60 Collins Toni Mam tego dość!


TONI COLLINS

Mam tego dość!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Wiesz, mam już dość takich spotkań.

- Chociaż raz jesteśmy zgodni. - Kathleen Wilder nie kryła irytacji.

Mel Riggs wcisnął się za nią do zatłoczonej windy. Promieniował uśmiechem jak z reklamy najlepszej pasty do zębów.

W myślach posłała go do diabła. Ze złością wrzuciła cienki notatnik reporterski do wielkiej torby. Uniosła dłoń tak, jakby chciała stracić z jego twarzy wyraz zadowolenia, lecz zamiast tego poprawiła długie, kręcone włosy o barwie miodu. Bawił się świetnie. Lubił ją drażnić. Na każdym kroku przypominał jej, że to on pracuje dla najlepszej gazety w mieście, a ona zmarnowała ostatnie pięć lat w małym podmiejskim dzienniku. Ich rywalizacja sięgała dawnych czasów, kiedy to oboje zaczynali w niewielkiej redakcji w miasteczku na południu stanu Michigan. Byli tuż po studiach i tuż po ślubie.

Koledzy z pracy nie chcieli uwierzyć, że była z nich kiedyś para. Czasami Kathleen sama w to nie wierzyła. Małżeństwo trwało dwa lata, a od rozwodu minęło już dziesięć. Teraz, w wieku trzydziestu trzech lat, ona nadal starała się wybić, Mel zaś zrobił prawdziwą karierę w dziennikarskim światku Saint Louis. I z satysfakcją wytykał jej to na każdym kroku.

Największą radość odczuwał wtedy, gdy zdołał sprzątnąć jej ciekawy temat sprzed nosa, a prawie zawsze mu się to udawało.

- Gdybym nie był dobrze poinformowany, pomyślałbym, że mnie nie lubisz - odezwał się.

Spojrzała na niego. Nadal uśmiechał się głupkowato. Musiała przyznać, chociaż niechętnie, że był przystojnym głupkiem. Niewysoki, najwyżej o parę centymetrów wyższy od niej. Nie lubił, gdy nosiła buty na wysokich obcasach, bo wtedy zdawała się górować nad nim wzrostem. Może dlatego tak często ostatnio je nakładała. Miał ostre rysy twarzy i jasne, szaroniebieskie oczy, które przypominały jej burzliwe morze. Kiedy odczuwała dobry nastrój, nazywała jego ciemnobrązowe włosy czekoladowymi, lecz kiedy była wściekła, używała zupełnie innego określenia. Dziś były potargane i tak długie, że zachodziły na kołnierz skórzanej kurtki kryjącej podkoszulek z napisem Detroit Tigers. Dżinsy i tenisówki uzupełniały strój, w którym bardziej przypominał tajnego agenta z oddziału do spraw narkotyków, niż dziennikarza, laureata Nagrody Pulitzera. Tak... ten głupek był niewątpliwie przystojny. Problem polegał na tym, że on o tym wiedział. Zawsze o tym wiedział.

- Gdybyś nie był dobrze poinformowany... - powtórzyła powoli Kathleen, tłumiąc uśmiech. - Riggs, po raz pierwszy twoje źródła cię zawiodły.

Nie zdążył z ripostą. Winda stanęła na parterze, Kathleen wysiadła pierwsza i nie oglądając się za siebie szybko przemierzyła zatłoczony hol Sądu Rejonowego w Saint Louis. Dotarła do wyjścia zadziwiająco pewnym krokiem, jak na osobę poruszającą się na kilkucentymetrowych obcasach.

Nie wiedziała, co ją najbardziej denerwowało w Riggsie. Może jego wygląd, odkąd bowiem za niego wyszła, nie ufała przystojnym facetom; może jego pewnośd siebie, która doprowadzała ją do szału, może wreszcie jego nieprawdopodobne sukcesy zawodowe? Zasługiwał na nie? Owszem, był dobrym reporterem, ale czy godnym Nagrody Pulitzera? Czy był tak dobry, by zarabiać tyle, ile zarabia niewielu dziennikarzy w tej części kraju?

Chyba tak, choć trudno było jej to przyznać.

Znali się z Riggsem od bardzo dawna. Pamiętała dobrze, zbyt dobrze, ich pierwsze spotkanie. Właśnie podjęła pracę reporterki lokalnej gazety w małej mieścinie Paw Paw. Wysłano ją w teren do dzielnicy, której zupełnie nie znała. Zatrzymała się na stacji benzynowej, by spytać o drogę. Jedyny pracownik stacji obsługiwał klienta, więc podeszła do mężczyzny, który stał obok automatu z napojami i bezskutecznie usiłował go uruchomić. Nie był tutejszy, ale chętnie ofiarował pomoc zagubionej reporterce.

Kierując się jego wskazówkami, dotarła na miejsce po godzinie, a powrotna droga do redakcji zajęła jej dwa razy tyle. Kiedy skończyła artykuł, było już za późno, by umieścić go w najbliższym wydaniu. Wtedy dowiedziała się, jak się nazywa jej informator - Melvin Riggs.

On uważał, że całe wydarzenie było zabawne, ona zaś była wściekła. Aby ją udobruchać, zaprosił ją na obiad. Kathleen świetnie bawiła się w jego towarzystwie, chociaż szybko dostrzegła, jak bardzo się różnią. Kiedy ponowił zaproszenie, skwapliwie je przyjęła.

Czas wzajemnego poznawania się był szalony. Stali się dzicy, namiętni, nierozumni. Miłośd Kathleen przerosła wszelkie jej wyobrażenia. Ale już wtedy zrozumiała, że ich różne osobowości przysporzą im z czasem problemów. Dobrze pamiętała noc, kiedy jej się oświadczył: wydawało się, że to było wczoraj...

- Pobierzmy się - rzucił lekko, jakby chodziło o pójście do kina.

Zaśmiała się jak z dobrego dowcipu.

- Czy to mają być oświadczyny? - zapytała.

- Jedyne, jakie ode mnie usłyszysz - odrzekł z poważną miną.

Kathleen przyjrzała mu się uważnie.

- Mówisz serio - stwierdziła.

- Wyglądasz na zaskoczoną.

- No... bo jestem!

- Nie rozumiem, dlaczego.

- Przecież znamy się tak krótko.

- Wystarczająco długo.

- Trzy miesiące.

- Trzy miesiące, dwa tygodnie i pięć dni - poprawił ją.

Była wzruszona tym, że pamiętał. Zresztą, miał komputerową pamięć.

- Chyba nie dostrzegasz, jak bardzo się różnimy - powiedziała.

- Musiałbym być ślepy, żeby tego nie widzieć - stwierdził z uśmiechem.

- Mamy taką samą szansę na ułożenie sobie życia razem, jak Niemcy na zburzenie muru berlińskiego.

- Chyba mniejszą - odparł. - Ale ja uwielbiam hazard.

Mieli jedną szansę na miliard. Wiedziała o tym już tamtej nocy. Rozum mówił „nie", a serce krzyczało „tak, tak, tak!!!..."

Powinnam była posłuchać głosu rozumu, pomyślała otwierając drzwi samochodu.

- Cześć! To znowu ja.

Uniosła głowę i dostrzegła zbliżającego się Rigssa.

- Czy nie masz się gdzie podziać? - spytała ze złością.

- Mam. Właśnie się tam wybieram.

Patrzyła, jak szedł w stronę samochodu stojącego na drugim końcu parkingu. Co ją tu dziś przygnało? Dlaczego musiała trafić do miasta, gdzie mieszkał jej były mąż?

I dlaczego on nadal tak na nią działał?

Kathleen Wilder była wspaniałą dziewczyną. Mel wiedział o tym od początku, od ich pierwszego spotkania. Miała klasę. Długowłosa blondynka o oczach zasnutych mgiełką. Wysoka, świetnie ubrana. Trudno uwierzyć, że stad ją było na te ciuchy z pensji w „Daily Mirror". Gazeta ta nie należała do Zrzeszenia Prasowego, więc dziennikarze tam pracujący zarabiali mniej niż reporterzy ze „Stara". Nieważne, jak Kathy Wilder to osiągała, ważne, że miała styl. Podniecał go jej leciutko zachrypnięty głos. To była pierwsza rzecz, która go zafascynowała. No, jedna z pierwszych. Żałował, że im się nie udało. Od rozwodu spotykał się z wieloma kobietami, ale żadna nie dorównywała Kathy, ani przedtem, ani teraz.

Sęk w tym, że już nigdy nie będą mogli mieszkać pod jednym dachem. Nie potrafili ze sobą wytrzymać nawet w jednym mieście.

Poprosił barmana o kolejne piwo. Grzebanie w przeszłości nie miało sensu. Kathleen nienawidziła go. Zresztą, niechęć ambitnych kobiet nie była mu obca. Jego własna matka pewnego dnia zostawiła męża i siedmioletnie dziecko, by wyruszyć na poszukiwanie nie spełnionych marzeń. Nigdy nikomu o tym nie mówił, nawet Kathy. Wspomnienie było zbyt bolesne.

Uniósł wzrok znad blatu i dostrzegł Kathleen wchodzącą do baru. Uśmiechnęła się do niego.

- Widzę, że nadal tak samo świętujesz wypłatę. - Spojrzała na stojącą przed nim szklankę.

- Sądziłem, że tu będę bezpieczny - odparł.

- Nigdy nie lubiłaś takich miejsc.

- Nadal nie lubię - zapewniła. - Jestem z kimś umówiona.

- Rozumiem. Spojrzała na zegarek.

- Przyszłam za wcześnie - rzuciła bardziej do siebie niż do niego.

- Nie miałam czasu zajrzeć do domu, więc...

- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.

- Wiem - odparła chłodno. Zawahał się przez moment.

- Siądź, postawię ci drinka.

- Nie, dziękuję. - Potrząsnęła głową. Uniósł szklankę i pociągnął z niej tęgi łyk.

- Znam twoje zdanie o facetach z barów. Nikt cię nie zaczepi, jeżeli siądziesz obok mnie.

- Nie wątpię. - Spojrzała mu prosto w oczy.

- Nie martw się, znają nas w mieście i nikomu nie przyjdzie do głowy, że flirtujemy ze sobą.

- Znowu masz rację - zaśmiała się.

- Siadaj - nalegał. - Pozwól, że ci coś postawię.

- Co proponujesz? - spytała podejrzliwie.

- Cykutę?

- Na ciebie nie podziała.

Odwróciła się, by odejść, lecz schwycił ją za rękę.

- Spokojnie, Kate - szepnął. - Tylko żartowałem.

- Ty zawsze tylko żartujesz, Riggs - syknęła.

- I na tym polega cały problem. Rzadko kiedy traktujesz świat serio.

- Mylisz się. W wielu sprawach jestem poważny.

- Ale nigdy w tych, w których trzeba - odrzekła i usiadła na wysokim stołku obok niego.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Tylko to, że gdziekolwiek się obejrzysz, zaraz znajdujesz temat do żartów i kpin, a nie dostrzegłeś w porę, że coś się między nami psuje - odpowiedziała cicho.

- Spostrzegłem, tylko nie chciałem tego przyjąć do wiadomości - odparł. - Ale kiedy zastałem cały mój dobytek spakowany w kartonach przed domem, musiałem zrozumieć, że to koniec. Gdybym przyszedł dziesięć minut później, moje rzeczy wzięliby ci, co zbierają odzież na cele dobroczynne.

- Ja ich nie wzywałam. - Kathy starała się zachować powagę i nie wybuchnąć śmiechem.

- Jasne. - Wzniósł oczy do nieba. - Ich ciężarówka przez czysty przypadek plątała się po okolicy?

- Nie potrafiłam do ciebie dotrzeć. Nie chciałeś mi powiedzieć, co cię dręczy - przypomniała.

- Dłużej tego nie mogłam znieść, Mel. Musiałam tobą wstrząsnąć.

- Wezwanie tej ciężarówki było naprawdę wstrząsające.

Skończył piwo i zamówił następne.

- O, widzisz? - powiedziała sfrustrowanym głosem. - Nawet teraz żartujesz. Nigdy poważnie nie podchodzisz do problemów, nigdy o nich nie mówisz, tylko kpiną starasz się zepchnąć je na bok.

- Tamtym problemem nie musiałem się zajmować. - Już się nie uśmiechał. - Rozwiązałaś go skutecznie. Po prostu wyrzuciłaś mnie za drzwi.

- Nie dałeś mi wyboru.

- Wiesz, jeżeli ktoś z nas miał prawo być nieszczęśliwy, to ja.

- Ty? - zapytała z niedowierzaniem.

- Tak, ja - mówił całkiem serio. - Przecież musiałem współzawodniczyć z własną żoną od samego początku mojej kariery zawodowej.

- Twojej kariery? A co z... - urwała w pół zdania. Do baru wszedł ktoś, na kogo czekała.

- Nieważne! I tak teraz byś tego nie zrozumiał, tak jak nie rozumiałeś wtedy. - Podniosła się.

- Dziękuję za poczęstunek. Powiedziałabym, że było mi z tobą miło, ale chyba sam wiesz...

Odprowadzając ją wzrokiem zastanawiał się, czemu ciągle czuł ból, przecież minęło już tyle lat.

- Jeszcze tu jesteś? - zdziwiła się Kathleen na widok naczelnego. Choć było późno, wróciła do redakcji, by skończyć pracę nad artykułem.

- Czyżby wybuchła wojna?

Gerry Hancock podniósł głowę znad tekstu. Kiedy pracował do późna w nocy, a robił to często, sprawiał wrażenie, jakby dręczył go gigantyczny kac. Miał czterdzieści siedem lat, a wyglądał co najmniej na sześćdziesiąt. Twierdził, że wkalkulował to w ryzyko zawodowe.

- Nie, nie wojna - zaprzeczył. - Po prostu pewien radziecki dyplomata wykorkował w najmniej odpowiednim czasie.

- A ty masz to opisać?

- Nie. Ale trafiło mi się coś równie koszmarnego - odpowiedział. - Muszę wymyślić tytuł. Co o tym sądzisz?

Sięgnęła po żółty notes. Na kartce gęsto pokrytej pokreślonymi słowami pozostał tylko napis: Martwy czerwony odnaleziony.

- Naprawdę chcesz to wydrukować? - spytała rozbawiona.

- Nie - uśmiechnął się krzywo i odebrał jej notes - ale jest późno i jak nie zacznę się śmiać, to będę płakać.

- Czujemy się odrobinę znużeni?

- Nie wiem, jak „wam", ale mnie przydałby się dziesięcioletni urlop - jęknął. - A co z tobą? Co ty tu robisz?

- Chcę skończyć artykuł i zajrzeć jeszcze do notatek dotyczących Rollinsa.

Zdjęła kurtkę i powiesiła na oparciu krzesła.

- Sporo czasu poświęcasz sprawie Rollinsa - zainteresował się Gerry.

- Piszę o nim książkę.

- Tak? Podpisałaś już umowę?

- Jeszcze nie, ale myślę, że to wkrótce nastąpi - odrzekła z przekonaniem. - Pamiętasz Darcy McDonough?

- Tak. To ta pisarka, z którą niedawno przeprowadziłaś wywiad.

- Darcy poleciła mnie swojej agentce w Nowym Jorku, Carli Phillips - wyjaśniła Kathleen. - Teraz Carla reprezentuje także i mnie. Jej zdaniem mój projekt ma duże szanse. Gerry gwizdnął przeciągle.

- Zaimponowałaś mi. Dużo dobrego słyszałem o tej agentce. Pracuje z wieloma dobrymi pisarzami.

- Wiem o tym. - Kathleen usiadła przy biurku i włączyła komputer. - Trzymaj za mnie kciuki, Gerry.

- Tylko wtedy, gdy obiecasz, że nie odejdziesz z redakcji.

Było już po północy, kiedy Kathleen opuściła budynek „Daily Mirror". W drodze do małego mieszkanka w Central West End zastanawiała się nad swą przyszłością. Przywykła stawiać sobie w życiu jakieś cele i co pięć lat oceniać ich realizację. W ubiegłym miesiącu minęło pięć lat, odkąd zaczęła pracować w redakcji „Daily Mirror". Najwyższy czas, by ocenić, co udało się jej osiągnąć w tym okresie.

Od samego początku lubiła pracę w redakcji. Lubiła ludzi, z którymi pracowała. Lubiła przeprowadzać wywiady. Lubiła pisać, zwłaszcza felietony, które dawały większe pole do popisu niż zwykłe reportaże. Poza tym, kiedy pisała felietony, nie musiała się stykać z Riggsem. Ale to się skończyło.

Sama poprosiła naczelnego o sprawę Rollinsa. Wiedziała, że zbierając materiały do reportażu niejeden raz spotka na swej drodze Mela. To była sprawa w jego typie: człowiek na wysokim stanowisku został posądzony o zamordowanie żony. Oskarżenie opierało się jedynie na poszlakach, ale w opinii publicznej wyrok już zapadł. Wszyscy byli przekonani o winie oskarżonego. Tak, taka sprawa była łakomym kąskiem dla Riggsa. Kathleen wiedziała, że będzie krążył wokół sądu jak sęp, czekając na werdykt.

Przecież właśnie dlatego był cenionym reporterem. Dlatego otrzymał Nagrodę Pulitzera. Dlatego też, między innymi, rozpadło się ich małżeństwo.

Wróciła myślami do rozmowy w barze. Naprawdę uważał się za pokrzywdzonego! Sądził, że będą ze sobą konkurować i nie mógł znieść tej myśli. Nie jestem lepsza, pomyślała. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, co się stanie, tylko ich nie dostrzegałam. Przynajmniej nie wtedy.

Przypomniała sobie jego opinie o współzawodnictwie między nimi, sarkastyczne uwagi o tym, jak to musi się pilnować, bo żona ma zakusy na jego posadę. Wtedy brała to za niewinne żarty. Nigdy nie było wiadomo, czy ironizuje, czy mówi serio.

Stało się jasne, że na ten temat nie żartował.

Przez cały, niedługi zresztą czas, kiedy byli razem, nie zdawała sobie sprawy, że domniemana rywalizacja była mu solą w oku. Z drugiej zaś strony, Mel żeniąc się z nią, znał jej zawód. Była reporterką, wprawdzie niedoświadczoną, niemniej reporterką. Nigdy go nie oszukiwała, dobrze wiedział, jak ważna była dla niej praca. A może nie wiedział?

Co stało się przyczyną nieporozumień między nimi? Do tej pory nie znała odpowiedzi. Podejrzewała, że jego męska ambicja, ale przecież nie mogła z nim konkurować, nawet wtedy. Zdaniem szefów, Kathy była dobrą pisarką i przeciętną reporterką, a Mel od początku był gwiazdą redakcji.

Dwoiła się i troiła, by mu dorównać. Chciała, by był z niej dumny i żeby zmienił zdanie o jej pracy. Myliła się. Najmniej na świecie pragnął jej sukcesu zawodowego. Im więcej osiągała, tym bardziej rosło napięcie między nimi. W końcu musiała spojrzeć prawdzie w oczy.

Ich małżeństwa nic nie mogło uratować.

Może nie nadaję się na żonę, pomyślała. Może inne mogą upajać się szczęściem małżeńskim, a ja nie. Może zostałam stworzona, by być kobietą pracującą, i koniec.

Prawdopodobnie dlatego zaczęła pisać swoją książkę. Zawsze o tym marzyła. Sądziła wcześniej, że będzie to powieść, ciągnęło ją w stronę beletrystyki. Taka książka jak ta o Rollinsie, była ostatnią rzeczą, która by jej przyszła na myśl. A jednak podjęła ten temat i nawet zastanawiała się, co zrobi, jeżeli będzie musiała wybrać między pracą w redakcji a pisaniem. Nie będzie to łatwa decyzja.

W domu zastała wiadomość od swojej agentki nagraną na automatycznej sekretarce.

- Kathleen, tu Carla. Muszę z tobą natychmiast porozmawiać.

Ani słowa wyjaśnienia. O tej porze nie wypadało już dzwonić, w Nowym Jorku było jeszcze o godzinę później.

Kathleen zmarszczyła brwi. To będzie długa noc.

Rano zadzwoniła do agentki.

- Piękne dzięki za bezsenną noc - mruknęła. - Co się stało?

- Dobre wieści - odpowiedziała Carla. - Masz umowę. Sprzedałam twoją książkę.

ROZDZIAŁ DRUGI

Przez całą drogę do pracy myślała ó jednym. Zwyciężyła, miała umowę. Napisze książkę. Książkę, która zostanie wydana. Nie mogła w to uwierzyć, wiedziała, że nikt w to nie uwierzy. Przede wszystkim Mel.

Mel.

Nie mogła się doczekać chwili, kiedy mu to powie. Zawsze ją zniechęcał, podważał jej wiarę w siebie. Nigdy nie życzył jej sukcesów zawodowych.

Widzisz, Melvin, pomyślała z zadowoleniem, osiągnęłam coś wbrew twoim staraniom. I teraz utrę ci nosa.

- Gorąca linia!

Mel uniósł głowę znad klawiatury komputera.

- Tak? A kto to?

- Nie przedstawiła się... ale one nigdy tego nie robią.

Mel zaczął przeciskać się przez labirynt przepierzeń dzielących dużą salę na „pokoiki" dla reporterów. W jej końcu stał bardzo stary czerwony aparat telefoniczny. Dawno temu ktoś usunął z niego tarczę i teraz był używany tylko do rozmów z zewnątrz.

Mel znacząco spojrzał na kolegę, który podawał mu słuchawkę.

- Riggs - rzucił. - Cześć, Riggs. Tu Wilder.

- Kate? - Tylko on ją tak nazywał czasami.

- We własnej osobie.

- Dlaczego dzwonisz na ten numer?

- Mam ważną wiadomość, Riggs, specjalnie dla ciebie.

- Co ty powiesz?

- Mówię całkiem poważnie - zapewniła. - To duża rzecz, Melvin, naprawdę duża. Mam podpisaną umowę na książkę o sprawie Rollinsa.

- Żartujesz!

- A czy się śmieję?

- Jak tego dokonałaś? Kto...

- Pelham i Parker... Nie uwierzysz, oni szukali kogoś, kto napisałby o tym książkę.

- A dlaczego ty?

- A dlaczego nie? - odparła szybko, dotknięta jego pytaniem.

- Nie... Chodziło mi o to, jak cię znaleźli?

- Przez moją agentkę. Ona mnie podsunęła.

- A od kiedy to masz agentkę? Z

aśmiała się. Słychać było, że się świetnie bawi.

- Odkąd postanowiłam napisać książkę - powiedziała. - Melvin, muszę kończyć. Cudownie się z tobą gada, ale mam mnóstwo roboty. Chciałam po prostu, abyś się pierwszy dowiedział o moim sukcesie.

Skończyła rozmowę. Powoli odłożył słuchawkę.

Umowa na książkę? Kathy? Ciągle nie mógł poć jak do tego doszło. Przecież nie miała wyrobionego nazwiska. Nie drukowała niczego w prasie ogólnokrajowej. Zawsze ktoś ją ubiegał w konkursach o nagrody dziennikarskie. W końcu, pracowała w stosunkowo małej gazecie.

Jakim więc cudem udało jej się podpisać umowę na książkę?

Na drugim krańcu miasta, przy biurku ustawionym pośrodku pokoju redakcyjnego, siedziała Kathleen. Wyraz głębokiego zadowolenia malował się na jej twarzy.

Usłyszała zazdrość w jego głosie. Co za wspaniałe przeżycie! Choć raz udało jej się go wyprzedzić.

- Wyglądasz, jakbyś wygrała szczęśliwy los na loterii.

Kathy uniosła głowę. Z przeciwka uśmiechał się do niej Hal Waggoner. Zdawał się czytać w jej myślach.

- Nie mów tego przy szefie - ostrzegła. - Używanie wyświechtanych frazesów jest podstawą do zwolnienia.

- Racja. Co słychać?

- Jeżeli koniecznie chcesz wiedzieć, to wreszcie udało mi się pokonać Melvina Riggsa.

- W jaki sposób? - spytał z rozbawieniem. Cień wahania przemknął jej przez głowę. Hal śmiał się, gdyż nie wierzył, że kiedykolwiek zdoła pokonać Riggsa. Nikt w to nie wierzył. Nawet jej koledzy z pracy.

- Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedziała.

Już ona mu pokaże. Pokaże wszystkim.

- I kto by pomyślał?

Mel głośno sam sobie zadał to pytanie. Tuż obok stał Richard Head, jeden z najlepszych dziennikarzy „Stara".

- O czym? - zainteresował się Richard.

Mel raptownie podniósł wzrok i skierował go na Richarda. Przez chwilę nie zdawał sobie sprawy, że ktoś mógł usłyszeć jego pytanie. Richard był jego przyjacielem, a przy tym także niechlujem. Wymiętoszone ubranie, wieczny zarost, powolny, leniwy chód, stary, zniszczony prochowiec: oto obraz Richarda. A do tego jeszcze niesamowicie jaskrawy krawat.

- Co?

- Powiedziałeś przed chwilą: „I kto by pomyślał?" - odrzekł Richard. - Powtarzam, o czym by pomyślał?

- Kathy... - Mel potrząsnął głową. - Czy uwierzyłbyś, że ona właśnie podpisała umowę na książkę o sprawie Rollinsa?

Richard uśmiechnął się i nalał sobie kawy.

- Po piętnastu latach pracy w tej firmie uwierzę we wszystko. - Zamyślił się. - Poza tym, dlaczego tak cię denerwuje, że twoja była trafiła niezłą umowę?

