Intryga z majowym bzem i konwalią w tle


Intryga: słowo groźne, niebez­pieczne, wrogie, jakby szczerzyło zęby. Romek twierdzi, że nie posu­nął się do tej nikczemności, ale Grzegorz był innego zdania.

Te wczasy Romek wygrał w ra­diowym konkursie. Znał odpowiedź, zadzwonił tak z głupia frant ­i masz... I miał problem, bo wczasy dla dwóch osób; z kim? Przecież nie z jedną drugą własnych starych. Ko­legów już nie ma, kto mógł, wyje­chał. Dziewczyny Romek nie ma. Nawet gdyby miał, też by nie wziął. Dziewcząt Romek miał potąd! - jak sam pokazywał. Trzeba uczciwie przyznać, że Romek jest przystojny: uroda, sylwetka i tak dalej i że dziewczyny same lgnęły do niego; on po prostu brał to, co one niosły mu niemalże jak na tacy. Gdy kolejny raz, łamiąc własne postanowienia, wsuwał penisa w kolejną dziurkę, taką samą jak wszystkie i z takim samym efektem: dziewczyna traciła oddech, raz nawet cnotę - ale wtedy Romek był bardziej czuły i delikatny, taką miał naturę - wyobrażał sobie, że le­ży... I tu się zaczynał dramat Romka: ukrywał, że bardziej niż nagość dziewczyny pociąga go nagość dru­giego chłopaka. Chcąc zdusić w so­bie te myśli, puszczał się w wir życia, a potem beznamiętnie stwierdzał, że to nuda i monotonia: dziura u dziew­czyny każda taka sama. A spróbuj znaleźć dwóch chłopaków z takimi samymi jajami i takim samym kuta­sem! Męski penis: ile w nim siły!, do­wodził. Każdą dziurę rozepchnie, pokona. I dupa chłopaka: jaka jest kształtna, męska, mocna! Romek to wie, bo kolegów ma wielu. Nikomu z nich do głowy by nie przyszło po­sądzać go o jakieś odchyły, dlatego nikt przed nim, przy różnych typo­wych i nietypowych okazjach ze swoją nagością nie uciekał do kąta. Toteż Romek wie, jakiego niewinnego ptaszka ma Tomcio Paluszek, jak ciężko wiszą grube jaja Mruka czy ja­ką długą żyłę ma Filu. I oni wiedzą, jakim dopracowanym i wypieszczo­nym, jak mówią, cackiem dysponuje Romek i wcale się nie dziwią, że je­mu dziewczyny po prostu dają. Uro­da chłopaka nie zawsze idzie w pa­rze z jego sprawnością w łóżku, czy­li z "jakością usług seksualnych", w tym z wielkością penisa, co za­wsze podkreślał Filu, ale u Romka wszystko to stało - dosłownie i w przenośni - na najwyższym po­ziomie. Sam Romek coraz bardziej uświadamiał sobie, że nie tego po­trzebuje. Dlaczego wówczas, dwa, trzy lata wstecz, nie przyjął propozy­cji pewnego pana i nie poszedł z nim? Dziś żałował, a wówczas z ironicz­nym uśmieszkiem myślał, czy przy­padkiem nie powinien być dumny, że podoba się także chłopakom.­

Wracając do wczasów. Ta myśl przyszła nagle: Grzegorz! Świeżo upieczony maturzysta, podłamany faktem, że start na ekonomię nie powiódł mu się. Romek niedawno go poznał. Jeden telefon... Pani P. z lukrowaną słodyczą dziękowała za pamięć. Jak najbardziej! Chłopak się odpręży, zapomni! Jest na treningu, zadzwoni, jak wróci. Zadzwonił. Nie bardzo kojarzył, kto to go za­prasza. Gdy skojarzył - jasne! Chciał zapłacić, ale Romek się uniósł, że nie ma mowy, to wygrana, on też nie płacił.

Ośrodek prezentował się przy­zwoicie - i pierwsze rozczarowanie. Domek był mały, ciasny, jeden poko­ik, umywalka i WC, bez łazienki. Ro­mek zgrzytnął zębami, a Grzegorz wzruszył ramionami: wiadomo, że ci za darmo porządnego pokoju nie dadzą. I tego samego wieczora w kafejce, gdy opierali sprawę o bu­fet, od kulturalnego koniaczku do zwykłej czystej i od niewinnego "rączka na kolanku" do słodkiego szeptu Estery:

- Kocham wysokich! Czuję się przy nich taka bezpieczna!

