Baricco Alessandro Homer Iliada


Alessandro Baricco

Homer, Iliada

mała proza

Ostatnio w serii:

Alessandro Baricco - Bez krwi Thomas Bernhard -Dawni mistrzowie Wiktor Jerofiejew - Życie z idiotą Marisa Madieri - Wodna zieleń Claudio Magris - Inne morze Andrei' Makine - Francuski testament Andrei' Makine - Między ziemią i niebem Sandor Marai - Występ gościnny w Bolzano

Wkrótce:

Pierre Michoń - Żywoty maluczkich

Alessandro Baricco

Homer, Iliada

Przełożyła Halina Kralowa

Czytelnik • Warszawa 2005

Tytuł oryginału włoskiego Omero, Iliadę

Copyright © Alessandro Baricco, 2004 Ali rights reserved

Projekt serii i okładki Agnieszka Stando

Redaktor Anna Mencwel

Redaktor techniczny Hanna Bernaszuk

Korekta Anna Piątkowska

© Copyright for the Polish translation by Halina Kralowa, Warszawa 2005

© Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik", Warszawa 2005

ISBN 83-07-03042-0

Spis treści

Nota do tekstu.............. 7

Chryzejda................ 13

Tersites................ 19

Helena................. 28

Pandaros, Eneasz............. 34

Piastunka................ 47

Nestor................. 52

Achilles................ 59

Diomedes, Ulisses............. 66

Patroklos................ 76

Sarpedon, Ajaks Telamończyk, Hektor...... 84

Feniks................. 97

Antilochos............... 106

Agamemnon............... 113

Rzeka................. 118

Andromacha............... 124

Priam................. 129

Demodokos............... 136

Inne piękno. Kilka uwag na temat wojny...... 143

Nota do tekstu

Kilka słów wyjaśnienia, jak narodził się ten tekst. Kiedyś pomyślałem, że dobrze byłoby przeczytać publicznie, w ciągu kilku godzin, całą Iliadę. Kiedy już znalazłem instytucje skłonne taką imprezę zorganizować (Romaeu-ropa festival, do którego przyłączyły się następnie Tori-noSettembreMusica i Musica per Roma), zdałem sobie nagle sprawę, że tak naprawdę, w istniejącej postaci, tekst jest nie do przeczytania: wymagało by to czterdziestu godzin i publiczności doprawdy bardzo cierpliwej. Dlatego pomyślałem o dokonaniu w tekście zmian, które by pozwoliły na publiczną lekturę. Należało wybrać przekład i spośród wielu miarodajnych przekładów, jakimi dysponujemy w języku włoskim, wybrałem Iliadę Marii Grazii Ciani (Edizioni Marsilio, Yenezia 1990, 2000), bo jest to przekład prozą i, co więcej, bliski mi stylistycznie. A potem wykonałem na tekście serię zabiegów.

Najpierw dokonałem cięć, by czas lektury dawał się pogodzić z cierpliwością współczesnych widzów. Nie wycinałem prawie nigdy całych scen, ograniczałem się, w miarę możliwości, do usuwania powtórzeń, których w Iliadzie nie brakuje, i pewnego odchudzenia tekstu. Starałem się nie streszczać, raczej tworzyć sceny bardziej zwięzłe opierając się na fragmentach oryginalnych. Dlatego cegły są Homerowskie, ale mur mniej rozbudowany.

Powiedziałem, że prawie nigdy nie wyciąłem całej sce-

7

ny: taka była zasada, ale muszę powiedzieć o pewnym wyjątku, który od razu rzuca się w oczy: wyciąłem mianowicie wszystkie sceny, w których pojawiają się bogowie. Jak wiadomo, bogowie ingerują dosyć często w akcję Iliady, by kierować wydarzeniami i wpływać na wyniki wojny. Są to fragmenty najbardziej chyba obce współczesnej wrażliwości, przerywające często tok opowieści i spowalniające jej wartki rytm, który inaczej miałby w sobie coś niezwykłego. Nie usuwałbym ich jednak, gdybym był przekonany, że są potrzebne. Ale z punktu widzenia narracyjnego - i tylko narracyjnego - nie są. Iliada ma mocny kościec laicki, który uwidacznia się, gdy tylko wziąć w nawias bogów. Za gestem boga w tekście Homerowskim pojawia się prawie zawsze gest człowieka, który powtarza tamten i sprowadza go, by tak rzec, na ziemię. Chociaż gesty bogów wiążą się z wymiarem nieskończoności, o który życie nieraz się ociera, Iliada wykazuje zaskakujący upór w szukaniu logiki zdarzeń, której twórcą byłby w ostatecznym rozrachunku człowiek. Jeśli zatem usunąć z tego tekstu bogów, to, co zostaje, nie jest światem osieroconym i niezrozumiałym, ale bardzo ludzką historią, w której ludzie przeżywają to, co im przeznaczone, jakby czytali zaszyfrowany język, którego kod jest im prawie w całości znany. Reasumując: usunąć bogów z Iliady, to może nie najlepszy krok do zrozumienia Homerowskiej cywilizacji, ale chyba najlepsza metoda, by uratować tę historię, przybliżając ją opowieściom nam współczesnym. Jak mówił Lukacs: powieść jest epopeją świata opuszczonego przez bogów.

Drugi zabieg, jaki wykonałem, dotyczy stylu. W przekładzie Marii Grazii Ciani mamy już włoski żywy, daleki językowi filologów. Starałem się iść dalej tym tropem. Z punktu widzenia leksykalnego starałem się wyeliminować wszelkie naleciałości archaiczne, które oddalają od sedna opowieści. A poza tym starałem się znaleźć rytm, spoistość poszczególnych ustępów, oddech specyficzne-

8

go przyspieszenia i osobliwej powolności. Zrobiłem to, bo sądzę, że przejąć tekst pochodzący z tak dalekiej przeszłości, to przede wszystkim opowiedzieć go w rytmie muzyki, która jest naszą muzyką.

Trzeci zabieg jest bardziej oczywisty, choć w rezultacie nie tak istotny, jak się może wydawać. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. W miejsce Homerow-skiego zewnętrznego narratora, wybrałem grupę postaci z Iliady i im kazałem opowiedzieć całą historię. Najczęściej jest to operacja czysto techniczna: zamiast powiedzieć „ojciec wziął córkę w ramiona", w moim tekście to córka mówi: „mój ojciec wziął mnie w ramiona". To oczywiście wybieg podyktowany przeznaczeniem tego tekstu: w spektaklu, polegającym na publicznej lekturze, dać czytającemu choćby cień postaci, w którą może się wcielić, pomaga mu nie popaść w nudną bezosobowość. A dzisiejszej publiczności łatwiej się wczuć w historię opowiadaną przez kogoś, kto sam ją przeżył.

Czwarty zabieg: nie oparłem się, naturalnie, pokusie, by parę - niewiele - rzeczy do tekstu dorzucić. Tutaj, w tekście drukowanym, są pisane kursywą, aby nie było żadnych nieporozumień: są jak jawne zabiegi konserwatorskie, wstawki ze stali i szkła na gotyckiej fasadzie. Ilościowo te dodane fragmenty stanowią minimalny procent tekstu. Najczęściej wydobywają na wierzch te niedopowiedzenia, które nie mogły być w Iliadzie powiedziane na głos i zostały ukryte między wierszami. Czasami podejmują drobne fragmenty tej historii przekazane przez inne, późniejsze opowieści (Apollodor, Eurypides, Filostra-tos). Najbardziej ewidentnym, choć nietypowym, w pewnym sensie, przykładem, jest ostatni monolog, monolog Demodokosa. Iliada, jak wiadomo, kończy się śmiercią Hektora i oddaniem jego ciała Priamowi: nie ma śladu konia i upadku Troi. Myśląc o lekturze publicznej, uznałem jednak, że czymś perfidnym byłoby nie opowiedzieć, w jaki sposób ta wojna się skończyła. Dlatego wziąłem

9

sytuację wywodzącą się z Odysei (księga ósma: na dworze Feaków stary aojda, Demodokos, śpiewa przed Ulissesem o upadku Troi) i wypełniłem ją, by tak rzec, tłumaczeniem kilku ustępów Zdobycia Ilionu Tryfiodorosa: książki pochodzącej prawdopodobnie z czwartego wieku po Chrystusie, niepozbawionej pewnej posthomerowskiej e-legancji.

Tekst, który stał się rezultatem tych zabiegów, został istotnie odczytany publicznie w Rzymie i Turynie jesienią 2004 roku i zapewne czytany będzie w przyszłości, za każdym razem gdy jakiś odważny producent znajdzie na ten cel pieniądze. Ze względów kronikarskich chciałbym powiedzieć, że dwóch wspomnianych lektur wysłuchało dziesięć tysięcy osób (płacących za bilety) i że spektakl rzymski transmitowany był na żywo przez radio, ku wielkiej satysfakcji kierowców i rozmaitych domatorów. Zdarzało się, że ludzie siedzieli w samochodach po kilka godzin, nie będąc w stanie zgasić radia. No cóż, może po prostu mieli dość własnej rodziny, ale, tak czy inaczej, można powiedzieć, że poszło bardzo dobrze.

Teraz tekst tej dziwnej Iliady jest tłumaczony na liczne języki na całym świecie. Zdaję sobie sprawę, że to piętrowy paradoks. Tekst grecki przetłumaczony na włoski zostaje przerobiony na inny tekst włoski, który z kolei przełożony ma być, dajmy na to, na chiński. Borges byłby zachwycony. Możliwość zagubienia choćby tylko siły Homerowskiego oryginału jest niewątpliwie bardzo duża. Nie umiem sobie wyobrazić, co z tego wyniknie. Ale jestem gotów pozdrowić serdecznie wszystkich wydawców i tłumaczy, którzy zdecydowali się uwikłać w podobne przedsięwzięcie: są moimi towarzyszami podróży w najdziwniejszej przygodzie, jaką zdarzyło mi się przeżyć.

Do słów wdzięczności, jaką jestem im winien, chciałbym dołączyć wyrazy hołdu dla trzech osób, które pomagały mi w czasie prac nad tym tekstem. Prawdopodobnie zastanawiałbym się do dzisiaj, czy zrobić Iliadę, czy Moby Dicka, gdyby Moniąue Yeaute, ze swoim niezrównanym

10

optymizmem, nie zadecydowała, że najpierw zrobię Iliadę, а potem zrobię Moby Dicka. Wszystko, co teraz wiem o Iliadzie, a czego przedtem nie wiedziałem, zawdzięczam w całości Marii Grazii Ciani: śledziła to dziwne przedsięwzięcie z życzliwością, jakiej nigdy bym się nie spodziewał. A to, że w końcu to przedsięwzięcie stało się książką, zawdzięczam po raz kolejny trosce Paoli Lagossi, mojej mistrzyni i przyjaciółki.

marzec 2005 A. B.

Chryzejda

Wszystko zaczęło się od dnia przemocy.

Już dziesięć lat Achajowie oblegali Troję: często potrzebowali żywności, zwierząt lub kobiet, a wtedy odstępowali od oblężenia i, by zaopatrzyć się w to, czego chcieli, płynęli łupić pobliskie miasta. Tego dnia padło na Tebe, moje miasto. Wzięli wszystko i zabrali na swoje statki.

Pośród uprowadzonych kobiet byłam także ja. Byłam piękna: kiedy, w swoim obozie, książęta achajscy dzielili łupy, ujrzał mnie Agamemnon i zażądał dla siebie. Był królem królów i wodzem wszystkich Achajów: wziął mnie do swojego namiotu, i do swego łoża. W ojczyźnie miał żonę, nazywała się Klitajmestra. Kochał ją. Tamtego dnia ujrzał mnie, i zażądał dla siebie.

Ale kilka dni później przybył do obozu mój ojciec. Nazywał się Chryzes, był kapłanem Apollina. Był stary. Przyniósł wspaniałe dary i prosił Achajów, by w zamian uwolnili mnie. Powiedziałam: był starym człowiekiem i kapłanem Apollina; ujrzawszy go i wysłuchawszy, wszyscy wodzowie achajscy opowiedzieli się za przyjęciem o-kupu i okazaniem szacunku szlachetnej postaci, która przyszła ich prosić. Tylko jeden z nich nie dał się omamić: Agamemnon. Podniósł się i brutalnie wystąpił przeciw memu ojcu, mówiąc mu: „Znikaj, starcze, i nigdy więcej się nie pokazuj. Ja twojej córki nie uwolnię: zestarzeje się w Argos, w moim domu, z dala od swojej ojczyzny, sie-

13

dząc przy krosnach i dzieląc ze mną łoże. A teraz odejdź, jeśli życie ci miłe".

Mój ojciec, zatrwożony, usłuchał. Odszedł w milczeniu i zniknął gdzieś nad brzegiem morza, rzec by można - w jego szumie. I wtedy na Achajów spadły nagle śmierć i cierpienie. Przez dziewięć dni od niezliczonych strzał padali ludzie i zwierzęta i bez przerwy płonęły stosy zmarłych. Dziesiątego dnia Achilles zwołał wojsko. W obecności wszystkich powiedział: „Jeśli tak dalej pójdzie, by ujść śmierci, będziemy zmuszeni wsiąść na okręty i wrócić do domu. Poradźmy się wieszczka, jasnowidza czy kapłana, który mógłby nam wyjaśnić, co się dzieje i co może nas uwolnić od tej plagi".

Wtedy podniósł się Kalchas, najsłynniejszy z wieszczków. Znał rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Był mądrym człowiekiem. Powiedział: „Chcesz znać powód tego wszystkiego, Achillesie, więc ja ci go wyjawię. Ale przysięgnij, że będziesz mnie bronił, bo to, co powiem, może obrazić człowieka, który nad wszystkimi Achajami ma władzę i którego wszyscy Achajowie słuchają. Ja ryzykuję życie: przysięgnij mi, że będziesz mnie bronił".

Achilles odrzekł, że nie musi się obawiać, niech wyjawi wszystko, co wie. Powiedział: „Póki ja żyję, żaden z Achajów nie odważy się podnieść na ciebie ręki. Żaden. Nawet Agamemnon".

Wtedy wieszczek nabrał odwagi i rzekł: „Nieszczęście spadło na nas, gdy obraziliśmy tamtego starca. Agamemnon odmówił przyjęcia okupu i nie uwolnił córki Chry-zesa: i spadło na nas nieszczęście. Jest tylko jeden sposób, by je oddalić: oddać Chryzesowi tę dziewczynę o błyszczących oczach, zanim będzie za późno". Co powiedziawszy, usiadł.

Wtedy podniósł się Agamemnon, z duszą pełną okrutnego gniewu i oczami, w których płonął ogień. Spojrzał z nienawiścią na Kalchasa i powiedział: „Wieszczu nieszczęść, ty nigdy nie masz dla mnie dobrych przepowiedni, nieszczęścia tylko lubisz obwieszczać, rzeczy dobrych

14

nigdy. A teraz chcesz mnie pozbawić Chryzejdy, która milszą mi jest od własnej żony, Klitajmestry, i która mogłaby z nią konkurować pod względem urody, rozumu i szlachetności. Mam ją oddać? Zrobię to, bo chcę ratować wojsko. Zrobię to, jeśli tak być musi. Ale przygotujcie mi zaraz dar, który mógłby ją zastąpić, bo nie jest sprawiedliwe, abym ja jeden wśród Achajów został pozbawiony łupu. Chcę w zamian dla siebie innego daru".

Wtedy Achilles powiedział: „Jakiż możemy znaleźć ci dar, Agamemnonie? Wszystkie łupy zostały już rozdzielone, nie możemy się cofnąć i robić wszystkiego od początku. Zwróć dziewczynę, a zapłacimy ci za nią trzy- lub czterokrotnie, gdy zdobędziemy Ilion".

Agamemnon potrząsnął głową. „Nie oszukasz mnie, Achillesie. Ty chcesz zachować swój łup, a mnie mojego pozbawić. Nie, ja oddam tę dziewczynę, ale potem wezmę sobie, co będę chciał, może zabiorę coś Ajaksowi lub Ulissesowi, a może zabiorę coś tobie".

Achilles spojrzał na niego z nienawiścią: „Człowieku nierozważny i zachłanny - powiedział. - I ty chcesz, by Achajowie szli za tobą walczyć? Ja tu nie przyjechałem, by walczyć z Trojanami, oni nic mi nie zrobili. Nie pokradli mi wołów ani koni, nie zniszczyli zbiorów: góry pełne cienia rozdzielają nasze ziemie, i huczące morze. Przyjechałem tu za tobą, bezwstydny człowieku, by bronić honoru Menelaosa i twojego. A ty, łajdaku, psi synu, gwiżdżesz na to i grozisz, że odbierzesz mi łupy, na które ciężko zapracowałem? Nie, lepiej, żebym wrócił do domu, zamiast siedzieć tutaj, pozwalając się znieważać i walczyć, byś ty mógł zdobywać skarby i bogactwa".

Wtedy Agamemnon odrzekł: „Odejdź, jeśli chcesz, ja cię nie będę prosił, żebyś został. Inni okryją się sławą u mego boku. Nie podobasz mi się, Achillesie: kochasz bójki, potyczki, wojnę. Jesteś silny, to prawda, ale to nie twoja zasługa. Wracaj rządzić u siebie, nie zależy mi na tobie i nie boję się twojego gniewu. Więcej ci powiem: odeślę Chryzejdę ojcu moim statkiem, z moimi ludźmi. Ale po-

15

tern przyjdę do twego namiotu i wezmę sobie piękną Bry-zejdę, twoją zdobycz, abyś wiedział, kto jest najsilniejszy, i aby wszyscy nauczyli się mnie bać".

Tak powiedział. I było to jak cios w serce Achillesa. Toteż syn Peleusa chwycił za miecz i byłby bez wątpienia Agamemnona zabił, gdyby w ostatniej chwili nie udało mu się opanować furii i zatrzymać dłoni na srebrzystej gardzie. Spojrzał na Agamemnona i powiedział gniewnie:

„Psi synu, zajęcze serce, podły człowieku. Przysięgam na to berło, że przyjdzie dzień, w którym wszyscy Acha-jowie będą żałować, że mnie nie ma. Kiedy zaczną padać pod ciosami Hektora, będą żałować, że mnie nie ma. A ty będziesz cierpiał z ich powodu, ale nic nie będziesz mógł zrobić. Będziesz mógł tylko wspominać, jak obraziłeś najsilniejszego z Achajów, i szaleć z żalu i gniewu. Przyjdzie taki dzień, Agamemnonie. Przysięgam".

Tak powiedział i rzucił na ziemię zdobne złotymi ćwiekami berło.

Kiedy zebrani się rozeszli, Agamemnon kazał zepchnąć na morze jeden ze swoich okrętów, wyznaczył dwudziestu ludzi, a dowództwo nad nimi zlecił przebiegłemu Ulissesowi. Potem przyszedł do mnie, wziął mnie za rękę i zaprowadził na pokład. „Piękna Chryzejdo" - powiedział. I pozwolił mi wrócić do ojca, na moją ziemię. Został na brzegu i patrzył, jak okręt odpływa.

Kiedy okręt zniknął na horyzoncie, wezwał dwóch spośród najwierniejszych sobie heroldów i rozkazał, by poszli do namiotu Achillesa, wzięli za rękę Bryzejdę i zabrali ją. Rzekł do nich: „Jeśli Achilles nie będzie chciał wam jej wydać, powiedzcie mu, że sam po nią przyjdę, i że to będzie dla niego dużo gorzej". Dwaj heroldowie nazywali się Eurybates i Taltybios. Ruszyli niechętnie brzegiem morza i dotarli do obozu Myrmidonów. Ujrzeli Achillesa, który siedział obok swego namiotu i czarnego okrętu.

16

Zatrzymali się przed nim bez słowa, wódz ten bowiem budził w nich lęk i respekt. Wtedy on przemówił.

„Zbliżcie się - powiedział. - Nie wy jesteście winni tego wszystkiego, lecz Agamemnon. Zbliżcie się bez lęku". Po czym zawołał Patroklosa i nakazał mu wezwać Bryzejdę i oddać dwom heroldom, aby ją zabrali. „Jesteście mi świadkami - powiedział, patrząc na nich - A-gamemnon jest szalony. Nie myśli o tym, co będzie, nie myśli o chwili, gdy będę potrzebny, by bronić Achajów i ich okręty, nie obchodzi go ani trochę przeszłość i przyszłość. Jesteście mi świadkami, ten człowiek jest szaleńcem".

Dwaj heroldowie ruszyli w drogę powrotną ścieżką między wyciągniętymi na brzeg szybkimi okrętami A-chajów. Za nimi szła Bryzejda. Szła, piękna, smutna - i wbrew woli.

Achilles widział, jak odchodzą. A potem poszedł samotnie na brzeg morza białego od piany, usiadł i w obliczu nieskończonej morskiej przestrzeni wybuchnął płaczem. Był panem wojny i postrachem każdego Trojani-na. A przecież wybuchnął płaczem i jak dziecko zaczął wołać matkę. A ona przyszła z daleka i ujrzał ją przed sobą. Usiadła przy nim i zaczęła go gładzić. Wymówiła cicho jego imię. „Synu mój, dlaczegóż ja, matka nieszczęśliwa, wydałam cię na świat? Twój żywot będzie krótki, gdybyś chociaż mógł go przeżyć bez łez i bez cierpienia..." Achilles zapytał: „Możesz mnie ocalić, matko? Możesz to zrobić?". Ale matka powiedziała tylko: „Posłuchaj : zostań tutaj, przy okrętach, i nie bierz udziału w bitwach. Tkwij w swoim gniewie na Achajów i nie ulegaj wojennej pokusie. Wierz mi: pewnego dnia ofiarują ci wspaniałe dary, i jeszcze trzy razy więcej, za zniewagę, jakiej od nich doznałeś". Po czym zniknęła, a Achilles pozostał sam: jego dusza pełna była gniewu za krzywdę, jaką mu wyrządzono. A serce trawiła tęsknota za wrzawą bitewną i tumultem wojny.

17

Ja zobaczyłam znowu moje miasto, gdy okręt, którym dowodził Ulisses, wpłynął do portu. Zwinęli żagle i, wiosłując, przybili do brzegu. Rzucili kotwice i przywiązali rzucone z rufy cumy. Najpierw wyładowali zwierzęta przeznaczone na ofiarę dla Apollina. Potem Ulisses ujął mnie za rękę i sprowadził na ziemię. Powiódł mnie aż do ołtarza Apollina, gdzie czekał na mnie ojciec. Tam mnie puścił, a uszczęśliwiony ojciec wziął mnie w ramiona.

Ulisses i jego ludzie spędzili noc obok swego okrętu. O świcie podnieśli żagle i odpłynęli. Widziałam okręt płynący lekko pośród fal, które otaczały kadłub pienistą kipielą. Widziałam, jak znika za horyzontem. Czy możecie sobie wyobrazić, jak wyglądało potem moje życie? Niekiedy śni mi się proch, broń, bogactwa i młodzi bohaterowie. Zawsze w tym samym miejscu, na brzegu morza. W zapachu krwi i mężczyzn. Ja tam mieszkam, a król wszystkich królów ryzykuje życie swoje i swoich ludzi dla mnie: dla mojej urody i wdzięku. Kiedy się budzę, jest przy mnie ojciec. Gładzi mnie i mówi: już po wszystkim, moja córko. Śpij. Już po wszystkim.

Tersites

Wszyscy mnie znali. Byłem najbrzydszym z mężczyzn, którzy popłynęli oblegać Troję: krzywonogi, kulawy, z garbem zachodzącym na piersi, ze spiczastą głową pokrytą rzadkimi włosami. Byłem sławny, bo lubiłem mówić źle o królach, wszystkich królach: Achajowie słuchali mnie i śmieli się. I dlatego nienawidzili mnie królowie Achajów. Chcę wam opowiedzieć o tym, co wiem, byście i wy zrozumieli to, co ja zrozumiałem: wojna to obsesja starców, którzy wysyłają na nią młodych.

