Rozdział 8
Zorana patrzyła jak jej synowie, demony, podchodzili do furgonetki. W ostatniej sekundzie, wszyscy zrobili sprint w kierunku siedzenia kierowcy. Adrik zdobył je przez prostą strategię otwarcia tylnych drzwi i przeskakiwania miejsc.
Głupie dzieci. Nie zmienili się ani trochę.
Gdy Jasha i Rurik stanęli na zewnątrz i wpatrywały się ze złością, Adrik powiedział - Jak za dawnych czasów.
- Tak, jesteś takim samym wrzodem na dupie, jak zawsze byłeś - Jasha powiedział.
- Ja z przodu -Rurik zawołał.
Zorana zeszła po schodach za nimi - Ja z przodu - korzystając z ich przerażenia, skoczyła do frontu obok Adrika - Wy chłopcy z tyłu - gdy żaden z nich nie ruszył się, wyśmiewała się - Chyba nie myśleliście, że puszczę was samych?
Jasha jako najstarszy powiedział - Mama, nie wiem czy to jest dobry pomysł. To prawdopodobnie nie będzie miłe.
- Nie troszczę się o to czy będzie miłe. Chcę wiedzieć. - kątem oka, zobaczyła jak Rurik kiwa głową.
- Masz rację, Mama. - Adrik przekręcił kluczyk - Chłopcy wskakujcie, albo będziecie nas gonić do Miss Joyce.
Jak tylko wsiedli, Adrik zapytał - Czy kiedykolwiek ktoś z was podejrzewał Miss Joyce?
- Ani trochę - Jasha odpowiedział - Ale powinniśmy byli. Zawsze kręciła się koło nas, patrząc na nas, wtykając nos w nasze sprawy.
- Gwoli sprawiedliwości, ona wtyka swój nos w sprawy wszystkich. - Rurik stuknął w ramię swojej matki - Lepiej zapnij pas Mama. Adrik jeździ jak wariat.
Zorana zapięła swój pas bezpieczeństwa - A to coś nowego? Wszyscy zawsze tak robiliście.
- Adrik jest doświadczony w tej kwestii - Rurik powiedział.
Panna Joyce mieszkała w domu zbudowanym w latach dwudziestych, odpowiednim dla nauczyciela bez rodziny - jedna sypialnia, jedna łazienka, pokój dzienny, maleńka kuchnia i maleńki trawnik otoczony przez biały parkan. Miejsce to było nie daleko od skraju miasta, już odizolowane przez obszar łąki, a mieszkańcy miasta szanowali prywatność panny Joyce.
Zorana pociągnęła drzwi z siatką przeciw owadom i zapukała. Prywatność. Tak. Panna Joyce chciałaby by prywatność ukryła prawdę o niej przed jej uczniami, jej sąsiadami... i resztą ludzkości. Była potworem. Potwór.
Cisza była przenikliwa. Zimowe słońce świeciło na jaskrawoniebieskim niebie, rzucając nagłe cienie ale nie roztaczając wokół siebie żadnego ciepła.
Zorana poczekała kilka chwil, wtedy spojrzała z powrotem na swoich synów, którzy stali wspólnie przy furgonetce zaparkowanej na poboczu drogi.
Jasha wyglądał na stałego i rzeczowego, a nic w jego wyglądzie nic nie wskazywało na namiętną duszę, która zdobyła Ann.
Rurik zachował odrobinę pragmatyzmu pilota wojskowego i jednego z czołowych archeologów świata.
Adrik... Adrik wciąż leczył kość roztrzaskaną w walce, w której prawie stracił jego Karen. Zagłębił się w dnie zła i ledwie uciekł z tego. Był twardszy niż dwaj pozostali, rozbity i odbudowany jako inny człowiek, a Zorana nie była tam dla żadnej ze swoich rozpraw.
- Za to co mi zrobiła, sprawię, że będzie bardzo żałowała - Zorana ślubowała cicho.
Podniosła swoją rękę pukając jeszcze raz. Wtedy usłyszała to: powłóczenie nogami po drewnianej podłodze. Zasłona na oknie drgnęła.
Wolno, zamki zaskrzypiały, drzwi otworzyły się na kilka cali i Panna Joyce przyjrzała się jej.
Panna Joyce wyglądała na zadziwiająco niską. Prawie... skurczoną.
- Zorana, jak się cieszę, że znowu cię widzę. Szkoda, że nie zadzwoniłaś... Jestem w trakcie czegoś ważnego.... - machnęła niejasno ręką do domu.
- Mam niespodziankę dla ciebie. - Zorana położyła swoją rękę na drzwiach i otworzyła - Wiadomości o jednym z twoich uczniów. Zawsze uwielbiasz słyszeć wiadomości o twoich uczniach.
- Powiedz mi - Miss Joyce powiedziała płaczliwie.
- Pozwól, że Ci pokażę.
- To bardzo miło, kochana - jej głos drżał jak starej kobiety którą była, ale zawsze pokazywała niewiele oznak wieku - Ale niezbyt dobrze się czuję....
- Nie przyjmę odmowy do wiadomości. - Zorana uśmiechnęła się ale była nieprzejednana.
Panna Joyce popatrzała we wszystkie strony, badając drogę ucieczki.
Zdała sobie sprawę, że czas oceny nadszedł - Wezmę mój płaszcz i kapelusz.
- Poczekam w środku. - Zorana otworzyła drzwi.
Uderzył w nią straszny smród.
Panna Joyce, która zawsze utrzymywała wzorowy dom teraz mieszkała w brudzie, z gazetami ułożonymi w stos na podłodze, kurzem na wszystkich powierzchniach i... gdzieś, coś gniło tu.
- Wybacz mi ten bałagan. Nie miałem okazji posprzątać. - Panna Joyce chwyciła swój płaszcz, wciągnęła rękawiczki i złapała duży kapelusz z półki przy drzwiach. Wypychając Zoranę na zewnątrz, wyszła za nią.
Zorana stanęła wstrząśnięta. Światło słoneczne pokazało, wszystkie zmiany, które zaszły w nauczycielce.
Zawsze była dumna. Była wysoka i wyprostowana. Teraz wszystko było zmienione: jej wydatny nos był małą kroplą, jej uparta broda oddaliła się, jej kości wygięły się i zakrzywiły - była teraz mniej więcej wysokości Zorany. I ten zapach. Zapach jej domu.
Coś gniło w niej.
- Nie wyglądasz dobrze - Zorana powiedziała łagodnie.
Panna Joyce przestała się uśmiechać i wymamrotała - To bardzo długa zima. - przywdziała swój kapelusz i obejrzała się - O co chodzi z tym uczniem?
Zorana wskazała w kierunku podjazdu.
Panna Joyce uchwyciła się poręczy i bardzo powoli zaczęła schodzić.
Zorana nie dotknęła jej. Nie pomogła jej. Głęboko zakorzeniona odraza nie pozwoliła jej zbliżyć się do niej. Kiedy panna Joyce doszła na dół i Zorana wiedziała, że łatwo nie wróci domu, zawołała - Chłopcy!
Jasha, Rurik, i Adrik wyszli zza furgonetki i podeszli do nich.
Panna Joyce poprawiła swoje okulary na nosie i wpatrywała się w nich - Tak, tak, to są twoi trzej chłopcy. Widzę to. Podobieństwo rodzinne - zatrzymała się, wysapała - Demony Wildersów. Wszyscy trzej.
Adrik zatrzymał się przed nią - Tak. To jest prawda, Panno Joyce. Ja żyję.
- Miło - Panna Joyce zrobiło krok do tyłu - Miło.
- Miło? - z prędkością jastrzębia, Rurik przeszedł za nią i odciął jakiejkolwiek drogę ucieczki - To wszystko co możesz powiedzieć o powrocie Adrika zza grobu?
Jasha podszedł do niej z innej strony. - Ty jesteś tą która przyniosła nam wiadomość, że został zabity. Pamiętasz? Podeszłaś do naszych drzwi z kopertą i powiedziałeś nam, że poczta dostarczyła ci to przez pomyłkę.
