Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin


Kai Meyer

Demony morskich głębin

siódmy tom serii Siedem Pieczęci

przełożył z języka niemieckiego Roman Niedballa

Sto metrów pod powierzchnią wody ciemny błękit zmieniał się w nieprzeniknioną ciemność. Żaden promień światła nie przedzierał się przez głębiny. Do małej kapsuły głębinowej nie docierał już żaden błysk ani refleks świetlny.

Tylko ciemność. Tylko czerń. Tylko lodowata nicość.

Na pokładzie kapsuły znajdowało się sześć osób wtłoczonych w niewielką podłużną przestrzeń, przypiętych do foteli, które prawie uniemożliwiały wykonywanie jakichkolwiek ruchów. Wszyscy mieli na sobie białe kombinezony z tworzywa sztucznego. Dokoła panowała cisza, którą przerywało jedynie bulgotanie zbiorników balastowych.

Z przodu leżał profesor Rabenson i doktor Bischof, kierownik ekspedycji. Za nimi, w drugim rzędzie leżały Kira i Liza. Obie wpatrywały się w monitory zamontowane na suficie kapsuły. Ich ekrany dawały jedy7 ną możliwość, aby zobaczyć, co jest na zewnątrz - nawet jeśli nic się tam nie działo. W kapsule nie było bulajów ani okienek obserwacyjnych.

W ostatnim rzędzie leżeli obok siebie Chryzek i Nils. Oni również wpatrywali się w monitory. Ci dwaj zazwyczaj mieli odmienne zdanie na każdy temat. Dziś jednak było inaczej.

- Jest mi niedobrze.

- Mnie jeszcze bardziej.

- Poza tym kręci mi się w głowie.

- A mnie boli głowa.

Kira i Liza spojrzały na siebie. Liza przewróciła oczami, a Kira szepnęła: -Banda tchórzy.

- Słyszałem - mruknął Nils.

- No i dobrze - odparła Kira. - Zachowujecie się jak małe dzieci.

Faktycznie: chłopcy już prawie od tygodnia bez przerwy narzekali - odkąd profesor Ra-benson, ojciec Kiry, zabrał całą czwórkę na pokład stacji naukowej SIM-1. Mieli przejść coś w rodzaju treningu dla astronautów, aby przygotować się do podróży w głąb oceanu i przebywania na tajnej platformie badawczej.

Chryzek i Nils nie byli zbyt zachwyceni, gdy dowiedzieli się, dokąd mają wyruszyć w kolejną podróż z profesorem. Do Seattle, miasta położonego na północnym zachodzie USA, polecieli samolotem. Stąd zabrał ich helikopter należący do tajemniczego miliardera Simona Simonsa, i zawiózł na SIM-1, pływające laboratorium w oddalonej od lądu części Wschodniego Pacyfiku.

Cała podróż miała trwać dwa tygodnie. Pierwsze dni zgodnie z planem zajął im trening. Okazał się on zajmujący i emocjonujący - przynajmniej zdaniem obu dziewcząt. Teraz jednak, z początkiem drugiego tygodnia, zabawa się skończyła.

Wreszcie rozpoczęła się ich podróż na dno oceanu, do stacji KARTHAGO. Znajdowała się ona na głębokości prawie pięciu tysięcy metrów, zamocowana na stałe na zboczu podwodnego łańcucha górskiego.

Jednak już teraz, po pierwszych kilku minutach podwodnej podróży, kierownik ekspedycji, doktor Bischof miał serdecznie dość ciągłego narzekania chłopców.

- Czy mógłbym prosić o ciszę tam z tyłu? - syknął niezbyt uprzejmie. Ręce miał cały czas zajęte obsługiwaniem niezliczonych przycisków i dźwigni na pulpicie sterowniczym kapsuły.

Chryzek i Nils zamilkli niechętnie, a dziewczęta uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo.

Kapsuła przez trzy kwadranse opuszczała się w głąb oceanu, a jej szperające reflektory nie natrafiały na nic, co mogłoby się ukazać na monitorach wewnątrz pojazdu.

Nagle profesor Rabenson krzyknął: - Tam coś było!

- Tak? - Zaskoczony doktor Bischof oderwał wzrok od instrumentów kontrolnych i spojrzał na monitor zainstalowany powyżej.

- Ja też zauważyłem - potwierdził Chryzek.

- Ja także - dodał szybko Nils, jednak zabrzmiało to tak, jakby chciał jedynie przekonać innych, że nie zdrzemnął się na kilka minut. Dziewczęta wymieniały właśnie znudzone spojrzenia, więc nie zauważyły nic nadzwyczajnego, w przeciwieństwie do profesora.

- A więc co pan zobaczył? - Bischof zwrócił się do ojca Kiry.

- Jakiś ruch w samym rogu ekranu.

- Na tej głębokości żyje trochę maleńkich stworzeń - stwierdził Bischof i uśmiechnął się z wyższością. - Niektóre z nich wyglądają naprawdę strasznie.

- Wiem o tym - odparł poruszony profesor. - Ale to, co było na zewnątrz, wydawało się przede wszystkim dość duże!

Przygotowywał się przez wiele miesięcy do tej ekspedycji i wiedział dokładnie, na jakie zwierzęta można się natknąć na tej głębokości. Wycieczka na podwodną stację KARTHAGO stanowiła część poszukiwań materiałów do jego nowej książki.

Profesor opisał już wiele niezwykłych zjawisk w książkach, które stały się bestsellerami. Także obecny projekt - o tajemnicach głębin morskich - z pewnością pobije rekordy sprzedaży.

Niezwykłe zajęcie profesora Rabensona sprawiało, że nieczęsto widywał się z córką. Odbywał podróże po całej kuli ziemskiej, gdy tymczasem Kira, która przecież musiała chodzić do szkoły, mieszkała ze swoją ciotką Kasandrą w ospałym Giebelstein. Jednakże w czasie wakacji ona, Chryzek i rodzeństwo Liza i Nils, często towarzyszyli profesorowi w jego ekspedycjach. Ojciec Kiry brał na siebie wszelkie koszty tych podróży. Pozwalały mu na to jego wysokie dochody.

- Nic nie widzę - powiedział doktor Bischof, potrząsając głową. Na jego ekranie ukazywały się kolejno obrazy z sześciu kamer zainstalowanych w różnych miejscach kadłuba kapsuły. Wszystkie pokazywały to samo: czerń, czerń, czerń.

- Jak daleko jeszcze do KARTHAGO? - spytała Liza niespokojnie. Jeśli na zewnątrz rzeczywiście było coś, czego nie powinno tu być, to wolała znaleźć się na pokładzie stacji tak szybko, jak to tylko możliwe. Unoszenie się w nicości nie było zbyt przyjemne.

- Jesteśmy teraz około czterech tysięcy metrów pod powierzchnią wody - Bischof odczytał elektroniczne wskazania jednego z przyrządów. - Oznacza to, że będziemy opadać jeszcze około dwunastu minut.

Lizą wstrząsnął dreszcz. Przez dwanaście długich minut będą spadać jak kamień w głębinę, hamowani jedynie przez małe turbiny, zainstalowane od spodu kapsuły. W ciągu dwunastu minut może się wiele wydarzyć.

- Nie martw się - powiedział Bischof. - Ta kapsuła niejedno wytrzyma. Jej ściany są zbudowane z tytanu grubego na pięć centymetrów. Nawet największa ryba połamie sobie na nim zęby.

Zasępiona Kira zmarszczyła czoło. - To bardzo dobrze, że w ogóle bierze pan pod uwagę coś takiego.

- A cóż takiego mogłoby nas zaatakować na tej głębokości? - dopytywał się Nils.

Rękoma mocno trzymał się swojego fotela.

- Absolutnie nic! - ogłosił Bischof kategorycznie.

- To coś znów się pokazało! - zawołał nagle profesor Rabenson. Zwrócił się do doktora siedzącego na sąsiednim fotelu: - Przecież i pan musiał to widzieć!

Bischof nie odpowiedział. Jego milczenie zaniepokoiło Kirę tak bardzo, że mimo surowego zakazu odpięła pasy zabezpieczające i ponad oparciem przedniego fotela spojrzała mu w twarz.

Był blady jak kreda. Dolna warga mu drżała.

- Co się dzieje? - zapytała z obawą w głosie. Nagle poczuła, że robi się jej gorąco.

Ręce Bischofa krążyły po klawiaturze. - Natychmiast się zapnij! - nakazał Kirze, nawet się do niej nie odwracając.

Dziewczynka szybko wycofała się na swoje siedzenie i umocowała pasy.

- O kurczę - szepnął Nils, a Chryzek z tyłu cicho zaklął.

Liza chwyciła Kirę za rękę i zagryzła wargi, jakby chciała powstrzymać się od krzyku przerażenia.

- A więc? - zapytał niecierpliwie profesor Rabenson. - Co to było?

Bischof otarł pot z czoła. - Nie mam pojęcia. Na tej głębokości nie powinno być nic żywego i tak dużego… a nawet o połowę mniejszego.

- Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co to w ogóle było? - dopytywał się Chryzek. - Ja nic nie widziałem.

Sonar trzeszczał i piszczał tajemniczo.

- Coś tylko przemknęło w świetle naszego reflektora - powiedziała Liza, która również zauważyła to coś na ekranie. - A potem zaraz znikło.

Zauważyła wprawdzie ruch na ekranie, zdziwiła się jednak, że ojciec Kiry i doktor potrafili ocenić wielkość tego obiektu. Przecież poruszał się z niesamowitą szybkością!

Potem jednak jej wzrok padł na jeden ze wskaźników na konsoli. Widocznie zainstalowane na zewnątrz czujniki dokonały pomiarów tajemniczego stworzenia. „18 metrów" błyszczało krwistą czerwienią na wskaźniku.

Kira spojrzała na wyświetlacz w tym samym momencie, co Liza.

- Jakie zwierzęta mogą być tak wielkie? Kałamarnice olbrzymie? - spytała.

Liza spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma. - Krakeny?

Doktor Bischof i profesor Rabenson potrząsnęli przecząco głowami.

- Krakeny, czyli kałamarnice, mogą, co prawda, osiągać takie rozmiary - powiedział Bischof - jednak ich macki są zbyt cienkie, aby nasze sensory mogły je zarejestrować i zmierzyć. - Przełknął ślinę. - Tych osiemnaście metrów to musiało być coś masywnego. Ciało i mięśnie.

- I zęby - szepnął z tyłu Nils. Profesor Rabenson spojrzał na Bischofa skonsternowany.

- Zapewniono mnie, że ta podróż w głębiny jest całkowicie bezpieczna. Sam mister Simons…

Badacz morskich głębin przerwał mu: 15 - Mister Simons siedzi gdzieś na Florydzie i się opala. On tylko finansuje KARTHAGO, ale nie ma pojęcia, co się tu naprawdę dzieje. - Bischof najwidoczniej nie miał zbyt dobrego mniemania o swoim bogatym sponsorze. - A jeśli chodzi o zagrożenie, to w normalnych warunkach nie występuje. - „W normalnych warunkach" - Nils po cichu naśladował głos doktora.

- Kapsuła została zbudowana z najtwardszego na świecie metalu - kontynuował Bischof. - Zapasy tlenu wystarczą na siedemdziesiąt dwie godziny, a więc na dużo dłużej, niż potrzebujemy. A poza tym mamy łączność radiową ze stacją SIM-1 na powierzchni.

- Dobry pomysł - powiedział profesor Rabenson i wziął do ręki mikrofon służący do porozumiewania się z powierzchnią. Z konsolą sterowniczą łączył go spiralny kabel.

- Kapsuła do SIM-1 - powiedział. - Rabenson do SIM-1!

- A cóż takiego chce im pan powiedzieć? - rozgniewał się Bischof. - Ze mają nam tutaj zrzucić jakiś harpun?

- Kapsuła do SIM-1 - powtarzał profesor, nie zwracając uwagi na słowa doktora.

Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

- Czy łączność jest zerwana? - zapytała Liza słabym głosem.

Bischof odebrał mikrofon profesorowi.

- Kapsuła do SIM-1 - powiedział głośno.

- Tu Bischof. Hej, chłopcy, co się z wami dzieje? Czy nikt nas nie słyszy?

Odpowiedziała mu cisza.

- Połączenie nie jest zerwane - mruknął Bischof. - Jednak nikt nie odpowiada.

Trzask! Buuum!

Nagle silny wstrząs spowodował, że kapsuła zadrżała. Wszyscy krzyknęli, chwycili mocniej poręcze foteli i próbowali zapanować nad emocjami.

- Co się, do diabła, dzieje na zewnątrz?

Profesor Rabenson przycisnął jeden z przełączników przy swoim monitorze, aby powiększyć fragment obrazu. Jednak to, co uderzyło w ich pojazd, zdążyło już umknąć z pola widzenia kamery. Czerń oceanicznej głębi była jak atłasowa zasłona.

Kira instynktownie podwinęła rękaw kombinezonu, jednak znaków Siedmiu Pieczęci nie było widać. Te magiczne znamiona pojawiały się na ramionach dzieci zawsze wtedy, gdy w pobliżu czaiły się demony, duchy czy czarownice. Teraz jednak takich oznak nie było. To, co zaatakowało małą kapsułę, zdawało się być naturalnym przeciwnikiem.

Nawet jeśli przy długości osiemnastu metrów miało do tego odpowiednią wagę.

- Przełączę teraz na widok w dół - powiedział Bischof.

Na wszystkich sześciu monitorach ukazał się obraz z kamer, które znajdowały się na spodzie pojazdu.

Z ciemności zaczął wyłaniać się ledwo widoczny kolos, przypominający zatopiony w morzu kościół: kanciasty blok metalu, na którym po jednej stronie wznosiła się wieża naszpikowana sensorami, talerzami radarów i antenami.

Była to KARTHAGO - tajna stacja badawcza, zawieszona na spękanych zboczach podmorskiego łańcucha górskiego.

Była zamocowana za pomocą niezwykłych sieci z krat i podpór na zboczu góry, której szczyt kapsuła minęła już jakiś czas temu. Jak wyglądał krajobraz poniżej stacji, nie można było stwierdzić. Widać było tylko to, co reflektory kapsuły wydobywały z ciemności. Wszystko inne pozostawało w wiecznym mroku oceanu.

- Zaraz będziemy na miejscu! - stwierdził z ulgą Bischof.

W tej chwili w kapsułę znowu coś uderzyło. Tym razem o wiele mocniej. Kira poczuła silne szarpnięcie i pasy bezpieczeństwa boleśnie wbiły się jej w ciało.

- Widziałem to! - krzyknął Nils. - Jest jeszcze pod nami.

Teraz mogli dokładnie obejrzeć stworzenie - szarobiałe cielsko, wielkie jak wagon tramwajowy. I potężną płetwę grzbietową, która wyrastała w górę ostra i spiczasta jak ostrze ogromnego noża.

Lęk i panika sparaliżowały wszystkich.

- Przecież aż tak wielkie rekiny nie istnieją! - rzucił bez tchu profesor Rabenson. - Czujniki muszą dawać mylny odczyt.

Jednak cyfrowy wskaźnik bezlitośnie wyświetlał: „18 metrów".

- Rekiny tej wielkości wymarły miliony lat temu - wysapał Bischof. - Ostatnie okazy żyły w czasach dinozaurów. Jeśli takie zwierzę by przetrwało, to byłaby sensacja na skalę światową!

- Megalodon - szepnął Nils. - Prapra-dziad wszystkich rekinów. Kiedyś w jakiejś książce zobaczyłem rysunek…

Przerwał mu Chryzek: - Jak długo jeszcze? - zawołał do doktora Bischofa, który poruszał szybko palcami po instrumentach kontrolnych. - Gotowi do dokowania za dwadzieścia sekund… osiemnaście… szesnaście… - odliczał w dwusekundowych odstępach.

Spodziewali się, że w każdej chwili ogromny rekin znów zaatakuje. Liza jak w transie zagryzła dolną wargę, chłopcom pot lał się po twarzach strumieniami.

Kira wcisnęła się w oparcie fotela, jakby od tego zależało jej życie.

Znów! Kolejne uderzenie wstrząsnęło kapsułą. Wszyscy poza Bischofem krzyknęli przerażeni. Jednak tym razem było to spowodowane kontaktem pojazdu z tytanową konstrukcją stacji badawczej. Ogromne elektromagnesy złapały kapsułę i z milimetrową dokładnością przycumowały do jednego z trzech stanowisk na szczycie wieży.

- Jesteśmy na miejscu - szepnął Bischof i odpiął pasy bezpieczeństwa. - Szybko, wynośmy się stąd!

Wygramolili się z foteli i na czworakach podążyli do wąskiej śluzy. Po kilku sekundach znaleźli się w wąskim stalowym tunelu, w którym rozlegały się głośne sapania i gulgoty świadczące o tym, że ultranowoczesna stacja KARTHAGO wyrównuje ciśnienie wewnętrzne. Wszyscy byli nieco oszołomieni, a w środku poczuli mdłości.

Potem jednak wszystko to minęło. Po kilku sekundach otwarła się stalowa grodź do stacji. W końcu mieli pod stopami stały grunt.

- To nie mógł być po prostu jakiś rekin - mamrotał profesor Rabenson, gdy czekali na możliwość wejścia na teren stacji.

Bischof skinął głową. - Wie pan, co mnie jeszcze bardziej martwi? - szepnął. - Dlaczego nikt z SIM-1 nie zgłaszał się na nasze wezwanie? Urządzenia wskazywały, że kontakt został nawiązany, lecz nikt nie odpowiadał.

- Co to oznacza? - zapytała ostrożnie Kira.

Bischof patrzył po kolei na wszystkich, jakby chciał się upewnić, że zniosą prawdę.

- SIM-1 nie chciała lub nie mogła nam odpowiedzieć - stwierdził w końcu. - Coś się tam stało. Śluza otwarła się z sykiem. Zabrzmiało to jak westchnienie monstrualnego stwora.

KARTHAGO

Stacja była opuszczona. W jej wąskich korytarzach i stalowych komorach nie było żywej duszy. Tylko głęboko w sercu KARTHAGO brzęczały generatory, a tysiące kontrolnych lampek i monotonny szum i grzechotanie urządzeń świadczyły o funkcjonowaniu podwodnej stacji.

