Ewa Nowak
Cztery Łzy
© Copyright by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2004
Koncepcja serii: Ewa Nowak
Projekt okładki i stron tytułowych oraz rysunki: Joanna Gwis
Projekt typograficzny i łamanie: Grażyna Janecka
Redakcja: Anna Gawlińska
Korekta: Iwona Witt, Agnieszka Trzeszkowksa
Wydanie pierwsze, Warszawa 2004
Egmont Polska Sp. z o.o.
ul. Dzielna 60,01-029 Warszawa
www.egmont.pl/ksiazki
ISBN 83-237-2051-7
Druk: Opolgraf SA
5ЧМ ^oqX1
Było już jasno. Za oknem w ogrodzie krzyczały ptaki. Zuzia, przeciągając się, zerknęła na budzik. Dochodziła szósta. Wyłączyła budzik, bo była pewna, że już nie zaśnie. Wsunęła nogi w kapcie, wzięła do ręki kolorowe czasopismo leżące przy łóżku i wzrokiem poszukała muchy, która przed chwilą ją obudziła. Na próżno. Owad ukrył się gdzieś skutecznie.
- Koszmarne, grube różowe parowy - mruknęła do siebie, patrząc na swoje palce, zaciśnięte na gazecie.
Wstała i uchyliła duże okno. Na dole, w przedpokoju, było co prawda wielkie lustro w szafie, ale korzystała z niego tylko wtedy, gdy wychodziła z domu - ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było to, żeby bracia zobaczyli, jak przegląda się w lustrze. Teraz wzięła do
ręki zrolowaną gazetę i udając, że to mikrofon, zaczęła nucić swoją ukochaną piosenkę.
Tylko ja, tylko ty, tylko my, moje łzy, twoje łzy, nasze łzy.
Nagle przerwała.
- No tak. Na mikrofonie będzie widać moje wielkie, kiełbasiane paluchy.
Rozłożyła gazetę i zaczęła ją przeglądać w poszukiwaniu zdjęć piosenkarek. Znalazła trzy. Na każdym artystki trzymały mikrofon blisko twarzy i na każdym widać było smukłe, zadbane i kształtne palce.
- A gdybym tak nosiła rękawiczki...
Podbiegła do komody i wyjęła puchate rękawice z jednym palcem. Szybko je włożyła. Wzięła gazetę i przyjmując pozę piosenkarek, zaśpiewała:
Tylko ja, tylko ty...
Zerknęła w szybę.
- Chyba zwariowałam. I te włosy!
Pochyliła głowę i potargała sobie włosy. Nastroszyła je, potem energicznie się wyprostowała i spojrzała w szybę.
Tylko ja, tylko ty...
- Beznadziejnie.
Zdjęła rękawice i rzuciła je byle gdzie. Przyjrzała się włosom piosenkarek.
-A gdybym tak obcięła się na łyso... Przecież tano, ta...
Nie mogła sobie przypomnieć nazwisk, ale była pewna, że widziała zdjęcia ostrzyżonych na zero piosenkarek. Otworzyła szufladę i znalazła foliową torbę z kostiumem kąpielowym. Wyciągnęła z niej różowy czepek i założyła na głowę. Poszukała pod łóżkiem rękawiczek.
- Nie, nie. Jestem za niska.
Teraz, kiedy wszyscy jeszcze spali, nie mogła wyjść do przedpokoju i szukać butów mamy. Stanęła więc na prowizorycznym podwyższeniu z podręczników.
- O, teraz o wiele lepiej. Jeszcze żeby tak mi nie było widać tych ohydnych, wystających obojczyków.
Ciężko usiadła na łóżku i zaczęła uważnie studiować zdjęcia gwiazd estrady. Każda miała na szyi wielkie wisiory i sznury naszyjników. Zuzia podeszła do małej szkatułki z biżuterią. Jednak wszystko wydało jej się za małe. Wzrok sam pobiegł w stronę przedłużacza. Luźno oplotła nim ramiona. Było dobrze. Gruby sznur odwracał uwagę od obojczyków.
- Jak to na wszystko można znaleźć sposób. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Z kaloryfera
ściągnęła ręcznik i wepchnęła go sobie tam, gdzie w przyszłości miał się znaleźć najwspanialszy biust na świecie.
Zaczęła śpiewać inny przebój.
Jest, na pewno jest ten ktoś, kto pokocha mnie... Może jeszcze śpi, może martwi się, może biega z psem, może w piłkę gra... lecz jest.
Nie śpiewała naprawdę, tylko poruszała ustami, ale w szybie widziała prawdziwą artystkę obdarzoną rewelacyjnym głosem, do której podbiega z gratulacjami tłum dziennikarzy.
-Kiedyś planowała pani szereg operacji plastycznych. Teraz widzi pani, że jednak nic nie przeszkodziło pani w karierze. I to w jakiej karierze!
- Co ty robisz?
- Nagrywam właśnie kolejną płytę...
Zuzia odwróciła się do drzwi. Na progu stała mama i z otwartymi ze zdziwienia ustami wpatrywała się w córkę, która opleciona przedłużaczem i w czepku na
głowie stała na stercie książek, ściskając w dłoniach zrolowaną gazetę.
- Łapię muchę. Nie widisz? - odpowiedziała spokojnie.
*
Było wpół do ósmej. Zuzia siedziała przy stole w kuchni. Jadła kanapkę z żółtym serem i słuchała, o czym mama rozmawia przez telefon.
- ...byłam... wyglądam, jakbym miała kask hokejowy na głowie... no, nie wiem... boję się, że on pomyśli, że mi zależy... niby masz rację... niech wie, co stracił... tak, jeszcze tylko paznokcie... będę pamiętać o perfumach... pa!
Mama odłożyła słuchawkę i trzeci raz z rzędu zmyła i pomalowała paznokcie.
-1 jak? - wyciągnęła rękę w stronę córki.
- Mamo, te lakiery niczym się od siebie nie różnią.
- Mylisz się. - Mama wzięła zmywacz i zaczęła energicznie pocierać kolejne paznokcie. - Czytałaś o tej piosenkarce z Finlandii? Nie czytałaś, a ja wczoraj u fryzjera czytałam o tej Farid czy Fared. To, że miała tak wspaniale dobrane kolorem ubrania, otworzyło jej drogę do kariery. Poszukiwali aktorki, której już nie mieli czasu przebrać. A ona miała ubrania idealnie dobrane kolorystycznie. Wszystko grało, rozumiesz? A poza tym dbanie o siebie poprawia samopoczucie.
m
- Так? - Zuzia odstawiła kubek.
- Tak. Nigdy nie wiadomo, co zadecyduje o naszej przyszłości. Teraz dobrze? - Mama pokazała lakier identyczny z poprzednim.
Zuzia nie odpowiedziała. Odstawiła talerz i poszła do swojej szyby.
Wchodząc po schodach, spojrzała na podłogę - była idealnie czysta. Kafelki w łazience lśniły, firanki były sztywne od soli - dom wprost lśnił czystością.
-Mamo... - chciała zapytać, dlaczego wszystko jest tak idealnie wysprzątane (ojciec zabiera ich przecież do siebie na cały weekend), ale ugryzła się w język.
- Ziuta! - usłyszała głos brata - wychodzimy! Jeśli chcesz nam ponieść tornistry, to się ruszaj.
- Chwila! - krzyknęła i zerknęła w szybę. Spódnica gryzła się z rajstopami. Teraz to zobaczyła. Gdyby dziś w szkole potrzebowali aktorki dramatycznej bez zmiany stroju, toby jej nie przyjęli. „Jak mogłam tak ryzykować?!" - pomyślała.
- Idziesz? - pod oknem usłyszała głosy braci.
- Chwilę, muszę znaleźć but - odkrzyknęła.
- Stara Ziuta szuka buta. Spadamy. Ziuta, my lecimy! Czy my jakieś szczeniaki, żeby ciągle w budzie siedzieć?
Słysząc oddalające się głosy, dwoma wprawnymi ruchami nałożyła na powieki cień.
- Zuzia, za piętnaście! Ja idę! - krzyknęła mama. -I nie nabałagań!
Zuzia wściekła rzuciła się do szafy. Wyciągnęła rajstopy z zeszłego roku. Były dokładnie takie, o jakie jej chodziło. Zakładając je w panice, spojrzała na zegarek. Ostatnia szansa, żeby wyjść. Podskoczyła kilka razy, licząc, że rajstopy w jakiś cudowny sposób się wydłużą, ale... niestety. Trudno. Wskoczyła w buty, szybko zamknęła drzwi na klucz i dopędziła mamę. Obie szły szybko. Mimo iż świeciło piękne wiosenne słońce, wiał ostry, huczący wiatr i żeby się usłyszeć, musiały do siebie krzyczeć.
-1 jak tam poszukiwania przyjaciółki?
- Bez zmian - odkrzyknęła Zuzia i cmoknęła mamę w policzek.
W tym miejscu się rozdzielały. Mama uczyła w innej szkole niż ta, do której chodziła Zuzia.
* Na drugiej lekcji była matematyka. Matematyczka poprosiła, żeby wszyscy, którzy zrobili przykład, podnieśli ręce. Zuzia zrobiła, ale ręki nie podniosła. Rajstopy miała kilkanaście centymetrów nad kolanami i gdyby nauczycielka poprosiła, żeby zrobiła przykład na tablicy - spadłyby na oczach całej klasy. Wolała nie ryzykować.
Tymczasem nauczycielka każdej osobie, która podniosła rękę, wpisała plus, a przykład zrobiła sama.
* Zaraz po ostatniej lekcji podeszła do Zuzi Weronika, córka biologiczki.
- Zuzka, czemu jesteś taka markotna? Dziś piątek, może...
Zuzia czuła, że Weronika chciałaby zaprosić ją do siebie. Widziała, że od jakiegoś czasu robi podchody, ale... ale odwiedzanie kogoś, u kogo po domu chodzi biologiczka, wcale się Zuzi nie uśmiechało. A poza tym jedyne, o czym teraz marzyła, to to, żeby Werka sobie już poszła, żeby szatnia była pusta i żeby mogła nareszcie podciągnąć te idiotyczne rajstopy.
- Chciałabym zostać sama - powiedziała Zuzia. Werka ze zdziwienia zamrugała oczami. Jednak
przełknęła przykrość i powiedziała przyjaźnie:
- Fajne masz rajstopy, pasują ci.
- Ta, bardzo fajne - warknęła Zuzia.
* Znów wracała ze szkoły sama. Był piątek. Co krok stały grupki przyjaciółek i nie zważając na wiatr, śmiały się i plotkowały. Kiedy Zuzia doszła do domu, nie umiała już powiedzieć, czy jest tak wściekła, bo w jej klasie żadna dziewczyna nie nadaje się na przyjaciółkę, czy dlate-
H
go, że tak uwierają ją te najwstrętniejsze w świecie fioletowe rajstopy.
Zdążyła tylko z grubsza odrobić lekcje, zmienić rajstopy, zjeść trzy gołąbki z ziemniakami, gdy usłyszała, że przed domem zatrzymuje się samochód. Pędem pognała do swojego pokoju. Zamierzała zabrać ze sobą tylko rzeczy pasujące kolorem. Te, które się gryzły, nie patrząc nawet, co to za ciuchy - wrzuciła do szuflady w komodzie. Była gotowa.
* - Pięknie wyglądasz. - Ojciec bardzo oficjalnie pocałował mamę w rękę.
- Dziękuję. - Mama z nastroszonymi włosami, z idealnie umalowanymi paznokciami, na wysokich obcasach wyglądała perfekcyjnie. - Może wejdziesz? -Otworzyła drzwi do sieni i z domu doszedł ich zapach czystości.
Ojciec zrobił dziwną minę, jakby wszystko rozumiał.
- Nie, nie, dzięki. Może, jak będę odwozić dzieci. -Jak chcesz. - Mama zrobiła kilka kroków i dzięki
temu ojciec poczuł, jak wspaniale pachnie. - Bawcie się dobrze - powiedziała słodko, a Jarkowi szepnęła do ucha - i grzecznie. I nie dopominać się o jedzenie. Nie wyłudzać pieniędzy.
Ojciec ukłonił się i odjechali.
-Jak, Zuziaczku? - zaczął, gdy tylko ruszyli. Jego bliski kolega rozwodził się już dwa razy i ojciec często słuchał jego rad. Teraz, przed pierwszym weekendem z dziećmi, też dał mu kilka wskazówek. „Rozmawiaj z dzieciakami o bliskich im sprawach". A czym bardziej może interesować się nastolatka, jak nie chłopcami - rozumował ojciec. Zgodnie z tym rozumowaniem wypalił: -1 jak tam, Zuziu? Masz już chłopaka? W szkole...
-Tato, my nie chodzimy do szkoły dla niewidomych, więc jak Ziuta może mieć chłopaka? - szczerze roześmiał się Radek, a Jarek zawtórował mu, jak zawsze z sekundowym opóźnieniem.
Zuzia zagryzła wargi, ale nic nie pomogło. Widziała, że ojciec roześmiał się z dowcipu brata. Oczy same uciekły jej do lusterka. Kiełbasiane palce i cztery włosy na krzyż nie mogą mieć chłopaka. Nawet własny ojciec sobie z niej żartuje! Zaczęła płakać.
-Co ja takiego powiedziałem? Zuziaczku, co się stało?
- Albo ja? Tato, musimy wpaść do sklepu z gospodarstwem domowym po kubeł. Jak Ziuta zacznie ryczeć, to samochód może od środka zamoknąć i elektryka siądzie.
- Nienawidzę was! - krzyknęła Zuzia i zaczęła płakać na dobre.
- Naprawdę? - Radek zrobił słodką minę. - A my ciebie tak kochamy. Prawda, Jaruś?
- Rzekłeś, o nieomylny.
*
Na rozprawie rozwodowej ustalono, że co drugi weekend będą spędzali z ojcem. Jechali do niego pierwszy raz i mieli wielkie plany. Chcieli iść na basen i na sztuczne lodowisko, pojechać do Gdyni do oceanarium i pochodzić po Długim Targu w Gdańsku. I oczywiście, szczerze z tatą pogadać. Ale przede wszystkim chcieli zobaczyć, jak to jest być tylko z ojcem - bez mamy.
Kiedy rodzice mieszkali razem, wszystkim rządziła mama. Ojciec właściwie przychodził na kolacje i zaraz zaczynali się kłócić o to, co które z nich powiedziało wczoraj... Tyle przynajmniej z tego rozumieli. O ile tatuś jeszcze czasem tłumaczył im, jaki mama ma trudny charakter, o tyle mama powtarzała tylko, że zawsze będą ich dziećmi, i nic im nie tłumaczyła. Ale i tak wszystko rozumieli.
Żeby sprawić ojcu przyjemność, długo oglądali jego nowe mieszkanie, wielki taras z pustymi jeszcze donicami, garaż, schowek i skrzynkę na listy. Ze wszystkiego był taki dumny. A potem zaproponował, żeby poszli do kina. Zuzia wybrała miejsce jak najdalej od braci.
6»
W sobotę przed ósmą rano zadzwonił telefon - ojciec musiał na chwilę jechać do pracy. Nic nie szkodzi - po-leniuchują, zjedzą śniadanie i będzie fajnie. Nareszcie luz i święty spokój.
Ojciec wrócił o ósmej, po dwunastu godzinach. Udawał, że nic się nie stało, i od drzwi wołał, że ma dla nich niespodziankę. Wszedł, niosąc trzy płaskie pudła z pizzą. Brak entuzjazmu u dzieci zrozumiał, gdy zobaczył przy drzwiach dwa płaskie pudła po dopiero co zjedzonych pizzach.
Wieczorem chciał się zdrzemnąć i zapytał, czy nie poszliby do kina. Poszliby, czemu nie? Wzięli pieniądze i poszli.
Grali to samo co wczoraj, ale było zimno i wszystkie sklepy były już zamknięte. Po chwili zastanowienia wybrali kino. W końcu od obejrzenia dwa razy tego samego filmu nikt jeszcze nie umarł.
Niedzielny ranek był słoneczny, niemal letni. Ojciec, świeżo ogolony, przywitał ich rozpuszczalnym kakao. Potem zadzwonił telefon... Do ojca wpadł kolega, bo musieli doszlifować prezentację. Przed drugą ojciec zamówił im pikantne skrzydełka i pozwolił zjeść po opakowaniu lodów. A potem trzeba było wracać do domu.
Jechali w milczeniu. Przed samym Władysławowem ojciec jakby sobie coś przypomniał.
- A jak się uczycie? Jeśli macie jakieś kłopoty w szkole, to zaraz mówcie.
- Kłopoty? U nas wszystko gra - szczerze odpowiedział Jarek, który w ostatnim tygodniu dostał trzy jedynki i dwie uwagi.
- To dobrze, przynajmniej o to będę spokojny.
- Możesz być całkowicie spokojny - zapewnił Radek. Zuzia chciała powiedzieć ojcu prawdę, ale co by to
dało? Bracia i tak zaraz by ją zagadali. Zamiast tego marzyła, że już występuje, że w czarnym mroku sceny szuka jej jaskrawy reflektor, a potem zatrzymuje się na niej, a ona zaczyna śpiewać. Śpiewa dla niego, dla tego jedynego chłopaka w swoim życiu i to śpiewa nie byle co! To nie są jakieś tam skakania po scenie, jakieś wygłupy, ale poważna muzyka, od której się prawie płacze... Byli już na rondzie we Władysławowie, kiedy ocknęła się z marzeń. „Jak ja nie cierpię tego miasta" -zdążyła pomyśleć.
- Ty, patrz! Doła! - Jarek zaczął machać ręką do jakiegoś chłopaka. - Doła! Doła! - darli się jeden przez drugiego.
Chłopakz wielką siatką odmachał im przyjaźnie
- Dół/raS clóra^zauważył ojciec.
&
- To Piotrek Doliński, tato. Nasz kolega z klasy, straszna pie... - zagalopował się Jarek, ale widząc, że ojciec nie zareagował, dokończył: - Dostaliśmy uwagi za to, że tak go nazywamy.
- Tak, nauczyciele są zawsze bez poczucia humoru -roześmiał się ojciec. -1 co?
- Teraz nikt się nie przyczepi. Nazywamy go Pierre, z francuska.
-1 co z tego?
- Nie rozumiesz, tato? Nie czujesz bluesa? - naprowadzał ojca Jarek.
Zuzia spojrzała na brata oburzona, a ojciec szczerze się roześmiał.
-Pierre Doła! Dobre, dobre! Ach, te ksywki. Mnie w szkole nazywali Nosorożec. Do dziś nie wiem dlaczego. Mam nadzieję, że was nie przezywają?
- Tato, za kogo ty nas masz?
Samochód stał na światłach, a Piotrek tuż obok samochodu. Jarek przykleił nos do szyby i robił najgłupsze miny, na jakie go było stać. Piotrek raz po raz wybuchał śmiechem. Jednak ojciec nie widział, co za jego fotelem wyprawia syn. Widział tylko, że Piotr Doliński co i raz się śmieje, łapie za brzuch albo pokazuje palcem na szybę ich samochodu.
- Rzeczywiście, jakiś dziwoląg - mruknął ojciec.
ц
- Wiesz co, bracie? Ziuta byłaby dobrą żoną dla Doły. Oboje niedorozwinięci - powiedział cicho Jarek i zaczął otwierać szybę. - Ty, Ziuta, bierz się za niego, zanim nadciągnie inna maszkara.
- Doła! - Jarek wystawił głowę przez okno. - Znasz naszą siostrę? Ona cię...
- Debil, debil, ty debilu! - Zuzia rzuciła się na brata z pięściami.
- Dzieci, uspokójcie się. Ja nie mogę prowadzić samochodu.
-Jak nie możesz prowadzić, to puść go wolno -szepnął Radek i obaj z Jarkiem bezgłośnie zachichotali.
