Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 06 Ciao, bella czyli w sidłach miłości


0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Jas, przyleciał twój statek kosmiczny. Proszę wsiadać!

Sobota, 7 maja

Słońce świeci jak wielka, żółta, świecąca... yyy... ciepła planeta na grillu. Suuuuuper!

10.05 A ja wcale nie jestem samiuteńka jak ten pa­lec. Szczerze mówiąc, bujam się we Wszech­świecie Prawie Całkiem Szczęśliwych.

10.10 Wydarzyło się coś czaderskiego. Mój Vati, świa­towej sławy idiota i członek honorowy Klubu Palantów, raz w życiu przypadkowo zrobił coś dobrego. Jedziemy do Krainy Hamburgerów! Naprawdę!

Zgadnijcie, kto już tam jest. Oczywiście oprócz tłumu ludzi w ogromnych, psychodelicznych szortach i tego gościa, który jest pół kurczakiem, pół pułkownikiem. Powiem wam: Bóg Miłości! Masimo, Włoski Rumak, poje­chał do Ameryki, by odwiedzić swoich starych, zosta­wiając mnie - swoją nową prawie dziewczynę o niemal nieskazitelnej cerze - w Krainie Billy'ego Szekspira. A ta­kiego! Ale się ucieszy, jak nagle się pojawię i powiem: „Siemka!” czy jak tam oni się witają.

A wtedy zacznie się Całuśna Feta za wielką wodą!

10.15 Jest jednak łyżka dziegciu w tej beczce mio­du: Vati uparł się, żebyśmy wzięli udział w ja­kimś durnowatym zjeździe cyrkowych samochodzików.

10.20 Poza tym wybiera się z nami wujek Eddie, naj­bardziej łysy człowiek na naszej planecie.

10.25 No, ale przy odrobinie szczęścia obaj zostaną aresztowani za obrazę moralności, kiedy zało­żą te swoje skórzane motocyklowe spodnie.

10.30 Pełna joie de vivre, która stanowi ogromną część mojej atrakcyjnej, choć skromnej osobo­wości, zadzwoniłam do swojej najlepsiejszej przyjaciółki. - Jas, to mich, twoja najbardziej sehr gut kumpela. Dzwonię do ciebie mit wunderbar wieściami!

- O Boże. Słuchaj, został tylko tydzień do wyjazdu To­ma i właśnie przeglądaliśmy moje...

- Jas, nie mam czasu na dyskusję o kolekcji twoich gaci. Niech to zostanie między tobą a Tomem.., zupeł­nie dosłownie... cha, cha, cha, cha, cha, cha. Czaisz? Czaisz? Gacie... między tobą a Pysiem... czaisz?

Jak jednak powinnam wiedzieć z długoletniego i mę­czącego doświadczenia, nie warto marnować dowcipu na Jazzy. Przeszłam więc do meritum.

- Jadę do Krainy Hamburgerów, żeby spotkać się z Masimem, Bogiem Miłości całego wszechświata i wszystkich światów równoległych.

- Nieprawda.

- Prawda.

- Ale jak to?

Opowiedziałam jej o podróży, „siemce” i tak dalej, ale ona jak zwykle była zimna jak góra lodowa.

- A gdzie dokładnie w Krainie Hamburgerów mieszka Masimo?

- Ahaha!!!

- Nie wiesz, prawda?

- No, jeszcze nie, ale...

- Może mieszkać wszędzie.

- Wiem, ale Ameryka chyba nie jest aż tak duża? - Jest ogromna.

Roześmiałam się. Nic nie mogło zepsuć mojego fan­tastycznego nastroju, a tym bardziej szukająca dziury w całym ku jonowała pani Wielkie Pantalony.

- Aż tak ogromna jak twoje spodenki gimnastyczne? - spytałam.

Zapadła cisza.

- Jas, no, ciesz się razem ze mną.

- Wszystko pięknie, ty możesz się kochać, w kim tylko chcesz, ale ze mną i Tomem jest inaczej. Wyjeżdża do Krainy Kangurów, a ja zostanę tu samiuteńka jak ten palec.

O matko kochana.

Pysio jedzie do Krainy Wielkich Białych Baranów tylko na parę miesięcy, ale ja muszę wysłuchiwać jej smędzenia i ględzenia o pięknych czasach, kiedy razem zbiera­li gałązki.

- Jas, słuchaj, mam plan tak genialny, że zadziwiłam nawet samą siebie, i może nawet przyznam sobie jakąś nagrodę.

Nawet nie spytała: „Co to za plan?”. W ogóle nie ode­zwała się słowem. - Jas, nawet nie spytasz, co to za plan?

- Na pewno durny.

- O, super, wielkie dzięki. Cóż, w takim razie nie będę ci zawracać głowy. Chociaż dotyczy ciebie i twojego szczęścia, jest très bon oraz bardzo, bardzo gut. Au revoir. Bonne chance.

I odłożyłam słuchawkę. Nawet Jas nie może mi ze­psuć nastroju. La, la, la, la, la, la.

11.00 Lepiej już zacznę planować, jakie ciuchy wez­mę na Szlak Miłości. Co noszą Hamburgerianie? Pewnie kowbojskie kapelusze.

11.10 Z tego co wiem, Hamburgerianie bardzo dba­ją o higienę osobistą. Ciągle wskakują pod prysznic i tak dalej. Mam nadzieję, że celnik nie zajrzy do torby Libby i nie znajdzie jej kocyka, bo nas zawrócą z granicy.

Och, muszę się zatroszczyć o tak wiele spraw. Chyba utnę sobie małą drzemkę, żeby się trochę zrelaksować, a potem opracuję plan pielęgnacji urody.

11.11 Nie da rady.

- Gingey! Gingey, to jaaaa!!! Właśnie się wy­siusiałam!

Moja kochana siostrzyczka kopnięciem otworzyła drzwi mojego pokoju. Hurra.

11.13 No, super, przytargała ze sobą swoich „psyjaciół”: Barbie nurka, konika Charliego, seler naciowy i zezowatego Gordy'ego. Gordy siedzi w aresz­cie domowym, bo jeszcze nie miał szczepień, a dopiero po nich wypuści się go do dżungli naszej ulicy. Ciekawe, jaki zarazek odważyłby się go zaatakować.

Kiedy rozłożyli się wygodnie na moim łóżku, na dole zadzwonił telefon. Tata odebrał i zawołał:

- Georgia, szybko, któraś z twoich koleżanek koniecz­nie musi z tobą przez godzinkę czy dwie pogadać o głu­potach przez telefon twojego ojca!

Mój Vati nie ma za grosz wdzięku, ale mimo wszystko dałam mu przepustkę do raju. Muszę pamiętać, że cho­ciaż jest nienormalny, to jednak umożliwił mi dostęp do Machiny Miłości.

Do Krainy Masima!!!

- Dziękuję, tato! - zawołałam. - Już schodzę, a póź­niej może umilę ci czas grą na pianinie.

Nie mamy pianina, ale liczą się dobre intencje.

11.15 Dzwoniła Jazzy Spazzy... he, he. Wiedziałam, że się złamie i będzie chciała poznać mój plan.

- No to jak, chcesz już poznać mój plan? - spytałam.

- Jak uważasz.

- Nie, Jas, nie wykazujesz entuzjazmu. Postaraj się bardziej.

- Nie potrafię.

- Ależ potrafisz. Zbierz się w sobie i tak dalej. Uśmiechnij się, a świat uśmiechnie się do ciebie. No, na pewno chcesz poznać mój plan, zwłaszcza że dotyczy ciebie, moja ty mała włochata kumpelko.

- Wcale nie jestem włochata.

- Mów, co chcesz, ale na wszelki wypadek nie zbliżaj się do cyrku.

- Zamknij się. No dobra, opowiadaj o tym planie. Chociaż jeżeli nie chodzi o to, że chcesz mi dać pienią­dze na wyjazd z Tomem do Krainy Kangurów, to...

- Jas, zapomnij o Pysiu. On będzie zbyt zajęty leże­niem w strumieniach z Robbiem i przytulaniem torbaczy, żeby zajmować się czymkolwiek innym. Ruszamy w drogę.

- Jaką znowu drogę?

- Jadę do Krainy Hamburgerów, a ty... pojedziesz ze mną! Rozumiesz? Przemierzymy całą Amerykę, ty i ja. Będziemy jak Thelma i Louise!

- Nie nazywamy się Thelma i Louise.

- Wiem, powiedziałam tylko, że będziemy JAK one.

- I nie jesteśmy Amerykankami. - Wiem, ale...

- I żadna z nas nie umie prowadzić samochodu. O Boże kochany.

- Jas, przyleciał twój statek kosmiczny - powiedzia­łam. - Proszę wsiadać.

12.00 Ihahaha. Jazzy Spazzy wreszcie odzyskała zdrowy rozsądek (mniej więcej). Poczuła za­pach zabawy i chce jechać do Krainy Hamburgerów. I TO BARDZO. Teraz więc musimy tylko namówić na to naszych rodziców. Opracowałyśmy dwustopniowy plan. Stopień pierwszy to zaatakować wdziękiem naszych rodziców, by pozwolili Jas jechać ze mną do Ameryki. (Oraz by dali jej miliardy funtów na drobne wydatki). Zamierzamy być przemiłe i urocze i słuchać, jak ględzą o Beatlesach. Ja już ćwiczyłam błagalny ton. Moi rodzice musieliby chyba być z kamienia, żeby mi nie oddać całej zawartości swoich portfeli.

Jeżeli jednak ten plan zawiedzie i rodzice się nie zgodzą, wdrażamy stopień drugi: bezlitosne marudze­nie. Wiecie... „Wszystkim moim koleżankom wolno za­brać kumpelkę ze sobą na wakacje. Dlaczego TYLKO mnie na całym świecie tego nie wolno? Dlaczego wła­śnie mnie? Dlaczego? No dlaczego, dlaczego, dla­czego?”.

Dlaczego?

To taaakie niesprawiedliwe.

No dlaczego?

Pod drzwiami salonu

21.10 Dobra, zaczynam. Założyłam swoją starą piżamę w Teletubisie, aby zmaksymalizować efekt słodyczy.

Mutti i Vati siedzieli na kanapie przytuleni do siebie. Zobaczyłam majtki mamy. Błe. Zasłony były rozsunięte, każdy mógł zajrzeć do środka. Jakiś grubas przechodzą­cy koło naszego domu mógłby sobie pomyśleć, że to burdel dla spaślaków. Już miałam jej to wytknąć, kiedy przypomniałam sobie o planie. Powiedziałam więc:

- Dobry wieczór, mamo i tato.

- Ile? - spytał Vati, nawet na mnie nie patrząc. Roześmiałam się uroczo.

- Och, tatusiu, nie chodzi o pieniądze, lecz o przyjaźń, miłość i...

- Nie obchodzi mnie, ile twoich koleżanek przekłuło sobie pępek - odezwała się mama. - Nie pozwalam.

- Ale ja...

- To samo dotyczy tatuaży - bredziła dalej. - Ale ja...

- I nie, nie dostaniesz mieszkania w Paryżu ani służą­cego do pomocy w odrabianiu lekcji - włączył się Vati.

Och, myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale się opano­wałam. Miałam ochotę powiedzieć tacie, że zdaniem Ro­sie w tej swojej czapce pilotce i skórzanej kurtce wygląda jak burdelmama, ale przypomniałam sobie o atakowaniu wdziękiem i zmusiłam się do słodkiego uśmiechu.

- Ach, wy!!! Żarty się was trzymają! A ja chcę tylko... no wiecie... Jas ma doła, bo Tom wyjeżdża do Krainy Kangurów i, no... Wiecie, to moja kumpela i... no... by­łoby fajnie, gdybyście... to jak, może?

- Co może? - spytał Vati. - Wprowadzić się do nas? Lewitować? Co?

Jakoś to przełknęłam.

- Czy może jechać z nami do Krainy Hamburgerów?

22.00 Nasi rodzice się zgodzili. Nie do wiary. Właści­wie się nie dziwię, że rodzice Jas wyrazili zgo­dę, bo w sumie są całkiem normalni. Ale moi? Dziwne. To cud, który w normalnych okolicznościach przypisa­łabym jakiemuś czarodziejowi, na przykład Gandalfowi z Władcy pierścieni. Zostawiłam Robbiego torbaczom, a wtedy Gandalf przysłał mi zastępcę w postaci Boga Miłości. Hurra! Jak mówię, podziękowałabym mu osobi­ście, składając dary u jego stóp (a właściwie stopy, bo druga mu odpadła), ale pojawił się pewien problem. Libby myszkowała w moim pokoju i zwinęła jego figurkę.

Niestety, od tamtej pory Gandalf nie jest już sobą. Kiedy ostatnio go widziałam, miał na sobie sukienkę, a Libby mówiła do niego „Sandra”. Został nową najlepsiejszą kumpelką Barbie.

Myślę, że Gandalf się o to na nas nie obrazi, w końcu to dobry czarodziej - miłosierny jak sam Bóg.

22.10 Chyba że się jest tym wężem z raju. Żmijka pytała tylko: „Chce ktoś gryza jabłuszka?”, a Bóg kazał jej całą wieczność pełzać na brzuchu. Do­syć to okrutne. (Chociaż, jak to powiedziałam pannie Wilson podczas naszych ciekawych pogawędek na reli­gii, jeśli już się jest wężem, to pełzanie na brzuchu do końca życia nie wydaje się aż tak złe. W końcu wszyst­kie węże poruszają się w ten sposób. Z całym szacun­kiem. Po prostu mam bardzo żywy umysł).

Ooooch, jak się cieszę. Już nie mogę się doczekać, kiedy powiem Drużynie Asów.

Nawet ZNOWU pocałowałam własnego ojca. To już drugi raz w ciągu dwóch dni. Pewnie mam lekką go­rączkę.

W moim pokoju

Libby, Gordy, Sandra i Barbie już śpią. Wyglądają tak słodko i uroczo.

Gandalf, teraz nieco nadwerężony, leży u stóp mojej siostrzyczki.

Nie wiem, dlaczego ona lubi spać odwrotnie, z noga­mi na poduszce. Może dlatego, że można się przestra­szyć, kiedy po przebudzeniu widzi się jej stopy i zezowa­tego Gordy'ego.

Wyglądając przez okno, zaczęłam naprzemiennie od­dychać nozdrzami. To bardzo, bardzo uspokaja. Zatyka się jedną dziurkę od nosa, wciąga powietrze drugą, wstrzymuje oddech, puszcza zatkaną dziurkę i wydycha nią powietrze. A potem... no... w każdym razie Budda tak oddychał, a chyba wiedział, co robi.

Minutę później

Mam tylko nadzieję, że to nie działa jak kulturystyka. Wolałabym nie być bardzo spokojna za cenę umięśnio­nych nozdrzy.

Dwie minuty później

Pan Sąsiad chociaż raz zrobił coś miłego. Na swoim ogrodzeniu zbudował z drutu kolczastego coś w ro­dzaju przeciwkociej zapory. Na pewno bardzo spodo­ba się Angusowi, którego już znudziło zeskakiwanie z murka na Idiotyczne Pudle i jeżdżenie na ich grzbie­tach. Należy do kotów, które wciąż potrzebują nowych wyzwań.

Pięć minut później

O, idzie Superkot z Naomi. Jak zwykle z pyskiem przy jej tyłku.

Minutę później

Aha! Podniósł łeb i zobaczył zaporę. Baaaardzo mu się spodobała.

Cztery minuty później

Pan Zwinna Łapka zrobił coś niesamowitego. Wyko­nał pionowy skok! Stojąc na ogrodzeniu, po prostu pod­skoczył do góry i pokonał zaporę.

Pięć minut później

Angus jest w swoim żywiole. Przeskakuje przez zapo­rę, po czym wraca do naszego ogrodu, przerzucając się przez rododendron Pana Sąsiada. Super! Zrobił sobie tor z przeszkodami. To normalnie Kocia Olimpiada.

Kolejne pięć minut później

Wolałabym już chyba, żeby Naomi przeprowadziła zwykłą ceremonię przypinania medali, zamiast lizać Angusa po okolicach tyłka, ale cóż - to prawdziwa fu­trzana zdzira.

Poniedziałek, 9 maja

Punktualnie 8.00 Kurczę. Lepiej nie będę fruwała ze szczęścia, bo jeszcze za wcześnie zjawię się w szkole, czyli w Stalagu 14, jak ją dowcipnie nazywam.

8.25 Biegnąc w podskokach do Jas, minęłam Mar­ka Wielką Japę, który na rogu palił pety ze swoimi tępymi kolesiami. To dosłownie japa na nogach. Niestety, chyba już doszedł do siebie po incydencie z Dave'em Jajcarzem.

Nie może się powstrzymać, zwłaszcza gdy - jak teraz - są z nim jego durnowaci kumple. Kiedy dumnym kro­kiem przechodziłam koło niego, starając się, by nic mi nie dyndało, WJ i jego palanciarscy kumple gapili się na moje dynda ki jak jacyś gapiowaci gapie (jeśli potraficie wyobrazić sobie grozę tej sytuacji, a jestem pewna, że tak). A potem się oblizał! Błe, oblizał się na mój widok!

Jest taki très żałosny.

Może będę musiała poprosić Dave'a o powtórkę kocówy.

Pięć minut później

Jas siedziała na murku przed swoim domem. Nie wiem, co zjadła na śniadanie, ale wydawało się, jakby przytyła z siedemdziesiąt kilo. Albo jej gacie osiągnęły słoniowate rozmiary.

Kiedy zeskoczyła, zobaczyłam je, bo tak wysoko pod­winęła spódnicę, że wyglądała jak arbuz z idiotyczną grzywką i w szkolnym mundurku.

- Moi rodzice chcą przyjść do twoich, żeby pogadać o wyjeździe - powiedziała.

- W takim razie muszę wracać do domu i przywołać ich do porządku. Twoi rodzice nigdy nie pozwolą ci z nami pojechać, jeżeli tata akurat będzie miał na sobie swój ma­soński fartuszek... czy tę aksamitną szmatę, które zakła­da, kiedy idzie „zaszaleć”. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby swojemu dziecku się do niego zbliżyć.

W stalagu 14

Sokole Oko czatowała przy szkolnej bramie, więc Jas szybko zanurkowała za moje plecy, żeby opuścić spódnicę. Poprawiała ją sobie, nie przystawając, więc by od­wrócić uwagę Sokolego Oka swą młodością i żywioło­wością, zaczęłam śpiewać:

- „Och, co za piękny dzień, och, co za...”.

- Co się tak guzdrzecie jak jakieś idiotki? Żwawiej, żwawiej!

Dla hecy ruszyłam żwawszym krokiem, a wtedy powie­działa:

- Georgio, sprawdzałam twoje stopnie i uważam, że przydałyby ci się korepetycje.

Cholera i sacrebleu! Jak najszybciej czmychnęłam do kibla.

Jas wydymała wargi przed lustrem, a ja zaczęłam zrzędzić:

- „Sprawdziłam twoje stopnie”. Co ona ma za życie? Równie dobrze mogłaby patrzeć, jak farba schnie albo kaktus nie rośnie, albo... no, w każdym razie żaden nor­malny człowiek tak nie żyje. I dlatego Sokole Oko jest w tym taka dobra.

Jas opuściła głowę, włożyła ją pod suszarkę do rąk, by nadać włosom ekstrapuszystość na cały dzień, i pokiwa­ła nią w tej pozycji.

Na apelu

Ten sam stary schemat: klingońskie powitanie z Dru­żyną Asów, szybkie odśpiewanie Pan mym pasterzem, a potem jakiś niezrozumiały wykład Chudej, naszej po­tężnej dyrektorki. O czym ona znowu ględzi? Dzisiaj przeszła samą siebie, jeśli chodzi o elegancję. Garsonka w groszki w subtelnym odcieniu oraniu i czerni oraz pantofle bez pięty. Jej stopy rozpaczliwie usiłowały wy­rwać się na wolność z butów. Nigdy przedtem nie wi­działam człowieka z otyłymi stopami. Obserwowanie jej jest fascynujące. Kiedy się wścieka (czyli za każdym ra­zem, gdy do nas mówi), cała się trzęsie jak galaretka.

- Tak więc, przechodząc do meritum, dziewczęta: suk­ces. Co to oznacza we współczesnym świecie? Chciała­bym, żebyście się zastanowiły nad prawdziwym znacze­niem słowa „sukces”.

Urwała i spojrzała na nas. Gapiła się tak i gapiła. A my gapiłyśmy się na nią. No i tak stałyśmy: my i ona. Jak w jakimś konkursie na najwytrwalszego gapia. Ciąg­nęło się to całą wieczność, aż zaczęło mi się wydawać, że widzę, jak pannie Stamp rośnie broda. Jakieś dwie­ście lat później Chuda spytała:

- Ile z was mogłoby z ręką na sercu powiedzieć: „Osiągnęłam coś, co jest godne miana sukcesu”?

Ja i Rosie położyłyśmy ręce na sercu.

Na korytarzu

9.30 No po prostu super. Nudna Lindsay, która ni­czym owad przemykała przez korytarz jako dyżurna, zobaczyła, jak kładziemy ręce na sercu, i wy­głosiła jeden ze swych słynnych wykładów w stylu: „Ale wy jesteście dziecinne”. No cóż. Kolejna sposobność, by popatrzeć na panią Bez Czoła.

9.36 Cha, cha, cha, cha, cha! W czasie gdy Nud­na Lindsay prawiła nam kazanie, ja i Rosie nie odrywałyśmy wzroku od jej czoła. Nie mogła powiedzieć, że robimy coś złego, ale potem natychmiast po­pędziła do kibla na inspekcję czoła.

Kampania gapiactwa trwa dalej!

Poza tym Lindsay nie wie, że jadę do Ameryki na Całuśną Ucztę z Bogiem Miłości.

Kiedy ruszyłyśmy w stronę pracowni biologiczno - che­micznej, powiedziałam do Rosie:

- Pewnie zabrał ją do klubu tylko dlatego, że należy do europejskiego związku ochrony zagrożonych gatunków.

- Do fundacji, która walczy o prawa patyczaków bez czoła?

- Absolutemento, mon kumpelko. Doprawdy, jesteśmy bardzo, bardzo amusant∗∗.

Na biologii

Panna Baldwin ma ogromne melony. Większe nawet niż moja mama, a to mówi samo za siebie. Bardzo się martwiłam, że je sobie podpali, pochylając się nad pal­nikiem bunsenowskim. Niestety, nie doszło do tego, więc nie mogłam użyć gaśnicy pianowej, co moim skromnym zdaniem szalenie urozmaiciłoby tę lekcję.

Na tosterze do gaci

Przerwa

Powiedziałam Drużynie Asów o operacji „Wyjazd do Krainy Hamburgerów”. Jak zwykle zrobiły oczy jak spodki. W wypadku Ellen jak talerze do zupy. Całe szczęście, że już nie śmieje się tak zaraźliwie jak kiedyś. Chyba musiałabym ją zabić.

Kiedy pożywiałyśmy się chrupkami serowymi i gumą do żucia, powiedziałam:

- Jak już mówiłam Jas, będzie czadersko, chociaż ona nie zrozumiała. Będziemy jak Thelma i Louise.

- Ale nie macie broni - zauważyła Rosie.

- Zdobędę ją.

- Nie, nie zdobędziesz. Twój tata nie puszcza cię na­wet do sklepu całodobowego, więc na pewno nie po­zwoli ci kupić broni.

- Pozwoli. Powiedział, że na miejscu mogę sobie kupić rewolwer.

Rosie popatrzyła na mnie bez słowa.

- Taki malutki, tylko do obrony. Wszystkie popatrzyły na mnie bez słowa.

W końcu Ellen spytała (bardzo irytującym tonem): - A gdzie... yyy... gdzie jest Masimo? To znaczy, gdzie dokładnie mieszka?

- No wiesz, niedaleko miejsca, gdzie się zatrzymamy. Dalej ciągnęła tym samym tonem, w którym brzmiała żałość po rozstaniu z Dave'em Jajcarzem:

- Tak, ale... no... gdzie wy się zatrzymacie?

- Na zjeździe cyrkowych samochodzików w Ameryce. Rosie zrobiła ogromnego balona z gumy do żucia, a potem wessała go z powrotem do ust. Następnie przy­sunęła twarz bardzo blisko mojej i zapytała powoli:

- Tak, Georgio, ale gdzie właściwie ma się odbyć ten zjazd cyrkowych samochodzików?

- W Memphis.

- Czyli gdzie? Roześmiałam się.

Matko kochana, a myślałam, że to ja jestem noga z gegry. Naprawdę nie wiesz, gdzie jest Memphis?

- Ty sama nie wiesz, prawda?

- Oczywiście, że wiem. To... to kawałek od Nowego Jorku.

- Kawałek od Nowego Jorku? - Tak.

- Tak samo jak myślałaś, że Hamburg słynie z ham­burgerów?

Co ona sobie wyobraża? Że jest mistrzem inteligencji? Słowo daję, tylko dlatego, że na geografii po cichu robiłam sobie peeling nóg pod ławką, akurat kiedy przerabiałyśmy Ren, a panna Simpson zaskoczyła mnie pytaniem...

Zmieniłam temat.

- Jak myślicie, jakie ciuchy powinnam zabrać?

- No, na pewno nie gacie, bo tam się ich nie nosi - odparła Jools.

- Ale zboczki! Faktycznie chodzą tam na golasa? O tym panna Simpson nie mówiła na geografii, praw­da? Ględziła tylko o obszarach uprawy pszenicy i Prą­dzie Atlantyckim.

- Figi - wtrąciła Jools.

- Och, ty z tymi swoimi owocami - powiedziałam. - Jesteś miłą dziewczyną i tak dalej, ale w tej chwili owo­ce jakoś mnie nie obchodzą.

- Nie, chodzi mi o to, że Hamburgerianki noszą figi - wyjaśniła.

Rozległ się dzwonek.

W mordę jeża! Jak ja mam przedyskutować kwestię swojej garderoby, skoro ciągle muszę latać na lekcje?

Całe szczęście, że teraz niemiecki. Pogadamy sobie i nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Na niemieckim

Herr Kamyer jak zwykle ględził o rodzinie Kochów; która wybrała się na jedną ze swoich niekończących się wycieczek.

Wziąwszy pod uwagę, że Koch wymawia się jak „cock oraz że członkowie tej rodziny są bohaterami naszego podręcznika do niemieckiego, należałoby za­dać sobie pytanie: jaki sadysta postanowił umieścić w naszych książkach rodzinę o takim nazwisku? Przecież było wiadomo, że teksty te będą czytać durnowaci i ża­łośni ludzie (nauczyciele niemieckiego) chichoczącym i rozhisteryzowanym dziewczętom, które mają obsesję na punkcie chłopców i sprośności. Przecież mogli jej nadać jakiekolwiek inne nazwisko, prawda? Schwartz albo Schmidt, ale nie, to musieli być Kochowie ze swy­mi kiełbaskami. Ile kiełbasek może zjeść jedna rodzina? W wypadku Kochów odpowiedź brzmi: MNÓSTWO.

Podniosłam rękę, bo jestem sehr∗∗ zainteresowana Kochami.

Ja∗∗∗, Georgia? - powiedział Herr Kamyer.

- Herr Kamyer, czy wszyscy Kochowie pojechali na tę wycieczkę, czy tylko dorośli, a dzieci zostały w domu? Czy też była to wycieczka wielopokoleniowa?

Wszystkie dziewczyny ryknęły śmiechem. Herr Kamyer jak zwykle zapomniał języka w gębie.

- Dlaczego hodzina Kochów tak was śmieszy? Nie macie Kochów w Anglii?

Ale jaja.

Po dzwonku powiedziałam:

- Niemiecki to taki relaksujący i zabawny język, praw­da? Oczywiście zupełnie niezrozumiały. No i te lederhosen∗∗∗∗, w których Niemcy jodłują.

Jas, która właśnie przebywała w Jaslandii, odparła: - Tobie się wydaje, że Niemcy wyglądają tak jak w Dźwiękach muzyki, prawda? Dlatego kojarzą ci się tylko ze śpiewającymi zakonnicami i jodłowa­niem.

- Cóż, Dźwięki muzyki to oczywiście film paradokumentalny. Nie można się kłócić z faktami, a ja wiem, o czym mówię, bo Libby kazała mi go obejrzeć ze dwa­naście razy.

- Jego akcja rozgrywała się w Austrii. - Tak... no i co?

- W zeszłym semestrze mówiłaś, że Niemcy mają ob­sesję na punkcie kóz i sera.

- Tak... no i co?

- To dlatego, że przeczytałaś Heidi, której akcja roz­grywa się w Szwajcarii.

- Jas, na kolekcję znaczków pocztowych Belzebuba, o co ci chodzi?

- Jesteś noga z geografii.

Och, bredź dalej, ty grzywiasta palanciaro. (Nie po­wiedziałam tego na głos, bo ma zostać moją pomagierką na Drodze do Romansu).

Mimo wszystko w imię pokoju na świecie być może zo­stanę zmuszona wyjąć stary atlas i sprawdzić, gdzie leży Memphis.

Praca, praca, praca. Jestem taaaaka zmęczona. A jeszcze muszę wracać pieszo do domu. Ciekawe, czy Jas zaniesie mnie na barana?

16.30 Nie zaniosła.

17.00 Strasznie się ucieszę, kiedy Gordy'emu będzie już wolno wychodzić na dwór. Gdy przyszłam do domu, miał na głowie łodygę kauczukowca. Wsadzi­łam ją z powrotem do doniczki i przykleiłam do niej li­ście. Jeśli dopisze mi szczęście, do naszego wyjazdu nikt się nie zorientuje, a potem będę mogła zwalić winę na osobę opiekującą się naszym domem.

W moim pokoju

Jak właściwie mam się dowiedzieć, gdzie dokładnie mieszka Masimo?

Pięć minut później

Nie mogę polegać na tym, że Radio Jas spyta o to To­ma. Za każdym razem, kiedy proszę ją o dyskrecję, jakieś dwie i pół minuty później Radio Jas już nadaje audycję. Dla niej dyskretnie się czegoś dowiedzieć, to znaczy wyjść na ulicę i ryknąć na całe gardło: „Czy ktoś wie coś na te­mat tego sekretu, którego nie wolno mi zdradzić?”.

Hmmmmm.

Muszę z przykrością przyznać, że potrzebna mi pomoc Dave'a Jajcarza.

W mordę jeża!

Gdybym, wracając do domu, przypadkowo wpadła na niego, teraz nie musiałabym do niego dzwonić.

Dziesięć minut później

Bo jeżeli do niego zadzwonię i zastanę u niego Rachel, poczuję się jak kompletna idiotka. To znaczy, jeżeli Dave oficjalnie z nią chodzi.

Pięć minut później

Chociaż całuje się ze mną.

Dziesięć minut później

Zresztą jak ja mogę mu wierzyć - w końcu podobała mu się moja mama!

Ale jest też moim kumplem i oficjalnym Nauczycielem Podjarki.

No i powiedział, że niechcący zrobiłam to, co trzeba, i zostałam Tajemniczą Dziewczyną Masima.

Wtorek, 10 maja

W drodze do domu

Chłopaki z Foxwooda urządzili zasadzkę na mnie i Jas. Dwóch celowo najechało na mnie rowerami. Pospadali z rowerów, wsiedli na nie tyłem i zaczęli nas okrążać, wydzierając się:

- Wy zdziry!

Dlaczego?

Tylko na nich popatrzyłyśmy, a oni znowu spadli z ro­werów, tym razem do rowu. Kiedy się z niego gramolili, poszłyśmy dalej. Parę minut później zauważyłyśmy, że czają się za nami, udając, że nas nie śledzą. Wtedy zza rogu wyłonił się Dave Jajcarz z kumplami. Uśmiechnął się. Ma wspaniały uśmiech. Chyba naprawdę się ucie­szył na mój widok. Od czasu kiedy go ostatnio widzia­łam, włosy mu trochę urosły, co wygląda strasznie faj­nie. Och, zamknij się, zamknij, głosie Podjarki.

- Cześć, seksowny kociaku i moja kumpelko - powie­dział.

Wtedy zobaczył, że ścigają nas psy gończe.

- O, czyż to nie ten pacan Thompson i banda jego pomagierów? Spadajcie, maluchy.

Dave jest świetnie zbudowany i tylko stał, patrząc na nich. Jeden z pomagierów pacana powiedział:

- Chodźmy, szkoda nerwów. - I poszli sobie, popycha­jąc się nawzajem i udając, że pierdzą.

Ale czad! Zupełnie jak w Gladiatorze. Ale nie w cza­sach starożytnego Rzymu, a Dave miał na sobie szkolne spodnie, a nie koźlą skórę... Tym większa szkoda. Za­mknij się, zamknij, zamknij.

Dave mnie objął.

- Wiesz, kusisz ich swoją charyzmatyczną osobowo­ścią i fantastycznymi dyndakami.

Jaki on jest irytujący! I arogancki. Próbowałam się ob­razić, ale on mi to notorycznie uniemożliwia.

W końcu Jas powiedziała „narka” i poszła do domu.

Kumple Dave'a też powiedzieli „narka” i zostaliśmy sami.

Nie wiem, czy to dlatego, że próbuję poskromić swoją czerwonotyłkowatość, ale Dave wydaje mi się coraz przystojniejszy. Ale nie, nie, nie, to nie ten jeden jedyny. To zeszłoroczny śnieg. No, zeszłotygodniowy.

- Dlaczego nie idziesz na randkę ze swoją DZIEW­CZYNĄ? - spytałam. - Czy twoja DZIEWCZYNA nie zdenerwuje się, kiedy zobaczy cię ze mną?

Wtedy zaczął się ze mną przekomarzać. W samą po­rę się opamiętałam, żeby nie podjąć tej gry, bo skończy­łoby się na łaskotkach, a potem może nawet numerze szóstym. Kto wie?

Kto wie, co się dzieje w mojej głowie? Na pewno nie ja. Co prawda jestem bez żadnych wątpliwości zakocha­na, nie chciałabym innego itd., itp., ale Kosmiczna Podjarka i tak podnosi swój wielki łeb. Poza tym coś jest w Davie i jego specjalnej technice skubania warg. Ża­den chłopak nie całuje tak dobrze jak on, chociaż jesz­cze nie całowałam się z Masimem. A jeżeli Włosi bezna­dziejnie się całują? A jeżeli Masimo tylko świetnie wygląda, ale miętosi dyndaki jak Mark Wielka Japa? Al­bo całuje się z wywalonym jęzorem jak Chłopak - Robal?

Dzięki Bogu, Dave przerwał pracę mojego mózgu.

- Co tam u ciebie, kiciu?

- Super, dzięki. Jadę do Krainy Hamburgerów na zjazd cyrkowych samochodzików.

Popatrzył na mnie.

- TY jedziesz na zjazd cyrkowych samochodzików? Chyba kompletnie ci odbiło. Zrobiłam urażoną minę.

- Bardzo mnie interesują stare samochody, no i...

- Już chyba wolałabyś pocałować Pryszczatego Norma­na, niż wybrać się na zjazd cyrkowych samochodzików.

Słuszna słuszność.

- Cóż, jest jeszcze jeden powód...

Dave uniósł jedną brew. Wyglądało to bardzo za­bawnie.

Kiedy przechodziliśmy koło Luigiego, Dave zapropo­nował:

- Stara, chodźmy na kawę. I weszliśmy.

Och, w mordę jeża. Przy jednym ze stolików siedziała Nudna Lindsay i Zdumiewająco Głupia Monica. Sacré cholera bleu.

Czyżby ofiara zamieniła się w myśliwego?

Nudna Lindsay niemal zwymiotowała, kiedy zobaczy­ła mnie z Dave'em. Szybko jednak zrobiła dobrą minę do złej gry i zaczęła się zachowywać jak słodka idiotka. Kiedy Dave powiedział: „Cześć”, zatrzepotała rzęsami i odrzuciła włosy do tyłu. Pewnie czytała tę książkę Jak rozkochać w sobie każdego idiotę. Jeżeli wypróbuje na Davie lepkie oczy, będę musiała ją zamordować.

Dave stał za mną, ale spojrzała na niego, jakby mnie nawet nie zauważyła, i powiedziała:

- Och, Dave, super było w klubie, prawda? Mas i ja świetnie się bawiliśmy. A ty i Rachel?

Nienawidzę jej do sześcianu. Dave był ucieleśnionym luzem.

- No, fajnie było.

A potem podsunął mi krzesło, nie za blisko grotesko­wych bliźniaczek. Kiedy usiadłam, powiedział tak gło­śno, by usłyszały:

Co prawda bardzo źle mnie traktujesz, ale co dla ciebie zamówić, panno Cudowna?

Jest taaaaki miły. Naprawdę bardzo mi się podoba, że jest... no wiecie... taki miły dla mnie.

Pięć minut później

Kiedy Lindsay i ZGM wychodziły, Lindsay posłała Dave'owi uśmiech, który prawdopodobnie uważa za uroczy (błąd).

- Pa, Dave - powiedziała. - Do zobaczenia po powro­cie Masa.

A potem wyszła na swych patykowatych nogach. Dziwne, że nie zostawiła po sobie takiego śluzu, jaki się ciągnie za ślimakami.

- Nienawidzę jej, nienawidzę - powiedziałam do Dave'a. - Nazwała go „Mas”. Ale kicha.

Dave spojrzał na mnie.

- To znaczy, że jej nie lubisz?

Kiedy piliśmy kawę (uważałam, by nie zrobiły mi się wąsy z pianki), chciałam spytać Dave'a, czy mógłby się dowiedzieć, gdzie mieszka Masimo. Nie mogłam jednak poprosić o to wprost, więc pomyślałam, że najpierw wy­badam grunt.

- Dave, wiesz, ci chłopcy... zanim przyszedłeś, naje­chali na mnie rowerami, a potem odjechali tyłem. I wy­zwali nas od zdzir.

- Ach, to stara metoda. Chyba oczywiste, o co im cho­dziło, prawda?

- A o co?

- Podobasz im się.

- Słucham?

- Mhm. To jasne jak słońce.

- To dlaczego nie powiedzieli: „Podobasz nam się”?

- Bo mogłabyś ich odrzucić przy kumplach.

- Uważają więc, że będzie lepiej, jeśli najadą na mnie rowerem?

- No.

- I wyzwą od zdzir? - No.

- I myślą, że po tym wszystkim powiem: „Tak, z wielką chęcią bym się z wami umówiła i została waszą zdzirą. Jak tylko piszczele mi się pozrastają”.

- No.

- Przecież to nienormalne. Chłopcy są nienormalni. Dave zrobił bardzo mądrą minę i znowu uniósł jedną brew.

Przez chwilę w milczeniu siorbaliśmy kawę, po czym spytałam:

- Ale dlaczego? Jak to działa? Wiesz, na przerwie w szkole, kiedy rozmawiacie o swoich osobistych spra­wach...

- Pozwól, że ci wyjaśnię, kiciu. Faceci na przerwie nie rozmawiają o swoich osobistych sprawach. Grają w no­gę albo w grę pod tytułem „Czy znasz jakiegoś dobrego dentystę?”.

- Co takiego?

- No wiesz: „Czy znasz jakiegoś dobrego dentystę? Bo za chwilę tak ci przywalę, że będzie ci potrzebny”.

O kurde.

- Oczywiście faceci przeżywają tak samo jak dziewczy­ny, ale po prostu komunikują się inaczej. Niekiedy jed­nak bardzo osobiście traktują pewne sprawy.

Spojrzałam na niego. Tak już lepiej.

Na przykład wczoraj jeden z piątoklasistów wywiesił z okna pracowni biologiczno - chemicznej majtki swojej dziewczyny.

17.30 Po sesji z Nauczycielem Podjarki wracałam do domu, wciąż mając mętlik w głowie. Kie­dy się pożegnaliśmy, cmoknął mnie w policzek i nie próbował połaskotać ani nic w tym rodzaju. Może po­stanowił zacząć żyć w celibacie? Kto wie? Pomyślna wiadomość jest taka, że obiecał dowiedzieć się o Masima. To taki dobry kumpel. Nic nie wspomniał o Rachel, co jest dość dziwne, bo przecież podobno to jego dziewczyna.

17.35 Przechodząc przez High Street, wpadłam na Toma. Lubię go, chociaż uważam, że wyjazd do Krainy Kangurów to szaleństwo. Do tego chodzi z Jas. No i ta kicha z biwakowaniem. I z uprawą warzyw.

Poza tym go lubię.

Z pewną nutą smutku spytał:

- Wszystko w porzo, Gee?

- Tak, chyba nie najgorzej. A u ciebie?

Jak na siebie był wyjątkowo milczący. W końcu odpo­wiedział tylko:

- Zaopiekujesz się Jas, dobrze?

- A juści - odparłam. - Mam broń i nie zawaham się jej użyć.

Popatrzył na mnie bez słowa. Jakbym bredziła w ma­lignie czy coś w tym rodzaju.

18.00 Siedzę w swoim pokoju wysmarowana wy­piękniającymi maściami.

Powiem jedno: rozgniecione banany doskonale dzia­łają na cerę, a niełatwo to powiedzieć, kiedy się ma na twarzy bananową miazgę.

Szkoda, że nie mam zdjęcia Masima. Może jednak nie zapomnę, jak wygląda. Położę się w swoim (wyjąt­kowo pustym) łóżku i popieszczę się z Masimem w wy­obraźni.

18.25 Och, w mordę jeża. Przyszły koty Angus i Gordy i zaczęły się bawić, udając, że moja stopa to mysz. Atakowały ją naprawdę brutalnie, aż musiałam podwinąć nogi pod tyłek i dopiero wtedy poszły spać. Ale tak naprawdę to wcale nie śpią, tylko udają. Kiedy tylko ułożę się wygodnie, przenosząc się we śnie do Krainy Masima, wskoczą pod koc i znowu zaczną się mocować z moją stopą.

Potem znowu „zasną”. Chyba nie wierzą, że moja sto­pa to naprawdę mysz i że może wypełznąć spod koca, kiedy będą spały co?

18.40 Jak pannie Futrzanej Zdzirze (czyli Naomi) udało się pokonać uzbrojonego strażnika (czy­li Vatiego) i dostać się do mojego łóżka? Kurde, czuję się, jakbym leżała w kocim koszyku.

