Aida Kosojan-Przybysz - Gruzja, moja miłość
Do Gruzji, kraju przodków, pojechała z córkami i mężem po 5 latach nieobecności. Miało być wspólne rodzinne święto, radość i śmiech. Zastała zgliszcza i śmierć. Musiała szybko wracać.
- To miał być ważny urlop?
Aida Kosojan-Przybysz: W Gruzji, w kraju mego dzieciństwa, nie byłam pięć lat. W tym czasie urodziłam córeczkę Margo, która teraz ma już prawie dwa lata. Marzyłam, że pokażę jej miejsce, gdzie przyszłam na świat. I w końcu cała nasza rodzina miała pobyć razem. Do Gruzji przyjechała moja ciocia i moi kuzyni z Rosji. Nikt się nie spodziewał, że wszystko zepsuje wojna.
- Wyczuła Pani, że coś się szykuje, kiedy tylko wylądowaliście?
Aida Kosojan-Przybysz: Nie. Jeszcze wtedy nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Przede wszystkim wszyscy przyjechaliśmy chorzy. Margo przed wyjazdem miała 39 stopni gorączki i jakąś wirusową grypę. Zaraziłam się od niej i przez pierwsze dni leżałyśmy chore. Ale o wojnie nie dowiedzieliśmy się z telewizji, tylko od ludzi. Gruzini są bardzo emocjonalni i jeden do drugiego przychodził i mówił, że jest nabór do wojska i że coś poważnego się dzieje. Z początku nie wierzyliśmy, uznaliśmy, że to przesada. A potem włączyliśmy telewizor i okazało się, że jest wojna w Osetii.
- I co wtedy zrobiliście?
Aida Kosojan-Przybysz: Mój tata przez cały czas mówił: „Nie martwcie się, to za chwilę wszystko się skończy i się dogadają. Nie denerwujcie się”. Do Batumi, swego rodzinnego miasta, zabrałam jednak ze sobą nie tylko męża i córki, ale i siostrę, która od dziewięciu lat mieszka z nami w Polsce, a także kilku polskich przyjaciół. Czułam się odpowiedzialna za nich wszystkich. Najgorszy moment był chyba wtedy, gdy wszyscy całą gromadą wybraliśmy się na plażę. Stojąc na promenadzie, zobaczyliśmy samochody pełne młodych mężczyzn zwerbowanych do wojska. Ich wystraszone, smutne twarze to było coś strasznego. Nigdy tego nie zapomnę. Potem każdego dnia było już coraz gorzej.
- Co się działo?
Aida Kosojan-Przybysz: Na noc zaczęto wyłączać prąd. Miasto pogrążone w całkowitych ciemnościach to straszny widok. Któregoś ranka do domu moich rodziców przybiegła sąsiadka, komentując, że na ulicy dwie matki płaczą, bo ich synów w trumnach przywieziono z wojny. To było przerażające. Mój kuzyn przyszedł do domu i opowiadał, że zabrali na wojnę wszystkich jego kolegów. On studiuje w szkole morskiej i tylko dlatego nie pojechał walczyć. A tym wszystkim młodym chłopakom nawet nie pozwolono pożegnać się z rodzinami. Zabierali ich tak jak stali - w krótkich spodenkach, klapkach, letnich koszulkach. Nigdy nie zapomnę krzyku tych kobiet, którym zabrano synów.
- Bała się Pani o swoje dzieci?
Aida Kosojan-Przybysz: Bardzo, ale początkowo, nawet widząc, co się dzieje, wcale nie chciałam wracać. Nie wyobrażałam sobie, że w Gruzji zostawię rodziców samych. Mój tata jest najstarszy z całego rodzeństwa, jego rodzice dawno już nie żyją. Zapowiedział mi od razu, że ze swojej ojczyzny nie będzie uciekał. Wiedziałam, że chce zostać. Dlatego postanowiliśmy być tak długo, jak to tylko możliwe. I wie pani, w takich sytuacjach najbardziej niesamowite jest to, że człowiek za wszelką cenę stara się nie tracić nadziei. Któregoś razu jednak mój przyjaciel mówi do mnie: „Aida, nie jest dobrze, chyba powinniśmy wracać”. „Dlaczego tak mówisz?”, zapytałam, a on pokazał mi zakład stolarski obok naszego domu: „Popatrz, ile tam stoi desek, będą budować trumny. To nie jest już bezpieczny kraj”. Bo kiedy zaczyna się wojna, to w powietrzu zawisa popiół i śmierć. I tak było w Gruzji.
- Z czym się Pani dotąd kojarzyła Gruzja?