- Od trzech miesięcy jestem jedynym, który tu schodzi - powiedział Bischof, choć wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Tłumaczył się jak dziecko, które stara się usprawiedliwić nieporządek w swoim pokoju. - Dlatego wiem, jak muszą się czuć kosmonauci na stacji MIR.

Siedzieli stłoczeni w maleńkiej centrali dowodzenia KARTHAGO. Bischof przygotował kawę, która wprawdzie dzieciom nie smakowała, ale przyjemnie ich rozgrzała. Tu, w głębinach temperatura wody wynosiła zaledwie trzy stopnie powyżej zera. Mimo pracujących generatorów grzewczych, przez KARTHAGO

Stacja była opuszczona. W jej wąskich korytarzach i stalowych komorach nie było żywej duszy. Tylko głęboko w sercu KARTHAGO brzęczały generatory, a tysiące kontrolnych lampek i monotonny szum i grzechotanie urządzeń świadczyły o funkcjonowaniu podwodnej stacji.

- Od trzech miesięcy jestem jedynym, który tu schodzi - powiedział Bischof, choć wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Tłumaczył się jak dziecko, które stara się usprawiedliwić nieporządek w swoim pokoju. - Dlatego wiem, jak muszą się czuć kosmonauci na stacji MIR.

Siedzieli stłoczeni w maleńkiej centrali dowodzenia KARTHAGO. Bischof przygotował kawę, która wprawdzie dzieciom nie smakowała, ale przyjemnie ich rozgrzała. Tu, w głębinach temperatura wody wynosiła zaledwie trzy stopnie powyżej zera. Mimo pracujących generatorów grzewczych, przez tytanowe ściany stacji napływało tak przenikliwe zimno, że aż dostali gęsiej skórki.

Na jednej ze ścian centrali były zainstalowane monitory, które pokazywały otoczenie KARTHAGO z różnych perspektyw. Ze względu na konieczność oszczędzania energii reflektory stacji przez większość czasu były wyłączone. Jednak po tym, jak zobaczyli ogromnego rekina, Bischof w drodze wyjątku włączył wszystkie.

Szarobiałe światło spłynęło na nagie podwodne zbocze, obejmując rejon około pięćdziesięciu metrów. Po straszliwym potworze, który zderzył się z kapsułą, nie było śladu.

W ciągu ostatnich minut Bischof kilka razy podejmował próby nawiązania łączności z SIM-1 na powierzchni. Wciąż bez rezultatu.

Teraz spróbował ponownie, ale nikt nie odpowiadał. Potrząsnął głową zdezorientowany. - Naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje na górze. Jedynym wytłumaczeniem byłaby awaria zasilania. Jednak coś takiego dzieje się jedynie w czasie niepogody, być może podczas huraganu.

- Gdy opuszczaliśmy SIM-1, niebo było jasnobłękitne - przypomniał Chryzek.

- Sztormy na pełnym morzu nadchodzą bardzo szybko - powiedział Bischof. Wszyscy zrozumieli, że w ten sposób szuka jedynie wyjaśnienia czegoś, co było niepojęte.

- Co się dzieje z rekinem? - zapytała Liza.

- Tutaj, w środku nic nam się nie może stać, prawda? Powiedział pan przecież, że stacja jest zbudowana z tytanu.

Bischof uśmiechnął się. - KARTHAGO została tak zbudowana, aby przetrwać trzęsienie ziemi o najwyższej sile ośmiu stopni. Nawet kolizja z okrętem podwodnym nie jest w stanie nam wyrządzić wiele szkody. - Milczał przez chwilę, a potem dodał: - Poza tym jestem przekonany, że czujniki podały nieprawdziwe dane. Osiemnaście metrów to jest absolutnie niemożliwe!

- Ale my przecież to bydlę widzieliśmy! - sprzeciwiła się Kira.

- Nawet dość dokładnie - stwierdził sarkastycznie Nils. Utworzył z palców paszczę rekina przed swoimi ustami i udawał, że gryzie Lizę.

- Przestań! - Jego siostrze wcale nie było do śmiechu.

Nils z uśmiechem opuścił ręce i zwrócił się w stronę doktora Bischofa:

- A jeśli to jednak był megalodon?

Kierownik stacji spojrzał na niego ze złością. - Carcharodon Megalodon wymarł dziesięć milionów lat temu. Gdyby chłopcy w twoim wieku nie zaczytywali się w głupich książkach o dinozaurach, nie musielibyśmy się teraz zajmować takimi dziecinnymi teoriami.

Teraz głos zabrała Kira: - Przyjmijmy więc, że wskaźniki rzeczywiście się zepsuły. Cóż więc to było?

- Być może wieloryb, żarłacz olbrzymi - powiedział profesor Rabenson. - One osiągają długość ponad dwunastu metrów.

Bischof zaprzeczył ruchem głowy. - Nie na głębokości pięciu tysięcy metrów.

Rekiny nie występują poniżej dwóch tysięcy, a do tej głębokości mogą się zbliżyć tylko nieliczne gatunki.

Ojciec Kiry westchnął. - Wszystko to nie zmienia faktu, że przybyliśmy tutaj w ściśle określonym celu. KARTHAGO ma być jedynie stacją pośrednią w dotarciu do Czarnych Kraterów. No i Smoczej Łodzi.

Rzeczywiście, to był prawdziwy przedmiot zainteresowań profesora. Poprzez swoje kontakty na całym świecie dowiedział się, że multimiliarder i naukowiec-amator Simon Simons odnalazł i umiejscowił na dnie oceanu wrak statku. Wszystko wskazywało na to, że jest to statek wikingów.

Według wszelkich reguł naukowych, było to niemożliwe. Wikingowie byli w stanie dopłynąć do wschodnich wybrzeży Ameryki, z pewnością jednak nie mogli się znaleźć na wschodnim Pacyfiku!

A jednak na zamazanych fotografiach wykonanych przez ekspedycję Simonsa widać było, że wrak jest bez wątpienia długą łodzią wikingów. Nawet łeb smoka na jego dziobie był łatwo rozpoznawalny. Kadłub okrętu w zadziwiający sposób nie uległ przez stulecia rozkładowi, lecz został perfekcyjnie zakonserwowany - cały statek był skamieniały.

KARTHAGO pełniło rolę stacji pośredniej dla kapsuł badawczych i sond bezzałogowych, które były wysyłane ze stacji SIM-1 w celu zbadania wraku oraz ustalenia, czy możliwe jest rychłe wydobycie go z dna.

Największym problemem było to, że statek spoczywał wśród Czarnych Kraterów. Te ostro zakończone kamienne kominy wznosiły się u stóp podwodnego pasma górskiego i tworzyły kształt okręgu. Były to jakby małe wulkany, z których jednak nie wydobywała się lawa, lecz ciemna cuchnąca breja - gorąca woda z siarką. Falowała ona gęstymi chmurami w okolicy wraku. Sondy z kamerami dopiero raz przebiły się przez ten pierścień chmur i dokonały dokładnych zdjęć „długiej łodzi". Poza tym naukowcom pozostawała jedynie praca za pomocą sonaru.

Profesorowi Rabensonowi udało się po wielu miesiącach przekonać Simonsa, aby umożliwił mu zbadanie znaleziska. Inni naukowcy, pracujący na jego zlecenie, już wcześniej dopłynęli do wraku, jednak byli zobowiązani do zachowania tajemnicy.

Ojciec Kiry jako pierwszy uzyskał zezwolenie, by rozpowszechnić zdobyte przez siebie informacje. Simons miał za to otrzymać część zysków ze sprzedaży książki.

Po raz pierwszy w życiu profesor - niechętnie i bez przekonania - zgodził się na taki układ.

Gdy Kira dowiedziała się o tym, tak długo namawiała ojca, aż ten w końcu zgodził się, aby mogła wraz z przyjaciółmi wziąć udział w tej wyprawie. Pierwotnie planowano, że dzieci pozostaną na pokładzie stacji SIM-1. W końcu profesor dał się namówić i umożliwił im bezpieczną podróż do KAR-THAGO. Tutaj mieli czekać na jego powrót z wyprawy do wraku. Rabenson specjalnie w tym celu nauczył się kierowania ultranowoczesnym pojazdem podwodnym, zacumowanym przy KARTHAGO.

Teraz, z powodu pojawienia się ogromnego rekina, te plany były zagrożone. Kira wątpiła, czy Bischof pozwoli ojcu na dalszą samodzielną podróż.

- Gdybyśmy mieli pewność, że rekin się oddalił - zastanawiał się Bischof głośno - moglibyśmy przystąpić do działania. Mamy dostateczną ilość tlenu, a żywności wystarczy na prawie cztery tygodnie. Poza tym możemy także bez wsparcia z góry dotrzeć za pomocą kapsuły na powierzchnię oceanu. Ale ten rekin… no, nie wiem.

Myślę, że powinien pan zostać na terenie stacji, profesorze.

Ojciec Kiry parsknął. - Skoro dotarłem aż tutaj, to nie pozwolę, by plany pokrzyżowała mi jakaś ryba.

- Ona jest większa od pana, bardzo żarłoczna i przede wszystkim szybsza. Jeśli rzeczywiście jest tak olbrzymia, to może z powodzeniem pływać z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.

- Mimo to muszę ten wrak zobaczyć na własne oczy - odparł z naciskiem profesor Rabenson.

Kira właśnie chciała powiedzieć, że nie warto ryzykować życia dla chęci zdobycia wiedzy, gdy Chryzek wskazał nagle na ścianę pokrytą monitorami.

- On znów tu jest!

Wszyscy równocześnie spojrzeli na ekrany. Rzeczywiście - rekin wrócił!

Poruszając szybko płetwą ogonową, przemieszczał się w kręgach świateł szperaczy, opuszczał jeden i w oka mgnieniu pojawiał się w następnym. Majestatycznie przemieszczał się w szarym przytłumionym świetle. Widać go było to w jednym monitorze, to znów w innym. Był jak schematyczne odbicie ogromnego insekta oglądanego przez lupę.

Bischof jak torpeda wystartował ze swojego fotela i przecisnął się w stronę drzwi centrali.

- Co… - zaczął profesor Rabenson, jednak doktor mu przerwał.

- Proszę ze mną, jeśli pan chce. Mam pewien pomysł!

Wybiegł z centrali i pospieszył do kratownicowych schodów prowadzących do wyż31 szych pięter stacji. Profesor i dzieci usłyszeli jego kroki na metalowym podłożu i - po chwili namysłu - podążyli jego śladem.

Gdy w końcu dogonili Bischofa, ten znajdował się w pomieszczeniu ponad centralą dowodzenia. Właśnie wkładał coś na kształt pocisku do otworu w skomplikowanym urządzeniu mechanicznym. Aparat przypominał tylną część armatki, a przed nim ciągnęła się długa rura. Rura wchodziła w ścianę oplecioną kablami i migającą setkami kontrolnych punktów.

Bischof wskoczył na krzesełko stojące przed jakąś konsolą sterującą i zaczął włączać klawisze i przyciski.

- Co to takiego? - spytał Nils. Naukowiec nie odpowiedział. W skupieniu śledził ruchy rekina na ekranie umieszczonym powyżej pulpitu sterowniczego.

Zamiast niego odezwał się profesor Raben-son: - Prawdopodobnie to coś jak harpun.

- Nie - powiedział Bischof, nie odwracając głowy od przyrządów. - Dzięki temu urządzeniu mamy możliwość znakowania zwierząt. Podobnie jak się to robi na ziemi z dzikimi zwierzętami i ptakami. Maleńki nadajnik przekazuje sygnały, które możemy śledzić na monitorze. W ten sposób w każdym momencie będziemy wiedzieć, gdzie znajduje się rekin.

- I co nam to da? - zapytał Chryzek.

- Rekin wkrótce przestanie się nami interesować. Będzie się przenosił w inne miejsca. Jeśli profesor Rabenson czy my wszyscy będziemy chcieli opuścić stację, to przynajmniej będziemy mieć pewność, że tego bydlaka nie ma w pobliżu.

Kira spojrzała na pulpit ponad ramionami Bischofa. Jeden ze wskaźników wskazywał dokładnie: „18 metrów". A więc sensory na pokładzie kapsuły nie myliły się. Ten rekin był większy niż wszyscy jego znani krewniacy i mógł przebywać na głębokości, na której każda inna ryba zostałaby zmiażdżona jak gumowa kaczuszka.

Doktor nacisnął szybko jakąś kombinację klawiszy i po chwili dziwaczne harpunowa-te urządzenie wydało z siebie krótkie sapnięcie. W tym momencie na monitorach dał się zauważyć jasny błysk. W stronę rekina wystrzelił nabój z nadajnikiem, trafiając go.

Potężne stworzenie drgnęło, uderzyło gwałtownie płetwą ogonową i spokojnie popłynęło dalej.

Bischof odczytał jakieś wskaźniki.

- Trafiony! - ucieszył się i aż podskoczył.

- Szybko, wracamy na dół!

Niedługo potem znów siedzieli w centrali sterowania przy okrągłym stole, którego blat stanowił wielki monitor. W jego centrum widać było małe czerwone światełko - oznaczenie miejsca, w którym znajdowała się KARTHAGO. Teraz okrążało je inne światełko.

- To działa - szepnęła Kira z przejęciem.

- Daję mu jeszcze najwyżej pół godziny - powiedział Bischof. - Potem z pewnością zrozumie, że nie ma tu dla niego nic interesującego. I po prostu popłynie dalej…

- A droga do wraku będzie wolna - zakończył jego wypowiedź profesor Rabenson.

Kira posłała mu dyskretne zatroskane spojrzenie, ale ojciec uśmiechnął się tylko zachęcająco. - Wszystko będzie dobrze.

Westchnęła i potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie zdoła go przekonać. Był prawdziwym naukowcem z krwi i kości. Poczuła, że robi się jej gorąco. Podwinęła rękawy kombinezonu.

Gdy oparła ręce na blacie okrągłego monitora, przez przypadek zobaczyła, że coś ukazało się jej na przedramieniu.

Siedem Znaków. Siedem niezrozumiałych, obcych hieroglifów.

- Pieczęcie! - jęknęła Liza. Ona i chłopcy natychmiast obejrzeli swoje ręce.

Wszyscy mieli je na przedramionach. Ten symbol zostawiła dzieciom matka Kiry, by ostrzegał je przed siłami zła. Ale Pieczęcie, niestety, przyciągały też wysłanników ciemności.

- To… to przecież nie może być z powodu tego rekina - jąkał się Nils. - Chodzi mi o to, że gdy był o wiele bliżej nas, nic nie było widać!

Bischof przyjrzał się znakom na rękach dzieci. - Moja córka też ma fioła na punkcie takich tatuaży. Ale czy wy nie jesteście przypadkiem za duzi na taką zabawę?

Nie miał zielonego pojęcia, co oznacza pojawienie się Siedmiu Pieczęci.

Profesor Rabenson otarł sobie pot z czoła, ale nie powiedział ani słowa.

Popatrzył jedynie z troską na Kirę, Lizę, Chryzka i Nilsa.

Kira próbowała dodać sobie odwagi.

- Jeśli nadal masz zamiar opuścić stację - zwróciła się do ojca tonem nieznoszącym sprzeciwu - to z pewnością będę ci towarzyszyć.

Kraterów Wpojeździe podwodnym było miejsce dla trzech osób. Chry-zek upierał się, że dołączy do wyprawy, jednak zarówno Kira, jak i jej ojciec sprzeciwili się temu.

- Kira jest moją córką i dobrze znam jej „pomysły" - zakomunikował profesor. - W razie konieczności wezmę za nią odpowiedzialność. Reszta pozostanie z doktorem Bischofem. I koniec dyskusji!

Chryzek obraził się, podczas gdy Liza w sumie była zadowolona, że nie zabrano go w tę niedorzeczną podróż do wraku. Lubiła go o wiele bardziej, niż to okazywała.

Pojazd spoczywał w wielkiej hali śluzowej na dolnym pokładzie KARTHAGO. Był węższy niż kapsuła, którą przybyli na stację, i miał trójkątny kształt jak płaszczka.

- Czymś takim można się na tej głębokości najlepiej poruszać - wyjaśnił Bischof.

- Pojazd jest szybszy i zwrotniejszy niż kapsuła, którą już znacie.

Kira wspięła się na tylną część pojazdu z zaciętą miną, by pokazać wszystkim, że jest zdecydowana towarzyszyć ojcu.

Profesor Rabenson wcisnął się na fotel kierowcy. Ze względu na jego posturę nie było to łatwe. Na końcu poprawił swój miękki kapelusz - to nakrycie głowy towarzyszyło mu w każdej wyprawie. Tym razem ze względu na biały kombinezon wydawało się jednak trochę nie na miejscu.

Wkrótce potem przyjaciele Kiry mogli zobaczyć na jednym z monitorów w centrali stacji, jak śluza zostaje wypełniona wodą. Gdy błyszczący pojazd opuszczał wnętrze KARTHAGO, jego turbiny wytworzyły chmurę złożoną z bąbelków powietrza.

Potem zaczął znikać w mrocznej głębi oceanu. Jeszcze przez chwilę można było pojazd obserwować w kręgach światła reflektorów, aż pochłonęła go bezgłośnie czarna przepaść.

Liza strasznie się bała o Kirę i jej ojca, jednak wspomniała o tym dopiero, gdy Chryzek wyraził swój niepokój.

- To przecież kompletne wariactwo - szepnął.

- Zupełnie zbzikowali - zawtórowała mu. - Co Kira sobie myślała?

- To znamiona są winne - powiedział Nils. - Kira usiłuje być taka sama, jak jej matka.

Liza potrząsnęła głową. - Jej matka całe swoje życie poświęciła polowaniu na demony, a przecież i tak w końcu ją pokonały.

- Pewne jest tylko to, że ona nie żyje - zauważył Chryzek. - Nawet Kira nie ma pojęcia, w jaki sposób jej matka umarła.

Doktor Bischof odwrócił wzrok od okrągłego monitora na stole i zmarszczył czoło.

- O czym wy właściwie mówicie? - zapytał z widocznym niezadowoleniem. Był przekonany, że ta dyskusja to coś na kształt zabawy.

- Nic takiego - odparł szybko Chryzek.

- Absolutnie nic - dodała Liza. Podeszli do badacza i spojrzeli na ekran. Na szczęście nie było żadnego sygnału o obecności olbrzymiego rekina. W centrum monitora żarzył się czerwony punkt oznaczający stację, a kilka centymetrów od niego oddalał się maleńki sygnał świetlny podwodnego pojazdu.