18.45 Wolałabym, żeby nie rozwalała się na moim łóżku na grzbiecie i z rozłożonymi łapami.

18.50 Gordy obwąchuje jej tyłek. Obrzydliwość!!! Na oczach swojego ojca. To kocie porno. Na pew­no jest jakiś telefon zaufania dla takich kotów. Mógłby się nazywać Kocia Linia.

19.30 Och, Masimo, już niedługo będziemy razem i opowiesz mi wszystko o Krainie Pizzy. O mu­zyce. Sztuce. Całowaniu się. Ciekawe, czy namiętni Włosi mają jakąś specjalną technikę całowania? Mam nadzieję, że go nie poniesie i nie odgryzie mi warg.

19.35 Nie, mam nadzieję, że jednak odgryzie! Ach, gryź mnie, Boże Miłości!

Środa, 11 maja

W moim pokoju

19.07 Ile godzin zostało do naszego wyjazdu do Krainy Hamburgerów? Jas na pewno by wie­działa. Ale nie zamierzam do niej telefonować.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Stanęłam cicho u szczy­tu schodów i spojrzałam w dół. Kurde! Alarm „Świry!”. Był to mój dziadek w szortach. Nie w swych ogromnych jak płachta szortach, które nosił podczas wojny burskiej, ale w legginsach. Z lycrą. Matko kochana.

Proszę, proszę, niech tylko nie okaże się, że zaczął jeź­dzić na rowerze. Proszę.

Po cichutku wróciłam do swojego pokoju.

Może jeżeli schowam się za drzwiami, pomyślą, że mnie nie ma, i PO PROSTU WYJDĄ Z DOMU.

Jasne. Nadzieja matką głupich.

- Georgie, przyszedł dziadek! - zawołała mama.

Dalej stałam cicho za drzwiami. Koty: Naomi, Angus i Gordy leżały na moim łóżku - znowu - gapiąc się na mnie jak idioci. Lepiej, żeby mnie nie wydały. Gdyby w pokoju był tylko Gordy, miałabym pięćdziesiąt procent szans, że mnie nie zauważą, bo chociaż jednym okiem patrzył na mnie, to drugie sterowało ku oknu.

Banda świrów z łomotem ruszyła po schodach.

- Gingey, Gingey, to jaaaa, Libbbbeeeee... Gdzie je­steś?

Usłyszałam, jak moja siostrzyczka sapie i dyszy pod moimi drzwiami, a potem rozległ się jej przerażający śmiech.

- Chy, chy, chy. Wchodzę, sykuj się!

Kopnięciem otworzyła drzwi, które niemal rozkwasiły mi nos.

- Auuua!

Wetknęła swoją szaloną małą główkę za drzwi i uśmiechnęła się do mnie. Kiedy i w jaki sposób straci­ła przednie zęby? I dlaczego uważa, że wysuwanie języ­ka przez tę szparę wygląda atrakcyjnie?

- Gingey, tu jesteś! Bezcelna małpa.

Zrzuciła z łóżka wszystkie koty i zaczęła otulać kołdrą Barbie nurka i Gandalf a/Sandrę.

- Słoneczko, to nie jest łóżko Barbie i... yyy... Sandry, prawda? To moje łóżko i nie ma na nim miejsca dla...

Objęła mnie i poprosiła:

- Buzi.

O kurde. No, ale jest taka słodziutka. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam, a ona położyła dłoń na moim nosie i zaczęła go ściskać i wykręcać na wszystkie strony. Szczerze mówiąc, zabolało. Boże kochany, mam nadzie­ję, że mi nie spuchnie.

W następnej kolejności na otwartą imprezę świrów stawił się dziadek. Wetknął głowę za drzwi i powiedział:

- Cześć, kochanie, byłem u lekarza, bo kierownica utknęła mi w szortach. Powiedziałem: „Panie doktorze, czy może pan mi wyjąć z szortów tę kierownicę? Bo chy­ba skierują mnie do czubków!”. Rozumiesz? Kierowni­ca, skierują! Rozumiesz? Co?

OBRZYDLISTWO!

Przecież on ma już osiemdziesiąt parę lat.

Moje uszy czują się jak prostytutki.

20.00 Dzięki Bogu, dziadek już sobie poszedł. Nie­stety, najpierw dał mi prezent od swojej „dziewczyny” - Maisie. Przykro mi, że mówiłam, iż dzia­dek jest nienormalny. Jego dziewczyna osiągnęła szczy­ty szaleństwa. Dostaliście kiedyś dziergane skarpety z palcami? Zielono - żółto - fioletowe?

Nie sądzę.

Kiedy wyjedziemy, dziadek ma przez tydzień opieko­wać się naszymi kotami.

- Przed wyjazdem po prostu spalmy dom - zasugero­wałam mamie. - Bo po powrocie i tak zastaniemy zgliszcza. Powiedzmy to sobie prosto w oczy.

- Georgio, jakaś ty niegrzeczna - odparła. - Sama kiedyś będziesz stara.

Już miałam założyć swoje skarpety z palcami, by dać jej pojęcie o szaleństwie starszych ludzi, ale przypo­mniało mi się, że powinnam atakować urokiem. Poza tym za pół godziny mieli przyjść rodzice Jas. Spytałam więc:

- Czy mam przygotować jakieś przekąski?

Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym przemie­niła się w gadające jajko.

Nawet Gordy przestał jeść mule mamy i łypnął na mnie okiem.

21.30 Uff. Kiedy rodzice Jas wyszli, po kryjomu pod­niosłyśmy kciuki. Taaak! Po trzykroć taaak! Jedziemy do Krainy Hamburgerów!!!

Jas dostała sto funtów na drobne wydatki.

Jak daleko Memphis może być od miejsca, gdzie mieszka Masimo? Gdziekolwiek to jest.

23.00 Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Libby leży w swoim łóżku z Barbie i Gandalfem/Sandrą, a dorosłe koty zostały wyrzucone na dwór, by siać postrach wśród populacji norników.

Gordy jest w swoim koszyku w kuchni. Pora więc na zasłużony sen. Mój nos nie wygląda na bardziej spuch­nięty niż zwykle.

23.15 Tata mówi, że Elvis Presley mieszkał w Mem­phis i był muzykiem (choć trudno w to uwie­rzyć na podstawie tych durnowatych piosenek, których tata słucha). Tak czy siak był muzykiem, a muzykiem jest też Masimo, ergo Masimo musi być gdzieś w pobli­żu miejsca, gdzie bujają się muzycy.

Północ Mam tylko nadzieję, że tata nie weźmie ze so­bą peruki w stylu Elvisa. Czasami zakłada ją dla żartu i zaczyna kołysać biodrami. To odrażające i prawdopodobnie niebezpieczne dla bioder u człowieka w jego wieku.

On i jego durnowaci koledzy, „chłopaki”, uważają, że to przezabawne. Mylą się.

0.05 Zresztą, co mnie to obchodzi, jestem zakocha­na po same uszy. Jedziemy 22 maja, czyli za jedenaście dni od dzisiaj. Jestem taaaaka podniecona.

0.010 Sokole Oko nazwała mnie głupkiem i powie­działa, że „potrafię się skupić mniej więcej w takim stopniu jak fasolka”. Nie wie jednak, że cechu­je mnie ogromna samodyscyplina, która zdumiałaby wiele osób oskarżających mnie o lenistwo. Jak chcę, to potrafię. Na przykład teraz: jestem zmęczona, już minę­ła północ, ale wiem, że muszę wstać, pójść do łazienki, zmyć makijaż i przetrzeć twarz tonikiem... chrrr...

Czwartek, 12 maja

Dziesięć dni do wyjazdu do Krainy Hamburgerów

W drodze do szkoły

Jas, cieszę się jak nie wiem co. A ty?

- Hmmm.

- To tak samo jak ja. Zaśpiewajmy New York, New York, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój. - Nie.

- No właśnie! Widzisz, dlatego wyjazd do Krainy Ham­burgerów dobrze ci zrobi - tam sobie poszerzysz to, co zostało z twoich horyzontów myślowych. - Zaczęłam śpiewać: - „Chcę być jego częścią, Nowy Jork, Nowy JORK!!!”.

Przestałam, bo kiedy przechodziłyśmy koło poczty, ja­kiś emeryt zaczął się na mnie dziwnie gapić.

Jas wlokła się koło mnie jak wierna... grzywka.

- Jas, dlaczego oni tak mówią? Nowy Jork, Nowy Jork? Przecież nie mówimy „Londyn, Londyn”, prawda?

- Hmmm.

- Może dlatego, że Hamburgerianie są trochę opóź­nieni i nie rozumieją tak od razu, więc wszystko muszą powtarzać?

21.30 Dziś Vati kazał nam obejrzeć jakiś okropnie stary film z Johnem Wayne'em.

Północ Słusznie podejrzewałam, że są trochę opóźnieni. Kurczę, ależ ten John Waaaayne powooooli mówi. Jeżeli wszyscy Amerykanie tak mówią, to chyba ca­ły dzień spędzę w kolejce po kaaaaawęęęęę. (I nawet nie będę wiedziała, po co stoję w tej kolejce, bo w ogóle nie lubię kaaawyyyy).

Poza tym, jeżeli tata nie przestanie śpiewać piosenek Elvisa, to chyba oszaleję.

Piątek, 12 maja

Dziesięć dni do wyjazdu do Krainy Hamburgerów

Świt

Tata wpadł do mojego pokoju w piżamie i peruce Elvisa, śpiewając Heartbreak Hotel.

Skoro już się obudziłam, to zrobię listę rzeczy które muszę zabrać ze sobą do Krainy Hamburgerów.

7.25 Oto moja lista rzeczy na wyjazd:

1. Podstawowe kosmetyki.

2. Najczadowniejsze ciuchy.

Same podstawowe kosmetyki wypełniły całą walizkę.

Ciekawe, czy Jazzy pozwoli mi schować trochę do swo­jej torby. Jak ją znam, to pewnie ją wypchała ogromniastymi gaciami - czyli „wielkimi figami”, jak je od tej po­ry powinnyśmy nazywać.

Chociaż „wielkie figi” kojarzą mi się z bielizną dla osób, które nie trzymają moczu.

A niech tam Amerykanie mówią sobie, jak chcą. I tak Ich kocham. Z całego serca. Chociaż nigdy nie pozna­łam ani jednego.

Kwatera główna chaosu

8.00 Mutti wyciągała Gordy'ego z plecaczka Libby, która z kolei waliła mamę po głowie łyżką.

- Niedobla mamusia, niedobla.

Libby schowała Gordy'ego do plecaka, bo chciała go wziąć do przedszkola. Ale nawet mama zauważyła, że plecak sam chodzi.

Wtedy zadzwonił telefon.

- Georgia, odbierz! - ryknęła do mnie mama. - To pewnie jedna z twoich durnych koleżanek!

Och, jakież to miłe. Bardziej prawdopodobne, że to jedna z JEJ durnych koleżanek. Podniosłam słuchawkę i powiedziałam:

- Halo? Tu recepcja, hotel U Czubków.

Dzwonił Dave Jajcarz. O mamuniu, a ja nawet nie zdążyłam umalować ust.

- Cześć, kociaku, tu Nauczyciel Podjarki. Spieszę się, ale pomyślałem, że zainteresuje cię, że Masimo, który moim skromnym zdaniem zachowuje się trochę jak gej...

- Dave...

- Dobra, dobra. Dowiedziałem się tylko, że mieszka na Manhattanie i ma na nazwisko Scarlotti.

- Och, dziękuję, dziękuję!

- Spoko. Na pewno wymyślimy coś, żebyś mogła mi się jakoś odwdzięczyć - możemy na przykład się poprzytulać. Pa.

I odłożył słuchawkę.

Hurrra!!!

Manhattanie, nadchodzę!

8.30 Pobiegłam po Jas.

Była zaczerwieniona jak jakaś grzywiasta wa­riatka.

- Siemka - przywitałam się.

- Chodźmy, bo się spóźnimy. W biegu powiedziałam:

- Dziś przez cały dzień zamierzam mówić po amery­kańsku.

- Tam się mówi po angielsku - wydyszała.

- Chyba ci odbiło - wysapałam.

Nie spóźniłyśmy się, ale mało brakowało. Nudna Lindsay pełniła swój sadystyczny dyżur. Popatrzyła na nas, jak ciężko dysząc, minęłyśmy ją niczym dwie kupy w szkolnych mundurkach.

- Czy wy nie możecie dorosnąć i chociaż raz przyjść punktualnie?

Uśmiechnęłam się szeroko, jednocześnie wbijając wzrok w jej ucho, i powiedziałam:

Siemka. Życzę miłego dnia. Słyszysz mnie?

Głośno tupiąc, poszła terroryzować jakieś pierwszo­klasisto, ale zaczęła palcem dłubać sobie w uchu. Cha, cha, cha, cha, cha. Oraz hasta la vista, baby.

Na matmie

Boże, jaka ta matma jest nudna. I durnowata.

Kiedy wyjdę za Masima, służący będą za mnie wyko­nywać dodawanie.

Oraz rozwiązywać równania kwadratowe, które i tak do niczego mi się nie przydadzą.

Przerwa na lunch

Operacja poszukiwanie Boga Miłości

Zaciągnęłam Jas do biblioteki.

Kiedy weszłyśmy, panna Wilson mało nie spadła ze stołka.

Uspokoiłam ją, mówiąc:

- W porząsiu? Życzę miłego dnia.

Zatargałyśmy na stół ogromny atlas. Zaczęłam przerzu­cać kartki, aż znalazłam Amerykę i Nowy Jork, Nowy Jork.

- Jas, gdzie jest Memphis, Memphis? - spytałam. Jas znalazła i powiedziała:

- Dosyć daleko od Nowego Jorku.

Tym razem miała rację. Na szczęście Manhattan ma jakieś trzy milimetry długości. Ale leży sześćdziesiąt centymetrów od Memphis. Chyba jednak można tam dojechać autobusem, co?

16.30 W drodze do domu śpiewałam Jazzy: „Moim domem jest preria, gdzie sarenki i antylopy igrają”. Ona uwielbia wspólne muzykowanie.

- Lubisz wspólne muzykowanie, prawda? - spytałam. - Nie.

- Wiedziałam, że lubisz. Zatańcz, a ja pośpiewam. Możesz udawać sarenkę. No, zatańcz jak mała sarenka, zatup nóżkami...

Wtedy mnie kopnęła. Bywa bardzo agresywna.

- Jeszcze mu nie powiedziałam - mruknęła.

- Co? Komu?

- Pysiowi... yyy... to znaczy Tomowi. O Krainie Hambur­gerów.

Spojrzałam na nią ze zdumieniem. Radio Jas, głos na­rodu, o czymś nie powiedziało Pysiowi?

- Potrafię być tak samo niezależna i żądna przygód jak on - dodała.

Nie roześmiałam się, chociaż widziałam, ile majtek zdaniem Jas należy zabrać na jeden tydzień. W ten weekend MUSZĘ przejrzeć swoje ubrania.

Le weekend

11.00 Zamierzam zapakować garderobę w piguł­ce. Tak robi Naomi Campbell i wszystkie top - modelki. W podróż biorą tylko absolutnie niezbędne rzeczy.

12.00 Jestem wykończona, ale udało mi się zmie­ścić „pigułkę” w sześciu walizkach.

12.01 I w plecaku.

12.03 Nie licząc butów, które już się nie zmieściły, ale mama na pewno weźmie je do swojej walizki.

Nikt jeszcze nie powiedział Libby, że Angus i Gordy nie jadą z nami na wakacje.

12.35 Jedno jest pewne - na pewno nie będę to ja. Potrzebuję wszystkich kończyn na Poszukiwa­nie Miłości.

12.40 Libby zrobiła dla Gordy'ego bikini z papieru, które z pewnością by mu się przydało, gdyby jechał z nami na wakacje i gdyby koty nosiły bikini.

I gdyby od razu go nie zniszczył, a potem nie zakopał w doniczce z kauczukowcem.

Niedziela, 15 maja

Siedem dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

Południe Nienawidzę mojego taty. Jest taki nierozsądny. Zupełnie jakbym miała do czynienia z rozpieszczonym dzieciakiem.

Spytałam mamę, czy byłaby tak uprzejma i schowała moje buty do swojej walizki, i wtedy rozpętało się piekło.

- Dlaczego ich nie włożysz do swojej? - spytał tata.

- Dlatego, ojcze, że wszystkie moje walizki już są peł­ne - wyjaśniłam.

Tata ze złą miną poszedł do mojego pokoju, zobaczył walizki i zawołał:

- Nie wygłupiaj się! Wystarczy ci jedna. Koniec, kropka.

- Wybacz, jeżeli się mylę, ale czy chcesz, żebym cho­dziła przy Hamburgerianach jak ta dziadówa? W końcu reprezentuję naród angielski za granicą.

Równie dobrze mogłabym mówić do ściany.

14.00 Przepakowałam walizki, ale i tak zostały trzy najniezbędniejsze. Sacré cholera bleu.

Zadzwoniła Jas z wiadomością, że powiedziała Pysio­wi o swoim wyjeździe, a on dostał chłopięcej odmiany spazmów. W ciągu dwóch godzin zadzwonił do niej osiemnaście razy.

- Bardzo się zdenerwował.

- Wiem, już mówiłaś.

- Bardzo, bardzo się zdenerwował. Zadzwonił do mnie osiemnaście razy w ciągu dwóch godzin.

- Yyy... wiem.

- Osiemnaście razy.

- Oooo... Ile razy, mówisz?

Powiedziałam to z ironią, ale Jas nie załapała.

- Osiemnaście. A dzisiaj przyszedł bardzo wcześnie ra­no i wsunął mi pod drzwi wiersz miłosny.

O nie. Tylko nie wiersz miłosny.

- Przeczytać ci? - Nie.

Nosi tytuł Tego kwiatu nie pół światu.

Boże drogi. Cała rodzina Toma ma obsesję na punk­cie roślin.

Żeby poprawić jej nastrój i oderwać się od tego kosz­marnego pakowania bagaży, zwołałam zebranie naszej drużyny.

16.30 Jas już przeczytała wszystkim wiersz Toma, więc mam nadzieję, że sobie odpuści. To wierszydło jest beznadziejne. To niepodważalny fakt. Nie powiedziałam jednak tego, bo nie chciałam, żeby straciła entuzjazm przed naszą wielką przygodą. Byłam taaaaka podniecona! Stanęłam na huśtawce i zaśpie­wałam: „Chcę być w Ameryce! Tam wszystko jest za darmo!!!”. Wtedy Ellen spytała:

- Georgia, a właściwie to ty już całowałaś się z Masimem?

Zaśmiałam się zmysłowo.

- Czy ja się całowałam z Masimem? Czy ja...

- Nie, nie całowała się - powiedziała Jas. - No, chy­ba że dwie sekundy się liczą, a nie sądzę. Zresztą takie­go pocałunku nie ma na naszej skali całowania się.

Och, wielkie dzięki, moja (nie) najlepsiejsza kumpel­ko. Teraz żałuję, że jej nie powiedziałam, co myślę o wierszu Toma.

- A jak sądzicie: czy Nudna Lindsay się z nim całowa­ła? - spytała Jools. - Wiecie, kiedy poszli do klubu. Pew­nie... no wiecie... chciała.

Oooo nie. Wynocha z mojej głowy.

- A kto przy zdrowych zmysłach chciałby się całować z Nudną Lindsay? - zauważyłam.

- Chyba Robbie, bo chodzili ze sobą, i... - nawijała Jools. Zaczęłam nucić w głowie, żeby nie musieć tego słu­chać. Na samą myśl aż mnie zemdliło.

- Może niektórym chłopcom podobają się takie niskie czoła - powiedziała Jas. - Tom mówił, że zna chłopaka, który szaleje za dziewczynami w okularach o bardzo grubych szkłach.

Matko kochana. No, ale w każdym razie to jakaś szan­sa dla Okropnej R Green.

Ellen najwyraźniej się rozmarzyła.

- Jeden taki kolega Toma - Szybcior - chciał się ze mną umówić, kiedy szłam przez plac, ale... och... sama nie wiem, on jest jakiś taki... no całkiem spoko, ale... wiecie... ja ciągle jeszcze... no wiecie? I jak myślicie?

- Ellen, czy mogę cię o coś spytać? - zwróciłam się do niej. - Co ty bredzisz?

Teraz żałuję, że w ogóle pytałam.

- Chodzi mi o Dave'a Jajcarza. Czy on jeszcze chodzi z Rachel... czy... no tego...?

- Wczoraj nie był z nią, kiedy go spotkałyśmy, prawda, Gee? - wtrąciła się Jas. - Mówił coś o niej, kiedy poszli­ście na kawę?

Och, zamknij się, zamknij, ani słowa o Davie Kurde Jajcarzu.

Ellen już miała zacząć swoje: „Nie wiedziałam, że wi­działaś się z Dave'em Jajcarzem, o czym rozmawiali­ście, jak to się stało, że poszliście razem na kawę?”, ale na szczęście Mabs pospieszyła mi z pomocą.

- Skąd wiesz, że Masimo w ogóle chce się z tobą spo­tykać? - spytała mnie.

- Poprosił mnie o telefon, ale nie mogłam mu go dać, bo się okropnie zawstydziłam, więc powiedział: „OK, Panno Trudna do Zdobycia, to do zobaczyska, kiedy wrócę z Ameryki”.

Ellen spojrzała na mnie.

- Czyli powiedział po prostu „narka”? Nie, nie „narka”, tylko coś więcej...

Ellen jednak już się rozkręciła na dobre. A Dave Jajcarz powiedział mi „narka”. Machałam włosami, tańczyłam solo i w ogóle... a on i tak poszedł z Rachel.

Cała drużyna zaczęła bardzo (nie)mądrze kiwać gło­wami.

- Tak, ale Masimo powiedział „do zobaczyska” po tym, jak zostałam Tajemniczą Kobietą - zauważyłam.

- Tajemniczą Kobietą? - zdziwiła się Rosie.

- Tak, kiedy niechcący wypróbowałam na nim lodowatość.

Rosie przysunęła twarz tuż do mojej twarzy.

- Jesteś Tajemniczą Kobietą? Cała drużyna spojrzała na mnie.

- Jesteś TAJEMNICZĄ Kobietą? - powtórzyła Jas.

- TY jesteś Tajemniczą Kobietą? - dołączyła się Mabs. Co jest, zlot papug?

- Tajemnicza Kobieta - powiedziała Rosie. - Jesteś Tajemniczą Kobietą. A nie Kobietą „Oooooch, skleiły mi się wabiki na chłopców”?

17.30 Buuu. Teraz mam stracha i mnóstwo wątpli­wości. Może Masimo wszystkim dziewczynom mówi: „Do zobaczyska po powrocie, Panno Trudna do Zdobycia”?

17.45 Kiedy człowiek myśli, że gorzej już być nie może, okazuje się, że jednak może.

Dziadek odwołał swoją opiekę nad kotami, bo wybiera się na rowerową wycieczkę do Lake District. Oznajmił, że poczuł zew natury i dziś wieczorem wyrusza z plecakiem.

Nie do wiary, jak egoistyczni bywają starzy ludzie.

17.50 Rodzinna „narada” (to znaczy: tata się wy­dziera). Nie przychodzi nam do głowy nikt na tyle głupi... yyy... miły, by chciał się zająć Angusem i Gordym.

18.15 Mama obdzwoniła wszystkie swoje tak zwane przyjaciółki z aerobiku, ale żadna się nie zgo­dziła.

- Opowiadałaś o ich wybrykach? - spytałam. Oczywiście, że opowiadała, więc może winić tylko sa­mą siebie.

18.30 Niestety, ja również wszystkim pochwaliłam się „przygodami” Angusa i Gordy'ego oraz ich uroczymi nawykami związanymi z drobną leśną zwierzyną, oddawaniem stolca itd., więc żadna z moich kumpelek nie chce mieć z nimi do czynienia. Rosie powiedziała, że Sven obiecał, że może się zaopiekować naszymi kotami w jaskini, którą właśnie odkrył. Mnie jednak ten pomysł wydaje się za bardzo dziwaczny.

- To może oddamy je do hotelu dla zwierząt? - zapro­ponował Vati.

W tej chwili wszedł Angus, niosąc w pysku łopatę. Bez słowa popatrzyliśmy po sobie.

- Cóż, pozostaje nam jedyne wyjście - uznał tata. - Będę musiał poprosić o sąsiedzką przysługę.

19.15 Postanowił najpierw udać się do Pana Sąsia­da. Przed wyjściem powiedział:

- Alfred i ja zawsze się rozumieliśmy, chociaż trochę się poprztykaliśmy w związku ze szkodami, jakie Angus poczynił w jego rododendronach...

- I kiedy Angus zapędził Idiotyczne Pudle do szklarni - dodałam.

- Tak, hmm...

- A potem ujeżdżał je jak koniki.

- No tak...

- I musieli sprowadzić psychiatrę dla psów. Tata zdjął płaszcz.

19.25 - Skoczę naprzeciwko do Colina, może zgo­dzi się chociaż przynosić im jedzenie - powiedział.

19.28 Wrócił.

- Colin tylko się roześmiał - oznajmił. Poszedł do pubu, żeby pogadać z wujkiem Eddiem. Może on zna jakiegoś idiotę, który nam pomoże?

19.33 Rozległ się dzwonek do drzwi. Zerknęłam na dół z zacisza swojego pokoju.

Otworzyła mama. U - ła. To jeden z naszych kochanych chłopców w błękitnych mundurach. Jak to zwykle poli­cjanci nie miał zadowolonej miny. Co znowu?

Zlazłam na dół, żeby udzielić mamie moralnego wsparcia. Chociaż, jak to często bywa, bardziej by się przydało wsparcie dla jej dyndaków. Czy ona nie ma ani jednej sztuki odzieży, która nie odsłaniałaby aż tyle ciała?

Przywołałam wyraz zainteresowania na twarz. To jedna z tych min, jakie robię, kiedy Sokole Oko pyta mnie o pracę domową. Potem przeważnie muszę zostać po lekcjach, no, ale nie można mieć wszystkiego. Posterun­kowy spojrzał na mnie, wcale nie jak strażnik bezpieczeństwa i spokoju.

- Dobry wieczór pani - zwrócił się do mamy. - Czy zna pani tę osobę? - I pokazał legitymację emerycką dziad­ka ze zdjęciem, na którym dziadek ma kolczyk w uchu.

Nawet nie pytajcie.

- Tak, to mój ojciec... O Boże, czy coś mu się stało?

- Nie, ale stanowi zagrożenie dla siebie samego i innych.

- To nic nowego, panie posterunkowy - zauważyłam. - Nie potrzebuję policyjnej czapki i pałki, żeby się tego domyślić.

- Zamknij się, Georgio - powiedziała mama.

Okazało się, że choć jeden raz posterunkowy przyniósł dobre wieści. Dziadek wyruszył na tysiąckilometrową ro­werową wyprawę do Lake District i już po paru metrach się przewrócił. Przedtem jednak potrącił policjanta jadą­cego na swym nowiuteńkim służbowym rowerze.

- Miałem go zaledwie tydzień, proszę pani. Próbowałam zrobić zatroskaną minę. Posterunkowy otworzył notes.

- Obywatel, którego zidentyfikowaliśmy jako pani oj­ca, miał na sobie szorty z lycrą i ciągle spadał z roweru. Poprosiłem, żeby przeszedł po linii prostej.

- O Boże, był pijany? - przestraszyła się mama.

- Nie wiem, ale odmówił, tłumacząc się raną z okresu wojny. Potem powiedział... - Policjant znowu zajrzał do notesu. - Pójdziemy do mnie, panie posterunkowy, I wypijemy strzemiennego?”.

Szaleństwo mojego dziadka nie mieści się na skali.

20.00 Policjant powiadomił posterunek i dziadka zwolnili z paki po oskarżeniu go o nieostrożną jazdę na rowerze oraz brak dzwonka. Widocznie dzwo­nek do klatek z papugami, który przykleił taśmą do kie­rownicy, nie liczy się. No i teraz dziadek jest notowany. Zakłopotana mama w kółko przepraszała posterun­kowego.

Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że da się napra­wić pański rower i że nic się panu nie stało.

Na szczęście jestem dosyć twardy, proszę pani. - Tak, wygląda pan na bardzo wysportowanego. Ja sama ćwiczę aerobik. To świetnie robi na sylwetkę. Policjant mrugnął do niej (naprawdę!) i powiedział:

- Właśnie widzę. No cóż, będę już szedł.

A potem dodał coś, co zdarza się tylko w filmach:

- Proszę na siebie uważać, na zewnątrz jest jak w dżungli.

Mama tak się rozchichotała, że mało nie narobiła w ga­cie. Jaka ona żałosna i żenująca. Kiedy posterunkowy wy­szedł, popatrzyłam na nią bez słowa, a ona spytała:

- Co? Co?

- Dobrze wiesz co. Prawie się obśliniłaś.

- Cóż, to miły młody człowiek - oczywiście dla mnie o wiele za młody.

Nie wierzę własnym uszom!!!

W moim pokoju

Moja rodzina jest potwornie żenująca.

Dobrze chociaż, że marzenia dziadka o wyprawie rowerowej się skończyły i że może nam spalić dom, kiedy pojedziemy do Krainy Hamburgerów. Hurra! Jaba - daba - duuu!!!

Czwartek, 17 maja

Pięć dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

Wieczór

Och, już nie mogę się doczekać, kiedy wsiądę na po­kład Samolotu Miłości!

No szybciej, szybciej!!!

Przymierzyłam strój na drogę. Kozaki czy półbuty? Kto wie, jaka tam pogoda. Poza tym może będę musiała za­łożyć strój wieczorowy - w zależności od tego, w jakiej strefie czasowej wylądujemy.

Ćwiczę w myślach mówienie po hamburgeriańsku. Ca­ły dowcip polega na tym, żeby połykać niektóre litery: na przykład zamiast „pogoda'' mówić „pooda”, zamiast „dzień” - „deń”, zamiast „miłość” - „miość” i tak dalej.

Przez telefon spytałam Jas, Władczynię Czasu (która zamierza na podróż ubrać się w luźne, sportowe ciuchy):

- Odbędziemy podróż w przeszłość czy jak? - Tak, oni są sześć godzin do tyłu.

- Dlaczego? Dlaczego nie mogą dotrzymać nam kro­ku? Przecież to chyba my wynaleźliśmy czas?

- Co takiego?

- No wiesz, czas uniwersalny - nie my go wynaleźliśmy? To dlaczego nie mogą być tacy jak my?

- Bo musieliby wstawać w środku nocy.

- No i co z tego?

Niestety, z Jas nie da się rozsądnie porozmawiać.

Środa, 18 maja

Cztery dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

Wieczór

Dziadek przyszedł po instrukcje opieki nad domem I kotami.

Nadal nie mam pojęcia, jak się ubrać. Chyba z milion razy przejrzałam wszystkie ciuchy.

Dobrze chociaż, że zdecydowałam się, jakim lakierem pomalować paznokcie.

Wybrałam Całuśny Róż.

Jestem totalnie wykończona.

20.15 Zwlokłam się na dół po pożywną przekąskę.

W salonie

Dziadek zaczął grzebać sobie w kieszeniach.

- Mam coś dla ciebie.

O, radości. Pewnie to rozpuszczony cukierek. Kocham go i w ogóle, ale czy on musi być taki, no wie­cie... dziadkowaty?

Mój gruby Vati rozwalił się przed telewizorem. Kiedy usiadłam, usiłując ochronić rajstopy przed pazurami Gordy'ego, tata powiedział:

- No, Georgia, to może mi powiesz, ile kieszonkowego chcesz na wakacje. Trochę się pośmiejemy.

Bardzo, bardzo zabawne. Niestety, nie wolno mi go drażnić.

- Cóż, to tylko tydzień, prawda? Mamy opłacony hotel i posiłki, więc w sumie myślę, że tysiąc funtów wystarczy na drobne wydatki, jeżeli tylko nie będę za bardzo szastała pieniędzmi.

- Georgio, nie wygłupiaj się - powiedziała mama. - A pamiętacie, jak zanieśliście Georgię do lekarza, kiedy miała parę tygodni?

Mama poczochrała mnie po włosach (bardzo irytują­ce) i zrobiła melancholijną minę.

- Pamiętam każdy drobiazg z twojego życia, córeń­ko. Odkąd się urodziłaś, jesteś dla mnie jedną wielką radością.

- Jasna cholera, Connie! - zawołał tata. - Uspokój się! Ale mama już przeniosła się do Mamolandii.

- Wiesz, że kiedy się urodziłaś, w ogóle nie miałaś wło­sów? Byłaś zupełnie łysa, jak wujek Eddie. Taka słodka.

O Boże.

W tym momencie ochoczo włączył się dziadek.

- No, a pamiętacie tę kobietę?

- Aaa tak, zapomniałam o niej - powiedziała mama.

- Zaglądała do wszystkich wózków i szczebiotała: „Ojej, jaka śliczna dzidzia”, a potem zobaczyła Georgię i wykrzyknęła: „Chryste, ależ to łyse ma wielkiego kinola! Chodźcie zobaczyć!”.

Że co?

Wszyscy „dorośli” zaczęli się śmiać.

- Przy karmieniu zawsze głaskałam cię po nosku, żeby nadać mu ładny kształt - dodała mama.

Wyszłam do holu i przejrzałam się w lustrze. Odkąd się urodziłam, mój nos był ugniatany, a mimo to nadal jest taki wielki?

Zadzwoniłam do Jas.

- Jas, jak myślisz, czy ja już dorosłam do swojego nosa?

- Cha, cha, cha, cha, cha... yyy... no tak.

- Ale jak sądzisz, jest dość duży? Jas coś jadła.

Cóż, ujmijmy to w następujący sposób... natura hoj­nie cię obdarzyła.

22.00 Bardzo hojnie.

2.00 Śniło mi się, że celnik na lotnisku zażądał ode mnie opłaty za nadbagaż - mój nos.

Czwartek, 19 maja

Trzy dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

23.00 Śpię na plecach. Z plastrów i zapałek zrobi­łam sobie coś w rodzaju łubków na nos, żeby przynajmniej jeszcze bardziej nie urósł.

Piątek, 20 maja

Dwa dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

8.00 Zdarłam plaster. Auuu, ja cię kręcę! Mam na­dzieję, że Masimo doceni trud, jaki sobie za­dałam przy robieniu się na bóstwo, ale - jeżeli tylko mózg mi nie wypłynie uszami - nigdy mu się nie przy­znam, że śpię w łubkach na nosie.

Zeszłam na dół na śniadanko. Hip, hip, hurra! Ostat­ni dzień w Stalagu 14, a potem wyruszam na grand przygodę MIŁOŚCI.

W łazience

8.10 Codziennie depiluję sobie nogi, żeby nie wyglądać jak orangutan. Będę jednak mu­siała poprosić Jas, żeby dokonała bezstronnej in­spekcji tylnej strony moich łydek, bo to idiotyczne mieć z przodu gładką skórę, skoro tył wygląda jak u małpy.

Lalala. Masaż złuszczającym żelem (mamy). Robię okrężne ruchy, żeby pozbyć się zrogowaciałego naskór­ka i odsłonić skórę delikatną jak pupcia niemowlęcia (oczywiście bez kupki).

Lot ma trwać osiem godzin, czyli akurat tyle, bym zdą­żyła zrobić sobie makijaż i manicure. A potem, natural­na i świeżutka, padnę w objęcia Masima.

Przerwa na lunch

Leje jak z cebra, więc pozwolili nam zostać w stołówce. Niestety, oznacza to, że towarzyszy nam cała zgraja wy­jątkowo żałosnych pokrak. Reszta Drużyny Asów poszła do kibla, żeby poprawić włosy - są próżne jak piłkarze Chelsea. Zajęłam stolik, rozkładając swoje rzeczy na pię­ciu krzesłach, po czym zaczęłam udawać, że uczę się swojej roli Macduffa z MacPalanta - na wypadek, gdyby Okropna R Green zauważyła, że siedzę sama, bo wtedy mogłaby podejść i zacząć ględzić o swoich chomikach. Albo o nowych ogromnych okularach. Obsadzenie jej w roli Lady Macduff to straszna pomyłka. Jej się chyba wydaje, że my naprawdę jesteśmy małżeństwem.

Byłam tak zajęta udawaniem, że czytam, że za późno dostrzegłam nadciągającą Nudną Lindsay, czyli Niskie Czoło. Kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam, że usiadła przy sąsiednim stoliku ze swoimi durnymi kumpelami.

- Georgio, normalnym ludziom wystarczy tylko jedno krzesło - powiedziała. - Zdejmij te torby.

Popatrzyłam na nią, już chcąc powiedzieć coś w stylu: „Normalni ludzie mają trochę miejsca między brwiami a grzywką”, ale mogła mi kazać zostać po lekcjach, na­wet ostatniego dnia szkoły. Uśmiechnęłam się więc lek­ko i wyobraziłam sobie, że wpada tyłkiem w automat z podpaskami, jak w zeszłym półroczu. Cóż za urocze wspomnienia!

Nie odpowiedziałam, więc wróciła do durnej rozmowy ze swoimi żałosnymi kumpelkami. Nie wiem, co zatrzy­mało Drużynę Asów - no, chyba że Ellen znowu dosta­ła ataku histerii i wpadła do kibla. Albo Jas zaczęła ględzić o swojej grzywce.

Właśnie odwijałam ciacho z papierka, kiedy usłyszałam coś, od czego niemal spadłam z krzesła. Lindsay coś marudziła, a potem dodała:

- Mas świetnie się bawi w Stanach. Daje koncerty z pewnym zespołem w Nowym Jorku...

Co? Co???

W tej chwili wróciły dziewczyny. Tak głośno śpiewały: „Jestem super, choć nawet o tym nie wiem!”, że nie dosłyszałam reszty wypowiedzi Lindsay.

W drodze do domu

16.30 - Jas, JAK to możliwe, że oni są w kontakcie? Zadzwonił do niej'? Dlaczego? Dlaczego?

- Nie wiem, ale on przecież nie jest... nie jest twoim chłopakiem, prawda? No i...

- Jas, mam nadzieję, że postarasz się zachowywać rozsądnie, bo inaczej będę musiała cię zabić.

W moim pokoju

O nie. Znowu umieram z miłości.

Muszę pogadać z Nauczycielem Podjarki.

Może i nie mam dumy, ale muszę się dowiedzieć, co on o tym wszystkim myśli.

Teraz jednak nie mogę do niego zadzwonić, bo w do­mu jest mama. Dlaczego nie możemy mieć telefonu bezprzewodowego ?

O Boże, Boże, Boziuniu.

17.00 Do Libby przyszedł Josh, jej „nazecony”. Na­wet moja malutka siostrzyczka ma chłopaka. Poszli do jej pokoju, słyszę, jak coś mruczą i śpie­wają. Och, mam już tego po dziurki w nosie.

17.15 Mama nadal kręci się w pobliżu. Raz jeden bym chciała, żeby wyszła, a ona akurat mu­siała zostać w domu. Bardzo typowe.

- Co się tak snujesz? - spytała. - Co tam znowu kom­binujesz?

No słowo daję.

17.20 Nie zniosę tego napięcia.

Libby przyszła do mojego pokoju, żeby mi za­śpiewać nową piosenkę, której nauczyła się w przedszkolu. Zauważyłam, że Josh cały jest usmarowany szminką. Libby odchrząknęła i zaczęła śpiewać cienkim, ale przenikliwym głosikiem, na melodię Seksbomby. Urocze, przeurocze.

- Bum, bum, pupa, pupa, bum, bum. Kupa, kupa i bum, bum, dupa!

Właśnie takich rzeczy dzieci teraz uczą się w przed­szkolach. Piosenek o tyłkach.

17.30 Muszę w końcu pogadać z Dave'em. Libby wróciła z powtórką Seksbomby. O Boże, Josh też zna słowa.

19.00 MUSZĘ porozmawiać z Dave'em.

Zakradłam się na dół. Mutti, Vati i wujek Eddie siedzą w salonie, dyskutując o zjeździe cyrkowych sa­mochodzików. Stanęłam pod drzwiami i podsłuchałam, o czym ględzą.

Vati mówił:

- Podobno jest taki robin reliant z lat sześćdziesiątych z oryginalnymi piastami.

- Spakowałem swoje specjalne gacie - wtrącił wujek Eddie.

Matko kochana.

Wzięłam się w garść i wykręciłam numer telefonu Dave'a. A jeżeli jest u niego Rachel? To byłaby kupa do kwadratu.

Och, już jest sygnał. Może... powinnam po prostu... I wtedy Dave odebrał.

- Dave?

Bonsoir, we własnej osobie.

- Muszę cię o coś spytać.

- Georgia, to ty? Niestety, nie uprawiam seksu przez telefon. To odbiera cały urok.

- Dave, proszę...

Później

Czuję się nieco lepiej. Dave potrafi był bardzo miły, choć w strasznie irytujący sposób. Wieczorem wychodzi do klubu. Będzie tam Dom ze Sztywnych Dylanów, więc Dave spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej na temat Masima i Nudnej Lindsay.

W mojej sali tortur

21.30 Dlaczego moje życie musi być takie skompli­kowane?

I nieszczęśliwe?

Wyjaśnij mi to, Gandalfie.

Uratowałam Gandalfa przed Libby i postawiłam go z po­wrotem na swojej toaletce. Zdjęłam mu sukienkę, ale nie mogę zmyć różu. Wygląda, jakby opalił się na wakacjach.

Kiedy ostatnio dobrze się bawiłam?

Nigdy.

I chyba już nigdy w życiu się nie zaśmieję.

W łóżku, patrzę na księżyc

23.00 Ciekawe, czy Masimo patrzy na ten sam księ­życ co ja. Pewnie jest za bardzo zajęty myśle­niem o Nudnej Lindsay, żeby gapić się na księżyc.

Przeczytałam jedną z wielu książek, które mama ku­puje, by stać się lepszym człowiekiem. Jej tytuł brzmiał chyba Ja jestem OK, ty jesteś OK, ale co, jeśli tylko tak nam się wydaje, a naprawdę nie jesteśmy OK? W każ­dym razie było tam napisane, że mężczyźni lubią blon­dynki o dziecinnych twarzach, bo wydaje im się, że to dzieci, i chcą się nimi opiekować.

