Bruno Ferrero Czasami wystarcza promyk słońca


Bruno Ferrero

„CZASAMI WYSTARCZA PROMYK SŁOŃCA”

Wydawnictwo Salezjańskie,

Warszawa, 2001

1. DWIE BRYŁY LODU

Istniały kiedyś dwie bryły lodu. Powstały w czasie długiej zimy, w grocie utworzonej z pni, kamieni, krzewów, pośród lasu na stokach góry.

Leżały naprzeciwko siebie z ostentacyjną obojętnością. Ich stosunki cechowała pewna oziębłość. Czasami jakieś „dzień dobry”, czasami „dobry wieczór”. Nic ponadto. Nie potrafiły „przełamać lodów”. Każda bryła myślała o drugiej: „Mogłaby chociaż wyjść mi naprzeciw”. Bryły jednak nie mogą samodzielnie wędrować. Z tego też powodu nic się nie działo i każda bryła lodu zamykała się jeszcze bardziej w sobie.

W grocie mieszkał borsuk. Pewnego dnia stwierdził: „Szkoda, że musicie być tutaj. Jest wspaniały, słoneczny dzień!” Dwie bryły lodu zatrzeszczały ponuro. Od maleńkości wiedziały, że słońce stanowi dla nich wielkie niebezpieczeństwo.

Tym razem, o dziwo, jedna z brył zapytała: „Jak wygląda słońce?”

„Jest cudowne... Jest życiem...” - odpowiedział zaambarasowany borsuk.

„Czy mógłbyś zrobić szparę w sklepieniu tej nory? Chciałabym zobaczyć słońce...” - wyznała bryła lodu.

Borsuk nie kazał sobie powtórzyć dwa razy. Zrobił dziurę w gmatwaninie korzeni i ciepłe, miłe światło słoneczne wdarło niczym złocisty promień.

Po kilku miesiącach, w południe, gdy słońce rozgrzewało powietrze, jedna z brył poczuła, że trochę się topi i rozpuszczając się, stawała się przejrzystym strumykiem wody. Czuła się inaczej, nie była już tą dawną bryłą lodową. Druga bryła również zrobiła to cudowne odkrycie. Dzień po dniu, z dwóch brył lodu wypływały dwa strumyki wody, które kierowały się ku wejściu do groty. Po pewnym czasie połączyły się razem, tworząc przejrzyste jeziorko, w którym odbijało się niebo.

Dwie bryły lodu odczuwały jeszcze zimno, ale odkryły również swą kruchość i samotność o troskę
i niepewność. Zdały sobie sprawę, że są podobnie zbudowane i że w rzeczywistości potrzebują jedna drugiej.

Przyleciały dwa szczygiełki ze skowronkiem i napiły się wody. Owady brzęczały wokół jeziorka, wiewiórka o długim, puszystym ogonie wykąpała się w nim.

Wśród tej radości odbijały się dwie bryły lodu, które teraz odnalazły serce.

* * *

Czasami wystarcza jeden promień słońca. Jedno miłe słowo. Jedno pozdrowienie. Jedna pieszczota. Jeden uśmiech. Potrzeba tak mało, by uszczęśliwić tych, którzy znajdują się obok nas.
A więc dlaczego tego nie robimy?

2. WIZYTA

Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził.

Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad. Proboszcz, trochę nieufny, zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi. Wiadomo,
że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają kościoły.

„Przychodzę pomodlić się” - odpowiedział chłopak.

„Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko?”

„Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko: »Jezu, przyszedł Jim«, potem odchodzę. To jest maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On mnie słucha.”

W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala
z bardzo bolesnymi złamaniami.

Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi. Jego przybycie zmieniło oddział. Po kilku dniach jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza. Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego.

Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielęgniarki stanął przy łóżku chłopaka.

„Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz?”

„To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe”.

Pielęgniarka przerwała mu: „Tu nikt nie przychodzi w południe...”

„O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi: »Jim, to ja, Jezus«
- i odchodzi”.

* * *

Pewien zacny człowiek codziennie przechodził przed wizerunkiem Maryi, namalowanym
na murze ulicznym. Za każdym razem pozdrawiał Ją:

„Dzień dobry, Matko!”

Pewnego wieczoru, po kilku latach, usłyszał wyraźnie, że jakiś głos przemawia z obrazu:

„Dobry wieczór, synku”.

Jeśli nie słyszymy odpowiedzi na nasze modlitwy, to dzieje się tak dlatego, że tak naprawdę
nie oczekujemy jej.

3. ZEGAR W WAHADŁEM

Pewien uczony miał w swoim studio ogromny zegar ścienny, który wybijał uroczyście godziny,
bardzo powoli, ale również bardzo głośno.

„To panu nie przeszkadza?” - spytał student.

„Nie - odpowiedział uczony -Dlatego, że ciągle muszę zadawać sobie pytanie, co robiłem przez minioną godzinę.”

* * *

A ty, co zrobiłeś z godziną, która właśnie upłynęła?

4. DWA NASIONA

Jesienią dwa nasiona znajdowały się obok siebie w żyznej ziemi. Pierwsze nasionko powiedziało:
„Chcę rosnąć! Chcę moimi korzeniami sięgać głęboko w ziemię, znajdującą się pode mną i wypuścić młode pędy ponad jej powierzchnię. Pragnę rozwinąć moje delikatne pączki niczym flagę,
aby ogłosić przybycie wiosny... Pragnę poczuć ciepło słońca na moim obliczu i błogosławieństwo porannej rosy na moich płatkach!”

I tak rozwijało się.

Drugie nasionko powiedziało: „Co za los mnie spotkał! Boję się. Jeśli skieruję moje korzenie
do ziemi, znajdującej się pode mną, nie wiem, na co natrafię w ciemnościach. Jeśli utworzę sobie drogę poprzez twardą ziemię nade mną, mogę uszkodzić moje delikatne pędy... Jeżeli otworzę
moje pączki, a jakiś ślimak będzie chciał je zjeść? Gdybym zaś rozchylił moje kwiaty, jakieś dziecko mogłoby je wyrwać z ziemi. Nie, lepiej będzie, jeżeli zaczekam, aż będzie bezpiecznie”.

I czekało.

Na początku wiosny jakaś kura, która grzebała w ziemi w poszukiwaniu pożywienia, znalazła nasionko i zaraz je zjadła.

* * *

To jasne, że trzeba przyjąć ryzyko życia i zdać sobie sprawę, że czasami jest się gołębiem,
a czasami posągiem.

5. TAJEMNICA SZCZĘŚCIA

Pewien młodzieniec zapytał najmądrzejszego z ludzi o tajemnicę szczęścia. Mędrzec poradził młodzieńcowi, by obszedł pałac i powrócił po dwóch godzinach.

„Proszę cię jedynie o jedno” - powiedział mędrzec, wręczając mu łyżeczkę, na której umieścił dwie krople oliwy. -„W czasie wędrówki nieś tę łyżeczkę tak, aby nie wylała się oliwa”.

Po dwóch godzinach młodzieniec wrócił i mędrzec zapytał go: „Czy widziałeś arrasy w sali jadalnej? Czy widziałeś wspaniałe ogrody? Czy zauważyłeś piękne pergaminy?”

Młodzieniec ze wstydem wyznał, że nie widział niczego. Troszczył się jedynie o to,
by nie wylać kropel oliwy.

„Wróć i spójrz na cuda mego świata” - powiedział mędrzec.

Młodzieniec wziął łyżeczkę i znów zaczął wędrówkę, ale tym razem obserwował wszystkie dzieła sztuki. Zobaczył tez ogrody, góry i kwiaty. Powrócił do mędrca i szczegółowo zdał sprawę z tego, co widział.

„Gdzie są te dwie krople oliwy, które ci powierzyłem?” - spytał mędrzec.

Spojrzawszy na łyżeczkę, chłopak zauważył, że ich nie ma.

„Oto jedyna rada, jaką mogę ci dać”. - powiedział mędrzec. „Tajemnica szczęścia tkwi
w dostrzeganiu wszystkich cudów świata, przy jednoczesnej dbałości o dwie krople oliwy
na łyżeczce”.

* * *

„W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe,
co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym - to miejsce na myśli”
(Flp 4,8). Nie zapominając nigdy o tym, co jest zasadnicze!

6. NARRATOR

Żył kiedyś pewien człowiek. Był biedny, ale nie miał zmartwień, cieszył się z drobiazgów, głowę wypełniały mu marzenia. Otaczający świat wydawał mu się szary, brutalny, bez serca, o chorej duszy. Cierpiał
z tego powodu.

Pewnego ranka, kiedy przechodził przez nasłoneczniony plac, przyszedł mu do głowy pewien pomysł: „Gdybym tak zaczął opowiadać ludziom historie? Mógłbym przekazać im smak dobroci i miłości,
z pewnością doprowadziłbym ich do szczęścia”.

Usiadł na ławce i zaczął głośno opowiadać. Starcy, kobiety, dzieci zatrzymywali się na chwilę,
by go posłuchać. Potem odwracali się i szli dalej swoją drogą. Narrator wiedział, że nie może zmienić świata
w ciągu jednego dnia, więc nie zniechęcił się. Nazajutrz powrócił na to samo miejsce i znów wysłał z wiatrem najbardziej wzruszające słowa swego serca. Ludzie ponownie zatrzymywali się, ale było ich mniej niż poprzedniego dnia. Ktoś wyśmiał go, ktoś inny uznał go za niespełna rozumu. On zaś niewzruszenie opowiadał.