Bischof wziął do ręki mikrofon.

- Profesorze? Tu KARTHAGO. Czy pan mnie słyszy? Powtarzam: czy pan mnie słyszy?

KARTHAGO - odbiór!

W odpowiedzi w głośniku rozległ się wyraźny głos ojca Kiry: - Tu pojazd.

Słyszymy. Dobry odbiór, żadnych zakłóceń. Nadal opadamy wzdłuż zbocza gór. Za kilka minut powinniśmy osiągnąć dno. Pojazd-odbiór!

- Czarne Kratery zobaczy pan dopiero wtedy, gdy będzie pan blisko nich. Proszę z daleka omijać ich wyloty. Aby trafić na wrak, musi się pan przebijać przez te ciemne chmury wokół pierścienia kraterów. Proszę uważać, aby w tej gęstej zupie nie zahaczyć o skały. KARTHAGO - odbiór!

- Wszystko jasne - odparł profesor. Coś nagle zaszeleściło, a potem rozległ się głos Kiry:

- Hej, kochani! Założę się, że już wam się trzęsą kolana. A przynajmniej taką mam nadzieję. Założę się, że Chryzek już zdążył powiedzieć, że to wszystko to jedno wielkie wariactwo. A Liza z pewnością się z nim zgodziła. - Wyraźnie było słychać, jak chichocze. - Nie martwcie się, z pewnością nam się uda… Do usłyszenia!

Znów coś zaszumiało, a potem profesor powiedział: - Pojazd-bez odbioru!

Bischof przerwał połączenie. Dzieci nie mogły się powstrzymać od gorzkiego uśmiechu. Chryzek i Liza uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Kira znów ich przejrzała.

Nils spojrzał na doktora Bischofa. - Proszę powiedzieć, jak często bywał pan tam, na dole?

Bischof ociągał się z odpowiedzią, chrząknął i pośpiesznie odwrócił wzrok.

- Tylko raz. I żadne, nawet największe rekiny nie zmuszą mnie do ponowienia tej próby. - Zamilkł, a po chwili dodał ciszej: - Jeśli na naszej planecie istnieje piekło, to jest ono właśnie tam - w kręgu Czarnych Kraterów.

Na monitorze w podwodnym pojeździe wybuchały jak petardy macki świetlnych meduz.

Zaraz potem te błyszczące stworzenia skupiały się w sobie i znikały w ciemności.

Kira spoglądała ponad ramionami ojca. On sam uważnie studiował wskazania przyrządów i obsługiwał drążek sterowniczy. Nad pulpitem monitor pokazywał absolutną czerń, rozpościerającą się przed nimi. Po świetlnych meduzach nie było śladu. Były to pierwsze i jedyne stworzenia, jakie dotąd spotkali.

Pojazd nadal poruszał się stromo w dół. Na monitorze z boku widać było szary pył, opadający na zboczu podwodnego łańcucha górskiego. Równie dobrze tak mógł wyglądać krajobraz jakiejś obcej planety - trudno było znaleźć trafniejsze porównanie. Morska głębina była zupełnie obcym światem. Ciemnym, zimnym i budzącym strach.

- Tam na dole jest morskie dno - powiedział profesor. - Tak wielkiej równiny nie ma nigdzie na powierzchni ziemi. Ten obszar jest większy niż syberyjskie stepy czy afrykańskie sawanny.

W strumieniu światła reflektora zobaczyli, że górskie zbocze zmienia się w równinę. Pokrywała ją szara martwa pustynia z zastygłej lawy, pochodząca z czasów, gdy Ziemia była rozżarzonym, pozbawionym życia kolosem. Zwierzęta, które tutaj żyły, uciekały od świateł pojazdu. Pasażerowie podwodnego pojazdu nie byli w stanie ich zauważyć.

Kira czuła, że ma ściśnięte gardło. Ciągle zerkała na swoje przedramię. Znamiona były cały czas widoczne.

Nagle przed nimi wyłoniła się z ciemności dziwaczna formacja stożkowatych skał o wysokości wielopiętrowego domu mieszkalnego. Na monitorze wyglądało to tak, jakby łączyły się w długi wał, który z lewej i prawej strony znikał w ciemności.

Animacja komputerowa, która ukazała się na monitorze przed profesorem, dowodziła jednak, że poszarpane zębate skały tworzyły obszerny krąg. Ich szczyty wypluwały z siebie ciemne chmury - były podobne do pochodzących z zamierzchłych czasów kominów fabrycznych.

- Czarne Kratery - szepnął profesor.

- Jak one w ogóle powstały? - spytała Kira. Miała nadzieję, że odpowiedź ojca trochę ją uspokoi.

- Gdy skorupa ziemi na dole przesunie się, tworzą się szpary i rysy, które sięgają do wnętrza Ziemi. Często są wielokilometrowej głębokości i sięgają aż do mającej ponad tysiąc stopni magmy. Woda ogrzewa się i dochodzi do reakcji chemicznej ze skałą. Masy wody nasączają się metalami, wodorem i siarkowodorem.

Taka ogrzana mieszanina jest wypluwana ponownie w górę. Ten cuchnący czarny „rosół" wydobywa się ze szczelin i szpar do morza. Na ich obrzeżach latami osadzają się cząstki metalu i minerałów. Z czasem te osady powiększają się do wielu metrów i tworzą owe czarne kratery, które widzimy teraz przed sobą. - Profesor zmniejszył prędkość pojazdu, aby mogli przez moment dokładniej przyjrzeć się majestatycznym czarnym kominom. - Ta czarna ciecz, która wznosi się z przodu, ma temperaturę około trzystu pięćdziesięciu stopni. Przez to ogrzewa się również otoczenie. Przypatrz się dokładnie, a zobaczysz na zboczach kraterów rośliny.

Gdy podpłynęli bliżej, Kira rzeczywiście odkryła macki głębinowych roślin, które jak kępki włosów chwiały się pod wpływem podmorskich prądów. Na zboczu jednego z kraterów, całkiem blisko pojazdu wspinał się morski pająk wielkości pokrywy ulicznego kanału. Kira aż się wzdrygnęła.

- Okay - powiedział profesor. - Przebijemy się teraz przez te gorące chmury, aby się dostać do wnętrza pierścienia. Tam zaraz powinniśmy zobaczyć wrak.

Dziewczyna głęboko odetchnęła. Dopiero teraz zorientowała się, że kabina wyraźnie się nagrzała. Na konsoli sterowniczej, wykonanej ze sztucznego tworzywa, zebrała się para. Poczuła, że zaczyna się pocić.

Ojciec przesunął dźwignię do przodu i z całą prędkością skierował pojazd w stronę groźnych podwodnych chmur.

Gdy wdarli się w bezgraniczne czarne chmury, monitory oślepły.

Bischof po raz kolejny próbował nawiązać kontakt ze znajdującą się na powierzchni stacją SIM-1. Chryzek niecierpliwie kiwał głową, a Liza i Nils jak skamieniali oczekiwali na jakąkolwiek odpowiedź.

Ale odpowiedzi nie było.

- Czy absolutnie nic nie może pan już zrobić? - spytała zatroskana Liza.

- Być może jest jeszcze jedna szansa.

- Doktor wyjął spod pulpitu sterowniczego zniszczony segregator z dokumentami.

Zaczął je przerzucać, a potem wstukał wielocyfrowy kod, który odnalazł w papierach.

- Niestety, przez pewien czas nie będziemy widzieć, co się dzieje wokół nas.

Dzieci spojrzały na siebie zdziwione.

W tym momencie ciemne prostokąty monitorów zabłysły jasnymi, wyraźnymi konturami obrazów. Przez kilka sekund wszyscy mrugali oślepionymi oczyma. Gdy w końcu wzrok im się przyzwyczaił, na monitorach zobaczyli obrazy z tych kamer, które obserwowały wszystkie zakamarki SIM-1.

Chodziło o to, że Simon Simons chciał w swym studiu informatycznym na Florydzie mieć możliwość dyskretnego obserwowania stacji badawczej i panującego tam porządku.

Większość monitorów pokazywała korytarze i pomieszczenia z różnymi maszynami. Na innych były nadbudówki na pokładzie, stalowe relingi, kratownicowe schody i lądowisko dla helikopterów.

Bischof stał się trupio blady, gdy przyjrzał się kolejno monitorom. - Co, do diabła… - zaczął, ale nie skończył zdania.

Także dzieciom strach odebrał mowę.

Jedna z kamer ukazywała salę jadalną stacji badawczej. Leżały tam, porozkładane po całej podłodze, ciała członków załogi. Widać było, że oddychają - a więc żyli. Sprawiali wrażenie, jakby coś ich głęboko uśpiło.

Monitor powyżej konsoli Bischofa pokazywał czarny jak smoła statek, który został przycumowany obok stacji.

Na nim oraz na innych monitorach było widać, kto aktualnie kontroluje stację SIM-1: kobiety w przylegających do ciała ciemnych ubraniach, które przemykały przez korytarze i pomieszczenia. Wszystkie miały długie czarne włosy. Było ich coraz więcej - przechodziły ze statku po trapie na pływającą wyspę. Zajęły miejsca przy stanowiskach sterowniczych i maszynach. - Wiedźmy! - szepnęła Liza.

W sercu ciemności Czarna kipiel rozjaśniała się. Turbiny pracujące na pełnych obrotach wydzielały bańki powietrza, gdy podwodny pojazd przebijał się przez trujące chmury. Teraz zniżał się do wnętrza podmorskiego pierścienia kraterów.

Komputerowa animacja graficzna wyraźnie pokazywała, że kratery tworzą idealny pierścień - praktycznie zbyt idealny, aby mógł być naturalnym wytworem przyrody. Średnica tej zagadkowej formacji wynosiła nieco ponad kilometr. Składała się z dwudziestu ośmiu czarnych kraterów, które systematycznie - prawdopodobnie od milionów lat - wypluwały do oceanu swoje rozżarzone wnętrzności.

W przeciwieństwie do strony zewnętrznej pierścienia, na jego stronie wewnętrznej nie było żadnych roślin. Mimo gorąca było tu pusto.

- Dziwne - mruknął profesor Rabenson. - W normalnych warunkach ciepło sprzyja powstawaniu życia. Dlatego w pobliżu Czarnych Kraterów spotyka się liczne formy zwierzęce, od mikroskopijnych jednokomórkowców aż po robaki, pojedyncze gatunki ryb i płazów, jak ten pająk morski, którego widzieliśmy przedtem. - Profesor przyjrzał się obrazowi na monitorze. - Tu jednak nic takiego nie występuje.

Tylko pustka.

Podwodny pojazd opuścił ostatecznie czarne chmury i zmierzał w kierunku centrum okręgu utworzonego przez skalne kratery. Dno było tutaj równe. Porowata powierzchnia zastygłej lawy wyglądała jak otarta skorupa, jakby jakaś niezwykła siła poruszyła planetę.

- Mnie się to wszystko nie podoba - powiedziała Kira. - Gdzie właściwie jest ten idiotyczny wrak?

- Zaraz powinniśmy przy nim być - odparł ojciec.

- A wtedy?

- Zrobimy wokoło niego kilka rund, sfotografujemy go i… no tak, jeśli odnajdziemy coś interesującego, to możemy za pomocą chwytnego ramienia, w które wyposażony jest pojazd, zabrać to do śluzy na pokładzie.

Kira spojrzała na ojca ze zdumieniem. - Chcesz cokolwiek stąd zabrać ze sobą na górę?

Profesor pogłaskał się po brodzie. - Oczywiście to musi być przedtem oczyszczone - stwierdził znużony. - To, co wypluwają te kratery, jest bardzo niebezpieczną mieszaniną. Jednak gdy wydobywane rzeczy oczyści się i zdezynfekuje, nie powinno być żadnych problemów.

- Wierzysz, że ten miliarder pozwolił ci na własny koszt tutaj nurkować, abyś mógł mu sprzątnąć sprzed nosa skarby wydobyte z wraku?

Ojciec Kiry uśmiechnął się. - Wartościowe rzeczy już dawno zostały stąd zabrane przez jego ludzi. Przecież nie jesteśmy pierwszymi, którzy tu przybyli. Jednak, kto wie, może uda się nam odnaleźć jakiś guzik. A może nawet miecz. A najlepiej jakiś stary but wikinga! - Na jego twarzy pojawiła się dziecięca ekscytacja.

- But wikinga? - Kira nie wierzyła własnym uszom. - Ryzykujemy nasze życie dla skamieniałego buta?

- Dla nauki, Kiro. Tylko dla nauki.

- Dla twojej następnej książki. I dla stanu twojego konta w banku.

- To nie jest fair - odparł zaskoczony. - Przecież i ty z tego korzystasz.

Kira stwierdziła, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Ojciec i tak zrobi to, co uważa za słuszne.

Po chwili profesor z zachwytem pomachał pięścią przed ekranem monitora.

- Oto i on!

Przed nimi wyrastał z ciemności dziwaczny kontur. Szary jak dno pokryte lawą i tak samo pozbawiony życia.

Wrak leżał na boku, zwrócony kilem - spodem łodzi - w kierunku kamer pojazdu.

Wyraźnie można było zauważyć długie burty, których elementy połączone były cienkimi kołkami. Żaden osad, nawet wszechobecny morski pył nie zanieczyszczał najmniejszych szpar wraku. Rzeźbiona smocza głowa na dziobie zachowała się nienaruszona. Jakby łódź dopiero wczoraj opuściła rodzinny fiord na dalekiej północy. Z tą tylko różnicą, że wszystko, co tutaj widzieli, było skamieniałe.

Perfekcyjnie zakonserwowane.

- Wygląda, jakby był całkiem nowy - zdziwiła się Kira.

Jej ojciec skinął głową, przejęty do głębi naukowym znaczeniem tego widoku.

Jednak zaraz popadł w pouczający ton. - To jest prawdziwy smoczy okręt.

Największy typ tak zwanej, długiej łodzi, jakie posiadali wikingowie. Załoga składała się z prawie siedemdziesięciu ludzi. Takie okręty były używane tylko do szczególnie długich podróży i łupieżczych wypraw do dalekich krajów.

Przesunął rondo kapelusza do tyłu i podrapał się po głowie. - Zadaję sobie pytanie, co tych ludzi tutaj przygnało. Wikingowie bardzo rzadko się mylili - byli wspaniałymi nawigatorami. Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby aż tak oddalali się od swojego miejsca zamieszkania. Ci ludzie musieli mieć jakieś szczególne zamiary.

- Może byli kimś w rodzaju badaczy - zastanawiała się głośno Kira.

- Być może - powiedział profesor z powątpiewaniem. - Trzeba zobaczyć, co zawiera druga strona łodzi. Skieruję nasz pojazd nad wrak.

Z turbinami skierowanymi w dół pojazd przesuwał się powoli nad leżącym w ciemnoś55 ci wrakiem. Reflektory pozostawiały dziwne cienie na skamieniałej łodzi. Czasami wydawało się wręcz, że między przegrodami i w szczelinach coś się porusza.

- Czy wiadomo, jak długo ta łódź tutaj leży? - spytała Kira.

- Przypuszczalnie tysiąc sto lat. Ale nie jest to pewne.

Pojazd przesuwał się nad skamieniałą głową smoka. Jego zęby były wyszczerzone, a z pyska wystawał rozdwojony język. Kirze zdawało się, że straszydło ma zamiar ich połknąć. Jednak bez przeszkód dotarli aż na drugą stronę wraka i wreszcie mogli obejrzeć jego pokład.

Maszt zatopionej łodzi był ułamany na wysokości około trzech metrów. Sugerowało to, że katastrofa mogła się wydarzyć w trakcie orkanu. Żagle i olinowanie już dawno uległy rozkładowi, jednak inne części statku można było dokładnie rozpoznać: barierki biegnące wzdłuż burty, ławki wioślarzy, a nawet miecz, który prawdopodobnie tuż przed zatonięciem został w bezsilnej złości wbity w drewno i razem z nim skamieniał.

- Czy metal może skamienieć? - zapytała Kira zdumiona widokiem broni.

- Dobre pytanie - odparł ojciec niepewnie.

Wszystko to było bardzo dziwne. Dziewczyna była prawie pewna, że ukazanie się znaków Siedmiu Pieczęci ma coś wspólnego z bliskością wraku. Coś tu było nie tak. Dawało się to nawet wyczuć. W głębinie czyhała jakaś zła siła.

Gdy okrągłe światła reflektorów przesunęły się wzdłuż pokładu, odkryli otwór w burcie. Powstał prawdopodobnie przy użyciu siły, gdyż jego krawędzie były poszarpane.

- To wygląda bardzo dziwnie - powiedział profesor. - Popatrz, drewno na krawędziach jest wyłamane na zewnątrz.

- Jakby pod pokładem znajdowało się coś, co uwolniło się za pomocą siły - dodała Kira. - Może jakiś więzień?

- Ale kto miałby tyle siły, aby ot tak przedziurawić burtę?

Kira nie spuszczała wzroku z miejsca, gdzie znajdował się spękany otwór w skamieniałym wraku. Przez moment wydawało jej się nawet, że w ciemności za wrakiem coś się poruszyło, jednak dokoła było spokojnie.

- Co to za odłamki znajdują się pod dziurą? - zapytała.

- Odłamki? Gdzie?

- Tam. - Dotknęła palcem szyby monitora. Gdy podobnie zachowywała się w domu, ciotka Kasandra przeklinała tak, że uszy więdły, i zmuszała ją do polerowania ekranu szmatką, dopóki ślady palców całkowicie nie zniknęły.

Profesor Rabenson pochylił się do przodu i także odkrył odłamki poniżej otworu, na pokrytym zastygłą lawą dnie. Z pewnością były to skamieniałe części burty z wyrwanego otworu. Mogło to oznaczać tylko jedno: że uwolnienie nastąpiło dopiero wtedy, gdy statek leżał już na dnie oceanu.

A więc może nawet wczoraj! Albo przed kilkoma godzinami!

- Tato, może lepiej zabierajmy się stąd, dobrze? - powiedziała Kira.

Ojciec spojrzał na nią przenikliwie. - Myślisz, że to z tego powodu pojawiły się znaki, prawda? Przypuszczasz, że coś się z tego wraku uwolniło. Coś bardzo złego. Mam rację?

