By BonyNight
Ala & Klaudia
Spis tresci:
Prolog … strona 2
Rozdział 1 … strona 3
Rozdział 2 … strona 9
Rozdział 3 … strona 21
Rozdział 4 … strona 29
Prolog
Wiatr uderzający w twarz, gałęzie raniące skórę, deszcz który moczy. Biegłam… To był najlepszy sposób by wyrazić moje emocje.
Żal... smutek, rozpacz? Tak, zamykałam się w tym świecie od 119 lat. Niektórzy po prostu otworzą oczy i nie oglądają się wstecz, ale to nie ja. Na zewnątrz jestem twardą, niezniszczalną, samowystarczalną Bellą Swan, lecz w środku jestem krucha jak listek na wietrze i dlatego kocham ten pęd. Łzy cisnące się do oczu jakby chciały wydostać się na powierzchnię, lecz dziś nie pozwolę na to - od dziś jestem inna Bellą, Bellą która już nigdy nie odwróci się wstecz, która zapomni o wszystkim co bolesne. Nowa ja jest mocniejsza. I taka pozostanie.
Teraz zrobię to, co zrobić muszę, co jest mi niezbędne do życia… krew!
Już z daleka wyczuwam jelenie. Ruszam za nimi w pościg jak kot, jak lew… jak … wampir.
Dziś długo bawię się ze swoja ofiarą… Pocieram kłami jej szyje, a w miejscu tętnicy lekko przyciskam. Zwierze wierzga nogami, rzuca się. Moje ubranie jest już w strzępach, ale to nie czas by o tym myśleć. Niech cierpi tak jak ja cierpiałam… Gdy w końcu zanurzam kły w cieplutkiej szyjce i robie pierwszy łyk tego wartościowego napoju, moje ciało robi się cieplejsze, a ja silna. Słyszę ostatni oddech zwierzęcia, ostatnie uderzenie jego serca… Tak tęsknego uderzenia… I Ten krzyk by utrzymać się przy życiu ciągle dźwięczy mi w uszach.
Po skończonym posiłku biegnę razem z wiatrem jakbyśmy współgrali ze sobą.. Biegnę do mojego miejsca na ziemi. Biegnę nad mój strumyk. Siadam zawszę na pniu porośniętym mchem i myślę jak wykonać moje kolejne zadanie…
Nasuwają się pytania czy to jest moje powołanie? Czy dlatego zostałam tym stworzeniem by być tą złą? Na te pytania nigdy nie znajdę odpowiedzi, ale mój strumyk nadal będzie płynąć….
ROZDZIAŁ 1
Bella
Poranek był dziwnie mroczny.
Mgła unosiła się delikatnie nad ziemia, co sprawiało, że wszystko wydawało się jeszcze bardziej złowieszcze.
Miałam przeczucie, że dzisiejszy dzień zapamiętam na długo. Nie miałam pojęcia dlaczego. Po prostu tak czułam.
Czego ja się bałam? Jestem przecież wampirem. To mnie powinni się wszyscy bać. Jednak i tak coś nie dawało mi spokoju.
Przestań! Masz dzisiaj kolejne zlecenie do wykonania. Wszystko będzie ok.! - powiedziałam sama sobie w myślach.
Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Moje gęste, ciemne włosy i złote oczy odbijały się od śnieżno białej skóry.
Poprawiłam szminkę na ustach i wyszłam w deszcz. Krople spływały po mojej twarzy.
Teraz myślałam tylko o tym co muszę zrobić. A muszę zakończyć kolejny żywot. Kolejny raz mam zabić. Przeszłam przez tłum ludzi próbując nie zwracać na siebie uwagi. Moim celem było mieszkanie oddalone o dwie przecznice. Z tego co wiedziałam Oliver - wampir, którego miałam dzisiaj zabić - był sam. Zawsze starałam się unikać walki z kilkoma przeciwnikami. Bo to utrudniało tylko moje zadanie.
Po chwili byłam na miejscu.
Miałam przed sobą zwykły mały domek. Był trochę zaniedbany. Wokół rosły jakiś krzewy i pełno chwastów. Poczekałam chwilę przed podejściem bliżej. Na szczęście wyczuwałam tylko jednego przedstawiciela mojej rasy. Walka gdy jest ich więcej jest bardziej ryzykowna.
Zadzwoniłam do drzwi. Po sekundzie były już otwarte.
W wejściu zobaczyłam mój cel. Wyglądał na czterdziestkę. W rzeczywistości miał pewnie wiele więcej. Jego blond włosy bardzo się odróżniały od wyraźnych rys twarzy. Jako, że był wampirem nie mógł być brzydki, ale na mnie nie robił wrażenia. Wyglądał przyzwoicie.
Mógł podobać się kobietom, zwłaszcza ludzkim. Ubrany był zwyczajnie. Prosta koszula i dżinsy.
- Dzień dobry.
- Dla Ciebie nie jest wcale taki dobry - odpowiedziałam i rzuciłam się na swoją ofiarę.
Nigdy nie używałam swojego daru jeśli wiedziałam, że mój przeciwnik żadnego nie posiada. Uważałam, że miałabym wtedy za dużą przewagę, a lubiłam się trochę pomęczyć z ofiarą.
Jednak on miał naprawdę dobry refleks, nawet jak na wampira. Zablokował mój cios i rzucił mną o ścianę. Szybko wstałam i wyciągnęłam nóż. Okazało się że mój przeciwnik też jest uzbrojony. Czyżby się spodziewał, że ktoś będzie próbował go zabić? Jego nóż lekko zalśnił w świetle.
Rzuciłam się na niego. Szybko, nie dając mu szansy na unik. Przewróciłam go na ziemie i próbowałam unieruchomić go, a potem wbić nóż w jego serce. Nagle poczułam silny ból w prawym ramieniu. To Oliver wbił mi w nie nóż. Zrzucił mnie z siebie. Zaatakowałam kolejny raz. Tym razem jeszcze bardziej zdecydowanie.
Po małej szamotaninie udało mi się wbić nóż w jego serce, ale nie zdążyłam go przekręcić bo coś odepchnęło mnie od niego.
Okazało się, że nie coś tylko ktoś.
Teraz miałam już dwóch przeciwników. Jeden co prawda był unieruchomiony, ale ja byłam ranna. Ten drugi rzucił się na mnie. Wywinęłam mu się. „Tańczyliśmy” wokół siebie. Szukaliśmy słabych punktów, nie atakowaliśmy. Nikt nie chciał popełnić błędu. Postanowiłam zaryzykować. Niestety on był szybszy i znowu dostałam w prawe ramię. Odskoczyłam od niego, ale tym razem to on zaczął atakować. Złapał mnie, rzucił na podłogę i usiadł na mnie okrakiem. Najgorsze, że miał w dłoni nóż.
- Szkoda mi ciebie zabijać, bo jesteś bardzo śliczna. No, ale cóż. Żegnaj ślicznotko. - to krótkie przemówienie było jego błędem.
Z całej siły odepchnęłam go od siebie i teraz to ja siedziałam na nim. Nie przedłużałam już. Wbiłam w niego nóż i przekręciłam. To samo zrobiłam z nożem w sercu Olivera.
Moje ramię już zaczynało się goić. Bolało jako cholera. Poszłam do łazienki i doprowadziłam się do jako takiego porządku. Moje włosy i tak były w kompletnym nieładzie i wyglądały okropnie. Udało mi się tylko zmyć ślady krwi.
W czasie mojej walki przestało padać, ale niebo wciąż było zachmurzone.
Wyszłam.
Sama nie wiedziałam gdzie mam iść. Na pewno nie chciałam wrócić do domu. Szłam po prostu przed siebie.
Nagle ktoś zaczął mnie zatrzymywać. Poczułam czyjeś pocałunki.
- Proszę ugryź mnie! - Jakaś kobieta złapała mnie za ręce i zaczęła mnie prosić.
- Nie rozumiem o co pani chodzi. - kolejny raz mnie pocałowała. Może myślała, że mnie tym podnieci czy coś. W każdym razie jej nie wyszło.
- Już nie udawaj. Też chce być taka jak ty. Ugryź mnie!
- Chyba pani odbiło. Nie wiem o co chodzi. Spieszę się. Żegnam - tym razem odpowiedziałam jej już nieco groźniejszym tonem i odeszłam. Nie patrzyłam za siebie chociaż słyszałam, że jeszcze do mnie woła.
Jak to możliwe? Czy ludzie o nas wiedzą? Nie, na pewno nie. Przecież wszyscy bardzo uważamy, ukrywamy się. Jeśliby wiedzieli to próbowaliby nas wytępić prawda? A przecież nikt nie próbuję. Nikt nas nie szuka. To pewnie była jakaś wariatka albo narkomanka. Może po prostu naczytała się za dużo bzdurnych książek i teraz w każdym widzi wampira. Tak, na pewno tak. Ludzie nigdy nie uwierzą, że wampiry istnieją. Mimo to, że przecież żyjemy wokół nich. Ale tak jest lepiej. Nie wiadomo co by się stało gdyby się dowiedzieli.