- Jakie to dogodne że to właśnie Tobie ze wszystkich ludzi zostało dostarczone - Zorana powiedziała.
- Znałaś nas. - Rurik cicho przesunął się między Pannę Joyce a jej dom - Wiedziałaś gdzie dostarczyć wiadomości.
- Szczęście - panna Joyce chrypiała.
- A koperta była otwarta. - Jasha dołączył do Rurika, przemierzając odległość z ostrożnością wilka.
- Śmiałaś się gdy czytałaś wiadomość? - Zorana zapytała.
- Nie. nie! To straszne! Nie, oczywiście, że nie. Nie śmiałabym się ze śmierci jednego ze swoich ulubieńców... , jednego z moich uczniów. - Panna Joyce obejrzało się po kręgu nieprzyjaznych oczu - Ja muszę usiąść.
- Oczywiście. Jak niegrzecznie z naszej strony, że nie wzięliśmy pod uwagę twojej choroby. Jasha skoczył na równe nogi na ganek, złapał drewniane krzesło i umieścił za nią - Siadaj.
- Wolałabym w środku. Albo na ganku. - Panna Joyce popatrzyła na jaskrawoniebieskie niebo - Mam chorobę skórną.
Zorana nie wierzyła w to ani przez moment - To dlatego nigdy nie widzieliśmy, jak obnażasz się do słońca?
Adrik pochylił się i wyrwał jej kapelusz z szerokim rondem.
Panna Joyce przykryła swoje oczy, zachwiała się do tyłu i przylgnęła do oparcia krzesła. Stopniowo opuściła ręce.
Światło słoneczne wyjawiło to co próbowała zamaskować pod kapeluszem. Jej skóra była pokryta siateczką bladych blizn, które natychmiast zaczerwieniły się na słońcu.
- Więc pogłoski są prawdziwe - Zorana powiedziała - Zostałaś zaatakowana przez twoich uczniów.
- Drobni łajdacy… oni pocięli mnie swoimi nożami. Rozbili moje kości żelazem. Śmiali się... - Panna Joyce spiorunowało wzrokiem synów Zorany - Oni wykręcili się od kary. Zostali potraktowani jako małoletni, dostali minimalną karę. Nienawidzę... Nienawidzę...
- To nie byli moi chłopcy, którzy zadali Ci ból - Zorana wskazała.
- Oni wszyscy są tacy sami. Mężczyźni... szkodniki... - Panna Joyce objęła się. Skurczyła się w sobie i popiskiwała - Myślałam, wiem ale światło słoneczne szkodzi mojej skórze i nic nie widzę.
Łata jej włosów odpadła, ukazując świecącą różową skórę głowy.
- Czy to dlatego zawarłaś z nim umowę ? - Adrik zapytał.
- Nie wiem kogo masz na myśli, kochany.
- Z diabłem. Czy to dlatego zawarłaś z nim umowę ? Zielono - złote oczy Adrika patrzyły na Pannę Joyce bez współczucia. - Dla zemsty?
- Nie! - Panna Joyce szarpnęła się jakby zaskoczona własnymi słowami.
- Więc dlaczego? - Rurik zapytał.
Obejrzała się po pułapce, którą zastawili na nią. Rozejrzała się i dostrzegła ich nieugiętość i zawodziła jak dziecko.- To z bólu. Nie wiesz co znaczy mieć wszystkie twoje stawy rozbite, zostać spalonym i pociętym. Byłam atrakcyjną kobietą, silną i oddaną. Wydałam ich ponieważ ich gang był złem, czystym złem, kradzież, gwałcenie, zabijanie i co dostałem w nagrodę? Prawie zostałam zabita. Okaleczona. Lekarze powiedzieli mi, że nigdy nie będę chodzić. Powiedzieli, że będę przyjmować leki przez resztę swojego życia. A kiedy chciałam umrzeć, powiedzieli mi nie, żyłabym długie życie. Chciałbyś tego? Chciał?
- Kiedy więc diabeł przyszedł do ciebie, zgodziłaś się na jego transakcję. Złagodził ból i przeniosłaś się tutaj i wykonywałaś jego polecenia. - Adrik wydawał się rozumieć zbyt dobrze.
- Tak - panna Joyce wysyczała.
- Dlaczego diabeł nie zniszczył nas samodzielnie? - Jasha zapytał.
Panna Joyce wykręcała swoje ręce i za każdym razem gdy to zrobiła, kości wewnątrz rękawiczek wydawały się wypaczyć trochę bardziej - To nie działa w ten sposób. On nie może mieszać się bezpośrednio. On może tylko tyle że udziela trochę pchnięcia i szturchnięcia i zatrudnia ludzi by pracowali dla niego. On nie zarządza, wiesz o tym. Proszę. Rurik. Mówiłeś bardzo mało. Oczywiście nie pochwalasz prześladowania twojego ulubionego starego nauczyciela. Daj mi mój kapelusz.
- Źle to rozumiesz, Panno Joyce - Rurik powiedział płynnie - My nie prześladujemy cię. Prosimy o prawdę. Czyżbyśmy zbyt wiele oczekiwali?
Wszyscy trzej chłopcy obeszli ją dokoła podczas gdy Zorana stanęła spokojnie przed nią, ze krzyżowanymi ramionami na piersi .
- Zorana... - Panna Joyce osłabła - Ja zawsze byłam twoją przyjaciółką....
- Odebrałaś mi dziecko.
- Tak. Gdy ten głupi lekarz zemdlał i nie mógł tego zrobić - Panna Joyce nie mogło spojrzeć Zoranie w oczy.
- Powracam myślami i pamiętam - był pijany gdy przybył. Dał mi leki, których nie chciałam. I potem przewrócił się, słyszałem głuchy odgłos. Znokautowałaś go?
- Dlaczego miała bym to zrobić?
- Żeby wymienić mojego syna na dziewczynkę.
Panna Joyce oddychała z trudem - Dlaczego tak myślicie?
- Nie myślimy. Wiemy to. - Zorana zrobiła krok w przód i uklęknęła przed Panną Joyce. Wpatrywała się w jej oczy - Czy wyobrażasz sobie co poczułam gdy zdałam sobie sprawę, że mój syn został mi odebrany? Nie, oczywiście ty nie możesz. Nigdy nie myślisz o innych. Myślisz tylko o sobie.
Panna Joyce śmiała się, długo i głośno i na ich oczach pozbyła się swojej udawanej opiekuńczości i dobroci - Biedna Zorana! Biedna mała imigrantka z jej przystojnym mężem i jej silnymi synami i jej szczególnymi darami, zawsze otaczana przez miłość i wsparcie. Powinnam Ci współczuć ponieważ wzięłam jedno z twoich dzieci? Tak i co? Zostawiłam ci inne w jego miejsce. I byłaś dumna z niej. Znalazł ją i przyniósł do mnie i powiedział mi co robić. Może nie cieszyłam się z powodu robienia tego ale przypomniał mi co byłam mu winna. Nie straciłaś niczego przez to co zrobiłam. - uśmiechnęła się z wyższością, sparaliżowana jej własnym przyznaniem się - Z wyjątkiem tego, że nigdy nie rozbijesz paktu ponieważ nie masz czterech synów przy sobie.
- Wiesz o pakcie? On wie o przepowiedni?
- On wie wszystko. On widzi wszystko.
Adrik prychnął drwiąco - I co, powiedział ci?
- On jest diabłem. On nie mógł -
- Okłamać Cię? - Zorana skończyła łagodnie.
Panna Joyce uświadomiła sobie jak głupio zabrzmiała. Jaka głupia była. Od razu jej ramiona gwałtownie spadły ze słyszalnym pęknięciem. Wzdrygnęła się, łapała oddech i walczyła by mówić - Masz rację. Okłamał mnie. Powiedział mi, że złagodzi mój ból i pozwoli mi żyć pod warunkiem, że zrobię co zechce. Gdy jednak twoje dzieci dorosły i wygłosiłaś swoją cholerną przepowiednię, nie chciał mnie już. - zaczęła nagle zawodzić - Jestem pogrążona w bólu. Przez cały czas w bólu i choćby nie wiem co robię, on nie wróci do mnie. Składam się mu w ofierze mu. Gnijąc podczas życia.