Grzegorz mierzył z metr dzie­więćdziesiąt, a buty nosił chyba roz­miar czterdzieści pięć. przy tym po­stawny, zbudowany, sportowa syl­wetka - słowem: koszykarz całą gę­bą i do rzeczy.

- Może byśmy się zabawili? - spy­tała Martyna, jej współtowarzyszka, a pytanie to było skierowane do Romka. Cóż miał odpowiedzieć, gdy Estera dupą prasowała jaja Grzego­rza, a rozpalona dłoń Martyny bez przerwy podchodziła Romkowi pod rozporek?

Zmienili lokal i stało się... (ta scenka nie jest gejom miła, ale tak było). Spodnie na łydkach i dwie go­łe dupy w rytmicznych porusze­niach. Romek robił to bez zaangażo­wania, ale po reakcji Martyny wi­dział, że sieje w niej dokładne spu­stoszenie. Grzegorz natomiast sapał ciężko, ale Esterze coś było nie w smak; czyżby jej nie dawał jak trzeba?

- Bo mi nogi wyłamiesz!

To było do Grześka. Romek na moment zgubił rytm: co on z nią ro­bi? - pomyślał, właśnie wprowadza­jąc Martynę w niebyt ekstazy.

- Nie mogę, skończmy, zejdź... ­to znów Estera.

Grzegorz w tej samej chwili spiął pośladki, cofnął biodra i opadł, i pewnie ozdobił spermą brzuch Es­tery, bo znów sapał, a ona syczała, że mógł to zrobić obok. Romek pa­miętał o gumie; właśnie ją ściągał. W całym domku unosiła się woń bzu; zapachowe. I miękki szept Martyny:

- Jesteś wondeńull. Od początku czułam, jak jedziesz we mnie gorącą falą, daleko, głęboko.

Romek lubił komplementy. Za­wsze budowały jego męską dumę. Co prawda nigdy nie dupił w towa­rzystwie i nie wiedział, czy to poma­ga, czy przeszkadza. Przed chwilą był pewien, że to bardziej podnieca. Teraz nie.

Dziewczyny wyszły. Romek wcią­gnął spodnie, zapiął się; nie świecił światła. Teraz patrzył w półmroku, jak Grzegorz siedzi gołym tyłkiem na brzegu tapczanu i rozwiązuje sznurowadła oplecione na kapslach, odciągnął rzepy, zdjął te wielkie ka­jaki, skopał spodnie, wciągnął bok­serki i odetchnął prostując plecy. Po­wiedział, że ma ją w dupie; to pew­nie było o Esterze.

- Nogi wyłamać, ku... jakoś dotąd żadnej nie wyłamałem - mruczał. ­A ten "wonderfull" - to oczywiście było pod adresem Romka. I głośniej: - Latała pod tobą, jakbyś ją prądem głaskał. Gorącą falą, daleko, głębo­ko. No pewnie; takim. Gdyby mnie ktoś tak wyje bał, chuja bym mu ca­łował - odrzucił koc, wyklepał po­duszkę i wyraźnie układał się do snu. - A mój - Grzegorz podniósł wska­zujący palec - żeby łeb zmoczył, musi być w dziurze na styk z jajami! Taki jest. Dobranoc. Ale żeby nogi wyłamać? Cześć! - i padł w pościel, przykrywając się byle jak, a Romek z trudem opanował wesołość.

Grzegorz pochrapywał z lekkim świstem, a Romek rozmyślał, co to znaczy: "Musi być w dziurze na styk z jajami". jaki naprawdę jest Grze­gorz? Ma chłopak, co trzeba, widać przez gatki. A może by tak zająć się Grzesiem i dyskretnie sprowoko­wać to czy tamto?

Grzegorz obudził się i od razu trącił Romka.

- Wstajesz?

- Po co? - wymamrotał Romek, patrząc na zegarek. - Dopiero siód­ma!

- Muszę wsadzić dupę pod wodę.

Jeżeli Grzegorz ma zamiar się ką­pać, to, rzecz jasna, takiej okazji Ro­mek nie przepuści!

- To ja też - i wygrzebał się z po­ścieli.

