Czy Monsanto zainwestuje na Ukrainie?
Posted by Marucha w dniu 2014-02-23 (niedziela)
Uważam, że jest to jedno z podstawowych pytań, które należy zadać w związku z ukraińską rewolucją. Nawet jeśli nie bardzo wierzymy w potęgę firmy Monsanto i uważamy ją jedynie za produkt propagandowy rządu USA służący do straszenia ludzi nowoczesnym totalitaryzmem. Nie Monsanto jest tutaj bowiem ważne, ale pewien stary mechanizm, który niestety nie może ulec zmianie do końca czasów. Chodzi oczywiście o kontrolę na produkcją i podażą żywności.
Nie wiem jak wam, ale mnie Ukraina kojarzy się właśnie z żywnością. Z wielkimi ilościami żywności, które w poprzednich stuleciach były Ukrainie kradzione, a następnie rzucane na rynki obce w cenach niezwykle przystępnych, lub przeciwnie - bardzo wysokich - jeśli tego właśnie wymagał krótkoterminowy interes pośrednika.
Propaganda rozpętana w związku z GMO, dowodzi, że rynek żywności to jest obszar, który można kontrolować o wiele prościej niż rynki energetyczne. Wystarczy trochę pogrzebać w genach karpia i wszy ludzkiej, a potem wpakować do do czegoś innego, do kukurydzy na przykład, albo jabłek. I gitara. Żywności nie da się poza tym niczym zastąpić, tak jak węgla czy ropy. Nie odkryto póki co łupkowych złóż chleba powszedniego, ani ryby z frytkami. Produkcja żywności musi ponadto być tania i masowa, o tym każdy wie, bo ludzie chcą żyć tanio w wielkich zbiorowiskach. I to warunkuje sposób produkcji i dystrybucji żywności.
Nikt więc póki co nie protestuje przeciwko praktykom takich firm jak Monsanto, a na pewno nie protestuje tak jak powinien. Oto nasz kolega Tropiciel wrzucił tu ostatnio linki do filmów, w których widać, jak złe Monsanto podporządkowuje sobie amerykańskich farmerów. Nie wszystkich rzecz jasna, bo widzimy tam także takich producentów, co to się podporządkować nie dali i robią swoje, ale nasz, wyszkolony w komunizmie mózg, od razu podsuwa nam myśl, że może oni są przez to Monsanto wynajęci, po to, by natchnąć frajerów wiarą w to, że jednak można. Nie wiem i nie chce mi się sprawdzać.
W tych filmach Tropiciela widać rzeczy wstrząsające. Oto ludzie poddani są kontroli właściwie przez cały czas, z właścicieli zamienili się w niewolników i nie ma żadnej nadziei na to, że ich los ulegnie poprawie. Każdy kto się buntuje i łamie warunki umowy zawartej z firmą zostaje wyzuty z własności i staje się żebrakiem. Kontrola zaś dotyczy głównie nasion, po zbiorach nie wolno ich przechowywać po prostu. Nowe nasiona trzeba kupić w firmie Monsanto. Kontrolę nad nasionami uzyskuje się w sposób prosty, poprzez likwidacje wszystkich czynnych na danym obszarze wialni, służących do oczyszczania nasion. Bez wialni nie ma sensu trzymać zboża, bo ono zgnije.
W filmie pokazują człowieka, który nie chciał pozbyć się swojej wialni i doprowadzono go za to do bankructwa. Jakby tego było mało zaskarżani są także ludzie, którzy tylko wypowiadają się niepochlebnie o produktach żywnościowych innych firm. Mamy tam przykład pani, której umarło dziecko. Zjadł ten chłopczyk hamburgera, a w nim były bakterie coli i no po nim. Kobieta rozpoczęła walkę o zadośćuczynienie i wszędzie krytykowała publicznie te hamburgery. No i firma wytoczyła jej proces. Ona go wygrała, ale po 10 latach i inwestycjach rzędu miliona dolarów. To wszystko dzieje się w Ameryce.