Agamemnon był w swoim namiocie, i spał. W pewnej chwili wydało mu się, że słyszy głos Nestora, który, najstarszy z nas wszystkich, był najbardziej lubianym i słuchanym mędrcem. Ów głos mówił: „Agamemnonie, synu Atreusa, ty tu sobie śpisz, ty, który dowodzisz całym wojskiem i tyle masz do zrobienia". Agamemnon nie otworzył oczu. Pomyślał, że mu się śni. Ale głos przybliżył się i powiedział: „Posłuchaj, mam dla ciebie posłanie od Zeusa, który przygląda ci się z góry z niepokojem i litością. Nakazuje ci uzbroić natychmiast Achajów, bo dziś będziesz mógł zdobyć Troję. Wszyscy bogowie będą po twojej stronie i twoi wrogowie poniosą klęskę. Nie zapomnij o tym, gdy cię słodki sen odejdzie i gdy się obudzisz. Nie zapomnij posłania Zeusa".

Po czym głos umilkł. Agamemnon otworzył oczy. Nie zobaczył starego Nestora, który wysunął się cicho z namiotu.

19

Pomyślał, że to był sen. I że we śnie widział się zwycięzcą. Wstał zatem, wdział miękką tunikę, nową i piękną, założył szeroki płaszcz. Wsunął na stopy najpiękniejsze sandały, zawiesił na ramionach miecz zdobny w srebrne guzy. W końcu ujął berło swoich przodków i, ściskając je w dłoni, ruszył ku okrętom Achajów, gdy tymczasem Jutrzenka głosiła Zeusowi i wszystkim nieśmiertelnym nadejście światła. Nakazał heroldom, by donośnym głosem zwołali Achajów na naradę, a kiedy wszyscy się zeszli, wezwał najpierw szlachetnych wodzów, członków rady. Opowiedział im o swoim śnie. Następnie rzekł: „Dziś u-zbroimy Achajów i zaatakujemy. Najpierw jednak chcę wojsko wystawić na próbę, mam do tego prawo. Powiem żołnierzom, że postanowiłem wrócić do domu i zrezygnować z wojny. Wy będziecie się starali ich przekonać, by zostali i walczyli dalej. Chcę zobaczyć, co z tego wyniknie".

Szlachetni wodzowie milczeli, nie wiedząc, co o tym myśleć. Po czym podniósł się stary Nestor, nie kto inny. I powiedział: „Przyjaciele, wodzowie i władcy Achajów, gdyby któryś z nas przyszedł nam taki sen opowiedzieć, nie wysłuchalibyśmy go i pomyśleli, że kłamie. Ale ten, komu się tak śniło, uważany jest za najlepszego z Achajów. Dlatego powiadam: chodźmy uzbroić wojsko". Po czym opuścił naradę. Widząc, jak się oddala, podnieśli się z kolei wszyscy inni, i podążając za nim jak za swym pasterzem, poszli zebrać swoich ludzi.

Jak kiedy ze skalnej szczeliny dobywają się, jeden po drugim, zbite roje pszczół, lecą gromadnie do wiosennych kwiatów i rozpraszają się, przenosząc z jednej strony na drugą, tak zbite gromady ludzi, wyszedłszy spod namiotów i z okrętów, stanęły tłumnie na brzegu morza w odpowiedzi na wezwanie. Ziemia huczała od kroków i wszędzie panował zamęt. Dziewięciu heroldów krzykiem próbowało uciszyć wrzawę, by wszyscy mogli usłyszeć głos królów, którzy mieli przemówić. W końcu udało im się skłonić nas do tego, byśmy usiedli, i wrzawa ustała. Wte-

20

dy podniósł się Agamemnon. Ściskał w dłoni berło, które kiedyś wykuł Hefajstos. Hefajstos podarował je Zeusowi, synowi Kronosa, a Zeus obdarzył nim Hermesa, rączego posłańca. Hermes podarował je Pelopsowi, ujeżdżającemu konie, a Pelopsos Atreusowi, pasterzowi ludów. Atreus, umierając, zostawił je Tyestesowi, bogatemu w stada, a od Tyestesa otrzymał je Agamemnon, aby mógł królować nad całym Argos i niezliczonymi wyspami. Było to berło jego władzy. Zacisnął na nim dłoń i powie-, dział: „Danaowie, herosi, słudzy Aresa, okrutny Zeus skazał mnie na ciężką próbę. Najpierw obiecał i przysiągł, że wrócę po zburzeniu Ilionu o pięknych murach, a teraz chce, bym wracał do Argos bez chwały, wysławszy wprzód na śmierć tylu wojowników. Co za wstyd: ogromna, wspaniała armia walczy z wojskiem złożonym z garstki ludzi, a przecież końca nie widać. Jest nas dziesięć razy tyle co Trojan. Ale oni mają dzielnych sprzymierzeńców z innych miast, co w rezultacie nie pozwoli mi pięknego Ilionu zdobyć. Dziesięć lat minęło. Od dziesięciu lat nasze małżonki i dzieci czekają na nasz powrót do domu. Drewno okrętów zmurszało, i poluzowały się wszystkie liny. Posłuchajcie mnie: wycofajmy się na nasze okręty i wracajmy do domu. Nigdy nie zdobędziemy Troi".

Tak powiedział. A jego słowa trafiły nas prosto w serce. Ogromne zbiorowisko ludzi zafalowało jak wzburzone morze, jak łan zboża pod naporem nawałnicy. I zobaczyłem ludzi biegnących ku okrętom, krzyczących z radości w tumanie podnoszonego przez ich nogi kurzu. Zachęcali się wzajemnie do spychania okrętów na boskie morze. Czyścili bruzdy pod kadłubami i, wyciągając już pale spod stępek, głośno dawali wyraz swej tęsknocie. Wtedy to właśnie ujrzałem Ulissesa. Przebiegłego Ulissesa. Stał nieruchomo. Nie poszedł ku okrętom. Niepokój trawił mu serce. Nagle zrzucił płaszcz i podbiegł do Aga-memnona. Wyrwał mu z ręki berło i bez słowa skierował się w stronę okrętów. A do wodzów, członków narady, zaczął wołać: „Zatrzymajcie się, nie pamiętacie, co nam po-

21

wiedział Agamemnon? Wystawia ich na próbę, potem ich ukarze. Zatrzymajcie się, to i oni się zatrzymają!". Napotkanych zaś żołnierzy bił berłem, krzycząc: „Zostańcie tutaj, szaleńcy! nie uciekajcie, jesteście nikczemnymi tchórzami, spójrzcie na waszych wodzów i uczcie się od nich". W końcu udało mu się ich zatrzymać. Z okrętów i spod namiotów zaczął znowu napływać tłum, niby morze, które kipi przy brzegu, prąc tam i z powrotem, przy wtórze całego Oceanu. Wtedy postanowiłem, że ja też powiem swoje. I w obecności wszystkich, tamtego dnia, zacząłem krzyczeć: „Ejże, Agamemnonie, czego ty chcesz, u diabła, na co się uskarżasz? Twój namiot pełen jest spiżu, pełen pięknych kobiet: tych, które ty sobie wybierasz, gdy my ci je przyprowadzamy, zabrawszy je z ich domów. Może pragniesz jeszcze złota, które ojcowie trojańscy przynoszą ci jako okup za synów, których my bierzemy w niewolę na polu bitwy? A może chcesz nowej niewolnicy, niewolnicy do łoża, którą mieć będziesz tylko dla siebie? Nie, to niesprawiedliwe, by wódz prowadził do zguby da-najskich synów. Towarzysze, nie bądźcie tchórzami, wracajcie do domu, a jego zostawmy tu, pod Troją, żeby się mógł swoim łupem nacieszyć, wtedy zobaczy, czy byliśmy mu potrzebni, czy nie. Obraził Achillesa, który jest wojownikiem tysiąckroć od niego silniejszym. Odebrał mu jego część łupu i zatrzymał dla siebie. Co to za gniew: gdyby Achilles naprawdę pałał gniewem, ty, Agamemnonie, nie znieważyłbyś nas już nigdy". Achajowie słuchali mnie. Wielu z nich żywiło niechęć do Agamemnona za tę historię z Achillesem. Dlatego mnie słuchali. Agamemnon nie odezwał się. Za to podszedł do mnie Ulisses. „Mówisz dobrze - powiedział - ale mówisz głupio. Ty jesteś najgorszy, wiesz, Tersitesie? Najgorszy ze wszystkich wojowników, którzy przybyli pod mury Ilionu. Zabawiasz się w znieważanie Agamemnona, króla królów, tylko dlatego, że wy, achajscy żołnierze, tyle przynieśliście mu darów. Ale ja ci powiadam, i przysięgam, że jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie takie głupoty, pochwycę cię,

22

zedrę szaty - płaszcz, tunikę, wszystko - i odeślę na okręt nagiego i płaczącego, okrytego ohydnymi ranami". I mówiąc tak, zaczął mnie okładać berłem po ramionach i plecach. Skuliłem się pod razami. Po płaszczu ciekła mi gęsta krew, więc zacząłem płakać z bólu i upokorzenia. Ze strachu upadłem na ziemię. Z ogłupiałym wzrokiem siedziałem tam, ocierając łzy, a wszyscy wokół śmieli się ze mnie. Wtedy Ulisses podniósł berło, zwrócił się do Agamemnona, i mówiąc bardzo głośno, tak by wszyscy go słyszeli, powiedział: „Synu Atreusa, Achajowie chcą dzisiaj uczynić z ciebie najnędzniejszego ze śmiertelników. Obiecali ci, że pojadą zburzyć piękny Ilion, a tymczasem teraz kwilą jak dzieci, jak biedne wdowy, i pragną wrócić do domu. Nie mogę ich z pewnością potępić: jesteśmy tu dziewięć lat, a wystarczyłby miesiąc rozstania z żonami, byśmy już chcieli wracać. Byłoby jednak wielką hańbą opuścić pole bitwy po tak długim czasie, nic nie wskórawszy. Przyjaciele, trzeba nam jeszcze trochę cierpliwości. Czy pamiętacie dzień, w którym zgromadziliśmy się wszyscy w Aulidzie, gotowi płynąć i zniszczyć Priama i Trojan? Pamiętacie, co się zdarzyło? Składaliśmy ofiary bogom przy źródle, pod pięknym jasnym platanem. I nagle wąż z czerwonawym grzbietem, straszny potwór stworzony przez samego Zeusa, wysunął się spod ołtarza i wpełzł na drzewo. W górze było gniazdo wróbli, a on wspiął się tam i pożarł wszystko, co znalazł: osiem piskląt i matkę. A pożarłszy je, zmienił się od razu w kamień. My patrzyliśmy na to oniemiali. Ale Kalchas, pamiętacie, co powiedział Kalchas? «To znak - powiedział. - Zsyła go nam Zeus. To zapowiedź bezmiernej chwały. Tak jak wąż pożarł osiem piskląt i matkę, tak my walczyć musimy pod Ilionem przez lat dziewięć. Ale w dziesiątym roku zdobędziemy miasto o szerokich ulicach!» Tak nam powiedział. A dzisiaj widzicie, jak wszystko to się sprawdza na naszych oczach. Posłuchajcie mnie, Achajowie w pięknych zbrojach. Nie odpływajcie. Zostańcie tutaj. A zdobędziemy wielkie miasto Priama".

23

Tak powiedział. A Achaj owie wydali gromki okrzyk i wszystkie okręty wokół zadźwięczały przerażająco echem ich pełnej entuzjazmu wrzawy. I wtedy zabrał z kolei głos stary Nestor, który powiedział: „Agamemnonie, prowadź nas znowu do walki swoją wolą, jak dawniej nieposkromioną. Nikt nie spieszy się wracać do domu, zanim nie prześpi się z żoną któregoś z Trojan i nie pomści cierpienia, jakie przyniosło uprowadzenie Heleny. I mówię wam, że jeśli ktoś w swym szaleństwie zdecyduje się wracać, nie zdąży wstąpić na swój czarny okręt, bo drogę zastąpi mu śmierć".

Wszyscy słuchali go w milczeniu. Ci starcy... Agamem-non skłonił się prawie: „Znowu, starcze, mądrze przemawiasz". Po czym podniósł wzrok na nas wszystkich i powiedział: „Idźcie się przygotować, bo dziś zaatakujemy. Posilcie się, naostrzcie dobrze włócznie, przygotujcie tarcze, dajcie dobrego obroku rączym koniom, sprawdźcie wasze rydwany: przez cały dzień będziemy musieli walczyć i dopiero noc rozdzieli furię ludzi. Pierś spłynie potem pod wielką tarczą i ręka zmęczy się od ściskania włóczni. Ale jeśli ktoś odważy się uciec z pola bitwy i schronić przy okrętach, będzie trupem".

Wtedy wszyscy wydali głośny okrzyk i rozproszyli się między okrętami. Każdy szedł przygotować się do bitwy. Jeden jadł, drugi ostrzył broń, trzeci modlił się, inny składał ofiary swoim bogom, prosząc, by ustrzegli go przed śmiercią. W krótkim czasie królowie, potomkowie bogów, zgromadzili ludzi i ustawili w szyku wojennym, biegając wśród nich i zachęcając do marszu. I nagle wszystkim nam walka wydała się milszą od powrotu do ojczyzny. Maszerowaliśmy w naszych spiżowych zbrojach, podobni pożarowi, który trawi las, możesz go dostrzec z daleka, możesz zobaczyć jasną, płomienną łunę bijącą w niebo. Zeszliśmy na równinę Skamandra jak ogromne stado ptaków, które, zlatując z nieba, z wielkim szumem i łopotem skrzydeł opada na pole. Ziemia huczała groźnie pod stopami ludzi i kopytami koni. Zatrzymaliśmy się

24

przy rzece, na wprost Troi. Były nas tysiące. Tyle, co kwiatów na wiosnę. I jednego tylko pragnęliśmy: krwi bitewnej.

Hektor i obcy wodzowie, jego sprzymierzeńcy, zgromadzili na to ludzi i wypadli z miasta, pieszo lub na rydwanach. Usłyszeliśmy ogromny tumult. Zobaczyliśmy, że pną się na wzgórze Bateja, wznoszące się samotnie pośrodku równiny. Tam stanęli w szyku, pod rozkazami wodzów. Potem ruszyli ku nam, krzycząc jak ptaki, które na niebie zapowiadają śmiertelną walkę. A my zaczęliśmy iść ku nim, ale w milczeniu, z wściekłością skrytą w sercu. Kroki naszych oddziałów podniosły kurz, który jak tuman, jak noc, pochłonął wszystko.

W końcu znaleźliśmy się jedni na wprost drugich. Stanęliśmy. I wtedy nagle z zastępów trojańskich wyszedł Parys, podobny bogu, ze skórą pantery na ramionach. U-zbrojony był w łuk i miecz. W jednym ręku ściskał dwie włócznie o spiżowych grotach i podnosił je ku nam, wyzywając achajskich wodzów na pojedynek. Kiedy Mene-laos go ujrzał, uradował się jak lew zgłodniały, co napotyka ciało jelenia i zaczyna je pożerać. Pomyślał, że oto nadszedł czas zemsty na człowieku, który ukradł mu żonę. I zeskoczył z rydwanu na ziemię, chwytając za broń. Ujrzał go Parys i zadrżało w nim serce. Zawrócił do swoich, aby ujść śmierci. Jak człowiek, który widzi węża i szybko się cofa, i drży, i ucieka, pobladły na twarzy. Tak uciekał na naszych oczach. Póki nie zatrzymał go Hektor, krzycząc do niego: „Przeklęty Parysie, uwodzicielu, kłamco. Nie widzisz, że Achajowie śmieją się z ciebie? Brali cię za bohatera, bo zwiodła ich twoja uroda. Ale teraz już wiedzą, że brak ci odwagi i brak ci mocy w sercu. Właśnie tobie, który, będąc gościem Menelaosa, na obcej ziemi, odebrałeś mu żonę i wróciłeś do domu z tą przepiękną kobietą u boku. Ale to byli ludzie waleczni, Parysie, i tak oto stałeś się zgubą swego ojca, swego miasta,

25

całego ludu. A teraz nie chcesz stawić czoła Menelaoso-wi? Szkoda, poznałbyś, kim jest człowiek, któremu ukradłeś żonę. t padając w pył, pojąłbyś, jak bez znaczenia są twoja cytra, twoja piękna twarz i twoje włosy. Ach, my Trojanie jesteśmy zaiste tchórzliwi: gdyby nie to, zapłaciłbyś już dawno za całe zło, które wyrządziłeś, pogrzebany pod stosem kamieni".

Na co Parys odparł: „Masz rację, Hektorze. Ale jakże nieugięte masz serce, niczym ostrze siekiery, która tnie drzewo bez wahania. Wytykasz mi moją urodę... Ale przecież i ty nie gardzisz darami bogów, talentami, którymi cię obdarzyli: czyż możemy ich nie przyjąć? Czy przypadkiem możemy je sobie wybrać? Posłuchaj: jeśli chcesz, bym stanął do pojedynku, każ usiąść wszystkim Trojanom i wszystkim Achajom, a ja z Menelaosem, na oczach obu wojsk, walczyć będę o Helenę. Kto zwycięży, weźmie kobietę i wszystkie jej bogactwa. A jeśli chodzi o was, Trojan i Achajów, zawrzecie przymierze, i Trojanie będą znów żyli na żyznej ziemi trojańskiej, a Achajowie wrócą do Argos, do swoich bogactw i swoich pięknych kobiet".

Wielka była radość Hektora, gdy usłyszał te słowa. Ruszył samotnie między dwie armie i unosząc w górę włócznię, dał znak Trojanom, by się zatrzymali. A oni dali mu posłuch. My zaczęliśmy zaraz do niego mierzyć, chwytając za strzały i kamienie, ale Agamemnon zawołał: „Stójcie, Achajowie, nie celujcie w niego, Hektor chce nam coś powiedzieć!". Więc i my stanęliśmy. Zrobiła się wielka cisza. I w tej ciszy, zwracając się do obu wojsk, Hektor powiedział: „Posłuchajcie mnie! Posłuchajcie, co mówi Parys, ten, który tę wojnę wywołał. On chce, byście odłożyli broń, bo pragnie walczyć sam na sam z Menelaosem i zdecydować w pojedynku o tym, kto będzie miał Helenę i jej bogactwa".

Wśród wojska nadal panowało milczenie. Wtedy dał się słyszeć donośny głos Menelaosa. „Posłuchajcie i mnie, który zostałem znieważony i bardziej niż kto inny pragnę pomścić zgryzotę. Zaprzestańcie walki, bo dość się

26

już nacierpieliście przez tę wojnę wywołaną przez Parysa. Ja będę z nim walczył i los zdecyduje, który z nas dwóch ma umrzeć. Wy znajdźcie sposób na zawarcie jak najrychlej pokoju. Achajowie niech idą po jagnię, by je złożyć w ofierze Zeusowi. A wy, Trojanie, przyprowadźcie dwoje jagniąt, białe i czarne, dla Ziemi i dla Słońca. I wezwijcie wielkiego króla Priama, aby to on pokój zatwierdził: jego synowie są pyszni i podstępni, ale on jest stary, a starcy potrafią patrzeć zarówno w przeszłość, jak i przyszłość, i wiedzą, co jest dla wszystkich najlepsze. Niech więc przyjdzie, by przypieczętować pokój: i niech nikt się nie waży złamać ugody zawartej w imię Zeusa".

Słyszałem jego słowa, a potem zobaczyłem radość dwóch wojsk, połączonych nagle nadzieją na koniec tej nieszczęsnej wojny. Widziałem, jak wojownicy zsiadają z rydwanów, zdejmują zbroje i kładą je na ziemi, pokrywając całe pole spiżem. Nigdy nie widziałem, by pokój był tak blisko. Więc odwróciłem się i zacząłem szukać Nestora, starego i mądrego Nestora. Chciałem mu spojrzeć w oczy. I w jego oczach zobaczyć koniec wojny, arogancji tych, którzy jej pragną, szaleństwa tych, którzy na niej walczą.

Helena

Ja, niczym niewolnica, siedziałam tamtego dnia milcząca w moich komnatach, zmuszona wyszywać na płótnie czerwonym jak krew wyczyny Trojan i Achaj ów na tej nieszczęsnej, o mnie prowadzonej, wojnie. Nagle ujrzałam Laodike, najpiękniejszą z córek Priama, która weszła i zawołała: „Szybko, Heleno, chodź popatrzeć na dół, Trojanie i Achajowie... są wszyscy na równinie i już mieli na siebie uderzyć, żądni krwi, ale teraz stoją jedni na wprost drugich, z tarczami opartymi o ziemię i wbitymi obok włóczniami... Podobno zakończyli wojnę, a Parys i Me-nelaos będą walczyć o ciebie: ty będziesz nagrodą dla zwycięzcy".