- To wygląda jakby słońce przyspieszało ten proces. - Rurik popatrzył jako blizna na jej policzku otwarła się do szpiku kości.
Panna Joyce rzuciła mu spojrzenie pełne jadu, cofnął się.
- Co zrobiłaś z moim dzieckiem? - Zorana wstała ponad nią - Co zrobiłaś z moim synem?
Panna Joyce obróciła się wstydząc - Co zrobisz dla mnie jeśli ci powiem?
- Jak bardzo chcesz przeżyć? - Zorana zapytała łagodnie.
Panna Joyce podniosła swoją zniekształconą rękę aby ocienić oczy i wpatrywała się w Zoranę - Zmusisz swoich synów do zabici mnie?
- Zabiję cię własnoręcznie.
Panna Joyce wpatrywała się w oczy Zorany i zobaczyła w nich prawdę. Zorana nie tylko mogła ją zabić - ona tego chciała.
- Umieściłam to w samochodzie i zawiozłem do Nevady. Krzyczał całe osiem godzin. - w tonie dumy, powiedziała - I wystawiłam to w nocy, na pustyni i ruszyłam z miejsca. Ale nie zamordowałam tego. To sprawiłoby, że stała bym się taka jak chłopcy, którzy zaatakowali mnie. Ślina spieniła się na kącikach jej ust. Stara kobieta umierała na skutek szaleństwa.
Zorana wolno cofnęła się od niej - Moje dziecko nie było rzeczą. Było chłopcem.
- Jeszcze lepszy powód by zabić przed tym zanim mógł urosnąć tak jak oni. - Panna Joyce machnęła swoją zdeformowaną ręką na synów Zorany.
Zorana zacisnęła swoje pięści i zrobiła krok do przodu.
Panna Joyce skuliła się, z ramionami nad jej głową.
Rurik chwycił ramię Zorany - Nie, Mama - szepnął.
- Jestem starą kobietą, która została porzucona przez jej mistrza i zostawiona na pewną śmierć w bólu - Panna Joyce szepnęła ochryple - To jest dostateczną karą.
Chłopcy popatrzyli po sobie z odrazą wymalowaną na ich twarzach.
Rurik podał Pannie Joyce jej kapelusz.
Gdy założyła go na swoją głowę, Zorana złapała go, błysk tryumfu skrzył się w jej oczach.
Wyrywając kapelusz, Zorana spiorunowała wzrokiem swoich synów - Nie. Nie, nie, nie!
- Mama, jesteś pewna? - Adrik objął ją ramieniem - Nie rób nic, czego później pożałujesz.
- Podjęła pracę nauczyciela, opiekuna i nauczyła nas ufać jej podczas gdy używała swojej władzy by zniszczyć nas. Adrik, ona powiedziała nam, że nie żyjesz. Firebird uciekła z powodu zdrady tej kobiety. - szlochając złapała oddech, Zorana szepnęła - A najgorsze z tego wszystkiego, że wyrwała mojego syna z moich ramion. Pozbawiła cię brata. Przez nią, nigdy nie możemy rozbić paktu, a twój ojciec będzie smażyć się w piekle przez całą wieczność. Zostawiła na pewną śmierć moje dziecko - na śmierć głodową i odwodnienie, albo śmierć od mrozu pod obojętnymi gwiazdami, albo zjedzenie przez zwierzęta. - zgniotła brzeg kapelusza między swoimi pięściami - Ona nie może znieść słońca ponieważ zawarła umowę z diabłem. Jeśli zdąży z powrotem do domu, ona będzie żyć.
- To nie w porządku! - Panna Joyce powiedziała.
Zorana spojrzała ostatni raz na trędowatą Pannę Joyce - Będzie jak Bóg zechce. I tak masz większą szansą niż ty dałaś mojemu dziecku.
- Masz rację, Mama. - biorąc kapelusz, Adrik rzucił go na gałęzie wysokiej sosny.
Zorana podeszła do furgonetki - Chodźcie moi synowie. Wracajmy do domu.
Rozdział 9
Doug Black był pierwszy na miejscu, wszystko co wiedział to że matka i jej dwoje dzieci zginęli przejeżdżając Shoalwater State Park ich SUV- em.
Gdy podjechał, zauważył późny-model Denali GMC w połowie ukryty w lesie. Gałęzie i mech zostały porozrzucane wszędzie, rododendrony poszły w strzępy, a poszycie było zaorane w dół za igłami do brudu.
Tak, potoczyli to, w porządku.
Świadek wypadku, biała kobieta w średnim wieku, podbiegła do jego samochodu jak tylko zaparkował przy lesie. Otworzył drzwi i pochwycił ślad krwi w zimnym powietrzu.
Ktoś był ciężko ranny.
Świadek zaczął mówić bardzo szybko - Kupiłam pączka i kawę w Rocky Cliffs i zatrzymałam się na parkingu na śniadanie. On jest pusty o tej porze roku. Cichy. Przyjrzałam się, jak wjechała na drogę. Przyspieszyła. Była na haju. Prowadziła bardzo szybko.
Gdy Doug wyciągnął swój awaryjny komplet ze swojego bagażnika, ocenił swojego świadka. Była w szoku, blada i spocona, utrzymywała się w pozycji pionowej tylko przez potrzebę poinformowania o tym co zobaczyła.
- Znam ją. To Ashley Applebaum. Biedactwo. Zobaczyłam, jak obejrzała się. Spadła, potoczyła się trzy razy. Mój Boże, to było okropne. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nie w rzeczywistości. - świadek trząsł się z chłodu i ze strachu.
- Jesteś panią Shaw? Wezwałaś nas? - wyszedł zamaszystym krokiem z parkingu do lasu.
Pani Shaw poszła za nim, wciąż rozmawiając szybko - Tak, tak, ja zadzwoniłam od razu, wtedy poszłam pomóc. Z Ashley... naprawdę źle.
Nagle pani Shaw nie szłam za nim.
Spojrzał za siebie.
Oparła jedną rękę o drzewo i zwymiotowała.
Przeskoczył przez jakieś kamienie, zobaczył rozbity pojazd i ocenił wprawnym okiem Wszystkie okna były rozbite. Metal zgnieciony jak folia aluminiowa.
Tak. Mieliby szczęście gdyby nikt nie został zabity.
Wtedy pani Shaw znowu pojawiła się za nim - Ashley kazała mi wyjąć dzieci. Spróbowałam, ale nie dałam rady. Przepraszam. Jestem taka żałosna! - Zaczęła szlochać tak bardzo, że współczuł by jej gdyby nie był tak skupiony na swojej pracy.
- Wszystko w porządku, pani Shaw. Zrobię to. - dzięki Bogu dzieci zostały przypięte, bo nigdy nie przeżyliby w tej pogniecionej skorupie pojazdu.
- To wybuchnie? Myślisz, że to wybuchnie?
- Możliwe - z całą pewnością wybuchnie pożar.
- Nie zniosła bym jeśli -
Przerwał jej - Z dziećmi wszystko w porządku?
- Tak myśle.
- W jakim są wieku?
- Chłopiec ma siedem lat, tak myślę. Maleństwo trzy miesiące. Cały czas płacze, ale oprócz małych cięć, ona wygląda nieźle. Chłopaczek jest w bardziej kiepskim stanie. Myślę, że może jego ręka jest złamana ale - Pani Shaw przerwała i zaczęła całą historię jeszcze raz - Ona jechała bardzo szybko. Zobaczyłam, jak obejrzała się. Obejrzała się. Dlaczego obejrzała się?
- Pewnie rozmawiała z dziećmi. - zatrzymał panią Shaw w miejscu osłoniętym od wiatru w drzewach - Zostań tu. Przyniosę Ci ich.
Pani Shaw nie przerywała mówienia nawet gdy oddalał się - Myślę, że nie rozmawiała z dziećmi. to wyglądało inaczej. To przypominało jak by się bała, patrzyła na drogę za nią.