Zuzia, uwięziona w pasach, cały czas wymachiwała pięściami.
*
Piotrek popatrzył chwilę za odjeżdżającym samochodem. Był już po drugiej stronie ulicy i widział głównie Zuzię na przednim fotelu. Kiedy odjeżdżali, wyraźnie machała mu ręką. Był tego pewien. Jeszcze nie rozumiał, co to może oznaczać, ale czuł, że nie przypadkiem ta Szato mu macha. Zrobił kilka kroków i zrozumiał.
Był tylko jeden powód, dla którego dziewczyna, której prawie nie znał, mogła mu pomachać ręką. Przełożył siatkę do drugiej ręki, uśmiechnął się do siebie szeroko i pomyślał, że nawet niedzielne popołudnia, kiedy
trzeba znów wrócić myślami do szkoły, mogą być nie
najgorsze.
*
- Jak było?
Dzieci spojrzały po sobie niepewnie.
- Byliśmy w kinie. Ojciec nas strasznie tuczył. Było dużo ciepłego jedzenia, obiad to mieliśmy w sobotę dwa razy. Wypytywał nas, jak w szkole - spokojnie powiedział Radek. - Tatuś ma fajne mieszkanie. Duże.
- To dobrze. A teraz do lekcji.
- Ja odrobiłem u ojca - odruchowo odparł Jarek i natychmiast został szturchnięty przez brata.
Mama podejrzliwie spojrzała na synów.
- A więc nie zajmował się wami, tak? Niech tylko dojedzie, to ja sobie z nim porozmawiam.
Radek popukał się w czoło i podszedł do mamy.
-Mamo, było bardzo fajnie. Tatuś cały czas o nas dbał, cały czas był z nami - a w myślach dodał: „duchem" - a Jarek odrobił lekcje, bo... bo postanowił, że już nigdy cię nie zmartwi - dokończył i uśmiechnął się najsłodziej, jak umiał.
- Potwór - powiedziała mama nie wiadomo o kim.
* Zuzia widziała, że mama zerka na zegarek i oblicza, o której ojciec wróci do domu. Zapewne chciała od ra-
zu do niego zadzwonić i wypytać o wszystko. Dlatego Zuzia postanowiła wyciągnąć mamę z domu.
- Może byśmy poszły na spacerek? Stęskniłam się za morzem.
-Ja też. Cały weekend nie mogłam sobie znaleźć miejsca bez was. Jak pomyślę, że jutro znów poniedziałek, to... to idziemy, tak?
- Idziemy!
Zuzia wzięła mamę pod rękę i poszły swoją ukochaną trasą w kierunku plaży. Dzień się już kończył, a na plażę był spory kawałek. Pomaszerowały dziarskim krokiem i w nagrodę zdążyły jeszcze na piękny, niemal bezwietrzny zachód słońca.
- Cześć, chłopaki! - Piotrek Doliński podszedł do braci z zainteresowaniem czytających plakat.
- Cześć, Doła. Masz gegrę, to dawaj i przestań kozłować, bo nie słyszę, co czytam.
Na ścianie korytarza, przyklejony taśmą klejącą, wisiał namalowany ręcznie plakat. Zapraszał dziewczynki w wieku 11-15 lat na eliminacje do spektaklu Cztery łzy. Plakat informował, że wykładowcy ze szkoły muzycznej w Gdańsku organizują warsztaty dla wszystkich uzdolnionych muzycznie i aktorsko dziewcząt. Dalej wpisana była data i godzina eliminacji oraz dopisek: „Kandydatki proszone są o przygotowanie dwóch lub trzech piosenek o odmiennej dynamice".
- Co to znaczy „o odmiennej dynamice"? - zagadnęła Zuzię Dorota.
Zuzia prychnęła tylko z pogardą, chociaż sama nie miała pojęcia, co to może oznaczać. Nie miała zamiaru pomagać potencjalnej konkurentce.
Poczekała, aż koło plakatu zrobi się luźniej, i zaczęła jeszcze raz dokładnie go studiować. Cztery łzy. Patrzyła jeszcze przez chwilę na plakat, ale nic już nie mogła na nim przeczytać. Oczami wyobraźni zobaczyła wielki, wyraźny napis:
„Cztery łzy. W roli dramatyczno-lirycznej Zuzanna Regina Szato. Dziewczyna z Wybrzeża, obdarzona najpiękniejszym głosem na świecie. Po spektaklu gwiazda będzie podpisywać swoją nową płytę...".
Zuzia przymknęła oczy i zaczęła z wdziękiem machać do wiwatującego na jej cześć tłumu.
- A ty co? - Zuzia ocknęła się i zobaczyła utkwione w niej oczy Magdy, Werki, Agaty i innych dziewczyn z jej klasy. - Odlatujesz?
- Nie. Zimno mi - odpowiedziała szybko. Była na siebie wściekła, że się tak wygłupiła przed dziewczynami.
Zaraz po dzwonku z pokoju nauczycielskiego wyszedł Plastuś, ich nauczyciel sztuki. Dziewczyny podbiegły do niego.
- Proszę pana, proszę pana! Ale kogo potrzebują? Co trzeba będzie robić? A można wchodzić po dwie? - pytały jedna przez drugą.
Plastuś nic nie wiedział. Wzruszył ramionami i powiedział niezbyt grzecznie:
- Pewnie każą zaśpiewać ze dwie piosenki i wcielić się w jakąś rolę. Nie obiecujcie sobie za dużo. Zresztą, skąd mogę wiedzieć? Ja nie startuję - roześmiał się.
„Na pewno trzeba będzie zaśpiewać dwie piosenki i wcielić się w jakąś rolę" - Zuzia w myślach powtórzyła słowa nauczyciela. Od razu przyszła jej do głowy Śpiąca Królewna tuż po przebudzeniu. Zrobiła więc minę i pozę stosowną do budzącej się królewny i zamglonymi oczami patrzyła przed siebie. Szła tak korytarzem, czując, że na końcu tej drogi spotka ją...
Wpadła akurat na Piotrka Dolińskiego. Jeszcze dobrze niewybudzona z marzeń, pomyślała tylko, że to ktoś jakby znajomy. I żeby nie wypaść z roli, posłała mu najsłodsze „cześć" pod słońcem.
Piotrka zatkało. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego, że Zuzia tak szybko potwierdzi jego marzenia.
* Do końca dnia w szkole huczało. Mówiło się, że szukają kogoś do filmu czy do reklamy. Przy każdym parapecie ktoś komuś coś śpiewał, podrygiwał lub recytował wier-
sze. Tylko na nauczycielach eliminacje nie robiły najmniejszego wrażenia. Odpytywali i robili klasówki jak zawsze. Po biologii Zuzia spakowała rzeczy i podeszła do Weroniki.
- Dzięki, że mi pomogłaś.
- Nie ma problemu. Masz coś do jedzenia, bo swoje już zjadłam? A mnie ssie.
Zuzia skrzywiła się lekko. To było wiadome - bezinteresowność nie istnieje. Każdy tylko coś za coś...
- Czyli pomogłaś mi, licząc na kawałek chleba?
- Z chlebem nie lubię.
- Mam bułkę. Masz.
Zuzia podała koleżance bułkę i pomyślała, że Weronika jest strasznie interesowna. Od razu chciała rewanżu. Co za okropna osoba. A ona przez chwilę myślała, że może spróbują się zaprzyjaźnić. I chciała ją do siebie zaprosić. Dobrze, że w porę to wykryła.
Weronika połknęła bułkę i podeszła do Zuzi.
- Dobre, dzięki. A co ci jest z tą biolą? Przecież to banały.
Zuzia zagotowała się z wściekłości. Jak się ma mamę biologiczkę i na pewno zna się wszystkie pytania wcześniej, to się jest mądrym. Nic dziwnego, że Weroniki nikt nie lubi. Jej nie da się lubić.
- Może i banały. Cześć.
Nie chcąc już nikogo widzieć, zeszła na dół do pra-1 cowni muzycznej, żeby jeszcze raz zobaczyć swoje na-1 zwisko na plakacie. Ze zdziwieniem zobaczyła, że to I plakat zapraszający na eliminacje, nie na jej koncert. I A była pewna, że był tu inny, z jej nazwiskiem napisanym wielkimi literami. W końcu korytarza stała grupa uczniów skupiona wokół jakiegoś innego plakatu.
Zuzia podeszła bliżej. To nie był plakat. Na drzwiach pracowni matematycznej jej brat Jarek, osłaniany przez Radka i kolegów, kończył właśnie graffiti przedstawiające wijące się, zgrabne, najróżniejszej wielkości i kształtów, cyfry. Zuzia pokręciła tylko głową: „Znów będą kłopoty". I miała rację. Nie zdążyła odejść kilka kroków, gdy usłyszała głos wicedyrektorki:
- Znów Szato. Szato jeden i Szato dwa. Zapraszam panów do siebie.
-Chce, żeby i u niej takie zrobić - syknął Radek, przechodząc koło kolegów. Dyrektorka spiorunowała go wzrokiem.
Zuzia słyszała w głowie znajomy głos dziennikarza:
- Czy pani zna dwóch przestępców kryminalnych? Noszą takie samo...
-To przypadkowa zbieżność nazwisk. - Zuzia uśmiechnęła się lekko. - Chyba nie przypuszcza pan, że mogłabym mieć coś wspólnego z kimś takim?
- No, oczywiście, że nie.
Dziennikarz zaczął coś notować w kajecie, a Zuzia poszła pod drzwi swojej klasy.
* - O, widzę, że masz koleżankę - powiedziała mama, wchodząc do pokoju. - Koleżanka z klasy?
- To jest Magda, mamo. Magda Kałużna. „Wprosiła się do mnie" - mówił wzrok Zuzi, ale mama nie zrozumiała tego spojrzenia.
- A wiem, wiem. To zostawiam was. Jestem tak zmęczona, że padam z nóg.
Mama zbiegła po schodach, by odebrać dzwoniący na dole telefon.
-Tak, Szato, słucham... tak... Nie... nie wiedziałam... nie mówili... Dobrze, rozumiem... tak... dziękuję, tak będzie... do widzenia.
Mama bardzo wolno odłożyła słuchawkę, nabrała powietrza w płuca i krzyknęła:
- Jarek! Radek!
Głowy obu chłopców natychmiast ukazały się nad poręczą drzwi na górze.
- Chyba macie mi coś do powiedzenia?
- Ale o co ci chodzi, mamo? - zaczął Jarek, ale Radek szturchnął go, żeby nie brnął dalej.
- O te drzwi chodzi, tak? - zapytał spokojnie.
m
- Так, о te drzwi. - Mama przekrzywiła się z ironią. - Pan od plastyki miał wam wskazać miejsce. Wspomniał o drzwiach, ale miał na myśli stare, nieużywane drzwi z magazynu!
- Myśmy go źle zrozumieli...
-Już wy żeście go bardzo dobrze zrozumieli. Kolejna sprawa z wami w roli głównej. Trzeba będzie drzwi odmalować. Pan woźny i konserwator szkolny...
- Oj, mamo, spójrz na to inaczej. Radek zszedł i objął mamę ramieniem.
- Niby jak?
-Tyle się mówi o bezrobociu, że dla ludzi nie ma pracy poza sezonem, tak? Widzisz, i ja poprawiłem sytuację na rynku pracy w naszym regionie. Teraz brak pracy doskwiera wszystkim, a ja mam żyłkę społeczną. Dzięki mnie ludzie... - zreflektował się, że zapomniał o udziale brata - bo dzięki nam kilka osób będzie miało pracę.
-Nie denerwuj mnie i nie obracaj wszystkiego; w żart. To wcale nie jest śmieszne! Zniszczyłeś mienie szkolne. Będziesz musiał za to zapłacić.
- Ojciec mi da - mruknął niegrzecznie Radek.
- Wspaniale! Niech ci da! Jestem taka zmęczona. -Mama przyłożyła ręce do twarzy. - Mam prawie dwa etaty w szkole. Ciągle nie mam odpowiedzi, co z tym
g,
obozem. Szkoła, korepetycje, korepetycje, szkoła... Tak wygląda moje życie. Aha, i w przerwach sprzątam po was i świecę za was oczami. Nie ma żadnej satysfakcji z pracy, z domu, z niczego! Żadnej! A wy co?
- Co my? My też nie mamy satysfakcji z pracy. Pociesz się, mamo, nie jesteś sama.
- Nie, nie, nie! Nie dam się zniszczyć życiu. Sami to załatwiajcie. Niech się wami zajmie pedagog szkolny.
- Pedagog? - Radek się rozpromienił. - A kto to jest? Opowiedz nam. Mamo, ty tak pięknie opowiadasz.
* Zuzia i Magda chwilę słuchały, jak mama usiłuje zapanować nad braćmi, a potem, wiedząc już, w jaką stronę skręci rozmowa, poszły do pokoju Zuzi.
- Gdyby nie to, że są tacy dziecinni, to masz nawet fajnych braci.
- Bardzo fajnych. Widzę, że znasz się na ludziach.
- Czemu się wściekasz? Po prostu lubią się zgrywać.
- Nie, Madzieńko. To... to... dwa potwory w ludzkiej skórze! Mutanty! Dzikie bestie bez serca! To dwa niebezpieczne tyranozaury!
- O rany, jaka ty jesteś nerwowa! Uspokój się. Co ci jest? Ryczysz?
Zuzia rzuciła się do torby w poszukiwaniu chusteczek.
- Zuzka, ty ich aż tak nienawidzisz?
- Ich nie da się lubić. Kradną cienie do powiek. Jak jechałam pierwszy raz na kolonie, to wpisali mi do karty: „Uwaga! Dziecko moczy się w nocy!". Ile ja się wstydu przez nich najadłam.
- Bez przesady, to tylko żarty. Przestań się mazać. Nie znoszę, jak ktoś ryczy bez powodu. Jeśli ty ryczysz z takiego powodu, to co będzie, jak stanie się coś poważnego?
Magda uważnie przyjrzała się koleżance. Chodziły do jednej klasy. Znały się, ale pierwszy raz właściwie ze sobą gadały. Pierwszy raz Magda była u Zuzi, chociaż mieszkały bardzo blisko siebie. Zuzia zaczęła rozważać w myślach, czy warto zaprzyjaźniać się z Magdą, gdy dotarło do niej, o co ta ją pyta.
- Nie mów, że nie myślisz o chłopakach? -Ja?
- Przestań. Każda normalna dziewczyna o nich myśli. Chyba nie chcesz być zakonnicą?
- Nie. - Zuzia chlipnęła i poczuła, że już nie chce jej się płakać. - Ale mam inne plany niż wplątywanie się w głupie historyjki miłosne. Jeśli myślę o kimś poważnie, to tylko o kimś dużo starszym i żeby w niczym nie przypominał moich braci. Zresztą na razie odpuszczam sobie chłopców. Chcę stąd jak najszybciej wyjechać i...
- Wyjechać? Tu ludzie przyjeżdżają tysiącami - zdziwiła się Magda.
*
-Tak, na dwa tygodnie. Latem, gdy tu tętni życie i nie da się przejść ulicami, to i ja mogę odwiedzić tę dziurę.
- A więc mówisz, że chłopcy cię nie interesują? -wróciła do tematu Magda. - Takie buty!
- A ciebie? - Zuzia otarła oczy.
- Mnie? - Magda zrobiła tajemniczą minę. - Możesz zgadywać, bo to nie jest trudne.
-Ziuta...
Do pokoju bez pukania wpadł Jarek, ale widząc, że siostra nie jest sama, urwał i stał z głupią miną.
- Czego chciałeś?
-Nic. Nie przedstawisz mnie? - idiotycznie się uśmiechnął.
- Sam już się przedstawiłeś, wchodząc do mnie bez pukania. - Zuzia zerknęła na Magdę, ale to, co zobaczyła, odebrało jej mowę.
Magda siedziała w całkiem innej, o wiele bardziej powabnej niż przed chwilą pozie i Zuzia nie mogła mieć wątpliwości - wzrokiem kokietowała jej brata.
- Mama prosi was na kolację.
- Magda pewnie już pójdzie.
- Nie, dlaczego? - Magda wolno, z wdziękiem podniosła się z dywanu. - Chętnie zostanę. I tak nie mam co robić w domu wieczorami.
O
Zuzia zeszła do jadalni. Bez słowa zaczęła pomagać mamie w nakrywaniu do stołu.
Kiedy Magda wyszła (aż dziw, że Jaruś jej nie odprowadził), Zuzia szybko wzięła prysznic, wtarła we włosy porcję odżywki podnoszącej puszystość i wskoczyła do łóżka. Była z siebie bardzo zadowolona.
„Przejrzałam ją. Udawała przyjaźń. Miałam jej zdradzić, z czym wystąpię, wrednej małpie. Jaruś jej się spodobał. Jest jego warta. Dwie wredne małpy. Co za podstępna żmija! A ja chciałam się z nią zaprzyjaźnić!)
Niedoczekanie".
*
Jarek i Radek zamknęli się w pokoju.
Zuzia, korzystając z tego, że jej nie dokuczają, po ci-chu wyjęła kosmetyki mamy i zbliżyła twarz do lustra.
„Najlepiej byłoby przeszczepić sobie całą twarz -pomachała fluidem, żeby go lepiej rozmieszać. - Musiałabym zużyć cały słoik, żeby to zamaskować".
Zamalowała wszystkie krostki i uznała, że wygląda o wiele lepiej. Chciała na poważnie zabrać się do przygotowań do roli. Pomimo że bracia wyglądali na zaję-i tych, bała się jednak zaśpiewać coś na głos.
„Chyba się przejdę. Dziś nawet mało wieje. Pójdę na plażę, tam będzie spokój" - pomyślała i po chwili, doi pinając kurtkę, była już na Księdza Merkleina.
-Jeeeedeeeen, dwaaaa, trzyyyyyy... - zaśpiewała, kiedy była pewna, że poza wiatrem nikt jej nie usłyszy. Rozpuściła włosy, jakby brała udział w nagrywaniu teledysku, i zaczęła śpiewać, próbując wyobrazić sobie, że tak będzie w spektaklu Cztery łzy.
Jest, na pewno jest...
Głos miała chropowaty, obrzmiały i bardzo zachrypnięty.
„Takiego głosu jak ja nikt nie będzie miał. To pewne" - zadowolona wcisnęła ręce głębiej w kieszenie, bo wiatr przewiewał jej ciało na wylot. Zupełnie jakby nie tylko nie miała na sobie kurtki, ale była na dodatek zbudowana z dziurek.
Po piachu biegło się ciężko, ale Zuzia była z tego zadowolona - szybciej się rozgrzeje. W tym momencie wprost pod jej nogi upadła piłka. Zuzia rozejrzała się i zobaczyła Piotrka. Z daleka widać było jego czerwoną sportową bluzę i biały, wyszczerzony uśmiech. Nie zastanawiając się, zrobiła porządny rozbieg i z całej siły kopnęła piłkę. Nie sprawdziła, czy Doła ją złapał. Poczuła głód i poszła do domu.
Piotrek złapał piłkę ostrożnie, jakby była ze szkła. Zaczął ją oglądać, wyobrażając sobie, gdzie jest miejsce,
w które kopnęła ta niesamowita dziewczyna. Jedyna w szkole, która w ogóle go zauważa.
Zuzia już po kilku krokach zapomniała jednak o Dole, jego piłce i wielgachnym uśmiechu. Przed samym wejściem do domu kątem oka zobaczyła Magdę, która biegła w jej stronę i wymachiwała rękami, usiłując przyciągnąć uwagę Zuzi. Ta ostatnia jednak nie zatrzymała się, wręcz przeciwnie - przyśpieszyła kroku. Że-by Magda nie miała za łatwo, szybko weszła do domu. Miała poważne plany na wieczór - musiała farbkami do jajek ufarbować na pomarańczowo swoje cieliste rajstopy, bo uważała, że tylko ten kolor usprawiedliwi jej
bluzkę z zieloną prążka.