Nie myśl już o tym. To zwykła głupota - skarciłam się w myślach.
Chwilę później zmieniłam tor moich myśli.
Zastanawiałam się na swoim życiem.
Niosłam śmierć.
Bo właśnie tak wyglądała moja egzystencja. Byłam płatnym mordercą, a dzisiaj o mało sama nie zginęłam. Jak zwykle doszłam do mojego kochanego strumyka. Usiadłam nad brzegiem.
Słyszałam serca zwierząt w lesie i zaczynałam wspominać jak to było gdy moje własne jeszcze biło.
Byłam wtedy taka szczęśliwa. Nie miałam problemów. Wzorowa uczennica. Wspaniali rodzice. Moja mama była śliczna i zgrabna. Miała piękne długie, ciemne włosy i zielone oczy. Wiedziałam, że podobała się facetom, ale ona bezgranicznie kochała mojego ojca. Zresztą on był również bardzo przystojny. Gdy byłam człowiekiem miałam po nim niebieskie oczy. Byli najbardziej zgodnym małżeństwem jakie znałam. Ja i moja siostra byliśmy dla nich najważniejsze. Moja siostra. Młodsza siostrzyczka. Była strasznie podobna do mamy. Ile razy jej dokuczałam. Ile razy ona skarżyła na mnie. Lubiła mnie naśladować. Wtedy trochę mnie to śmieszyło, a nawet czasami denerwowało. Mimo wszystko uwielbiałam się z nią bawić, a później rozmawiać o tym co nam się przydarzyło.
Oddałabym wszystko, żeby znowu z nimi być. Żeby przeżyć z nimi swoje całe ludzkie życie. Płakać i śmiać się przy nich. Ile razy byłam na nich zła, kłóciłam się, mówiłam że ich nienawidzę. A przecież ja ich kochałam najmocniej na świecie. Byli dla mnie wszystkim, a teraz nie mam już niczego.
Pamiętam wspólne kolacje. Pamiętam wszystko chodź nigdy tego nie wspominałam. Bałam się bólu. Pamiętam, że kiedyś sama chciałam stworzyć taką rodzinę.
Krwawe łzy zaczęły spływać po moim policzku. Po raz pierwszy pozwoliłam sobie na chwile słabości. Ten jedyny raz znów wróciłam do tego co było dawno.
A teraz?
Teraz to już nie ma sensu.
Ja po prostu nie jestem w stanie być z kimś. Ja jestem śmiercią. Uśmierciłam chyba też swoje uczucia.
No bo jak to możliwe, że przez tyle lat ani razu nie poczułam wyrzutów sumienia? Jak to możliwe, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym?
To proste. Stałam się potworem. I nawet nie chodzi o to, że jestem wampirem. Ja jestem potworem tam w środku.
Jeszcze gorszy niż w tych bajkach które opowiadał mi tata na dobranoc. I przede wszystkim nie ma żadnego księcia, który mnie uratuje.
Muszę z tym skończyć. To był ostatni raz, ostatnie moje zlecenie. Już nigdy nie będę zabijać dla pieniędzy. Nigdy. - postanawiam i mam nadzieję, że dotrzymam słowa.
Nie pozostaje mi nic innego jak pożegnać się z tym miejscem i zacząć wszystko od nowa. Może teraz pójdzie mi lepiej.
- Żegnaj mój kochany strumyku. Mój przyjacielu. Mam nadzieję, że teraz wszystko się zmieni.
Kolejna łza spłynęła po moim policzku.
Poszłam dalej. Nie chciałam patrzeć już na ten strumyk. Chciałam być gdzieś indziej. Zaczęłam biec. Zawsze bardzo uwielbiałam biegać. To była dla mnie najlepsza strona bycia wampirem. W czasie biegu naprawdę czułam się wolna.
Kolejne wspomnienie. Dzieciństwo. Bawiłam się z siostrą w berka. Mama i tata przyłączyli się do nas. Bawiliśmy się tak bardzo długo. Pamiętam jak tata gonił mamę. Złapał ją i objął, a ona uśmiechnęła się i spojrzała w jego oczy z ogromną miłością. Śmialiśmy się całe popołudnie. Często wracałam do tego dnia gdy jeszcze byłam człowiekiem. A przecież tyle razy razem się bawiliśmy, tyle czasu spędzaliśmy razem. Jednak ten dzień był wyjątkowy i sama nie potrafię określić dlaczego.
Po chwili przed oczami miałam już kolejny obraz.
Przygotowywałam się na bal. Na mój pierwszy. Moje siostra narzekała, że tez by chciała iść. Mama pomagała mi się przygotować. Razem z nimi wybierałam sukienkę. Nie mogłam doczekać się przyjęcia. Gdy pokazałam się tacie był zachwycony. Widziałam, że bardzo mu się podobało jak wyglądam. A ja byłam w siódmym niebie. Pożegnałam się z wszystkimi i wyszłam. Jeszcze w drzwiach ucałowałam siostrzyczkę.
Ale jak wrócić do tamtych dni? Jak znowu być szczęśliwą? Jak stworzyć rodzinę?
Nie udało mi się to gdy byłam człowiekiem. Nie zdążyłam. Więc jak mam to zrobić teraz, kiedy nikomu nie ufam? Kiedy nie mam żadnych uczuć? Kiedy nie mam duszy?
Poczułam ból i to nie w moim prawy ramieniu tylko tam gdzie powinno być moje serce. Jeśli w ogóle je miałam. Nie byłam tego pewna.
Dobiegłam sama nie wiem gdzie. Nie zwracałam na to uwagi. Znalazłam polanę i położyłam się. Zamknęłam oczy i nie myślałam o niczym.
Po chwili usiadłam i rozejrzałam się.
Wokół mnie było pełno zieleni. Symetryczna polanka. Wyglądała jak z widokówki. Była idealna. Słońce przebijało się przez chmury. Pełno kolorowych kwiatów i różnych owadów. Tętniła życiem. Drzewa wokół sprawiały, że była intymna, skryta. Doskonała do rozmyślań. Tutaj nic nie mogło zachwiać spokoju. Wydawała się stworzona dla mnie. Jakby ją sobie wymarzyła. Jak to możliwe, że ja byłam w takim pięknym miejscu. Znów słyszałam serca zwierząt wokół. To dla mnie bardzo dobre miejsce, żeby się pożywić, ale teraz nie miałam na to ochoty.
Teraz chciałam czuć się znowu człowiekiem. Tak bardzo chciałabym być tutaj z rodzicami i siostrą…
Od autorek:
Przepraszamy bardzo za taki długi czas oczekiwania, ale miałyśmy małe problemy.
Od tego chap'u będziemy informować tylko tych, którzy zostawią nam komentarz pod plikiem.
Pozdrawiamy
Ala & Klaudia
ROZDZIAŁ 2
Bella
Czując palący głód w gardle podniosłam się ciągle kręcąc głową na wspomnienie myśli krążących po niej.. Ehhh… Gdyby świat był inny, piękniejszy.. Lepszy..
Nie czekałam dłużej i nie zawracałam sobie głowy `błahostkami`
Taa gdyby to były tylko błahostki!
Zamknij się! Cicho warknęłam na siebie i ruszyłam pędem kierując się instynktem. Wyczuwałam w powietrzu kilka dorodnych pum hmm i ten ich zapach. Nie trzeba było długo biec bo za kilkoma drzewami dostrzegłam je. Pożerały swoją ofiarę, a resztki chowały za częściami roślin..
Teraz to wy moje miłe zostaniecie moim pożywieniem i uwierzcie nie będę was chować `na później'.
Zaczaiłam się na skraju lasu i patrzyłam na nie.
Walczą o przetrwanie tak jak wampiry, tak jak ja. - myślałam zachodząc w głowę skąd tu się wzięły pumy? Przecież one najczęściej występują w Ameryce. Przyleciały tu helikopterem czy jak?
Oh Bello.. Bello.. - Musiałam skarcić się w myślach bo co ja wyprawiałam?
Użalałam się nad pumami które i tak będą moim pożywieniem.
Dosyć tego! Wysunęłam się z linii drzew wchodząc na skraj polanki.
Wyczuły mnie od razu. Wszystko działo się tak szybko, a chciałam to jeszcze przedłużyć zrobić coś, by poprawić sobie humor - zabawić się.
Rzuciłam się w pościg za największą i najsilniejszą za razem pumą.
Jej dałam uciekać, lecz innym - nie.
Użyłam `mojego' daru by zatrzymać te zwierzęta. Stały jak skamieniałe ..
Zawsze mnie bawiły te rozbiegane oczy, bijące szybciej serca które pompowały od razu więcej cieplutkiej krwi…
Ah! Tak krew! Przez te moje zasrane myślenie mój obiadek mi ucieka!