Otworzył tylne drzwi. Zapach krwi natężał się. Oparł się.
- Nawet nie wiedziałam, że ona potrafi prowadzić - Pani Shaw zawołała.
Dziecko zostało przypięte w fotelu samochodowym i płakało.
Czarnowłosy chłopiec milczał, układając ostrożnie swoje ramię i oglądając wszystko z szerokimi, ciemnymi oczami.
Pani Shaw miała rację. Nie byli ciężko ranni.
Na przednim siedzeniu, matka wpatrywała się przed siebie, jej głowa przechylona pod dziwnym kątem, jej ramiona wciągnięte w bólu - Wszystko w porządku, kochanie. Wszystko w porządku, dziecino. Nie zapłacz. - mówiła łagodnie, wskazując to samo w kółko.
To Ona była źródłem krwi. Krew ochlapała w poprzek sufit i jej ciemne włosy.
- Pani Applebaum, jestem patrolowy Doug Black - powiedział.
Przestała mówić.
- Wyjmę twoje dzieci teraz.
- Pośpiesz się - powiedziała.
- Dobrze - jak tylko odpiął fotelik samochodowy zawołał do chłopca - Hey, tam. - odwrócił się by umieścić go na ziemi, a Pani Shaw była tam, wzięła dziecko od niego.
Przerażona na śmierć a mimo to robiła co powinna. Dzięki Bogu za takich ludzi jak ona.
Odchylił się do tyłu samochodu i uśmiechnął się do chłopca - jestem Oficer Doug. Chcę Ci pomóc. - zmarszczył brwi z powodu pasa bezpieczeństwa. Uderzenie rozwaliło drzwi i wybuchła poduszka, która teraz przykryła połączenie. Nic dziwnego , że Pani Shaw nie mogła go wyjąć go - Jak masz na imię? - Doug zapytał.
- Andrew.
- Andrew, muszę uwolnić cię. - Doug otworzył swój awaryjny komplet i wyciągnął nóż.
Andrew wzdrygnął się, obracając się tak blady że jego ciemne oczy wyglądały jak dwie czarne dziury na białym śniegu, patrząc na błyszczące ostrze - Ja nie płakałem. Nie zapłakałem wcale. Przepraszam za mój nadgarstek. Proszę nie.
- Nie zadaj mu bólu! - głos Ashley Applebaum wzrósł - Ty łajdaku, nie zadawaj mu bólu!
Doug wsunął nóż pod pasek i uwolnił Andrew - Nie sprawiłem mu bólu, Pani Applebaum. Odrzucił ostrze na ziemię, i zaoferował swoją rękę - Chodź na zewnątrz, Andrew. Potrzebuję cię do pomocy u Pani Shaw z dzieckiem.
Andrew popatrzał na szeroką dłoń Douga i długie palce i pomalutku przeszedł przez otwarte drzwi.
Doug cofnął się i pozwolił mu wyjście. Lepiej tak niż próbować walczyć w zapasach z przerażonym dzieckiem.
Gdy Andrew stanął obok samochodu, Doug zaprowadził go do Pani Shaw na górę i klęknął obok fotelika - To jest Pani Shaw. Możesz iść pomagać opiekować się twoją siostrą?
Chłopiec popatrzał na niego.
- Wracam po twoją matkę - Doug powiedział.
- Czy ona będzie żyć? - Andrew był zbyt poważny, zbyt mądry.
- Dam znać ci gdy tylko sprawdzę co z nią. Biegnij, szybko. Zapytaj panią o Shaw o szynę dla twojego nadgarstka.
Andrew poszedł od razu.
Doug spróbował otworzyć drzwi pasażera ale to nie mógł, więc pełzał ponad krwawiącym przednim siedzeniem do Ashley Applebaum.
Kolumna kierownicy przebiła ją pod żebrami i nadziała jej wątrobę i jelita. Szkło rozerwało twarz już i tak wychudłą i zmartwioną. Była umierająca. Nieubłaganie, była umierająca.
- Wyjąłem dzieci. Z nimi wszystko w porządku. - wziął chustkę z jego kieszeni - Zamierzam zawiązać to na twoim czole aby zatrzymać krwawienie. - zrobił to i zapytał - Tak lepiej?
- To wcale tak bardzo nie bolało - brała głębokie wdechy zakłócone przez krwawienie wewnętrzne - Słuchaj. Choćby nie wiem co się stało, nie pozwól ich ojcu zabrać moje dzieci.
Wiedział dlaczego żebrała tak wzruszająco. Usłyszał, jak Pani Shaw nazwała ją „Biedna Ashley '' zobaczył jak Andrew skulił się na widok jego noża, usłyszał, jak chłopiec żebrał jakby bał się o swoje życie.
Ich ojciec znęcał się nad nimi. Sprawiał im ból.
- Gdzie jest ich ojciec? - zapytał.
- W domu. Uderzyłam go. On jest nieprzytomny.... - Ashley Applebaum wysapała jak zdychające zwierzę. Wtedy chwyciła nadgarstek Douga. - Nie ścigaj go. On sprzedaje bomby.
- Cholera - Doug wyciągnął swój telefon i zadzwonił do szefa, Yamashita, i podał mu wszystkie informacje.
Ashley kontynuowała - Bill sprzedaje bomby białym mężczyznom, którzy nienawidzą Żydów, czarnych i Meksykanów. A ja... ustawiłam to tak, że kiedy wstanie z podłogi, wszystkie bomby wybuchnął.
- Gdzie mieszkasz? - poczekał ze swoim telefonem w ręce, gotowy by wypowiedzieć informacje do Yamashita.
- Przy autostradzie sześć. - straciła przytomność.
Podał Yamashitowi swój raport a kiedy skończył, Ashley była ledwie przytomna.
- Napiętnował ją. Właśnie tak jak napiętnował mnie.
- Oznakował cię?
- Swoim pierścieniem. On podgrzewa go i... to boli tak bardzo. - drgnęła i zadrżała w bolesnej pamięci.
Doug poczuł, jak znajome, bezsilne przerażenie naprężyło jego mięśnie ale wycofał mokrą chusteczkę odświeżającą i łagodnie wytarł jej twarz - Wszystko porządku - powiedział, to w takim samym uspokajającym tonie jaki użyła wobec swoich dzieci.
- Mógł zrobić to mi. Byłem nic nie warta... ale nie jej. Ona jest jeszcze dzieckiem.... - Ashley Applebaum oddychała nieregularnie - Nie pozwól mu zabrać ją. Ona jest taka słodka... i Andrew... on nie wie czym jest prawdziwe życie .... - jakby mogła zobaczyć go, obróciła swoją twarz wobec Douga - Nie pozwól mu mieć ich.
Chciał obiecać jej, że spełni jej prośbę.
Sądy nie troszczą się o takie sprawy. Utrzymali by tą rodzinę nietkniętą. Oddaliby dzieci ojcu.
Wiedziała jaka jest rzeczywistość. Przewróciła głowę wobec niego, jej oczy prawie niewidome - Jeśli Bóg jest sprawiedliwy, Bill wysadzi się w powietrze i nikt go nie ocali.
Doug już wiedział, że sprawiedliwość nie jest tak czysta - Jeśli on zginie dzieci pójdą do sierocińca, do rodziny zastępczej.
- To będzie lepsze od zostawania z nim. - Łzy popłynęły z jej oczu.
- Nie wiesz o czym mówisz. - nigdy nie był niczego tak bardzo pewien w swoim życiu.
- Nie wiesz o czym mówisz. - każdy oddech odbiegał od przyjętych norm, ból w jej klatce piersiowej - Módl się żebym go zabiła. Módl się...
Stłumiony wybuch wysadził powietrze. Ziemia zadrżała, szarpiąc SUV- a.
Uśmiechnęła się - To jest to. To jest to. Tylko jedno zrobiłam dobrze w swoim życiu i to jest to. Odszedł.
Ashley Applebaum umarła na oczach Douga.
Zamknął jej oczy swoją dłonią.