Czy ja mam dziecinną twarz?

Przejrzałam się w lustrze.

Nawet kiedy oficjalnie byłam dzieckiem i rzeczywiście miałam dziecinną buzię, to i tak trudno byłoby to do­strzec, bo mój kinol przesłaniał jej większą część.

Palcem spłaszczyłam jego czubek.

Czy bardziej podobałabym się chłopcom, gdybym wy­glądała jak świnka z włosami obciętymi na pazia?

Kto wie?

Kogo to obchodzi?

Już nawet mi się nie chce wkładać nosa w łubki.

23.20 Prawda jest taka, że Nudna Lindsay miała' wiadomości od Masima, a ja nie. I nie obchodzi to nikogo na tej planecie. Bo i dlaczego miałoby obchodzić? Kto by się przejął, gdybym na­gle zniknęła?

23.25 Założę się, że gdybym popełniła samobój­stwo, to przez wiele dni nikt by tego w ogól nie zauważył. A kiedy już by mnie znaleźli, zaczęliby ględzić: „Dlaczego zrobiła coś tak głupiego? Zawsze była taka szczęśliwa, wesoła i dzielna. Nigdy nie narzekała”. Nawet by nie podejrzewali, jak wielki smutek położył się cieniem na moim życiu.

23.30 Może by się dowiedzieli, gdybym napisała list. Wyjęłam kartkę i zaczęłam komponować list pożegnalny.

Kochana Mamo, kochany Tato!

Już nie mogę dłużej tego ciągnąć. Niektórzy ludzie oceniają człowieka tylko po wyglądzie.

Może nos to nieistotna sprawa, ale nie dla mnie. To tragicz­ne, że nawet nie mogę sobie podłubać w nosie. (Moment, to brzmi trochę nie teges, muszę to wykreślić). Niech tam sobie ludzie mówią, że jestem szaloną, zagubioną, zdezorientowa­ną małolatą. Może i mają rację. A może się mylą.

Zresztą, kim oni są, by mnie oceniać?

Wiem, że przynoszę Wam wstyd. Zwłaszcza dziadek wiele razy to podkreślał. Prawda jednak wygląda tak, że jestem o wiele za wrażliwa, by żyć.

Zegnajcie. Kocham Was.

Georgia

PS Tato, nie obwiniaj się. Ty nauczyłeś się żyć ze swo­im nosem. Ja nie potrafię.

Wyobrażam ich sobie na moim pogrzebie. Wszyscy płaczą, oglądają zdjęcia, które dołączyłam do listu poże­gnalnego. Zwłaszcza to ładne, które zrobiła mi Jas, gdzie jestem w czadowej skórzanej miniówie i kozakach. Mama patrzy na fotografię i z płaczem mówi: „Ależ ona była PIĘKNA. Taka piękna! Dlaczego o tym nie wiedzia­ła?”. Podchodzi do niej jakaś kobieta. „Jestem z agencji modelek. Och, dlaczego nikt mi nie powiedział o tej dziewczynie? To najbardziej fotogeniczna dziewczyna, ja­ką widziałam w ciągu wielu lat łowienia talentów”. Wszy­scy patrzą na mnie w trumnie i zalewają się łzami... pró­bując zasunąć wieko, w czym przeszkadza im mój nos!

Merde.

Sobota, 21 maja

Jeden dzień do wyjazdy do Krainy Hamburgerów

9.30 Przeczytałam ponownie swój list pożegnalny. Może rzeczywiście się zabić, żeby się nie zmarnował?

Ale strasznie mi się nie chce. Musiałabym wstać z łóżka.

Po co mam jechać do Krainy Hamburgerów czy cho­ciaż myśleć o Masimie, skoro w ogóle się mną nie inte­resuje, tylko lubi tę Starą Stringarę?

Zresztą, jak miałabym popełnić to samobójstwo? W moim domu nie ma żadnych tabletek, bo rodzice są bardzo weseli i ich nie potrzebują. A innych sposobów! nie wypróbuję, bo mogłoby to boleć.

10.30 Poza tym z łazienki dobiegają takie hałasy, że nie mogę się skupić na własnej depresji.

Vati kąpie Angusa przed naszym wyjazdem na waka­cje. Słyszę, jak się wydziera: „No już, już, nie szarp się tak! Angus, mój przyjacielu, muszę cię porządnie wyszorować. Śmierdzisz jak wysypisko śmieci”.

Zadzwonił telefon, ale nikt nie odebrał, więc oczywi­ście to ja musiałam powlec się na dół.

To był Dave. O Boziuniu.

- OK, sprawa wygląda następująco - powiedział.

W tym momencie z łazienki dobiegł głośny plusk roz­chlapującej się wody, a Vati zaczął wrzeszczeć i przekli­nać jak wariat, którym zresztą jest.

- O w mordę i ja cię kręcę! - ryczał.

- Kurde, co się tam dzieje? - spytał Dave.

Już miałam przeprosić za ojca, kiedy stanął w drzwiach łazienki, ociekając wodą. Widocznie wpadł do wanny.

Spojrzał na mnie i powiedział:

- Ani słowa, kurde.

To szalenie, szalenie amusant. Nie roześmiałam się jed­nak, bo a) prawdopodobnie mam złamane serce i b) nawet jeżeli nie, to i tak chcę jechać do Krainy Hamburgerów.

Szepnęłam do Dave'a:

- Mój Vati właśnie kąpał Angusa, ale niestety, sam wpadł do wanny.

- Ubóstwiam twój dom. No, ale sprawa jest taka: Masimo, znany włoski homoseksualista...

- Dave...

- Przysłał pocztówkę Domowi i paru chłopakom ze Sztywnych Dylanów. Na wszystkich napisał właściwie to samo, wiesz, coś w stylu: „Jestem boski i super się ba­wię”. Dom powiedział Lindsay o koncertach w Nowym Jorku i tak dalej. Moim nieskromnym zdaniem jesteś w tej samej sytuacji co wczoraj.

Och dzięki Ci, dzięki, Boże.

- Och, dzięks - powiedziałam. - Dave, jesteś moim najlepsiejszym kumplem.

- I seksownym jak cholera.

- I... seksownym jak cholera.

11.15 Zadzwoniłam do Jas.

- Jas, on się nie kontaktował ze Stringarą, tyl­ko wysłał pocztówkę Domowi, a Nudna Lindsay udawa­ła, że do niej zadzwonił! Cha, cha, cha, cha, cha. Ależ ona żałosna. Hasta la vista, baby!!!

Szybko trzasnęłam słuchawką, żeby Jas nie mogła ze­psuć mi nastroju, ględząc o Pysiu.

Och, koooocham życie!

I Włoskiego Rumaka.

I całkiem lubię Dave'a Jajcarza.

Tak dla jaj.

Jeżeli na chwilę złapię oddech między pocałunkami, może wyślę mu pocztówkę.

11.20 Poprosił o pocztówkę z amerykańską Cheerleaderką albo ranczem, ale tylko się wygłupiał.

12.10 To wybieranie ciuchów na wyjazd doprowadzi mnie do szału.

Kiedy do mojego pokoju weszła mama, przynosząc mi uprane „figi”, oświadczyłam:

- Nie mam w co się ubrać.

Nawet nie zawracała sobie głowy odpowiedzią, tylko znacząco spojrzała na moje dwie walizki, na których usiadłam, by je domknąć.

12.20 Może jedna para wabików na chłopców star - : czy mi na tydzień? W ten sposób zaoszczędzi­łabym mnóstwo miejsca.

12.24 Nie, i tak nie mogę domknąć walizek.

Vati ustąpił i pozwolił mi zabrać dwie, ale chy­ba dostanie jakiegoś ataku, jeżeli spytam, czy mogę wziąć jeszcze jedną. Może wystarczy mi osiem par butów? Och, co za napięcie, co za napięcie.

12.30 Rozległo się potworne skrobanie i walenie w drzwi mojego pokoju. To Angus usiłował zro­bić podkop. O Boże.

- Angus, idź sobie, to strefa bezkocia - powiedziałam.

Nie zamierzam go tu wpuszczać, żeby mi położył uszy nietoperza na czystych ciuchach.

12.45 Nie chce odejść. Gdybym go nie znała, pomy­ślałabym, że wyczuł, iż wyjeżdżamy. To skroba­nie doprowadzi mnie do szału. A teraz jeszcze i Gordy wkłada łapę pod drzwi.

Wstałam i je otworzyłam. Gordy leżał na grzbiecie, udając, że bawi się myszką, ale Angus siedział nierucho­mo, patrząc na mnie z wysuniętym językiem. Z pyska to­czyła mu się piana.

Słowo daję.

Piana pokrywała mu cały pysk i kapała na dywan.

Naprawdę.

O Boże, on ma wściekliznę!

13.00 Okazało się, że Angus zjadł mydło, którym ta­ta miał go wyszorować.

14.00 Hip, hip, hurra! Dziadziuś dał mi dwadzieścia funtów na wakacje.

- Och, to załatwia sprawę twojego kieszonkowego - wtrącił Vati.

Zwariował czy jak? Powiedziałam do Mutti:

- Mamo, to niesprawiedliwe, prawda? Bo... bo to zna­czy, że tak naprawdę to dziadek wcale mi nie dał tych dwudziestu funtów. Nie, to znaczy, że dziadek dał mi dwudziestkę ze swojej skromnej emerytury, a tata mu ją ukradł. A poza tym...

14.15 Uwaga, Vati znowu przypuszcza atak nieubłaganego marudzenia!

Wrzasnął do mnie:

- A idź, idź! Wyrzuć te pieniądze w błoto! I nie przej­muj się, że całymi godzinami haruję na tych marne pa­rę funtów!

OK, nie będę się przejmować.

Kiedy wychodziłam, żeby przepuścić kasę, powiedzia­łam:

- To narka, mamo. Jeszcze nie wiem, czy zrobię sobie tatuaż, czy kolczyk w pępku.

Trzasnęłam drzwiami, zanim tata eksplodował.

18.30 Dwie nowe szminki i błyszczyk o owocowym smaku. Ciekawe, czy Masimo lubi truskaw­ki. Kupiłam też malinowy. Może powinnam je wymie­szać i zrobić koktajl owocowy dla zintensyfikowania doznań przy całowaniu? A może powinnam dokupić błyszczyk o smaku kogla - mogla? Och, zamknij się, mózgu.

19.00 Istne wariatkowo.

Jas ma u mnie przenocować. Po pożegnaniu z Pysiem oczy ma jak świnka. Ale się ubawię. Nie tracę jednak nadziei, że Jas nieco się ożywi, kiedy będziemy przejeżdżać przez Krainę Hamburgerów i poczuje w noz­drzach zapach mustangów i fasoli.

Rodzice Jas podwieźli ją do nas, a jej tata ODEZWAŁ SIĘ:

- Uważaj na siebie, córeczko. I baw się dobrze.

A potem dodał coś tak wzruszającego, że mało się nie popłakałam.

- Masz tu jeszcze parę funtów ekstra. Kup sobie coś ładnego.

19.10 Kiedy pan i pani Jasowie odjechali, zrobiło się jak w kiepskim melodramacie. Niestety, Jas znowu dostała napadu niekontrolowanego płaczu. Po­winna się trochę zahartować, jeżeli chce przetrwać na tym padole łez, który nazywamy życiem.

19.30 Mutti przyrządziła zaskakująco normalny i pożywny posiłek, a Jas przestała chlipać na tyle długo, by pochłonąć dwadzieścia dwa kilo zapie­kanki pasterskiej.

W moim pokoju

20.30 Ostatnia kontrola bagażu przed wyjazdem. Gordy nam jej nie ułatwia, bo za każdym ra­zem kiedy ruszam ręką, mocno mnie po niej wali łapą. Bardzo się ucieszę, kiedy już odzyska wolność. Po na­szym powrocie wolno mu będzie wychodzić z domu, a wtedy wyładuje swą nagromadzoną agresję na Idio­tycznych Pudlach, nornikach i tak dalej.

Jak to przewidziałam, Jas wzięła ze sobą obłąkańczą liczbę „fig”.

- Spodziewasz się masowych niedostatków na polu fi­gowym? - spytałam.

Ale ona znowu zaczęła ględzić o Pysiu. - A jeżeli on w Krainie Kangurów pozna inną? Jakąś Maoryskę? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, bredziła dalej:

- Dał mi dowód miłości. Chcesz zobaczyć?

- Jas, jeżeli to tatuaż w intymnym miejscu, tak jak ostatnio, to naprawdę wolałabym tego nie oglądać... Jakbym mówiła do ściany.

- To tatuaż w intymnym miejscu. Jak ostatnio. Zo­bacz.

Czy to normalne zrobić sobie tatuaż przedstawiający dwa całujące się norniki?

Jeśli nie znacie odpowiedzi, to wam podpowiem: nie. Ale Jas taki właśnie sobie zrobiła.

Na tyłku.

Nagle zrozumiałam, dlaczego nosi takie wielkie tyłkonosze.

- Tom zrobił szkic na papierze technicznym, a potem wypełnił go tuszem. Sobie zrobił taki sam na...

- Jas, Jas... proszę, nie kończ. Próbuję ustalić, czy nie zapomniałam czegoś absolutnie niezbędnego - na przykład cię zamordować.

Ale w głębi ducha bardzo się cieszę, bo wyruszam na Szlak Miłości i nic ani nikt nie może mnie zdenerwować.

- W tej chwili przestań myśleć o Pysiu - nakazałam jej. - Musimy opracować plan. Zaraz po wylądowaniu sprawdzimy rozkład jazdy autobusów i zobaczymy, który jedzie na Manhattan.

- Musiałybyśmy złapać Greyhounda.

- Jas, przecież nie będę aż do Nowego Jorku jechała na psie.

- To taki amerykański autobus, a zresztą ja się nie wy­bieram na Manhattan.

- Ależ tak, Jazzy Spazzy.

- Ależ nie.

- Ależ tak.

- Ależ nie.

- Jas, jeżeli nadal będziesz się zachowywała tak głu­pio, zostanę zmuszona do skonfiskowania ci części tyłkonoszy.

Wtedy do reszty się nabzdyczyła i nie odzyskała humo­ru, nawet kiedy zrobiłam zabawną czapeczkę z jej różo­wych majtasów.

20.45 Rozległo się szaleńcze dzwonienie do drzwi.

Był to dziadek ze swoją „dziewczyną” Maisie. Przywitałam się ze starymi wariatami, a kiedy poleźli do salonu, żeby pogadać z tatą na temat opieki nad kota­mi, ja poszłam do pokoju mamy.

Bardzo się cieszę na tę wycieczkę, a ty? - spytała. - Ciekawe, czy wpadniemy na George'a Clooneya. Mam taką nadzieję! On jest taki... miaaau.

- Mamo, wybacz, jeśli mam rację, ale czy ty przed chwilą za miauczałaś jak kot?

Roześmiała się.

- Niezłe z niego ciacho, prawda? Poza tym, kto wie, czy nie gustuje w Angielkach.

- Mamo, ty naprawdę myślisz, że George Clooney może przyjechać na zjazd cyrkowych samochodzików?

- Cóż, on ma wiele zainteresowań. Na przykład trzy­ma w domu miniaturową świnkę.

Bardzo jej współczuję.

Próbując sprowadzić ją do pionu, zadałam pytanie, które męczy mnie od dawna.

- Mam nadzieję, że powiesz dziadkowi i Maisie, że nie mogą tu nocować? Nie chcemy, by zniszczyli nam dobrą reputację, prawda?

Mama roześmiała się, ale niewesoło.

- W każdym razie na pewno schowam zapałki - od­parła.

Potem zupełnie o mnie zapomniała i zaczęła zamykać walizki, nucąc melodię z Ostrego dyżuru. Pewnie marzy o przejażdżce cyrkowym samochodzikiem z George'em. Z miniaturową świnką w roli szofera.

21.00 Potem przyszedł wujek Eddie. O radości! Za­łożył hawajską koszulę, taką samą, jaką ma tata. Hurra! Jadę na wakacje z dwoma spasionymi surferami.

Przybili piątkę i wujek powiedział:

- Siemka, siemka, siemka, chłopaki górą!

O Boże, Boziuniu.

Poszłam do kibla, a kiedy wróciłam, tata, wujek Eddie i dziadek mieli na głowach blond peruki afro. Dlaczego? Stało się to przerażająco jasne, kiedy tata wykrzyknął:

- Na cześć Ameryki zaśpiewajmy coś Abby! O nieee.

21.15 Jas i ja zadekowałyśmy się w moim pokoju. Dorośli na dole śpiewają Waterloo.

- Teraz jest okazja zakraść się na dół i obdzwonić wszystkich Scarlottich w Nowym Jorku, Nowym Jorku - powiedziałam.

Nawet nie przestała prostować sobie grzywki.

21.28 Znowu ktoś dzwoni do drzwi.

O radości, to była Drużyna Asów. Taaak! Na­wet Jas zapomniała o swoich fochach.

Jools, Rosie, Mabs i Ellen posłały mi klingońskie po­zdrowienie.

- Nie możemy długo zostać, bo idziemy do klubu tro­chę się pogibać, ale chciałyśmy ci przekazać mądre słowa.

Ooooch, jakież to urocze.

- Baw się dobrze i daj czadu - powiedziały chórem, a potem Rosie dodała: - Bon voyage, a także Bon Jo - vi. Do zobaczenia w następnym wcieleniu. Tylko się nie spóźnij.

Na pożegnanie jeszcze zatańczyłyśmy disco i poszły.

W przedpokoju

21.30 Jas wróciła do mojego pokoju, żeby dalej prostować sobie grzywkę, a ja - ponieważ starzy byli zajęci śpiewaniem Dancing Queen - szybko zadzwoniłam do informacji międzynarodowej. Telefo­nistka najwyraźniej nie została nauczona uprzejmości, bo kiedy grzecznie powiedziałam: „Dobry wieczór, czy może mnie pani połączyć z mieszkańcem Nowego Jor­ku, Nowego Jorku o nazwisku Scarlotti?”, odparła: „Głupie żarty” i odłożyła słuchawkę.

Imperium Brytyjskie upadło bardzo nisko.

W łóżku

23.05 Jas niepotrzebnie odgrodziła się ode mnie murem z poduszek, bo Libby wlazła do łóżka i położyła się między nami. Teraz kręci głową, oglądając się to na mnie, to na Jas i posyłając nam bezzębne uśmiechy.

Nie ufam im ani trochę.

Libby bez przerwy kręci głową. Muszę ją jakoś uśpić.

- Dobranoc, Bibsy, czas do Bobolandii - powiedzia­łam. - Zaśpiewać ci kołysankę?

- Nie.

Dziesięć minut później

Nadal kręci głową na boki i powtarza:

- Śliiicnie, śliiicnie. To strasznie irytujące.

Trzydzieści sekund później

Nagle usnęła, ot tak. Ciach i już. Zasnęła. Żadnego ziewania, po prostu w jednej chwili odpłynęła. Dziwne nie? Jak te maluchy to robią? Jak można usnąć w ułam­ku sekundy?

Jas szepnęła do mnie;

- Ja chyba nawet oka nie zmrużę. Nic, tylko myślę i myślę o Tomie.

Dwadzieścia sekund później

No i usnęła! Jaka ona powierzchowna. O Boże. Cóż, ja na pewno nie usnę, bo cieszę się jak stąd do... chrrr.

Siemka, Kraino Hamburgerów!
Szykuj się na inwazję gaci !!!

Niedziela, 22 maja

8.30 Kurczę, zerwałyśmy się dosłownie skoro świt. Właśnie zaczęło mi się śnić, że usta zamienia­ją mi się w hamburgery, a Masimo smaruje je sosem pomidorowym, kiedy mama potrząsnęła mnie za ramię. Miała na sobie nowe dżinsy, których jeszcze nie wi­działam i nie chcę widzieć nigdy więcej.

- Mamo, czy w Krainie Hamburgerów spodoba się styl prostytutki?

- Nie zaczynaj.

Ale ja wiem, co mówię.

9.00 Już wstałam i założyłam strój podróżny. Osta­tecznie zdecydowałam się na jasnoniebieski, prążkowany T - shirt, fajne dżinsy, skórzany pasek z perło­wą klamrą i buty na najwyższych obcasach. (To znaczy najwyższych dozwolonych przez kommandant mody, czyli mojego tatę). Później zmienię je na baletki, żeby nie dostać tego żylnego czegoś tam, bo Vati jest zbyt skąpy, by wydać dodatkowy tysiąc funtów na rozkładany fotel w samolocie. Powiedziałam do mamy:

- Widocznie tysiąc funtów to za duża cena za zdrowie jego córki, ale co zrobić?

Zostawiłam Jas, która wahała się, które tyłkonosze okażą się najwygodniejsze w samolocie, i poszłam się pożegnać z kiciusiami.

Udało się nam wytłumaczyć Libby, że koty nie polecą z nami, bo będą podróżować specjalnym kocim samo lotem z koszykami zamiast foteli. Muszę się pochwalić że to ja wymyśliłam, iż będą tam na wideo oglądać filmy o psach gonionych przez koty. Tak rozbawiłam tym Libby, że zapomniała o ataku histerii.

9.15 Gordy powinien być zamknięty w areszcie domowym, ale wyrwał się na wolność i teraz siedzi na ogrodzeniu ze swoim tatą. Zauważyłam, że antykocia zapora została częściowo zjedzona.

Kiedy do nich podeszłam, Angus żartobliwie pacnął mnie łapą po głowie. Gordy przewrócił się na grzbiet i spojrzał na mnie od dołu. Połaskotałam go po brzusz­ku - jaki on słoooodki. Potem złapał moją rękę i wbił w nią pazurki. Auuua! Próbowałam go oderwać, ale jak na małego kotka jest bardzo silny. Nie puścił, nawet kie­dy zdjęłam go z ogrodzenia, tylko wisiał wczepiony w moją dłoń. W końcu udało mi się go strząsnąć i wylądował na łapkach, bardzo sprawnie chwytając równo­wagę za pomocą ogona.

Angus sennym wzrokiem patrzył na swego potomka, pewnie myśląc: „To ja go tego wszystkiego nauczyłem!”.

Kiedy schyliłam się do jego poziomu, spojrzał mi prosto w oczy. Ma najbardziej żółte i szalone ślepka, jakie kiedykolwiek widziałam, ale myślę, że na swój sposób mnie kocha. Tak sądzę. Zupełnie jakby zaglądał mi głę­boko w duszę, myśląc: „Tak, należymy do różnych gatun­ków, ale łączy nas silna więź. Ty jesteś łysą idiotką, która nawet nie potrafi upolować sobie jedzenia, ale oboje mamy serca i wyrostki robaczkowe. No i żadne z nas nie ma rodzynek przy wężyku”.

To wzruszająca telepatyczna wypowiedź, bo zwykle Angus nie jest zbyt rozmowny.

- Pa, pa, Angus - powiedziałam. - Kocham cię i nie­długo wrócę.

Wyciągnął łapę i bardzo delikatnie poklepał mnie po nosie.

Myślę, że on rozumie każde moje słowo i w ten spo­sób chciał się pożegnać.

9.25 Kiedy odjeżdżaliśmy spod domu białym vanem kolegi taty, dziadek ryknął za nami:

- Bawcie się dobrze! Georgia, postaraj się nie zrobić wioski!

Miłe, nie?

- I kto to mówi? - zwróciłam się do wszystkich. - No­towany! - Ale nikt mnie nie usłyszał, bo bardzo głośno śpiewali piosenkę Presleya.

Nawet Libby dołączyła się do Blue suede shoes, czyli, w jej wykonaniu, „bu sie siu”.

9.30 Rozmarzyłam się w drodze na lotnisko. Je­stem taaaaka podekscytowana. - Jak tylko dojedziemy do tego jak - mu - tam, obdzwo­nię wszystkich ludzi, którzy mają to samo nazwisko co Masimo - powiedziałam do Jas.

- Do Memphis.

- Tak, właśnie.

W hali odlotów

11.00 - Kraino Hamburgerów, nadchodzimy! - powiedziałam do Jas. - Szykuj się na inwazję gaci!!!

12.00 Mutti strasznie się bała przed startem. Puści­ła dłoń obcego faceta siedzącego po drugiej stronie przejścia między rzędami i złapała moją dłoń. Facet sprawia wrażenie nieco zaniepokojonego i nie do końca normalnego. Mutti, ja, Jas, Libby, Barbie nurek i Sandra siedzimy koło siebie, a wujek Eddie i Vati mają miejsca przed nami. Facet z rzędu obok zaproponował tacie zamianę miejsc, ale tata odparł:

- Koło mojego przyjaciela nie byłby pan bezpieczny. W domu nazywamy go Księciem Ciemności. Trzeba się z nim bardzo ostrożnie obchodzić.

I wtedy wujek Eddie odwrócił głowę do tego faceta. Do nosa wetknął sobie dwie plastikowe łyżeczki. Po co?

Książę Ciemności i jego spasiony kumpel, mój Vati, już się wygłupili, zamawiając idiotyczne koktajle z parasol­kami. I flirtując ze stewardesą. To bardzo, bardzo żało­sne. Jeżeli jeszcze zaczną śpiewać i założą peruki Elvisa, chyba zwariuję. Tata pewnie myśli, że w skórzanych spodniach wygląda jak luzak.

- Czy Vati specjalnie ubrał się jak transwestyta? - spy­tałam mamę.

Ona jednak majstrowała przy pasie bezpieczeństwa.

- Myślisz, że daliby mi jeszcze jeden? - zadumała się. - Ten nie wygląda zbyt solidnie, prawda?

Mamo, nie zawracałabym sobie głowy pasami. Ten samolot waży chyba z milion ton, więc jeden cienki paseczek cię nie uratuje, jeżeli zanurkujemy do Atlantyku. Zamknij się - powiedziała niezbyt troskliwym tonem. Ale cóż, żyj i daj żyć innym. Poza tym chcę się poddać atmosferze wakacji i pogrążyć w marzeniach o Bogu Miłości.

Jas, która włosy zaplotła w warkoczyki i miała na sobie „strój podróżny”, czyli olbrzymie spodnie, powiedziała:

- Pamiętasz tego kapitana statku, którym popłynęły­śmy na szkolną wycieczkę do Krainy Żabojadów?

Jas, jak mogłabym zapomnieć kapitana Wariata? Całe szczęście, że jakimś cudem dopłynęliśmy do Fran­cji, bo pewnie do tej pory kręcilibyśmy się w kółko i... Wtedy z głośników rozległ się głos pilota: Dzień doberek, panie i panowie. Jadziem do Mem­phis. Pogoda jak się patrzy. O Boże kochany. On jest ze Szkocji. Złapałam mamę za rękę i powiedziałam:

- Kanał. Mówię ci, wpadliśmy w niezły kanał. Mnie się to wydało całkiem zabawne. Mamie nie.

Dwie godziny później

Zakręciłyśmy włosy na wałki, żeby dodać im puszystości. Najpierw jednak sprawdziłyśmy, czy na pokładzie samolotu nie ma jakichś fajnych chłopaków. Chociaż, jak powiedziałam Jas, w ogóle mnie to nie obchodzi.

- Postanowiłam poskromić Ogólną Podjarkę i czerwonotyłkowatość, ale nigdy nic nie wiadomo.

Tata odwrócił się, czując zapach lakieru do paznokci (zmieniłam Całuśny Róż na Czadu, mała!), i zobaczył nas w wałkach na głowie. Kiedy już przestał się śmiać, razem z wujkiem Eddiem zaczęli udawać, że jesteśmy kosmitkami. Tata pokazywał nam różne przedmioty i mówił:

- To łyżka, nie bój się. To jest ŁYŻKA.

Potem znowu zaczęli ględzić o głupotach, a po paru minutach tata ponownie się odwrócił - tym razem z wi­delcem.

Strasznie, strasznie śmieszne.

Mało się nie posikałam ze śmiechu.

Taaak.

Libby przebywa w Libbylandii. Każe Barbie nurkowi całować się z Sandrą. Gdyby nie to, że Sandra to Gan­dalf w sukience, byłaby to scena lesbijska.

Wszystko przez rodziców, oni w ogóle nie mają kręgo­słupa moralnego.

Mama uspokoiła się na tyle, że jak zwykle zaczęła flir­tować ze wszystkim, co ma na sobie spodnie. Prawie się zsikała w gacie, kiedy ten facet z rzędu obok (Randy) spytał, czy wyszła za mąż jako dziecko. (Mówiłam, że jest nienormalny).

Kiedy się odwróciła, żeby nałożyć sobie jeszcze grub­szą warstwę tapety, przechyliłam się nad jej fotelem, że­by pogadać z Randym.

- Yyy... siemka. Czy zna pan niejakiego Masima Scarlottiego, który mieszka na Manhattanie?

Randy zrobił minę jak królik oślepiony przez reflektory samochodu. Zupełnie bez powodu bardzo, ale to bar­dzo się zdenerwował. W końcu wydukał:

- No... eee... Manhattan to duża dzielnica i... Uśmiechnęłam się.

- Trzy milimetry na mapie to naprawdę nie aż tak dużo.

Popatrzył na mnie bez słowa. Cicho powiedziałam do Jas:

- Randy ma chyba trochę nierówno pod sufitem, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Nie podjęłam z nim dyskusji, tylko miło się uśmiech­nęłam, a on upił ogromny łyk wódki.

Godzinę później

Nadal tkwię w tym durnym samolocie gdzieś nad Atlantykiem.

Kapitan ciągle nam powtarza, żebyśmy cofnęli czas o godzinę. Czuję się, jakby pilotem naszego samolotu był zegarek.

Jakieś piętnaście tysięcy godzin później

A może chodzi o wysokość?

- Czy już minęliśmy granicę czasu międzynarodowe­go? - spytałam Jas. - Jedziemy do przodu czy cofamy się w czasie? Kto wie, może dotarliśmy już do roku 1066?

Jas czyta swoją głupią książkę o grzybach, więc nawet nie odpowiedziała.

Pół godziny później

A może pół godziny wcześniej? Kto wie?

Kapitan wylazł ze swojej kabiny i przeszedł między rzę­dami, witając się po drodze ze wszystkimi. Jego wygląd nie wzbudził we mnie zaufania, dobrze chociaż, że nie miał na sobie kiltu. Wyglądał na jakieś osiemdziesiąt pięć lat. Poza tym wpadł na stewardesę, więc może też traci wzrok. A co najmniej ma bardzo kiepską orientację przestrzenną. Kiedy nas mijał, mama spytała:

- Panie kapitanie, czy wszystko w porządku? A on puścił do niej oko. No słowo daję. Znajdujemy się miliony kilometrów nad ziemią, zupełnie bezbronni, a nasz samolot prowadzi stary zboczeniec.

- A jakże, psze pani, całkiem akuratna pogoda na la­tanie - odparł.

Libby spojrzała na niego i uśmiechnęła się, wystawia­jąc język przez szczerby między zębami.

- Dzień dobly, pse pana, poplosę cukielka.

- Libby, ty niegrzeczna dziewczyno - oburzyła się ma­ma. - Pan kapitan jest zbyt zajęty, by...

Ale nasz kapitan najwyraźniej nie miał żadnych do­świadczeń z nienormalnymi dziećmi, bo powiedział:

- Migiem zobaczę, co się da zrobić, panienko.

Dwie minuty później

Libby „kosia” kapitana. Siedzi mu na kolanach z tyłu sa­molotu i śpiewa piosenkę o kupce. On śpiewa razem z nią.

Mama ciągle się na nich ogląda i uśmiecha. Powie­działa do mnie:

- Ooooch, jakie to urocze, prawda? - Na chwilę za­milkła, po czym wrzasnęła: - O Boże, ale kto prowadzi samolot?!!!

Jakimś cudem bezpiecznie wylądowaliśmy. Mama tak; się nadenerwowała, że w końcu usnęła. Właściwie, kiedy wylądowaliśmy w Memphis, wszyscy dorośli byli nie­przytomni.

Kiedy zdjęłyśmy wałki z włosów, Jas sprawdziła godzinę.

- Dziwne. Jest prawie ta sama godzina co wtedy, kie­dy wystartowaliśmy. Z punktu widzenia Pysia wylądowa­liśmy wczoraj.

Matko kochana, niepotrzebnie zawracałam sobie gło­wę strojem na przyjazd.

Dobrze chociaż, że włosy mam puszyste i sprężyste.

Może napiszę książkę o pielęgnacji urody?

Na lotnisku w Memphis

Siemka, Kraino Hamburgerów! Ruszam na Szlak Mi­łości!!!

Po wyjściu z samolotu Jas i ja odtańczyłyśmy piekielne disco.

Dwadzieścia minut później

Czekamy na nasz bagaż.

Jeszcze nie zobaczyłam tu ani jednej osoby bez wąsów.

Szczerze mówiąc, niezbyt atrakcyjnie to wygląda u kobiet.

Odprawa celna

Kiedy odebraliśmy bagaże i poszliśmy do odprawy, za­śpiewałam: „Naprzód, naprzód, iii - haaa!”, chociaż, szczerze mówiąc, nie poszło nam zbyt dobrze. Właści­wie czułam się jak w Mieście Sokolego Oka.

Celnik spytał, czy wiozę ze sobą jakiś żywy inwentarz. Myślałam, że jaja sobie robi, więc odparłam:

- Jak pan widzi, tylko swojego ojca z kumplem. Nie robił sobie jaj. Ani trochę.

W wypożyczonym samochodzie

Skory do pomocy, ale tępy Hamburgerianin (z wąsa­mi) pokazał nam masywne, czarne auto przypominają­ce limuzynę. Nazywało się „Mustang” czy „Kopawdupę”, czy jakoś tak. W każdym razie wielkie było jak stodoła. Tata i wujek Eddie wpadli w ekstazę, z radochy kopali opony i tak dalej - to bardzo, bardzo żałosne. Skory do pomocy, ale tępy facet powiedział:

- Teraz to pański poazd. Ma pan jechać bezpiecznie, jasne?

Co on bredzi? Co to jest poazd?

- Czy jemu chodzi o pojazd? - spytała Jas.

- Wyluzuj, Jazzy Spazzy. Ważne, że to Poazd Miłości. Szykuj się do drogi. Popraw gacie, ruszamy!

Tata jakieś milion lat guzdrał się z kluczykami, każde z nas usiadło na jednym z osiemdziesięciu pięciu milio­nów foteli, a tata I wujek Eddie zaczęli kręcić różnymi gałkami na tablicy rozdzielczej.

Przytuliłam się do Jas. Co zaskakujące, odwzajemniła mój uścisk.

- Jas, taaaak się cieszę, a ty? - spytałam.

- Oooo, patrz, telewizorek w oparciu fotela! - zawołała. Tata prowadził naszego thunderbirda, czy co tam, z prędkością chyba dwóch kilometrów na godzinę.

- Już prawie czuję Masima - szepnęłam do Jas.

- Ho - ho - odparła.

I dostałyśmy ataku śmiechu. Myślę, że to skutek zmia­ny stref czasowych.

Tata i wujek Eddie śpiewali Zostawiłem serce w San Francisco, ale przerwali i zaczęli wrzeszczeć przez okna „siemka!” do przechodniów.

Aresztowanie nas jest kwestią czasu.

Nieźle się zapowiada.

16.00 letniego czasu Chyba ktoś zapomniał mnie o czymś uprzedzić. Tu wszystko jest OGROMNE! Budynki, tablice, szorty. Wszystko. I panuje potworny upał. Popro­siłabym tatę, żeby włączył klimatyzację, gdybym nie wie­działa, że to strata czasu. Próbując zmienić biegi, już zdążył z dziesięć razy podnieść składany dach. Najlep­sze jest to, że tu nie ma drążka - to samochód z auto­matyczną skrzynią biegów.

16.30 Już chyba z pięćdziesiąt milionów lat bujam się na tylnym siedzeniu „poazdu” prowadzo­nego przez osobę, która nie wie, gdzie jest prawa strona jezdni (w Anglii). Tata puścił wujka Eddiego za kierowni­cę dopiero wtedy, kiedy po raz piąty minęliśmy tę samą grupkę przechodniów, którzy zaczęli do nas machać.

W hotelu

17.00 No, już trochę lepiej. Olbrzymi podjazd obsadzo­ny hibiskusem i palmami, fontanna i hotel skła­dający się chyba z pięćdziesięciu sześciu pięter. Ale bajer! Kiedy tylko z piskiem opon zatrzymaliśmy się milimetr przed fontanną, drzwi naszego samochodu otworzył jakiś gość w uniformie. Szczerzył zęby, jakby przed chwilą usłyszał superdowcip. Może dowiedział się o zjeździe cyrkowych sa­mochodzików albo widział, jak wujek Eddie usiłuje zaparko­wać? Uśmiechnął się, klasnął w dłonie i powiedział:

- Jak się macie? Proszę, proszę do środka! Witajcie w Memphis, ludziska. W rodzinnym mieście Elvisa. Ale to nie Hotel Złamanych Serc, o nie - to WASZ hotel!

Jezu kochany. Cichutko szepnęłam do wujka Eddiego:

- Daj gazu i zwiewajmy stąd.

Ale pan Uśmiechnięte Szalone Gacie już wniósł do środka nasze bagaże. Nadal szczerząc zęby, jakby na­prawdę cieszył się z naszego przyjazdu.

Recepcjonistka (Candi) na nasz widok dosłownie ro­zerwała sobie usta w uśmiechu i w kółko powtarzała „w porząsiu”.

Kiedy tata i wujek Eddie rozdzielali nasze pokoje, ma­ma powiedziała:

- Prawda, że oni wszyscy są tacy...

- ...stuknięci? - dokończyłam. Zrobiła bardzo zasadniczą minę.

- Nie, są bardzo mili. Chodźmy obejrzeć basen.

Przy basenie

Wow i ja cię kręcę!!! Genialny basen otoczony palma­mi, z miniaturowym wodospadem i innymi bajerami. Wy­próbowaliśmy leżaki. Libby dała Gandalfowi i Barbie nur­kowi trochę swobody, kładąc ich na osobnych leżakach.

Kiedy tylko usiedliśmy, podskoczyła do nas kelnerka. O kurde. W Anglii niekiedy trzeba czekać całymi dniami, zanim przylezie jakiś idiota, a i wtedy mówi, że nie ma tego, co chciałeś zamówić.

Kelnerka (Loreen) na nasz widok ucieszyła się jak wa­riatka.

- Siemka, ludzie - powiedziała. - Dzięki, że przyjecha­liście do Memphis. Podać coś paniom?

- Poproszę cztery herbaty i kilka kanapek z szynką, je­śli nie sprawi to pani kłopotu - powiedziała mama.

Loreen klepnęła się po udzie, zawyła ze śmiechu jak hiena, po czym odparła:

- Z takim uroczym akcentem dostanie pani wszystko, co chce, psze pani.

Mama zwróciła się do Libby:

- Bibs, masz ochotę na kanapkę z szyneczką?

Libby spojrzała na kelnerkę i zaczęła parskać i chrum­kać, udając szaloną świnkę.

- Chrum - chrum, ja ciem kanapkę ze świnką! Loreen zachichotała.

- Ależ z ciebie słodka dzidzia. Słodka dzidzia?

Libby? Boże drogi.

Dziesięć minut później

Jas pisze kartkę do Pysia. A jesteśmy tu zaledwie od minuty. Nie ma za grosz godności. Kiedy mama zaczęła zdejmować kurtkę, powiedziałam:

- Mamo, błagam, nie strasz ludzi swoimi dyndakami.

Jest w takim dobrym nastroju, a poza tym myśli, że la­da chwila pozna George'a Clooneya, że tylko się do mnie uśmiechnęła i położyła się na leżaku.

- Ciekawe, która godzina jest teraz w Krainie Kangurów - zadumała się Jas. - Skoro tu jest sześć godzin wcześniej niż w Anglii, a w Nowej Zelandii jest dwanaście godzin wcześniej niż w Anglii, to... hmm... muszę policzyć.

- Jas, błagam, zrób to w myślach i nie zaczynaj mi tu ględzić o minutach. Od tego mózg mi się lasuje.

Kiedy już coś przekąszę, będę miała siłę, by zadzwo­nić do Boga Miłości.

Piętnaście minut później

Loreen przyszła z naszą „przekąską”. Moja kanapka składa się z dwóch bochnów chleba, chipsów, olbrzy­miego korniszona i prosiaka.

Kelnerka spytała Libby, która zaczęła się zmagać z dwudziestokilową szynką:

- Smakuje, ślicznotko? Że co?

Wtedy podeszła Cindi, kelnerka z fryzurą wysoką na dwa i pół metra.

- Loreen, zostaw ją, ona jest moja. - I zaczęły uda­wać, że się biją o Libby, i krzyczeć: - A nie, bo mojaaa!!!

Bardzo, bardzo dziwne.

Siedzieliśmy tak, przeżuwając kanapki, kiedy Loreen i Cindi się popychały. W końcu Loreen wygrała, wzięła Libby na ręce i ją przytuliła.

Libby jej nie walnęła.

Szczęka mi opadła.

Wszystkim nam szczęki poopadały.

Bo to był szok.

Loreen tuliła moją siostrę, która nie rąbnęła jej pięścią w nos.

A teraz Loreen zaczęła całować Sandrę. O kurde. Podszedł do nas jakiś facet, który niósł z dziesięć kilo kiełbasek na talerzu.

- Jak tam, ludziska?

- Yyy... w porząsiu, dzięki - wydukałam.

- Ej, jesteś z Irlandii? - spytał. - Ładniutka z ciebie pannica i masz fascynującą osobowość. No, trzymaj się i życzę miłego dnia.

Mama prawie się zadławiła swoją świńską nogą.

Pół godziny później

Po „przekąsce” powlokłyśmy się do windy. Wysiadają­cy z niej obcy facet w spodniach w szkocką kratę i czap­ce do kompletu powiedział:

- Bawcie się fajnie w Memhips, dobra?

W drodze do naszego pokoju spytałam Jas:

- Czego oni od nas chcą?

W środku

Mama poszła z Libby do pokoju „rodzinnego”, a Jas i ja do naszego. Usłyszałam głos Libby:

- Mamusiuuuu, a kiedy psyleci samolot z kiciusiami?

W naszym pokoju

Wow, po trzykroć wow! Nasz pokój jest OGROMNY! I mamy własną łazienkę. Już nie będę musiała oglądać swoich rodziców na golasa.