- Wcale mnie nie denerwuje. Po prostu się dziwię. - Przeciągnął dłonią po włosach. - Wydaje mi się, że jeśli już ktoś ma pisać o tej sprawie, to powinien to być ktoś bardziej znany...

- Taki jak ty? - Richard uśmiechnął się znacząco.

- No... tak!

- Nie umiesz przegrywać.

- Chyba żartujesz.

- Słuchaj, Mel, rywalizujecie ze sobą od dobrych pięciu lat, odkąd tylko Kathy zaczęła pracować w „Daily Mirror". Cały czas jedno się zastanawia, jak pokonać drugie. A przy tym oboje jesteście tak zawzięci, jakby to była olimpiada dziennikarska.

- Mógłbyś pisać opowiadania, Rich - zaśmiał się Mel. - Masz bujną wyobraźnię.

- Mów sobie, co chcesz, a i tak wszyscy o tym wiedzą.

- Daruj sobie te brednie. - Niecierpliwie machnął ręką.

Prawda piekła go boleśnie.

Następne spotkanie z Kathleen miało miejsce w sądzie. Stała przed salą rozpraw w grupie reporterów telewizyjnych. Czekali, aż otworzą się drzwi. Chciał udać, że jej nie dostrzegł, i minąć ją obojętnie, lecz zniweczyła jego plan.

- Cześć, Riggs - zawołała.

Nie mógł dłużej udawać. Wszyscy w pobliżu usłyszeli głośne powitanie. Spojrzał w jej stronę i uśmiechnął się z przymusem.

- Cześć, Wilder - odparł z udaną wesołością. Odpowiadała jej ta sytuacja. Nigdy wcześniej nie podejrzewał jej o złośliwość, ale teraz nie miał wątpliwości. Bawiła się świetnie.

- Utarła mi nosa - powiedział Richardowi podczas lunchu w „Maggie O'Brien's", irlandzkiej restauracji na Market Street.

- Byłe żony już takie są, Riggs - odparł Richard. - Posłuchaj doświadczonego człowieka. Stworzono je po to, by mężczyźni za życia poznali, co to piekło.

- Kathy nigdy nie była okrutna. - Był zaskoczony, że sam jej bronił. - Ona jest po prostu... ambitna.

Tę cechę u kobiet traktował na równi z okrucieństwem.

Richard przecząco pokręcił głową.

- Byłem żonaty pięć razy. Każdy z rozwodów przypominał ostatnią bitwę generała Custera. Wierz mi, one wszystkie są okrutne.

Mel uśmiechnął się. Richard był żonaty pięć razy, a wszyscy zastanawiali się, jak zdołał zaciągnąć do ołtarza choć jedną kobietę. Był sympatycznym facetem, ale nikt nie nazwałby go łowcą serc.

- Jeżeli masz im tak wiele do zarzucenia - spytał Mel - to dlaczego tyle razy się żeniłeś?

Richard wzruszył ramionami.

- Przez wrodzony optymizm. Za każdym razem miałem nadzieję, że będzie inaczej, że się uda. Niestety, myliłem się.

- Ja wolę dmuchać na zimne - stwierdził Mel, odkładając widelec. -Raz się sparzyłem i to mi wystarczy.

Nie mógł się przyznać, że na nikim mu już tak nie zależy, jak niegdyś na Kathleen.

- Utarłam mu nosa.

W drugim końcu miasta Kathleen jadła lunch z rudowłosą Darcy McDonough. Darcy była znana zarówno z powodu swego ekscentrycznego zachowania, jak i zmysłowych powieści, których była autorką. Umówiły się w „Amighetti's", małej restauracji we włoskiej dzielnicy zwanej The Hill.

- Czasem wydaje mi się - powiedziała Darcy z uśmiechem - że dla ciebie ważniejsze niż sama książka jest to, że go pokonałaś.

- Czasem też tak myślę - przyznała Kathleen. - Nie umiem tego wytłumaczyć, ale zawsze czułam, że muszę się przed nim wykazać, udowodnić, że mu dorównuję. Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Nie - odparła szczerze Darcy.

- Mel nie chciał, bym po ślubie pracowała w redakcji. Z początku nie dawał mi tego odczuć, lecz szybko spostrzegłam, o co mu chodzi. Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego? - wspominała Kathleen. - Przez jakiś czas sądziłam, że wstydzi się tego, że jestem słabsza od innych i że to widać. Jak się później okazało, po prostu nie chciał mieć rywala. Czy to nie zabawne?

- Wszystko sprowadza się w końcu do starego, męskiego egocentryzmu, prawda? - Zdanie Darcy nie było pytaniem, lecz stwierdzeniem.

- Nie przesadzaj.

- Przepraszam, ale w sprawach sercowych zwróciłaś się do niewłaściwej osoby - wyjaśniła. - Miałam to głupie szczęście zakochać się w facecie, który większość życia spędza w podróżach.

Mąż Darcy, Patrick, był dziennikarzem, którego praca wymagała częstych wyjazdów w różne zakątki świata.

- Tak rzadko jesteśmy razem. To byłby istny cud, gdybym zaszła w ciążę. Spokojnie wypatrywałabym trzech facetów na wielbłądach i jasnej gwiazdki na niebie.

- Ja nie narzekam. Byliśmy z Melem na tyle rozsądni, by się zabezpieczać - rzekła Kathleen ponuro.

- Nie chcesz mieć dzieci?

- Nie chcę być samotną matką. A tak by się to skończyło.

Nigdy nie przyzna się do marzeń o synku podobnym do Mela.

- Dlaczego tak cię to denerwuje? - spytał Richard.

- Co mnie denerwuje? - Mel był rozdrażniony.

- To, że Kathy pisze książkę.

- Nie denerwuje mnie...

- Nie udawaj, Mel, komu to mówisz?

- Nie dałeś mi skończyć - warknął. - Nie boli mnie, że podpisała umowę, lecz to, dlaczego to zrobiła.

- A mianowicie?

- Żeby się odgryźć, oczywiście.

- Jesteś pewny?

- Znam swoją byłą żonę.

- Boli go, że podpisałam tę umowę - powiedziała Kathleen do Darcy.

- I to cię cieszy.

- Jest mi to całkiem obojętne - zaprzeczyła.

- Aha, komu to mówisz?

- Naprawdę!

- Akurat!

- On myśli, że to robię po to, by mu dogryźć.

- Skąd to możesz wiedzieć?

- Znam swego byłego męża.

- Wciąż ją kochasz - stwierdził Richard.

- Pleciesz bzdury! - Mel zaśmiał się na samą myśl.

- Bzdurą jest to, że nadal cię ciągnie, a nie chcesz się do tego przyznać.

- To tak wygląda, jakbym był alkoholikiem.

- Podobnie, Riggs. Bardzo podobnie.

- Wciąż go kochasz - oznajmiła Darcy. Kathleen o mało nie zakrztusiła się drinkiem.

- Nie bredź!

- Mów, co chcesz - rzekła Darcy - ale ja wiem, że ciągnie cię do niego.

- Pewnie w twoich snach - odparła Kathleen.

- A to ty mnie zawsze nazywałaś sępem!

Kathleen usłyszała głos Mela, zanim go spostrzegła. Szedł przez parking w stronę jej samochodu.

- Po prostu wykonuję swoją robotę.

- Którą? - spytał z przekąsem.

- Boli cię to, prawda?

- Co?

- To, że piszę tę książkę.

- Nie pochlebiaj sobie. - Zaśmiał się.

- Przyznaj się, Melvin, zawsze drażniły cię moje sukcesy!

- Tak? To dlaczego namawiałem cię na pisanie powieści, o której marzyłaś? - zapytał z wyzwaniem.

- To proste. Wiedziałeś, że nie miałam wielkich szans na sukces.

- Masz manię prześladowczą.

Zaśmiał się i nim zdążyła go powstrzymać, szybko pocałował ją w policzek, odwrócił się i odszedł.

Patrzyła za nim. Nie wiedziała, skąd nagle wróciło wspomnienie ich ostatniego pocałunku. Ani skąd zebrało się jej na łzy.

C.W. Washburn zadzwonił w samą porę.

Nikt dokładnie nie wiedział, co znaczą inicjały C.W. Washburn był od początku oskarżycielem w sprawie Rollinsa. Miesiącami krążyły po mieście plotki, że rozmawiał z wydawcami i że zamierzał napisać książkę o tej sprawie zaraz po jej zakończeniu. Żadna z tych plotek nie została potwierdzona, aż do dnia dzisiejszego.

- Postanowiłem napisać książkę o sprawie Rollinsa.

Mel rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko prokuratora.

- A to niespodzianka - rzucił lekko.

- Słyszał więc pan plotki na ten temat.

- Wszyscy w Saint Louis je słyszeli, panie Washburn - powiedział Mel. - Równie dobrze mógł pan ogłosić to w telewizji.

- Nie przyjąłem pierwszej propozycji. Obawiałem się konfliktu interesów, ale ostatnia oferta jest zbyt dobra, by ją odrzucić.

- Nie wiem, czy pana dobrze zrozumiałem - ciągnął Mel pochylając się w stronę Washburna. - Im więcej pieniędzy otrzyma pan od wydawcy, tym mniejszy widzi pan konflikt interesów. - Uśmiechnął się znacząco.

Kąśliwa uwaga uraziła prokuratora. Washburn wyprostował się w fotelu z twarzą pociemniałą ze złości.

- Nie spieszyłbym się tak w ocenach - odparł sztywno. - Poprosiłem pana do siebie, by złożyć propozycję.

- Chwileczkę. - Mel gestem uciszył rozmówcę.

- Jeżeli pan chce, abym nie pisał...

- Wręcz przeciwnie - rzucił szybko Washburn.

- Chcę, żeby pan pisał tę książkę.

Mel nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

- Chyba nie zrozumiałem.

- Chcę, aby pan pracował ze mną. Jako współautor - wyjaśnił Washburn.

- Ach, tak. - Mel lekko skinął głową. Sprawa stawała się ciekawsza z każdą minutą. - Proszę wybaczyć pytanie, ale dlaczego właśnie ja?

- A dlaczego nie? Jest pan laureatem Nagrody Pulitzera, pracuje pan w największym dzienniku miasta...

- Dopiekłem panu parę razy w swoich artykułach - rzucił Mel.

- Był pan obiektywny.

- Pan na pewno chce obiektywizmu?

- Absolutnie.

- Nie jestem pana wielbicielem.

- Ale jest pan zdecydowanie najlepszym człowiekiem do tej pracy, a tylko o to mi chodzi.

- Proszę mi wyjaśnić, po co panu współpracownik? Dlaczego pan sam nie napisze tej książki i nie zgarnie wszystkich pieniędzy?

- Jestem prawnikiem, panie Riggs, nie pisarzem. Poza tym, razem szybciej skończymy robotę.

Kogo chcesz nabrać? - pomyślał Mel. Jest ci potrzebny frajer do roboty, a ty będziesz zbierał pochwały. Nie jestem aż tak naiwny.

Wstał.

- Będę się musiał zastanowić - oświadczył. - Wie pan, oczywiście, że Kathleen Wilder z „Daily Mirror" ma umowę z Pelham and Parker na napisanie tej książki...

Washburn machnął ręką.

- Nie będzie z tego nic poza zlepkiem paru artykułów z gazet - skwitował krótko.

- Możliwe. - Mel ruszył w stronę drzwi. - Odezwę się do pana.

- Byle szybko - poradził Washburn.

- Niech pan się o to nie martwi. Bardzo szybko.

Nie chciał się przyznać, że podjął już decyzję.

Tkwił pogrążony w myślach. Ciężko mu było przyznać, że Kathy miała rację. Richard też miał rację, mieli ją wszyscy. I zgodzi się na współpracę z Washburnem tylko dlatego, że Kathy podpisała umowę.

Kathleen go nie rozumiała. Może dlatego, że nie potrafił jej opowiedzieć o matce, o pierwszej kobiecie, która go porzuciła, gdy był jeszcze dzieckiem. Nie umiał rozmawiać o niej, o samolubnej, ambitnej istocie, gotowej porzucić własne dziecko dla kariery. Nie był nawet w stanie wyobrazić sobie kobiety zdolnej do takiego czynu. Nigdy ani nie napisała, ani nie zadzwoniła, by spytad, jak mu się wiedzie. Mógł zginąć, a ona nawet nie wiedziałaby o tym.

Przed piętnastoma laty dowiedział się, że mieszka w Nowym Jorku i jest redaktorką jednego z najlepszych pism dla kobiet. Ponownie wyszła za mąż, lecz nie miała dzieci. Nie był tym zaskoczony. Nawet nie starał się z nią skontaktować. Nie chciała mnie kiedyś, to teraz ja jej nie chcę, rozumował.

Po przeżyciach z dzieciństwa miał wstręt do ambitnych kobiet. Przyrzekł sobie, że nigdy nie poślubi kobiety marzącej o karierze. Lecz z Kathy sprawy potoczyły się tak wartko, tak bardzo się zakochał, że nie dostrzegł, jak ważna była dla niej praca.

Kiedy to zrozumiał, było już za późno.

Dwa dni po spotkaniu w biurze Mel zadzwonił do C.W. Washburna.

- Dużo myślałem o pańskiej propozycji - zaczął. Powszechnie przyjęte zwroty grzecznościowe były w tej rozmowie zbyteczne.

- I...?

- Przyjmuję ją.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Nie chcę tego teraz rozgłaszać - zastrzegł się Washburn następnego dnia rano na spotkaniu w swej kancelarii. - Chyba nie muszę tłumaczyć panu, dlaczego.

Mel tylko skinął głową.

- Konflikt interesów - stwierdził po chwili opanowanym głosem.

- Jeżeli Preston dowie się o tym - Washburn zmarszczył brwi - poruszy niebo i ziemię, żeby odsunąć mnie od sprawy. Zrobi z tego aferę, o której usłyszy każdy sędzia i każdy reporter w promieniu stu kilometrów.

J. L. Preston, obrońca Rollinsa, miał instynkt rekina ludojada i takąż reputację.

- Wcale bym się tym nie zdziwił - odrzekł Mel po chwili zastanowienia.

Spojrzał uważniej na swego rozmówcę. Choć widział C.W. Washburna setki razy i nigdy nie pomyliłby go z Cary Grantem, dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo przypomina on morsa. Brakuje mu tylko kłów.

- Może pan wziąć urlop? - spytał Washburn.

- Słucham? - Mel nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

- Urlop... czy może pan wziąć urlop?

- Pan chyba żartuje! - Mel roześmiał się w głos.

- Tylko na sześć miesięcy... no, najwyżej osiem - nalegał Washburn. - W tej sprawie ważna jest szybkość działania, zwłaszcza, że mamy konkurencję.

- Sądziłem, że nie obawia się pan Kathy Wilder - odparł Mel z przekąsem.

- Mówiłem, że jej książka będzie zlepkiem gazetowych historyjek - przypomniał Washburn. - Ale to nie znaczy, że chcę, aby wydano ją przed moją... naszą. Nie muszę chyba panu tłumaczyć, że pierwsza książka na rynku przyniesie największy zysk.

- Nie musi mi pan wszystkiego tłumaczyć - powiedział Mel, a po chwili zapytał: - Ale o jakich terminach rozmawiamy?

Rozsiadł się wygodnie, opierając nogi o róg dębowego biurka prokuratora.

- Niech pan zdejmie nogi z biurka, Riggs. To antyk - warknął Washburn. - Sądzę, że musimy mieć gotowy rękopis na koniec maja, najpóźniej początek czerwca.

- To będzie trudne. - Mel potrząsnął głową.

- Ale możliwe.

- O, tak... to możliwe - przytaknął Mel. - Gdyby pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu.

- Gdyby pan wziął urlop... Mel machnął ręką.

- Nic z tego - rzekł stanowczo. - Nabrałem w życiu paru przykrych nawyków, którym nie mogę się oprzeć. Lubię jeść. Lubię mieć dach nad głową. I naprawdę lubię mieć zapłacone wszystkie rachunki.

- Dostaniemy przecież zaliczkę od wydawcy - przypomniał Washburn.

- Tak? Ile?- Washburn rzucił sumę.

- A ile z tego na dzień dobry?

- Prawie połowa.

- Jaka jest moja działka?

- O tym jeszcze porozmawiamy...

- Porozmawiamy teraz, zanim wezmę pióro do ręki - Mel postawił stanowczo warunki. - Chcę mieć oficjalną umowę, taką, gdzie jest wyraźnie napisane, co kto robi i za ile. Rozumie pan, żeby uniknąć nieporozumień.

Washburn uśmiechnął się znacząco.

- Co się stało, Melvin... czyżby mi pan nie ufał?

- Niech się pan nie czuje urażony, panie Washburn - odparł Mel ostrożnie - ale interes to interes i chciałbym mieć oficjalną umowę, nawet gdybym miał do czynienia z samym Abrahamem Lincolnem.

- Już wiesz? - zapytała Darcy.

- Właśnie to w tobie lubię, Darcy. - Kathleen uśmiechnęła się i siadła po drugiej stronie kawiarnianego stolika. - Walisz prosto z mostu. Żadne tam „dzień dobry", „jak się masz?", tylko od razu do rzeczy. Kawa na ławę.

- Słyszałaś, czy nie? - Darcy ponowiła pytanie zniecierpliwionym głosem.

- Co słyszałam?

- Plotki. - Darcy wyglądała tak, jakby chciała udusić Kathleen.

- Plotki? Jakie plotki?

- Och, Kathy! - Darcy krzyknęła tak głośno, że ludzie siedzący w pobliżu obejrzeli się. - Już całe miasto wie, że Washburn podpisał umowę z wydawcą i że jego wspólnikiem został tutejszy dziennikarz.

O, tak! Słyszała o tym. Musiałaby spędzić trzy ostatnie tygodnie na Syberii, żeby to do niej nie dotarło.

- Słyszałam - odpowiedziała. - Ale nie byłabym zdziwiona, gdyby to sam Washburn je rozgłaszał. Wiesz przecież, że cierpi na manię wielkości.

- A co ty na to, że dziennikarz, o którym mowa, to nikt inny, tylko twój były mąż? - zapytała Darcy.

Kathleen wzruszyła ramionami.

- Trafił swój na swego.

Wtem Darcy, która siedziała przodem do drzwi, cichutko gwizdnęła.

- O wilku mowa - wyszeptała. - Zgadnij, kto właśnie wszedł?

Kathleen obejrzała się przez ramię.

- Wspaniale. Tylko jego tu brakowało. - W drzwiach stał Mel.

- Idzie w naszą stronę - stwierdziła Darcy.

Mel, ujrzawszy Kathleen, zaczął przedzierać się między stolikami.

- No, no... kogo tu widzimy? Kathy Wilder we własnej osobie - zaczął. - A ja sądziłem, że tkwisz w domu przykuta do komputera. Nie masz żadnej pilnej roboty?

- Mam - odparła ostro.

Denerwował ją jego głupi uśmieszek, denerwował już sam jego widok.

- Ale czasem muszę coś zjeść.

- Tak? A ja cały czas miałem cię za dziewczynę, która odżywia się brokułami czy glonami.

- Chcesz powiedzieć: zdrową żywnością - syknęła.

Uśmiechnął się szeroko.

- Nie można być zdrowym jedząc takie rzeczy, kochanie. - Puścił do niej oko, co doprowadziło ją do szału. - Muszę lecieć. Widzę tam moje towarzystwo - dodał. - Odezwij się kiedyś - rzucił przez ramię odchodząc.

Twarz Kathleen przypominała chmurę gradową.

- Och, chciałabym... - Darcy chwyciła ją za rękę.

- Kathy... zobacz, z kim się umówił! Spojrzała w stronę stolika, do którego dosiadł się Mel, i zmarszczyła brwi. Był to C. W. Washburn.

- Dłużej nie utrzymamy tego w tajemnicy - powiedział Mel. - Pogłoski krążą już po całym mieście. Wczoraj ktoś nawet wspomniał o tym w telewizji. - Washburn skinął głową.

- Jutro rano spotykam się z prokuratorem stanowym, by przedyskutować całą sprawę - odrzekł. - Po południu dam oświadczenie dla prasy. Pan, oczywiście, będzie przy tym obecny.

- Za nic na świecie bym tego nie przeoczył. - Mel uśmiechnął się ironicznie. - A nie sądzi pan, że odbiorą panu sprawę?

Washburn wzruszył ramionami.

- Założę się o każdą sumę, że Preston zrobi wszystko, by mnie usunąć - powiedział. - Lepiej byłoby, gdybym został, ale dam sobie radę, jeżeli będę musiał odejść.

Mel podrapał się w głowę, jakby nie wiedział, co zrobić z ręką.

- Szczerze mówiąc, trudno mu się dziwić... zważywszy na okoliczności.

- Pan wyraźnie za mną nie przepada - stwierdził spokojnie Washburn. - Czy to nie będzie rzutowało na naszą współpracę?

- Nie. - Mel zbył go niedbałym gestem. - Już pracowałem z ludźmi, których nie lubiłem.

Nie widział powodu, by rozwijać ten temat i wygarnąć Washburnowi, że nie lubi go bardziej niż innych. Była to jednak prawda.

- Biorę urlop - stwierdziła Kathy.

- Dostaniesz zgodę? - spytała Darcy i zamyśliła się. - Chodzi mi o to, czy możesz wziąć sześć miesięcy urlopu, a potem, jakby nigdy nic, wrócid do pracy w redakcji?

- Jakby nigdy nic, to nie - przyznała przyjaciółka. - Prawdopodobnie przesuną mnie do innego, mniej ciekawego działu. Pojutrze idę na rozmowę do naczelnego. W „Star" takie sprawy są na porządku dziennym... tam ciągle ktoś pisze książki, ale w „Daily Mirror" zdarzy się to po raz pierwszy. Mogą się nie zgodzić.

- I co wtedy? - zapytała Darcy. Kathleen wzruszyła ramionami.

- Pewnie złożę wymówienie.

Tej nocy leżąc w łóżku Kathy myślała o sprawach, o których wolałaby zapomnieć dla własnego dobra. Myślała o Melu, o tym, jak im było dobrze razem i jak bolesne było dla niej ich rozstanie.

Za to początek był wspaniały...

- Hej, Kate... gdzie jesteś?

- To ty tak się drzesz, kochanie? Mieszkali w maleńkim, wynajętym mieszkaniu w Paw Paw, kilkanaście kilometrów na zachód od Kalamazoo. Gdy wrócił do domu, wyjrzała z kuchni. Jej wygląd zdradzał, jak bardzo starała się upichcić coś na obiad i jak wielką poniosła klęskę. Na obszernej koszuli i na czubku nosa widniały ślady mąki. Miała na sobie podarte dżinsy, a włosy, które związała w koński ogon, niesfornie wymykały się spod gumki. Uśmiechnął się do niej.

- Kochanie, świetnie wyglądasz - rzucił na powitanie.

- Mądrala! - przekomarzała się. - Co masz za plecami?

- Walentynkę - odparł, nadal trzymając ręce z tyłu.

- Dla mnie?

- Nie... dla sąsiadki, dla pani Abraham... oczywiście, że dla ciebie, głuptasku!

- Tak się złożyło, że ja też mam coś dla ciebie - powiedziała usiłując zajrzeć mu za plecy.

Zrobił zręczny unik.

- Tak? A co to jest? - zapytał.

- Niespodzianka.

- Świetnie. Tego mi trzeba.

W końcu pokazał jej prezent. Było to duże pudełko w kształcie serca, przybrane czerwonymi jedwabnymi różami.

- Wszystkiego najlepszego, skarbie. Chwyciła pudełko i szybko otworzyła.

- Mel, wariacie. O tym zawsze... - Przerwała, gdy ujrzała zawartość. - Chyba żartujesz!

Była to króciutka, prawie przezroczysta, niebieska koszula nocna. Będzie fantastycznie wyglądała, podobnie jak czarne spodenki, które miała dla niego.

Mel uśmiechnął się.

- Tak skrupulatnie przestrzegasz diety, że sumienie nie pozwoliło mi kupić czekoladek.

- I słusznie. Musiałbyś je sam zjeść.

- Może więc trzeba było je wziąć - odparł przekornie.

- Ciekawe, skąd wiedziałam, że to właśnie powiesz?

- Ponieważ dobrze mnie znasz - odrzekł i przyciągnął ją do siebie.

Pierwszy pocałunek był długi i mocny. Objęła go i oddawała pocałunki z równą siłą. Nagle wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.

- Chwileczkę. - Zachichotała. - Co chcesz zrobić?

- Jak ci się wydaje? - spytał z diabelskim uśmieszkiem.

- Jest jeszcze wcześnie - krygowała się.

- A co, musisz odbić kartę zegarową? - odpowiedział i zaczął zdejmować koszulę.

- Nie, ale mam obiad w piekarniku...

- Poczeka.

- Spali się.

- To niech się spali.

- Dom też?

- Dlaczego nie? Przecież nie jest nasz.

- Ale my w nim jesteśmy.

- Słusznie. - Położył się obok niej na łóżku. - W takim razie musimy szybko się uwinąć.

- A niech to! - zaśmiała się.

Pocałował ją raz jeszcze i zaczął powoli rozpinać jej koszulę.

- No, może nie za szybko.

Rozpiął koronkowy stanik i zaczął głaskać piersi.

- Ile mamy czasu, zanim kuchnia stanie w płomieniach?

- Co najmniej czterdzieści pięć minut.

- Wystarczy.

Wstał, by zdjąć resztę ubrania. Przyglądał się jej, gdy ściągała dżinsy i majteczki.