Słuchałam jej i nagle zebrało mi się na płacz, bo wielka była we mnie tęsknota za człowiekiem, którego poślubiłam, i za moją rodziną, i moją ojczyzną. Okryłam się śnieżnobiałym welonem i pobiegłam na mury, mając wciąż jeszcze łzy w oczach. Kiedy przybyłam na wieżę przy Skajskiej Bramie, ujrzałam trojańskich starców, którzy zgromadzili się tu, by patrzeć, co się dzieje na równinie. Byli zbyt sędziwi, by walczyć, ale lubili mówić, i w tym byli mistrzami. Jak cykady na drzewie, nie przestawali dobywać z siebie głosu. Usłyszałam, jak na mój widok zaczęli szeptać: „Nie ma się co dziwić, że Trojanie i Achajowie zabijają się dla tej kobiety, czyż nie wygląda jak bogini? Niechby okręty ją zabrały, ją i jej urodę, inaczej nie

28

skończą się nigdy nieszczęścia nasze i naszych synów". Tak mówili, ale nie mieli odwagi na mnie patrzeć. Jedynym, który nie bał się na mnie spoglądać, był Priam. „Chodź tutaj, córko - powiedział głośno - usiądź obok mnie. Ty temu wszystkiemu nie jesteś winna. To bogowie ściągnęli na mnie to nieszczęście. Chodź, stąd widać twojego męża, twoich krewnych i przyjaciół... powiedz mi, kim jest ten imponujący mąż, ten achajski wojownik tak okazały i dostojny? Inni przewyższają go wzrostem, ale nigdy nie widziałem kogoś równie pięknego, równie majestatycznego: wygląda jak król". Wtedy zbliżyłam się do niego i powiedziałam: „Szanuję i boję się ciebie, Priamie, ojcze mojego nowego małżonka. Och, gdybym tylko wtedy miała odwagę umrzeć, zamiast przypływać z twoim synem aż tutaj, porzucając małżeńskie łoże, i małą córeczkę, i ukochane towarzyszki... ale tak się nie stało i oto teraz wypłakuję oczy. Ale chciałeś wiedzieć, kim jest ten wojownik... To syn Atreusa, Agamemnon, potężny król i dzielny wojownik; swego czasu, jeśli czas taki istniał naprawdę, był szwagrem tej niegodnej kobiety, która teraz do ciebie mówi". Priam patrzył nadal w dół, na wojowników. „A tamten - zapytał mnie - kto to? Jest niższy od Agamemnona, ale szerszy w piersi i ramionach. Widzisz go? Dokonuje przeglądu szeregów i wygląda jak baran o gęstym runie krążący pośród stada białych owiec". „To Ulisses - odparłam - syn Laertesa, wychowany na Itace, kamiennej wyspie, słynny ze swego sprytu i bystrości". „To prawda - rzekł Priam - ja go poznałem. Pewnego dnia, wraz z Menelaosem, przybył tu, by rozmawiać o twoim losie. Przyjąłem ich w moim domu. Pamiętam, że Mene-laos mówił szybko, mało i dobitnie. Mówił dobrze, ale był młody... Ulisses natomiast... kiedy na niego przyszła kolej, nie poruszył się, siedział, opuściwszy oczy, zdawało się, że nie wie, co powiedzieć: jakby go dławił gniew lub całkiem stracił zmysły; ale gdy w końcu przemówił, jego głos był tak głęboki... słowa przypominały płatki śniegu zimą... i wtedy nikt nie ośmieliłby się mu przeciwstawić,

29

moja córko, i nie miało znaczenia, że jest niższy od Me-nelaosa czy Agamemnona..." Potem Priam dostrzegł wśród wojowników Ajaksa i zapytał mnie: „A tamten, który wzrostem i siłą przewyższa wszystkich innych A-chajów, kim jest?". A ja odpowiedziałam i mówiłam mu o Ajaksie, a potem o Idomeneusie i o wszystkich achaj-skich wodzach. Mogłam teraz rozpoznać ich wszystkich, Achajów o błyszczących oczach, o każdym po kolei opowiadać temu starcowi, który ode mnie chciał się dowiedzieć, kim są jego wrogowie. Ale w tym momencie przybył herold Deus, który zbliżył się do Priama i powiedział mu: „Wstań, synu Laomedonta. Przywódcy Teukrów, u-jeżdżaczy koni, i Achajów w spiżowych zbrojach proszą, byś zszedł na równinę i zatwierdził nowy pakt między dwoma wojskami: Parys i Menelaos zbrojni w swe długie włócznie walczyć będą o Helenę. Wszyscy inni przypieczętują pakt o przyjaźni i pokoju". Priam wysłuchał go. I zadrżał. Ale zaraz nakazał przygotować konie i gdy wszystko było gotowe, wsiadł na szybki rydwan razem z Antenorem i wyjechał galopem przez Skajską Bramę. Przecięli równinę i dotarłszy do wojsk, zatrzymali się pośrodku, między Trojanami i Achajami. Widziałam, jak podnosi się Agamemnon, a za nim Ulisses. Heroldowie przynieśli zwierzęta na ofiarę, która miała przypieczętować pakt. Wymieszali wino w wielkim pucharze i poleli wodą ręce królów. Potem Agamemnon uniósł ręce do nieba i w imieniu wszystkich zaczął modlić się do Zeusa. „Ojcze Zeusie, wielki i sławny, i ty, Słońce, co wszystko widzisz i wszystkiego słuchasz, Rzeki, Ziemio i wy, co pod ziemią karzecie zdrajców, bądźcie nam świadkami i strzeżcie naszych paktów: jeśli Parys zabije Menelaosa, zatrzyma Helenę i wszystkie jej dobra, a my odpłyniemy na zawsze okrętami prującymi morze; jeśli natomiast Menelaos zabije Parysa, Trojanie oddadzą nam Helenę ze wszystkimi jej dobrami i zapłacą Argiwom cenę tak wysoką, że pamięć o niej trwać będzie całe pokolenia. A jeśli Priam i jego synowie nie zechcą zapłacić, ja bić się

30

będę o to zadośćuczynienie, i pozostanę tutaj, póki ta wojna się nie skończy". Tak się modlił, po czym jednym pewnym cięciem podciął gardła barankom i jeszcze drgające położył na ziemi. Wszyscy wodzowie napili się wina z wielkiego pucharu i wszyscy zanieśli modły do swoich bogów. I mówili miedzy sobą: „Gdyby ktoś kiedyś ośmielił się ten pakt pogwałcić, niech Zeus wysuszy mózg jemu i jego synom, tak jak my wysuszamy tę czarę wina!". Kiedy wszystko było gotowe, Priam, stary król, stary ojciec, wsiadł na rydwan, stanął u boku Antenora i powiedział do Trojan i Achajów: „Pozwólcie mi wrócić do mojego miasta, smaganego przez wiatry. Bo nie mam serca patrzeć, jak mój syn Parys walczy z okrutnym Menelao-sem". Sam ściągnął wodze i odjechał.

Potem był pojedynek. Hektor i Ulisses wytyczyli na ziemi plac, na którym dwaj przeciwnicy mieli walczyć. Potem włożyli w hełm losy i Ulisses, potrząsnąwszy nimi, wyciągnął na oślep imię tego, kto będzie miał prawo rzucić pierwszy śmiercionośną włócznię. I los wybrał Parysa. Wojownicy usiedli dokoła. Zobaczyłam Parysa, mojego nowego męża, jak zakłada rynsztunek: najpierw piękne nagolenniki zapinane srebrnymi sprzączkami; potem - na pierś - pancerz; i miecz spiżowy zdobny srebrem; i wielką, ciężką tarczę. Na głowę włożył wspaniały hełm: długa kita falowała na wietrze i budziła lęk. W końcu wziął włócznię i ścisnął ją w garści. Naprzeciw niego Menelaos, mój dawny mąż, skończył się zbroić. Na oczach dwóch wojsk ruszyli ku sobie, patrząc na siebie srogo. Potem stanęli. I zaczął się pojedynek. Ujrzałam, jak Parys rzuca swoją długą włócznię. Wbiła się z siłą w tarczę Menelaosa, ale spiż nie ustąpił i złamana włócznia upadła na ziemię. Wtedy Menelaos uniósł z kolei swoją i cisnął nią z wielką siłą w Parysa. Trafił w sam środek tarczy i śmiertelne ostrze rozdarło ją, po czym utknęło w pancerzu, ocierając się Parysowi o bok. Menelaos wyciągnął

31

miecz i rzucił się na przeciwnika. Uderzył go z rozmachem w hełm, ale miecz się złamał. Zaczął złorzeczyć bogom, lecz zaraz skoczył ku Parysowi i chwycił go za głowę, zaciskając dłonie na wspaniałym, zdobnym kitą hełmie. I począł go ciągnąć w stronę Achajów. Parys leżał w kurzu, a on, trzymając hełm w śmiertelnym uchwycie, wlókł go za sobą. Ale zerwał się skórzany pasek podtrzymujący hełm pod brodą i Menelaos został z pustym hełmem w ręku. Podniósł go zatem w górę, zwrócił się do Achajów i zakręciwszy nim w powietrzu, rzucił między żołnierzy. Kiedy jednak odwrócił się znów w stronę Parysa, by go dobić, zdał sobie sprawę, że tamten uciekł, zniknąwszy między szeregami Trojan.

W tym samym momencie tamta kobieta dotknęła mego welonu i przemówiła do mnie. Była to stara prządka, przybyła ze mną ze Sparty, gdzie kiedyś szyła mi wspaniałe stroje. Kochała mnie, a ja się jej bałam. Tamtego dnia, na wieży przy Skajskiej Bramie, zbliżyła się i powiedziała cicho: „Chodź, Parys czeka na ciebie w łożu, ubrał się w najpiękniejsze szaty, wygląda, jakby nie z pojedynku wracał, ale z biesiady". Osłupiałam. „Nieszczęsna - powiedziałam do niej - dlaczego mnie kusisz? Byłabyś zdolna zaprowadzić mnie na sam koniec świata, gdyby tam był mężczyzna, który jest ci drogi. Teraz, skoro Menelaos pokonał Parysa i chce mnie zabrać do domu, przychodzisz do mnie knuć intrygi... Sama idź do Parysa, czemu go nie poślubisz lub nie zostaniesz jego niewolnicą? Ja tam nie pójdę, to byłoby niegodne. Wszystkie trojańskie kobiety wstydziłyby się za mnie. Zostaw mnie tutaj, z moim cierpieniem". Wtedy stara kobieta spojrzała na mnie z gniewem. „Uważaj - powiedziała - i nie złość mnie. Wiesz, że mogłabym cię tu zostawić, i wszędzie dokoła zasiać nienawiść, która by cię doprowadziła do nędznej śmierci". Budziła we mnie lęk, jak powiedziałam. Starzy ludzie często budzą lęk. Owinęłam ciasno głowę śnieżnobiałym welonem i poszłam za nią. Wszyscy patrzyli w dół, na równinę. Nikt mnie nie widział. Poszłam do kom-

32

nat Parysa i tam go znalazłam. Pewna kobieta, która go kochała, wpuściła go do Troi sekretnym wejściem, ratując mu życie. Starucha wzięła krzesło i postawiła przed nim. Potem powiedziała, bym usiadła. Zrobiłam to. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Ale powiedziałam: „To znaczy, że uciekłeś z pola walki. Wolałabym, żebyś tam zginął, zabity przez tego wspaniałego wojownika, który był moim pierwszym mężem. Ty, który chwaliłeś się, że jesteś od niego silniejszy... Powinieneś tam wrócić i wyzwać go raz jeszcze, ale wiesz doskonale, że to byłby twój koniec". I pamiętam, że wtedy Parys poprosił, bym mu nie zadawała bólu moimi okrutnymi zniewagami. Powiedział, że Menelaos wygrał, bo tego dnia bogowie byli po jego stronie, ale że może następnym razem zwycięzcą będzie on, bo i on ma przyjaciół wśród bogów. A potem powiedział: chodź, będziemy się kochać. Zapytał, czy pamiętam, jak kochaliśmy się po raz pierwszy, na wyspie Kranae, następnego dnia po tym, jak mnie uprowadził. I powiedział: nawet tamtego dnia nie pragnąłem cię tak, jak pragnę cię teraz. Po czym podniósł się i ruszył w stronę łoża. A ja poszłam za nim.

W tej chwili, na równinie, wszyscy tego człowieka szukali. Tego dnia nikt, Achaj czy Trojanin, nie pomógłby mu, ani go nie ukrył. Tego człowieka wszyscy nienawidzili, tak jak się nienawidzi czarnej bogini śmierci.

2 - Homer, Iliada

Pandaros, Eneasz

Pandaros

Nazywam się Pandaros. Moje miasto - Zeleja. Kiedy wyjeżdżałem na odsiecz Troi, mój ojciec, Lykaon, powiedział: „Weź rydwan i konie, by poprowadzić naszych ludzi do boju". Mieliśmy, w naszym wspaniałym pałacu, jedenaście rydwanów, nowych i pięknych, a do każdego po dwa konie, białym jęczmieniem karmione, i orkiszem. Ale ja ich nie wziąłem, nie posłuchałem ojca i poszedłem na wojnę z łukiem jedynie i strzałami. Rydwany były zbyt piękne, by skończyć w jakiejś bitwie. A zwierzęta, wiedziałem o tym, musiałyby tylko znosić głód i trudy. Toteż nie miałem serca zabierać ich z sobą. Wyruszyłem z łukiem i strzałami. Teraz, gdybym mógł wrócić do tamtej chwili, własnymi rękami połamałbym ten łuk i rzucił go w ogień. Niepotrzebnie zabrałem go z sobą, i smutny był mój los.

Parys dopiero co zniknął bez śladu i wojska patrzyły na siebie oniemiałe, nie wiedząc, co robić. Pojedynek się skończył? Menelaos zwyciężył, czy Parys wróci do walki? Wtedy to właśnie podszedł do mnie Laodokos, syn Antenora, i powiedział: «Hej, Pandarosie. Dlaczego nie weźmiesz jednej ze swoich strzał i nie ugodzisz Menela-osa, teraz, przez zaskoczenie? Jest tam w środku, bezbron-

34

ny. Mógłbyś go zabić, ty to potrafisz. Stałbyś się bohaterem dla wszystkich Trojan, a Parys, jak sądzę, obsypałby cię złotem. Pomyślisz o tym?". Pomyślałem. Wyobraziłem sobie moją strzałę, jak leci i trafia. I koniec tej wojny. Nad takim pytaniem mógłbym się zastanawiać tysiąc lat i nie znalazłbym odpowiedzi: czy wolno popełnić czyn haniebny, aby zakończyć nim wojnę? Czy wybaczalna jest zdrada, jeśli zdradzasz w słusznej sprawie? Tam, pośród moich uzbrojonych ludzi, nie miałem nawet czasu na myślenie. Pociągała mnie sława. I myśl, że jednym prostym, dokładnie wymierzonym ruchem mogę zmienić historię. I tak chwyciłem za łuk. Był wykonany z rogów koziorożca, zwierzęcia, które sam upolowałem: położyłem go ciosem pod mostek, gdy zeskakiwał ze skały, i z jego rogów, długich na szesnaście piędzi, kazałem zrobić sobie łuk. Oparłem go o ziemię i przygiąłem, by zaczepić cięciwę z wołowego ścięgna o złote kółko u nasady. Otaczający mnie towarzysze musieli zrozumieć, co zamierzam, bo unieśli tarcze, by mnie zasłonić i wspomóc. Otworzyłem kołczan i wyciągnąłem strzałę, nową i szybką. Przez chwilę modliłem się do Apollina, patrona łuczników. Potem uchwyciłem razem strzałę i cięciwę i zacząłem napinać, aż prawa dłoń dotknęła piersi, a ostrze strzały oparło się o łuk. Mocno przygiąłem róg koziorożca i napiąłem wołowe ścięgno, czyniąc z nich jeden okrąg.

Potem wypuściłem strzałę.

Cięciwa syknęła, a strzała z ostrym grotem poszybowała błyskawicznie, wysoko ponad głowami wojowników. Trafiła Menelaosa w miejsce, gdzie złote zapinki mocują pancerz do pasa. Grot przeszył ozdoby, przeciął skórzany pas ochraniający brzuch i dotarł do ciała Menelaosa. Krew pociekła po udach, wzdłuż nóg, aż do kształtnych kostek. Wzdrygnął się Menelaos na widok czarnej krwi, wzdrygnął się też Agamemnon, który zaraz do niego podbiegł. Ujął go za rękę i zaczął płakać. „Bracie mój - mówił. - Może posłałem cię na śmierć, zawierając z Trojanami ten głupi pakt i każąc ci walczyć, bez ochrony i samot-

35

nie, na naszych oczach? Teraz Trojanie, którzy przecież także przysięgali, trafili cię, depcąc naszą umowę..." Aga-memnon płakał. Mówił: „Menelaosie, jeśli ty umrzesz, ja umrę z bólu. Żaden Achaj nie zostanie tu, by nadal walczyć, zostawimy Priamowi twoją żonę Helenę, a ja będę musiał wracać do Argos okryty hańbą. Twoje kości zetleją tu, pod murami Troi, a pełni buty Trojanie będą po nich deptać, mówiąc: «Gdzież jest Agamemnon, wielki bohater, który przywiódł aż tutaj wojsko achajskie, by potem wrócić do domu z pustymi okrętami, zostawiwszy na polu bitwy swego brata...». Menelaosie, nie umieraj: jeśli ty umrzesz, ziemia rozstąpi się pode mną".

„Nie bój się, Agamemnonie - powiedział na to Mene-laos. -1 nie strasz Achajów. Sam widzisz, grot strzały nie wniknął całkowicie w ciało, wystaje jeszcze ponad skórę. Zatrzymał go najpierw pancerz, potem pas. To tylko zranienie..."

„Och, gdyby tak było naprawdę" - odparł Agamemnon. Po czym kazał przywołać Machaona, syna Asklepiosa, słynnego lekarza. Heroldowie znaleźli go w tłumie wojska, pośród swoich, i zawiedli tam, gdzie jasnowłosy Menelaos leżał zraniony. Wokół niego stali wszyscy najlepsi wojownicy achajscy. Machaon pochylił się nad Me-nelaosem. Wyrwał strzałę z ciała, przyjrzał się ranie. Potem wyssał z niej krew i zręcznie przyłożył balsam, który kiedyś centaur Chiron, w przyjacielskim geście, podarował jego ojcu.

Stali jeszcze wszyscy wokół Menelaosa, gdy my, Trojanie, ruszyliśmy do ataku. Każdy z nas chwycił znowu broń i w sercach gorzała nam wola podjęcia walki. Usłyszeliśmy, jak Agamemnon krzyczy do swoich: „Argiwo-wie, odnajdźcie w sobie odwagę i siłę. Zeus nie pomaga zdrajcom i ci, którzy na waszych oczach pogwałcili pakty, skończą pożarci przez sępy; a my, po zdobyciu miasta, wywieziemy na naszych okrętach ich żony i córki". Nie był to już ten niezdecydowany, pełen wątpliwości Aga-

36

memnon, którego znaliśmy dotychczas. Teraz stał przed nami mężczyzna spragniony bitewnej chwały.

Z krzykiem parliśmy naprzód. Pochodziliśmy z różnych ziem i plemion, i każdy krzyczał w swoim języku. Byliśmy stadem zwierząt wydających tysiąc różnych głosów. Achajowie natomiast posuwali się w milczeniu, słychać było tylko głosy dowódców rzucających rozkazy i nie do wiary było to, że wszyscy inni słuchali ich z szacunkiem, bez słowa. Szli ku nam jak fale ku skałom nadbrzeżnym, ich broń błyszczała jak morska piana na wodnych grzebieniach.

Wreszcie dwie armie starły się w wielkim łoskocie puklerzy i włóczni, z furią, która ogarnęła wojowników w spiżowych pancerzach. Uderzały o siebie wypukłe skórzane tarcze i podnosiły się wrzaski, w których triumf mieszał się z bólem, głosy umierających z głosami żywych, w jednym potwornym huku, wśród krwi zalewającej ziemię.

Eneasz

Pierwszym, który zadał śmierć, był Antilochos. Rzucił swoją włócznią w Echepola i trafił go w środek czoła: spiżowy grot przebił kości czaszki pod zdobnym w pióropusz hełmem. Echepol zwalił się jak wieża w samym środku brutalnej walki. Wtedy Elefenor, wódz przedsiębiorczych Abantów, chwycił go za nogi i próbował wyciągnąć spośród walczących, by jak najszybciej zedrzeć z niego zbroję. Ciągnąc trupa, musiał jednak odsłonić bok, i właśnie tam, gdzie tarcza nie mogła dosięgnąć, trafił go Agenor. Spiżowa włócznia wbiła się w ciało i zabrała mu życie. Nad jego trupem rozgorzała straszliwa walka między Trojanami a Achajami; byli jak wilki, które skaczą sobie do gardła i zabijają się dla zdobyczy.

Wtedy Ajaks Telamończyk uderzył młodego syna An-temiona, Simoisa; uderzył go z prawej strony, w pierś;

37

włócznia przebiła na wylot ramię; upadł bohater w pył, na ziemię, jak gałąź odcięta, która schnie, porzucona nad rzeką. Gdy Ajaks zdzierał z niego zbroję, jeden z synów Priama, Antifos, zobaczył go i rzucił weń z daleka włócznią. Chybił Ajaksa, lecz przypadkiem trafił jednego z towarzyszy Ulissesa, Leuka: ten ciągnął właśnie trupa, gdy spiżowy grot przebił mu brzuch, i padł, martwy, na martwego, którego trzymał za ręce. Ulisses zobaczył, jak pada, i serce wezbrało mu gniewem. Przedarł się na pierwszą linię i zaczął rozglądać, jakby szukał zdobyczy; stojący przed nim Trojanie cofnęli się. On uniósł włócznię i cisnął w powietrze, mocno, szybko. Trafił Demokoona, naturalnego syna Priama. Spiżowy grot uderzył w skroń i przeszył na wylot czaszkę. Cień spłynął na oczy bohatera, który runął na ziemię: zadźwięczała na nim zbroja.

Potem dowódca Traków, Pirus, rzucił się na Dyjora, syna Amarinceosa. Ostrym kamieniem uderzył go w prawą nogę, blisko pięty: jednym ciosem przeciął ścięgna i zmiażdżył kości. Dyjor runął na ziemię. Czując, że umiera, wyciągnął ręce do towarzyszy. Ale nadbiegł Pirus i włócznią otworzył mu brzuch: wnętrzności wypłynęły na ziemię i oczy spowiła mu ciemność.

Na Pirusa z kolei rzucił się Toas i ugodził go włócznią w pierś, przebijając płuco. Po czym wyciągnął z ciała włócznię, chwycił ostry miecz i rozpłatał brzuch, odbierając mu życie.

Powoli bitwa zaczęła przybierać obrót korzystny dla Achajów. Ich wodzowie, jeden po drugim, wyzywali naszych do walki i za każdym razem byli górą. Pierwszy Agamemnon, król ludów, zrzucił z rydwanu wodza Ha-lizonów, wielkiego Odiosa. I gdy ten próbował uciekać, przeszył go ciosem włóczni w plecy. Upadł bohater z łoskotem i zadźwięczała na nim zbroja.

Idomeneus zabił Festusa, syna Bora z Meonii, przybyłego z żyznej ziemi Tarne. Ugodził go w prawe ramię, w chwili, gdy ten zamierzał wsiąść na rydwan. Bohater padł do tyłu i spowiła go ciemność.

38

Menelaos, syn Atreusa, trafił włócznią Skamandriosa, syna Strofiosa. Był on niezwykłym myśliwym, zdawać się mogło, że sama Artemida uczyła go trafiać dzikie zwierzęta żyjące w lasach i w górach. Ale tamtego dnia żaden bóg mu nie pomógł i nie uratowały go jego śmiercionośne strzały. Menelaos, słynny ze swojej włóczni, ujrzał go, gdy próbował uciec, i trafił między ramiona, przebijając na wylot pierś. Bohater padł do przodu i zadźwięczała na nim zbroja.

Meriones zabił Fereklosa, tego, który Parysowi zbudował doskonałe okręty, początek wszystkich nieszczęść. Wszystko spod jego rąk wychodziło doskonałe. Ale Meriones pobiegł za nim i trafił w prawy pośladek, który grot włóczni przebił poniżej kości, rozrywając pęcherz. Bohater z krzykiem osunął się na kolana i ogarnęła go śmierć.

Meges zabił Pedajosa, który, będąc wprawdzie nieślubnym synem Antenora, wychowany został z innymi jego dziećmi przez ich matkę, pragnącą przypodobać się małżonkowi. Meges uderzył go w głowę, w kark. Włócznia przebiła czaszkę i ucięła mu język. Bohater padł w pył, ściskając zimny spiż zębami.

Eurypylos zabił Hypsenora, kapłana Skamandra, rzeki, którą cały naród czcił jak boga; pobiegł za nim, gdy tamten próbował uciekać, a dogoniwszy, uderzył mieczem, ucinając mu ramię. Zakrwawione ramię spadło na ziemię, a oczy bohatera przesłoniła mgła śmierci i nieubłagane przeznaczenie.

Pandaros

Uciekaliśmy, a uciekając, znajdowaliśmy śmierć. Najgorsze przyszło, gdy pośrodku walczących pojawił się Dio-medes, syn Tydeusa. Diomedes, mężny wódz achajski: w błyszczącej zbroi na ramionach i głowie, świecił jak gwiazda jesienna wstająca znad Oceanu. Zsiadł z rydwanu i szalał po równinie jak wezbrany deszczami potok. Nie sposób było powiedzieć, czy jest pośród Achajów, czy

39

nas, Trojan: był jak rzeka, co przerwała nasypy i płynie szybko, niszcząc wszystko wokół siebie. Zdawało się, że nic go nie może powstrzymać; widziałem, jak walczy: było to tak, jakby któryś z bogów postanowił walczyć u jego boku. Wtedy znowu sięgnąłem po łuk. Z całej siły napiąłem wołowe ścięgno i wypuściłem strzałę. Trafiłem go w prawe ramię, w płytkę pancerza. Grot dosięgnął ciała i przeszył je na wylot. Na pancerzu pojawiły się plamy krwi. Krzyknąłem: „Do ataku, Trojanie, Diomedes jest ranny, trafiłem go!". Ale widziałem, że nie pochyla się i nie pada. Kazał któremuś z towarzyszy wyrwać strzałę z ramienia: krew trysnęła na pancerz i wszędzie dokoła. A potem zobaczyłem, że wraca pomiędzy walczących, że mnie szuka, jak lew zraniony, który nie umiera, a wręcz przeciwnie, w trzykroć większą wpada furię. Skoczył na Trojan jak na stado przerażonych owiec. Ujrzałem, jak zabija Astynoosa i Hypejrona: pierwszego ugodził w pierś włócznią, drugiemu odciął ramię mieczem. Nie zatrzymał się nawet, by zabrać ich zbroje, i zaczął ścigać Abasa i Polyejdosa. Byli to dwaj synowie Eurydamasa, starca, który potrafił objaśniać sny: nie umiał jednak odczytać snów własnych synów w dniu ich odjazdu i Diomedes zabił obydwóch. Ujrzałem, jak idzie na Ksanta i Toona, jedynych synów starego Fenopa: Diomedes pozbawił go ich, zostawiając samego we łzach i żałobie. Ujrzałem, jak zabija Echemmona i Chromiosa, synów Priama. Wskakuje na ich rydwan jak lew skaczący na byka, by przetrącić mu kark, i obu zabija.