Z uporem wracał każdego dnia na plac, aby mówić do ludzi, ofiarował im swoje historie
o miłości i cudach. Z czasem coraz mniej było ciekawskich i wkrótce pozostał sam, przemawiając do chmur
i do cieni przechodniów, którzy szybko go mijali. Nie zrezygnował jednak.

Zdał sobie sprawę, że nie potrafił i w zasadzie nie pragnął robić niczego innego, jak tylko snuć swoje opowieści, chociaż nie interesowały one nikogo. Zaczynał mówić, mając oczy zamknięte, dla samej przyjemności opowiadania, nie martwiąc się, że nikt poza nim go nie słucha.

Mijały lata. Pewnego zimowego wieczoru, podczas gdy snuł o zmierzchu jakąś cudowną historię, poczuł, że ktoś go ciągnie za rękaw. Otworzył oczy i zobaczył chłopca. Chłopak z drwiącą miną powiedział:
„Czy nie widzisz, że nikt cię nie słucha, że nigdy cię nie słuchał i nigdy słuchać nie będzie?
Dlaczego u licha tracisz swój czas?”

„Kocham moich bliźnich” - odrzekł narrator. - „Dlatego chciałem uczynić ich szczęśliwymi”.

Chłopak zaśmiał się drwiąco. „I co, biedny szaleńcze, czy stali się takimi?”

„Nie.” - odpowiedział narrator, potrząsając głową.

„Dlaczego więc upierasz się?” - spytał chłopak, nagle ogarnięty współczuciem.

„Nadal opowiadam i będę opowiadać aż do śmierci. Dawniej chciałem zmienić świat...”

I zamilkł, potem jego spojrzenie rozjaśniło się. Powiedział: „Dzisiaj opowiadam, aby świat
mnie nie zmienił”.

* * *

„Bóg jest w naszym sercu, by powiedzieć ci, że musisz być dobry” - pisze pewna dziewczynka w zeszycie do katechizmu.

Katechetka pyta się: „A jeśli dziewczynka Go nie słucha?”

Dziewczynka otwiera szeroko oczy i odpowiada spokojnie:

„Och, On to ciągle powtarza”.

Z uporem, wbrew wszystkiemu, także Bóg ciągle powtarza swą opowieść.

7. OGIEŃ

Sześć osób znalazło się przypadkowo w czasie lodowatej nocy na bezludnej wyspie. Każda trzymała kawał drewna w ręce. Nie była innego drzewa na wyspie zagubionej we mgłach Morza Północnego.
Pośrodku powoli zamierał mały ogienek z powodu braku opału.

Zimno stawało się coraz bardziej dotkliwe. Pierwszą osobą była kobieta, ale błysk płomienia oświecił twarz imigranta o ciemnej skórze. Kobieta go zauważyła. Zacisnęła rękę wokół swego kawałka drewna. Dlaczego miałaby zużyć swoje drewno, by ogrzać jakiegoś próżniaka, który przyszedł kraść chleb i pracę?

Człowiek, który stał przy niej, zauważył kogoś, kto nie należał do jego partii. Nigdy, przenigdy
nie zmarnuje swego pięknego kawałka drewna dla przeciwnika politycznego.

Trzecia osoba była ubrana nędznie i otulała się brudną marynarką, ukrywając swój kawałek drewna. Jego sąsiad był z pewnością bogaty. Dlaczego miałby zużyć swoją gałąź dla leniwego bogacza?

Bogacz siedział myślą o swych dobrach, o dwóch domach, o 4 autach i o wysokim koncie w banku. Baterie jego telefonu komórkowego były wyczerpane, musiał zachować swój kawał drewna za wszelką cenę.
Nie chciał zużyć go dla tych leniów i nieudaczników.

Ciemne oblicze imigranta wykrzywiał grymas zemsty w słabym świetle ognia, prawie że wygasłego. Silnie zaciskał pięść wokół swego drewna. Wiedział dobrze, że wszyscy biali pogardzali nim. Nie wrzuci za nic swego drewna do tlących się gałęzi. Nadszedł moment zemsty.

Ostatnim członkiem tej smutnej grupki był człowiek skąpy i nieufny. Nie czynił nigdy niczego,
co nie zapewniłoby mu korzyści. Dawać tylko temu, kto coś daje - było jego zasadą. Muszą mi drogo zapłacić za ten kawałek drewna, myślał.

Znaleziono ich wszystkich zamarzniętych, z kawałkami drewna w rękach, znieruchomiałych po śmierci.

Nie umarli z powodu zimna zewnętrznego, ale z powodu wewnętrznego lodu.

* * *

Może również w twojej rodzinie, w twojej wspólnocie, przed tobą tli się ogień, który zamiera?
Z pewnością trzymasz kawałek drewna w ręce. Co z nim zrobisz?

8. SEMAFOR

Babcia weszła do kościoła, trzymając za rękę wnuczka.

Odszukała spojrzeniem czerwoną lampkę wskazującą, gdzie znajduje się tabernakulum z Najświętszym Sakramentem. uklęknęła i zaczęła się modlić.

Dziecko oczyma wodziło od babci do czerwonej lampki, od lampki do babci. W pewnym momencie zniecierpliwiło się:

„Babciu! gdy pojawi się kolor zielony wyjdziemy, dobrze?”

* * *

Ta lampka nigdy nie stanie się zielona. Nieustannie powtarza: „ZATRZYMAJ SIĘ!”

Jest tam skała. Jedyna prawdziwa skała, na której istoty ludzkie znajdują oparcie.
Jedyny postój, który daje prawdziwy odpoczynek.

„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.

Jedyne kazanie Jezusa: „Nawracajcie się! Oto bowiem królestwo Boże jest pośród was!”

Jest pośród nas. Ilu z nas to jednak zauważa?

9. TAM NA DOLE

Dziecko, które mieszkało na nizinie, było zafascynowane linią gór, ciągnących się daleko na horyzoncie.

Niebieskawe, lekkie, zwarte - wydawały się rajskim miejscem. Tak bardzo różniącym się od surowej
i szarej ziemi, na której mieszkało.

Pewnego dnia, gdy już podrosło, uległo wezwaniu horyzontu i postanowiło dojść do tego zaczarowanego miejsca.

Podróż trwała długo poprzez niziny i doliny. Człowiek wyczerpany doszedł wreszcie na szczyt góry,
ale musiał stwierdzić z głębokim rozczarowaniem, że góry nie były już niebieskawe, ale szare i chaotyczne, kamieniste, jałowe i dzikie. Podobne do miejsca, które opuścił. Jednak na horyzoncie przed nim zarysowały się inne góry niebieskie, fioletowe, w aureoli złocistego światła.

Wtedy człowiek wyruszył w drogę. Potrzeba było wiele czasu, by tam dotrzeć. Również i tam, w miarę jak się zbliżał, niebieskość i fiolety znikały, pozostawiając miejsce szarości skał, płowej barwie wypalonej trawy. Na horyzoncie zaś było niebiesko i różowo. Znowu wyruszył w drogę. Zawsze spotykało go rozczarowanie:
gdy docierał, również nowe ziemie okazywały się surowe i wyschnięte.

Pewnego dnia, będąc już starcem, widząc, że próżne są jego poszukiwania, postanowił wrócić tam, skąd wyruszył. I oto wszystkie krainy, które zostawił, wydały mu się niebieskawe, lekkie, zanurzone
w zachwycającym, złotym świetle.

* * *

Dzień zaczął się źle i kończył jeszcze gorzej. Jak zwykle autobus był przepełniony. Podczas gdy popychano mnie na wszystkie strony, mój smutek wzrastał.

Nagle usłyszałam głos dobywający się z przedniej części autobusu: „Prawda, że piękny dzień?”

Z powodu tłoku nie widziałam mężczyzny, ale słyszałam, jak opisywał wiosenny pejzaż, zwracając uwagę na zbliżający się kościół, park, cmentarz, koszary strażackie. Wkrótce wszyscy pasażerowie spoglądali przez okna autobusu. Entuzjazm był tak zaraźliwy, że zaczęłam się uśmiechać po raz pierwszy tego dnia.

Dojechaliśmy do mojego przystanku. Kierując się z trudem ku wyjściu, spojrzałam na naszego „przewodnika”. Był to człowiek dość otyły, o czarnej brodzie, w ciemnych okularach, trzymający białą laskę. Był niewidomy. Wysiadłam z autobusu i nagle całe moje napięcie znikło. Bóg w swej dobroci posłał niewidomego, który pomógł mi przejrzeć! Dostrzegłam, że mimo tego iż czasami źle się sprawy układają, choć wszystko wydaje się smutne i ciemne, świat nadal jest piękny. Nucąc, biegłam
po schodach do mojego mieszkania. Nie mogłam doczekać się chwili, by móc pozdrowić mojego męża słow
ami: „Piękny mamy dzień, prawda?”

10. SKORPION

Pewien zakonnik siedział nad brzegiem strumienia i rozmyślał. Gdy otworzył oczy, zauważył skorpiona, który wpadł do wody i walczył rozpaczliwie, by utrzymać się na powierzchni i przeżyć.

Pełen współczucia, zakonnik zanurzył rękę w wodzie, złapał skorpiona i położył go na brzegu.
W nagrodę owad, odwracając się niespodziewanie, użądlił go, powodując silny ból.