Kiedy weszłyśmy, boy hotelowy kładł nasze bagaże na olbrzymich łóżkach.

- Och, bardzo dziękuję - powiedziałam. A ten klepnął się po udzie i odparł:

- Skąd jesteście?

- Yyy.. z Anglii. Tak jakby zatańczył i poprosił:

- Powiedzcie coś po brytyjsku. Spojrzałam na Jas, ale ona była zajęta wchodzeniem do garderoby i wychodzeniem z niej.

Bardzo mnie denerwowało to, że ktoś się na mnie ga­pi z odległości trzech centymetrów. Zwłaszcza że ten ktoś myśli, że mówię po brytyjsku.

- Nie wiesz przypadkiem, czy można stąd dojechać autobusem na Manhattan? - spytałam w końcu.

Zawył ze śmiechu. Patrzyłam na niego bez słowa. Wreszcie otarł oczy, uspokoił się i rechocząc, wyszedł z pokoju.

- Georgie, patrz, tu jest barek z napojami i przekąska­mi - powiedziała Jas.

- Och, dzięki Bogu! - zawołałam. Oczywiście z ironią, bo tak się napchałam prosiakiem, że ledwo mogłam się ruszać.

Położyłyśmy się na olbrzymich łóżkach i zaczęłyśmy planować.

- OK, najpierw... zadzwonimy do informacji telefo­nicznej i... chrrrr...

Poniedziałek, 23 maja

8.30 Motyla noga, co się stało? Pamiętam, że włą­czyłam telewizję, a mama i tata weszli i po­wiedzieli: „Idziemy przyciąć komara”. Pomyślałam:

„Cha, cha, cha, cha, to moja wielka szansa. Polezę chwilkę na swoim olbrzymim łożu, a potem wezmę się w garść i zadzwonię do Boga Miłości”. I nagle zrobiło się rano. Sami widzicie.

Ale co tam, to nasz pierwszy oficjalny poranek w Kra­inie Hamburgerów!

Jas już nie spała. Popatrzyła na mnie ze swego ogromnego łoża, w którym leżała w olbrzymich gaciach do spania.

- Siemka - powiedziałam, a ona na to: - W porząsiu.

A ja na to:

- O ja cię kręcę, ale jazda.

I zaczęłyśmy się śmiać jak wariatki, którymi rzeczywi­ście jesteśmy.

9.00 czasu hamburgeriańskiego Jas wyjrzała z okna naszego pokoju na dwu - stumilionowym piętrze, a ja spytałam: - Widzisz tam jakiegoś kowboja?

- Nie, ale jakiś goły facet uprawia ogródek na dachu. O rany!!! Wyskoczyłam z łóżka, podbiegłam do okna i faktycznie - na dachu sąsiedniego hotelu stał pan Golas!

- Buu, ma na sobie malutkie galoty, czyli kąpielówki, jak je odtąd powinnyśmy nazywać, żeby dogadać się z tubylcami. Zaraz zadzwonię z naszego telefonu do Masima na Manhattanie.

- Powodzenia - powiedziała Jas. - Hej, ciekawe, czy dodzwoniłabym się do Toma w Krainie Kangurów?

- Jaki jest kierunkowy na Manhattan? - spytałam.

Oczywiście Jas nie wiedziała. Po co jej szóstka z historii, skoro nie zna podstawowych faktów? Ale nie powiedzia­łam tego na głos, bo już prawie jestem w Raju Miłości.

Zadzwoniłam do recepcji. Odezwała się jakaś przera­żająco wesoła osoba:

- Mówi Gayleen, w czym mogę pomóc?

- Yyy... chciałabym zadzwonić na Manhattan.

- Już się robi. Proszę chwilę poczekać, już panią łączę. Tomi się podoba!

- Kocham Amerykanów - zwróciłam się do Jas. - Wszystko by dla ciebie zrobili. Poza tym są bardzo szcze­rzy. Wiesz, jak wczoraj wieczorem ten facet, który powie­dział, że jestem piękna i mam fascynującą osobowość.) Dlatego tak ich lubię - bo mówią to, co myślą!

I wtedy w słuchawce rozległ się głos taty.

- Tato!

- Właśnie się zastanawiałem, kiedy zaczniesz wydzwaniać po koleżankach, żeby opowiedzieć, co jadłaś na śniadanie, i pytać, jaką szminką powinnaś się umalować.

W mordkę jeża!

I merde!

A także KURDE!!!

Tata nawet na wakacjach zachowuje się nienormalnie i nierozsądnie. Kazał recepcjonistce przełączać do jego pokoju wszystkie rozmowy!

- A gdybym chciała zadzwonić po pogotowie? - spy­tałam.

- Ja bym je wezwał. - A gdybyś... eee... potknął się o własne szorty i...

- Georgia, zamknij się i pogódź się z faktem, że nie będziesz stąd dzwonić do koleżanek. Możesz za własne pieniądze skorzystać z automatu. - I odłożył słuchawkę.

Sacrebleu.

Zadzwonił telefon. Znowu Vati.

- 1 niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby wyjadać coś z barku albo bez mojego pozwolenia zamawiać obsługę hotelową.

Co to ma być? Wakacje czy Stalag 14 na gościnnych występach?

Za pośrednictwem Grubego Kontrolera (taty) zamówi­łyśmy „zdrowe” śniadanie.

Piętnaście minut później

Siedziałyśmy w łazience, gapiąc się w telewizorek sto­jący na półce nad umywalką. Umocowany jest na czymś w rodzaju łodygi, więc można go obracać i oglądać ze wszystkich stron, nawet siedząc na kiblu. (A tak nawia­sem mówiąc, siedziałyśmy w łazience nie jak lesbijki, tyl­ko jak na piżamowej imprezie).

Rozległo się pukanie do drzwi i wniesiono nasze „zdro­we” śniadanie.

Nie wiem, co oni rozumieją przez słowo „zdrowe”, ale moim zdaniem dziesięć ton owsianki, cztery jajka i dwa­dzieścia kilo smażonych ziemniaków plus tost to nie zdrowie - to śmierć.

Uśmiechnięta dziewczyna (Dolly), która wniosła tacę, powiedziała:

- Bawcie się fajnie, dobra?

A ja nawet nie odparłam: „Nie, to TY baw się fajnie”. Nigdy przedtem żadna kelnerka nie uśmiechnęła się do mnie. To dosyć przerażające.

- Czego ci ludzie od nas chcą? - spytałam Jas.

11.30 Wsiedliśmy do Wariatomobila i jedziemy na oglądanie Memphis. Wujek Eddie i Vati zało­żyli czapki baseballowe daszkami do tyłu, a z przodu wystają im peruki Elvisa. Naprawdę nie musieli tego robić...

- ”lato, reprezentujemy Jej Wysokość Królową, ale szczerze mówiąc, wy dwaj odwalacie straszną kichę - zauważyłam.

Wujek Eddie, który znów usiadł za kierownicą, tak rap­townie dodał gazu, że wcisnęło nas w oparcia foteli - zgodnie z prawem grawitacji. Z tym, że w naszym wy­padku było to prawo Wujka Łysola.

Po drodze wszędzie widzieliśmy tablice: „Elvis Król Rocka!”, i tak dalej. Po każdej tata i wujek Eddie zaczy­nali śpiewać jakąś piosenkę Elvisa, kołysząc ramionami i powtarzając: „Ou, je!”.

Muszę jak najszybciej znaleźć automat telefoniczny i pojechać na Manhattan.

Wysiadłam z Wariatomobila

i jakimś cudem jeszcze żyję

W Memphis panuje potworny skwar i jest odlotowo w pewien wariacki sposób. Z kawiarni, barów i sklepów dobiegają piosenki Elvisa, a wszyscy ubierają się tak jak on. Nigdy bym nie pomyślała, że nadejdzie taki dzień, w którym to powiem, ale w porównaniu z innymi tata i wujek Eddie prawie nie wyglądają jak wariaci. Bo czy to normalne, żeby starsze panie, które ważą chyba po trzysta pięćdziesiąt kilo, nosiły kombinezony wysadzane sztucznymi brylancikami i sztuczne czarne bokobrody? Nie - jeśli chcecie znać moje zdanie.

Dorośli koniecznie chcieli jak najszybciej odwiedzić Centralę robinmobilów na przedmieściach.

- Mamo, błagam, nie każ mi i Jas tam jechać - powiedziałam. - Proszę, jesteśmy jeszcze takie młode, ca­łe życie przed nami. Proszę, proszę!

W końcu zgodzili się, żebyśmy same pokręciły się po mie­ście. „Oblukajcie miasto”, jak to żenująco ujął tata, spo­glądając znad przeciwsłonecznych okularów. Boże drogi.

Na odchodne jeszcze dodał:

- Macie być za dwie godziny pod Imperium Rocka Elvisa albo już nigdy was nie puszczę samych.

Dzięki.

Ale przynajmniej byłyśmy wolne!!!

Wsiedli do samochodu, a my pomachałyśmy do nich, starając się wyglądać bardzo dojrzale. Kiedy wujek Eddie skręcił za róg, podniosłyśmy oba kciuki i odtańczyły­śmy piekielne disco.

- Tak, po trzykroć tak!!! - wrzasnęłam. - Do widzenia, grubasy! Wsiadamy do Pociągu Miłości! Albo Autobusu Miłości!!!

- Nie jadę z tobą autobusem na Manhattan - stwier­dziła Jas. - Koniec, kropka.

Objęłam ją.

- Daj spokój, moja najlepsiejsza kumpelko. Jedna za wszystkie i wszystkie za jedną.

- Nie.

- Jas...

- Nie.

Oparłam się pokusie kopnięcia jej w te durne kulasy i postanowiłam wykorzystać swój słynny wdzięk.

- Jas, chodźmy tylko poszukać automatu. Zadzwonię do Masima, powiem: Ciao, Masimo, statek miłości przybił do brzegu”, a ty możesz zadryndać do Pysia spytać, ile nudnych... yyy... to znaczy ile fascynujących kangurzych kup znalazł w Krainie Kangurów i tak dalej.

Jas natychmiast się ożywiła.

- Oj tak, mogłabym... ale czy to nie za bardzo... no wiesz, czy nie wyjdę na napaloną... ale w końcu jestem napalona, nie? No i mam numer jego telefonu - no, przynajmniej telefonu na farmę, gdzie mieszka.

Boże drogi. Jaka ona jest, no wiecie, żałosna.

Oczywiście mówię to z wielką serdecznością.

Musiałyśmy czekać na zmianę świateł z innymi Memphisjanami. Jakiś szalenie miły, choć potwornie gruby człowiek, powiedział, że automat telefoniczny jest w „drugstorze”. Wyobrażacie sobie, jak by na nas spojrzano, gdybyśmy tak powiedziały w Krainie Szekspira? Światła wreszcie się zmieniły, ale zamiast pipania odezwał się kobiecy głos z memphisjańskim akcentem. Powaga! „Teraz możesz bezpiecznie przejść przez jezdnię”.

Na drzwiach sklepu koło drugstore'u wisiała tablicz­ka: „Zabrania się wnosić jedzenia, napojów i broni palnej”.

Wow!

W drugostorze

Spytałyśmy sprzedawcę, jak się korzysta z automatu. Dał nam całą garść dwudziestopięciocentówek. Nie bardzo rozumiałam, co mówił, bo jednocześnie jadł' hamburgera. Usłyszałam:

- Chcecie zadzwonić do Jej Wysokości w pałacu BuckhingBURGER?

Co on bredzi?

W budce telefonicznej

Telefon wisiał dosyć nisko. Czyżby w Memphis miesz­kało dużo malutkich ludzi? Trochę się krępowałam tak od razu prosić operatorkę o telefon na Manhattan, więc postanowiłam najpierw zadzwonić do Rosie.

Jas pałętała mi się pod nogami, w ogóle mi nie poma­gając.

- Czy tam jest pięć godzin do przodu? - spytałam.

- Cóż, jeżeli w Krainie Kangurów jutro będzie wczoraj, to znaczy, że... yyy...

Bredziła dalej, a ja podniosłam słuchawkę, usły­szałam bardzo śmieszny sygnał i wepchnęłam do otworu chyba parę ton monet. Wtedy rozległo się za­bawne dzwonienie. Zupełnie jakbym znalazła się za granicą.

Może nikogo nie było w domu?

W końcu Rosie odebrała.

Taaak, po trzykroć taaak!!! Połączyłam się!

Anglia! Anglia! W końcu ktoś, kto mówi moim ojczy­stym językiem!

Bonsoir - powiedziała Rosie.

- Ro Ro, to ja i Jas!

Jas próbowała wyrwać mi słuchawkę, drąc się:

- Daj mi się przywitać! Dawaj! Jaka ona irytująca.

Jednak oddałam jej słuchawkę, bo chciałam, by coś dla mnie zrobiła. Była niesamowicie podniecona, zupeł­nie jakbyśmy od lat tkwiły na Antarktydzie i właśnie zna­lazły budkę telefoniczną na krze lodowej.

- Rosie, to ja, Jas. Dzwonię z Krainy Hamburgerów! Ględziła całą wieczność:

- Jaką tam macie pogodę? Naprawdę? Pada? Czy to taki lekki deszczyk, na którym można zmoknąć? Tak? Tak. Nie pada, tylko siąpi? Ale i tak można zmoknąć, prawda? Tutaj jest straszna parowa. Pieniądze są zupeł­nie inne.

I tego rodzaju nudziarstwa. I tak chyba z miliard lat.

- Jas, daj mi słuchawkę, zanim skończą się pieniądze - poprosiłam.

Oddała mi ją.

- Ro Ro, zgadnij, ile osób tutaj powiedziało, że jestem piękna - powiedziałam.

- Ani jedna?

Super.

Ta sama stara bida.

Kocham moich przyjaciół. Naprawdę.

Rosie zapuszcza dredy, a Sven założył sobie kolczyk na kciuku.

Kiedy pożegnałyśmy się z Rosie, Jas weszła do budki obok, żeby zadzwonić do Pysia.

Wzięłam głęboki oddech, przygotowałam monety i połączyłam się z informacją.

Piętnaście minut później

Wiecie, ilu Scarlottich mieszka na Manhattanie? Milion.

Kiedy Jas wyszła ze swojej budki po więcej monet, powiedziałam:

- Nie ma szans, kurde. Na Manhattanie mieszka oko­ło miliarda Scarlottich.

- To może się skup, stwórz z nim telepatyczną więź i wybierz odpowiedni numer? - zaproponowała.

Piętnaście minut później

Zaprzyjaźniłam się z wieloma Hamburgerianami. Każ­dy z nich ma na nazwisko Scarlotti. Jeden mówił z chiń­skim akcentem i odruchowo chyba zamówiłam sma­żony ryż z jajkiem, ale cóż, takie jest życie. Z moimi nowymi kumplami śmiałam się, płakałam, rozmawia­łam o centralnym ogrzewaniu i tak dalej, ale ani jeden nie znał Masima.

No i wydałam prawie wszystkie pieniądze.

Jas dalej trajkotała do słuchawki, kiwając głową jak jeden z tych piesków z tylnej półki samochodu.

Hmm, pewnie udawała, że całuje się z Pysiem przez telefon.

Byłam wykończona.

Podeszłam do lady i zamówiłam koktajl mleczny.

Młody sprzedawca miał fazę na gadanie. O Boże.

- Skąd jesteście? - spytał.

- Z Anglii. - Wow... niesamowite.

Patrzył, jak piję koktajl. Po chwili dodał:

- A znasz księcia Karola? Boże święty.

- Tak, grywam z nim w tenisa.

Na szczęście albo na nieszczęście - zależy, jak na to spojrzeć - w tym momencie Jas wyszła z budki i usiadła koło mnie.

- Rozmawiałam z całą masą ludzi, większość z nich to wariaci, wydałam całą kasę i nadal nie wiem, gdzie mieszka Masimo. A ty? Jak tam Pysio?

- Nie wiem. Chyba z milion lat musiałam wysłuchiwać wrzasków jakiegoś wariata.

Okazało się, że kiedy w końcu dodzwoniła się na tę farmę, była pierwsza w nocy ichniego czasu i farmer, który odebrał telefon, nie był zbyt zadowolony.

- Kiedy podniósł słuchawkę, spytał: „Jesteś tam?”. Wiesz, z takim śmiesznym akcentem.

- Dlaczego spytał: „Jesteś tam?”, skoro dopiero się dodzwoniłaś?

- Nie wiem, widocznie w Krainie Kangurów mają taki zwyczaj.

- 1 co potem?

- Powiedziałam: „Tak, jestem, a ty?”. I wtedy zupełnie bez powodu się wkurzył, powiedział: „Nie pogrywaj ze mną” i wygłosił wykład o tym, że oni tam strasznie cięż­ko harują na farmie i muszą wstawać z kurami. Wyjaśni­łam: „Yyy... ja jestem w Memphis”, a on na to: „Nic mnie nie obchodzi, gdzie jesteś, nie wydzwaniaj mi tu w środku nocy”. I trzasnął słuchawką.

Dziwne.

Nigdy nie zamierzałam pojechać do Krainy Kangurów i teraz wiem, że to była słuszna decyzja. Wiecie, dlacze­go? Bo tam mieszkają sami popaprańcy.

Którzy uważają, że pierwsza w nocy to późno.

Nie mam nic więcej do dodania.

Jas była rozdrażniona, ale zgodziła się chociaż rzucić okiem na dworzec autobusowy. Powlokłyśmy się na po­szukiwania. Ale parowa. Na szczęście chociaż trochę się opalę. Tutaj ludzie są taaaacy przyjaźni, to bardzo, bar­dzo męczące. Poza tym wszyscy faceci noszą albo ciu­chy w stylu Elvisa, albo ogrodniczki.

By trochę rozweselić Jas, powiedziałam:

- Nigdy dotąd nie widziałam dorosłego faceta w ogrodniczkach.

W Krainie Hamburgerów to się nie nazywa „ogrod­niczki”, tylko „drelichy” - odparła. Popatrzyłam na nią.

- Skąd wiesz? Masz takie same? Jak zwykle się nabzdyczyła.

- No... tak... zakładam je do... pracy w ogródku i tak dalej. Mają wiele przydatnych kieszeni.

Pewnie.

Nagle wyobraziłam sobie, jak ona i Tom ubrani w ogrodniczki figlują w sypialni...

Dworzec autobusowy

Wiecie, kiedy odjeżdża autobus na Manhattan? Nigdy. A gdyby nawet, to jazda tam i z powrotem zajęłaby mi pięć tygodni.

Sacrebleu.

- Bądź rozsądna - powiedziała Jas. - 1 tak go nie znaj­dziemy. Lepiej zabawmy się, zamiast umierać z miłości.

Zaczynamy piekielne disco
na golasa, ale w bizonich rogach!

Wtorek, 14 maja

13.00 Nasi starzy leżą w płaszczach kąpielowych na leżakach i popijają koktajle. Libby zrobiła sarong dla Gandalfa/Sandry. Chyba już zapomniała o sa­molocie z kotami, bo jest rozpieszczana przez każdego, kto ją zobaczy. Jeżeli zje coś jeszcze, nastąpi eksplozja w jej majtkach.

Vati nadal nie pozwala mi na zakup broni.

Kiedy go poprosiłam, żeby mi kupił taki rewolwer jak w Thelmie i Louise, spytał:

- Georgio, czego nie rozumiesz w zdaniu: „Po moimi trupie”?

- Chciałam tylko taki malutki, dla jaj, żeby na przykład mi wypadł z torebki w kawiarni. Może też być w kształcie zapalniczki.

Ale nie, on jest za bardzo zajęty ględzeniem z wujkiem Eddiem o cyrkowych samochodzikach i brodach. Na zjazd przyjechało ich więcej, niż jest na całym świecie.

- Co za widok - rozmarzył się Vati. - Jak okiem sięg­nąć, wszędzie robiny relianty.

- Hurra - powiedziałam z przekąsem, ale on chyba nie załapał.

A wujkowi Eddiemu to wolno, jak idziemy na kolację, wpiąć we włosy strzałę, która niby przeszywa mu głowę na wylot.

Co za niesprawiedliwość.

Wieczór Kiedy weszliśmy do knajpy Żyć dla Rocka, podszedł do nas jakiś zwalisty facet, też ze strzałą w głowie. Myśla­łam, że to jeden z żałosnych kumpli wujka, ale okazało się, że kelner.

- Czy mogę prosić o szklankę coca - coli? - spytałam.

- Już się robi, psze pani.

- Podoba mi się to „psze pani” - zwróciłam się do Jas. - Czuję się trochę jak Jej Wysokość.

Kiedy wychodziliśmy, ten sam facet dał mi magazyn „Dallas Monthly”.

- Pomyślałem, że okładka się pani spodoba - powie­dział.

Widniało na niej zdjęcie jakiegoś brodacza w królew­skim stroju, palącego cygaro.

- Dziękuję - odparłam. - Cóż za uroczy prezent.

Środa, 25 maja

Południe Podjęłam jeszcze jedną próbę w budce miłości, ale połączyłam się z pracownikiem stacji benzynowej oraz matką bliźniaków o imionach Apple i Spaceboy i doszłam do wniosku, że to bez sensu.

Dobrze chociaż, że świetnie się bawiliśmy w Gracelandzię, gdzie mieszkał Elvis. I gdzie, jak się okazuje, umarł - z przedawkowania hamburgerów.

Obejrzeliśmy jego sypialnię i tak dalej, nawet jego grób. Kupiłam trochę superanckich pamiątek: śliczny ku­bek z Elvisem - z pewnością szalenie spodoba się jakie­muś kretynowi (czyli dziadkowi), zabawne peruki oraz - by udowodnić, że wszyscy możemy żyć w pokoju i harmo­nii - dwa elvisowskie ubranka dla Idiotycznych Pudli: lureksowy kombinezon w stylu Elvisa z jego epoki Las Vegas (do kompletu była nawet malutka peruczka dla psa) i więzienny drelich jak z filmu Jailhouse Rock, razem z czapeczką w paski. Wzięłabym też takie dla Angusa i Gordy'ego, ale w ciągu paru minut by je pożarli. Aha, kupiłam jeszcze płytę od jakiegoś staruszka. Właściwie to był błąd. Ten starszy facet siedział w sklepie, cały w niebieskim lureksie, i nucił pod nosem. Myślałam, że to kolejny podstarzały sobowtór Elvisa, ale jego „asystent” po - informował mnie, że to wielka legenda bluesa.

Jas usłyszała „busa”, a nie „bluesa”.

- Dlaczego jest legendą busa? Wynalazł autobus?

Ona bywa niewiarygodnie tępa. Facet nazywał się Ję­czący Clyde, Zawodzący Clyde czy jakoś tak - no, w każ­dym razie jego imię miało coś wspólnego z narzeka­niem. Niestety, chyba przypadłam mu do serca, bo ciągle klepał mnie po głowie, więc w desperacji musiałam kupić jego płytę. A potem zmusił nas do tego, by­śmy zrobiły sobie z nim zdjęcie. Facet był niziutki, więc głowę położył dosłownie na moich dyndakach.

Jas szepnęła do mnie:

- Jęczący Clyde to twój nowy chłopak. On cię kocha. Może i miała rację. W ogóle nie mogłam zrozumieć, co Clyde do mnie mówi. Kto wie, może nieświadomie wzięłam z nim ślub?

- Myślę, że będziemy szczęśliwi pomimo stuletniej róż­nicy wieku - odpowiedziałam. - Pomijając fakt, że praw­dopodobnie już nigdy więcej się nie spotkamy.

W naszym hotelu

20.00 Wreszcie same!!!

Tata, wujek Eddie, mama i Libby poszli z kum­plami na zlot kierowców cyrkowych samochodzików.

Tutaj są dwadzieścia dwa kanały w telewizorze, który znajduje się w komodzie. W garderobie nie ma telewizo­ra, to dla mnie straszliwy cios. No trudno.

Nastawiamy sobie lokalne stacje. Prawie w każdej ja­kiś pacan gra na banjo i śpiewa: „Jestem synem kazno­dziei”. Albo coś o Bogu, płatkach kukurydzianych i tak dalej. W końcu jednak znalazłyśmy program z porada­mi sercowymi. Prowadząca Delila pocieszała ludzi, któ­rzy do niej dzwonili z „sercowymi problemami”.

Mnie by nie pocieszyła - to jasne. Skórę miała w prze­rażającym odcieniu oranżu i była cała ubrana na różo­wo. Włosy związane w kucyki świadczyły o tym, że jest nienormalna. Zadzwoniła jakaś biedna idiotka i zaczęła opowiadać o swoim drugim małżeństwie.

- Dobry wieczór, Delilo - powiedziała. - Niedługo po­wtórnie wychodzę za mąż, a mój syn z pierwszego mał­żeństwa nie może się z tym pogodzić. Nie chce przyjść na ślub. Jak mam go namówić, żeby cieszył się ze mną w ten piękny dzień?

Delila (intensywnie wpatrując się w kamerę z szalo­nym/zatroskanym wyrazem twarzy) odparła:

- Mówisz więc, że twój syn jest ZAŁAMANY twoim po­nownym małżeństwem?

- No, może nie załamany, ale... Delila jeszcze nie skończyła.

- Jest ZDRUZGOTANY tym, że wpuścisz DO ŁÓŻKA innego mężczyznę, który nie jest jego ojcem.

- Nic nie wspominał o łóżku, po prostu...

- NIE MOŻE UWIERZYĆ, że jego własna MATKA go oszukała i TAK POTWORNIE ZAWIODŁA. On CIERPI!

Delila doprowadziła swoją rozmówczynię niemal do samobójstwa, po czym zakończyła:

- Ale jak wiesz, muzyka potrafi ukoić skołatane nerwy. Oto piosenka na pocieszenie.

Tytuł piosenki brzmiał: Jesteś pijaną i nieodpowiedzial­ną matką.

Miałam ochotę zadzwonić do Delili i poskarżyć się na Mutti i Vatiego, ale znowu przełączyliby mnie do taty, a on wyszedł.

Czwartek, 26 maja

Tylko trzy dni do powrotu do Anglii

Na basenie

Co prawda nie mogę znaleźć Masima, ale za to mogę się opalić na czekoladkę. Jas i ja właśnie zaczęłyśmy ciężką harówę, jaką jest opalanie się, kiedy podszedł Vati. Próbował nas namówić, żebyśmy wybrały się ze wszystkimi na zjazd cyrkowych samochodzików.

- Jaki jest sens wyjeżdżać za granicę, a potem nic, tyl­ko leżeć koło basenu? To możecie robić wszędzie. Powinnyście wyjść z hotelu i poznać obcą kulturę.

- Tato, ile hamburgerów można zjeść? Poza tym tutaj też nasiąkamy obcą kulturą. Więc se odpuść i daj mi tro­chę luzu, bo już mnie dobijasz.

- Dlaczego tak dziwnie mówisz?

- Nie dziwnie, tylko po hamburgeriańsku.

Poszedł, utyskując i złorzecząc pod nosem, ale przy­najmniej zostawił nas same na parę godzin.

15.00 - Mam ślady po ramiączkach opalacza?

- Pokaż... tak, masz. Super!

Wieczorem

Znowu jedziemy starą Beczką Śmiechu do klubu, o którym wszyscy ględzą. Nazywa się Gaylords, co mó­wi samo za siebie.

- Nareszcie znaleźliście się we właściwym miejscu - zwró­ciłam się znaczącym tonem do wujka Eddiego i Vatiego.

Gaylords to „Dziki Zachód pod jednym dachem”. Pewnie ludziom nie chce się wlec na prawdziwy Zachód, więc po prostu przychodzą do tego klubu. Przeszliśmy przez „drzwi saloonu”.

W środku

Och, tu jest gorzej, niż moglibyście sobie wyobrazić.

W hotelu są kaniony, wąwozy i pustynie, wszyscy face­ci mają na sobie kowbojskie stroje, a kobiety - szorty, bu­ty na wysokich obcasach i złote paski. (Nie wiedzieliście, że na Dzikim Zachodzie babki nosiły szorty i szpilki?).

- Czy teraz mogę dostać broń? - spytałam tatę.

Ale on i wujek Eddie byli zajęci wydzieraniem się: „lii - haaa!” oraz przechadzaniem się rozkołysanym krokiem w obcisłych skórzanych spodniach. Tak, tak, założyli ob­cisłe skórzane spodnie. Wyobraźcie to sobie. Jas i ja sta­rałyśmy się nie stawać za nimi, bo wtedy musiałybyśmy patrzeć na ich tyłki rozsadzające spodnie.

Błe.

Niedaleko kina Dodge City znajduje się sklep z „dre­lichami”.

Nie żartuję.

Piętnaście minut później

O, super, tata i wujek kupili sobie drelichy i wymknęli się do toalety męskiej, czyli dla „kowbojów” (wiem, wiem...), żeby się przebrać.

To jakiś koszmar.

Przy barze zamiast zwykłych stołków są urządzenia sy­mulujące jazdę na byku.

Za żadne skarby bym na nich nie usiadła.

Dwie minuty później

Siedzę na automacie, między nogami mam parę ro­gów... jak wszyscy. Tata i wujek Eddie wystroili się w swoje drelichy. Barmani są ubrani jak szeryf Wyatt Earp, a kiedy składa się zamówienie, strzelają z bicza.

Gorzej być nie może.

Myliłam się. Och, jak bardzo, bardzo się myliłam.

Automatyczny byk naprawdę mocno wierzga. Przeko­nałam się o tym, kiedy z głośników popłynęła melodia Rowhide z filmu Blues Brothers. Nie zdążyłam zsiąść i zanim się zorientowałam, zaczęło mną rzucać do przo­du, do tyłu i na boki. Kurczowo trzymałam się rogów. Jas prawie spadła ze swojego byka i dosłownie nakryła się nogami. Libby wyła z radości i darła się:

- Napsód!!!

Boże, jak mnie zemdliło.

Piosenka się skończyła i automaty wreszcie się zatrzy­mały. Jas i ja zlazłyśmy z byków i poszłyśmy odpocząć na sztucznej skałce.

Cztery minuty później

Znowu zabrzmiało Rowhide i Libby, mama, tata, wu­jek Eddie pozostali klienci przy barze zaczęli podrygiwać jak potrzaskani. Jakie to żałosne.

Tata spadł.

I dobrze.

Dwie minuty później

Tata i wujek zakolegowali się z całą masą tłuściochów w drelichach.

Hurra.

Zabawie nie ma końca. Z bezpiecznego miejsca, jakim była nasza skałka, przyglądałyśmy się chłopakowi o przerażająco wielkich, białych zębach i skórzanych ochraniaczach, jakie kowboje noszą na spodniach.

Kowboje zakładają je do zaganiania bydła. Białozęby Chłopak nie zaganiał bydła, tylko tańczył country.

- W porównaniu z nim Sven jest całkiem normalny powiedziałam do Jas.

Chłopak zauważył, że na niego patrzę, i podszedł do nas.

- Czy mógłbym koło pani odsapnąć? Jestem trochę obolały po długiej jeździe konno.

- Niestety, to wolny kraj - odparłam. Usiadł i powiedział:

- Siemka. Z jakiego miasta w Australii jesteście?

- Jestem Angielką. Gwizdnął i zawołał:

- Niesamowite! Czyżby?

Zsunął kapelusz na tył głowy.

- Kochanie, na pewno umiesz świetnie się całować. Co za tupet!

- Nie zadaję się z obcymi - odparłam z wielką godno­ścią i lodowatym tonem.

Jas prawie się udławiła swoją ekstradużą colą (czyli colą w wiadrze). Białozęby chłopak spytał:

- Co to znaczy: „zadawać się”?

Okazało się, że pan Pacan nie ma zielonego pojęcia o bry­tyjskiej odmianie angielskiego. Na przykład, kiedy grzecznie spytałam: „Zawsze byłeś taki tępy i durny czy może kiedyś byłeś tylko durny?”, nie zrozumiał, co do niego mówię.

Na szczęście tę szalenie interesującą międzykulturową wymianę zdań przerwała nam Libby. Podeszła, śpiewając: „Napsód, napsód, kiiichaaa!”, i usiadła mi na kolanach.

Spojrzała na mojego nowego „kolegę”, a potem na jego spodnie.

- Georgeee, dlaciego te spodnie są takie wypchane?

Zsunęła się z moich kolan i zanim zdążyłam ją powstrzy­mać, stanęła przed chłopakiem i zaczęła się gapić na wy­brzuszenie w jego spodniach. Zdążył powiedzieć tylko: „Co słychać, malutka?”, kiedy kopnęła go w okolice wężyka.

Bosko!

Cóż za przemiłe wakacje.

Piątek, 27 maja

Tylko dwa dni do powrotu

W drodze na zjazd cyrkowych samochodzików zoba­czyliśmy auto z napędem na cztery koła, które na tylnej szybie miało naklejkę z napisem: „Zatrąb, jeśli zauwa­żysz, że wypadły bliźniaki”. Uważam, że to bardzo, bar­dzo amusant.

- Tato, zróbmy sobie naklejkę z napisem: „Nie trąb, je­żeli zauważysz, że wujek Eddie wypadł” - zapropono­wałam.

- Nie bądź arogancka - powiedziała mama. Jednak całkiem niepotrzebnie, bo wujek miał na uszach słuchawki i śpiewał głośno (oraz fałszując): „Je­stem dumny, że taki ze mnie burak”, co zabrzmiało przerażająco proroczo, bo wujek ma teraz całą głowę czerwoną jak burak.

Na zjeździe cyrkowych samochodzików

W knajpie U Davy'ego Crocketta na czas posiłku ka­zano nam założyć futrzane czapki. Całkiem fajnie.

Do naszego stolika podskoczyła przerażająco miła kel­nerka, która poinformowała nas o „daniu firmowym”.

- Siemka, ludziska! Dzisiejsze danie firmowe zawiera świeże zioła, w tym BAzylię i oRRRRegano, oraz świeże WArzywa.

- Czy podajecie je w też folii alUUUUminiowej? - spy­tałam.

I razem z Jas zaczęłyśmy śmiać się jak głupie. Ale kelnerka nie załapała.

14.00 Wymknęłyśmy się, żeby odpocząć od wariatów w drelichach. I złapać jeszcze trochę słońca. Libby poszła za nami do stoiska z lodami i zaczęła swoje:

- Ja cem duzeeeego! Jacyś starsi państwo stojący z tyłu, oboje we flanelo­wych koszulach w kratę, zaczęli się zachwycać:

- Cóż za urocze dziecko!

Spojrzałam dookoła, ale okazało się, że mówią o Libby.

- Dziewczynko, kupimy ci loda, chcesz? I zapłacili za jej loda.

- Dziękuję paniom - powiedziała. Strasznie się napalili, żeby się z nami zakumplować.

Pan W Kratę spytał:

- Jak wam minął dzień?

- Och, fantastycznie, nie ubawiłam się tak, odkąd na meczu hokejowym zwichnęłam sobie nogę w kostce. 9 Ale powiedziałam to z wielkim wdziękiem i serdecznym uśmiechem.

- Cóż za uroczy akcent - powiedziała pani W Kratę. - Z jakiego miasta w Irlandii przyjechałyście?

Wtedy Libby z buzią pełną lodów wybełkotała:

- A ja umiem pioseneckę.

O nie. Próbowałam zatkać jej usta, ale ugryzła mnie w dłoń, po czym zaczęła śpiewać na całe gardło:

- Kupa, kupa, pupa, pupa. Kupa pupa, bum, bum, dupa.

No super.

Państwo W Kratę zaczęli klaskać i się śmiać.

- Ooooch, jakie to słodkie. Ale co to jest „dupa”? Nie znam tego słowa. „Ib po irlandzku?

Libby poklepała się po pupie, śpiewając dalej:

- Bum, bum, dupa, dupa. - A państwo W Kratę dalej bili brawo. Miałam nadzieję, że to nie uciekinierzy ze szpitala psychiatrycznego dla uczestników zjazdu cyrko­wych samochodzików.

Wtedy pani W Kratę powiedziała:

- Ach, rozumiem, kochanie. Masz na myśli swoje derrière! W Irlandii mówicie „dupa”, ale w Stanach Zjed­noczonych używamy słowa „pupcia”. Potrafisz to po­wtórzyć, kochanie? Pupcia? Mogę cię poklepać po pupci?

Szybko odciągnęłam od nich Libby. Jeżeli szczęście mi dopisze, niedługo zapomni o tej sprawie z pupcią. Kiedy odchodziłyśmy, pani W Kratę zawołała za nami:

- Przyjedźta tu jeszcze kiedyś z Irlandii! Matko kochana.

Ale cóż - jeśli nie możesz z kimś wygrać, dołącz do niego, jak to często powtarzam. Razem z Jas odrzyknęłyśmy: - A juści!

Niedziela, 28 czerwca

Tydzień zleciał jak z bicza trząsł, chociaż nie udało mi się znaleźć Masima. Najbardziej tutaj podoba mi się to, że wszyscy nas lubią. I to BARDZO. Wprawiło to mnie i Jazzy Spazzy w tak dobry nastrój, że nawet pojechałyśmy na wyścigi cyrkowych samochodzików.

Muszę przyznać, że cyrkowe samochodziki z rykiem ścigające się po torze to przezabawny widok. Wygląda to trochę tak, jakby bardzo starzy ludzie z długimi włosami jeździli na łyżwach albo coś w tym stylu. Dobrze chociaż, że mój tata nie wziął udziału w tych zawodach.

Rodzice i wujek Eddie skumplowali się z mnóstwem nowych osób, a po wyścigu wszyscy razem poszliśmy na ostatni lunch do knajpy, gdzie sprzedają hamburgery na wynos. Podjeżdża się do okienka w kształcie głowy klauna, wykrzykuje zamówienie, klaun ci odpowiada i po chwili pojawiają się twoje hamburgery. To dopiero kultura! Dlaczego w Anglii nie ma czegoś podobnego? Kiedy wrócimy do Stalagu 14, chyba podsunę ten pomysł Sokolemu Oku. Lunch odbierany z głowy klauna byłby dla nas zupełnie nowym doświadczeniem.

Sesja zdjęciowa na golasa,

ale za to w bizonich rogach

Kiedy starzy poszli po pamiątki, a Libby zaczęła szukać czegoś dla kiciusiów, Jas i ja postanowiłyśmy w skromny, ale znaczący sposób uczcić naszą wizytę w Krainie Ham­burgerów.

Jedynym plusem tej koszmarnej wyprawy do klubu Gaylords było to, że na pamiątkę kupiłyśmy sobie czap­ki z rogami bizona. Założyłyśmy je na pożegnalną sesję zdjęciową na golasa w hotelowym pokoju.

Było bardzo, bardzo śmiesznie. Jas na golasa i w bizonich rogach czytająca książkę na olbrzymim łożu. Ja na golasa i w bizonich rogach zmieniająca program w telewizorze w łazience. My, na golasa i w bizonich ro­gach, pakujące walizki, malujące usta i tak dalej. Na­prawdę, bardzo, bardzo śmieszne. Ze śmiechu mało nie umarłam.

Żegnaj, Kraino Hamburgerów

Kiedy wyjeżdżaliśmy, Loreen, Jolene, Noelene, Gaylene i wszystkie inne „lene” z hotelu płakały... poważnie. Uściskały nas, mówiąc:

- Jak najszybciej wracajcie, już za wami tęsknimy.

No, ale jak powiedziałam do Jas, to tylko ludzie.

Adios amigos, jak to się mówi w Krainie Hamburge­rów. Kocham was, ale muszę już jechać, by odnaleźć Boga Miłości.

Bum, bum, bum, bum, pupa, bum
I dzień dobry
panie posterunkowy

Nadal niedziela, 29 maja

Krążymy nad Anglią

19.45 Kurczę, z tej wysokości Anglia wygląda jak zbudowana z klocków lego.

Na lotnisku Heathrow

Hip, hip, hurra, z powrotem w domu!

Jaki piękny deszcz!

Przyjechał po nas durny kumpel Vatiego. Na tylnej szybie samochodu ma naklejkę z napisem: „Jeżeli szu­kasz miłości, spójrz na mój klakson”.

Na szczęście na Heathrow nikt mnie nie zna.

20.30 Kiedy próbowaliśmy wepchnąć do vana wszystkie swoje graty, podszedł do nas poli­cjant i kazał nam się pospieszyć, bo blokowaliśmy jezdnię. Promiennie się do niego uśmiechnęłam.

- Dzień dobry, panie posterunkowy, jakże się pan mie­wa w ten piękny angielski wieczór?

Popatrzył na mnie. Z czapki kapały mu krople deszczu.

- Dobrze, zważywszy na okoliczności.

- Właśnie wróciliśmy z Krainy Hamburgerów. Tam po­licjanci noszą broń. Czy pan również ma przy sobie pi­stolet, panie posterunkowy?

- Bardzo żałuję, ale nie. Czy mogliby państwo już wsiąść do samochodu, bo za wami utworzył się dwudziestokilometrowy korek.

- Panie sierżancie, naprawdę staram się, jak mogę - powiedziała mama - ale kowbojski kapelusz mojego męża nigdzie się nie mieści...

Widziałam, że policjant lada chwila przemocą wepchnie mamę i kapelusz do vana, i wtedy włączyła się Libby.

- Panie policjancie, a ja znam pioseneckę.

Nawet ja muszę przyznać, że Libby niekiedy wygląda jak zwyczajne, urocze dziecko, a do tego tym razem miała na sobie diadem wróżki i różową sukieneczkę, więc nic dziwnego, że policjant dał się zmylić.

Westchnął i ukucnął koło niej.

- OK, zaśpiewaj mi coś, a twoja mamusia i tatuś szyb­ciutko zapakują się do samochodu i POJADĄ DO DOMU.

Dzieci zapamiętują najdziwniejsze rzeczy. Libby za­śpiewała policjantowi piosenkę o pupie. Ale, co gorsza, zaśpiewała jej amerykańską wersję. Oparła ręce na bio­drach i dała niezły popis.

- Bum, pupa, bum, pupa, pupcia, pupcia, bum, bum.

Myślałam, że policjant zemdleje. Próbował ją po­wstrzymać - Bóg jeden wie, że każde z nas to próbowa­ło - ale Libby śpiewała i śpiewała, nawet kiedy tata wziął ją pod pachę i wepchnął do vana.