Agrr… - zgrzytnęłam zębami i ruszyłam w pogoń.
Lotem błyskawicy dopędziłam ją no i nie bawiąc się w kotka i myszkę zatopiłam kły w pulsującej życiem tętnicy..
Kilka łyków i czułam jak puma zaczyna słabiej drapać moją skórę, która i tak w mgnieniu oka się regenerowała.
Ostatni oddech ostatnie uderzenie serca i wiotkie ciało zwierzęcia leżało u moich stóp.
Koniec zabawy ryknęłam i ruszyłam do skamieniałych zwierząt.
Gdy zatapiałam kły w trzeciej już szyjce z kolei - zobaczyłam ich….
Zdążyłam jedynie przywrócić do życia zastygłe ciała zwierząt które od razu w popłochu uciekły.
Moja trzecia ofiara na ten widok wymknęła mi się z pazurów i z impetem uderzyła o ziemie rozpryskując wszędzie krew która zabrudziła cała moją twarz i co najważniejsze…. Zasłoniła mi widok na nich….
Edward
Gdy moja szalona rodzinka poszła na wycieczkę. Taak wycieczkę. Oni zawsze chodzą co dwa - trzy dni na wycieczki. No oczywiście nie wszyscy na raz. Wymieniają się He He…
Czemu ja z nimi nie chodzę?
Kiedyś poszliśmy wszyscy… To było jakieś 2 lata temu gdy miałem 16 lat.. Wyprowadzili mnie do jakiegoś lasu. Szliśmy przez 3 godziny w jedną stronę i z powrotem jeszcze dłuższą trasą wracaliśmy.. Byłem wykończony padnięty i nie czułem po prostu nóg! A najdziwniejsze jest to, że co jakieś pół godziny znikała gdzieś jedna osoba pod pretekstem `jestem zmęczona muszę usiąść' Taaa… A mi to nawet na minutę nie kazali odpocząć..
Ale tak to już jest z tą moją rodzinką. Przyzwyczaiłem się że są szaleni i nieobliczalni :).. - Oczywiście w dobrym znaczeniu!!
Wyłączyłem mojego najnowszego laptopa - Z tym nigdy nie było problemu..
I poszedłem do kuchni po zimną colę.
Cola.. Mój ulubiony napój… Mój i mojego brata - Emma..
Ten to może jej tyle wypić i nic! Nie czuje się pełny jak beczka, normalnie zero reakcji..
Wróciłem do salonu i usiadłem na kanapie. Nie wiedząc kiedy znów napłynęły do mnie te myśli. Odpycham je codziennie. Powoli już blakną. Ale ciągle mam uczucie jakby to było dziś. Tamten dzień był taki odległy… A tak bliski….
3 Lata temu
Miałem sen.
Śnił mi się mój dziadek. Jak zwykle mówiąc tym swoim donośnym, przyprawiającym o dreszcze głosem.
Bałem się , zawsze się bałem…
Jego wzrok jakby świdrował mnie na wskroś, przebijał i wbijał się głęboko całkowicie pozbawiając mnie tchu.
Ubrany był jak zwykle w swoją koszule w ciemną kratę i długi płaszcz w kolorze zgniłej zieleni i w jeansy. A nogi… Boże! Nogi miał zadrapane, posiniaczone, a palce… fuuj! .. zmiażdżone! Szybko odwróciłem wzrok czując jak żółć podchodzi mi do gardła.
Gdy się już pozbierałem on lekko skinął na mnie głową, szorstko pociągając nosem.
Podszedłem bliżej ciągnąc butami. Po moim ciele przeszły ogromne dreszcze. Teraz to już wiem że to były dreszcze spowodowane jego zimnym ciałem…
-Taaaak… On był trupem!!
Odezwał się pierwszy mówiąc z lekkim francuskim akcentem:
- Edwardzie Twoja babka Cię pozdrawia - powiedział zaciskając dłonie w pięści tak, że paznokcie wbiły mu się w skórę i poczułem ten słodki zapach…. Zapach którego do tego czasu nie mogę zidentyfikować.
Był tak słodki, że nie mogłem powstrzymać ślinki, która napływała mi do ust.
Czułem podniecenie na całym ciele, krew zbierającą się w to jedne intymne miejsce - to już nabrzmiałe miejsce. I wtedy usłyszałem:
-A jednak! Nie! Mój drogi wnuk! Boże powiedz że to nie prawda!
-Zaraz, zaraz! - wykrzyczałem mu w twarz dziwiąc się swoim ostrym tonem.
- O czym ty mówisz dziadku? - dodałem i spojrzałem mu ostro w twarz ciesząc się że mi się to udało.
Po jego minie wywnioskowałem że on nic nie powiedział, był zdziwiony. Dugo wpatrywał się w moje oczy, aż po chwili jego tęczówki zrobiły się czerwone. To wtedy poczułem ten ból i mnóstwo myśli, które wwiercały się w moją czaszkę powodując ostre kłucie.
Obudziłem się z krzykiem na ustach. Byłem tak spocony, że marzyłem tylko o chłodnym prysznicu.
- Nic mi nie zepsuje humoru - powiedziałem gdy orzeźwiony wyszedłem spod kabiny.
Ten dzień był moim najgorszym dniem życia. Mieliśmy wybrać się do Phoenix.
Wybiegłem pierwszy z domu i zająłem miejsce w naszym samochodzie Audi S3 Quattro w kolorze srebrnym. Był on moim marzeniem. Po wielu namowach tata spełnił moje `życzenie'. Zajmował honorowe miejsce w naszym garażu… Był świetny.
Poklepałem moją młodsza siostrę- Sarah po głowie i dałem jej ulubionego misia. Miała 8 lat. Była ode mnie młodsza o 7, a kochałem ją jak głupi.
Ruszyliśmy w podróż. Wybieraliśmy się do ZOO w Phoenix. W radiu leciała piosenka Enda - Only if.
- Daleko jeszcze? - ciągle dopytywała się mała Sarah, którą próbowałem rozbawić bądź zaciekawić różnymi mijanymi wytworami natury.
Rodzice złapali się za ręce i wychylili się do siebie by dać sobie gorącego buziaka - nie miałem im tego za złe. Byli dobrymi rodzicami a małe czułości wcale mi nie przeszkadzały.
Nikt się nie spodziewał tego co się za chwilę wydarzyło…
Nie było żadnego znaku ostrzegawczego, żadnego snu, żadnego przeczucia….
Z nad przeciwka prosto na nas jechała rozpędzona ciężarówka. Nie mieliśmy szans na ucieczkę. Wszyscy krzyczeliśmy…
Do dziś mam uczucie że słyszę ten krzyk mojej siostrzyczki, mojej małej Sarah.
Jeszcze uczucie silnego wstrząsu… A potem tylko ciemność…
Miałem przebłyski świadomości.. Widziałem Sarah miała całą główkę zakrwawioną a po twarzy skapywała jej krew. Chciałem wyciągnąć do niej rękę ale nie mogłem się poruszyć. Widziałem jak otwarła oczka i jej usteczka ułożyły się w literkę E…
Chciała powiedzieć moje imię? Później lekko się uśmiechnęła i zamknęła oczka. - Niech odpoczywa - to było moja pierwsza myśl.
Znowu ciemność…
-Proszę wezwać karetkę ….
-Tak… Nie….
- Zderzenie z tirem. Samochód zmasakrowany. W środku cztery osoby.
-…….
-Najprawdopodobniej trzy osoby nie żyją, jedna - w ciężkim stanie
-…
-Tak, proszę o szybki przyjazd.
COOOO?? Co on kurwa powiedział??!!
Jakie kurwa trzy osoby nie żyją? Przecież moja mała siostrzyczka przed chwilą się do mnie uśmiechała!! Boże!! NIEEEE!!!
Moja…. Mała…. Sarah!!!!
Czemu mi to robisz!?
Chciałem umrzeć razem z nimi! Co ja wygaduje? Oni żyją!
Z mojej piersi wydarł się głuchy odgłos.
Dusiłem się! Do moich płuc docierało coraz mniej powietrza… Po twarzy leciało coraz więcej łez mieszanych z krwią..
Traciłem świadomość….
***
Wszędzie światło… Jasne światło…
Auuuć! Moje oczy!!! Co do cho….
Światło zgasło…. Tam było pięknie!
Aż chciało się zostać. Zobaczyłem mamę, tatę.. Sarah…
Zacząłem do nich krzyczeć i machać by poczekali na mnie. Ale oni tylko się odwrócili i pomachali do mnie. A następnie przeszli przez most…
Sarah zatrzymała się na schyłku mostu i lekko uśmiechnęła.
Usłyszałem głos:
- Nie przejmuj się mną… Będzie dobrze.. Pamiętaj o nas… Kochamy Cię!