Zakonnik powrócił do rozmyślania, ale gdy otworzył oczy, zauważył, że skorpion znów wpadł do wody
i miotał się ze wszystkich sił. Po raz drugi go uratował, ale i tym razem skorpion użądlił swego wybawcę tak,
że ten zakrzyknął z bólu. Tak samo zdarzyło się po raz trzeci. Zakonnik miał łzy w oczach z powodu bólu wywołanego ukłuciami.

Wieśniak, który widział tę scenę, zawołał:

„Dlaczego upierasz się i pomagasz tej nędznej kreaturze, która zamiast ci dziękować, wyrządza ci krzywdę?”

„Obaj idziemy za głosem naszej natury” - odpowiedział zakonnik. -„Skorpion jest stworzony, aby żądlić, a ja - by okazywać miłosierdzie”.

* * *

A ty - do czego jesteś stworzony?

11. PODZIĘKOWANIE

Pewien nauczyciel kazał uczniom pierwszej klasy narysować coś, za co chcieliby podziękować Bogu. Pomyślał, że w rzeczywistości te dzieci, pochodzące z biednych dzielnic miasta, miały niewiele spraw,
za które mogły dziękować. Wiedział, że prawie wszyscy narysują słodycze lub zastawione stoły.

Rysunek wręczony mu przez Tina zaskoczył go: przedstawiał rękę narysowaną przez dziecko.

Czyją rękę?

Klasę zafascynował ten obrazek. „Według mnie jest to ręka Boga, która przynosi nam pożywienie.” - powiedziało jedno dziecko.

„Jest to ręka wieśniaka - powiedziało inne. - gdyż hoduje kury i robi frytki”.

Podczas gdy inne dzieci jeszcze pracowały, nauczyciel pochylił się nad ławką Tina i spytał,
czyja to ręka. „To jest twoja ręka” - wyszeptało dziecko.

Teraz przypomniał sobie, że co wieczór brał on za rękę Tina, który był najmniejszy i prowadził go
do wyjścia. Robił to także z innymi dziećmi, ale dla Tina to miało wielkie znaczenie.

* * *

Czy pomyślałeś kiedyś, jak wielką moc posiadają twoje ręce?

Powinniśmy nauczyć się zachowywać „przykazania pani domu”.

„Jeśli śpisz na nim... doprowadź je do porządku.

Jeśli go nosisz... powieś go.

Jeśli kończysz jeść... postaw go w zlewie.

Jeśli chodzisz po nim... wytrzep go.

Jeśli otwierasz go... zamknij go.

Jeśli opróżniasz... napełnij go.

Jeśli dzwoni... odpowiedz.

Jeśli miauczy... daj mu jeść.

Jeśli płacze... pocałuj go”.

12. MUR

Na surowej i kamienistej pustyni, mieszkało dwóch pustelników. Zajmowali dwie groty,
które znajdowały się blisko siebie, jedna naprzeciwko drugiej.

Po latach modlitw i okropnych umartwień, jeden z nich nabrał przekonania, że doszedł do doskonałości.

Drugi był człowiekiem również bardzo pobożnym, ale równocześnie dobrym i wyrozumiałym. Rozmawiał z nielicznymi pielgrzymami, pocieszał i gościł tych, którzy zagubili się i tych, którzy uciekali.
„Cały ten czas odebrany jest modlitwie i rozmyślaniu”, myślał pierwszy pustelnik, który potępiał częste, ale maleńkie uchybienia drugiego.

Chcąc mu dać do zrozumienia w jakiś widoczny sposób, jak bardzo jest jeszcze daleki od świętości, postanowił umieszczać jeden kamień u wejścia do własnej groty, za każdym razem, gdy ten drugi popełniał uchybienie.

Po kilku miesiącach przed grota znajdował się szary i przytłaczający mur z kamieni. Pustelnik zaś był zamurowany wewnątrz.

* * *

Czasami wokół serca budujemy mury z małych kamieni codziennych niechęci, odwetów, milczenia, nierozwiązanych spraw, dąsów. Naszym najważniejszym zadaniem jest nie dopuścić do tego, by wokół naszego serca utworzyły się mury.

Nade wszystko zaś musimy starać się, by nie stać się „jeszcze jednym kamieniem w murach innych ludzi”.

13. MYŚLIWY

Młody Indianin wybrał się na brzeg rzeki, by polować na dzikie kaczki. Uzbrojony był tylko w procę. Pozbierał kilka okrągłych kamyków na brzegu i zaczął wypuszczać je z całej siły. Mierzył przede wszystkim
w ptaki, które nierozważnie zatrzymywały się na brzegu.

Wyrzucone kamienie z pluskiem wpadały do głębokiej wody. Jedynie dwa z nich śmiertelnie raniły dwa ptaki, a potem też spadły na dno rzeki.

Wracając do miasta, młodzieniec miał kaczki w torbie i jeszcze jeden kamyk w ręce. W pobliżu targowiska zatrzymał go jubiler wołając: „Trzymasz w ręku diament! Wart co najmniej tysiąc rupii”.

Młody myśliwiec zbladł, a potem zaczął rozpaczać: „Ależ ja byłem głupi! Zużyłem wszystkie te diamenty, by zabić ptaki... Gdybym przyjrzał im się lepiej, teraz byłbym bogaty, a tymczasem prąd porwał je ze sobą!”.

* * *

Każdy z naszych dni jest niczym drogocenny diament. Ważne jest, by zdać sobie z tego sprawę
i nie zmarnować go, idąc na „polowanie”.

14. OBLICZE JEZUSA

Pewnego dnia, na Sycylii, mnich Epifaniusz odkrył w sobie dar Pana: potrafił malować piękne ikony.

Zapragnął namalować jedną, która stałaby się arcydziełem: zapragnął namalować oblicze Chrystusa.

Gdzie znaleźć odpowiedniego modela, zdolnego wyrazić równocześnie cierpienie i radość, śmierć
i zmartwychwstanie, boskość i człowieczeństwo?

Epifaniusz nie mógł zaznać już spokoju. Wyruszył w podróż, przemierzył Europę, obserwując każdą twarz. Niestety, nie istniało oblicze mogące przedstawiać Chrystusa.

Pewnego wieczoru zasnął powtarzając słowa psalmu: „Twego oblicza szukam, Panie. Nie ukrywaj przede mną Twego oblicza”.

Miał sen: anioł prowadził go do spotykanych osób i wskazywał na jeden szczegół, który czynił tę twarz podobną do Chrystusowej; radość młodej żony, niewinność dziecka, siłę wieśniaka, cierpienie chorego, strach skazańca, dobroć matki, przestrach sieroty, surowość sędziego, wesołość kuglarza, miłosierdzie spowiednika, zabandażowane oblicze trędowatego. Epifaniusz powrócił do klasztoru i wziął się do pracy.

Po roku ikona przedstawiająca Chrystusa była gotowa. Pokazał ja opatowi i współbraciom,
którzy zdumieli się i rzucili się na kolana. Oblicze Chrystusa było cudowne, wzruszające, stawiające pytania.

Na próżno pytano Epifaniusza, kto posłużył mu za modela.

* * *

Nie szukaj Chrystusa w obliczu jednego człowieka, ale w każdym człowieku szukaj fragmentu oblicza Chrystusowego.

15. WYPADEK

Młoda kobieta wracała do domu z pracy samochodem. Jechała bardzo ostrożnie, gdyż auto było nowiutkie, wczoraj odebrane i opłacone z oszczędności męża, który z wielu rzeczy zrezygnował, by móc kupić właśnie ten model.

Na bardzo zatłoczonym skrzyżowaniu kobieta zawahała się przez moment i to wystarczyło, by uderzyła błotnikiem w tył innego samochodu.

Wybuchła płaczem. Jak będzie mogła wytłumaczyć te szkodę mężowi?

Kierowca drugiego auta był wyrozumiały, ale wytłumaczył jej, że muszą wymienić sobie numery prawa jazdy i inne dane. Kobieta szukała dokumentów w plastikowej torbie. Wypadł z niej kawałek papieru. Zdecydowanym charakterem pisma napisane były te słowa: „Gdy zdarzy się wypadek... pamiętaj, skarbie,
że ja kocham Ciebie, a
nie auto!”

* * *

Powinniśmy zawsze o tym pamiętać. To ludzie są najważniejsi, a nie przedmioty. Ileż to czynimy dla przedmiotów, aut, domów, organizacji, materialnej wydajności! Gdybyśmy poświęcali taki sam czas i taką samą uwagę osobom, świat byłby inny.

Powinniśmy znaleźć czas na słuchanie, na patrzenie sobie w oczy, na wspólny płacz,
na dodawanie sobie otuchy, na śmiech, spacer...

Tylko to zabierzemy przed oblicze Boga. Nas i naszą umiejętność kochania. Nie rzeczy,
nie ubrania, ani nie to ciało.

Pewien tatuś i jego synek szli podcieniami miejskiej ulicy, przy której znajdowały się sklepy
i wielkie magazyny. Tatuś niósł torbę pełną paczek i sapał ze złości, mówiąc do dziecka:
„Kupiłem ci czerwony kombinezon, kupiłem ci robota, kupiłem ci zestaw piłkarzy... Co jeszcze mam ci kupić?”

„Weź mnie za rękę” - odpowiedziało dziecko.

16. WYCHOWANIE

„Gdy dorastałem - opowiadał pewien mężczyzna przyjacielowi. -mój ojciec przestrzegał mnie przed pewnymi miejscami w mieście. Powiedział do mnie: »Nie chodź nigdy do dyskoteki,
mój synu«.

»Dlaczego, tatusiu?« - zapytałem.

»Gdyż zobaczyłbyś rzeczy, których nie powinieneś zobaczyć«.