*
„Kiedy wreszcie będzie wiosna?" - Zuzia podniosła się na łokciu i wyjrzała przez okno. Świeciło słońce, ale drzewa wyginały się pod naporem wiatru, co zwiastowało słoneczny, ale piekielnie mroźny dzień. Wyskoczyła z łóżka, szybko zamknęła okno i zaczęła się szykować. Była ciekawa, jak wyglądają rajstopy, które uf arbo wała wczoraj.
- Idealne. I wcale się nie zbiegły - powiedziała z za-j do woleniem na głos.
Wróciła do pokoju i ubrała się. „Łączyć tylko dwa i kolory: pomarańczowy i zielony". Czuła, że to będzie
dobry dzień. Mimo przeklętej gegry, przeklętej bioli i przeklętej histy, mimo że Magda na pewno będzie się dąsać... Mimo wszystko Zuzia czuła... że zdarzy się coś niesamowitego.
Szła, stawiając nogi jak modelka, co chwila przeczesując włosy ręką i gestykulując, jakby z kimś rozmawiała. W istocie wyobrażała sobie, że obok idzie jej menedżer i na luzie ustalają, których propozycji Zuzanna nie powinna przyjąć.
Kiedy doszła do szkoły, z marzeń wyrwał ją gwar. Spojrzała w stronę drzwi. Piotrek Doliński, uśmiechając się serdecznie, podszedł do niej i powiedział:
- Jakby co, to zadzwonię pierwszy.
Zuzia wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Po chwili wszystko stało się jasne.
Oczy zrobiły jej się wielkie. Na czole poczuła zimny pot. Nie słyszała, co mówią ludzie. Wiedziała tylko, że mówią o niej, pokazują ją sobie palcami. Trzymała w ręku kanapki dla braci, ale upuściła je i wyciągając pustą rękę, powiedziała do Piotrka:
- Oddaj to moim braciom.
Nie zauważyła koperty, którą Piotrek próbował jej podać. Uniosła rękę do oczu i nie zważając na cienie, które z taką starannością nałożyła, kilka razy przetarła powieki.
0?
Na drzwiach wisiał wielki plakat z jej podobizną i napisami: „Nauczona czystości", „Wszystkożerna", „Odrobaczona", „Sierść i zęby w stanie zadowalającym", „Pod stałą opieką weterynarza", „Dobrze aportuje".
Na samej górze umieszczony był wielki ozdobny napis: „Oddam siostrę w dobre ręce". A pod spodem telefon do ich domu.
Znowu zadzwonił telefon i Radek po raz kolejny mówił do słuchawki:
- Niestety, już nieaktualne. Tak... znalazł się amator... nas też to dziwi... nie, nie ma innej... to cześć. Wiem, że dobry numer. Ja tylko w takich się specjalizuję.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, Radusiu, dlaczego nie chciało ci się nauczyć słówek, które ci zadałam? Dlaczego nie masz zrobionych tych ćwiczeń? Jest w domu nauczyciel, nie musisz wydawać na kursy, a ty się nie uczysz. Dlaczego?
- Mamo, to moja świadoma decyzja. -Co?
-Ja świadomie nie uczę się słówek z angielskiego. I w ogóle kończę z anglikiem.
0?
-Со?
- Mamuś, sama mi mówiłaś, że nie masz satysfakcji z pracy. I chcesz, żebym ja znał angielski? Wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że ja też będę nauczycielem języka. Życzyłabyś tego swojemu ukochanemu synkowi?
- Mówicie o mnie? - znad barierki wychylił się Jarek. -Nie.
- Jak to nie? Słyszałem wyraźnie: „ukochanemu synkowi". Ja przecież jestem ukochanym synkiem mamusi. - Jarek posłał mamie całusa.
-Ja jestem ukochanym synkiem mamusi.
-Ja.
-Ja.
- A zęby ci poluzować?
- Mamo, czy wiesz, co oni zrobili? - Zuzia policzyła do stu, żeby się nie zdenerwować i upewnić, że się nie rozpłacze, ale po chwili poczuła, że łzy same płyną jej po policzkach. - Zrobili plakat...
- Wielkie rzeczy. Zresztą panu od piasty się podobał! Trzeba mieć trochę dystansu.
- Ja zaraz zmniejszę dystans między pasem a twoim tyłkiem. Co znowu? - powiedziała mama i zmarszczyła brwi.
Zuzia opowiedziała, z powodu jakiego plakatu dzień dzwoni do nich telefon.
_ No tak. To macie tydzień szlabanu, żeby mi się żaden z domu na krok nie ruszył!
- Mamo, ale mi Plasruś kazał do końca miesiąca... -Nic mnie to nie obchodzi. Powiedz swojemu Pla-
stusiowi, co ja ci kazałam.
- No i masz. - Jarek zaplótł przed sobą ręce.
- Nie, to ty masz. -Ja?
-Czyli przez tydzień nie wolno nam wychodzić z domu, tak?
- Tak - burknęła mama.
- To do szkoły też nie musimy chodzić? -Radek!
- Słucham, mamusiu?
*
Kiedy chłopcy wchodzili schodami do siebie, Radek nachylił się nad bratem.
- Niedobra ta nasza siostra, co?
- Bardzo niedobra.
- Naskarżyła na nas. To przez nią nasze kłopoty.
- Przez nią? - zdziwił się Jarek.
- Gdyby miała trochę poczucia humoru... -Fakt.
- Więc chyba tego listu nie musimy jej oddawać, co? - Radek zaczął obracać w dłoni kopertę.
- W tych okolicznościach...
- Jasne. Doła i tak się nie kapnie. On by nawet nie zauważył, jakby mu ktoś odkleił uśmiech.
- Czytamy?
- Coś ty! Chcesz sobie obciążać sumienie? A zresztą, co on tam mógł napisać? „Jestem Pierre Doła z Dołowa Górnego, czy wyjdziesz za mnie za mąż? Czy będziesz panią Pierre Dołową?".
Obaj ze śmiechu zaczęli tarzać się po dywanie. Potem poszli do łazienki, podarli list na strzępki i spuści li wodę.
- Ty, Doła dawał nam jakiś list? - Radek zwrócił się do Jarka.
- Tak, dawał, a myśmy go grzecznie dali Ziucie, a że Ziuta tego nie pamięta...
-Ciągle chodzi zdenerwowana i zaryczana, więc może nie pamiętać.
- ...to już nie nasza wina. Tak?
- Szybko się uczysz. Teraz...
- Teraz trzeba zrobić projekt tych drzwi, co nam Pla stuś...
- Wybacz, stary. To ty masz talent, nie ja. Ja sobie p gram. - Radek włączył komputer.
* Piotrek Doliński po raz setny czytał kopię swojego list
Cześć, Zuzanno!
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i mam nadzieję, że jesteś zdrowa. Ja jestem zdrowy.
Chciałem Ci napisać, że bardzo Cię lubię i że jak na dziewczynę, masz świetnego cela. Czy mógłbym się z Tobą spotkać? Jeśli się wstydzisz ze mną spotykać, co jest możliwe, i co ja Ci od razu wybaczam, to wiedz, że dlatego piszę ten list, żebym wiedział, czy się wstydzisz, czy nie. Jeśli tak, to znaczy, jeśli nie... to jutro w szkole, jak mnie zobaczysz, zakryj sobie usta ręką, to nikt nie będzie wiedział, że to znak, a ja będę wiedział, że to znak.
To cześć, Piotrek Doliński
List wydał się Piotrkowi nieskończenie idiotyczny. Nie mógł uwierzyć, że spod jego pióra wyszły takie bzdury. Zawsze miał piątkę z polskiego, a tu list na jedynkę. Zuzanka po takim liście na pewno pomyśli, że jest upośledzony. „Jeśli tak, to znaczy, jeśli nie... - co za kretyn ze mnie".
*
Bracia o całej sprawie przypomnieli sobie dopiero rano, widząc Piotrka.
-Uwaga, Doła nadchodzi... Cześć, Pierre. Przyjdź do nas w czwartek po szkole, to zagramy sobie w piłkę, co?
t,
c?
- О! - Piotrek aż otworzył usta. - Przyjdę. Dzięki za zaproszenie.
- Widzisz, i tak się elegancko sprawy załatwia. - Ra-j dek skłonił głowę w kierunku brata.
- Ty, patrz! To czyjś ostrosłup! - Jarek wziął do ręki estetycznie sklejoną bryłę i przez chwilę się jej przy-j glądał.
-Wiesz co? To chyba Marysi Grodzkiej. Zbyt po rządny jak na kogoś innego, nie uważasz?
- Rzekłeś, o nieomylny. To Wielkiej Mańki, jak dwa| razy dwa pięć.
- Tak, bardzo to nie po koleżeńsku, że chce oddać ta-J ki odbiegający poziomem od innych... Ale możemw przecież temu zaradzić. - Radek zrobił tajemniczą minę
-Tak?
- Tak, dziecino. Przy twoich zdolnościach będziemy] potrzebowali kilku sekund.
Równo z dzwonkiem bardzo z siebie zadowoleni bracia weszli do sali, w której właśnie zaczynała się matematyka. Jarkowi przez głowę przebiegła myśl, że znów dał się namówić bratu. A obiecał sobie, że już nigdy...
* Zuzię bolało gardło. Tego dnia szła na drugą lekcję i te raz w pustym domu na zmianę płukała gardło szałwią! (bo o żadnym śpiewaniu w takim stanie nie mogło być]
mowy) i przymierzała kolejne ubrania. Na dodatek miała okropnie spierzchnięte wargi. Postanowiła na ra-zie o tym nie myśleć. Posmarowała je wazelinową po-rnadką, ale ta nie ukryła ich stanu. Wygrzebała więc po-madkę mamy. Co za szczęście - była akurat w kolorze jej lekkiego swetra. Pasowała idealnie. Chcąc powiększyć sobie usta, Zuzia pociągnęła szminkę poza ich kontur. Czas niemiłosiernie szybko mijał, więc zabrała się do ubierania.
Nie mogła się zdecydować, które buty najlepiej pasują do jej stroju. W końcu założyła stare kozaki z uszkodzonym suwakiem, ale za to idealnie współgrające ze sweterkiem. Jeszcze raz poprawiła usta. Wzięła śniadanie i z nadzieją, że może wreszcie nie będzie miała złego dnia, wyszła.
W domu, gdy stała przed lustrem, wydawało jej się, że umalowała się odpowiednio. Ale im bliżej była szkoły, tym szminka wydawała jej się coraz mniej odpowiednia. A upewniały ją o tym spojrzenia przechodniów. Na kilkanaście metrów przed szkołą po prostu zakryła usta ręką.
Piotrek czekał na Zuzię bez większych nadziei. Bardzo więc się zdziwił, widząc ją gnającą ile sił w nogach i trzymającą rękę przy ustach... na znak. Nic go nie obchodziło, że Zuzia nawet na niego nie spojrzała. Co z te-
t>
&
go, skoro dała mu znak! Był tak szczęśliwy, że z radoś( pognał na boisko i strzelił kilka goli do pustej bramki.
- ...przykro mi, Pawle, ale musisz iść do szkoły... Tak, matka już im nie wystarcza... Jak to, nic się nie stało? Nie rozgrzeszaj ich! Czasem myślę, że popierasz te icrj wyczyny... ja też chodziłam do szkoły i... dobrze, zaraa ci powiem... otóż wykradli koleżance pracę domową] konkretnie ostrosłup. O-stro-słup, bryłę zrobioną z bry-j stołu... tak, samodzielnie. Więc ją wykradli i pokryli ohydnymi napisami. Jakimi? Bardzo wulgarnymi sło-j wami. Konkretnie? Konkretnie to sam ich zapytaj.... tak, na „k" też był i na „p" też, zresztą mnie takie słowa nie przechodzą przez gardło.... Dobrze, dam ci ich. Jarek Do telefonu, tatuś dzwoni.
- Cześć, tata. Nie... nic nie zaszło... oj, taka tam kujo-j nica-olbrzymka. Strasznie niekoleżeńska... jak wszystl kie kujonki. N00, jakbyśmy napisali ładne wyrazy, tob)| był żart do... wiesz czego...
-Jarek! - mama krzyknęła. - Daj mi ojca! Pawełl Przestań! Narozrabiali, i to niewąsko! Co?! Ja jestem wybuchowa? Ja wcale nie jestem wybuchowa! Odwo łali mój obóz! Mam lekcję koleżeńską. Ja też. Do win dzenia! - Mama odłożyła słuchawkę. - Macie zakaa wychodzenia... nie, zaraz - popukała się w czoło. - JuJ
e>
jeden macie. Jak by was tu ukarać? Wiem, pierwszy raz w życiu was zleję.
- Doskonały pomysł - poważnie powiedział Radek. _ ja widzę, że na niego - wskazał brata - nie ma już innego sposobu. Ja go będę trzymać, a ty wal! - zademonstrował na swojej dłoni głośne klaśnięcie.
-Radek!
- Jak nie chcesz, to ty go możesz trzymać, a ja będę lał.
- Zaraz. Nie teraz. Zastanowię się. Teraz jestem zbyt zdenerwowana i kara byłaby za lekka. Biedna ta dziewczynka... A teraz marsz na górę!
* Miasto wyglądało jak wymarłe. Wszystkie okna i drzwi były pozamykane na głucho. Zuzia aż pokręciła głową. Co będzie się działo we Władysławowie za trzy miesiące... Będzie tyle ludzi, że nie da się przejść ulicą. Może w tym roku coś się wydarzy?! Może kogoś pozna? Może wygra te eliminacje i będzie występować w Czterech łzach? Latem zawsze są jakieś konkursy, jakieś szanse. A teraz...
Zuzia doszła do wydm. Musiała niemal zgiąć się wpół, żeby wiatr jej nie przewrócił. Położyła się na piachu i zapatrzyła w gigantyczne fale.
Zaczęła marzyć... jak wreszcie wyjeżdża z tego miasteczka i już nigdy nie wraca. Po chwili odezwał się znajomy głos dziennikarza:
G?
- Jak pani odreagowuje stres związany z karierą?
- Och, od dziecka uwielbiałam przychodzić na plaża w czasie sztormu. Kładłam się na piachu...
Zuzia ułożyła się we wdzięcznej pozie i zasłuchana w ryk wody jeszcze długo rozmawiała sama ze sobą. H horyzoncie zamajaczyła jakaś postać. Szła tuż przy w] dmach, w bezpiecznej odległości od wody. W pierwsz chwili Zuzia pomyślała, że to Piotrek, bo postać by] w czerwonej bluzie. Ale to nie był on. To była Iwona, ko| leżanka z klasy.
- Co tu robisz?! - wrzasnęła Zuzia i podniosła się.
_Tak, Pawle. Powtarzam ci: nauczycielka zapytała go, kiedy stosuje się wielkie litery, a twój synek odpowiedział, że wtedy, gdy ma się kłopoty ze wzrokiem. Tak! To było na polskim... jak to, co miał odpowiedzieć? Że na początku zdania, że w nazwach własnych... jak to dobry żart?! Paweł, ja ciebie nie rozumiem. Ty się dzieciom po prostu podlizujesz... Jareczku, zapraszam cię do słuchawki. Tatuś dzwoni.
-Halo? Cześć, tata... nie... jakie kłopoty? ...nie mam żadnych... a, jakaś bez poczucia humoru... taka stara...
- Sama nie wiem! Przyjechała jakaś ciotka z Elbląga! pewnie, że się cieszę na przyjazd do ciebie... a, na zaku-i będzie u nas przez tydzień. Cały czas głaszcze mnij py! Czemu nie? To pogadamy na miejscu... Czołem, po głowie... Już nie mogę. Jafek przekazał słuchawkę bratu.
- Może przyjdziesz do mnie? -Tu gabinet noblisty Radosława Szaty. Już łączę
- Super! - Iwona się rozpromieniła. - Mogę? Idzies: na eliminacje? Wszyscy teraz tym żyją. Ja nie idę. To ni dla mnie. Nawet głupiego wiersza nie umiem powie dzieć bez zająknięcia. Ale fajnie, że i u nas czasem co się dzieje, nie?
Zuzia najpierw podejrzliwie spojrzała na koleżankt ale szybko doszła do wniosku, że Iwona rzeczywiści nie jest zainteresowana eliminacjami.
- Pewnie - odpowiedziała.
z panem geniuszem. - Radek piszczał cienkim głosikiem, udając sekretarkę. Potem zmienił ton na najniższy, na jaki go było stać, i udając obcy akcent, powiedział: - Tu Szato. Niestety, nie mogę teraz rozmawiać, konstruuję bezgłośne detonacje bombowe... cześć, tata! Główka cały czas pracuje... jasne, że twoja szkoła... Na końcu podeszła do telefonu Zuzia. Przez całą
tozmowę nie powiedziała właściwie ani słowa. Z uwalą słuchała ojca, a potem oddała słuchawkę matce wyszła ochłonąć na taras.
P
&
- Czemu tak patrzysz? - Mama zmrużyła oczy. -1 co taJ tuś powiedział o występie?
- Że na pewno wygram.
- Zuzia... wiesz, że całe miasto będzie próbować. Nid masz pojęcia, czego oni będą wymagać. Nikt tego nil wie. Moja szkoła huczy od domysłów.
-1 co z tego?
- Musisz się przygotować na wszystko. Także na po
rażkę.
- Ty wcale we mnie nie wierzysz. Wcale! - rozżalili
się Zuzia. - Tatuś powiedział... -Tylko tak powiedział...
- Nie mów o nim nic złego! Nie pozwalam! On wJ mnie wierzy! Dlaczego ty nie możesz?!
Mama wyciągnęła do Zuzi ręce, ale ta udała, że nie widzi tego gestu, i pobiegła do swojego pokoju.
- Pani Zuzanno, jak zaczęła się pani kariera? -Och, w mojej rodzinnej miejscowości, nie podań]
nazwy, bo pewnie nigdy o niej pan nie słyszał, były ell
minacje...
-1 jak się skończyły?
- No właśnie nie wiem - głośno powiedziała Z do pustego pokoju.
t>
Po obiedzie ktoś zadzwonił do drzwi. Zuzia poszła otworzyć.
- Cześć!
Na progu, trzymając pod ręką piłkę, stał Piotrek Doliński, w bluzie, ochraniaczach i butach do gry w piłkę nożną.
- Cześć! - Zuzia z ciekawością spojrzała na jego strój. -Właź.
- Mogę?
- Doła, a ty co? Na bal przebierańców? Już, zdaje się, po karnawale? - Radek nie mógł opanować śmiechu.
-Przecież sami mówiliście, że zagramy w piłkę. -Piotrkowi zrzedła mina, bo zobaczył, że Zuzia wchodzi na górę.
Radek odchylił głowę do góry i krzyknął do brata:
- Doła przyszedł pograć w piłkę. Ma na sobie, ma na sobie... - Nie dokończył. Usiadł na schodach i ze śmiechu nie mógł złapać powietrza. - W piłkę nożną na komputerze, dziecino. Ty jesteś rzeczywiście Pierre... -zaczął, ale widząc mamę, urwał. - No to strzeliłeś jak fysy warkoczami.
- Co za Pierre?
-Mamo, pozwól, że ci przedstawię, to jest Piotrek Doliński.
(£
Mama zmarszczyła brwi, ale widząc, że kolega synów stoi z szerokim uśmiechem, pomyślała, że widocznie się przesłyszała.
- Potrzebuję coś ze sklepu. Kto pójdzie?
- Ja - odpowiedzieli jednocześnie Radek i Jarek.
- A, prawda. Macie przecież zakaz. Zuziaczku, pójdziesz po coś dla mnie?
-Dokąd?