I teraz trzeba zadać ważne pytanie: jak długo można napinać tę strunę? Pewnie niezbyt długo zważywszy na fakt, że tam jednak każdy ma broń, a szefowie i managment Monsanto i innych firm produkujących śmieciowe żarcie to nie nieśmiertelni półbogowie. Jak się jeden z drugim uprze to położy takiego menedżera trupem i już. Wsadza go za to do więzienia, ale cały środkowy zachód będzie klaskał i posyłał mu paczki do Alcatraz. Prasa będzie o tym pisać, a każdy następny kontroler z Monsanto będzie się musiał dobrze zastanowić zanim podpisze swój miesięczny raport kontroli.
Nie można tego ciągnąć w nieskończoność. Trzeba będzie gdzieś produkcję masową przenieść. Lokalizacji jest pewnie kilka, taki kraj jak Brazylia na przykład, stary i wypróbowany sojusznik anglosaskich protestantów. Cały rok grzeje słońce, wszystko rodzi się samo. Nic tylko eksperymentować. No, ale istnieje niebezpieczeństwo, że tak dzika, dziewicza przyroda, lekce sobie będzie ważyć dokonania genetyków i zrobi tak, że zamiast tych modyfikowanych zbóż czy jabłek wyrosną zwykłe. Bo tak i już. Tropikalny klimat i bogactwo gatunków mają tu myślę jakieś znaczenie.
Trzeba więc szukać innych miejsc, gdzie przyroda jest bardziej przewidywalna. I Ukraina w mojej ocenie nadaje się tutaj znakomicie. Myślę, że nikogo nie trzeba do tego przekonywać. Poza tym Ukraina ma za sobą poważne doświadczenia jeśli chodzi o zmianę struktury własności ziemskiej i gdy coś się tam zacznie dziać Ukraińcy potraktują to jako kolejną rewolucyjną zmianę, tyle, że bez strzelania. Wzruszą ramionami i tyle, a jeśli zmiana kojarzyć im się będzie z wyzwoleniem spod rosyjskiej dominacji, to już całkiem spoko. Będą posłuszni jak baranki. Była kolektywizacja, teraz będzie GMO i kontrola nasion, wtedy był komunizm teraz będzie wreszcie kapitalizm.
Sprawa ma jeszcze jeden aspekt, rzec można kulturowy. Nie po to budowano Amerykę, żeby teraz ludzie stracili w nią wiarę i bali się w niej żyć. Tam ma być super. To inni muszą cierpieć i przechodzić przez piekło. No i jeszcze jedno; nigdy żywność nie jest aż tak tania, żeby nie dało się jeszcze trochę obniżyć kosztów jej produkcji. Tego zaś nie da się robić w Ameryce w nieskończoność.
Jeśli przypomnimy sobie przedwojenną historię Ukrainy radzieckiej i wielki głód, jeśli przypomnimy sobie, że Stalin sprzedał to ukraińskie zboże Niemcom i Brytyjczykom, żeby mieć na czołgi, to łatwo zauważymy jak zmieniła się metoda. Dawniej potaniano produkcję rolną poprzez kolektywizację, czyli przerabianie ludzi wolnych w niewolników. Były z tym związane jakieś koszta, bo trzeba było każdego pilnować z rewolwerem. Dziś jest inaczej, wystarczą kamery, monitoring i już, a jeśli dojdzie do poważnych buntów, firmy takie jak Monsanto mają swoje sposoby. Pojawiła się ostatnio w sieci informacja, że Monsatno wykupiło przedsiębiorstwo, które do niedawna nosiło wdzięczną nazwę Black Water. Teraz nazywa się ono inaczej, ale to jest ta sama organizacja. No więc może być różnie.
Dlaczego ja porównuję GMO do kolektywizacji? Bo to jest to samo przedstawienie, tyle, że się inaczej nazywa. Wtedy trzeba było również obniżyć koszta produkcji żywności i je obniżono. Stalin przecież nie sprzedawał zboża na rynku wewnętrznym, on je sprzedawał za granicę, bo było tanie. Na rynek wewnętrzny ZSRR sprowadzało zboże z Kanady, za które płacono ciężkie pieniądze. Potem zaś różni specjaliści od sowietologii z tytułami profesorskimi w kieszeni szydzili po gazetach z tego komunizmu, jaki to on głupi i nieprzemyślany, jakie to wszystko idiotyczne, raj na ziemi mieli budować, a proszę co wyszło. I tak do roku 1989.