Dlaczego ona mi mówi takie słowa? Przecież ja zaraz do nich pobiegnę i przekroczę ten cholerny most! A w ogóle dlaczego ja jestem tutaj a oni tam??!!!
Gdy szykowałem się by przekroczyć drogę łączącą mnie z rodziną w jednej chwili zniknął most… zniknęła nadzieja….
Przede mną stał nikt inny jak Albert Rimsza… Mój dziad.
Nie wiele myśląc chciałem go wyminąć… Ale za nim stał wielki cmentarz na sam widok ciarki przechodziły po plecach… Groby były zaniedbane, smród unosił się w wielkich chmurach przenosząc się do… no właśnie gdzie? Wszędzie była pustka. Jakby wielki meteor uderzył w ziemie cudem ocalając te ów cmentarzysko.
Zacząłem krzyczeć…
Krzyczeć z bezsilności z poczucia strachu, po prostu z żalu. Dlaczego ja?
-Przestań się mazgaić - doszły do mnie te słowa wypowiedziane z jego ust.
- Ty… Ty… -odezwałem się
-No co?! - Podbiegł do mnie zgrabnie podnosząc mnie z ziemi jakbym nic nie ważył. Moje nogi swobodnie zwisały nie dotykając już podłoża. Ale teraz to było obojętne. Jego ostre i brudne jak brzytwy paznokcie wbiły mi się w skórę. Powoli traciłem oddech..
Nie spodziewałem się jego dalszej reakcji. Puścił mnie i cofnął się o kilka kroków chowając za plecami palce zabrudzone krwią… Moją krwią.
- Edwardzie, to jeszcze nie Twój czas. Musisz żyć… Twoja godzina będzie odwlekać się w nieskończoność… Tak jak Twój żywot.
- Co Ty możesz wiedzieć - odburknąłem - kim w ogóle Ty jesteś? Duchem, zjawą? A może diabłem zwiastującym złe wieści??!
Nie odezwał się już ani słowem. Tylko podszedł do mnie malutkimi kroczkami wyciągając rękę w moją stronę. Ujął moje ramię, w którym poczułem nagły silny ból, który wycisnął łzy z moich już i tak zapuchniętych oczu…
Zapuchniętych oczu??
***
Obudził mnie ostry ból w moim ramieniu. Na granicy mojej świadomości majaczyły mi obrazy dziadka. Odepchnąłem je resztkami sił.
Podniosłem ostrożnie powieki czekając na ból z rażącego światła. Ale o dziwo… nie było żadnego światła..
Źródłem całego światła była mała lampka stojąca na stoliku przy którym stały dwa krzesła które jedno zajmowała brunetka o szpiczastych lekko postawionych włosach. Miała na sobie żółte `coś' i jasne jeansy. Uśmiechnęła się lekko pokazując rząd białych zębów.
Gdy zorientowała się że już nie śpię przybiegła do mnie lekko i pochyliła się tak że mogłem zobaczyć jej oczy… Oczy koloru młynnego miodu…
-Cześć- powiedziała radośnie.
-Piiii… - wychrypiałem dziwiąc się swoim głosem
- Ach tak.. - widziałem zmieszanie w jej oczach - Zapomniałam że pewnie jesteś spragniony.
Przyłożyła mi szklankę do ust a ja łapczywie pociągnąłem pierwszy łyk, który złagodził nieco piekący ból w gardle.
Po kilku chwilach przyszedł doktor.
- Jak się czuje nasz pacjent? - zapytał. - Nazywam się Carlisle Cullen a to jest moja córka Alice Cullen. Będę Twoim doktorem. Nie martw się możesz mi mówić wszystko co leży Ci na sercu- spojrzałem na jego mądrą twarz. Wyrażała współczucie.. i zlitowanie?
Nie!
Moja wyobraźnia płata figle.
*
Kilka następne dni pamiętam jak przez mgłę. Moja psychika mocno podupadła. Miewałem w nocy koszmary. Zwykle śnił mi się Albert i moja siostra..
Najczęściej odwiedzała mnie Alice. Nie wiem czemu, ale polubiłem tą małą chochlicę. Gdy widziałem w jej oczach, w sposobie poruszania się tą radość z życia, ten entuzjazm bijący od niech to aż chciało mi się żyć.
Nie raz próbowałem się zabić.
Podcinałem sobie żyły, wbijałem igły w całe ciało by czuć jeszcze większy ból od tego psychicznego i emocjonalnego.
Zawsze na czas przybywała ona. To tylko ona ratowała mnie przed śmiercią. Nie wiem jakim cudem jej się to udawało. I to ona była moją najlepszą przyjaciółką w czasie pobytu w szpitalu.
Traktowałem ją jak siostrę..
Pewnego dnia przyszedł do mnie doktor z pytaniem.
-Edwardzie, wiem że Ci jest trudno.. Straciłeś rodzinę..
- Ni… - przerwałem mu, nie chcąc tego słuchać.
Dosyć miałem użalania nad sobą. Przebyłem dziś poważną rozmowę z Alice dzięki której zrozumiałem że trzeba żyć. Trzeba się cieszyć z tego co się ma. Może to było moje przeznaczenie by nie umierać? Może tak po prostu miało być… A może los ma dla mnie inne plany?
- Proszę nie przerywaj mi, wysłuchaj co mam Ci do powiedzenia. - zakomunikował, a ja od tej pory kiwałem tylko potakując głową.
- … mam propozycje byś zamieszkał z nami. Wiem że pewnie nie będziesz chciał się nam narzucać, będziesz wymyślał też inne wymówki. Ale wiem, że nie masz bliższej rodziny, a my możemy stworzyć Ci ciepły dom pełen miłości i zrozumienia. Nie prosił bym Cię o to gdybym naprawdę tego nie chciał. I uwierz mi że to nie jest żadne litość.
Zatkało mnie, w pierwszej chwili chciałem odmówić. Zaprotestować że przecież mam dom, mam rodzinę. Ale prawda jest prawdą. Nie idzie cofnąć czasu. Nie idzie zmienić biegu wydarzeń…
Coś mi podpowiadało - zrób to!
-Tak - odparłem bez namysłu.
Co ja kurwa wygaduje??!!
- To świetnie - zaklaskał w dłonie doktor. - Jutro wychodzisz ze szpitala a do końca tygodnia załatwimy wszystko.
Noc….
Dzień…
Wyjazd….
Gdy przyszedł ten dzień nie kryłem lęku. Jak ja mogłem się na to zgodzić? Co ci ludzie o mnie pomyślą? Pewnie nikt tam mnie nie chce tylko za groźbą lekarza wszyscy będą do mnie sztucznie mili i pomocni. Będą wszystko robić tylko z współczucia i znienawidzenia, że pojawiłem się w ich życiu.
Usilnie próbowałem przeszukać głowę w poszukiwaniu kogoś znajomego, kogoś u kogo mógłbym się zatrzymać na kilka dni. Ale żaden pomysł nie wydawał się dobry..
Wkrótce odpuściłem…
Pojadę…
Nie możesz tego zrobić!
W moich myślach był zupełny chaos. Ale gdzie ja mam się podziać? Czy nie warto skorzystać z jego propozycji?!
Ty ich nie znasz!
To jedyny fakt nie znałem ich i nie wiedziałem co o mnie sądzą. Ale czy to się liczy na tym świecie? Czy tylko to jest warte?
Jeżeli będą dla mnie źli to znowu się zabiję ale, teraz nikt mi nie przeszkodzi! NIKT!
Więc czemu nie? Pojadę i zobaczę jak to będzie.
Po południu przyjechała po mnie Alice. Pomogła wyjść i wsiąść do swojego samochodu. A tutaj wielkie zdziwienie! Miała
Cudo, Boże.. cudne porsche 911 turbo!
- Denerwujesz się Ed? - zapytała podnieconym głosem.
Czy mnie słuch myli czy ona powiedziała Ed?!
- Trochę - odparłem szczerze no bo po co kłamać? Była ona mi na razie najbliższą osobą na której najbardziej mi zależało.
- Nie martw się - powiedziała i lekko cmoknęła mnie w policzek. A moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
A co tam? Niech będzie. Oddałem jej buziaka w policzek na co ona tylko głośno się zaśmiała. Miałem obawy, że będę bać się jeździć samochodem czy coś. Ale czułem się tak jakby nic się nie stało. A może nic się nie stało to był tylko jakiś sen?!
Alice zjechała w jakąś polną dróżkę, a po chwili moim oczom ukazał się dom… WRÓĆ! … willa nie dom!
Wokół był pięknie utrzymany ogród. Dom był przestronny, a zarazem przyjazny. Jego wielkie okna oddawały prostotę budynku. Widać było, że ktoś utrzymuje to miejsce w porządku i kocha to co robi.