Patrzyła na niego z zachwytem. Był świetnie zbudowany. Nie była zadowolona z własnej sylwetki i nago czuła się niezręcznie. Dopiero gdy spostrzegła, jak wielką przyjemność sprawia mu jej widok, mniej krytycznie zaczęła odnosić się do siebie. Za to Mel wyglądał taaaak wspaniale...

Nie ma grama zbędnego tłuszczu, szczupły, muskularny. I to wszystko moje, myślała z zaborczym zadowoleniem.

Wrócił do łóżka. Objęci ramionami zaczęli się całować i pieścić. Spletli ręce i nogi. Stopili się ze sobą żarem namiętności. Jego usta zdawały się być wszędzie, na jej twarzy, szyi, piersiach. Zamknęła oczy i oddała się namiętności, którą w niej wzbudził. Poczuła ciepło dłoni na wewnętrznej stronie uda... Głaszcząc, z wolna posuwał się wyżej, wyżej, wyżej... aż nagle dotknął jej tam, najpierw lekko, delikatnie, później coraz natarczywiej, aż poczuła, że dłużej nie wytrzyma.

- Och, Mel... - jęknęła. - Już...

Przerwał i pocałował ją leciutko, delikatnie musnął jej wargi. Później coraz mocniej, jakby każdy pocałunek wzmagał w nim głód następnych. Był nienasycony.

Znowu cichutko jęknęła.

- Teraz, Mel - szepnęła. - Proszę, już...

Stanowczo potrząsnął głową.

- Nie, jeszcze nie.

Przeciągnął palcem po jej ustach, wilgotnych i nabrzmiałych. Głęboki oddech i spięte mięśnie świadczyły, że ledwo panuje nad sobą. Nie rozumiała. Dlaczego zwlekał?

Poczuła jego palce we włosach. Poczuła, jak odchyla jej głowę. Ustami wędrował po wygiętej, naprężonej szyi. Muskał, dotykał, pieścił, podniecał. Delikatnie ugryzł ją w ucho. Schylił głowę, by całować jej piersi. Poczuła, jak cała drży z rozkoszy.

Wtem przewrócił się na plecy i pociągnął ją za sobą tak, że teraz ona leżała na nim. Wplątała palce we włosy gęsto porastające jego tors. Całowała szyję, ramiona, klatkę piersiową. Dotyk jego rąk raził ją jak prąd.

- Już, Mel...

I wszedł w nią. Zgodnie wybijali dziki, prymitywny rytm, płynący z najgłębszych zakamarków ludzkiej duszy. Fala pożądania niosła ich ku spełnieniu. Czuła, że ciałem Mela wstrząsnął silny dreszcz, a zaraz potem przyszło odprężenie.

- Teraz wiem, czemu się z tobą ożeniłem - szepnął zadyszany.

Uśmiechnęła się leniwie i pogłaskała go po głowie.

- Tak? - zapytała rozmarzonym głosem.

- Bo tak świetnie do siebie pasujemy. - Roześmiała się.

- Ciekawe, dlaczego to stwierdzenie mnie nie dziwi? - zastanawiała się głośno.

Uniósł głowę i pocałował ją.

- Dlatego, że mnie tak dobrze znasz...

Tak przynajmniej mi się wydawało, pomyślała i łza spłynęła jej po policzku. Ale czy naprawdę kiedykolwiek cię znałam? Darcy ma rację.

Ona nadal go kocha.

Na drugim końcu miasta Mel, leżąc w łóżku, wspominał dawne czasy. Szczęśliwsze czasy. Jak to dziwnie bywa! Kiedy pobrali się z Kathy, nie mieli prawie nic. Czasem ciężko im było związać koniec z końcem, chociaż oboje pracowali. Mimo to byli szczęśliwi. Oczywiście, zdarzały się i kłótnie, ale nie wydawały się wtedy takie ważne...

- Lodówka znowu nawala, Mel - oznajmiła Kathleen. - Zobacz, czy da się coś z nią zrobić, dobrze?

- Czy ja jestem mechanikiem? - zapytał.

- Nie żartuj, Riggs - upomniała go.

- Mówię całkiem poważnie. Naprawdę się na tym nie znam.

- Nie stad nas na fachowca. Zrób, co będziesz mógł.

- No, dobrze. Ale niczego nie obiecuję.

- W porządku.

Nawet nie narzekała, gdy nic nie zdziałał.

- Wkrótce stad nas będzie na nową - skwitowała. P

o lodówce zepsuła się pralka, kupiona na wyprzedaży.

- Chociaż zajrzyj do niej, dobrze? - błagała.

- Nie jestem specjalistą od pralek.

- A kim ty jesteś? - odcięła mu się. - Zrób coś, żeby działała. Nie chcę nawet myśleć o wyprawach do pralni po pracy.

Ale chodziła tam przez trzy kolejne tygodnie. I nie skarżyła się ani razu.

- Mamy naprawioną lodówkę i pralkę - zakomunikowała pewnego wieczora.

- Tak? A jak to zrobiłaś?

- Nie ja, tylko pan Halsey, nasz sąsiad. Spotkałam go na poczcie, zaczęliśmy rozmawiać i ofiarował się, że rzuci okiem.

- To ten wielki, przystojny facet? Ten, co mógłby reklamować męską bieliznę?

- Tak.

- Ile nas to kosztowało?

- Nic.

Spojrzał podejrzliwie. Kathy starała się zachować poważną minę.

- Powiedział, że mogę mu upiec ciasto lub pójść z nim do łóżka.

- I...?

- A czy ja jestem kucharką?

- Dosyć tego, kobieto! - zaryczał i zaczął skradać się w jej stronę.

Rzuciła się do ucieczki w głąb mieszkania, lecz dopadł ją w sypialni i uwięził w łóżku.

- Nie jesteś zły, prawda? - spytała zasapanym głosem i zachichotała.

- Pewnie, że jestem. Teraz wiem, dlaczego nigdy nie upiekłaś mi ciasta.

Zawsze lubiła drażnić go w ten sposób, przynajmniej na początku. To były tylko żarty. Kathy prędzej by umarła, niż pozwoliła, by dotknął jej inny mężczyzna.

Było nam tak dobrze razem, Kathy, pomyślał. Mogło być jeszcze lepiej, ale los nie dał nam szansy, prawda?

W czwartek rano, gdy Kathleen tylko weszła do redakcji „Daily Mirror", wiedziała, że stało się coś ważnego. Była zbyt zdenerwowana przed rozmową z naczelnym, by podejść do grupki dyskutujących zawzięcie dziennikarzy. Dostrzegła, że ucichli na jej widok.

- Czy Gerry jest u siebie? - spytała sekretarkę. Była to tęga kobieta w średnim wieku. Pracowała w redakcji trzy razy dłużej niż Kathy i prawdopodobnie będzie tam tkwić nadal, kiedy Kathy odejdzie na emeryturę.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

- Dzwonił dziesięć minut temu i powiedział, że będzie około dwunastej. Chyba ma jakieś kłopoty z samochodem - wyjaśniła.

Akurat dzisiaj, pomyślała Kathy.

- W porządku - odparła głośno. - Powiedz mu, proszę, że muszę z nim koniecznie porozmawiać. Niech nie wychodzi, dopóki się z nim nie zobaczę.

Sekretarka skinęła głową.

- Pewnie nie jest ci lekko z tak silną konkurencją? - zapytała.

Kathleen zatrzymała się w pół kroku.

- Nie rozumiem.

- Ach, nie słyszałaś. - Sekretarka zdawała się być bardziej przejęta niż zdziwiona.

- O czym nie słyszałam?

- Wiadomość podano dziś rano. Melvin Riggs i C. W. Washburn będą razem pracować nad książką o sprawie Rollinsa. Podpisali umowę.

Wiedziałam, że tak się stanie, myślała Kathleen ze złością, gdy szybkim krokiem przemierzała hol sądu. Nikt się nie spodziewał, że Mel zgodzi się pisać tę książkę, ale ja byłam pewna.

Już ja mu pokażę. Pokażę im obu.

Spostrzegła go po drugiej stronie holu, opartego o ścianę. Jak zwykle, sprawiał wrażenie człowieka bardzo pewnego siebie. Wydawało się, że na nią czekał.

Nie dam wyprowadzić się z równowagi, pomyślała. Wyprostowała się i ruszyła w jego stronę z wyciągniętą dłonią.

- Słyszałam, że należą ci się gratulacje.

Na jego twarzy malowało się lekkie zdziwienie, kiedy ujmował jej wyciągniętą dłoń.

- Bardzo... dziękuję.

- Kto jest twoim agentem? - spytała.

- Mmm... Patrick Vesper. Właściwie to agent Washburna, ale skoro razem pracujemy... sama rozumiesz. - Wyglądał tak, jakby spodziewał się ataku z jej strony. - A kto jest twoim?

- Carla Phillips.

- Słyszałem, że jest dobra. - Widać było, że bardzo stara się podtrzymywać rozmowę. - Jak do niej dotarłaś?

- Przez znajomą. Carla była jej agentką, więc Darcy mnie z nią skontaktowała.

- Rozumiem. - Kiwnął głową.

Sytuacja stawała się coraz bardziej irytująca.

- Słuchaj - Kathleen skierowała rozmowę na właściwy tor - musimy się pogodzić z tym, że znowu będziemy rywalami. Przecież to dla nas nic nowego.

Ponownie skinął głową.

- Niech wygra lepszy, tak?

Zaśmiała się i w nagłym odruchu przyjaźni poklepała go po ramieniu.

- Do zobaczenia na mecie, Melvin. Mam nadzieję, że gładko przełkniesz gorycz porażki.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kathy zniknęła w tłumie, który wpływał do sali sądowej. Mel patrzył za nią, lecz szybko stracił ją z oczu. Czy nie rozumiała, że przejrzał ją na wylot? Ta książka nic dla niej nie znaczyła. Po prostu chciała go pokonać w jakiejkolwiek dyscyplinie. Niepotrzebnie podjął wyzwanie, pogorszył tylko obrót sprawy.

Kiedyś było inaczej, pomyślał ze smutkiem. To były piękne dni. Ale czy warto snuć wspomnienia? Przecież to, co było, minęło.

Czemu jednak Kathleen obchodzi go nadal?

Otrząsnął się ze wspomnień. Dołączył do reporterów wchodzących do sali rozpraw. Jeżeli Kathy chce walki, pomyślał, będzie ją miała.

W sektorze dla prasy było już tłoczno. Zebrał się tuzin dziennikarzy z tutejszych gazet i telewizji. Fotoreporterzy mieli wprawdzie zakaz wstępu, ale Mel rozpoznał dwóch znanych rysowników, którzy często pojawiali się w salach sądowych. Ten z „Daily Mirror", przystojny kawaler w średnim wieku, był uderzająco podobny do znanego aktora Toma Sellecka.

Ciekawe, czy Kathy się z nim spotyka. Nawet jeżeli tak, to nie twój interes, upomniał się ostro w myślach. Nie pamiętasz, że wzięliście rozwód?

Jak mógłbym o tym zapomnieć?

Wybrał miejsce tuż za Kathleen, pochłoniętą rozmową z reporterką z „Daily Mirror".

Zdziwiła go tak liczna ekipa redakcyjna. Wtem przypomniał sobie, że Kathy już tam nie pracuje. Tak samo jak on nie pracował dla swojej gazety.

Niechętnie zamienił dwa słowa z mężczyzną, który wcisnął się na miejsce obok. Gdy znów skierował uwagę na Kathleen, spostrzegł, że rozmawia z sobowtórem Toma Sellecka. Uśmiechała się. Czemu nie? Frajer wdzięczył się do niej tak, jakby była jedyną kobietą na ziemi. Każda prawdziwa kobieta odwzajemni taki uśmiech.

Wróciły dręczące myśli. Czyżby coś ich łączyło?

Kathleen wiedziała, że jej były mąż jest wściekły i bardzo ją to bawiło.

Niech się męczy, pomyślała i pochyliła się bliżej do swego rozmówcy. Położyła rękę na ramieniu Dawida i przysunęła się, by opowiedzieć mu anegdotkę. Roześmieli się oboje. Kątem oka dostrzegła ponurą minę Mela.

Świetnie, pomyślała z satysfakcją. Przyjemnie było wiedzieć, że jeszcze może go zdenerwować.

Wkroczył sędzia i głosy na sali ucichły. Zaczęło się przesłuchiwanie świadków. Kathy uważnie przypatrywała się C. W. Washburnowi. Przypominał jej morsa. Im dłużej patrzyła, tym wyraźniejsze widziała podobieństwo. Rozbawiona tym odkryciem, o mało się nie roześmiała. Trudno jej było wyobrazić sobie jego współpracę z Melem. Nic ich ze sobą nie łączyło.

Spojrzała przez ramię. Mel zawzięcie zapisywał coś w notatniku.

- Cholera! - zaklął nagle cicho i zaczął bezskutecznie wstrząsać długopisem, który najwidoczniej się wypisał.

Przeszukał kieszenie, lecz nic nie znalazł.

- Proszę. - Podała mu jeden ze swoich długopisów.

Patrzył na nią przez chwilę z lekkim zdziwieniem, a po chwili przyjął pomoc.

- Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnęła się słodko i odwróciła.

Chwilę później usłyszała ciche przekleństwo. Wiedziała, że kawał się udał. Pożyczony długopis przeciekał.

Z rozbawieniem patrzyła, jak z niebieskimi plamami na rękach i koszuli zerwał się z miejsca i wyszedł.

Punkt dla mnie, pomyślała.

- Wszystkie chwyty dozwolone, tak? - rzucił wściekle Mel.

Stał pochylony nad umywalką i daremnie próbował wyszorować plamy na rękach.

- Dobrze! Gramy ostro! Jeszcze zobaczysz! Podniósł głowę i dostrzegł w lustrze mężczyznę wychodzącego z kabiny. Mężczyzna przyglądał mu się ze zdziwieniem.

- Zawsze mówię do siebie - odezwał się Mel z uśmiechem na twarzy. - Mój psychiatra twierdzi, że to skutek załamania psychicznego. Widzi pan, ja zarąbałem byłą żonę siekierą.

Na twarzy nieznajomego malowało się przerażenie, gdy wybiegał z łazienki.

- Zarąbać żonę siekierą - powiedział Mel do swego odbicia. - Niezły pomysł.

Carol spała.

Reporterka „Daily Mirror" zasnęła na sali sądowej. Kathleen szturchnęła ją parę razy, lecz nie odniosło to skutku. Po chwili Carol zaczęła chrapać.

Chrapała!

Kathy płonęła ze wstydu. Kilku ławników spoglądało znacząco w ich stronę. Spojrzał również Washburn, którego wypowiedź została przerwana w pół słowa przez dziwne dźwięki dochodzące z sektora prasowego. Przejęta, nie spostrzegła powrotu Mela.

- Kathy - szepnął - musisz być cudowną rozmówczynią, jeżeli ludzie przy tobie zasypiają.

- Zamknij się, Melvin - odcięła się.

- Czy nie powinnaś jej obudzić?

- A czy ty nie powinieneś pilnować swoich spraw? - odparła wściekle.

- Myślę, że to staje się sprawą wszystkich obecnych.

Powiedział to głośniej, by słyszeli go wszyscy siedzący w pobliżu.

Chciała go zamordować. Ale jeszcze bardziej chciała skryć się pod ławką.

Och, gdybym mogła, zamordowałabym go! Rzuciła torbę na kanapę i cisnęła butami o ścianę z taką siłą, że został ślad po obcasie. Nigdy w życiu tak nie najadłam się wstydu!

A on bawił się w najlepsze. Na samą myśl o tym wzrosło jej ciśnienie. Wzrosło także na myśl o nim. Więcej takich dni w sądzie razem z Melem i chyba się załamię. Pewnie byłby tym zachwycony.

Zdjęła żółty żakiet i przewiesiła przez oparcie krzesła. Gdyby tylko wiedziała wcześniej, że spotka go w Saint Louis, za nic w świecie nie szukałaby tu pracy. Tu i w promieniu stu kilometrów. Ale stało się inaczej. Była tu i musiała dać sobie z tym radę.

Dać sobie z tym radę, łatwo powiedzieć. Może powinnam poprosić o przeniesienie, zostać specjalnym korespondentem gdzieś, gdzie byłoby spokojniej niż tu.

Choćby w Bejrucie.

- Proszę, nie wysyłaj znów Carol - błagała. - Wczoraj zasnęła na sali sądowej.

- To jej temat - odpowiedział Gerry Hancock, redaktor naczelny „Daily Mirror". - Poza tym, to się może zdarzyć każdemu. Może nikt nie zauważył.

- Wszyscy zauważyli - zapewniała. - Gerry, ona chrapała.

Spojrzał z niedowierzaniem.

- Żartujesz.

- Czy żartowałabym z poważnej sprawy? - Gerry pokręcił głową.

- Ostatnio w ogóle mało żartujesz.

- Ostatnio nie jest mi do śmiechu - odrzekła zmęczonym głosem.

- Denerwujesz się sprawą Rollinsa? - zapytał Gerry, dzieląc uwagę między rozmowę a przeglądanie papierów na biurku.

- Nie. Denerwuje mnie Melvin Riggs - odparła szczerze. - Mam wrażenie, że przyszedł na świat po to, by zamienić moje życie w piekło.

Nie każdemu mogła się do tego przyznać. Gerry był nie tylko redaktorem naczelnym, był także przyjacielem. Zrozumie.

- Bzdura - zaoponował. - Zamienia twoje życie w piekło, bo mu na to pozwalasz.

- Wierz mi, że ma do tego talent. - Chwilę milczała. - Ale nie przyszłam się wyżalać.

- Przyszłaś pewnie dlatego, że jutro jesteś ostatni dzień w pracy - domyślił się.

- No... tak.- Skinął głową.

- Ale nadal zamierzasz wrócić do nas po napisaniu książki? - spytał z niepokojem.

- Oczywiście - potwierdziła bez namysłu.

- Kocham tę pracę, Gerry. Będzie mi jej brak.

- Większości rzeczy z nią związanych na pewno tak.

- Niestety, nie będę miała okazji tęsknić do mego byłego męża - powiedziała z żalem. - Myślę, że teraz będę go widywała częściej niż zwykle.

Naczelny zawahał się chwilę, w końcu zapytał:

- Co się wam właściwie przydarzyło?

- Egoizm. Jego egoizm - wyjaśniła. - Muszę lecieć, Gerry. O dziesiątej mam wywiad. Wpadłam tylko na chwilę.

- Możesz wrócić do pracy, gdy tylko będziesz gotowa - zapewnił ją.

- Dziękuję. - Mrugnęła do niego. - Mówiąc między nami, pewnie będę tego potrzebowała.

- O jak długi urlop chodzi? - spytał Bill Richfield, naczelny „Stara".

- Sześć miesięcy. Może mniej. Prawdopodobnie mniej. - Mel rozsiadł się wygodnie i oparł nogi na biurku szefa. - Potrzebuję trochę czasu na skończenie rękopisu.

- Zabierz stąd nogi - ostro zażądał redaktor. Przerzucił parę kartek w kalendarzu, stojącym na blacie i coś zanotował. Mel natychmiast spełnił to polecenie. - To znaczy, że wrócisz do pracy pod koniec sierpnia.

- Tak, to by się zgadzało.

- Nie widzę problemu. - Richfield powrócił do dzisiejszej daty i odstawił kalendarz. - Rozumiem, że chciałbyś rozpocząć od zaraz.

- Jeżeli to możliwe. Naczelny skinął głową w przytakującym geście.

- Trochę to nietypowe, ale nie będę miał nic przeciwko temu, jeżeli reszta się zgodzi - oświadczył. - Dam ci znad, jak się zorientuję.

- Oni się tylko ucieszą, że mnie nie będzie - stwierdził Mel z przekąsem.

- Nie wiem, jak inni - rzekł Richfield z poważną twarzą - ale ja będę się cieszył.

Mel nie był pewien, czy to żart, czy nie.

- Sądziłem, że prawdziwe damy same nie tankują samochodu.

Kathleen podniosła głowę. Mel stał po drugiej stronie dystrybutora.

- Jeśli sama się tym nie zajmę, nikt tego nie zrobi - odparła ozięble.

Zwłaszcza ty powinieneś o tym wiedzieć, pomyślała.

- Tak. Zawsze chciałaś być samodzielna - stwierdził z ironicznym uśmiechem. - Zawsze chciałaś udowodnić, że potrafisz tyle samo, co mężczyzna, dodał w duchu.

- Życie mnie nauczyło, i to dosyć boleśnie, że mogę liczyć tylko na siebie - powiedziała i zakręciła korek paliwa.

Nie mogłam przecież polegać na tobie, dokończyła w myśli.

- Zawsze twierdziłem, że potrafisz się urządzić - odrzekł.

A przy okazji mnie także urządziłaś, i to nieźle.

- Odnosiłam raczej wrażenie, że nie wierzysz w moje umiejętności.

Zachowywałeś się tak, jakbym w ogóle nie potrafiła niczego sama zrobić, kontynuowała w myśli.

- Chciałem się chociaż łudzić, że się tobą opiekuję - przyznał.

Ale to tak, jakby chcieć się opiekować wodzem Hunów Attylą.

- Chciałeś tylko uzależnić mnie od siebie. To by mile łechtało twoją męską ambicję - pomyślała.

- Ależ skąd! Gdyby jutro wybuchła wojna, stanęłabyś do walki w pierwszym szeregu.

- Lepiej odjadę, zanim powiem coś, czego będę potem żałowała.

Mało prawdopodobne, dodała w duchu.

- Ty? Będziesz żałowała? - Roześmiał się głośno. Mało prawdopodobne.

Patrzył, jak płaci za benzynę. Wtem wróciło wspomnienie innej stacji benzynowej, tej, gdzie się spotkali.

Wtedy też była na niego wściekła.

- Oboje musicie spróbować. Pora zakopać topór wojenny - radził Richard.

- O, tak! Ona na pewno by tego chciała - odparł Mel i zaczął przeglądać korespondencję na biurku. - Niepokoi mnie tylko to, kogo chciałaby zakopać obok.

- Mówię poważnie.

- Ja też.

- Powinnaś pierwsza wyciągnąć do niego rękę - powiedziała Darcy.

- Najchętniej w rękawicy bokserskiej - mruknęła Kathleen.

- Przecież kiedyś go kochałaś.

- Tak mi się wydawało - stwierdziła Kathy ponuro. - Myliłam się. Tak, kiedyś go kochałam, pomyślała. Ale wtedy byłam młoda i głupia. Nie znałam świata i ludzi.

Dawniej rzadko myślała o Melu. Zwykle w nocy, gdy samotnie leżała w łóżku. Zastanawiała się wtedy, co się z nim dzieje, co porabia. Ostatnio coraz częściej snuła wspomnienia przeżytych wspólnie chwil. Jak ta w Michigan, kiedy jeszcze byli małżeństwem...

- To już dwa tygodnie, odkąd zniknęła - Mel komentował audycję w telewizji. - Tak, pisałem o tym. Przydzielono mi tę sprawę.

Zaśmiała się i przysunęła do niego.

- Hej, nie musisz mi się tłumaczyć - przypomniała. - Mnie też się to zdarza.

- Nie, kochanie. To ci się jeszcze nie przytrafiło - odparł ponuro. - To jej mąż. - Wskazał mężczyznę na ekranie. - Twierdzi, że mój artykuł może przyczynić się do jej śmierci. - Spojrzała zdziwiona.

- Jej śmierci? Dlaczego?

- Uważa, że zbyt dużo napisałem o tym, co robi policja, by złapać porywaczy.

Kathleen zastanawiała się przez chwilę.

- Co byś zrobił, gdyby mnie porwano? - spytała.

- Czekałbym spokojnie. - Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w twarz.

- Co?

- Czekałbym na wiadomość, ile mi zapłacą za to, że cię zabiorę z powrotem.

- Ty gnido! - Rzuciła w niego poduszką.

- Widzisz, o to mi właśnie chodzi. - Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. - Nie wytrzymaliby z tobą dwudziestu czterech godzin. Jesteś niemożliwa.

Pocałowała go namiętnie i prowokująco.

- Powiedz - zamruczała - gdyby mnie porwano, wykupiłbyś mnie?

- Oddałbym ostatni grosz - zapewnił i przypieczętował obietnicę pocałunkiem.

Trudno było uwierzyć, że kiedyś było im tak dobrze ze sobą. Tak, wtedy go kochałam, pomyślała z goryczą. Byłam młoda i naiwna. Nie znałam świata ani ludzi.

A co mnie dziś tłumaczy?

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Jak ci idzie książka?

- Powoli - przyznała Kathy.

Szła wraz z Carla Phillips przez zatłoczony terminal międzynarodowego lotniska w Saint Louis. Carla leciała na zachodnie wybrzeże, na spotkanie z producentem filmowym, i po drodze zatrzymała się w Saint Louis, by zobaczyć się z Kathleen.

- Pisanie książki znacznie różni się od pisania do gazety, bardziej niż przypuszczałam.

- Na początku zawsze jest trudno, zwłaszcza gdy zmienia się środki wyrazu. - Carla nie przejęła się zbytnio kłopotami Kathy. Stanęły przy taśmie, aby odebrać walizki Carli.

Kathleen zawahała się z odpowiedzią. Nie była pewna, czy chce zdradzić Carli całą prawdę.

- To coś więcej niż tylko zmiana sposobu pisania - wyznała wreszcie.

- Czyżby?

