O prawie do broni raz jeszcze
2008-05-19 13:33:01
fot. glauco aio/sxc.hu
150 tys. Polaków legalnie posiada broń. Przypadki jej sprzecznego z prawem użycia są tak rzadkie, że nikt nie zna ich liczby, bo tego rodzaju statystyk nawet się nie prowadzi. Jednak wizja posiadania broni przez drugie tyle osób wywołuje panikę. Oto Polska właśnie.
W ciągu pięciu dni długiego majowego weekendu w 631 wypadkach komunikacyjnych giną 54 osoby, a prawie 900 zostaje rannych. Takich weekendów było i będzie wiele, ale nikt nie domaga się wprowadzenia zakazu posiadania samochodów. W tym samym czasie dochodzi do dwóch zdarzeń z alkoholem i myśliwską bronią palną w roli głównej; jedna osoba zostaje lekko ranna. To pierwsze takie od długiego czasu zdarzenia, ale Polskę ogarnia histeria. Poważna gazeta podgrzewa atmosferę, przypominając przypadek ostrzelania autobusu z ... procy, a zewsząd dobiegają głosy domagające się utrzymania restrykcji w dostępie cywilów do broni. Odżywają też szyderstwa z Andrzeja Czumy, który niedawno proponował zmianę przepisów regulujących to zagadnienie. Nikogo nie obchodzi, co w rzeczywistości i dlaczego zakładała koncepcja parlamentarzysty PO, a większość krytyków nie uważała nawet za stosowne zapoznać się z jego projektem. Gorszącemu spektaklowi poniżania przyzwoitego człowieka trzeba się przeciwstawić.
Fakty
W powszechnym przekonaniu dostęp do broni palnej jest w naszym kraju surowo reglamentowany. To niepełna prawda, bo bez trudności dostanie pozwolenie na broń każdy, kto zapisze się do Polskiego Związku Łowieckiego, a broń palną opracowaną przed 1850 rokiem oraz jej współczesne działające repliki można posiadać bez pozwoleń. W swej masie liczne grono myśliwych każdego dnia dowodzi, iż Polacy są odpowiedzialnymi posiadaczami broni. Potwierdzają to miłośnicy broni historycznej, którzy choć posiadają swe karabiny, pistolety i rewolwery bez konieczności tłumaczenia się władzy, jakoś masowych rzezi nie urządzają. Z całą powagą odnosząc się do ostatnich wypadków trzeba więc pamiętać, że są to tylko ekscesy, a obecny stan prawny pozwala każdemu na posiadanie broni, dyskryminując jedynie tych chętnych, którzy zamiłowania do łowiectwa ani historii nie mają i nie chcą go udawać albo ich na kosztowną broń myśliwską nie stać.
Projekt posła Czumy koncentrował się na zmianach administracyjnoprawnych i harmonizacji przepisów z prawem europejskim, przewidując tylko kilka istotnych merytorycznie modyfikacji zastanego stanu rzeczy. Według tego projektu każdy miałby mieć dostęp do broni na jednakowych nieuznaniowych zasadach, ale obowiązek uzyskiwania pozwoleń dotyczyłby wszystkich rodzajów broni. Warunki wstępne uzyskania dostępu do broni byłyby surowe - pozwolenie na broń uznaną za mniej niebezpieczną z publicznego punktu widzenia (pneumatyczną, sygnałową, jednostrzałową sportową broń palną małego kalibru itp.) uzależnione byłoby m.in. od niekaralności oraz pozytywnego wyniku testów psychologicznych, podczas gdy prawo posiadania innej broni oraz jej noszenia dodatkowo wymagałoby zaliczenia teoretycznych i praktycznych egzaminów, a także poddania się swoistej kwarantannie (trzyletni okres posiadania mniej niebezpiecznej broni bez naruszenia prawa). W rezultacie osób potencjalnie uprawnionych do posiadania broni byłoby więcej, ale staranniej zweryfikowanych. Nie było ryzyka, że ustawa Czumy da broń do ręki blokersom, czy innej maści degeneratom, gdyż według projektu wydanie pozwolenia wykluczone byłoby przy jakimkolwiek zaburzeniu osobowości, w tym przejawiającym się dowolną formą egzystencji barwnie nazywanej niegdyś pasożytniczą.