- Kupa, kupa, bum, bum, dupa, PUPCIA! Poklep mnie po pupci!!!

21.00 Podrzuciliśmy Jazzy Spazzy do domu.

- Dziwnie będzie tak nagle się rozstać, prawda?

- powiedziała. - Zadzwoń, jak tylko dojedziesz do domu. Mało brakowało, a bym ją przytuliła. Przypomniało mi się jednak, że wróciłyśmy do Krainy Sztywniaków, nie chcę więc, by pojawiły się plotki o naszej odmiennej orientacji seksualnej. Nigdy nie wiadomo, kto patrzy.

W drodze do domu śpiewaliśmy piosenki turystyczne. Vati jest w zaskakująco dobrym nastroju. Nie do wiary, że patrzenie na cyrkowe samochodziki aż tak może po­prawić humor.

Mama nadal zachwyca się tym, że wszyscy faceci „za wielką wodą” mówili do niej „psze pani”.

Ale w końcu miło się zachowali, zabierając mnie i Jas do Krainy Hamburgerów, chociaż nie udało mi się zna­leźć Boga Miłości.

Jest jednak wielki plus tego, że wróciliśmy: już nie bę­dę musiała ich oglądać. Mogę wychodzić na całe wie­czory ze swoim chłopakiem. Gdybym tylko go miała. Nawet nie wiem, czy już wrócił. No i znowu zacznę usychać z miłości. Podjechaliśmy pod dom i zaczęliśmy wypakowywać bagaże. Facet od vana i wujek Eddie odjechali z piskiem opon. Wujek, nadal ze strzałą w głowie, wrzasnął:

- Naprzód, naprzód, iii - haaa! liii - haaa!

Zobaczyłam, że pan Sąsiad czai się za firanką, żeby­śmy go nie zobaczyli. Zauważyłam też, że zdjął zaporę antykocia. Na pewno bardzo się ucieszy ze strojów dla Idiotycznych Pudli. Może zaniosę mu je później, kiedy będzie myślał, że już śpimy.

21.15 Wreszcie w domu! W naszym ślicznym dom­ku, który - o dziwo - nie spłonął. Bosko.

Z tej radości nawet uściskałam dziadka. Ani śladu jego dziewczyny.

W kiblu

Yyyy... myliłam się, sądząc, że nie było tu Maisie. Nie żebym była niewdzięczna, ale który normalny czło­wiek robi na drutach pokrowiec na deskę klozetową?

W kuchni

Albo pokrowce na klamki?

Nadal ani śladu kotów.

Mama, tata i Libby zawieźli dziadka do domu, więc zostałam sama.

Przemyślę nowe doświadczenia i to, czego się nauczy­łam podczas tej wielkiej przygody.

Po prostu pobawię się własnym umysłem.

W ciszy i spokoju swojej sypialni.

Chętnie zostanę sam na sam ze swoimi głębokimi przemyśleniami.

W moim pokoju

Błagam, powiedzcie, że to nieprawda, że zostałam dumną właścicielką dzierganych kapci.

21.20 Zadzwoniłam do Jas.

- Jas.

- Siemka, jak leci?

- Super, a u ciebie?

- Rozmawiałaś już z kimś?

- Na sekretarce mam jakieś dziesięć wiadomości od Toma. Świetnie się bawi i w ogóle, ale bardzo za mną tęskni. Aha, wspomniał też, że...

- Jas, co prawda bardzo mnie interesują wieści o torbaczach, ale chciałam wiedzieć, czy masz jakieś wiado­mości od naszej paczki i tak dalej.

- Georgia, jestem w domu dopiero od dwudziestu minut.

21.22 Zadzwoniłam do Rosie. Odebrała jej mama.

- Czy zastałam Rosie?

- Niestety, nie. Poszła do klubu szkolnego. Do klubu szkolnego?

A, już wiem - w szyfrze Drużyny Asów to znaczy, że po­szła tam, gdzie nie wolno. W jej wypadku - do całuśnego imperium Svena.

Zadzwoniłam do Jools.

Jest w szkolnym klubie.

Tak samo Ellen i Mabs.

Kurczę! Mam nadzieję, że nie założyły klubu lesbijek.

Znowu zadzwoniłam do Jas.

- Cała Drużyna Asów poszła do szkolnego klubu. Co to ma znaczyć?

- Może, no wiesz, odrabiają lekcje?

- Jas, zwariowałaś?

Hmmmm.

To ja wracam z dalekich krajów, a Drużynie Asów na­wet się nie chce powiedzieć: „Witaj w domu”?

A jutro z powrotem do Stalagu 14.

Jestem trochę zrozpaczona, bo nic się nie zmieniło. Z nikim nie rozmawiałam, więc nie wiem, gdzie jest Masimo. Czy wrócił? Może postanowił zostać w Krainie Hamburgerów?

Och, merde.

Nawet koty gdzieś polazły - nigdzie ich nie widzę. Znowu wpadłam w doła.

21.30 Poszłam do państwa Sąsiadów. Na pewno wi­dzieli, jak idę podjazdem, i udają, że ich nie ma. Zza drzwi dobiegło mnie stłumione szczekanie. Oni są bardzo, bardzo nerwowi. Ale cóż, żyj i pozwól żyć, więc wsunęłam stroje dla Idiotycznych Pudli przez otwór na listy.

Na pewno będą zachwycone.

Słowo daję, jestem za dobra dla tego świata.

Kiedy wracałam do domu, zobaczyłam, że na murku siedzi Oscar, syn państwa Z Naprzeciwka, maniak sek­su w okresie dojrzewania. Spojrzał na mnie i powiedział:

- Genialne cycki.

No super.

22.00 Ludzie często narzekają na dolegliwości zwią­zane ze zmianą stref czasowych, prawda? „Oooch, musiałem iść prosto do łóżka, a przez kolejne trzy tygodnie fatalnie się czułem”. Cieniasy. To zwykła postać podróżnej... chrrr...

Poniedziałek, 30 maja

7.30 Co się stało? Czyżby ktoś w nocy zakradł się do mojego pokoju i pobił mnie młotkiem? Czuję się koszmarnie. Nie zamierzam iść do szkoły. Otulę się kołderką i... Zaraz! Jak się dowiem czegoś o Masimie, jeżeli nie pójdę? Muszę być dzielna w imię miłości.

Kotów nadal nie widać. Wiem jednak, że kręcą się w pobliżu, bo z roślin zostały tylko kikuty.

8.30 Spotkałam Jas. Wyglądała jak śmierć na cho­rągwi.

- Boże, jaka jestem zmordowana - powiedziała. - A ty?

- Nic a nic. Ale na niemieckim przytnę komara.

W Stalagu 14

Kiedy znalazłyśmy się pod szkolną bramą, Drużyna Asów już tam na nas czekała. Powitałyśmy się po klingońsku i błyskawicznie odtańczyłyśmy piekielne disco. Bardzo się wzruszyłam i zachowałam się jak rodowita Amerykanka. Na widok Rosie tak się ucieszyłam, że ją uściskałam. Odepchnęła mnie ze słowami:

- Odwal się, zdziro. Mówię to bardzo serdecznie. Och, jak miło wrócić do normalności.

Za boiskiem

Przerwa

- I jak było? - spytała Rosie. - Znalazłaś Masima?

- Wiesz, pomyślałam, że to bez sensu go szukać, więc...

- Więc obdzwoniła wszystkich ludzi o jego nazwisku i zrobiła z siebie kompletną idiotkę - dokończyła Jas. Och, dziękuję, panno (Nie)Prawdziwa Przyjaciółko. Ale cała paczka zachowało się bardzo miło.

- Masimo nie wie, że próbowałaś go znaleźć - powie­działa Jools - więc pewnie myśli, że nadal jesteś zimna jak góra lodowa.

A Ellen chociaż raz w życiu powiedziała coś mądrego:

- Poza tym ładnie się opaliłoś.

Słuszna słuszność. Chciały, żebyśmy im opowiedziały o naszej wyprawie, więc szybko im zaśpiewałyśmy refren piosenki Delili Jesteś pijaną i nieodpowiedzialną matką, a potem opowiedziałyśmy o pobycie w Krainie Hambur­gerów. Wiecie, o innej kulturze i szansie na porozumie­wanie się z obcokrajowcami w ich języku.

- Wyjaśnijmy coś - poprosiła Rosie. - Naprawdę były­ście w klubie, który się nazywa Gaylords? I jeździłyście na automatycznych bykach?

- Tak.

- Z rogami? - Tak.

- Mam nadzieję, że zrobiłyście sobie zdjęcia.

- Żeby tylko! - odparła Jas. - Przywiozłyśmy wam ro­gi. Zobaczcie.

Wyjęła z plecaka rogi i dała je do przymierzenia Dru­żynie Asów.

Strasznie się ucieszyły i zaczęły wykrzykiwać; „Wow!”, „Super!”.

Wyglądały magnifique.

- Powinnyśmy założyć zespół Bizony - stwierdziła Jas.

11.15 Narodził się nowy gatunek tańca: piekielni disco amerykańskich bizonów.

Wygląda tak: tup, tup, kołysu - kołysu tyłkiem.

Rogi na prawo, rogi na lewo i klap w ręce.

Tup, tup, kołysu - kołysu tyłkiem.

Rogi na prawo, rogi na lewo i klap w ręce!

- Wszystko pięknie, ale bizony chyba raczej nie klaszczą w ręce? - zauważyła Ellen.

Matko kochana. Gdyby to zależało od ludzi takich jak Ellen, serial Simpsonowie nigdy by nie powstał. Ciągle by tylko kwękała: „Nikt nie ma niebieskich włosów natapirowanych na pół metra”, i tym podobne brednie.

- Bardzo, bardzo się mylisz, Ellen - powiedziałam. Kiedy na prerię przyjeżdża cyrk, bizony i inne zwierzęta idą na jego występy i to zawsze bizony klaszczą najgłośniej.

Ellen zrobiła jeszcze głupszą minę niż zwykle.

- Ellen, bizony oczywiście nie klaszczą - wyjaśniłam - ale i nie tańczą disco. To taka poetycka jak - jej - tam, ty cieniasko.

Kiedy w drodze do Stalagu 14 mijałyśmy strażniczki więzienne - Nudną Lindsay i Sokole Oko - oraz ich psa stróżującego Tępą Monicę, Mabs spytała:

- Czyli nie wiesz, gdzie jest Masimo?

- Nie, nie wiem, czy wrócił i w ogóle.

Nudna Lindsay spiorunowała mnie wzrokiem. Wydaje mi się, że podczas naszej nieobecności schudła jeszcze bardziej.

„Ib był nieprzyjemny widok.

Chyba że naprawdę lubi się oglądać bardzo, bardzo chude palanciary.

16.30 Cholera i sacrebleu. Skonfiskowano nam na­sze rogi! I jak teraz mamy zakładać zespół? Kiedy wlokłyśmy się z Jas do domu, narzekałam:

- No słowo daję, co za podłość! WIEDZIAŁAM, że Nudna Lindsay coś kombinuje. Uwzięła się na mnie.

- Szkoda, że po niemieckim ich nie zdjęłyśmy - powie­działa Jas.

- Czy jest jakieś prawo zakazujące noszenia bizonich rogów na szkolnym korytarzu? Zacytuj mi je. Bardzo proszę.

- To samo powiedziałaś Nudnej Lindsay.

- Wiem, Jas, byłam przy tym.

- A ona odparła: „Nie wygłupiaj się, żadne prawo nie zabrania robienia kupy na korytarzu, ale wszyscy wiedzą, że to niedozwolone”.

- Wiem. To ohydne, że musimy wysłuchiwać od dyżur­nych takich słów jak „kupa”.

- To też jej powiedziałaś. - JAS, WIEM, byłam przy tym!!!

- I wtedy dała nam minus ze sprawowania..

- Tak, to dla niej typowe.

W domu

NIENAWIDZĘ Stalagu 14. Traktują nas tam jak dzie­ci. A ja chciałam tylko przećwiczyć taniec bizonów.

18.00 Zadzwoniła Mabs.

- Gee, wpadłam na Doma. Pytał, czy w przy­szłym tygodniu wybieramy się na koncert Sztywnych Dy­la nów.

- Wooow! Spytałaś go o Masima?

- Yyy... nie, pomyślałam, że to by było niefajne.

- Bardzo słusznie, Batwornan.

Bardzo słusznie, ale irytująco, bo nadal nie mam żadnych wieści od Boga Miłości.

Dobrze jednak, że jest ten koncert, bo to oznacza, że do tej pory Masimo może wrócić.

Wtorek, 31 maja

Na angielskim

Nadal żadnych wieści od Masima. Spytałam Drużynę Asów, co mam zrobić, ale panna Wilson ciągle nam przeszkadzała swoją tak zwaną „miłością do Szekspira”. No jak rany. Jej miłość nie śmie wymówić swego imienia - jej miłość w kółko nadaje o Billym. Nic tylko: „Panie mój!” i „Ach, otóż i Makbet, znowu będzie bredził jak potłuczony”. Dobrze chociaż, że nam przypomniała, że chłopaki z Foxwooda mają przyjść na próbę i pomóc nam za kulisami (u - ła!).

Środa, 1 czerwca

8.15 Wydarzyło się coś naprawdę koszmarnego i dziwnego. Rozległ się dzwonek do drzwi. Wszy­scy już wyszli, więc otworzyłam. Na progu stał listonosz.

- Mam paczkę dla panny Georgii Nicolson. Czy ją za­stałem? - spytał.

- No przecież wie pan, że mnie zastał, rozmawia pan ze mną.

Co za opryskliwy stary dziad. Naprawdę nie powinien w pracy mieć kontaktu z ludźmi - no, chyba że praco­wałby w więzieniu.

- Czy może pani w jakiś sposób potwierdzić swoją toż­samość? - spytał gburowatym, oficjalnym tonem.

Zaczął poważnie działać mi na nerwy. Już miałam mu wydrzeć paczkę z rąk, kiedy przyszedł mi do głowy bar­dzo, bardzo śmieszny pomysł.

- Potwierdzić tożsamość? - powtórzyłam. - Tak, chy­ba tak. Zaczeka pan chwilkę?

Po minucie wróciłam z lusterkiem, przejrzałam się w nim i powiedziałam: - Tak, to z całą pewnością ja.

8.30 W końcu dał mi tę paczkę. Hmmm, co to za znaczek?

Aha, Nowa Zelandia. Jeżeli okaże się, że Tom przysłał mi egzemplarz Tego kwiatu nie pół światu albo zdjęcia torbaczy, chyba zwariuję.

Ale paczka nie była od Toma.

Był to list od Boga Seksu. Robbiego.

O, w mordkę jeża.

Trochę mnie zemdliło, kiedy zaczęłam czytać.

Kochana Georgio!

Już dosyć długo nie pisałem. Myślałem, że odpowiesz na mój ostatni list, i wtedy znowu bym się odezwał, ale nie zrobiłaś tego, więc... W zeszłym tygodniu przyjechał Tom, bardzo się ucieszyłem. Poszliśmy do buszu...

Pomyślałam: „No, znowu się zacznie o przytulaniu torbaczy i brzdękaniu na gitarach w rzece”, ale nie...

...pogadaliśmy o domu i o Tobie też.

Tom opowiedział mi o tym incydencie z wabikami na chłopców i Twoim wspaniałym tańcu do melodii YMCA. Myślałem, że pęknę ze śmiechu. Ale też zrobiło mi się smutno, bo inny chłopak wpadł Ci w oko, a poza tym ja jestem bardzo poważnym człowiekiem, a Tobie brakuje piątej klepki, może nawet kilku. Niemalże słyszę, jak te­raz mówisz: U - ła!.

Właściwie nie wiem, po co to piszę. Chyba chciałem, żebyś zobaczyła moje najnowsze zdjęcie, które dołą­czam do listu, i cieszyłbym się, gdybyś wysłała mi swoje.

Na zawsze pozostaniesz w moim sercu i często poja­wiasz się w moich snach.

Całuję, Robbie

Na zdjęciu był w dżinsach i T - shircie i siedział nad rze­ką. Patrzył prosto w obiektyw tymi swoimi ciemnoniebie­skimi oczami, w które już chyba nigdy nie będę potrafi­ła spojrzeć. Był taki... och, sama nie wiem.

8.45 Do Jas poszłam w stanie szoku. Bredziła jak zwykle:

- No szybciej, szybciej, bo się spóźnimy. Co z tobą? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła. Wczoraj wieczorem dzwonił Tom. Powiedział, że znaleźli niesamowitego grzyba, którego kapelusz miał pół metra średnicy. Po­dobno jest pyszny, jeśli się go...

- Jas, ja... ja...

- I wiesz co? Mówił, że Maorysi jedzą larwy chrząszcza Hu - Hu, takie wielkie, białe i tłuste, pieką je nad ogni­skiem i zjadają. Tom poszedł na tamtejszą imprę, zaprzyjaźnił się z takim jednym Maorysem, który nosi tra­dycyjne maoryskie imię „Brian” i...

- Jas, przeczytaj.

Wzięła ode mnie list. Po chwili nawet ona umilkła.

Skończyła i spojrzała na mnie.

- No, ja cię kręcę.

Chociaż raz w życiu ani trochę nie przesadziła.

Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Już dawno te­mu machnęłam ręką na Boga Seksu. Naprawdę.

Na francuskim

Przez całą lekcję gapiłam się na jego zdjęcie.

Wygląda tak fantastycznie. Mówię to zupełnie szczerze.

Ale co, na pojemne tyłkonosze Jas, mam zrobić albo myśleć? Nie napisał przecież: „Przyjedź do Krainy Kan­gurów i bądź moja”. Ani: „Jadę po ciebie”. Prawdę mó­wiąc, napisał tylko: „Ciągle cię lubię i czasami o tobie myślę”.

Och, dlaczego nie napisał tego listu w zeszłym miesią­cu? Dlaczego napisał go dopiero po tym, jak pojawił się drugi Bóg Miłości?

To dla mnie za wiele.

Na przerwie

Skonsultowałam się z Drużyną Asów.

Jas na głos odczytała list od Robbiego. Nie wiem, dla­czego jej na to pozwoliłam, bo z jakiegoś powodu zrobi­ła to beznadziejnie, z idiotycznym nowozelandzkim ak­centem. Nie ma najmniejszych szans, żeby jej występ w roli Lady Makbet powalił widzów na kolana.

Kiedy skończyła czytać, dziewczyny zaczęły energicznie kiwać głowami jak pieski na tylnej półce samochodu.

- No i co wy na to? - spytałam.

- Zapomnij o nim - zaproponowała Rosie. - To ze­szłoroczny śnieg. Zacznij nowe życie. Jesteśmy Europej­kami, obywatelkami Europy, i naszym obowiązkiem jest zadawać się z jak największą liczbą Europejczyków. Oczywiście w granicach rozsądku.

- Ale z drugiej strony Robbie wygląda bardzo czadowo - stwierdziła Jools.

- No i fajnie byłoby zostać szwagierką Jas, nie? - za­dumała się Mabs.

O ja cię kręcę, o tym koszmarze nigdy nawet nie po­myślałam.

Jas mało się nie udławiła swoją przekąską.

A Ellen jak zwykle już zupełnie mnie dobiła.

- No chyba... bo tego... nie jesteś, no... niczyją dziewczyną.

W domu

18.30 Poprosiłabym mamę o radę, ale odpowie­działaby tak bezsensownie, że równie dobrze mogłabym się z tym zwrócić do Angusa. Poza tym wy­szła z tatą i Libby do 0'Shaunesseyów, żeby pokazać im zdjęcia z wakacji.

20.00 Chciałabym pogadać z kimś normalnym. Albo chociaż z kimś, kto jest w domu. Nawet koty wyszły. Gordy jest jeszcze gorszy od swoje­go ojca. Cały dzień śpi, a jak się budzi, zjada wszystko, co mu się napatoczy, trochę poniszczy meble albo rajstopy, po czym idzie w tango. Obaj traktują ten dom jak hotel.

22.30 Nie mogę w to uwierzyć. Mama i tata wrócili do domu jako Irlandczycy. Mamy zostać ir­landzką rodziną. Vati twierdzi, że odkrył swe irlandzkie korzenie.

- Tak, po sześciu browarach - powiedziałam.

Ale on ględził dalej i nawet włączył płytę z irlandzkim folkiem. Libby wykonuje swoją wersję celtyckiego tańca. Nie wiedziałam, że oni tańczą bez majtek, ale cóż...

W przerwie między klepaniem się po udach i wrzesz­czeniem: „No, dziewczyny, trza zagonić świniaki do chlewu!” tata powiedział:

- Wiesz, w mojej rodzinie krąży opowieść o tym, że mój praprapradziadek nazywał się O'Dwyer i mieszkał w Killarney, ale zmienił nazwisko, żeby ukryć się przed podłymi Anglikami.

- Tato, czy mówiąc o podłych Anglikach, masz na my­śli nas? - zainteresowałam się.

Ale jego to nie speszyło.

- Zmienili nazwisko na Nicolson.

- Na to angielskie nazwisko z wielkimi tradycjami? NIE. Po co mieliby zmieniać irlandzkie nazwisko na szkockie? Anglicy, czyli my, nienawidzili Krainy Seana O'C.onnery'ego tak samo jak Irlandczycy. A nawet jesz­cze bardziej. To dlatego zbudowaliśmy wał Hadriana - żeby odgrodzić się od Rudych Bród.

Tata ględził dalej jak szalony.

- Jest coś jeszcze: mamy irlandzki typ urody. Jeden fa­cet w Memphis to zauważył - spytał, czy jesteś Irlandką. Bo masz w sobie z coś z mieszkańców Szmaragdowej Wyspy.

- Nie, tato. To był Amerykanin - on nie wie, gdzie co leży, chyba że chodzi o Teksas. Miał na sobie flanelową koszulę w kratę.

Trzasnęłam drzwiami swojego pokoju.

W łóżku boleści

O Boże, o Boże, o Boże. Leżę na łóżku, trzymając poduszkę na głowie. Nie dość, że usycham z miłości, to jeszcze zostałam Irlandką.

Czwartek, 2 czerwca

Jas znowu dostała najwyższy stopień z historii. Zaczer­wieniła się jak mała dziewczynka.

Kiedy wracałyśmy do domu, powiedziałam:

- Jazzy, jesteś bardzo inteligentna. Tak inteligentna jak profesor Inteligent z wydziału Inteligentologii na Oksfor­dzie.

Trochę już się uspokoiłam po liście od Robbiego.

Jeżeli tylko nie wspominam jego imienia, to nawet o nim nie myślę.

To zupełnie jak wudu, prawda?

Jestem absolutnie i bez najmniejszych wątpliwości pewna, że kocham Masima.

W łazience

16.45 Sprawdziłam sytuację pod względem orangutyzmu. Moje nogi dosłownie można by czesać.

16.48 Nie chce mi się używać kremu do depilacji. A właściwie to mama już cały zużyła.

16.50 Tata ma taką maszynkę, po której skóra zo­staje gładziutka i atrakcyjna dla kobiet. Tak przynajmniej twierdzą w telewizyjnej reklamie. Chciała­bym mieć taką gładziusieńką skórkę, ale wolałabym nie stać się atrakcyjna dla kobiet.

17.00 Może jednak zaryzykuję. Która rozsądna lesbijka zniży się do poziomu moich kolan?

17.01 Wolę nie myśleć o karłowatych lesbijkach, które mają trzydzieści centymetrów wzrostu.

17.45 Ta maszynka taty rzeczywiście jest genialna. Ani razu się nie zacięłam, a moja skóra jest taka, jak to obiecują w reklamie - gładziusienieńka.

Mmmmm.

Spłukałam dokładnie mydło z maszynki i odłożyłam ją na miejsce.

W moim pokoju

19.00 A teraz odwieczny dylemat: jak mam się ubrać na koncert Sztywnych Dylanów? Oczywiście muszę włożyć miniowe, żeby się pochwalić gładziutkimi nogami. Musiałabym być skończoną idiotką, żeby zmarnować ten efekt.

19.30 Jeżeli mam włożyć bardzo krótką miniowe, to powinnam wybrać bardziej zakrytą górę, żeby nie wystawiać dyndaków na świeże powietrze. Chcę wy­glądać wyrafinowanie, a nie jak prostytutka.

20.00 Właśnie przymierzałam rajstopy, kiedy mój tata zwariował - zaczął wrzeszczeć i ciskać się na dole. Chyba mu powiem, że przeklinanie to oznaka ubogiego słownictwa. Ale nie teraz.

20.10 Wpadł do mojego pokoju z twarzą oblepioną kawałkami papieru toaletowego. Czyżby to nowy irlandzki styl?

- Używałaś mojej cholernej maszynki? - ryknął.

- Twojej maszynki? Wiem, że jesteś początkującym oj­cem, ale być może zauważyłeś, że jestem dziewczyną. Nie mam zarostu. Przeważnie.

- Tylko nie tym tonem, doskonale wiesz, o czym mó­wię! Używałaś mojej maszynki?

- No, tylko troszeczkę, wiesz, do nóg.

Dlaczego ja muszę z własnym ojcem rozmawiać o swoim ciele? Prawo z pewnością tego zabrania.

Jakieś pięćdziesiąt lat później skończył wykład, w któ­rym zabronił mi używania tej głupiej maszynki, i wy­szedł.

20.30 Przykro mi, że pochlastał sobie całą twarz.

20.40 Ale... ja za to mam gładziusieńkie nogi.

Piątek, 3 czerwca

8.15 Czuję pewne napięcie, bo nie wiem, czy Bóg Miłości wrócił do kraju. Podczas jego nieobecności dałam sobie na luz, jeśli chodzi o maki­jaż, ale teraz na wszelki wypadek stale muszę zacho­wywać czujność.

Wiem, że to dość idiotyczne - nawet jak na mnie - ale odkąd przyszedł list od Robbiego, zawsze pamię­tam, żeby się umalować, bo ciągle o tym myślę, a to oznacza, że on mnie może zobaczyć. Z wnętrza mo­jej głowy. Albo ze swojego listu.

Mówiłam, że niedobrze ze mną.

Wynocha z mojej głowy, Boże Seksu!!!

Pooddycham naprzemiennie przez nozdrza, chociaż to grozi rozdęciem dziurek od nosa.

Aaaaach.

Pięć minut później

Już pozbyłam się myśli o xxxx. Chyba się domyślacie, że xxxx zaczyna się na R?

W mordkę jeża, a także schiessenhausen!!! Znowu o nim pomyślałam.

Plan kosmetyczny

Odrobina szminki i błyszczyku, muśnięcie tuszem do rzęs i naprawdę cieniutka kreseczka na górnej powiece. Problem polega na tym, jak się przemknąć koło tego my­śliwskiego psa, czyli Sokolego Oka. Dziś zamierzam za­stosować stara, ulubioną sztuczkę, czyli wsadzić głowę głęboko w torbę i mruknąć, kiedy będę mijała Sokole Oko: „Och, gdzie ja schowałam pracę domową z francu­skiego? Mon Dieu i au secours∗∗, gdzieś tu musi być”.

Wlokę się pod górę Stalagu 14

- Odpisałaś Robbiemu? - spytała Jas. O Boże.

- Yyy... nie.

- A odpiszesz?

- Nie wiem, Jas.

- Kiedyś naprawdę go lubiłaś, a on napisał do ciebie, więc odpiszesz czy nie?

Nie odpowiedziałam, więc ciągnęła dalej:

- A jeżeli odpiszesz, to co? Nadal milczałam.

- Pogadasz o tym z Tomem po jego powrocie i popro­sisz go o radę? Przyjeżdża w przyszłym tygodniu, więc poczekasz do tej pory i dopiero wtedy odpiszesz czy jak?

W końcu musiałam coś powiedzieć.

- Jas, może od razu załóż jakąś szatę, przyklej sobie sztuczne wąsy i spal mnie na stosie, co? Zachowujesz się jak hiszpańska inkwizycja.

- Ja tylko pytam...

- No to nie pytaj.

- Zwykle możesz godzinami gadać o Robbiem i Masimie, twoich tak zwanych chłopcach.

- Jas, nie zaczynaj... a poza tym chyba żartujesz, nie? Skoro ciągle gadam o SWOICH chłopakach, to skąd znam słowa Tego kwiatu nie pół światu? No skąd?

Jas się nabzdyczyła.

- Och, bardzo przepraszam, że zawracam ci głowę SWOIM życiem. Oczywiście liczy się tylko TWOJE, praw­da? Tak, tak, Georgia Nicolson to jedyny człowiek na całym świecie.

I odeszła krokiem dumnym jak żołnierz na defiladzie.

Kurczę, ale ona drażliwa.

Oj, co tam, wypróbuję na niej swój irlandzki wdzięk. To znaczy, kiedy mi się będzie chciało.

Na geografii

Jas dąsała się przez cały dzień, nawet kiedy wysłałam jej prezencik w postaci dwóch kostek czekolady. Zjadła je, a potem dalej mnie ignorez - vousowała!

Na przerwie

Jools opowiedziała nam, co ostatnio robili z Rollem. Poszli na całonocną imprę.

Tak się nacałowała, że na wardze wyskoczyła jej opryszczka. Pokazała nam ją. Błe.

Na tej imprezie u kumpla, którego rodzice wyjechali za granicę, było szesnaście osób i wszyscy przez całą noc się całowali. Ellen jak zwykle trochę się pogubiła.

- Czy wy się, no wiesz, całowaliście w tym samym czasie, czy... yyy... trochę też potańczyliście?

Mabs spytała:

- To jak, Rollo jest teraz twoim facetem?

- No, niby tak, ale nigdy nie wiem, kiedy się ze mną umówi albo zadzwoni.

- Kurde! - wykrzyknęłam. - Czyli to typowa sytuacja w stylu „narka”.

- Tak, chyba tak. Na przykład sobota. Nie wiem, czy Rollo wybiera się na ten koncert ze mną, czy przyjdzie sam i spotkamy się na miejscu albo...

- Ja bym się na to nie godziła - stwierdziła Jas. - Lu­bię wiedzieć, na czym stoję.

- Jas, stoisz na ziemi - wyjaśniłam jej z najbardziej uroczym ze swoich uśmiechów.

Nie odwzajemniła uśmiechu, tylko spytała dość złośli­wym tonem:

- Georgia, a ty z kim będziesz na koncercie? I czy bę­dziesz sobie robić JAJA, jeśli wiesz, co mam na myśli, a sądzę, że tak?

O Boże, pije do Dave'a Jajcarza. Wie, że jeszcze nie powiedziałam Ellen o sobie i Davie.

Pod szkolną bramą

16.20 Właśnie schodziłyśmy z boiska, kiedy go zo­baczyłam. Masima na skuterze. Zaparkował pod szkolną bramą! OBożeBożeBoziuniu!!! Nie wierzy­łam własnym oczom. Ale to naprawdę był on!

Wyglądał absolutnie czadersko. I był bardzo opalony. Czarne, falujące włosy, długie nogi, wysportowane ciało i w ogóle.

Siedział na skuterze, z kaskiem na kolanach, jedną rę­ką opierając się na kierownicy. Na nosie miał ciemne okulary.

On jest taaaaaki seksowny. Dosłownie ocieka seksem.

Co on tu robi? Czeka na mnie?

Cała Drużyna Asów przemieniła się w chodzące złote rybki.

- Boże, ale ciacho - westchnęła Rosie.

- O kurde - dodała Jools. - Wiedziałaś, że tu będzie?

- Ale opalony, nie? - powiedziała Jas. - Bardziej niż ty. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Wszystkie dziewczyny wychodzące za bramę gapiły się na niego, poprawiając włosy i uśmiechając się. Przestańcie, wy zdziry. Nie wiedziałam, co robić. Minąć go na luzie i zignorez - vousować, wcielając się w rolę Tajemniczej Ko­biety? Czy zachować się przyjaźnie i sympatycznie? Och, nie mam pojęcia!

Zwolniłam, przez co Drużyna Asów musiała zmniej­szyć tempo.

Czy nie za lekko umalowałam sobie usta?

Czy byłam kompletnie ubrana?

- O Boże, Boże, co robić? - mamrotałam, ale na szczęście zostałam zwolniona z podejmowania decyzji, bo przy bramie pojawiła się Lindsay.

Zmieniła już mundurek na biały kostium z krótką spódnicą, a na głowie miała apaszkę. Podbiegła prosto do Masima i pocałowała go w policzek!

Uśmiechnął się do niej i zaczęli gadać. Boże, jaki on ma ładny uśmiech. I zmysłowe, wydatne usta - nie jak Mark Wielka Japa, tylko po prostu pełne. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, zupełnie jakbym oglądała horror. Nawet Jas przestała mnie ignorez - vousować i wzięła mnie pod rękę, bo wiedziała, że muszę się czuć strasznie.

Zbliżyłyśmy się do bramy i teraz już musiałam przez nią przejść i minąć Masima. Dziewczyny stworzyły wokół mnie mur, a ja spuściłam głowę, ale i tak zobaczyłam, że Lindsay zakłada zapasowy kask. To było potwornej Ze smutkiem powlokłam się dalej ze swoją paczką. Usłyszałam odgłos włączanego silnika i ryk odjeżdżają­cego skutera.

- Ale numer - mruknęła Rosie.

Wszystkie zrobiły się bardzo miłe dla mnie, przez co czułam się jeszcze bardziej załamana. Ciągle powtarzały:

- Wszystko w porządku? Chcesz gumę do żucia? Mnie jednak nic nie pomagało.

16.30 Rozeszły się do swoich domów i zostałam sa­ma z Jas. - A to dopiero! - powiedziała.

- Chyba mam pecha w miłości. Co takiego zrobiłam w poprzednim wcieleniu, że sobie na to zasłużyłam?

- Może byłaś, no wiesz, osą czy czymś takim.

- Osą?

Jas jest kompletnie nieprzydatna. I durnowata. Ale przynajmniej nie jest mną.

Zanim poszła do siebie, lekko uścisnęła moje ramię i powiedziała:

- Nieważne, co inni o tobie mówią - ja clę lubię. NIE WOLNO mi się rozpłakać. Przynajmniej dopóki nie znajdę się w swoim pokoju.

Na High Street

16.45 Minął mnie ten palant Thompson ze swoimi kumplami. Coś powiedzieli, ale nie dosłysza­łam. Czuję się jak duch.

Kiedy podeszłam do furtki, poczułam, że łzy napływa­ją mi do oczu. Nikogo jeszcze nie było w domu, więc mogłam wpełznąć do łóżka i zacząć zawodzić.

Ale ze mnie beznadziejna idiotka.

Obdzwoniłam wszystkich mieszkańców Manhattanu, którzy noszą jego nazwisko.

A jednym z nich okazał się Chińczyk prowadzący knaj­pę z jedzeniem na wynos.

Jestem potwornie żałosna.

17.00 Właśnie otwierałam furtkę, kiedy usłyszałam ryk skutera. Nie odwróciłam się. Nie obeszłoby mnie nawet, gdyby się okazało, że tata kupił pojazd jeszcze bardziej żenujący niż cyrkowy samochodzik.

Ale skuter zatrzymał się za mną. I przemówił.

To był on. We własnej osobie. Nie ściemniam. On sam. Osoba, o której marzyłam od tak dawna.

Ciao, Georgia, jak się masz? Come stai?

Zapomniałam języka w gębie. Odwróciłam się. I spoj­rzałam na niego. Spojrzałam mu prosto w oczy. Już za­pomniałam, że są tak bursztynowe, jednocześnie twar­de i miękkie. Uśmiechał się lekko, a ma fantastyczne zęby. Właściwie, powiedzmy to sobie szczerze, cały jest fantastyczny.

- Wpadłem, żeby się przywitać. Długo mnie nie było.

Nadal nie mogłam nic z siebie wydusić. Może wystarczyło kiwnąć głową?

Kiwnęłam.

No super, teraz wyglądam jak papużka w szkolnym mundurku. Czad. Zamknij się, mózgu. Do tej pory nie chciałeś ze mną współpracować, to siedź cicho.

Masimo włączył silnik i powiedział:

- Muszę spadać. Mamy próbę. Idziesz na koncert? Mam nadzieję, że się tam spotkamy. Ciao.

O Boże kochany w Himmel∗∗!!!

18.30 Leżę na łóżku. Chyba wpadłam w śpiączkę.

Muszę o tym pogadać z kimś normalnym.

19.00 Nikt mi nie przychodzi do głowy.

19.30 Nadal nikt mi nie przychodzi do głowy.

19.45 Zrezygnowałam z rozmowy z kimś normal­nym i zwołałam pilne zebranie Drużyny Asów u Luigiego.

21.30 Siorbiąc kawę, dziewczyny zagrzewały mnie do walki. Mam odzyskać swojego mężczy­znę!!! Iii - haa! Rosie nawet zaśpiewała hymn narodowy i powiedziała:

- Weź się w garść i przygotuj swoje dynda ki do walki.

Północ Po co miałby przychodzić, żeby się przywitać, gdybym mu się w ogóle nie podobała?

1.00 Co jest z tymi chłopcami? Kiedy już mi się wy­dawało, że przebolałam Robbiego (Merde, znowu pomyślałam jego imię. Muszę zacząć inaczej go nazywać, żeby nie działało wudu. Nazwę go... yyy... Szarpidrutem...). Na czym to ja skończyłam, zanim tak niegrzecznie przerwałam samej sobie? A, tak. Kiedy już mi się wydawało, że przebolałam Szarpidruta, ten mi przysłał bardzo miły list. A potem wyskoczył Masimo. Och, ja już nic nie wiem!!!

Sobota, 4 czerwca

Churchill Square

11.00 Rosie powiedziała:

- W takiej sytuacji należy pójść na zakupy. Tak więc w ramach przygotowań do walki o swojego faceta zamierzam kupić sobie genialne i odlotowe buty.

U Ravela

11.30 Zobaczyłam na wystawie czaderskie buty: na słupku i z fajnymi paskami wokół czubków i pięt.

W sklepie obuwniczym

Poprosiłam o te buty. Sprzedawczyni powiedziała, że są tylko czwórki. Większe będą w przyszłym tygodniu.

W przyszłym tygodniu?! Zwariowała czy jak? Ja idę na koncert dzisiaj!

- Dobrze, proszę mi je przynieść - powiedziałam.

- Po co, przecież ty chyba nosisz siódemkę? - powie­działa Jas.

- Czasami.

Rosie, przymierzając jakieś idiotyczne futrzane kozaki, w których wyglądała jak yeti, spytała:

- To twoje stopy zmieniają wielkość?

- No wiesz, na metce jest numer siedem, ale jeżeli buty zrobione są w Japonii, gdzie ludzie mają malutkiej stopki, to siódemka jest jak nasza piętnastka.

Spojrzały na mnie bez słowa.

Przyszła sprzedawczyni z butami. Były niesamowite! Masimo na pewno się nimi zachwyci, bo - jak każdy głupi wie - Włosi są fetyszystami i wariują na punkcie obuwia.

Pięć minut później

Kurczę. Pięty mi się nie mieszczą. Spytałam grzecznie sprzedawczynię:

- Czy ma pani byszkę do łutów? Cała drużyna zaczęła się turlać ze śmiechu. Kobieta popatrzyła na nas jak na wariatki, ale poszła po tę łyżkę do butów.

Kolejne pięć minut później

Udało się! Taaak!!! Sprzedawczyni spytała:

- Na pewno pasują? Proszę zrobić parę kroków.

Cała drużyna była pewna, że mi się nie uda. Wstałam. Au, au, merde do kwadratu i au. Potwornie cisnęły. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądały superancko. Muszę je mieć, dla Masima zniosę ten ból. Uśmiechnęłam się jak głupia.

- Wiecie, to niesamowite, ale są bardzo wygodne. Zu­pełnie jakbym chodziła w kapciach.

W moim pokoju

13.00 Wypchałam buty gazetą, żeby się rozciągnęły.

13.00 Mama przyszła trochę powęszyć. - Pokaż te nowe buty.

- Och, później, kiedy już się ubiorę - odparłam.

17.30 Tata powiedział, że nie zna człowieka, który by cztery godziny spędził w łazience. Wielka szko­da, że nie przykłada większej wagi do swojego wyglądu.

W moim pokoju

17.45 Tak ustawiłam dwa lustra, żeby widzieć się z przodu i z tyłu. Wszędzie jestem taka gładziutka, że wyglądam jak kula do bilarda - na całym ciele nie sterczy ani jeden włosek. Nie mam pryszczy, ale na wszelki wypadek użyłam podkładu.

18.00 Zakręciłam włosy na ogromne wałki, które zdejmę w ostatniej chwili, kiedy już będę goto­wa, żeby nadać całej fryzurze maksymalną puszystość.

18.30 Spokojnie, spokojnie. Muszę oszczędzać siły przed walką. Sprawdzę, jaka pogoda. Hmmm, trochę pochmurno. Zadzwoniłam do Jas.

- Jas, jak myślisz, będzie padać?

- Momencik.

Usłyszałam odgłosy kroków, a po chwili wróciła do telefonu.

- Nie, myślę, że czeka nas suchy okres z zaledwie niewielkim prawdopodobieństwem opadów.

O kurczę. Musiałam spytać - wiedziałam, że nie po­winnam, ale musiałam.

- Jas, czy mogę spytać, skąd to wiesz?

- No cóż, ślimaki w słoiku, który z Tomem postawili­śmy na...

- Jas, naprawdę muszę już lecieć. Libby znowu oglą­da Dźwięki muzyki i chciałam z nią trochę pojodłować. Do zobaczenia o ósmej.

19.00 Już prawie jestem gotowa. Nie będę ryzyko­wała i nie założę wabików na chłopców, cho­ciaż wyglądają super i przyciągają facetów jak nie wiem co. Wolałabym, żeby nie skleiły mi się znowu powieki. Nałożyłam osiem warstw tuszu do rzęs, to powinno załatwić sprawę. Najpierw pomalowałam raz, potem przysypałam talkiem, a następnie nałożyłam kolejną warstwę i tak dalej. Ledwo mogę otworzyć oczy, ale z pewnością to mi tylko dodaje seksapilu.