Kira skinęła głową. - Dlaczego w kręgu Czarnych Kraterów nie ma żadnych zwierząt? I żadnych roślin? Chociaż panujące tu ciepło powinno sprzyjać ich rozwojowi!

- Zamyśliła się na chwilę, a potem kontynuowała:

- Przecież musiał być jakiś powód, że wikingowie oddalili się tak bardzo od swoich siedzib. Może mieli coś na pokładzie, czego chcieli się za wszelką cenę pozbyć? I to jak najdalej od domu, by mieć pewność, że nigdy nie wróci. Może tylko dlatego wybrali się na drugi koniec świata! A potem rozpętała się burza. Łódź zatonęła, a z nią to, co było trzymane pod pokładem. Coś, co potrzebowało tysiąca lat, aby się wyzwolić z więzienia.

W czasie, gdy Kira mówiła, ojciec zbladł jak ściana. - Ja w każdym razie byłbym bardzo wściekły, gdyby mnie tak długo trzymano w więzieniu.

- Uciekajmy stąd! - powtórzyła z uporem. - Proszę!

Pojazd nadal unosił się nad otworem w burcie statku. Ponieważ łódź leżała na boku, otwór szczerzył się w ich stronę jak otwarta paszcza.

- Dobrze - powiedział profesor. Już chciał przesunąć drążek w przód, gdy nagle Kira krzyknęła: - Tam się coś rusza! -Wskazała punkt na monitorze. - Coś jest pod pokładem!

Profesor zdjął rękę z drążka. - Na pokładzie mamy zdalnie sterowaną kamerę.

Moglibyśmy ją skierować przez dziurę do środka wraka. Co o tym myślisz?

Kira bała się, a i ojciec nerwowo przygryzał dolną wargę. Mimo to oboje aż płonęli z ciekawości. Czego wikingowie mogli się aż tak bać, że zdecydowali się to zabrać ze sobą w samobójczą odyseję na drugi koniec planety?

Z drugiej strony, co by to nie było, najprawdopodobniej opuściło już statek. A przynajmniej właśnie stamtąd uciekło. Możliwe, że jednak żyły tu jakieś zwierzęta, ryby lub robactwo, które uwiły sobie gniazda w głębi wraku.

- Spróbuj z tą kamerą - powiedziała Kira. Profesor skinął głową, pełen nadziei, ale i obaw.

Po chwili z podwozia pojazdu wysunęło się stalowe ramię i, napędzane śmigłem, podążyło w kierunku otworu w burcie wraku.

Profesor nacisnął jakiś przełącznik. Na jednym z małych monitorów na bocznej ścianie pojazdu ukazał się widok z kamery na zewnątrz.

Otwór stawał się coraz większy i większy, jednak nadal nie można było rozpoznać, co porusza się w jego ciemnym wnętrzu.

- Może powinniśmy zachować bezpieczny dystans - zasugerował ojciec Kiry i cofnął pojazd. Znajdowali się teraz około trzydziestu metrów od zatopionej łodzi.

Następnie włączył zdalnie jedyny reflektor, jaki posiadał robot z kamerą. Wiązka światła natychmiast rozjaśniła ciemny otwór we wraku, a w chwilę później cała sonda znikła w jej wnętrzu.

Kira utkwiła wzrok w monitorze.

- Co to jest? - szepnął ojciec, gdy przed obiektywem kamery coś błysnęło niewyraźnie w blasku reflektora.

- Znów za szybko zniknęło - powiedziała Kira. Zorientowała się, że sama też nieświadomie mówi cicho, jakby swoimi słowami mogła zbudzić coś, co we wnętrzu wraku czyhało na swoją ofiarę.

Znów coś błysnęło. I znów. I po raz trzeci.

- Wystarczy - powiedział profesor w napięciu. Przesunął drążek sterowniczy do przodu i uruchomił turbiny.

- Czekaj! - rzuciła Kira. Musiała wiedzieć, co się ukrywa w środku. Nie chciała też ryzykować utraty sygnałów wysyłanych przez kamerę we wnętrzu wraku.

Profesor zatrzymał pojazd na wysokości ponad dwudziestu metrów od dna morskiego, by w razie niebezpieczeństwa mogli szybciej ratować się ucieczką.

Nagle coś gwałtownie uderzyło wprost w kamerę!

Coś srebrnego. Łuskowatego.

Na monitorze pojawił się zarys potężnego pyska. Ojciec i córka aż skulili się ze strachu. Błysnęły zębiska, a w świetle reflektora można było dostrzec głęboką gardziel. Tylko przez ułamek sekundy. Potem ekran zgasł, a na monitorze zapanowała ciemność jak atrament rozlany w akwarium.

Jednak Kirze ten moment wystarczył, aby zorientować się, co ukrywa się pod pokładem skamieniałego wraku. Spotkała to stworzenie już wcześniej, w domu w Giebelstein i dobrze wiedziała, że trzeba się go bać jak samego diabła.

- Uciekajmy stąd! - krzyknęła.

Profesor włączył pełny ciąg turbin. Pojazd stanął dęba, a następnie w chmurze wirów i bąbli powietrza rzucił się do przodu ponad wrakiem, w kierunku kręgu Czarnych Kraterów.

Za nimi otwór w burcie zapełnił się stworzeniami, których błyszczące ciała rwały się, aby wypłynąć na szerokie wody.

Sześć latających ryb, będących podręczną bronią czarownic, rzuciło się za nimi w pościg.

- Kim one są? - syknął Bischof przez zaciśnięte zęby. W napięciu obserwował monitory. Prawie wszystkie kamery SIM-1 pokazywały postacie dziwnych kobiet z rozwianymi czarnymi włosami, ubranych w obcisłe kombinezony. Na pokładzie stacji badawczej aż się od nich roiło.

Liza, Nils i Chryzek wymienili wystraszone spojrzenia. Dobrze wiedzieli, kim są te kobiety. Czy mieli doktorowi powiedzieć prawdę?

- Nadam sygnał SOS - powiedział Bischof. - Z KARTHAGO nie będzie on miał wielkiego zasięgu, jednak, kto wie, może ktoś nas usłyszy.

- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - sprzeciwił się Chryzek. - Te czar… - przerwał - te kobiety będą wtedy wiedziały, gdzie jesteśmy.

- Jednak sygnał SOS jest naszą jedyną szansą - odparł Bischof. Wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał, że nie zniesie żadnego sprzeciwu.

Zasiadł do aparatury nadawczej i wystukał cyfrowy kod. Rozległ się sygnał dźwiękowy na znak, że może już mówić.

- Podwodna stacja KARTHAGO do wszystkich, którzy nas słyszą. Wyspa badawcza SIM1 została… została zaatakowana - mówił do mikrofonu, akcentując poszczególne słowa. - Powtarzam: SIM-1 została zaatakowana. Nie wiemy, przez kogo i w jakim celu. Prosimy pilnie o pomoc!

Powtarzał ten komunikat wielokrotnie, aż w końcu przerwał i wyłączył mikrofon. - Tak - stwierdził w końcu. - Więcej nie możemy zrobić.

Chryzek w milczeniu potrząsnął głową. Liza i Nils w pełni się z nim zgadzali: ten sygnał radiowy był być może poważnym błędem. Jeśli Arkanum dowie się, że ktoś obserwuje SIM-1 z głębin, los załogi KARTHAGO może być przesądzony.

Szczególnie wtedy, gdy dowiedzą się, kto znajduje się na pokładzie podwodnej stacji.

Arkanum było światowym tajnym związkiem straszliwych wiedźm. Te przepiękne, ale lodowato zimne kobiety były śmiertelnymi wrogami nosicieli znaków Siedmiu Pieczęci. Od czasu, gdy Kira, Liza, Nils i Chryzek uniemożliwili powrót do życia ich zmarłemu panu - straszliwemu mistrzowi czarownic Abakusa - stale na nich polowały. Matka Kiry też była kiedyś członkinią Arkanum, ale potem stała się jego zaciekłą przeciwniczką zwalczającą siły zła.

Jedno było pewne: gdy czarownice dowiedzą się, że to Kira i jej przyjaciele znajdują się na pokładzie KARTHAGO, dołożą wszelkich starań, aby ich zniszczyć.

I nie będą musiały się specjalnie wysilać - szczególnie w sytuacji, gdy znajdują się oni pięć tysięcy metrów pod powierzchnią wody, w czymś tylko nieco lepszym od blaszanej puszki.

- Co możemy zrobić w tej sytuacji? - zapytał Nils, patrząc na Bischofa z ukosa.

- Może powinniśmy wypłynąć na powierzchnię w kapsule i spróbować porozmawiać z tymi ludźmi - zastanawiał się głośno Bischof.

- Ale nie bez Kiry i profesora! - odparła Liza gwałtownie.

Doktor skinął głową. - Musimy ich zawiadomić, aby jak najszybciej do nas wrócili.

Nie było żadnego sprzeciwu, więc naukowiec ponownie uruchomił system łączności.

Jednak mimo kilkakrotnych prób nie udało mu się uzyskać połączenia z podwodnym pojazdem.

Liza prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. - Co… co to znów znaczy? - zapytała łamiącym się głosem.

- Absolutnie nic - powiedział szybko Bis-chof. - Nie martwcie się. Już podczas wcześniejszych zanurzeń pojazdu stwierdziliśmy, że krąg Czarnych Kraterów nie przepuszcza żadnych sygnałów radiowych. Przypuszczamy, że dzieje się tak z powodu dużej ilości metali ciężkich, jakie się z nich wydobywają. Pojazd powinien właśnie znajdować się w okolicy wraku. Nie ma więc nic nadzwyczajnego w tym, że nas nie słyszą.

Nils podbiegł do stołu z monitorami. - Miejsce, gdzie właśnie znajduje się pojazd, powinniśmy zobaczyć na radarze, prawda?

- Oczywiście. - Bischof usiadł na krześle obok okrągłego stołu. Chryzek i Liza podążyli za nim. Naukowiec pokazał sygnał wy68 syłany przez pojazd i odczytał jakąś wartość u dołu ekranu. - Tutaj. Tak jak mówiłem. Znajdują się dokładnie w kręgu kraterów, w pobliżu wraku. Liza odetchnęła.

W tym momencie w centrali rozległ się ostry gwizd. Wszyscy aż podskoczyli ze strachu.

- Co to było? - zapytał Nils, gdy zdjął ręce z uszu.

- Taki dźwięk rozlega się, gdy nadchodzi wiadomość - powiedział Bischof i podekscytowany podskoczył do konsoli.

- Z pojazdu? - zapytała Liza.

- Nie - odparł naukowiec. - To z SIM-1. - Zmarszczył czoło. - To jest osobliwe…

- Co takiego?

- Popatrzcie sami. - Przycisnął jakiś guzik i przeniósł sygnał, który nadszedł, na monitor.

Na ekranie ukazała się twarz. Nie była to twarz wiedźmy, tylko mężczyzny.

Zaczerwieniona, okrągła, spocona twarz. Włosy miał zlepione na czole. Było widać, że bardzo się boi. Wyglądał, jakby dopiero co stoczył walkę o życie.

- To Enrique, szef kuchni na SIM-1 - wymamrotał zdenerwowany Bischof.

Enrique zaczął mówić. Dźwięk dobiegał z głośnika z pewnym opóźnieniem.

Transmisja rozpoczęła się w środku zdania. -…jedyny, który nie stracił jeszcze przytomności - sapał Enrique. - Wszyscy pozostali są nieprzytomni. Te kobiety przeniosły ich do jadalni. Wystarczy, że kogoś dotkną i natychmiast zasypia. Mnie udało się uciec. Schowam się teraz w… nie, lepiej nie powiem gdzie, bo mogą mnie podsłuchiwać. KART-HAGO, czy mnie słyszysz?

- Tak - powiedział do mikrofonu Bischof. - Słyszymy. - Bez „koniec" albo „odbiór". Nie było teraz na to czasu.

Liza instynktownie ścisnęła rękę Chryzka. Ten przesłał jej spłoszony uśmiech.

Nils to zauważył, jednak nie był to odpowiedni moment na cięte uwagi. W każdej sprzyjającej chwili pozwalał sobie na drwiny z uczucia siostry. Teraz jednak sam szukał kogoś, kto dodałby mu odwagi i pocieszył, gdyby ich położenie się pogorszyło.

Kucharz rozejrzał się wokół spłoszonym spojrzeniem, a potem kontynuował: - One nadeszły tu jakby znikąd, krótko po tym, gdy się zanurzyliście. Opanowały całą wyspę. I one… śpiewają!

- Śpiewają? - Bischof miał wrażenie, że się przesłyszał.

Enrique skinął głową. - Tak, śpiewają. Jak w kościele. Ale nie te kobiety, które są tu, na wyspie. Śpiew dobiega ze statku, który stoi zacumowany obok. Z ogromnego czarnego statku, którym przybyły. Dochodzi ze środka, jest to jakby… chór. - Pokręcił czymś poniżej zasięgu kamery. - Spróbuję wzmocnić czułość mikrofonu. Być może uda się wam to usłyszeć.

Coś zaszumiało i trzasnęło w głośniku, a potem wśród zakłóceń dało się słyszeć wieloosobowy żeński chór. Melodia była głęboka, monotonna i nieziemsko mroczna.

Pieśń widmowego chóru przenikała słuchaczy do szpiku kości. W życiu nie słyszeli bardziej niezwykłego śpiewu.

Po kilku sekundach zrozumieli, że głosy powtarzają w kółko dwa słowa:

- Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum…

- Ale to jest przecież… - zaczął Nils. Liza skończyła zdanie za brata: - Matka Westchnień. Jedna z trzech Matek.

Trzy Matki - Mater Tenebrarum, Mater Lacrimarum i Mater Suspiriorum - były władczyniami Arkanum, boginiami wszystkich czarownic. Dzieci jak dotąd nie wiedziały, czy są to cielesne istoty, czy może duchy, które z tamtego świata kierowały zbrodniami Arkanum. A może były jeszcze czym innym.

Chryzkowi przyszła do głowy przerażająca myśl: - Czy myślicie, że ona jest na pokładzie tego statku? To znaczy Matka Westchnień we własnej osobie?

Liza i Nils wymienili przerażone spojrzenia, jednak nikt nie powiedział ani słowa.

Po chwili Bischof chrząknął i zapytał: - Czy ktoś może mi wyjaśnić, o czym tu jest mowa?

Na razie nie musieli mu odpowiadać, gdyż zameldował się ponownie wystraszony kucharz.

- Podsłuchałem część waszych rozmów. One nie wiedzą, że tam jesteście. Wygląda na to, że KARTHAGO jest najbezpieczniejszym miejscem w promieniu dziesiątek mil morskich. Jeśli uda mi się uciec do jednej z kapsuł, to będę próbował do was dotrzeć.

Bischof w milczeniu potrząsnął głową i po chwili zastanowienia powiedział: - Myślę, że to nie jest dobry pomysł, Enrique. Mamy tu ograniczony zapas tlenu. Kto wie, jak długo będziemy musieli tu zostać. Ukryj się na pokładzie SIM-1 i spróbuj dowiedzieć się jak najwięcej o tych kobietach.

Obraz kucharza zamigotał i zniknął na kilka sekund, a potem ukazał się ponownie.

- Przerwa na łączach. Nie słyszę was. Będę próbował dostać się do jednej z kapsuł. Powtarzam: przypłynę do was!

W głośniku trzaskało i brzęczało jak w ulu. Potem wszystko ucichło i kontakt się urwał.

- Enrique! - krzyknął Bischof do mikrofonu. - Enrique, słyszysz mnie?

Kucharz nie odpowiadał.

- To głupek! - wybuchnął Bischof.

- Nie może pan przecież robić mu wyrzutów dlatego, że się boi - wtrącił Chryzek.

.- W końcu ma ku temu wszelkie powody - dodała cicho Liza.

Doktor odwrócił się w stronę dzieci i obserwował je niespokojnie. - Wy jednak wiecie coś więcej o tej sprawie. Czy profesor ma z tym coś wspólnego?

- Profesor? - Nils wyszczerzył zęby. - I to niemało.

Bischof zrobił krok w ich stronę. Widocznie uznał, że to podziała onieśmielająco. Ale czy mógł im w jakikolwiek sposób zagrozić? Czy mogło być coś gorszego niż położenie, w jakim się znajdowali?

- Musicie mi powiedzieć, co wiecie - zażądał. - Wszystko.

Chryzek potarł nos. - A już myśleliśmy, że traktuje nas pan jak głupie dzieci - mruknął sarkastycznie.

- Czy nadal nie rozumiecie, że być może chodzi tu o nasze życie? - Bischof był teraz już naprawdę wściekły. Liza cofała się, aż poczuła za sobą jeden z plastikowych pulpitów.

Nils popatrzył na swoją siostrę i Chryzka. - Być może rzeczywiście powinniśmy wszystko opowiedzieć.

- Przecież on i tak nie uwierzy w ani jedno nasze słowo - powiedział Chryzek.

Doktor westchnął. - To pozostawcie mnie, dobrze?

Chłopcy spojrzeli na Lizę, która zaczerwieniła się i westchnęła głęboko. Potem zaczęła opowiadać o Arkanum i czarownicach.

- Szybko! - zawołała Kira. - Szybciej! Profesor Rabenson zacisnął mocniej spoconą dłoń na drążku sterowniczym i przyspieszył.

- One są tak samo szybkie, jak my! - Kira spojrzała na jeden z monitorów, na którym było widać, co znajduje się z tyłu, za pojazdem. Kamera pokazywała obraz poprzez wiry i bąble powietrza wytwarzane przez turbiny, dlatego był on niezbyt wyraźny. Wyglądał jak rozgrzane powietrze nad ogniskiem. Mimo to dziewczyna rozpoznała sześć srebrnych sylwetek, które podążały ich śladem. Zdawało jej się, że widzi ich złe ciemne ślepia, choć było to absolutnie niemożliwe. Czuła ich nikczemność i straszliwą inteligencję.

- To są latające ryby czarownic z Arka-num - wyjaśniła ojcu. Tak naprawdę nie była pewna, czy ojciec już kiedyś nie spotkał tych stworzeń. Nigdy nie mówił o czasach, które spędził z matką Kiry. Ciotka Kasandra opowiadała kiedyś siostrzenicy, że ojciec nie może znieść bólu wspomnień o matce. Jednak Kira dokładnie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy nie będzie jej można zwieść takimi wymówkami. W końcu była przez matkę naznaczona - czy to się komuś podobało, czy nie. Znamion Siedmiu Pieczęci nie można było tak po prostu wywabić jak plam po atramencie.