Argumenty
Choć rozsądna, inicjatywa posła Czumy nie mogła przebić się przez zapory uprzedzeń. Nie w kraju, gdzie od wielu lat z powagą prezentuje się oficjalną interpretację przepisów, zgodnie z którą pozwolenie na broń do samoobrony ma szansę (a i to niewielką) dostać ten tylko, komu wcześniej udało się ujść z życiem z bandyckiego zamachu. Nie kraju, w którym zdarzył się wyrok skazujący za posiadanie bez zezwolenia odpustowego korkowca. W tej atmosferze nawet nie warto więc szerzej relacjonować logicznych argumentów za dostępem obywateli do broni. Jednak by uniknąć zarzutu gołosłowia kilka podstawowych trzeba przypomnieć. Wszystkie światowe dane dowodzą, iż przestępstw dokonuje się w przygniatającej większości z wykorzystaniem broni nielegalnej. Wypadki z bronią legalną to zdarzenia incydentalne; statystycznie na świecie występują z zachowaniem proporcji obserwowanych w Polsce. Broń znajdująca się legalnym obrocie bardzo rzadko trafia też w ręce świata przestępczego, który zaopatruje się w zbrodnicze narzędzia w inny sposób, zwykle hurtowo (cyklicznie dochodzi do utraty ogromnych partii broni z wojskowych i policyjnych magazynów, z transportów, a nawet wprost z fabryk broni). Nie obserwuje się wyraźnego związku pomiędzy liczbą broni nielegalnej na danym obszarze a liczbą zabójstw.
Statystyki prowadzą do wniosku, że tam gdzie nie ma broni palnej, zabójstw w tej samej liczbie dokonuje się za pomocą innych narzędzi. Nie broń czyni człowieka mordercą, lecz jego mentalność. Nie ma takiej zasady, że ten kto nie posiadając broni jest przykładnym obywatelem, po uzyskaniu dostępu do niej zamienia się w szaleńca. Porównanie różnych krajów o podobnej dostępności do broni palnej dowodzi, iż morderczą mentalność kształtują społeczne problemy, a nie dostęp do broni. Zresztą przestępczość w ogóle wynika z okoliczności natury społecznej, a nie z dostępności przestępczych narzędzi. Doskonale obrazuje tę tezę porównanie amerykańskich (ponad 30 rocznie na 100 tys. mieszkańców) i polskich (ok. 5 rocznie na 100 tys. mieszkańców) statystyk gwałtów - przestępstwo to popełniane jest w ogóle bez użycia narzędzi (abstrahując od słownych gier, nie na miejscu w dyskusji o ludzkich tragediach), toteż z natury rzeczy nie może być mowy o ich większej czy mniejszej dostępności, a przepaść pomiędzy polskimi i amerykańskimi realiami ogromna.
Jedyna statystycznie potwierdzalna zależność pomiędzy bronią a liczbą przestępstw ze szczególnym uwzględnieniem zabójstw jest taka, że im większa liczba legalnej broni w rękach praworządnych obywateli, tym przestępstw mniej. Przestępca nie waha się podjąć decyzji o napaści, gdy spodziewa się łatwej (nieuzbrojonej) ofiary. Natomiast licząc się z ryzykiem zbrojnego oporu, często od swych zamiarów odstępuje. W świetle światowych tendencji można pokusić się o szacunki, iż wprowadzenie powszechniejszej dostępności broni mogłoby ocalić w Polsce co najmniej 40 istnień ludzkich rocznie, zmniejszając liczbę gwałtów o 100 i proporcjonalnie ograniczając inną przestępczość kryminalną.
