Dzień pierwszy (piątek 10.07.2009)
Było kilka prób, ale zawsze coś szło nie tak i moje marzenie by objechać Polskę dookoła wzdłuż granic ciągle czekało cierpliwie na realizację.
Ostatnia szansa, jak teraz nie pojadę to w tym roku nici z wyprawy, później nie będzie czasu ani możliwości.
Żona ubłagana, urlop w pracy na pięć dni załatwiony, Jelonek zatankowany no to w drogę.
Hola, hola nie tak od razu, dzisiaj jeszcze idę do roboty i dopiero po pracy wyruszam w stronę Bieszczad, a dusza rwie się od samego rana jak oszalała by pędzić przed siebie.
W robocie siedziałem jak na szpilkach i w głowie miałem tylko jedno, oj ciężko było skupić uwagę na pracy.
16:10 WOLNOŚĆ, no to szybko 37km do domku tam papu, graty do zabrania już od wczoraj leżą w garażu, tylko przytroczyć i można jechać. No tak, ale jadę samolubnie i żonę z dwoma małymi urwisami muszę zostawić, trochę smutno.
Zew natury jednak wzywa i żegnam się z rodzinką. Po osiemnastej jestem już w drodze, pogoda nie do przewidzenia, ciężkie chmury się snują, deszczyk chwilami kropi, ale nie na tyle by zakładać przeciwdeszczówkę a Jelonek dzielnie rwie do przodu.
Stracha trochę mam, a może już nie wrócę, bo mnie jakaś puszka przejedzie na drodze, może widziałem moją rodzinkę ostatni raz w życiu? Zostaną sami i będą cierpieli długie lata, bo mi się zachciało na motor?
Jednak wraz z uciekającymi kilometrami pesymistyczne myśli gdzieś znikają, górę bierze radość z jazdy i adrenalina przed nieznanym.
Tuż przed zmrokiem dojeżdżam do domku rodzinnego w Sieniawie by spędzić noc. Rozpadało się na dobre, ledwo zdążyłem schować motocykl pod dach.
Podsumowanie:
Stan licznika na starcie 25.141 km.
Tego dnia przejechałem 223 km i niepokojąco zaczął mnie boleć zadek od siodełka a to przecież dopiero początek początku wyprawy. Pewnie przez to, że nie robiłem przerw, jutro muszę bardziej o tym pamiętać.
Mam już na to patent, dużo pić i wtedy organizm sam będzie się domagał częstych postojów.