- Wiesz o tym, że będzie wydana druga książka na ten sam temat - powiedziała Kathleen.

Nie wyobrażała sobie, by Carla mogła nie wiedzieć. Carla zawsze wiedziała o wszystkim, co działo się w światku wydawniczym.

- Owszem. Jej autor jest oskarżycielem w tej sprawie, prawda?

- Tak - przyznała Kathy, a po chwili milczenia dodała - ale nie pisze jej sam. Współautorem jest dziennikarz z Saint Louis.

- O tym też słyszałam.

- To jest mój były mąż.

Carla, która pochyliła się nad taśmą, by podnieść walizkę, wyprostowała się nagle.

- Melvin Riggs był twoim mężem? - spytała. Przez twarz Kathleen przemknął grymas.

- Tak. Laureat Nagrody Pulitzera był mężem nikomu nie znanej reporterki z małomiasteczkowej gazeciny - wykrztusiła ze złością.

- Jak długo jesteście po rozwodzie? - zapytała Carla.

- Krócej niż bym chciała.

- To miasto jest chyba za małe dla nas.

Na dźwięk głosu Mela Kathleen o mało nie upuściła widelca.

- Tylko tego brakowało - mruknęła pod nosem na widok Riggsa zmierzającego do stolika, przy którym jadły z Carla obiad.

- Kto to? - zapytała szeptem Carla.

- Mój były mąż w całej okazałości. - Kathy zwróciła się w jego stronę. - Kiedyś była to taka przyjemna restauracja. Widocznie obniżyli standard, skoro cię wpuścili.

- Dzięki pochlebstwom można zajść daleko - odrzekł Mel ironicznie.

- Byle dalej od ciebie - zripostowała.

- Kiedyś byłaś innego zdania.

- Ale potem dorosłam - rzuciła ze złością. Mel spojrzał na Carlę, która w milczeniu obserwowała całą scenkę.

- My się chyba nie znamy - powiedział wyciągając rękę na przywitanie. - Nazywam się Mel Riggs.

- Carla Phillips - odrzekła i podała mu dłoń.

- Wiele o pani słyszałem.

- A ja o panu.

- Od niej? - Mel wskazał na Kathleen i zaśmiał się. - Wyobrażam sobie. Proszę, niech pani nie wierzy w ani jedno jej słowo.

- Nie powiedziałam niczego, co nie byłoby prawdą - stwierdziła Kathy chłodnym tonem.

- Z czyjego punktu widzenia? - spytał. Kathleen zaczęła tracić cierpliwość.

- Melvin, czy umówiłeś się tu z kimś, czy po prostu przyszedłeś zepsuć mi apetyt?

- Umówiłem się - odparł z uśmiechem. - Ale ta pani trochę się spóźnia.

- Jeżeli jest rozsądna, to nie pojawi się wcale - sarkastycznie rzuciła Kathleen.

Mel spojrzał na Carlę porozumiewawczo.

- Jest zazdrosna - wyjaśnił. - Problem polega na tym, że nie potrafi tego ukryć.

- Zazdrosna? Ja? - Rozbawiła ją ta myśl. - Coś ci się chyba przyśniło!

Mel dostrzegł wysoką blondynkę, która weszła do restauracji i rozglądała się po sali. Miała tak obcisłą sukienkę, że wyglądała jak namalowana na jej pełnych kształtach.

- Muszę już iść - powiedział. - Proszę mi wybaczyć.

- Zawsze to robiłam - zapewniła Kathy. Zignorował jej słowa.

- Do zobaczenia w sądzie, kochanie - rzucił jej przez ramię i odszedł.

- To w jego guście - skomentowała, obrzucając blondynkę krytycznym spojrzeniem. - Pusta głowa, piękne ciało. - Odwróciła się do Carli.

- Dlaczego miłość tak bardzo boli, kiedy się kończy? - zastanawiała się głośno.

- Wtedy wcale nie boli - odpowiedziała Carla.

- Boli tylko wtedy, gdy jeszcze się tli.

Boli tylko wtedy, gdy jeszcze się tli. Nie to chciała usłyszeć.

Zdanie to prześladowało Kathleen cały następny dzień. Carla przejrzała ją na wylot. A jeżeli potrafiła to zrobić prawie obca kobieta, to co dopiero myślą jej przyjaciele i znajomi?

Co myśli Mel?

Wyłączyła magnetofon. W takim stanie nie mogła pracować. Już czwarty raz przesłuchiwała wywiad z pokojówką z hotelu, gdzie zginęła June Rollins. Za każdym razem nie mogła skupić myśli.

A ja sądziłam, że przestał mnie obchodzić w dniu, w którym się rozwiedliśmy, stwierdziła z goryczą.

Nerwowo stukała długopisem o blat biurka. Jak może nadal go kochać? Jak może kochać takiego głupka? Z drugiej jednak strony, nie był głupkiem, gdy się pobierali. Ściślej mówiąc, nie było to takie oczywiste. Był właśnie taki, jak trzeba...

- Pamiętaj, ci, co tylko pracują i nie mają czasu na zabawę, są nudni - przypominał jej w drodze do niewielkiego parku, w którym spędzili wiele radosnych chwil na początku swej znajomości.

- Będziemy mieli mnóstwo czasu na zabawę, gdy nas wyleją z pracy - odpowiedziała ze zmartwioną miną.

- Nie mogą tego zrobić - stwierdził stanowczo. - Niewolników się nie wyrzuca, tylko sprzedaje.

- Bądź poważny! - upomniała go.

- Jestem. Przyglądałaś się ostatnio swoim zarobkom? - zapytał.

- Pewnie masz jakiegoś haka na naczelnego. Rozłożyła koc na ziemi i zaczęła wyjmować jedzenie z koszyka.

- To on ma haka na mnie - odparł z uśmiechem - I to niejednego.

- To niebezpieczne, Riggs - rzuciła rozbawiona.

- Cóż ci mogę powiedzieć? Jestem człowiekiem, który lubi prowadzić niebezpieczny tryb życia.

Zaczęli razem opróżniać koszyk. Wyjęli napoje w puszkach, olbrzymie kanapki, owoce i kostki sera.

- Przygotowałeś olbrzymią wałówkę - powiedziała ze śmiechem, patrząc na stosy jedzenia na kocu.

- Jak już coś robię, to porządnie.

- Co, na przykład? - spytała podejrzliwie.

- Cokolwiek. - Uśmiechnął się dwuznacznie.

- To brzmi obiecująco.

Siadła wygodnie na kocu i sięgnęła po puszkę. Mel podał jej dużą kanapkę, sam wziął drugą i usiadł obok.

- Lubisz takie kanapki?

- Szczerze mówiąc, wolę coś zdrowszego - przyznała.

- Chyba żartujesz. - Spojrzał z niedowierzaniem. Starał się zachować poważną minę. - Masz kręćka na punkcie zdrowej żywności?

- Nie nazwałabym tego w ten sposób - odrzekła urażona.

- Żywisz się orzechami i jagodami? - dopytywał się.

- Nie to miałam na myśli, gdy mówiłam o zdrowym jedzeniu.

- Fasolkę szparagową?

- Posuwasz się za daleko, Riggs - ostrzegła go.

- Jeśli nie chcesz kanapki, mogę ci przynieść trochę kory dębowej - zaproponował.

- Tego już za wiele.

Chciała się zerwać, ale chwycił ją za ręce i ściągnął z powrotem na koc. Nie opierała się, kiedy ją objął i pocałował. Dawno temu zrozumiała, że czasem warto udawać wściekłą...

Później nie musiała udawać. Naprawdę się wściekała. Wściekała się i cierpiała. Rozpad ich małżeństwa był bez wątpienia najbardziej bolesnym przeżyciem zgotowanym jej przez los. Niektóre rany ciągle się nie goiły.

- Przykro mi, że nie widziałam się z Darcy - mówiła Carla do Kathleen na lotnisku.

- Musiała nagle wyjechać. - Kathleen uśmiechnęła się znacząco. - Jej mąż tak często jeździ po świecie, że Darcy nie przepuści żadnej okazji, by się z nim zobaczyć. Nawet wtedy, gdy musi pokonać kawał drogi.

Nim Carla zdążyła się odezwać, zapowiedziano jej samolot. Stanęła w kolejce do odprawy pasażerów.

- Pamiętaj, co ci powiedziałam - przypomniała. Kathleen spojrzała pytająco.

- Miłość boli tylko wtedy, gdy jeszcze się tli.

- Zupełnie jak Flip i Flap.

Mel oderwał wzrok od ekranu komputera i spojrzał na Richarda.

- Kto? My?

- Ty i Washburn. Nigdy w życiu bym nie zgadł, że będziecie razem pracować. - Odgryzł kawałek pączka. - Przecież tak bardzo się różnicie.

- Czy ja biorę z nim ślub? - zaśmiał się Mel.

- Będziemy tylko razem pisać książkę.

- Z tego co słyszałem, to prawie tak jak małżeństwo - stwierdził Richard.

- Sześć miesięcy wytrzymam z każdym, nawet z C.W. Washburnem - oświadczył pewnym siebie głosem.

Z każdym oprócz mojej byłej żony, pomyślał.

Kiedy następnego ranka dotarł do sądu, sala była już wypełniona po brzegi. Ostatnie wolne miejsce pozostało tuż za Kathleen.

- Tylko tego brakowało - mruknął pod nosem.

- Pożyczyć ci długopis? - spytała, kiedy siadał.

- Nie, dziękuję. - Stanowczo potrząsnął głową. - Wziąłem zapasowe.

- Chciałam się tylko upewnić.

- Jasne. - Rozejrzał się. - A gdzie twoja przyjaciółka? Znalazła gdzieś lepsze miejsce do spania?

- Teraz nie pracuję dla „Daily Mirror", więc nie wiem - odpowiedziała. - Wydaje mi się jednak, że dostała inny temat.

- Szkoda - stwierdził. - Tu było jej tak wygodnie.

- Mam nadzieję, że to ciebie stąd wyrzucą, Riggs - syknęła. Spostrzegła, że siedzący wokół ludzie gapią się na nich. Odwróciła się do Mela plecami.

Żałowała, że nie mogła włączyć magnetofonu, którego zwykle używała przy wywiadach. Nie była jednak pewna, czy mikrofon zarejestruje głosy świadków ze środka sali sądowej. A już na pewno nie chciała nagrać swoich rozmów z Melem.

Przyglądała się C.W. Washburnowi i nie mogła zrozumieć, jak jej były mąż mógł współpracować z takim typem. Zresztą Melvin Riggs w ogóle nie potrafił pracować w zespole. Najbardziej lubił pracę solo. Wtedy był najlepszy. Mógł napisać tę książkę bez udziału Washburna.

Pewnie wtedy byłaby świetna, przyznała, z trudem tłumiąc niechęć.

- Rollins pochodzi z Dallas - powiedział Mel. Siedział z Richardem w redakcyjnej stołówce „Stara". - Prawie cała jego rodzina nadal tam mieszka.

- I co z tego?

- I co z tego? - Mel roześmiał się. - Oj, Rich, bystry to ty nie jesteś. Jakim cudem zrobiłeś karierę jako reporter?

- Nie zrobiłem. - Richard wzruszył ramionami. - Nie jeżdżę w teren. O co ci chodzi z tą rodziną?

- Rollins pochodzi z Dallas - wyjaśniał dalej Mel. - Jeżeli nie porozmawiam z ludźmi, którzy go znali, nie poszperam w jego przeszłości, książka nie będzie obiektywna. Prawda?

- No, chyba tak.

Rozbawiony Mel poklepał Richarda po ramieniu.

- Właśnie to w tobie lubię najbardziej, Rich - zażartował. - Łapiesz wszystko w mig.

- Dlaczego chcesz jechać do Dallas? - spytała Darcy.

- Ja nie chcę tam jechać - odpowiedziała Kathleen pakując walizkę - ale muszę.

- W porządku. Dlaczego więc musisz?

- Żeby poznać przeszłość Rollinsa. Wiesz, takie rzeczy jak to, czy nienawidził swej matki albo czy dostał kosza od pierwszej dziewczyny.

- Kathleen rozejrzała się po pokoju szukając szalika, który gdzieś się zapodział.

Darcy podała jej zgubę.

- Chcesz się zabawiać w psychiatrę?

- Dobra książka o zbrodni powinna zawierać dokładny portret psychologiczny mordercy - tłumaczyła przyjaciółce, która nigdy nie napisała nic poza powieściami. - Aby go stworzyć, muszę pojechać do Dallas. Dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości, rodzinie, małżeństwie...

- Krótko mówiąc, dowiedzieć się, co skłoniło go do zamordowania żony - wywnioskowała Darcy.

- To jest jedyna rzecz, której nie muszę sprawdzać - z przekonaniem stwierdziła Kathleen.

- Nie mam teraz czasu nic wyjaśniać, za chwilę startuje mój samolot. - Mel był zdenerwowany. - Wszystko opowiem panu po powrocie. Rozmawiał z Washburnem z automatu na lotnisku.

- To ma być współpraca, Riggs? Nie powinien pan robić nic bez konsultacji ze mną!

- Proszę posłuchać, nie pozwalam, by naczelny dyktował mi, co mam robić, i nie pozwolę na to panu! - Mel warknął ostro do słuchawki i z hukiem cisnął ją na widełki. Nie zwracając uwagi na oglądających się za nim ludzi, wielkimi krokami ruszył w stronę stanowiska odprawy pasażerskiej.

Ten dzień Kathleen chętnie wymazałaby z pamięci.

Rano, nie wiadomo czemu, nie zadzwonił budzik. Zaspała. Została jej niecała godzina do wyjścia z domu na lotnisko. W panice biegała po mieszkaniu, by zdążyć na czas. Ubierając się zaciągnęła dwie pary rajstop i złamała obcas. Tuż przed wyjściem nie mogła znaleźć kluczy.

Wreszcie zamknęła mieszkanie i zeszła do samochodu, gdzie czekała ją nowa niespodzianka: koło bez powietrza. Zmiana koła nie trwała długo, ale musiała się potem przebrać. Szybko obliczyła, że jeszcze zdąży na lotnisko. Nie wzięła jednak pod uwagę korków na autostradzie. Gdy zajechała na miejsce, jej samolot właśnie startował.

Pracownik linii TWA zachowywał się bardzo uprzejmie, choć jego klientka nie była w najlepszym nastroju.

- Mogę wpisać panią na listę rezerwową na następny lot - zaproponował.

- Niech będzie.

Co mnie jeszcze spotka, zastanawiała się w drodze do poczekalni.

Nigdy nie startują punktualnie, pomyślał Mel i nerwowo spojrzał na zegarek. Mamy już czterdzieści minut opóźnienia. Chyba wszyscy już wsiedli, na co jeszcze czekają?

Podeszła stewardesa z gazetami. Mel potrząsnął głową. Nie miał ochoty na lekturę. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty na nic. Tkwił w ciasnym fotelu i tracił czas czekając na odlot, który miał nastąpić czterdzieści minut temu.

Na szczęście są ludzie, którzy odwołują rezerwacje, pomyślała Kathleen. Stała przy kasie czekając na możliwość kupna biletu. Może jeszcze zdążę dziś do Dallas.

Wzięła ręczny bagaż i ruszyła w stronę wejścia. Była pewna, że najgorsze ma już za sobą.

Cóż mogło się jej jeszcze przydarzyć?

Mel właśnie zadawał sobie to samo pytanie, gdy podniósł głowę i ujrzał Kathy stojącą z posępną miną.

- Czy ty mnie śledzisz? - spytał z niedowierzaniem.

- Chciałbyś! - Włożyła bagaż do schowka i wyciągnęła bilet. - Tu zaszła pomyłka - stwierdziła dobitnie.

- W to nie wątpię!

- Mówię poważnie, Melvin - rzuciła zniecierpliwiona. - Siedzisz na moim miejscu.

- Co?

- Siedzisz na moim miejscu. 22A. Mam miejsce przy oknie - powiedziała i machnęła biletem.

- Nie masz o co się kłócić? - rzucił pod nosem i wstał schylając głowę, by nie zawadzić o schowek.

Kathleen bez słowa usiadła przy oknie. Mel gestem przywołał stewardesę.

- Jednak poproszę gazetę - zwrócił się do niej. Podała mu przebrany przez pasażerów plik.

Mel wybrał pismo i spojrzał na Kathleen.

- Chcesz coś do czytania?

- Nie, dziękuję.

Stewardesa odeszła, a Mel odłożył gazetę.

- A więc... czemu lecisz do Dallas? - zapytał. Tak jakbym nie wiedział, pomyślał.

- Prawdopodobnie z tego samego powodu co ty - odparła.

Jakbyś nie wiedział, dodała w myślach.

- Może powinniśmy razem zbierać materiały - zaproponował. - Zobaczyłabyś, jak pracuje profesjonalista.

- Chodzi ci o to, że razem byłoby szybciej? - spytała.

A naprawdę, to chcesz zwalić na mnie całą brudną robotę, a sam zbierzesz pochwały, pomyślała.

- Dokładnie - przytaknął.

W ten sposób nie tylko oszczędziłbym czas, ale i miałbym cię na oku.

- Nie podoba mi się ten pomysł - skwitowała.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- To moja. - Kathleen chwyciła walizkę, którą Mel właśnie podniósł z podajnika.

- Jesteś pewna? - zapytał. - Wygląda podobnie jak moja i jeszcze parę innych walizek na taśmie.

- Wiem, dlatego ją oznaczyłam. - Była dumna z siebie.

- Aha, oznaczyłaś. - Wypuścił zdobycz z ręki.

- No, to faktycznie oryginalny pomysł. - Uśmiechnął się z sobie tylko znanego powodu.

- Nie, to niemożliwe! - wykrztusiła. Stali przed lotniskiem czekając na hotelowy autobus. Mel był wyraźnie rozbawiony. Spośród tylu hoteli w Dallas oboje wybrali ten sam.

- Widzę, że nadal mamy podobne gusta - zażartował.

- Nigdy nie mieliśmy - zaprzeczyła.

- No to czemu kupiliśmy takie same walizki? - zapytał.

Kpił sobie z niej!

- Seryjna produkcja - odburknęła. Nadjechał autobus i przerwali rozmowę. Razem z nimi wsiadło parę osób, które widocznie jechały do tego samego hotelu. Mel zajął miejsce z dala od Kathleen, obok atrakcyjnej rudowłosej dziewczyny, z którą szybko znalazł wspólny język.

Pewnie ją podrywa, pomyślała z żalem Kathleen.

Całą drogę siedziała milcząca i nadąsana. Była bardziej zła na siebie za bezsensowną zazdrość, niż na niego za flirtowanie z inną. Gdyby mi na nim nie zależało, pomyślała, nie przeszkadzałoby mi jego zachowanie.

Jakże chciałabym być obojętna.

- Wygląda na to, że nie tylko mieszkamy w tym samym hotelu, ale także na tym samym piętrze - stwierdził Mel, gdy jechali windą.

- Zupełnie tak, jakbyś to ukartował - odparła chłodno, nie patrząc na niego.

- Ja? - Zaśmiał się głośno. - Nic z tego, kochanie.

Zwrócił się do windziarza.

- Czy jest tu dobra restauracja?

- Niejedna. - Chłopak wymienił całą listę.

Zaczął pewnie od najbardziej eleganckiej i zarazem najdroższej, domyślił się Mel. Spojrzał na Kathleen.

- Sami w obcym mieście - zaczął. - Może byśmy zjedli razem obiad?

- Dziękuję, nie - padła zdecydowana odpowiedź. Wysiedli z windy, kiedy zatrzymała się na ich piętrze. - Zamówię sobie coś do pokoju - dodała Kathy.

Mel patrzył, jak odchodzi korytarzem w stronę swego pokoju.

- Czy państwo się znacie? - spytał windziarz. Mel zastanowił się przez chwilę.

- Czasami mam wątpliwości.

- On wiedział! - syknęła ze złości. - Dobrze wiedział i dlatego ustąpił!

Na łóżku leżała otwarta walizka, która z pewnością nie należała do niej. W środku były dżinsy, koszule, bielizna, skarpety i maszynka do golenia.

To była walizka Mela. I on o tym wiedział!

Wpadła w furię. Zamknęła walizkę i zasunęła zamek. Chwyciła ją i ruszyła korytarzem, by odnaleźć jego pokój. Zaraz mu wygarnie wszystko, co o nim sądzi. Gorączkowo dobierała zestaw najwymyślniejszych obelg, jakie tylko przychodziły jej do głowy. Musiała jednak uważać na to, co mówi. Mel potrafił być złośliwy. Mógł skwitować jej tyradę krótkim stwierdzeniem: „Kochanie, uważaj, ciśnienie ci wzrosło".

A wtedy musiałaby go zabić.

Mocno zapukała do drzwi.

- Zmieniłaś zdanie? Idziemy coś zjeść? - zapytał radośnie.

- Nie licz na to. Masz coś, co należy do mnie - powiedziała. Wskazała na walizkę, którą trzymała. - A to chyba jest twoje.

- Tak? A podobno potrafisz rozpoznać swój bagaż - zaczął się z niej naigrawać.

- Wiedziałeś, że to twoja walizka. Liczyłeś może na to, że znajdziesz u mnie coś ciekawego?

Uśmiech znikł z jego twarzy.

- Tu nie ma nic, co mogłoby mnie interesować - oświadczył podając jej walizkę.

- A moje notatki? - Spojrzał jej prosto w oczy.

- Twoje notatki nigdy do niczego nie były mi potrzebne - rzekł dobitnie. - Dlaczego teraz miałbym z nich korzystać?

Kathleen wzięła głęboki oddech, by mu wygarnąć całą prawdę o nim, lecz zmieniła zamiar. Nie, pomyślała, nie dam się sprowokować.

- Nie wiem, czego ty właściwie chcesz. Porwała swój bagaż i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.

Sałatki i świeże owoce, dostarczone przez kelnera, odmieniły jej humor. Niepotrzebnie wybuchła. Nie powinna była go oskarżać. Wiedziała, że nie zamierzał wykorzystać jej notatek. Nigdy ich nie potrzebował. Ani jej notatek, ani jej samej.

Może na tym polegał cały problem. Może ich życie ułożyłoby się inaczej, gdyby czuła się potrzebna, gdyby byli sobie równi. Ale nie byli. Mel był zawsze pewny siebie, samowystarczalny we wszystkim, co robił, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Piął się w górę jak rakieta, ona zaś sunęła w tempie ślimaka.

Egoizm stał się przyczyną rozpadu ich małżeństwa. Mój egoizm, pomyślała ze smutkiem.

Mel zdecydował się zjeść obiad w pokoju. Nie miał ochoty samotnie tkwić w restauracji wypełnionej gośćmi dobranymi w pary. Ustawił tacę z pizzą, kanapkami z jajkiem i piwem na nocnym stoliku. Zdjął koszulę i wyciągnął się na łóżku, skąd mógł wygodnie oglądać film w telewizji.

Nie mógł zrozumieć Kathleen. Od rozwodu stale go atakowała, ale jeszcze nigdy nie posądziła go o nieuczciwość. W największej nawet złości nie przyszło jej na myśl oskarżyć go o brak rzetelności zawodowej. Wiedziała, że do tego nigdy by się nie zniżył.

Zirytował go jej niespodziewany zarzut. Jednego tylko nie był pewien, czy gdyby padł z jakichkolwiek innych ust, bolałby tak samo?

Następnego dnia rano Kathleen wstała wcześnie. Na śniadanie wystarczył jej chrupiący rogalik i sok owocowy. Przy jedzeniu przejrzała listę osób, z którymi chciała się spotkać. Przewertowała książkę telefoniczną, by wynotować ich numery. Niektórych nazwisk nie znalazła. Zadzwoniła więc do informacji, lecz tam dowiedziała się, że te numery są zastrzeżone.

- No, tak. Trochę mi to pomieszało szyki - stwierdziła z żalem. Przez chwilę studiowała listę.

- Ale mam już coś na początek.

Mel zaczął dzień od śniadania. Jajka na bekonie z ziemniakami, bułka i sok postawiły go na nogi.

- Czas zabrać się do roboty - powiedział do siebie.

Z kieszeni skórzanej kurtki wyjął czarny notes i zaczął przerzucać kartki. Odnalazł to, czego szukał, podszedł to telefonu i wykręcił numer.

- Dave? Mówi Mel Riggs - przedstawił się. - Tak, całe wieki. Tylko pięć lat? - zaśmiał się. - Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy...

Kathleen zjawiła się w firmie maklerskiej, która kiedyś należała do Rollinsa i paru wspólników. Nikt nie chciał z nią rozmawiać. Jedynie była sekretarka Rollinsa zgodziła się jej pomóc.

- Wszyscy się go wyrzekli - wyjaśniała starsza pani. - Uważają, że ta sprawa szkodzi ich interesom.

- Czy takie jest oficjalne stanowisko dyrekcji? - spytała dziennikarka.

- Tak. Można by to tak ująć - przyznała rozmówczyni.

- A co pani sądzi na ten temat? Wzruszyła ramionami.

- To, co ja sądzę, nie ma najmniejszego znaczenia - zauważyła.

- Ma, dla mnie ma. - Starsza pani zawahała się.

- Według mnie, Rollins był desperatem. - Niczego więcej nie chciała dodać.

Mel znajdował się na drugim krańcu miasta. Robił wywiad z najstarszym synem Rollinsa, jednym z dyrektorów w firmie petrochemicznej.

- Ładny stąd widok. - Mel podziwiał panoramę Dallas z okna gabinetu na szesnastym piętrze.