W tej właśnie chwili przyszedł do mnie Eneasz. „Pan-darosie - powiedział - gdzież się podział twój łuk? i twoje lotne strzały? i twoja sława? Widziałeś tego człowieka, który szaleje pośród walczących, zabijając wszystkich naszych bohaterów? Może to jakiś rozgniewany na nas bóg. Weź strzałę i ugodź go, jak to ty jeden potrafisz". „Nie wiem, czy to bóg - odparłem - ale ja ten hełm z pióropuszem, tę tarczę i te konie znam, należą do syna Tydeusa, Diomedesa. Posłałem mu strzałę, ale trafiła go w ramię, a

40

on wrócił do walki. Myślałem, że go zabiłem, a tymczasem... Ten mój przeklęty łuk przelewa krew Achajów, ale ich nie zabija. A ja nie mam koni, ani rydwanu, na którym mógłbym ruszyć do walki". Wtedy Eneasz powiedział: „Walczmy razem, wejdź na mój rydwan, weź wodze i bat i zawieź mnie w pobliże Diomedesa: ja zsiądę i będę z nim walczył". „To ty trzymaj wodze - odparłem. -Gdybyśmy byli zmuszeni uciekać, konie szybciej nas u-niosą, jeśli to twój głos będzie nimi kierować. Ty prowadź wóz, a mnie i mojej włóczni pozwól walczyć". Wsiedliśmy zatem na lśniący rydwan i pełni wielkiego gniewu skierowali rącze konie ku Diomedesowi. Były to konie najlepsze, jakie widziano pod słońcem: pochodziły z rasy, którą sam Zeus stworzył, by podarować je Trosowi. W bitwie siały przestrach. Ale Diomedes się nie uląkł. Choć widział, że nadjeżdżamy, nie uciekł. Kiedy znaleźliśmy się przed nim, krzyknąłem: „Diomedesie, synu Tydeusa, nie powaliła cię moja szybka strzała, mój gorzki piorun. Ale ulegniesz mojej włóczni". I rzuciłem. Ujrzałem, jak grot przebija tarczę i uderza w pancerz. Więc znowu krzyknąłem: „Wygrałem, Diomedesie, dostałeś w brzuch, przebiłem cię na wylot". Na co on, nieulękły: „Myślisz, że mnie trafiłeś - powiedział - ale chybiłeś celu. I teraz nie ujdziesz stąd żywy". Podniósł swoją włócznię i rzucił ją. Spiżowy grot uderzył koło oka, wszedł między białe zęby, uciął gładko język u nasady i wyszedł szyją. A ja spadłem z rydwanu - ja, bohater - i zadźwięczała na mnie połyskliwa, błyszcząca zbroja. Ostatnią rzeczą, jaka zapamiętałem, były rącze, straszne konie, uskakujące nerwowo na bok. Poczułem, że opuszczają mnie siły, a wraz z nimi życie.

Eneasz

Spiżowy grot uderzył koło oka, wszedł między białe zęby, uciął gładko język u nasady i wyszedł szyją. Upadł Pandaros, bohater, i zadźwięczała na nim połyskliwa,

41

błyszcząca zbroja. Uszły z niego siły, a wraz z nimi życie. Wiedziałem, że muszę zabrać go stąd, że nie mogę pozwolić, by Achajowie wzięli jego ciało i jego zbroję. Zeskoczyłem więc z wozu i stanąłem przy nim, podnosząc włócznię i tarczę i krzykiem odstraszając każdego, kto się zbliżył. Ujrzałem przed sobą Diomedesa. Zrobił coś niewiarygodnego. Podniósł kamień, którego dwóch mężczyzn, przysięgam, nie byłoby w stanie unieść. Ale on to zrobił, podniósł go nad głowę i rzucił we mnie. Uderzył mnie w biodro, tam, gdzie zaczyna się udo. Ostry kamień rozdarł mi skórę i rozerwał ścięgna. Ja przykląkłem, oparłem się ręką o ziemię, ciemna noc spłynęła mi na oczy i nagle odkryłem, że przeznaczone mi jest nigdy nie umrzeć. Czułem, że Diomedes chce się na mnie rzucić, by mnie zabić i zedrzeć mi zbroję, trzy razy słyszałem, jak się zbliża, a mimo to nadal byłem żywy. Wokół mnie walczyli moi towarzysze, krzycząc do niego: „Diomedesie, cóż to, myślisz, że jesteś nieśmiertelnym bogiem?". Słyszałem głos Aka-masa, wodza Traków, który krzyczał donośnie: „Synowie Priama, nie widzicie, że Eneasz was potrzebuje? Jak długo jeszcze pozwolicie Achajom zabijać waszych ludzi? Pozwolicie, by was ścigali aż pod mury miasta?". A gdy ktoś ciągnął mnie do tyłu, usłyszałem głos Sarpedona, wodza Lykijczyków, wołającego: „Hektorze, gdzie się podziała twoja odwaga? Mówiłeś, że obronisz swoje miasto bez pomocy sprzymierzeńców, sam, ty i twoi bracia. Ale ja nie widzę, żeby któryś z was tu walczył, przycupnęliście jak psy wokół lwa. To nam, waszym sprzymierzeńcom, przypada prowadzić bitwę. Spójrz na mnie, pochodzę z bardzo daleka, tutaj nie mam nic, co by Achajowie mogli mi zabrać, a przecież zachęcam moich żołnierzy do obrony Eneasza i walki z Diomedesem. A ty ani się ruszysz i nie dajesz swoim ludziom rozkazu, by stawili opór. I w końcu padniecie łupem nieprzyjaciół, wy i wasze miasto". Kiedy znów otworzyłem oczy, ujrzałem Hektora, który skoczył na rydwan i potrząsając bronią, wzywał swoich do walki. Słowa Sarpedona dotknęły go do żywe-

42

go. Dzięki niemu bitwa rozgorzała od nowa. Trojanie rzucili się wreszcie na Achajów. Achajowie czekali na nich, biali od kurzu, który unosił się aż do nieba spod końskich kopyt. Czekali bez lęku, nieruchomi jak chmury, które Zeus w pogodny dzień gromadzi nad górskimi szczytami.

Ja jestem Eneasz, i nie mogę umrzeć. Dlatego znowu znalazłem się w bitwie. Ranny, ale żywy. Ukryty pod krajem błyszczącego peplum jakiegoś boga, niewidoczny dla wrogów, a potem znowu pchnięty w sam środek walki, przed Kretona i Orsilochosa, dzielnych wojowników, którzy w kwiecie lat, z szacunku dla Agamemnona i Mene-laosa, podążyli za czarnymi okrętami Achajów. Zabiłem ich moją włócznią, a oni padli jak wysokie jodły. Mene-laos zobaczył, jak padają, i ulitował się nad nimi. Okryty błyszczącym spiżem, począł iść ku mnie, wymachując włócznią. Nadszedł mu też z pomocą Antilochos. Widząc ich razem, cofnąłem się. Oni dotarli do ciał Kretona i Orsilochosa, podnieśli je, złożyli na rękach towarzyszy, po czym ponownie rzucili się w wir walki. Widziałem, jak atakują Pilemena: walczył z rydwanu, którym powoził jego auryga, Midon. Menelaos trafił go włócznią i zabił. Midon próbował odjechać, ale Antilochos uderzył go kamieniem w łokieć i białe, zdobne kością słoniową wodze, wyślizgnąwszy mu się z rąk, spadły w proch. Antilochos przyskoczył i mieczem ciął go w skroń. Midon osunął się, konie zrzuciły go na ziemię. Wtedy nadbiegł Hektor, ciągnąc za sobą wszystkich Trojan. Na ten widok Achajowie zaczęli się cofać, przestraszeni. Hektor zabił Menestesa i Anchialosa, nie udało mu się jednak zabrać ich trupów. Ajaks z kolei zabił Amfiosa, ale nie zdołał zedrzeć z niego zbroi. Naprzeciw siebie stanęli Sarpedon, wódz Lykijczyków, i Tlepolemos, syn Heraklesa, szlachetny i wielki. Ich włócznie poszybowały równocześnie. Tlepolemos dostał w sam środek szyi, gorzki grot przebił ją na wylot, na oczy bohatera spłynęła noc nieprzenikniona. Sarpe-

43

don trafiony został w udo, spiżowy grot zachłannie wniknął aż do kości. Towarzysze chwycili go, nie wyrwawszy nawet włóczni z ciała, i choć ciężką była długa włócznia, wraz z nią go ponieśli. Ulisses, widząc śmierć swego towarzysza Tlepolemosa, rzucił się, by dobić Sarpedona. Zginęli z jego ręki - Kojranos i Alastor, Chromios i Al-kandros, Halios i Noemon, i Prytanis. I zabijałby dalej, gdyby nagle nie spostrzegł, że zbliża się Hektor, okryty świecącym spiżem, groźny. „Hektorze - zawołał go z ziemi ranny Sarpedon - nie zostawiaj mnie w rękach Acha-jów, ratuj, pozwól mi umrzeć, jeśli mam umrzeć, w twoim mieście". Hektor nie odezwał się, poszedł dalej, próbując oddalić od niego wrogów. Na jego widok Achajo-wie zaczęli się cofać, nie odwracając się wprawdzie, ale i nie walcząc. A Hektor, krocząc naprzód, zabił Teutrasa i Orestesa, Trechosa i Ojnomaosa, Helenosa i Oresbiosa. „Wstyd, Achajowie - zaczął krzyczeć Diomedes. - Kiedy wielki Achilles brał udział w wojnie, Trojanie z lęku nie śmieli nawet wysunąć się z miasta, a teraz pozwalacie, by przychodzili się bić pod same wasze okręty!" Tak krzyczał. A bitwa rozciągnęła się na całą równinę: wszędzie, między wodami Simois i Ksantos, wojownicy mierzyli w siebie spiżowymi włóczniami. Pierwszy Ajaks rzucił się, by przełamać szeregi Trojan. Ugodził Akamasa, najdzielniejszego z Traków: ostrze włóczni utkwiło w czole, przebijając kość, ciemność spłynęła mu na oczy.

Diomedes o gromkim głosie zabił Aksylosa, syna Teutrasa, który był bogaty i kochany przez ludzi. W swoim domu przy drodze gościł wszystkich przybyszów, ale tego dnia nikt nie przybył, by go przed gorzką śmiercią obronić. Diomedes zadał śmierć jemu i jego woźnicy: obaj zeszli pod ziemię.

Euryalos zabił Eseposa i Pedasa, bliźniaczych synów Bukoliona. Obu odebrał życie i siłę pięknych ciał: z ramion zdarł im zbroje.

Polipetes zabił Astialosa, Ulisses zabił Pidytesa, Teu-kros zabił Aretaona, Eurypylos zabił Melantosa, Antilo-

44

chos zabił Ablerosa, Agamemnon, król narodów, zabił Elatosa.

Zobaczyłem Trojan, biegnących rozpaczliwie z powrotem w stronę miasta. Pamiętam Adrastosa; jego konie, oszalałe ze strachu, wpadły na kępę tamaryszków, on sam został wyrzucony na ziemię i natychmiast rzucił się na niego Menelaos. Adrastos przypadł mu do kolan i zaczął błagać: „Nie zabijaj mnie, Menelaosie, mój ojciec zapłaci każdy okup za moje życie, spiż, złoto, piękne wyroby z żelaza, co będziesz chciał". Menelaos dał się przekonać i już miał go przekazać słudze, by ten odprowadził więźnia na okręt, gdy nadbiegł Agamemnon, krzycząc: „Menelaosie, jesteś miękkim człowiekiem, dlaczego się przejmujesz tymi ludźmi, nikt z nich nie może ujść naszym rękom, nikt, nawet ten, kto jest jeszcze ukryty w brzuchu matki, nikt nie może ujść, niech wszyscy razem giną w Troi, bez grobu i bez imienia". Adrastos, przerażony, leżał wciąż jeszcze na ziemi. Menelaos go odepchnął. A A-gamemnon osobiście wbił mu w bok włócznię i zabił. Po czym oparł mu stopę na piersi i mocnym szarpnięciem wyrwał z ciała ostrze włóczni.

Achajowie gonili, a my uciekaliśmy zdjęci strachem. Byliśmy już pod murami Troi, gdy Helenos, jeden z synów Priama, zbliżył się do mnie i Hektora i powiedział: „Trzeba zatrzymać ludzi, zanim uciekną do miasta i pójdą się schronić w ramionach swoich kobiet, na pośmiewisko wrogów. Eneaszu, stańmy do walki, by dać przykład naszym zastępom, a ty, Hektorze, idź do miasta i powiedz wszystkim, niech proszą bogów, by oddalili od nas przynajmniej Diomedesa, który walczy jak szaleniec i którego nikt z nas nie umie powstrzymać. Nawet Achillesa nie baliśmy się tak nigdy. Posłuchaj mnie, Hektorze, idź do naszej matki i powiedz jej, że jeśli współczuje Troi, naszym żonom i naszym dzieciom, niech weźmie peplum najpiękniejsze i największe, jakie jest w pałacu, i złoży je na kolanach Ateny o błyszczących oczach w świątyni na szczycie skały. My zostaniemy tutaj, by walczyć i zagrze-

45

wać do walki ludzi". Hektor usłuchał go. Zeskoczył z rydwanu i zaczął biec ku Skajskiej Bramie. Widziałem, jak znika między ludźmi: biegł, z tarczą zarzuconą na plecy, a krawędź tarczy z czarnej skóry obijała mu się o szyję i pięty. Odwróciłem się. Achajowie byli na wprost nas. Odwróciliśmy się wszyscy. I jakby bóg jakiś stanął do walki u naszego boku, rzuciliśmy się na nich.

Piastunka

Pewnie, że pamiętam tamten dzień. Pamiętam wszystko, co było tamtego dnia. I tylko to chcę pamiętać. Przybył Hektor, wszedł przez Skajską Bramę, zatrzymał się pod wielkim dębem. Wszystkie żony i córki trojańskich wojowników zaczęły biec ku niemu: chciały dowiedzieć się czegoś o swoich synach, braciach i mężach. Ale on powiedział tylko: proście bogów, bo wielkie nad nami wisi nieszczęście. Po czym pobiegł do pałacu Priama. Ogromnego pałacu o wspaniałych krużgankach. Cóż za bogactwa... Po jednej stronie pięćdziesiąt komnat z jasnego kamienia, zbudowanych jedna przy drugiej: sypiali tam synowie Priama ze swymi żonami. A po drugiej dwanaście komnat z jasnego kamienia, zbudowanych jedna przy drugiej: tam, ze swymi mężami, sypiały Priamowe córki. Hektor wszedł, a Hekabe, jego pełna słodyczy matka, wyszła mu naprzeciw. Wzięła go za rękę i zapytała: „Synu, dlaczego jesteś tutaj, dlaczego opuściłeś pole bitwy? Nienawistni Achajowie spychają was ku murom. Czy przyszedłeś wznieść ręce do Zeusa ze szczytu skały? Pozwól, bym ci dała wina: napij się sam i ofiaruj je bogom. Wino daje siłę zmęczonym, a ty, który walczysz w obronie nas wszystkich, jesteś u kresu sił".

Ale Hektor odmówił, odrzekł, że nie chce wina, nie chce utracić siły i zapomnieć o bitwie. Powiedział, że nie może nawet ofiarować go bogom, bo jego ręce są brudne

47

od kurzu i krwi. „Ty idź do świątyni Ateny - powiedział. - Zgromadź wszystkie stare kobiety i idźcie na górę. Weź peplum najpiękniejsze i największe, jakie masz w pałacu, to, które najbardziej lubisz, i idź je złożyć na kolanach Ateny, drapieżnej bogini. Proś ją, by miała litość nad trojańskimi żonami i ich małymi dziećmi, i błagaj, by oddaliła od nas Diomedesa, syna Tydeusa, który walczy z wielkim okrucieństwem i wszędzie sieje grozę". Wtedy matka zawołała służebne i posłała je do miasta, by sprowadziły wszystkie sędziwe matrony. Potem weszła do pachnącej małżeńskiej komnaty, gdzie przechowywała pepla haftowane przez kobiety z Sydonu, pepla, które boski Parys przywiózł z podróży, gdy wracał z Heleną przez wielkie morze. I spośród wszystkich peplów Hekabe wybrała najpiękniejsze i największe, całe pokryte haftem, błyszczące jak gwiazda: i chcę wam powiedzieć, że leżało głęboko pod wszystkimi innymi, na samym spodzie. Wzięła je i wraz z innymi kobietami ruszyła ku świątyni Ateny.

Mnie przy tym wprawdzie nie było. Ale wiem to wszystko, bo mówiło się o tym ciągle miedzy nami, służebnymi, i całą domową służbą... Powiedziano mi, że Hektor, opuściwszy matkę, udał się na poszukiwanie Parysa, chcąc, by wrócił do walki. Znalazł go w małżeńskiej sypialni, zajętego czyszczeniem swej pięknej zbroi, pancerza, wygiętego łuku. W komnacie była także Helena. Siedziała w otoczeniu służebnych. Wszystkie zajęte były kunsztownymi robótkami. Hektor wszedł - i ledwie ujrzał Parysa, zaczął na niego krzyczeć: „Nędzniku, jak możesz napawać się tutaj swoją urazą, skoro tam ludzie walczą pod wysokimi murami Troi? Właśnie ty, który tej wojny jesteś przyczyną. Rusz się, chodź walczyć, albo wkrótce zobaczysz, jak twoje miasto płonie w ogniu wznieconym przez wroga".

Parys... „Słusznie, Hektorze, czynisz mi wyrzuty - powiedział. - Ale postaraj się mnie zrozumieć. Nie siedziałem tu, by przeżuwać w sobie gniew na Trojan, lecz by rozpamiętywać mój ból. Nawet Helena mówi mi łagod-

48

nie, że muszę wrócić do walki, i może to istotnie najlepsze, co mogę zrobić. Poczekaj, niech tylko włożę zbroję. Albo idź pierwszy, a ja cię dogonię". Hektor nawet mu nie odpowiedział. W ciszy wszystkie służebne usłyszały słodki głos Heleny. „Hektorze - mówiła. - Jakżebym chciała, by kiedyś, w dniu, gdy matka wydała mnie na świat, jakiś wicher mnie porwał i rzucił daleko, na szczyt góry, czy w morskie fale, zanim to wszystko się zdarzyło. Jakżebym chciała, by przynajmniej los dał mi mężczyznę zdolnego wyczuwać potępienie i pogardę ze strony innych. Ale Parys nie ma i mieć nie będzie silnego ducha. Chodź tutaj, Hektorze, i usiądź przy mnie. Twoje serce pełne jest obaw i to jest moja wina, moja i Parysa, i naszego szaleństwa. Odpocznij tu przy mnie. Wiesz, smutek jest naszym przeznaczeniem: ale to dlatego nasze losy będą opiewane zawsze, przez wszystkich ludzi, którzy żyć będą po nas".

Hektor nie poruszył się. „Nie proś mnie, Heleno, bym tu został - powiedział. - Chociaż robisz to dla mnie, nie proś mnie o to. Pozwól mi raczej iść do domu, bo chcę się zobaczyć z moją żoną i synem: moją rodziną. Trojanie, którzy biją się pod murami, czekają na mnie, ale ja chcę jeszcze wstąpić do nich, chcę ich zobaczyć: bo naprawdę nie wiem, czy wrócę tu drugi raz żywy, zanim Achaj owie mnie zabiją". Tak powiedział. I oddalił się. Przyszedł do domu, ale nas nie zastał. Spytał niewolnic, gdzie jesteśmy, a te mu powiedziały, że Andromacha pobiegła na wieżę Ilionu, usłyszała, że Trojanie ustępują przed siłami Acha-jów, i pobiegła na wieżę, a piastunka pobiegła za nią, ściskając w ramionach małego Astyanaksa. I teraz są tam, spieszą jak szalone ku murom. Hektor nie powiedział ani słowa. Odwrócił się i pobiegł szybko ku Skajskiej Bramie, przecinając z powrotem całe miasto. Już miał wyjść poza mury i wrócić do walki, gdy zobaczyła go Andromacha i wyszła mu naprzeciw, by go zatrzymać, a ja za nią, z dzieckiem w ramionach, małym, delikatnym, ukochanym synkiem Hektora, pięknym jak gwiazdka. Hektor nas ujrzał. I stanął. I uśmiechnął się. To widziałam na własne oczy.

3 - Homer, Iliada

49

Byłam tam. Hektor się uśmiechnął. A Andromacha podeszła do niego i wzięła go za rękę. Płakała i mówiła: „Nieszczęsny, twoja siła będzie twoją zgubą. Nie masz litości dla syna, który jest jeszcze dzieckiem, i dla mnie nieszczęśliwej ? Chcesz wracać za mury, by wszyscy Acha-jowie rzucili się na ciebie i cię zabili?". Płakała. A potem powiedziała: „Hektorze, jeśli cię stracę, lepiej mi będzie umrzeć, niż zostać przy życiu: bo nie będzie dla mnie pociechy, tylko cierpienie. Ja nie mam ojca, nie mam matki, nie mam nikogo. Ojca mi zabił Achilles, kiedy zburzył Teby o wysokich bramach. Miałam siedmiu braci i Achilles zabił ich wszystkich, jednego dnia, gdy paśli powolne woły i białe owce. A moją matkę uprowadził, potem zapłaciliśmy za nią okup i wróciła, ale tylko po to, by w naszym domu umrzeć nagle z bólu. Hektorze, ty jesteś dla mnie ojcem, i matką, i bratem, i jesteś moim młodym małżonkiem: ulituj się nade mną, zostań tutaj, na wieży. Nie walcz w otwartym polu, każ wojskom cofnąć się do dzikiej figi, by bronili jedynego słabego miejsca w murach, gdzie Achajowie, w przypływie śmiałości, trzykrotnie już próbowali atakować".

