał, że odejdzie, ale oparła się o balustradę obok niego i zapatrzyła w horyzont.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

87


Jack dojadł deser, podszedł do stołu i odstawił talerzyk.

- Tato, czy możemy iść sprawdzić, co z Sunflower?
Sunflower, złotobrązowa lama, miała lada chwila zo­
stać mamą.

- Dobrze, synu. - Dermid dokończył ciasto i postawił
swój talerz na talerzu Jacka. - Idziemy.

Gdy Jack pobiegł za Scampem, Dermid zwrócił się do Lacey.

- Mamy taką zasadę, że kto gotuje, ten nie zmywa.
W porządku?

Spojrzała na stół zastawiony brudnymi naczyniami. Lekko się wzdrygnęła, ale powiedziała:

88

GRACE GREEN


0x08 graphic
0x08 graphic
Poszedł za Jackiem, choć wolałby zostać. I to budziło w nim niepokój. Zazwyczaj zbliżający się poród lamy czy alpaki był dla niego sprawą najważniejszą i nie mógł się skoncentrować na niczym innym. A teraz, mimo że Sun-flower faktycznie zaczęła rodzić, myślami wciąż był przy Lacey. Zapomniał o niej, dopiero gdy wystąpiły kompli­kacje.

Z telefonu w oborze zadzwonił do weterynarza, a po­tem odesłał Jacka do domu.

Lacey zdążyła dostrzec dobrze zbudowaną młodą ko­bietę z płomieniście rudymi włosami, idącą w stronę obory. Ubrana w dżinsy i kraciastą koszulę, wydawała się czuć w tutejszym otoczeniu jak ryba w wodzie.

- Myślę, że Abby lubi tatę - powiedział Jack. - On ją
też lubi. Może nawet się z nią ożeni. Słyszałem, jak mówił
do Artura, że byłaby świetną żoną dla ranczera.

Kobieta znikła w oborze, nim Lacey miała okazję lepiej się jej przyjrzeć. Jakby odgadując jej myśli, Jack dodał nieoczekiwanie:


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

89


- Artur powiedział, że to najładniejsza pani wetery­
narz, jaką kiedykolwiek widział!

Lacey nigdy nie przyszło do głowy, że w życiu Dermi-da może być jakaś kobieta. Cóż, ostatecznie zdrowy i mło­dy mężczyzną ma pewne potrzeby. Nie może do końca życia rozpaczać po stracie żony.

Jeśli jednak ta kobieta miała być następną panią McTaggart, zostanie nie tylko macochą Jacka, ale także mamą dziecka, które urodzi Lacey.

I Lacey poczuła niepokój.

By odegnać takie myśli, skoncentrowała się na zmywa­niu. Większość naczyń włożyła do zmywarki, jednak nie­które musiała umyć sama. Po nieudanym poszukiwaniu gumowych rękawic, zanurzyła gołe dłonie w gorącej wo­dzie z detergentem, czego nie robiła od lat.

Jack gadał, gdy zmywała, i gadał, gdy sprzątała z grub­sza kuchnię. Należałoby właściwie wyszorować szafki i podłogę, jednak Lacey nie miała zamiaru aż tak się po­święcać.

Kiedy skończyła, zadzwonił telefon.

Jack pobiegł odebrać.

Lacey poczuła się nieswojo. Nie przepadała za takimi rozrywkami, ale chciała zobaczyć Abigail. W końcu być może ta kobieta będzie wychowywać dzieci Alice.

Pozwoliła Jackowi wyciągnąć się na dwór.

Kiedy doszli do drzwi obory, Jack ruszył przodem.


90

GRACE GREEN


Było ciemno i brudno. Dermid stał z rękami na bio­drach, odprężony, wpatrzony w malutką lamę. On i Abi­gail uśmiechnięci obserwowali, jak maleństwo próbowało stanąć na drżących nóżkach.

Lacey dołączyła do nich. Abigail zlustrowała ją od stóp do głów. Naprawdę była bardzo ładna.

- Lacey, to nasza pani weterynarz, Abby 0'Donnell
- odezwał się Dermid. - Abby, to moja szwagierka, Lacey
Maxwell.

Abby przywitała się z nią przyjaźnie.

Lacey zobaczyła, jak matka szturcha nosem lamiątko, zachęcając je do zrobienia pierwszego kroku.

Wszyscy spojrzeli na Lacey, która zastanawiała się przez chwilę.

- Może Topaz? - zaproponowała w końcu. - To po-


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

91


dobno szczęśliwy kamień dla wszystkich urodzonych w listopacdzie.

- Świetnie! - pochwaliła Abby.
Niedłuigo potem Abigail odjechała.

Dermicd musiał zostać przy zwierzętach, a Jack i Lacey wrócili dco domu, tak więc Lacey zobaczyła Dermida do­piero późmym wieczorem, gdy Jack poszedł już spać. Była w kuchni i podgrzewała kubek mleka w kuchence mikro­falowej, Ikiedy Dermid stanął w progu. Wraz z nim do środka wltargnęło mroźne powietrze.

0x08 graphic
ROZDZIAŁ ÓSMY

Rzucił ręcznik na blat.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 93

Gdyby Alice żyła, nie bacząc na późną porę, na pewno przyrządziłaby posiłek dla swojego męża. Ale Dermid nie jest moim facetem, pomyślała Lacey. Nie będę go obsłu­giwać! Nie ma mowy!

- Idę do łóżka - oznajmiła, powstrzymując ziewanie.
Spojrzał na nią z roztargnieniem.

- Do zobaczenia rano - powiedział i ponownie zaczął
badać wnętrze lodówki.

Jak na ironię poczuła złość, że nie poprosił jej o przy­gotowanie posiłku. Nawet nie przyszło mu to do głowy.

- Dobranoc - powiedziała i poszła na górę, mocno po­
irytowana. Na siebie.

Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, to stać się niewolnicą szwagra. Dlaczego zatem nagle pożałowała, że nie jest mistrzynią patelni i nie potrafi w mgnieniu oka przyrzą­dzić pożywnego i smakowitego dania?


94

GRACE GREEN


Następnego ranka Artur wrócił na ranczo.

Zajrzał do kuchni, kiedy Lacey i Jack jedli śniadanie. Na widok Lacey przystanął w progu. Potem ściągnął z gtowy znoszony kapelusz i uśmiechnął się nieśmiało.

Artur popatrzył z powagą na Lacey.

Po ich wyjściu Lacey wstawiła naczynia do zmywar­ki i sprzątnęła kuchnię. Potem zaczęła się zastanawiać, co, do licha, ma robić przez resztę dnia. Przeszła do salonu.

Nieuprzątnięty popiół w kominku. Wszystko pokryte grubą warstwą kurzu. Brudne kubki i szklanki po piwie przy palenisku. Stos starych gazet na otomanie.

Pies chrapał na nieodkurzanym od dawna dywanie w plamie bladego zimowego słońca, które wpadało przez brudne szyby.

Ze zmarszczonym czołem zrobiła inspekcję reszty do-


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

95


mu i wszędzie znalazła te same oznaki zaniedbania. Za­częła sprzątanie od łazienki...

Przed śniadaniem wyszorowała prysznic i jedną z umy­walek, rozłożyła na półce swoje rzeczy. Jack mógł sobie brudzić do woli, o ile będzie korzystał wyłącznie ze swojej połowy łazienki.

Nie był to najbardziej subtelny komplement, jaki w ży­ciu słyszała, ale z pewnością najbardziej oryginalny. Roześmiała się.

Uśmiechnęła się teraz na samo wspomnienie i nadal się uśmiechała, gdy wróciła do salonu.

Scamp właśnie się obudził, przeciągnął leniwie i przy-dreptał do niej. Dotknął mokrym nosem jej dłoni, potem polizał. Brązowe oczy wpatrywały się w nią błagalnie. Zaszczekał głośno, machając ogonem.

- Czego chcesz, piesku? - zapytała. - Na spacerek?
Zamerdał ogonem i zaszczekał radośnie parę razy.

- Dobrze. - Poklepała go po grzbiecie. - Chodźmy
zatem na spacer.


96

GRACE GREEN


0x08 graphic
Dermid zobaczył ją, nim ona dostrzegła jego.

Przy karmieniu zwierząt zauważył, że jeden ze słupów ogrodzenia pod starym dębem obluzował się, więc posta­nowił go zreperować. Właśnie kończył robotę, gdy zjawiła się Lacey.

Słońce przebiło się przez zwały chmur, oświetlając syl­wetkę dziewczyny, błyszczące włosy i spokojną, śliczną twarz. Przemierzała łąkę z wdziękiem i gracją modelki. Miała na sobie niebieską kurtkę i spodnie w kratę. Wyglą­dała jak wycięta z modnego żurnala - zbyt elegancko na spacer po lesie.

Wytarł wierzchem dłoni mokre od potu czoło. Ranek był dość ciepły, ale to nie pogoda tak na niego działała, lecz Lacey. Jak na jego gust zbyt wyrafinowana i świato­wa, jednak budziła w nim emocje, o których pragnął za­pomnieć. Zeszłej nocy, kiedy szukał w lodówce czegoś do jedzenia, miał ochotę odwrócić się, chwycić Lacey w ra­miona i pocałować, zmyć pocałunkiem jej chłodną elegan­cję i odkryć, co kryje się pod tą idealną powłoką.

Powstrzymał się jednak i rzucił jej na pozór roztargnio­ne spojrzenie. Pomaszerowała do łóżka, gdy tylko prze­konał ją, że nie zamierza żenić się z Abby.