- Tak. - Młody Rollins nie ukrywał zniecierpliwienia. - Więc co pana tu sprowadza, panie Riggs?

- Chcę z panem porozmawiać o ojcu. - Rollins przecząco pokręcił głową.

- Nie mam nic do powiedzenia. Ani panu, ani nikomu innemu - oświadczył stanowczo.

Mel uśmiechnął się. To nie będzie łatwe zadanie, pomyślał. Ale takie właśnie lubił najbardziej.

Tego wieczoru, zmierzając do hotelu, Kathleen miała uczucie, jakby wracała do bazy ze strefy frontowej. Straciła już rachubę, ile osób w ciągu ostatnich kilku dni zamknęło jej drzwi przed nosem, a ile odłożyło słuchawki. Zabrnęłam w ślepy zaułek, pomyślała ze smutkiem.

Była zmęczona, lecz nie miała zamiaru się poddać.

W holu zobaczyła Mela czekającego na windę.

- Świetnie - mruknęła pod nosem. - Tylko tego mi jeszcze dzisiaj brakowało.

Gdyby był inny sposób dostania się do pokoju, z pewnością by z niego skorzystała. Nie miała jednak siły wspinać się po schodach na czternaste piętro. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę windy ze szczerym zamiarem zignorowania obecności Mela.

Udał, że jej nie dostrzega!

Zdenerwowała się, choć nie wiedziała czemu. Przecież tego chciała. Chciała, aby nie rozmawiał z nią i nie ostrzył sobie na niej języka. Dlaczego więc, kiedy stał milczący, czuła się taka wściekła?

W windzie przyglądała mu się kątem oka. Cisza doprowadzała ją do szału. Ale jest z siebie zadowolony, pomyślała.

Mel spoglądał na nią ukradkiem i w duchu komentował: o, znów ma minę księżniczki. Nienawidzę, gdy tak się zachowuje.

Odwróciła głowę. Traktuj go tak, jakby był powietrzem, pouczała samą siebie.

Traktuje mnie tak, jakbym był powietrzem, pomyślał Mel.

Co ja w nim kiedyś widziałam?

Co ja w niej kiedyś widziałem?

Ostatniego ranka w Dallas Kathleen jadła śniadanie w restauracji hotelowej. Z wielu oferowanych dań wybrała, jak zwykle, bułeczkę, owoce i sok. Siedziała sama przy stoliku i przeglądała notatki. Podeszła do niej kelnerka.

- Bardzo panią przepraszam - zaczęła niepewnie. - Mamy dziś wyjątkowy tłok i brakuje nam już stolików. Czy zgodziłaby się pani, żeby ktoś się dosiadł?

Kathleen spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się.

- Oczywiście -

odparła. Przyjemnie będzie porozmawiać o czymś innym niż sprawa Rollinsa, pomyślała.

Kelnerka po chwili wróciła.

- Tutaj, proszę pana. - Wskazała stolik Kathleen. Kathy otworzyła usta ze zdumienia.

- Nie, nie wierzę - jęknęła, gdy Mel usiadł naprzeciwko niej.

- Ja też - powiedział cicho. Próżno byłoby szukać uśmiechu na jego twarzy.

- Nie prosiłeś o to miejsce? - spytała z niedowierzaniem.

- Żartujesz? - odparł stłumionym głosem. - Raczej poproszę, żeby mnie przesadzili. Uniósł dłoń, by przywołać kelnerkę, lecz Kathleen go powstrzymała.

- Nie warto, już prawie skończyłam. Zaraz wychodzę.

- Nie musisz wychodzić z mojego powodu - rzekł chłodno.

- Pochlebiasz sobie - wyjaśniła. - Muszę się jeszcze spakować.

- Wyjeżdżasz? - Wiadomość zaskoczyła go.

- Tak. Zrobiłam co mogłam - westchnęła. - Nie ma sensu dłużej tu tkwić.

- Ja zostaję jeszcze parę dni - odparł. - Mam umówionych parę wywiadów.

Mogłam się tego spodziewać, myślała, gdy Mel podszedł do bufetu. Zawsze potrafił przedrzeć się do najbardziej niedostępnych miejsc, dotrzeć do najtrudniej osiągalnych ludzi.

Po chwili wrócił do stolika. W ręku trzymał talerz, na którym leżały jajka, bekon, placki, kiełbaski i bułka.

- Nie wszystko się zmienia - zauważyła Kathleen. - Pamiętam czasy, kiedy taka porcja starczała ci ledwie na przystawkę.

- Chyba wrócę po dokładkę - powiedział i z apetytem zabrał się do jedzenia.

- Tyle jesz, a nigdy nie tyjesz - poskarżyła się na niesprawiedliwość losu.

- Dobra przemiana materii - wyjaśnił.

- Niech ci będzie - przyjęła z niedowierzaniem. Została przy stoliku dłużej niż zamierzała. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie chciała uciekać. To była najprzyjemniejsza rozmowa, jaką ostatnio prowadzili.

Ile czasu upłynie, nim taka chwila się powtórzy? Przyszło jej na myśl porównanie z kometą Halleya...

Podróż do Saint Louis przebiegła spokojnie. Na lotnisku nie musiała długo czekać na bagaż, a gdy wyszła z budynku, stał już autobus dowożący pasażerów na oddalony parking.

Był mały ruch na autostradzie. Prowadząc samochód nie myślała o książce ani o miernym wyniku wyprawy do Dallas, lecz o Melu i ich rozmowie przy śniadaniu. Rozmawiali jak przyjaciele, nie jak żołnierze podczas chwilowego zawieszenia broni.

Czasami Mel przypominał jej małego chłopca, którego rozsadza energia. Nadmiar sprytu i inwencji bez przerwy wpędzały go w tarapaty. To była jedna z najmilszych cech jego charakteru. Poruszała w niej instynkt macierzyński. Dawno już nie pamiętała Mela takim, jak tego dnia przy śniadaniu.

Gdyby tylko częściej tak się zachowywał.

W ciągu dnia Mel był zbyt zajęty, by myśleć o czymkolwiek poza książką. Ledwie znajdował czas na posiłki, które zwykle jadał w biegu. Potem nadchodziła noc.

W nocy myślał o Kathleen. Kiedy leżał w łóżku, zbyt spięty, żeby zasnąć, i zbyt zmęczony, by pracować, myślał o niej.

Jesteś idiotą, mówił sobie. Jak możesz nadal kochać kobietę, która cię rzuciła? Czego w ogóle spodziewasz się od kobiet po dwóch takich doświadczeniach.

Dwóch. Tak, stało się to dwa razy. Pierwsza opuściła go matka. To był największy wstrząs w jego życiu.

Aż do chwili, gdy rozpadło się małżeństwo z Kathleen.

Nigdy nie dał po sobie poznać, jak mocno przeżył rozwód. Był mistrzem w ukrywaniu uczuć. Może robił to zbyt dobrze? Kathleen stale mu wypominała, że zbyt często zbywa ją dowcipem. Miała żal o to, że za mało z siebie daje, że zbyt lekko traktuje wiele spraw.

Gdyby tylko wiedziała, dlaczego, zdążył pomyśleć, zanim zapadł w sen...

- Och, Mel...

- Kate... Kate...

Była z nim w pokoju. W jego łóżku, w jego ramionach. I tak jak zawsze, było im ze sobą cudownie. Zapach jej perfum... gładkość skóry... krągłość piersi... smak ust... zapach włosów... Nikt tak na niego nie działał jak ona. Nigdy nie pragnął innej kobiety tak jak jej.

- Tak długo cię nie było - szepnął całując jej włosy.

Czuł jej ręce na swych nagich ramionach, na plecach.

- Zbyt długo - przytaknęła. - Całą wieczność.

- Tęskniłem za tobą, kotku.

- Kocham cię, Mel - wyznała. - Zawsze cię kochałam.

Nim zdążył odpowiedzieć, zbudził się.

- Mam wrażenie, że zaszedł dalej niż ja. - Kathleen rozmawiała z Darcy podczas lunchu. - Ma świetne znajomości, o jakich nawet by ci się nie śniło. Wydaje się, że nie ma osoby, do której nie mógłby dotrzeć.

- Przecież ty też masz swoje kontakty - odparła Darcy.

- Ale nie takie, jak on - przyznała niechętnie Kathleen. - Wiesz, on ma chyba kontakty z każdą ludzką istotą na ziemi.

- Mówisz tak, jakbyś się zniechęciła.

- Jestem w dołku.

- Wydaje mi się, że to coś więcej - nalegała przyjaciółka.

Kathleen zawahała się.

- Tak, masz rację - przyznała wreszcie. - Przed wyjazdem z Dallas jadłam śniadanie z Melem. Całkiem przypadkowo. Restauracja była przepełniona, więc zgodziłam się, żeby ktoś dosiadł się do mnie. - Zaśmiała się. - Gdybym wiedziała, że to będzie on, pewnie bym odmówiła.

- I co się stało?

- Nic. Było to nasze najprzyjemniejsze spotkanie od rozwodu.

- Więc o co chodzi? - zdziwiła się Darcy.

- Właśnie o to.

Mel nie miał spokojnego lotu do Saint Louis. Wręcz przeciwnie. Tuż po starcie samolot wpadł w turbulencję i pasażerowie musieli siedzieć w zapiętych pasach aż do końca podróży. Później, nad Missouri, wlecieli w burzę.

Kapitan wielokrotnie informował pasażerów o stanie pogody. Groziło im lądowanie w innym mieście. Niektórzy podróżni byli zdenerwowani, chociaż starali się to ukryć. Inni wyraźnie okazywali niepokój. Mel latał już w różnych warunkach pogodowych, więc był spokojny.

Do czasu.

Pogoda pogarszała się. Samolot skakał w dół i w górę, jakby ciemne, rozpostarte niżej niebo było olbrzymią trampoliną. Dwukrotnie piorun o mało nie uderzył w samolot. Dwie pasażerki wpadły w histerię. Mężczyzna przy oknie niespokojnie przyglądał się ziemi. Mel zachowywał pozory spokoju, lecz denerwował się nie mniej niż inni. Nigdy dotąd nie przydarzył mu się taki lot.

W szaleńczym tempie przyśpieszonego filmu przez głowę przebiegały mu obrazy. Zdziwiony widział nie to, co miał za sobą, lecz co mógłby jeszcze przeżyć z Kathleen. I co straci, jeśli zginie tej nocy.

Nadal ją kocham, pomyślał. Chyba zwariowałem, ale Boże, dopomóż mi, nadal ją kocham.

Jak by wyglądało ich życie, gdyby się nie rozwiedli? Jak wyglądałoby, gdyby teraz wrócili do siebie? Czy będą jeszcze mieli okazję spróbować od nowa?

Samolot ostro zanurkował. To koniec, pomyślał. Nie dolecimy do Saint Louis. Zginę i nie zdążę jej powiedzieć, że ją kocham.

- Proszę państwa, tu mówi kapitan McAndrews... staramy się lądować w Saint Louis... proszę pochować wszystkie drobne przedmioty... zdjąć okulary...

Nękany wstrząsami samolot skierował się ku ziemi. Mel nieuważnie słuchał komunikatu. Znajdował się już w wielu niebezpiecznych sytuacjach, ale jeszcze nigdy nie otarł się o śmierć tak blisko. Spojrzał w okno. Serie błyskawic rozświetlały czarne niebo. Zdawało mu się, że samolot zbyt szybko schodzi w dół. Serce waliło mu jak młotem. Zamknął oczy.

Zaraz będzie po wszystkim, pomyślał.

W chwilę później poczuł wstrząs. Koła samolotu zetknęły się z betonowym pasem. Wylądowali.

Mel otworzył oczy i dopiero wtedy spostrzegł, że jest zlany zimnym potem.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Niewiele brakowało... katastrofy... samolot rejsowy z Dallas do Saint Louis... na pokładzie Boeinga 727 chwile grozy... w strefie niezwykle silnej burzy... wylądował bezpiecznie...

Kathleen, pochłonięta nowym rozdziałem książki, nie słuchała uważnie wiadomości. Nie przyszło jej nawet do głowy, że były mąż, mężczyzna, którego nadal kochała, był o krok od śmierci.

Myślała o wywiadzie, który miała przeprowadzić następnego dnia. Wywiadzie z J.L. Prestonem, obrońcą Rollinsa. Preston zaskakująco chętnie przystał na rozmowę. Chociaż może nie było to takie dziwne, stwierdziła po zastanowieniu. Preston był przeciwny temu, by Washburn pisał książkę o sprawie Rollinsa. Czynił nawet starania, by wykluczyć Washburna z udziału w procesie. Powodem miał być konflikt interesów.

Ostatnio wiele osób powoływało się na ten argument. Rozumiała zastrzeżenia wysunięte pod adresem Washburna. Występował jako oskarżyciel w procesie Rollinsa i nie powinien zbijać fortuny na sprawie przed jej zamknięciem. Ale Mel to całkiem inna historia. Był dziennikarzem. W swojej gazecie relacjonował przebieg sprawy, bo na tym polegała jego praca. Czemu nie miałby napisać książki na podstawie materiałów, które sam zgromadził?

Kathleen z zapałem pomyślała o wywiadzie z Prestonem. Powinien być ciekawy.

Nie chciałbym już przeżyć nic podobnego.

W drodze z lotniska do domu Mel myślał o tym, co go spotkało, a raczej o tym, czego uniknął. Po raz pierwszy w życiu prowadził z przepisową prędkością. Tam, na lotnisku, wahał się, czy jechać samemu, czy wziąć taksówkę. Był roztrzęsiony. Pewnie przez najbliższe pół roku będzie trząsł się na samo wspomnienie tego lotu.

Może nawet dłużej.

Na szczęście ruch był niewielki. Jazda dłużyła mu się niemiłosiernie, chociaż trwała tylko pół godziny.

Odkąd wylądował, w kółko powtarzał sobie, że zadzwoni do Kathleen, gdy tylko znajdzie się w domu. Nie będzie dłużej czekał. Powie jej, że był skończonym durniem, że nadal ją bardzo kocha i że gotów jest rozpocząć z nią życie od nowa, jeżeli tylko ona zechce. Lecz gdy dotarł do domu, był tak wyczerpany, że zdołał jedynie wziąć prysznic i jak kłoda padł na łóżko.

Jest późno, pomyślał. Ona pewnie już śpi. A jeśli nie, to i tak nic z tego nie wyjdzie. Ze zmęczenia mogę palnąć coś od rzeczy. Gotowa jeszcze wszystko potraktować jako żart.

Zadzwonię do niej jutro rano, obiecał sobie.

- To był Rod Stewart. - Głos prezentera radiowego wypełniał samochód. - Jest godzina dziewiąta dwadzieścia. Za chwilę wystąpią dla państwa: Linda Ronstadt i Aaron Neville, Lou Gramm oraz Madonna.

Kathleen ziewnęła. Nie spała dobrze poprzedniej nocy. Pracowała długo nad książką i położyła się po dwunastej. Jak na nią, była to późna pora. Jednak gdy znalazła się w łóżku, nie mogła zasnąć. Była spięta.

I nie myślała wcale o książce. Myślała o Melu.

O porannym spotkaniu w Dallas, boleśnie przypominającym dawno minione, szczęśliwe chwile. Zdawały się one tak nierealne, jak gdyby wcale ich nie było, jakby przeżył je ktoś inny.

Zastanawiała się, czy Mel jest jeszcze w Dallas. Miał zostać tam parę dni. Postanowiła, że zadzwoni do niego.

- Tu Kathleen. Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, muszę zarabiać na życie. Po usłyszeniu sygnału proszę zostawić swoje nazwisko, numer telefonu i krótką wiadomość. Zadzwonię jak najszybciej. Dziękuję za telefon.

Mel usłyszał charakterystyczny sygnał, lecz odłożył słuchawkę. Nie chciał rozmawiać z tępą maszyną. Chciał rozmawiać z Kathleen. Miał jej tak dużo do powiedzenia, lecz nie wiedział, jak przyjmie jego słowa. Czy potraktuje je poważnie, czy jako żart? Czy to, że ciągle mu na niej zależy, cokolwiek dla niej znaczy? A może jest już za późno?

Nie, tego nie mógł przekazać automatycznej sekretarce. Musiał porozmawiać z Kathleen w cztery oczy.

A może...

Chwycił słuchawkę aparatu i ponownie wykręcił numer. Czekając na koniec komunikatu niecierpliwie bębnił palcami o stół.

- Cześć, Kathy. Mówi Mel. Jestem już w domu i bardzo chciałbym z tobą porozmawiać. - Zastanowił się chwilę. - Zadzwoń do mnie, dobrze?

Powoli odłożył słuchawkę i wciągnął głęboko powietrze. A teraz, Kathy, piłka jest po twojej stronie boiska, pomyślał.

- Przyznam szczerze, że zaskoczył mnie pan zgodą na wywiad - stwierdziła Kathleen.

Siedziała naprzeciwko J.L. Prestona, człowieka cieszącego się opinią jednego z najlepszych prawników w Stanach Zjednoczonych. I niewątpliwie jednego z najdroższych, dodała w myśli. Nie wyglądał na takiego. Niski, krótkowidz, aż prosił się o fryzjera i dobrego krawca. Pod tą postacią kryl się jeden z najbystrzejszych umysłów prawniczych w kraju.

- Dlaczego panią to zdziwiło? - spytał uprzejmie. - Przypuszczam, że mogła się pani spodziewać mojej przychylności.

- Dlatego, że rywalizuję z C.W. Washburnem - dokończyła z uśmiechem.

- I dlatego, że była pani żoną Mela Riggsa.

- Widzę, że pan jest dobrze przygotowany. Podziwiam.

- To chyba oczywiste, że pani tak samo niechętnie patrzy na ich współpracę jak ja - ciągnął Preston.

- Jasne. - Kathleen nie zamierzała wyjaśniać swego stosunku do Mela. Ani przed Prestonem, ani przed kimkolwiek innym. Zwłaszcza że nie potrafiła tego wytłumaczyć samej sobie.

- Co pan właściwie robił w Dallas? - zapytał Washburn gniewnie.

Mel nie wyglądał na przejętego pytaniem.

- To się nazywa zbieranie danych, C.W. - odparł spokojnie. - Wszyscy pisarze tak robią.

- Pan teraz nie pisze artykułu dla gazety, Melvin - przypomniał Washburn. - I nie pracuje pan nad książką sam. Jakim prawem pojechał pan tam bez mojej zgody?

- Niech pan posłucha, panie Washburn - powiedział Mel opanowanym głosem. - Pan nie jest pisarzem. Jest pan prawnikiem. Oskarżycielem. Dlatego zaproponował mi pan współpracę, pamięta pan?

- Do rzeczy, Riggs. - Washburn był wyraźnie zniecierpliwiony.

- Wiem, co robię. Piszę od dobrych paru lat i, chod może zabrzmi to zarozumiale, jestem dobry w tym fachu. Chce pan, żeby książka była bestsellerem? To niech pan nie opóźnia mi roboty narzucaniem głupich ograniczeń.

- Chwileczkę... - zaczął Washburn.

Mel spojrzał prokuratorowi prosto w oczy.

- Jeśli zwiąże mi pan ręce, zrywam umowę - rzekł stanowczo.

- Dziękuję za interesującą rozmowę, panie Preston - powiedziała Kathleen i podała prawnikowi rękę.

- Cieszę się, że mogłem pani pomóc - odpowiedział uprzejmie. - Proszę dać mi znad, gdyby jeszcze czegoś pani potrzebowała.

Zawahała się przez moment.

- Widzi pan, jest jeszcze jedna sprawa - przyznała w końcu. - Chciałabym porozmawiać z pańskim klientem.

Uśmiech zniknął z twarzy Prestona.

- Przykro mi, ale to niemożliwe.

- Muszę porozmawiać z Rollinsem - oświadczył Mel Washburnowi.

Oskarżyciel roześmiał się w głos z propozycji, a nie był to człowiek skory do śmiechu.

- Pan chyba żartuje. Preston nie dopuści pana do niego.

- Muszę z nim rozmawiać - nalegał. - Trzeba tylko znaleźć sposób, żeby przekonać Prestona, że taka rozmowa będzie korzystna dla jego klienta.

- Jeżeli uda się to panu zrobić, to niech pan rzuci dziennikarstwo i zajmie się polityką - stwierdził sceptycznie Washburn. - Trzeba być świetnym dyplomatą, żeby przekonać Prestona.

- Byłoby mi łatwiej, gdyby tak wiele osób nie wiedziało o naszej współpracy.

Wychodząc z biura Washburna nie myślał o tym, jak przekonać Prestona. Myślał o Kathleen.

Na autostradzie numer 40 panował gigantyczny tłok i Kathleen jechała w żółwim tempie. Radio grało cicho, nie słuchała go uważnie. Myślała o spotkaniu z Prestonem. Był niewiarygodnie miły i chętny do pomocy.

Dopóki nie poprosiła o spotkanie z Rollinsem.

Dlaczego Preston nie zgadzał się na wywiad z jego klientem? Dlaczego kategorycznie odmawiał każdemu bez wyjątku?

W radiu Cher śpiewała „Gdybym mogła cofnąć czas". Tak, pomyślała Kathleen nucąc razem z piosenkarką. Gdybym mogła cofnąć czas...

Niedługo po ślubie zostali zaproszeni na bal przebierańców z okazji święta duchów Halloween. Mel nalegał, żeby wystąpili jako para. Kathleen żartem rzuciła propozycję, by przebrali się za duet Sonny i Cher. Był zachwycony pomysłem.

- Naprawdę chcesz to zrobić? - spytała.

- Oczywiście - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem. - Będzie świetna zabawa. Zobaczysz.

- Czuję, że będę tego żałowała - odparła. Usiadła przed lustrem, by schować włosy pod długą, czarną peruką. - Nie mam figury do takiego kostiumu. To pasuje na chudzielca.

- Hej, przynajmniej masz się czym chwalić - stwierdził.

- Jedno jest pewne, nie wyglądam jak Cher - narzekała. Pocałował ją w policzek.

- Bardzo się z tego cieszę - zapewnił.

Wróciła myślami z wycieczki w przeszłość. Kochał ją taką, jaka była, dopóki wszystko między nimi nie zaczęło się psuć.

Do czasu, gdy sama miłość przestała wystarczać.

Ciekawe, czy już odebrała moją wiadomość, pomyślał Mel wchodząc do mieszkania. Obładowany torbami z jedzeniem wracał z zakupów, które robił regularnie co tydzień - czy było to konieczne, czy nie. Najczęściej niepotrzebnie gromadził zapasy, gdyż zwykle jadał poza domem, głównie w barach szybkiej obsługi. Kathleen mówiła, i to nie raz, że nie smakuje mu nic, co nie jest zawinięte w papier lub podane w pudełku. Przyznał w duchu, że miała rację. Zaczął rozpakowywać torby. Mielonka, frytki, mrożone obiady, ciastka, zupa w puszce. Tak, czasami Kathy ma sporo racji.

Przypomniał sobie ich pierwsze zakupy i uśmiechnął się.

- Naprawdę chcesz to kupić? - zapytała Kathleen ze zdziwieniem, kiedy zamierzał wrzucić, do koszyka olbrzymią torbę cukierków.

- Oczywiście - potwierdził radośnie. - Dlaczego nie?

- Bo to nic niewarte. Mnóstwo kalorii i nic więcej.

- Ale jest takie pysznie słodkie - tłumaczył. - To podobnie jak z seksem. Jedyną zaletą jest przyjemność, którą sprawia, a reszta się nie liczy.

- Tak? - Uśmiechnęła się do niego znacząco.

- No pewnie. W domu ci udowodnię.

Tej nocy zaznali obu przyjemności, trochę jednej i znacznie więcej drugiej.

Tej nocy, i przez wiele następnych.

Czerwone światełko, migające w automatycznej sekretarce, wyrwało go ze wspomnieć. Włączył odtwarzanie nagranych wiadomości i zaczął upychać zakupy po szafkach. Nic ważnego, pomyślał po wysłuchaniu ostatniego nagrania. Ciekaw jestem, czy Kathy dostała już moją wiadomość?

Dostała.

Przesłuchiwała swoją taśmę niemal równocześnie z nim. Nie miała wielu nagrań. Najpierw dzwoniła Carla, na pewno chciała rozmawiać o interesach. Potem Darcy; jej mąż przyjechał nagle, więc odwołała dzisiejsze spotkanie. Może to lepiej, pomyślała Kathleen. Powinnam siedzieć w domu i pracować nad książką.

Następna wiadomość była od Mela. Zatem wrócił z Dallas, pomyślała. Propozycja spotkania zaskoczyła ją.

Podniosła słuchawkę i zaczęła wykręcać jego numer. Intrygowało ją, co się za tym kryje?

Mel właśnie robił sobie wymyślną kanapkę, gdy zadzwonił telefon. Odebrał go w kuchni i dalej przygotowywał posiłek. -

Tak?

- Mel, mówi Kathleen. Odczytałam twoją wiadomość. Co się stało?

- Musimy porozmawiać.

- To już wiem. Ale o czym?

- Wolałbym nie mówić o tym przez telefon - odparł wymijająco i sięgnął do lodówki po majonez.

- Coś ty taki tajemniczy? - Przez chwilę milczała. - Dobrze. Kiedy?

Spojrzał na zegarek.

- Co powiesz na dzisiejszy wieczór?

- Gdzie i o której? - dopytywała się.

- Może być u McGurka, około dziewiątej? - zaproponował. Kathleen zaśmiała się.

- Nikt nie chodzi do McGurka, żeby rozmawiać!

