Dziadem mnie zrobili
Więzienna opowieść gangstera
Siedzi w Sztumie, w pojedynczej celi dla niebezpiecznych skazanych. To jego pierwszy w życiu wyrok, jaki odbywa za kratami. Twierdzi, że zarzucanych mu na procesie czynów nie popełnił. Nie wymuszał haraczy, nie zlecił morderstwa, nie był szefem mafii. Kim więc był, kim jest? - Byłem zwykłym przedsiębiorcą, hodowcą gołębi - odpowiada. - A oni mnie zamknęli, zrobili ze mnie dziada.
PIOTR PYTLAKOWSKI
Prasa najpierw pisała o Henryku Niewiadomskim jako o domniemanym herszcie grupy wołomińskiej. W czasie procesu białostockiego pojawiły się wątpliwości. Niewiadomski szedł w zaparte - nie przyznawał się do niczego, nawet do pseudonimu. Był do tego stopnia przekonujący, że w końcu dziennikarze zaczęli pisać: Henryk N., domniemany Dziad. Nawet Wysoki Sąd uznał, że kwestia, czy Dziad to Dziad, ma kapitalne znaczenie i poświęcił jej wyjaśnieniu sporo cennego czasu. W końcu orzeczono, że świadek koronny donosząc na Dziada miał na myśli nieżyjącego już Wiesława Niewiadomskiego, brata Henryka. Wiesława znano wcześniej pod ksywką Wariat.
- Ja nawet pod względem materialnym nie jestem dziadem - uśmiecha się Niewiadomski. - Dziadem nazwano jeszcze w czasach szkolnych mojego brata Wieśka. Na mnie wołano Garbus.
Proces skończył się dla Henryka Niewiadomskiego stosunkowo łagodnym wyrokiem - 7 lat kryminału i 40 tys. zł grzywny. Jego adwokat założył apelację. - Wyjdę stąd, muszę wyjść - obiecuje Garbus, do niedawna zwany Dziadem. - Jestem niewinny, nie kłamię. W sztumskim więzieniu 90 proc. osadzonych twierdzi, że siedzi za niewinność, więc oświadczenie Niewiadomskiego nikogo nie dziwi.
Apel poległych
Rozmowa toczy się w świetlicy oddziału dla niebezpiecznych, w obecności wychowawcy. Henryk Niewiadomski, dość niepozorny, lekko łysiejący, spłaszczony, bokserski nos. Ubrany w więzienny drelich, na rękach kajdanki. W niczym nie przypomina herszta mafii. Nie przypomina też siebie sprzed zaledwie kilku lat, postarzał się, przygarbił.
W połowie lat 90., kiedy w Warszawie toczyła się wojna gangów, wybuchały bomby, strzelano do ludzi, mafiosi porywali się nawzajem, Henryk Niewiadomski, znany jeszcze jako Dziad i wcale nie protestujący przeciwko tej ksywce, szukał sprzymierzeńców wśród dziennikarzy. Przyjechał do redakcji „Życia Warszawy”, żeby osobiście porozmawiać z reporterami zajmującymi się tematyką gangsterską. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn. Cała trójka ubrana w wytarte dresy i adidasy na nogach, co kłóciło się ze złotymi ozdobami, w jakie byli bogato przystrojeni. Dziad przekonywał, że nie jest żadnym mafioso, zajmuje się tylko legalnymi interesami. - Jestem szanowanym mieszkańcem Ząbek - wyjaśniał.
Bandyci z Pruszkowa próbują wymuszać haracze na moich sąsiadach. Ci poprosili mnie o pomoc, postanowiliśmy się bronić.
Niżej podpisany pojechał kilka dni później do domu Dziada w Ząbkach, Niewiadomski zorganizował tam nieformalną konferencję prasową. W kuchni, przez którą należało przejść, aby dostać się do części mieszkalnej, siedziało kilkunastu groźnie wyglądających facetów. Na stołach leżała broń. Sceneria przypominała kadry z „Ojca chrzestnego”. - To tylko moi ochroniarze - uspokajał Dziad.
Po kilku latach wielu z jego ówczesnych „ochroniarzy” można już wywoływać do apelu poległych. Nie żyją obydwaj mężczyźni towarzyszący mu podczas wizyty w redakcji, nie żyje Czesław K., ps. Cerber, nie żyją Wiesław Sz., Bogdan C., Jerzy M. - Jakby policzyć, to z pięćdziesięciu już odeszło - sumuje Niewiadomski. - Czy to tak wielu? Chyba nie, człowiek się rodzi i umiera, zwykła rzecz.