Ale Hektor odparł: „Ja też to wszystko wiem, kobieto. Ale wstyd, że trzymam się z dala od bitwy, byłby zbyt wielki. Ja dorastałem, ucząc się być zawsze silnym, walczyć w każdej bitwie w pierwszym szeregu, dla chwały mojego ojca i mojej. Jakżeby moje serce mogło mi teraz pozwolić uciec? Ja dobrze wiem, że przyjdzie dzień, gdy zginie święte miasto Troja, a wraz z nią Priam i ludzie Priama. I jeśli myślę o tym dniu, nie myślę o cierpieniu Trojan, ani mojego ojca, ani mojej matki czy braci, którzy padną w pył zabici przez wroga. Ja, kiedy myślę o tym dniu, widzę ciebie: widzę achajskiego wojownika, który cię chwyta i ciągnie płaczącą, widzę, jak jesteś niewolnicą w Argos, gdzie tkasz szaty dla innej kobiety i dla niej nosisz wodę ze studni, widzę, jak płaczesz, i słyszę głos ludzi, którzy, patrząc na ciebie, mówią: «To żona Hektora, najsilniejszego ze wszystkich wojowników trojańskich». O-

50

bym umarł, zanim dowiem się, że jesteś niewolnicą. O-bym znalazł się pod ziemią, zanim usłyszę twój krzyk". Tak powiedział wielki Hektor, a potem podszedł do mnie. Ja trzymałam na ręku jego syna, rozumiecie? A on zbliżył się i chciał wziąć go na ręce. Ale malec przycisnął się do mnie, wybuchając płaczem, przestraszył go widok ojca, przestraszyła spiżowa zbroja i pióropusz na hełmie, który chwiał się groźnie, więc zaczął płakać. I pamiętam, że wtedy Hektor i Andromacha spojrzeli na siebie z u-śmiechem. Potem on zdjął hełm i położył go na ziemi. Wtedy dziecko pozwoliło się wziąć, a on je ścisnął w ramionach. I pocałował. I podnosząc w górę, powiedział: „Zeusie, i wy, bóstwa niebieskie, sprawcie, aby ten mój syn był, jak ja, najsilniejszym ze wszystkich Trojan, i władcą Ilionu. Sprawcie, by ludzie, widząc, jak wraca z bitwy, mówili: «Jest silniejszy nawet od swego ojca». Sprawcie, by wrócił któregoś dnia, przynosząc zakrwawione zwłoki wrogów, i by była przy tym jego matka, z sercem pełnym wesela". Mówiąc te słowa, złożył dziecko w ramionach Andromachy. I pamiętam, że ona uśmiechała się i płakała, przyciskając swoje dziecko do piersi, płakała i uśmiechała się; a Hektor, patrząc na nią, poczuł litość, pogładził ją i powiedział: „Nie trap się zbytnio. Nikomu nie uda się mnie zabić, jeśli los tego nie zechce; a jeśli los tak będzie chciał, pomyśl, że żaden człowiek, który przyszedł na ten świat, przed losem nie ucieknie. Zarówno tchórzliwy, jak odważny. Żaden. Teraz wróć do domu, do swoich zajęć, zasiądź ze służebnymi do wrzeciona i krosien. Niech o wojnie myślą mężczyźni, wszyscy mężowie Ilionu, a ja najwięcej ze wszystkich". Po czym schylił się i podniósł z ziemi hełm, hełm z powiewającym pióropuszem. My wróciłyśmy do domu. Idąc, Andromacha płakała i odwracała się bez ustanku. Kiedy służebne ją ujrzały, wszystkie ogarnął wielki smutek. Wszystkie wy-buchnęły płaczem. Opłakiwały Hektora, opłakiwały go w jego domu, płakały, choć jeszcze żył. Bo żadna z nich nie spodziewała się w głębi serca, by żywy powrócił z bitwy.

51

Nestor

Zobaczyliśmy Hektora wybiegającego ze Skajskiej Bramy. Myśleliśmy, że wraca do walki, ale on zrobił coś dziwnego. Przebiegł przed pierwszym rzędem swoich ludzi z opuszczoną włócznią, nakazując im, by się zatrzymali. Wtedy Agamemnon także dał rozkaz Achaj om, by opuścili broń. Oba wojska stanęły na wprost siebie, nagle za-milkłe, prawie nieruchome: wyglądały jak morze, które pod pierwszym powiewem wiatru ledwie się marszczy. Pośrodku tego morza stanął Hektor i przemówił głośno.

„Słuchajcie mnie, Trojanie, i wy, Achajowie, powiem wam to, co mam na sercu. Bogowie łudzą nas swymi o-bietnicami, ale potem skazują nas tylko na cierpienia i nieszczęścia, i tak będzie, póki Troja nie zwycięży lub nie będzie zdobyta. I dlatego mówię wam: jeśli jest taki wódz achajski, który odważy się walczyć ze mną, wyzywam go na pojedynek: ja dzisiaj pragnę wyjść naprzeciw memu losowi". Wojska trwały w milczeniu. My, achajscy wodzowie, patrzyliśmy sobie w oczy: widać było, że boimy się podjąć wyzwanie, ale wstyd nam było je odrzucić. W końcu dał się słyszeć kipiący gniewem głos Menelaosa.

„To jak, Achajowie, kim wy jesteście, niewiastami? nie myślicie, jakim okryjemy się wstydem, jeśli nikt z nas nie podejmie wyzwania? Niech was ziemia pochłonie, ludzie, którym daleka odwaga i sława, będę walczył za was i bogowie zdecydują, komu przypadnie zwycięstwo". Chwy-

52

cił broń i wysunął się do przodu. Wiedzieliśmy, że nie ma nadziei, że Hektor jest dla niego zbyt silny. Toteż zatrzymaliśmy go. Agamemnon, jego brat, ujął go za rękę i przemówił do niego cicho, łagodnym głosem. „Menelaosie, nie rób szaleństw. Nie potykaj się z człowiekiem, który jest od ciebie silniejszy. Nawet Achilles boi się spotkać z Hektorem, a chcesz to zrobić ty? Zatrzymaj się, poślemy kogoś innego". Menelaos wiedział w głębi serca, że Agamemnon ma rację. Wysłuchał go i poddał się jego woli: pozwolił, by słudzy zdjęli mu z ramion zbroję. Wtedy ja popatrzyłem na innych i powiedziałem: „Niestety, co za boleść dla achajskiego narodu. Ileż łez wylaliby nasi ojcowie, gdyby wiedzieli, że wszyscy drżymy przed Hektorem. Ach, gdybym tylko był jeszcze młody i silny, nie bałbym się, przysięgam wam, i Hektor musiałby walczyć ze mną. Wy się boicie, ja bym się nie bał". Wtedy wystąpiło dziewięciu, najpierw Agamemnon a potem Diome-des, dwaj Ajaksowie, Idomeneus, Meriones, Eurypylos, Toas i na końcu Ulisses. Teraz wszyscy chcieli walczyć. „Zadecyduje los" - powiedziałem. I do hełmu Agamem-nona kazałem włożyć losy, każdy ze znakiem jednego z nich. Potrząsnąłem hełmem i wyciągnąłem jeden. Spojrzałem na znak. Potem podszedłem do Ajaksa, syna Tela-mona, jedynego z nas, który miał jakieś szanse w walce z Hektorem, i podałem mu go. Spojrzał. Zrozumiał. I rzucając go na ziemię, powiedział: „Przyjaciele, to jest mój los, moje szczęście, i serce mi się raduje, bo zniszczę wielkiego Hektora. Dajcie mi moją zbroję i proście za mnie bogów".

Przywdział oślepiający spiż. A gdy był gotowy, ruszył ku Hektorowi wielkimi krokami, groźny, wymachując włócznią wysoko nad głową, z okrutnym uśmiechem na twarzy. Na jego widok wszyscy Trojanie zadrżeli i wiem, że nawet Hektor poczuł, jak serce łomoce mu w piersi. Ale teraz nie mógł już uciec, rzucił wyzwanie i nie mógł się już wycofać. „Hektorze - zaczął wołać Ajaks - czas, byś poznał, jacy bohaterowie są wśród Achajów poza sie-

53

jącym zniszczenie Achillesem. Teraz lwie serce siedzi w swoim namiocie, ale, jak widzisz, my też jesteśmy zdolni podjąć z tobą walkę".

„Przestań gadać - odpowiedział mu Hektor - i walcz". Podniósł włócznię i rzucił z rozmachem. Spiżowe ostrze trafiło w środek ogromnej tarczy Ajaksa, rozerwało pokrywę z brązu, a potem, jedną po drugiej, siedem warstw skóry i tu się zatrzymało, tuż przed przebiciem ostatniej i zranieniem ciała. Wtedy rzucił Ajaks. Włócznia rozdarła tarczę Hektora, Hektor odchylił się na bok i to go uratowało, grot musnął go tylko, rozerwał tunikę, ale go nie zranił. Wtedy obaj wyrwali z tarcz swoje włócznie i rzucili się na siebie jak rozwścieczone lwy. Ajaks krył się za swoją ogromną tarczą, Hektor atakował, ale nie mógł go dosięgnąć. Kiedy się zmęczył, Ajaks wyszedł z ukrycia i ostrzem włóczni drasnął go w szyję: ujrzeliśmy czarną krew broczącą z rany. Inny zatrzymałby się. Ale nie Hektor: schylił się i podniósł z ziemi kamień, wielki, chropowaty, czarny, a potem cisnął nim w Ajaksa: brzęknęła tarcza - zadzwonił brąz - ale Ajaks wytrzymał uderzenie i sam z kolei podniósł kamień, jeszcze większy, zakręcił nim i rzucił ze straszną siłą: tarcza Hektora poszybowała w powietrze, Hektor upadł do tyłu, ale zaraz się podniósł, obaj chwycili za miecze i rzucili się na siebie z krzykiem.

Zaszło słońce.

Wtedy dwaj heroldowie, achajski i trojański, wyszli do przodu, by rozdzielić walczących, bo nawet w bitwie dobrze jest być posłusznym nocy. Ajaks nie chciał się zatrzymać. „To Hektor musi zdecydować, to on rzucił wyzwanie". I Hektor zdecydował. „Jesteś mocny, Ajaksie, a twoja włócznia jest najmocniejszą ze wszystkich włóczni a-chajskich. Uszczęśliwisz swych przyjaciół i towarzyszy, jeśli dziś wieczór wrócisz żywy do swego namiotu. A ja uraduję mężczyzn i kobiety trojańskie, gdy zobaczą, że wracam żywy do wielkiego miasta Priama. A teraz wymieńmy cenne dary, aby wszyscy mogli powiedzieć: walczyli w okrutnym pojedynku, ale rozstali się w zgodzie i

54

pokoju". Tak powiedział. I podarował Ajaksowi miecz z rękojeścią zdobną srebrnymi ćwiekami, z pyszną pochwą i paskiem. A Ajaks jemu pas błyszczący purpurą.

Tego wieczoru, w czasie uczty na cześć Ajaksa, zaczekałem, aż wszyscy napiją się i najedzą, po czym, gdy już byli znużeni, poprosiłem wodzów o głos. Byłem najstarszy i szanowano moją rozwagę. Powiedziałem zatem, że musimy poprosić Trojan o dzień przerwy, abyśmy mogli, my i oni, zabrać naszych zabitych z pola walki. I powiedziałem, że musimy skorzystać z tego dnia, by zbudować wokół okrętów wysoki mur i wykopać szeroką fosę, które by nas zabezpieczyły przed atakiem Trojan.

„Mur? Na cóż nam mury, mamy przecież tarcze - powiedział Diomedes. -Ja mury burzę, nie buduję" - dodał. Nikomu nie podobał się ten pomysł. Ktoś nawet powiedział: „Pomyślcie, jak się będzie puszył Achilles, kiedy się dowie, że gdy go nie ma, my ze strachu chowamy się za mur". Śmiali się. Ale tak naprawdę byli po prostu młodzi, a młodzi mają staroświeckie poglądy na wojnę. Honor, piękno, heroizm. Jak pojedynek między Hektorem iAjaksem: dwaj wodzowie, którzy najpierw w dzikim zapamiętaniu próbują się zabić, potem obdarowują się wzajemnie. Ja byłem zbyt stary, by jeszcze wierzyć w te rzeczy. Tę wojnę wygraliśmy przy pomocy wielkiego drewnianego konia pełnego żołnierzy. Wygraliśmy ją podstępem, nie w walce z otwartą przyłbicą, uczciwej, rycerskiej. Im, młodym, nigdy się to nie podobało. Aleja byłem stary. Ulisses był stary. Myśmy wiedzieli, jak starą jest ta prowadzona przez nas długa wojna, i że w jeden dzień wygra ją ten, kto będzie umiał poprowadzić ją w nowy sposób.

Tamtego wieczoru poszliśmy spać, nie podjąwszy żadnej decyzji, a gdyśmy się zbudzili, otrzymaliśmy wiadomość od Trojan. Przyszedł Ideus i powiedział, że ponieważ to Trojanie zaczęli walkę po pojedynku Parysa z Me-nelaosem, zrywając święte pakty, teraz gotowi są oddać nam sprawiedliwość, zwracając wszystkie bogactwa, jakie Parys zabrał wraz z Heleną z Argos. Kobiety nie, ale bogactwa tak. Powiedział też, że dołączą wspaniałe dary, aby

55

nam tę zdradę wynagrodzić. Bali się, że bogowie nie darują im nielojalności, rozumiecie? Na to podniósł się Dio-medes i rzekł: „Gdyby nawet oddali nam Helenę we własnej osobie, nie powinniśmy się zatrzymywać, przyjaciele. Nawet głupiec by zrozumiał, że koniec Troi jest już bliski". I wszyscy mu przyklasnęliśmy, czuliśmy bowiem, że teraz on ma rację. Toteż Agamemnon odpowiedział I-deusowi, że odrzucamy ofertę. Po czym uzgodnił jednodniowy rozejm, abyśmy, zarówno my, jak i Trojanie, mogli zebrać zwłoki naszych i spalić je zgodnie z obyczajem. I tak się stało.

Dziwny dzień wojenny. Po wielkiej równinie, w słońcu oświetlającym pola, krążyli Achajowie i Trojanie, przemieszani ze sobą, szukając swoich umarłych. Pochylali się nad okaleczonymi ciałami, zmywali wodą krew, by móc rozpoznać twarze, a potem, płacząc, kładli je na wozy. W ciszy, z bólem serca, składali je na stosach i stali tam, patrząc na wysokie płomienie spopielające tych, którzy dzień wcześniej walczyli jeszcze u ich boku. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, zgromadziłem wokół stosu pogrzebowego grupę Achajów: i poleciłem im wznieść mur, ten tak znienawidzony mur, z wysokimi, mocnymi wieżami i szerokimi bramami, przez które mogliby wchodzić i wychodzić nasi wojownicy. Poleciłem otoczyć nim okręty. A przed murem kazałem wykopać głęboką fosę, by trzymać z dala od niego trojańskie rydwany. I dopiero jak wszystko było gotowe, poszliśmy do namiotów, by skorzystać z daru snu. W nocy, za sprawą Zeusa, zaczęły się przetaczać po niebie straszliwe grzmoty, a my słuchaliśmy tych dźwięków, zwiastunów nieszczęścia, pobladli ze strachu.

O świcie następnego dnia zjedliśmy coś szybko i przywdzialiśmy zbroje. Trojanie wyszli z miasta i w ogromnym zgiełku szli nam naprzeciw. Pośrodku równiny dwa wojska starły się z impetem, w chaosie tarcz, włóczni, spiżowych pancerzy, wśród jęków i wrzasków, bólu zabijanych i triumfu zabijających, na ziemi splamionej krwią.

56

Od świtu po pełny dzień padały ciosy z jednej i drugiej strony, ale gdy słońce znalazło się wysoko na niebie, los uśmiechnął się do Trojan. Zobaczyłem, że wokół mnie wszyscy zaczynają się cofać, a potem uciekać. Chciałem i ja, jak inni, zawrócić rydwan, ale strzała wypuszczona przez Parysa trafiła w środek czoła jednego z moich koni; z bólu stanął dęba, a potem padł, pociągając za sobą dwa pozostałe. Mieczem przeciąłem im uprząż i już miałem wezwać inne konie, gdy zobaczyłem, że w całym tym tumulcie pędzi na mnie swym rydwanem Hektor. To oznaczało śmierć. Ujrzałem niedaleko od siebie Ulissesa, on też uciekał, więc zacząłem krzyczeć: „Ulissesie, gdzie lecisz, chcesz zginąć z włócznią w plecach? Chodź mi pomóc, tchórzu!". Ale cierpliwy, wielki Ulisses nie chciał mnie słuchać i biegł dalej w kierunku okrętów. Uratował mnie Diomedes. Nadjechał szybko rydwanem i zabrał mnie z sobą. Ja ująłem wodze i skierowałem konie w stronę Hektora. A gdy byliśmy dostatecznie blisko, Diomedes z całej siły rzucił włócznię. Kiedy ujrzałem, że cios chybił, pojąłem, że los jest nam przeciwny i że lepiej uciekać. „Uciekać, ja? - powiedział Diomedes. - Wiedząc, że Hektor będzie się chwalił wszystkim naokoło, że Diomedes przed nim uciekł?" Mówiłem, że młodzi kochają honor, i dlatego przegrywają wojny. „Diomedesie, nawet jeśli tak powie, nie będą mu wierzyć, bo ludzie wierzą temu, kto zwycięża, nie temu, kto przegrywa" - i zawróciłem konie do ucieczki przez teren ogarnięty zamętem, przy wtórze cichnącego powoli głosu Hektora, który wykrzykiwał za nami obelgi.

Wycofaliśmy się aż do fosy i tam stanęliśmy. Hektor ścigał nas z całym swoim wojskiem, teren pełen był wojowników, rydwanów i koni. Agamemnon krzyczał, zagrzewając Achajów, i wszyscy bohaterowie walczyli, jeden u boku drugiego. Pamiętam Teukrosa, łucznika, stał u-kryty za tarczą Ajaksa i kiedy Ajaks tarczę opuszczał, celował i strzelał w gąszcz Trojan. Nie chybił ani razu. Rażeni jego strzałami, Trojanie padali jeden po drugim. Za-

57

częliśmy wszyscy krzyczeć, by strzelił do Hektora, by w niego celował. „Nie mogę go trafić, tego dzikiego psa" -mówił, dwa razy próbował i dwa razy chybił, nie zdążył spróbować po raz trzeci, Hektor go dopadł i kamieniem trafił w ramię, łuk wyleciał mu z rąk, a on padł na ziemię, Ajaks osłonił go tarczą, dwóch mężczyzn zdołało go podnieść i zabrać daleko od rozjuszonego Hektora.

Walczyliśmy, ale nie mogliśmy ich już zatrzymać. Zepchnęli nas do fosy i przycisnęli do muru. Hektor nie przestawał krzyczeć: „Myślą, że zatrzymają nas murem, ale nasze rydwany przelecą nad nim i nie zatrzymają się, póki nie dotrą do okrętów, do ognia, który je strawi!". Nic nas nie mogło uratować. Uratowało nas słońce. Zaszło nad Oceanem i nad żyzną ziemią zapadła noc. Oczy Trojan patrzyły z gniewem na ten zachód. Nasze z radością. Nawet wojna jest posłuszna nocy.

My wycofaliśmy się za mur, do naszych namiotów, przed okręty. Ale Hektor, po raz pierwszy w czasie długich dziewięciu lat wojny, nie wrócił z wojskiem do miasta. Rozkazał swoim rozłożyć się tu, pod murem. Sprowadził z miasta woły i tłuste owce, słodkie wino, chleb i drewno na wielkie ogniska. Wiatr przynosił nam zapach składanych ofiar. I my, którzy przybyliśmy z daleka, by oblegać miasto, staliśmy się sami miastem oblężonym. Przez całą noc, przed naszymi oczami, płonęły tysiące dumnych ognisk Trojan. Świeciły, tak jak świecą gwiazdy i księżyc w te noce, gdy niebo jest czyste, oświetlając szczyty gór i doliny, radując serce pasterza. W blasku płomieni widzieliśmy cienie Trojan zaludniających noc w oczekiwaniu na Jutrzenkę na pięknym tronie.

Achilles

Przyszło ich pięciu. Ulisses na czele. Za nim Ajaks, wielki bojownik, i Feniks kochany przez Zeusa. I dwóch heroldów: Hodos i Eurybates. Ja byłem w swoim namiocie i grałem. Miałem cenną cytrę, którą znalazłem wśród łupów, przepiękną, ze srebrną podstawką, i grałem na niej, bo dawało to ukojenie memu sercu: grać i opiewać czyny bohaterów. Siedzący obok mnie Patroklos słuchał w milczeniu. Potem przyszli oni. Dobrze ich wybrali: ze wszystkich Achajów to oni byli mi najbliżsi. „Przyjaciele" - powiedziałem i wskazałem im miejsca wokół siebie, na krzesłach przykrytych purpurowymi kobiercami. Powiedziałem Patroklosowi, by przyniósł jeszcze wina, a on przyniósł wino, mięso i chleb. I tak biesiadowaliśmy razem w moim namiocie. Dopiero na końcu Ulisses, który siedział na wprost mnie, wzniósł kielich pełen wina i powiedział: „Twoje zdrowie, Achillesie, boski wodzu. Wspaniała jest twoja uczta, ale my, niestety, nie przyszliśmy tu na twoje jadło i wino. Ogromna klęska nam grozi i jesteśmy pełni obaw. Jeśli nie włączysz się znowu do walki, trudno będzie uratować okręty. Hardzi Trojanie i ich sprzymierzeńcy rozłożyli się obozem pod samym murem, który wznieśliśmy, by się bronić. Palą tysiące ognisk i mówią, że nie spoczną, póki nie runą na nasze czarne okręty. Hektor szaleje, budząc grozę, nie boi się ani ludzi, ani bogów, opętała go jakaś dzika wściekłość. Mówi, że czeka tylko

59

świtu, by rzucić się do ataku, spalić nasze okręty i w dymie ognia pomordować Achaj ów. On to zrobi, Achillesie. Ja wiem, w głębi serca wiem, że on to zrobi i wszyscy zginiemy tutaj pod Troją, z dala od naszych domów. Ale jeśli ty zechcesz, jest jeszcze czas, by uratować Achajów, zanim stanie się coś nieodwracalnego dla nas wszystkich, i dla ciebie. Przyjacielu, czy pamiętasz ten dzień, gdy na oczach swego ojca Peleusa wyruszyłeś u boku Agamem-nona? «Bogowie dadzą ci siłę - powiedział - ale musisz poskromić swoje dumne serce. Być łagodnym, to znaczy być silnym. Trzymaj się z dala od bójek i kłótni, a Acha-jowie, młodzi i starzy, będą cię szanować». Tak mówił, ale ty o tym zapomniałeś.

Posłuchaj mnie teraz. Pozwól, bym ci wymienił po kolei dary, jakie Agamemnon przeznaczył dla ciebie, jeśli porzucisz swój gniew, dary cenne, jeśli tylko poniechasz swego gniewu, dary bogate, jeśli tylko o swoim gniewie zapomnisz. Siedem trójnogów, które nigdy jeszcze nie stały nad ogniem, dziesięć złotych talentów, dwadzieścia lśniących mis, dwanaście ognistych rumaków szybkich jak wicher, zwycięzców w tysiącach zawodów. Agamemnon da ci siedem kobiet z Lesbos, doświadczonych w wielu misternych robotach, te same siedem kobiet, które wybrał dla siebie w dniu, gdy dla niego zburzyłeś pięknie zbudowane miasto Lesbos. Wybrał najpiękniejsze: teraz da je tobie. A wraz z nimi odda ci Bryzejdę, którą ci odebrał: i przysięgnie uroczyście, że nie dzielił z nią łoża i nie kochał jej tak, jak kochają się mężczyźni z kobietami. Wszystko to mieć będziesz zaraz i tutaj. A jeśli potem los pozwoli nam zniszczyć wielkie miasto Priama, będziesz pierwszy przy podziale łupów i załadujesz na swój okręt tyle złota i brązu, ile zechcesz, i dwadzieścia kobiet trojańskich, najpiękniejszych, jakie znajdziesz, z wyjątkiem Heleny z Argos. A jeśli w końcu wrócimy do Argos, na żyzną ziemię Achają, Agamemnon chce, byś poślubił jedną z jego trzech córek, które czekają na niego teraz w jego wspaniałym pałacu: sam wybieraj, którą

60

chcesz, a weźmiesz ją do siedziby Peleusa, bez żadnych ślubnych podarków. Agamemnon za to da jej podarki tak piękne i liczne, jakich nigdy żaden ojciec córce nie dał: da jej siedem ze swoich najbogatszych miast, Kardamilę, Enopę, Hyrę, boski Feraj, Anteję o zielonych łąkach, piękną Epeję i Pedaz bogaty w winnice: wszystkie blisko morza, wszystkie zamieszkane przez ludzi bogatych w woły i jagnięta, którzy czcić cię będą jak boga i tobie, swemu królowi, płacić ogromne daniny. Da ci to wszystko, jeśli poniechasz swego gniewu. A jeśli nie możesz tego uczynić, bo zbyt ci jest Agamemnon nienawistnym i niemiłe ci są jego dary, miej przynajmniej litość nad nami, którzy dziś cierpimy, a jutro możemy wielbić cię jak boga. To odpowiedni moment, by wyzwać i zabić Hektora, który, ogarnięty straszliwą furią, jest przekonany o własnej sile i dziś by przed tobą nie uciekał. Czyżby to nie była ogromna chwała, Achillesie?".