Pub słynął z najlepszej w mieście muzyki irlandzkiej.

- W porządku, ty wybierz miejsce.

- W zajeździe „Cheshire". Śniadanie jutro rano - rzuciła pierwszą lepszą propozycję, jaka przyszła jej do głowy. Zawahał się.

- Jutro? - Usiłował nie okazać rozczarowania. - Dobrze.

- Która godzina ci pasuje? - zapytała.

- Dziewiąta?

- Niech będzie dziewiąta.

- Świetnie.

- Do zobaczenia jutro.

Usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki. Odwiesił swoją i zajął się olbrzymią kanapką.

Nie bardzo jej się śpieszy do spotkania ze mną, pomyślał.

- Kiedy wróciłeś? - spytała Kathleen następnego dnia przy śniadaniu.

- W czwartek wieczorem.

Rozejrzał się dookoła. Nie dziwił się, że wybrała to miejsce. Było w jej stylu. Zarówno z zewnątrz, jak i w środku, restauracja przypominała dwór z okresu Tudorów. Kompletna zbroja rycerska zdobiła wejście.

Kathleen jadła grejpfruta.

- Jak twój lot? - rzuciła pozornie zdawkowym tonem.

- Horror. - Przysunął talerz z jajecznicą. - Lądowaliśmy w czasie burzy. Do końca nie wiedziałem, czy wyjdę z tego żywy.

Przypomniała sobie komunikat z telewizji.

- To był twój samolot? - spytała. - Byłeś tam?

Skinął głową. Tym razem był poważny.

- Uwierz mi, nic nie zmusi cię do refleksji nad własnym życiem tak łatwo, jak samolot, który szybko spada w dół - stwierdził.

- Było aż tak źle? - Nagłym ruchem odłożyła widelec.

- Z mojego punktu widzenia, tak - odrzekł z ponurą twarzą.

Kathleen milczała przez dłuższą chwilę. Uderzyła ją myśl, że gdyby nie przychylność losu, Mel mógłby zginąć. Zrobiło jej się niedobrze, lecz próbowała tego po sobie nie pokazać.

- O czym chciałeś rozmawiać? - zdołała wreszcie zapytać.

Spojrzał jej w oczy.

- O nas - odparł cicho. - Chciałem porozmawiać o nas.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- O nas? - Kathleen nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

- Myślałem o tym już w Dallas - zaczął szybko. - Kiedy mnie oskarżyłaś o zaglądanie do notatek, bardziej mnie to zabolało, niż rozzłościło. Zdałem sobie sprawę z tego, co nadal do ciebie czuję. Dotarło wtedy do mnie, że nie mogłabyś mnie zranić, gdybym nic do ciebie nie czuł.

Milczała. Myślała o tym, co powiedziała Carla: miłość nie boli wtedy, gdy już jej nie ma, lecz gdy się nadal tli.

- Wiem, że minęło sporo czasu, że napsuliśmy sobie krwi - kontynuował Mel - ale nie wszystko jeszcze stracone. Przynajmniej z mojej strony.

- Z mojej też - przyznała Kathleen nieśmiało i wbiła wzrok w talerz, by nie patrzeć mu w oczy. - Ale nasze uczucie, nasza miłość, nigdy nie wystarczała.

- Co masz na myśli?

- Wtedy kochaliśmy się z całych sił, najmocniej i najbardziej jak umieliśmy - wyjaśniła - ale to jeszcze za mało, żeby być razem. Za mało, żeby pokonać kłopoty. Za mało, żeby zatrzeć tak zwane różnice zdań.

Potrząsnął głową.

- Czuję się jak dureń. - Zaśmiał się nerwowo. - Przyszedłem tu z pięknie przygotowaną przemową. Powtarzałem ją sobie parokrotnie w drodze. Jak to w obliczu śmierci zrozumiałem, że nie miałem racji, że źle się stało, żeśmy się rozwiedli. Miałem ci powiedzieć... zresztą to już nie ma znaczenia. - Cisnął serwetkę i wstał z impetem, od którego zakołysał się stół. Wyciągnął z kieszeni banknot dwudziestodolarowy i rzucił przed nią. - Pomyliłem się.

- Mel... - zaczęła.

Ale on nie chciał słuchać. Odwrócił się i wyszedł z sali, nie oglądając się za siebie.

Zepsułam wszystko, powtarzała sobie w drodze do domu.

Opuściła restaurację zaraz po nim. Straciła apetyt, nie było sensu siedzieć tam dłużej. Nie dał jej szansy dokończyć tego, co chciała powiedzieć.

Nie dał mi szansy powiedzieć, że go nadal kocham, pomyślała.

Gdyby mógł, kazałby się wychłostać. Czyżby zgłupiał do cna? Skąd przyszło mu do głowy, że po tylu latach ona zechce choćby pomyśleć o powrocie?

Powinien był przewidzieć, że to nie będzie takie proste.

To nie jest takie proste, pomyślała. Powinien był to przewidzieć.

Rozzłościła się na tę myśl. Skąd mu przyszło do głowy, że może nagle wrócić i że ja będę czekać na niego z otwartymi ramionami?

Odpowiedź była prosta. On wie, że go nadal kocham.

Przecież wie, że ją nadal kocham.

Dręczyło go, że źle rozegrał sprawę. Po tym wszystkim, co zaszło między nimi, jak mógł sądzić, że ona tak po prostu padnie mu w ramiona?

Pewnie uważa mnie za zarozumiałego głupka, pomyślał gorzko.

Wcale się nie zmienił, powiedziała sobie. Nadal był zarozumiałym głupkiem. Czemu wiec była tak nieszczęśliwa? Czemu smuciło ją to, że odszedł, już po raz drugi? Czemu bolało ją, że nie miała nawet szansy dokończyć tego, co chciała mu powiedzieć?

Dlaczego, spytała samą siebie, nadal go kocham?

Dlaczego, zadał sobie pytanie, nadal ją kocham? Nie znał odpowiedzi. Kathy była podobna do jego matki. Kariera i ambicja były dla niej najważniejsze. Nic i nikt się nie liczył, jedynie pogoń za sukcesem. Zmuszona dokonać wyboru, wybrała pracę, zupełnie tak jak jego matka.

Wszystkie kobiety, stwierdził Mel, są takie same.

Wszyscy mężczyźni, stwierdziła Kathleen, są tacy sami. W większości są przeciwni karierze zawodowej kobiet. Chcą, by siedziały w domu przed telewizorem, gotowały, szyły i rodziły dzieci.

Już ja mu pokażę, pomyślała gniewnie.

Już ja jej pokażę, pomyślał gorzko.

Nie potrzebował ani jej, ani żadnej innej. Nigdy przedtem nie potrzebował i nigdy nie będzie potrzebował. Bardzo wcześnie nauczył się nie polegać na kobietach. Tę lekcję dobrze zapamiętał.

Ona nigdy się nie zmieni, pomyślał z przekonaniem.

- On nigdy się nie zmieni - powiedziała Kathleen do Darcy.

- Nieprawda - odparła rozsądnie przyjaciółka. - Sama mówiłaś, że chciał się z tobą spotkać, gdyż zrozumiał, że nadal cię kocha i chce ponownie spróbować być z tobą.

- Pewnie, że chce - przytaknęła. - Sądzi, że może zbudzić się pewnego pięknego dnia i po prostu stwierdzić, że nadal mnie kocha i chce mnie z powrotem. Jemu się wydaje, że pomimo rozwodu, kilku lat rozłąki i wzajemnych złośliwości, przywitam go z otwartymi ramionami jakby nigdy nic!

- Czy mam przez to rozumieć, że nie przyjęłabyś go? - powątpiewała Darcy.

- Na pewno nie - stwierdziła stanowczo.

- Mam swój honor.

- Możliwe - odrzekła przyjaciółka powoli.

- Ale twój honor nie ogrzeje cię w nocy. Nie pocieszy, kiedy będzie ci źle na świecie. I nie będzie się z tobą kochał.

Kathleen zaśmiała się głucho.

- Czy tobie tylko takie rzeczy w głowie? - spytała.

- Tak - przyznała Darcy bez wahania. - Zwłaszcza gdy mojego męża nie ma w domu. A to, niestety, zdarza się zbyt często. Więc twierdzisz, że nie chcesz, aby Mel do ciebie wrócił? - Darcy postawiła sprawę jasno.

- Nie, stwierdzam tylko, że przez wszystkie te lata nie czekałam bezczynnie, aż zrozumie swój błąd. - Kathy trwała uparcie przy swoim. - Próbowałam mu wyjaśnić, że choć nadal go kocham i pragnę, by wrócił, muszę się nad wszystkim zastanowić. Zbyt wiele złego wydarzyło się między nami. Nie chciałabym popełniać tych samych błędów.

- I co on na to?

- Nie dał mi nawet szansy wyjaśnić - powiedziała. - To nie na te słowa czekał, więc wygodniej mu było nie słuchać.

- Nie chciała mnie słuchać - powiedział Mel Richardowi. - Już wcześniej podjęła decyzję, więc odrzucała moje argumenty.

- Szczerze mówiąc, dziwię się, że w ogóle podjąłeś temat - przyznał Richard. - Nie sądziłem, że zależy ci na powrocie do niej.

- Ja też nie. - Mel zmarszczył czoło. - Czasami zaskakuję samego siebie.

- Ciesz się, że nie przyjęła cię z powrotem - pocieszał go Richard. - Uwierz słowom doświadczonego człowieka, bez niej będzie ci lepiej.

- Chyba masz rację - przytaknął Mel. Zatrzymał się przy ulicznym straganie stojącym przed wejściem do sądu i kupił hot-doga.

- Na pewno mam. - Richard ruszył w stronę schodów wiodących do gmachu. Zmierzał na kolejne posiedzenie w sprawie, którą relacjonował na swojej kolumnie. - Jeszcze się przekonasz.

- Tak. - Mel odgryzł kawałek parówki. Gapił się na tłum wypełniający o tej porze ulicę. Dokładnie to samo w kółko sobie powtarzam, pomyślał. Dlaczego więc nie mogę w to uwierzyć?

Kathleen tak długo wpatrywała się w ekran komputera, aż rozbolały ją oczy. Przeciągnęła się i zaczęła je trzeć, by usunąć pieczenie.

Nie pamiętała, gdzie i kiedy przeczytała, że nikt, kto potrafi robić cokolwiek innego, nie zostanie pisarzem. Zaczynała w to wierzyć. Chociaż przez lata pisała do gazety, wysiłek związany z napisaniem książki przerastał jej oczekiwania i siły.

To nie było łatwe.

Postanowiła zrobić przerwę i napić się herbaty. Nie, zdecydowanie nie było to łatwe, ale od dawna chciała tego dokonać.

Dziś nie była jednak pewna, dlaczego jej tak bardzo na tym zależało. Z początku chciała tej książki dla siebie. Chciała się sprawdzić. Marzyła jej się sława. Pragnęła ujrzeć swoje nazwisko na okładce, a książkę na liście bestsellerów. Z początku to jej wystarczało. Ale teraz...

Teraz był Mel. Mel, który nigdy nie rozumiał jej ambicji. Mel, który stale ją zniechęcał. Mel, który zawsze jej powtarzał, że nie ma szans na wejście do pierwszej ligi. W dniu, w którym zrozumieli, że ich małżeństwo się rozpadło, postawiła przed sobą zadanie. Osiągnąć sukces, by udowodnić mu, że się mylił. Sukces dla własnej satysfakcji zszedł na drugi plan.

Tak łatwo to wszystko wyjaśnić.

Nieźle. Zupełnie nieźle.

Na twarzy Mela gościł uśmiech zadowolenia, kiedy przeglądał na ekranie komputera najnowszy rozdział książki. Wypadł lepiej niż przewidywał. Podróż do Dallas opłaciła się.

Dallas.

Zmarszczył brwi. Dallas przypomniało mu Kathleen. A o niej wolał nie myśleć. Zwłaszcza teraz, kiedy praca tak gładko posuwała się naprzód. Współpraca z takim partnerem jak C.W. Washburn, nie należała do przyjemności. Przyrzekł sobie nigdy więcej nie bawić się w spółki. Był pisarzem, któremu najlepiej pracowało się w samotności. Bo przecież to, co robił, było ciężką pracą.

Myśli o byłej żonie tylko niepotrzebnie go rozpraszały. Myśli o kobiecie, którą nadal kochał. O Boże, pomyślał z rozpaczą. Chyba oszalałem. Są tacy, którzy nie uczą się na błędach.

Nie powinnam była pozwolić mu odejść, czyniła sobie wyrzuty Kathleen. Trzeba było go zatrzymać i wyjaśnić wszystko do końca.

Dobry żart. Gdybyż mogła to zrobić! Kiedy Melvin Riggs coś postanowił, nie było na niego siły. Równie łatwo byłoby zatrzymać rozwścieczonego byka, jak Mela w restauracji.

Lecz ta sprawa nie da jej spokoju, dopóki nie wyjaśni mu wszystkiego. Póki Mel nie zrozumie, że ona nadal go kocha i pragnie, tak samo jak on, zacząć wszystko od nowa. Ma jednak pewne wątpliwości, poważne wątpliwości.

Spojrzała na zegarek. Riggs miał stałe nawyki, dobrze wiedziała, gdzie może go zastać o tej porze. Zawahała się chwilę, nim podjęła decyzję. Włożyła płaszcz, wzięła torebkę i wyszła z domu.

Powie mu, co czuje. Czy będzie tego chciał, czy nie.

W pubie McGurka nie było wolnego stolika. Cóż, postoję, pomyślał Mel i przecisnął się w stronę baru. Dał znak barmanowi, który po chwili przyniósł mu kufel ciemnego piwa.

Był tu stałym bywalcem.

Wypił piwo i poprosił o drugie. Nie zdawał sobie sprawy ze zmęczenia, dopóki nie wyłączył komputera. Powinien właściwie wziąć gorący prysznic i położyć się do łóżka, ale z jakiegoś powodu, którego sam nie rozumiał, musiał tutaj przyjść.

Musiał znaleźć się wśród ludzi, by nie zostać sam na sam z myślami o Kathleen.

- Przed chwilą wyszedł - odparł barman.

- Jest dopiero dziesiąta - stwierdziła Kathy, jakby barman nie był świadom tego faktu.

- Siedział tu kilka godzin - wyjaśnił. - Po raz pierwszy widziałem go tak ponurego. Zupełnie jakby stracił poczucie humoru.

- Widocznie stracił - mruknęła cicho, bardziej do siebie niż do swego rozmówcy.

- Słucham?

- Nie, nic takiego - odpowiedziała zamyślona. - Dziękuję panu bardzo.

Wyszła z pubu i wsiadła do samochodu. Był tu, tak jak to przewidziała. Znała go jak zły szeląg,

Choć czasem były chwile, kiedy sądziła, że nie zna go wcale.

Równie dobrze mogłem zostać w domu, pomyślał Mel.

Nie wiedział, jak długo jeździł po mieście. Prawdę mówiąc, nie był pewien, gdzie się podziewał od chwili wyjścia z pubu. Po prostu ruszył przed siebie, bo potrzebował czasu do namysłu.

Śniadanie z Kathleen obudziło w nim wspomnienia. Wspomnienia, które chciałby pogrzebać. Widział w nich inną kobietę - kobietę, którą kochał i która go rzuciła.

Był małym chłopcem, zaskoczonym widokiem matki pakującej walizki. Tylko swoje walizki.

- Dokąd jedziesz, mamo?

- Muszę wyjechać na jakiś czas - odpowiedziała zamyślona.

- Wyjechać? - Nie zrozumiał. - Bez taty? Beze mnie?

- Tak, Melvin - rzuciła z wyraźną niecierpliwością w głosie. - Nie masz się czym martwić. Będzie ci tu dobrze z ojcem.

Spojrzał na nią uważnie.

- Ty już nie wrócisz, prawda? - zapytał. Zawahała się, jakby chciała skłamać.

- Nie - odrzekła w końcu. - Jesteś na tyle duży, by usłyszeć prawdę. Nie wracam. Od dawna nie jestem szczęśliwa w tym domu.

- A co będzie ze mną? - Chłopca ogarnęło przerażenie.

- Będzie ci lepiej z samym ojcem - powiedziała stanowczo i postawiła walizki przy drzwiach. - Wkrótce wróci do domu. Nic ci się nie stanie do tego czasu.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

- Nie kochasz mnie - stwierdził. Kobieta westchnęła.

- Kocham cię, Melvin - odparła. - Ale nie nadaję się do tego, by być matką.

- Ale mamo...

Przed domem zatrzymała się taksówka. Kierowca przycisnął klakson. Kobieta uklękła przy małym chłopcu, objęła go i pocałowała w czoło.

- Kocham cię - powtórzyła. - Pewnego dnia wszystko zrozumiesz.

Stał na ganku i przyglądał się, jak wsiada do taksówki. Kiedy taksówka ruszyła, pobiegł za nią szlochając.

- Mamo, nie odjeżdżaj! - zawodził. - Proszę cię, nie odjeżdżaj!

Lecz taksówka nie zatrzymała się. Stał na ulicy, płacząc i machając ręką, długo po tym, jak zniknęła za zakrętem.

To był ostatni raz, kiedy widział matkę.

Wspomnienie wycisnęło mu łzy z oczu. Obraz był tak wyraźny, jak tego dnia, kiedy matka odeszła. Wyraźny aż do bólu.

Pewnego dnia wszystko zrozumiesz. Tak właśnie powiedziała. Cóż to za pociecha dla małego dziecka, którego matka odchodzi na zawsze? - Pewnego dnia zrozumiesz - powtórzył głosem pełnym pogardy. - Myliłaś się, matko. Nie rozumiałem tego wtedy i nie rozumiem teraz. Jaką trzeba być kobietą, żeby opuścić własne dziecko?

- Nigdy więcej - dorzucił. - Już nigdy ani ty, ani Kathy, ani żadna inna nie zrobi mi tego.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Poddaję się, pomyślała.

Po wyjściu z pubu McGurka Kathleen dwukrotnie dzwoniła do Mela przekonana, że wrócił do domu. Dwa razy odezwała się automatyczna sekretarka. Nie zostawiła wiadomości. On prawdopodobnie i tak by do niej nie zadzwonił.

Nigdy nie rozumiała i zapewne nigdy już nie zrozumie niektórych cech charakteru Mela. W sprawach zawodowych był pewny siebie, czasem wręcz agresywny, a w stosunku do własnej żony stawał się bezradny. Snuła domysły, że mógł to być ślad głębokiego urazu, którego doznał kiedyś od kobiety, lecz nie zdołała znaleźć ich potwierdzenia. Mel rzadko mówił o swym życiu. Nigdy nie wspominał kobiet, które znał. Nawet gdy opowiadał o swojej rodzinie, nigdy nie mówił o matce, tylko o ojcu.

- Mówi J.L. Preston - usłyszała głos w słuchawce.

- Słucham. W czym mogę panu pomóc? - zapytała. Starała się przybrać oficjalny ton.

- Sądzę, że byłoby lepiej zapytać, w czym ja mogę pani pomóc - odparł uprzejmie. - Przemyślałem pani prośbę.

- Tak?

- Widziałem się z moim klientem. Zgodził się na rozmowę z panią - wyjaśnił Preston.

- Kiedy? - Z radości nie mogła w to uwierzyć.

- Moja sekretarka powiadomi panią, gdy tylko zostaną załatwione niezbędne formalności - obiecał.

- Dobrze. - Po chwili wahania spytała: - Co skłoniło pana do zmiany decyzji?

- To bardzo proste - odpowiedział. - Mój klient pragnie przedstawić swoją wersję wydarzeń.

- Rozumiem.

- Powiadomimy panią za dzień lub dwa.

- Dziękuję.

Powoli odłożyła słuchawkę. Jego klient chciał przedstawić swoją wersję wydarzeń. A tak naprawdę, to jego klient bał się, że Mel i Washburn nie opiszą sprawy uczciwie. Cóż, pomyślała. Każdy pretekst jest dobry, by dotrzeć do Rollinsa.

Gdyby tak jeszcze mogła przestać myśleć o Melu.

Mel miał koszmarną, prawie bezsenną noc.

Po raz pierwszy od wielu lat śniła mu się matka. Po raz pierwszy od wielu lat pozwolił sobie na dłuższe rozmyślanie o niej. Bardzo rzadko ją wspominał i zwykle przelotnie.

Pewnie i tak częściej niż ona mnie, pomyślał gorzko.

Wstał i w samych slipach wszedł do łazienki. Przyjrzał się sobie w ostrym świetle jarzeniówki.

Wyglądał fatalnie. Włosy zmierzwione, zarost na brodzie. Przydałoby mi się dziesięć lat urlopu, stwierdził spryskując twarz zimną wodą. W ostateczności zgodziłbym się na czternaście godzin snu.

Gdyby Kathleen nie przyjechała do Saint Louis, gdyby żadne z nich nie pisało książki, mógłby teraz prowadzić beztroski żywot kawalera z odzysku. Nic by sobie nie robił z tego, co czuje do byłej żony.

- Dlaczego zmienił zdanie? - spytała Darcy. Kathleen wzruszyła ramionami.

- Powiedział, że Rollins chce przedstawić swoją wersję wydarzeń - odpowiedziała. - A ja sądzę, że boją się tego, co Mel i Washburn mogą napisać w swojej książce.

- Tak. To prawdopodobne - przyznała Darcy kiwając głową. Przez dłuższą chwilę trwała cisza.

- Widziałaś Mela? - zapytała wreszcie.

- Nie. - Nastrój Kathleen zmienił się nagle. Sama myśl o nim wprawiała ją w zły humor. - Jestem chyba ostatnią osobą na świecie, z którą chciałby się spotkać.

- Tak źle między wami? - Kathleen wzięła głęboki oddech.

- Zmieńmy temat, dobrze? - poprosiła. - Nie chcę teraz rozmawiać ani myśleć o nim.

I tak wiedziała, że czy chce, czy nie, będzie o nim myśleć.

- Niech pan słucha. Czy panu się to podoba, czy nie, ta książka zostanie napisana i wydana - tłumaczył Mel J.L. Prestonowi. - Czy nie sądzi pan, że w interesie pańskiego klienta leży podanie jego wersji zdarzeń?

- Oczywiście - odrzekł Preston z grzecznym uśmiechem. - Ale nie panu.

Mel spojrzał zdumiony.

- Nie rozumiem.

- Bądźmy szczerzy, panie Riggs. Chyba nie sądzi pan, że uwierzę choć przez chwilę, iż pan i mój szacowny kolega potraktujecie sprawiedliwie mojego klienta - wyraził swą wątpliwość Preston.

Mel zastanowił się przez chwilę nad słowami adwokata. Starał się nie zdradzać rozbawienia.

- Na tyle sprawiedliwie, na ile pozwolą na to okoliczności - zapewnił prawnika. - Przecież ten człowiek stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo żony.

- Jest oskarżony, ale nie skazany - podkreślił Preston.

- To tylko kwestia czasu.

- Właśnie z powodu takiego podejścia do sprawy, panie Riggs, namówiłem mego klienta, by nie zgadzał się na wywiad. - Głos Prestona nabrał lodowatego tonu. - A teraz bardzo przepraszam, ale mam sporo pracy. - Wskazał na drzwi.

- Rozumiem. - Mel wstał. - Jak już mówiłem, ta książka będzie wydana, z pańską pomocą czy bez niej.

Gdy wychodził, usłyszał, jak sekretarka Prestona rozmawia z kimś przez telefon.

- Tak, pani Wilder. Pan Preston umówił panią z panem Rollinsem dzisiaj na drugą.

Mel zatrzymał się w pół kroku. Próbował udawać, że nie podsłuchuje, chociaż wiedział, że mu to nie wychodzi.

A więc to tak. Preston zgodził się, żeby Rollins rozmawiał z Kathleen. Nie potrzeba wysilać wyobraźni, żeby domyślić się, dlaczego.

Mel zrozumiał wszystko w drodze do domu. Preston wyraził zgodę na wywiad Kathleen nie z powodu jej wybitnego talentu pisarskiego. Ani dlatego, że będzie sprzyjać Rollinsowi. Nie, zgodził się, ponieważ wiedział, że on razem z Washburnem rozszarpią Rollinsa na strzępy. Preston sądził, że Kathleen będzie bardziej obiektywna.

Wybrał mniejsze zło, pomyślał z przekąsem.

- Nie zabiłem jej.

Gdyby Kathleen nie śledziła rozprawy uważnie, gdyby nie słuchała wszystkich dowodów przedstawionych przez oskarżycieli, może by mu uwierzyła. Henry Rollins nie wyglądał na mordercę. Wyglądał na człowieka, który nawet muchy by nie skrzywdził.

Sprawiał wrażenie, że mówi szczerą prawdę.

- Wszystkie dowody wskazują na pańską winę - przypomniała mu Kathleen. - Jak pan to wytłumaczy?

- Chciałbym móc to wytłumaczyć - odpowiedział Rollins, wzdychając ciężko. - Jednej rzeczy jestem pewny: ja tego nie zrobiłem. Głównym dowodem przeciwko mnie jest fakt, że na sześć miesięcy przed śmiercią opłaciłem jej nowe ubezpieczenie na życie.

- Oraz to, że pana interesy nie idą najlepiej od jakiegoś czasu - dorzuciła Kathleen.

- Nie zabiłem jej - powtarzał uparcie.

- Proszę mi opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło - zaproponowała Kathleen.

- To już było we wszystkich gazetach.