Wtedy przechylił się przez siedzenie i wyłamał drzwi. Pobiegł pod górę, z dala od nieuchronnego ognia w kierunku grupki - dziecko, chłopiec, Pani Shaw — skupili się na wzgórzu.
Słyszał syreny w dali. Szeryf, policja, EMTs - wszyscy byli w drodze. Klęknął przy Andrew.
- Moja mama...? - Andrew zobaczył odpowiedź w twarzy Douga. Wydał z siebie szloch - Moja mama...
Doug trzymał w ramionach chłopca gdy ten płakał.
Pani Shaw popatrzyła w górę ponuro - Zobacz co Andrew pokazał mi. - odkryła ramię dziewczynki. Brutalne czerwone oparzenie wyglądało jak paszcza lwa na gładkiej, czystej bladej skóry - Ten łajdak Applebaum napiętnował dziecko tak samo jak zrobił to z Ashley w ich noc poślubną.
- Ten wybuch… - Doug popatrzył znacząco na panią Shaw - To go wykończyło.
- To nie mogło zdarzyć się milszemu facetowi - Pani Shaw docięła złośliwie.
Ambulans i szeryf okręgowy wbili się na parking.
Andrew złapał ramię Douga i wbił swoje palce w jego ciało - Dziewczynki nie liczą się, prawda? Dziewczyny są własnościami. Tylko własnościami. Musimy im pokazać kto je posiada. - chłopiec powtórzył kredo swojego ojca jakby to była ewangelia, ale zapłakał, duże, dziecięce łzy w niezgodzie z jego wielkimi sentymentami.
Doug zajrzał mu w oczy - Dziewczyny są ludźmi. One powinni być hołubione. Nigdy nie powinno się im sprawiać bólu. Tak nie można. Tak nie można nigdy.
- Naprawdę? - Andrew spojrzał na Douga i zapadł się z ulgą - Ty tak myślisz?
- Żaden mężczyzna nie ma prawa zadać ból kobiecie. Nigdy. Nigdy. - Doug nigdy nie był niczego tak bardzo pewien w swoim życiu.
Patrząc w górę na gałęzie kołyszące się we wczesno porannym świetle, zapamiętał swoje pierwsze spotkanie z Firebird, potem następne. Użył zapisów z archiwum żeby ją tropić aż do Szarvas Artist Studio, gdzie pracowała. Czekał na zewnątrz i mówił sobie, że to nie będzie miało znaczenia jeśli będzie tak ładna jak zapamiętał.
I nie była.
Była piękna i spowodowała że wstrzymał oddech.
Dojrzałość dała jej głębokość i blask, którego żadne kosmetyki nie mogły wytworzyć. Wtedy próbował jechać za nią do jej domu i nie mógł, utknął w kapryśnej górskiej mgle, która otoczyła ją jak więzienie.
Więc wrócił następnego dnia, mając zamiar stanąć twarzą w twarz z nią, ale jeden z jej dużych, potężnych braci odwiózł ją, odprowadził do drzwi i wszedł za nią jakby nie mogła pójść sama. Następnie, Doug obserwował i rozpoznał znaki - despotyczni ludzie, matka, której nigdy nie widział, siostra, która nigdzie nie wychodzi tylko do pracy i z powrotem, a przez większość czasu to brat ją zawozi....
Wesoła, otwarta dziewczyna którą zapamiętał teraz była przetrzymywana jako więzień przez rodzinę, która była bardzo ostrożna.
To wyjaśniło tak dużo - dlaczego nie zaufała mu, dlaczego porzuciła go i sprawiła mu ból.
EMTs i szeryf okrążyli go, potrzebowali aby złożył raport. Skończył swoją pracę, przez cały czas przygotowywany i zdeterminowany.
Nie ważne że cierpiał z powodu odrzucenia przez Firebird, przez jej brak zaufania do niego, musiał obronić Firebird przed rodziną, która ją przetrzymywała.
Kiedyś podziękuje mu za to.
Kiedyś.
Rozdział 10
O dziewiątej rano, Firebird jechała nadbrzeżem Pacific Coast Highway, gdzie zauważyła policję i pogotowie na parkingu i w końcu skręciła w malowniczą przełęcz ku miastu .
Klify sformułowały zatokę w wersji półksiężyca. Stare miasto umościło się nad wodą, jednak po przyjrzeniu się okolicy można zauważyć, że stare i nowe domy ciągną się wzdłuż okolicznych wzgórz. Internet wskazał, że Rocky Cliffs szczyci się tysiącem stałych mieszkańców i że liczba ta wzrasta pięciokrotnie podczas letniego sezonu turystycznego.
Prowadziła wolno wzdłuż uroczej ulicy głównej, ze sklepami odzieżowymi, kawariarniami i hotelami.
Rocky Cliffs nie wyglądało jak miejsce w którym Douglas mógłby cuć się dobrze.
Jej samochód zaskoczył ją zawracając przy When You Are Wicked Diner. Gdy tylko weszła i usiadła przy jednym ze stolików, zrugała siebie. Wiedziała co Douglas robi tutaj i gdzie mieszka. Jadąc tutaj była przygotowana na konfrontację. To dlaczego teraz postanowiła zaczekać?
Ponieważ zamierzała być zła, a to było zgodne z prawdą. Gdyby uświadomiła sobie... jednak było już za późno dla wzajemnych oskarżeń.
- Co mogę pani podać? - kelnerka w średnim wieku stanęła przy niej.
- Bekon, czips, Denver omlet, tost pszenny, duży sok pomarańczowy, duża czarna kawa i jedną z tych słynnych na cały świat napoleonek.
Kelnerka uśmiechnęła się i nagryzmoliła zamówienie - Zaszufladkowałam cię jako jedną z tych kobiet, które jedzą tylko niewyszukany jogurt i piją herbatę ziołową. To mnie nauczy, że pozory czasami mylą.
- Lubię jeść - Firebird zapewnił ją - Po za tym jestem w drodze przez cztery godziny.
Gloria zniknęła przygotować zamówienie i wróciła z kubkiem kawy - Skąd pochodzisz?
- Na północ od Seattle. - zanim Gloria mogła naciskać celem uzyskania dodatkowych informacji, Firebird wyszperała adres w swoim portfelu - Szukam tego adresu 323 Seaview Road.
Oczy Gloria naostrzyły ponieważ nalewała kawę - To stare miejsce Quackenbush.
- Quackenbush? Naprawdę? - Firebird uśmiechnęła się - Nie słyszałam o tym . Szukam Douglas Black. On i ja przyjaźnimy się. - to było małe niedopowiedzenie.
- Doug Black? On jest tu dopiero od kilku miesięcy. - Gloria obejrzała Firebird ostro - Zaczynaliśmy się zastanawiać czy on miał jakichkolwiek przyjaciół.
- On potrzebuje trochę czasu aby dać się poznać i polubić, ale jeśli raz to robi, on jest naprawdę bardzo zabawny i miły. - niespodziewany rumieniec rozgrzał policzki Firebird.
- Jak pierwszy raz zobaczyłem go, pomyślałam o sobie - Gloria powiedziała ze sprośnym humorkiem.
- Nie to miałam na myśli.
- On jest zbudowany jak marmurowy posąg. Nigdy nie zobaczyłam go choćby z jednym guzikiem niezapiętym. On jest młody, ale ma wszystko, czego oczekujesz ze strony policjanta stanowego. Z całą pewnością nie nazwałbym go duszą towarzystwa. - Gloria odeszła ale zaraz wróciła z zamówieniem Firebird - Czy on spodziewa się ciebie?
Firebird obejrzała swój talerz - Wygląda świetnie! Nie, sądzę, że Douglas nie wie, że mieszkam niedaleko. - a może wie. Odkrycie, że żył tak blisko spowodowało u Firebird ściśnięcie serca. Był, przecież, myśliwym i mało prawdopodobne by zapomniał, że ofiara, którą miał, uszła mu.
Gloria kiwnęła głową - Quackenbush to miejsce wygląda jakby specjalnie dla niego. Konieczne jest tam kilka napraw.