- Co one tutaj robią? - zapytał profesor, obsługując jednocześnie liczne urządzenia pokładowe i odczytując wskaźniki.

- Nie mam pojęcia. - Kira upewniła się, że ryby czarownic ich nie doganiają.

Odległość między nimi a pojazdem była teraz stała i utrzymywała się na około dwudziestu metrach. - Mówiąc poważnie, to nie byłam dotąd pewna, czy to rzeczywiście są - prawdziwe ryby. Mam na myśli to, że zawsze znajdowały się w tych przeklętych torbach z krokodylej skóry, noszonych przez wiedźmy, lub latały w powietrzu! Ale to, że one występują również w morzu, jest dla mnie pewną niespodzianką.

Kira, Liza, Nils i Chryzek już dwukrotnie spotkali się z żarłocznymi rybami zabójcami, które były na usługach czarownic. Raz, gdy uniemożliwili powrót mistrza czarownic, i drugi raz, gdy księżycowa czarownica zesłała na nich kolczaste monstrum. W obu przypadkach udało im się pokonać ryby. Jednak tutaj, na takiej głębokości? W wodzie, która przecież była naturalnym środowiskiem dla ryb, szanse nie wydawały się zbyt wielkie.

Kirę martwiło coś jeszcze: tam, gdzie pojawiały się te ryby, zawsze w pobliżu znajdowały się też wiedźmy. Z nieznanych powodów Arkanum musiało mieć swoje interesy w kręgu Czarnych Kraterów i w zatopionym wraku.

W tym momencie jednak nie było czasu na snucie dalszych rozważań.

- Przed nami znajdują się Czarne Kratery - szepnął ojciec, gdy ciemne chmury zakryły szczelnie widok na głównym monitorze.

- Muszę poruszać się wolniej.

- Ale dlaczego? - spytała zdenerwowana Kira.

- Gdyż turbiny nie mogą wchłonąć zbyt wiele cząstek metalu z tej chmury. Jeśli osiądą na stałe, to silniki odmówią posłuszeństwa. A wtedy już nigdzie nie dotrzemy. - Wciągnął głęboko powietrze. - Musielibyśmy tu zostać, aż Czarne Kratery usmażyłyby nas na małym ogniu.

Kira usiłowała nie okazywać strachu, jednak było to coraz trudniejsze. W napięciu wsłuchiwała się w coraz cichszą wibrację maszyn, gdy pojazd wytracał prędkość.

W następnej chwili Czarne Kratery ogarnęły swoimi chmurami cały kadłub podwodnego pojazdu i całkowicie uniemożliwiły zobaczenie czegokolwiek na zewnątrz.

Także kilku krwiożerczych ryb, które pojawiły się tuż za nimi.

Dziewczyna, wstrzymując oddech, oczekiwała uderzenia potężnych rybich paszcz.

Zewnętrzna część pojazdu była zbudowana z najtwardszego stopu metali na świecie, jednak Kira nie była pewna, czy to powstrzyma bestie. Przecież nie były zwyczajnymi zwierzętami, tylko demonicznymi potworami o zębach ostrych jak brzytwy i szczękach mocnych jak stal.

Jednak straszliwy atak bestii nie nastąpił. Pojazd unosił się przez krąg Czarnych Kraterów prawie bezszelestnie. Ciszę zakłócał jedynie przytłumiony odgłos motorów i nieregularne piski sonaru.

Bez problemów dotarli na drugą stronę morskiej otchłani i znaleźli się ponownie w czystej wodzie, którą rozświetlały reflektory pojazdu.

- Widzisz je? - zapytał ojciec gorączkowo. Głos wciąż mu się łamał.

- Nie. - Kira wytężyła wzrok, by cokolwiek zobaczyć w wodnych falach za nimi.

Straszliwych ryb nigdzie nie było. Żadnych lśnień, żadnych pojedynczych błysków ich pancernych łusek.

Pojazd był już ponad pięćdziesiąt metrów od zatrutego wału wokół Czarnych Kraterów, a bestii nadal nie było widać.

Osiemdziesiąt, sto metrów. I ani jednej ryby.

- Nie dopadną nas! Być może nie mogą opuścić kręgu kraterów! - triumfowała Kira z ulgą. - Tak, to musi być to! Nie potrafią opuścić tego przeklętego kręgu!

Ojciec zwiększył teraz prędkość, silniki zawyły i pojazd szybko wznosił się w górę, gdzie w ciemności królowała stacja KARTHAGO.

- One są uwięzione w kręgu Czarnych Kraterów - mruczała Kira. - A mnie strasznie zależy na tym, żeby się dowiedzieć, dlaczego. czarownic Kira nie mogła się doczekać, kiedy śluza w końcu się otworzy. Przyjaciele już czekali, by rzucić się jej na szyję.

Profesor rozejrzał się wokół, jakby kogoś szukał. - A gdzież to podziewa się Bischof?

- W centrali - odparł Chryzek. - Powiedział, że nie chce spuścić z oka radaru.

Ojciec Kiry odsunął dzieci i oddalił się ciężkim krokiem. - Muszę z nim pilnie porozmawiać.

Tymczasem Kira opowiedziała im, co odkryli w kręgu czarnych kraterów. A Liza przekazała przyjaciółce wiadomość o czarownicach, rozmowie z kucharzem i niesamowitym śpiewie.

- Oznacza to, że SIM-1 została zdobyta przez prawdziwy statek czarownic - podsumowała Kira, wzdychając głęboko. -

A przy naszym pechu to Mater Suspiriorum jest obecna na pokładzie. Jasna cholera…

- Enrique, ten kucharz, chce spróbować uciec stamtąd w jednej z kapsuł i dołączyć do nas - powiedział Nils.

- Przecież nie można mu tego brać za złe, prawda? - Kira nerwowo poprawiła rude loki. - To chyba jasne, że chce się ukryć przed zgrają rozbestwionych wiedźm!

Chryzek przez cały czas patrzył przed siebie. Teraz spojrzał na Kirę. - Zastanawiam się nad tym kręgiem Czarnych Kraterów. Dlaczego tam wszystko jest jakby wymarłe? I jaki to ma związek z rybami czarownic?

Liza skinęła głową. - Też chciałabym wiedzieć, czego one szukają we wraku smoczego okrętu. I dlaczego on ma dziurę w burcie?

- Wikingowie coś w tym wraku uwięzili - powiedziała Kira. - Wtedy, gdy zatonął.

Coś złego - poczułam to dokładnie, będąc w pobliżu zatopionej łodzi. I co by to nie było, mogło się tam znajdować jeszcze do niedawna.

- Co znaczy: jeszcze do niedawna? - spytał Nils.

- Nie mam pojęcia. Kiedyś to coś zrobiło dziurę w burcie i wydostało się na zewnątrz.

Może przed paru laty, a może przed kilkoma godzinami.

- Jednak gdyby wikingowie więzili na statku ryby czarownic, znaczyłoby to, że one istniały już przed tysiącem lat - rozważała Liza. - A przecież Arkanum nie istnieje aż tak długo.

- Jasne - odparła Kira. - Dlatego ja też nie wierzę, że pod pokładem były ryby.

To musiało być coś innego, coś silniejszego, straszliwszego. Być może jakiś demon.

Przyjaciele w milczeniu skinęli głowami.

W końcu głos zabrał Chryzek: - A gdyby było tak: demon się uwolnił, jednak jego złe promieniowanie ciągle jeszcze wypełnia wrak i jego otoczenie. I to ono właśnie wygnało stamtąd wszystkie żyjące stworzenia.

- A krąg Czarnych Kraterów sam stał się miejscem złych mocy - wtrąciła Liza.

- Sama nie wiem - zaczęła Kira. - Mam takie wrażenie, że jest o wiele gorzej. - Gdy mówiła, że ma takie wrażenie, to często znaczyło, że przemawia przez nią duchowe dziedzictwo matki. W takich sytuacjach często wiedziała o rzeczach, o których nie powinna mieć pojęcia. Jakby matka już po śmierci udzielała jej rad i wskazówek.

- Co masz na myśli? - zapytał zniecierpliwiony Nils, gdy Kira nagle zamilkła.

- No tak, wiedźmy na SLM-1, ryby czarownic na smoczym statku na dnie morza - to przecież nie może być przypadek! Arkanum musi mieć jakiś szczególny interes w kręgu Czarnych Kraterów. A wszystko to jest związane z wrakiem. I z rybami. - Zrobiła pauzę i zamyśliła się. Potem mówiła dalej:

- Złe promieniowanie wokół wraku musi mieć jakąś moc, straszną moc.

Przypuszczam, że ta straszliwa aura zniszczyła całe życie w kręgu Czarnych Kraterów, podobnie jak zakaźna choroba, tylko o wiele skuteczniej. Ryby i morskie stawonogi oraz inne drobne stworzenia w środku kręgu zmieniły się w demony. A potem walczyły między sobą i pożerały się, aż pozostały tylko najsilniejsze i najstraszliwsze - ryby czarownic.

Chryzek masował sobie kark. - To by znaczyło, że ryby czarownic kiedyś były normalnymi zwierzętami. Nieszkodliwymi rybami głębinowymi.

- Do czasu, gdy przemieniło je złe promieniowanie wraku - dodała Kira.

- A więc jesteście przekonani, że krąg Czarnych Kraterów jest ich takim jakby m i e jscem narodzin? - zapytał Nils z wybałuszonymi oczyma.

Kira skinęła głową. - Jeśli nasze przypuszczenia są słuszne, to być może natrafiliśmy na jedną z największych tajemnic Arkanum.

- I to by tłumaczyło, dlaczego wiedźmy tu są - powiedziała Liza. - One przybyły po posiłki!

- Tak właśnie jest-stwierdziła Kira z wściekłą satysfakcją.

- A dlaczego ryby nie mogły was dopaść przez chmury Czarnych Kraterów? - spytał Nils.

- Też sobie zadawałam to pytanie - odparła Kira. - Myślę, że z tego samego powodu, dla którego promieniowanie wraku nie ogarnęło ani mnie, ani ojca. Ani Bischofa oraz innych badaczy, którzy już w tym kręgu byli.

Zrobiła krótką przerwę, by nadać swoim słowom jeszcze większą wagę: - To ten metal! Czarne Kratery wypluwają cząstki metali ciężkich z wnętrza ziemi. Ta ciemna breja jest pełna tych cząstek. Aura wraku jest być może przez to powstrzymywana - tak samo jak zainfekowane przez nią stworzenia.

A nas ochronił pancerz z tytanu, z którego został zbudowany podwodny pojazd.

Liza pokiwała głową. - Oznacza to także, że każde zwierzę, które trafi do kręgu, zostaje przez to promieniowanie zamienione w demona, bo nie jest przecież chronione przez pancerz z tytanu.

- Dokładnie tak - stwierdziła Kira. - Lub też jest zaraz pożerane przez ryby czarownic.

- Jednego wciąż nie rozumiem - powiedział Nils. - Jeśli te bestie nie mogą opuścić kręgu Czarnych Kraterów, to w jaki sposób docierają do wiedźm na powierzchni?

- Poprzez magię - rzucił Chryzek. - Jakżeby inaczej?

- To wszystko tylko spekulacje - wtrącił Nils, potrząsając z powątpiewaniem głową. - Tak naprawdę przecież niczego nie wiemy.

- Jednak to ma sens - sprzeciwiła się jego siostra. - Wiedźmy przybywają prawdopodobnie tutaj w regularnych odstępach czasu, być może co kilka miesięcy lub lat. Dzięki magii ściągają ryby na powierzchnię. To są takie jakby żniwa.

- A różnica ciśnień? - przypomniał Nils przemądrzałym głosem.

- Człowieku, to jest właśnie magia - odparła Liza z naciskiem. - Nie jestem czarownicą, nie mam pojęcia, jak to działa. Jednak pod każdym względem brzmi logicznie.

- Może do tego jest potrzebna szczególnie silna moc? - zastanawiała się Kira.

- Mater Suspiriorum! - sapnął Chryzek. - Matka Westchnień. Dlatego właśnie ona jest na pokładzie! Gdyż nikt nie posiada takiej mocy, jak ona!

Liza pstryknęła palcami. - Właśnie! - Stopniowo wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować, jak kawałki rozbitego naczynia. - I wiecie co? To ma przynajmniej jedną dobrą stronę.

- Jaką?

- Nie wiem, odkąd te ryby służą czarownicom, jednak chyba już dość długo. Jeśli więc zła aura pochodzi rzeczywiście z wnętrza wraku, to otwór w jego obudowie też może istnieć bardzo długo. A to z kolei oznacza, że demon, który był tam więziony, wydostał się już przed kilkudziesięciu, może i kilkuset laty.

- Wierzycie, że mógł bez przeszkód opuścić krąg Czarnych Kraterów? - zapytał Chryzek.

- Na to wygląda! Gdyby tam jeszcze był, to z pewnością by nas zaatakował - powiedziała Kira. - Albo się stamtąd wydostał - być może jest o wiele potężniejszy od małych ryb - albo po prostu zdechł z głodu. W końcu w takim otoczeniu nie było nic do jedzenia.

- Czy demony mogą umrzeć z głodu?

- Dlaczego nie?

Chryzek, który był stale głodny i przy całej swojej żarłoczności - ku rozżaleniu zazdrosnych dziewcząt - wcale nie tył, chrząknął znacząco. - To mi się podobało, dobry pomysł.

- Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar teraz jeść? - zapytał Nils i przewrócił oczyma.

- I co z tego? A wy nie jesteście głodni? Postanowili, że wrócą do ojca i Bischofa w centrali i zajmą się zgromadzonymi w KARTHAGO zapasami. W tej chwili i tak nie mogli nic innego zrobić.

Większość zapasów jedzenia na pokładzie głębinowej stacji badawczej stanowiły rzeczy lekkostrawne: zapakowane próżniowo kromki chleba, cienkie jak papier, które należało posmarować masłem orzechowym lub marmoladą. Były też dostępne w znacznej ilości batoniki czekoladowe. Poza tym kilkaset tub z jedzeniem dla astronautów oraz niektóre dania do odgrzania w kuchence mikrofalowej.

Chryzek rzucił się na batoniki oraz kanapki z masłem orzechowym, a Nils po chwili przyłączył się do niego. Kira i Liza pozostały przy suchych kromkach chleba, które żuły bez apetytu.

- Enrique się rzeczywiście udało! - krzyknął nagle Bischof. Wszyscy przestali jeść. Chryzek zakrztusił się i straszliwie kaszlał.

- Zbliża się do nas z góry kapsuła - zawiadomił Bischof. - Nie przypuszczałem, że mu się to uda.

- Czy mamy kontakt głosowy? - zapytał profesor Rabenson.

Bischof potrząsnął głową. - Z nieznanych powodów nie mamy łączności. Być może Enrique jest tak zajęty sterowaniem kapsułą, że zapomniał włączyć aparaturę na odbiór. W końcu jest tylko kucharzem na SIM-1, a nie doświadczonym badaczem głębin morskich. Po przyjęciu do pracy przeszedł, co prawda, krótki kurs obsługi ważniejszych urządzeń na pokładzie, ale brakuje mu doświadczenia. Powinien się cieszyć, jeśli uda mu się dotrzeć do nas cało i zdrowo.

Chryzek rzucił się na batoniki oraz kanapki z masłem orzechowym, a Nils po chwili przyłączył się do niego. Kira i Liza pozostały przy suchych kromkach chleba, które żuły bez apetytu.

- Enrique się rzeczywiście udało! - krzyknął nagle Bischof. Wszyscy przestali jeść. Chryzek zakrztusił się i straszliwie kaszlał.

- Zbliża się do nas z góry kapsuła - zawiadomił Bischof. - Nie przypuszczałem, że mu się to uda.

- Czy mamy kontakt głosowy? - zapytał profesor Rabenson.

Bischof potrząsnął głową. - Z nieznanych powodów nie mamy łączności. Być może Enrique jest tak zajęty sterowaniem kapsułą, że zapomniał włączyć aparaturę na odbiór. W końcu jest tylko kucharzem na SIM-1, a nie doświadczonym badaczem głębin morskich. Po przyjęciu do pracy przeszedł, co prawda, krótki kurs obsługi ważniejszych urządzeń na pokładzie, ale brakuje mu doświadczenia. Powinien się cieszyć, jeśli uda mu się dotrzeć do nas cało i zdrowo.    Spojrzał na Nilsa, który z kanapką z masłem orzechowym w dłoni zbliżył się do okrągłego stołu z monitorem radaru. - Hej, uważaj no! - zawołał oburzony. - Pobrudzisz całą szybę!

Nils natychmiast cofnął się od stołu i przejechał palcem po szkle.

Bischof zrobił się czerwony jak burak. - Zostaw to! To nie jest stół kuchenny! - Odsunął chłopca na bok i zerknął na ekran, szukając śladów zanieczyszczeń. W tym momencie dostrzegł kolejny sygnał, który zbliżał się do KARTHAGO.

- O nie! - wykrztusił.

- Co się stało? - spytał profesor. Doktor wskazał na monitor radaru. - To światełko, tutaj…

- To przecież ten rekin! - jęknął Chryzek.

Badacz potwierdził skinieniem głowy. - Nasz przyjaciel najwidoczniej zmienił plany i raczy nas kolejną wizytą.

Profesor Rabenson zbladł. - Możemy się cieszyć, że nie pojawił się wtedy, gdy byliśmy z Kirą na pokładzie podwodnego pojazdu.

- Rzeczywiście - szepnął Bischof. - Byłem pewny, że go już nigdy nie zobaczymy.

Nils spojrzał na niego z dezaprobatą. - Za wcześnie na takie wnioski.

Bischof spojrzał na Nilsa zachmurzony, ale powstrzymał się od komentarzy.

- Ile czasu zajmie mu dotarcie do nas? - spytała Kira.

Doktor podrapał się w głowę. - W tej chwili nie porusza się nawet z prędkością podwodnego pojazdu, jednak jeśli się postara, może być równie szybki, a nawet szybszy. To oznacza, że będzie mu potrzebnych około dwudziestu… no, najwyżej dwudziestu pięciu minut.