Tak zwane "publiczne" natryski były pod psem: dwa sitka bez kabin, więc nie wiadomo czy dla jednego, czy dla dwóch. I jeden drewniany wieszak. Ale właśnie chlapało się dwóch, więc musieli poczekać. Ten niższy, widząc ich, spoza spienionej grzywy nad czołem rzucił wesołe: "Minuta, zaraz kończymy", ale Romkowi wcale nie zależało, żeby już kończyli. Ten wyglądał na dwa­dzieścia parę lat: drobny, szczupły, nieduże jajeczka, nieduży penis, ale włos na jajach ładny, gęsty; miły wi­dok. Romek patrzył, panując nad wypiekami na twarzy, które w każ­dej chwili mógł wytłumaczyć zapa­rowaną duchotą. Ten drugi nato­miast - typowy paker: szerokie ra­miona, bary, plecy, uda i ładna okrą­gła dupa, cała owłosiona, razem z udami i łydkami - i właśnie odwró­cił się. I Romek, i Grzegorz jak na komendę spojrzeli w to samo miej­sce: opasły, długi penis wisiał mu nie­mal do połowy uda! Patrzyli, jakby co najmniej ujrzeli zjawę lub ducha, podczas gdy chłopaczek o bardzo[11łodziutkiej twarzy, która zupełnie nie pasowała do jego napakowanego ciała, sięgnął po ręcznik i ze słowa­mi: "Świetna woda!" wycofał się spod natrysku. Starszy powiedział: "już wolne" - i obaj, wytarłszy się byle jak, przepasani ręcznikiem na biodrach, wyszli.

- Widziałeś? - odezwał się Ro­mek, żeby otrząsnąć się z faktu, że jak dureń gapi się w drzwi, które za­mknęły się za wychodzącymi.

- Ale ma! - Grzegorz, wyraźnie poruszony, oblizał wargi. - Słysza­łem, że są tacy, ale gdybym nie zoba­czył...

- Gdzie oni się szukali? - wypalił Romek bez namysłu. - Ten mały ze swoim wyglądał przy nim jak koliber. Nie, stary, coś mi tu pachnie... - Ro­mek nie chciał powiedzieć: śmier­dzi. - Ciekawe, kto kogo używa? ­i ugryzł się w język, widząc rybią mi­nę Grzegorza.

- Myślisz, że oni coś...? - Grze­gorz stał nieruchomo, z głową prze­krzywioną jak szpak, którego uczą gwizdać.

- Stary, to nie jest normalne, żeby ich pały nie były dla nich zasko­czeniem - przekonywał Romek. ­A oni zachowywali się tak, jakby się znali od lat! ja, gdybym przypusz­czał, że ty na przykład masz taki apa­rat jak ten, a ja taki jak tamten, to bym się przy tobie nie rozebrał!

- Ja nie mam takiego. - zaprze­czył Grzegorz z miną podwójnej ry­by na bezdechu i dopiero po chwili sztucznie się roześmiał

- Ja też nie - przyznał Romek wi­dząc, że Grzegorza można łapać na słówkach jak dzieciaka na kłam­stwie. Teraz zdjął spodnie i slipy, po­wiesił je na wieszaku i przemaszero­wał goły pod sitko. Grzegorz odpro­wadził go wzrokiem.

Romek był ciekaw męskości Grzegorza: jakie ma ciężarki, jaka rura zdobi jego wysportowane ko­szykarskie ciało? I ta zagadka o jajach na styk... Romek wiedział, że aby zobaczyć nagość Grzegorza, musi pokazać swoją. Więc pokazał. Cze­kał na reakcję Grzegorza, który wy­dawał mu się w tej chwili mocno speszony. Nareszcie wrzucił swoje dżinsy razem z bokserkami na wie­szak i świecąc białymi pośladkami wszedł obok pod rozpylony stru­mień. Romek prześlizgnął się wzro­kiem po jego nagości i uniósł brwi grymasem zdziwienia. Pośladki Grzegorz na pewno ma atrakcyjne, ale to, co samo natychmiast rzucało się w oczy, to jego penis: bardzo mały. króciutki, taki, że wśród gę­stych łonowych włosów prawie nie było go widać - i duże, zwarte jądra w grubej, pękatej mosznie! Pasowa­ło to jedno z drugim jak pięść do no­sa, jakby nie z tego kompletu były! Romek już chciał coś powiedzieć, co odwróciłoby kierunek jego myśli, tymczasem Grzegorz, odważnie lu­strując jego ciało, rzekł:

- Tobie też niezła lufa urosła.