Wyszedł spod cienia dębu i zobaczył, jak w jej oczach pojawia się nieufność.

y/


98

GRACE GREEN


Była to prosta chata z zaniedbanym ogrodem warzyw­nym i starym krzakiem różanym pnącym się po cedrowej drabince przy drzwiach. Dziewczynie z miasta mogło się tu podobać, ale pewnie nigdy nie zgodziłaby się zamiesz­kać na takim pozbawionym wygód odludziu. Przecież La-cey przywykła do luksusowych hoteli.

Podeszli do drzwi. Dermid otworzył je pchnięciem i przepuścił Lacey przodem.

Gdy ruszyła do przodu, zatrzymał ją.

Poszedł do kuchni, potem sprawdził łazienkę, salonik i w końcu zajrzał do sypialni.

Lacey stała przy oknie i nie odwróciła się, gdy wszedł, choć usłyszała jego kroki.

Zdziwiony podszedł do niej i wyjrzał. W ogródku wa­rzywnym pasł się jeleń. Skubał coś zielonego, rozglądając się czujnie.

Dla Dermida dość powszechny widok, dla Lacey istny cud natury.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

99


Nagle jeleń gwałtownie podskoczył i zniknął za naj­bliższą kępą drzew.

Oczy Lacey płonęły jasnym blaskiem. Spojrzała na Dermida, nie kryjąc entuzjazmu. Wyraźnie oczekiwała, że on podzieli jej zachwyt.

- Niesamowite!

Udało mu się stłumić jęk. To ona była niesamowita. Wydawało mu się, że pięknieje za każdym razem, gdy na nią spojrzał. Obserwując jelenia, ciężko oparł się ręką o ścianę. Teraz Lacey stała uwięziona przez niego przy oknie, a on pragnął zatrzymać ją tam na zawsze. Gdyby tak czas stanął w miejscu...

- Jesteś wysoka - powiedział trochę bez sensu.
Wysoka? Skąd mu przyszła do głowy taka genialna

kwestia?

- Masz zielone oczy. prosty nos, a usta...
Rozchyliła wargi. Zatrzepotała powiekami i na moment

otworzyła szerzej oczy, wyraźnie zdziwiona. Jednak gdy ją objął i przygarnął do siebie, usłyszał, jak głośno wciąg-


100

GRACE GREEN


nęła powietrze... Potem zamknęła oczy i długie rzęsy ocieniły jej policzki.

Kiedy ją całował, poczuł się jak w niebie. Była miękka i pachnąca. Po chwili wahania odpowiedziała na pieszczo­tę, i to tak żarliwie, że zaczął tracić swe sławetne i po­wszechnie znane opanowanie.

Pocałunek trwał całą wieczność. Z każdą mijającą se­kundą Dermida ogarniało coraz silniejsze pożądanie.

Nie opierała się, gdy przeprowadził ją przez pokój i po­łożył delikatnie na łóżku. Nie protestowała, kiedy pochyli! się nad nią i przytulił do siebie.

Pocałowali się znowu. I znowu. Przerzuciła jedną rękę przez poduszkę nad jego głową, a drugą objęła go w pasie. Czuł, jak jej paznokcie wbijają się przez koszulę w jego skórę. Jęknęła cicho. Namiętnie.

Całkowicie stracił panowanie nad sobą.

Patrzyła na niego zamglonymi oczami. Walczył z gu­zikami jej koszuli. Odpiął je i odsunął cienki jedwab na bok. Nie miała na sobie stanika.

Jej piersi były krągłe i pełne. Z bijącym sercem błądził dłońmi po kremowej skórze. Lacey wymamrotała coś nie­zrozumiałego, z zamkniętymi oczami i głową odwróconą na bok. Pieścił jej piersi, a potem koniuszkiem palca przesunął wzdłuż obojczyka, patrząc na sieć niebieskich żyłek.

„Spójrz, kochanie! Popatrz na te żyłki... nigdy nie wi­działam czegoś podobnego, ale czytałam, że pojawiają się w pierwszych tygodniach ciąży. To takie fascynujące!"

Słowa Alice przeniosły go w przeszłość. Przypomniał sobie tamten dzień i tamtą chwilę. Przypomniał sobie mi­łość i zadziwienie jaśniejące w jej oczach. Jego miłość.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 101

A teraz był na krawędzi sprzeniewierzenia się temu wspomnieniu.

Z cichym jękiem chwycił brzeg koszuli Lacey i zakrył gołe ciało. I zanim Lacey miała czas jakoś zareagować, podniósł się i usiadł plecami do niej, na brzegu łóżka. Ukrył twarz w dłoniach, walcząc z nawałnicą uczuć.

W pokoju zapadła cisza, słychać było tylko ich odde­chy. Potem skrzypnął materac i Lacey wstała.

Słyszał, jak okrąża łóżko. Stanęła przed nim. Widział jej wąskie stopy w modnych włoskich butach, jej eleganc­kie spodnie.

I wiedział, że patrzy na niego.

Jedyne co mógł zrobić, to wstać i spojrzeć jej w twarz. Spodziewał się, że będzie zażenowana lub zła. Ale była tylko bardzo blada i smutna.

Dlatego wypowiedzenie słów, które przecież musiały paść, przyszło mu z największym trudem.

0x08 graphic
0x08 graphic
102 GRACE GREEN

ręką włosy i odrzuciła je na plecy. - Jestem dorosła i po­trafię o siebie zadbać.

Po czym odwróciła się i wyszła.

Lacey szła i szła, aż dotarła na szczyt wzgórza. Zatrzy­mała się i z rękami w kieszeniach patrzyła z ponurą miną na rozciągające się wokół pastwiska, zbiorowisko ogro­dzonych łąk, układających się w kolorową szachownicę.

Była dorosła i potrafiła troszczyć się o siebie. Jednak nigdy dotąd nie pragnęła nikogo tak mocno jak Dermida. Kiedy się od niej odsunął, omal nie rozpłakała się z roz­czarowania. Jego czuła, delikatna namiętność obiecywała coś, czego Lacey nigdy dotąd nie zaznała. Być może wreszcie zrozumiałaby prawdziwe znaczenie słów „ko­chać się z kimś".

Ale dla Dermida byłby to wyłącznie seks.

Zostawiła go, niech oddaje się rozpaczy i wspomnie­niom. Niech się wścieka z powodu niezaspokojonego po­pędu. Naszła go ochota na seks, a że akurat nawinęła się Lacey... A jednak nie mógł. Odrzucił ją. Jeśli Dermid kiedykolwiek zwiąże się z kimś, w co wątpiła, to tylko z kobietą podobną do Alice.

Lacey bardzo różniła się od siostry, nie tylko wyglądem. Nienawidziła prac domowych, nic nie wiedziała o ogrod­nictwie i nie miała zielonego pojęcia o gotowaniu!

Nie była podobna do Alice!

Mogła, rzecz jasna, nauczyć się tych wszystkich rzeczy, które Alice wykonywała po mistrzowsku, ale nigdy by tego nie polubiła. Gotowanie nie było trudne. Przepisy kulinarne to w końcu nie fizyka kwantowa, a ona zawsze


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

103


była zdolną uczennicą. Tyle że nigdy jej to tak naprawdę nie interesowało....

- Lacey.

Odwróciła się i zobaczyła Dermida.

Zachowywał się, jakby ich intymne zbliżenie nie miało miejsca. Świetnie. Jego prawo.

Ale krew zaczęła się w niej burzyć, gdy znowu - o je­den raz za dużo! - porównał ją z Alice i wytknął jej wady. Z trudem opanowała rodzącą się furię.

- Tak - powiedziała, siląc się na równie obojętny ton.
- Z pewnością wrócę do pracy wypoczęta i zrelaksowana.

Ale nie zamierzała przez cały ten czas się obijać. Facet nie zdawał sobie sprawy, że jego pogardliwy i protekcjo­nalny komentarz zadziałał niczym iskra.

Marna gospodyni.

To się jeszcze zobaczy! - pomyślała mściwie.

Poraktowała jego słowa jak jawne wyzwanie. Uśmiech­nęła się do niego prostodusznie, podnosząc rękawicę, którą tak nieopatrznie cisnął jej w twarz.


0x08 graphic
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W nocy pogoda zmieniła się radykalnie. Ostry wicher z zachodu wył w kominie i potrząsał pojemnikami na śmieci.

Lacey obudziła się o świcie i leżała wsłuchana w wi­churę i pomruk pieca, który pompował gorące powietrze do jej sypialni przez otwory wentylacyjne.

Gdy obudziła się znowu, z przerażeniem stwierdziła, że jest prawie dziesiąta. Wstała szybko i poszła do łazienki wziąć prysznic.

W ciągu ostatnich paru tygodni zauważyła, że stopnio­wo traci wcięcie w talii, a wszystkie ubrania stają się coraz ciaśniejsze. Jednak dopiero dzisiejszego ranka odkryła, że jej brzuch się zaokrąglił.

Chyba nadszedł czas, by zacząć nosić wspaniałe kre­acje ciążowe kupione w Nowym Jorku. Wybrała luźny zielony sweter z grubej włóczki, a pod spód czarny baweł­niany golf i ciążowe spodnie. Potem wciągnęła grube skarpetki i wsunęła buty do kostek. Nagle poczuła lekki ruch w okolicy talii.

Zaskoczona stanęła bez ruchu.

I znowu! Zdecydowanie coś się w niej poruszyło!

Położyła rękę na brzuchu, z obawą, zastanawiając się, czy to naprawdę ruchy dziecka.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

105


Usiadła na skraju łóżka i gapiła się na własne dłonie ściskające delikatnie zaokrąglony wzgórek brzucha. Aż do teraz nie myślała o dziecku jak o osobie. Było po prostu płodem rosnącym cicho w jej ciele.