Alice zatrzymała samochód i szybko z niego wysiadła, a po chwili, która dla mnie trwała sekundy pomagała wysiąść mi z auta. Czyżbym tak zapatrzył się to miejsce? Czyżbym już je pokochał?
Alice przed drzwiami lekko uścisnęła mnie dodając otuchy. A gdy otworzyła drzwi oniemiałem z zachwytu. Przede mną rozciągała się wielka przestrzeń! Na wprost był duży biały salon troszkę po prawo wielka kuchnia, a obok łazienka. Czułem że otwieram usta z zachwytu. Wtedy usłyszałem znaczące chrząknięcie. Podążyłem za odgłosem. Przede mną stało pięciu członków domu no i krucha Alice za moimi plecami.
Na przód wysunął się Carlisle i przedstawił wszystkich:
-Witaj Edwardzie, ponownie - powiedział i lekko podniósł kąciki ust. - Wiem, że jest Ci teraz trochę niezręcznie, ale obiecuję, że niedługo poczujesz się tu jak w domu.
Tu obok mnie stoi Esme, moja małżonka. - zaczął. Podszedłem do niej kierowany instynktem. Wzięła mnie w swoje ramiona i lekko zakołysała.
- Tu na prawo stoi Rozalie, a obok niej jej miłość Emmet - spojrzałem na chłopaka. I szczęka mi opadła! Ale z niego niedźwiedź!
Wolno, naprawdę wolno zbliżyłem się do nich i wtedy Emm ruszył na mnie, a ja dużo nie myśląc zacząłem uciekać i schowałem się za plecami Alice.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem na co ja ostrożnie wyszedłem zza pleców dziewczyny i podałem rękę gigantowi.
- Przepraszam, ale myślałem że chcesz się na mnie rzucić!
-Nie przepraszaj. Za to jeszcze bardziej Cię lubię- powiedział i dał mi kuksańca w bok.
Zabolało…
Rosalie przybiegła do mnie i rzuciła mi się w ramiona po drodze zarzucając włosy na moją twarz. Lekko wciągnąłem zapach jej pięknych blond włosów no i niestety. Wyrwałem kilka włosów, które wleciały wprost do mojej buzi. Ona widząc to wybuchnęła śmiechem i lekko uszczypała mnie w pośladki.
- Jasper - skinął głową i wyciągnął rękę przed siebie w celu uściśnięcia jej ze mną.
-Hej - opowiedziałem ściskając lekko jego dłoń.
Byłem zadowolony. Nie było tak źle, a co najważniejsze myślę że tu mogę zostać na jakiś czas.
_
Teraz na samą myśl tego co ja przeżywałem i akcję z Emm'em nie mogłem powstrzymać śmiechu.
-
Alice zaprowadziła mnie do mojego pokoju, który był urządzony naprawdę w profesjonalnym stylu! Nie czekając aż Alice wyjdzie rzuciłem się na łóżko i pogrążyłem w marzeniach…
Po kilku tygodniach przyszedł czas na odwiedzenie mojego prawdziwego domu. Wybrałem się tam z Alice. Bo instynkt podpowiadał mi, że tylko ją mogę tam zabrać i ona jest najodpowiedniejsza. Nie chciałem rozczulać się nad tym co było, więc zabrałem kilka zdjęć, parę rzeczy i biżuterię mamy. A zależało mi tylko na jej przepięknym naszyjniku i pierścionku zaręczynowym, który mam zamiar podarować mojej przyszłej żonie.
Dom sprzedałem, a pieniądze które z niego uzyskałem oddałem Esme i Carlisle'owi.
W dniu moich osiemnastych urodzin dowiedziałem się, że odziedziczyłem po rodzinie wielki spadek w postaci mnóstwa pieniędzy, które czekały tylko na mój ruch w banku.
No i dostałem wypasiony samochód od całej mojej `rodziny`.
Mój kochany Nissan GT-R.
Cullenowie byli bardzo bogaci, więc nie dziwiąc się dostawałem wszystko co chciałem.
Analizując wszystko moja decyzja była najlepszą decyzją w moim życiu.
Najdziwniejsze tylko było to, że u mojego rodzeństwa w pokojach wisiały już dyplomy po zakończeniu liceum w N.Y., a teraz chodzi tu do Forks razem ze mną do liceum. Ale nie interesowało mnie to. Było mi tak dobrze.
Nieco później dowiedziałem się, że Alice i Emmet byli prawdziwymi dziećmi Esme i Carlisle, a Jasper i Rosalie byli adoptowani. Ale mi to w niczym nie przeszkadzało, bo to była już moja rodzina…
Teraz
Trzęsąc głową z powodu niechcianych myśli wstałem i rozejrzałem się po salonie. Zmierzchało. Włączyłem telewizor i pstrykając po kanałach zastanawiałem się co los dla mnie przygotował? Dlaczego nie zabrał mnie z moją rodziną? Czemu akurat doktor był taki dobry i mnie przygarnął? Tyle pytań… A jeszcze żadnej odpowiedzi……
ROZDZIAŁ 3
Bella
Przetarłam szybko oczy, szacując ich dary. Musiałam być przygotowana. Było ich sześcioro - ja byłam sama. Najgorsze okazało się to, że wszyscy byli bardzo utalentowani. Nigdy nie spotkałam się jeszcze z taką niezwykłą grupą wampirów. Jeden z nich, który wyglądał na osiłka był silniejszy niż przeciętny wampir. Ta mała, drobna potrafiła przewidywać przyszłość. A to dopiero początek.
Nie mam szans w walce z nimi. - pomyślałam przerażona.
Ale w sumie dlaczego tak się tego boję? Przecież moja egzystencja i tak nie ma sensu.
W każdym razie nie poddam się tak łatwo. - Ta myśl była bardziej podobna do mnie.
Oni też mnie zauważyli i chyba nawet ich zaskoczyłam. Zaczęli tworzyć coś na podobieństwo szyku bojowego. Ten najsilniejszy i najpotężniejszy z czarnymi loczkami na głowie oczywiście był z przodu.
Przypatrywali mi się. I ja też nie próżnowałam.
Drobna dziewczyna z kruczo czarnymi, nastroszonymi włosami uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała jak chochlik. Tyle, że ona przewidywała przyszłość. Blondyn, który wyglądał jakby cierpiał, szacował moje uczucia. Jego dar jest naprawdę uciążliwy. Odczuwanie i kontrolowanie uczuć może bardzo źle wpłynąć na użytkownika daru. Staliśmy tak przez chwilę w zawieszeniu. Nikt nie chciał wykonać pierwszego ruchu. Moją uwagę przykuła blond piękność. Wysoka, zgrabna, wyglądała jak miss świata. No i oczywiście idealny makijaż, i wspaniale dobrane ciuchy. Była bardzo nie bezpieczna. Mogła zadawać ból na wybranej części ciała. Każdy z nich był perfekcyjnie ubrany.
Nagle jeden z nich się do mnie odezwał. Też miał blond włosy. Na jego szyi przewiązany był elegancki szaliczek. No i potrafił leczyć rany.
- Jestem Carlisle, a to moja rodzina. Esme, Alice, Jasper, Rozalie i Emmet. - wskazał wszystkich po kolei, a ja wszystkim jeszcze raz się przyjrzałam. - A ty kim jesteś? - zapytał spokojnie. Nie był wrogo nastawiony.
- Bella. Bella Swan. - Ja nie byłam taka ufna.
Mężczyzna spojrzał na mnie trochę zaskoczony. Czyżby mnie znał? Może słyszał kim jestem i czym się zajmuję?
- Co cię do nas sprowadza?
- Do was nic. Trafiłam tu przypadkiem.
- Polujesz tylko na zwierzęta, czy na ludzi też?
Zauważyłam, że przybliżył się do mnie. Reszta jego rodziny została na swoim miejscu.
Na pewno to ich przywódca. Może chce ci zamydlić oczy. Miej się na baczności - zabrzmiał głos w mojej głowie.
- Tylko na zwierzęta.
- Jesteś tu sama? - znowu się zbliżył.
- Tak. - Te pytania zaczynały mnie wkurzać. Co on ode mnie chce i dlaczego ciągle do mnie podchodzi?
Wyglądali na naprawdę zgraną rodzinę.
Esme, która miała ciemne gęste włosy też podeszła trochę bliżej. Jej oczy spoglądały na mnie tak ciepło. Widać było, że przejęła się całą sytuacją. Mimo, że jej dar jest naprawdę straszny to zachowuje się tak ludzko. Na pewno tworzy tylko piękne sny, chociaż potrafi też najstraszniejsze koszmary. Byłam pewna, że jest związana z Carlisle. Można to było dostrzec bo czułym spojrzeniu pełnego podziwu, że ze mną rozmawia.
Sama się temu dziwiłam.
Dlaczego od razu nie zaatakowali?