Prawdopodobieństwo, że jedna osoba na cztery (tj. członek przeciętnej rodziny) w ciągu całego swego życia stanie się ofiarą zabójstwa, gwałtu, rozboju, porwania, czy ciężkiego pobicia, może przekraczać w Polsce 10% (uwzględniając tzw. ciemną liczbę według realistycznych szacunków). To wystarczająco dużo, by każda racjonalna osoba (unikająca rozumowania „mnie i moim najbliższym nie może stać się nic złego, bo złe rzeczy dzieją się tylko innym") będąca głową uczciwej rodziny mogła domagać się prawa posiadania broni.
Kontrargumenty
Charakterystyczną cechą dyskusji o dostępie do broni jest to, że argumenty zwolenników liberalizacji przepisów są ignorowane. Przeciwnicy tej koncepcji wolą nie wdawać się w statystyczne i logiczne rozważania, sprowadzając spór do kilku typowych pytań. Skoro dostęp do legalnej broni oddziałuje pozytywnie na przestępczość, to dlaczego w Stanach Zjednoczonych jest tak źle? Wypadki z bronią są nieuniknione, więc co powiedzieć ojcu, któremu zastrzeli córkę przez pomyłkę ktoś, kto broni by nie posiadał, gdyby przepisy pozostały takie, jakie są? Po trzykroć, po co obywatelowi broń, skoro w starciu z bandytą i tak nie ubędzie umiał się nią posłużyć, skoro wystarczająco skutecznymi narzędziami obrony są pałki, elektroszokery i miotacze gazów paraliżujących, których działanie nie zagraża życiu, jak również skoro napastnikowi zwykle chodzi tylko o korzyść majątkową, więc najprościej jest mu tę korzyść dobrowolnie dać, nie narażając życia swego i napastnika?
Skoro bardziej oględne wyjaśnienia amerykańskiego fenomenu nie trafiają nikomu do przekonania, trzeba sięgnąć do podstawowych danych. Stanowiąca osiemnastoprocentową mniejszość, społeczność afroamerykańska dokonuje 50% zabójstw (niżej podpisana ogranicza się do podania statystyk, abstrahując od faktu, że w istocie należałoby mówić o przestępstwach popełnianych nie przez przedstawicieli rasy, lecz środowisk upośledzonych społecznie w następstwie zaszłości dyskryminacyjnych praktyk). Bez uwzględnienia zabójstw dokonywanych przez afroamerykanów wskaźnik tego rodzaju przestępstw w przeliczeniu na 100.000 mieszkańców jest bliski wskaźnikowi polskiemu (2,8 do 2.1), choć ze względu na lokalną specyfikę metod statystycznych amerykańskie dane obejmują także przypadki pozbawienia życia nie stanowiące przestępstw (działania w obronie koniecznej, akcje policyjne itd.).
Wskaźnik ten byłby jeszcze niższy - być może niższy niż w Polsce - gdyby nie uwzględniać w nim także przestępczości wynikającej wyłącznie z istnienia poza nawiasem społeczeństwa licznych dysfunkcyjnych gett mniejszości innych niż afroamerykańska. Przy tym niemałą część zabójstw popełnia się przy użyciu narzędzi innych niż broń palna, choć w USA proporcjonalnie do liczby mieszkańców legalnej broni tej jest 100 razy więcej niż w Polsce. Prowadzi to do wniosku, że dostępność legalnej broni nie przekłada się w Stanach Zjednoczonych negatywnie na przestępczość. Szokujące amerykańskie obrazy, którymi straszy się Polaków, to rzeczywistość społecznie warunkowanych dzielnic zbrodni, gdzie broni legalnej się nie używa, jak również sensacyjnych filmów, a nie typowej ulicy typowego amerykańskiego miasta. Natomiast wizje samozwańczych szeryfów strzelających do dzieci kradnących jabłka w sadzie, to zwykłe zmyślenia. Każdy przypadek użycia broni przeciwko ludziom bada się w USA nie mniej skrupulatnie niż w Polsce, przepisy regulujące dopuszczalność akcji samoobronnych są pod wieloma względami surowsze niż u nas, a odpowiedzialność za nadużycie broni bardziej dolegliwa. Niestety, jeden wypadek z bronią bardziej przemawia do wyobraźni niż sto przestępstw, do których w związku z rozpowszechnieniem legalnej broni nie doszło - tych nie można pokazać w telewizji, ani histerycznie skomentować. Wypadki takie są zaś nieuniknione - im więcej broni, tym częstsze.