19.15 Moja niebieska miniowa wygląda genialnie.

Posmarowałam nogi balsamem brązującym, żeby podkreślić opaleniznę z Krainy Hamburgerów. Myślę, że nie widać brązowych smug - no# chyba że ktoś by się położył na podłodze, ale po co miałby to robić? Nie licząc karłowatych lesbijek, którymi się martwiłam wcze­śniej. Założyłam prosty stanik, taki, który trzyma na miejscu moje dyndaki, i czaderski niebiesko - czarny top z malutkimi ustami na dole. Trudno je dostrzec, ale każ­dy, kto je zauważy, uzna, że lubię się całować, ale nie je­stem zdzirą.

19.25 Mama zawołała:

- Mogę przyjść i zobaczyć, jak się ubrałaś? O Boże. Włożyłam buty.

O BOŻE!!! Jasna cholera! To chyba buciki dla dziec­ka! Jakoś udało mi się wcisnąć stopy w te imadła. Wsta­łam. Jeżeli trochę pochodzę, na pewno się do nich przy­zwyczaję.

Weszła mama.

- No, no. Wyglądasz odlotowo! To wszystko dla Wło­skiego Rumaka?

Zamknij się. Proszę cię, zamknij się. Wtedy zauważyła moje buty.

- Nowe? Super! Nie za małe? Odparłam z szerokim uśmiechem:

- Nie, skąd, powiedziałabym, że są wręcz ciut za luźne. Nadal się na nie gapiła.

- Jaki to rozmiar?

Zerknęłam na zegarek i rzuciłam:

- O kurczę, już tak późno? Umówiłam się z moją paczką o wpół do ósmej. Narka.

I popędziłam na dół. Au, au, kurde, kurde. Kupa, ku­pa, dupa.

W drodze do domu Jas

O Boże, jaki ból. Dobrze chociaż, że buty odcinają do­pływ krwi, więc przy odrobinie szczęścia zupełnie stracę czucie w stopach.

Parę kroków od domu Jas musiałam przysiąść na mur­ku, żeby odpocząć.

19.45 Po drodze Jas spytała:

- Chce ci się sikać? Jakoś dziwnie idziesz.

Pod wieżą zegarową

20.00 Spotkałyśmy się z Drużyną Asów. Rosie jed­nak kupiła sobie te futrzane kozaki. Może mają pasować do stroju Svena?

Sven ma najniezwyklejszy gust, jeśli chodzi o ubrania - oczywiście pomijając cyrkowców. Nigdy bym nie uwierzyła, że ktoś może sobie kupić błyszczący fioleto­wy garnitur ze szkarłatnymi wstawkami - a jednak. Po­za tym, choć nie chce mi to przejść przez gardło, chy­ba umalował usta szminką. Podniósł mnie i pocałował w oba policzki.

- Cześć, laseczki, dajmy czadu!!!

Przejrzałam się w puderniczce. Tak, miał umalowane usta.

Poszłyśmy za nim.

Jools znajduje się na skraju szaleństwa, nie wiedząc, czy chodzi z Roiłem, czy też nie. Z kolei Jas jest w filozo­ficznym nastroju, więc powiedziała:

- Co ma być, to będzie. Pokazywałam ci piosenkę To­ma Tego kwiatu nie pół światu?

Kiedy wyjęła z kieszeni kartkę (u - ła), szybko poszłam dalej z resztą drużyny. Au, au, au. Nadal mam czucie w stopach.

- Wiecie, ja ten... spróbuję wzbudzić zazdrość w Davie Jajcarzu - powiedziała Ellen.

Roześmiałam się.

- Jasne. Powodzenia.

Spojrzała na mnie.

- To znaczy, że co?

- No wiesz, on... hmm... raczej nie wydaje się typem zazdrośnika, prawda?

- Pomacham włosami i potańczę z tym kumplem Roi­ła. Wypróbuję wszystkie sztuczki.

- Ale obiecaj, że nie wypróbujesz sztuczki z zaraźliwym śmiechem - poprosiłam.

Stanęłyśmy pod klubem Budda.

W siusialni dla dziewczyn

20.40 Drużyna Asów odbyła ostatnią konferencję.

No, w każdym razie Rosie, Jas i ja. Mabs, El­len i Jools tak się denerwowały przed spotkaniem z chłopakami, że tylko szybko umalowały usta, odcedziły kartofelki i poleciały do imperium disco.

- Sprawdźmy listę - powiedziała Rosie.

Usiadłam na brzegu umywalki. (Och, co za ulga dla palców u stóp!). - Tusz do rzęs? - zaczęłam. Spojrzały na moje oczy.

- Odhaczone.

- Szminka i pryszcze?

- Odhaczone.

- Atrakcyjny, zachęcający uśmiech? - Tu się uśmiechnęłam.

- Uff, pocałuj mnie - poprosiła Rosie. - Chyba zostanę lesbijką.

Mam nadzieję, że żartowała.

Jestem gotowa stanąć do walki z Lindsay. Machu - machu włosami. Kręcu - kręcu biodrami. I szeroki uśmiech. Wyszłyśmy z siusialni.

W chwili, gdy miałyśmy wejść na parkiet, Jas spytała: - A co z gaciami? Spojrzałam na nią.

- A co ma być?

- Włożyłaś?

Czy jej już zupełnie odbiło? Chociaż... szczerze mówiąc, nie pamiętałam chwili, w której je zakładałam. Kiedy to zrobiłam? Pamiętam, jak wkładałam spódnicę, stanik i top, ale gacie? I które wybrałam? O Boże. Może jednak zapomniałam, przewrócę się i pokażę całemu światu przód i tył?

Albo Sven mnie podniesie, co często robi, kiedy bę­dziemy tańczyć do muzyki z Gorączki sobotniej nocy?

Popędziłam z powrotem do kibla.

Alarm „Gacie” odwołany. Cała wina leży po stronie Jas - ona ma obsesję na punkcie bielizny.

21.00 W klubie jest bardzo, bardzo ciemno i tłoczno. Przepchnęłyśmy się do baru. Minęło trochę czasu, zanim przyzwyczaiłam się do ciemności. Tym bardziej że na rzęsach miałam pół kilo tuszu i talku. Dave Jajcarz stanął jakieś trzy centymetry od mojego nosa, zanim go zauważyłam.

- Cześć, kociaku, wróciłaś!

Uśmiechnęłam się do niego, a wtedy nad jego ramieniem pojawiła się głowa Rachel.

- Cześć, Georgia, fajnie, że wpadłaś.

Ona zawsze jest dla mnie przerażająco miła. Dlacze­go? Jest w porzo, ale ja się kumpluję z Dave'em, a nie z nią. Pociągnęła go za rękę i powiedziała:

- Misiu chodźmy zatańczyć.

Spojrzał na mnie. Chociaż raz go ubiegłam.

- Tak, misiu, idź zatańczyć - powiedziałam.

Popatrzył na mnie spod oka i poszedł na parkiet.

Rollo i jego kumple stali przy barze z Jools, Mabs i El­len, które dosłownie spijały każde słowo z ich ust. Żało­sne. Ja nigdy bym się tak nie zachowała.

- Jas, po prostu z mądrą miną kiwaj głową - po­wiedziałam. - Nie musisz nic mówić. Właściwie to wolałabym, żebyś się nie odzywała. Będziesz moją za­słoną dymną, kiedy zacznę się rozglądać za Masimem. Jas próbowała się nabzdyczyć, ale nie pozwoliłam jej, mówiąc:

- Wiesz, że proszę cię o to tylko dlatego, że jesteś mo­ją najlepsiejszą kumpelą. Poza tym, jeżeli mi pomożesz, pozwolę ci zaśpiewać piosenkę Toma.

Wtedy Jas się ożywiła.

- Hurra, on wraca za pięć dni. Wiesz, przyszłam z do­mu tylko dlatego, by ci pomóc.

Już miałam jej zrobić serdeczną pokrzywę, kiedy na palce u nogi nadepnęła mi jakaś grubaska, która prze­chodziła ze swoimi tłustymi kumpelkami.

- O, w mordę jeża, au, au! - krzyknęłam. - O ja cię kręcę!!!

- Te buty na pewno cię nie cisną? - spytała Jas.

- Jas, jakaś skończona idiotka olbrzymich rozmiarów właśnie zmiażdżyła mi stopę. Dlatego drę się jak stare prześcieradło - wyjaśniłam.

Chyba będę musiała się wymknąć i na chwilę położyć w kiblu, a stopy oprzeć na sedesie. Aby „cały ból odpły­nął z mych stóp”, jak to elokwentnie ujął Billy w jednym ze swych sonetów.

Do baru podszedł Masimo.

Wyglądał megaczadowo (i pół). Zupełnie inaczej niż angielscy chłopcy. Jest bardziej wyrafinowany. Miał na sobie odjechany jasnoniebieski włoski garnitur i T - shirt. Podobnie jak ja włożył czaderskie buty. (Ale nie na słup­ku i nie chodził tak, jakby zaraz miał się posikać).

Wyprostowałam się, żeby podkreślić dyndaki (najpierw się rozejrzałam, żeby nikogo nie potrącić). Lekko rozchy­liłam usta i włożyłam język za dolne zęby. Wyglądałam trochę jak Britney Spears, ale bez kolczyka w języku.

Udawałam, że nie widzę Masima. Byłam zimna jak góra lodowa.

Niestety, Jas, Ellen i Mabs zachowały się jak idiotki. Podbiegły do mnie, pytając: „Widziałaś go? Widziałaś? Stoi przy barze, o, tam - patrz, widzisz go?”. I tak w kół­ko. Były strasznie irytujące i niefajne.

Nadal trzymałam język za dolnymi zębami, więc to, co powiedziałam, zabrzmiało mniej więcej tak:

- Fpadajcie, iśsie fobie i foftafcie mnie w fpokoju.

Udałam, że macham do kogoś stojącego w pobliżu Masima. Bóg Miłości uchwycił mój wzrok i uśmiechnął się do mnie. Ja też leciutko się uśmiechnęłam, a on ru­szył w moją stronę. Och, jak ja go kocham! Ale nie! Pa­miętaj o planie! Znowu się uśmiechnęłam, po czym zmusiłam się, by odejść.

I nie odwrócić. O kurczę, ależ to było trudne! Zupeł­nie jakby moje stopy szły w jedną stronę, a ciało ciągnę­ło w drugą, by zacząć się z nim całować. Czułam się jak jakiś denny mim. Ale musiałam to zrobić. Musiałam za­chować lodowatość.

Starałam się też wywrzeć dobre wrażenie od tyłu. Tak bardzo skupiałam się na dennej pantomimie, kręceniu biodrami, machaniu włosami i obojętnym traktowaniu Boga Miłości, że wpadłam dyndakami na Dave'a Jajcarza. Znowu.

- Spokojnie, chłopaki - zwrócił się do moich melonów. Co za tupet.

Był jednak moim Mistrzem Podjarki, a w pobliżu nie widziałam Rachel, więc powiedziałam mu, co zrobiłam przed chwilą.

- Byłbyś ze mnie dumny. Masimo ruszył w moją stro­nę, a ja odpłynęłam jak góra lodowa. Jak oceniłbyś mo­ją taktykę?

Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Gdybym nie wie­działa, że to bezlitosny Mistrz Podjarki, pomyślałabym, że mu trochę smutno, ale pewnie bym się myliła, bo za­raz powiedział:

- Świetna robota, naprawdę. Tak trzymać. Jaką toreb­kę ma dzisiaj?

Wtedy podbiegła do nas Rachel z miną przyjaznego setera. Dave był dla niej miły, ale sprawiał wrażenie osa­czonego. Na jej miejscu dałabym mu trochę więcej przestrzeni. Kurde, ależ ja się znam na związkach! Sta­łam się ekspertem w sprawach sercowych.

21.30 Nigdzie nie widzę mojej rywalki - najdur­niejszego patyczaka na całym świecie i we wszystkich światach równoległych. Bardzo dobrze. Och, a może umarła? Jakież to smutne. Zresztą nieważne. Za chwilę Sztywne Dylany mają wyjść na scenę.

21.40 Wow, ale szaleństwo!!! Dziewczyny zaczęły piszczeć, kiedy Masimo podszedł do mikrofonu i powiedział: - Ciao. Wróciliśmy.

22.15 Normalnie jestem w raju!

Czadu, chłopaki! Ale impra! Chłopaki są super i czadowe, a Masimo genialnie śpiewa i jest taaaaki seksowny na scenie.

22.35 Parę dziewczyn próbowało wdrapać się na scenę, żeby ich dotknąć! Jednej się to udała Pocałowała Masima w policzek, zanim ściągnął ją bramkarz. To bardzo, bardzo żenujące. Mało się nie skichałam, kiedy Okropna R Green usiłowała wleźć na scenę. Oczywiście bez powodzenia. Władowała na sce­nę jedno kolano, podskoczyła na jakieś pół metra i z powrotem opadła na parkiet. Podrygiwałaby tak całą wieczność, gdyby bramkarz jej nie odciągnął. Nowe, ogromne okulary przekrzywiły jej się na bok. Szalenie urocze.

22.40 Trochę się spociłam, więc lepiej pójdę się ochłodzić w kiblu. Bóg Miłości na pewno by nie chciał oślizgłej dziewczyny. Trochę przed nim potańczyłam. Wiecie, bardzo subtelnie, bez szaleństw, chociaż raz czy dwa musiałam popchnąć Jas, żeby mnie przepuściła bliżej sceny. Co jakiś czas spoglądałam na niego, a potem odwracałam wzrok. Nudna Lindsay tańczyła pod samą sceną, gapiąc się na niego, jakby chciała go zahipnotyzować.

- Jak to w swej słynnej komedii erotycznej Seks nocy letniej ujął Łabędź z Avonu: „Aliści gdy pragniesz obła­piać się z Bogiem Miłości, nie tańcuj kiejby błazen na patykowatych nogach” - powiedziałam do Ro Ro.

- Mądrość przez cię przemawia, ma gołąbeczko - od­parła Rosie. - Billy rzekł również: „Zaprawdę powiadam ci, nie będziesz miał niskiego czoła, albowiem prosić się będziesz o kocówę”.

I zaczęłyśmy się śmiać jak głupi do sera.

22.50 Idąc do kibla, zobaczyłam Rolla i Jools, którzy siedzieli na schodkach i całowali się na całe­go. A potem na korytarzu koło siusialni zauważyłam Mabs, która też się z kimś całowała - nie wiem z kim, bo nie rozpoznałam go po tyle głowy. Kiedy ich mija­łam, Mabs otworzyła oczy i mrugnęła do mnie. O co jej chodziło? Wtedy drugą ręką wskazała na zegarek, pod­niosła trzy palce, a następnie oba kciuki. Jednocześnie się całując. Co, do diabła...? Weszłam do kibla.

W siusialni dla dziewczyn

Kurde! Całe szczęście, że sprawdziłam sobie makijaż. Wyglądałam jak idiotka z czerwoną gębą.

I w tej chwili zrozumiałam! Mabs mówiła, że na skali przytulanek doszła do szóstego poziomu - pocałunek trwający ponad trzy minuty bez przerwy!

Tak! Teraz tak się będzie cieszyła, że chyba wyjdzie z siebie i stanie obok.

Chyba że całowała się z Pryszczatym Normanem.

Wszyscy się całowali. Oprócz mnie. Już tak dawno się nie całowałam, że chyba zdążyłam zapomnieć, jak to się robi. Może zupełnie straciłam technikę? Przez chwilę próbowałam całować się z wierzchem swojej dłoni, ale w takiej sytuacji bardzo trudno odróżnić rękę od ust.

Muszę na chwilę zdjąć buty. Weszłam do kabiny siusialnianej i usiadłam na kiblu. Hmmm, moje stopy były nieco zaczerwienione i spuchnięte. Może zdjąć te buty? Ale wtedy mogą już nie wejść z powrotem.

A może jeżeli położę się na podłodze i oprę stopy na kiblu, to opuchlizna trochę zejdzie?

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Aaaach, trochę lepiej. W pewnej chwili usłyszałam, że ktoś otworzył drzwi, i rozległ się głos Nudnej Lindsay:

- Co się dzieje?

Jakiś cienki głosik odparł:

- Lada chwila chyba zrobią przerwę.

To była Zdumiewająco Tępa Monica, brakujące ogni­wo między istotami ludzkimi a żabami.

- OK, to ja wracam - powiedziała Nudna Lindsay.

- Doprowadź ich do szaleństwa!

- Z tym nie mam problemów, o czym świadczy zeszły czwartek. Włosi są bardzo namiętni.

I się roześmiała.

Boże, jak ja jej nienawidzę.

Jeszcze chwilę leżałam na podłodze. Było mi bardzo smutno, ale przypomniałam sobie, że sroce spod ogona nie wypadłam. Spełnię swoje marzenie! Dźwignęłam się na nogi. Auuuu... Sacré cholera bleu.

Z powrotem w sali

Zespół zrobił przerwę, nigdzie ich nie widziałam. Spo­strzegłam natomiast, że Nudna Lindsay kręci się pod drzwiami garderoby. Co za zdzira. Drużyna Asów szala­ła na parkiecie.

Rosie zawołała do mnie:

- Chodź potańczyć! Robimy lokomotywę.

- Chyba posiedzę i, wiesz, spróbuję złapać fazę - od­parłam.

- Bolą cię stopy, bo założyłaś dziecięce buciki - stwier­dziła.

Rzuciłam jej swoje słynne klingońskie, zezowate spoj­rzenie i się zamknęła.

Siedząc, podrygiwałam w rytm muzyki, kiedy nagle przede mną pojawiła się czyjaś dłoń podająca mi szklankę. Dłoń była opalone, na trzecim palcu widniał złoty sygnet. Podniosłam głowę. To była ręka Masima. A on był do niej doczepiony.

Uśmiechnął się do mnie.

Ciao, zmęczyłaś się tańcem? Zaczerwieniłam się. Dzięki Bogu, że było ciemno.

Upiłam wielki łyk napoju i prawie się zadławiłam, ale udało mi się wykrztusić;

- Tak, to znaczy si. Rzeczywiście, bardzo zmęczyłam się tańcem, tak, faktycznie.

- Dawno cię nie widziałem. Cieszę się, że przyszłaś.

Dałabyś mi swój telefon?

Och, jak powinna brzmieć prawidłowa odpowiedź? Lodowatość podpowiada: „Może innym razem”. Ale to Bóg Miłości! Pochyla się nade mną, jego cudowne usta znaj­dują się zaledwie kilkanaście centymetrów od moich.

Na szczęście nie musiałam nic robić, bo podszedł Dom.

- Cześć, Georgia, kopę lat. Jak tam?

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zwrócił się do Masima:

- Słuchaj, stary, sorki, że przeszkadzam, ale jakiś go­ściu chciał z nami pogadać o trasie na północy. Możesz podejść?

Masimo spojrzał na mnie tymi swoimi niezwykłymi bursztynowymi oczami.

- To nara.

Dotknął mojego ramienia i bardzo delikatnie je uścisnął.

O nie, powiedział słynne: „To nara7'.

W mordkę jeża. Jakie to absolutnie typowe.

A ja mam silne objawy odstawienia przytulanek!!!

Merde i merdowe merde, merde, merde. I pół.

Powlokłam się na parkiet i trochę się pokręciłam, usi­łując pogadać z Rosie, którą Sven szarpał jak sflaczały balon.

Puf - puf, uf - uf.

- Poprosił mnie o telefon!

- Bingo! - wrzasnęła Rosie. - A nawet bingunio! Spojrzałam na drugi koniec sali i zobaczyłam, że Sztywne Dylany rozmawiają przy stole z jakimś facetem. Masimo odchylił się do tyłu na krześle, balansując na jednej nodze. To znaczy na jednej nodze krzesła, wy wa­riatki!!! Nie na własnej. Zerknął na mnie, gapił się i ga­pił. Robił sztuczkę z lepkimi oczami! To było niesamowi­te. Niestety, wkrótce tusz na rzęsach zaczął mi okropnie ciążyć i miałam wrażenie, że rywalizujemy, które pierwsze mrugnie oczami. W końcu Masimo pierwszy odwró­cił wzrok, bo ktoś podał mu szklankę, więc mogłam za­mrugać.

23.30 Zespół znów zaczął grać. Jestem taaaka podniecona.

- Jak myślisz, czy powinnam pokręcić się koło niego podczas następnej przerwy? - spytałam Jas.

Jas tylko spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby po­myślała: „O Boże kochany”.

Nie mogę polegać na jej opinii. Muszę się skonsulto­wać z Drużyną. W końcu udało mi się skrzyknąć dziew­czyny na zebranie w siusialni. Chciałam poradzić się Mi­strza Podjarki, ale on tańczył wolnego z Rosie, która trzymała głowę na jego ramieniu. Głaskał ją po wło­sach, ale kiedy ich mijałam, spojrzał na mnie tak... no, nie jak Dave Jajcarz. Pomyślałam więc, że nie będę go pytać o Masima.

Kiedy Mabs przestała się wreszcie całować z niezna­nym chłopakiem, okazało się, że to jeden z tych, którzy nas kiedyś zaczepiali.

- Mabs, nie masz za grosz dumy - powiedziałam. - To kumpel tego palanta Thompsona.

Mabs trochę się obraziła. Całą twarz miała usmarowaną własną szminką.

- Ja tylko na nim ćwiczyłam - prychnęła.

Jasna sprawa.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że Sven wszedł z nami do kibla.

Rosie zdołała go przekonać, żeby poczekał na nas na zewnątrz. Wolałam sobie nie wyobrażać, co mu obieca­ła w nagrodę, ale coś tam bredziła o śledziach...

- Masimo chciał mój numer telefonu - powiedziałem - i już miałam go dać...

- U - ła - mruknęła Rosie. Zgromiłam ją wzrokiem i mówiłam dalej:

- Już miałam go dać, ale Dom odciągnął go na bok No i teraz się zastanawiam, czy po koncercie mam do niego podejść i dać ten numer.

Rosie już zamierzała powtórzyć „u - ła”, ale ją kopnęłam.

- No wiesz, jeżeli... - wystękała Ellen - jeżeli cię poprosił... to znaczy nie... że on, no wiesz... go chce.

Popatrzyłyśmy na nią bez słowa.

- Jak myślicie, co mam zrobić? - spytałam.

- Ja bym na twoim miejscu podeszła - powiedziała Jas. - Nie ma sensu angażować się w jakieś głupie gierki, nie?

- Tak, myślę, że powinnaś zadziałać - przytaknęła Ro­sie. - Podejdź do niego, daj mu telefon, a potem wyjdź.

Hmmm. Tak, to chyba dobry pomysł. Dziewczyny kiwały głowami. A kiedy cała Drużyna Asów kiwa głowami, to wiecie... yyy... zawsze się boję, że im się pourywają.

Podniosłyśmy ręce w klingońskim pozdrowieniu, po­prawiłyśmy makijaż i wyszłyśmy razem z kibla. Wszystkie dziewczyny wróciły na parkiet - oprócz Mabs, bo jej pa­lant kręcił się pod drzwiami siusialni. Na moment czmychnęłam na tyły klubu, żeby posiedzieć na schodach. Straaasznie bolały mnie stopy. Próbowałam poru­szać palcami u nóg, ale były okropnie ściśnięte. Muszę oszczędzać nogi na ostatnią wyprawę do Masima, żeby mu dać swój numer telefonu.

0.30 Odbieramy kurtki z szatni. Zespół chyba nie­długo też już będzie wychodził. Zaczęłam po­wolutku się ubierać. Pojawił się Dave Jajcarz z Rachel, która trzymała go pod rękę.

- To narka, Georgia - powiedzieli. A Rachel mocno uściskała mnie na pożegnanie.

- Super, że się spotkałyśmy, Gee. Kiedy wyszli, spytałam Jas:

- Dlaczego? Dlaczego ona mnie obejmuje? Przecież my się nie obejmujemy, prawda? A jesteśmy bardzo bli­skimi kumpelkami.

- Uważam, że to bardzo miłe, że tak serdecznie się za­chowuje.

Ja wcale tak nie uważam. To było dziwne.

- Odbiło jej? - zastanawiałam się dalej. - A może ma domieszkę francuskiej krwi? Muszę ostrzec Dave'a.

Rachel tak mnie rozproszyła, że początkowo nie wy­czułam obecności Boga Miłości Właśnie wychodził z garderoby, po drodze zakładając kurtkę. Jak to się dzieje, że nawet tak zwykła czynność w jego wykonaniu wydaje się niesamowicie seksowna?

Miałam Konkretną i Kosmiczną Podjarkę oraz inten­sywną czerwonotyłkowatość.

Odwrócił się, by powiedzieć coś do jednego z kumpli, i wtedy - niczym Narzeczona Frankensteina - znikąd po­jawiła się Nudna Lindsay. Bawiąc się włosami, przesunę­ła ręką po ramieniu Masima. Odwrócił się i uśmiechnął na jej widok. Pocałowała go w policzek i coś mu szepnę­ła do ucha. Odpowiedział, a wtedy znowu coś szepnęła. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. Uśmiechnęła się, wzięła go pod rękę i wyszli.

O Boże.

1.00 Musiałyśmy wracać pieszo, ponieważ , jak zwykle, Jas powiedziała w domu: „Przyjedzie po nas tata Georgii”, a ja: „Przyjedzie po nas tata Jas”. W desperacji pomyślałam, żeby zadzwonić do Vatiegoi powiedzieć mu, że nie mamy jak się stąd wydostać, wtedy musiałabym z nim porozmawiać, a miałam ochotę milczeć już do końca życia.

1.30 Udało mi się po cichu wemknąć do domu Właściwie to nie musiałam się skradać, bo tata strasznie głośno chrapał. Gordy też chrapał, ale w toalecie. No i - ach, co za szczęście! - Libby chrapała w moim łóżku.

Na łóżku boleści

2.30 Próbowałam zdjąć buty, ale byłam taka zmę­czona i zrozpaczona, że nie chciało mi się z nimi szarpać. Zostawiłam je więc na stopach i wciągnęłam przez nie piżamę.

Nogi bolały mnie jak nie wiem, ale nie aż tak bardzo jak serce.

2.35 Dlaczego Nudna Lindsay ma takie powodze­nie u chłopaków?

Ja muszę całymi godzinami się zastanawiać: „Udawać górę lodową czy zachowywać się spontanicznie? Które tyłkonosze założyć? Czy nagle nie ujawni się we mnie gen orangutyzmu?”, a ona po prostu podchodzi do nie­go, mówi: „Chodź ze mną” - i on idzie.

Nie do wiary.

2.40 Tym razem jednak się nie poddam. Zbyt wie­le razy łamano mi serce. Opracuję jakiś chytry plan.

2.45 No cudownie, Angus i Gordy udają, że moje buty to myszki. Auuuu.

2.46 Libby obudziła się i gwałtownie usiadła ze skrzyżowanymi rękami. Niedobla Georgia, ćśśśśś! - powiedziała. Próbowałam ją utulić, ale się obraziła i z Gordym pod pachą pomaszerowała do swojego łóżka. Porzuciła mnie nawet moja własna siostra. Żeby chociaż zostawiła Sandrę.

Niedziela, 5 czerwca

10.00 Kiedy się obudziłam, zobaczyłam swoje stopy gapiące się na mnie z łóżka. Chwilę później poczułam ból... ale będę musiała go znieść, jeśli chcę je zdjąć.

10.15 Boże. Stopy wrosły mi w buty. Paski werżnęły się w skórę, a w nocy nogi straszliwie spuchły. Nawet nie widać pasków, bo zakrywa je cia­ło. No cudownie. Teraz będę musiała uciąć sobie stopy.

10.30 Co gorsza, muszę poprosić mamę o pomoc, bo nie mogę chodzić o własnych siłach. Już nigdy w życiu nie będę się śmiała ze stóp Chudej, bo sama mam identyczne.

11.00 Mama wpadła do mojego pokoju. Kiedy ją usłyszałam, schowałam stopy pod koc.

- Chodź na śniadanie - powiedziała. - Tata zabrał Libby do Josha, więc zostałyśmy same. Jeśli chcesz, ugotujemy sobie coś pysznego.

- Ale musi to być coś, co nie wymaga chodzenia - od parłam.

- Tylko mi nie mów, że jesteś zmęczona. Słowo daję, ja w twoim wieku aż tryskałam energią - chodziłam na imprezy, a następnego dnia grałam w tenisa.

- Uwierz mi, że z wielką chęcią zagrałabym w tenisa, ale Elvis nie pozwoliłby mi wejść na kort w szpilkach zniszczyłabym nawierzchnię.

- O czym ty mówisz? - zdziwiła się mama. Musiałam jej opowiedzieć o butach. A potem pokazałam stopy. Potwornie się wkurzyła.

- Ty durna, durna dziewucho! No, słowo daję, już wcześniej zachowywałaś się idiotycznie, ale to przechodzi ludzkie pojęcie. Jak mogłaś sobie zrobić coś takiego? Przecież cię uprzedzałam! Spójrz tylko na swoje śliczne, stopy - zupełnie zniszczone!!!

I tak przez parę stuleci.

Spróbowała mi zdjąć buty, ale nie mogłam znieść bó­lu, więc w końcu powiedziała:

- Muszę zadzwonić po lekarza. I to w niedzielę. O nieeee. Co za upokorzenie.

Południe Usłyszałam, jak rozmawia przez telefon z le­karzem.

- Panie doktorze, bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale chodzi o Georgię... Cisza.

- Nie, nie, z łokciami wszystko w porządku, sytuacja jest opanowana, chodzi o... no, stopy jej wrosły w buty.

13.00 Doktor Clooney wjechał na podjazd przed na­szym domem i wysiadł z samochodu. Pokuśtykałam z powrotem do łóżka - au, au, au do kwadratu. Dzięki Bogu, że Vati wyszedł. Usłyszałam chichoty na dole.

13.25 No jasne, super, mama flirtuje sobie z doktorem Clooneyem, a ja leżę ze zmasakrowany­mi stopami.

Słowo daję.

W końcu przyszli. Mama przebrała się w małą czar­ną, uczesała się i umalowała. To bardzo, bardzo żało­sne.

Doktor Clooney uśmiechnął się do mnie, a w kącikach jego ust pojawiły się drobniutkie zmarszczki.

- Ho, ho, ho, jeszcze nie miałem takiego przypadku. Ale mimo wszystko jest miły, zabawny i działa na mnie uspokajająco. Nawet nie zrzędził. Obejrzał moje stopy, lekko pociągnął za but, a ja jęknęłam: „Auuuu”.

- Hmmm, muszę zastosować znieczulenie miejscowe i je rozciąć - stwierdził.

- Och, panie doktorze, nie da się ich uratować? - spy­tałam.

Wtedy wyjaśnił, że chodzi o buty, a nie moje stopy, a ja odparłam:

- Wiem. Nie da się ich uratować?

Mama zgromiła mnie wzrokiem, ale doktor Cloonoy uznał, że to bardzo zabawne.

14.00 Jest całkiem przyjemnie, chociaż wiele się nacierpiałam. Doktor Clooney przeciął paski i pęsetą wyjął je z ciała. Musiał nawet założyć szwy na głębszych skaleczeniach. Bolało OKROPNIE, ale byłam dzielna jak osa na manewrach wojennych. Teraz na sto pach mam grubą warstwę bandażu, a mama ciągle zno­si mi przekąski.

Przysiadła na moim łóżku, na co jej pozwoliłam - nie wiem dlaczego, pewnie dlatego, że jestem bardzo słaba.

- No, Kikutku, chociaż dobrze się wczoraj bawiłaś? - spytała.

- Początkowo megaczadowo - wypaliłam - bo Masimo poprosił mnie o telefon, ale na koniec Nudna Lindsay zmusiła go, żeby ją odprowadził do domu.

- Kiedyś znałam taką dziewczynę - powiedziała. - Wy­szła za chłopaka, który bardzo mi się podobał.

- Dzięki, mamo, bardzo mnie pocieszyłaś.

- Cóż, za każdą chmurą świeci słońce, bo ich małżeństwo jest wyjątkowo nieudane. Tak więc wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Nie chciałabym wpadać w przesadę, ale moja mama czasami zachowuje się prawie normalnie.

16.00 Milutko tak siedzieć w domu tylko z mamą. Spytałam ją, jak rozkochać w sobie każdego idiotę (nie wspomniałam, że czytałam jej książkę, bo wtedy dowiedziałaby się, że grzebałam w jej szufladach, i bez powodu wpadłaby w szał).

Kiedy piłyśmy piątą czekoladę na gorąco, mama postanowiła wygłosić życiową mądrość:

Myślę, że powinnaś się rozluźnić i po prostu być so­bą. Po co udawać wyrafinowaną żyletę albo manipulo­wać chłopakiem, żeby się w tobie zakochał? W końcu to się stanie samo. To jedyna dobra rada, jaką mogę ci dać: bądź sobą.

- I to mówi osoba, która przed przyjściem doktora Clooneya umalowała się i założyła małą czarną?

Wstała.

- Cóż, bądź sobą, ale w granicach rozsądku. Następ­nym razem przynajmniej kup sobie buty we właściwym rozmiarze.

Postanowiłyśmy, że nie będziemy zawracać Vatiemu głowy tą całą aferą i wymigamy się „babskimi sprawa­mi” aż do środy, kiedy to powinnam znowu móc cho­dzić.

- To znaczy, że mogę nie iść do Stalagu 14? Och, dziękuję, dziękuję, Mutti, tak bardzo cię kocham.

W podzięce za ten akt dobroczynności zgodziłam się przez następne parę dni być bardzo miła dla Vatiego, Mutti i Libby.

Północ Ciekawe, co zrobił Masimo po koncercie? Ciekawe, do którego numeru doszli? Błe. Zamknij się, mózgu, zamknij.

Poniedziałek, 6 czerwca

8.30 Muszę częściej symulować. Tata przyniósł mi filiżankę herbaty, a mama zadzwoniła do Jas i powiedziała, że z powodu grypy żołądkowej przez parę dni nie będzie mnie w szkole.

Mmmm, jak przytulnie.

Au, au, au.

10.00 To dopiero jest życie! Wyleguję się w łóżku, wszyscy wyszli. Chyba pokuśtykam na dół, żeby coś przetrącić.

10.30 Całą wieczność nie byłam sama w domu w dzień powszedni. Jak tu spokojnie, cicho i... pełno kotów. A więc to się dzieje, kiedy my, łyse stworzenia, wychodzimy z domu - zaczyna się Kocia Impreza.

Naomi wyciągnęła się wygodnie na kanapie w salonie. Mam nadzieję, że jej nie za twardo. Kiedy wetknę­łam głowę do środka, sennie otworzyła jedno oko, ale stwierdziwszy, że nie niosę nic do jedzenia, znowu zapadła w sen. Czuj się jak u siebie w domu, panno Zdziro.

Gordy drzemie na stoliku, pewnie czekając na ważny telefon. Angus jest upaprany dżemem i tarza się po jedwabnej bluzce, którą mama zostawiła na desce do prasowania. Ale się wkurzy.

Przegoniłabym je, ale z powodu mojego stanu nie można tego ode mnie wymagać.

10.40 Otworzyłam lodówkę i wyjęłam masło. Wid­niał na nim odcisk kociej łapki. Mam nadzie­ję, że ci futrzani wariaci nie nauczyli się otwierać drzwi lodówki? Niesamowite. Niedługo zaczną zakładać na­sze ubrania i jeździć cyrkowym samochodzikiem na ko­cie pikniki.

I bardzo dobrze.

12.00 Mam już dosyć. Ciekawe, co teraz robi Druży­na Asów? Pewnie gadają o koncercie. Plotkują o mnie i Masimie. Lepiej, żeby nie mówiły nic złego. Ale co złego mogłyby powiedzieć? Mam nadzieję, że nadal prowadzą kampanię gapiactwa przeciwko Nudnej Lindsay. Cieszę się, że dziś nie poszłam do szkoły, bo Lindsay nie może się przede mną popisywać.

14.00 Miałyśmy dwóch tych samych chłopaków.

14.10 Ale Robbie, to znaczy Szarpidrut, spotykał się z nią tylko dlatego, że się zdołowała, kiedy chciał z nią zerwać. Poza tym rozpowiadała, że się z nim zaręczyła, chociaż to była nieprawda. Myślę, że ma tro­chę nie po kolei w głowie.

Na pewno.

A swoją drogą to Szarpidrut bardzo miło zachował się wobec niej i mnie. No bo w końcu ją rzucił. Moim zda­niem ona świetnie nadaje się do tego, by ją rzucać. Gdy­by tylko nie wyjechał do Krainy Kangurów, to wszystko by się nie wydarzyło.

Ciekawe, co by się wydarzyło.

15.00 Wyjęłam list od niego i zdjęcie, które schowa­łam w głębi szuflady. Wzięłam je ze sobą do łóżka. Co on pisze?

„Często o Tobie myślę”.

Ha!

Ale nie myślał o mnie dość często, by nie jechać na drugi koniec świata.

Był moją pierwszą prawdziwą miłością. Tego podobno się nie zapomina. Spojrzałam na jego zdjęcie. Był bardzo przystojny i miły. Obejmował mnie nawet przy swoich kumplach i wcale się ze mną nie krył.

15.45 Powspominałam stare, dobre czasy. Może powinnam do niego napisać?

16.00 Chyba napiszę.

I może wyślę swoje zdjęcie.

Może któreś z Krainy Hamburgerów? Przypomnę mu o naszych planach wyjazdu z zespołem.

Ha!

Ale na pewno nie wyślę tego, na którym siedzę na au­tomatycznym bizonie.

16.10 Ani tego z tym starym dziadem w stroju Elvisa.

16.25 Ani tego w knajpie Davy'ego Crocketta, na którym jestem w bobrowej czapce.

17.00 Ani jednego z tych w bizonich rogach i na golasa.

Tych nikt nie może zobaczyć. Nikt. Ani jeden człowiek.

Muszę o tym przypomnieć Jas.

Zrobię to od razu.

17.15 Zadzwoniłam.

- Jas, to ja. - Heeeej, jak tam twoje stopy?

- Zabandażowane. Słuchaj, nie wolno ci nikomu po­kazać tych zdjęć na golasa i z bizonimi rogami.

- O kurczę. Cha, cha, cha, cha, cha. Zupełnie o nich zapomniałam. Ale to był odjazd.

- Tak, wiem, że wtedy wydawało nam się to bardzo amusant, ale wiesz, te zdjęcia nie mogą wpaść w niepo­wołane ręce.

Żuła gumę, zastanawiając się.

- Taaak, wiem, o co ci chodzi. Pokażę je tylko Tomo­wi, kiedy wróci. Wiesz, ile minut zostało do jego powro­tu? Dwieście tysięcy...

- Jas, zamknij się - nie jesteś Władcą Czasu. Powiedz lepiej, co się dziś działo w Stalagu 14.

18.00 Cóż, to była bardzo (nie)interesująca rozmo­wa. Powiem wam, co się działo w Stalagu 14. Dokładnie nic.

- Czy wszyscy się zmartwili, że złapałam tego wirusa?

- spytałam.

- Nie, bo wszyscy wiedzieli, że chodziło o za ciasne buty. Przecież mówiłyśmy, że te buty są za małe na two­je ogromne stopy.

- Jas, ja wcale nie mam ogromnych stóp. - Teraz masz! Cha, cha, cha, cha, cha! Urocze.

- To bardzo, bardzo śmieszne, Jas - powiedziałam.

- Gdybyś miała ochotę się ubawić, to idź na ostry dyżur.

18.35 Krótko mówiąc, w szkole nie działo się nic ciekawego. Nie było nawet Nudnej Lindsay, która tego dnia uczyła się w domu.

18.45 O Boże. Właśnie przyszło mi do głowy coś strasznego. Nauka w domu - to może oznaczać „lekcje” z Masimem. Ona chyba nie może mu się podobać aż tak bardzo? To niemożliwe.

Wtorek, 7 czerwca

Mam już serdecznie dosyć bycia inwalidką. Okroooopnie się nudzę i jestem całkowicie bezwłosa - całymi godzinami depiluję sobie nogi.

18.30 Zadzwoniłam do Jas.

Nie ma jej w domu. Całą rodziną poszli do kina.

Buu.

Nawet czekam z utęsknieniem na powrót rodzinki - to powinno wam dać pojęcie, jakiego mam doła.

18.50 Przyszli rodzice i Libbs.

- Gingee, Gingee, to jaaaa!!!

Usłyszałam, jak sapiąc, biegnie do mnie po schodach. Kopnięciem otworzyła drzwi mojego pokoju i wskoczyła na łóżko, obsypując mnie pocałunkami.

- KOSIAM cię, sioscycko.

Nie mogłam jej z siebie zrzucić. - Libby, chciałabym...

- Buzi, buzi, buzi.

- Wystarczy, chciałabym...

- Mmmmm, ale z ciebie żyleta.

Co ona mówi? Myślałam, że w przedszkolu wydorośle­je, zamiast jeszcze bardziej zwariować.

Potem stanęła na łóżku, zaczęła kręcić pupą i śpiewać swoją ulubioną piosenkę: - Seks tląba, seks tląba, jestem seks tląba. Zupełnie jej odbiło.

19.30 Mmmm, na kolację zjadłam pyszną zapie­kankę pasterską. Mama przyniosła mi ją na tacy do łóżka. Oczywiście nie zrobiła jej sama, ale przy­najmniej zadała sobie ten trud i ją kupiła. Myślę, że na­brałam dość sił, by zejść na dół, pooglądać telewizję i zapomnieć o swoich smutkach.

19.33 O nie, nie mogę, bo tata zauważy plastikowe torby, które założyłam sobie na stopy. Może poproszę go, żeby mi przyniósł telewizor do mojego pokoju? Chociaż tyle mógłby zrobić dla obłoż­nie chorej.

19.35 Już miałam go o to poprosić, kiedy usłysza­łam ryk silnika.

Jak znam życie, to pewnie dziadek na motorze, w skó­rzanym kombinezonie. I Maisie na tylnym siodełku, w bikini zrobionym na drutach.

Wyjrzałam przez okno i prawie przez nie wypadłam.

To był Masimo!!! Naprawdę. Na swoim skuterze. Stał pod moim oknem i właśnie gasił silnik.

Muszę popędzić jak wiatr... ojej, nie, nie mogę bie­gać. Muszę pokuśtykać, pokuśtykać jak wiatr do... nie, nie, muszę zachować spokój. Spokojnie, spokojnie, spokojnie. Kiedy wszyscy wokół ciebie tracą głowę, ty powinnaś, powinnaś... natychmiast się umalować, ty skoń­czona idiotko!!!