- Tu, do cioci Teresy. Napiszę ci na kartce.
- No dobrze. Zuzia zaczęła wkładać buty.
- Widziałeś jego buty? i
- Jakie nakolanniki sobie strzelił!
Bracia zaczęli zmieniać buty, żeby zagrać z Piotrkiem przed domem w piłkę, a ten, czekając na nich, powiedział:
-Słyszałem, że będziesz śpiewać dwie piosenki...
- Skąd wiesz?
- Iwona mi powiedziała...
Zuzię zatkało. „A więc taka jest Iwona! Lata po całej szkole i gada, co ja przygotowuję".
- Ona mieszka koło mnie. Znamy się od żłobka.
Kiedy Zuzia wracała do domu, chłopcy grali w najlepsze. Piotrek, nie odrywając wzroku od piłki, krzyk nął wesoło w jej stronę.
P
- Zagraj z nami, Zuzanka!
- Niedoczekanie! - odkrzyknęła i dopiero, gdy weszła do domu, coś sobie uświadomiła. Ostrożnie wyjrzała przez okienko w sieni.
- ...proszę państwa, przed państwem Peter Dolinsky z Polski, zawodnik Manchesteru. Oto jego sławne podanie lewonożne. Czy państwo widzieli pracę mięśni? Zawodnik zaczynał karierę w kameralnej szkolnej drużynie w nadmorskiej miejscowości Władysławowo. Władysławowo... ta nazwa będzie na ustach całego świata. Już każdy Polak ją zna! A pozna każdy Europejczyk!
Zuzia patrzyła, jak Piotrek kiwa się z jej braćmi i za każdym razem udaje mu się odebrać im piłkę. Naprawdę dobrze grał w nogę. Tylko... dlaczego Piotrek Doliński, kolega z klasy jej braci, mówi do niej „Zuzanka"? To musiało coś oznaczać. Tylko co? Tego na razie nie wiedziała.
*
-Słuchaj, Doła. Ty się chyba nie gniewasz, że my tak... po nazwisku? - zaczął Radek.
- Nie ma sprawy.
- Serio? To dobrze. Wiesz, jesteśmy kumplami. - Radek przyjaźnie się uśmiechnął.
- Jasne - mruknął Piotrek.
- Czy ty jesteś Pierre, Piotrek, czy Doła, to dla nas bez znaczenia.
- Wiem. Uważam, że nie należy się obrażać za przezwiska. Nazwisko w końcu nie świadczy o człowieku, nie?
- Serio tak myślisz?
-Jestem pewien, że wy też byście się nie obrazili, jakby ktoś przerobił wasze nazwisko.
Piotrek mówił to całkiem naturalnie i uśmiechał się] tak szeroko jak zawsze. Dlatego Radek spokojnie odparł:]
- Pewnie. My się niczym nie przejmujemy.
-To dobrze, bo wiecie... Wiele osób w naszej szkole mówi o was: „Szcza-to" - wolno powiedział Piotrek.
- Kto tak mówi?! Zabiję go! - wrzasnął Radek.
- Spokojnie, to tylko nazwisko. Trzeba mieć do siebie dystans, nie? - Piotrek odwrócił się do nich plecami
i odszedł.
- Szcza-to? To obrzydliwe. Jeśli rozniesie się po szkole, będziemy skończeni...
- To chyba było o tobie. O mnie nie ośmieliliby się
tak powiedzieć, prawda?
- Rzekłeś, o omylny. Niestety.
- Myśl pozytywnie. Zabijemy każdego, kto powie., wiesz, co powie. - Radek pokręcił głową, patrząc za od chodzącym kolegą. - Nie lubię go.
- Jego nie da się lubić. -To fakt. Obaj czuli, że to nieprawda.
Ш
Nadszedł piątek. Zuzia., tym razem ze spakowanymi rzeczami, nie mogła się już doczekać przyjazdu ojca. Dużo sobie obiecywała po spotkaniu z panią ze szkoły muzycznej. Bardzo dużo.
Dom znów był wysprzątany. Tylko mama tym razem nie poszła do fryzjera, bo poprzedniego dnia miała aż czterech uczniów i po prostu padła ze zmęczenia.
Kiedy już wpakowali się do samochodu (kłócąc się jak zawsze o miejsca), ojciec zaczął:
- Mam dla ciebie smutną wiadomość, Zuziaczku. Niestety, spotkanie nieaktualne, ta moja znajoma wyjechała.
Zuzia poczuła, jak łzy zaczynają jej płynąć po policzkach. Wtedy ojciec głośno się roześmiał i kilka razy klepnął rękami w kierownicę.
- Żartowałem. Jesteś umówiona jutro na dziesiątą. Widzisz, tatuś też umie o ciebie zadbać! Jak ona cię przygotuje, to wygrasz na pewno!
Zuzia aż otworzyła usta.
- Tato, ale ja... nie jestem gotowa.
- Jak to nie? - Radek wygiął się dziwnie na bok i zaczął śpiewać skrzeczącym głosem: - Moje łzy, twoje łzy, nasze łzy. I
- Czy oni pojadą tam ze mną? - Zuzia zaniepokojona spojrzała na ojca.
- Tak, tak. My byśmy bardzo chcieli - krzyczeli jede przez drugiego.
- A chciałabyś? - Ojciec nic nie rozumiał.
- Nie! Jeśli któregoś z tych mutantów tam zobaczę, to wyskoczę oknem.
- Tato, ona jest gotowa to zrobić, my ją znamy. To niebezpieczna kobieta. Trzeba jej ostrzeżenia potraktować bardzo poważnie. Należy ją związać.
Ojciec zerknął w tylne lusterko i szeroko uśmiechnął się do synów. Potem spojrzał na Zuzię.
- Nie bądź jak mama; wieczne pretensje do wszystkich. Zycie trzeba brać na wesoło.
Przez chwilę jechali w milczeniu i Zuzia zaczęła sobie wyobrażać, jak pokaże tej pani ze szkoły muzycznej, na co ją stać.
- Ziuta, straszny łupież ci się sypnął. Zuzia spojrzała na ramiona. Na plecach miała maleńkie kawałki chusteczki higienicznej. Ale nic nie było w stanie popsuć jej humoru. Będzie zdawać do szkoły muzycznej. Jeśli się dostanie, będzie mieszkać w Gdańsku, u taty, a nie w jakiejś głupiej dziurze. Pierwszy raz przyszło jej do głowy, że dzięki rozejściu się rodziców będzie uczyć się w wielkim mieście.
* W piątkowy wieczór ojciec z chłopcami poszli na basem, a Zuzia wymówiła się bólem głowy. Wiedziała, co oznacza basen w towarzystwie jej braci - co chwila byłaby topiona lub któryś z nich udawałby topielca. Nie miała na to ochoty. Ucieszyła się, że może sama pobyć w mieszkaniu ojca. Kilka razy zaśpiewała swoje ukochane piosenki, przygotowała ubrania na jutro, a potem zatopiła się w wielkim puchatym fotelu ojca i zaczęła czytać książkę od mamy. Leksykon wiedzy ucznia. Wzięła ją ze sobą na wypadek, gdyby ojciec znów przez cały weekend pracował.
* Otworzyła im młoda, bardzo ładna kobieta, wyglądająca na mocno zdenerwowaną. Z uśmiechem przywitała się z ojcem, z zachwytem zanurzyła twarz w kwiatach, które jej przyniósł, a potem przeniosła wzrok na Zuzię.
- Witam uzdolnioną córkę. Monika - wyciągnęła do Zuzi wypielęgnowaną dłoń. - Proszę wejść.
Zuzia nuciła, śpiewała, a nawet gwizdała. Razem wykrzyczały kilka przebojów. Pani Monika była nią zachwycona. Co chwila powtarzała, że jest niesamowita, uzdolniona i bardzo ładna. Zuzię tylko trochę martwiło, że pani Monika nie każe jej grać albo rozpoznawać dźwięków. „Pewnie okazałam się na tyle zdolna, że nie trzeba sprawdzać, jak gram" - myślała.
W końcu zajrzał do nich ojciec.
- O, proszę wejść, pa... Pawle... wchodź, siadaj. Zuzia, spokojna i zadowolona, zaczęła rozglądać się
po mieszkaniu. Zobaczyła kalendarz, dwa kubki, długopisy ze znaczkiem firmy ojca i pomyślała, że na pewno często się spotykają i ojciec bardzo ją lubi, skoro (tak samo jak im) daje jej firmowe gadżety.
* Dobrze, że miała ze sobą książkę, bo całą niedzielę mieli dla siebie. Ojciec musiał coś zmienić w konspekcie projektu dla nowego klienta i zostawił im wolną rękę aż do siedemnastej, kiedy mieli wracać do domu.
- Tylko nie zapomnij opowiedzieć mamie, co ci załatwiłem. - Ojciec pocałował Zuzię w czoło i poklepał po głowie. - Moja zdolna córeczka. A jak cię ktoś będzie przekonywać, że nie masz talentu, to go nie słuchaj. Za-
fi?
wsze mów, że nie chciałaś być muzykiem, a nie, że nie mogłaś... - ojciec urwał. - Teraz jeszcze wybierz sobie sukienkę. No masz, masz - wcisnął jej w rękę kilka banknotów.
Zuzi wydało się to dziwne. Dlaczego ktoś miałby jej coś takiego mówić, skoro pani ze szkoły muzycznej... ale nie było już czasu na myślenie o czymkolwiek poza tym, że Zuzi od tej rozmowy z panią Moniką urosły skrzydła. Czuła, że rozpiera ją energia i że właściwie, gdyby chciała, mogłaby góry przenosić.
*
- Przez ten wiatr zwariować można. - Mama zamknęła okno. - Kupiłam w porcie wędzone dorsze. Zaraz jemy.
Zuzia przełknęła ślinę, bo zamierzała powiedzieć mamie o tym, że od nowego roku będzie mieszkać z ojcem. Już sobie wszystko wymyśliła. Ma talent i trudno
- musi się dla niego poświęcić. Mama też musi to zrozumieć. Było jej żal mamy, ale perspektywa, że nie będzie widywać braci częściej niż co drugi weekend, była cudowna. Zresztą już tak to urządzi, że na ten co drugi weekend będzie jechać do mamy. Wtedy z braćmi mogłaby nie widywać się latami.
Nie wspominając o tym, że ojciec puszczał oko do pani Moniki i że w jej domu jest mnóstwo rzeczy z jego firmy, Zuzia opowiedziała mamie, co załatwił jej ojciec.
m
-1 co o tym myślisz? - mama przyjrzała się jej uważnie.
- Myślę, że wybiorą mnie do Czterech łez - roześmiała się Zuzia.
-A jeśli nie?...
- Mamo, nawet tak nie myśl!
- Tak trzeba myśleć. Trzeba zawsze brać pod uwagę wszystkie możliwości.
- A ty, jak wychodziłaś za ojca, to brałaś pod uwagę to, że się rozwiedziecie? - Zuzia zagrała poniżej pasa.
- Nie, nie brałam - powiedziała mama i wstała.
Po chwili zaczęły szeleścić zeszyty na biurku mamy i Zuzi zrobiło się głupio.
- Mamuś, wybacz...
- Nic się nie stało. Masz rację, nie wszystko da się przewidzieć. Ale trzeba przynajmniej próbować. Co zrobisz, jeśli wybiorą twoją koleżankę?
Zuzia pomyślała, że mama po prostu w nią nie wierzy; przecież taka ewentualność w ogóle nie wchodzi w grę. Na głos zaś powiedziała:
- Mamo, ja wiem, dlaczego ty tak myślisz. To, że Pla-stuś nie chciał mnie do chóru...
- Tak, to o czymś świadczy.
- On jest niedouczonym, czwartorzędnym, zaściankowym nauczycielem, uczącym w jakiejś dziurze... Co tak patrzysz?
g,
-Dziękuję ci, kochanie, że doceniasz mój zawód i moje miejsce pracy. Czy ja też jestem niedouczonym, czwartorzędnym nauczycielem pracującym „w jakiejś dziurze"?
Zuzia znowu poczuła się bardzo głupio, a mama pochyliła się nad zeszytami.
*
Kiedy mama zaprosiła wszystkich do stołu, Zuzia czym prędzej przytuliła się do jej ramienia.
- Wybacz, mamuś. Taka jestem głupia.
- Wybaczam. Czasem trzeba zranić kogoś, kogo się bardzo kocha, prawda? No, siadaj - pogłaskała Zuzię po włosach, a ta od razu poczuła, że po policzku płynie jej łza.
- O, ta znowu! - w drzwiach pojawili się bracia. -Ziuta, spokój, bo podłogę zachlapiesz.
- Magda była tu dwa razy...
- O! - Jarek zamrugał oczami. -1 co?
-Jak jeszcze kiedyś przyjdzie, to jej powiedz... - zaczęła Zuzia, ale mama jej przerwała.
-1 był taki wasz kolega, co cały czas się uśmiecha. Taki z piłką pod pachą.
- A, Doła? - Chłopcy niespokojnie spojrzeli po sobie. -1 czego chciał? - Zuzia zaraz pożałowała, że o to
pyta, bo obaj bracia jak na komendę spojrzeli na nią.
- Pytał, kiedy wracacie i czy wszystko w porządku. Ogólnie był bardzo miły. Normalny, kulturalny chłopiec. Aż się dziwię, że to wasz kolega.
Mama znacząco spojrzała na synów. Radek spojrzał na swoją siostrę, która na słowa „bardzo miły" zrobiła się czerwona. Radek szturchnął Jarka, nieznacznie wskazując głową na Zuzię.
*
Kiedy siostra zniknęła u siebie, a mama krzątała się po kuchni, bracia zaczęli wkładać naczynia do zmywarki, szepcząc do siebie tak, żeby słyszała ich mama.
- To on, tylko jak to powiedzieć Ziucie?
- A wiesz, teraz wyszło na jaw, że to on tego psa poćwiartował!
- Tak, to w jego stylu. To sadysta. Mama zaczęła nasłuchiwać.
- Sam mi się chwalił, jak raz zaprosiła go do domu jakaś naiwna dziewczyna i on potem napuścił swojego brata kryminalistę, żeby ich okradł.
-1 co? - z przejęciem zapytał Jarek.
- Okradł ich. -Ooo!
- O kim wy rozmawiacie? - stanęła nad nimi mama.
- O nikim.
- Mówić mi zaraz!
- Mamo, wiesz, ten Piotr Doliński, ten, co tu był...
- To wasz kolega, tak mówiliście?
-To nasz wróg! Mamo, on chyba ma Ziutę na celowniku.
Mama przysunęła sobie krzesło, a bracia szczegółowo wytłumaczyli jej, jak niebezpiecznym osobnikiem jest Piotrek, i że dlatego ma ksywkę Doła, bo będzie siedzieć na dołku, czyli w areszcie.
-1 wy myśleliście, że dam się na to nabrać, co?
-Prawdę mówiąc, myśleliśmy, że tak - nie załapał Jarek.
-To dobre dla taty, który uwierzyłby nawet, że teraz jedynki to najlepsze oceny w szkole, bo on... zresztą mniejsza z tym. Czym ten chłopiec tak wam podpadł, co?
- Przejrzała nas - mruknął Radek.
- Rzekłeś, o...
-1 wyszliśmy na durniów.
- Rzekłeś, o nieomylny.
-Nie mów tak do mnie, denerwuje mnie to! — wybuchnął Radek.
Jarek spojrzał na niego niezmiernie zdziwiony.
W tym czasie ich siostra, nie mając o niczym pojęcia, zaplatała sobie na świeżo umytych włosach siedemnasty warkoczyk. To był dopiero początek - przed nią było jeszcze trzydzieści jeden podobnych. Kiedy kładła
się spać, bolały ją ręce i czuła się jak górnik pracujący na przodku.
*
Rano po rozpleceniu włosy nadawały się albo do ścięcia, albo do umycia. Wyglądały jak bocianie gniazdo, i to wykonane przez bociana partacza - sterczały na wszystkie strony. Zuzia w pierwszym odruchu pomyślała, że je zetnie, ale potem przytomnie związała wszystkie w ścisły warkocz, a w miejscach, gdzie od-stawały, przypięła spinki.
- Nieźle, Zuzanka - powiedziała do lustra i aż podskoczyła na własne słowa. „Skąd nagle przyszła mi do głowy ta Zuzanka?".
Teraz ubranie... „Powinnaś martwić się histą, a nie ubraniem" - powiedział ktoś w jej głowie, ale Zuzia tylko mruknęła:
- Zamknij się! O wszystkim może zdecydować przypadek.
Zaczęła zastanawiać się, który szalik pasuje do torby. Wybiegła z domu za pięć ósma. Pierwsza była historia.
* - No, to dałaś popis! - Koło Zuzi stała Agata. - Skąd ty to wiesz?
Zuzia wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się do siebie w duchu. To była jej pierwsza piątka z historii
H
Zawsze uważała, że z tego przedmiotu nie da się mieć piątki, a przynajmniej, że w jej przypadku to niemożliwe. A tu wystarczyło powiedzieć kilka zdań o demokracji ateńskiej, o bitwach pod Maratonem, pod Termopilami i pod Salaminą. O tym wszystkim czytała dla przyjemności, będąc u ojca, a tu masz! -piątka. Kiedy mama dała jej tę książkę, pomyślała, że to takie głupie. Nudy. Teraz jednak zmieniła zdanie.
- Jesteś fajnie ubrana, masz wszystko tak dopasowane... - Agata z sympatią spojrzała na koleżankę.
Zuzia pomyślała, że nigdy dotąd nie zwróciła na Agatę uwagi.
- Aga, może byśmy... -Co?
- Może byś wpadła do mnie albo ja do ciebie. Może byśmy poszły na spacer?
- Chętnie. Tylko nie nad morze, bo od szumu mam mdłości.
- Ja tak samo!
- To super. Już gadałam z Anką, że wybierzemy się do starej żwirowni. To wiesz, przyjdziemy po ciebie o trzeciej, no, może chwilę po.
- Z Anką? A co, przyjaźnicie się? - Zuzia usiłowała ukryć rozczarowanie w głosie.
G?
- Tak, od przedszkola. Nie wiedziałaś? Ale nie uda- 1 jemy papużek nierozłączek. Nie przyjaźnimy się głu- I pio, a i tak jesteśmy dla siebie najważniejsze...
Zuzia już nie słuchała. „Jeśli mam dzielić się z Anką, to dziękuję za taką przyjaźń. Też propozycja! Albo jesteś tylko moja, albo spadaj".
- Wiesz, tak dokładnie to nie wiem. Jeszcze pogadamy! Może jutro? Raczej jutro!
Odeszła, nie chcąc patrzeć, jak Agata zajada czarny chleb na miodzie z białym serem. Przez to ubieranie za- f pomniała zabrać kanapki z domu. Otworzyła torbę. „No tak, portmonetki też nie ma, bo to torba na dziś, do tego ubrania. Nie opłaca się tak codziennie wszystkiego przepakowywać".
*
Radek i Jarek dojadali kanapki.
- Czujesz? Obiad pachnie...
- Czuję. Strawę gotują. Ciekawe co?
- Kapuśniaczek, na mój nos.
- Ta. Może się załapiemy?
Poszli do sekretariatu zapytać, czy można jeszcze kupić obiad. Okazało się, że już za późno.
- Na dziś limit wyczerpany. - Pani intendentka była nieugięta.
- Odprawiła nas z kwitkiem - zauważył Jarek.
- Niestety, właśnie bez kwitka.
- Umrę z głodu od tego zapachu.
-Nie przesadzaj, zaraz się coś wyrriy^ patrz, Marynia Grodzka. Nie uważasz, że trzeba dziewczynie pornoC? Jarek znacząco spojrzał na brata.