Aida Kosojan-Przybysz: To był wspaniały, bogaty kraj. A najpiękniej było zawsze w sierpniu. Wtedy wszystko dojrzewa: figi, winogrona, gruzińskie przysmaki, takie jak muszmuła, kiził, kiwi, fejhoa. Kiedy byłam mała, pamiętam te promenady w Batumi, całe porośnięte kwitnącymi różami, tańczące fontanny. Teraz już tak tego nie odbierałam. Byłam zbyt wystraszona. Kiedy wokół toczy się wojna, automatycznie też zaczyna się myśleć o swoich bliskich, chce się ich mieć przy sobie, żeby mieć pewność, że są na pewno bezpieczni. Dwa tygodnie po moim przyjeździe do Batumi z Rosji miała przyjechać moja 83-letnia ukochana babcia Ania. Nie widziałam jej 10 lat. Wiedziałam, że to będzie dla nas ogromnie ważne spotkanie. Nie zobaczyłam babci. Wyjechałam tydzień przed jej planowanym przylotem. Teraz już wiem, że dobrze zrobiłam. Babcia i tak by nie przyjechała w związku z sytuacją w kraju.
- To Pani mąż zadecydował o wyjeździe?
Aida Kosojan-Przybysz: Zrobiliśmy to wspólnie w 25 minut. Mój mąż Adam jest bardzo opanowanym człowiekiem. Jest Polakiem, ale kocha Gruzję i dobrze się czuje w Batumi. Któregoś dnia razem z naszymi przyjaciółmi wybrał się na zwiedzanie pięknych wodospadów, oddalonych od Batumi jakieś 10 kilometrów. Byli zachwyceni wycieczką. Tyle że dwa dni później dowiedzieliśmy się, że te wodospady właśnie zostały zbombardowane. Gdyby więc mój mąż zorganizował tę wycieczkę później... Nie chcę nawet o tym myśleć. Ale to chyba był pierwszy moment, kiedy zaczęliśmy myśleć o tym, że musimy się chronić i że chyba czas na jakieś poważne decyzje. Wtedy tak naprawdę wojna na serio zajrzała nam w oczy. Z rozmowy z polskim ambasadorem w Gruzji dowiedzieliśmy się, że jeśli zbierzemy ponad 10 osób, podstawią nam samolot. Nie bardzo w to wierzyłam. Lotnisko w Batumi od kilku dni nie działało. Ale miasto jest położone 20 minut drogi od granicy z Turcją. Wytłumaczono nam, że odlecimy z Turcji. Moja starsza córka SMS-em wysłała listę osób, które chcą wyjechać z Gruzji do Polski. Okazało się, że tego dnia przekraczało granicę z Gruzji do Turcji około 50 osób. O 20.00 już czekał na nas autobus, który zawiózł nas do Trabzonu - najbliższego tureckiego miasta z lotniskiem. Następnego dnia o 12.00 byliśmy już w rządowym samolocie.
- Nie żałuje Pani swojej decyzji?
Aida Kosojan-Przybysz: Nie. Wiem, że musiałam wrócić dla bezpieczeństwa moich dzieci. Nigdy jednak nie zapomnę widoku rodziców stojących przy bramce na granicy. Ani mama, ani tata nie płakali, ale widziałam, jak bardzo byli przerażeni. Bezpiecznie czuliśmy się dopiero w samolocie.
- Codziennie dzwoni Pani do rodziców?
Aida Kosojan-Przybysz: Tak. Zawsze tak było. Jesteśmy ze sobą bardzo związani. Teraz mama mówi, że w Gruzji jest już spokojnie. Gruzini nie wierzą w żadne zapewnienia polityków, bo wiedzą, że w każdej chwili ci wyrośnięci chłopcy, tam na górze, mogą znowu podjąć decyzję o walce. Wtedy ten chłopiec, który dziś całuje się na plaży ze swoją dziewczyną, będzie musiał wziąć do ręki broń i wymierzyć w takiego samego chłopaka jak on, którego nawet nie zna, i zabić go w imię patriotyzmu.
- Czy Pani rozumie polityczne racje swojego kraju?
Aida Kosojan-Przybysz: Zupełnie nie rozpatruję tej wojny w kategoriach czyjejkolwiek racji. Gruzja jest krajem wielu narodów. Mieszkają tu Ormianie, Grecy, Żydzi, Rosjanie... Sama jestem gruzińską Ormianką. Mój pradziadek musiał uciekać z Turcji w wyniku rzezi. Zamieszkał w Gruzji, kiedy miał osiem lat, i potem ożenił się z piękną Ormianką. Oni byli moimi przodkami od strony ojca, więc chcę wierzyć w miłość i pokój.
- Jak to się stało, że zamieszkała Pani w Polsce, skoro tak bardzo kocha Pani Gruzję?
Aida Kosojan-Przybysz: Wszystko z miłości. W Gruzji dorastałam i chodziłam do szkoły. Jeszcze wówczas nie był to oddzielny kraj, ale jedna z republik byłego Związku Radzieckiego. Potem wyjechałam na studia do Kijowa i tam właśnie poznałam Adama. Zakochałam się bez pamięci i, zamiast do Batumi, wyjechałam do Lublina. I tutaj zamieszkałam. Potem wyprowadziliśmy się do Warszawy. Teraz Polska jest moją drugą ojczyzną, ale do Gruzji jeżdżę, jak mogę najczęściej.
- Myśli Pani, że Gruzja kiedyś jeszcze będzie taka, jak w Pani wspomnieniach - szczęśliwa i bogata?