Jednak większa dostępność legalnej broni to jednocześnie znaczne ograniczenie ryzyka niebezpieczeństw o wiele bardziej realnych i w praktyce częstszych - rozboju, zgwałcenia, mordu. Sumarycznie związek pomiędzy dostępem obywateli do legalnej broni a bezpieczeństwem jest wprost, a nie odwrotnie proporcjonalny. Twierdzenie, jakoby cywil nie będzie umiał posłużyć się bronią, że daje mu ona tylko fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jest bałamutne. Ktoś, kto twierdzi, że statystyczny Jan Kowalski ulęknie się naciśnięcia spustu w obliczu bezpośredniego i realnego zagrożenia dla życia jego dziecka, nie wie albo nie chce wiedzieć, o czym mówi. Nic nie stoi zresztą na przeszkodzie, by warunkiem uzyskania pozwolenia na broń było zaliczenie przez cywila egzaminu praktycznego o takim samym stopniu trudności, jaki obowiązuje policjantów (nb. Andrzej Czuma dokładnie takie rozwiązanie zaproponował). Nie ma to zresztą znaczenia, bo - jak pokazują statystyki - broń w rękach cywilów odstrasza przestępców niezależnie od tego, czy są to ręce wprawne, czy nie.
Trudno pojąć, w jaki sposób cywil, który podobno nie jest w stanie obronić się przed przy pomocy pistoletu, potrafi uczynić to pałką. Jeśli to takie proste, czemu policja właśnie kupuje dziesiątki tysięcy pistoletów, zamiast poprzestać na znacznie tańszych pałkach i miotaczach gazów? Nie poprzestaje, bo użyteczność wszystkich tych suplementarnych narzędzi jest bardzo ograniczona. Gaz nie nadaje się np. do zastosowania w zamkniętym pomieszczeniu, na wietrze, przy intensywnych opadach atmosferycznych oraz w starciu z większą liczbą agresorów (konieczność wejścia w bardzo bliski kontakt z napastnikiem). I rzecz najważniejsza - istnieje spore prawdopodobieństwo, że gaz nie zadziała w oczekiwany sposób na napastnika będącego pod wpływem alkoholu, narkotyków czy znacznej dawki adrenaliny (dlatego nie mają sensu domowe „testy" polegające na wystawianiu na działanie gazu siebie czy znajomych).
Postulat ulegania przemocy jest naiwny (nie uwzględnia zjawiska eskalacji przemocy wskutek bierności ofiar), niemoralny (w niejednym przypadku napadnięty musiałby oddać dorobek kilku lat życia) i nieżyciowy (na jakiej podstawie gospodarz ma ustalić, czy nieproszony nocny gość przyszedł „tylko" przywłaszczyć sobie jego krwawicę, czy też zaplanował przypiekanie pani domu żelazkiem, jak to się zdarzało, by upewnić się, że naprawdę nie ukryła kosztowości). Nie wiadomo ponadto, jak postulat ten ma się do zjawiska gwałtu. Czy według piewców uległości wobec przestępców także gwałcicielowi należy dobrowolnie dać to, czego żąda, byle tylko go nie drażnić?