To naturalnie wzbudziło moją ciekawość. Przy pierwszej okazji poszedłem do dyskoteki”.

„I zobaczyłeś coś, czego nie powinieneś widzieć?- zapytał przyjaciel.

„Naturalnie!” - odpowiedział mężczyzna. -„Zobaczyłem mojego ojca.”

* * *

Dziecko, stojąc na łóżku w swej czerwonej piżamce, kieruje palec na mamusię i dumnie oświadcza: „Ja nie chcę być inteligentny. Nie chcę być dobrze wychowany. Ja chcę być taki,
jak tatuś!”

Przykład nie jest jedną z wielu metod wychowania. Jest jedyną.

17. ROZWIĄZANIE

Wesoła i żarłoczna wspólnota gołębi wybrała sobie na domostwo dziedziniec kościelny. Po ślubach, szczeliny bruku wypełniały się ziarenkami ryżu, które wzbudzały radość ptaków. Kilka ziaren znalazło się również wewnątrz kościoła i gołębie ogarnięte entuzjazmem znalazły się w świątyni.

Niektóre pozostawały tam również w czasie niedzielnych mszy, swymi lotami przeszkadzając
i rozpraszając wiernych, nie mówiąc już o „śladach” pozostawianych na posągach świętych.

Oburzony proboszcz zwołał posiedzenie Rady Parafialnej, umieszczając w porządku obrad, rozwiązanie tego problemu.

„Musimy absolutnie coś zrobić, aby uniemożliwić gołębiom wejście do kościoła!”

Jako pierwszy zabrał głos radny, który chyba był potomkiem Heroda i powiedział: „Rozsypmy zatruty ryż, pozbędziemy się wszystkich gołębi”.

Franciszkańska dusza wielu radnych oburzyła się gwałtownie: „Przenigdy. Zawieziemy je na wieś, gdzie będą żyły szczęśliwie i w towarzystwie”.

To rozwiązanie nie wydawało się jednak możliwe. Podobnie odrzucono projekt doprowadzenia jakiegoś drapieżnika, umiejącego wychwytać gołębie i również zainstalowanie siatek na drzwiach i oknach kościoła.

W końcu, gdy zapanowało ambarasujące milczenie, najstarszy z radnych spytał: „A więc chcecie,
by gołębie już więcej nie wchodziły do kościoła?”

„Tak” - odpowiedzieli chórem radni.

„Nie chcecie ich więcej widzieć?”

„Tak!” - zawołali zniecierpliwieni radni.

„A więc to proste” - stwierdził staruszek. -„Zróbcie tak: ochrzcijcie je, niech przystąpią
do Pierwszej komunii św., udzielcie im bierzmowania, a w kościele już więcej ich nie zobaczycie...”

* * *

-Tatusiu, ty jesteś pingwinem?

-Tak.

-Tatusiu, również dziadek jest pingwinem?

-Tak, również dziadek jest pingwinem.

-Również mój pradziadek był pingwinem?

-Tak, również on był pingwinem.

-Ja również jestem pingwinem?

-Tak, również ty jesteś pingwinem.

-To dlaczego tak bardzo jest mi zimno?

Dzisiejsza generacja istot ludzkich odczuwa wielki chłód. Dzieci i młodzież są niczym zgaszone lampki. Tyle godzin religii, tyle godzin katechizmu, ale światło się nie zapala. A wszystko dlatego,
że ten, kto ma w ręku wyłącznik, zapomniał, jak zapala się światło.

18. NA ZEWNĄTRZ I WEWNĄTRZ

Dziadek pochylił się nad pięcioletnim wnuczkiem i pocałował go na dobranoc. Zaraz potem dziecko wytarło sobie twarz.

„Dlaczego tak robisz, skarbie?” - spytała matka. -„Gdy ktoś ciebie całuje, nie potrzeba wycierać sobie pocałunku”.

„Mamusiu” - wytłumaczyło dziecko. - „nie wycieram, by go usunąć. Wcieram go do wewnątrz”.

* * *

Pewnej mamusi w czasie podróży nieustannie przeszkadzało wiercące się dziecko.

„Teraz już usiądź!”

Wydawało się jednak, że dziecko nie słyszy jej rozkazu. Nadal stawało na siedzeniu,
by patrzeć przez okno.

Zdenerwowana matka wzięła dziecko i posadziła je obok siebie.

Dziecko spojrzało na nią i dumnie powiedziało: „Na zewnątrz siedzę, ale wewnątrz stoję!”

To, co mamy „wewnątrz” - liczy się o wiele bardziej od tego, co „na zewnątrz”.

19. PIES W LUSTRZE

Włócząc się tu i tam, wielkie psisko znalazło się w pokoju, którego ściany pokryte były ogromnymi lustrami.

Wydawało mu się, że jest otoczony psami. Wściekał się, zaczął szczerzyć zęby i warczeć. Wszystkie psy na lustrzanych ścianach naturalnie zrobiły podobnie, pokazując swe groźne kły.

Pies zaczął kręcić się jak szalony wokół siebie, aby obronić się przed atakującymi i rzucił się na jednego z domniemanych napastników.

Upadł w końcu na podłogę wycieńczony i krwawiący w wyniku okropnego zderzenia z lustrem.

Gdyby choć raz pomachał przyjaźnie ogonem, wszystkie psy z luster odpowiedziałyby mu tym samym. I byłoby to spotkanie radosne.

* * *

Człowiek znajduje zawsze to, co pragnie odnaleźć.

Był kiedyś człowiek, który siedział na skraju oazy u wejścia do pewnego miasta na Bliskim Wschodzie. Jakiś młodzieniec zbliżył się do niego i zapytał: „Nigdy nie byłem w tych stronach. Jacy są mieszkańcy tego miasta?” Starzec odpowiedział mu pytaniem: „A jacy byli mieszkańcy miasta, z którego przybywasz?”

„Egoistyczni i źli. Dlatego chętnie stamtąd wyjechałem”.

„Tacy są też mieszkańcy tego miasta” - odpowiedział starzec.

Wkrótce potem inny młodzieniec zbliżył się do mężczyzny i zadał podobne pytanie:

„Dopiero przybyłem do tego kraju. Jacy są mieszkańcy tego miasta?”

Starzec znów odpowiedział tym samym pytaniem: „A jacy byli mieszkańcy miasta,
z którego przybywasz?”

„Byli dobrzy, szlachetni, gościnni i uczciwi. Miałem wielu przyjaciół i trudno mi było
ich pozostawić”.

„Również mieszkańcy tego miasta są tacy” - odpowiedział starzec.

Kupiec, który przyprowadził swoje wielbłądy do wodopoju, słyszał te rozmowy i kiedy drugi młodzieniec oddalił się, zwrócił się do starca z wyrzutem: „Jak możesz dawać dwie zupełnie różne odpowiedzi na to samo pytanie, postawione przez dwie osoby?”

„Synu mój!” - odpowiedział starzec. -„Każdy nosi swój świat w sercu. Ten,
kto nie znalazł nic dobrego w przeszłości, nie znajdzie też nic dobrego tutaj. Natomiast ten, kto posiadał przyjaciół w innym mieście, znajdzie również tutaj lojalnych i wiernych przyjaciół. Osoby bowiem są takie, jakimi my je znajdujemy”.

20. SMUTNA HISTORIA

Pewnego dnia król zesłał swego syna na wygnanie do dalekiego kraju, by go ukarać. Książę cierpiał tam głód i zimno, i utracił nadziej na otrzymanie przebaczenia królewskiego.

Minęły lata.

Pewnego dnia król posłał do syna swego posła, z rozkazem zrealizowania wszystkich życzeń i aspiracji synowskich.

Poseł powiadomił o tym księcia, który spojrzał na niego zdumiony i powiedział tylko: „Daj mi kawałek chleba i ciepły płaszcz”.

Zupełnie zapomniał o tym, że był kiedyś księciem i że mógł powrócić do pałacu swego ojca,
i żyć po królewsku.

* * *

Czyż nie jest to smutna historia tylu naszych współczesnych, którzy zapomnieli, że są synami Bożymi?

Psalm 16 (15) uczy nas przepięknej modlitwy:

„Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się u Ciebie,

mówię Panu: Tyś jest Panem moim;

nie ma dla mnie dobra poza Tobą.

Ku świętym, którzy są na Jego ziemi,

wzbudził On we mnie miłość przedziwną!

Ci, którzy idą za obcymi bogami

pomnażają swe boleści.

Nie wylewam krwi w ofiarach dla nich,

imion ich nie wymawiam swoimi wargami.

Pan częścią dziedzictwa i kielicha mego.

To właśnie Ty mój los zabezpieczasz”.

21. CIERNISTY KRZAK

Wyrósł na stokach góry i upajał się powietrzem, i słońcem. Po pierwszym okresie, gdy był zielonym, miękkim pędem, jego gałązki powykręcane i niezgrabne pokryły się brzydkimi i kłującymi cierniami. Ptaki
i owce zaczęły go nienawidzić, gdyż przy jakimś przypadkowym dotknięciu wyrywał kłębki wełny. Nawet kozy, które nie są wybredne i skubały nawet kamienie, unikały go.

Inne krzaki i krzewy szczyciły się kwiatami i listkami, a niektóre - nawet owocami. Biedny ciernisty krzak produkował jedynie ciernie.

Wieczorny wiatr przynosił mu pogardę i drwiny innych roślin.

Jednak gdy Bóg zapragnął rozmawiać z Mojżeszem, wybrał skromny krzak ciernisty na stoku góry.