- A kapsuła? - spytała Liza.

W centrali zapadła lodowata cisza. Jeśli kapsuła dotrze do KARTHAGO w tym samym czasie co olbrzymi rekin, może to oznaczać dla Enrique katastrofę.

Bischof pierwszy odzyskał głos i potwierdził to, czego wszyscy się obawiali: - Kapsuła potrzebuje dokładnie tyle samo czasu. Wygląda na to, że oba obiekty dotrą tu o tej samej porze.

- No to pięknie - wycedził profesor przez zęby. - A my nie możemy w żaden sposób ostrzec Enrique.

- Przecież już tego doświadczyliśmy - powiedział Bischof. - Rekin uderzył w nas, ale nie zaatakował… myślę o zębach.

- Mógłby je sobie wyłamać na naszym tytanowym pancerzu - odparł profesor.

- Prawda?

- Tak, to prawda. Jednak niektóre części na zewnętrznej powłoce kapsuły są bardzo czułe. Jeśli rekin odgryzie czujniki, uszkodzi stery albo nawet unieruchomi turbiny…

Kira spojrzała na niego z wyrzutem. - Tego nam pan nie powiedział, gdy sami siedzieliśmy w kapsule!

- A co by to zmieniło? - odparł doktor.

- Nie chciałem was niepotrzebnie martwić.

Chryzek chrząknął. - Jeśli ten rekin tu wrócił, to znaczy, że gdzie indziej nie znalazł pożywienia. A więc będzie próbował znowu z nami. I tym razem będzie się bardziej starał niż za pierwszym razem.

- Myślisz, że zaatakuje stację? - spytała Liza.

Chryzek skinął głową. - Stację i kapsułę Enrique.

Bischof niechętnie przyznał mu rację.

- Obawiam się, że może tak być. Stacji nie może wyrządzić żadnej szkody, ale kapsule… - Nie musiał kończyć. I tak wszyscy wiedzieli, co ma na myśli.

Wciągnął głęboko powietrze do płuc, a potem powiedział: - Musimy przygotować wszystko na przybycie Enrique. Wieża KARTHAGO ma na górze trzy stacje dokowania, ale tylko jedna jest aktywna - ta, w której spoczywa nasza kapsuła. Duża śluza na samym dole jest zajęta przez podwodny pojazd. W tej sytuacji musimy przygotować jedną z dwóch pozostałych stacji na górze. - Zwrócił się do ojca Kiry: - Najlepiej będzie, jeśli- pan, profesorze, zostanie tutaj i będzie obserwował przyrządy, jak długo się da.

Profesor Rabenson skinął głową.

- A wy - Bischof zwrócił się do dziewcząt - przygotujcie jedną z kabin dla naszego przyjaciela Enrique. Po takiej ucieczce z pewnością nie będzie się czuł dobrze. Musimy więc być przygotowani na przyjęcie na pokład chorego lub rannego.

Kira i Liza skinęły głowami.

- A teraz wy - Bischof zwrócił się do chłopców. - Pójdziecie ze mną do wieży.

Być może będę potrzebował waszej pomocy.

Nils wyprostował się jak żołnierz na apelu i przyłożył dłoń do czoła. - Tak jest, panie komendancie!

Bischof spojrzał na niego z wyrzutem, a potem wszyscy przystąpili do działania.

Profesor został sam. Wzdychając opadł na jeden z foteli i wnikliwie przyglądał się punktom świetlnym, które zbliżały się do siebie z dwóch różnych stron. Miał uczucie, że są to drapieżne ptaki w czasie ataku na ofiarę.

Sześć tysięcy metrów nad stacją KARTHAGO czarownice wycofywały się z SIM-1 i pośpiesznie przenosiły się na pokład swojego czarnego statku.

Ich praca na sztucznej wyspie badawczej została zakończona. Starały się, aby nikt nie przeszkodził im w wypełnieniu zadania. Gdy były tu po raz ostatni, wyspy badawczej jeszcze nie było. Stanowiła przeszkodę, a każdy członek jej załogi był zagrożeniem.

Jednak Arkanum nie zezwalało na żadne ryzyko. A już na pewno nie dziś i nie w tym miejscu.

Mężczyźni i kobiety, leżący w transie w sali jadalnej, będą spać jeszcze przez wiele godzin, zanim odzyskają przytomność i stwierdzą, że zaszło tu coś nadzwyczajnego. Było wątpliwe, czy będą w stanie zrozumieć choć odrobinę z tego, co się stało. Nie będą nic pamiętać.

Wiedźmy wymazały z ich pamięci wydarzenia ostatnich godzin. Podobnie postąpiły z pamięcią pokładowego komputera. Nawet on nie wskazywał, że w pobliżu przebywał obcy statek.

Gdy już ostatnie czarownice opuściły wyspę, czarny statek ruszył w drogę.

Dostojnie stalowy gigant odwrócił się o czterdzieści pięć stopni i popłynął przez wzburzone morze na zachód.

Po przebyciu dwóch kilometrów maszyny ponownie zamarły. Statek zastopował, ciągle w zasięgu wzroku mając wyspę badawczą. Znajdował się teraz dokładnie ponad kręgiem Czarnych Kraterów, które spoczywały sześć kilometrów poniżej, w wiecznej ciemności.

W kabinach i salonach statku rozległo się głuche, głębokie brzęczenie. Dźwięk unosił się ponad statkiem i zalegał jak niewidzialna mgła na otwartym morzu.

Niesamowity, monotonny śpiew dochodził z wszystkich otworów statku, sączył i ciągnął z iluminatorów, by opaść w głębię oceanu.

Mater Suspiriorum, śpiewały głosy. I ciągle od nowa: Mater Suspiriorum… Mater Suspiriorum…

W stalowych, wnętrznościach statku budziło się z głębokiego snu coś jeszcze, coś, co było nabrzmiałe od głębokich zmór nocnych i snów.

Swojego ducha z niebytu snu uwalniała Matka Westchnień, kierując czarne spojrzenie na czuwający, prostoduszny świat.

Profesor Rabenson w pierwszej chwili pomyślał, że urządzenia na KARTHAGO zastrajkowały. Pochylił się do przodu, aż nosem prawie dotknął szyby monitora obok pulpitu sterowniczego.

Nie, to nie była żadna pomyłka. To, co widział, działo się naprawdę. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Uderzył pięścią w przycisk wewnętrznego interkomu: - Doktorze Bischof! Mam coś takiego, co powinien pan sobie obejrzeć! - Po chwili dodał z naciskiem: - Szybko!

Monitory KARTHAGO już nie były ciemne. Na zewnątrz wśród pyłów czerni oceanu wzbierała jasność.

U podstawy podwodnego pasma górskiego, ponad łańcuchem czarnych kraterów wprost w górę wystawała z głębin błyszcząca świetlna kolumna. Oświetlała morską głębinę jak ogromna migocąca rura neonu.

Kira właśnie układała prześcieradło, gdy z głośnika w maleńkiej kabinie rozległ się głos ojca. Brzmiał niespokojnie. Bardzo niespokojnie.

Liza, która wkładała poszewkę na poduszkę, aż się wzdrygnęła ze strachu. - Cóż się znów stało? Jeszcze jedna katastrofa?

- Chodź! - Kira poderwała się i wybiegła z kabiny.

Liza pospieszyła za nią. Pędziły przez stalowe korytarze KARTHAGO. Na piętrze usłyszały głośne kroki na metalowej podłodze. To Bischof i chłopcy też biegli do centrali.

Po przybyciu na miejsce wszyscy stłoczyli się przed ścianą, na której znajdowały się monitory. Prostokąty ekranów były teraz jasne.

To, co zobaczyli wokół stacji badawczej, wyglądało mniej więcej tak, jak obraz z pierwszego lądowania na Księżycu: białoszara pustynia, chropowata i poorana. A kilometr pod nimi, od podstawy gór, z centrum kręgu Czarnych Kraterów biła wprost w górę świetlista kolumna. Jej silne światło docierało prawdopodobnie aż do powierzchni morza.

- Mater Suspiriorum - szepnęła Liza.

- To musi być coś takiego, jak laserowe miecze w „Wojnach gwiezdnych" - zauważył Nils i spojrzał ponuro na Bischofa. Wiadomo było, że doktor uważa takie porównania za absurdalne i dziecinne. Mimo to Nils dodał: - To w ten sposób zapewne wyciągają na górę ryby czarownic.

Kira pochyliła się nad jednym z monitorów i próbowała rozróżnić szczegóły w świetlnej kolumnie. Miała nadzieję, że zobaczy ryby, które będą wędrowały ku powierzchni. Jednak światło było zbyt jaskrawe i za bardzo oddalone. Już po kilku sekundach poczuła, że pieką ją oczy.

Bischof przezwyciężył strach. - Tak czy owak, wygląda na to, że niczego nie jesteśmy w stanie zmienić. Co może nie jest takie złe… - Odwrócił się w stronę drzwi. - Chodźcie, wracamy do swoich zajęć. Enrique i rekin powinni tu być za kilka minut.

W całym zamieszaniu wszyscy kompletnie zapomnieli o biednym kucharzu.

Kira z trudem oderwała wzrok od monitorów. Coś przecież musi się dać zrobić!

Wiedziała, że uratowanie Enrique jest teraz najważniejsze.

Niedługo potem wraz z Lizą przygotowywała w kabinie wszystko na przyjęcie kucharza. Przyjaciółka wyjęła apteczkę i otwarła jej wieczko. Możliwości pomocy medycznej na pokładzie KARTHAGO były ograniczone, można było co najwyżej opatrzyć kilka ran.

Na górze, w wieży stacji Bischof z chłopcami kończył przegląd śluzy. Wszystkie trzy miejsca dokowania leżały na samym szczycie wieży. Jedno z nich dzieci widziały, gdy przybyły na stację. Za każdym z nich znajdował się oddzielny tunel ze śluzą. Ciasne stalowe rury mogły pomieścić maksymalnie po sześć osób. Nowo przybyli musieli tutaj w ścisku oczekiwać na zakończenie wyrównywania ciśnienia.

Dla Enrique przygotowano środkową śluzę. Bischof był przekonany, że autopilot bezbłędnie potrafi zacumować kapsułę. Zakładając, że nie nastąpią żadne zakłócenia ze strony olbrzymiego rekina. A tego się właśnie najbardziej obawiali. Nieświadom niczego kucharz nie miał pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo się naraża.

- Wróćcie z powrotem do centrali i przyślijcie do mnie profesora - powiedział Bischof do Chryzka i Nilsa. - Po tym wszystkim, co Enrique przeszedł, wyrównanie ciśnienia będzie dla niego ciężką próbą. Może nawet stracić przytomność. Wtedy profesor będzie musiał mi pomóc go nieść.

- Ale przecież my też możemy to zrobić - powiedział oburzony Chryzek.

- W takiej sytuacji, mimo wszystko, wolę mieć kogoś dorosłego u swego boku - odpowiedział doktor.

Chłopcy wymienili niezadowolone spojrzenia, potem jednak podporządkowali się jego woli.

I tak nie udałoby im się go przekonać, że od czasu, gdy nosili znaki Siedmiu Pieczęci, dokonali więcej, niż był w stanie sobie wyobrazić. Opowieści Lizy o Arkanum wysłuchał cierpliwie, jednak było widać, że wcale w to nie wierzy.

Pewnie wyciągnął z tego tylko taki wniosek, że wszystko to jest zbyt skomplikowane, aby sobie tym zaprzątać głowę.

Wolał myśleć o ważniejszych sprawach - na przykład: jak przeżyć w tych warunkach.

Chryzek i Nils pospieszyli do centrali i przekazali profesorowi, że Bischof na niego czeka. Jednak ojciec Kiry wysłał chłopców z powrotem.

Nils pochylił się nad monitorem radaru. - Popatrz, rekin się nie spieszy. Przy odrobinie szczęścia kapsuła przybędzie tu przed nim.

- Przypuszczalnie on już dawno jej nie widzi. Teraz Enrique może dodać gazu - powiedział Chryzek.

Nils skinął głową i umilkł.

Liza przeglądała otwartą apteczkę koło łóżka. - Myślisz, że to wystarczy? Na wypadek, gdyby wiedźmy wzięły tego Enrique w obroty?

- To wtedy nie byłby w drodze do nas - odpowiedziała Kira. - One nie wypuściłyby go tak po prostu ze swoich łap.

- Mimo to mógł się poranić w trakcie ucieczki. Myślę o tym - jasne, że tak nie musi być - ale co zrobimy, jeśli on będzie rzeczywiście w tak złym stanie, jak się obawia Bischof?

Kira zastanowiła się. - Może powinnyśmy przynieść jeszcze kilka dużych bandaży z ambulatorium? Jeśli tutaj wszystko będzie przygotowane, to przynajmniej będziemy mogły spróbować mu pomóc.

- Dobrze - zgodziła się Liza.

Ambulatorium na KARTHAGO znajdowało się na najniższym piętrze wieży, w pobliżu głównej śluzy. Ta w ogóle nie była podobna do trzech stacji dokowania na szczycie. Główna śluza zajmowała największe pomieszczenie w całej stacji. Była to niska hala, w centrum której leżał pojazd podwodny. Gdy ten miał startować, już tutaj następował proces wyrównywania ciśnienia. Całe pomieszczenie było wtedy zalewane wodą i otwierała się wielka na całą ścianę grodź, aby pojazd mógł wpłynąć do oceanu.

Drzwi ambulatorium znajdowały się dokładnie naprzeciwko wejścia do śluzy głównej. Oba te pomieszczenia zajmowały w całości najniższe piętro stacji.

Centrala i kabiny załogi znajdowały się na pierwszym piętrze, a wyżej były laboratoria badawcze i przejście do wieży z jej stacjami dokowania ciężkich kapsuł.

Kira i Liza wbiegły do ambulatorium i stanęły wśród regałów ciasno zapełnionych pu107 dełkami i skrzynkami pełnymi bandaży i opatrunków, lekarstw i sprzętu medycznego. Było tu nawet wyposażenie sali operacyjnej. W środku małego pomieszczenia stała kozetka dla chorych.

- A może właśnie tutaj powinnyśmy przygotować wszystko na przyjęcie Enrique, zamiast w kabinie - powiedziała Liza.

- Myślę, że Bischof chce mu oszczędzić długiej drogi ze stacji dokowania.

Zaczęły szukać wszystkiego, co wydawało się niezbędne do szybkiego opatrzenia rannego.

Na szczycie wieży Bischof pocąc się spoglądał na komunikat widoczny na ścianie.

- Kapsuła dokuje - powiedział zmęczonym głosem.

Profesor Rabenson wsłuchiwał się w ciszę. W pewnej chwili jakby z oddali dobiegł go metaliczny chrzęst i grzechotanie.

- Czy wszystko w porządku? - spytał z powątpiewaniem.

Bischof skinął głową uspokajająco. - Jak dotąd wszystko przebiega zgodnie z planem.

- Będę spokojniejszy, jeśli to zobaczę - powiedział profesor. W wieży nie było kamer, które przekazywałyby obraz z zewnątrz.

- Proszę się nie martwić.

Jeszcze nie skończył wypowiadać tych słów, gdy coś z głośnym łoskotem wstrząsnęło tytanowymi ścianami stacji. Profesor i Bischof musieli się podeprzeć, aby nie upaść.

- Co to było, do diabła?! - krzyknął ojciec Kiry.

Bischof był blady jak ściana. - Obawiam się, że to był nasz wielki szary przyjaciel. - Zaczerpnął głęboko powietrza, a potem spróbował odczytać coś z elektronicznych wskaźników. - Rekin uderzył w kapsułę, a ta odbiła się od naszej wieży.

- Co za potwór! - Nils zerwał się z miejsca. - Ale to walnęło!

Z centrali dobiegał wysoki zmienny sygnał. Alarm!

- Czy doktor Bischof nie zapewniał, że stacja jest zabezpieczona przed trzęsieniami ziemi? - Chryzek wiercił się niespokojnie na fotelu dowódcy i rozglądał bezradnie na wszystkie strony.

Przed nimi na monitorach olbrzymi rekin wykonał okrążenie wokół stacji i szykował się do kolejnego ataku na kapsułę. Autopilot usiłował właśnie skierować podwodny pojazd na właściwy kurs, gdy rekin zbliżył się do kapsuły i uderzył ją swoim potężnym ogonem.

- O nie! - jęknął Chryzek.

Nils opadł na fotel przed ścianą z monitorami. Gdy patrzył na atak morderczego rekina, robiło mu się niedobrze. Chciał się odwrócić, zamknąć oczy, ale nie mógł. Ciekawość wzięła górę nad strachem. Wbrew swojej woli spoglądał na monitory, a jakaś niewidzialna siła trzymała go na fotelu i uniemożliwiała ucieczkę.

Wskutek tego ataku kapsuła została odrzucona na wiele metrów z właściwego kursu obliczonego przez komputer. Stoczyła się po ścianach stacji w dół jak kamień.

Odnalazła jednak równowagę i w strumieniu bąbli powietrza wznosiła się znów w górę.

Pojazd był oddalony zaledwie o kilka metrów od stacji dokowania, gdy osiemnastometrowy kolos zaatakował po raz trzeci. Tym razem rzucił się w stronę kapsuły z otwartą paszczą - czarną otchłanią otoczoną mnóstwem wielkich zębów. Okrągłe oczy napastnika zdawały się błyszczeć złośliwie, gdy jak okręt wojenny zaatakował swoją stalową zdobycz.

Chryzek gorączkowo krzątał się przy stanowisku kontrolnym. Nils zauważył to i zdziwił się: - Co ty wyprawiasz?

- Ustawię reflektory w kierunku rekina. Może się ich przestraszy. Niezwykła jasność musi go zmylić, a być może strumienie światła całkiem go odstraszą.

- Albo też wzmogą jego agresję - rzucił Nils cicho, jednak nie próbował odwieść Chryzka od tego zamiaru. Każdy pomysł warto było wypróbować.

Chryzek ustawiał reflektory na klawiaturze regulacyjnej, która zajmowała dwa rzędy u góry pulpitu. Wszystkiemu przyjrzał się wcześniej, gdy obsługiwał ją Bischof. Miał teraz nadzieję, że wszystkie czynności wykonuje prawidłowo.