- Chciałabym usłyszeć pana wersję. - Rollins pokiwał głową z namysłem i zaczął:

- June zwykle towarzyszyła mi w delegacjach. Odpowiadało to nam obojgu. June nie jest... nie była... wysportowana, więc kiedy rano uprawiałem jogging, zostawała w hotelu. Brała wtedy prysznic, czesała się, malowała. Gdy wracałem, jedliśmy razem śniadanie. Zwykle w pokoju. Tamtego ranka spała, kiedy wychodziłem. Gdy wróciłem, znalazłem ją w łazience, na podłodze - ciągnął opowieść. - Z prysznica lała się woda. Żona była naga. Mokra. Nie oddychała.

Jest przekonywający, pomyślała Kathleen. Naprawdę przekonywający. Gdybym nie znała dowodów, nabrałby mnie.

Ciekawe, co zrobiłby Mel na moim miejscu.

- Preston zmienił zdanie. Zgodził się, aby Kathy Wilder przeprowadziła wywiad z Rollinsem.

Mel rozmawiał z C.W. Washburnem z ulicznego automatu.

- Podsłuchałem, jak sekretarka przekazywała Kathy wiadomość.

Washburn roześmiał się.

- Nawet mu się nie dziwię - stwierdził. - Preston zawsze obawiał się mojego podejścia do sprawy w mojej książce.

- Naszej książce - poprawił Mel.

- Naszej, oczywiście - Washburn przytaknął machinalnie. - To i tak nie ma większego znaczenia, czy pana była żona porozmawia z nim, czy nie.

- Racja.

Mel odwiesił słuchawkę. Zrozumiał, że nie denerwowało go to, że ktoś dotarł do Rollinsa przed nim.

Denerwowało go to, że tym kimś była Kathleen.

Wywiad przebiegł sprawnie, lecz nie wniósł nic nowego do sprawy. Rollins prawie dosłownie powtórzył to, co mówił w sądzie, a przedtem na policji, zaraz po aresztowaniu. Zupełnie jakby wyuczył się roli na pamięć.

Dlatego mu nie wierzyła, choć mówił tak przekonująco.

Jest winny, to pewne, myślała w drodze do domu. Nikogo nie nabierze. Nikogo, kto wie o olbrzymiej polisie ubezpieczeniowej, wykupionej dla żony pół roku wcześniej.

Nagle zaśmiała się. Jak to dobrze, że Mela nie było stad na polisę dla mnie, gdy byliśmy małżeństwem.

- To tańsze niż rozwód - powiedział Mel, kiedy wraz z Richardem wchodzili do gmachu sądu.

- Pod warunkiem że nie dasz się złapać - zauważył przyjaciel.

Był to ostatni dzień procesu. Już przedstawiono wszystkie dowody i przesłuchano wszystkich świadków. Oskarżyciel i obrońca mieli wygłosić mowy końcowe. Nikt nie spodziewał się sensacji.

Dzisiaj rozstrzygnie się i moja przyszłość, pomyślał Mel. Nikt nie wyda książki o morderstwie bez mordercy.

Wiedział dobrze, że uniewinnienie oskarżonego będzie wyrokiem skazującym jego książkę. I jej też, pomyślał, gdy ujrzał Kathleen wchodzącą do sali sądowej. Obok niej znów szedł przystojny rysownik z „Mirror".

- Dupek - mruknął ze złością.

- Co mówisz? - spytał Richard.

Mel nie zdawał sobie sprawy, że myśli na głos.

- Nic - odparł pośpiesznie. - Mówiłem do siebie.

- Często to robisz? - zapytał Richard z uśmiechem.

- Tylko wtedy, kiedy w pobliżu jest moja była żona - odpowiedział ponuro.

Richard był tym rozbawiony.

- Byłe żony często działają tak na mężczyznę - wygłosił opinię tonem człowieka o dużym doświadczeniu.

Zajęli miejsca tuż przed Kathleen i przystojniaczkiem. Wspaniale, pomyślał. Tylko tego mi brakowało.

Wbrew danej sobie obietnicy, co jakiś czas zerkał do tyłu. Ciekaw jestem, czy się z nim spotyka, pytał sam siebie.

Sądzi, że my się spotykamy, pomyślała Kathleen z zadowoleniem i przysunęła się bliżej sąsiada, by umocnić to przekonanie.

Co ona w nim widzi, dziwił się Mel.

Dawid wcale nie jest taki zły, zauważyła.

Jest przystojny, lecz co z tego, tłumaczył sobie.

Tu chodzi o wygląd Dawida, domyśliła się Kathleen. Nawet Mel czuje się niepewnie w obecności tak przystojnego mężczyzny.

On nie jest w jej typie.

Dawid nie jest w moim typie, ale Mel o tym nie wie.

Wyglądają na bardzo zaprzyjaźnionych, stwierdził.

Jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale dlaczego nie stworzyć innych pozorów, myślała z satysfakcją. Niech się pomęczy.

Zasłuchani w swoje myśli, oboje przegapili zamknięcie posiedzenia.

Dzwonek telefonu zbudził Mela o szóstej rano. Po omacku odnalazł słuchawkę.

- Halo?

- Mel, tu Rich - usłyszał głos w słuchawce.

- Rich? - jęknął. - Cholera, czy ty nigdy nie śpisz?

- Tylko w dzień - zapewnił Richard. - Sądziłem, że zechcesz usłyszeć nowinę, zanim ukaże się w porannym wydaniu.

Mel usiadł na łóżku, całkiem oprzytomniały.

- Jaką nowinę?

- Podobno wykryto aferę z ławnikami w procesie Rollinsa. Preston złożył wniosek o unieważnienie wyroku.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- A cóż to za miejscowość?

- Ja też nigdy o niej nie słyszałam - przyznała Kathleen. Pakowała właśnie torbę, kiedy wpadła Darcy. - Wiem tylko, że to mała dziura w południowo-wschodniej części Missouri. Nie mam szans na dotarcie tam w ciągu jednego dnia.

Darcy nadal nie rozumiała, o co chodzi.

- W porządku - odparła niepewnie. - Ale po co ty tam jedziesz?

- Żeby porozmawiać z byłą ławniczką w procesie Rollinsa - wyjaśniła Kathleen i zasunęła torbę. - Wróciła do domu zaraz po procesie. To ona złożyła sędziemu doniesienie, że strażnicy wpuścili kogoś z zewnątrz do ławników.

- Ach tak, to przyjęcie w Holiday Inn - skojarzyła Darcy.

- Właśnie - potwierdziła Kathleen. - Dzwoniłam do niej wczoraj wieczorem. Powiedziała, że zgodzi się na rozmowę, jeżeli do niej przyjadę. Mieszka z bardzo chorą matką, której nie może teraz zostawić samej.

- Czy sądzisz, że Mel też się tam wybierze? - padło naiwne pytanie Darcy.

- Tak, o ile już tam nie pojechał - odparła Kathy. - Jeżeli oskarżenie okaże się prawdziwe, może wpłynąć na wynik procesu.

- Myślisz, że unieważnią wyrok?

- Trudno powiedzieć. - Kathleen postawiła torbę w pobliżu drzwi. - Obrona może zażądać powtórnego procesu.

- Czy warto? - powątpiewała Darcy. - Przecież to jasne, że Rollins jest winny.

- Tak sądzisz? - Kathleen była ciekawa opinii przyjaciółki.

- Wszyscy tak sądzą - stwierdziła Darcy. - Myślę, że będą mieli kłopoty z dobraniem nowych, obiektywnych ławników. Czemu pytasz?

- Z ciekawości. - Kathleen przypomniała sobie, jak sama omal nie uwierzyła w opowieść Rollinsa. Potrafił mówić bardzo przekonująco. Każdy mógłby się nabrać na jego niewinność.

Każdy, z wyjątkiem Mela.

Miasteczko było tak małe, że nie było go nawet na mapie.

Mel miał nadzieję, że wskazano mu dobrą drogę. Miał też nadzieję, że zapowiadany deszcz nie rozpada się, nim dotrze na miejsce.

Musiał z nią porozmawiać. Jej oskarżenie było tak poważne, że mogło doprowadzić do rewizji procesu.

I zmienić losy książki.

A tego nie chciał. Ostatnio praca nad książką gładko szła do przodu. Washburn dostarczał materiałów, a Mel pisał. Unieważnienie wyroku lub powtórny proces byłby ciosem dla niego.

To by było sześć dodatkowych tygodni pracy. Sześć tygodni, których nie wkalkulował, gdy podejmował się wykonania zadania.

Zaczęło padać i włączył wycieraczki.

Drobny deszcz zmienił się w ulewę.

Nie ma sensu dalej jechać, pomyślała Kathleen i zaczęła rozglądać się za zjazdem z autostrady. Poszuka gdzieś motelu i przeczeka burzę. Jeden dzień niczego nie zmieni.

Zjechała z autostrady. Opustoszała, ciemna boczna droga dłużyła się niemiłosiernie. W końcu zawiodła ją do ponurego motelu.

Nie wyglądał zachęcająco. Podjechała pod drzwi recepcji. Przy takiej ulewie nie warto było rozkładać parasolki. Pędem podbiegła do budynku. Nie dostrzegła auta, które zatrzymało się tuż za jej samochodem.

W słabo oświetlonej recepcji kierownik zajęty był rozmową przez telefon. Był niski, nie ogolony, w zniszczonym ubraniu, miał około pięćdziesiątki. Para równie niechlujnych typów, stojąca przy kontuarze, sypała niewybrednymi dowcipami. To nie ludzie, to karykatury, pomyślała Kathleen.

Kierownik ignorował jej obecność i nie przerywał konwersacji. Przycisnęła dzwonek na blacie. Bez skutku.

- A niech to... czy ty mnie śledzisz?

Mel zamknął za sobą drzwi wejściowe.

- Ja tu byłam pierwsza, więc wygląda na to, że to ty mnie śledzisz - stwierdziła.

Kierownik skończył rozmowę i podszedł do kontuaru.

- Czego chcecie? - spytał tonem dalekim od uprzejmości.

- Chciałabym prosić o pokój - odpowiedziała Kathleen.

- Ja też - dorzucił Mel.

- Tylko jeden został wolny - wyjaśnił kierownik.

- Biorę go. - Mel zareagował szybko. Kathleen posłała mu spojrzenie pełne wściekłości.

- Ja byłam pierwsza - przypomniała. Wzruszył ramionami.

- A ja gdzie mam spad? - zapytał. - W samochodzie?

- Może ja mam to zrobić? - rzuciła ozięble. Mel zastanowił się przez chwilę.

- No... moglibyśmy podzielić się pokojem - zaproponował. Roześmiała się z propozycji.

- Chyba żartujesz!

- A czy się uśmiecham?

- Po raz pierwszy nie. Choć tym razem powinieneś - odparła. - To najśmieszniejsza rzecz, jaką od dawna powiedziałeś.

- Nie mamy innej możliwości.

- Ależ skąd - wyjaśniła lodowatym tonem. - Mógłbyś po prostu odjechać.

- Jasne. - Zaśmiał się. - W taką pogodę? Chyba nie masz serca!

Kathleen nie słyszała tego, co powiedział. Szperała w torbie szukając książeczki czekowej i kart kredytowych. Tymczasem Mel wyciągnął swoją kartę i zapłacił za pokój.

- Idziemy, maleńka - zakomenderował. Spojrzała na niego zdziwiona. Uśmiechnął się.

- Trzeba ustalić, kto gdzie śpi.

- Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ten zwariowany pomysł - powiedziała Kathleen. Razem z Melem usiłowała przymocować do sufitu koc, który dzieliłby łóżko na połowę. - To się nigdy nie uda.

- Udawało się na filmach. - Mel stał na łóżku i ściągał ze ściany oprawioną w ramy reprodukcję, jakich pełno w motelach tej kategorii.

Kathleen przypatrywała się temu sceptycznie.

- Chyba nie masz zamiaru powiesić ciężkiego koca na takim gwoździku? - zapytała.

Mel przyjrzał się uważniej gwoździowi.

- No... chyba nie.

- Masz jeszcze w zanadrzu jakieś równie wspaniałe pomysły? - dociekała.

Chwilę się zastanawiał.

- Nie - przyznał. - A ty?

- Tylko jeden - odrzekła zamyślona. Czekał długo na wyjaśnienie, aż w końcu ją ponaglił.

- No, dalej. Wyduś to z siebie - nalegał.

- W tej sytuacji jestem gotów niemal na wszystkie rozwiązania.

- Ja będę spała na łóżku, a tobie odstąpię podłogę - powiedziała szybko.

Uśmiechnął się.

- To wspaniałomyślnie z twojej strony - stwierdził rozbawiony. - Ale nie mógłbym przyjąć takiej propozycji. Nie byłoby sprawiedliwe, gdybym...

- Możesz wziąć wszystkie koce, oprócz jednego. - Zignorowała to, że się z niej naśmiewał.

Otworzył małą szafę i wskazał na górną półkę.

- Wspaniały gest, ale są tylko dwa koce - powiedział. Straciła cierpliwość.

- Dobrze, to śpij w fotelu, jeśli wolisz.

- To ja zapłaciłem za pokój - przypomniał Mel. - Czemu więc ty decydujesz, gdzie będziemy spali?

- W porządku - krzyknęła. - Ja będę spała w fotelu. Czy to ci odpowiada?

- Znacznie bardziej, dziękuję - odparł z ironicznym uśmieszkiem. - Aby ci udowodnić, że jestem wspaniałomyślny, złożę tę samą propozycję, którą dostałem od ciebie. Możesz wziąć jeden koc.

Skwitowała ją grymasem.

- Masz wielkie serce, Mel.

- Nie tylko serce. - Posłał jej szelmowski uśmiech. - A może już zapomniałaś?

- Próbowałam - zapewniła.

- Próbowałaś, lecz bezskutecznie.

Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

Tak ją to rozzłościło, że chwyciła pidżamę, szlafrok i wpadła do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi na znak, że nie chce, aby jej przeszkadzano.

Próbowała zasnąć, lecz fotel był tak wygodny, jak sterta kamieni.

Był stary, gąbka dawno się wykruszyła. Przy każdym ruchu ostre sprężyny wbijały się jej w plecy i pośladki. Nie mogła się ułożyć. Spojrzała na Mela, który spał rozciągnięty wygodnie na łóżku.

No to jak będzie? spytała samą siebie. Będziesz udawać masochistkę i cierpieć przez całą noc, czy schowasz dumę w kieszeń i wyśpisz się porządnie?

Duma sromotnie przegrała pojedynek z bolącymi plecami. Kathleen chwyciła koc i wstała powoli z fotela. Obolałe ciało nie chciało poruszać się szybciej. Podeszła do łóżka.

Położyła się obok Mela i przykryła kocem. Nie wiedziałam, że stary materac może być tak wygodny, pomyślała i natychmiast zaczęła zapadać w sen.

- Byłem ciekaw, kiedy to zrobisz.

Kathleen natychmiast oprzytomniała.

- Ty świnio! - krzyknęła. - Wcale nie spałeś! - Roześmiał się.

- Wiedziałem, że nie wytrzymasz całej nocy w fotelu - powiedział. - Chciałem zobaczyć, jak długo wytrwasz.

- Tak, nie wytrzymałam, ale niech ci głupie myśli nie przychodzą do głowy - ostrzegła.

- O czym? - spytał udając niewiniątko.

- Dobrze wiesz, o czym mówię.

- To mi nawet przez myśl nie przeszło.

- Nie wierzę.

- Mówię poważnie - powiedział. - Przyzwyczaiłem się.

Nie zrozumiała.

- Do czego się przyzwyczaiłeś?

- Do wstrzemięźliwości. Od miesięcy żyję w celibacie.

Roześmiała się.

- A ja jestem Świętym Mikołajem.

- Mówię prawdę. - Wyglądał na urażonego.

- Zapomniałeś, z kim rozmawiasz. Znam cię dobrze. Nie wytrwałbyś w celibacie, nawet gdyby twoje życie zależało od tego.

- To był dawny Mel. Przed sobą masz nowego - wyjaśnił.

- I co, różnią się czymś?

- Kolosalnie. A gdybyś dała mi szansę, zobaczyłabyś, że mówię prawdę.

- Dałam ci szansę...

- Od powrotu z Dallas pragnąłem tylko jednego, pogodzić się z tobą - oświadczył.

- Musiałem otrzeć się o śmierć, by zrozumieć, co do ciebie czuję. Właśnie to chciałem ci powiedzieć wtedy w restauracji, ale ty nie chciałaś słuchać.

- A ja ci chciałam wtedy powiedzieć, choć ty też nie słuchałeś, że jestem gotowa spróbować. Tylko nie za szybko, a raczej powoli, dzień po dniu.

- To czemu mi tego nie powiedziałaś?

- Nie dałeś mi szansy! Wypadłeś z restauracji tak nagle, że nie zdążyłam otworzyć ust - przypomniała.

Zaległa długa cisza, którą przerwał Mel.

- Jestem gotów zacząć od nowa, jeśli ty się zgadzasz.

Nie potrafiła ukryć zdziwienia.

- Po tylu latach? Po tym wszystkim, co między nami zaszło? - spytała.

- Tak - zapewnił.

- Uważasz, że mamy szansę?

- Oczywiście. Dlaczego nie?

- Przypomnij sobie to, co było.

- Zgoda. Od drugiej rocznicy ślubu walczymy ze sobą jak Północ z Południem w wojnie secesyjnej. Wiesz, dlaczego?

- Tak. Nie pasujemy do siebie.

- Bzdura. Stara miłość nie rdzewieje - poprawił ją. - Pomyśl tylko, nie ranilibyśmy się tak bardzo, gdyby nam na sobie wzajemnie nie zależało.

- Piękna teoria.

- To nie teoria, tylko fakt.

- Akurat.

- Mówię poważnie.

- Nie potrafiłbyś być poważny, nawet gdyby od tego zależało twoje życie.

- Oczywiście, że bym potrafił. Ale tak mi jest po prostu łatwiej - wyjaśnił. - Człowiek się śmieje, żeby nie płakać.

Kathleen milczała przez chwilę.

- A przez kogo płakałeś, Mel? - zapytała. Wziął głęboki oddech.

- To długa opowieść.

- Mamy całą noc - powiedziała.

- Innym razem, dobrze?

- Nasze pojednanie nie zaczyna się najlepiej - zauważyła.

Przysunął się do niej i delikatnie pocałował w usta.

- Dzień po dniu, sama tak chciałaś - szepnął. Nie był jeszcze gotów o tym mówić.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Deszcz ustał nad ranem.

Wpadające przez okno promienie słoneczne obudziły Kathleen. Ręka Mela obejmowała ją w pasie. Delikatnie wyswobodziła się z uścisku i siadła na brzegu łóżka. Przeciągnęła się. Czuła się wspaniale. Już dawno tak dobrze nie spała.

Dawno też nie spała z byłym mężem.

Uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze niedawno wolałaby umrzeć niż przyznać, że było jej z nim dobrze. Przyjemnie było spad w objęciach Mela, nawet gdy był to tylko niewinny, czysty sen. Zresztą Kathleen zawsze chciała, żeby łączyło ich coś więcej niż sam seks. Nigdy nie zgodziłaby się zacząć z nim od nowa, gdyby chodziło tylko o pociąg fizyczny.

Minionej nocy po prostu gawędzili.

Czy uda nam się tym razem, pomyślała. Wzięła ubranie i poszła do łazienki. Czy mogą mieć nadzieję?

Przyjrzała się sobie w lustrze nad umywalką. Żałowała, że nie wzięła z pokoju kosmetyczki. Mogłaby się wtedy umalować. Boże, jak ja wyglądam, pomyślała z przerażeniem. Muszę coś zrobić z twarzą.

Szybko się ubrała i cicho weszła do pokoju.

Mel już nie spał. Siedział na łóżku, a kiedy ją zobaczył, uśmiechnął się.

- Ubierałaś się w łazience?

- I co z tego? - zapytała sięgając po kosmetyczkę.

- Kate, do licha, przecież widziałem cię w bardziej skąpym stroju niż ten, który miałaś wczoraj wieczorem - przypomniał. - Przecież byliśmy małżeństwem.

- To było kiedyś. Teraz jest inaczej - stwierdziła.

Zaśmiał się.

- Cóż za głęboka myśl!

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi - powiedziała z lekką naganą w głosie.

Podniósł ręce do góry, jakby się poddawał.

- Dobrze, już dobrze. Niech będzie tak, jak chcesz - przytaknął. - Będę się stosował do zakazów, przynajmniej na razie.

- Spójrz na to inaczej - tłumaczyła. - Jeżeli potrafimy przez jakiś czas obejść się bez seksu, nasz związek ma duże szanse na przetrwanie.

- Tak, jako związek braterski.

- Melvin...

- Nie nazywaj mnie Melvin!

Wzięła kosmetyczkę i poszła do łazienki. Mel coś jeszcze mówił w pokoju, ale jego słowa zagłuszył szum wody z kranu.

- Co mówiłeś? - zawołała, delikatnie wycierając twarz.

- Powiedziałem, że moglibyśmy znaleźć restaurację w mieście i zjeść śniadanie, zanim ruszymy w drogę - powtórzył głośno.

- Świetny pomysł.

- Nie wiem, jak ty, ale ja jestem głodny. Wstrzemięźliwość zawsze wzmaga we mnie głód.

- Melvin!

- Nie nazywaj mnie Melvin!

Przybrał groźną minę i zaczął powoli skradać się do niej. Cofnęła się rozbawiona.

- Melvin, nie... - Roześmiała się.

- Mówiłem, żebyś nie nazywała mnie Melvin! Nagłym ruchem chwycił ją wpół i powalił na łóżko. Usiadł na niej okrakiem i mocno przytrzymał ręce. Oboje śmiali się tak mocno, aż łóżko trzęsło się pod nimi.

- Mel... puść mnie - rozkazała bez przekonania.

- Ani mi się śni! - Uśmiech, jakim ją obdarzył, miął w sobie coś diabelskiego. - Wydaje mi się, że znalazłaś się w... mmm... dość dwuznacznej pozycji.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała.

- Tylko to, że byłoby mi łatwo, bardzo łatwo, wykorzystać cię w tej chwili - wyjaśnił.

- Nie zrobiłbyś tego! - oburzyła się.

- Mógłbym - ostrzegł.

- Przecież ustaliliśmy...

- Tu się mylisz. Ty ustaliłaś. Nie miałem wpływu na tę decyzję.

- Bzdura!

Pochylił się i pocałował ją zadziwiająco delikatnie.

- Celibat nigdy mi nie służył - szepnął jej do ucha.

- Tak, pamiętam.

Kiedy puścił jej rękę, by rozpiąć guziki bluzki, usiłowała go powstrzymać.

- Nie wierzę, byś naprawdę chciała, abym przestał.

- Nie wierzysz? - odparła i zaczęła się z nim szamotać, ale śmiech odbierał jej siły.

- O ile dobrze pamiętam, celibat także i tobie nie najlepiej służył. - Rozpiął do końca bluzkę, odsłaniając jej piersi.

Pocałował ją znowu, ale tym razem nie poprzestał na ustach. Całował jej twarz, oczy, czoło. Pocałował ją w szyję i powoli zszedł niżej, aż dotarł do doliny między piersiami. Całował już jej brzuch, gdy Kathleen odezwała się.

- To niesprawiedliwe, Melvin.

Spojrzał na nią z niemądrym uśmiechem na twarzy.

- Co jest niesprawiedliwe? - Udawał głuptasa.

- Trzymasz mnie w tej... dwuznacznej pozycji, a sam jesteś nadal ubrany - stwierdziła.

- O to ci chodzi? - zapytał wskazując na podkoszulek i slipki. - Nazywasz to ubraniem?

- W tej chwili masz na sobie więcej niż ja.

- To się da naprawić, kochanie - zapewnił, po czym szybko ściągnął bieliznę i odrzucił na bok.

- Zaraz, na czym to stanęliśmy? - zapytał patrząc na nią. - Ach, tak. - I nim zdążyła go powstrzymać, ściągnął z niej resztę ubrania.

Jej początkowy opór zastąpiło podniecenie. Całowali się, pieścili, dotykali, odkrywali swoje ciała z niecierpliwością nowicjuszy.

Wędrował dłońmi po jej nagim ciele tak delikatnie, jak niewidomy szukający drogi po omacku. Przesuwał wolno palcami po jej twarzy, szyi, ramionach. Kiedy w swej wędrówce dotarł do piersi, przystanął. Ujął je w obie ręce i schylił głowę, by złożyć na nich delikatne pocałunki. Językiem musnął naprężone sutki. Zadrżała pod jego dotykiem jak cienka struna pod palcami wirtuoza. Powoli ruszył w powrotną drogę szlakiem pocałunków.

Kathleen chwyciła mocno jego ramiona, paznokciami wbijając się w ciało.

- Dlaczego nie idziesz dalej? - spytała z obawą.

- Idę. Tylko muszę się zabezpieczyć.

- Zabezpieczyć...

Ujrzała, że wyjmuje małe opakowanie z kieszeni spodni, które leżały obok łóżka.

- Widzę, że jesteś przygotowany na każdą okazję - powiedziała lekko speszona.

Spojrzał zdziwiony.

- O co ci chodzi?

- Jeżeli miałeś to przy sobie, musiałeś spodziewać się bliższych kontaktów...

Zdawała sobie sprawę z tego, że po rozwodzie miał inne kobiety, ale co innego domyślać się, a co innego ujrzeć dowód. Nie spodziewała się, że tak ją to zaboli.

- Powiedzmy, że miałem nadzieję. - Ostrożnie otworzył paczuszkę.