Krzak stał się wtedy tronem Boga, jaśniał dużo mocniej niż słońce - blaskiem płonącym i ogniem,
tak jakby każdy z jego cierni zmienił się w drogocenny kamień mieniący się tysiącem błysków najczystszego światła.

* * *

Uczniowie czekali, aby wejść na wystawę największych wynalazków świata. Nauczycielka starała się przygotować dzieci na to, co zobaczą.

„Kto potrafi wymienić jakiś wielki wynalazek, którego nie było jeszcze przed 20 laty?”

„Ja nim jestem, proszę pani” - stwierdził z przekonaniem chłopiec, wskazując palcem
na siebie.

O, Panie, przekonaj mnie,

że ja potrzebuję Ciebie tak samo,

jak Ty potrzebujesz mnie.

Gdybym nie miał Ciebie,

kogo miałbym prosić?

Gdybyś Ty nie miał mnie,

kto by prosił Ciebie?

22. PIORUN

W czasie niedzielnej Mszy św. nagle rozpętała się gwałtowna burza. Piorun uderzył w dzwonnicę
i wstrząsnął murami kościoła, w którym było pełno ludzi.

Celebrans widocznie przerażony, zwrócił się do wiernych: „Przerwijmy na chwilę Mszę św.
i pomódlmy się...”

* * *

Przyzwyczajenie pokrywa kurzem, skorupą, potrafi przyćmić nawet sprawy najpiękniejsze
i największe. W rezultacie więc sprawy te dzieją się jakby „na niby”.

23. RZEKA I PUSTYNIA

Rzeka w czasie swego spokojnego biegu ku morzu dotarła na pustynię i zatrzymała się. Miała teraz przed sobą jedynie skały, usiane załomami i ukrytymi jaskiniami oraz wydmy piaskowe, które ginęły gdzieś
na horyzoncie.

„Oto mój kres. Nie potrafię przepłynąć przez tę pustynię. Piasek wchłonie moją wodę
i ja zginę. Nigdy nie dopłynę do morza. Nic mi się nie udało”.
- narzekała.

Z wolna jej wody zaczęły mętnieć. Rzeka stawała się bagnem i zamierała.

Wiatr posłyszał jednak jej lamenty i postanowił uratować jej życie.

„Pozwól ogrzać cię słońcem, wzbijesz się do nieba pod postacią pary wodnej. O reszcie
ja pomyślę”
- powiedział.

Rzeka jeszcze bardziej się zlękła. „Jestem stworzona po to, by płynąć pomiędzy dwoma brzegami, spokojnie, majestatycznie. Nie zostałam przeznaczona do przebywania w powietrzu”.

Wiatr odpowiedział: „Nie bój się, gdy dotrzesz do nieba pod postacią pary wodnej, staniesz się chmurą. Ja przeprowadzę cię poza pustynię, będzie mogła spaść na ziemię pod postacią deszczu
i ponownie staniesz się rzeką, a potem dotrzesz do morza”.

Rzeka była jednak zbyt przerażona i została wchłonięta przez pustynię.

* * *

Wiele istot ludzkich zapomniało, że istnieje tylko jeden sposób, by przezwyciężyć nieoczekiwane pustynie uczuć i okrutne posuchy, które zatarasowują spokojny bieg egzystencji.

Jest to życie duchowe. Trzeba pozwolić przemienić się przez Słońce, którym jest Bóg
i przenieść przez Wiatr Ducha. Jest to wszakże ryzyko, na które niewielu się zdobywa. Albowiem
jak mówi Jezus:
„Wiatr wieje tam, gdzie chce: i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz,
skąd przychodzi i dokąd podąża”.

24. RACHUNEK

Któregoś wieczoru, gdy mamusia przygotowywała kolację, jedenastoletni syn stanął w kuchni, trzymając w ręku kartkę.

Z oficjalną miną, dziecko podało kartkę matce, która wytarła sobie ręce w fartuch i przeczytała,
co było napisane:

„Za wyrwanie chwastów na ścieżce: 50 lirów.

Za uporządkowanie mojego pokoju: 10.000 lirów.

Za kupienie mleka: 1.000 lirów.

Za pilnowanie siostrzyczki (3 popołudnia): 15.000 lirów.

Za otrzymanie dwukrotnie najlepszego stopnia: 10.000 lirów.

Za wyrzucanie śmieci co wieczór: 7.000 lirów.

Razem: 48.000 lirów”.

Mama spojrzała czule w oczy syna. Jego umysł był pełen wspomnień. Wzięła długopis
i na drugiej stronie kartki napisała:

„Za noszenie ciebie w łonie przez 9 miesięcy: 0 lirów.

Za te wszystkie noce spędzone przy twoim łóżku, gdy byłeś chory: 0 lirów.

Za te wszystkie chwile pocieszania ciebie, gdy byłeś smutny: 0 lirów.

Za wszystkie osuszone twoje łzy: 0 lirów.

Za to wszystko, czego ciebie nauczyłam dzień po dniu: 0 lirów.

Za wszystkie śniadania, obiady, kolacje, podwieczorki i śniadania do szkoły: 0 lirów.

Za życie, które ci daję każdego dnia: 0 lirów.

Razem: 0 lirów”.

Gdy skończyła, uśmiechając się matka podała kartkę synowi. Ten przeczytał to, co napisała i otarł sobie dwie duże łzy, które pojawiły się w jego oczach.

Odwrócił kartkę i na swoim rachunku napisał: „ZAPŁACONO”. Potem chwycił mamę za szyję i obsypał ją pocałunkami.

* * *

Gdy w osobistych i rodzinnych stosunkach zaczynają pojawiać się rachunki, wszystko się kończy. Miłość jest bezinteresowna albo nie istnieje.

Któregoś upalnego dnia przygotowałam rożki z lodami i powiedziałam do czworga moich dzieci, że mogą je kupić za jednego buziaka. Zaraz dzieci ustawiły się w kolejce, aby dokonać zakupu”. Trzej młodsi uścisnęli mnie szybciutko, wzięli rożki i wybiegli na dwór. Gdy zaś przyszła kolej na mojego najstarszego syna, otrzymałam dwa buziaki. „Zatrzymaj resztę” - powiedział z uśmiechem.

25. PRZYKŁAD

Pustelnik obserwował raz w lesie krogulca. Krogulec niósł do swego gniazda kawałek mięsa: poszarpał to mięso na wiele maleńkich kawałków i zaczął karmić nimi również małą wronę.

Zdziwił się, że krogulec karmi małą wronę i pomyślał: „Bóg dał mi znak. Nawet mała zraniona wrona nie została opuszczona przez Niego. Bóg nauczył dzikiego krogulca dokarmiać stworzonko, należące do innego gatunku, osierocone w świecie. Widocznie Bóg daje to, co potrzebne jest wszystkim stworzeniom. My tymczasem martwimy się tylko o nas samych. Muszę przestać martwić się o siebie! Bóg pokazał mi, co mam czynić. Nie będę już starał się o pożywienie! Bóg nie opuszcza żadnego ze swych stworzeń, nie opuści i mnie!”

Tak też uczynił: usiadł w lesie i nie ruszył się stamtąd, tylko modlił się. Przez trzy dni i trzy noce pozostał tam, nie pijąc wody i nie jedząc nic. Po trzech dniach pustelnik był tak osłabiony, że nie mógł podnieść ręki.

Z wielkiej słabości zasnął. Oto we śnie ukazał mu się anioł. Anioł spojrzał na niego nachmurzony
i powiedział: „Znak był oczywiście dla ciebie, ale po to, byś nauczył się naśladować krogulca!”

* * *

Wtedy Jezus zapytał:

„Który z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”

On odpowiedział:

„Ten, który okazał mu miłosierdzie”.

„Idź i ty czyń podobnie!” (Łk 10,36-37)

Zbyt łatwo stajemy po stronie tych, którzy muszą coś dostać. Według Jezusa - my musimy
dawać.

26. RYSUNEK

Dziecko coś rysowało i nauczyciel powiedział:

„To interesujący rysunek. Co on przedstawia?”

„Jest to portret Boga”.

„Przecież nikt nie wie, jaki jest Bóg”.

„Kiedy skończę rysunek, będą już wiedzieć wszyscy”.

* * *

Krótko po narodzinach braciszka, mała Sachi zaczęła prosić rodziców, by zostawili ją samą
z noworodkiem. Zaniepokoili się, gdyż jak prawie wszystkie dzieci czteroletnie, mogła być zazdrosna
i mogła uderzyć go, czy potrącić. Dlatego powiedzieli „nie”. Sachi jednak nie wykazywała oznak zazdrości. Była dla dziecka serdeczna, a jej prośby o pozostawienie samej z nim stawały się
coraz bardziej naglące. W końcu rodzice zgodzili się.

Uradowana Sachi poszła do pokoju dziecka, przymknęła drzwi, ale przez pozostawioną szparę, zaciekawieni rodzice mogli zobaczyć i usłyszeć, co się tam dzieje. Zobaczyli małą Sachi, jak spokojnie doszła do braciszka, położyła się obok niego tak, że jej buzia znalazła się obok jego buzi i powiedziała: „Dziecko, powiedz mi, jaki jest Bóg. Zaczynam Go zapominać”.

(Dan Millman)

Dzieci wiedzą, jaki jest Bóg, ale przychodzą na świat, który czyni wszystko, by zapomniały
o Nim jak najprędzej.