Aida Kosojan-Przybysz: Jestem pewna, że tak będzie. Tylko że na to potrzeba czasu. Teraz Gruzja nie przypomina w niczym tej tajemniczej krainy, w której się wychowałam. Kiedy teraz myślę o tym kraju, to widzę starą, zmęczoną kobietę, która jednak wciąż ma oczy młodej, pięknej dziewczyny. I mam nadzieję, że ta żywotność wygra i że pokażę jeszcze swoim córkom taką Gruzję, jaką pamiętam z dawnych lat.
- Jest Pani jednym z najsławniejszych jasnowidzów w Polsce. Kiedy wyjeżdżała Pani do Gruzji z córkami, nie przewidziała Pani, że jedzie na wojnę?
Aida Kosojan-Przybysz: Pewnie wiele osób myśli, że ja całymi dniami siedzę przed czarodziejską kulą i sprawdzam, co się będzie działo w moim życiu. Oczywiście, że tego nie robię. Jechałam na wakacje do swoich najbliższych i tyle. Na co dzień jestem przemęczona ludzkimi sprawami. Niełatwo odcinam się od tragedii i cierpienia, które widzę w oczach moich klientów. Każdego dnia po pracy potrzebuję kilku godzin, aby się zregenerować, powrócić do normalnego życia. Marzyłam o wakacjach w Gruzji, aby nabrać sił. Chciałam, jak dawniej, przytulić się do mamy i zapalić znicz na grobach przodków, bo dla mnie, w mojej podświadomości, Gruzja to bezpieczeństwo, to dom mojego dzieciństwa. Poza tym ja też muszę normalnie żyć i doświadczać. Moja dusza też ma blizny, a towarzyszący temu ból uczy pokory i dystansu do wielu spraw. Oprócz tego, że przepowiadam przyszłość, jestem też normalną kobietą, żoną i matką. Jak każdy inny człowiek, mam marzenia, które chcę realizować.
- O czym Pani marzy teraz?
Aida Kosojan-Przybysz: Chciałabym nagrać płytę z gruzińskimi muzykami. Nosiłam się z tym już od dawna i właściwie także z tego powodu pojechałam do Gruzji. Planowałam nawiązać tam kontakty, napisać parę piosenek. Niestety, tym razem nic z tego nie wyszło. Niebawem jednak wrócę do Batumi. Może to będzie jeszcze w tym roku, jesienią. Wtedy Gruzja jest cała skąpana w złocie. To niesamowity widok. W jesiennym, już nie tak ostrym słońcu dojrzewają mandarynki i pomarańcze. Muszę to zobaczyć!
Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Iza Grzybowska/MAKATA
Stylizacja Jola czaja
Asystentki stylistki: Kasia Antonik, Karolina Gruszecka
Makijaż Paweł Bik kosmetykami ARTDECO: Perfect Teint Concealer 9, Rich Treatment Foundation 17, Mineral Compact Powder 20, Bronzing Powder 5, Magic Eye Liner 68, Mineral Eyeshadow 32, 64, 75, Wonder Lash Mascara 1, Lip Stylo Nude Look 07
Fryzury Sylwia Kiliś/METALUNA
Produkcja Ewa Kwiatkowska
Od pierwszego spotkania z Adamem Aida Kosojan-Przybysz wiedziała, że to mężczyzna na całe życie. Nigdy się na nim nie zawiodła. Jest dla niej największym oparciem
Aida Kosojan-Przybysz mówi, że kocha Polskę, ale wciąż tęskni za Gruzją. Tam dorastała i uczyła się życia. Mimo wojny Gruzja zawsze będzie dla niej wspaniałą i bogatą krainą szczęśliwego dzieciństwa.
Aida Kosojan-Przybysz: „Moja córka jest niezwykle mądra i opanowana. To ona wysłała do polskiej ambasady listę Polaków, którzy chcieli opuścić Gruzję”, mówi Aida.
Aida Kosojan-Przybysz: „Nigdy nie zapomnę widoku płaczących kobiet, kiedy ich synów w trumnach przywieźli z wojny. Wierzę jednak, że Gruzja się odrodzi. I że nagram płytę z gruzińskimi muzykami. Wrócę do Batumi”.
Margo, młodsza córeczka Aidy Kosojan-Przybysz i jej męża, nie ma nawet dwóch lat. Rodzice zabrali ją w tym roku do Gruzji po raz pierwszy.
Alicja, najstarsza córka Aidy Kosojan-Przybysz i Adama Przybysza, ma dziś 14 lat. Dotąd Gruzja kojarzyła się jej z dziadkami i bezpieczeństwem. Nawet nie wyobrażała sobie, że kiedyś może zobaczyć wojnę
Aida Kosojan-Przybysz: „Kiedy zaczyna się wojna, w powietrzu zawisa popiół i śmierć. Moje dzieci po raz pierwszy w życiu zetknęły się ze śmiercią i bólem. Myślę, że nigdy tego nie zapomną. Takie przeżycie zmienia na zawsze”.