Ale teraz...

Podskoczyła na odgłos pukania.

Drzwi się otworzyły i stanął w nich Dermid. W dżin­sowej koszuli i dżinsach, wyraźnie zaniepokojony.

Uśmiechnął się.

- Żartujesz! Mogę? - zapytał, pokazując na jej brzuch.
Nie wypadało mu odmówić tego doświadczenia.

W końcu to było jego dziecko.

- Jasne.

Podszedł do Laley i po chwili wahania niezgrabnie po­łożył rękę na jej brzuchu. Czekał w skupieniu.

Ona również próbowała skoncentrować się na dziecku, ale było to trudne, gdyż Dermid stał zbyt blisko. Gdyby przesunęła się o pięć centymetrów, ustami dotknęłaby jego włosów. Gdyby przesunęła się o dziesięć, mogłaby mus­nąć wargami jego mocno zarysowaną szczękę. Nie rusza­jąc się ani o milimetr, wdychała ciepło jego ciała, jego męski zapach. Poczuła bolesną tęsknotę.

- Nic - powiedział. - Nic nie czuję.


106

GRACE GREEN


0x08 graphic
0x08 graphic
Uniósł głowę wyraźnie rozczarowany.

Lacey wpadła w panikę. Czy zdradziła nieopatrznie swoje myśli?

Odsunęła się od niego, choć serce waliło jej mocno jak młotem.

Do pokoju wpadł Jack z rozwichrzonymi włosami, w niebieskim podkoszulku założonym tył na przód.

- Tato, mówiłeś, że zrobisz na śniadanie jajka na be­
konie. Umieram z głodu!

I koniec. Lacey znów nie dowie się, co Dermid chciał jej powiedzieć. Albo zrobić. Czuła się okropnie. Sfrustro­wana, rozżalona i odrzucona.

A potem przy śniadaniu Dermid oznajmił, że wyjeżdża następnego dnia do Oregonu, by kupić trzy nowe lamy.

Żeby od niej uciec? Lacey zastanawiała się, czy zdecy­dował się na wyjazd pięć minut temu, kiedy zobaczy! tęsknotę w jej oczach. Tak bardzo się przestraszył, że po­stanowił uciec?

- Jak długo cię nie będzie? - zapytała z udawaną obo­
jętnością.

- Trzy dni. Wyjeżdżam jutro rano i wracam w piątek.
I dobrze, pomyślała. Mam trzy dni na wprowadzenie

w życie mojego planu. Będę szorować, odkurzać, polero­wać i myć okna. No a przy okazji nie będę zmuszona


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 107

słuchać krytycznych komentarzy typu: „Alice robiła to inaczej".

- Żałuję, że nie mogę cię zabrać - powiedział do niej

- ale jedziemy przez trudny teren, lepiej więc, żebyś zo­
stała w domu.

- Będziesz mogła robić, co ci się żywnie podoba przez
cały dzień. I poproszę, by Artur nocował w domu. Będzie
ci przyjemniej i weselej.

Jack od razu się zainteresował.

- Jakie dziecko, ciociu?

Lacey zawstydziła się. Dermid miał powiedzieć Jacko­wi o dziecku, kiedy sam uzna to za stosowne. Niepotrzeb­nie się wygadała, ale to ze złości.

Dermid nie wyglądał na zakłopotanego.

- W porządku - uspokoił ją, a potem zwrócił się do
Jacka: - Twoja ciocia będzie miała dziecko.

Chłopiec pomyślał chwilę.

0x08 graphic
108 GRACE GREEN

rając słowa: - Zazwyczaj, kiedy dziecko się rodzi, ma mamę i tatę, którzy są małżeństwem i wychowują je ra­zem. Ale tym razem będzie inaczej.

Zawahał się, nie bardzo wiedząc, co dalej powiedzieć i Lacey pospieszyła mu z pomocą.

- Kiedy żyła twoja mama - tłumaczyła - twoi rodzice
pragnęli mieć jeszcze jedno dziecko... twoją siostrzyczkę.
I poczynili już pewne przygotowania, ale potem twoja
mamusia umarła. - Wyciągnęła dłoń i przykryła nią rękę
chłopca. - A ponieważ twój tata bardzo pragnął tego
dziecka i wiedział, że twoja mamusia też by tego chciała,
zaproponowałam mu pomoc.

Oczy Jacka zalśniły szczęściem.

- Właśnie - przytaknął ojciec. - Nie będzie.
Jack był zdumiony.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

109


robi. Ty na pewno też. Nie możemy prosić jej o nic więcej

Następnego ranka Lacey natknęła się w łazience na Jacka.

Stał przed lustrem, w niebieskich bawełnianych kaleso­nach i granatowych skarpetkach. Zmoczył włosy, by trochę je przygładzić, a po chwili zaczął szorować myjką buzię.

- Pozwól, że ci pomogę - zaproponowała Lacey.
Odsunął się gwałtownie, gdy sięgnęła po myjkę.

- Nie, ciociu, wolę sam. Nie chcę się przyzwyczajać
do tego, że jesteś dla mnie jak mama. Przecież po urodze­
niu dziecka wyjedziesz z rancza.

Mówił obojętnym tonem i bez śladu krytyki, ale jego słowa zraniły ją boleśnie.

Kiedy godzinę później odprowadziła go do furgonetki, chłopiec odwzajemnił uścisk, serdecznie jak zawsze. My­cie buzi było zarezerwowane dla mamy, co innego jednak uściskać na pożegnanie ciocię.

- Do zobaczenia w piątek, ciociu - powiedział, gdy
zamknęła drzwi i przesłała mu całusa.

Dermid udzielał Arturowi w oborze ostatnich instru­kcji. Gdy wyszedł ze Scampem u nogi, jego oddech za­mieniał się w parę. Poranek był bardzo mroźny. Lacey nie mogła oderwać wzroku od postawnej sylwetki Dermida. Od jego surowych rysów i brązowych oczu. A kiedy sta-

110

GRACE GREEN

nął przy niej, przeszył ją dreszcz. Tak, to było fizyczne zauroczenie, napawające ją niepokojem.

- Na pewno poradzisz sobie sama? - zapytał, marsz­cząc brwi.

- Na pewno.

- Nie forsuj się zbytnio.

- Tato, jedźmy już! - ponaglał Jack.

Scamp skakał wokół Dermida, szczekając i merdając ogonem. Chyba też się niecierpliwił.

- Więc ruszamy.

Lacey podprowadziła go do samochodu i zaczekała, aż wsiądzie. Dermid podsadził Scampa, który usadowił się na podłodze przy nogach Jacka.

- Do zobaczenia w piątek.

- Jedźcie ostrożnie.

- Uważaj na siebie.

Spojrzał na nią z wyraźnym wahaniem w brązowych oczach, jakby nie miał ochoty wyjeżdżać. Znowu Lacey ogarnęło to dziwnie omdlewające uczucie i wydawało jej się, że spada, spada, spada...

Lodowaty powiew wiatru przeszył ją do szpiku kości i zatrzęsła się z zimna.

- Lepiej wejdź do środka - poradził Dermid. - Strasz­nie wieje.

- A wy ruszajcie. Czeka was długa i męcząca podróż. Skinął głową i wsiadł do samochodu.

Po chwili skierował furgonetkę na drogę, a Lacey, otu- lając się mocno zielonym swetrem, patrzyła, dopóki nie znikli jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła do domu.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

111

- Nie forsujesz się zbytnio, prawda? - zapytał Artur, kiedy wszedł po południu do kuchni i zobaczył, jak Lacey szoruje podłogę. - Szef urwie mi głowę, jeśli pozwolę ci zbyt ciężko pracować.

Przerwała, by wziąć głęboki oddech. Po wyjeździe Der-mida odwiedziła centrum handlowe i zaopatrzyła się w liczne środki czyszczące i gumowe rękawice. Potem wzięła się do roboty.

Zdecydowała, że zacznie od kuchni.

- Nie martw się, Arturze. Brakuje mi ćwiczeń na si­łowni, a to niezła gimnastyka.

Rozejrzał się wkoło.

- Nie było tu tak czysto, odkąd twoja siostra... - za­milkł, ale nim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się znowu:

- Szef pozwolił, by wszystko powoli zarosło brudem. Nie miał do tego serca. Cóż, żałoba to trudny okres i wydaje się, że jemu już na niczym nie zależy.

- Ale mnie zależy, Arturze. Nie mogę znieść tego ba­łaganu - Alice też by nie mogła, ale Lacey nie powiedziała tego głośno. Artur pewnie i tak o tym wiedział.

- Jeśli tylko będziesz potrzebowała mojej pomocy, daj mi znać.

Pokazała dwa wory ze śmieciami stojące przy drzwiach kuchennych.

- Możesz je wyrzucić. Są dla mnie trochę za ciężkie.

- Jasne. - Artur złapał torby i wychodząc, powiedział:

- Zawołaj, gdy będziesz czegoś potrzebowała.

- Masz czas, żeby umyć okna?

- Czas? - spytał z przekąsem. - Od miesięcy ręce mnie świerzbią, żeby to zrobić!


112

GRACE GREEN


Skończyła szorować podłogę dopiero późnym popo­łudniem. Wzięła prysznic i zrobiła sobie sałatkę z kur­czaka. I choć odczuwała nieludzkie zmęczenie, rozpie­rała ją duma, gdy rozglądała się po nieskazitelnie czystej kuchni.