19.38 Prędko, prędko, tusz do rzęs... szminka, błyszczyki, cienie do powiek... proszę, proszę, niech ręce przestaną mi się trząść - nie chcę wyglądać jak panda z ogromnymi stopami!!!

Nastroszyć włosy, nastroszyć włosy...

Co się dzieje na dole? Co? Co???

Przerwałam tuszowanie rzęs, pokuśtykałam do okna i wyjrzałam.

Na dole stał tylko skuter.

Czyżby Angus pożarł Masima?

Wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.

0 Boże, Boże, Boziuniu.

Załóż coś na siebie. Ukryj stopy!

Łatwo powiedzieć.

Muszę coś zrobić.

Zaczęłam grzebać w szafie.

Może te za długie dżinsy? Tak, tak, dobry pomysł. Bardzo długie dżinsy, lekko ugięte nogi i... przejrzałam się w lustrze. Tak, tak, może być, w ogóle nie widać mi stóp. Muszę tylko pamiętać, żeby mieć lekko ugięte nogi i nie kuleć.

Dobra, dobra, będę gotowa, kiedy tata mnie zawo­ła. Powie mu, że mam grypę żołądkową, bo nie wie o butach.

Nie wolno mi mówić o tym, że lekarz musiał mi rozci­nać buty. Nikomu nie wolno.

Dobrze, dobrze, bardzo dobrze.

Doskonale.

19.40 Co tam się dzieje?

Nie rozumieją, co mówi Masimo? Jego an­gielski nie jest aż tak zły.

20.00 Co tam się dzieje??? Przecież Masimo chyba nie przyszedł po to, żeby pogadać z moimi ro­dzicami? Chociaż mnie już nic nie zdziwi. Może, tak jak Dave'owi Jajcarzowi, spodobała mu się moja mama?

Zakradłam się na schody. Mama, tata i Masimo sie­dzieli w salonie, więc dobiegały mnie tylko stłumione głosy. Nagle Libby przemknęła pędem przez korytarz i wpadła do salonu. Usłyszałam, jak mówi:

- Gordy zlobił wielką kupę. Boże kochany.

20.10 Musiałam biegiem wrócić do swojego pokoju, bo mama nagle przeszła z salonu do kuchni i zawołała:

- Georgia, wiem, że siedzisz na schodach! Zejdź! Masz gościa, a poza tym twój ojciec chce z tobą poroz­mawiać!

Mój ojciec?

Chce ze mną porozmawiać?

Mam gościa?

Zupełnie jak w Zwichrowanych wzgórzach. Jeżeli Ma­simo ma na sobie obcisłe bryczesy i fular, to chyba zwa­riuję.

Okropnie mnie zemdliło.

Najpierw poszłam do kuchni.

Mama parzyła kawę w ekspresie. O kurczę.

- Co jest? - spytałam.

- Och, ucięliśmy sobie pogawędkę z Masimem. Uro­czy jest, prawda?

- Pogawędkę? Wy ucięliście sobie POGAWĘDKĘ? Zo­stawiłaś tatę samego, żeby GAWĘDZIŁ z osobą, z którą nie powinien zamienić ani słowa? O czym to gawędziliście?

- Masimo przyszedł, żeby nas, a zwłaszcza twojego ojca, spytać, czy może cię w przyszłym tygodniu zaprosić na kolację.

Normalnie odebrało mi mowę.

20.16 Mama kazała mi pójść do salonu.

Masimo siedział na kanapie z Libby na jednym kolanie. Kiedy weszłam, wstał, biorąc ją na ręce, i się uśmiechnął. A wtedy serce mi zaśpiewało. Lada chwila miało się rozpętać istne piekło, ale on wyglądał taaak czadowo. Vati stał przed kominkiem z rękami założonymi z tyłu. Nagle zobaczyłam, że pali cygaro. Zwykle wypalał jed­no tylko w Boże Narodzenie, a potem zawsze robiło mu się niedobrze. Co się, do diabła, dzieje?

- Och, witaj, Georgio - powiedział. - Masimo i ja właśnie ucięliśmy sobie pogawędkę.

Boże kochany, znowu padło to słowo.

Ciao, Georgia - powiedział Masimo.

- Georgio, usiądź, proszę. Connie, ty też - odezwał się Vati.

Czułam się jak w krzyżówce horroru z My Fair Lady.

Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, więc usia­dłam. Mama zrobiła to samo. Zaraz potem usiedli Vati i Masimo. Oparłam się pokusie, by znowu wstać i sprawdzić, czy i oni się podniosą.

- Masimo przyszedł, żeby spytać, czy może cię zapro­sić na kolację - powiedział tata - a ja po starannym na­myśle uznałem, że pod paroma warunkami... jest to... do przyjęcia dla mnie i twojej matki.

Kompletnie mu odbiło czy jak? Przecież on pracuje w wodociągach i co prawda topi ludzi i wypędza ich z do­mów, ale nie jest w mafii.

Zaczął ględzić o godzinie powrotu i odpowiednim zachowaniu. Jak Ojciec Chrzestny. Pewnie każe nam się do siebie zwracać „II Ministrone”. Totalne brednie o ho­norze reputacji rodziny i tak dalej. Okropnie się wstydzi­łam. A Masimo co chwila wtrącał coś w rodzaju: „Oczy­wiście, zrobię, jak pan każe, zaopiekuję się motto - mi dispiace, proszę mi wybaczyć mój angielski, troskliwie zaopiekuję się państwa córką”.

Uśmiechnął się do mnie.

- Dostanie nawet własny kask.

A mama wybuchnęła śmiechem jak wariatka, jakby w życiu nie słyszała zabawniejszego słowa niż „kask”.

21.00 Zdołałam pogadać z Masimem dopiero pod koniec tego koszmarnego spotkania. Kiedy po­szedł do swojego skutera, odprowadziłam go do furtki.

- Masimo, bardzo cię przepraszam za rodziców - powiedziałam. - Po tysiąckroć cię za to dispiagam.

Odparł z uśmiechem:

- Pomyślałem, że tylko w ten sposób uda mi się zwró­cić twoją uwagę. Teraz zwróciłaś na mnie uwagę, tak?

- O, tak, jasne jak słońce, stary. Roześmiał się.

- Lubię, kiedy mówisz, to brzmi tak...

- Idiotycznie?

Znowu się roześmiał i podał mi jakąś karteczkę.

- Proszę, to dla ciebie. Zadzwoń do mnie, cara∗∗, i daj mi znać, czy będziesz chciała się ze mną spotkać we wto­rek. Ciao.

Wbił we mnie ten swój magnetyczny wzrok. O Boże kochany, kolana się pode mną ugięły, cała przemieniłam się w galaretę i nagle okropnie zachciało mi się iść do siusialni.

I wtedy odjechał z rykiem silnika.

21.05 Wróciłam do domu. Przy odrobinie szczęścia udałoby mi się wślizgnąć bez zwracania no siebie uwagi psów stróżujących. Ale nie, miałam pecha Vati wyszedł z salonu.

- Sprawia wrażenie miłego młodego człowieka. Uprawia sport i tak dalej. Dobra rodzina, zdrowy tryb życia.

- Błyszczący nos, elegancki płaszcz i tak dalej - do­kończyłam.

- Powiedziałem twojej mamie, że jesteś jeszcze za młoda na umawianie się z chłopcami, że powinnaś sku­pić się na nauce - ciągnął.

O kurczę, wkroczyłam w tatową strefę mroku. Uciekłam najszybciej jak się dało, zważywszy na ranne nogi, mówiąc:

- Och, tato, wiesz, zakręciło mi się w głowie, muszę się położyć.

W moim pokoju

Taaak! Tak do kwadratu i wow! Umówiłam się z Bo­giem Miłości. Spojrzałam na karteczkę, którą mi dał. „Masimo 766739. Zadzwoń. Proszę”.

Miałam jego numer. Już nie musiałam czekać, aż za­dzwoni.

Koniec z „narka”!

Uwolniłam się od tego raz na zawsze!

22.00 Boże, jaka jestem szczęśliwa.

Znad łóżka patrzyło na mnie zdjęcie Szarpidruta.

Może napiszę do niego później.

Jako przyjaciółka.

Stara, dobra przyjaciółka.

Dobra przyjaciółka, która woli Włoskie Rumaki!

Chciałabym móc do kogoś zadzwonić i o wszystkim opowiedzieć. Jutro koniecznie muszę pójść do szkoły, nawet gdyby Jas miała mnie tam zanieść na barana.

22.30 Z radości chyba nie usnę!

Jak się ubrać? Czy rzeczywiście pójdziemy na kolację, czy to chytry plan, by się ze mną poprzytulać? Jeszcze nigdy przedtem nie byłam z chłopcem na ko­lacji.

23.00 Coś wam powiem, na pewno nie zamówię cappuccino, żeby nie zafundować sobie wą­sów z pianki. Jeżeli rzeczywiście mamy wybrać się na ko­lację, to lepiej z wyprzedzeniem zaplanuję, co zamówić, bo nie chciałabym całować się z Masimem z ustami ociekającymi sosem pomidorowym.

Czyjeż to FIGI przez okno wyzierają?

Środa, 8 czerwca

Stalag 14

Stał się cud i czuję się o wiele lepiej. Mogę zmienić bandaże na cieńsze!!!

Ale nawet gdybym nie miała stóp, chodziłabym na rzęsach... Cha, cha, cha, cha, cha, niezły dowcip.

- Niezły dowcip, prawda, Jazzy Spazzy? - spytałam Jas.

- Jaki dowcip?

Na korytarzu

9.00 Zobaczyłam Nudną Lindsay, cha, cha, cha, cha. Zgromiła mnie wzrokiem i kazała pospie­szyć się na lekcję. Sama się pospiesz, stara stringaro.

Pilne zebranie taktyczne na boisku

Rosie powiedziała:

- Moje motto brzmi: „Bądź gotowa”.

- Nie wiedziałam, że jesteś skautką - odparła Ellen.

- Nie? O, tak, Sven i ja jesteśmy zapalonymi skauta­mi, czuj - czuj - czuwaj i tak dalej.

Zaczynało im kompletnie odbijać, więc szybko wtrą­ciłam:

- To jak myślicie, co powinnam zrobić? Jak mam się za­chować? Czy on rzeczywiście zabierze mnie na kolację?

Po długiej konsultacji i intensywnym kiwaniu głowami cała drużyna doszła do wniosku, że powinnyśmy zaim­prowizować randkę, żeby przygotować mnie na prawdzi­we spotkanie z Masimem.

W sobotę wybieramy się do Ro Ro, kiedy jej rodzice wyj­dą na krykieta. Zamierzamy poćwiczyć przed moją gorą­cą randką. Będą przekąski. Ale Svena nie zapraszamy.

Musiałam błagać o to Rosie.

- On bardzo, bardzo by się przydał, mógłby przedsta­wić męski punkt widzenia - stwierdziła.

- A nie może przekazać go tobie, wtedy ty byś przeka­zała go mnie? Bo jak przyjdzie, to cały dzień będziecie się całować przy nas. Poza tym na pewno coś stłucze.

W końcu Rosie niechętnie się zgodziła.

W domu

18.00 Już nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tym Dave'owi Jajcarzowi. Zadzwoniłam do niego, kiedy rodzice poszli na dzień otwarty do przedszkola, do którego ma chodzić Libby. Myślę, że nigdzie nie zechcą jej przyjąć. Zabroniono jej śpiewać „dupnej piosenki” i zabierać ze sobą Gordy'ego. Rodzice popełnili błąd, pozwalając jej założyć kostium geparda, bo a) jest dla o połowę mniejszego dziecka i b)

Libby przemienia się w nim w geparda. No, ale nigdy nic nie wiadomo.

Ale na czym to ja stanęłam? A, tak, Dave Jajcarz.

Zadzwoniłam do niego. Miałam nadzieję, że nie za­stanę u niego mojej najlepsiejszej kumpelki Rachel.

Odebrał Dave.

- Cześć, Poszukiwaczko Sensacji.

- Dave, to ja. Wydarzyło się coś bardzo, bardzo cu­downego i bon. Wybieram się na randkę z Masimem! Przyjechał do mnie na skuterze i spytał mojego tatę, czy może mnie zabrać na kolację!!!

- Włosi to straszne palanty - odparł Dave.

- Dave!!! Czy ty nic nie rozumiesz? Masimo zaprosił mnie na randkę! Umówiłam się z nim!

- Cóż, cieszę się, Seksowny Kociaku, ale zapamiętaj moje słowa: on skacze z kwiatka na kwiatek. Może to po prostu Kosmiczna Podjarka?

Miał jakiś dziwny głos.

- Dave, masz jakiś dziwny głos. Dobrze się czu­jesz?

- Nie bardzo. Musiałem rozstać się z Rachel. Rozstać się z Rachel?

- Dlaczego? - spytałam. - Ona jest taka... No, jest ta­ka, wiesz... nie?

Kurczę, przemieniłam się w Ellen.

- Nie mogłem tak dalej. W każdym razie jest bardzo zdołowana. Właśnie ode mnie wyszła. Płakała, a ja czu­łem się podle.

- Och, bardzo mi przykro.

Ale szczerze mówiąc, wcale nie było mi przykro. Po­tem powiedziałam o tym Jas, do której zadzwoniłam w następnej kolejności. Nieczęsto mogę bez skrępowania dzwonić z własnego domu, więc chciałam załatwić parę spraw naraz.

- Dlaczego tak się przejmujesz, z kim chodzi Dave? - zdziwiła się. - Przecież on nie jest w twoim haremie ani nic w tym stylu. Poza tym Rachel była miła - w przeci­wieństwie do ciebie.

Boże, jaka ona bywa irytująca. Żałuję, że do niej za­dzwoniłam, zwłaszcza że znowu wyskoczyła z tym: „Zgadnij, ile minut zostało do powrotu Toma”.

Sobota, 11 czerwca

14.00 Cała paczka przyszła do Rosie na trening przed moją randką.

Rosie powiedziała, że będzie udawała Masima, a resz­ta ma się przyglądać i oceniać jak jury w jakimś teletur­nieju.

14.10 Rosie poszła do swojego pokoju, mówiąc:

- Będę Masimem, więc muszę się wprawić w nastrój na miłość.

Wróciła pięć minut później z przyklejonymi wąsami i bananem w dżinsach.

- Po co włożyłaś sobie banana do dżinsów? - zdziwi­łam się.

- To był pomysł Svena - wyjaśniła. - Banan ma repre­zentować wężyka.

- Yyy... to znaczy jak u chłopaka tego no... yyy - wydukała Ellen.

- Dokładnie tak, moja mała kumpelko. Dosyć obrzydliwy pomysł.

- OK, zaczynajmy, bo muszę wcześnie wrócić do do­mu - powiedziała Jas. - Do przyjazdu Toma zostało tyl­ko dziewięćdziesiąt dziewięć godzin. Muszę się przyszy­kować. Co zrobisz, kiedy zobaczysz Masima? - Wskazała na Rosie, która szła w bardzo dziwny sposób i poruszała wąsami. - Oto Masimo - wysoki, opalony, wyrafinowany Włoch. Co więc robisz?

- Yyy... rzucam mu się na szyję i zacałowuję go na śmierć? - zaczęłam się głośno zastanawiać. - Próbuję nie udusić się w jego sztucznych wąsach albo nie roz­drażnić mu banana?

- A co piszą w Jak rozkochać w sobie każdego idiotę? - spytała Jools.

Mabs akurat trzymała tę książkę, więc otworzyła na rozdziale „Pierwsze wrażenie”.

15.00 Mam podejść do niego, kołysząc biodrami, spojrzeć na niego, odwrócić wzrok, pobawić się włosami i trochę nimi popotrząsać. Jeżeli zostanie mi jeszcze nieco czasu, powinnam lekko oblizać wargi.

- Piszą tu, że powinnaś powiedzieć coś zabawnego i interesującego, żeby zacząć rozmowę. Jeżeli on rzuci dowcip, masz zawyć ze śmiechu jak przysłowiowa hiena.

Zaczęłam kołysać biodrami, potrząsać włosami i oblizy­wać wargi, patrząc na Rosie, a reszta dziewczyn siedziała w milczeniu, żując gumę. Rosie powiedziała (jej zdaniem z włoskim akcentem, ale zabrzmiało to idiotycznie):

Ciao.

Ciao - odparłam. - Yyy... prego.

Ciao.

Wszystkie dziewczyny wyczekująco wbiły we mnie wzrok.

- Masimo, czy wiesz, że Spartanie... - zaczęłam - ...no, w dawnych czasach w Sparcie, która leży całkiem blisko Włoch...

Rosie udała, że zasypia.

- Więcej życia - powiedziała.

- No, że głodzili nastoletnich chłopców prawie na śmierć, żeby zmusić ich do kradzieży jedzenia, a który dawał się złapać, był bezlitośnie chłostany?

Dziewczyny spojrzały na mnie bez słowa.

- I ty uważasz, że to zabawne i interesujące? - spyta­ła Mabs.

Szczerze mówiąc, tak właśnie uważam. I właśnie dla­tego moje życie jest takie smutne: nie potrafię być tak powierzchowna jak inni.

- Zastanów się, co go może zainteresować - może coś, co ma związek z Rzymem? - zasugerowała Jools.

- Wiedziałeś, że od czasów papieżycy Joanny zaczęto po wyborze nowego papieża sprawdzać, czy to facet, czy kobitka? - spróbowałam raz jeszcze.

- Nie bardzo łapiesz, prawda? - zareagowała Rosie.

Godzinę później

Wolno mi mówić o muzyce, pogodzie i wszystkim, co ma związek z nim samym.

- Ale ja o nim wiem tylko tyle, że niesamowicie mi się podoba - westchnęłam.

17.00 Po czterech tubach pożywnych czipsów Pringles, udało nam się wymyślić odzywki: Ciao, super, że się spotkaliśmy” oraz: „Cóż za piękny wieczór”.

Mam nadzieję, że nie będzie lało, bo się wydurnię.

A teraz przejdźmy do kolacji.

Zasadniczo mam udawać, że dużo jem, ale w rzeczy­wistości nie zjeść prawie nic - żeby niechcący nie zadła­wić się na śmierć.

- Mogłabyś zamówić pożywną zupę, ale nie siorb tak jak zwykle - powiedziała Jas.

- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się.

- Och, teraz nie mogę się w to zagłębiać, muszę le­cieć. Ale pamiętaj, nie rób tego.

I poszła.

Boże, jak ona mnie irytuje.

18.00 Mam go UWAŻNIE słuchać.

- A kiedy się roześmiejesz, to nie spontanicznie, i pamiętaj, żeby nos ci się nie rozpłaszczył na pół twarzy.

18.30 W końcu doszłyśmy do przytulanek.

- Jak myślicie, czy włoscy chłopcy całują się tak samo jak angielscy? - zadumałam się.

- Nie wiem, czy robią coś innego z językami i jak trak - tują uszy - odparła Rosie. - Będziesz musiała nam zdać szczegółowy raport. Do którego numeru pozwolisz mu dojść na pierwszej randce?

- Planowałam do szóstego. Pocałunek trwający po­nad trzy minuty bez przerwy oznacza dużą zmysłowość, ale nie zdzirowatość.

- Ponieważ jednak przez dłuższy czas nie miałaś prak­tyki, proponuję, żebyś poeksperymentowoła na mojej łydce - powiedziała Rosie.

Co???

Mowy nie ma, za Chiny Ludowe.

Nie, nie i jeszcze raz NIE.

18.45 Klęczę i całuję się z łydką Rosie, a Drużyna Asów bacznie mnie obserwuje.

Dlaczego ja to robię?

Rosie wykrzykuje instrukcje:

- Tak, tak, dobrze! Dobrze. I oddychaj. Nie gryź! Nie gryź!!! Teraz trochę possij. Rozluźnij język i... koniec.

Matko kochana. Całowaliście się kiedyś z czyjąś łyd­ką? Z łydką kumpeli, która ma na twarzy sztuczne wą­sy? Cóż, mam nadzieję, że nigdy nie będziecie musiały tego robić, tylko tyle chciałam powiedzieć.

19.00 Wychodząc, zwróciłam się jeszcze do dziewczyn:

- Jak myślicie, powinnam go spytać, jakie ma intencje vis - à - vis Starej Stringary?

- Myślę, że powinnaś się zachowywać, jakby w ogóle nie istniała, i w ten sposób delikatnie podkopać jej pozycję.

Hmmm. Dobra rada.

Słowo daję, my naprawdę jesteśmy Starymi, Mądrymi Indiankami.

Poniedziałek, 13 czerwca

Na angielskim

14.00 Jeszcze nigdy w życiu tak się nie uchachałam. Dziś miałyśmy pierwszą pełną próbę MacPalanta.

Co najlepsze, na próbie pojawiły się chłopaki z Foxwooda, a wśród nich i Dave Jajcarz.

Ten dzień zapisze się złotymi zgłoskami w historii.

Kiedy Dave i jego kumple przyjechali autobusem, roz­pętało się istne piekło. Gdy ruszyli przez boisko, wszyst­kie dziewczyny podbiegły do okien, zaczęły machać i piszczeć. Sokole Oko i jej Oddziały Szturmowe groziły zabalsamowaniem, ścięciem głowy i tak dalej, ale nikt nie zwracał na nie uwagi.

Te z nas, które grały w sztuce, zeszły go głównego ho­lu na zwykłe kazanie w wykonaniu olbrzymiej kobiety - - pszczoły (czyli Chudej). Kiedy weszłyśmy, chłopcy stali z tyłu. Gdy ich mijałam, Sokole Oko spytała:

- Georgio Nicolson, dlaczego wytuszowałaś rzęsy?

- To z powodu jaskrawego oświetlenia, proszę pani - wyjaśniłam. - Gdybym nie umalowała rzęs, publiczność nie zobaczyłaby mojego wyrazu twarzy, a to by odebra­ło emocjonalny ładunek...

- Zamknij się.

Potem przyczepiła się do Ellen.

- Ellen, dlaczego umalowałaś usta błyszczykiem?

- Dla dobra sztuki, proszę pani. - Aha, a kogo grasz?

Ellen odparła, że czarownicę, a wtedy Sokole Oko ka­zała jej iść do kibla i zetrzeć błyszczyk.

Kiedy Chuda weszła na scenę, chłopaki zaczęli cicho śpiewać: „Kto zjadł wszystkie ciasteczka, kto zjadł wszyst­kie ciasteczka?”.

Chuda trzęsła się jak galareta z wieprzowych nóżek.

- Dosyć tego. Proszę o ciszę. Spodziewam się od was dojrzałego zachowania. Macie szansę udowodnić, że obdarzyliśmy zaufaniem właściwe osoby. Wiem, że mogę liczyć na to, iż będziecie się zachowywać z powagą i godnością. I wtedy wybuchła pierwsza śmierdząca bomba.

Za kulisami

Pan Attwood, nasz dozorca na pół etatu i wariat na cały etat, dostał ataku histerii. Naprawiał na dachu jakieś światła, kiedy jeden z chłopaków zabrał mu drabinę.

Dave'owi, chociaż podobno złamał serce Rachel, chy­ba trochę poprawił się nastrój.

- Rachel wyliże się z tego - powiedziałam uprzejmie. - Georgio, jak to powtarzałem niejednokrotnie, masz wielkie serce. A z innej beczki: czy do roli Macduffa za­łożysz krótką spódniczkę i rajtuzy?

- Dlaczego? Czy Macduff był transwestytą?

- Prawdę mówiąc, tak.

Dave zajmuje się „oświetleniem”, co oznacza, że cały czas nic tylko flirtuje za sceną i powoduje zamieszanie, a światło zapala tylko raz - na samym początku. A i to nie w porę.

Za kulisami, wygłupiamy się z chłopakami i Dave'em Jajcarzem

15.15 Uśmiałam się tak bardzo, że prawie zapomnia­łam o Masimie. Powiedziałam Dave'owi, że Hamburgerianie, daj im, Panie Boże, zdrowie, mówią na majtki „figi”, czym był niesamowicie oczarowany. W ogó­le nie wygląda na pogrążonego w rozpaczy, chociaż powinien, zważywszy na to, że bezdusznie rzucił swoją dziewczynę.

15.20 Dave uczepił się tych „fig” i nie chce się od­czepić. Już mnie brzuch boli ze śmiechu, a nie mogę się uspokoić. Panna Wilson na pewno niedługo mnie zabije, ale nic na to nie poradzę. Zasadniczo cho­dzi o to, że Dave niemal każde słowo zastępuje słowem „figi”, co wychodzi bardzo, bardzo amusant. Na przy­kład w zbiorowej scenie bitwy zaczął śpiewać Do przo­du, rycerze Gandalfa, ale wstawił „figi” do refrenu. Tak więc hymn ten w jego wykonaniu brzmi: „Do przodu, ry­cerze Gandalfa, maszerujcie na wojnę, z jego FIGAMI na sztandarach”.

15.30 „Na wzgórzach rozbrzmiewają dźwięki FIG”.

15.33 Okropna R Green występuje w podwójnej ro­li: jako moja żona oraz dysponentka broni.

15.35 Mówiąc „dysponentka broni”, mam na myśli to, że trzyma pistolet startowy, który zostanie wykorzystany do efektów dźwiękowych w scenach bitwy. Ma też petardy, które będzie rzucać za kulisami razem z Pryszczatym Normanem, swoim towarzyszem w idioty­zmie.

Panna Wilson powiedziała nam, że premiera tej sztuki Szekspira, która odbyła się w 1613 roku, została prze­rwana, gdy od wystrzału z armaty zapalił się dach i ca­ły teatr doszczętnie spłonął. Tak więc zawsze zostaje nam iskierka nadziei.

15.37 Pan Attwood przygotował wiadra z piaskiem, więc istnieje szansa na to, że wybuchnie po­żar. Byłoby to najwłaściwsze zakończenie jego kariery - obecność przy spłonięciu szkoły.

15.50 Czy wszyscy pamiętają słynną scenę żonglowa­nia pomarańczami w MacPalancie? Nie? Cóż, my ją włączyliśmy do swojej adaptacji. Panna Wilson twierdzi, że przedstawieniu doda ona kolorytu. Hmmm. Zwariowała czy jak? Scena ta ma miejsce podczas uczty, kiedy MacPalant planuje zamordować jakiegoś innego MacSzkota. Panna Wilson kazała żonglować Melanie An­drews i Mabs (które w późniejszej scenie grają drzewa).

Są w tym denne, ale obiecała, że będą mogły założyć sztuczne wąsy.

- Martwię się o dyndaki Melanie - zwróciłam się do Dave'a. - Mam nadzieję, że nie nastąpi jakaś pomyłka i Melanie nie zacznie nimi żonglować.

Szkoda, że nie widzieliście Pryszczatego Normana i in­nych chłopaków, jak się kręcili w pobliżu, udając, że zwi­jają kable, za każdym razem, kiedy Melanie wchodziła na scenę. Każdy chciał się pogapić na jej dyndaki.

Nawet Dave nie odrywał od niej wzroku, chociaż po­marańcze latały na wszystkie strony.

- Ta dziewczyna ma parę obszarów wyjątkowego pięk­na. Mam nadzieję, że są dobrze chronione.

16.30 Po próbie Dave poszedł z nami. Objął mnie w talii. To był bardzo, hmm, serdeczny gest. Jak na Dave'a przystało, jego dłoń niby to od niechce­nia wędrowała do moich dyndaków. W końcu musiałam mu dać żółtą kartkę i surowe ostrzeżenie. Najwyraźniej zrobiło to na nim wrażenie, bo zanim się pożegnał, po - całował mnie w usta (!) i powiedział: „Narka”. Hmmmm.

W domu

Mama, Vati, Libbs i futrzane świry - wszyscy pojechali na wyprawę cyrkowym samochodzikiem. Super.

Czas zadzwonić do Masima.

Umalowałam usta błyszczykiem i lekko wytuszowałam rzęsy.

Dobra, już.

Ale najpierw zdejmę szkolny mundurek i założę coś superanckiego, ale wygodnego.

Już, już.

Czy wabiki na chłopców to przesada?

Minutę później

- Jas.

- Co?

- Zaraz zadzwonię do Masima.

- Dobrze. Do widzenia. - Jas.

- Co? Słuchaj, do powrotu Toma zostały tylko dwadzieścia cztery godziny i...

- Dobra, udław się. Dzwonię.

Dwie minuty później

No więc tak. Zaprosił mnie, co musi oznaczać, że chce się ze mną spotkać. Chyba że numer, który mi dał, to numer skrytki pocztowej albo liczby do skreślenia w totolotku. U - ła, mój mózg zawędrował do Krainy Sza­leństwa. Muszę się pozbierać.

Swobodna, wesoła, z nutką zachęty - taka muszę być.

Czy przełamać pierwsze lody, opowiadając dowcip?

Tak, tak, dobry pomysł. Powiem po prostu: Ciao, Masimo. To ja, Georgia. Wiesz, jak odróżnić wiewiórkę od fortepianu?”. On odpowie z tym swoim uroczym akcen­tem: „Non capisco, Georgia. Jak?”. A ja: „Postawić pod drzewem. To, co na nie wejdzie, na pewno nie jest forte­pianem”, a on zacznie się śmiać i śmiać, i śmiać jak... jak jakiś śmiałek.

Dobrze, dobrze, doskonale. I nie będę do tego musia­ła mieszać Sparty i papieżycy Joanny.

I gaci.

Dwie minuty później

Wykręciłam jego numer.

O nieeee, w słuchawce rozległ się sygnał. Masimo może zaraz odebrać. O nieeeee.

Trzasnęłam słuchawką.

Spokojnie, spokojnie, spokojnie, spokojnie.

Już miałam spróbować ponownie, kiedy telefon za­dzwonił.

Podniosłam słuchawkę i powiedziałam:

- Słuchaj, możesz się rozłączyć? Muszę zadzwonić w bardzo ważnej sprawie.

- Georgia? - usłyszałam głos Masima. - Dzwoniłaś do mnie?

O, w mordkę jeża.

Zupełnie zapomniałam o dowcipie i wymyśliłam jakąś badziewną historyjkę, że kiedy dzwoniłam, ktoś zapukał do drzwi, musiałam otworzyć i okazało się, że to ludzie zbierający pieniądze na bezdomne figi. Nie wiem, dlaczego tak powiedziałam, Dave Jajcarz zaraził mnie tymi figami.

Myślę jednak, że nic z tego nie zrozumiał, bo i tak chce się ze mną umówić.

Cudownie i fantastycznie mi się z nim rozmawiało.

Ma przepiękny głos przez telefon.

Umówiliśmy się na jutro o 19.30 we włoskiej knajpce.

Bennissimo!!!

Wtorek, 14 czerwca

Dzień ciągnął się jak makaron. Na podwójnym fran­cuskim zaczęłam się malować. Niestety, mogłam tylko pomalować sobie paznokcie, bo gdyby Madame Slack zauważyła choć cień makijażu, pewnie posłałaby mnie na gilotynę.

Potem popędziłam do domu.

Operacja Pójść na randkę z Bogiem Miłości i nie zrobić z siebie skończonej idiotki

17.00 Na szczęście moje stopy już wróciły do nor­malnego stanu. Nerwowo kręcę się po pokoju.

Drużyna Asów dzwoniła chyba ze czterdzieści milio­nów razy. Dziewczyny pytały, jak się ubiorę. „Niekom­pletnie” - tak brzmi odpowiedź, bo cały czas muszę od­bierać telefon.

18.30 Muszę powoli zbierać się do wyjścia. Moje włosy chociaż raz wyglądają całkiem normal­nie, a buty i spódnica pasują do siebie. Stopy zmieściły mi się do butów, co jest dużym plusem.

Zeszłam na dół tak cicho, jak tylko się dało, ale na do­le zebrała się cała Komisja Wariatów. Czekali na mnie przy drzwiach. Nawet Angus oderwał się od figlów z Naomi. Stał w kuchni, kaszląc i chrząkając i w ogóle wy­glądał na chorego. Nagle zauważyłam, że ma w pyszcz­ku żabę, którą usiłuje zjeść. Co za obrzydlistwo. Tym bardziej że żaba wciąż żyła. Mama zajęła swe zwykłe stanowisko na stole i wrzasnęła do taty, żeby wygonił Angusa na dwór. Gordy próbował uszczknąć kawałek żaby, a Angus pacnął go po głowie. Skorzystałam z oka­zji i się wymknęłam.

19.30 Kiedy przyszłam na miejsce, byłam okrooopnie zdenerwowana. Masimo czekał na mnie na zewnątrz. Nigdy w życiu nie widziałam przystojniej­szego chłopaka. Dlaczego on się ze mną umówił? Mo­że z litości?

A może jako chrześcijanin lubi pomagać niedorozwi­niętym?

Tak, to całkiem możliwe.

Na mój widok uśmiechnął się i nagle poczułam się jak najpiękniejsza dziewczyna na świecie.

- Przyszłaś - powiedział. - Tak się cieszę.

Otworzył przede mną drzwi. Myślę, że tak czują się dorosłe kobiety. Podszedł do nas właściciel restauracji.

- Dobry wieczór, Masimo, come stai?

I zaczęli rozmawiać po włosku. Potem podeszliśmy do naszego stolika. Usiadłam, nie rozwalając krzesła w drzazgi, więc zaliczyłam udany początek.

Dziesięć minut później

Złożyliśmy zamówienia, a ja chyba nawet nie powie­działam nic nienormalnego. Albo może po prostu Masimo nie zna angielskiego na tyle dobrze, żeby się zorien­tować, że jestem idiotką.

Dwadzieścia minut później

Znowu zaczęłam bredzić o figach. Będę musiała zrobić kocówę Dave'owi Jajcarzowi. Mistrzowi Fig. Stop, stop.

- Mój dom, moja rodzina jest w Weronie - mówił Ma - simo. - Tam jest bardzo pięknie. Chciałbym, żebyś kie­dyś zobaczyła to miasto. To właśnie w nim rozgrywa się akcja Romea i Julii.

Pałaszowałam pizzę. Szło mi całkiem nieźle. Kroiłam bar­dzo małe kawałeczki, żeby nic mi nie wypadało z ust. Niestety, w pewnym momencie złamałam przysięgę, jaką zło­żyłam samej sobie, i cytując z Romea i Julii, powiedziałam:

- „Ale sza, czyjeż to FIGI przez okno wyzierają?”. I parsknęłam śmiechem, chrząkając jak prosiak. O nieeee.

Na szczęście Masimo również się roześmiał. Nie w sty­lu: „Boże, muszę stąd uciekać”, tylko bardzo miło. Jak­by naprawdę mnie lubił.

Godzinę później

Posiłek, co zdumiewające, przebiegł bez większych za­kłóceń.

Bardzo fajnie mi się gadało z Masimem. On jest taką krzyżówką Dave'a z Szarpidrutem. Przy nim nie żartuję i nie wygłupiam się aż tak bardzo jak z Dave'em, ale i nie zapominam języka w gębie i nie bredzę bez sensu jak z Szarpidrutem.

Uświadomiłam sobie, że świetnie się bawię. W duchu podziękowałam Gandalfowi/Sandrze.

W pewnym momencie zaczęło narastać napięcie między nami. Masimo dotknął mojej dłoni i zajrzał mi głęboko w oczy. Jego bursztynowe tęczówki są nakrapiane ciemniejszymi żółtymi plamkami. O kurczę, obo­je robimy lepkie oczy. Poczułam, że mózg wycieka mi uszami.

- Masz oczy jak kociak, który się napił vino rosso - powiedział.

To dobrze czy źle?

Uznałam, że dobrze, starając się nie myśleć o zezowa­tym Gordym. Zapłacił za nasze pizze i powiedział:

- Masz ochotę na spacer? Taki ładny wieczór. Mogli­byśmy razem popatrzeć na gwiazdy.

Już miałam powiedzieć: „Może zobaczymy spadające FIGI?”, ale ugryzłam się w język.

Poszliśmy na łąkę na przedmieściach. Był piękny, cie­pły wieczór.

- Czy jest ci freddo? - spytał Masimo.

O Boże kochany! Chyba nie zacznie mówić o elfach i hobbitach, jak to chłopcy, co?

Potem jednak dodał:

- Przepraszam. Chciałem spytać... jak to się mówi po angielsku... czy jest ci zimno.

- Yyy... - odparłam. Objął mnie.

Mało nie zemdlałam z niecierpliwości. Całe moje cia­ło aż prosiło o pocałunek. Zastanawiałam się, co teraz zrobi Masimo.

- Spójrz, caro, spadająca gwiazda - powiedział.

I rzeczywiście, zobaczyłam spadającą gwiazdę. Pomy­ślałam sobie życzenie: żeby na świecie zapanował pokój i żebym doszła do numeru szóstego.

I spełniło się!!!

Oczywiście nie pokój na świecie, chociaż nigdy nic nie wiadomo.

Kiedy spojrzałam na spadającą gwiazdę, Masimo ujął mnie pod brodę i delikatnie odwrócił moją głowę do sie­bie. A potem pocałował mnie tak jak wtedy, kiedy spot­kaliśmy się po raz pierwszy. Leciutko. Jak ciotka Jas, ta lesbijka.

Pomyślałam: „O nie, znowu to samo, znowu legnę na łożu boleści”. Ale potem pocałował mnie jeszcze raz. Tym razem trochę mocniej. Było cudooownie, fantastyyycznie i czadersko. Odruchowo zaczęłam śpiewać w myślach piosenkę z musicalu Dźwięki muzyki: „Na wzgórzach roz­brzmiewają odgłosy FIG!”. Zamknij się, mózgu. I wypad z mojej głowy, Julie Andrews. Jak chcesz, to sama się ca­łuj w skórzanych spodenkach.

Kiedy mój mózg tak ględził sam do siebie, Masimo zmienił technikę całowania. Zaczął pokrywać moją szyję leciutkimi pocałunkami. Od moich uszu do obojczyka i z powrotem do ust. Wow, woow, po trzykroć wooow! Zamieniłam się w Dziewczynę z Roztopioną Szyją.

Nie wiem, jak długo staliśmy na tej łące. Po raz pierw­szy w życiu mózg mi zamarzł. Przestałam myśleć i tylko czułam. U - ła. Znowu zaczynam myśleć, ale nie robiłam tego, kiedy Masimo mnie całował.

Przeczesał palcami moje włosy. Wargi miał miękkie i jednocześnie jędrne. Cicho mówił do mnie po włosku. Co chwila zaglądał mi głęboko w oczy. Czułam się jak zahipnotyzowana, ale w bardzo miły sposób.

Myślę, że powinnyśmy umieścić lepkie oczy na skali całowania, bo to bardzo, bardzo fajne, czadowe i czerwonotyłkowate.

Miałam wrażenie, że cała krew odpłynęła mi z ciała. Mogłabym tak stać całą noc, z ustami przyklejonymi do jego ust. I wtedy wyczesał mi wargę!!! On potrafił cze­sać wargi!!! Myślałam, że tylko Dave to umie. To było takie przyjemne, że i ja odważyłam się mu possać war­gę, leciutko jak myszka, ale jednak. Widziałam, że bar­dzo mu się to spodobało, bo jęknął. Oficjalnie mój po­radnik Jak rozkochać w sobie każdego idiotę mówi, że to dziewczyna powinna jęczeć, ale, jak to często powta­rzam, żyj i pozwól całować.

Nawet udało nam się nie zderzać zębami. Przypomi­nało to bardziej taniec ust. A ja byłam w tym przefantastyczna!!!

I wtedy się stało... doszłam do numeru szóstego!

Masimo włożył koniuszek języka do moich ust. To by­ło naprawdę słodkie. Ogarnęła mnie taka miłość do niego, że i ja wysunęłam czubek języka. Nasze języki się dotknęły!!! One też się całowały!!! Kiedy się to opisuje, nie brzmi to zbyt fajnie, ale naprawdę było super. Może dlatego Angus i Gordy wystawiają koniuszki języków? Bo wiedzą, jak seksowne jest dotykanie się językami?

Nie, po namyśle dochodzę do wniosku, że robią to dlatego, że są nienormalne.

Całowanie się tak bardzo mi się podobało, że nawet nie myślałam o oddychaniu. Zdobyłam nową umiejętność - prawdopodobnie mogłabym całymi tygodniami nie oddy­chać, gdyby w tym czasie całował mnie Bóg Miłości.

Nagle przerwał. Buuu, przestań przestawać!!!

- Chodź, Georgio, muszę cię odwieźć do domu - po­wiedział. - Twój ojciec się ucieszy.

A co mnie obchodzi mój Vati? Ja chcę się dalej całować!!!

- Która godzina? - spytałam. - To znaczy, che ore per favore?

Masimo wycisnął do moim policzku soczystego ca­łusa.

Mille grozie, że mówisz w moim języku. Sono le dieci∗∗. - Aha. To dobrze. Yyy... bene. Tak, fantastiko.

- Nie zrozumiałaś, która godzina, prawda? - Nie.

- Dziesiąta.

Fiu - fiu, całowaliśmy się prawie dwie godziny. Taaak!!! Na pewno pokonaliśmy nawet Rosie i Svena.

- Vati nie kazał mi wracać o jakiejś konkretnej godzi­nie - powiedziałam. - Powiedział wręcz, że mogę zostać całą noc poza domem, jeżeli będę chciała.

Masimo mnie objął. Cudownie się czułam, otoczona jego genialnym ramieniem.

- Georgio, myślę, że nie jesteś kłamczuchą, ale moż­liwe... możliwe, że brakuje ci piątej klepki. - Roześmiał się. - Chodź, niegrzeczna dziewczynko. Zabieram cię do domu. Twój tata się ucieszy, pomyśli, że jestem porząd­nym facetem, i pozwoli nam częściej się spotykać, tak?

Poszliśmy do domu, co parę kroków się zatrzymując, żeby się pocałować. Niestety, nie wpadliśmy na żadnego z moich znajomych. Kurczę!!! Za to każda dziewczyna, którą mijaliśmy, z rozdziawionymi ustami gapiła się na Masima. Zamknijcie lepiej te gęby, on jest mój i tylko mój. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Nic nie wspomniał o Nudnej Lindsay. W ogóle nie py­tałam o jego dziewczyny, chociaż aż umierałam z cieka­wości.

On jednak spytał mnie o Szarpidruta.

- Co teraz czujesz do Robbiego? Nadal go lubisz?