Polska specyfika
Inaczej niż np. Czesi (którzy korzystają z dostępu do broni na zasadach zbliżonych do proponowanych przez Andrzeja Czumę i proporcjonalnie do liczby mieszkańców mają legalnej broni wielokrotnie więcej niż Polacy), mieszkańcy kraju na Wisłą nie dorośli do posiadania broni, o czym mają świadczyć ich nieodpowiedzialne zachowania jako kierowców - mając dostęp do broni, sąsiedzkie i rodzinne spory kończyć będą strzelaninami. Spośród wszystkich argumentów oponentów posła Czumy to demagogiczne twierdzenie zachowuje najwięcej pozorów racjonalności, ale marne to pozory. Wielu publicznie wypowiadających się przeciwników dostępu cywilów do broni prywatnie broń posiada. Oznacza to, że w istocie nie wierzą oni, iż broń w rękach cywilnych to zbędne zagrożenie dla porządku publicznego. Nie są więc przeciwnikami broni, lecz ludźmi ufającymi w swą wyjątkowość. Tylko my jesteśmy godni bronić siebie i rodziny, tylko nam można zaufać, tylko my potrafimy - trudno ustrzec się wrażenia, że takim rozumowaniem się kierują.
Czy swój pogląd na kwestię dostępu cywilów do broni Polacy powinni opierać na przemyśleniach takich autorytetów? Wziąwszy pod uwagę fakt, że projekt Andrzeja Czumy wykluczał dostęp wszelkich socjopatów do broni, po jego wprowadzeniu polskie ulice mieliby zamienić w rzeki krwi nie pijacy, nie alfonsi i sutenerzy, nie domowi zwyrodnialcy i nie osiedlowi obibocy, lecz stateczni ojcowie rodzin ciężko pracujący dla dobra najbliższych. Czy uczciwy człowiek powinien godzić się z takim rozumowaniem? Przeciwnicy broni nie przyjmują do wiadomości, że łatwość, z jaką łamiemy przepisy ruchu drogowego, nie przekłada się w żaden sposób na lekkomyślność w obchodzeniu się z bronią. W przeciwnym wypadku, już dziś stalibyśmy się gatunkiem na wymarciu. Broni w rękach myśliwych, policjantów i ochroniarzy jest w kraju na tyle dużo, że Polacy dawno drastycznie ograniczyliby swą populację, gdyby rzeczywiście zbrodnicza głupota była ich wrodzoną cechą. Nic takiego się jednak nie stało, a wypadki z legalną bronią są ekstremalną rzadkością. Nic dziwnego - o ile chyba każdemu zdarza się grzesznie pożądać samochodu bogatego sąsiada, tylko nieliczni są zdolni, by po niego wbrew woli właściciela sięgać. Im cięższe wykroczenie przeciwko prawu i moralności, tym - szczęśliwie - o nie trudniej.
Wprowadzenie w życie projektu Andrzeja Czumy nie doprowadziłoby do masowego zbrojenia się przez Polaków. Jest nieprawdopodobne, by w takim przypadku łączna liczba posiadaczy broni zwiększyła się w naszym kraju bardziej niż dwukrotnie. Wszyscy, którzy mieli fantazję zostać myśliwymi, już nimi zostali, a możliwością dysponowania bronią w celach sportowych i obronnych większość obywateli w ogóle nie byłaby zainteresowana. Wielu odstraszyłyby egzaminy i administracyjne procedury. Inni nie byliby skłonni wydawać niemałych pieniędzy na zakup broni. Jeszcze inni nie spełniliby ustawowych przesłanek. Nie zdarzyłoby się w Polsce nic, co nie miało miejsca w żadnym innym kraju (również w USA ogromna część broni znajduje się w rękach wąskiej liczby osób, które w ramach realizowania kolekcjonerskich zamiłowań niejednokrotnie dysponują tysiącami egzemplarzy).