27. ROZGWIAZDY

Straszliwa burza rozszalała się na morzu. Ostre podmuchy lodowatego wiatru przeszywały wodę
i unosiły wodę w olbrzymich falach, które spadały na plażę, niczym uderzenia młota mechanicznego.
Jak stalowe lemiesze orały dno morskie, wyrzucając z niego na dziesiątki metrów od brzegu małe zwierzątka, skorupiaki, małe mięczaki.

Gdy burza minęła, tak gwałtownie jak przyszła, woda uspokoiła się i cofnęła. Teraz plaża była pokryta błotem, w którym zwijały się w agonii tysiące, tysiące rozgwiazd. Było ich tyle, że plaża wydawała się być zabarwiona na różowo.

Zjawisko to przyciągnęło wielu ludzi ze wszystkich stron wybrzeża. Przyjechały nawet ekipy telewizyjne, aby sfilmować to dziwne zjawisko. rozgwiazdy były prawie nieruchome. Umierały.

Wśród tłumu stało również dziecko, trzymane za rękę przez ojca. Oczyma zasmuconymi wpatrywało się w małe rozgwiazdy. Wszyscy na nie patrzyli, ale nic nie robili.

Nagle dziecko puściło rękę ojca, zdjęło buciki i skarpetki, i pobiegło na plażę. Pochyliło się i małymi rączkami wzięło trzy rozgwiazdy, i biegnąc szybko zaniosło je do wody, potem wróciło i zaczęło robić to samo.

Zza cementowej balustrady jakiś mężczyzna zawołał:

„Co robisz, chłopczyku?”

„Wrzucam do morza rozgwiazdy. W przeciwnym razie wszystkie zginą na plaży”
- odpowiedziało dziecko.

„Tu znajdują się tysiące rozgwiazd, nie możesz uratować ich wszystkich. Jest ich

zbyt wiele!” - zawołał mężczyzna. „Tak dzieje się na tysiącach innych plaży wzdłuż brzegu!
Nie możesz zmienić tego faktu!”

Dziecko pochyliło się, by wziąć do ręki inną rozgwiazdę i rzucając je do wody, powiedziało: „A jednak zmieniłem ten dla tej oto rozgwiazdy”.

Mężczyzna przez chwilę milczał, potem pochylił się, zdjął buty i skarpety, i zszedł na plażę. Zaczął zbierać rozgwiazdy i wrzucać je do morza. Po chwili zrobiły to samo dwie dziewczyny. Było ich już czworo, wrzucających rozgwiazdy do wody. Po paru minutach było ich 50, potem 100, 200, tysiąc osób, które wrzucały rozgwiazdy do morza.

W ten sposób uratowano je wszystkie.

* * *

Wystarczyłoby, aby dla przemiany świata ktoś, nawet mały, miał odwagę rozpocząć.

28. KOLOROWE KREDY

Nikt nie pamiętał, kiedy ten człowiek przybył do miasta. Wydawało się, ze zawsze tam był
- na chodniku najbardziej zatłoczonej ulicy, przy której było pełno sklepów, restauracji, eleganckich kin;
po której spacerowano co wieczór i gdzie spotykali się zakochani.

Klęcząc na chodniku, kolorowymi kredami malował aniołki i cudowne pejzaże pełne słońca, szczęśliwe dzieci, rozwijające się kwiaty i sny o wolności.

Z czasem mieszkańcy miasta przyzwyczaili się do tego mężczyzny. Niektórzy rzucali jakąś monetę na rysunek, czasami zatrzymywali się i rozmawiali z nim.

Mówili mu o swych zmartwieniach, o nadziejach, mówili mu o swych dzieciach, o tym najmłodszym, które chciało jeszcze spać z rodzicami i o tym najstarszym, które nie wiedziało, jaki kierunek studiów wybrać, bo trudno jest rozszyfrować przyszłość...

Człowiek słuchał. Słuchał wiele, mówił mało. Pewnego dnia mężczyzna zaczął zbierać swoje rzeczy,
by odejść stamtąd.

Wszyscy zgromadzili się wokół niego i patrzyli. Patrzyli i czekali.

„Zostaw nam jakąś pamiątkę”.

Człowiek pokazywał im swoje puste ręce. Cóż miał im zostawić?

Ludzie jednak otoczyli go i czekali.

Wówczas mężczyzna wyciągnął ze swego plecaka kolorowe kredy. Te, którymi malował anioły, kwiaty, sny i rozdzielił je pomiędzy ludzi.

Kawałek kolorowej kredy dla każdego, potem bez słowa odszedł.

Co zrobili ludzie z tymi kolorowymi kredami? Ktoś oprawił ją, ktoś inny zaniósł do muzeum sztuki nowoczesnej, ktoś umieścił ją w szufladzie, większość zapomniała o nich.

* * *

Przyszedł Człowiek i pozostawił również tobie możność pokolorowania świata. Co zrobiłeś
z twymi kolorowymi kredami?

29. MYSZKA

W czasie lodowatej, zimowej nocy lama buddyjski znalazł na progu swych drzwi zziębniętą,
prawie nieżywą myszkę. Podniósł myszkę, ogrzał, pożywił, a potem poprosił, by została i dotrzymała mu towarzystwa. Od tego momentu życie myszki stało się przyjemne. Mimo tego jednak, zwierzątko nie wyglądało na szczęśliwe. Lama martwił się. „Co ci jest, mały przyjacielu?” - pytał.

„Jesteś bardzo dobry dla mnie i wszystko w twoim domu jest dla mnie dobre, za wyjątkiem tego kota...”. Lama uśmiechnął się. Nie pomyślał o kocie, zwierzęciu zbyt rozsądnym i zbyt dobrze odżywianym, by chciało mu się polować na myszy. Potem powiedział: „Ten piękny kocur nie chce ci zrobić nic złego, mój przyjacielu! Nigdy nie wyrządziłby ci krzywdy! Nie musisz się go obawiać, zapewniam cię”.

„Wierzę ci, ale to jest silniejsze ode mnie” - popłakiwała myszka. „Tak bardzo się boję kota! twoja moc jest wielka. Zamień mnie w kota. nie będę się już bała tej okropnej bestii”.

Lama spokojnie pokiwał głową. Nie sądził, by był to dobry pomysł. Myszka jednak błagała go i w końcu zdecydował: „Niech się stanie tak, jak sobie życzysz, mały przyjacielu!”

I nagle myszka zmieniła się w wielkiego kota. Minęła noc, narodził się dzień i piękny kot wyszedł
z pokoju lamy. Jednak gdy zobaczył tylko domowego kota, pobiegł ukryć się do pokoju lamy i wślizgnął się
pod łóżko.

„Co się dzieje, mały przyjacielu?” - spytała lama zdumiony. -„Chyba nie boisz się kota?”

Kot-myszka zawstydziła się bardzo. I błagała: „Zamień mnie, proszę, w psa, wielkiego psa
o ostrych kłach, który głośno szczeka...”

Gdy dzień dobiegł końca i zapalono lampy oliwne, wielki czarny pies wyszedł z pokoju lamy. Doszedł
do progu domu i spotkał kota domowego, który wychodził z kuchni. Kot prawie że zemdlał na widok psa.
Pies zaś zląkł się jeszcze bardziej. Skomląc rozpaczliwie pobiegł schronić się w pokoju lamy. Mężczyzna spojrzał na biednego, drżącego psa i powiedział: „Co się dzieje? Spotkałeś innego psa?”

Pies-myszka zawstydził się okropnie i poprosił: „Zmień mnie w tygrysa, proszę cię, w wielkiego tygrysa!”

Lama zadowolił go i następnego dnia ogromny tygrys o dzikich oczach wyszedł z pokoju lamy.
Tygrys chodził po całym domu, strasząc wszystkich, potem wyszedł do ogrodu. Tam spotkał kota, wychodzącego z kuchni. Gdy ten zobaczył tygrysa, skoczył wystraszony i wdrapał się na drzewo, i zamknąwszy oczy mówił: „Jestem nieżywym kotem!”

Tygrys zobaczywszy kota, zawył okropnie i uciekał jeszcze szybciej niż kot do domu, by schronić się
w kącie pokoju lamy.

„Co za straszliwe zwierzę zobaczyłeś?” - spytał lama.

„Ja... boję się... kota!” - wyszeptał tygrys, trzęsąc się jeszcze.

Lama wybuchnął śmiechem. „Teraz rozumiesz, mały przyjacielu, że powierzchowność jest niczym. Na zewnątrz masz wygląd strasznego tygrysa, ale boisz się kota, gdyż twoje serce pozostało sercem myszki”.

* * *

Wszelkie zmiany trzeba zawsze zaczynać od przemiany serca.

30. CZERWONY PARASOL

On był chłopakiem pracowitym i poważnym, ona dziewczyną ładną i rozsądną. Zakochali się przed jego wyjazdem do wojska, chłopak chciał dać dziewczynie prezent. Podarek, który by przypominał jego miłość. Musiał jednak liczyć się z pieniędzmi, mocno uszczuplonymi przez zakup skryptów uniwersyteckich.

Chodził po sklepach i wielkich magazynach. Po wielu wahaniach zdecydował się. Kupił ogromny parasol w ładnym kolorze czerwonym.

Pod tym wielkim, czerwonym parasolem młodzi pożegnali się, przyrzekając sobie miłość na wieki
i postanowili zawrzeć małżeństwo. W nowym domu parasol znalazł się w schowku.

Mijały lata. Urodziły się dzieci, nadeszły troski, napięcia, pojawiła się nuda i zbyt długie okresy milczenia.