Olbrzymi rekin zbliżył się w okamgnieniu. Chłopcu udało się jednak skierować część reflektorów w pożądanym kierunku. Ostatnim przyciskiem zapalił światła, które oślepiły bestię.

Rekin wyraźnie się przestraszył. Jego cielsko zafalowało gwałtownie. Nie miał powiek, nie mógł więc chronić swoich oczu. Już po sekundzie był oślepiony.

- To działa! - zawołał zachwycony Nils.

Rekin minął kapsułę w odległości wielu metrów i zaatakował niecelnie. O mało nie uderzył przy tym w skalne zbocze i tylko silnym uderzeniem płetw udało mu się w ostatnim momencie zmienić kierunek.

Chryzek odetchnął. Jego atak przy użyciu reflektorów zapewnił kapsule tak potrzebny czas. Na ekranach monitorów było widać, jak pojazd wchodzi w silny strumień magnetyczny, a ten przyciąga go do stacji dokowania.

- Udało się! - Bischof nie potrafił ukryć radości i ulgi.

- Kapsuła przycumowała? - profesor wprost nie mógł w to uwierzyć.

- Tak! - cieszył się Bischof. Szybko obsługiwał przyciski na pulpicie. - Zobaczy się… cholera, żeby tylko Enrique włączył odbiornik. W przeciwnym razie będę musiał otworzyć grodź do śluzy stąd.

- Może pan to zrobić?

Bischof wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Brałem udział w projektowaniu tej stacji.

Tutaj wszystko się może zdarzyć. Więc szczególnie staraliśmy się zabezpieczyć na wypadek takich zdarzeń, jak to.

Gdy poza zasięgiem wzroku otwarł się właz do kapsuły, rozległ się mały syk.

Profesor miał możliwość obserwowania przez okna lub kamery tego, co dzieje się na terenie śluzy. Jednak nie zrobił tego. Wraz z Bi-schofem mieli obserwować sytuację dopiero wtedy, gdy zostanie zakończone wyrównywanie ciśnienia i otworzą się drzwi do wieży. Profesor przygotowywał się do przyjęcia rannego.

- Teraz wyrównam ciśnienie. - Bischof nacisnął kombinację przycisków. Z wnętrza śluzy dobiegł łagodny szelest, jakby z zepsutego balonu uchodziło powietrze.

- Jak długo to potrwa? - spytał profesor.

- Jakieś dwie, trzy minuty - powiedział Bischof. - Technika na KARTHAGO jest najnowocześniejsza, taka, jaką stosuje się obecnie w dziedzinie badań podwodnych. Pan Simons jest hojnym sponsorem, jeśli pan wie, o czym mówię.

Profesor uważnie wsłuchiwał się w odgłosy wydawane przez generatory i zadawał sobie pytanie, w jakim stanie będzie się znajdował biedny kucharz. Godne podziwu było to, że udało mu się ukryć przed kilkudziesięcioma czarownicami z Arkanum.

Podobnie jak to, że potrafił im zabrać sprzed nosa jedną z kapsuł. Powodzenie tak śmiałego czynu graniczyło z cudem.

Gdy się nad tym dokładnie zastanowił, wydawało się to po prostu niemożliwe.

Syk skończył się. Grodź do tunelu śluzy zaczęła się otwierać.

Profesor i Bischof wyprężyli się.

W mroku tunelu coś błysnęło.

A potem obaj poznali prawdę.

Nie przybył do nich żaden człowiek. Enrique nie mógł dotrzeć do kapsuły. Arkanum przygotowało dla nich niespodziankę.

Tunel był pełen latających ryb. Było ich ponad dziesięć, a może więcej.

Skierowały swoje złe oczy i otwarte paszcze w stronę mężczyzn. rawyła syrena alarmowa. Jej długi przenikliwy dźwięk rozległ się w korytarzach i pomieszczeniach KARTHAGO.

Zaraz potem w głośnikach dało się słyszeć głos Bischofa.

- Uwaga, dzieci! Musicie teraz słuchać uważnie! Zamknijcie wszystkie grodzie, zabarykadujcie się tam, gdzie teraz jesteście! Natychmiast!

Chryzek spoglądał na ekrany monitorów. Wokół stacji wciąż pływał wściekły ogromny rekin. Zmyliło go ostre światło reflektorów w połączeniu z wszechobecną jasnością poświaty czarownic. Krążył wokół wieży KARTHAGO i wpatrywał się w obie zacumowane na jej szczycie kapsuły.

- Co się znów stało? - zapytał przestraszony Nils, gdy usłyszał zdenerwowany głos naukowca, płynący z głośnika.

117

- Nie mam pojęcia - rzucił w odpowiedzi Chryzek.

- Zamknijcie natychmiast wszystkie drzwi! - powtórzył Bischof. - Tutaj są…

Przerwał, a zamiast niego odezwał się profesor. Głos prawie mu się łamał.

- Latające ryby czarownic! - krzyknął do mikrofonu. - Arkanum nas oszukało!

Kapsuła była pełna latających ryb. Jakieś dziesięć, dwadzieścia sztuk.

Zamknijcie drzwi tam, gdzie jesteście! Szybko!

Nils pobiegł do wejścia do centrali. Spojrzał na zewnątrz, na korytarz.

- Co tam widzisz? - Chryzek zeskoczył z fotela dowódcy. Był tak zdenerwowany, że zaplątał się we własne nogi i padł jak długi na podłogę, omal nie uderzając skronią w kant stołu z monitorem radaru.

- Nic - odpowiedział Nils cicho.

- Zamknij drzwi! - krzyknął Chryzek, podnosząc się z podłogi.

Nils spojrzał uważnie na korytarz, który skręcał po kilku metrach. To stamtąd dochodziły tajemnicze szelesty. - O nie! - szepnął.

- Człowieku, drzwi! - krzyknął Chryzek. Jednym susem znalazł się obok Nilsa i uderzył pięścią w przycisk zamykający śluzę.

Zza zakrętu korytarza wyłoniły się rozpędzone latające ryby - łańcuch błyszczących polujących ciał, srebrne, błyszczące łuski i zęby.

Śluza zamknęła się z metalicznym dźwiękiem.

Z zewnątrz coś w nią uderzyło jak pięść olbrzyma. Jeszcze raz. I jeszcze raz.

Coraz więcej latających krwiożerczych ryb uderzało w grodź. Rozwścieczone szukały sposobu, by wedrzeć się do środka.

Na szczęście wielowarstwowe tytanowe drzwi odpierały ataki bestii.

Nils jakby obudził się z transu. - Bardzo… bardzo… mi przykro - szepnął. - Byłem jak… jak sparaliżowany.

- Już dobrze - powiedział Chryzek i poklepał go po plecach. - Już dobrze.

Nils skinął głową i głęboko odetchnął. Po chwili jednak wpadł w panikę.

- A dziewczyny? - zapytał cicho.

Kira i Liza właśnie wyszły z laboratorium, gdy w głośnikach rozległy się alarmujące słowa Bischofa i profesora.

- Zamknijcie drzwi, obojętnie, gdzie teraz jesteście! - wołał profesor. -

- Latające ryby czarownic? - szepnęła przejęta Liza.

- Chodź do środka! - zawołała Kira, która szła szybciej niż przyjaciółka.

Wciągnęła Lizę przez wejście do hali głównej śluzy. W środku spoczywał podwodny pojazd. Dziewczęta zostawiły tam pudełka z bandażami, które przed chwilą wzięły z ambulatorium.

- Gdzie jest przycisk zamykający drzwi?

- Kira rozglądała się w popłochu dokoła.

- Widzisz go gdzieś?

- Być może z drugiej strony - podpowiedziała Liza.

Przebiegły przez salę tak szybko, jak się dało. Na przeciwległej ścianie migotały liczne lampki, ale przycisku nigdzie nie było widać.

- No to pięknie! - Kira zrozumiała, że mają problem. Główną śluzę można było uruchomić tylko z centrali - nic dziwnego: ciśnienie wody uniemożliwiało zainstalowanie tu pulpitu sterowniczego. Na stalowych ścianach nie było nic, poza kilkoma sygnałami świetlnymi.

- Z powrotem do ambulatorium - zaproponowała Liza.

Kira skinęła głową i zaczęła biec.

Obie jednocześnie zwróciły uwagę na pojazd podwodny, a tymczasem przez otwartą śluzę wleciała latająca ryba. Poruszała się z taką prędkością, że trudno jej było się zatrzymać. Siłą bezwładności leciała jeszcze metr czy dwa.

- Cholera! - zaklęła Kira.

Za pierwszą rybą ukazały się trzy następne. Diabelskie potwory nadleciały tu od zamkniętych drzwi centrali. Potrafiły z dużej odległości zwęszyć ludzkie ofiary.

- Co teraz? - krzyknęła Liza.

- Do pojazdu!

Kira żwawo skoczyła do otwartego włazu podwodnego pojazdu. Liza poszła w jej ślady. Kirze udało się zamknąć śluzę za pomocą przycisku. Drugim uruchomiła monitory. Obrazy z kamer pojazdu można było oglądać na ekranach wewnątrz.

- Nadlatują!

Na głównym monitorze widać było, jak kolejne ryby dostają się do wnętrza hali przez główną śluzę. Profesor miał rację: Kira naliczyła ponad dwadzieścia sztuk.

Było to największe stado latających ryb, jakie kiedykolwiek widziała.

Prawdopodobnie nikt nie spotkał dotąd tylu bestii - albo spotkał, ale tego nie przeżył.

Na zewnątrz huczało stado rozwścieczonych ryb. Uderzały w tytanową powłokę pojazdu, jednak nie udało im się uszkodzić metalu. Zwyczajną stal mogłyby pokonać, ale nie najtwardszy metal na świecie.

Kira ze złością nacisnęła nadajnik, a z głośnika rozległ się głośny gwizd.

Dziewczęta na chwilę musiały zatkać sobie uszy dłońmi.

Potem Kira krzyknęła do mikrofonu: - Ta-to? Czy mnie słyszysz?

Odbiornik skrzeczał i syczał, aż w końcu zgłosił się profesor: - Tak, Kiro, słyszymy cię. Gdzie się schowałaś?

- Siedzimy z Lizą w podwodnym pojeździe w hali głównej śluzy. Na zewnątrz jest dużo latających ryb, ale w środku chyba jesteśmy bezpieczne. A co się dzieje z wami? Wszystko w porządku?

- Doktor Bischof i ja czujemy się dobrze. Gdy tylko ryby nadleciały ze śluzy, uciekliśmy do naszej kapsuły. Jesteśmy tu uwięzieni, ale ryby nie przedostaną się przez stalowy tunel śluzy. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał: - Mamy nadzieję, że rekinowi nie przyjdzie do głowy, aby zaatakować nasze kapsuły na szczycie wieży.

Rekin! W tym zamieszaniu całkiem o nim zapomnieli!

Liza pochyliła się obok Kiry przy mikrofonie. - Chryzek? Nils? Czy nas słyszycie?

- Głośno i wyraźnie - rozległ się głos Chryzka z głośnika. - Jesteśmy w centrali dowodzenia.

- Zamknij grodź głównej śluzy! - krzyknęła Liza. - Musisz się pospieszyć. To ważne.

Kira spojrzała z ukosa na przyjaciółkę i w mig pojęła, co zamierza zrobić.

Oczywiście, grodź! Jeśli wszystkie latające ryby zostaną odseparowane w hali głównej śluzy, dzieci znów będą mogły się swobodnie poruszać po całej stacji.

- W jaki sposób mam to zrobić? - spytał Chryzek.

Teraz włączył się Bischof: - Siedzisz przy pulpicie sterowniczym, prawda? -Tak.

- Z twojej prawej strony znajduje się mały ekranik, taki wąski. Za nim jest kilka przycisków.

- Już znalazłem.

- Dobrze. Wstukaj teraz liczbę trzydzieści pięć. Powinna się wyświetlić na ekraniku.

- Jest - odparł Chryzek. - Trzydzieści pięć.

- To jest kod dla grodzi w głównej śluzie. Naciśnij teraz enter.

Minęło kilka sekund i dziewczęta zobaczyły, że grodź się zamyka. Ryby krążyły chaotycznie dookoła. Potem zorientowały się, że zostały uwięzione. Podjęły ostry atak na stalowe wrota, jednak nic nie mogły wskórać.

- Czy u was, w wieży na górze, są jeszcze ryby? - spytała Kira przez mikrofon.

- Nie widzimy tego, co dzieje się poza kapsułą - odpowiedział ojciec. - Myślę jednak, że nie ma ich tutaj. Nie uderzają w drzwi.

- Przed centralą też nie ma ryb - powiedział Chryzek. - Mogę to sprawdzić na monitorze. Korytarz jest pusty.

- Dobrze - stwierdziła Kira z mściwą satysfakcją. - A więc rzeczywiście wszystkie są u nas, w głównej śluzie. - Spojrzała na Lizę. - Chryzek? - powiedziała po chwili.

- Tak?

- Czy będziesz mógł z centrali napełnić śluzę?

Milczał przez chwilę, a potem odezwał się niepewnie: - Chodzi ci o to, żebym wyrównał ciśnienie, zalał śluzę wodą i otwarł wrota?

- Właśnie o to mi chodzi.

Głos zabrał Bischof. - Powiem ci, co powinieneś zrobić, chłopcze. Myślę, że twoja mała przyjaciółka ma dobry pomysł.

- Ja nie jestem małą przyjaciółką Chryzka, - oburzyła się Kira.

- Nie. Jasne, że nie. - Wszyscy mogli sobie łatwo wyobrazić uśmiech na twarzy Bischofa.

Naukowiec wyjaśnił Chryzkowi, których przycisków powinien użyć i jakie dźwignie nacisnąć.

Po kilku minutach Chryzek stwierdził: - Okay, myślę, że się uda. Będę zaczynał.

Czy u was wszystko w porządku, Kiro?

- Tak. ' - Lizo?

Liza uśmiechnęła się i pochyliła do mikrofonu: - U mnie też, Chryzku.

- Dobrze. - Coś zaszumiało, a sygnały świetlne na ścianach śluzy zaczęły nerwowo migać. - Ciśnienie jest wyrównywane - powiedział Chryzek.

Kira i Liza obserwowały główny monitor w pojeździe. Ryby krążyły wokół niego bez przeszkód, zaglądając do każdego zakątka hali. Zdawało się, że nie wyczuwają zmiany ciśnienia. Przemiana spowodowana przez złą aurę wraku uodporniła je na takie działania, podczas gdy każde inne stworzenie zostałoby zgniecione. Demony na usługach Arkanum potrafiły tak samo dobrze manewrować w głębinach, jak i w powietrzu, ponad powierzchnią oceanu.

- Na ryby to w ogóle nie działa - powiedziała Kira.

- Zobaczymy, co się stanie, gdy napełnię halę wodą - odparł Chryzek.

Liza odciągnęła Kirę od mikrofonu. - Co się dzieje z rekinem? - szepnęła. - Czy nie sądzisz, że on może przez otwarte wrota dostać się do środka?

Kira potrząsnęła energicznie głową. - Jeśli on jest rzeczywiście tak głodny, jak przypuszczamy, to przede wszystkim rzuci się na te przeklęte ryby. Albo one na niego. Ale my jesteśmy tutaj z pewnością bezpieczne.

- To zabrzmiało tak, jakbyś sama siebie usiłowała o tym przekonać.

Kira tylko wzruszyła ramionami i znów podeszła do nadajnika. - Możesz teraz zatopić halę, Chryzku.

Przez otwory, które przygotowano w całej powierzchni śluzy, zaczęła się wdzierać morska woda. Jej poziom podnosił się tak szybko, że w ciągu kilku minut hala zapełniła się po sufit. Zdenerwowane ryby zbiły się w małą ławicę, a potem znów popłynęły w różnych kierunkach. Najwidoczniej nie pojęły, co się wydarzyło.

Gdy hala śluzy zapełniła się wodą, Chryzek otworzył wrota. We wnętrzu zapanował sztuczny półmrok, przez co ryby stały się jeszcze bardziej oszołomione.

Większość z nich natychmiast wypłynęła na wolność. Kira miała nadzieję, że będą podążały do swoich władczyń na powierzchni. Nie była pewna, czy im się to uda.

Zauważyła, że ryby były stare. Niektóre prawie nie miały łusek i były pokryte bliznami - to znak, że już przez długi czas były w służbie czarownic. Arkanum wychodziło z założenia, że ryby już nie wrócą. Dlatego do stacji KARTHAGO zostały wybrane najstarsze i najsłabsze. Prawdopodobnie załoga tylko temu zawdzięczała ocalenie. Gdyby ryby były młode i wypoczęte, to nie mieliby żadnych szans.

Teraz już tylko cztery szkaradne bestie okrążały podwodny pojazd. Były mądrzejsze niż ich towarzyszki. Wiedziały, że dopóki tu będą, dziewczęta pozostaną uwięzione w pojeździe.

- Tam, na zewnątrz! - krzyknęła nagle Liza, wskazując na boczny monitor.

Obok otwartej bramy płynęło biało-szare cielsko rekina, wielkie jak łódź podwodna. Robił właśnie jedną z nieprzerwanych rund wokół stacji. Jeszcze nie widział hali i znajdującego się w niej pojazdu. Jak długo jednak dziewczęta mogły czuć się bezpieczne?

- Kira? - Usłyszały zniekształcony głos profesora. - Kiro, jak się czujecie?

- U nas wszystko w porządku. Większość ryb odpłynęła, ale cztery są jeszcze w hali.

- Do diabła! - przeklinał Chryzek. - I co teraz? Dopóki te bydlaki tam są, nie mogę wypompować wody z hali i was wypuścić.

Kira nie odpowiedziała, tylko wyłączyła nadajnik.

- Co robisz? - spytała zdziwiona Liza.

- Musimy coś omówić. A ja nie chcę, aby mój ojciec nas usłyszał.

Liza uśmiechnęła się krzywo. - Masz jakiś zwariowany pomysł, prawda?

- Tylko troszkę zwariowany - odparła Kira z uśmiechem. - Mam pewien plan. We128 dług naszej teorii jest przecież tak: wszystkie ryby, które wpływają w krąg Czarnych Kraterów, stają się demonami, prawda? Liza skinęła głową.

- A jeśli teraz trafi tam rekin - kontynuowała Kira - to zostanie największą diabelską rybą czarownic wszech czasów!