- Strategia jest taka: czy ty wieSZ/ co w takich stołówkach dodają do zup? Tylko, wiesZ/ ziarenko giejemy ziarenko. Żadnej nachalności. Z marną przegięliśmy i dlatego cała akcja na nic.
- Rzekłeś, o nieomylny.
Zbliżyli się do Marysi Grodzkiej, ale ще zaczęli z nią rozmawiać, tylko tuż obok wymieniali między sobą uwagi, z czego szkolne kuchnie przyrzadzaja posiłki/ a szczególnie zupy. Kiedy doszli do opiSU/ jak kucharki brudnymi nogami ubijają w beczkach kwaszoną kapustę (że ten brud jest niezbędny, bo inaczej skąd się wezmą bakterie do zakiszenia), Marysia oddarła swój bon na dziś i wyrzuciła do kosza. Już chciała odejść i dać braciom piękną szansę, żeby zdobyli jeden bon, gdy gwałtownie się odwróciła. Wróciła do kosza, wyjęła maleńki kwitek i podarła na drobne strzpnkj
- Niedoczekanie - mruknęła i odeszła
- Akcja była niedopracowana...
- Rzekłeś...
- Wiem, że rzekłem.
(«?
Piotrek Doliński postanowił się nie poddawać. „Co z tego, że ostatnio mnie nie zauważa? Co z tego, że nawet nie odpowiedziała »cześć«? Ale dała znak, prawda? Zakryła usta ręką po tym, jak napisałem do niej list, więc może... mogę mieć chociaż jakąś nadzieję. A jeśli oni powtórzyli jej, że powiedziałem »Szczato«? Wtedy koniec. Już nigdy się do mnie nie odezwie. I będzie miała rację, bo dlaczego, idioto, naśmiewasz się z jej nazwiska?! - Z całej siły uderzył się piłką w czoło, jakby chciał się ukarać. - Jeżeli jej powiedzieli, to ja jej wytłumaczę, że to było tylko o jej braciach, nie o niej" - próbował przekonać sam siebie.
Stanął obok szatni klasy Zuzi i udawał, że nic poza kozłowaniem piłki go nie interesuje. Ale co chwila zerkał na Zuzię, dosłownie nie mógł się powstrzymać. W głowie kłębiły mu się różne myśli i w końcu stwierdził, że kolejny list to jego jedyna szansa.
Napisał go bardzo starannie na kartce wyrwanej z zeszytu do polskiego i nieśmiało podszedł do dziewczyn.
- A ty czego? - Magda wynurzyła głowę spoza kurtek.
- Ja? Ja mam list.
-Do kogo? ^
- Do kogo? Do Zuzanny Szato. Dasz jej? Powiedz, że to ode mnie.
с
Magda uważnie na niego spojrzała. Od razu domyśliła się, o co chodzi.
- Trafiło cię, co? - Piotrek szeroko się uśmiechnął, ale nie odpowiedział. - Nic z tego. - Odsunęła rękę z listem. - Ona nie przyjdzie. Rozmawiałyśmy o tym i powiedziała mi, że nie będzie chodzić... z tobą też nie będzie.
- Ale jak to?
-Tak to. Normalnie. Zapomnij o niej. Ona cię nie chce.
Kiedy Magda została sama, zrobiło jej się trochę głupio, że tak ohydnie mści się na koleżance za to, że ta specjalnie i złośliwie nie chce jej zapraszać do siebie, i przez to Magda nie może spotkać się z Jarkiem. „Zresztą... ja przecież powiedziałam tylko prawdę. Sama mi mówiła, że chłopcy jej nie interesują. A jeśli, to dużo starsi. A Doła to chłopak niedużo starszy, więc nawet nie skłamałam".
Magda wsunęła nogi w półbuty i poszła do domu. Okrężną drogą - tak, żeby przejść koło domu Szatów.
Kilkanaście metrów za nią wracał do domu Piotrek. Szedł okrężną drogą, żeby przejść koło domu Szatów.
* Kolejną piątkę Zuzia dostała z geografii. Nikt w klasie nie wiedział, gdzie jest przylądek Horn, a ona wiedziała. Opowiedziała też przy mapie o prądach powietrznych
i mieszaniu się prądów wodnych. Sama nawet nie przypuszczała, że tyle zapamięta po przejrzeniu książki.
Świat wydał jej się bardzo miłym miejscem. Patrzyła przez chwilę, jak Kasia, której nikt w klasie nie lubił, mocuje się z zapięciem plecaka.
- Pomożesz mi?
- Jasne. Uważaj, bo zaraz podrzesz... o, zobacz, tu się zaczepiło.
- Dzięki.
Kasia zarzuciła sobie plecak na ramię i zaczęła się oddalać, ale Zuzia ją dogoniła.
- Kasiu, chodzisz czasem do naszej biblioteki? - Zuzia wczoraj wieczorem, przeglądając pisma, przeczytała artykuł o ludzkich przyjaźniach; o tym, że zaprzyjaźnić się można dosłownie z każdym - trzeba tylko chcieć.
- Nie. A co?
- Nic. Może byśmy razem poszły?
Kasia przez chwilę przyglądała się jej. Była nieufna, ale po zastanowieniu odpowiedziała:
- Jak chcesz - i odeszła.
Zuzia jednak nie dała się zniechęcić do kolejnej potencjalnej przyjaciółki. Do końca dnia trzymały się razem i nawet wspólnie się zastanawiały, dlaczego Magda tak dziwnie się zachowuje. Robi się blada i czerwona, jakby była chora.
Razem poszły do domu Zuzi. Jarek i Radek grali z Piotrkiem Dolińskim w piłkę. Zuzia nie wiedziała, że bracia odbyli naradę wojenną; postanowili obserwować Piotrka, zapraszać go jak najczęściej, a nawet zaprzyjaźnić się z nim, żeby tylko przypadkiem nie wymknęło mu się to haniebne przezwisko.
-Doła, dawaj tu! Teraz! Oddaj! Podaj! - krzyczeli.
Chłopcy nie zwrócili uwagi ani na Zuzię, ani na Kasię. Zuzia kilka razy odwracała głowę, ale Piotrek nawet na nią nie spojrzał. Bardzo ją to zasmuciło. Poczuła, jak zaczynają ją piec oczy, i pożałowała, że jest z Kasią, bo chciała teraz spokojnie sobie wszystko przemyśleć.
- Masz coś do wszamnięcia?
- Mam. Tylko najpierw umyjemy chyba ręce, co?
-»Dobra, tylko szybko, bo jestem okropnie głodna.
Kiedy Kasia jadła, Zuzia myślała o swoich koleżankach z klasy. Magda jest strasznie interesowna... chce przychodzić do niej ze względu na Jarka. A Kasia... przyszła do niej po prostu się najeść. Agata proponuje jej rolę trzeciej do pary, Weronika ma matkę nauczycielkę, Iwona ma długi język...
*
Kasia wydawała się miła, ale myśl o tym, ile potrafi zjeść, dyskwalifikowała ją w oczach Zuzi.
Kiedy Kasia wychodziła, chłopcy jeszcze grali w piłkę.
(>> I
- Dziewczyny chodźcie. Ogramy was!
-No, uważajcie. Zuzanka świetnie gra - krzyknął zdyszany Piotrek. - Raz, jak mi kopnęła...
- Zuzanka? - Radek wydał dźwięk, jakby wymiotował. - Zuzanka... łeee.
-Pewnie, że dobrze gram. Kasia, dawaj!
- Mam kiepskie buty.
- Nie marudź.
- Dobra! Dziewczyny kontra mężczyźni, czyli Doła gra z wami - wrzasnął Radek.
Sprawność Piotrka, który wiele godzin spędził z piłką, wściekłość Zuzi, która co chwilę patrzyła na Radka udającego, że ma wymioty, oraz entuzjazm Kasi doprowadziły do tego, że ich drużyna zaczęła wygrywać. To znaczy oni częściej wkopywali piłkę między wysoki pojemnik na śmieci i puszczającą pączki wisienkę.
- Ja mam dość. - Radek nagle wycofał się z gry. - Jestem głodny.
- Wygraliśmy! - wrzasnął Piotrek i podszedł do Kasi. Wyciągnął w jej kierunku obie dłonie, a ta uderzyła w nie z całej siły.
- Tak jest! - odkrzyknęła wesoło.
Potem (Zuzia widziała to jak na zwolnionym filmie) Piotrek odwrócił się w jej kierunku i z wyciągniętymi rękami zaczął iść prosto na nią. Była tak zdener-
fi,
wowana, że nie trafiła w środek jego rąk, tylko w same palce.
- No, jeszcze raz, śmiało.
Piotrek uśmiechał się jak zawsze. Zaraz po lekcjach kupił sobie „13" i tam wyczytał, że jeśli dziewczyna chce zainteresować sobą chłopca, musi udawać, że on jej wcale nie obchodzi. Wydało mu się to idiotyczne, ale trudno. Postanowił od tego momentu niczym ani nikim się nie przejmować. Oczywiście, poza Zuzanka. Dlatego wbrew temu, co powiedziała koleżanka z klasy Zu-zanki, sam dziś przyszedł niby do braci. Teraz nie żałował, że spędził tu całe popołudnie i że lekcje będzie musiał odrabiać późno wieczorem- Zuzia stała przed nim i patrzyła na niego. Warto było nawet nie spać do rana.
- Nie umiem. - Zuzia wzruszyła ramionami. -Niemożliwe, każdy to umie. Dawaj jeszcze raz. Zuzia przygotowała dłonie i teraz trafiła doskonale.
- A teraz tak.
Piotrek pokazał jej, jak uderzać raz od góry, raz od dołu. Nie zwracając na nikogo uwagi jakby byli sami na świecie, stali w ogródku i klepali si? w r?ce-
-Ja już idę - krzyknęła Kasia. - Dzięki za grę. Polecam się na przyszłość.
- Ja też.
6>
Piotrek schylił się po piłkę, a kiedy się podnosił, spojrzał na Zuzię i patrzył na nią tak długo, jakby jego spojrzenie skleiło się z Zuzi. Wcale nie było to krępujące i Zuzia nie odwróciła oczu. Coś w oczach Piotrka kazało jej cały czas na niego patrzeć.
Pożegnali się. Zuzia stała jeszcze spocona, zmęczona grą i patrzyła za Piotrkiem, a kiedy się odwrócił i pomachał do niej, poczuła, że pieką ją nie tylko ręce po uderzeniach, ale przede wszystkim policzki.
Po porannym przebudzeniu, zamiast lecieć do ubrań, długo wylegiwała się w łóżku, oglądając z zainteresowaniem dłonie i szukając na nich śladów po wczorajszym dniu. „Jestem zakochana" - uświadomiła sobie nagle i na bosaka pobiegła do szyby sprawdzić, jak w związku z tym wygląda.
Była już prawdziwa wiosna. Jednego dnia wiało, lało i pogoda była całkiem jesienna. Innego znowu trzeba było wracać z kurtkami w ręku, żeby się nie upiec.
Eliminacje do Czterech łez zbliżały się wielkimi krokami. W szkole nie rozmawiano o niczym innym.
Sprawy z Piotrkiem właściwie się nie rozwijały. Po prostu, ilekroć się widzieli, patrzyli na siebie długo i przeciągle. I Zuzia, która liczyła te wszystkie spojrzenia, wczoraj zapisała sobie w notesie: „16". Jak na pięć lekcji tego dnia, to nie było mało.
* Zuzia uchyliła okno tak, żeby widzieć w szybie swoje odbicie. Zaczęła w myślach. Wiedziała, że robi to do-
brze. Bardzo chciała to robić dobrze, a jak człowiek czegoś chce, to to musi się udać.
Trzy razy prześpiewała swój repertuar na eliminacje.
„Jestem dobra, jestem najlepsza, pokonam wszystkich. A do tego jestem zakochana! I mam koleżankę..." - nie wiedziała tylko, czy chodzi o Magdę, Kasię, czy może o Agatę, z którą ostatnio dużo gadała. Rzuciła się na łóżko i zamknęła oczy. Pod powiekami zobaczyła Piotrka.
„Gdybym mogła mu pokazać, co przygotowałam... on by mi poradził... on by się poznał".
- Gdyby miała pani wybierać między miłością a karierą, co by pani wybrała? - usłyszała znajomy głos.
-Wybrałabym... wybrałabym... - wymamrotała, ale nie umiała odpowiedzieć.
*
Na trzeciej lekcji bracia mieli zastępstwo. Przyszedł do nich Plastuś, bo matematyczka była na zwolnieniu. Klasa siedziała w miarę spokojnie i każdy robił, co chciał. Większość osób odrabiała lekcje, żeby mieć spokój w domu.
- Denerwuje mnie Doła. A ciebie?
- Mnie też. Będzie mi tu wyjeżdżał z tekstami w stylu: „Z każdej opresji można wyjść obronną ręką". Nie podrażniło cię to?
- Podrażniło. I co z tym zrobimy?
- Pomożemy mu zrozumieć, że nie ma racji. Poza tym nie uważasz, że lata za Ziutą, a nam ma prawo się to nie podobać? Po to ma starszych braci, żeby jej bronili.
- Tak mówisz?
- Tak mówię.
Radek nachylił się do brata i zaczął mu coś szeptać. Kiedy skończyli się naradzać, Jarek zajrzał bratu w oczy.
- Dla jego dobra?
- Wyłącznie dla jego dobra. W milczeniu podali sobie ręce.
* - Jeszcze mu dostaw ze dwie z polaka.
- Coś ty? - szepnął Jarek. - On jest bardzo dobry z polaka.
- Każdemu mogła się noga pośliznąć.
Dostawili ponad dziesięć jedynek z różnych przedmiotów. Następnie wyszli z łazienki i zostawili dziennik na parapecie na korytarzu.
Radek nawet nie zwrócił uwagi na napis: „I B". A powinien.
*
Zuzia wróciła do zwyczaju starannego ubierania się. Rajstopy ufarbowała barwnikiem do jajek, który mama
0?
kupiła na Wielkanoc. Tym razem na zielono. Kolor rajstop był identyczny z kolorem bluzy - nareszcie. Niestety, kiedy na WF-ie zaczęła się rozbierać - nogi były zielone. Ale nie równomiernie, tylko w wyraźne zacieki. Pośliniła sobie palec i zobaczyła, że farba łatwo schodzi. Tylko co tego? Przecież nie będzie ścierać palcem całych nóg. „Dziewczyny pękną ze śmiechu, gdy mnie zobaczą".
- Zuzka, do wychowawczyni! - krzyknęła zdyszana Anka, która właśnie wpadła do szatni.
- A co się stało?
- Nie wiem, ale była wściekła.
Zuzia szybko naciągnęła rajstopy, czując jednocześnie ulgę, że nie musi pokazywać zielonych nóg koleżankom, i niepokój, co mogło się stać.
Wychowawczyni była naprawdę wściekła. Powtarzała w kółko: „Jak mogłaś tak zmartwić mamę? Czy nie czas zacząć być trochę poważniejszą? Czy chcesz brać przykład z braci?" - ale Zuzia nie bardzo rozumiała, o co jej chodzi. Pod koniec rozmowy nauczycielka podejrzliwie na nią spojrzała.
-Zuza, ty wcale nie czujesz się winna, jak widzę. A ja się czuję. Nikt z kolegów nie dał mi sygnału, że ty tak idziesz w dół. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz kłopoty? Jak możesz to robić swojej matce?
P
Zuzia, która nic z tego nie rozumiała, nie odważyła się zapytać, o co właściwie chodzi. Wróciła do sali gimnastycznej. Na szczęście nauczycielka zdecydowała, że nie warto już, żeby się rozbierała na te ostatnie dziesięć minut.
*
Zuzia właśnie zmieniała buty po lekcjach, gdy podszedł do niej uśmiechnięty Piotrek.
- To co? Idziemy na plażę? Dziś fajnie wieje...
- Idziemy - odpowiedziała odruchowo, ale zaraz naszły ją wątpliwości. Miała na sobie cienkie rajstopy, a będzie wiało. Bałtyk potrafi, szczególnie wiosną, pokazać, na co go stać. Jeśli ją przewieje, nie wystąpi. Nie, nie może jej przewiać. Ale jeśli wróci do domu się przebrać... nie, to nie wchodziło w grę. Do szatni weszła Magda.
- Magda, pożycz mi swoje spodnie od dresu.
- Dobrze, na jutro ci przyniosę. Tylko wiesz, ja muszę ci coś...
- Nie. Teraz mi pożycz. Potrzebuję teraz.
Zuzia znacząco spojrzała na Piotrka z piłką pod pachą.
- Aha, rozumiem - odpowiedziała Magda, chociaż nic nie rozumiała. - To masz.
Rzuciła koleżance swój worek ze strojem na WF i szybko podeszła do Piotrka. Coś mu tam szeptała, wymachując rękami, ale Zuzia skoncentrowała się na
zakładaniu dresu. Zostawiła też spódniczkę, żeby jej na pewno nie przewiało.
Wyszli, zostawiając Magdę samą w szatni. Piotrek od razu zaczął kozłować. Zuzia przełożyła sobie torbę przez ramię (żeby jej nie przeszkadzała) i szli, odbijając
piłkę na przemian.
*
Wiatr wiał od strony morza. Co chwila podchodziła i pod nogi spieniona fala. Zuzia zakryła uszy rękami.
- Przewiewa cię? -Aha.
- Masz. Piotrek zdjął kurtkę i podał Zuzi. Szybko ją założyła.
Usiedli na torbach tuż przy samych wydmach.
- Teraz lepiej?
- Tak. Mam twoją kurtkę, a spodnie koleżanki - roześmiała się Zuzia.
Jeszcze nie mogła w to uwierzyć - była na najprawdziwszej randce! Tylko ona z chłopakiem, który jej się bardzo podobał. On dał jej swoją kurtkę, a ona ją założyła - całkiem jak na filmie. Co z tego, że nic do siebie nie mówili?
Nagle przypomniała jej się mama i wszystko prysło. Znów zapiekły ją powieki. Ukradkiem, żeby Piotrek nie widział, otarła łzę.
-Ja też dużo ryczę - powiedział Piotrek, patrząc przed siebie.
-Ty?
Zuzi wydało się to niepojęte. Ilekroć go widziała, zawsze był uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Mama mówi, że mam dwoje oczu, a cztery łzy, wiesz, jak tytuł tych eliminacji. To pewnie będzie o czymś smutnym albo romantycznym, skoro taki tytuł.
Znów milczeli.
- Może spotkamy się... w sobotę? - zapytał w końcu Piotrek.
- W sobotę jedziemy do ojca, do Gdańska. -Aha.
Znów zapadło milczenie.
Plażą poszli jeszcze do portu, gdzie Zuzia kupiła makrelę. Kiedy byli pod jej domem, była tak spięta, że ledwo przełykała ślinę. Czuła, że Piotrek ją pocałuje.
Stanęła przed furtką i oparła się ramieniem o ogrodzenie. Wiedziała, że będzie potrzebowała podpory, kiedy to nastąpi. Ale on tylko długo opowiadał, jaki w przyszłości wybuduje, tu, we „Władziowie", pensjonat nad samym morzem.
- To cześć, Zuzanka! - powiedział na koniec.
Odwrócił się i odszedł, kozłując piłkę. Zuzia potrzebowała kilku chwil, żeby oprzytomnieć. Potem zaczęła
się wdrapywać po czterech stopniach do domu. Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić.
* Mama wróciła z wywiadówki i nawet się nie rozbierając, w płaszczu i butach, weszła do jadalni.
-Wszyscy na dół - powiedziała takim tonem, że cała trójka bez słowa stawiła się przy stole.
Zuzia zeszła spokojna. Była pewna, że piątki z historii, geografii i plus z fizyki nastawią mamę pozytywnie.