Jutro z rana, postanowiła, posprzątam obie łazienki i resztę piętra. A potem umyję schody i poukładam rzeczy w szafie. Trzeciego dnia doprowadzę do stanu używalno­ści resztę domu.

Ziewając, oparła się wygodnie i spojrzała na oczysz­czony z pajęczyn sufit. Przyjemnie będzie zobaczyć zdu­mienie na twarzy Dermida. Ten facet przekona się, że Lacey nie jest bezużyteczną i próżniaczą osóbką, która myśli wyłącznie o zabawie.

Nie mogła doczekać się piątku.

W kuchni też paliło się światło i przez zasunięte rolety Dermid widział poruszający się cień. Cień Lacey.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 113

Na samą myśl, że zaraz ją zobaczy, poczuł narastające podniecenie.

Podczas tych trzech dni, choć wyjechał po to, by od niej uciec, bezustannie o niej myślał. Kiedy go odprowa­dzała, wyglądała tak pięknie, że z trudem powstrzymał się, by jej nie pocałować. Tak bardzo tęsknił za jej bliskością. Pragnął ją tulić, szeptać do ucha czułe słówka.

Ale nie mógł tego zrobić. Nawet gdyby nie czuł wy­rzutów sumienia, ilekroć tylko o niej pomyślał. Nawet gdyby jakimś cudem ona też go zapragnęła, bo przecież chyba nie czuła do niego odrazy tamtego dnia w chacie, nie mógł ulec pokusie. Gdyby choć raz poszedł z nią do łóżka, zapragnąłby czegoś więcej. Pragnąłby, by została z nim na ranczu po urodzeniu dziecka.

Jednak ona myślała wyłącznie o karierze.

I do licha, na dodatek nie lubiła dzieci!

Nie było dla nich przyszłości, więc próbował wybić sobie Lacey z głowy. Na razie bezskutecznie.

- Tato - odezwał się Jack. - Czy muszę ci pomóc za­
prowadzić nowe lamy do obory? Jestem głodny.

- Nie. Wejdź do środka i powiedz cioci, że wróciliśmy.
Artur otworzył drzwi samochodu, Scamp wypadł

pierwszy i pognał prosto w krzaki.

0x08 graphic
114 GRACE GREEN

Lacey siedziała przy kuchennym stole. Patrzyła, jak Jack pochłania z apetytem kanapkę z kurczakiem i pomidorem.

Nudzić się? Nie miała na to czasu.

Trzaśniecie drzwi zaskoczyło ją, drgnęła nerwowo. Ale kiedy obejrzała się za siebie, radość na widok Dermida w skórzanej kurtce i kraciastej koszuli złagodziła napięcie.

Jack zjadł kanapkę do ostatniego okruszka i wstał od stołu, głośno ziewając.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 115

A jej wcale nie było do śmiechu. Czuła się niczym przekłuty balon.

Nie zauważył! Po całej tej harówce, jaką odwaliła w kuchni, on nawet nie raczył niczego zauważyć.

Z zaciśniętymi ustami wstała i zajęła się kawą. Potem wyjęła z kredensu cukiernicę i postawiła obok sztućców, talerza i kubka na stole.

Parę minut chodziła niespokojnie po kuchni, wreszcie postanowiła iść do łóżka.

Nie było zbyt późno, ale wysiłek fizyczny podczas tych trzech dni zaczynał dawać jej się we znaki. Poza tym sen pozwoli jej zapomnieć o rozczarowaniu.

Na schodach spotkała Dermida.

Nie zapytał dlaczego ani co robiła przez cały dzień.

- Więc lepiej odpocznij. Mam nadzieję, że dobrze się
wyśpisz.

Skinęła głową i z wymuszonym uśmiechem życzyła mu dobrej nocy.

- Dobranoc, Lacey. A przy okazji - zawołał za nią
- miło jest wrócić do czystego domu!

Po czym poszedł do kuchni, zostawiając ją z otwartymi ustami. Ze zdumienia. I oburzenia. Miło? To wszystko?

Czuła taką złość, że aż rozbolała ją głowa. Kiedy parę minut później odrzuciła kołdrę i wgramoliła


116 GRACE GREEN

się w niebieskiej, flanelowej koszuli w tańczące misie na środek podwójnego łoża, zaczęła żałośnie szlochać.

W końcu postanowiła spojrzeć prawdzie w oczy. Nie posprzątała domu po to, by udowodnić Dermidowi, że potrafi ciężko pracować. Chciała mu zrobić przyjemność. Ale dlaczego?

Nim znalazła właściwą odpowiedź, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zamarła.

Drzwi otworzyły się. Dermid wszedł i zapalił światło. Jasność oślepiła Lacey. Dziewczyna ukryła więc twarz w poduszce.

Deski w podłodze skrzypnęły, gdy zbliżył się do łóżka. Złapała oddech, gdy usiadł przy niej. Był tak blisko, że czuła świeży zapach mydła i pasty do zębów.

Pociągnęła głośno nosem i przetarła rękawem oczy.

- Ze jesteś największym niewdzięcznikiem na świecie,
Dermidzie McTaggarcie!


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

117


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
- A teraz? - zapytał cicho. - Co teraz myślisz?

Jej łkanie musiało zaniepokoić dziecko, bo nagle ma­leństwo postanowiło dać o sobie znać, wykonując coś w rodzaju salta.

- Dziecko! - rozpromieniła się, zapominając o rozża­
leniu. - Znowu się poruszyło! - Odrzuciła kołdrę. - Przy­
łóż tu rękę! - Sięgnęła po jego mocną dłoń i położyła na
flaneli w tańczące misie. - Tutaj! Czujesz?

Jego ręka była gorąca, a dotknięcie bardzo delikatne.

Prawie nie oddychała, pragnąc, by dziecko znowu się poruszyło. I kiedy to zrobiło, usłyszała, jak on też wstrzy­mał oddech i jęknął głośno z zachwytu.

- Prawda, jakie to niezwykłe? - wyszeptała. - Dziec­
ko Alice...

- Niesamowite - szepnął ochryple, bardzo wzruszony.
Siedział w niewygodnej pozycji, dlatego bez namysłu,

nie zdejmując ręki z brzucha Lacey, zrzucił buty i położył się obok niej.

Leżeli tak blisko, nic nie mówiąc, otuleni intymnością, która nie miała nic wspólnego z seksem, ale wiele z mi­łością.

Lacey ogarnęło zadowolenie i powoli zaczęła odpły­wać w sen. Nigdy dotąd nie doświadczyła podobnego uczucia jak teraz, leżąc obok Dermida i czując delikatne ruchy dziecka Alice.

Kiedy Dermid obudził się, sypialnia była szara i pełna cieni, a za oknem szalała wichura.

Zdał sobie sprawę, że śpi w łóżku Lacey i że w nocy przykryła go swoją kołdrą. Leżeli przytuleni do siebie, ich


0x08 graphic
118 GRACE GREEN

ciała złączone w uścisku. Przez sen zarzuciła mu rękę na ramię i czuł jej pełne piersi na swoim ramieniu, wdychał jej piżmowy, zmysłowy zapach, słyszał jej równomierny oddech.

Zeszłej nocy nie myślał wcale o seksie, ale teraz czuł, jak wzbiera się w nim pożądanie. Istna tortura!

Cóż łatwiejszego niż wziąć ją teraz w ramiona, śpiącą i bezwolną? Tak bardzo jej pragnął.

Zacisnął zęby i powoli, niezwykle ostrożnie wysunął się z jej objęć.

Zaprotestowała przez sen.

Uwolnił się i nim wymknął się z pokoju, przykrył ją ostrożnie kołdrą.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kiedy Lacey zeszła na dół, zastała w kuchni tylko uśmiechniętego Artura.

Serce Lacey podskoczyło z radości. Była pewna, że dobry humor Dermida nie miał nic wspólnego z porząd­kiem w domu. Bała się, że ta wspólna noc wpędzi go w zły humor. Jak widać, myliła się, i to bardzo.

Zrobiło jej się ciepło na duszy. Gdy obudziła się przed świtem, odkryła, że nadal leży u boku Dermida. Był wy-

120

GRACE GKEEN

kończony, tak jak ona, i zasnął nie wiadomo kiedy. Leżała w ciemnościach wsłuchana w jego oddech, głęboko świa­doma spokoju, jakim napawała ją jego bliskość. W końcu usnęła ponownie, a kiedy obudziła się po raz dragi, jego już nie było.

- Czas na mnie - powiedział Artur. - Wpadłem zapa­rzyć kawę dla szefa, bo niedługo powinien wrócić.

Jakieś pół godziny później Lacey usłyszała samochód Dermida. Dopiła herbatę i włożyła naczynia do zmywarki. Wyjrzała przez okno.

Na cienkim, białym dywanie śniegu samochód zostawił czarne ślady opon.

Dermid zgasił silnik. Kiedy wysiedli, Lacey zobaczyła Jacka paradującego dumnie w nowych butach.

Chłopiec pobiegł pochwalić się Arturowi, który na po­bliskim pastwisku zajmował się lamami.

Dermid wrócił prosto do domu. Uśmiechnął się na jej widok.

- Cześć - powiedział. - Nareszcie wstałaś. Dobrze spałaś, pomimo intruza w łóżku?

Odwzajemniła uśmiech. Nie mogła uwierzyć, że teraz czuła się tak swobodnie w jego towarzystwie. To była przyjaźń, ale i coś więcej. Coś bardziej intymnego. Jakże by mogło być inaczej? W końcu spędzili noc w jednym łóżku!

- Spałam bardzo dobrze - powiedziała i dodała żar­tobliwie: - Na szczęście nie chrapałeś!

Roześmiał się.