- I być może pożre nasz pojazd jednym kłapnięciem paszczy! - powiedziała przerażona Liza.

Kira roześmiała się. - Albo statek czarownic.

- Jak to sobie wyobrażasz?

- Przyjmijmy, że Nils ma rację i ta kolumna świetlna ponad kręgiem jest rzeczywiście strumieniem trakcyjnym. Wtedy wszystko, co do niego trafi, zostanie wciągnięte w górę! Wiedźmy z pewnością mają na statku coś na kształt izby przyjęć, gdzie lądują demoniczne ryby. Gdyby tylko udało nam się zwabić rekina w krąg Czarnych Kraterów, gdy jeszcze istnieje połączenie ze statkiem…

Liza zrozumiała, co zamierza przyjaciółka. I wcale jej się to nie spodobało. - Miałybyśmy zwabić rekina do kręgu, aby przemienił się w demona i został wciągnięty na statek czarownic?

- Właśnie tak. Nawet jeśli natychmiast nie przerobi tam wszystkiego na mielonkę, to z pewnością wygryzie im w kadłubie całkiem ładną dziurę.

- Chcesz zatopić statek czarownic! Przy pomocy rekina! - Zdenerwowana Liza zakręciła się w kółko. Cała się trzęsła, od stóp do głów. - To przecież szaleństwo! Jeśli nawet uda nam się dotrzeć do kręgu, to strumień pociągnie nas razem z rekinem. A ja nie chcę być na tym statku, gdy trafi tam rekin!

- Ja też tego nie chcę - powiedziała Kira. - Musimy to tak urządzić, żeby rekin wpłynął do kręgu, a my przedtem zrobimy unik.

- Jasne - odparła Liza cynicznie. - A już w ogóle nie stanowi problemu to, że obie nie mamy zielonego pojęcia, jak sterować tym pojazdem.

- Bischof musi nam pomóc przez radio. Ja też się trochę przyglądałam, gdy płynęliśmy z ojcem w dół.

- To czyste szaleństwo i ty o tym dobrze wiesz.

- Masz lepszą propozycję?

Liza potrząsnęła głową ze smutkiem.

Przyjaciółka posłała jej promienny uśmiech. - A więc?

- Zgoda - szepnęła Liza. - Będziesz za to odrabiała za mnie przez tydzień zadania domowe, gdy tylko wrócimy do domu.

Kira uśmiechnęła się. - Przez cały tydzień?

- Przez dwa, jeśli chcesz się targować. Kira porwała przyjaciółkę w ramiona i przytuliła. - Przecież damy radę, co?

- Z pewnością - odparła Liza bez przekonania.

Kira zasiadła ponownie przy nadajniku i włączyła go.

Natychmiast rozległ się głos jej ojca: -… się stało? Nie mamy łączności.

Odezwijcie się, jeśli możecie!

- Już jesteśmy - powiedziała Kira do mikrofonu.

Profesor nie mógł złapać tchu. - Doktor Bischof i ja dołączyliśmy do chłopców w centrali. Wszystkie ryby odpłynęły. Co się stało z łącznością?

- Wyłączyłam nadajnik. Musiałyśmy z Lizą coś omówić.

Zaległa głucha cisza. Prawdopodobnie zrozumieli, że, dziewczęta mają jakiś plan.

- I? - odezwał się w końcu profesor. Przyjaciółki spojrzały na siebie, a potem Kira wszystko im opowiedziała.

Reakcję można było przewidzieć. Ojciec nazwał Kirę szaloną. Także Chryzek i Nils usiłowali im wybić z głowy ten pomysł. Tylko doktor Bischof jako jedyny uznał plan za możliwy do realizacji. Nie był w stanie zrozumieć wszystkiego, co się tutaj działo, jednak szybko się uczył. Zaufał Kirze i nie zważał już na to, że była tylko kilkunastoletnią dziewczyną.

Gdy Kira odpowiedziała już na wszystkie argumenty ojca i chłopców, do głosu w końcu doszedł Bischof. - Pojazd ma autopilota - powiedział. - Mogę stąd wprowadzić potrzebne dane nawigacyjne. Jedno, o co będziecie musiały martwić się same, to skręt tuż przed kręgiem. Zaraz wyjaśnię, jak to należy zrobić. Czy czujecie się na siłach, aby tego dokonać?

- Jasne - odparła Kira i mrugnęła do Lizy. Przecież będą musiały sobie jakoś radzić.

- Proszę więc słuchać uważnie - powiedział Bischof.

- Już się robi - odparła Kira pewnym głosem. - Niech pan mówi, doktorze!

M^tk* Westchnień Pojazd opuścił halę, wpłynął do oceanu i natychmiast nabrał największej prędkości.

Akurat we właściwym czasie.

Zaraz potem na wrota śluzy padł ogromny cień. Potężne szczęki chwytały samą wodę - dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się podwodny pojazd.

Kira i Liza gorączkowo obserwowały, jak rekin rozpoczyna za nimi pościg. Również cztery diabelskie ryby wypłynęły na wolność. One jednak nie ścigały ani dziewcząt, ani rekina. Popłynęły w górę, widocznie chcąc się dostać na statek swoich pań - czarownic. We wzburzonej wodzie nie było ich widać.

Kira zbliżyła się do mikrofonu. - Jesteśmy na zewnątrz.

- A gdzie jest rekin? - zapytał ojciec przez głośnik.

- Za nami. Jakieś trzydzieści metrów.

- Dobrze - powiedział Bischof. - To znaczy, że złapał przynętę.

Liza spojrzała ponuro na Kirę. - Czy on powiedział przynęta?

- Chyba tak.

- Dobrze mu tak mówić. Siedzi sobie zadowolony w swoim fotelu dowódcy, podczas gdy my czujemy na plecach oddech tego prehistorycznego bydlaka.

- Bardzo mi przykro - powiedział Bischof, który usłyszał słowa Lizy. - Obie jesteście bardzo odważne. Nie wiem, czy stać by mnie było na coś takiego.

Liza nie darzyła doktora sympatią, ale rozchmurzyła się, słysząc te słowa.

Gdy przyrządy i monitory pojazdu zbliżyły się do kraterów, pokryły się wilgocią.

Nawet stalowa siatka mikrofonu straciła swój połysk. Dziewczęta były mokre od potu, jednak w ogóle nie zdawały sobie z tego sprawy. Wciąż śledziły ruchy olbrzymiej bestii, która skradała się za nimi w głębinach.

- To się nam nie uda! - szepnęła Liza. - On może przegryźć na pół nasz pojazd.

- Smacznego - mruknęła Kira. Rzeczywiście, wyglądało na to, że rekin zbliżył się do nich - wbrew temu, co mówił

Bischof, twierdząc, że według radaru odległość między pojazdem a rekinem nie zmienia się.

- Jak szybko płynie rekin? - spytała Liza.

- Według naszych wskazań prawie sześćdziesiąt kilometrów na godzinę - odparł doktor.

- Czy ktoś nie mówił, że on jest w stanie popłynąć nawet osiemdziesiąt? - dopytywała się Kira.

W centrali na chwilę zapanowała przytłaczająca cisza. Z głośnika dobiegały tylko trzaski.

- Teoretycznie osiemdziesiąt - powiedział w końcu Bischof.

- Teoretycznie znaczy także, że może być jeszcze szybszy, prawda? - Liza otarła sobie pot z czoła.

- To jest właściwie niemożliwe - odparł szybko Bischof.

- Właściwie - powtórzyła Kira z rezygnacją. - To nam daje cień nadziei, rzeczywiście.

Autopilot prowadził pojazd w dół, do podstawy podwodnego łańcucha górskiego.

Podwodny pejzaż nadal migotał w świetle wywo135 lanego przez wiedźmy strumienia. Błyszcząca świetlna kolumna wznosiła się w górę, łącząc krąg Czarnych Kraterów z powierzchnią wody. Był to majestatyczny, ale i wzbudzający lęk widok.

Rekin płynął ukośnie w dół, blisko dna. Wydawało się, że w ogóle nie porusza płetwą ogonową, a jednak potrafił w decydującym momencie utrzymać mordercze tempo.

Osiemnaście metrów żelaznych mięśni. Osiemnaście metrów żarłocznej śmierci.

- Nie wierzę w to, co pokazuje ten głupi radar - powiedziała Liza. - Na moje oko to on się ciągle zbliża.

- Tak - potwierdziła Kira. - Na moje też.

- To złudzenie - wtrącił Bischof. Dziewczęta natychmiast zorientowały się, że kłamie. Widocznie bał się, że wpadną w panikę.

Kira spojrzała na pulpit i odczytała aktualną prędkość pojazdu. - Sześćdziesiąt dwa - mruknęła.

- Co mówią wasze wskaźniki o szybkości rekina? - spytała Liza.

- Sześćdziesiąt osiem - powiedział profesor Rabenson.

- Czy możemy płynąć szybciej?

- Nie w tej chwili - odparł doktor. - Muszę was przyhamować, żebyście mogły pokonać skręt u podnóża gór. W przeciwnym razie pojazd wbiłby się w dno.

Liza oddychała głęboko, próbując się skoncentrować. Starała się myśleć o czymś innym, jak radzono w filmach i książkach. Oczywiście było to niemożliwe. Jak można sobie w takiej sytuacji wyobrażać coś miłego i spokojnego?

Pojazd dotarł do podnóża stoku i przybrał pozycję horyzontalną. Teraz ruszył do przodu wzdłuż równego dna. Stopniowo jego szybkościomierz doszedł do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.

- Teraz widzimy dokładnie krąg Czarnych Kraterów - powiedziała Kira.

Na głównym monitorze popękany pierścień skał coraz bardziej się zbliżał. Kolumna światła w jego wnętrzu wypełniała czarne chmury nad kraterami niezwykłym migotaniem, jakby w ciemnych oparach zabłąkała się ławica latających ryb.

Rekin ciągle się zbliżał.

- Jeszcze pięćdziesiąt metrów - jęknęła Liza, zerkając na tylny monitor. - Najwyżej.

Odległość pojazdu od rekina wydawała się mniejsza od długości jego ciała. Było tylko kwestią czasu, kiedy je dopadnie.

W kabinie pojazdu dźwięczał metalicznie głos Bischofa: - Kiro, musisz się teraz przygotować do sterowania pojazdem. - Zanim opuściły stację, naukowiec wyjaśnił im przez radio bardzo dokładnie, co należy zrobić, aby wyłączyć funkcję autopilota i poprowadzić pojazd ręcznie.

Kira wykonała niezbędne czynności. Jej ruchy były szybkie i zdecydowane. - Okay!

- Jeszcze trzydzieści sekund.

- Zaraz nas będzie miał - syknęła Liza przez zaciśnięte zęby.

Kira chwyciła obiema rękami dźwignię sterującą.

- Jeszcze dziesięć sekund - powiedział Bischof.

Rekin był już tylko trzy metry od pojazdu. Jego zęby, widoczne w tylnym monitorze, przypominały białe odłamki potłuczonej porcelany.

- Teraz!

Gdy Kira wyłączyła autopilota, pojazdem silnie wstrząsnęło. Cały jego ciężar spoczywał teraz w jej dłoniach. Wyprężyła ciało. Na pulpicie błyskały światełka i wskaźniki. Rozległ się głośny pisk, być może sygnał alarmu.

Nie było czasu, by się tym zająć.

Jednym gwałtownym ruchem pociągnęła ster. Pojazd położył się na boku, okręcił wokół własnej osi, a potem ostro skręcił w lewo, przez postrzępioną odnogę chmur kraterów, aż do czystej wody.

Rekin stał się ofiarą swej potężnej siły. Przeleciał obok pojazdu jak torpeda.

Nie był w stanie skręcić. Wpadł do wnętrza czarnych oparów, a te go połknęły.

Przez moment było jeszcze widać jego ciemną sylwetkę na tle świecącej jasno kolumny. Potem zniknął z monitora.

Kira i Liza patrzyły na siebie w milczeniu. Chciały krzyczeć, chciały się cieszyć, ale nie mogły wydobyć głosu.

Kira nacisnęła kilka przycisków. W milczeniu przysłuchiwały się trzaskom, gdy autopilot ponownie obejmował sterowanie pojazdem, aby przewieźć je bezpiecznie do stacji.

Rekin z ciemnych oparów wpadł w błyszczące światło.

Zmieniał się. Siły, którym nie był w stanie się przeciwstawić, ciągnęły go i szarpały, de141 formując cielsko. Rosły mu zęby, aż zaczęły wystawać z paszczy jak białe klingi.

Płetwa ogonowa powiększyła się, a jej końce wyostrzyły. W oczach pojawiły się złe błyski, obłąkańcze i palące. A w głębi cielska rozszalał się ogień jak w centrum hutniczego pieca.

Potem moc Mater Suspiriorum wciągnęła go w górę, ku powierzchni oceanu. Śpiącego Enrique znaleźli po wyrównaniu ciśnienia, gdy opuścili ogromną halę śluz w SIM-1.

Czarownice musiały go pokonać, zanim zdążył uciec w jednej z kapsuł. Profesor Rabenson wyczuł u niego puls, podniósł mu powieki i zajrzał w oczy.

- Wszystko w porządku - wyjaśnił. - Enrique śpi głęboko i mocno. Poza tym chyba nic mu nie jest.

Kira stała między Lizą, Nilsem i Chryzkiem. Odetchnęła głęboko. Zarówno kucharza, jak i innych ludzi na pokładzie wyspy badawczej wiedźmy mogły równie dobrze zamienić w żaby. Albo w pająki. Mogły też po prostu wszystkich zabić.

Także mężczyzn i kobiety w sali jadalnej, na których natrafili w drodze na pokład.

Wszyscy jeszcze spali. Załoga KARTHAGO postanowiła nie mówić ludziom na SIM-1, co się wydarzyło. Z pewnością uznaliby ich za szaleńców.

Jednak najbardziej nieprawdopodobny widok ujrzeli, gdy wkroczyli na pokład wyspy badawczej.

Czarny statek czarownic tonął w morzu. Powoli i prawdopodobnie już od dłuższego czasu. Nie zanurzał się ukośnie, lecz znikał równomiernie coraz głębiej pod powierzchnią.

Między wyspą badawczą a tonącym statkiem było około dwóch kilometrów, a jednak dzieci mogły zaobserwować, że na jego pokładzie poruszają się nerwowo maleńkie sylwetki. Jak w mrowisku. Żadna nie zauważyła obserwatorów przy relingu wyspy, nie miały pojęcia, że załoga KARTHAGO powróciła cało na powierzchnię. Wiedźmy miały teraz całkiem inne zmartwienia.

Kira wraz z przyjaciółmi wróciła w samą porę, aby obserwować, jak tonie statek czarownic.

Nagle po prawej stronie okrętu ocean podniósł się. Wprost w górę z głębin wystrzelił monstrualny kolos. Jak wszystkie latające ryby, również i on potrafił opuścić wodę i unosić się w powietrzu. Z daleka przypominał kanciasty przysadzisty sterowiec.

Był teraz jeszcze większy, pewnie miał ze trzydzieści metrów długości i paszczę czarną i wielką jak tunel na autostradzie.

Musiał się wydostać z wnętrza statku, gdzie rozerwał kadłub potężnymi zębiskami.

Teraz szykował się do ataku na pokład. Był zbyt wielki i potężny, aby jego siłę i działania mogły kontrolować zwyczajne czarownice. Ich moc wystarczała jedynie dla innych ryb. W tej bestii znalazły swego mistrza - a na dodatek same go stworzyły.

Na dziobie statku pojawiła się samotna sylwetka. Jej długie czarne szaty powiewały na wietrze, a głowę okrywał kaptur. Była zwrócona plecami do obserwatorów na odległej wyspie.

- Czy to jest… - zaczął szeptem Nils, jednak nie dokończył zdania.

Nikt nie odpowiedział. Wszyscy zrozumieli, kogo mają przed sobą.

Postać wyciągnęła ręce w górę i na kilka sekund świat zatrzymał się w miejscu jak na fotografii. Morze i fale zamarły, wiatr przestał wiać, a potężny, monstrualny rekin zawisł w powietrzu w bezruchu z otwartą do ataku paszczą.

Z rąk postaci wytrysnęły błyskawice, wżarły się w ciało lecącej ryby i rozerwały ją. Nad tonącym statkiem czarownic na moment błysnęła eksplozja tak jasna, że obserwatorzy na wyspie musieli odwrócić wzrok.

Gdy znów spojrzeli, rekina już nie było.

Podobnie jak czarownic i ciemnej sylwetki na dziobie statku.

Zamiast tego nad statkiem unosiło się stado czarnych ptaków. Mew z czarnymi piórami. W środku stada widać było czarnego orła morskiego. Był większy i majestatyczny jak wódz, który prowadzi swoje wojska z pola bitwy.

Statek tonął teraz szybciej. Po kilku sekundach połknęło go morze. Zanurzał się coraz głębiej i głębiej jak kamień. Sześć tysięcy metrów pod powierzchnią uderzy w dno i spocznie w centrum kręgu Czarnych Kraterów. Pogrzebany na zawsze.

Stado skierowało się na wschód, gdzie za widnokręgiem był ląd. Orzeł przewodził stadu, a mewy towarzyszyły mu w milczeniu, bez dzikich wrzasków, jakie wydają prawdziwe ptaki.

Leciały w ciszy, świadome doznanej klęski. I w milczeniu znikły w błękicie nieba.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin
Meyer Kai Siedem pieczęci 02 Czarny bocian
Meyer Kai Siedem pieczęci 04 Kolczaste monstrum
Meyer Kai Siedem pieczęci 03 Tajemnicze katakumby
Meyer Kai Siedem pieczęci 06 Noc żywych straszydeł
Meyer Kai Siedem pieczęci 01 Powrót czarnoksiężnika
Meyer Kai Lodowy ogień
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Sieben Siegel 03 Die Katakomben Des Damiano
Kolorowanka Morskie głębiny Syrenka
Meyer Kai Merle 03 Merle i szklane słowo
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Wellenläufer 2 Die Muschelmagier
Meyer, Kai Frostfeuer
Kolorowanka Morskie głębiny Ośmiornice
Meyer Kai Lodowy ogień 2
Roman Mazurkiewicz Siedem pieczęci Bogurodzicy
Meyer, Kai Sieben Siegel 09 Tor Zwischen Den Welten
Siedem pieczęci zła

więcej podobnych podstron