Romek gładko przełknął komple­ment.

- A ty co? Rusznikarz?

- Ja... Cóż ja? - bąknął Grzegorz w odpowiedzi. - Gdyby o ciężar jaj chodziło, pewnie byłbym w czołów­ce - roześmiał się z wyraźnym dy­stansem do samego siebie. - Bo z małym czasem mam problem. Po wczorajszym już wiesz.

- Nic nie wiem - zaprzeczył Romek spokojnie.

- Słyszałeś.

- Nie słyszałem. Taką mam zasadę. I nic nie widziałem.. Nie tylko dlatego, że było ciemno.

- Masz moje pięć, stary, tu cię nie znałem. - Grzegorz przybił mu "piątkę". - Znasz dowcip, czy moż­na się pieprzyć na odległość? Nie? Otóż można. Pod warunkiem, że odległość nie przekracza długości. Długości pały, oczywiście. jak byś miał małego jak ja, z dolnej półeczki, też byś cudów nie zrobił. Muszę iść mocno na styk, żeby choć trochę w dziurze pojeździć. Ty to co innego - Grzegorz patrzył w kształtnego penisa Romka. - Na pewno jesteś "wonderfull" - westchnął i nieocze­kiwanie wziął mu penisa w dłoń; Romka dreszcz przebiegł.

- Puść, bo mi stanie...

- Wonderfull. Na pewno - powtórzył Grzegorz i speszył się. Cof­nął dłoń. - Tylko raz byłem z dziew­czyną - rzekł ciszej. - Ale w łóżku ­podkreślił. - Cała nago, ja też. I wczoraj ta... Ale z Alicją paluszek, języczek, na końcu twardy malu­szek. I jakoś poszło. Nie mówiła, że jej nogi wyłamuję.

- Aleś się uczepił - przerwał mu Romek. - Wolałbyś mieć takiego, jak tamten? - ruchem głowy wskazał drzwi. - Ma chłopak dobry interes, ale teoretycznie! Teraz go sobie wy­obraź, jak stoi. I wsadź takiego! ­dokończył przewrotnie.

- Hm... A mojego umiałbyś sobie wyobrazić? - Grzegorz zaśmiał się krzywo, pokazując palcami jakiś dzi­waczny kształt. - jakby pszczoła użądliła korniszona!

- Jajcarz do kwadratu - prychnął Romek, przyznając w duchu, że te­mat rozmowy bardzo mu odpowia­da. Podjarać go gadką o dziewczynie i na pewno mu stanie! - Popatrz na nasze. - rzekł, podchodząc bliżej. - Natura wie, dlaczego takich tworzy najwięcej. Przykładasz go między uda, żołędzią blokujesz jej wejście, pochwa się rozszerza, tworzy się podciśnienie i dziurka ci sama wsysa małego, czujesz, jak wpływasz do środka, jak bierzesz ją w posiadanie. I patrz - Romek ułożył swego peni­sa na dłoni - za sprawą tego małego diablika całe jej ciało jest twoje. I na tym polega rozkosz!

- Przestań - Grzegorz zareago­wał niespokojnie. jeszcze przed chwilą był czerwony po uszy, teraz na policzkach miał mocne wypieki z obwódkami białymi jak kreda. Przysłaniał penisa dłonią, lecz żołądź wyraźnie spychała z siebie napletek, wysuwając się w górę; więc... już? I nagle: - Niech szlag trafi! Zimna le­ci! - wyskoczył jak z procy.

- Cholera! - Romek także uskoczył w tył.

- I patrz - Grzegorz wciągał bok­serki i spodnie. - Wcale się nie wy­kąpałem.

- Wcale nie chciałeś. Chciałeś tyl­ko wsadzić dupę pod wodę - przy­pomniał Romek. - No to wsadziłeś.

- Zgrywus. Ty chyba samą gadką dziewczyny rozkładasz. Mojego też byś rozłożył, jak bym cię dłużej słu­chał.

- A to już by był twój problem... - odrzekł, w duchu klnąc na czym świat stoi.