Hmmm. Powinnam wykazać się dyplomacją z odrobi­ną zainteresowania. Pod żadnym pozorem nie chciała­bym, żeby Masimo wziął mnie za zdzirę, która podrywa chłopaków, a potem rzuca ich jak starą szmatę.

- Teraz lubię go jako przyjaciela - odparłam. - On gra na gitarze w strumieniach.

Spojrzał na mnie, po czym powiedział krótko:

- Rozumiem.

I bardzo dobrze. Bo, co dość dziwne, ja nie rozumiem samej siebie.

Kiedy stanęliśmy pod furtką, pocałował mnie z naprze­miennym naciskiem, szybko cmoknął pod uchem... uffff... po czym tak jakby wzruszył ramionami, westchnął i powiedział:

- OK, cara, teraz musimy zachowywać się rozsądnie i grzecznie. Wielka szkoda.

Wziął mnie za rękę, zaprowadził do drzwi i przycisnął dzwonek. Otworzył Vati. O kurczę, znowu bawił się w II Ministrone. NIGDY nie pali cygar, ale teraz miał cygaro w ustach. ZNOWU. I założył prawie normalne spodnie, a nie te gacie do joggingu, w których wygląda jak spaślak.

- Dobrze, doskonale - powiedział. - Jak udał się wie­czór?

Już miałam powiedzieć: „A co to, do jasnej ciasnej, cię obchodzi?”. Ale Masimo podał mu dłoń!!!

Buona notte, proszę pana. Zwracam panu córkę. Odwrócił się do mnie, pocałował mnie w rękę i powie­dział:

- Bardzo dziękuję za uroczy wieczór. Arrivederci∗∗, do następnego razu.

Vati wrócił do środka, wołając: „To arrivederci!. Jemu chyba naprawdę się wydaje, że jesteśmy rodziną Soprano. Niedługo zacznie „likwidować” swoich kumpli.

Weszłam do domu i jeszcze spojrzałam na pana Cudowniaka. Odwrócił się, puścił oko i posłał mi buziaka w powietrzu. I powiedział:

Subito.

W łóżku, w łóżku Bogini miłości

Powiedział do mnie: „Subito”. Czad, nie?

Później

Chociaż nie wiem, czy aż taki czad, bo nie mam poję­cia, co to znaczy.

Dziesięć minut później

Czy to ma coś wspólnego z „subtelnością”? Muszę to sprawdzić we Włoskim dla idiotów.

Piętnaście minut później

To znaczy zaraz, czyli „wkrótce”. Czyli tak jakby „narka”, prawda? O Boże kochany.

Środa, 15 czerwca

Szłam z Jas, próbując dogadać się z Panią Wariatką.

Tom wraca samolotem o 18.15. O 18.15 - łapiecie? Nie o szóstej po południu, tylko o 18.15. A wiecie, ile minut zostało do tego czasu? Bo ja wiem. Ja również stałam się Władczynią Czasu.

Jas PODSKAKIWAŁA, kiedy szłyśmy do Stalagu 14. Kochany Gott in Himmel, kumpluję się z kózką.

- Oooooch, ale się cieeeeszę! - W kółko tylko powta­rzała.

- Tak, wiem, że się cieszysz. Słuchaj, czy mogę opo­wiedzieć ci o Masimie?

- Jak myślisz, najpierw skoczy do domu, żeby zostawić bagaże, czy od razu przyjdzie do mnie? Ciekawe, jakie prezenty mi przywiózł z Krainy Kangurów.

Próby nawiązania z nią rozmowy są beznadziejne.

Na przerwie

Spotkanie Drużyny Asów.

Wszystkie (oprócz Jas, która poszła do lasu, żeby „po­myśleć”... kiedy to usłyszałam, wybuchnęłam śmie­chem, ale okazało się, że mówiła poważnie)... yyy... na czym to ja... A, tak, cała Drużyna Asów chciała, żebym opowiedziała o randce z Masimem.

- No, dawaj - popędzała mnie Rosie. - Jak się całują nasi przyjaciele z Krainy Pizzy?

- Absolutnie cudownie i czadersko.

- Naprawdę? - spytała Mabs.

- No, wyczesał mi wargę, całował mnie po szyi, z ję­zyczkiem i tak dalej.

- To znaczy, że tego... że on...? - wydukała Ellen.

- Tak.

Ta odpowiedź najwyraźniej ją zadowoliła.

Kiedy rozległ się dzwonek na lekcję, Rosie spytała:

- To kiedy znowu się spotkacie? Bo odtąd Masimo jest twoim oficjalnym chłopakiem?

Hmmm. Słuszna uwaga.

Ostatnia przerwa

Chłopcy z Foxwooda znowu przyszli na próbę MacPalanta. Dave uśmiechnął się na mój widok, a Ellen popę­dziła do kibla, żeby mocniej umalować sobie usta.

Chciałam mu opowiedzieć o Masimie, ale zanim zdą­żyłam podejść, weszła panna Wilson i zaczęła bredzić jak potrzaskana.

Ellen wróciła okropnie wyfiokowana i czerwona i usia­dła koło Dave'a.

Panna Wilson powiedziała:

- Zróbmy to profesjonalnie. Wiem, że was na to stać.

15.30 Wiedźmy tak hałasowały, tańcząc wokół ogni­ska, że ściągnęły na próbę Sokole Oko, która ryknęła na nie od drzwi:

- Natychmiast skończcie z tymi wygłupami!

- Ależ, proszę pani, to przecież taniec wiedźm - wyja­śniła Rosie.

- Nie obchodzi mnie, co to jest, słychać was aż w pra­cowni biologiczno - chemicznej.

Kiedy z hukiem wyszła z sali, zwróciłam się do panny Wilson:

- Myślę, że panna Heaton nie docenia w pełni piękna Łabędzia z Avonu.

- Powinna jej pani powiedzieć, że w dawnych czasach umawiała się z nim pani - dodała Rosie.

Panna Wilson okropnie się speszyła.

- Rosie, nie wygłupiaj się. Oczywiście, że nie umawia­łam się z Williamem Szekspirem...

- Dlaczego? - włączył się Dave. - Dlaczego on nie chciał się z panią umawiać? Był za bardzo zajęty czy jak? Gdy się człowiek do FIG spieszy, to się diabeł cieszy.

Ze śmiechu mało nam figi nie pospadały. Kiedy w końcu Panna Wilson ogłosiła koniec próby, powiedziałam:

- Macduff ze złości mało nie narobił w FIGI.

Gdy zabierałyśmy z szatni swoje rzeczy, Mabs powie­działa:

- Widziałam Rachel w mieście. Jest bardzo zdołowana rozstaniem z Dave'em.

Ellen przez całą próbę gapiła się na niego jak cielę na malowane wrota. On jest dla niej całkiem miły. Cieka­we, czy byłoby mi przykro, gdyby zaczęli chodzić ze so­bą? Jako dobra kumpelka powinnam się ucieszyć, jeże­li się z nią umówi, ale... no, nieważne.

Kiedy wyszłyśmy ze szkoły, Ellen i Dave stali przy bra­mie. Mam świetny nastrój. Może jednak rzeczywiście powinni się spiknąć?

W pewnym momencie Dave cmoknął ją w policzek, a Ellen zrobiła się czerwona jak burak. Widać to było nawet z odległości dwustu metrów. Potem Ellen powlo­kła się do domu, a Dave popatrzył za nią, odwrócił się i oparł o bramę. Zagadywał dziewczyny, które go mija­ły. Ale z niego flirciarz.

Do domu szłam tylko z Jas, bo Rosie poleciała na spo­tkanie ze Svenem, na godzinkę przytulanek w lesie, a Mabs i Jools wybrały się na zakupy.

Dave przyłączył się do nas.

- Mistrzu Fig, czy mogę ci opowiedzieć o Masimie? - spytałam.

Spojrzał na mnie.

- A czy dam radę cię powstrzymać? Jas wtrąciła:

- Musicie się tak wlec? Och, już dłużej tego nie znio­sę. - I puściła się biegiem. Zawołała do nas: - Mam tylko dwie godziny na zrobienie makijażu przed spo­tkaniem z Tomem, bo on lubi, jak wyglądam natu­ralnie!

O czym ona bredzi? Kiedy patrzyłam, jak jej tyłek zni­ka w mroku, Dave powiedział:

- Podoba mi się ta naturalność.

- Co? Chciałbyś być tak głupi jak Jas?

- Nie, mam na myśli Jas i Toma. Lubią się i już, ani śladu czerwonotyłkowatości czy Kosmicznej Podjarki.

Poczułam, że robi się filozoficzna atmosfera, a mia­łam ochotę pogadać o całowaniu się.

- Dave, chciałam cię spytać o Mas...

- Może każdemu z nas ktoś jest przeznaczony? A jed­nak my zawracamy sobie głowę podjarką i tracimy swo­ją szansę.

No cudownie. Dave Jajcarz ma jedną ze swych rzad­kich niejajcarskich chwil.

Kurczę, będę musiała najpierw pogadać o jego spra­wach, zanim przejdę do siebie i Włoskiego Rumaka.

Powiedziałam szybko:

- Słuchaj, Rachel na pewno by ci wybaczyła, gdybyś do niej wrócił, ona jest nieprawdopodobnie głu... yyy... niesamowicie miła.

Dave spojrzał na mnie.

- Nic nie rozumiesz, prawda?

- Och, masz na myśli Ellen. Jutro będzie cała twoja. Nie ma za grosz dumy.

- Jesteś szalonym kociakiem. Mówię o tobie i o mnie.

- Nie wygłupiaj się.

Chwilę milczał, po czym powiedział:

- Im większe FIGI, tym głośniej spadają. Że co?

Wielka, kosmata łapa przeznaczenia

17.30 O czym mówił ten Dave Jajcarz? To znaczy poza figami. On i ja? Stracić osobę, która jest ci przeznaczona. Odbiło mu czy jak?

18.15 Tom ma lada chwila wylądować. Jas chyba oszaleje ze szczęścia.

18.16 Zadzwonił telefon. Jas. Miałam rację.

- Gee, on tu jest - w tej samej krainie co ja!

Cóż, to sprawa dyskusyjna, czy w krainie Jas znajduje się chociaż jedna osoba normalna, ale nieważne.

Niesamowite, była gotowa pogadać o mnie.

- Jestem już gotowa, więc porozmawiam z tobą, masz do mnie mówić, żebym nie zwariowała, bo odprawa po­trwa chyba z pół godziny, może Tom przywiózł jakieś cie­kawe okazy, więc mogą zatrzymać go dłużej, a potem jesz­cze godzina jazdy z lotniska, pewnie będzie chciał skoczyć do siebie i spotkamy się dopiero o wpół do dziewiątej.

Słowo daję, czuję się tak, jakbym rozmawiała z zega­rynką.

Po raz kolejny przerobiłyśmy kwestię odliczania minut, po czym Jas, ni z tego, ni z owego, przypomniała sobie o moim istnieniu.

- Georgia, wiesz, ten Masimo... - Tak?!

- No, myślę, że powinnaś zachowywać się wobec nie­go śmielej. Powiedzieć mu, co czujesz, i nie udawać gó­ry lodowej ani nic w tym stylu.

- Poważnie?

- Tak, bo wiesz, wtedy będziesz prawdziwa, a nie sztuczna jak plastik. Nawet jeżeli go przekonasz, że je­steś normalna, prędzej czy później zapomnisz się i za­czniesz zachowywać się po swojemu.

- Yyy, Jas, niedokładnie o to...

- Tak samo jak z twoim nosem, nie?

- Z moim nosem?

- No, to tak, jakbyś próbowała go ukryć. Ukryć nos?

Z tego napięcia zupełnie jej odbiło.

- Gdzie ukryć? - zdziwiłam się.

- Nieważne. Prędzej czy później Masimo zorientował­by się, że masz duży nos.

- Jest wydatny, a nie duży.

- Georgie, nie musisz mi tego mówić. W każdym razie chodzi mi o to, że powinnaś być sobą, bo właściwie je­steś całkiem fajna.

A potem odłożyła słuchawkę, bo postanowiła zdjąć spódnicę i założyć dżinsy, ponieważ Tom może mieć ochotę na wycieczkę.

Na wycieczkę?

Mam być sobą?

Nie zachowywać się jak góra lodowa ani nie ukrywać nosa? Poczułam się dość dziwnie.

19.00 Zeszłam na dół. Mutti i Libbs były w kuchni. Na mój widok szeroko się uśmiechnęły. Ma­ma powiedziała:

- Dzień dobry kochanie. Rośniesz jak na drożdżach i robisz się coraz ładniejsza. Bibbity, prawda, że twoja siostra jest prześliczna?

Libbs właśnie zakładała kapcie Gordy'emu, ale pod­niosła głowę i powiedziała:

- Ceść, Gingey. Kosiam cię. Daj buzi Gordy'emu. Pocałowałam kota!

Chyba naprawdę mi odwala.

Mama powiedziała, że jestem prześliczna.

Spojrzała na mnie tak, jakby miała się rozpłakać.

20.30 Kurczę, życie jest takie pokręcone. Nagle wszyscy mnie kochają. Dave Jajcarz bredzi, że może jesteśmy sobie przeznaczeni, Szarpidrut twierdzi, że za mną tęskni... no i pocałowałam Gordy'ego. Co dalej? Sokole Oko przeprosi mnie za konfiskatę bizonich rogów?

Zadzwonił telefon.

O Boże!!! To chyba nie Sokole Oko w sprawie rogów?!

Wrzasnęłam:

- Telefon!!!

Mama pewnie kąpie się razem z Libby, Angusem i Gordym, bo z łazienki dobiegają głośne chichoty, plu­skanie i wrzaski. Zaraz, słyszę jakiś męski głos. Czyżby to Libby?

- Georgia, możesz odebrać? - zawołała mama.

- Jestem na górze. Tata nie może podejść?

- Jestem cały mokry! - rozległ się głos taty. - Ty od­bierz. Zresztą to pewnie i tak do ciebie.

Och, jasna cholera.

Idąc do telefonu, musiałam minąć łazienkę i zobaczy­łam coś, po czym czeka mnie wieloletnia psychoterapia. Mojego ojca na golasa!!! Powaga! Stał w wannie, w któ­rej siedziały mama i Libby - też nago!!! Myślałam, że padnę.

Zobaczyłam własnego ojca na golasa.

I mamę na golasa.

Zobaczyłam ich razem.

Golusieńkich.

Potworność i wynaturzenie.

Wciąż w szoku, odebrałam telefon.

- Halo?

Ciao, Georgia. Masimo!!!

- Myślałem o tobie. Już nie mogę się doczekać kolej­nego spotkania. Umówimy się na sobotę?

- No... chyba pasuje. To znaczy, tak... yyy...

- Jeżeli chcesz wcześniej, to może... jutro wieczorem? Idziemy całą paczką do klubu, wiesz, z Lindsay, jak przedtem. Przyjdziesz?

Nie pamiętam, co odpowiedziałam.

21.00 Zadzwoniłam do Jas. Jej mama powiedziała: - Dzień dobry, kochanie. Jas poszła z Tomem na małą wycieczkę. Matko kochana. Zadzwoniłam do Rosie.

- Rosie.

- Dzień doberek.

- Rosie, to poważna sprawa. Przed chwilą rozmawia­łam z Masimem. Pamiętasz, jak pytałaś, czy jest moim chłopakiem?

Si.

- No więc umówił się ze mną na sobotę, a potem do­dał, że jeżeli mam ochotę się z nim spotkać wcześniej, to jutro idzie do klubu - z całą paczką i Lindsay.

- O, w mordkę jeża.

21.30 Obdzwoniłam całą drużynę i teraz już zupeł­nie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Mo­że nawet będę musiała pogadać z mamą.

21.40 Nie mogę wyrzucić z myśli jej widoku na golasa.

Udało mi się w wyobraźni zarzucić obszerny kombinezon na tatę. Nie mogę jednak tego samego zrobić z mamą, bo chociaż staram się czymś ją okryć, ciągle jej wystają frag­menty dyndaków. Zupełnie jak w prawdziwym życiu.

22.30 Weszła do mojego pokoju, żeby życzyć mi do­brej nocy. Kiedy już stała w drzwiach, powiedziałam:

- Mamo, jeżeli coś ci powiem, to obiecasz, że nie za­czniesz mi prawić kazań?

- Postaram się. O co chodzi?

Opowiedziałam jej, jak się całowaliśmy - no, szczegó­ły pominęłam - po czym zakończyłam: „To był bardzo miły wieczór, a Masimo pocałował mnie na pożegna­nie”. Nie wspomniałam o języczku i tak dalej.

Potem powiedziałam, że zadzwonił i zaproponował spotkanie, ale wspomniał też o Lindsay.

Mama przysiadła na łóżku.

- Hmm. To skomplikowane, prawda? Może ta Lindsay to tylko koleżanka? On nie ma tu zbyt wielu znajomych, prawda? A może nie chce, żebyś zbyt poważnie uważa­ła się za jego dziewczynę?

O w mordę.

Po chwili zastanowienia dodała:

- Wiesz, co mi się wydaje? Musisz się zdecydować, czego chcesz. Poprosić o to i albo to dostać, albo - je­żeli Masimo nie chce tego samego - pogodzić się z tym. Życie należy do odważnych.

Po jej wyjściu jeszcze długo leżałam w ciemności, za­stanawiając się nad tymi słowami.

Mniej więcej to samo powiedziała Jazzy Spazzy, cho­ciaż ona bredziła coś o ukrywaniu nosa. Nawet Dave Jajcarz mówił o czymś podobnym.

Tak, oni mają rację. Muszę poprosić o to, czego pra­gnę, i niech się dzieje, co chce. Doskonale.

Tak, ale czego właściwie ja pragnę?

Czwartek, 16 czerwca

Stalag 14

W piekle miłości

Dzisiaj gdziekolwiek spojrzę, tam widzę Nudną Lind­say, która poprawia sobie stringi. Jestem pewna, że i ona mnie obserwuje. Ciekawe, czy wie o mnie i Masimie? Na pewno się z nią skontaktował, bo skąd by wie­dział, że ona też się wybiera do klubu? A wczoraj pod­wiózł ją do domu. Poza tym skąd mam wiedzieć, jak często się widują?

Na niemieckim

Nastrój nie poprawił mi się nawet wtedy, gdy Herr Kamyer usiadł na swoich okularach, a potem nie mógł ich znaleźć, bo przykleiły mu się do tyłka.

Muszę podjąć jakąś decyzję. Nie mogę tak dłużej.

Na przerwie

Jas jest dosłownie w siódmym niebie. W kółko ględzi o „Tomie. Aż miałam ochotę zepsuć jej humor. Kiedy zno­wu zaczęła podskakiwać (wcale nie żartuję, a szkoda) i powtarzać: „Oooch, jaka jestem szczęśliwa”, spytałam:

- Wyjdziesz za Pysia i już nigdy nie umówisz się na randkę z innym chłopakiem? Przez następne pięćdzie­siąt lat?

- Skoro znalazłam tego jedynego, to jaki jest sens spo­tykać się z innymi?

- Bo może się okazać, że to nie ten jedyny. Może tyl­ko tak ci się wydawać.

- Jestem pewna, że to on. - Ale możesz się mylić.

- Nie, nie mylę się.

- Ale to możliwe.

- Nie, niemożliwe.

Mogłyśmy tak jeszcze parę godzin.

19.30 W każdym razie nie wybieram się dziś do klu­bu. Prawda wygląda tak, że wcale nie jestem śmiałą, wyrafinowaną i wyluzowaną laską. Gdybym zo­baczyła Masima z Lindsay albo którąkolwiek inną dziew­czyną, BARDZO bym się zmartwiła. To fakt. Jestem boidudkiem, a poza tym chciałabym podobać się chło­pakom tak, jak oni podobają się mnie.

A Masimo bardzo mi się podoba.

21.00 Snuję się z kąta w kąt. Teraz pewnie już są w klubie. Ooooch. Nie mogę tego znieść.

21.30 Nawet nie mogę porozmawiać z Mistrzem Podjarki z powodu tego, co powiedział wczo­raj, kiedy wracaliśmy do domu. Chyba nie myśli o mnie poważnie? Lubię go, i to BARDZO, rozśmiesza mnie, ale... oooo Boże! Od tego wszystkiego wpadam w ko­smicznego doła.

21.40 Zeszłam do salonu. Angus i Gordy pielęgnowali nawzajem swoją sierść. Lizali się po łeb­kach. Jaaakie to słodkie. Pomimo wszystko bardzo się kochają. Miłość zawsze zwycięża. Spójrzcie tylko na Kathy i Heathcliffa ze Zwichrowanych wzgórz albo na Jane Eyre i pana Rochestera z Dziwnych nosów Jane Eyre.

Nagle Gordy polizał Angusa pod włos, a Angus pac­nął go tak mocno, że mały zleciał z kanapy i wpadł do kosza na papiery.

Vati wyszedł z kumplami. Ostatnio zaczęli jeździć na rolkach i chodzą na tor, gdzie inne palanty narażają się na kontuzje.

Zwróciłam się do mamy:

- Na pewno istnieje poradnik Jak zostać najbardziej żenującym ojcem świata, w którym są takie wskazówki jak: „Zapuść zabawne wąsiska”, „Noś skórzaną odzież”, „Bredź jak potrzaskany przy znajomych twojej córki”, „Udawaj, że jestem Ojcem Chrzestnym”, „Znajdź sobie jakieś hobby - najlepszy wybór to jazda na rolkach i wy­ścigi cyrkowymi samochodzikami”.

Opadłam na kanapę, a Angus wdrapał się mi na ko­lana i zaczął je ugniatać dla wygody. Swojej. Traktuje mnie jak stary fotel. Mama usiadła koło mnie. Nawet dotknęła mojej ręki. Pozwoliłam jej, bo jestem za bardzo zmęczona, żeby zareagować.

- Jeśli chodzi o to, o co pytałaś mnie wczoraj wieczo­rem... - zaczęła. - No cóż, myślę, że... że nie potrafisz działać na dwa fronty, więc się niepokoisz i denerwujesz tą sytuacją. Tak więc, nawet jeżeli zamierzasz spotykać się z jakimś chłopakiem tylko przez pewien czas, powin­naś traktować go poważnie i cieszyć się tym, co masz. A jeżeli będziesz musiała odejść albo ten chłopak cię zo­stawi... no cóż... takie jest życie. To dobry trening przed poważnym związkiem.

O kurczę.

Mądrze gada. Gdybym tylko wiedziała, o co jej chodzi.

- Znaczy się, mam powiedzieć Masimowi, że chcę być jego dziewczyną, a jeżeli on nie będzie chciał, to mam przestać się z nim spotykać? - spytałam.

Kiwnęła głową.

Kurde, dość radykalny krok.

Bardziej mi się podobało, kiedy szłam za głosem Podjarki.

Kiedy mi strzeliło do głowy, żeby zachowywać się doj­rzale?

Piątek, 17 czerwca

W szkole

Dziś Nudna Lindsay była nie do zniesienia. Jestem pew­na, że mnie śledzi. Gdziekolwiek poszłam, ona lazła za mną. Siedziałam w stołówce, zajmując się swoimi spra­wami i przeglądając scenariusz MacPalanta, kiedy weszła ze Zdumiewająco Głupią Monicą i taką skończoną palanciarą o imieniu Rowena. Wokół było mnóstwo wolnych miejsc, ale nie, one musiały usiąść przy sąsiednim stoliku. Lindsay spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym była jakąś gówniarą jedzącą swój gówniarski lunch. Potem za­częły gadać.

- Wczoraj było super, nie? - powiedziała Lindsay. - Czaderskie miejsce, no i przychodzą starsi ludzie, więc nikt się nie wygłupia i nie zachowuje po szczeniacku. Je­stem zmordowana, bo późno wróciliśmy, a Mas... no wiesz... wiesz, jaki jest. Ci Włosi!

I roześmiała się znacząco, a jej kumpele się dołączyły.

Nie mogłam dłużej tego znieść. Wstałam i wyszłam.

Ciekawe, czy dałoby się zupełnie niechcący ją zabić?

16.10 Czekałam pod bramą na Jas, która jeszcze siedziała w kiblu i poprawiała makijaż.

Przyszedł po nią Tom. Bardzo, bardzo się ucieszyłam na jego widok. Jest szalenie podobny do swojego brata.

Uściskał mnie.

- Georgie, jak się masz? Ale czad, że cię widzę.

Przyszła Jas i Tom pocałował ją. Jas chyba przez całą ostatnią lekcję rozprostowywała sobie grzywkę, bo mia­ła prawie normalną fryzurę.

Poszliśmy razem. Jas lepiła się do niego jak guma do żucia. Fajnie, że Tom wrócił. Opowiedział nam o Krainie Kangurów.

- Tam, kiedy ktoś wychodzi, nie mówi „do widzenia”, tylko „hurra”.

- Trochę niegrzecznie - zauważyłam.

- Racja. Ale bawiłem się super. Bardzo często upra­wialiśmy sporty wodne. Surfowanie i spływy pontonem. Tamtejsza fauna i flora są niezwykle bujne.

Spojrzałam na niego. Roześmiał się.

- Nie, nie będę opowiadał o torbaczach. Robbie pro­sił, żeby cię pozdrowić. Mówił, że nie ma z tobą kontak­tu. I bardzo by się ucieszył, gdybyś mu odpisała.

Jas spojrzała na mnie w stylu: „A nie mówiłam?”. Mam nadzieję, że teraz, po powrocie Pysia, nie stanie się Jesz­cze Mądrzejszą Starą Indianką. Tylko tego mi potrzeba.

Na chwilę zapadła krępująca cisza. Potem Tom po­wiedział:

- Słuchaj, Georgia, Robbie to mój brat i go kocham. (Moment, co jest z tymi facetami? Robbie mówi wprost o swoich uczuciach? O tym nie wspominali w Mężczyźni są z Krainy Pięści, a kobiety z Krainy Różowej Falbanki). Tom zauważył moją minę i dodał:

- Nie, Georgio, nie odbiło mi. Chodzi mi o to, że Rob­bie cię zostawił, więc masz prawo robić, co chcesz. Ja tylko przekazuję ci wiadomości od niego. A tak nawia­sem mówiąc, słyszałem, że rozwija się sytuacja na fron­cie Włoskiego Rumaka.

Radio Jas udawała, że szuka czegoś w torebce.

17.00 Jas i Tom zostawili mnie pod furtką i, objęci, weszli do domu Jas. Trochę brakuje mi mojej najlepsiejszej kumpelki. Teraz, kiedy Tom wrócił, już nie będę jej miała tylko dla siebie. Przypomniały mi się nasze przygody w Krainie Hamburgerów i wygłupy na golasa.

Rosie miała Svena. Mabs podobał się jeden z durno­watych kumpli Palanta, Jools chodziła z Rollem i nawet Ellen podkochiwało się w jednym z chłopaków, którzy nam pomagają przy wystawianiu MacPolanta. Na pew­no zostanę miejscową starą panną.

17.10Znowu zostałam sama jak ten palec. Idąc do domu, wyjęłam z plecaka lusterko i się przej­rzałam. No dobra, może i nie jestem najpiękniejszą dziewczyną na świecie, ale mam (dosyć) ładną twarz, a Masimo mówił, że podobają mu się moje oczy. Kto wie, co powiedział Lindsay? Na pewno nie: „Och, cara, masz benissimo czółko”.

Lekko umalowałam usta, wytuszowałam rzęsy i nary­sowałam kreskę na powiekach. Dla poprawy nastroju trochę pokołysałam biodrami i pomachałam włosami i, co dziwne, niemal natychmiast jakiś chłopak wychylił się z okna samochodu i zawołał:

- Cuuuudo!

Kurczę, odrobina szminki i parę ruchów biodrami i już człowiek rządzi światem chłopców. Jacy oni są powierz­chowni. Z drugiej strony ja sama lubię przystojnych chłopaków, podobają mi się ładne włosy oraz ubrania i skuter Masima. Ale lubię go nie tylko za wygląd.

Jakie to wszystko skomplikowane.

17.20 Właśnie przechodziłam przez ulicę, kiedy zza rogu na skuterze wyjechał Masimo. Zatrzy­mał się tuż koło mnie. Zsiadł i szybko zdjął kask. Nic nie powiedział, tylko mnie pocałował. Pełnoprawny numer piąty. Na środku ulicy.

Minął nas Oscarze swoimi kumplami. Szli tyłem, ciąg­nąc po ziemi plecaki, i jak zwykle wykrzykiwali jakieś brednie. Kiedy zobaczyli, że się całuję z Masimem, za­częli wołać:

- Dalej, synu, weź ją!!!

I tak dalej. Co za idioci.

Masimo nawet ich nie zauważył. Przestał mnie cało­wać i odsunął się na długość ręki.

- Nie przyszłaś wczoraj. Tęskniłem za tobą. Poczułam, że się czerwienię, i zanim zdążyłam ugryźć się w język, wypaliłam:

- Naprawdę? Dlaczego? Lindsay ci nie wystarczyła? Masimo usiadł na siodełku skutera.

- Georgia, o czym ty mówisz?

Więc wyrzuciłam z siebie wszystko. Nawet nie sądzi­łam, że mogłabym powiedzieć coś takiego. Innymi sło­wy, straszne bzdury. Na przykład powiedziałam, że nie jestem wyluzowaną laską.

- Wiem, że zdaniem Dave'a Jajcarza jesteśmy jeszcze młodzi i idziemy za głosem Podjarki, to prawda, ale chętnie zrezygnowałabym z Podjarki, żeby się przeko­nać, jak jest w prawdziwym związku.

Masimo miał zaskoczoną minę.

- Podjarki?

- No wiesz, czerwonotyłkowatości.

- Czerwonotyłkowatości?

- No wiesz, kiedy człowiek jest w piekle miłości, a wo­lałby się zabawić. Ale ja nie chcę się tylko bawić. No, to znaczy chcę, ale nie z byle kim, tylko... nieważne. To właśnie miałam na myśli.

Masimo się roześmiał. Kurczę, ale on się ładnie śmieje. - Ach, teraz rozumiem, signorina Georgia. Mówisz, że chciałabyś zostać moją dziewczyną. Kurde.

Sam to powiedział. Okropnie się zaczerwieniłam i zupełnie zgłupiałam.

- Tak, chyba tak. Sorki. Patrzył pod nogi.

O Boże, co ja zrobiłam?

Powiem wam, co zrobiłam: posłuchałam swojej głu­piej matki, która od czasów panowania Henryka VII nie wypowiedziała ani jednego sensownego zdania. Posłu­chałam kogoś, kto nie ma kontroli nad własnymi pier­siami. O Boże, Boże, Boziuniu. Ależ ze mnie idiotka.

Musiałam coś powiedzieć, bo Masimo milczał.

- Słuchaj, zapomnij o tym. Przepraszam, mi dispiace. Pewnie nawet do głowy ci nie przyszło, że ja... Och, za­pomnij, co powiedziałam. Ja po prostu nie potrafię się wyluzować. Pewnie brakuje mi genu luzu.

Wtedy Masimo podniósł głowę.

- Zabrakło ci tlenu?

- Nie. Słuchaj, lepiej już pójdę. Kupię sobie butelkę gi­nu i wezmę długą kąpiel.

Czułam, że zaraz się rozpłaczę, więc ruszyłam na dru­gą stronę ulicy. A Masimo w milczeniu dalej siedział na skuterze.

Weszłam do domu i cała roztrzęsiona oparłam się o drzwi. Co ja najlepszego zrobiłam?

Angus i Gordy siedzieli u szczytu schodów i patrzyli na mnie. Angus coś trącał łapą. Jakieś biedne leśne zwierzątko, pająka lub coś w tym rodzaju. Wiedziałam, jakie to uczucie być trącaną wielką, kosmatą łapą losu.

W moim pokoju

O Boże kochany.

List od BS leżał na toaletce, gdzie go zostawiłam, przypominając mi o jeszcze jednej osobie, którą straci­łam. Dlaczego on musiał napisać właśnie teraz? Spoj­rzałam na jego zdjęcie. Czy on musi być taki cudowny nawet wtedy, kiedy starałam się o nim zapomnieć i trak­tować jak zeszłoroczny śnieg? Zresztą, dlaczego ja w ogóle się przejmuję? Pewnie dlatego, że BS to moja pierwsza prawdziwa miłość.

Buuu.

NIE będę płakać.

Dlaczego to wszystko mnie spotkało? Czyżbym w po­przednim wcieleniu rzeczywiście była osą, jak twierdziła Jas?

Pięć minut później

Podobno każdy pamięta swój pierwszy pocałunek. A ja pierwszy raz całowałam się z BS. Byłam zupełnie niewinna pod tym względem, kiedy pojawił się ze swoją gitarą.

Dwie minuty później

No, to znaczy z nim pierwszy raz całowałam się JAK TRZEBA, bo przecież nie mogę liczyć Chłopaka - Robala. Musiałabym być zboczeńcem, który lubi mięczaki.

Minutę później

Ciekawe, gdzie posiałam tę kasetę, którą BS nagrał dla mnie, kiedy wróciłam z Krainy Żabojadów?

Chyba schowałam ją na samo dno górnej szuflady, że­by Libby do niej nie dosięgła. Razem z wabikami na chłopców i gaciami na specjalne okazje.

Dwie minuty później

Znalazłam kasetę, ale gdzie się podziały wabiki i ga­cie? Pewnie tata je pożyczył.

Minutę później

Włączyłam kasetę od Robbiego. Okropnie się dener­wuję, bo nie chcę znowu usychać z miłości do niego. Usycham już dla innego chłopaka.

Trzy minuty później

O nie, to znowu ja o Vincencie van Goghu to nadal naj­bardziej przygnębiająca piosenka, jaka kiedykolwiek po­wstała. BS nie należał do najzabawniejszych ludzi świata.

Ale był słodki.

Och, życie jest takie skomplikowane.

Dwie minuty później

Wyglądam przez okno na puste ulice życia. Dlaczego nic mi się nie układa? Zobaczyłam pana Sąsiada, który uprawiał ogródek w swych ogromnych szortach. Zmieściłby się w nich mały afrykański kraj. Ale pani Sąsiad­ka go kocha, i jego szorty też. A czy on rozgląda się za innymi paniami Sąsiadkami? Nie. Ma dość duże szorty, by pomieścić w nich wielką czerwonotyłkowatość, ale wcale tego nie wykorzystuje.

Potem zobaczyłam Marka Wielką Japę, który szedł uli­cą ze swymi durnymi kumplami, obejmując kolejną ma­lutką dziewczynę. Dlaczego jemu podobają się takie kar­lice? A, co istotniejsze, dlaczego on podoba się im? Jak osoba przy zdrowych zmysłach może się z nim całować?

Minutę później

Zaraz! Błe, już zdążyłam zapomnieć, jak położył łapę na moim melonie. Wynocha z mojego umysłu!!!

Cztery minuty później

Och, Masimo, co ja narobiłam? Dlaczego posłucha­łam swojej głupiej matki? Przecież nigdy tego nie robię. Może zniszczyła moje przyszłe szczęście tymi bredniami o „byciu sobą”. Dave Jajcarz mnie ostrzegał, mówił, że po zakończeniu poważnego związku powinnam się za­bawić. Dlaczego nie mogę po prostu się bawić, tylko próbuję być sobą?

A poza tym, co ten głupi Dave Jajcarz wie? Dopiero co rozstał się z Rachel, a przedtem rzucił Ellen. To seryjny łamacz serc.

Ale mojego serca jeszcze nie złamał.

Szczerze mówiąc, zawsze był wobec mnie nieco złośli­wy, kiedy traktowałam go jako temat zastępczy, by zwa­bić Boga Seksu.

Ileż to razy zupełnie przypadkowo się z nim całowa­łam? Muszę przyznać, że jest w tym dobry.

Trzy minuty później

O co właściwie mu chodziło? Jest tylko moim kum­plem. I raz na jakiś czas partnerem do całowania.

Ooooch. Już nigdy nie będę szczęśliwa.

I nigdy w życiu nic nie zjem.

Minutę później

Chociaż w tym domu i tak nie ma nic do jedzenia.

W kuchni.

Och, bosko, znalazłam kawałek kiełbasy.

Co takiego powiedział Dave Jajcarz podczas sceny bi­twy w MacPalancie, co mnie tak rozśmieszyło? Och, już wiem. Wymachiwał mieczem (mało brakowało, a by uciął dyndaki Melanie Griffith) i krzyczał: „Figi! Figi! Królestwo za figi!”.

On jest bardzo zabawny.

W moim pokoju

Dlaczego nie mogę się w nim zakochać?

Wtedy przypomniała mi się noc, kiedy razem z Masimem patrzyliśmy na gwiazdy, i znowu zachciało mi się płakać.

Gdybym tylko miała szansę go poznać, dowiedziała­bym się wszystkiego o innej kulturze. Nauczyłabym się całowania po szyi i w ogóle. Ale ja wszystko schrzaniłam. Nudna Lindsay zatańczy na swoich patykowatych nogach, kiedy się o tym dowie. A dowie się na pewno - przez Radio Jas.

Może zadzwonić do Jas i spytać, co ona o tym wszyst­kim myśli?

Zwariowałam czy jak? Równie dobrze mogłabym za­dzwonić do pani Wariatki z Wariatkowa.

Wtedy usłyszałam znajomy ryk skutera pod swoim oknem.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

Wiedziałam, że powinnam otworzyć, ale straciłam władzę w nogach. Cudownie, sparaliżowało mnie! No, nóżki, bądźcie dzielne, nie odwracajcie się teraz ode mnie.

Cha, cha, cha, cha, cha, sama sobie opowiadam dur­ne dowcipy. Hurra!

W końcu udało mi się powlec na dół.

Och, mon Dieu, mam nadzieję, że nie zachce mi się iść do siusialni.

Dla kurażu wzięłam na ręce zezowatego Gordy'ego. Pracowicie coś żuł, więc mnie nie zaatakował.

Otworzyłam drzwi.

Zobaczyłam Masima.

O Boże.

Spojrzał na mnie. Miał takie łagodne i smutne oczy.

- Georgia, to trudna decyzja. Daj mi trochę czasu. Spotkajmy się za tydzień, wtedy ci odpowiem. Nie będę, jak to mówicie, trzymał cię w niepewności. Powiem „tak” albo „nie”. Ciao, bella.

Posłał mi pocałunek w powietrzu, wsiadł na skuter i odjechał.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, ściskając Gordy'ego.

Co ja narobiłam?

Gordy podniósł łebek i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Patrzył na mnie tak, jakby potrafił wejrzeć w moją duszę i jakby mnie rozumiał. Nawet przestał żuć pająka, któ­rego miał w pyszczku.

I nagle mnie olśniło.

On wcale nie jadł pająka...

...on zjadł moje wabiki na chłopców!

Joie de vivre (fr.) - radość życia.

Wtręty niemieckie: mich - ja; sehr gut - bardzo dobra; mit wunderbar - z cudownymi.

Très bon (fr.) - bardzo dobry; gut (niem.) - dobry; au revoir (fr.) - do widzenia; bonne chance (fr.) - powodzenia.

Sacrebleu (fr.) - psia kość, cholera.

Mon (fr.) - mój, moja.

∗∗ Amusant (fr.) - zabawny.

Cock (ang.) - siusiak.

∗∗ Sehr (niem.) - bardzo.

∗∗∗ Ja (niem.) - tak.

∗∗∗∗ Lederhosen (niem.) - krótkie skórzane spodnie.

Sacré cholera bleu - zbitka pol. - fr.; sacré - cholerny; sacrebleu - cholera.

Hasta la vista (hiszp.), baby (ang.) - do zobaczenia, kochanie.

Le - francuski rodzajnik; nie tłumaczy się.

Grand (fr.) - wielki.

Bonsoir (fr.) - dobry wieczór.

Merde (fr.) - gówno, cholera.

Greyhound (ang.) - autobus dalekobieżny, dosłownie „chart”.

Bon voyage (fr.) - miłej podróży.

Kommandant (niem.) - szef, dowódca.

Hotel Złamanych Serc (Heartbreak Hotel) - tytuł piosenki Elvisa Presleya.

Gaylords (ang.) - homoseksualiści.

Derrèire (fr.) - siedzenie.

Adios amigos (hiszp.) - żegnajcie, przyjaciele.

Maniffique (fr.) - wspaniale.

Wał Hadriana - mur zbudowany przeciw Szkotom w 122 roku w Brytanii na polecenie cesarza Hadriana.

Schiessenhausen (niem.) - wulgarnie: klozet, kibel, sracz; tu w znaczeniu przenośnym: szambo.

∗∗ Mon Dieu (fr.) - mój Boże; au secours (fr.) - na pomoc, ratunku.

Od fr. ignorez - vous - pytająca forma grzecznościowa od ignorer - ignorować.

Ciao (wł.) - cześć; come stai (wł.) - jak się masz.

∗∗ Himmel (niem.) - niebiosa.

Łabędź z Avonu - tak nazywano Williama Szekspira; tu nawią­zanie do jego sztuki Sen nocy letniej.

Si (wł.) - tak.

Molto (wł.) - bardzo; mi dispiace (wł.) - przykro mi, przepraszam.

∗∗ Cara (wł.) - kochanie, droga.

Prego (wł.) - proszę.

Vis - à - vis (fr.) - naprzeciwko, twarzą w twarz; tu w znaczeniu: wobec.

Non capisco (wł.) - nie rozumiem, nie mam pojęcia.

Benissimo (wł.) - bardzo dobrze.

Vino rosso (wł.) - wino czerwone.

Che ore per favore (wł.) - dosł.: która godzina, przepraszam; powinno być: scusi, che ore sono.

∗∗ Mille grazie (wł.) - najserdeczniej dziękuję; sono le dieci (wł.) - jest dziesiąta.

Buona notte (wł.) - dobranoc.

∗∗ Arrwederci (wł.) - do widzenia.

Gott in Himmel (niem.) - Boże w niebiosach.

Signorina (wł.) - panna, panienka.

Bella (wł.) - piękna.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 07 Ciao, bella czyli w sidłach miłości
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość ci wszystko wybaczy
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość Ci wszystko wypaczy
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Rennison Louise [Zwierzenia Georgii Nicolson 8] Milosc ci wszystko wypaczy(1)
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 07 Jak oswoić włoskiego rumaka

więcej podobnych podstron