- Nie, to nie należy do moich licznych wad. Jak tam dzisiaj dziecko? Obudziło się? - Nie czekając na jej

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

121

odpowiedź, podszedł i położył jedną rękę na jej ramieniu, a drugą na brzuchu. - Hej, tam... - Przechylił głowę, jak­by nasłuchiwał - Jak się dzisiaj miewasz?

Ku radości Lacey dziecko poruszyło się. Dermid był równie zachwycony, jak za pierwszym razem.

- Zuch dziewczynka - pochwalił z czułością w głosie. - Trzymaj się ciepło, a niedługo się zobaczymy.

Poklepał delikatnie brzuch Lacey, uśmiechnął się do niej znowu, potem nalał sobie kawy. Wygląda, pomyślała, jak mężczyzna zadowolony z życia.

Opierając się o blat, rozejrzał się po kuchni.

- Wiesz co? To miejsce znowu przypomina dom. Był to najmilszy komplement, jaki mogła usłyszeć.

Z nawiązką wynagrodził jej trzy dni niewolniczej pracy, bolące mięśnie i złamany paznokieć. I było jej miło nie tylko przez resztę dnia, dobry humor nie opuszczał jej również przez kilka następnych.

Wiedziała, rzecz jasna, że to nie może trwać wiecznie. To był dom Dermida, nigdy nie będzie jej. To było jego życie, do którego nie miała wstępu.

Jej apartament w mieście, zawsze nieskazitelnie czysty, sprzątała wynajęta w tym celu firma. Lacey rzadko zaj­mowała się pracami domowymi. Jednak teraz z radością starała się sprostać wyzwaniu, by stać się wzorową gospo­dynią. Odkryła, że gotowanie może być zabawne, zwłasz­cza jeśli mężczyźni, dla których przygotowuje się posiłki, doceniają wysiłki kucharki i na każdą potrawę reagują entuzjastycznie.

- Zacznij od prostych rzeczy - poradził jej Dermid, kiedy mu powiedziała, że zamierza zająć się kuchnią.


0x08 graphic
122 GRACE GREEN

Jednak znalazła dość prosty przepis na spaghetti z so­sem bolońskim. Podała je z zieloną sałatą. Danie spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem.

Nieco gorzej wyglądały i smakowały pierniczki, bo w środku zrobił się paskudny zakalec. Ale brzegi były całkiem dobre i dały się zjeść, podała je więc z lodami waniliowymi. Nie wypadło najgorzej...

Była zdziwiona swoim świetnym nastrojem. Dawno nie czuła się tak zrelaksowana. Lata wyczerpującej pracy, ciągłe podróże i stresy zdawały się należeć do zamierz­chłej przeszłości. Wraz z rozwojem ciąży Lacey stawała się coraz łagodniejsza i pogodniejsza. Dopiero teraz zro­zumiała, jak stresujący jest zawód modelki.

Jednak w głębi duszy cieszyła ją perspektywa powrotu i do tego życia. Kiedy jeździła do Nanaimo do ginekologa,, zawsze kupowała ostatnie wydania „Glamour" i innych! magazynów mody.

Dermid, widząc ją wieczorami pochłoniętą w lekturze,; nigdy nie powiedział ani słowa. Zdawał sobie sprawę, że: kiedy dziecko przyjdzie na świat, Lacey wróci do swego świata.

I najwyraźniej zbytnio się tym nie przejmował.

Tymczasem dni upływały miło i przyjemnie, rozpoczął


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 123

się grudzień i wszyscy z niecierpliwością oczekiwali świąt Bożego Narodzenia.

Felicity zaprosiła ich do Deerhaven, ale ich plany po­krzyżowała straszna grypa, która dopadła Dermida i Jacka tuż przed wyjazdem.

Jej brat przejął słuchawkę.

- Lace, przecież uwielbiasz przyjęcia. Zawsze byłaś
duszą towarzystwa. Czy nie tęsknisz trochę za miejskim
życiem?

Żartował, ale Lacey przypomniała sobie swój pierwszy wieczór na ranczu i niepokój. Uważała, że czegoś jej bra­kuje, czegoś, co właściwie trudno nazwać. Może zgiełku miasta, jasnych świateł i tłumu rozbawionych ludzi na uli­cach. Jednak, ku własnemu zdziwieniu, zdała sobie spra­wę, że już nie marzy o powrocie do dawnego życia.

0x08 graphic
124 GRACE GREEN

Lacey roześmiała się.

- Nie mam czasu się nudzić! Wierz mi. Opieka nad
Dermidem i Jackiem wypełnia każdą minutę, nie mówiąc
o sprzątaniu i gotowaniu olbrzymich posiłków. Ci faceci
pochłaniają wszystko jak dwa gigantyczne odkurzacze!
Pomalowałam pokoik dziecinny na różowo, a w zeszłym
tygodniu znalazłam wzór na buciki dla dziecka i uczę się
robić na drutach i...

Salwy śmiechu, które rozległy się w słuchawce, nieco zdezorientowały Lacey.

- Co w tym takiego zabawnego? - zapytała. - Co ta­
kiego powiedziałam?

Felicity zachichotała.

Oboje uznali, że żartuje. Bo niby dlaczego mieliby myśleć inaczej? Nigdy nie widzieli, by robiła cokolwie w domu. Pogodzili się z tym, że Lacey spędza czas, snują się, jak to określił Dermid, w eleganckich ciuchach p wybiegach w różnych częściach świata. Piękna i czarują ca, atrakcyjna ciotka przywożąca prezenty z zagranicy pozwalająca się gościć, ale nie dająca nic z siebie.

I poczuła palący wstyd na wspomnienie, jak niesko czoną ilość razy proponowała Felicity pomoc, licząc ocr wiście na odmowę. Z góry zakładała, że jej oferta zostani odrzucona.

- Och, Fliss, jak mogłam cię tak wykorzystywać? Jak
udało ci się zachować dla mnie choć trochę sympatii?


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

125


0x08 graphic
Zabawiałaś mnie, nigdy się nie skarżąc, a przecież miałaś na głowie gromadkę dzieci i olbrzymi dom...

Gdy minutę później odłożyła słuchawkę, przysięgła so­bie, że już nigdy nie nadużyje gościnności Felicity.

Gwiazdka minęła bez żadnych szczególnych wydarzeń, jedynie wymienili się prezentami. Wszyscy dostali ciepłe swetry, a Jack wymarzone czerwone sanki.

W sylwestra Lacey postanowiła przygotować specjalną uroczystą kolację, na którą zaprosili Artura.

Tego dnia padał śnieg - pierwszy prawdziwy śnieg tej zimy. Po obiedzie Dermid i Artur zabrali Jacka na sanki na wzgórze za chatą i pozostali tam aż do zmierzchu.

Potem wypili gorącą czekoladę w chacie, a ponieważ Jack chciał pomóc Arturowi osuszyć i schować sanki, Der­mid wrócił sam. Gdy zbliżał się do domu, zobaczył palące się światło w kuchni i niemal fizycznie czuł wybiegające mu na powitanie ciepło. Ciepło Lacey.

Nie mógł sobie darować, że kiedykolwiek uważał ją za zimną i wyrachowaną osóbkę. Powierzchowną i bezuży­teczną. Ładną ozdóbkę. Mydlaną bańkę.

A przecież była zupełnie inna. Lękał się dnia, kiedy będą musieli się rozstać.

Nigdy nie będzie w stanie odwdzięczyć się jej za to, co robiła, za urodzenie mu dziecka. Musiała o tym wiedzieć. Nie wiedziała jednak i nigdy się nie dowie, że dała mu szczęście, choć po śmierci Alice przestał wierzyć, że jesz­cze kiedykolwiek go zazna. Lacey rozświetliła jego życie i bezwiednie oślepiła go swym blaskiem. To dzięki niej zrozumiał, że nadszedł czas, by przegnać smutek, który


126

GRACE GREEN


0x08 graphic
0x08 graphic
nie pozwalał mu cieszyć się życiem, który toczy! jego

duszę

Zawsze będzie kochał Alice, nigdy o niej nie zapomni, ale teraz wiedział, że jest w stanie pokochać znowu. A to wszystko zasługa Lacey, wielkomiejskiej dziewczyny, I która nie przepadała za dziećmi.

Takie już moje szczęście, myślał z ironią, otrzepując śnieg z butów i otwierając kuchenne drzwi. Oczywiście,! pierwsza kobieta, którą zainteresował się po śmierci Ahce| była ulepiona z innej niż on gliny i nigdy go nie zechce. 1 Stała przed otwartą książką kucharską, z zarumienic-1 nymi od ciepła buchającego z piecyka policzkami. Wyglą-1 dała fantastycznie w czerwonym swetrze i srebrnoszarych! spodniach. Włosy zebrała w węzeł, lecz kilka niesfornych! kosmyków wyrwało się z uwięzi.

Jednak wydawała się dziwnie podenerwowana.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 127

- Ku jego konsternacji oczy Lacey zaszły łzami. - W do­datku zapomniałam o sosie żurawinowym.

Bez zastanowienia podszedł do niej i otoczył mocno ramionami.

A potem, może dlatego, że widział niedowierzanie w jej zapłakanych, zielonych oczach, a może dlatego, że nie potrafił się powstrzymać, pocałował ją.

Jej usta były miękkie, pachniały i smakowały miodem. Ale nie oddała pocałunku, przynajmniej przez pięć długich sekund, by potem z cichym westchnieniem objąć Dermida ramionami i rozchylić wargi.

Pocałunek był boleśnie słodki...