-Zacznę od Zuzi. Nigdy nie byłaś orłem, ale teraz przesadziłaś, kochana. Zapomnij o wyjazdach do ojca, zapomnij o eliminacjach. I żadnego płaczu, koniec z tym. Nic mnie nie obchodzi, co wymyśla wasz ojciec, żeby wam się przypodobać. - Nabrała oddechu. - To są twoje oceny. - Wyciągnęła rękę z wąskim paskiem papieru. - Dokąd to? - Zgromiła synów wzrokiem. -Siedzieć obaj i słuchać, zaraz przejdę do was. Zuzanno, dlaczego ja nic nie wiem o tych jedynkach? Dziesięć jedynek! Nie uważasz, że należało mi o nich wspomnieć?
Zuzia wzięła kartkę do ręki. Na początku, wytłuszczonym drukiem, stał numer 24 - numer Zuzi w dzienniku. A potem oceny ze wszystkich przedmiotów.
- Ale to nie moje oceny, mamo. Ja nie mam trzech jedynek z polskiego. W ogóle nie mam żadnej jedynki
z polskiego. Z matmy też nie mam. A gdzie moja piat-ka z historii?
- Nie wiem. Okłamujesz mnie. Byłam głupia. Wierzyłam, że ojciec włączy się w wasze wychowanie. Włóczył się, niech go... Nazbierałaś jedynek. Wychowawczyni nie mogła uwierzyć, że to twoje oceny! - Matnie zaszkliły się oczy. - Ja nie daję rady z tym wszystkie-
- Mamo! To nie są moje oceny! - krzyknęła Zuzia i rozpłakała się.
Jarek ostrożnie wziął z jej rąk kartkę i położył wskazujący palec na numerze 24. Szturchnął brata, a ten znieruchomiał.
- A teraz wy. Jareczku, pan Wierzbicki... -Jaki pan Wierzbicki?
- Wasz pan od sztuki.
- A, Plastuś. To on ma na nazwisko Wierzbicki? -Daj mi skończyć. Wytypował cię do... sama nie
mogę w to uwierzyć... do stypendium: „Dziecko uzdolnione plastycznie regionu kaszubskiego", czy coś takiego. Podobno ktoś z jakiejś fundacji był przypadkiem w szkole i zobaczył jakieś drzwi... nie wiem, co on mówił, bo byłam już zdenerwowana Zuzią, ale jeśli zgromadzisz wszystkie dokumenty, dostaniesz stypendium.
- Będę dostawał kasę?
-Będziesz, o ile się zakwalifikujesz. Teraz słuchaj: Wierzbicki...
- Plastuś, znaczy się?
- Plastuś, znaczy się... pomoże ci od strony plastycz-no-graficznej. Nie wiem, dlaczego chce się użerać z kimś takim jak ty, ale niech mu Bóg wynagrodzi... może postanowił zostać świętym. A ty masz zebrać te dokumenty.
Mama wyjęła z torebki wydrukowaną na drukarce listę. Jarek zaczął przebiegać oczami. Z czasem mina mu rzedła.
-Z tym będzie krucho... - Radek szepnął bratu i wskazał punkt numer sześć:
Opinia samorządu szkolnego na temat postawy społecznej ucznia.
- Dlaczego? Jakoś się załatwi.
- Wiesz, kto jest przewodniczącym naszego kochanego samorządu?
-Kto?
- Marianna Grodzka. Obiło ci się to nazwisko o uszy? -Zuzia, nie rycz! Łazisz z jakimiś chłopakami po
plaży, zamiast myśleć o nauce...
- Łaziła z chłopakami? - Radek wybałuszył oczy. -I nam się nic o tym nie mówi? My byśmy pomogli, przypilnowali, żeby was ktoś nie napadł. A z kim ona była, mamo?
*
- Z jakimś Piotrkiem. Zapewne z tym, który morduje psy i kradnie.
- Mamo, co ty? - Zuzia zerwała się z krzesła.
- Nic, nic. My tak sobie żartujemy. Prawda, chłopcy? Obaj, jak na komendę, kiwnęli głową.
- Mamo, nic im nie mów. Błagam! Mamo, ja ci przysięgam, że nie mam takich ocen. To pomyłka, to nie moje stopnie.
- Przestań się głupio tłumaczyć, Ziuta. Trzeba mieć godność i w razie wpadki przyznać się z honorem - powiedział Radek, wypinając pierś.
-1 kto to mówi? - powiedziała z ironią mama. - Teraz Radek...
- Co ja? Ja jestem święty - Radek trzasnął się w pierś.
- Oczywiście. Kiedy poprawisz angielski?
- Mamo - Radek zrobił słodkie oczy - jak ja mogę poprawić tę jedynkę, skoro anglistka nie wypuszcza dziennika z rąk?
- Uspokój się. Nie radzę sobie z wami, czas spojrzeć prawdzie w oczy. I powiem wam jedno: rozważam, czy nie byłoby lepiej, gdybyście od nowego roku zamieszkali z ojcem.
- Mamo! - krzyknęła Zuzia i opadła na krzesło.
- Teraz cisza. Zuzia, dopóki nie poprawisz wszystkich jedynek, zapomnij o panu P. Eliminacje też raczej
możesz sobie darować, i to bez względu na to, ile osób ojciec zorganizuje, żeby ci powiedziały, jaka jesteś świetna!
- Mamo, to ty wiesz?
- Chłopcy, zakaz wychodzenia z domu.
- To tamten poprzedni już nie obowiązuje?
- Was trzeba wiązać, a i tak zawsze coś zmalujecie. Radek, jeśli nie poprawisz angielskiego, zapomnij o wyjeździe latem.
- To Jarka puścisz, a mnie nie?
- Tak właśnie zrobię.
- Dziś prawdziwych rodziców już nie ma... - Radek zaczął nucić, ale mama uciszyła go gestem dłoni.
- Cisza! Jestem samotną, nadmiernie obciążoną matką z trojgiem dzieci. Mam prawo do ostatniego słowa, tak czy nie?
Nikt się nie odezwał.
- Tak czy nie? - bardzo groźnie powtórzyła mama.
- Mamuś, jeśli teraz powiem tak, to moje słowo będzie ostatnie, a przecież...
*
- Jak to się stało? - szepnął Jarek. - Wzięliśmy nie ten dziennik.
-1 w dodatku dopisałeś oceny akurat Ziucie. Ona ma numer 24, a Doła - 4, baranie.
-Dziennik ty przyniosłeś, to myślałem, że dobry. A oceny razem dopisaliśmy.
- Niedobrze. Na twoim miejscu zacząłbym się przejmować.
- Dlaczego na moim? - Jarek zmrużył oczy.
-Ty wpisywałeś. Jak zrobią próbkę grafologiczną, od razu będzie wiadomo. Zresztą tylko ty umiesz tak pięknie podrabiać oceny. Może po prostu się przyznasz i weźmiesz winę na siebie? Wtedy ukarzą tylko jednego zamiast dwóch.
-A ja wolę dwóch.
- Taki z ciebie brat? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?
- A co ty takiego zrobiłeś? To przez twoje...
Zaczęli się kłócić.
*
- Magda, dzięki za dres.
- Nie ma za co. A czemu jesteś taka markotna? Coś się stało?
Zuzia ciężko usiadła na podłodze koło kaloryfera i zaczęła opowiadać. Magda nic nie mówiła, tylko kiwała głową, mrużyła oczy i co jakiś czas kiwała głową. Potem bez słowa wstała i gdzieś poszła. Zuzi zrobiło się bardzo przykro, że jej kłopoty nie zrobiły na koleżance najmniejszego wrażenia.
G?
■f
Ив*
**
sdsial б
Znów był weekend. Siedzieli na ławce przed domem ojca i gapili się w ciężkie od deszczowych chmur wiosenne niebo. Zapomnieli zabrać kluczy i teraz, po kinie, nie wiedzieli, co ze sobą zrobić.
- Odwiedzimy ojca?
- Dobra, chodźmy do niego.
Nie mieli z tym kłopotu, bo adres firmy był na każdej wizytówce. W recepcji siedziała... pani Monika.
- Dzień dobry - grzecznie dygnęła Zuzia. - Pani też do taty?
- Dzień... - panią Monikę wyraźnie zatkało. Odezwał się interkom.
- Pani Moniko, dwa razy kawa, proszę, i to ksero stenogramu wczorajszej rozmowy z panem dyrektorem Rekinkiem.
I»
-Tak, panie Pawle - powiedziała zdenerwowana pani Monika i niepewnie spojrzała na Zuzię.
„To sekretarka ojca" - uświadomiła sobie Zuzia i szybko wbiegła do windy.
*
- ...czyli ojciec wynajął jakąś kobietę... - Zuzia, spacerując z Piotrkiem po parku w Cetniewie, kolejny raz opowiadała, jak podle zachował się jej ojciec. - Swoją sekretarkę...
- Żeby ci podniosła samoocenę. Tak powiedział?
- Tak. Powiedział, że to dla mojego dobra. Dla mojej samooceny, wyobrażasz sobie? Że mama tak mnie dołuje, że wcale w siebie nie wierzę i że podobno tak postępuje się ze wszystkimi wielkimi ludźmi. Pozwala się im słyszeć komplementy i słowa uznania przed występem i oni potem lepiej grają.
- Wiesz, on to chyba zrobił z miłości... tak myślę-
- Z chorej miłości!
- Chciał dobrze... dla ciebie.
-Nie! Chciał dobrze dla siebie, żebym mu była wdzięczna, żebym go kochała, bo się mną zachwyca. Właśnie, kiedy ktoś kocha, to powinien mówić prawdę!
- Tak jak twoja mama.
- Tak jak moja mama. A skąd wiesz?
- Domyśliłem się. Tu ci się tak marszczy koło nosa, jak się złościsz, wiesz? Jak młodemu buldogowi-
Zuzia zerknęła na Piotrka. Kpi czy mówi poważnie?
- Wiesz co? Zmieńmy temat.
-Powiedz mi, jak się czujesz przed eliminaq'ami. Iwona mówiła, że wszystkie tym żyjecie.
- Nijak. Mama nie pozwoliła mi startować przez ten idiotyczny numer z ocenami. Wiesz, ja jestem prawie pewna, że to sprawka tych dwóch mutantów.
- Chodzi ci o twoich braci?
- Potwory!
- Ja mam coś na sumieniu i chyba to ich, szczególnie Radka, bo wiesz, jaki on jest, rozwścieczyło. - Piotrek zatrzymał się i odwrócił twarz w stronę Zuzi. - Ja przekręciłem trochę wasze nazwisko... - i wszystko jej dokładnie opowiedział.
*
- Zuziaczku - mama weszła do pokoju córki. - Bardzo cię proszę, zejdź na dół.
Na stole leżał wielki bukiet wiosennych kwiatów, a kiedy Zuzia weszła, mama wzięła go do ręki.
-Chciałam cię bardzo przeprosić. - Podała Zuzi kwiaty. - Była tu zaraz po szkole mama Weroniki, wasza pani od biologii. Jej córka dowiedziała się od jakiejś koleżanki, że masz kłopoty... no, że ja ci postawiłam takie weto... Ona i pani od polskiego umieją odtworzyć twoje oceny i wiedzą, że te złe oceny nie są twoje.
Zuzia zakryła twarz rękami.
- ...i dlatego muszę cię przy całej rodzinie przeprosić, bo ci nie uwierzyłam, a powinnam. - Szeroko rozłożyła ramiona. - Wybacz mi, córeczko! Bardzo cię przepraszam. - Mamie popłynęły łzy.
- Och, mamo! - Zuzia rzuciła się matce na szyj?-
- Och, mamo! - Radek rozłożył ramiona i zrobił podobny gest w stronę brata. Ale Jarek popukał się w czoło.
- Przestań, głupku. Dla ciebie liczą się tylko żarty! -powiedział z wyrzutem.
- Nieprawda! Dla mnie liczą się jeszcze dowcipy/ intrygi, zgrywy, obciachy, figle i psoty.
* - Cześć, Magda, chciałam ci podziękować... Jak to za co? Za to, że wszystko rozgadałaś... ja też... przyjdziesz... nie, tak bez okazji... zapraszam kilka dziewczyn. To czekam.
- Cześć, Werka... wiesz, chciałam ci podziękować, że namówiłaś mamę... wiesz, mogłaś palcem nie kiwnąć... tak, ty też jesteś równa... może przyjdziesz do mnie- a, tak bez okazji... to czekam.
- Cześć, Agata...
- Cześć, Iwona...
- Cześć, Kasia...
Zuzia zatarła ręce.
- Zmieniam swoje życie.
Dzwonek. Spojrzała na zegarek. Która to przyleciała tak szybko? Zbiegła po schodach.
W drzwiach stał Piotrek. Zamiast piłki trzymał wielki foliowy wór.
- Gdzie to postawić, strasznie ciężkie - sapał. -A co to?
- Moja mama przesyła twojej mamie łososiowe dalie. Osiemnaście sztuk.
-Dalie?!
- Tak. Sądząc po ciężarze, wypuszczą kamienne pąki. Tu stawiam.
Po kilku minutach oboje wznosili toast wodą mineralną o smaku cytryny.
- To za sukces!
- Za sukces!
To był dobry moment na pocałunek. Zuzia spojrzała na niego spod rzęs, żeby mu dać do zrozumienia, że na pewno się nie obrazi, ale Piotrek tylko dolał sobie wody.
Przynajmniej ma prawdziwego kumpla. Chciała pokazać dziewczynom z klasy swój numer, ale Piotrek, bez babskiej zazdrości, wydał jej się o niebo lepszy.
-Wiesz co? Siadaj tu i zupełnie szczerze powiedz mi, co sądzisz na temat tego, co przygotowałam...
»
Zuzia znikła w łazience. Nie było jej kilka minut, a kiedy weszła, Piotrek jęknął:
- O rany!
Zuzia posłała mu powłóczyste spojrzenie wielkiej artystki i zaczęła:
Tylko ja, tylko ty, tylko my, moje Izy, twoje Izy, nasze Izy.
Tak się rozkręciła, że dopiero po pierwszej zwrotce zauważyła, że Piotrek skręca się ze śmiechu.
- O, rany - trzymał się za brzuch i wył ze śmiechu. Kiedy zdołał złapać oddech, wysapał:
- Jeśli tam będzie kategoria parodii, wygrasz na mur.
- Jak to parodii?! - Zuzia poczuła na plecach strużkę zimnego potu.
- Genialnie to parodiujesz. - Piotrek wstał. - Tylko ja, tylko ty, tylko my... - zaskrzeczał i opadł na krze-ssło. - I ten głos... taki bełkoczący. Ale jak ty umiesz tak na zawołanie fałszować. Szok! Masz talent, Zu-zanka.
Zuzia otworzyła usta i udała, że się uśmiecha.
- Zaśpiewaj tę drugą piosenkę.
Piotrek tym razem przytomnie odstawił wodę mineralną na stół, żeby jej nie rozlać. Zuzia poczuła, że zie-
mia osuwa jej się spod nóg, ale nabrała tylko powietrza i zaczęła:
Jest, na pewno jest ten ktoś, kto pokocha mnie... Może jeszcze śpi, może martwi się, może biega z psem, może w piłkę gra... lecz jest.
- Cha, cha, cha, cha!
Piotrek znowu tarzał się ze śmiechu.
- Wiesz co? Ja nie rozumiem, co cię tak bawi?! - Zuzia poczuła wściekłość. - Myślałam, że jesteś moim przyjacielem!
Piotrek błyskawicznie spoważniał.
-Zuzanko! Wiem, że wolałabyś usłyszeć, że masz cudowny niski sopran czy wysoki bas, ale ja nigdy nie będę cię okłamywał... Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym, kogo na pewno nie powinno się okłamywać... - powiedział cicho.
*
Zuzia wróciła wcześnie do domu, bo zwolnili ich aż z trzech ostatnich lekcji. Mama też wpadła na chwilę, bo miała trzygodzinne okienko. Zuzia uśmiechnęła się krzywo, a na pytanie: „Jak tam, Zuziaczku?" - nie od-
powiedziała nic, tylko mocno przytuliła się do matki. Po tym, co powiedział jej Piotrek, miała mętlik w głowie. Jak to: „parodia"?! Jaka parodia?! Początkowo myślała, że on może po prostu się nie zna. Potein przyszło jej do głowy, że speq'alnie chce ją zniechęcić/ żeby miała więcej czasu dla niego. W głowie ciągle miała to, co Piotrek powiedział jej na końcu.
Postanowiła jeszcze raz spokojnie, na chłodno przećwiczyć swoje piosenki. Szybko pobiegła na górę, żeby odrobić lekcje, by potem spojrzeć prawdzie w oczy.
* W tym samym czasie Jarek wolno, przyklepie włosy ręką, podszedł do Marysi Grodzkiej.
- Nie podchodź do mnie! - krzyknęła Marysia, gdy tylko go zobaczyła.
- Marysiu, dlaczego?
- Bo na pewno masz złe zamiary. -Ja? Ja mam złe zamiary? No wiesz...
Jarek początkowo plątał się i zaczynał coraz to inne tematy. Po kilku minutach wykrztusił wreszcie/ ze błaga ją, aby jako przewodnicząca samorządu wypisała mu jakąś przyzwoitą opinię.
- Nigdy! - warknęła Marysia. - p0 moim trupie! -Jak chcesz. Możesz najpierw napisać/ a potem
umrzeć. To już twój wybór.
Tuż obok nich zjawiła się wicedyrektorka.
- Dzień dobry. - Oboje grzecznie się jej ukłonili.
- A, Szato, dobrze, że cię widzę. Pozwól tu, chłopcze, na chwilę. - Odeszła od Marysi dosłownie dwa kroki. -Jeśli to wy maczaliście palce w tej sprawie z dziennikiem, to... - groźnie zmrużyła oczy - będzie to wasz ostatni dzień w szkole. I postaram się, żebyście znaleźli szkołę ze złym, bardzo złym dojazdem. Pan Wierzbicki mówi, że masz talent. Nie szkoda ci tak marnować szansy? - pokręciła nad nim głową.
Marysia poczerwieniała.
- A ty, Grodzka, czemu jesteś taka czerwona? -Ja? Janie wiem...
- Nie wiesz... Rozumiem.
Wicedyrektorka oddaliła się, a Marysia spojrzała na kolegę.
- Twoją mamę to na pewno ucieszy.
- Teraz już nic nie da się zrobić.
Marysia wzięła kolegę za łokieć i z całej siły przycisnęła.
- Ty kretynie! Nie rozumiesz, że ona jest nauczycielką? Jak będzie wyglądała, gdy się okaże, że jej dwóch synów to nie tylko idioci, ale też przestępcy?! Ty durniu zapchlony! Jesteś obrzydliwy jak niedosmażona ryba!
- Marysiu, jakie ty masz słów...
ц
- Zamknij się. Jak można być takim kretynem?! Wieczne wygłupy! Czas chyba wydorośleć, co?
-Maryśka... Marysia... pomóż... - powiedział Jarek i sam się zdziwił, że głos mu się łamie.
- Teraz to pomóż! Rozrabiacie jak pijane zająca a teraz pomóż. Po co do mnie przyszedłeś? Aha - РГ2УР°~ mniała sobie. - Stypendium... dla ciebie... opinia... -Zaczęła się szczerze śmiać i Jarek zrozumiał, że Marysia Grodzka mu nie pomoże. Chciał już odejść/ kiedy Marysia znowu złapała go za rękaw.
- Trzy lata wyśmiewaliście się 2e mnie.
- Nie wiem dlaczego - Jarek huknął się w piersi.
- Trzy lata dokuczaliście wszystkim. Strach się przy was odezwać, bo zawsze trzymacie ze sobą. Ale tak mi szkoda twojej mamy, że... pomogę ci.
- Marysiu!
- Zamknij dziób. Masz dwa problemy. Opinia i sprawa z dziennikiem. Jeden z nich ci załatwię. ®o Jutra zdecyduj, który. To moje ostatnie słowo.