Jak się okazało, łatwo jest obywateli mamić pięknymi wizjami, ale znacznie trudniej je realizować. Cóż komu realnie po zmianie przepisów dotyczących obrony koniecznej, jeśli obywatele nie będą mieli dostępu do narzędzi tej obrony? Droga pani, zamierza przemówić ustawodawca, jak mnie łaskawość najdzie, będzie pani mogła bronić się przed zbiorowym zgwałceniem, o ile pokona pani zwyrodnialców gołymi rękoma. Jeśli nie, trudno, bo na więcej ze strony państwa, jako element zaufania niegodny, pani nie zasługuje.
Konsekwencje
Słyszy się niekiedy, że kwestia dostępu cywilów do broni to mało znaczący, niewarty uwagi problem. Nic bardziej mylnego. Nie jest bowiem rzeczą trzeciorzędną to, czy w perspektywie dekady kilkaset osób niepotrzebnie zgonie a ponad tysiąc kobiet zostanie zgwałconych. Ale na tym złożoność zagadnienia się bynajmniej nie kończy. Ten dodatkowy aspekt ująć można w formule prostej konstatacji - jeżeli państwo ustami swych funkcjonariuszy nieustannie upewnia obywateli, iż ci są gromadą ograniczonych umysłowo indywiduów o co najmniej potencjalnie zbrodniczej moralności, trudno dziwić się, iż końca trwającego od dwóch dziesięcioleci procesu tworzenia społeczeństwa obywatelskiego wciąż nie widać. Poczucie wspólnoty, solidarności i współodpowiedzialności za państwo będzie miał ten tylko, dla kogo utrzymywany z jego podatków urzędnik będzie wynajętym stróżem, a nie zadufanym ekonomem.
Człowiek traktowany jak wróg społeczeństwa rzeczywiście będzie jego wrogiem, skoncentrowanym jedynie na tym, by skutecznie ciągnąć w swą stronę ową połać czerwonego sukna. Zupełna klęska koncepcji budowy w Polsce społeczeństwa obywatelskiego to obiektywny fakt, stwierdzony m.in. badaniami European Social Survey. Inicjatywa posła Czumy stworzyła doskonałą okazję, by niekorzystne tendencje odwrócić. Lepszej nie będzie, bo w odróżnieniu od wielu innych obszarów życia społecznego, upodmiotowienie obywateli nie wiązało się w tym przypadku z problemem krótkiej kołdry - żeby komuś przekazać dar wolności i zaufania, nikomu nie trzeba byłoby niczego zabierać. Żal, że szansę tę zmarnowano. W tym samym czasie za właściwe uznano dać broń do ręki pracownikom straży gminnych. Widać przypadkowe społeczeństwo władzy w szkodę włazi i kolejnego pastucha potrzebuje. Przedsiębiorcy i chirurdzy strzelać do siebie będą, ale strażnicy gminni to elita, sól ziemi i esencja wszystkiego, co w tym narodzie najlepsze.
Propagandowa dywersja
Świadomi miałkości swych argumentów, niektórzy przeciwnicy legalnej broni śmiało sięgają do metod propagandowej dywersji. Sympatia dla ruchu na rzecz obiektywnych zasad dostępu obywateli do broni to dla nich objaw zezwierzęcenia i frustracji, oczywiście wynikających z seksualnych problemów. Spojrzenie na kwestię „broń a społeczeństwo" nie było kompletne bez krótkiego chociażby odniesienia do tego zagadnienia. Nikt w Polsce nie domaga się prawa czynienia z broni nieskrępowanego użytku. Broni można użyć tylko wtedy, gdy jest to nieuniknione - to jasne. Przeciwnicy broni z upodobaniem przypisują jednak swym oponentom chęć „szeryfowania". To manipulacja zmierzająca do zatarcia różnicy pomiędzy nieakceptowanymi zjawiskami samosądu i agresji, a naturalnym i pożądanym instynktem obrony. To plan skażenia świadomości społecznej fałszywym skojarzeniem gotowości do defensywnego działania z brutalną przemocą. W ten sposób „uzbrojony" zaczyna znaczyć „niecywilizowany, prostacki i prymitywny". Cywilizowane staje się zaś uleganie przemocy.