Synu Laertesa, boski Ulissesie o bystrym umyśle, lepiej, żebym mówił jasno i powiedział, co myślę: w ten sposób unikniemy zbędnego gadania. Nie ma na ziemi takiego Achają, który by mnie przekonał do poniechania gniewu. Nie może tego zrobić Agamemnon, ani wy tego zrobić nie możecie. Czy ktoś, kto walczy ciągle, bez wytchnienia, przeciw każdemu wrogowi, ma coś z tego? Los jest jednaki dla mężnego i dla tchórza, jednaki honor dla szlachetnego i dla nikczemnika, i umiera tak samo ten, kto nic nie robi, jak ten, kto robi wiele: nic mi nie zostaje po tylu cierpieniach, po ciągłym wystawianiu się na śmierć w największym zamęcie bitwy. Jak ptak nosi swoim pisklętom pożywienie, które zdobył z wielkim trudem, tak ja wiele nocy spędziłem bezsennie, wiele dni przeżyłem na walce z wrogiem na pokrytym krwią polu. Do dwunastu miast dotarłem na moich okrętach i zniszczyłem je. Kolejnych jedenaście zniszczyłem, dotarłszy do nich przez żyzną ziemię trojańską. Zdobywałem o-

61

gromne bogactwa i wszystko oddawałem Agamemnono-wi, synowi Atreusa; a on, siedząc bezpiecznie koło okrętów w swoim namiocie, wszystko przyjmował: wiele zatrzymywał dla siebie, trochę rozdzielał między innych. Królom i bohaterom przyznawał zawsze nagrody specjalne i wszyscy teraz mają je nadal przy sobie, ale ja nie: mnie ją Agamemnon odebrał, odebrał mi kobietę, którą kochałem, a która teraz sypia z nim. Niech ją sobie zatrzyma, niech się z nią zabawia. Ale dlaczego właściwie mielibyśmy za niego walczyć? Bo zebrał armie i przyprowadził aż tutaj? Czy może nie z powodu pięknowłosej Heleny? A zatem? Czyżby tylko synowie Atreusa kochali swoje kobiety? Nie, każdy mężczyzna szlachetny i mądry kocha swoją i troszczy się o nią, ja też z całego serca moją kochałem i to nieważne, że była niewolnicą, wojenną branką. On mi ją zabrał, ukradł mi moją nagrodę, teraz wiem, co to za człowiek, drugi raz mnie nie zwiedzie. Nie próbuj mnie przekonywać, Ulissesie, pomyśl raczej, jak ratować okręty przed ogniem. Zrobiliście już beze mnie tyle rzeczy, zbudowaliście mur, a wzdłuż muru wykopaliście rów szeroki i głęboki, pełen pułapek. Ale w ten sposób nie zatrzymacie Hektora. Kiedy ja walczyłem razem z wami, nie próbował oddalać się od swoich murów, walczył przy Skajskiej Bramie, a w przypływie odwagi posuwał się co najwyżej do dębu... To tam mnie wyzwał tamtego dnia, pamiętasz, Ulissesie? Ja i on, sam na sam. Cudem uszedł z życiem. Ale teraz... teraz ja nie mam już ochoty z nim walczyć. Jeśli chcesz, jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie, spójrz na morze: zobaczysz, jak o świcie moje okręty, z ludźmi pochylonymi nad wiosłami, pruć będą Hellespont. A jeśli wielki bóg, który wstrząsa ziemią, da nam szczęśliwą podróż, po trzech dniach dotrę na żyzne ziemie Ftyi. Zostawiłem tam wszystko, co posiadam, by walczyć tutaj, pod murami Troi: teraz tam wrócę, zabierając ze sobą złoto, i purpurowy brąz, i świecące żelazo, i piękne kobiety, i wszystko, co tu zdobyłem:

62

wszystko, z wyjątkiem Bryzejdy, bo odebrał mi ją ten, kto mi ją dał.

Idźcie do Agamemnona i powtórzcie mu, co wam powiedziałem, ale zróbcie to głośno, przy wszystkich, tak, by inni Achaj owie zrozumieli, co to za człowiek, i baczyli, by ich też nie oszukał. Powiadam wam, że, choć bezwstydny, nie będzie miał już nigdy odwagi spojrzeć mi w oczy. A ja nie przyjdę mu z pomocą, nie będę walczyć ani udzielać mu rad, mam tego dość, niech idzie do diabła, nic nie poradzę, że oszalał. On nic mnie nie obchodzi i nienawistne są mi jego dary: choćby mi dał dziesięć, dwadzieścia razy tyle, ile sam posiada, choćby mi ofiarował tyle darów, ile jest ziaren piasku, nie skruszy mojego serca: najpierw musi zapłacić w pełni za tę straszną zniewagę, którą mnie zranił. I nie poślubię żadnej z jego córek, nie poślubię jej, choćby była piękna jak Afrodyta czy mądra jak Atena, niech ją daje za żonę komuś innemu, komuś potężniejszemu być może ode mnie, komuś na miarę jego własnej wielkości... Jeśli bogowie mnie oszczędzą, jeśli wrócę do domu, mój ojciec wybierze dla mnie żonę. Ja chcę popłynąć do domu, tam właśnie chcę wrócić i cieszyć się w spokoju tym, co mam, z kobietą u boku, moją żoną. Choćby nie wiem jak wielkie, wszystkie bogactwa, jakie Troja kryje za swymi murami, nie są warte tego, co warte jest życie. Można ukraść woły i tłuste owce, można kupić za złoto konie i cenne trójnogi: ale życia nie możesz ukraść, nie możesz kupić. Uchodzi gardłem i już nie wraca. Moja matka powiedziała mi kiedyś, jaki będzie mój los: jeśli zostanę tutaj, by walczyć pod murami Troi, nigdy już stąd nie wrócę, ale sława moja będzie wieczna; jeśli natomiast wrócę do domu, na moją ziemię, sławy nie zdobędę, ale żyć będę długo, zanim wolno krocząca śmierć mnie doścignie. Wam też to mówię: wracajcie do domu. Nigdy nie zobaczymy końca Troi.

Idźcie do waszych namiotów i zanieście achajskim wodzom moje słowa. Powiedzcie im, by wymyślili coś inne-

63

go, by ratować okręty i wojsko, bo ja im pomóc nie mogę. Powiedzcie im, że ja trwam w moim gniewie.

Tak powiedziałem. A wszyscy milczeli, zmieszani i zaskoczeni moją odmową.

Mówiłem, że między nimi był także Feniks, stary Feniks. To mój ojciec kazał mu ze mną przyjechać pod mury Troi. Ja byłem młodym chłopcem, nie wiedziałem nic o wojnach i naradach... Mój ojciec wezwał Feniksa i poprosił, żeby był przy mnie, żeby mnie wszystkiego nauczył. A on to zrobił. Był dla mnie jak drugi ojciec. A teraz znalazł się po drugiej stronie, z Ulissesem i Ajaksem, i to było czymś niedorzecznym. Dlatego, zanim odszedł z innymi do Agamemnona, poprosiłem: „Zostań ze mną, Feniksie, przenocuj dzisiaj w moim namiocie". Powiedziałem mu, że rano będzie mógł ze mną odpłynąć. Powiedziałem, że go nie zmuszam, ale że gdyby zechciał, mógłby odpłynąć ze mną i wrócić na naszą ziemię.

„Achillesie przesławny - odparł - jeśli naprawdę myślisz o powrocie, jakże ja mógłbym, mój synu, pozostać tu sam, bez ciebie? Przez tyle lat kochałem cię całym sercem. To ja zrobiłem z ciebie tego, kim jesteś. Pamiętasz? Z nikim innym nie chciałeś chodzić na uczty, nawet w domu nie jadłeś, jeśli nie wziąłem cię na kolana i nie karmiłem, krojąc mięso i nalewając wino. Byłeś dzieckiem. Kapryśnym. Ileż razy zabrudziłeś mi chiton, wypluwając na mnie wino. Ale każda przykrość czy trud były mi miłe, jeśli wiązały się z tobą, bo ty jesteś dla mnie synem, którego sam mieć nie będę nigdy. I dzisiaj, jeśli jest ktoś, kto mnie może przed złym losem obronić, tym kimś jesteś ty. Poskrom twoje dumne serce, Achillesie. Nie bądź taki bezlitosny. Nawet bogowie czasem ustępują, a przecież są tysiąc razy silniejsi i więksi od ciebie. I pozwalają się u-dobruchać prośbami ludzi, którzy, by własne błędy naprawić, ślą błagalne modły, składają ofiary i daniny. Prośby są córkami Zeusa, są kulawe, zezowate i pomarszczo-

64

ne, ale, choć z trudem, wciąż kroczą śladami naszych błędów, próbując im zaradzić. Agamemnon cię prosi, byś zaniechał swego gniewu: uszanuj tę prośbę. Nie ulegaj swoim demonom. Chodź bronić okrętów: na cóż zda się ratunek, jeśli już będą w ogniu?"

Feniksie.

Dobry, stary Feniksie.

Nie kochaj Agamemnona, jeśli nie chcesz, abym cię znienawidził, ja, który cię kocham. Nie roń łez w jego obronie. Kochaj tych, których ja kocham, i bądź wraz ze mną królem, i dziel ze mną mój honor. Niech inni wracają do Achajów, by przekazać im moje słowa. Ty zostań tu na noc, a rano podejmiemy decyzję, czy wrócić do domu na naszych okrętach.

Wtedy Ajaks zwrócił się do Ulissesa, mówiąc: „Chodźmy stąd, w ten sposób nic nie wskóramy. Serce Achillesa jest dumne i dzikie, niezdolne wysłuchać głosu przyjaźni, jaką mu zaofiarowaliśmy. Achajowie czekają na odpowiedź, którą mieliśmy im przynieść: wracajmy i przekażmy ją, choć jest to odpowiedź szalona i okrutna".

No właśnie, to dobry pomysł, Ajaksie. Wracajcie do Agamemnona i powiedzcie mu ode mnie, że wrócę do walki, kiedy Hektor zbliży się do moich okrętów, nie do waszych. Tu, przed moim namiotem, zatrzymam go, ale nie wcześniej.

Poszli. A ja mogłem sobie wyobrazić, jak wodzowie a-chajscy, zgromadzeni wokół ogniska, słuchają w osłupieniu mojej odpowiedzi. Widziałem w wyobraźni, jak jeden po drugim wracają w milczeniu do swoich namiotów, by tam czekać na różane światło Jutrzenki i żebrać o dar snu.

4 - Homer, Iliada

Diomedes, Ulisses

DlOMEDES

Wszyscy spali, przy naszych okrętach, pokonani zmęczeniem. Ale Agamemnon czuwał. Nie przestawał myśleć, a im dłużej myślał, tym bardziej serce drżało mu w piersi. Spoglądał ku trojańskiej równinie i widział setki płonących ognisk Trojan: byli tak blisko, że słyszało się głosy żołnierzy, dźwięki fletów i kobz.

Ulisses

W końcu wstał Agamemnon, z sercem pełnym niepokoju, ubrał się, zarzucił na ramiona ciemną skórę lwa, obszerną, długą do stóp, wziął włócznię i udał się na poszukiwanie Nestora. Może on ma pomysł, jak wyjść z tej pułapki. Jest najstarszy, najmądrzejszy. Może razem wymyślą plan uratowania Achajów. Ruszył na poszukiwanie. W ciemności - była noc - napotkał swego brata, Me-nelaosa. On też nie mógł spać. Krążył po obozie, pełen obaw, myśląc o cierpieniach, na jakie skazał wszystkich Achajów. Krążył uzbrojony, z włócznią w ręku, w hełmie na głowie. Z cętkowaną skórą pantery na ramionach. Bracia spojrzeli na siebie.

66

Diomedes

„Co ty tu robisz, zamiast spać, a do tego uzbrojony? -zapytał Menelaos. - Szukasz kogoś, kogo mógłbyś posłać do obozu Trojan, by śledził ich ruchy? Niełatwo będzie ci go znaleźć..."

„Szukam pomysłu, jak ratować Achajów - odparł Agamemnon. - Nigdy nie widziałem, żeby jeden człowiek zrobił to, co dziś zrobił Hektor. Zło, jakie nam wyrządził, będziemy długo pamiętać. Obawiam się, że nasi ludzie, jeśli dalej przyjdzie im tak cierpieć, długo już wierni nam nie pozostaną. Posłuchaj: biegnij wzdłuż okrętów i sprowadź Ajaksa i Idomeneusa. A którędy będziesz przechodził, mów ludziom, żeby czuwali, i traktuj ich dobrze, nie przemawiaj do nich z wyższością. Ja idę do Nestora, poproszę go, by obszedł okręty i porozmawiał z żołnierzami, jemu będą ufać".

Ulisses

Menelaos odbiegł, a Agamemnon poszedł do namiotu Nestora. Zastał go leżącego na miękkim łożu. Obok niego leżała broń, tarcza, dwie włócznie, błyszczący hełm. A także ów kolorowy pas, który wkładał zawsze, idąc do boju na czele swoich ludzi. Bo był stary, ale nie poddawał się starości. I nadal walczył. „Kto tam stoi po ciemku? -spytał Nestor, podnosząc głowę. - Nie zbliżaj się, mów, kto jesteś".

„Jestem Agamemnon, Nestorze. Chodzę tak po nocy, bo na moje oczy nie chce spłynąć spokojny sen, dręczą mnie myśli o wojnie i cierpieniach Achajów. Boję się o nas, Nestorze, serce o mało nie wyskoczy mi z piersi, nogi drżą. Dlaczego nie pójdziesz ze mną obejść wart, sprawdzimy, czy czuwają jak należy: wrogowie są tak blisko, mogliby znowu tej nocy uderzyć".

„Agamemnonie... wielki synu Atreusa, władco ludów... dlaczego się boisz? - odpowiedział mu starzec. - Hektor nie może zawsze wygrywać, powiem ci wręcz, że doświad-

67

czy cierpień znacznie większych od tych, które zadał nam dzisiaj: musimy tylko zaczekać, aż Achilles wróci do walki... Chodź, pójdziemy do wartowników. Obudzimy też innych, Diomedesa, Ulissesa, Ajaksa..." Owinął się purpurowym płaszczem, obszernym i ciężkim, z gęsto tkanej wełny, i wziął włócznię. Poszli razem poszukać innych. Najpierw przyszli do mnie.

„Kto tam stoi w ciemności? Czego szukacie?" „Nie bój się, Ulissesie. To ja, Nestor, a ze mną jest Aga-memnon. Wstań i chodź z nami, musimy się zebrać i naradzić, czy uciekać, czy nadal walczyć".

Diomedes

Mnie zastali wyciągniętego na wołowej skórze, w zbroi, której jeszcze nie zdążyłem zdjąć, w otoczeniu moich ludzi.

„Zbudź się, Diomedesie! Jak możesz spać, gdy Trojanie leżą obozem o krok od naszych okrętów?"

„Ależ, Nestorze, jesteś naprawdę okropny, czy ty nigdy nie odpoczywasz? Czy nie można było posłać kogoś młodszego, by obudził po kolei wszystkich Achajów? Naprawdę nigdy się nie męczysz, co?"

W końcu dotarliśmy wszyscy do wartowników. Tu nikt nie spał, wszyscy, pod bronią, czuwali. Zwróceni w stronę równiny, nasłuchiwali, czy nie nadchodzą Trojanie. Nestor popatrzył na nich z dumą: „Czuwajcie tak nadal, moje dzieci: niech nikt nie pozwoli, by sen go zmorzył, a nasi wrogowie nie będą się mogli z nas śmiać". Potem przeskoczył fosę i usiadł na ziemi, w miejscu, gdzie nie leżały ciała poległych wojowników. Był to mniej więcej ten punkt, w którym Hektor zatrzymał się, widząc, że zapada noc. My wszyscy poszliśmy śladami Nestora i usiedli obok niego.

68

Ulisses

„Przyjaciele - powiedział Nestor - czy jest wśród was ktoś tak odważny i pewny siebie, że zgodzi się przedostać do obozu trojańskiego i pojmać kogoś lub posłuchać tego, co mówią, byśmy wiedzieli, czy zamierzają walczyć nadal tutaj, obok naszych okrętów, czy też wrócić za mury miasta i tam się bronić? Jeśli jest ktoś, kto będzie zdolny zrobić coś takiego i powrócić cały i zdrowy, wielka będzie jego sława między wojownikami, wszyscy wodzowie dadzą mu bogate podarki, a o jego czynie mówić się będzie przy każdej uczcie, przy każdym święcie, bez końca".

Diomedes

„Ja mam odwagę i śmiałość - powiedziałem. - Ja mogę to zrobić. Dajcie mi towarzysza, a dam sobie radę. Jeśli będzie nas dwóch, będę jeszcze bardziej odważny. Dwie głowy to nie jedna". Wtedy zgłosili się wszyscy, wszyscy wodzowie achajscy oświadczyli, że gotowi są iść ze mną. Agamemnon spojrzał na mnie i powiedział, że to ja mam wybrać. Powiedział również, bym się nie bał, że kogoś obrażę, mogę wybierać swobodnie, choćby to był ktoś z mniej szlachetnego rodu, nikt się nie obrazi. Myślał o Menela-osie, rozumiecie? Bał się, że wybiorę jego braciszka... Ale ja powiedziałem: chcę Ulissesa. Bo jest odważny i przebiegły. Jeśli on ze mną pójdzie, ujdziemy cało nawet z ognia i płomieni, bo on umie posługiwać się rozumem.

Ulisses

Zaczął mnie wychwalać przed innymi, ale kazałem mu przestać. Powiedziałem, że może lepiej się pospieszyć i ruszać: gwiazdy przebyły już znaczną część swej drogi i świt blisko. Zostało nam niewiele nocy.

Uzbroiliśmy się w groźny oręż. Trasymedes dał Dio-medesowi miecz obosieczny i tarczę. Obaj założyliśmy hełmy skórzane: żadnego spiżu, żadnych blasków, które

69

mogłyby nas zdradzić w ciemności. Kiedy ruszaliśmy, dobiegł nas z nocy krzyk czapli. Pomyślałem, że to znak boski, że Atena, wielka bogini, i tym razem jest ze mną. „Pozwól mi wrócić cało i zdrowo do okrętów, łaskawa mi bogini, i pomóż dokonać czynu, którego Trojanie nigdy by nie zapomnieli". Biegliśmy cicho wśród czarnej nocy, jak para lwów, przesuwając się między stosami trupów, stertami broni i kałużami czarnej krwi.

DlOMEDES

Nagle Ulisses mi mówi: „Diomedesie, Diomedesie, słyszysz ten dźwięk? ktoś tam jest, ktoś, kto wyszedł z trojańskiego obozu i biegnie w stronę naszych okrętów... bądź cicho, niech biegnie dalej, a kiedy się przybliży, rzucimy się na niego, zgoda?".

„Zgoda" - mówię.

„A gdyby przypadkiem próbował uciec, odetnijmy mu drogę od tyłu, by nie mógł zawrócić, odepchnijmy go daleko od swoich. Chodźmy".

Ulisses

Zeszliśmy z drogi i zapuścili się na pola, gdzie było pełno trupów. I od razu zobaczyliśmy tego człowieka, który biegł tuż przed nami. Ruszyliśmy za nim. On nas usłyszał i przystanął, może myślał, że my też jesteśmy Trojanami, kimś wysłanym mu z pomocą. Ale gdy byliśmy na rzut włócznią, zrozumiał, kim jesteśmy, i zaczął uciekać. A my ruszyliśmy za nim.

DlOMEDES

Niczym dwa psy gończe. Za zdobyczą, nie odstępując jej na chwilę, gdy w gęstwinie lasu ścigają uciekającą łanię czy zająca... Problem polegał na tym, że tamten dobiegał już do muru, prosto w ramiona naszych wartow-

70

ników. Ale nie ma tak dobrze. Po całym tym biegu pozwolić sobie zwinąć zdobycz? Co to, to nie. Nie przestając biec, zaczynam więc krzyczeć: „Stój, albo cię zabiję moją włócznią, przysięgam, albo się zatrzymasz, albo jesteś trup!" i rzucam włócznię, celując trochę wyżej, nie chcę go zabić, chcę go tylko zatrzymać, włócznia przelatuje mu nad prawym ramieniem, a on... staje. Ta sztuczka skutkuje zawsze.

Ulisses

Bełkotał coś, zęby dzwoniły mu ze strachu. „Nie zabijajcie mnie, mój ojciec zapłaci każdy okup. Ma pełno złota, i brązu, i pięknych wyrobów z żelaza". Błagał i płakał. Nazywał się Dolon, syn Eumedesa.

DlOMEDES

Jeśli o mnie chodzi, zabiłbym go. Ale, jak powiedziałem, Ulisses był tym, który posługuje się rozumem. Toteż stanąłem z boku, a Ulisses zaczął go wypytywać. „Przestań myśleć o śmierci i lepiej powiedz mi, co robiłeś tak daleko od twojego obozu. Poszedłeś zdzierać zbroje z trupów? czy może jesteś szpiegiem Hektora, może wysłał cię, byś się dostał w pobliże naszych okrętów i wydarł nam nasze sekrety?" On nie przestawał płakać. „To wina Hektora, to on mnie zwiódł. Obiecał mi podarować rydwan i konie Achillesa, przysięgam, a w zamian zażądał, bym się przedostał w pobliże waszych okrętów i was szpiegował. Chciał wiedzieć, czy obozu strzegą warty, czy też może wszyscy myślą już o ucieczce, albo posnęli znużeni i zbolali po przegranej bitwie". Ulisses zaczął się śmiać. „Konie Achillesa? To tego chcesz, ni mniej ni więcej, tylko koni Achillesa? Winszuję: utrzymać je w cuglach i nimi pokierować, to nie lada sprawa dla zwykłego, jak ty, człowieka. Nie przychodzi to łatwo nawet Achillesowi, który jest półbogiem..."

71

Ulisses

Zmusiliśmy go do mówienia. Chcieliśmy wiedzieć, gdzie jest Hektor, gdzie trzyma broń i konie i co zamierza: zaatakować znowu, czy wycofać się do miasta. Do-lon bał się. Opowiedział wszystko, niczego nie ukrywając. Powiedział, że Hektor prowadzi właśnie naradę ze starszyzną przy grobie Ilosa. Opisał nam obóz i jak są zgrupowani Trojanie i ich sprzymierzeńcy. Wymienił ich po kolei i powiedział, gdzie kto jest. I kto czuwa, a kto śpi. W końcu wybuchnął: „Przestańcie zadawać mi pytania. Jeśli chodzi wam o to, by dostać się do obozu i kogoś zabić, w takim razie idźcie do Traków, przybyli niedawno i stoją na uboczu, odsłonięci z jednej strony. Miedzy nimi jest król Rezos. Walczy we wspaniałym złotym rynsztunku, którego widok budzi podziw, godnym boga, nie człowieka. Widziałem jego konie, wielkie, piękne, bielsze od śniegu i szybkie jak wiatr; jego rydwan zdobny jest złotem i srebrem. Uderzcie na niego. A mnie zaprowadźcie do okrętów i zwiążcie, aż do waszego powrotu, kiedy będziecie wiedzieli, czy skłamałem, czy nie".