Marysia złapała swoją torbę i odeszła, a Jarek głośno przełknął ślinę i wyszeptał:
- Rzekłaś, o nieomylna - i popatrzył za koleżanką. Nie mógł przestać myśleć о гущ, ze Marysia Grodzka
to bardzo ładna dziewczyna. Jak mógł przez tyle ^at te8° nie zauważyć?
G?
Rozdzia
-Mamo...
Radek trzymał za plecami list od Jane - Angielki, która na zdjęciu wyglądała przepięknie, ale Radek, niestety, mało z jej listu rozumiał.
- O co chodzi?
- Nie, o nic. Tak sobie pomyślałem, czy nie mogłabyś mnie trochę... przepytać ze słówek...
- Teraz?
- No, najlepiej teraz. - „Dopóki nie wróci Jarek", dodał w myślach.
- Teraz nie. Mam masę roboty - powiedziała mama.
- A kiedy... to znaczy... kiedy będziesz mogła?
- Nie wiem. Wiele razy chciałam cię uczyć i zawsze mnie wyśmiewałeś. A teraz przygotowuję obóz,
o
a potem muszę jeszcze sprawdzić klasówki z trzech klas.
- Mamo, jak możesz?! Przez ciebie nie nauczę się angielskiego!
- Przeze mnie? - Mama się roześmiała. - Przez siebie, synku, tylko przez siebie. I zapomnij o poczuciu winy z mojej strony. Te czasy już minęły. Zegnam, bo jestem zajęta. Teraz dla odmiany ja nie mam czasu dla ciebie.
Mama kątem oka zobaczyła, że syn trzyma za plecami list. Sama celowo zostawiła go na blacie w kuchni, żeby syn na niego trafił.
Radek ze złością zaczął wchodzić po schodach. „Ja jej pokażę, pokażę jej! Wyrodna matka!". Postanowił sam przebić się przez słówka. Zanim jednak otworzył książkę, wyjął zdjęcie Jane i dla uspokojenia kilka minut się w nie wpatrywał.
Kiedy usłyszał, że wrócił Jarek, szybko schował i zdjęcie, i książkę.
-No i jak?
- Nie jest dobrze.
- To wiedziałem i bez ciebie.
- Tak, to może sam do niej pójdziesz?
- Do olbrzymki? Ja? A po co? Ty chcesz stypendium, ty osobiście wpisałeś oceny. Ty masz kłopoty. Ja nie mam żadnych.
- Czyli umywasz ręce?
Jarek włożył ręce do kieszeni, żeby nie uderzyć brata.
- Rzekłeś, o nieomylny.
Do końca dnia nie odezwali się do siebie.
* -1 co zdecydowaliście?
-Ja zdecydowałem. Z Radkiem nie można się dogadać.
-Co ty powiesz? Nagle nie można się dogadać. Mów, co postanowiliście, bo muszę jeszcze wkuć kilka rzeczy z fizy Jestem w końcu kujonem; co mam robić wieczorem, jak nie kuć?
-Dziennik. Jeśli możesz pomóc, chociaż nie wiem jak, to rezygnuję ze stypendium.
- No. - Marysia głęboko odetchnęła. - Przynajmniej masz jeszcze w sobie resztki człowieczeństwa. Gdyby nie ten dziennik, miałbyś teraz swoją opinię, bo... - Marysia ściszyła głos i przymknęła oczy - bo mam do ciebie słabość. - Zaraz jednak przywołała się do porządku. - A tak od poniedziałku zaczniesz działać, i to na serio. Będziesz wybitnym społecznikiem regionu. Wtedy może, powtarzam: może na koniec roku dam ci tę opinię.
- Na koniec roku będzie za późno.
- Za wszystko trzeba płacić - uśmiechnęła się Marysia.
Jarek i Radek siedzieli markotni w kuchni. Przed chwilą rozmawiali przez telefon z ojcem, a teraz mama jeszcze raz wybrała jego numer.
- ...tak, jeszcze raz ja... żebyś się już nie denerwował... tak... wyjaśniła się. To na szczęście nie oni... tak, chłopcy są niewinni... nie uwierzysz... najlepsza uczennica w szkole to zrobiła... sama wiem, że to do nich pasuje... ale dlaczego dopisaliby Zuzi? Tak... tak... ona powiedziała, że miała złość do Zuzi o coś tam... obniżyli jej, ale tylko o jeden stopień... to kończę... ja też czuję ulgę, że to nie oni... Pa!
Kiedy skończyła, przysiadła się do chłopców.
- Wiecie co? Byłam pewna, że to wy. Odetchnęłam. Wzorowa uczennica... - Mama zamyśliła się.
-1 co? Wywalą ją? - Jarek usiłował mówić normalnym głosem, ale mu to absolutnie nie wychodziło. -Już mówiłam. Tylko jej obniżyli...
- Widzisz, nas to by wylali! - powiedział Radek z zaciętością.
-1 tym się różni porządny człowiek od takich drapi-chrustów jak wy! Porządnemu człowiekowi raz się może noga powinąć, nawet bardzo głupio. Wzorowemu uczniowi warto wybaczyć.
- To jest bardzo niesprawiedliwe!
0?
- To jest bardzo sprawiedliwe. Każdy człowiek ma taki sam limit darowania kary. Wasz limit wyczerpaliście już po skończeniu przedszkola. Może przypomnę, kto rozrzucił surówkę z kapusty po wszystkich leżakach, co?
*
- Mamo - zaczął Radek.
- Słucham cię, synku? -Sprawdziłabyś mi... list.
- Teraz? -No nie, kiedy będziesz miała czas - powiedział
nieśmiało i podsunął matce kartkę.
-Mogę teraz. - Mama wzięła list do ręki. Chwilę czytała. - A do kogo ten list? Nie używa się to be tylko to have. Jane umrze ze śmiechu, gdy będzie to czytać. -Mama wzięła czerwony długopis i zaczęła poprawiać list syna.
- Tyle błędów?!
- To i tak nie jest zły list, jak na tyle lat nicnierobie-nia. Masz. - Zakreśliła ołówkiem trzy strony w jakimś podręczniku. - Jak się tego nauczysz, to wracaj. List przepisz i daj mi jeszcze raz.
Do wieczora Radek przepisywał list trzy razy. By wściekły na mamę. Ciągle się o coś czepiała. Kied już bolała go ręka, zapytał sam siebie, po co to
wszystko. Nie musiał się długo zastanawiać. Dobrze
wiedział po co.
*
- A ty dokąd? - Mama spojrzała na Jarka, który z uliza-nymi włosami miętosił w ręku jakieś marne kwiatki.
- Idę... idę... idę...
- Na razie stoisz - mruknął Radek.
- Do koleżanki - spokojnie dokończyła mama.
- Tak. Do koleżanki.
- A po co do niej idziesz? - Mama uśmiechnęła się podstępnie.
- Po co? - Jarek podrapał się po głowie. - Po co ja do niej idę?
- Czyli nie wiesz, po co do niej idziesz. Może podziękować?
- Tak, tak. Podziękować - ucieszył się Jarek. Mama z zainteresowaniem zaczęła oglądać swoje
paznokcie.
- Czy ta koleżanka ma na imię Marysia? W pokoju zrobiło się bardzo cicho.
-1 ty za to, co dla was zrobiła, chcesz jej dać takie marne kwiatki?
- Mamo! To ty wiesz?
- Wiem. Ta dziewczyna tu dzisiaj przyszła zapłakana. Nie miałam większych problemów...
- ...żeby z niej wyciągnąć...
- Tak, żebyś wiedział! Żeby z niej wyciągnąć. Chciała się za was przyznać! Takie dobre dziecko!
- Jak to chciała?! Mówiłaś tacie, że się za nas przyznała!
- Tylko tak mówiłam. Wcale nie rozmawiałam z tatą. Po prostu chciałam, żeby was ruszyło sumienie! Ale was nic nie ruszyło. Wy obaj pozwolilibyście na to, żeby jakaś biedna dobra dziewczyna poniosła za was karę. Wychowałam dwa potwory!
Mama wyszła z jadalni.
- Jesteś potworem - szepnął Jarek.
- Mama mówiła o tobie i Ziucie, dziecino. Mnie nie miała na myśli.
* Zaraz po lekcjach miało być spotkanie z organizatorami eliminacji do Czterech łez.
W sali gimnastycznej było bardzo głośno. Na krzesłach poustawianych w byle jakie rzędy siedziały chyba wszystkie dziewczyny ze szkoły. Dopiero kiedy wi-cedyrektorka z jakąś wyjątkowo niską kobietą na wielkich koturnach weszły na salę, trochę ucichło. A potem zapanowała cisza jak makiem zasiał.
- Witam. - Drobna kobieta wzięła do ręki mikrofon. - Cieszę się, że przyszłyście na nasze eliminacje. Domy-
ślam się, że jest wśród was osoba, której szukamy. Jutro, jeśli wszystko dobrze pójdzie, poznamy ją. д teraz kilka słów o tym, czego oczekujemy. Za chwilę wpiszecie się na listę, według której jutro będziecie przychodzić do nas i prezentować, co potraficie. Będziemy prosić, żeby każda z was przedstawiła się, powiedziała cztery zdania głośno, cztery szeptem, wyrecytowała osiem wersów dowolnego wiersza, następnie... czy ja mówię za szybko? Następnie zaśpiewała dwie wybrane przez siebie krótkie piosenki. Proszę pamiętać, ze każda z was będzie miała tylko trzy minuty, żeby nam począć, co w niej drzemie. Nie będzie żadnych powtórek ani próbowania kilka razy. Jeśli ktoś dostanie ataku śmiechu lub ataku tremy - trudno. Teraz puszczam listę. Proszę się wpisać i jutro przyjść o wyznaczonej godzinie.
Po spotkaniu Zuzia zaprosiła wszystkie dziewczyny do siebie.
- Cześć! - powiedział Jarek i jak cień przemknął przez przedpokój.
- Cześć! - odpowiedziały dziewczyny, a najgłośniej Magda.
Mama Zuzi przyniosła wielki talerz z kanapkami. Przez dwie godziny wszystkie, poza Iwoną, która w ogóle nie była zainteresowana eliminacjami, na wyścigi wy-
&
bierały wiersze i ciągle szeptały dla wprawy. Były tak zajęte, że nawet nie zauważyły, kiedy zrobiło się ciemno.
*
-No, opowiadaj, opowiadaj. - Mama dopadła Zuzię już w drzwiach.
- Nie występowałam. Przedłużyło się i mam termin przełożony na jutro.
- Coś takiego! A jak inne dziewczyny?
- Magda wcale nie weszła na scenę. Powiedziała, że czuje się, jakby połknęła tonę kamieni i nie mogła się ruszyć z miejsca. Jedna dziewczyna, ta Marzena Wojciechowska z II A, nie mogła powiedzieć ani słowa, bo cały czas się śmiała. Ogólnie było raczej nudno. Wszystkie w eleganckich sukienkach. Wszystkie takie... drętwe.
- Aha. Czyli ty jutro. I jak sukienka od taty?
- Cztery inne dziewczyny miały taką samą. Zuzia poczuła, że ma już mokre oczy.
- Bo wiesz co? Trzeba by ich czymś zaskoczyć, pokazać coś innego. A śpiewał już ktoś twoją piosenkę, te Łzy?
- Tak, sześć osób.
-Rozumiem. To wiesz co... słucham? - powiedziała mama i podniosła oczy na Radka.
- Czy mogłabyś teraz?
- Nie. Teraz zajmuję się Zuzią. Połóż tu pracę, potem sprawdzę. I zrób jeszcze te dwa ćwiczenia.
- Mamo, ja już nie mogę... - jęknął Radek.
-A kto cię zmusza? Nie chcesz, nie rób. Znikaj mi z oczu. Zuzia, dlaczego masz taką minę? Płaczesz... - Mama ją objęła. - Nie przejmuj się, najwyżej cię nie wybiorą.
- Najwyżej - chlipnęła Zuzia. - Ja w ogóle nie wystąpię.
- O! Co to, to nie. Zaraz, zaraz... coś mi chodzi po głowie. Pamiętasz, jak jakiś miesiąc temu weszłam do ciebie? - Mama aż podskoczyła. - To jest pomysł. Tylko słowa, skąd wziąć słowa... Zaraz coś wymyślimy. No, to zabieramy się do roboty.
*
Nie mam głosu do śpiewania,
ani słuchu do grania.
Umiem nucić jedynie walczyka - au au au!
Nie odróżniam, czy gra muzyka.
Nie zrobię piruetu żadnego,
nie podniosę instrumentu - najlżejszego,
takie już ze mnie beztalencie.
Ale za to... ale za to... ale za to
wszystko robię zawzięcie!
Zawzięcie!
Zuzia stała na stercie gazet i co chwila jedna noga z nich spadała. Nogi miała jakby pochlapane farbą, co
G?
było efektem założenia na noc zielonych rajstop. Była w swojej koszuli nocnej i wielkimi zimowymi rękawicami obejmowała związane gumkami długopisy, które udawały mikrofon. Zuzia tak nimi wymachiwała, jakby łapała muchę. W miejscu biustu wystawał jej ogromny ręcznik. Na głowie miała różowy czepek, spod którego sterczały zaplecione w sto warkoczyków włosy. Jej ramiona i szyję oplatały zwoje kabli. Śpiewała tak, jakby wykonywała Łzy, co kompletnie nie pasowało do napisanego przez mamę tekstu.
Komisja i wszyscy na sali wili się ze śmiechu. Kiedy Zuzia skończyła, wszyscy wstali jak na komendę i zaczęli bić brawo. Już szeptać ani recytować nikt jej nie kazał.
*
Kiedy z wielką torbą, w której miała swój strój, weszła do domu, mama od razu się zerwała.
- Nic nie mów. Już dzwoniło do mnie z sześć osób. Przeszłaś eliminacje!
- Tak! - Zuzia rzuciła torbę, a potem zawisła mamie na szyi. - Nie wiem, jak ci dziękować, mamuś!
-To ja dziękuję tobie. Jesteś moim kochanym słoneczkiem.
*
Jarek od kilku dni źle spał. Budził się w nocy zlany potem. Śniła mu się Marysia, która staje przed całą szkołą i gło-
ц
śno wyznaje, że to ona dopisała oceny, a potem brać szkolna rzuca się na nią i wypycha Marysię przez okno. W rzeczywistości sala gimnastyczna była na parterze, ale we śnie Jarka Marysia długo spadała i krzyczała: „Jarkuuu! Dlaczego mi to zrooobiłeeeś...". W tym momencie Jarek się budził. Potem nie mógł zasnąć i czasem, aż do momentu, gdy dzwonił budzik, przewracał się z boku na bok.
*
Tego dnia Marysia podeszła do nich obu.
- No i załatwiłam - powiedziała z dumą.
- Co? Tak? Przyznałaś się za nas? - Radkowi zaświeciły się oczy.
-Jeszcze czego! Ja mam cierpieć za waszą głupotę? Niedoczekanie! A zresztą wasza mama powiedziała, że mi nie wybaczy, jeśli to zrobię.
- Wiedziałem - mruknął Radek.
-Załatwiłam wam, że rada pedagogiczna ukarze was umiarkowanie, tylko pracami społecznymi. Pod warunkiem, że się obaj publicznie przyznacie. Bo oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że to wy.
- Nigdy! Świetnie! - powiedzieli chłopcy jednocześnie i wrogo na siebie spojrzeli.
Marysia szczerze się uśmiechnęła.
- No, róbcie, jak chcecie. Mnie nic do tego. Posłała Jarkowi przyjazny uśmiech i odeszła.
- Piotruś!
-O, Zuzanka! Ale się wychorowałem! Ale dzień, nie? Jak pomyślę o szkole... Co ci jest? Płaczesz? - Zuzia pokiwała głową, a Piotrek złapał ją za rękę. - Taki dzień... chodź na wagary, co?
Zuzia chwilę się wahała.
- Dobrze, ale muszę najpierw powiedzieć mamie.
*
- Czy ja mogę rozmawiać z panią Szato... córka... tak, muszę koniecznie... nie, nic się nie stało... aha, nie może podejść. Może pani powiedzieć... - Zuzia niepewnie spojrzała na Piotrka, a ten zakrył sobie dłonią usta, żeby nie parsknąć śmiechem. - Proszę pani, ja jestem córką Zuzanną. Proszę przekazać mojej ma-
P
mie, że... że nie poszłam dziś do szkoły, bo poszłam z kolegą na wagary, ale nie chcę, żeby mama się denerwowała, gdy na przykład zadzwonią ze szkoły... Aha, wszystko pani rozumie. Dziękuje. Mnie też było miło.
Zuzia odłożyła słuchawkę. Stali na Morskiej przy jednej z kilku budek telefonicznych.
- Czekaj, nie wyjmuj karty. Ja też powiem swoim. Nie wiem tylko, czy to się będzie liczyło jako wagary, jak mówimy o tym rodzicom. Zresztą, co za różnica...
* - Co się w końcu stało? Od weekendu u ojca jesteś jakaś dziwna.
- Skąd wiesz, skoro przez tydzień byłeś chory?
- Iwona mi mówiła.
-Aha. - Zuzia nabrała powietrza. - Wiesz, ja nie przeszłam tych ostatnich eliminacji. Co się dziwisz? Te u nas w szkole to były tylko wstępne, a potem trzeba było zrobić mnóstwo innych rzeczy, i to przed wieloma różnymi osobami.
- Ale co? Nie umiałaś?
- Nie, raczej wszystko umiałam. Miałam trzy polecenia: udać chore dziecko w gorączce, pokazać przerażone zwierzę i rozpłakać się, gdy otwieram list. I tego właśnie... - Zuzia westchnęła - nie mogłam.
- Dlaczego? Przecież ty umiesz, zdaje się, bardzo dobrze płakać?
- Tak, ale tylko naprawdę. Za to udawać nie umiem. Nie umiem wyobrazić sobie czegoś i od tego się rozpłakać.
- A co sobie wyobrażałaś? - Piotrek podniósł z chodnika kamyk i przerzucał go z jednej ręki do drugiej.
- Co? Że tatuś nas porzuca, że nie zdaję do następnej klasy, że miałam wypadek... wiesz... wszystko, co najgorsze.
- Aha. I co dalej?
-Koniec. Nie przeszłam eliminacji. Minęło. To wszystko.
Piotrek zrobił zamach, rzucił kamyk do morza.
- Ja bym się umiał rozpłakać na zawołanie. Wiesz, co bym sobie wyobraził?
-Co?
- Ja bym się poryczał, gdybym tylko pomyślał, że tobie coś się stało. Albo że masz wyjechać do Gdańska i nie będziesz już ze mną grała. Natychmiast bym się poryczał... To co, zagramy?
Rzucili torbę i plecak koło wydm i zaczęli grać.
- Wiesz, że rozpisali konkurs na nazwę pensjonatu we Władziowie? Można wygrać skórzaną piłkę nożną.
-1 co, bierzesz udział? To przecież twoje marzenie, pensjonat przy samej plaży.
-Spróbuję. Na razie nie mam żadnych pomysłów, ale jak coś ci przyjdzie do głowy, to mów.
- Tylko wtedy pół piłki dla mnie.
- Zgoda.
Piotrek wyciągnął do niej ręce jak wtedy, po meczu przed domem. Klepnęła go. Potem on ją. Potem ona jego. Stali tak i najpierw mocno, a potem coraz słabiej, klepali się po dłoniach, nic do siebie nie mówiąc. W końcu za którymś klepnięciem Piotrek po prostu wziął Zuzię za rękę. No, może nie tak „po prostu"...