Gdy spojrzałam na nich wszystkim widziałam, że każde oddałoby życie za drugiego. Byli właśnie taką rodzina jaką sama zawsze pragnęłam stworzyć. Pełną miłości, gotowi podzielić się nią z każdym. Tyle, że ja nie zasługiwałam na nawet najmniejszy jej kawałek. Od kiedy stałam się płatnym zabójcą straciłam możliwość należenia do takiej rodziny. Straciłam szansę, żeby mnie ktoś pokochał. Ja byłam śmiercią.
Pytał mnie dalej, ale ja już go nie słyszałam.
Teraz byłam znowu ze swoimi rodzicami. Przypomniałam sobie moje bezsensowne pytania. Tak bardzo lubiłam z nimi rozmawiać. Pamiętam, że było mi zawsze bardzo smutno kiedy wychodzili, a ja zostawałam z siostrą w domu. Później to ja ich opuściłam. Raz na zawsze. I już nigdy do nich nie wróciłam…
Nagle wróciłam do rzeczywistości. Spojrzałam na mężczyznę przede mną. Teraz był już na wyciągnięcie ręki, a w moich myślach i sercu cały czas pozostawała rodzina. Myślałam o tym jak bardzo chciałabym przytulić się do siostry i pożartować z tatą. Tamci mieli to wszystko. Mieli siebie.
Kolejny już dzisiaj raz zaczęłam bezgłośnie płakać. Następne krwawe krople spływały po moim policzku.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? - Wydawało mi się, że naprawdę go to interesowało. Chciał mi jakoś pomóc.
Nie wiem dlaczego, ale mu odpowiedziałam.
- Gdy na was patrzę przypomina mi się moja własna rodzina. Straciłam ją bezpowrotnie. Jestem sama, a tak bardzo chciałabym mieć kogoś obok siebie. Chciałabym mieć czyjeś wsparcie. Wiem, że to niemożliwe. Wy to wszystko macie. Płaczę, bo jestem beznadziejna i zawsze wszystko niszczę. Nawet siebie.
Gdy to powiedziałam czułam się jeszcze gorzej.
Jesteś żałosna - skarciłam się w myślach.
Chciałam skończyć ta szopkę i się uspokoić. Musiałam to zrobić. Mimo to łzy nie przestawały płynąć.
Poczułam, że ktoś przytula mnie niepewnie, bojąc się jak zareaguję. Spojrzałam na Carlisle i wtuliłam się w jego ramiona. Tak długo tego nie robiłam. Tak bardzo brakowało mi tego ojcowskiego gestu. Słuchałam jego kojącego głosu i powoli się uspokajałam.
Po pewnym czasie odsunęłam się od niego zawstydzona swoim zachowaniem.
Spojrzałam na twarze reszty rodziny. Wszyscy byli bardzo przyjęci i chyba mi współczuli. Tyle, że ja nie chciałam współczucia.
Nie stali już w szyku bojowym. Byli blisko siebie, a Jasper z czułością obejmował Alice.
- Przepraszam za ten wybuch. Może lepiej już pójdę. - powiedziałam cicho.
Już miałam odchodzić gdy usłyszałam głos Carlisle.
- Zaczekaj! Muszę teraz porozmawiać ze swoją rodziną, ale zaraz do ciebie wracam. Nie odchodź proszę.
Widziałam jak oddala się w ich kierunku bardzo zamyślony.
Carlisle
Bella Swan stała przede mną zapłakana i zawstydzona. Nigdy nie spodziewałem się tego widoku.
Znałam jej rodziców. Ją również poznałem gdy była jeszcze małą dziewczynką. Zawsze była wesoła i uśmiechnięta. Bardzo kochała rodziców i siostrę. Uwielbiała siadać ojcu na kolanach.
Ona mnie pewnie nie pamięta, ale często mnie zaczepiała i chciała żebym się z nią bawił. Była bardzo ufna i lubiła poznawać nowych ludzi.
Co teraz się z nią stało?
Słyszałem o tym, że stała się wampirem. Wiem też, że zabijała je dla pieniędzy. Była płatnym mordercą i dobrze się jej powodziło. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że była tak samotna i przygnębiona przez cały czas.
Dlaczego się dziwisz? Miała kochającą rodzinę, a później ją straciła. Nie miał kto ją wspierać. Też byś się załamał. - pomyślałem
Nagle wpadłem na świetny pomysł.
Ja jako znajomy jej rodziców powinienem się nią zająć. Tylko że ta decyzja nie należała tylko do mnie. Musiałem porozmawiać z rodziną.
Na pewno się zgodzą. - Z tą myślą poszedłem do reszty.
- Muszę z wami porozmawiać o czymś bardzo ważnym. Mam nadzieję, że się zgodzicie.
Wszyscy bardzo zainteresowani odeszli ze mną na bok. Opowiedziałem im skróconą historię Belli. A przynajmniej tyle ile wiedziałem.
- To straszne. Wiele przeszła. Nie dziwię się, że się załamała. - Alice jak zwykle była pełna zrozumienia.
- Teraz potrzebuje, żeby ja ktoś wspierał - powiedziała Esme jakby czytała w moich myślach.
- No właśnie dlatego pomyślałem, że najlepiej będzie jeśli zamieszka z nami. Oczywiście jeśli się zgodzicie.
- A myślisz, że ona się zgodzi? Nie wygląda na ufną. A na pewno nie na tyle, żeby zostać z obcymi wampirami. Uda Ci się ją przekonać? - spytała trzeźwo Rosalie.
- Mam nadzieję, że tak. Będzie super. - Mały chochlik już był zadowolony.
- Czyli się zgadzacie, tak? - Musiałem się upewnić.
Wszyscy bez cienia zawahania przytaknęli.
- No dobra, to idę do niej. Trzymajcie kciuki. - Uśmiechnąłem się do nich i odszedłem do Belli.
Bella
Carlisle rozmawiał ze swoją rodziną. Po twarzach widziałam, że wszyscy są bardzo poważni. Niestety nie mogłam usłyszeć co mówili. Nagle Alice była z czegoś bardzo zadowolona.
Po chwile Carlisle wrócił do mnie
- Mam do Ciebie pewną propozycję. Nie musisz już dzisiaj odpowiadać. - zaczął.
- O co chodzi?
- Chciałbym. Wszyscy chcielibyśmy - poprawił się - żebyś z nami zamieszkała.
- Co?!
- Wiem, że to trudna decyzja i nie oczekuję, że podejmiesz ją od razu, ale my możemy dać Ci rodzinę, której tak bardzo pragniesz. Zastanów się nad tym.
Przed moimi oczami znów stanęła moja ludzka rodzina. Wiem, że chcieliby, żebym była szczęśliwa. Tylko czy faktycznie taka będę jeśli zamieszkam z tamtymi? Przecież ja nic o nich nie wiem.
Z drugiej strony nie chce wracać do pustego mieszkania. Nie chce myśleć o tym co było. Boję się, że złamie swoje nowe postanowienie i znowu zacznę zabijać.
- Ale, ja was nie znam. Jak mogę się wprowadzić skoro poznaliśmy się dopiero dzisiaj?
- No, ale przecież możesz nas poznać. Odpowiemy na każde twoje pytanie. - odpowiedział rzeczowo.
- Wy nic nie wiecie o mnie. Nie znacie mojej przeszłości. Skąd wiecie, że nie zrobię wam krzywdy?
- Ufam ci - powiedział mi spokojnie. Chyba naprawdę tak myślał.
- Byłam płatnym mordercą. A właściwie cały czas jestem. Zabiłam dzisiaj dwa wampiry bez chwili namysłu. Dalej chcesz, żebym się do was wprowadziła.
- Tak, bo wiem, że tego żałujesz. Widziałem twoje łzy i wiem, że nic nam nie zrobisz. Pragniesz tylko wsparcia, a my możemy Ci je dać. Przemyśl to jeszcze raz.
W mojej głowie było pełno pytań i masa wątpliwości.
Czego oni naprawdę chcą?
Dlaczego się nie boją?
Dlaczego to proponują?
Czy mogą być aż tak mili?
Czy staną się moją rodziną?
Wreszcie cos się zmieniło.
Dlaczego mam się nie zgodzić?
Nie zaryzykować? Nie mam przecież nic do stracenia.
- Dobrze, zamieszkam z wami, ale powiedzmy na razie tylko na tydzień. Zobaczę jacy jesteście i czy będę do was pastowała. No i najważniejsze czy nadal mnie będziecie chcieli. Dopiero wtedy podejmę ostateczną decyzję. Teraz i tak nie mam ochoty wracać.
- To świetnie! - Alice podbiegła i mnie objęła. Byłam bardzo zaskoczona.
- Nie ciesz się tak, jeszcze nie mieszka z nami na stałe. - Blondynka, chyba Rosalie chciała ostudzić jej zapał, ale chyba jej nie wyszło.
Ja mimo wszystko też się cieszyłam. Ten mały chochlik ma taki urok, że nie można mu się oprzeć.