DlOMEDES

Myślał, że w ten sposób się wywinie, rozumiecie? „Myślisz, że w ten sposób się wywiniesz, Dolonie? Zapomnij o tym. Powiedziałeś nam mnóstwo cennych rzeczy, dzięki. Ale faktem jest, że, niestety, jesteś w moich rękach. Jeśli pozwolę ci uciec, wiesz, co się stanie? To, że jutro znowu przyjdziesz szpiegować, albo, jeszcze gorzej, że ujrzę cię przed sobą w bitwie, uzbrojonego, gotującego się mnie zabić. Jeśli natomiast zniszczę cię teraz, jutro nic takiego się nie zdarzy". I jednym ruchem miecza ucinam mu głowę, jego usta jeszcze coś mówiły i wyciągał do mnie błagalnie rękę, a ja mu mieczem ucinam głowę i patrzę, jak toczy się w pyle. Widzę jeszcze, jakby to było dziś, Ulissesa, który dźwiga to ciało, unosi je w górę i ofiarowuje Atenie. „To dla ciebie, drapieżna bogini", po czym

72

zawiesza je na tamaryszku i obwiązuje trzciną i kwitnącymi gałązkami, tak, byśmy, wracając z naszej wyprawy, mogli je odnaleźć i zanieść do obozu jako nasze trofeum!

Ulisses

Ruszyliśmy biegiem, wszędzie były trupy, porzucona broń i czarna krew, i dotarliśmy do obozu Traków. Do-lon nie kłamał. Wszyscy spali, pokonani zmęczeniem. O-ręż złożyli na ziemi obok siebie, ułożony porządnie w trzech rzędach. Każdy wojownik miał przy sobie dwa konie. W samym środku spał Rezos. Jego wspaniałe rumaki przywiązane były lejcami do brzegu rydwanu.

Diomedes

Wtedy Ulisses mówi do mnie: „Diomedesie, popatrz, to on, Rezos, a to są te konie, o których mówił nam Do-lon. Czas, byś posłużył się bronią, którą tu z sobą przyniosłeś. Ty myśl o ludziach, ja pomyślę o koniach". Tak mi powiedział. A ja podnoszę miecz i zaczynam zabijać. Wszyscy spali, rozumiecie? Przypominam lwa, który napotyka trzodę bez pasterza i jak oszalały rzuca się w sam środek... Zabijam jednego po drugim, wszędzie krew, jednego po drugim, zabijam ich dwunastu. A za każdym razem, gdy któryś umiera, widzę, jak Ulisses chwyta go za nogi i odciąga na bok, pomyśl tylko, co za głowa, ten człowiek odciągał trupy, ukrywał je, z myślą o koniach Rezosa, które, świeżo przybyłe, nie były jeszcze przyzwyczajone do trupów i krwi, więc, pomyśl tylko, co za głowa, oczyszczał drogę, by je wyprowadzić, nie ryzykując, że się spłoszą, potknąwszy się o trupa czy na widok krwi. Ulisses... No cóż, w końcu docieram do Rezosa. Spał i coś mu się śniło, jakiś koszmar, coś mówił i poruszał się, ja myślę, że śnił o mnie, jestem tego pewny, śnił mu się Diomedes, syn Tydeusa, wnuk Ojneusa - i własny sen go zabił, zabiłem go mieczem - gdy tymczasem Ulisses odwią-

73

żuje konie o potężnych kopytach i popędza je łukiem, pomyśl tyko, nie ma bata, ani nic, więc by zachęcić je do biegu musi posłużyć się łukiem, pomyśl tylko, i w ten sposób je wyprowadza, a potem gwiżdże na mnie z daleka, bo chce, byśmy stąd odjeżdżali jak najszybciej, gwiżdże, ale ja nie wiem, tutaj jest ten rydwan, tu w środku, niewiarygodny rydwan Rezosa ze złota i srebra, mógłbym go wziąć za dyszel, albo podnieść, dałbym radę, ale Ulisses mnie woła, jeśli zostanę, będę musiał dalej zabijać i nie jest powiedziane, że wyjdę z tego żywy, chciałbym zabijać, jeszcze zabijać, ale widzę, jak Ulisses wskakuje na konia, dosiada go, trzyma wodze w ręku, patrzy na mnie, do diabła z rydwanem, do diabła z Trakami, uciekajmy stąd póki czas, biegnę do Ulissesa, dosiadam konia i ruszamy, mkniemy szybko ku szybkim okrętom Danajów.

Ulisses

Kiedy dojechaliśmy do miejsca, gdzie zabiliśmy tego szpiega, tego człowieka imieniem Dolon, zatrzymałem konie. Diomedes zsiadł, wziął zakrwawione ciało i podał je mnie. Po czym znów wskoczył na konia i pogalopowaliśmy do fosy i muru, do naszych okrętów. Kiedy dojechaliśmy, wszyscy zaczęli się tłoczyć wokół nas, krzyczeli, ściskali nam ręce, chcieli wszystko wiedzieć. Stary Nestor najwidoczniej obawiał się, że nie zobaczy nas więcej: „Ulissesie, opowiadaj, skąd wzięliście te konie, ukradliście je Trojanom czy jakiś bóg je wam podarował, wyglądają jak słoneczne promienie, naprawdę, ja, który zawsze wśród Trojan się obracam - bo ja, chociaż stary, nie czekam na okręcie - no cóż, ja nigdy takich koni nie widziałem w żadnej bitwie". A ja opowiedziałem, bo takie jest moje przeznaczenie, nic nie przemilczając, o szpiegu, o Rezosie, o trzynastu ludziach zabitych przez Diomede-sa, o wspaniałych koniach. W końcu przeszliśmy wszyscy za fosę i poszedłem z Diomedesem do jego namiotu. Przywiązaliśmy konie do żłobu, obok jego koni, i daliśmy

74

im przedniego ziarna. Po czym rzuciliśmy się w morze, on i ja, by w wodzie zmyć krew i pot, z nóg, z ud, z pleców, a jak fala morska nas obmyła, weszliśmy do pięknie wygładzonych wanien, by odpocząć i pokrzepić serce. Umyci i namaszczeni oliwą, zasiedliśmy wreszcie do uczty, pijąc słodkie wino.

Diomedes

Zakrwawione ciało tamtego szpiega Ulisses złożył na rufie swego okrętu. Dla ciebie, Ateno, drapieżna bogini.

Patroklos

Nazywam się Patroklos, syn Menojtiosa. Przed laty, za zabicie chłopca takiego jak ja, musiałem opuścić moją ziemię i wraz z ojcem przybyłem do Ftyi, gdzie rządził silny i mądry Peleus. Król miał syna: nazywał się Achilles. Krążyły o nim dziwne legendy. Że jego matką była bogini. Że wychował się, nie poznawszy mleka kobiety, na wnętrznościach lwów i szpiku niedźwiedzi. Że zostanie wojownikiem, bez którego Troja nigdy nie będzie zdobyta. Dzisiaj jego kości, przemieszane z moimi, spoczywają na Białej Wyspie. Śmierć stała się jego udziałem. Moja zaczęła się z nastaniem Jutrzenki po tej nocy, gdy Ulisses z Diomedesem ukradli wspaniałe konie Rezosa. Ledwie zaczęło świtać, Agamemnon ustawił wojsko do walki. Rozkazał, by woźnice trzymali rydwany w szeregu po wewnętrznej stronie fosy, a wojownicy przeszli na drugi brzeg i stanęli w szyku bojowym. Wszyscy usłuchali, z wyjątkiem nas, Myrmidonów, bo Achilles nie chciał, byśmy walczyli. Ja zostałem przed naszym namiotem. Na równinie przed nami widziałem Trojan skupionych wokół swoich dowódców. Pamiętam Hektora: pokazywał się i znikał pośród żołnierzy, jak gwiazda rozbłyskująca miedzy chmurami na ciemnym niebie nocnym. Wszystko, co tamtego dnia zobaczyłem z daleka i co mi opowiedziano, chcę wam teraz powtórzyć, abyście mogli zrozumieć, jaką śmiercią spodobało mi się umrzeć.

76

Dwa wojska rzuciły się na siebie. Ludzie szli naprzód bez strachu, nie myśląc o ucieczce, z bezlitosnym spokojem żeńców, którzy posuwają się wzdłuż bruzd ziemi, kosząc wszystko, co napotkają po drodze. W świetle brzasku padali ludzie i błyskała broń, ale żadna z dwóch armii nie zyskała przewagi nad drugą. Ale kiedy światło słoneczne rozlało się nad horyzontem, Achajowie przerwali nagle szeregi Trojan. Pociągnął ich za sobą Agamemnon, pełen niespotykanego wigoru, jakby to miał być dzień jego chwały. Szedł naprzód i zabijał każdego, na kogo się natknął, najpierw Bijanora, potem Oileja i dwóch synów Priama, Isosa i Antifonta. Gdy pojawili się przed nim Pizander i nieustraszony Hippolochos, stojący obok siebie na rydwanie, ściągnął ich na ziemię i rzucił się na nich, jak lew, który wsuwa paszczę do legowiska łani i morduje jej małe. Oni zaczęli błagać, by darował im życie: mówili, że ich ojciec, Antimachos, zapłaci krociowy okup. Ale Agamemnon powiedział: „Jeśli naprawdę jesteście synami Antimachosa, zapłacicie za winę waszego ojca, który na zgromadzeniu Trojan, gdy mój brat przyjechał upomnieć się o swoją żonę, głosował za tym, by go zabić i odesłać martwego do domu". I ciął Pizandra mieczem w pierś. A Hippolochosowi obciął mieczem ramiona, a potem głowę, i porzucił go jak pień toczący się w bitewnym pyle.

Rzucał się w największe skupiska walczących, a za nim Achajowie, kosząc głowy Trojan. Słudzy zabijali sługi, rycerze zabijali rycerzy, a konie o dumnych łbach biegały, ciągnąc puste rydwany, opłakując woźniców, którzy leżeli teraz na ziemi, milsi sępom niż własnym żonom. Aż do grobu Ilosa, na środek równiny, zepchnął Trojan Agamemnon, a potem jeszcze dalej, pod same mury, przed Skajską Bramę: aż tam ich gonił, biegnąc i krzycząc, z rękami umazanymi krwią. Trojanie uciekali, podobni krowom oszalałym ze strachu, gdy poczują zapach lwa. Hektor musiał zeskoczyć z rydwanu i krzykiem zachęcać swo-

77

ich do walki. Ci na chwilę przestali uciekać i znów stanęli w szyku bitewnym. Achajowie zwarli szeregi. Oba wojska stały ponownie twarzą w twarz, naprzeciw siebie.

I znowu pierwszy do ataku rzucił się Agamemnon. Na spotkanie ruszył mu Ifidamas, syn Antenora, wielki i mężny, wychowany na żyznej ziemi trackiej. Agamemnon rzucił w niego włócznią, ale chybił celu, spiżowy grot poszybował w próżnię. Wtedy Ifidamas z kolei chwycił włócznię i rzuciwszy się na Agamemnona, uderzył: grot trafił poniżej pancerza i utkwił w pasie. Ifidamas zaczął naciskać z całej mocy, aby, przebiwszy skórę, wniknął w ciało. Ale pas Agamemnona miał srebrne ćwieki, srebro nie ustępowało, i choć Ifidamas pchał ze wszystkich sił, nie udało mu się go rozerwać. Agamemnon chwycił tę włócznię w obie ręce i wściekły jak lew wyrwał ją Ifidamasowi, a rozbroiwszy go w ten sposób, chwycił miecz i uderzył, o tu, w samą szyję, odbierając mu życie. I tak padł, nieszczęsny, i zasnął spiżowym snem. Niedaleko od niego był jego brat, jego starszy brat. Nazywał się Koon. Ujrzał, jak Ifidamas pada, i ból okrutny zmącił mu wzrok. Zbliżył się więc do Agamemnona niepostrzeżenie i nagle uderzył go włócznią pod łokieć: błyszczące ostrze grotu przebiło ciało na wylot. Wzdrygnął się Agamemnon, lecz nie uciekł: zobaczył, że Koon odciąga ciało brata, trzymając je za stopy, rzucił się na niego i przeszył go włócznią, u-derzając poniżej tarczy. Koon runął na ciało brata. A Agamemnon uniósł mu głowę i odciął ją mieczem. W ten to sposób dwaj synowie Antenora jeden przy drugim dokonali żywota, schodząc do siedziby Hadesa.

Agamemnon walczył dalej, w samym środku bitwy, ale jego rana krwawiła i ból stawał się nie do zniesienia. W końcu wezwał na pomoc swego woźnicę i siadłszy na rydwan, kazał jechać co koń wyskoczy ku smukłym okrętom. Z sercem pełnym niepokoju, zebrał wszystkie siły, jakie mu jeszcze zostały, i krzyknął do Achajów: „Walczcie dla mnie i brońcie naszych okrętów", potem woźnica zaciął konie o pięknych grzywach, a te z miejsca ruszyły

78

galopem, z piersią okrytą pianą i brudną od kurzu, ruszyły galopem, unosząc cierpiącego króla daleko od bitwy.

„Trojanie, odjechał ten, który dziś był najsilniejszy! -zaczął krzyczeć Hektor. - Teraz na nas kolej zdobyć sławę. Konie w cwał i ruszać na Achajów. Czeka na nas niedościgły triumf". I pociągnął wszystkich za sobą, rzucając się w wir walki jak wiatr nawałnicy spadający na granatowe morze. To był przerażający widok, pod jego mieczem spadały, jedna po drugiej, głowy achajskich wojowników. Pierwszy zginął Aseos, potem Autonoos i Opites, i Dolop, syn Clitosa, i Ofeltes, i Agelaos, Ezymnus, Ho-ros i dzielny Hipponoos. I tylu innych, bezimiennych, w samym środku bitewnych zmagań. Toczyły się głowy, jak toczą się ogromne fale w czasie burzy, gdy wysoko pieni się morska kipiel pod uderzeniami gwałtownego wichru.

To był koniec. Wydawało się, że dla nas to już koniec. Pośród uciekających Achajów zatrzymał się Ulisses i widząc niedaleko od siebie Diomedesa, zaczął do niego wołać: „Diomedesie, co się dzieje, do pioruna? Gdzie nasza siła i odwaga? Chodź tu walczyć obok mnie, nie chcesz chyba uciec?". „Ja nie uciekam - odparł Diomedes, który zrzucił właśnie włócznią z rydwanu Tymbreosa i zabił go. - Ja nie uciekam, ale bez pomocy niebios nie wyjdziemy stąd żywi". Zaczęli walczyć razem, niczym dwa potężne odyńce rzucające się z wściekłością na sforę myśliwskich psów. Widząc ich, Achajowie nabrali odwagi i przez chwilę losy bitwy zdały się odmieniać. Ale Hektor też ich zobaczył. I krzycząc, rzucił się między zastępy, zmierzając ku nim. „Nieszczęście idzie ku nam - powiedział Diomedes do Ulissesa. - Zatrzymajmy się i zaczekajmy na niego tutaj. Jeśli chodzi mu o nas, będziemy się bronić". Zaczekał, by Hektor znalazł się dostatecznie blisko, i, celując w głowę, cisnął swą włócznię rzucającą długi cień. Spiżowy grot uderzył w szczyt hełmu, odbił się i spadł na ziemię. Hektor zrobił krok do tyłu i padł na kolana ogłuszony ciosem. Ale kiedy Diomedes ruszył biegiem, by od-

79

zyskać włócznię, zdołał się podnieść, wsiąść na rydwan i uciec między swoich.

„Hektorze, ty psie, znowu udało ci się ujść śmierci -krzyknął za nim Diomedes. - Ale oświadczam ci, że następnym razem zabiję cię, jeśli tylko bogowie mnie wesprą, tak jak dzisiaj wsparli ciebie". Po czym zaczął zabijać każdego, kto znalazł się w zasięgu jego włóczni. I nigdy by nie przestał, ale z daleka dostrzegł go Parys, który stał ukryty za kolumną przy grobie Ilosa: naciągnął łuk i strzelił. Strzała ugodziła Diomedesa w prawą stopę, przebiła ciało i utkwiła w ziemi.

„Trafiłem cię, Diomedesie! - wyszedłszy ze swojej kryjówki, Parys krzyczał teraz i śmiał się. - Szkoda tylko, że nie rozpłatałem ci brzucha, Trojanie przestaliby się trząść przed tobą". I śmiał się.

„Łuczniku tchórzliwy - odpowiedział mu Diomedes - głupi uwodzicielu, chodź tutaj bić się, zamiast wysyłać z daleka swoje strzały. Drasnąłeś mnie w stopę, a tak się chwalisz. Ale spójrz tylko, twoja rana nic dla mnie nie znaczy, to tak, jakby mnie uderzyła kobieta czy smarkacz. Nie nauczono cię, że strzały tchórzów mają zawsze tępe końce? Nie tak, jak moja włócznia, która zabija, kogo u-derzy; kobiety zostają wdowami, dzieci sierotami, a ojcowie gnijącym żerem dla sępów". Tak krzyczał. A tymczasem Ulisses stanął miedzy nim a Trojanami, by go osłaniać. Diomedes usiadł na ziemi i wyrwał z ciała zakrwawioną strzałę. Przeniknął go całego straszny ból. Musiał wsiąść na rydwan i z sercem pełnym obaw wycofać się z walki.

Ulisses widział, jak odjeżdża, i zdał sobie sprawę, że został sam, opuszczony przez przyjaciela i przez wszystkich wojowników achajskich, którzy uciekli ze strachu. Wokół niego byli tylko Trojanie: niczym psy otaczające odyńca, który wyszedł z lasu. I Ulisses poczuł lęk. Mógł uciec. Ale tego nie zrobił. Jednym skokiem rzucił się na Dejopitesa i zadał śmiertelny cios. Potem zabił Toona, i Ennomosa, i Chersidamasa. Ciosem włóczni zranił Cha-

80

ropsa i właśnie go dobijał, gdy tamtemu nadbiegł na ratunek jego brat, Sokos. Sokos rzucił włócznię, a spiżowy grot przebił tarczę Ulissesa i utkwił w pancerzu, rozdzierając skórę na boku. Ulisses cofnął się. Zrozumiał, że został trafiony. Uniósł włócznię. Sokos już się odwrócił i próbował uciec. Ulisses rzucił i spiżowe ostrze trafiło So-kosa miedzy łopatki, przebijając pierś. „Nie zamkną ci oczu ojciec i matka - powiedział Ulisses. - Wydrą ci je ptaki w wielkim łopocie skrzydeł". Po czym zacisnął dłonie na włóczni Sokosa i wyrwał ją sobie z ciała. Poczuł straszliwy ból i ujrzał krew tryskającą z rany. Ujrzeli ją także Trojanie i zachęcając się nawzajem, ścisnęli się wokół niego. Wtedy Ulisses zawołał. Trzykrotnie, z całą mocą, jaką miał w ciele, wezwał pomocy. Na pomoc. Na pomoc.

Z daleka usłyszał go Menelaos. „To głos Ulissesa". Zwrócił się zaraz do Ajaksa, który stał przy nim, i powiedział: „To głos Ulissesa, który wzywa pomocy, ruszajmy, wejdźmy miedzy walczących i spieszmy mu na ratunek". Odnaleźli go walczącego jak lew osaczony przez tysiące szakali, włócznią trzymającego śmierć na odległość. Ajaks pospieszył do jego boku i osłonił go wysoko uniesioną tarczą. Menelaos tymczasem zbliżył się do niego i, wziąwszy za rękę, pociągnął w stronę rydwanów i koni, które miały go zawieźć w bezpieczne miejsce. Na placu został Ajaks, walcząc nadal i siejąc wśród Trojan wielki zamęt. Zabił Doryklosa, potem ranił Pandokosa, Lizan-dra, Pyrasosa i Pylartesa: był jak wezbrana rzeka, która spływa z gór, by zalać dolinę, niosąc ze sobą aż do morza dęby, pinie i błoto. Z daleka widać było jego ogromną tarczę, chwiejącą się w tłumie walczących. I z daleka dostrzegł ją Hektor, który walczył na lewej flance Achajów, na brzegu Skamandra. Dostrzegłszy zaś, kazał woźnicy spiąć konie i ruszył prosto na niego. Rydwan mknął przez sam środek pola walki, tratując trupy i tarcze; spod kół i kopyt krew tryskała naokoło, aż na boki pojazdu. Ajaks zobaczył nadjeżdżający rydwan i poczuł lęk. Zatrwożo-

5 - Homer, Iliada

81

ny, zarzucił na ramiona swą ogromną tarczę z siedmiu skór i zaczął się cofać. Rozglądał się wokoło jak osaczone zwierzę. Cofał się powoli, odwracając się ciągle i przystając, by odpowiedzieć na ataki Trojan, uciekając dalej, by znowu przystanąć, odwrócić się i walczyć, w gradzie nieprzyjacielskich włóczni, które, żądne ciała, padały gęsto, wbijając się w tarczę lub ziemię wokół niego - sam przeciw wszystkim, jak lew zmuszony uciec od swej zdobyczy, jak osioł cierpliwie znoszący razy wymierzane przez dzieci.

Wtedy przywołał mnie Achilles.

Stał na rufie okrętu i stamtąd patrzył na tę okrutną walkę, na tę bolesną klęskę. Widział mknący jak błyskawica rydwan Nestora, a na nim kogoś rannego, kto wydał mu się Machaonem: Machaon wart był więcej niż stu mężczyzn, tylko on potrafił wyjąć strzałę z ciała i leczyć rany środkami łagodzącymi ból. Dlatego Achilles powiedział do mnie: „Biegnij do namiotu Nestora, zobacz, czy to naprawdę Machaon, i czy jeszcze żyje, i czy umrze".

Więc poszedłem. Biegłem wzdłuż okrętów, szybko, brzegiem morza. Kto by pomyślał, że właśnie zacząłem umierać?

Dotarłem do namiotu Nestora, który podniósł się ze swego wspaniałego krzesła i zaprosił mnie do środka. Ale ja odmówiłem, Achilles czekał na wieści, chciał wiedzieć, co z Machaonem. „Od kiedyż to Achilles lituje się nad rannymi Achajami? - spytał Nestor. - Może nie wie, że namioty są ich pełne w tym dniu klęski. Diomedes, Ulisses, Agamemnon, wszyscy ranni. Eurypylos trafiony w udo strzałą. Machaona także przeszyła strzała, dopiero co przywiozłem go z pola bitwy. Ale Achillesa nic to wszystko nie obchodzi, prawda? Może wzruszy się dopiero, jak spłoną okręty na brzegu morza, a my wszyscy, jeden po drugim, padniemy zabici... Wtedy będzie bardzo płakał... Przyjacielu, pamiętasz, co powiedział ci ojciec, gdy wyruszaliście, ty i Achilles, na tę wojnę? Powiedział ci: «Synu mój, Achilles przewyższa cię pochodzeniem, ale to tyl-

82

ko chłopiec, i ty jesteś od niego starszy. Bądź mu przewodnikiem, ciebie będzie słuchał. Chociaż jest o tyle silniejszy, dawaj mu mądre rady, będzie cię słuchał». Pamiętasz? Wygląda na to, że nie. No cóż, przypomnij to Achillesowi, jeśli naprawdę tak cię słucha. A jeśli nadal, uparcie, tkwić będzie w swoim gniewie, wtedy, posłuchaj, chłopcze: powiedz mu, żeby dał ci swoją piękną zbroję, załóż ją i włącz się do walki na czele jego myrmidońskich wojowników. Trojanie wezmą cię za niego i przerażeni odstąpią od walki. Przez chwilę będziemy mogli odetchnąć: w bitwie wystarczy czasem taka chwila, by przywrócić odwagę i siłę. Jego zbroja, Patroklosie, niech ci da swoją zbroję".