* - Tak, tatuś... to myślisz, że zdołam się nauczyć w miesiąc... strasznie mnie ciśnie... za dużo wymaga... Aha, czyli mówisz, że mam jeszcze czas... no wiem, że jestem zdolniacha... dzięki... czyli uważasz, że lepiej się uczyć na kursie w Anglii? A masz kogoś znajomego... to super... a nic, po staremu. Pa! - Radek odłożył słuchawkę i zwrócił się do mamy: - Ojciec uważa, że mogę spokojnie zwolnić tempo z angielskim, bo mam jego zdolności językowe, i że...
- A ty? Ty sam jak uważasz?
- Oj, mamo! Wiesz... jaka ty jesteś...
- Jestem. Ale wiem, że dla ciebie nie ma to znaczenia. - Odwróciła się do Jarka. - Powodzenia!
Jarek ubrany na galowo stał przed lustrem i nerwowo ulizywał włosy.
-Jak wyglądam?
-Jak ostatni idiota w za małym garniturku. Po co to robisz? Maryśka tylko cię podpuszcza! Na oczach całej szkoły barana z siebie zrobisz.
- Nie mogę spać przez to wszystko, rozumiesz?!
- Nie. I daj mi spokój.
- Już ci daję. - Jarek trzasnął drzwiami i wyszedł.
* - ...ja -Jarek jąkał się przed kilkoma klasami zgromadzonymi w sali gimnastycznej. Co chwila zerkał na Marysię, która z mocno zaciśniętymi kciukami siedziała w pierwszym rzędzie - ...że to ja... tylko ja... sam, osobiście zrobiłem. - Jarek plątał się i przepraszał, ale w końcu wydusił z siebie, że to on dopisał własnej siostrze dziesięć jedynek. Kiedy skończył, w sali panowała idealna cisza.
-1 co? - Wicedyrektorka wstała i surowo zmarszczyła brwi. - To wszystko?
-Tak.
- Nie - dało się słyszeć dwie odpowiedzi.
Z trzeciego rzędu wyszedł Radek. Stanął obok brata i głośno powiedział:
- To wszystko ja wymyślałem. Zmuszałem brata, żeby to robił. Szantażowałem go! Tylko ja jestem wszystkiemu winien.
- Nieprawda!
- Prawda!
- Nieprawda!
-Cisza! - Wicedyrektorka znów wstała. - No, to pierwszy etap mamy za sobą. Teraz zapraszam klasy na lekcję, a obu panów do mnie do gabinetu.
Przez pół godziny wygłaszała mowę, a gdy powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia na ich temat, wyjaśniła, jak będą musieli się zrehabilitować.
- ...i to wszystko do końca kwietnia, ani dnia później - zakończyła znacząco.
- Rzekłaś, o nieomylna - powiedział Jarek.
- Słucham?!
- Brat chciał powiedzieć, że jeszcze raz bardzo przepraszamy i obiecujemy, że to się już nie powtórzy.
- Wiem, że TO się już nie powtórzy. Chodzi o to, żeby w ogóle nic się już nie powtórzyło. Teraz marsz na lekcje.
Bracia wyszli przed gabinet.
- Ta maszkara jednak mówiła prawdę. -Jaka maszkara?
- No, Marysia Olbrzymka.
G?
-Licz się ze słowami, jeśli chcesz dożyć jutra! -warknął Jarek i szybko odszedł w stronę klasy. Jednak przed samym wejściem odwrócił się do brata. - Marysia to pierwszorzędna dziewczyna! Rozumiesz, debilu?
Weszli do klasy. Jarek od razu pokazał Marysi, że wszystko poszło dobrze, a ona w rewanżu pokazała mu swoje zaciśnięte kciuki.
* - Jarek chyba coś kręci z Grodzką, nie sądzisz? - Magda i Zuzia patrzyły na zaciśnięte przez cały czas kciuki Marysi.
- Nie wiem - ostrożnie odpowiedziała Zuzia. - Nigdy nic nie wiadomo.
- Wiadomo, wiadomo. Trzyma za niego kciuki. Będzie z nich fajna para. Czemu tak patrzysz?
- Myślałam, że ty... że ty... w Jarku...
- Tak było. Ale mi przeszło.
- Tak po prostu?
- A ty tak po prostu już nie chcesz być romantyczną piosenkarką?
- Wiesz, nie przyjęli mnie. A poza tym rozważyłam wszystkie za i przeciw...
- Ja też. Rozważyłam wszystkie przeciw i nie znalazłam żadnego za. Ale jeśli Grodzka znalazła, to na zdrowie. Jarek zresztą chyba bardzo się zmienił, co?
•I
Rozmowę przerwała nadchodząca Werka.
- Zuzia, masz coś do jedzenia?
Zuzia zaraz sięgnęła po pół swojej kanapki. Kiedy oddawała ją koleżance, zerknęła na swoje nogi. Rajstopy ewidentnie gryzły się kolorem ze spódnicą, ale nikt, nawet ona, jakoś nie zwracał na to uwagi.
* - Zuza, mogłabyś wpaść do Anki? - dzwoniła Agata.
-Jasne. Coś nie tak?
- Ma chandrę czy coś. Wiesz, jest już Magda, Werka, Dorota i Iwona, ale żadna nie umie jej tak rozśmieszać jak ty. Anka beczy i powtarza, że chce ciebie. Jak masz coś do jedzenia, to przynieś. Jest Werka, a wiesz, jaka ona jest. I Anka prosi o tę książkę, co ci tak niby pomogła. To co, przyjdziesz?
- Już się zbieram.
Zuzia szybko spojrzała w lustro. Błyskawicznie otworzyła szafę, wyciągnęła fioletową chustkę i zieloną kusą kamizelkę. Kiedy to wszystko założyła, zerknęła w lustro. Ekstra. Złapała czepek, książkę i zeszła na dół.
- Dokąd idziesz?
Mama z Radkiem siedzieli przy stole nad stosem otwartych książek.
- Do Anki. Chcą, żebym ją rozśmieszyła.
- Kto chce?
G?
- Agata, Magda, Werka, Iwona, Dorota... No, moje koleżanki. Wiesz, jakie ja mam fajne dziewczyny w klasie?
- Wiem, wiem. - Mama uśmiechnęła się pod nosem. Spojrzała na dziwaczny strój córki i wróciła do Radka. - Jane pisze, że, niestety, nie chce korespondować z początkującym; szuka kogoś bardziej zaawansowanego... Przykro mi, synku.
- To mnie jest przykro. Jakaś głupia snobka. Sam nie chciałem już do niej pisać. Kogoś bardziej zaawansowanego - wybełkotał, jakby mówił po angielsku. - Na pewno jest głupia jak but.
- Przekonasz się. -Co?
- Przyjeżdża we wrześniu na wymianę do nas. Myślałam, że będziesz chciał, żeby u nas mieszkała... - powiedziała mama.
- Ja? A co mnie obchodzi jakaś Jane? Nic mnie nie obchodzi. - Radek chwilę milczał. - To kiedy przyjeżdża? We wrześniu... - odpowiedział sam sobie i zaczął coś liczyć na palcach. - Mam cztery miesiące... Wiesz, postanowiłem się zabrać do angielskiego, ale tak dla siebie, dla własnej satysfakcji. Tylko nie myśl, że to może mieć coś wspólnego z tą lady. To nie ma z nią nic wspólnego!
- Nic a nic! - roześmiała się mama. - Proszę, wkujesz teraz to, to i to.
и
- Aż tyle? Umrę!
Mama poszła do kuchni. Po chwili wsadziła głowę do jadali.
Radek siedział zgarbiony przy stole. Przed nim oparte o wazon stało zdjęcie ślicznej Jane.
- Widzę, że nie jest z tobą tak źle, skoro sobie podśpiewujesz?
- Mamo! Czy ty nie słyszysz? Może i śpiewam, ale
jaka to smutna melodia!
*
Ojciec z niepokojem spojrzał na swoją byłą żonę. Była nieumalowana, w rozwleczonym swetrze. Z rozmachem otworzyła mu drzwi, kończąc śpiewać:
-...zawzięcie... zawzięcie... O, witam cię, Pawełku! Wejdź na chwilę, bo dzieci nie są jeszcze gotowe.
Ojciec poczuł się nieswojo. Sam po drodze wpadł do fryzjera. Był w nienagannym garniturze. Uderzyła go zmiana, jaka zaszła w jego byłej żonie i w domu.
- Wejdź, bo i tak musicie poczekać na Zuziaczka.
- A gdzie jest?
- Grają z Piotrkiem w nogę. Chcesz kawy? A, prawda, kawy nie mam. Mam lipę. Chcesz?
- A gdzie chłopcy?
- Jarek i Marysia jeszcze sprzątają po dzisiejszej aukcji na rzecz domu dziecka. Radek się uczy.
G?
- Radek się uczy? - Ojcu oczy wyszły na wierzch. -Czego?
- Zakochał się - mama ściszyła głos - w dziewczynie ze zdjęcia. Angielce. Sam ci powie.
- Ale po co się uczy? Przecież mówiłem, że załatwię mu kurs w Anglii.
- Tego nie wiem. Może po prostu zrozumiał, że kurs w Anglii nie zastąpi tradycyjnej metody polegającej na kuciu słówek. Teraz muszę cię przeprosić, bo za chwilę odbieram kogoś z dworca.
- W tym stroju?
-To bez znaczenia... A ty znasz tę osobę - powiedziała tajemniczo. - Jest u nas etat dla anglisty, bo Mar-kiewiczowa właśnie urodziła synka. A ta osoba właśnie straciła pracę. Podobno szef wylał ją za to, że nie chciała przed grupą cudzoziemców udawać, że jest już gotowy projekt, który w rzeczywistości nie był gotowy. Mówi ci to coś?
Ojciec nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
- Mówi ci coś nazwisko Monika Milewska?
- Ale gdzie ona będzie mieszkać?
- U nas. Zajmie twój gabinet. Latem też chcę ją tu mieć, bo w lipcu będę prowadziła obóz językowy dla dziewcząt.
- Nic mi o tym nie mówiłaś - ojciec udał obrażonego.
p
- Bardzo cię przepraszam, ale jesteś taki zajęty, że nie chciałam ci zawracać głowy. Muszę lecieć. Nie chcę, żeby Monika czekała.
*
- ...tak, tato, grałam z kolegą. A co?
-Z jakim kolegą? - zapytał ojciec, nie odrywając oczu od drogi.
- Mówiliśmy ci o nim - wtrącił się Radek. - Ziuta została panią... - zająknął się - Dolińską.
- Tak, to prawda - roześmiała się Zuzia. - A wam nic do tego.
- Tato, w niedzielę możesz nas odwieźć trochę wcześniej, bo ja umówiłem się z koleżanką.
- Dobrze, dobrze.
Zadzwoniła komórka i ojciec zaczął omawiać coś przez zestaw głośno mówiący.
-1 jak konkurs? Doła wygrał piłkę?
- Nie. Wygrała jakaś dziesięciolatka za nazwę Słony Brzask.
- Widzicie... to wszystko przez to, że mnie nie zapytaliście. Ja bym wam doradził dobrą nazwę.
- Wiem, wiem. Coś w rodzaju U Dołowych, co?
- Nie. Raczej myślałem o innej nazwie... Co powiesz na Szczatówka? - Radek zamilkł, a potem podniósł wzrok na Zuzię. - Słuchaj, siostra. Chciałem cię prze-
G?
prosić, razem z Jarkiem chcieliśmy... za to, że wtedy, wiesz, kiedyś nie przekazaliśmy ci listu od Doły.
- To był jakiś list? Nic mi Piotrek nie mówił. Bracia spojrzeli po sobie i Radek powiedział:
- Doła, to znaczy Piotrek, jest w porządku. Wiesz?
- Wiem, wiem - roześmiała się Zuzia. - Nie musisz mi tego mówić... A jak twoja Jane?
-Jaka „moja"?! Ona mnie nic nie obchodzi - wysyczał Radek, ale sięgnął po kartkę ze słówkami i do końca podróży mamrotał coś sam do siebie.
*
- Ale się stęskniłem! Nie rozumiem, dlaczego co drugi weekend jest taki długi. Myślałem, że już nigdy nie wrócisz. - Piotrek, z piłką pod pachą, stał przed Zuzią.
- Idziemy na wagary?
- Chyba że po lekcjach, bo mamy dziś biolę. Musimy koniecznie omówić sprawę pewnego listu, którego bracia mi nie oddali.
- Nie oddali ci? - Piotrek aż się wyszczerzył. - To skąd wiedziałaś, że trzeba dać mi znak?
- Jaki znak?
- No, zakryć usta.
- To ja zakryłam usta?
-Pewnie! I wtedy... wiesz... myślałem, że mi dajesz znak.
^^Ш
- A ja też się dziwiłam, czemu ty tak się na mnie gapisz i gapisz...
- Musimy koniecznie po lekcjach iść na wagary.
- To dobrze, że przynajmniej po lekcjach, bo wszystko słyszałam. Pan Wierzbicki też.
Tuż koło nich stała wicedyrektorka.
- Powiedz bratu, że konkurs stypendialny przesunęli. Niech Jarek porozumie się z przewodniczącą i dostarczy tę opinię.
Plastuś położył rękę na berecie, żeby mu go wiatr nie zwiał.
Piotrek wziął Zuzię za rękę i weszli do szkoły.
- Piotruś, wiesz co? -Co?
- Ty poważnie mówiłeś o tym pensjonacie, tutaj? -A co?
- Bo wiesz, Radek prosił, żeby ci powiedzieć, że dobra nazwa to Szczatówka. Ja bym była zainteresowana - Zuzia spuściła oczy - żeby tu zawsze mieszkać i mieć duży dom przy samej plaży. Wiesz?
-O kurczę! Zuzanka, Zuzanka...
Gdyby nie dzwonek, to pocałowaliby się tego dnia przed lekcjami, ale przez ten dzwonek zrobili to dopiero w porcie, po lekcjach.
G?
test
ю
ra&sz H&tupę
Marzenia wzbudzają wiele emocji. Od nich zależy czy nudzisz się, gdy jedziesz pociągiem, ale od nich też zależy czy umiesz realnie, rozsądnie (nie tylko przez różowe okulary) patrzeć na świat.
Chociaż rzadko się o tym rozmawia i raczej bagatelizuje się ten temat - marzenia są bardzo ważne. Bo tylko w nich człowiek jest tym, kim naprawdę pragnie i tworzy taki świat, jaki jemu i tylko jemu odpowiada.
Marzyciele to bogaci ludzie. Oprócz tego, co widać, skrywają w sobie ogromne tajemnice, do których nikt inny nie ma dostępu, i których nikt im nie odbierze.
A co z tobą? Czy marzysz choć trochę? Czy czasami czujesz, że kompletnie oderwałaś się od ziemi? Czy cenisz marzenia czy raczej ich nie znosisz? Czy śmie-
P
szą cię ludzie z głową w chmurach czy właśnie zazdrościsz im tego? I najważniejsze - czy ty sama masz naturę marzycielki? Rozwiąż test i odpowiedz sobie na te pytania.
1. Jeśli coś zaczynasz (pisać powieść, list do starej znajomej, haftować serwetkę, robić porządki w pokoju) to czy zawsze kończysz?
a) oczywiście, to moja dewiza,
b) niestety, to moja najsłabsza strona,
c) chciałabym, żeby zawsze mi się to udawało.
2. Którą z tych pamiątek przywiozłabyś sobie z podróży po Afryce?
3. Pewnego dnia okrągły, fioletowy balonik zerwał się
ze sznurka. Początkowo zaczął szybować z wiatrem,
jednak po jakimś czasie... no właśnie! Jak sądzisz, co
się stało z fioletowym, okrągłym balonikiem?
a) dobra wróżka zamieniła go w chmurkę i dlatego
czasem widzimy fioletowe chmury,
&
b) złapało go chore, samotne dziecko mieszkające na ostatnim piętrze wieżowca,
c) zginął na ostrej gałęzi samotnego drzewa.
4. O czym marzysz najczęściej?
a) że moje marzenia się spełniają,
b) że jestem kimś całkiem innym,
c) żeby mieć już wszystkie lekcje z głowy.
5. Dobierz tytuł do tego rysunku:
a) dziewczyna i sarna,
b) spotkanie,
c) koniec z samotnością.
6. Jak często zdarza ci się „wyłączyć się" z lekcji?
a) niemal na każdej lekcji,
b) rzadko,
c) raz na tydzień.
p
7. Gdy ktoś sprawi ci wielką przykrość, wyobrażasz sobie, że...:
a) czas się cofnął i to się nie stało,
b) jesteś wróżką i zamieniasz tego kogoś w... coś paskudnego,
c) jego spotyka to samo.
8. Pegaz nie istnieje. Po co więc wymyślili go ludzie?
a) żeby móc na jego grzebiecie buszować po krainie swojej wyobraźni,
b) każdy potrzebuje odrobiny fantazji w życiu,
c) żeby mieć o czym opowiadać dzieciom.
9. Który rym wybierzesz do słowa SERCE?
a) SERCE NA BELCE,
b) SERCE W DWIE RĘCE,
c) SERCE W ROZTERCE.
10. Gdy dostaniesz szeroki, błyszczący szal, wyszywany cekinami i kompletnie nie pasujący do twoich ubrań, to co z nim zrobisz?
a) zbieram wszystkie dziwne rzeczy; nie muszą mi „do czegoś pasować",
b) rzucę gdzieś i zapomnę o nim,
c) trochę się nim pobawię, a potem oddam.
Teraz policz punkty:
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
a 1 2 3 2 1 3 2 3 1 3
b 3 1 2 3 2 1 3 2 3 1
с 2 3 1 1 3 2 1 1 2 2
Rozwiązanie:
10-15 punktów - jesteś niepoprawnie rozsądna
Co się stało, że tak bardzo boisz się marzeń? Zawiodłaś się na czymś, co sobie wymarzyłaś? Chyba tak. Unikasz marzeń. Wręcz stawiasz sobie za punkt honoru, żeby trzymać się jak najmocniej ziemi. Powiedzenie, że ktoś jest marzycielem traktujesz jak obrazę. Lubisz szybko i konkretnie spędzać czas. Ale czy czasem nie
czujesz jednak pustki, że coś tracisz? Ze mijasz się z jakimś światem, na który jesteś zamknięta? Ludzie bardzo cię cenią i lubią, bo jak na mało kim można na tobie polegać. Ale czy tobie zawsze jest dobrze? Oderwij się czasem od ziemi i zerknij, co się dzieje tam, gdzie zajrzeć możesz tylko ty.
16-24 punkty - marzysz tyle, ile trzeba
Twoja natura jest bardzo plastyczna. Umiesz bawić się, szaleć, masz pomysły i, gdy trzeba, dajesz porwać się zabawie. Ale to nie jedyne twoje oblicze. Gdy trzeba, umiesz być poważna i rozsądna. Twoją najcenniejszą cechą charakteru jest zdolność do szybkiej, wręcz błyskawicznej oceny sytuacji i raq'onalne dostosowanie się do niej. Marzenia pomagają ci, gdy jest źle, ale gdy bawisz się świetnie - umiesz je przekształcić w pomysłowość.
25-30 punktów - marzenia i ty to jedno
To cud, że w ogóle udaje ci się czasem zrobić to, co zaplanowałaś. Każdy drobiazg od razu kieruje twoje myśli ku twojemu wewnętrznemu światu. Jeśli sprzątasz - zawsze jesteś wtedy okrutnie torturowaną księżniczką. Gdy odrabiasz lekcje - już stajesz się naukowcem zmagającym się z genialnym wynalazkiem. Życie
to dla ciebie świetna zabawa. Jedyne, z czym miewasz poważne problemy, to ten kontrast - życie mało kiedy dorównuje temu, co sama wymyśliłaś. Niektórzy sądzą, że ty specjalnie spóźniasz się, zapominasz, mylisz fakty. Naprawdę trudno uwierzyć, że ktoś cały składa się z marzeń.
ISIS