Dzień niczego nowego nie przy­niósł; ani ten, ani następny, oprócz coraz większego wzajemnego luzu w temacie "własna nagość". Prze­bierali się bez skrępowania, przy czym Grzegorz wyraźnie zwlekał z włożeniem czystych spodenek, co Romkowi bardzo odpowiadało. Ro­mek natomiast oświadczył, że jeśli rano znów mały będzie mu stał, to niech się Grzegorz nie szczypie, to nie będzie z jego powodu.

W piątek znów natknęli się na Martynę i Esterę. Grzegorzowi zwa­rzył się humor. Brakło tematu, a gdy chciały nawijać, jak to było miło i tak dalej, odpalił, że nie chce nikomu wyłamywać nóg. Romek dodał, że spóźniły się o dobę: on jebie tylko w dni parzyste.

Wracali po północy. Nieliczne la­tarnie rozświetlały alejkę, w dodat­ku świeciła tylko co druga, co trze­cia. Domki tonęły w ciemności, ale z jednego poprzez niedomknięte okiennice przebijało światło i dolatywał brzęk szkła oraz ściszone głosy.

- Patrz, ci obracają flachę bez przepłacania w bufecie. - powie­dział Grzegorz, podchodząc bliżej. I wtedy obaj wyraźnie usłyszeli...

- Był lepszy ode mnie. Pomyśla­łem: z takim kogutem stanąłbym do walki.

- I stanąłeś?

I Grzegorz, i Romek zatrzymali się. Znali te głosy. To przecież ci dwaj spod natrysków!

- I w kącie za wieszakami - to mówił ten z długim kutasem - wsa­dził mi łapę w jaja i fiuta w gardło. Idziemy, zapytał? Bez dwóch zdań!

... O czym oni rozmawiają?..

- Na parkingu miał brykę. I tutaj na ful. Wpychał jak w siódme piekło, ale jak mi wjebał, świat przestał ist­nieć. Ja też mu nie byłem dłużny. Tak się zaczęło. Aż kiedyś nie przyjechał. I tak się skończyło.

- Mnie jakbyś takiego wpierdolił, to bym chyba wykorkował.

- Mm... Przyhamuj, bo polecę. Gadasz. Nie ma takiej pały, która by nie weszła ani takiej dupy, która by nie zmieściła. Jak trzeba, jestem ak­tywny i nikogo jeszcze nie wykończyłem. Ale wolę być pas... Wkładaj gumę, chodź, potem się jeszcze po­bawisz...

Romkowi naraz było gorąco. Chwycił Grzegorza za rękę.

- Walimy stąd!

- Pedały zajeb...! Mogli przynaj­mniej zamknąć okno! - rzucił Grze­gorz, gdy dobiegli do głównej alejki.

- Byłoby im duszno - odsapnął Romek. - A tu patrz, po deszczu ja­kie powietrze świeże.

- Ty jesteś chyba większy szajbus niż oni! - Grzegorz spojrzał niepew­nie, a widząc, że Romek tłumi śmiech, pierwszy ryknął w głos. Ro­mek za nim!

W pokoju ten temat wciąż go nurtował. Ale nadal był oburzony.

- Jak taki może w męską dupę? ­pytał, wygładzając rozgrzebaną po­ściel.

- Nie wiem, nie pchałem. - odpowiedział Romek.

- I chwała ci za to!

- A może szkoda? - spytał Romek przekornie.

- Coś ty, niepoważny? - Grze­gorz nadal odmawiał "takim" prawa do oddychania tym samym powie­trzem. Teraz położył się, okrywając kocem. - Zrobiłbyś to? - spytał za­dziornie.

- Zależy, z kim. Nie, coś ty. - Ro­mek zmieszał się widząc rozdzia­wioną gębę Grzegorza; po co to mówi? - Ale... - zaczął po chwili ­mój gość od filozofii mówił, że aby mieć własny osąd spraw, wszystkie­go w życiu trzeba spróbować. Co ja mogę o tym powiedzieć, albo ty, jak żaden z nas nie był z chłopakiem? Może to ma jakiś urok, podnieca, daje przyjemność?

- Podnieca! Daje przyjemność! ­Grzegorz aż uniósł się na łokciu. Romek, przecież nie jesteś...! Walili­śmy tu razem te dupy, to chyba wiem coś o tym! Wonderfull! - wy­zipał. - Na szczęście... Lepiej śpijmy, bo się nam zaczną króliki pod czapą pierdolić.