- Douglas dobrze sobie radzi z takimi pracami. - Firebird zarumieniła się jeszcze raz, tym razem mocniej. Ukrywała się w domu tak długo, że nawet nie mogła przeprowadzić normalnej rozmowy?
- Podejrzewałam to w nim, również - Gloria zgodziła się, a jej oczy migotały - Jest milczkiem, lub coś w tym stylu tak słyszałam.
- On nie mówi dużo- ponieważ był zajęty ukrywaniem tajemnic.
- Zrobił już dużo prac: wymienił całą instalację elektryczną i instalacja wodno-kanalizacyjną. Zaczął remont wnętrze. Pomalował podłogi i ściany. To jest gigantyczny wysiłek, niewarty moim zdaniem - ale nie zainteresował się moim zdaniem.
- Nie wiem czy on kiedykolwiek słucha kogoś.
- Nie zmienia to faktu, że on musi być bardzo bogaty skoro pozwolił sobie na kupienie tego miejsca - lokalizacja jest główną nieruchomością - i odnawiać to. - twarz Glori rozgrzała się z ciekawością, i pochyliła do przodu, gotowy by wysłuchać jakichkolwiek zwierzeń Firebird może jej udzielić.
- Nie wiem o jego finansach. Nie jesteśmy tak bliskimi przyjaciółmi.
Twarz Gloria posmutniała. Dzwonek zadzwonił przy drzwiach i oddaliła się do czterech podróżnych.
Gloria wróciła gdy Firebird spałaszował większą część jedzenia na talerzu i rozgrzała się filiżankę kawy - Wyglądasz jak byś już nie mogła.
- Będę musiała przyznać się do porażki, ale faceci nie żartują. To jest najlepsza napoleonka na świecie. - Firebird westchnęła z przyjemnością.
- Jestem żyjącym świadectwem. - Gloria klepała swoją pulchną talię - Słuchaj, myślę że nie ma go w domu.
- Douglasa?
- Wcześnie rano, zobaczyłam, jak jechał w kierunku drogi 101. Prawdopodobnie tam łapie ludzi za przekroczenie prędkości. Zatrzymał mnie raz. Zrobił mi wykład jak ważna jestem dla społeczności i jak przekroczenie prędkości mogło mnie zabić, a wszystko to podczas gdy patrzył na mnie tymi ciemno brązowymi oczami - Gloria zadrżała - Wystraszył mnie piekielnie, powiem ci.
- Nie przyśpieszasz już?
- Robię to ale patrzę w lusterka dużo uważniej. - Gloria przekazała rachunek.
Firebird śmiała się i wyciągnęła portfel. Gloria spojrzała na jej prawo jazdy ale Firebird trzymała zakryte imię. Nie potrzebowała aby Gloria, która oczywiście znała całą społeczność Rocky Cliffs, rozmawiała o młodej kobiecie o dziwnym imieniu, która szukała ich miejscowego gliniarza.
- Wskazać ci kierunek do Quackenbush? - Gloria zapytała.
- Mam mapę - Firebird złapała za nadgarstek Glorii -Mam nadzieję zaskoczyć go.
Gloria patrzyła na rękę Firebird, wtedy przyjrzała się jej twarzy -Wyglądasz jak była żona z urazą albo międzynarodowy terrorysta. Więc mogę trzymać język za zębami do czasu aż go znajdziesz.
- Dziękuję. - Firebird zostawiła spory napiwek i skierowała się do samochodu.
Dwóch facetów przy barze dokładnie przyjrzała się jej.
Idioci
Nie żeby źle wyglądała. Ubrała się ostrożnie na to spotkanie, chcąc wyglądać swobodnie i beztrosko, profesjonalnie i odpowiedzialnie, młodzieńczo ale tez dojrzale. W końcu zdecydowała się na wygodną i ciepłą parę ciemnych dżinsów, zielony golf kaszmirowa i czarne buty do kostek na niskim obcasie.
Zatrzymała się w drzwiach i przywdziała płaszcz.
Faceci przy barze zagwizdali.
Douglas mógł nauczyć ich niejednego o okazywaniu subtelnej uwagi atrakcyjnej kobiecie.
Była już na zewnątrz.
Gdy skierowała się w kierunku starego Quackenbush dom, wiedziała, że ma problem. Tak łatwo uwiódł ją wcześniej. Sprawił, że ona kochała go. A po tym jak go zostawiła, jakkolwiek mógłby być zły i zdradzony poczuła, że wciąż pragnie go. Kocha go.
Teraz, może... może cały ból i niepokój były na darmo.
Teraz miała coś zupełnie innego na głowie.
Zeszła z ulicy główną na Sutterman Drive, wąska, kręta drogą, która pięła się na klif przy dalekim krańcu miasta. Tuż zanim doszła do szczytu, wiedziała, że znalazła, droga dojazdowa zaprowadziła ją do samotnego domu na ulicy, osadzonego na samej górze z klifu. Dom Douglasa. Objęła to jednym spojrzeniem - To jest Quackenbush ? - mamrotała - Wygląda bardziej jak dom rodzinny Addamsów.
Dom był w wiktoriańskim stylu, wysoki i wąski, z wieloma gankami, balkonami i bibelotami. Powiedzieć, że to potrzebowało farby było bardzo miłym stwierdzeniem. W niektórych miejscach, woda słona zniszczyła deski, nie zostawiła na nich żadnej farby.
Douglas nigdy nie wydawał się typem domatora. Ciekawe co myślał kupując tego Behemota?
Ciągle śledziła podjazd z boku domu. Był tam walący się garaż z jednym samochodem z X5 BMW zaparkowanym po środka. X5 BMW był wymarzonym samochodem Douglasa. To nie mógł być zbieg okoliczności.
Zaparkowała na obszarze parkingowym i wyszła. Gdy szła do schodów, wiatr i sól smagały jej wrażliwą skórę policzków, a daleko poniżej, u podnóża klifu, mogła słyszeć, jak fale uderzały o kamienie. Szła ostrożnie po chwiejnych deskach na ganku do drzwi. Zadzwoniła i zapukała w tym samym czasie ale nikt nie odpowiedział.
Gloria nie ostrzegła jej, że jeździ swoim policyjnym wozem patrolowym?
Firebird nie chciał wyjechać i postanowiła poczekać. Obawiała się, że jeśli zrobiłaby to, straciłaby swoją determinację.
Przekręciła gałkę. Drzwi były zamknięte na klucz, ale cały zamek zagrzechotał jakby był źle osadzony w ramie.
Wzięła jedną ze swoich kart kredytowych i już była w środku. Zamknęła drzwi za sobą i odprężyła się, rozkoszując się ciepłem.
Po lewej były wyblakłe pozostałości biblioteki. Na prawo smutne, wyblakłe pozostałości dużego pokoju dziennego. Prosto przed pozostałości wspaniałych schodów. Gdy Firebird ruszała się przez dom, widział tylko smutne ruiny do czasu gdy stanęła w masywnej kuchni.
Kuchnia całkowicie została wykończona, z czarną podłogą łupkową, szafki w czystym, cudownym czerwonym kolorze, czarny blat kuchenny z bazaltu i złote toskańskie ściany. Długi stół pośrodku wyglądał na zabytkowy, solidna dębowa deska opierała się na solidnych nogach.
Kolory powinny być odrzucające. Za to pokój był ciepły. zapraszający.
Zawiesiła swój płaszcz na krześle, przechadzała się i zauważyła szerokie okna... i nareszcie zrozumiała dlaczego Douglas zakupił ten dom.
Za domem był ogród z obfitością oceanicznej roślinności. Krawędź klifu miała pięćdziesiąt stóp, a rząd z głazów chronił jakiegokolwiek idiotę, który mógłby próbować wjechać do oceanu.
Ponadto, czarnozielone morze pomarszczyło się i odetchnęło. Łaty wodorostów morskich kołysały się tam i z powrotem. Lwy morskie rozkoszowały się na ciepłej, płaskiej, kamienistej skale, a mewy poszybowały w górę w chmury szarego i jaskrawoniebieskiego nieba. I dalej... widok rozciągał się do dalekiego horyzontu i stamtąd do wieczności.