Dziad ujawnia kolegów
Twierdzi, że nigdy nie był mafijnym bossem. - To dziennikarze i policja zrobili ze mnie gangstera - opiniuje. Przyznaje, że obracał i obraca nadal dużymi pieniędzmi („dwieście tysięcy dolarów to suma, która na mnie nie robi wrażenia”), ale to była czysta forsa. Zaczynał, co podkreśla, od ciężkiej pracy. Skończył siedem klas podstawówki, potem sprzedawał pyzy i flaki na bazarze, handlował węglem. Najpierw transportował go wozem konnym, potem już ciężarówkami. Na początku lat 90. wziął się za spirytus. - To nie był przemyt, wtedy handlowało się legalnie - twierdzi. Z tego okresu wymienia tylko jedno nazwisko człowieka, z którym prowadził wspólne interesy. - Irek Sekuła był uczciwym partnerem. Kupowałem od niego Royal, 3 dolary za litr. Cena niewygórowana, no i, co ważne, nie domagał się płatności z góry. Ale człowiek, który był wtedy blisko Sekuły, twierdzi, że to jakaś bajka. - On Dziada na pewno nie znał, nie mógł więc z nim handlować - oświadcza.
Niewiadomski w trakcie rozmowy niby od niechcenia co pewien czas rzuca znane nazwiska, przyznaje się do intrygujących znajomości. Mówi na przykład, że miał sygnały, że prezydent Wałęsa wyraża się o nim z szacunkiem. - Mój kolega z Marek pracował u Wałęsy w Kancelarii i rozmawiał z nim o moich kłopotach - opowiada. - Prezydent nawet się zdenerwował: czego oni się czepiają tego Heńka, to porządny przedsiębiorca. Dwóch znanych aktorów i pewnego polityka z ZChN nazywa kolegami. - Mieszkają ze mną po sąsiedzku, jesteśmy na „ty” - informuje i dodaje: - Nieszczęsny generał Papała też był moim kolegą, budowaliśmy razem domy w Chotomowie.
Zastrzegający anonimowość policjant, od lat zajmujący się m.in. rozpracowywaniem działalności Dziada, ujawnia: - Do jego rewelacji należy podchodzić ostrożnie, to mitoman. Wydaje mu się, że to sprytne wymienić znane nazwisko i podać się za kolegę. Stosuje tę metodę od lat. Jak rządzi lewica, Dziad donosi na ludzi prawicy i odwrotnie. Papały nie znał. Ten dom w Chotomowie, w tzw. vipowskim osiedlu, budował nie Dziad, ale jego brat Wariat i wcale nie po sąsiedzku z generałem.
Czy rodzina to mafia?
Nie zostawia suchej nitki na ludziach z przeciwnej strony barykady, gangsterach z Pruszkowa. Jarosława S., ps. Masa, nazywa tchórzem. - To był neptek - mówi z lekceważeniem. - Zgłosił się na świadka koronnego ze strachu. Tak po prawdzie, nie miał wielkiego wyboru: albo zacznie sypać, albo pójdzie do piachu. Wiem, że jest człowiek, który za 100 tys. dolarów ujawni, że Masa zlecił zabójstwo Kiełbasy. No to jeżeli taki fakt wyjdzie, to on już nie będzie mógł być świadkiem koronnym, bo zlecenie zabójstwa wyklucza taki kontrakt.
Cytowany już policjant wie, że czynione są liczne próby zdyskredytowania Masy jako świadka koronnego. - Wmontowanie go w zabójstwo Wojciecha K., ps. Kiełbasa, to jedna z takich prób - wyjaśnia. - Ale nieudolna, bo my wiemy, że Masa nie miał z tym zabójstwem nic wspólnego.
Dziad vel Garbus o Pershingu: - To frajer i konfident. Donosił, miał nawet swój numer ewidencyjny. To była metoda tych z Pruszkowa, donosić na rywali.
Policjant: - Dziad też był konfidentem milicji, dzięki temu nieźle mu się wtedy wiodło.
Jak na człowieka zarzekającego się, że nie ma nic wspólnego z działalnością mafijną, Henryk Niewiadomski wykazuje zadziwiającą znajomość rzeczy. Wie wszystko o ludziach z Pruszkowa. Kto kogo porwał, ile wziął okupu. Kto do kogo strzelał. - To narkomani i koksiarze - dorzuca. - Proszę na mnie spojrzeć, przy nich jestem chudzina. A dlaczego? Bo ja tego nie używam, nie hodowałem sztucznych mięśni, nie musiałem brać koki na odwagę. Alkohol i owszem popijałem, ale zawsze z umiarem, bo od wódki jestem silniejszy. A co do własnej roli w mafii, powie tylko jedno: - Dla mnie ważna była zawsze tylko praca i rodzina. Czy rodzina to mafia? A w ogóle to ja już jestem na emeryturze. Twierdzi, że zrobiono z niego coś na wzór straszaka dla naiwnych. - Pewien chłopak, którego zabito na Grochowie, powiedział zabójcom, żeby go puścili, bo on zna samego Dziada. Więc go zabili ze strachu przede mną. Ani on, ani oni mnie nie znali.