Romek nie odpowiedział. Opano­wał rozdygotane myśli. Lecz nie opanował erekcji. Penis stanął wy­prężony, twardy, jakby radośnie cze­ka/... Romek nie miał wątpliwości, że mógłby nim rozdrażnić, popie­ścić, podniecić tak, jak podnieca i rozdrażnia dziewczyny... podniecić Grzegorza! I zaraz odrzucił tę myśl. Grzegorza, jak widać, nie interesuje seks z chłopakiem. To, że kiedyś wziął mu pałę do ręki, to zwykły im­puls, który o niczym nie świadczy. A to, że Romek od jakiegoś czasu doznawał wręcz obsesji, żeby mieć chłopaka - to, jakby powiedział Grzegorz, jego problem.

Znów dzień jak co dzień. Upał, spiekota, milczący bezruch drzew i całej przyrody. To Grzegorz powie­dział:

- Idziemy pod natrysk? A potem na piwo. Żyć się nie da.

Kąpali się w najlepsze, gdy na­ raz...

- O, cześć, mamy poczekać czy zmieścimy się do was?

Romkowi zadrgał penis. Grzego­rzowi zrobiło się słabo: to ci... Wie­dział, że to pedały, że należałoby ich zignorować, dać im w pysk, ale... jeszcze raz zobaczyć taką pałę!

- Tak, nie ma sprawy. - odpowie­dział Grzegorz, a Romek popatrzył zdziwiony.

Kąpali się w ciasnocie, nieraz zde­rzali się pośladkami, nieraz czyjś pe­nis otarł się o czyjeś udo; i byłoby wszystko w porządku, gdyby nie sła­be nerwy Grzegorza.

- Wychodzę, muszę. - rzekł ci­cho do Romka, zasłaniając się przed wzrokiem tamtych.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mały ci staje. - wesoło odezwał się Koliber i lekkim gestem zakreślił łuk przy jego penisie.

Grzegorzowi błysnęły oczy, pięści się zacisnęły.

- Nie wystarcza ci, że z nim się pierdolisz? - rzucił przez zęby.

Romek natychmiast stanął między nimi. - Grzegorz, wyjdź! - krzyknął i ostro uderzył go w ramię; tamci stanęli murem przy sobie.

- To my wyjdziemy. - odezwał się Paker. I nawet nie spłukawszy się z piany, wyszli.

- Ty kutafonie pierd... - Romek bezradnie rozłożył ręce; złapałby go za klapy ale gdzie u nagusa klapy! Więc złapał go za jaja. Ścisnął i szyb­ko puścił. Grzegorz się skulił i wy­prostował.

- Pierdolę cię. - powiedział Romek, dysząc jak lokomotywa.

- Ja ciebie też!

Grzegorz pił w bufecie. Romek nie mógł go oderwać. Wreszcie, le­dwie trzymającego się na nogach, przywlókł do kempingu. Rozebrał go, nie bacząc na jego mruczenie. Nie zdziwił się, że bokserki mu ster­czą zniekształcone; to ten "użądlony korniszon" .

- Stoi mi - wymamrotał Grzegorz.

- Widzę.

- A widzisz! jesteś sk... syn. Mó­wiłeś, że nic nie widzisz, nic nie sły­szysz, taką masz zasadę.

- Bo mam. I nie jestem sk... syn.

- Jesteś! Bo od dawna masz na mnie ochotę! Myślisz, że nie wiem?

Romkowi zrobiło się bardzo, bardzo gorąco.

- Tak? - rzucił twardo. - A ty co, myślisz, że nie widzę, że od dawna masz ochotę na mojego chuja? Chciałbyś, żebym cię przejebał, co?

- A jednak jesteś sk... syn!

Grzegorz okrył się kocem.

- Walnięty dupek!

Romek odetchnął ciężko. Nie przypuszczał, że Grzegorz go roz­szyfrował. Co myślał po trzeźwemu, głośno powiedział po pijanemu.

Ciężko; bardzo ciężko. Romek położył się na swoim tapczanie. Ro­zebrał się dopiero wtedy, gdy Grzegorz charakterystycznie świstał przez nos, co znaczyło, że usnął.­

W środku nocy Romek poczuł, że ktoś mu majstruje przy jajach. Poderwał się: Grzegorz... Na mo­ment wypełniło go zdumienie, nie umiał zaprotestować. Leżał, wy­czekiwał. I wszystko potoczyło się samo: obopólna milcząca zgoda. Nie padło żadne słowo. Dwa nagie ciała, pieszczoty coraz odważniej­sze. Grzegorz przechodził samego siebie, onanizował Romka, ssał mu penisa, pieścił jądra i pośladki. Czas stanął w miejscu.