Człowiek o normalnej psychice boi się przemocy, ale jednocześnie nie jest pozbawionych tej wewnętrznej siły, która w razie konieczności (braku alternatywy) pozwala fizycznie przeciwstawiać się złu w obronie rodziny, która czyni mężczyznę zdolnym ująć się za swoją kobietą, a kobiecie wydrapać oczy każdemu, kto chce skrzywdzić jej małe. Natomiast nie jest zdrowym objawem „absolutny" strach przed konfrontacją ze złem, niezdolność do aktu przeciwstawienia się agresji nawet w obliczu ostateczności. Perfidia rycerzy cywilizacyjnego postępu jest jednak niezmierzona. Według nich nieledwie symbolem impotencji staje się człowiek, który nie chce w obliczu napaści być zdany jedynie na błaganie o litość.
Logika
Pytany, dlaczego tak przeraża go wizja pojedynczych wypadków z bronią, a nie żąda zakazu posiadania pojazdów mechanicznych, przeciwnik broni najpierw odpowiada „samochód to nie broń, nie można ich porównywać", by następnie jednym tchem powoływać się na pijanych kierowców jako argument za zakazem posiadania broni. Przecząc temu, że obywatel może skutecznie obronić się za pomocą pistoletu, przeciwnik broni zapewnia, że ten sam obywatel będzie umiał zrobić to pałką. Widząc w każdym swym sąsiedzie uśpioną bestię, która obudzi się z chwilą, gdy dostanie broń do ręki, przeciwnik broni swym oponentom przypisuje paranoiczny stosunek do rzeczywistości. Przeciwnik broni zarzuca kompleksy i frustracje tym, którzy choć zwady nie szukają i mają odwagę przyznać się do strachu, gotowi są z tym strachem walczyć. Przeciwnik broni wierzy, że każde obserwowane na świecie negatywne następstwo dostępu do broni ziściłoby się w Polsce, ale nie zdarzyłoby się u nas nic, co za granicą jest pozytywnym skutkiem rozpowszechnienia legalnej broni.
Przeciwnik broni niejednokrotnie sam ją posiada albo swoje poglądy opiera na opiniach osób, które posiadając broń domagają się zakazu jej posiadania przez innych. Taka to logika. Można jej ulegać, ale można też wyzwolić się z irracjonalnego strachu przed bronią w rękach uczciwych obywateli, świadomie zaszczepionego polskiemu społeczeństwu przez komunistyczne władze traktujące obywateli jak wrogów systemu, przyznające prawo do broni tylko zaufanym towarzyszom i przekonujące, że zwykły obywatel do tego przywileju nie dojrzał. W międzywojennej Polsce uczciwy człowiek mógł broń posiadać i nic złego z tego nie wynikało. Dziś, aby współczesną broń posiadać, wystarczy zapisać się Polskiego Związku Łowieckiego i przejść badania medyczno-psychologiczne. Aby posiadać broń historyczną nie potrzeba nawet tego. Poseł Czuma chciał, żeby wymóg przynależności do myśliwskiego towarzystwa był zbędny, a posiadacze broni historycznej podlegali tym samym regułom, co wszyscy pozostali. Liczba uzbrojonych cywilów zwiększyłaby się około dwukrotnie. Nikt, kto dzisiaj nie ma szans na pozwolenie na broń, nie miałby możliwości uzyskać go i pod prawem Czumy. Zniknęłyby takie absurdy, że ten sam człowiek, który może trzymać w domu dziesięć sztuk broni myśliwskiej, nie może trzymać jedenastej - bardzo podobnej, a czasem po prostu identycznej - w celu uprawiania strzeleckiego. Polacy uwierzyliby, że urzędnicy nie są ich feudalnymi panami i poczuliby się współgospodarzami kraju. To jest ten horror, którym straszy się społeczeństwo corocznie w wypadkach drogowych tracące pięć tysięcy obywateli.