Na zewnątrz, to miejsce wyglądało jak uosobienie cywilizacji ale tak naprawdę to było pełne dzikości i wspaniałości natury.
Dom był dokładki taki jak Douglas.
Wyrzuciła gumę do kosza na śmieci i wybrała się na piętro. Koniec schodów był wytarty ale drewniane stopnie i poręcz pozostały solidne. Na podeście, obróciła się i obejrzała. Tak, dom był zakurzony. Wszystko było wyblakłe. Ale mimo to dostrzegła dawną wspaniałość domu i to jaki mógłby by jeszcze.
Gloria miała rację. Jak Douglas mógł z pensji policjanta opłacać ten remont?
Góra pasowała do parteru, wyblakła i obdarta, z sypialnią za sypialnią w bałaganie i jedną łazienką z białymi odłupanymi kafelkami i zabytkowymi stałymi elementami wyposażenia. Dwoje drzwi było zamkniętych: jedne pod koniec korytarza i szerokie podwójne drzwi na końcu z lewej.
Doszła do nich i czuła się tak jak żona Sinobrodego, otworzyła drzwi po lewej.
Pokój był niewielki, częściowo zreorganizowany i zawierał biurko, krzesło biurowe, segregator i laptop podłączony do klawiatury i drukarki.
Jego biuro.
Ruszając się prędko, weszła i dotknęła klawiatury. Monitor zaczął pracować.
Poczuła się jakby zakłócała prywatność Douglasa, ale to musiało zostać zrobione. Dostała się do przeglądarki internetowej i napisała szybką wiadomość do jej matki.
Dojechałam. Odnalazłam ojca Aleksandra. Przekaże najświeższe informacje kiedy to tylko będzie możliwe. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich. Ucałuj Aleksandra.
Wtedy szybko wyłączyła komputer i wycofała się.
Idąc do drzwi dwuskrzydłowych w końcu korytarza, otworzyła je i znalazła główną sypialnię, całkowicie odnowioną, oaza spokoju z ciepłym szarym dywanem i dopasowanymi do niego ścianami. Na jednej ścianie był kominek z szarych łupków a przy nim dwa wyściełane granatowe krzesła z niewielkim okrągłym stołem dla kogoś - Douglasa i przyjaciela . Po obu stronach z niskiego łóżka były szerokie okna z widokiem na ocean, a nad łóżkiem... Wstrzymała oddech. Nad łóżkiem był obraz olejny, cudowna plama pomarańczy i czerwonego, jedno otwarcie oryginała kwiatu do świata.
Podeszła do obrazu, uklękła na materacu, pochylona do przodu czytała gryzmoły podpisu: f. Wilder.
W college'u, była skłonna do ciśnięcia farbą na płótno w dzikiej żywiołowości, aby pokazać światu w najżywszy sposób z możliwych że była zakochana. Nie tylko zakochana - głupia z miłości. Głupia, ponieważ wiedziała jakie były tego skutki.
Podniosła swoje palce i łagodnie pogłaskała podniesione grzbiety żółtego pręcika - a za nią ktoś zapytał - Co robisz w moim domu? Co robisz w mojej sypialni?
Rozdział 11
Nie skoczyła. Firebird zawsze miała nerwy ze stali, a teraz odwróciła się lekko by stanąć naprzeciw niego, udowodniła, że te nerwy są nieskazitelne.
- Cześć, Douglas. Jak się masz?
Douglas. Spróbował zapomnieć o niej, mówił sobie, że nigdy nie była warta jego splunięcia, że zmieniła się i że nie lubi jej już. Wtedy nazwała go Douglas — nie Doug, jak każdy inny - i stare wspomnienia powróciły.
- Co tu robisz ? - powtórzył - Dlaczego włamałaś się do mojego domu?
- Na ganku było zimno.
- Więc powinnaś odejść.
- Przejechałam długą drogę żeby się z Tobą zobaczyć - spojrzała do tyłu na obraz, który zostawiła gdy wyjeżdżała z Brown University - Wciąż go masz.
- A dlaczego nie? - próbował ale nie mógł pozbyć się tego.
- Pomyślałem, że możesz mieć mętlik w głowie gdy wyjechałam bez powiadomienia cię gdzie jestem. - usiadła na łóżku.
Wyglądała tak samo, a jednak... nosiła swoje długie blond włosy swobodnie, albo zapinała z tyłu głowy klamerką. Teraz miała zrobione cięcie w stylu retro lat dwudziestych.
Nie lubił tego.
Wciąż wyglądała na wyższą niż był w rzeczywistości, ale nie była już straszliwie chuda. Zaokrągliła się: była chuda w pasie, jednak miała bardzo uwodzicielskie biodra i piersi.
Wcześniej, była dziewczyną.
Teraz jest kobietą.
Ale przecież, wiedział o tym. Obserwował ją.
Podszedł do niej, nie uśmiechając się - Włamanie jest przestępstwem.
Gdy tylko staną nad nią, przestała uśmiechać się, przestała udawać, że wszystko jest normalne - Znalazłam Cię w Internecie.
- nie trudno mnie znaleźć.
- Nie - jej niebieskie oczy były ostre jak brzytwa pstryknęły w górę na niego - Byłam zaskoczona, że to okazało się takie proste.
- Ty natomiast jesteś niezwykle trudna do znalezienia. Po tym jak uciekłaś... - przerwał, czekając by zobaczyć czy zaprzeczy temu.
Nie zrobiła tego.
- Po tym jak uciekłaś, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy aby Cię odnaleźć. Nie mogłem niestety. Chociaż jestem w tym dobry.
- Ponieważ jesteś gliną.
- Gliną, która używa wszystkich dostępnych zasobów. - nauczył się tego dla bardzo wystarczających powodów - Ale wyparowałaś.
- Powiedziałam ci, że mieszkam w Waszyngtonie.
Powiedziała. Była ostrożna z informacjami o sobie ale raz zdecydowała się ufać mu, udzieliła takiej informacji. Jak się okazało, nie dała mu dość informacji ponieważ przeszukał góry i przepadła bez śladu.
- Mój najstarszy brat ma bzika na punkcie prywatności. - udało się jej brzmieć całkowicie otwarcie i szczerze - On upewnił się, że moja rodzina nie jest zamartwiana przez -
- Niepożądane elementy takie jak ja? - jego nastrój pogorszył się.
Byłoby lepiej dla Firebird gdyby nie przyszła teraz, podczas gdy wciąż jest wstrząśnięty przez śmierć Ashley Applebaum. Nadal był zły z powodu okrucieństwa z którego Applebaum czerpał radość. Wiedział, zrozumiał jak ludzie tacy jak Applebaum wykorzystywali swoją siłę i chytrość do prześladowania ich żon i rodzin.
Ale to dziecko wiecznie będzie nosiło ten rodzaj spalonej skóry. Rozpoznał oznaki znęcania się nad obojgiem dzieci. I chciał wiedzieć dlaczego, dlaczego Ashley nie uciekła wcześniej.
I nie mógł znieść że Firebird uciekła od niego, który zawsze mógł ją obronić i lubił ją, z powrotem w ramiona jej nadzorującej rodziny.
- Zamierzałam powiedzieć, że Jasha upewnił się, że moja rodzina nie jest zamartwina przez tony katalogów w poczcie i sprzedawców dzwoniących podczas obiadu. - co więcej, Firebird pokazała mu jaka twarda jest - Ale w końcu odnalazłeś mnie.
Mógł być tak nastawiony jak ona była - Co masz na myśli?
- Byłeś u mnie wczoraj wieczorem.
Spojrzał jej w oczy - Jeśli dlatego jesteś tu, to popełniłeś błąd.
Wpatrywała się w niego przeszukując jego twarz w poszukiwaniu prawdy - Czy Ty twierdzisz, że nie byłeś u mnie wczoraj wieczorem? Nie byłeś terenie posiadłości Wildersów nigdy?
- Nie byłem.
Spojrzała na niego ze wstrętem.
- Masz prześladowcę? - zapytał - Dlatego przyszedłeś tu? Ponieważ jestem policjantem patrolujący ulice i mogę rozpatrzeć sprawę?
