ANIOŁY TEŻ PŁACZĄ
Był mały, niepozorny. Nie posiadał w sobie nic, co by zwracało uwagę, dosłownie nic. No chyba to, że miał 24 lata a jego umysł tylko dziesięć. Ale na swój sposób potrafił dogadywać się z innymi. Tomek, bo tak miał na imię, był bardzo szczupły, ciemne mocno kręcone włosy, twarz z grubsza ciosana, czarne oczy z długimi jak u lalki rzęsami. Wiecznie drgające usta.
- To nerwy.
Wyjaśniła kierowniczka ośrodka, gdzie przebywał chłopak.
- To już tak jest.
Dorzuciła bez składu i ładu w ramach wyjaśnienia. Początkowo nie rozumiałam jej słów.
Ośrodek Dziennej Pomocy dla Dzieci Opóźnionych w Rozwoju mieścił się na peryferiach miasta, w którym mieszkałam. Wielki budynek z cegły miał iść do rozbiórki, ale cudem wywalczono prawo do założenia ośrodka. Stałych podopiecznych jest okolo10 a reszta... hm....przycupną na chwilę i odchodzą... są jak te wędrowne ptaki wciąż szukające, podążające za tymi ciepłymi krajami. Tomek należał do tych nielicznych bywalców, którzy powracali do nas. Potrafił nagle wybiec z sali trzaskając mocno drzwiami albo ni stąd ni zowąd rzucał się na podłogę. Prawie zawsze coś sobie rozcinał a w najlepszym wypadku kończyło się krwotokiem z nosa. Kiedy ktoś próbował Tomka uspokoić to i jemu się dostawało, więc chłopaka nikt nie ruszał, tylko pozwalano mu na wyżycie się. Mnie te jego zabawy nawet nie przeszkadzały, ale ciekawiły i postanowiłam przyjrzeć się ekscesom Tomka trochę bliżej. Pewnego razu spostrzegł, że mu się przyglądam. Znieruchomiał. Długo w sobie mój widok przetrawiał.
- Już się nie będziesz wydzierać? - zapytałam.
- Będę! - wrzasnął, ale dalej leżał spokojnie na deskach. Oparłam plecy o ścianę. Zamyśliłam się. Kiedy znów powróciłam do rzeczywistości, chłopak stał obok. Ogromne oczy bezmyślnie biegały po mojej twarzy. Przywarłam czołem do lodowatej powierzchni okna - robi to samo.
- Deszcz zaczął padać. Moja mama mówiła, że to anioły w niebie płaczą. - Popatrzył pytająco: - To anioły też płaczą?
- Czasami...
- Ostatnio często pada, proszę pani.
Dochodzi piąta wieczorem, cichnie nerwowa atmosfera w ośrodku. Słyszę dzwony bijące w pobliskim kościele, gdzieś z jednego domu na przeciw rozbłysnęło żywe jasne światło, jacyś rozbawieni ludzie, jakaś muzyka. Odchodzę powoli korytarzem.
"Praca z tymi ludźmi nic mi nie dała. Jedynie wszczepiła znieczulicę wobec innych. "obijały mi się myśli jedna o drugą. Przygryzłam z całych sił wargę...
Przychodząc do domu, staram się zrzucić z siebie tamten ciężar. Zdejmuje ubranie, wchodzę do wanny, zanurzam się w wodzie, spłukując brud zbierany z namaszczeniem przez cały dzień.
Czeszę włosy, zmywam makijaż dobroci. Kładę się na łóżko. Napotykam wzrokiem niebieską różę w słoiku. Więdnie. Odwracam się do niej plecami, nie mam już siły na założenie roślinie klosza. Niech zjedzą ją drapieżne zwierzęta. Zasypiam w poczuciu winy.
Wczesnym świtem słyszę krzyk telefonu. Panicznie przewalam cały dom, wściekając się na siebie za bałagan. Cholera!
- Tak, słucham?
Zacharczałam półprzytomnym głosem.
Tomek. Tomeeek... szybko narzuciłam na grzbiet byle co, bez makijażu. Wybiegłam z klatki schodowej. ANIOŁY PŁAKAŁY!
Od śmierci Tomka minęło już albo dopiero 6 miesięcy, nie pracuje tam. Zostawiłam ich za sobą, jak okręt pod otwartymi żaglami płynę do kolejnego portu odebrać lekcję istnienia.