Poszłam do drogerii, żeby dyskretnie kupić test ciążowy. Podsuwałam już pudełko kasjerce, ze spuszczoną głową i żałując, że nie przełożyłam pierścionka na palec serdeczny, gdy sprzedawca ryknął;
- Chce pani test ciążowy?
- Szszsz- syknęłam, oglądając się przez ramię.
- Ile się pani spóźnia? Lepszy będzie test niebieski. Wykazuje ciąże już w pierwszym dniu po terminie miesiączki.
Złapałam test, zapłaciłam osiem funtów i dziewięćdziesiąt pięć pensów i wybiegłam ze sklepu.
Przez pierwsze dwie godziny wpatrywałam się w torebkę, jakby był w niej niewypał. O 11.30 nie wytrzymałam, chwyciłam ją i zjechałam windą do toalety, dwa piętra niżej, by się nie narażać. Nagle pomyślałam o Danielu z nienawiścią. On też za to odpowiadał, a nie musiał wydawać prawie dziewięciu funtów, chować się w kiblu i sikać na plastikową pałeczkę. Trzy minuty. Jakoś przetrwałam te sto osiemdziesiąt sekund, ostatnie sto osiemdziesiąt sekund mojej wolności- wzięłam test do ręki i omal nie krzyknęłam.
Wypadłam z budynku i poleciałam do budki telefonicznej zadzwonić do Sharon.
- Co? Bridget? Nic nie słyszę. Kto miał wypadek drogowy?
- Nikt… Wyszedł mi test ciążowy.
- Jezu! Będę w Cafe Rouge za piętnaście minut.
Z jednej strony byłam rzewna i liryczna w stosunku do Daniela i dumna z tego, że jestem prawdziwą kobietą i wyobrażałam sobie różowiutkie dziecięce ciałko, maleńką istotkę do kochania uroczych kaftanikach od Ralpha Laurena. Laurena drugiej strony myślałam: Boże, moje życie się skończyło, Daniel jest szalonym alkoholikiem i jak się dowie, zabije mnie, a potem rzuci. Stanę się ohydnym skrzyżowaniem inkubatora z mleczarnią.
Kiedy przyszła Sharon, smętnie podałam jej pod stołem test ciążowy ze zdradziecką niebieską linią.
- To co? - zapytała.
- Jasne, że to- mruknęłam- A myślałaś, że co? Telefon komórkowy?
- Bridget - powiedziała - bijesz wszelkie rekordy. Nie przeczytałaś instrukcji? Powinny wyjść dwie linie. Ta linia pokazuje tylko, że test działa. Jedna linia znaczy, że nie jesteś w ciąży głuptasie.