Pewnego wieczoru, on i ona siedząc na kanapie przed telewizorem ziewali. Nagle ona wstała, pobiegła do komórki i po chwili wróciła z czerwonym parasolem. Otwarła go i chmurka kurzu ukazała się w powietrzu. Potem kobieta usiadła na kanapie z otwartym parasolem. Po dłuższej chwili, on przytulił się do niej
i czule się objęli.

Odnaleźli wszystkie sny, przysypane kurzem codzienności.

* * *

Pewien mężczyzna i pewna kobieta, po długim narzeczeństwie, pobrali się. Mieli czworo dzieci. Dzieci dorosły, i tez założyły rodziny. W wieczór ślubu ostatniej córki znaleźli się w domu. Sami. Stali się znów parą.

Usiedli naprzeciwko siebie

On patrzał długo na żonę.

Potem powiedział: „Kim ty do licha jesteś?”

Nie zapominajcie o czerwonym parasolu.

31. CZŁOWIEK W STUDNI

Pewien człowiek w studni, z której nie mógł się wydostać.

Jakaś osoba o dobrym sercu, która przechodziła tamtędy, powiedziała: „Bardzo mi przykro z twego powodu. Uczestniczę w twym nieszczęściu”.

Pewien polityk, zaangażowany w sprawy społeczne, przechodząc obok studni, powiedział:

„To logiczne, prędzej czy później ktoś musiał tam wpaść”.

Człowiek pobożny powiedział: „Jedynie źli ludzie wpadają do studni”.

Uczony zastanawiał się, w jaki sposób człowiek znalazł się w studni.

Polityk opozycyjny postanowił złożyć oświadczenie przeciwko rządowi.

Dziennikarz przyrzekł napisać artykuł polemiczny w gazecie w następną niedzielę.

Człowiek praktyczny spytał się, czy obowiązują wysokie podatki za studnie.

Smutna osoba stwierdziła: „Moja studnia jest gorsza”.

Humorysta zaśmiał się: „Wypij kawę, to cię podniesie na duchu!”

Optymista powiedział: „Mógłbyś czuć się gorzej”.

Pesymista dorzucił: „Osuniesz się jeszcze niżej”.

Jezus, widząc człowieka, podał mu rękę i wyciągnął go ze studni.

* * *

NAJWIĘKSZE POTRZEBY ŚWIATA:

Trochę więcej uprzejmości, mniej chciwości.

Trochę więcej dawania, mniej żądania.

Trochę więcej uśmiechu, mniej grymasów.

Trochę mniej kopania w leżącego na ziemi.

Trochę więcej „my”, trochę mniej „ja”.

Trochę więcej śmiechu, trochę mniej płaczu.

Trochę więcej kwiatów na drodze życia, trochę mniej na grobach.

32. TWIERDZE NIE Z KAMIENI

Żył kiedyś możny władca. Wiedział, że ilość dni, które mu pozostały, zmniejsza się nieuchronnie.
Co stanie się z jego pięknym królestwem, gdy będzie zmuszony je pozostawić? Otoczone było bowiem
ze wszystkich stron wrogami. Jak poradzi sobie z nim młody książę, ten syn zbyt młody i niedoświadczony, który urodził się, gdy władca był już w podeszłym wieku? Gdzie będzie mógł się schronić? Kto będzie go bronił?

Myśli te dręczyły starego króla tak bardzo, że pewnego dnia powiedział do syna: „Synu mój,
ja nie będę już rządził długo i nie wiem, co się stanie po mojej śmierci. Jest wielu nieprzyjaciół wokół tronu. Boję się bardzo o królestwo, które stworzyłem, jak również o ciebie. Umarłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że masz pewne schronienie w wypadku niebezpieczeństwa. Dlatego radzę ci, byś objechał królestwo i zbudował twierdze we wszystkich zakątkach,
na wszystkich granicach kraju”.

Posłuszny młodzieniec natychmiast wyruszył w drogę. Objechał cały kraj, góry i doliny, i tam,
gdzie znajdował odpowiednie miejsce, kazał budować solidne i ogromne twierdze.

Twierdze powstawały w głębi lasów, w ukrytych dolinach, na szczytach pagórków, na pustyniach,
na brzegu rzek i na stokach gór. Kosztowały mnóstwo pieniędzy, ale książę nie zwracał uwagi na wydatki.
W grę wchodziło jego życie i jego tron.

Po pewnym czasie młody książę do pałacu króla, swego ojca. Zmęczony, wychudzony, ale zadowolony, po doprowadzeniu do końca zadania, stanął przed ojcem.

„A więc synu, jak ci poszło? Czy zrobiłeś to, co ci poleciłem?” - spytał król.

„Tak, ojcze” - odpowiedział książę. -„W całym kraju wznoszą się twierdze nie do zdobycia:
na pustyni, w górach, w głębi lasów”.

Stary król, najpotężniejszy, jakiego znała historia, zamiast pogratulować synowi i pochwalić wszystkie wysiłki, kiwał głową, jakby ktoś sprawił mu wielką przykrość.

„Nie to miałem na myśli, mój synu. Musisz powrócić i zacząć od nowa”. - powiedział.

-„Twierdze, które zbudowałeś, nie obronią cię w przypadku niebezpieczeństwa: będziesz sam
i nie zdołasz uciec przed zasadzkami i pułapkami twoich nieprzyjaciół za pomocą murów i kamieni. Musisz zbudować sobie schronienie w sercach osób szlachetnych i dobrych. Musisz ich poszukać
i zdobyć sobie ich przyjaźń. Jedynie wówczas będziesz wiedział, gdzie możesz znaleźć azyl
w chwilach niebezpieczeństwa. Tam, gdzie człowiek ma przyjaciela, tam znajdzie dach,
pod którym będzie mógł się schronić”.

Książę znów wyruszył w drogę. Tym razem udał się nie na pustynie, urwiska i dzikie puszcze,
ale udał się do ludzi, aby pośród nich zbudować sobie schronienie, o jakim myślał jego ojciec, stary król pełen mądrości. Wymagało to o wiele więcej wysiłków i trudów. Książę jednak nigdy ich nie pożałował.

Gdy bowiem po pewnym czasie stary władca zmarł i opuścił ten świat, książę nie musiał się obawiać żadnego wroga.

* * *

Pewnego dnia młoda kobieta otrzymała 12 róż z bilecikiem, na którym napisano:
„Od osoby, która cię kocha”.

Nie było jednak podpisu.

Kobieta nie była zamężna, jej myśl pobiegła do mężczyzn jej życia: do dawnych sympatii,
do nowych znajomych. Może to matka i ojciec? Jakiś kolega z pracy? Zrobiła w myśli listę ewentualnych osób. Wreszcie zatelefonowała do swej przyjaciółki, by ta pomogła rozwiązać zagadkę.

Jedno zdanie przyjaciółki nagle podsunęło jej myśl.

„Powiedz, to ty przysłałaś mi te kwiaty?'

„Tak”.

„Dlaczego?”

„Gdyż ostatnio rozmawiałyśmy, byłaś w czarnym humorze. Chciałam, byś spędziła jeden dzień, myśląc o osobach, które cię kochają”.

A ty - ile twierdz zbudowałeś dzisiaj?

33. ILE NAS DZIELI

Pewien mędrzec wsiadł na okręt, aby dostać się na drugi brzeg morza. W połowie drogi rozszalała się burza z taką siłą, że wysokie fale rzucały okrętem jakby był suchą gałązką. Wszyscy strasznie się bali, niektórzy modlili się, inni tarzali się krzycząc, jeszcze inni wyrzucali cały swój dobytek do morza. Jedynie mędrzec był niewzruszony.

Gdy burza ucichła, powoli kolory powracały na policzki płynących i niektórzy z nich zwrócili się do mędrca z pytaniem:

„Jak to się dzieje, że ty nigdy się nie boisz? Czy nie widziałeś, że pomiędzy nami a śmiercią była tylko jedna drewniana deska?”

„Oczywiście, ale w ciągu życia przekonałem się, że często jest jeszcze mniej”.

* * *

Ile dzieli nas od śmierci? Czy naprawdę tak nikła jest granica pomiędzy życiem i śmiercią?

W ostatnich latach życia, ks. Bosko z trudem chodził. Często ci, którzy widzieli go przechodzącego przez dziedziniec pytali: „Dokąd ks. Bosko idzie?”

Odpowiedź zawsze była taka sama: „Do nieba”.

Wszyscy moglibyśmy tak powiedzieć przy każdym kroku naszego życia: „Idę do Ciebie, Panie”.

34. ÓSMY DZIEŃ

Następnego dnia Pan znów popatrzył na to, co stworzył. Trzeba było dokonać pewnych poprawek.

Na brzegu rzeki znajdowały się ładne kamienie: szare, zielone, nakrapiane. Pod ziemią kamienie były zgniecione i udręczone. Bóg musnął te głębinowe kamienie i oto powstały diamenty, szmaragdy i miliony błyszczących klejnotów, tam w głębinach.

Pan spojrzał na kwiaty, jeden piękniejszy od drugiego. Brakuje im jednak czegoś, pomyślał i musnął je lekkim powiewem - i oto kwiaty ubrały się w zapach.

Szary i smutny ptaszek usiadł Mu na dłoni. Bóg mu coś zagwizdał i słowik zaczął wyśpiewywać trele.

Szepnął coś niebu, a ono zaczerwieniło się z radości. narodził się w ten sposób zachód słońca.

Co wyszeptał Pan do ucha człowiekowi, by ten stał się prawdziwym człowiekiem? Tego odległego dnia w ten odległy poranek, wyszeptał dwa małe słowa: „Kocham ciebie”.