To na pewno była inicjatywa Grzegorza, Romek niczego nie pro­ponował, nie żądał, nie domagał się. To Grzegorz nalegał, a Romek w pewnej chwili po prostu uległ; lub może nie potrafił już dłużej czekać? Najpierw rozchylił pośladki Grzego­rza - przecież od początku mu się podobały! - przyłożył penisa i pieścił nim zwieracz, a Grzegorz mruczał jak głaskany kot. Potem Grzegorz wił się i skręcał, gdy Romek zdecy­dowanie szturmował jego zamknię­tą bramę, aż wreszcie przedarł się, przeszedł! Forteca padła. Obaj ru­nęli w zapomnienie, przepełnieni żarem namiętności. Romek rytmicznie sunął w jego wnętrzu tam i z po­wrotem, dając mu rozkosz, o której nie wiedział, że potrafi dawać i zaspokajając żądze, o których nie wie­dział, że stokroć przewyższają te, które obaj dotąd znali.

Romek obawiał się poranka. Miał złe przeczucia. Grzegorz leżał goły, rozciągnięty na tapczanie, na którym stopy już mu się nie mieściły. jego skurczony "korniszon" sterczał wśród gęstych łonowych włosów, pod nim wielka moszna, już nie taka pękata, ale też spermy tej nocy Grzegorz wycedził co niemiara. Prześcieradło jak blacha, jego brzuch sklejony z łonowymi włosa­mi... Romek dobrze pamiętał tę noc. I jedyne słowa, wypowiedziane na końcu, po wszystkim, gdy ściągnął gumę: "Co tak pachnie? " "Majowy bez, guma zapachowa". "Aha. Mia­łem kiedyś konwalię... "

I nagle poczuł się jak ostatni z ostatnich, jak zepchnięty na samo dno. Nie tak to miało być. Spalił się, zgnoił, sam wdepnął w rynsztok, w to błoto!

Wstał. Wtedy obudził się Grzegorz.

- Ku... Co jest, to nie moje wyro, co ja tu robię? Moje gacie...

Romek czym prędzej wyszedł. Wyjść i nie wrócić! Uciec - dokąd? Siedział przy karuzeli dla dziecia­ków, z daleka obserwował domek. Widział, jak Grzegorz komórki pra­wie od ucha nie odkładał. Dokąd dzwonił i po co? To nie wróżyło nic dobrego.

Akt drugi rozegrał się po obie­dzie.

- Ty pierd... intrygancie! Spiłeś mnie i wy jebałeś! jesteś pedałem, jak oni! jesteś z nimi w zmowie? Może tej nocy całą trójką chcieliście zjebać mi dupę! - słowami bił celnie jak pociska­mi; pakował torbę. - Darmowe wczasy, tak? A zapłacisz mi dupą! Nie, stary, coś wziął, to twoje, ale drugiego razu nie będzie! Wyjeżdżam!

Romek zacisnął zęby.

Siedział w domku. Sam. Po Grzegorzu tylko ślad rozgrzebanej pościeli. I - pukanie...

- Stary, jesteś? jesteś, gra...

Ci dwaj... Romek stanął jak wmurowany.

- Dobrze, żeś wypierdolił tego dupka. Wrzeszczał jak opętany.

- Słyszeliście? - Romek wbił wzrok w podłogę.

- Trudno było nie słyszeć. Stary, głowa do góry, patrz ludziom w oczy, nikogo więcej w pobliżu nie było. ­Koliber położył mu dłoń na ramieniu.

- Dzięki.

- Może wpadłbyś do nas dziś wieczorem? - rzekł Paker miłym, ciepłym głosem. - Poznamy się, po­gadamy...

- Bez mydła, przecież on wie. ­wtrącił Koliber. - Zrobimy sobie seks...

Romkowi gęsia skórka wyrosła na całym ciele.

- Nie, nie... Nie będę wam mieszał...

- No to my przyjdziemy do ciebie. Razem sobie pomieszamy.