- Mamy tylko mały problem - zaczął Jasper i wszyscy się na niego spojrzeli.
- Niby jaki? - spytał Emmet.
W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko jedno słowo, imię, które nic mi nie mówiło, ale widać że było dla nich ważne..
- Edward.
ROZDZIAŁ 4
Bella
- Jaki znowu Edward? - spytałam zdezorientowana.
- On z nami mieszka. - Odpowiedział Jasper, ale miałam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego.
Dlaczego jest taki ważny? I dlaczego to dla nich problem?
- No i co w związku z tym? Myślicie, że się nie zgodzi? - chciałam się dowiedzieć co jest grane.
- Nie chodzi o to. Jest inny problem. Nie wiemy też czy ty go zaakceptujesz? - zaczęła Esme.
- Nie rozumiem. Oświećcie mnie.
- Bo widzisz Edward nie jest taki jak my. On jest… człowiekiem. - dokończył Carlisle badając moją reakcje.
Że co do cholery? Mieszkają z człowiekiem?
Szczerze się roześmiałam. Po prostu nie mogłam się powstrzymać.
- Wy teraz żartujecie prawda? - upewniłam się gdy już opanowałam śmiech.
- Naprawdę jest człowiekiem. I świetnie się dogadujemy. I tak nie pijemy krwi zwierząt więc jest u nas całkowicie bezpieczny. - powiedział mi Emmet.
W co ja się wpakowałam. Będę musiała udawać przed człowiekiem. Przecież to jest jakiś koszmar.
Z drugiej strony zaciekawiło mi mnie dlaczego on z nimi mieszka? Jak to się stało?
Przecież na pewno miał jakąś rodzinę. No i jak to możliwe, że nie zauważył, że mieszka z wampirami. Kły i picie krwi chyba rzuca się w oczy prawda?
Ten świat już totalnie wariuje. Może mają też psa i kota? To jakiś absurd.
Człowiek nie może żyć z wampirami. To jest nienormalne. Prowadzą jakiś przytułek czy co? Pewnie tylko dlatego zdecydowali się mnie przygarnąć. A ja nie chce litości.
Bello, uspokój się. Nie wiesz co się wtedy wydarzyło. Chociaż raz zamknij się i niczego nie zepsuj. - to myśl trochę mnie otrzeźwiła.
- Ale jak…jak to możliwe? Dlaczego? - nie potrafiłam sklecić zdania. Ciągle byłam w szoku.
- Zaraz Ci wszystko wytłumaczymy tylko najpierw gdzieś usiądźmy.
Usiedliśmy na polanie. To było dla mnie jakieś dziwne. Po co siadaliśmy. Przecież wampiry nie męczy stanie czy nawet bieganie. Dobra, nie ważne.
- Edward nie wie kim jesteśmy. A może lepiej powiedzieć czym jesteśmy. Tak jakby udajemy przed nim. Jemy nawet ludzkie jedzenie. A Rozalie, Emm, Alice i Jasper chodzą do szkoły z Edwardem. Na pewno niektóre rzeczy wydają mu się dziwne. Pewnie zauważył, że się nie zmieniamy. Może nawet domyśla się, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, ale w żaden sposób nam tego nie pokazuję. Widzisz on naprawdę dużo przeszedł. Stracił rodzinę, ale nam udało się to uratować. - zaczął Carlisle.
- Jak to udało się wam go uratować?
- Musisz wiedzieć, że Alice przewiduję przyszłość. Niestety, to co widzi nie jest pewne i wszystko może się zmienić. Jeśli człowiek zmieni decyzję wizja nie jest już poprawna. - wtrącił Jasper.
Jakbym o tym wszystkim nie wiedziała. Już dawno zdążyłam pożyczyć sobie ten dar.
- Miałam kolejną wizję. - Teraz to Alice opowiadała. - Widziałam wypadek. Mogłam dostrzec godzinę i określić mniej więcej miejsce. Czułam jakbym to ja jechała w tym samochodzie. Poczułam szarpnięcie przy ostrym hamowaniu i słyszałam huk uderzenia. Później był tylko ból bo uderzyłam w coś głową. Było tam jeszcze coś. Kartka na poboczu, ale nie mogłam jej dostrzec. Po chwili jakby rozpłynęła się w powietrzu. Byłam bardzo roztrzęsiona po tym wszystkim. Nie było dużo czasu, a ja chciałam za wszelką cenę uratować tych ludzi. Wysłałam tam Emmeta bo tylko on był wtedy ze mną w domu, a ja byłam zbyt zdenerwowana żeby tam pojechać.
- No i co działo się dalej? - byłam bardzo ciekawa.
- Ledwo zdążyłem na czas. A właściwie to byłem chwilę za późno. - Emmet przejął pałeczkę. - Była tam ciężarówka i skasowany samochód. Byłem pewien, że wszyscy zginęli, ale poczułem, że jeszcze tli się w kimś życie. Zadzwoniłem po karetkę. Ja sam nie mogłem mu pomóc. Nie potrafiłem też go przemienić. Nie mam wystarczająco samokontroli - tu uśmiechnął się drapieżnie - Znalazłem Edwarda i wyciągnąłem go z samochodu. Niestety nie udało mi się uratować nikogo więcej. Tak Ed stracił całą swoją rodzinę.
- Gdy przyjechała karetka zabrała go do szpitala w Forks, w którym ja pracuję. Był w ciężkim stanie, ale coś jakby trzymało go na tym świecie. Alice gdy dowiedziała się o nim, codziennie przychodziła do szpitala i go odwiedzała. Na początku Edward nie wiedział o jej obecności bo przez długi czas był nieprzytomny. - kontynuował Carlisle.
- Przychodziłam nie tylko dla niego. Byłam ciekawa czy nawiedzi mnie jeszcze jakaś wizja. Ta przed wypadkiem była inna niż wszystkie. Nigdy nie odczuwałam ich tak bardzo. Niestety już nic nie zobaczyłam, a bardzo chciałam się coś dowiedzieć o tej tajemniczej karteczce. Później się bardzo do niego przywiązałam. - dokończyła dziewczyna.
- Tak jakby to przez nas nie odszedł z rodziną i został sam. - Odezwała się Esme. - Alice z czasem się z nim zaprzyjaźniła. W końcu postanowiliśmy, że najlepiej będzie jeśli z nami zamieszka. Rozmawialiśmy o tym bardzo długo. To była trudna decyzja. Musieliśmy zmienić całe nasze życie. Mimo wszystko postanowiliśmy zaryzykować. No i zyskałam kolejnego syna.
- Tak właśnie Edward przyłączył się do nas. Dla niego też było to trudne. Pieniądze ze spadku i sprzedaży domu oddał nam. Oczywiście nie były nam potrzebne, ale on bardzo tego chciał. Z czasem przyzwyczailiśmy się do tego innego życia. - skończyła Rosalie.
-Wow - tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
Oni naprawdę pokochali tego człowieczka.
Ten cały Edzio mnie zaintrygował. Musi mieć w sobie coś wyjątkowego. No i stracił rodzinę. Tak jak ja w pewnym sensie. Mogę sobie wyobrazić co przeżył.
Teraz musimy wymyślić co powiemy Edwardowi - pomyślałam.
Czy ja naprawdę pomyślałam „my”. Czyżbym już uważała się za członka rodziny?
- WIEM!! - ryknął osiłek na cały głos przerywając moje myśli i powodując że włoski na karku stanęły mi dęba.
- Boże Emm, uspokój się - skarciła go Rosalie. - Powiedz nam na jaki genialny plan wpadłeś.
Nie odpowiedział jej tylko podbiegł do mnie i zamknął w swoim niedźwiedzim uścisku.
- Puść mnie do cholery - krzyczałam na niego.
- Jak wolisz siostrzyczko - powiedział słodko i uśmiechnął się do mnie.
- Siostrzyczko? - spytałam cicho.
- Emm nie strasz jej - powiedziała Esme uśmiechając się.
- Ja jej nie straszę. Wpadłem na naprawdę genialny pomysł. Bella będzie córką Twojego brata, tatko. Pamiętasz? Twój brat umarł mając małą córkę. Opowiadałem o tym kiedyś Edwardowi. Powiemy mu, że obiecałeś zaopiekować się córką brata.
- A jak wytłumaczymy to że nie było jej z nami przez cztery lata matole? - spytał Jasper.
- To proste. Powiemy, że uczyła się w Nowym Jorku i teraz postanawia wrócić. Kupimy jakieś prezenty, że niby nam je przywiozła i po problemie.
- Hmm. To jest dobry pomysł i do zrealizowania. Alice ile czasu potrzebujesz na zakupy? - spytał Carlisle
- Myślę że jutro wieczorem, najpóźniej pojutrze popołudniu powinnam się wyrobić.
- To świetnie.