- Nie. Mój ojciec i bracia załatwią to.
- Twój ojciec i bracia mogą mieć kłopoty jeśli wyzwą intruza. Oni mogą odnieść obrażenia. Przypatrzył się jej, chcąc zobaczyć jak się poczuła. Jego podejrzenia były słuszne? Bała się o ojca i braci? Dlatego w końcu go odnalazła?
Popatrzała trochę rozśmieszona i trochę lekko zdziwiona - To mało prawdopodobne. Oni są bardzo zdolnymi ludźmi. Intruz ma większe szanse by żałować swojej decyzji, że się nam narzuca.
- To może skończyć się procesem. Mogą trafić do więzienia.
- Ludzie w mojej rodzinie opiekują się sobą.
Tak, ale kto opiekuje się tobą?
- Nie martwić się, Douglas. To nie jest Twój problem. Jeszcze nie. - wstając chwyciła jego rękę.
Jej chwyt nie zmienił się. Trzymała w ramionach człowieka mocno jakby nie chciała nigdy puszczać go.
- Siadaj. Muszę Ci coś powiedzieć. Coś ważnego.
- W takim razie może powinienem stać.
- Siadaj - szarpnęła mocno.
Usiadł.
Była zdenerwowana. Jeśli on nie był by urzędnikiem państwowym, nigdy by tego nie zauważył, ale został wytrenowany aby obserwować widome znaki: oddychanie ostrożnie kontrolowane, zimne palce, rumieniec na jej szyi i klatce piersiowej.
Od pierwszej chwili gdy alarm powiadomił go że ma intruza w swoim domu, zastanawiał się czy przyszła tu ponieważ wiedziała o nim, czy z innego powodu , jednego nie przewidział - Jeśli nie przyszłaś po moją pomoc...? - podniósł swoje brwi, jeszcze raz chcąc zapewnienia.
Potrząsnęła swoją głową.
- W takim razie co za doniosłe wydarzenie przyniosło Firebird Wilder, moją dawną kochankę, z jej domu do mojego?
- Nie bądź dupkiem. Nie jesteś jednym z moich braci. - wzięła krótki oddech - Ale jesteś ojcem mojego syna.
Dobrze wyglądał. Starszy, dojrzalszy niż ostatnim razem gdy go widziała, ale silny, noszący mundur policjanta państwa waszyngtońskiego.
Na jej ocach stał się odległy, lodowaty.
- Twój... syn? - dwa słowa opuściły jego usta jak kostki lodu.
- Twój syn. Douglas, ja... - cała drogę tutaj, ćwiczyła co powiedzieć, a teraz w obliczu tego nieprzejednanego bezruchu, słowa uciekły jej i zostało czekanie, wiedząc, że niedługo jego wściekłość wzrośnie jak roztopiona lawa wokół niej i wypalił ją na rozżarzonym węgielku - Ja nie prosząc cię o nic. Nie musisz robić nic. Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.
- Ile ma lat...?
- Aleksander.
- Ile Aleksander ma lat?
- Skończył dwa pierwszego listopada.
Zmarszczył brwi ponieważ obliczał miesiące - Więc wiedziałaś, że jesteś w ciąży gdy zostawiłaś mnie.
Pamiętając test ciążowy i kartkę na dzień ojca, którą wyrzuciła tylko mogła kiwnąć głową.
- On jest powodem, dla którego zostawiłaś mnie bez słowa, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia?
Nie bawiła ją okłamywanie go. Łatwiej udać panikę z powodu odkrycia, że była w ciąży, niż powiedzieć prawdę.
Ale on pojął też szybko - To nie może być to. Skoro twoje dziecko urodziło się w listopadzie, wiedziałaś, że jesteś w ciąży miesiącami zanim odeszłaś.
- Nie miesiące. Uważaliśmy. Nie pomyślałam, że to jest możliwe. Nie szukałem przejawów.- zatrzymała potok słów - W rzeczywistości, nie miałam objawów.
- Co masz na myśli, że nie miałaś objawów? - zabrzmiał pogardliwie, jak tylko nieświadomy człowiek mógł zabrzmieć.
Była przychylna mu jednak nie kryjąc swojego rozdrażnienia, przedstawiła fakty i nie zważała na jego uczucia -To znaczy, że miałem okres w pierwszym miesiącu, nigdy nie miałam porannych nudności i czułam się świetnie. Dlaczego miałbym myśleć, że jestem w ciąży? Użyliśmy prezerwatywy za każdym razem.
Odchylił się do tyłu - Więc dlaczego miałbym Ci wierzyć?
- Że mamy syna?
- Że jestem ojcem twojego syna. Ponieważ właśnie przypomniałaś nam obydwojgu, zawsze używaliśmy prezerwatywy.
Douglas zadał jej ból. Potraktował ją chłodno. Rozmyślnie. Wiedział, że Aleksander jest jego, pierwszy raz kochali się, a ona była dziewicą i płakała z radości.
- Prezerwatywy nie dają stuprocentowej skuteczności. - szczególnie jeśli facet jest podobny do Supermena. Włożyła rękę do kieszeni i w opanowanym głosem powiedziała - Przyszło mi do głowy, że możesz mieć... podejrzenia.
To nigdy nie przyszło jej do głowy.
Chwycił jej rękę - Co zamierzasz zrobić? - jego oczy były ciemnobrązowe i krzemieniste jak kamień.
- Chce zrobić test DNA - dzięki temu otrzyma materiał potrzebny aby udowodnić, że jest synem Konstantina i Zorany. Jeśli jednak pomyśli, że to ma udowodnić, że jest ojcem swojego dziecka, tym lepiej - Jeśli pozwolisz mi pobrać próbkę z twoich ust...
Wolno wycofała rękę ze swojej kieszeni i przekręciła do góry.
Otwierając palce, pokazała mu probówkę - Jest zapieczętowane. To jest jałowe. Wewnątrz jest rurka z wacikiem. Jedyne co musimy zrobić to pobrać próbkę z twoich ust, zapieczętować to w rurze i wysłać do Seattle. Laboratorium sprawdzi DNA i da ci znać jeśli Aleksander jest Twoim synem.
Doug puścił jej rękę.
- Jeśli mi nie ufasz możesz pójść do laboratorium z Aleksandrem —
- Bardzo proszę - otworzył usta.
Był taki nieufny. Siedział na swoim miejscu, brnąc w ocean niepewności, już nie wiedział o co jej chodzi i jaki jest tak naprawdę cel jej wizyty.
Zamknął usta. Wziął jej brodę w palce, obrócił jej twarz w kierunku światła - Dlaczego tak wyglądasz? ''
- Jak? - słyszała zaczepność w jej własnym głosie.
- Tak jakby ktoś sprawił Ci ból.
- Takie jest życie, nieprawdaż? Nawet jeśli jesteś w najbezpieczniejszym miejscu wciąż możesz odnieść obrażenia. - to była ironia. Od tamtego czasu gdy poznała prawdę o Douglasie, od tamtego czasu jak zobaczyła jego przemianę z pantery w człowieka, trzymała się blisko domu. Wychodziła tylko wtedy jak musiała. Żyła w strachu, że znajdzie ją i zabierze ich syna aby wychować na podobieństwo Varinskich. Uwierzyła że w domu, kłopoty nigdy nie znajdą jej.
- Jestem funkcjonariuszem policji. Mogę Ci pomóc. - Douglas wciąż trzymał jej brodę, wciąż przyglądał się dobrze jej twarzy i po raz pierwszy zabrzmiał prawie miło.
Tak naprawdę, zabrzmiał jakby współczuł jej.
Wyszarpnęła siebie - Nie ma nic co możesz robić aby mi pomóc przy tym problemie. - w pewnym sensie, to Ty jesteś problemem. Ale nie mogła tego powiedzieć. Nie była gotowa powiedzieć mu, że należy mu się miejsce w jej rodzinie. Nie mogła do czasu aż będzie miała wyniki tej analizy DNA
Tłumaczenie: mgatarz.