Teraz zaczyna się to samo, tylko koszta będą jeszcze niższe, bo Stalin jest już niepotrzebny. Technika posunęła się do przodu i można się bez niego obejść.
Jeśli ktoś sądzi, że kwestia kto panuje nad produkcją żywności jest rozstrzygana od czasów rewolucji rosyjskiej, ten jest w błędzie. To jest najstarsza wojna światowa, która toczy się nieprzerwanie odkąd Józef, niedoszły kochanek żony Putyfara został namiestnikiem faraona i uczynił z Egiptu potęgę eksportującą zboże, a z egipskich właścicieli ziemi niewolników służących nie wiadomo właściwie komu.
Ktoś zapyta: jak się przed tym wszystkim bronić? Napisałem tu ostatnio jaka jest istotna i ważna hierarchia organizacji, które są po prostu najważniejsze, a które mniej ważne. No więc jest tak: najważniejsze są organizacje o charakterze religijnym, potem organizacje finansowe, a na końcu organizacje polityczne, które czasem aspirują do tych z wyższego szczebla, ale częściej służą maskowaniu działań organizacji finansowych i religijnych.
Póki co firmy produkujące żywność to organizacje finansowe. Nie da się z nimi walczyć za pomocą innych organizacji finansowych, bo nikt nie dysponuje takimi narzędziami. Trzeba by było zacząć od przejęcia całej władzy na jakimś obszarze i zapewnienia sobie dużych środków na działalność, a i to bez gwarancji sukcesu. Po coś ta firma Black Water tam przecież jest. Organizacjom finansowym może się przeciwstawić jedynie organizacja o charakterze religijnym. Te zaś, a jest ich kilka, dzielą się na misyjne i tworzące diaspory, ale to już opowieść na inną okazję.
——————————-
Na naszej stronie http://www.coryllus.pl pojawił się już regulamin konkursu na komiks według „Baśni jak niedźwiedź”. No więc jest tak, mamy trzy kategorie: bitwy, kresy, święci. Do każdej kategorii przyporządkowane jest jedno opowiadanie i można sobie wybrać co się chce rysować. Czy bitwę pod Żyrzynem według opowiadania „Żyrzyn 1863”, czy historię księcia Romana Sanguszki według opowiadania „Baśń kresowa”, czy może historię św. Ignacego de Loyola według opowiadania „Trzydniowa spowiedź kochanka królowej”. Nagrody są niekiepskie, w każdej kategorii po trzy. Za pierwszą 5 tysięcy minus podatek, który w takich razach koniecznie trzeba odprowadzić, za drugą 3 tysiące minus tenże podatek, a za trzecią 2 tysiące minus wspomniany podatek. Myślę, że warto się pokusić, tym bardziej, że z autorami najlepszych prac chciałbym potem podpisać umowy na stworzenie całych albumów, według mojego scenariusza. Aha, jeszcze jedno: na konkurs nie rysujemy całej historii, ale jedynie od 4 do 6 plansz formatu A 4 w pionie. Szczegóły są już na stronie http://www.coryllus.pl w specjalnej zakładce „Konkurs”. Prace będzie można nadsyłać do 20 maja, a ogłoszenie wyników nastąpi 20 czerwca.
Ponieważ intensywnie zbieramy pieniądze na nagrody, które są dość poważne, umieściłem w sklepie kilka nowych tytułów, są to albumy z archiwalnymi zdjęciami, dość szczególne o tematyce raczej mało spopularyzowanej. Opisy znajdziecie przy zdjęciach okładek. Zysk z ich sprzedaży przeznaczamy w całości na nagrody konkursowe.
Na stronie http://www.coryllus.pl mamy nowe obrazy Agnieszki Słodkowskiej, ze słynnej już serii „japończyków” mamy też cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. Nasze książki można także kupić w księgarni „Przy Agorze” mieszczącej się przy ulicy o tej samej nazwie pod numerem 11a. No i jeszcze jedna księgarnia ma nasze książki. Księgarnia Radia Wnet, która mieści się na parterze budynku, przy ulicy Koszykowej 8.