- Czy miałeś kogoś konkretnego na myśli? - W jej głosie czuło się chłód.

- Na litość boską, Kate! - zawołał oburzony. - Miałem nadzieję, że...

- ...ktoś się trafi?

To go rozzłościło.

- Miałem nadzieję... już od kilku tygodni, jeżeli chcesz wiedzieć... że może między nami dojdzie do czegoś... i...

- I to dla mnie poszedłeś do apteki - dokończyła złośliwie.

- Słuchaj, Kate. Jeżeli nie chcesz mi zaufać...

- Chcę, ale mi tego nie ułatwiasz.

- Czy spodziewałaś się, że będę żył jak mnich przez wszystkie te lata? - zapytał.

- Oczywiście, że nie - odparła chłodno. - Zbyt dobrze cię znam.

- Czy chcesz powiedzieć, że ty nigdy...

- Nie, nigdy. - Uniósł oczy ku niebu.

- Mogłem się tego spodziewać!

- Co to miało znaczyć?

- Kate, ty chyba jesteś jedną z nie rozwiązanych tajemnic medycyny. - Rzucił wpółotwarte opakowanie na nocny stolik. - Nie miałaś przez wszystkie te lata nikogo? Naprawdę?

- Słowo skautki.

- No tak, to też typowe.

- Co jest typowe?

- To, że byłaś skautką.

- Czy to miał być dowcip? - Pochylił się i spojrzał jej w oczy.

- Naprawdę nie miałaś nikogo w tym czasie?

- Nikogo, z kim chciałabym pójść do łóżka - odrzekła.

Uważaj, dlaczego to robisz? - pomyślała ostrzegając się. Czy specjalnie chcesz popsuć pojednanie?

- Trudno mi w to uwierzyć.

- Czy kpisz sobie ze mnie? - Kipiała ze złości.

- Nie, naprawdę, nie. - Potrząsnął głową. - Po prostu, jestem... wzruszony. - Rzuciła pytające spojrzenie. - Przez wszystkie te lata... nie było innego mężczyzny?

- Pewnie dlatego, że jak idiotka kochałam ciebie.

- To ja byłem głupcem.

Spojrzała zdziwiona, niepewna, czy dobrze usłyszała.

- Co powiedziałeś?

- To ja byłem głupcem. A ty pomimo to mnie kochałaś. Kochałaś mnie.

- Zawsze cię kochałam, Mel.

Pochylił się, by znów ją pocałować. Tym razem nie zatrzymał się, a ona nie protestowała. Poddała się jego pocałunkom i pieszczotom, czerpiąc radość z tego, że na nowo jego ręce i usta odkrywają jej ciało. Gorąca pasja stopiła ich w jedno. Czuła, że nie panuje nad zmysłami, że teraz włada nią tylko żądza. Widziała, że z Melem stało się to samo, lecz w miłosnym akcie był delikatniejszy niż przed laty. Potem leżeli przytuleni, całując się i szepcąc czułości do ucha.

- Mel - powiedziała mięciutko. - Nie chcę psuć tej pięknej chwili, ale...

Zawahała się.

- Co się stało?

- Jestem głodna.

W mieście była tylko jedna restauracja i to nie najlepsza. Zasługiwała raczej na miano jadłodajni. Wszędzie było pełno tłuszczu. Lepiły się od niego widelce. Smażenie było chyba jedynym znanym w okolicy sposobem przyrządzania posiłku. Kelnerki były opryskliwe, podobnie jak goście.

- Szkoda, że nie ma w oknach tablic „Uwaga, strefa niebezpieczna" - narzekała Kathy. - Tu jest takie skażenie jak w Czarnobylu, tyle że cholesterolem.

- To przecież dziura. - Mel szukał usprawiedliwienia. - Na zdrowej żywności nikt by tu nie zarobił.

Wyjrzała przez okno.

- Chyba masz rację - przyznała.

- Słuchaj, musimy o czymś porozmawiać. - Mel wziął ją za rękę. - Jeżeli chcemy, aby nam się udało...

- Aby nam się udało? - Kathleen zachichotała.

- Mówię poważnie - nalegał.

- Przepraszam.

- W tej sytuacji mogą powstać problemy. Chodzi mi o nasze książki - przypomniał to, czego i tak nie mogła zapomnieć. - Sama wiesz, co działo się do tej pory, a przecież w grę nie wchodziło wtedy uczucie, tylko sprawy zawodowe.

Kathleen uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

- Wydaje mi się, że to uczucie było w nas zawsze - zaprzeczyła. - Po prostu nie wiedzieliśmy o tym, a może nie chcieliśmy się do tego przyznać. Dlatego cała sprawa z książkami stwarzała tyle problemów.

- Być może - przytaknął, choć nie wyglądał na przekonanego. - Jednakże w każdym wypadku te książki będą źródłem konfliktów, póki ich nie skończymy.

- Chyba masz rację - przyznała.

- Myślisz, że nie damy się ponieść ambicji?

- Jeżeli ty wytrzymasz, to ja też - obiecała z przekonaniem.

- Łatwo to powiedzieć teraz - rzekł - ale co będzie, gdy wreszcie je wydamy i zaczniemy czekać, która się lepiej sprzeda?

- Wiem, że nie będzie łatwo - odparła cicho.

- Coś mi się zdaje, że chcesz się wycofać.

- Ja? - Spojrzał zdziwiony. - Ani mi się śni!

- To dlaczego ciągle mówisz o problemach? - spytała.

- Ponieważ musimy spojrzeć prawdzie w oczy. - Mówił z powagą, jakiej Kathleen nie pamiętała.

- Jeżeli to, że byliśmy oboje dziennikarzami, stanowiło kiedyś problem, to jak zniesiemy obecną sytuację, kiedy oboje stajemy się pisarzami?

- To był problem dla ciebie, nie dla mnie - odpowiedziała.

Zawahał się chwilę, zanim odrzekł.

- Masz rację.

Uśmiechnęła się.

- Po raz pierwszy się do tego przyznałeś.

- No to co? - Spuścił oczy, jakby unikał jej wzroku i nerwowo przeciągnął ręką po włosach.

- Zawsze wydawało mi się, że czujesz jakąś niechęć do kobiet, które chcą zrobić karierę - mówiła powoli. Zamierzała delikatnie naprowadzić rozmowę na temat, który na pewno okaże się trudny i dla niego, i dla niej.

- Nie, ja... - Urwał w pół zdania i zaczął od nowa. - Tak. Masz rację.

- Dlaczego? - Nie było sposobu, by delikatniej go o to zapytać.

- Mógłbym powiedzieć, że jestem facetem o staroświeckich poglądach, który uważa, że miejsce kobiety jest w domu - podchwycił.

- Mógłbyś - zgodziła się. - Ale nie uwierzyłabym ci.

- Nie uwierzyłabyś?

Pokręciła głową.

- Nie.

- To długa historia.

- Już to raz mówiłeś. Tym razem nie ustąpię tak łatwo.

Milczał przez chwilę, ze wzrokiem wbitym w talerz.

- Znasz to powiedzenie, że psychiatrzy za problemy pacjenta zawsze winią jego matkę? - zapytał.

Przytaknęła głową. Mel zmarszczył brwi.

- W moim przypadku to prawda. Przyglądała mu się uważnie.

- Wiesz, odkąd cię znam, nie pamiętam, byś wspomniał o matce więcej niż dwa razy - stwierdziła.

Wzruszył ramionami.

- Prawie jej nie znałem, więc jak mogłem więcej opowiadać - przyznał.

Kathleen milczała. Czekała, aż znów zacznie mówić.

- Matka porzuciła mnie i ojca, kiedy byłem małym dzieckiem. Niewiele pamiętam z tamtych czasów, ale to wydarzenie mam bardzo wyraźnie przed oczami. Za wyraźnie, jak na mój gust.

- Dlaczego odeszła? - spytała Kathleen. Sądziła, że matka Mela była bardzo ambitną kobietą, lecz miała też nadzieję, że jej decyzja wynikła z czegoś głębszego, bardziej ludzkiego niż tylko chęć zrobienia kariery. Że mogło to być choćby niedopasowanie charakterów obojga małżonków. -

Dlaczego? Dlatego, że kariera zawodowa znaczyła dla niej więcej niż rodzina - wygarnął. - Dlatego, że dla męża i syna nie było miejsca w jej planach życiowych.

- Przykro mi - rzekła łagodnie. Nie spojrzał na nią.

- Przez dwa następne lata zasypiałem zapłakany - wspominał. - Potem nauczyłem się tak jej nienawidzić, że nie mogłem płakać ze złości. Pogardzałem nią.

- A co z twoim ojcem? - zapytała ostrożnie.

- On też to przeżył boleśnie - odparł Mel - ale usiłował nie pokazywać tego po sobie. Bardzo ją kochał. Ciężko mu było pogodzić się z myślą, że znaczyliśmy dla niej mniej niż praca. Wydaje mi się, że nigdy nie przestał wierzyć, iż matka do nas wróci. Umarł z tą nadzieją.

- Ale ty w to nie wierzyłeś - stwierdziła Kathleen.

Potrząsnął głową.

- Z początku wierzyłem, a przynajmniej marzyłem o jej powrocie - przyznał. - Potem marzyłem o jej śmierci. - Ale nie chciałeś tego naprawdę.

- Chciałem - powtórzył stanowczo i zaczął nerwowo bawić się sztućcami. - Nienawidziłem jej za to, co nam zrobiła. Chciałem, aby została ukarana.

- Czy już nigdy nie wróciła?

- Nie. Przez wszystkie te lata nawet nie napisała pocztówki. - Słowa więzły mu w gardle. - Pamiętam, że kiedy miałem dziesięć lat, spędziłem weekend u przyjaciela. Jego matka była wspaniałą kobietą. Zabierała nas na wycieczki, bawiła się z nami, po prostu była. Była tam, gdzie powinna być. Uwielbiała swego syna i nie kryła się z tym. Pamiętam, że umierałem z zazdrości.

Kathleen siedziała bez słowa.

- Musiałeś czuć się okropnie - rzekła w końcu.

- Przeszło mi - odparł i wzruszył ramionami.

- Naprawdę?

Spojrzał na nią pytająco. A mnie się zdaje, że nadal bardzo nisko cenisz ambitne kobiety - stwierdziła.

Zacisnął szczęki.

- Może...

- Tu nie ma żadnego może.

- Nie dałaś mi dokończyć - wybuchnął złością.

- Chciałem powiedzieć, że może nie chcę znowu się sparzyć.

- Nie wszystkie jesteśmy takie same - powiedziała.

- Nie? Ty też odeszłaś.

- Nie mogłam pogodzić się z myślą, że będę musiała zrezygnować z czegoś, nad czym tak długo i ciężko pracowałam - wyznała szczerze. - Pragnęłam kariery.

- Nic dodać, nic ująć - podsumował nieco złośliwie.

- Pragnęłam kariery - powtórzyła - ale pragnęłam również ciebie. Chciałam naszego małżeństwa i kiedyś, w przyszłości, dzieci. Kocham cię, Mel. Nigdy bym nie odeszła, gdybyś nie zrobił wszystkiego, by mi uniemożliwić pozostanie. Spojrzał jej prosto w oczy.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek zmienię swój pogląd w tej sprawie - uprzedził.

Uśmiechnęła się.

- Jestem gotowa zaryzykować.

Ogarnęły go wątpliwości.

Tak, poważne wątpliwości, którymi nie mógł i nie chciał podzielić się z Kathleen. Nie w tej chwili. Tkwiły w nim jednak i coś trzeba było z nimi zrobić.

Powiedział jej, że pragnie, aby byli razem. Jednocześnie przyznał się do tego, co sądzi o ambitnych kobietach. Nie krył się z tym, że nie jest pewien, czy jego stosunek do tego typu kobiet kiedykolwiek się zmieni. Rany zadane przez matkę nie zabliźnią się w ciągu jednej nocy.

Twoja głupota nie ma granic, Riggs, pomyślał. To nie twoja matka. To Kathy, o której przez tyle miesięcy marzyłeś. A teraz chcesz ją stracić?

Wspomnienia nie dawały za wygraną. Wciąż widział obraz małego chłopca, który płacze po odejściu matki. Matki, która bez cienia żalu wsiada do taksówki i odjeżdża nie oglądając się za siebie... Widział Kathleen, która pakowała walizki tamtego ranka w Michigan i mówiła o rozwodzie... dlaczego? Dlaczego tak musiało być?

Przecież Kathleen była inna niż matka. Przecież bardzo ją kochał i potrzebował jej. Pragnął, by znów została jego żoną.

Wrócił do rozmowy w motelu.

- Przez wszystkie te lata nie było nikogo innego w twoim życiu.

- Widocznie byłam tak głupia, że ciągle kochałam ciebie.

- To ja byłem głupi. Mimo wszystko mnie kochałaś. Naprawdę kochałaś.

- Ona mnie naprawdę kochała - powiedział głośno. Na szczęście był sam. Gdyby go ktoś go usłyszał, pomyślałby, że stracił rozum. - Ona mnie naprawdę kocha.

Nie jest moją matką, powtarzał sobie. Nie opuści mnie tylko dlatego, że matka to zrobiła. Ale już raz odeszła. To była moja wina.

Teraz też ją odstraszę, jeżeli nadal tak będę myślał.

Czego ja właściwie bardziej się boję? Tego, że może mnie zranić, czy tego, że mogę stracić ją na zawsze?

Nie mógł jej stracić. Nie teraz. Musiał dojść do ładu ze swoimi uczuciami: miłością i strachem.

- Wiesz, pewnie cała nasza praca pójdzie na marne - stwierdził Mel. - Jeśli unieważnią wyrok, to i nasze kontrakty będą nieważne.

- Jesteś tego pewny?

Kathleen przyglądała się kartce ze szkicem drogi. Narysował go pracownik stacji benzynowej, w której brali paliwo.

- Znam takie przypadki.

Spojrzała zaciekawiona.

- Nie wiedziałam, że byłeś sprawozdawcą sądowym.

- O, tak, kiedy tylko zjawiłem się w Saint Louis - powiedział. - Zacząłem od drogówki, ale to nuda!

- Wiesz, dopiero uświadamiam sobie, jak mało o tobie wiem - zauważyła Kathleen.

- Przecież żyliśmy osobno przez wiele lat.

- Tak. - Po chwili zastanowienia spytała: - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej o swojej matce?

- To nie była rzecz, o której chciałem, a raczej mogłem rozmawiać - odparł cicho, nie odrywając wzroku od drogi.

- A teraz rozmawiasz.

- Potrzebowałem czasu - wyjaśnił. - Czasu i świadomości, że nie uda nam się być razem, jeżeli ci o tym nie powiem.

- Cieszę się, że przełamałeś te opory.

- Ja też.

Droga, którą jechali, była w fatalnym stanie, wąska, żwirowa polna droga. Głębokie koleiny wypełniała woda. To cud, że jeszcze nie utknęliśmy, pomyślała Kathleen. B

yła coraz bardziej zadowolona, że zostawiła swój samochód w miasteczku i pojechała z Melem. Nie tylko z powodu stanu drogi.

- No nie, tylko tego nam brakowało - parsknął Mel.

Szybko uniosła głowę.

- Co się stało?

- Spójrz. - Wskazał na barierkę, ustawioną w poprzek drogi. Widniał na niej wyraźny napis: Uwaga, most zniszczony.

- To musiało się stad wczoraj w nocy, w czasie burzy. - Mel zaczął niecierpliwie stukać palcami w kierownicę.

- Co teraz zrobimy? - spytała Kathleen. Westchnął.

- Niewiele możemy zrobić.

- Wracamy?

- Na razie tak - odparł i włączył wsteczny bieg.

- Musi być jakaś inna droga.

- Może tak, a może nie.

- Musi być - powtórzyła z uporem. - Przecież tamci ludzie z drugiego brzegu muszą jakoś dostać się do miasteczka.

- Jak nie ma mostu, to nie muszą - wyjaśnił Mel. - Są przecież inne miasteczka po tamtej stronie.

Kiwnęła głową.

- Masz rację.

Samochód nagle stanął i Mel zaklął pod nosem.

- Co się stało? - zaniepokoiła się Kathy. Koła bezsilnie kręciły się w miejscu.

- Wydaje mi się, że utknęliśmy. - Nie był w najlepszym nastroju, gdy wysiadał z samochodu. - Usiądź za kierownicą. Kiedy dam ci znak, dodaj gazu.

Kiwnęła głową i wsunęła się na jego miejsce.

W lusterku wstecznym spostrzegła, że wyjął łopatę z bagażnika. Zawsze na wszystko jest przygotowany, pomyślała z rozbawieniem.

Gdy skończył, na jego ubraniu było więcej błota niż na drodze. Tak jej się przynajmniej wydawało.

- Teraz - zawołał.

- Rozkaz, kapitanie! - zameldowała salutując. Przycisnęła pedał gazu i ponownie spojrzała w lusterko. Błoto bryzgało dokoła, ale samochód ruszył.

- Stój! - krzyknął i zaczął machać rękami.

- Wyjechaliśmy? - zapytała, kiedy chował łopatę.

- Wyjechaliśmy. A ja zamawiam gorący prysznic.

Zaśmiała się i przesunęła na swoje miejsce. Mel położył na siedzeniu plastikową torbę, żeby nie ubrudzić tapicerki.

- A może byśmy wrócili do motelu? - zapytał. - Jestem skonany. Możemy rano spróbować jeszcze raz.

Spojrzała na niego z rozbawioną miną.

- Chyba nie mamy wyboru.

Wtem przykuł ich uwagę głos spikera w radiu.

- Unieważnieniem wyroku zakończył się dzisiaj rano proces Henry'ego Rollinsa... Pan Rollins, znany handlowiec z Dallas, został oskarżony o zabójstwo żony...

Mel zaniósł się głośnym, niepohamowanym śmiechem. Kathleen pomyślała, że naprawdę wpadł w histerię.

- Mel... - zaczęła wystraszona.

- To wspaniałe! To naprawdę wspaniałe!

- Wspaniałe? - Nie wiedziała, co go cieszy.

- Oczywiście. Wszystko to, czego się obawialiśmy, nie stanowi już problemu - wyjaśnił.

- Nie martwisz się, że kontrakt już jest nieważny? - spytała.

- Będą inne książki - odrzekł z przekonaniem. - Naprawdę cieszę się, że pozbędę się Washburna. Nie byłem w stanie wytrzymać z tym głupkiem.

- Wyobrażam sobie.

- A co z tobą?

- Jestem rozczarowana - przyznała. - Ten kontrakt bardzo wiele dla mnie znaczył.

- Jeśli dobrze pamiętam, zawsze marzyłaś o beletrystyce.

- No... tak.

- Więc może najwyższa pora wziąć się do pisania powieści - zaproponował.

Spojrzała na niego z lekką obawą.

- A jak ty na to patrzysz?

Uśmiechnął się.

- Spytaj mnie jeszcze raz, jak książka zacznie się sprzedawać - powiedział.

- Mel... - zaczęła.

- Oboje mamy sporo do zrobienia - przerwał jej. Położył zabłoconą rękę na jej kolanie. - Jesteśmy starsi i, mam nadzieję, mądrzejsi niż za pierwszym razem.

- Naprawdę tak sądzisz?

- Cóż - odparł mrużąc oko. - W końcu mur berliński padł.

Rozbawił ją.

- Jesteś szalony! Po co tu dłużej tkwić, jedźmy do domu! - zawołała.

Uśmiechnął się.

- Do domu?

Podobało mu się to słowo.

EPILOG

Minęło sześć miesięcy.

- Z roku na rok jest gorzej. - Mel nie był zachwycony jazdą w gęstym, śródmiejskim ruchu.

Od pewnego czasu mieszkał razem z Kathleen. Jak ognia unikali nowego procesu Rollinsa. Kathy cztery miesiące temu odeszła z redakcji „Mirror" i dołączyła do ekipy „Stara".

Po raz pierwszy od dawna wzięli wolny dzień i wyruszyli nad rzekę Saint Louis, by wziąć udział w festynie z okazji Święta Niepodległości.

- Człowiek się męczy, by przebić się przez korki, a kiedy wreszcie dojedzie na miejsce, to nie ma gdzie zaparkować. Jedzenie jest zwykle za drogie, słońce świeci za mocno albo leje deszcz. I co roku ktoś zostaje zamordowany lub okradziony.

- Więc dlaczego tak nalegałeś, żeby jechać na ten festyn? - zapytała Kathleen powstrzymując śmiech.

Dobrze znała odpowiedź. Mel był jak dziecko. Uwielbiał takie imprezy.

- Któregoś pięknego dnia zmądrzeję i zostanę w domu - oświadczył.

Oczywiście.

- O, chyba widzę wolne miejsce - powiedział i natychmiast zawrócił, choć było to wbrew przepisom.

- Nadal lubisz szarżować - stwierdziła Kathleen, mocno trzymając się tablicy rozdzielczej.

- Cóż ci mam powiedzieć? - Zaśmiał się. - Niektóre nawyki ciężko wykorzenić.

- Mam nadzieję, że nie wszystkie. - Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Ciekaw jestem, do czego zmierzasz - zastanawiał się.

Przyznała się natychmiast.

- Zastanawiałam się tylko... kiedy się ze mną ożenisz?

Nadepnął mocno na hamulec i samochód stanął jak wryty, tamując i tak powolny ruch na drodze.

- Czy możesz to powtórzyć? - poprosił, niepewny, czy dobrze usłyszał.

- Zapytałam, kiedy się ze mną ożenisz - powtórzyła z naciskiem.

Ryknął śmiechem.

- Czy to oświadczyny?

Spojrzała na niego z całkiem poważną miną.

- Uważam, że któreś z nas musi się wreszcie oświadczyć, a nie wydaje mi się, żeby ci z tym było pilno.

- To przecież ty chciałaś działać powoli, dzień po dniu.

- Dzień po dniu, Riggs. Nie rok po roku.

- Zaraz, zaraz. Chcesz przez to powiedzieć... - zaczął.

- Nie bądź taki drobiazgowy - powiedziała z udawaną złością. - Ożenisz się ze mną czy nie?

- To wszystko stało się tak nagle...

- Melvin!

- Nie mów do mnie Melvin!

- Ostatni raz cię proszę - ostrzegła. - Mało uroczyste te oświadczyny - stwierdził.

- Jedyne, jakie usłyszysz - odparła.

- Nie padniesz na kolana?

- Nie padnę.

- Nie wiem...

- Ostatnia szansa, Riggs.

- No, jeżeli tak stawiasz sprawę... zgadzam się.

- Kiedy?

- Dzisiaj - odpowiedział bez namysłu.

- Nie żartuj!

- Bierzemy ślub dzisiaj, tutaj, teraz. Albo nigdy.

- A jak chcesz to zrobić? - spytała.

- Ratusz jest niedaleko stąd - rzucił lekko. - Tam możemy dostać pozwolenie i wziąć ślub w objazdowej kaplicy, która stoi na parkingu przed ratuszem.

- Tej z ohydnymi fioletowymi zasłonami w oknach? - Skrzywiła się.

- Tak - potwierdził.

- Wyobrażałam sobie coś bardziej romantycznego - przyznała.

- A mnie w stroju pingwina? - zapytał. - Wybij to sobie z głowy, kochanie.

- Szanowny panie, jakim cudem mamy żyd zgodnie po ślubie, jeżeli nawet nie możemy porozumieć się w sprawie samej ceremonii?

- Decyduj się, teraz albo nigdy - naciskał.

- Ale to wszystko takie kiczowate!

- Najważniejsi są ludzie, a nie otoczenie. Czy nie tak zawsze mówiłaś?

- Nie można powiedzieć, żebyś był odpowiednio ubrany. Nawet jak na tak mało uroczysty ślub.

- W takim razie będziemy mieli najbardziej oryginalne zdjęcie ślubne w całym mieście. Nie uważasz, że to do nas pasuje?

- Nie jestem pewna, jak mam to rozumieć.

- Potrzebne nam będą obrączki - zauważył.

- Niedaleko stąd jest jubiler - podpowiedziała.

- Sklep z zabawkami jest jeszcze bliżej.

- Z zabawkami?

- Mamy przecież obrączki z pierwszego ślubu - przypomniał. - Masz jeszcze swoją, prawda?

- Chyba tak. - Czyż potrafiłaby się z nią rozstać?

- To kupię plastikowe kółka...

- Plastikowe kółka?

Po namyśle przyznała, ale tylko przed sobą, że pomysł pasował do sytuacji. Pasowało również to. że mieli wziąć ślub w Święto Niepodległości.

Potem będą mogli przez całą noc patrzeć na sztuczne ognie. Albo rozpalą własne ognisko.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boys Mam cię dość
MAM JUŻ DOŚĆ
Mam już dość
JUŻ MAM CIĘ DOŚĆ
MAM CIE DOSC
Mam Cię dość Boys
co mam z tego
Mam już dość!
Mam już dość by MeRY1990
Mam już dość
Poprawka socjologia, Nie mam zdjęć , to są pytania wybrane z tego zestawu 160 pytań na podstawie teg
projekt 70 mam dość aaa kotki dwa DMR 1807
mam dość metod
2019 04 16 Dość tego! Mocne oświadczenie Małopolskiej Kurator Oświaty Do Rzeczy
Kod zegara tego samego co ja Ttayger mam
mam dosc ebook df
CHCESZ SIĘ ODCHUDZIĆ TO NIE OGLĄDAJ TEGO !!!!!!!!!!
Boe co mam czyni

więcej podobnych podstron