Przyszli. Rozebrali go obaj i obaj zasypywali pocałunkami: Koliber mu pieścił pośladki, Paker penisa i jądra. Romek zamykał oczy i znów je otwierał, gdy tylko czyjeś usta na moment się oddaliły. Drżał namięt­nym podnieceniem. Tak bardzo tego pragnął! Drugie nagie ciało i gruby, wielki fallus; to Paker. Strach widzieć takiego, ale trzymać go w dłoni! Trzecia nagość za Romkiem, z tyłu, i twardy penis podjeżdżający mu pod pośladki. Niech już to zrobi, le­piej mieć tego niż tamtego. - Pchaj ­wyszeptał, czując żar nieznanego pragnienia.

- Ja tobie, ty Marcinowi. Marcin, ustaw mu się. Stary, wchodź pierw­szy...

To Marcin-Paker nasuwał się na Romka ruchem tak równym, staran­nym, dopracowanym, że Romkowi pot spłynął po twarzy i po torsie; mały wszedł cały, dupa Pakera pieści mu jaja! Romek sam zarzucił mu udo na udo, żeby być z nim jeszcze bli­żej! Wtedy poczuł, jak pośladki roz­suwa mu mały Koliber. Wchodzi lek­ko, bez trudu, a przecież czuć, jak się przeciska; i już brzuch na pośladkach; jest... Romkowi świat zawiro­wał. Było to czułe i delikatne, lecz i zachłanne, lekkie i mocne zarazem. Pruł twarde, mocne pośladki Pakera i jednocześnie czuł, jak mały Koliber niesie mu rozkosz. I przyniósł. Wy­trysk: najpierw Kolibra, teraz Rom­ka. I Marcin, który Romka odwrócił i po prostu rzekł:

- Ja też mam na ciebie ochotę.

Romek zgryzł całą poduszkę. Ale nie będzie dzieciakiem, wytrzyma. To nic, że ból jak siedem piekieł! Wytrzymał... Warto było. Potem na­prawdę świat przestał istnieć.

Trzy dni i trzy noce. Zwłaszcza noce. Po czym rozstanie: suche, chłodne, obojętne. Szydzący uśmiech Pakera, gdy Romek pytał, czy jeszcze kiedyś... I Koliber: "No co ty, chuju głupi, przygoda to przy­goda, zawsze sobie kogoś znaj­dziesz. " Romek poczuł się jak zgno­jony małolat. Bał się wracać do do­mu. Czy ten dupek Grzegorz coś nie namieszał?

Po południu zadzwoniła pani P., raz jeszcze dziękując. Romek słuchał zdziwiony: za co?

- Grześ wcześniej wyjechał, mu­siał, został przyjęty z listy rezerwo­wej, przecież zdał, tylko że z braku miejsc, ale ktoś zrezygnował, musiał potwierdzić, wpisać się na listę stu­dentów... - płynęła lukrowana sło­dycz, a w Romku coraz bardziej ki­piał gniew. Dupek! Prawdziwy du­pek! Więc z tym wyjazdem to była zwykła zagrywka!

Grzegorz zadzwonił wieczorem. - No i jak tam, intrygancie? przywitał go Romek.

- Nie pierdol. Wiesz, po co dzwonię. Gdzie i kiedy? Mam te pachnące. "Majowy bez" czy ,,kon­walia"?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KOD RAMKA OBRAZ BUKIET KWIATÓW MARGARETKI I KONWALIE I TEKST W TLE
Zaburzenia psychiczne na tle organicznym
dobrochna Dabert, Kino polskie z cenzurą w tle
Lenin wiecznie żywy z Komorowskim w tle
Dziecko ocenia się na tle grupy, Dydaktyka
Usuwanie postaci w tle
32 Dramat w okresie pozytywizmu i Młodej Polski (na tle dramatu europejskiego)
Kilka uwag na tle egzaminu z2016
Polskie rolnictwo na tle UE rap Nieznany
Nowy podział administracyjny Polski na tle dawnych podziałów, Nauka, Geografia
DZIEWCZYNA Z KONWALIAMI, TEKSTY
Archeologia ziem Polski na tle europejskim RZ syllabus[1], Ikonografia wojny
5 W piękny majowy dzień
Konwalie
Kilka uwag na tle zaliczen z2013
Dynamika zastawek serca na tle cyklu sercowego
08 Charakterystyka Kroniki… Anonima zw Galla na tle tradycji europejskiej
SYSTEMY RESOCJALIZACJI NA TLE PORÓWNAWCZYM

więcej podobnych podstron