I trwałby całe wieki, gdyby dziecko w końcu nie po­stanowiło zaprotestować. Dermid poczuł nagłe kopnięcie, może kolanem, a może łokciem, i niezwykłość tego zja­wiska przykuła całkowicie jego uwagę.

- Poczułaś? - zapytał, tuląc twarz do jej policzka.


0x08 graphic
128 GRACE GREEN

Roześmiała się roztrzęsiona.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo otworzyły się drzwi i do kuchni wpadł Scamp, głośno szczekając, a zaraz za nim w progu stanęli Jack i Artur.

Intymna chwila została brutalnie przerwana, jak zwy­kle, pomyślał Dermid z żalem.

Jack nalegał, by zagrali w grę planszową, zanim indyk się upiecze. Wszyscy dobrze się bawili i było wiele śmie­chu. Lacey odzyskała dobry humor, bo indyk okazał się wielkim sukcesem kulinarnym. Jednak Dermid, który nie miał już okazji porozmawiać z Lacey na osobności, po­szedł spać bardzo rozczarowany.

Następnego popołudnia, kiedy Dermid trudził się nad rachunkami w swoim gabinecie, zadzwoniła Felicity.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 129

Dermid odłożył słuchawkę i zagapił się w przestrzeń. A więc Lacey aż tyle dla niego poświęciła? I ukrywała to przed nim? Od dawna uważał, że jest niezwykłą kobietą, ale dopiero teraz przekonał się, jak bardzo.

Lacey myślała, że Dermid się roześmieje, ale patrzył na nią, jakby nie usłyszał. Jakby myślał o czymś innym. A potem całkiem niespodziewanie powiedział:

- Lacey, mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo jestem ci
wdzięczny za to, co robisz.


130

GRACE GREEN


Mówił z takim oddaniem, że coś zaczęło ściskać ją w gardle.

- Nie musisz. To doświadczenie przyniosło mi wyłącz­
nie radość. I to ja jestem wdzięczna, że pozwoliłeś mi to
zrobić dla Alice.

Impulsywnie pocałowała go lekko w policzek i żeby nie zauważył targających nią emocji, odwróciła się i po­szła do gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami.

Kochała Dermida tak mocno, że z coraz większym tru­dem przychodziło jej ukrywanie uczuć. Jednak ta miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona, pora pogodzić się z fa­ktami. Dermid okazał się zupełnie inny, niż sobie wyob­rażała. Miała go za nieczułego aroganta. Teraz wiedziała, że jest najwspanialszym, najbardziej troskliwym mężczy­zną, jakiego kiedykolwiek poznała.

Tylko, niestety, nie był jej pisany.

Więc lepiej wracać do życia, które sobie wybrała.

Zadzwoniła do Otta i długo czekała, aż odbierze.

- Chodzi o Glory - powiedział poprzez gwar głosów
- Nadal są tobą zainteresowani, Lacey. Marłyse nawaliła i
kilka razy i ich prawnicy grożą jej procesem. Nie będą wy
wierać żadnej presji i skontaktują się z tobą wkrótce po po
rodzie. Chciałem, żebyś wiedziała o tym wcześniej.

Lacey usiadła na krześle i złożyła ręce na brzuchu, ni mogąc uwierzyć we własne szczęście. Los nie tylko po zwolił jej urodzić dziecko siostry, ale dał szansę na osiąg nięcie zawrotnej kariery zawodowej.

Kiedy wróciła do salonu, Jack i Dermid oglądali jaką komedię w telewizji.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

131


Dermid wydawał się zadowolony z jej sukcesu. Wie­działa, że tak będzie najlepiej, bo choć kochała Dermida i polubiła życie na ranczu, wcale nie miała ochoty zostać pełnoetatową gosposią i nianią.

Dlaczego zatem zamiast skakać pod sufit, poczuła ogromne przygnębienie?

Jeszcze nigdy nie wyglądała równie pięknie. Miała na sobie szkarłatny płaszcz, a lodowaty wiatr zaróżowił jej policzki i rozwiał włosy niczym jedwabne wstążki. Miała rozchylone usta i marzył, żeby je pocałować. Ale po­wstrzymał się. Po urodzeniu dziecka Lacey powróci do dawnego życia. Jeśli jeszcze wyobrażał sobie, że ma szan­sę konkurować z jej karierą, radość dziewczyny po roz­mowie z agentem zniweczyła wszelkie nadzieje. Postano­wił więc odgrodzić się od niej emocjonalnie, by jak naj­mniej cierpieć po jej wyjeździe.

- Następna wizyta dwudziestego trzeciego? - upewnił
się. - Niedobrze. Wracam ze Szkocji dopiero dwudzieste­
go czwartego, a chcę cię odwieźć. Zadzwoń do kliniki
i przełóż wizytę na dwudziestego piątego.


132 GRACE GREEN

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Roześmiała się, ale kiedy wrócili na ranczo, natych­miast zadzwoniła do kliniki i przełożyła wizytę.

No i co z tego, skoro wiedziała, jak strasznie będzie za nim tęsknić. Cieszyła się, że pomieszka trochę w Deerha-ven, ale żałowała każdej chwili spędzonej bez Dermida.

Czas mijał zbyt szybko. Tych parę miesięcy na ranczu stanie się wkrótce zaledwie wspomnieniem, słodko-gorz-kim wspomnieniem, które zachowa w pamięci do końca życia.

134

GRACE GREEN


Po drodze do sypialni zajrzała do dziecinnego poko­ju. Oparła się o framugę drzwi i patrzyła na różowe ściany, przypominając sobie, jak Felicity i Jordan śmieli się z niej, kiedy powiedziała, że sama chwyciła za pę­dzel. Teraz z zadowoleniem i dumą stwierdziła, że od­waliła kawał solidnej roboty. Dermid zniósł ze strychu starą kołyskę Jacka, wyszorował ją i zawiesił bladoró­żowe zasłonki przysłane przez Felicity. Potem położył na podłodze nowy, różowy dywan. Jack zaś szczodrą, ręką ofiarował najładniejsze pluszowe zabawki ze swo- i jej kolekcji, książeczki, z których, jak stwierdził, jużj wyrósł i gobelin na ścianę, który Felicity wyszyła, kiedyl był niemowlęciem.

Już niedługo, pomyślała Lacey, maleństwo będzie le­żało w kołysce i cieszyło się ślicznym pokoikiem. Poło-; żyła ręce na wydatnym brzuchu. Córeczka Alice. Dziwne, ale nigdy nie pomyślała o niej jak o własnym dziecku. Czuła jedynie więź rodzinną... bo każde dziecko Alice, było również...

- Grosik za twoje myśli.

Lacey odwróciła głowę i zobaczyła Dermida. Stał naj podeście z kubkiem gorącego mleka w dłoni.

Potrząsnęła głową. Oderwała się od framugi.

- Nie. Moje zadanie dobiegnie końca. Wiem, że bę­
dziesz dla niej cudownym ojcem. Tak jak dla Jacka.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

135


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
- A ty zostaniesz dziewczyną Glory. Oboje dostaniemy
to, na czym nam najbardziej zależy.

Odprowadził ją do pokoju i postawił kubek na nocnym stoliku. Czuła się na tyle swobodnie, że zrzuciła buty i ściągnęła spodnie, po czym wślizgnęła się pod kołdrę. Poprawił jej poduszki i opatulił mocniej kołdrą. Było jej ciepło i przyjemnie.

Podał jej fajansowy kubek.

- Dzięki - powiedziała z wdzięcznością. - Jesteś dla
mnie taki dobry, Dermid.

Pochylił się i pocałował jej brew tak delikatnie i czule, aż poczuła ukłucie w sercu.

- Jak mógłbym nie być dla ciebie dobry, Lacey? Będę
cenił twój dar do końca życia.

Zobaczyła łzy w jego oczach i ból w jej sercu stał się jeszcze ostrzejszy. Kiedy Dermid wyszedł z pokoju, za­mykając za sobą drzwi, zaczęła płakać.

Dermid poprosił Artura, by wprowadził się na ranczo, gdy tylko on z Jackiem wyjadą do Szkocji.

- W chacie nie ma telefonu - tłumaczył. - Będę często
dzwonił, rozumiesz chyba?

Artur uległ namowom Dermida.

Poprzedniego wieczoru Lacey pomogła Jackowi spa­kować rzeczy. Kiedy zobaczył, jak składa nowy granatowy sweter, który dostał od ojca na podróż, skrzywił się.

136 GRACE GREEN

Dermid pojawił się w drzwiach.

Lacey roześmiała się.

Oczy Dermida pociemniały ze wzruszenia, kiedy na nią patrzył.

- Zatem ja wybieram Lacey, ponieważ bez Lacey nie
byłoby dziecka.

Poczuła w sercu ciepło, jakby ją mocno uścisnął. Jeśli


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

137


0x08 graphic
wątpiła kiedyś w szczerość uczuć Dermida, jego słowa rozwiały resztki wątpliwości. Uśmiechnęła się do niego.

- Teraz moja kolej - zawołał Jack, skacząc na łóżku.
- Niech nazywa się Jill, jak z wierszyka o Jacku i Jill!
Prawda, że fajnie?

Dermid zachichotał.

I tak córka Alice otrzymała imię.

Następnego ranka pojechali w jasnym słońcu na przystań. Przeprawa promem odbyła się bez przygód, a w Deerhaven Felicity i Jordan czekali na nich z pysznym lunchem.

Zaraz po posiłku Jordan odwiózł Dermida i Jacka na lotnisko. Przed pożegnaniem Jordan wyjął portfel i powie­dział do Jacka.

, - To mały zaskórniak, żebyś sobie coś kupił podczas podróży.