* * *

W starodawnych rękopisach znajduje się historia dziewczyny, która należała do grupy kobiet, towarzyszących Jezusowi na Kalwarię. Była to dziewczyna nieśmiała, milcząca, skromna.

Na wieść o Zmartwychwstaniu, niepotrzebne jej były wizje czy potwierdzenia. Uwierzyła natychmiast. Pod wpływem odwagi, nie okazywanej dotąd, zaczęła pielgrzymować i głosić słowa Jezusa. nie lękała się już. Głosiła posłanie w miastach i wsiach.

Pewnego dnia podszedł do niej mężczyzna, którego głęboko poruszyło jej świadectwo.
Zapytał ją:
„Powiedz mi, w czym tkwi tajemnica twojej odwagi?”

„W pokorze. Tak nauczył mnie Nauczyciel”.

Mężczyzna stał przez chwilę milczący , potem znów spytał: „Do czego służy pokora?”

„Do tego, bym mogła powiedzieć jako pierwsza: » Kocham cię « ”.

~~~

35. STARE SKRZYPCE

Na licytacji licytator uniósł w górę skrzypce. Były porysowane i zniszczone. Struny wisiały rozluźnione
i licytator sądził, że nie warto tracić czasu na stare skrzypce, ale jednak uniósł je do góry z uśmiechem.

„Co państwo mi proponujecie? Zacznijmy od... stu tysięcy lirów”.

„Sto pięć!” - odezwał się jakiś głos. Potem sto dziesięć.

„Sto piętnaście!” - powiedział inny. Potem sto dwadzieścia.

„Sto dwadzieścia tysięcy po raz pierwszy, sto dwadzieścia tysięcy po raz drugi,
sto dwadzieścia tysięcy...”

Z końca sali mężczyzna o siwych włosach podniósł się i podszedł bliżej. Wziął smyczek. Chusteczką oczyścił stare skrzypce, naciągnął rozluźnione struny, ujął je energicznie i zagrał melodię czystą i piękną niczym śpiew aniołów.

Gdy przestał grać, licytator głosem spokojnym i niskim spytał: „Ile mi ofiarujecie za te stare skrzypce?” Uniósł je razem ze smyczkiem.

„Milion, a kto dwa miliony? Dwa miliony! A kto da trzy miliony? Trzy miliony po raz pierwszy, trzy miliony po raz drugi, trzy miliony po raz trzeci. Sprzedane!” - powiedział licytator.

Ludzie zaczęli klaskać, ale niektórzy pytali: „Co zmieniło wartość skrzypiec?”

Szybko dała się słyszeć odpowiedź: „Dotknięcie mistrza”.

* * *

Jesteśmy starymi instrumentami, zakurzonymi, pokiereszowanymi. Potrafimy wygrać wspaniałe melodie. Wystarcza dotyk Mistrza.

„Oto tu jesteś, mój Boże. Szukasz mnie? Czego chcesz? Nie mam Ci nic do dania.

Po naszym ostatnim spotkaniu, nic nie odłożyłam dla Ciebie.

Nic... Ani jednego dobrego uczynku. Byłam zbyt zmęczona.

Nic... Ani jednego dobrego słowa. Byłam zbyt smutna.

Obrzydzenie życiem, nuda, bezużyteczność.

-Ofiaruj!

Zniecierpliwienie, gdy każdego dnia widzisz dzień kończący się bezużytecznie. Pragnienie,
by odpoczywać wolna od obowiązku i zobowiązań, obojętność na dobro, które należy uczynić, zmęczenie Tobą, mój Boże!

-Ofiaruj.

Ospałość duszy, wyrzuty sumienia za moją apatię silniejszą od wyrzutu... Potrzeba bycia szczęśliwą; czułość, która wyczerpuje; ból, że jestem taka, jaka jestem; niestety...

-Ofiaruj!

Niepokoje, lęki, wątpliwości.

Panie, niczym szmaciarz wędrujesz, zbierając... odpadki i śmieci. Co chcesz z nich zrobić, Panie?

-Królestwo Niebieskie.

36. NIEPOTRZEBNE DREWNO

W odległym zakątku świata, w gęstym lesie, znajdowała się drabinka. Była to zwykła drabina, zrobiona z wysuszonego i zużytego drewna.

Była otoczona świerkami, modrzewiami i brzozami. Wspaniałymi drzewami. Pośród nich wydawała się naprawdę nędzna.

Drwale, którzy pracowali w lesie, pewnego dnia dotarli tam. Spojrzeli na drabinę z politowaniem.
„Co za tandeta?!” - zawołał jeden.

„Nie nadaje się nawet na opał”. - powiedział drugi.

Jeden z nich chwycił za siekierę i rozwalił drabinę dwoma uderzeniami. Rozpadła się w jednej chwili. Była rzeczywiście do niczego. Drwale oddalili się, śmiejąc się szyderczo.

Była to jednak drabina, po której co wieczór wspinał się ludzik, zapalający gwiazdy.

Od tej nocy, niebo nad lasem pozbawione było gwiazd.

* * *

Również w tobie istnieje drabina. W porównaniu z tyloma rzeczami, które są ci ofiarowywane codziennie, jest niczym. Jest to jednak drabina, która służy do zapalania gwiazd na twoim niebie.

Oto jej nazwa: modlitwa.

~~~

37. NA WZÓR MARYI

Pewnej nocy miałem cudowny sen. Zobaczyłem długą drogę, która z ziemi pięła się ku górze,
by zginąć pośród chmur, kierując się ku niebu. Nie była to jednak droga wygodna. Co więcej, pełna była przeszkód, usiana zardzewiałymi gwoźdźmi, ostrymi i tnącymi kamieniami, kawałkami szkła.

Ludzie wędrowali tą drogą boso. Gwoździe wbijały się w ciało, wielu miało zakrwawione stopy. Mimo tego nie rezygnowali, chcieli dojść do nieba. Każdy krok wywoływał cierpienie. Wędrówka była powolna i trudna.

Potem w moim śnie ujrzałem Jezusa, który szedł naprzód. On również szedł boso. Szedł wolno,
ale zdecydowanie. Ani razu nie zranił sobie stopy. Jezus szedł i szedł. Wreszcie dotarł do nieba i tam usiadł
na wielkim, złocistym tronie. Spoglądał w dół, obserwując tych, którzy usiłowali wejść. Spojrzeniem i gestami zachęcał ich. Zaraz po Nim szła również Maryja, Jego Matka.

Maryja szła szybciej niż Jezus. Wiecie dlaczego? Stawiała swe stopy na śladach pozostawionych
przez Jezusa. Szybko dotarła więc do Syna, który posadził Ją na wielkim fotelu, po swej prawej stronie.

Maryja również zaczęła dodawać otuchy tym, którzy wspinali się i zachęcała ich, by szli po śladach, zostawionych przez Jezusa, tak jak sama to zrobiła. Ludzie rozsądni tak właśnie postępowali i szybko posuwali się ku niebu. Inni skarżyli się na rany, często zatrzymywali się, czasami rezygnowali zupełnie i upadali
na brzegu drogi, zwyciężeni przez smutek.

* * *

Pewnego poranka profesor kardiolog zaprowadził studentów do prosektorium.

Oglądali tam różne części ludzkiego ciała.

Gdy stanęli przed nienormalnie dużym sercem, profesor zapytał studentów, czy wiedzą,
do kogo należało i jaka choroba wywołała śmierć tej osoby.

„Ja wiem” - powiedział odważnie jeden student. -„To było serce jakiejś matki”.

KONIEC

Przepisał:

P.P.Z.

Redakcja: ks. Roman Szpakowski SDB, Maria D. Śpiewakowska

Z języka włoskiego przełożyła: Anna Gryczyńska

Warszawa 1998,

Wydawnictwo Salezjańskie

Tytuł oryginału: „A voltre basta un raggio di sole”

IMPRIMATUR: Za zgodą Kurii Diecezjalnej Warszawsko-Praskiej

z dn. 04.01.1999 r., nr 27/K/99

ISBN 83-7201-049-8

Uwaga!!!

Książka ta w formie e-booka może być rozpowszechniana

tylko w celach indywidualnych!!!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bruno Ferrero Czasami wystarcza promyk słońca (37 opowiadań dla ducha)
Promyk słońca
Bruno Ferrero Mały, samotny król
Bruno Ferrero Ale my mamy skrzydła (43 opowiadania dla ducha)
Bruno Ferrero Kółka na wodzie (37 opowiadań dla ducha)
Bruno Ferrero Zna to tylko wiatr (39 opowiadań dla ducha)
Bruno Ferrero Zna to tylko wiatr
Bruno Ferrero Czy jest tam Ktoś
Bruno Ferrero Ale my mamy skrzydła
Bruno Ferrero Nowe historie (tylko opowiadania)
Bruno Ferrero 40 opowiadań na pustyni (40 opowiadań dla ducha)
Bruno Ferrero Ważna róża
Bruno Ferrero Śpiew świerszcza polnego (39 opowiadań dla ducha)
Bruno Ferrero ksiega skarbu
Największa miłość Bruno Ferrero
ŁAŃCUCH I GRZEBIEŃ Bruno Ferrero
Bruno Ferrero Czy jest tam Ktoś (36 opowiadań dla ducha)
Seria mazurska Tom 2 Promyk słońca Katarzyna Michalak
LIST MIŁOSNY opowiadanie Bruno Ferrero

więcej podobnych podstron