To wszystko stało się jakby obok mnie. Ustalili wszystko nie pytając mnie o nic.
Hello ja też tu jestem!!!
- Bello mam nadzieję, że się zgadzasz - Esme przypomniała sobie o mnie.
- Tak, tak tylko to wszystko dzieję się trochę za szybko.
- Spokojnie będziesz miała jeszcze dwa dni na przemyślenie wszystkiego - obdarzyła mnie uśmiechem.
- No dobra, ale gdzie ja będę mieszkała przez te dwa dni?
- Wynajmiesz pokój w hotelu w Portland.
Czyli i tak zostanę sama.
Tylko czy ja jestem warta tego co dla mnie robią?
A jeśli znowu wszystko popsuję.
Albo ten cały Edzio nie będzie chciał ze mną mieszkać?
Nagle nie byłam już pewna swojej decyzji. Zaczęłam się martwić czy dam sobie radę. Czy potrafię żyć z kimś w jednym domu?
- Nie przejmuj się. Nie zostawię Cię samej. Zamieszkam z Tobą przez dwa dni. Opowiem Ci wszystko, ty opowiesz mi o sobie. No i pójdziemy na zakupy. - Ten mały chochlik był zawsze zadowolony. Nigdy nie widział problemów.
Uśmiechnęłam się do niej słabo. Ona jakby przeczuwając moje wątpliwości przytuliła mnie. Ten drobny gest sprawił, że poczułam się lepiej…
- Dziewczyny nie przytulajcie się, bo Jasper zrobi się zazdrosny - żartował Emm - No chyba, że ma ochotę na trójkącik.
W jednej chwili Emmet stał, ale w następnej leżał już na ziemi powalony przez Jaspera. Przyznam, że tez miałam ochotę coś mu zrobić, ale Jasper był szybszy.
- Koniec żartów. Musimy wracać do domu, bo Edward będzie się niepokoił. Alice idź z Bellą i wszystko jej powiedz. - zarządził Carlisle.
***
- Ulubiony kolor?
- Niebieski
- Ulubione danie?
- Krew.
-Bello!
- Pizza.
Przez cała drogę chochlica zasypuje mnie pytaniami, nie mogę o nic zapytać. Ona twierdzi, że nadal o mnie za mało wie i musi wiedzieć wszystko by wyglądało to prawdziwie.
- Spodnie czy sukienka.
- Zdecydowanie spodnie.
- O nie, nie. Zresztą i tak polubisz sukienki, bo zamierzam kupić ci ich naprawdę sporo.
Jak ja to wytrzymam? Zakupy z Alice będą dla mnie trudniejsze niż wszystkie moje zlecenia razem wzięte.
- Może nie mówmy już o zakupach tylko powiedz mi coś o mojej „rodzinie”.
- Twój `tata' miał na imię Joachim, matka Elizabeth. Nie miałaś rodzeństwa. Mieszkałaś w Nowym Orleanie i byłaś bogata. Twój tato był kierownikiem firmy. Zginęli w wypadku lotniczym - osierocając małą Bellę. Tamta dziewczynka miała na imię Nicola, ale to nie robi różnicy. Zapamiętasz? - Powiedziała i spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym jak-nie-zapamiętasz-nie-żyjesz
- No jasne.
W czasie naszej rozmowy wynajęłyśmy pokój i teraz już do niego wchodziłyśmy.
- Niewygodne to łóżko - marudziła Alice.
- Po co nam wygodne łóżko? Przecież my nie śpimy!
- Widzisz? Gdy w domu masz człowieka myślisz tak jak on.
Zaśmiałyśmy się obie. Potem Alice wyszła, żeby w spokoju porozmawiać z Jasperem. Przez chwilę byłam sama i zaczęłam zastanawiać się jaki jest Edward. Jak wygląda i czy będziemy się dogadywać. Byłam ciekawa czy mnie polubi.
Mam nadzieję, że nie zrobię mu krzywdy
Świat naprawdę zwariował. Płatny morderca wampirów będzie miał rodzinę. Będzie mieszkał z człowiekiem.
A jeśli znów zabiję?
A jeśli nie dam rady?
Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane i trudne?
Znowu miałam głowę pełną wątpliwości.
Moje myśli przerwał powrót chochlika…
Emmet
Podniosłem rękę do drzwi. Rodzinka wybrała mnie, bym zawiadomił Eda o naszym nowym lokatorze.
Miałem wątpliwości do tego, żeby przygarniać całą tą Bellę, ale dowiedziawszy się, że Carlisle znał jej rodziców, to czemu nie?
Jest taka skomplikowana. Nie potrafię jej rozgryźć, a mimo to czuję do niej sympatię. Dziwne…
Puk.. puk …
- Wejdź - wydobył się głos zza drzwi.
Niepewnym krokiem podszedłem do fotela i usiadłem na skrawku.
- Emm, brachu. - Edward wyszedł z łazienki owinięty jedynie ręcznikiem. - Co Cię sprowadza?
Kurcze tego chłopaka traktowałem jak prawdziwego brata. Czasami wydawało mi się jakby on naprawdę był wampirem. To jego przeczucie. Czasem siła… No i zgadywanie zamiarów, tak jak teraz. Było w tym coś przerażającego.
- Muszę Ci o czymś powiedzieć.
Na chwilę zniknął za drzwiami by wrócić w jeansach i koszulce.
- Słuchaj jutro lub pojutrze przyjedzie córka Joachima i Elizabeth - Bella.. Pamiętasz? Opowiadałem Ci że jej rodzice zginęli w strasznej katastrofie..
- Ach tak, tak.. Tylko czy ona nie miała inaczej na imię?- przerwał mi.
Kurczę, miał naprawdę dobrą pamięć.
-Nie… miała na imię Bella.
- Może mi się coś pokręciło
-W każdym razie Carlisle obiecał bratu że zaopiekuje się jego córką. No i ona przyjeżdża. Uczyła się w szkole w N.Y. i postanowiła do nas dojechać. Ma 19 lat i będzie chodziła z nami do szkoły.
- O to fajnie. Wreszcie będzie z kim pogadać, a nie patrzeć na te wasze przejawy miłości. - powiedział i przewrócił oczami.
- To super, że się zgadzasz. Na pewno się polubicie. No i tylko się nie zakochaj w niej tak od razu. Bo nie chce oglądać przejawów Twojej miłości.
Powiedziałem i wybiegłam za drzwi, zamykając je za sobą. Usłyszałem jak Edward rzuca poduszką, ale trafił tylko w drzwi. Nie zdążył mnie uderzyć..
Haha znowu…
***
- No poczekaj, nie szarp się tak!
- Na litość Emm, Misiaczku gdzie mnie prowadzisz? - Rose obrała teraz inną strategię podpytania mnie co się dzieje.
O nie! To była moja niespodzianka, nie wyciągnie od razu ode mnie co się dzieję. Mam zamiar sprawić jej przyjemność… Oj duuużą przyjemność…
- Czekaj kotku jeszcze chwilka.
- Emm.. Co to za zapach?... czy to..?
Nie zdążyła dokończyć, bo złożyłem swoje usta na jej aksamitnych wargach. Pieściłem je delikatnie, a gdy dała mi dostęp do swojego wnętrza oderwałem usta i jednym ruchem zdjąłem opaskę z jej oczu.
Widziałem pożądanie mieszające się z zachwytem na jej twarzy.
I o to mi chodziło!
Bingo!
Przed nami na wielkim pniu była nasza uczta. Na konarze zastawionym pięknym obrusem leżały wysokie kielichy pełne pięknej szkarłatnej krwi jelenia.
Nasza romantyczna kolacja..
Uroczysty strój i piękna ona.
- To piękne, dziękuje Misiaku.. - szepnęła zmysłowo, na co moja reakcja była lekko opóźniona. Wpatrywałem się tempo co moja blond piękność robi.
Przeciągnęła ręką i starannie upięte włosy rozleciały jej się dookoła ramion. Wszystkie ozdoby cisnęła na ziemie. Pochyliła się po kielich i jednym haustem wypiła wszystko. Zmysłowo rozpinając sukienkę patrzyła na moją reakcje..
No i nici z pięknego wstępu…
Dopadłem do płynu i wlałem wszystko w usta. Rosalie podeszła i złączyła nasze usta w pocałunku delikatnie pieszcząc mój język.
Gdy ona czekała na mnie w samej bieliźnie zerwałem wszystkie ciuchy w kilka sekund, wziąłem ją w ramiona i ruszyłem pędem przez las do pięknej polanki. Po drodze zdejmowałem jej seksowną bieliznę słysząc jej zmysłowy śmiech…
Zdjęcie w folderze dodatki.
Puma małe ofiary zjada natychmiast, podczas gdy pozostałości większych zdobyczy chowa maskując je częściami roślin. Źródło: wikipedia
Zdjęcie w folderze dodatki
Wszystkie samochody postaci w folderze dodatki
38