Odstawił neseser, zrobił krok w jej stronę i wziął ją w ramiona. Popatrzyli sobie w oczy.

138 GRACE GREEN

Głęboko odetchnął i pocałował ją w policzek, czule i delikatnie. Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały bar­dzo poważne.

Lacey zobaczyła cień niepokoju w oczach Dermida i za­stanawiała się, o czym teraz pomyślał. Potem uśmiechnął się do niej i przejechał dłonią po czuprynie syna. Pożegnał się z Jordanem i powiedział raźno:

- Idziemy.

Jeśli Dermid pomachał do nich przed wejściem do po­czekalni, Lacey tego i tak nie widziała. Nic nie mogła zobaczyć, bo oczy miała zamglone od łez.

Jordan był bardzo cichy podczas powrotnej jazdy, co odpowiadało Lacey. Ona też nie miała nastroju do poga-duszek. Kiedy zaparkował przed domem, odwrócił się do niej i przyjrzał uważnie.

Jej oczy znowu napełniły się łzami.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

139


- Jak najbardziej.
Westchnął.

- Zatem masz rację, to beznadziejne. Ale zostaliście
przynajmniej przyjaciółmi, ciesz się tym, co osiągnęłaś.

Z pewnością należało się cieszyć, lecz Lacey wiedziała, że dla niej przyjaźń to o wiele za mało.

- Te cztery dni tak szybko zleciały - powiedziała Fe-
licity, siadając na brzegu łóżka Lacey w czwartkowy wie­
czór. Postawiła kubek z gorącym kakao na stoliczku obok.
- Jutro Dermid i Jack wracają i wieczorem będziecie już
na ranczu.

Lacey nie odniosła wrażenia, że te cztery dni minęły szybko. Dla niej ciągnęły się nieznośnie. Była niespokoj­na, nie w humorze, bezustannie bolały ją plecy, ale nie tylko to było przyczyną jej złego samopoczucia. Lubiła towarzystwo Felicity i reszty rodziny, ale straszliwie tęsk­niła za Dermidem. To krótkie rozstanie zwiększyło jej obawy przed ostatecznym rozstaniem, jakie czekało ich po urodzeniu dziecka.

Felicity zaczekała, aż Lacey skończy pić, po czym wzięła od niej kubek i podniosła się.

- Dobrze się wyśpij. Pojedziesz jutro z Jordanem na
lotnisko?


140 GRACE GREEN

Lacey wtuliła się w poduszki.

Lacey zachichotała.

- Dobranoc!

Felicity zgasiła światło i wyszła.

Lacey spała naprawdę dobrze, ale tylko do trzeciej nad ranem, kiedy obudził ją ostry ból w plecach. Ból, który pozbawiał ją oddechu. Nigdy dotąd nic takiego nie czuła.

Czy zaczynała rodzić? Zszokowana i przerażona usiad­ła i zapaliła światło. Za wcześnie na poród. Zostało jeszcze kilka tygodni...

Ale ból nie mijał. Wrócił piętnaście minut później, po­tem znowu. Za każdym razem czuła, jakby ktoś wykręcał


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

141


jej wnętrzności rozżarzoną do czerwoności ręką. Miała ochotę kląć i wrzeszczeć.

Coraz bardziej przerażona wstała, zarzuciła szlafrok i poszła do sypialni gospodarzy. Zapukała do drzwi, a kie­dy Jordan odezwał się, weszła do środka.

- To ja - wyszeptała w ciemnościach. - Coś jest nie tak
- mówiła urywanym głosem. - Chyba zaczynam rodzić.

Światło zalało pokój. Jordan wyskoczył z łóżka i był przy niej w sekundę, a tuż po nim Fliss.

Odprowadzili ją do pokoju i Felicity usiadła przy niej na łóżku.

- Ubiorę cię - powiedziała spokojnie. - Jak nazywa się
twój lekarz z kliniki?

Lacey podała nazwisko.

- Jordan, złap go przez telefon, wyjaśnij, co się dzieje
i zapytaj, do którego szpitala zawieźć Lacey.

Gdy Jordan wypadł z pokoju, Felicity ubrała szwagier-kę i spakowała jej rzeczy do torby. Potem objęła mocno Lacey.

- Nic ci nie będzie - mówiła Fliss uspokajająco. -
Skurcze są niezbyt częste, jeszcze masz mnóstwo czasu.
Pojedziemy do szpitala i od razu poczujesz się pewniej.

Felicity pocieszała ją, jak mogła, ale równie dobrze mogła mówić do niej po chińsku, bo Lacey i tak nic z tego nie rozumiała. Myślała wyłącznie o dziecku. Przychodzi na świat za wcześnie. Czy przeżyje, czy będzie zdrowe?

- Tato, wujek Jordan miał na nas czekać. Gdzie on jest?
Dermid zdjął swój neseser z taśmy i rozejrzał się doko­
ła. Jednak nigdzie nie dostrzegł szwagra.


142 GRACE GREEN

- Może pojechał na jakieś zebranie. Zadzwonimy do
Deerhaven.

W słuchawce odezwał się nieznajomy głos.

- Czy to pan McTaggart? Tu Shauna, opiekunka dzieci.
Pani Maxwell kazała panu przekazać, że są w szpitalu
Lions Gate. Lacey... panna Maxwell zaczęła dziś w nocy
rodzić... Jeszcze się nie skończyło...

Dermidowi wydawało się, że za chwilę eksploduje mu serce.

Odłożył z hukiem słuchawkę i chwytając Jacka za rękę, zaczął biec przez lotnisko.

Starała się, jak mogła, ale było jasne, że nie radziła sobie w kryzysowych sytuacjach. A co gorszego mogło jej się przydarzyć niż przedwczesny poród w środku nocy? W dodatku bez ojca dziecka, który by ją wspierał?!

Nigdy sobie nie wybaczy, że nie było go przy ni kiedy go najbardziej potrzebowała. I bez wątpienia o też mu tego nie wybaczy do końca życia.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

143


- Dalej, Lacey! Uda ci się. Jeszcze tylko jeden raz.
Przyj!

Przepocona i skrajnie wyczerpana Lacey zdobyła się na jeszcze jeden wysiłek, jak nakazał jej lekarz. Wzięła naj­głębszy oddech w życiu i parła, i parła, aż każda, naj­mniejsza żyłka napęczniała w jej ciele jak bańka... A po­tem wyślizgnęło się dziecko i było po wszystkim.

Lacey leżała wyczerpana, po chwili usłyszała cienkie kwilenie. Pierwszy krzyk dziecka.

Poruszył coś głęboko w jej sercu.

Poczuła łzy w oczach. W ciągu tych paru miesięcy cią­ży przelała więcej łez niż w ciągu całego swojego życia.

Wykończona musiała przysnąć, bo gdy się ocknęła, wieziono ją przez korytarz do małego pokoiku. Potem zjawili się Jordan i Felicity. Spróbowała się do nich uśmiechnąć, ale była zbyt zmęczona.

- Niech się prześpi - szepnęła Felicity. - Powinieneś
zadzwonić do domu, sprawdzić, czy...

Lacey nie słyszała nic więcej, powieki zamknęły się same i znalazła się w innym świecie.

Gdy ocknęła się znowu, zobaczyła obok łóżka zażywną pielęgniarkę.

- Bardzo mi przykro, że to trwało tak długo, panno
Maxwell, ale musieliśmy dokładnie przebadać dziecko.
Na szczęście małej nic nie jest. Zatrzymamy ją przez parę
dni na oddziale dla wcześniaków, dopóki nie przybierze
na wadze.

Lacey odetchnęła z ulgą.

- To cudowna wiadomość - powiedziała. - Bardzo
dziękuję.


144

GRACE GREEN


0x08 graphic
- Podobno nie będzie pani karmić piersią, więc przy­
niosę pani proszki powodujące ustanie laktacji. I pewnie
marzy pani o filiżance herbaty.

Pielęgniarka pomogła jej usiąść i poprawiła poduszki pod plecami.

- Tymczasem...

Lacey nie zauważyła maleńkiego wózeczka przy swo­im łóżku. I kiedy pielęgniarka wzięła dziecko na ręce, poczuła rozdzierający ból w sercu.

Córeczka Alice. Jej siostra nie dożyła, by ujrzeć swoje maleństwo.

- Dziękuję - powiedziała, wyciągając ręce do dziecka.
- Proszę dać mi ją na chwilę.

Pielęgniarka wyszła, zostawiając ją ze śpiącym nie­mowlęciem w ramionach.

Maleństwo szczelnie zawinięte w różowy kocyk, lekkie jak piórko.

Ostatni raz Lacey trzymała niemowlę na reku, kiedy Felicity urodziła swoje najmłodsze dziecko. Choć uważa­ła, że jej bratanica jest słodka, mimo czerwonych plam na buzi i łysej głowy, to jednak nie czuła do maleństwa wiel­kiej miłości.

To dziecko nie było ani czerwone, ani ponurszczone, ani łyse. Alice Lacey Gillian McTaggart miata czarne, bujne włosy, gładką skórę, piękny, zgrabny nosek i ustecz­ka stworzone do puszczania baniek. Lacey szukała jaki­chkolwiek oznak podobieństwa do Alice, ale ici nie zna­lazła. Ani do Dermida.

Dermid.

Na samo wspomnienie o nim serce zabiło jej mocniej.


SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

145


Będzie w siódmym niebie, gdy się dowie, że jego córeczka przybyła bezpiecznie na świat. A kiedy przekona się, jaka jest słodka, będzie za nią szalał... Dziecko poruszyło się i zakwiliło.