Ściągnąć syna do Sztumu
Jego majątek szacowany jest na ok. 16 mln zł. On sam nie podejmuje się takiego bilansu. - Ubogi nie jestem - mówi skromnie. - Ale to efekt lat pracy, nie dorobiłem się w miesiąc.
Wylicza stan posiadania: zakład kamieniarski w Ząbkach, dom - 1200 m kw. - we wsi Prace Duże pod Piasecznem, 87-hektarowe gospodarstwo rolne w Miłkach na Mazurach, hotel Vegas w Częstochowie.
- W tym hotelu dyrektorem zrobiłem jednego gościa z Polskiego Związku Piłki Nożnej, dobrze go prowadzi - ujawnia.
Wymienia same legalne interesy, ale nawet zakładając, że przynoszą one maksymalne dochody, nie uzasadniają rzeczywistego stanu posiadania. Mercedesa za 140 tys. marek, wielkiego jak pałac domu pod Piasecznem czy nawet sum wymienianych przez Dziada jako kwoty na drobne wydatki. Opowiada na przykład o relacjach ze starszym synem Pawłem, oskarżonym w procesie o udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym (zarzuca mu się pobicie na śmierć chłopaka w jednej z warszawskich dyskotek). - Mówią, że ja Pawłowi pomagam. To nieprawda, czasem, jak potrzebuje, pożyczam mu te 50 tys. dolarów, ale żebym mu jakoś pomagał, to przesada.
Nad Pawłem ostatnio zawisły ciemne chmury. Ktoś próbował go zastrzelić, skończyło się na kuli w ramieniu. - Chcą go wykończyć, bo jest za bogaty - tłumaczy Niewiadomski. - Czasem sobie myślę, żeby go tu ściągnąć, do Sztumu, w mojej celi byłby bezpieczny.
Rozmowa z Bodziem
Kocha ptaki. Kiedy mówi o swoich gołębiach, ożywia się, głos nabiera ciepłych tonów, w oczach pojawiają się błyski. Wspomina umiejącego mówić ludzkim głosem gwarka o imieniu Bodzio. - Bodzio ze mną rozmawia - uśmiecha się. Twierdzi, że hodowla gołębi to nie tylko hobby, ale i dobry interes. Latem ma ich 600, potem sprzedaje, wczesną wiosną zostaje mu setka ptaków. - Teraz, kiedy siedzę, gołębiami zajmuje się pan Wojtek, człowiek, którego zatrudniam specjalnie do opieki nad ptakami - mówi. Planuje wyjście na wolność. - Apelacja musi się dobrze skończyć. Wierzę w Boga i w sprawiedliwość. Czas w celi wypełnia mu pisanie książki. - To będzie prawdziwy hit - oznajmia. - Ujawnię wszystko, co wiem, nazwiska, powiązania.
Dziennikarz, który widział zapiski Dziada, twierdzi, że to bezwartościowa bazgranina. - W sumie bełkot, fakty znane z prasy - opiniuje. Ale Dziad (a może Garbus) wierzy, że książka świetnie się sprzeda. Spodziewa się dużego honorarium. - To będzie jakaś rekompensata za czas utracony w celi - marzy. - Sam siedzę, na spacer wyprowadzają w kajdankach raz dziennie i to w takie miejsce, że nawet gołębi nie mogę dostrzec.
W świecie Dziada |
Henryk Niewiadomski, ps. Dziad - domniemany przywódca tzw. gangu wołomińskiego, dostał wyrok w zawieszeniu za wypadek, jakiemu ulegli na jego posesji dwaj nielegalnie zatrudnieni przy budowie robotnicy, obaj zginęli. W procesie białostockim zakończonym w 2001 r. skazany na 7 lat pozbawienia wolności m.in. za zlecenie zabójstwa na Leszku D., ps. Waniek. Wańka nie zabito, będzie odpowiadał jako oskarżony w innym procesie. Policja twierdzi, że Dziad podporządkował sobie grupy przestępcze z Wołomina, Ząbek i Marek i czerpał nielegalne dochody m.in. z handlu spirytusem, rozlewni alkoholu, ściągania haraczy i fałszowania pieniędzy (rubli i karbowańców) - żadnego z wymienionych zarzutów jednak mu nie udowodniono. |