- Ciii.... maleńka - szeptała Lacey, kołysząc ją deli­
katnie w ramionach.

Ale płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy. Lacey poczuła dziwne mrowienie w sutkach i jakby na ten syg­nał dziecko zaczęło szukać jej piersi.

- Nie, skarbie, nie możesz!

Ale mała nie miała zamiaru przestać. Chciała ssać.

- Skarbie, nie...

Opanowując panikę, Lacey walczyła ze sobą. Instynkt jej podpowiadał, że jeśli ulegnie i nakarmi dziecko, zwią­że się z małą już na zawsze. Ale jak mogła odmówić jej pokarmu?

To zbyt wiele, decyzja była zbyt trudna...

Później nie była pewna, czy to dziecko znalazło rozcię­cie w koszuli, czy też ona sama odsunęła materiał, ale nim się zorientowała, maleństwo chwyciło jej sutek i zaczęło ssać z wilczym apetytem, jakby walczyło o przeżycie.

Lacey trzymała je czule i czuła, jak ogarniają cudowne uczucie spokoju. To było takie naturalne. I jeśli popełniła błąd, oczywiście przyjdzie jej za to odpokutować, ale później. Teraz nie będzie sobie tym zaprzątać głowy.

Po kilku minutach dziecko zaczęło ssać mniej łapczy­wie, szukając bardziej otuchy niż pożywienia.

- I jak? - szepnęła Lacey, całując małe czółko.

Na dźwięk jej głosu maleństwo otworzyło oczka, ciem­noniebieskie, okrągłe, poważne i pełne mądrości. Patrzyło


146 GRACE GREEN

na nią bez mrugania, jakby prosto w serce. Lacey wyczuła, że w tej właśnie chwili mała uznała ją za matkę. I po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że dzieci potrafią nawiązać kontakt z otoczeniem już od chwili narodzin, nie trzeba czekać, aż będą potrafiły sklecić kilka sensownych słów.

- Och, mój cudowny skarbie. - Czule pocałowała cór­kę w policzek. - Kocham cię. I nigdy, przenigdy cię nie oddam.

Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, jak małe powieki za­mykają się i dziecko zasypia.

W tej samej chwili wyczuła, że ktoś ją obserwuje.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy ujrzała Dermida stojącego w drzwiach.

Jak wiele widział?

I co ważniejsze, ile usłyszał?


ROZDZIAŁ DWUNASTY

Dermid wiedział, że ta chwila na zawsze pozostanie w jego pamięci.

Nie spodziewał się ujrzeć Lacey z niemowlęciem. A z pewnością nie tego, że zobaczy, jak Lacey karmi je piersią. Poczuł łzy pod powiekami. Była taka pewna, że nie zwiąże się emocjonalnie z dzieckiem, i co teraz?

Miała na sobie szpitalną koszulę, pogniecioną, wilgotną i niezbyt twarzową, ale dla niego nigdy nie wyglądała piękniej. I nigdy nie kochał jej bardziej.

Pochylił się i pocałował ją w policzek. Miał ochotę po­całować ją w usta, ale nie był pewny jej reakcji.

Jordan powiedział mu parę minut temu, że Lacey jest w nim zakochana.

- Nigdy dotąd nie była zakochana, Dermid. Wyznała


148

GRACE GREEN


0x08 graphic
jednak, że kocha cię, tylko... No, ona myśli, że to bezna­dziejne, z powodu Alice.

- Nie skrzywdzę jej, Jordan. Przysięgam na wszystko.
I miał zamiar dotrzymać obietnicy, bez względu na

okoliczności.

Przyciągnął krzesło do łóżka i usiadł wpatrzony w có­reczkę. Czuł, jak topnieje mu serce. Maleńka, ciemnowło­sa, o kremowych policzkach, była doskonałością samą w sobie. Spała, posapując słodko przez maleńki nosek.

- Czy nie jest ci smutno, że nie ma przy niej Alice?
- zapytała cicho Lacey, zakrywając piersi koszulą.

Pogładził palcem główkę dziecka.

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 149

mogę. Wiem, że to dziecko Alice, ale jest także moje. Już je kocham i nie mogę...

- Nie musisz.

Zamrugała oczami i spojrzała na niego zaskoczona.

Ale zanim zdążył jej cokolwiek wyjaśnić, weszła pie­lęgniarka z małą tacą.

- Pani herbata, panno Maxwell. I proszki, o których
mówiłam. - Postawiła tacę na nocnym stoliku i uśmiecha­
jąc się do Dermida, powiedziała: - Teraz zabiorę dziecko.

Wyjęła małą z ramion Lacey i przyglądając się jej uważnie, stwierdziła z przekonaniem:

- Jest bardzo podobna do pani, panno Maxwell.
Szczęściara. Będzie z niej nie lada piękność!

I nucąc cicho pod nosem, wyszła z pokoju, zostawiając ich samych.

Chrząknął, bo zdawało mu się, że głos grzęźnie mu w krtani.

- Pomyślałem, że... może... że ty i ja... moglibyśmy
się pobrać.

Zapadła martwa cisza, a potem rozległ się nieco nerwo­wy chichot.


150 GRACE GREEN

- Pobrać?!

Czy Jordan się mylił? Nie kochała go?

Zagryzła dolną wargę, mocno, aż do bólu.

Drgnęła, jakby dźgnął ją nożem. Zasłoniła dłonią oczy.

W jej oczach pojawiła się iskierka, której przedtem nie było i która dała mu cień nadziei. Ale nadal był ostrożny.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

151


0x08 graphic
0x08 graphic
chciał! - Patrzyła na niego z żartobliwym błyskiem w oczach.

Wróciło. Wróciło zrozumienie, jakie łączyło ich przed jego wyjazdem do Szkocji. I już wiedział, że wszystko będzie dobrze.

Pocałował ją, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej. Całowali się aż do utraty tchu. Wydawało im się, że unoszą się w powietrzu, że lecą wprost do nieba.

Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz do wyjaśnienia.

Odsunął delikatnie jej rękę i pocałował.

- Lacey, nie jesteś Alice. I nie spodziewam się, że bę­
dziesz taka jak ona. I nie chcę tego - powiedział, patrząc
z powagą w jej oczy, pragnąc, aby go dobrze zrozumiała.
- Jesteś sobą. Lacey, w której się zakochałem, jest nie
tylko silną i odważną kobietą, przyszłą cudowną mamą
naszych dzieci, ale ma też szansę zrealizować swe marze­
nia zawodowe. Kochanie, masz w sobie siłę, która pozwo­
li ci pogodzić karierę zawodową z życiem rodzinnym. Bę­
dę cię wspierał, a już teraz jestem z ciebie bardzo dumny.


152

GRACE GREEN


Nie musisz z niczego rezygnować. Zawsze będę przy to­bie, żeby ci kibicować i dodać otuchy.

Lacey wydawało się, że za chwilę jej serce wyskoczy z piersi. Jakim cudem miała tyle szczęścia, że udało jej się zdobyć miłość takiego wspaniałego człowieka?

- Jesteś dla mnie bardzo dobry. - Pocałowała go, wdy­
chając piżmowy zapach jego skóry. - Przyrzekam ci, że
rodzina zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
Zlecenie dla Glory to mój ostatni kontrakt. Nie ma takiego
miejsca na świecie, które wolałabym od rancza.

Uściskał ją.

- Nigdy nie byłem szczęśliwszy. I cieszę się, że zre­
zygnujesz z kariery modelki, bo wiem, jakie to wyczerpu­
jące i stresujące.

Spojrzała na niego rozbawiona.

Roześmiała się.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

153


że Alice umarła, a ty nadal żyjesz swoim bezużytecznym życiem kolorowego motyla. Nie wiem, kiedy się w tobie zakochałem, ale wiedziałem w głębi duszy, że nie mam u ciebie szans i sarkazm był mechanizmem obronnym. Chciałem trzymać cię na dystans. I udało mi się.

Uniósł głowę, słysząc tupot drobnych stóp na koryta­rzu. W chwilę później w drzwiach stanął zdyszany Jack, z rozwianą czupryną i roziskrzonym wzrokiem.

- Cześć, ciociu! - zawołał podekscytowany. - Muszę
zobaczyć dziecko! Kiedy zabierzemy je do domu, tato?

Po chwili dołączyli do niego Jordan i Felicity.

Oczy Felicity zapłonęły radością, a Jordan mruczał z zadowoleniem, jak syty kocur.

- Co ty na to, synu? - zapytał Dermid.

Jack podbiegł do łóżka i rzucił się prosto w otwarte ramiona Lacey.

- Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy nareszcie
prawdziwą rodziną!

Niewidzialna Alice patrzyła na nich z wysokości od samego początku. Teraz nareszcie mogła odfrunąć spokoj­nie do Nieba. Pierwsze zadanie początkującego anioła zostało wykonane. Choć bardzo się denerwowała i popeł-


154 GRACE GREEN

niła mnóstwo pomyłek, ostatecznie odniosła zwycięstwo. Ogarnęła ją niebiańska błogość.

Westchnęła, radosna i szczęśliwa, potem odpłynęła spokojnie w stronę światłości.

To naprawdę będzie związek pod opieką Niebios!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
673 Green Grace Siostrzana przysługa Czas na dziecko
673 Green Grace Siostrzana przysługa Czas na dziecko
Grace Green Siostrzana przysługa(1)
Grace Green Siostrzana przysługa
Green Grace Przeznaczenie
0036 Green Grace Przeznaczenie
Green Grace Przeznaczenie
Green Grace Przeznaczenie
Green Grace Przeznaczenie
0773 Green Grace Idealna niania

więcej podobnych podstron