Wybiegłem. Musiałem wrócić do Achillesa. Więc wybiegłem. Pamiętam, że zanim do niego dotarłem, mijając namiot Ulissesa, usłyszałem jakiś głos, który mnie przyzywał, obejrzałem się i zobaczyłem Eurypylosa, który wlókł się z dala od bitwy ze strzałą wbitą w udo, jego noga poznaczona była strużkami czarnej krwi, głowę i ramiona pokrywał pot. Usłyszałem, że mówi: „Nie ma już dla nas ratunku". A potem, cicho: „Ratuj mnie, Patroklosie".

I ja go uratowałem. Uratowałem ich wszystkich moją odwagą i moim szaleństwem.

Sarpedon, Ajaks Telamończyk, Hektor

Sarpedon

Była ta fosa wokół muru, który Achajowie wznieśli, by bronić swoich okrętów. Hektor krzyczał, byśmy szli dalej, ale konie nie chciały o tym słyszeć, zapierały się i rżały, przerażone. Brzegi były strome, a na ich krawędziach Achajowie wbili ostre pale. Pomysł przedostania się tamtędy na naszych rydwanach był szaleństwem. Polydamas powiedział to Hektorowi, powiedział, że przejeżdżać przez fosę byłoby zbyt ryzykowne, a gdyby Achajowie ruszyli do kontrataku? Znaleźlibyśmy się w środku fosy, w pułapce, i to by była masakra. Jedynym wyjściem było zsiąść z rydwanów, zostawić je przed fosą i atakować pieszo. Hektor przyznał mu rację. Sam zsiadł z rydwanu i rozkazał wszystkim zrobić to samo. Podzieliliśmy się na pięć grup. Hektor dowodził pierwszą. Parys drugą. Helenos trzecią. Eneasz czwartą. Piątą dowodziłem ja. Byliśmy gotowi do ataku, ale coś nas jeszcze trzymało tu, na brzegu fosy, niezdecydowanych. I w tej właśnie chwili na niebie ukazał się orzeł, leciał wysoko nad nami, trzymając w szponach ogromnego węża, zakrwawionego, ale jeszcze żywego. I w pewnej chwili wąż odkręcił się i ukąsił orła w pierś, u nasady szyi, a ten pod wpływem bólu puścił zdobycz, rzucił ją niemal między nas i odleciał daleko, wydając przenikliwy, straszny krzyk. Patrzyliśmy, jak cęt-kowany wąż spada, a potem ujrzeliśmy go na ziemi, po-

84

śród nas: i zadrżeliśmy wszyscy. Polydamas pobiegł do Hektora i spytał: „Widziałeś orła? właśnie gdy mieliśmy zejść do fosy, przeleciał nad nami i, widziałeś? musiał wypuścić zdobycz, nie zdołał donieść jej do gniazda, do swoich piskląt. Wiesz, Hektorze, co by nam powiedział wieszczek? Że my też myślimy, że mamy w ręku zdobycz, ale ona się nam wymknie. Może dotrzemy do okrętów, ale nie uda się nam ich zdobyć, a kiedy będziemy po drugiej stronie fosy, odwrót stanie się masakrą". Hektor spojrzał na niego wściekły. „Polydamasie, ty żartujesz, czy może oszalałeś. Ja wierzę głosowi Zeusa, nie lotom ptaków. A ten głos obiecał mi zwycięstwo. Ptaki... Jedyna wróżba, w jaką wierzę, to chęć walczenia za ojczyznę. Ty się boisz, Polydamasie. Ale nie musisz się niepokoić: choćbyśmy wszyscy zginęli pod tym murem, ty nic nie ryzykujesz: bo w swoim tchórzostwie w ogóle tam nie dojdziesz". I ruszył do przodu, ku fosie, pociągając nas za sobą.

Ajaks

Zerwała się przerażająca wichura. Wszędzie kurz, który docierał nawet na mostek okrętu. Trojanie przeszli przez fosę i rzucili się na nasz mur. Strącali blanki z wież, rozbijali ściany, próbowali wyrywać trzymające wszystko podpory. My staliśmy na szczycie, schowani za skórzane tarcze, uderzając, gdy tylko było to możliwe. Wszędzie latały kamienie, jak płatki śniegu w zawieję, zimą. Mogliśmy sobie dać radę, mur trzymał się mocno, ale nagle zjawił się Sarpedon. Z ogromną tarczą z brązu i złota wysuniętą do przodu i dwiema włóczniami w garści: rzucił się na nas jak wygłodniały lew.

Sarpedon

Byłem w samym środku ciżby, Glaukos był przy mnie. „A niech to, Glaukosie, jesteśmy czy nie jesteśmy najlepszymi z Lykijczyków, tymi, których wszyscy czczą i po-

85

dziwiają?... więc zróbmy z tym koniec, wchodźmy na ten przeklęty mur, w jakiś sposób trzeba przecież umrzeć, więc zróbmy to tutaj, przynajmniej ktoś zdobędzie sławę, albo ktoś pozwoli ją zdobyć nam". I razem z Glaukosem, i wszystkimi Lykijczykami, zaatakowałem.

Ajaks

Z jednej z wież ujrzeli, że nadchodzą, i zaczęli wzywać pomocy, ale nikt ich nie słyszał, był taki hałas... w końcu wysłali kogoś z wiadomością; przyszedł do mnie i powiedział: „Ajaksie, Lykijczycy zaatakowali tłumnie mur przy wieży, której broni Teukros. Biegnij, potrzebują pomocy". Zacząłem biec, a gdy tam dotarłem, zobaczyłem, że bronią się resztkami sił. Na murze leżał ogromny kamień, chwyciłem go i uniosłem, nie wiem, skąd wziąłem siłę, był naprawdę ogromny, ale uniosłem go i zrzuciłem na głowy Lykijczyków. A tymczasem Teukros trafił ze swego łuku Glaukosa w ramię, w chwili gdy ten miał właśnie przesadzić mur, trafił go w ramię, i Glaukos zsunął się z muru na dół.

Sarpedon

Trafili go, i poszedł schronić się na tyły, nie chciał, by jakiś Achaj zobaczył, że jest ranny, rozumiecie? nie chciał dać nikomu tej satysfakcji. Mnie z wściekłości pociemniało w oczach. Byłem właśnie na szczycie muru, zacisnąłem z całej siły ręce na krawędzi i oderwałem ją, przysięgam, odłupał się cały kawał, diabli wzięli górną część muru, teraz przejdziemy.

Ajaks

Ujrzeliśmy go przed sobą, Sarpedona. Przesunął tarczę na plecy, by wdrapać się na mur, i teraz szedł na nas bez osłony. Teukros posłał mu strzałę prosto w pierś, ale

86

ten człowiek miał szczęście, strzała trafiła w biegnący przez tors skórzany pasek od tarczy, utkwiła właśnie tam.

Sarpedon

Zacząłem krzyczeć do innych: „Do kroćset, sam mam ten mur zdobywać? Gdzież się podziały wasza odwaga i wasze męstwo?". Wtedy wszyscy rzucili się do wyłomu i wybuchła zacięta walka, lekkie tarcze ustępowały pod spiżowymi ostrzami, wieża pokryła się krwią trojańską i a-chajską, atakowaliśmy, ale bez skutku, to było jak waga chwiejąca się raz w górę, raz w dół, szala Achajów nie chciała opaść, myśleliśmy, że nigdy się to nie skończy, gdy nagle dobiegł nas głos Hektora, który krzyczał: „Naprzód, naprzód, na mur, na okręty", i było tak, jakby ten głos popchnął nas w górę, poza mur...

Ajaks

Hektor był na wprost jednej z bram w murze. Podszedł do głazu, który leżał na ziemi, ogromnego, ostro zakończonego. Podniósł go - a przysięgam, że był ogromny, dwóch ludzi z trudem uniosłoby go w górę - ale on go podniósł wysoko nad głowę. Zobaczyliśmy, że robi kilka kroków w stronę bramy, po czym z całej siły ciska głaz we wrota. Uderzenie było takie, że puściły zawiasy, drewno pękło, ustąpiły w jednej chwili rygle: szybki jak noc, Hektor wstąpił w otwartą czeluść, wspaniały w okrywającym go spiżu, z dwiema włóczniami w ręku, z oczami płonącymi jak ogień. Mówię wam, w tamtej chwili chyba tylko jakiś bóg mógłby go zatrzymać. Odwrócił się w stronę swoich wojowników i krzyknął, by szli naprzód, by wchodzili za mur. Widzieliśmy, jak się zbliżają, jak przechodzą przez rozbitą bramę czy przesadzają mur wszędzie naokoło. Wszystko było stracone. Mogliśmy tylko uciekać, i uciekaliśmy ku naszym okrętom, bo tylko one nam zostały.

87

AjAKS

Ze swojego namiotu stary Nestor zobaczył, jak uciekamy, zostawiając za sobą zniszczony mur, mając na karku Trojan, którzy pchali nas ku okrętom jak płomień, jak burza. Pobiegł do innych królów, którzy leżeli ranni w swoich namiotach. Diomedes, Ulisses, Agamemnon. Wszyscy razem zaczęli obserwować pole bitwy, wsparci na włóczniach, z sercem ściśniętym niepokojem. Agamemnon odezwał się pierwszy. „Hektor to obiecał. Powiedział, że nie spocznie, póki nie podpali okrętów. A teraz, proszę, nadchodzi. Niestety, czuję, że wszyscy A-chajowie żywią do mnie urazę, jakby wszyscy byli Achillesami, i wcześniej czy później odmówią dalszej walki". Nestor patrzył uparcie na rozpaczliwy odwrót. „Niestety, runął mur, który miał być osłoną nie do pokonania dla nas i naszych okrętów - powiedział. - Stało się, i żaden z bogów nie może tego odwrócić. Teraz musimy pomyśleć, co robić. Nasi są w rozsypce i w straszliwym zamieszaniu próbują ujść rzezi. Musimy coś zrobić. Ale nie sądzę, by chodziło o włączenie się do walki: wy jesteście ranni, ja jestem stary: nie o to chodzi". Wtedy Agamemnon powiedział: „Jeśli nie możemy walczyć, uciekajmy". I to powiedział on, król królów. „Oto, co rozkazuję. Zaczekajmy do nocy, a potem, pod osłoną ciemności, zepchnijmy o-kręty na wodę i odpłyńmy. Nie jest wstydem uchodzić przed klęską. Jeśli jedynym ratunkiem jest ucieczka, musimy uciekać". Ulisses rzucił mu wściekłe spojrzenie. „Nieszczęsny Agamemnonie, cóż to za słowo wymknęło ci się z ust? Takie rozkazy możesz dawać innym, ale nie nam, ludziom honoru, których przeznaczeniem jest ciągnąć pasmo ciężkich bitew od młodości po stare lata, aż do śmierci. Chcesz opuścić Troję, po tym jak z jej powodu tyle już wycierpieliśmy? Bądź cicho, by Achajowie cię nie usłyszeli. Takie słowa nigdy nie powinny pojawiać się na wargach człowieka, który trzyma w ręku berło władzy". Agamemnon opuścił wzrok. „Ranisz mi serce swoimi słowami, Ulissesie. To prawda, że nie mogę nakazać wam

88

ucieczki, jeśli wy jej nie chcecie. Ale co innego możemy zrobić? Czy jest ktoś, stary czy młody, kto by miał jakiś pomysł? Chętnie go posłucham". Wtedy odezwał się Diomedes, który był z nas najmłodszy. „Posłuchaj mnie, Agamemnonie. Wiem, że jestem od ciebie młodszy, ale daj spokój zazdrości czy urazie, i posłuchaj mnie. Chociaż jesteśmy ranni, stańmy do boju. Trzymajmy się z dala od największych zmagań, ale pokażmy się tam, trzeba, by nas zobaczyli, zobaczą nas i odzyskają odwagę i chęć do walki". Był najmłodszy, ale w końcu go posłuchali. Bo nie mogli zrobić inaczej. Bo ich losem, naszym losem, było ciągnąć pasmo ciężkich bitew, od młodości po stare lata, aż do śmierci.

Sarpedon

Atakowaliśmy gromadą, wszyscy za Hektorem. Jak głaz, który, spadając z wierzchołku wzgórza, toczy się i obija, aż las huczy na jego drodze, i nie zatrzyma się, póki nie spadnie w dolinę, tak ten człowiek chciał dotrzeć do morza, do okrętów, do namiotów Achajów, siejąc po drodze śmierć. Wokół niego wrzała zaciekła bitwa, unicestwiająca ludzi, najeżona ostrymi włóczniami. Parliśmy naprzód ze wszystkich stron, oślepieni blaskiem światła bijącego od błyszczących hełmów, błyszczących pancerzy i świecących tarczy. Jakże zapomnieć ten blask... ale mówię wam: nie ma tak odważnego serca, by mogło spoglądać na to piękno bez trwogi.

My też czuliśmy trwogę, fascynację, ale i trwogę, gdy tak Hektor ciągnął nas do przodu, jak gdyby nie widział nic poza tymi okrętami w oddali, których należy dopaść, by je zniszczyć. Ukryci na tyłach Achajowie atakowali nas strzałami i kamieniami, a na pierwszej linii napotykaliśmy ich najlepszych wojowników. Zaczęliśmy się rozpraszać, gubić. Polydamas znowu podbiegł do Hektora, był wściekły: „Hektorze! czy zechcesz mnie raz posłuchać? dlatego, że jesteś najsilniejszy, uważasz się też za

89

najmądrzejszego i nie chcesz słuchać innych? Posłuchaj mnie! bitwa otacza nas jak krąg ognia, a nie widzisz, że twoi Trojanie porozbiegali się? Nie wiedzą, czy wracać do muru, czy iść naprzód; musisz się zatrzymać i ustalić jakiś plan, inaczej dotrzemy do okrętów w kilku ludzi, a ja nie zapominam, że tam jest jeszcze Achilles, który czeka na nas, spragniony wojny". Miał rację. I Hektor to zrozumiał. Zawrócił więc, by zebrać swoich najlepszych wojowników, zgromadzić rozproszone wojsko. I wtedy zdał sobie sprawę, że nie wszystkim się udało, że zostali na murze, Deifobos, Helenos, Otryoneus, szukał ich, lecz nie mógł znaleźć, znalazł Parysa i rzucił się na niego, jakby to była jego wina, że tamci zniknęli. „Tamci zginęli, Hektorze - krzyknął Parys - zginęli, lub zostali ranni, walczyć możemy tylko my, przestań szukać umarłych i bierz nas, poprowadź nas do bitwy pod okręty, wszystkie nasze siły są z tobą i z tobą pójdą", i jak przedtem Poly-damasa, tak teraz Hektor posłuchał Parysa, posłuchał go i znowu rzucił się do ataku, stając na czele wszystkich i pociągając nas za sobą.

Ajaks

Ujrzałem, jak nadchodzi, zakryty tarczą, na czele innych, w błyszczącym hełmie, który kołysał mu się na skroniach. Wtedy zacząłem niemal biec ku niemu. „Dalej, chodź tutaj, szaleńcze! - zacząłem krzyczeć. - Chcesz naszych okrętów, prawda? ale my też mamy ręce, by ich bronić, i tymi rękami zniszczymy was i wasze miasto. Zacznij się modlić, Hektorze, bo niedługo będzie ci potrzeba bardzo rączych koni, by uciec stąd i uratować skórę!"

Sarpedon

„Co też ty mówisz, Ajaksie - zawołał Hektor. - Jesteś tylko kłamliwym pyszałkiem. To jest dzień waszej klęski, wierz mi. I ty także umrzesz, razem z innymi. Chodź

90

zmierzyć się z moją włócznią, która tylko czeka, by wbić się w twoją białą skórę i zostawić cię na ziemi trojańskiej na pastwę psów i ptaków!" I nie czekając dłużej, rzucił włócznią prosto w Ajaksa.

Ajaks

Trafił mnie w środek piersi. Ale nie było mi pisane zginąć. Spiżowe ostrze uderzyło tam, gdzie krzyżowały się dwa grube pasy ze skóry i srebra, pas od tarczy i pas od miecza, i tam właśnie utkwiło. Wtedy pochyliłem się i podniosłem z ziemi ostry kamień i zanim Hektor zdołał schronić się między swoich, rzuciłem go w niego z całą siłą, na jaką było mnie stać.

Sarpedon

Kamień zakręcił się w powietrzu jak bąk, przeleciał nad tarczą i uderzył prosto w Hektora, ugodził go u nasady szyi. Ujrzeliśmy, że pada na ziemię, jak trafiony piorunem dąb.

Ajaks

Krzyk, podniósł się krzyk, i był to krzyk wszystkich Achajów, którzy rzucili się ku niemu, by go zabrać, by go rozszarpać.

Sarpedon

Ale nikomu nie udało się go nawet dotknąć, my wszyscy stanęliśmy w jego obronie, Polydamas, Eneasz, Age-nor, Glaukos i tysiąc innych, którzy swymi tarczami otoczyli go jak murem nie do przebicia. W końcu wziąłem go na ręce i wyniosłem poza teren walki. Pobiegłem z powrotem do muru, przeszedłem fosę i nie zatrzymałem się, póki nie dotarłem do jego rydwanu. Złożyliśmy go tam i

91

galopem zawróciliśmy przez równinę. Zatrzymaliśmy się dopiero nad rzeką. Hektor jęczał, bez zmysłów. Złożyliśmy go na ziemi i polali głowę wodą. Otworzył oczy, dźwignął się na kolana i zwymiotował czarną krwią; po czym znowu osunął się na ziemię, do tyłu, i mrok spłynął mu na oczy.

Ajaks

Widząc, jak go niosą, zrozumiałem, że nadeszła chwila do ataku. Rzuciłem się pierwszy, inni pobiegli za mną. To było okrutne starcie. Nie tak głośno grzmią fale uderzające o nadmorskie skały, kiedy wieje porywisty bore-asz. Nie tak głośno huczy pożar w górskich dolinach, kiedy pochłania las. Nie tak głośno wyje wiatr, kiedy szarpie wysokie gałęzie dębów. Nie tak głośno, jak wrzask A-chajów i Trojan, który buchnął, kiedy rzucili się siebie. Ja pierwszy zabiłem Satniosa, syna Enopa, uderzając go w bok; Polydamas zabił Protoenora, przebijając mu ramię na wylot. Ja zabiłem Archelochosa, jednym zamachem ucinając mu głowę; Akamas zabił Promachosa, a Peneleos, by go pomścić, rzucił się na Ilioneusa i uderzył go włócznią pod brew, spiżowe ostrze wysadziło oko, przebiło czaszkę i wyszło przez kark, a wtedy Peneleos dobył miecza i uciął mu głowę, po czym podniósł włócznię, która nadal w głowie tkwiła, i zaczął wywijać nią w powietrzu, razem z głową, rycząc: „Trojanie, powiedzcie ode mnie rodzicom Ilioneusa, że mogą go zacząć opłakiwać u siebie w domu, bo nigdy już nie zobaczą ciała ukochanego syna!". Wtedy Trojan ogarnęła panika. Zobaczyliśmy, że zaczynają się rozpraszać i szukać wzrokiem drogi u-cieczki. Poczuli, jak blisko jest otchłań śmierci. Nagle wszyscy rzucili się do ucieczki, odbiegli od okrętów, dotarli do muru i nawet tam się nie zatrzymali, biegli dalej, przekroczyli fosę i, posiniali ze strachu, stanęli dopiero po drugiej stronie, przy swoich rydwanach, przerażeni.

92

Sarpedon

Przerażeni jak jelenie, które przed myśliwymi uciekają w największą gęstwinę: swoim rykiem budzą lwa o gęstej grzywie, który wyskakuje z ciemnych chaszczy, mrożąc wszystkim krew w żyłach.

Hektor

Myśleli, że nie żyję. Ujrzeli mnie nagle przed sobą jak ducha z zaświatów, jak nękającą ich zmorę, jak lwa, co zatopił zęby w ich ciele i nie chce puścić. Rzucili się prawie wszyscy do tyłu, do okrętów. Zostali tylko najsilniejsi, najodważniejsi: Ajaks, Idomeneus, Teukros, Merio-nes, Meges. Ja szedłem ku nim wielkimi krokami, prowadząc za sobą całe wojsko. Pod naszymi ciosami padali jeden po drugim. Stychios i Arcesylaos, zabici przeze mnie. Medon i Iasos, zabici przez Eneasza. Mekisteus, zabity przez Polydamasa, Echios zabity przez Politesa, Klonios zabity przez Agenora, Dejokos zabity przez Parysa ciosem w plecy. W czasie gdy my obdzieraliśmy trupy, oni uciekali na wszystkie strony. Nawet najlepsi, wszyscy. Wycofali się pod mur, ale strach ich nie opuścił, cofnęli się dalej, w stronę okrętów. Zacząłem wołać do moich żołnierzy, żeby dali spokój trupom, broni i wszystkiemu, żeby wsiadali na rydwany i ruszali w pogoń. Droga była wolna, mogliśmy dotrzeć do okrętów bez żadnej walki. Następnie wsiadłem na rydwan i puściłem konie galopem. Dotarliśmy do fosy, przejechaliśmy ją, ruszyliśmy w stronę muru, wszędzie można było przejechać, runął pod naszym naporem jak zamek z piasku. Ja jechałem pierwszy i w końcu, w oddali, ujrzałem przed sobą okręty. Pierwsze czarne kadłuby wyciągnięte na ląd, a potem, jak o-kiem sięgnąć, okręty, okręty, okręty, po samą plażę, po samo morze, tysiące masztów i stępek, dzioby zadarte do nieba, gdziekolwiek byś spojrzał. Okręty. Nikt nie potrafi zrozumieć, czym była ta wojna dla nas, Trojan, bez wyobrażenia sobie

93

dnia, w którym zobaczyliśmy, jak nadpływają. Było ich ponad tysiąc, na tym skrawku morza, który od dziecka mieliśmy przed oczami, a okręty, które je pruły, z rzadka i małe, nigdy nie były nam wrogie. Teraz poczerniało aż po horyzont od potworów, które przybywały z daleka, by nas unicestwić. I uświadamiam sobie, jaką wojnę prowadzę, kiedy tylko przywołam na pamięć tamten dzień i widzę znowu siebie, swoich braci, wszystkich młodzieńców trojańskich, jak, przywdziawszy najpiękniejsze zbroje, wychodzą z miasta, maszerują równiną i, doszedłszy do morza, próbują zatrzymać tę przerażającą flotę kamieniami. Kamieniami z plaży. Rzucaliśmy kamienie, rozumiecie? Tysiące okrętów, a my z kamieniami.

Dziewięć lat później znowu miałem przed oczami te okręty. Ale uwięzione na lądzie. I otoczone przerażonymi wojownikami, którzy, unosząc ramiona do nieba, modlili się, by nie umrzeć. Cóż w tym dziwnego, że zapomniałem o mojej ranie, o ciosie Ajaksa, o zmęczeniu, o strachu? Poderwałem moje wojsko i stało się ono dla tych okrętów wzburzonym morzem, potworną falą i połyskliwymi grzywaczami.

Wspinaliśmy się na stępki z pochodniami w rękach, aby wszystko puścić z dymem. Ale Achajowie bronili się twardo. I znowu tym, kto zagrzewał ich i prowadził, był Ajaks. Stał na rufie, na jednym z okrętów, i zabijał każdego, kto dostał się na okręt albo choćby do niego zbliżył. Ja ruszyłem prosto na niego, a gdy znalazłem się dość blisko, wycelowałem i rzuciłem z impetem włócznię. Spiżowe ostrze uniosło się wysoko, ale chybiło celu i trafiło jednego z koniuszych, Lykofrona. Widziałem, że Ajaks się wzdrygnął. A potem, nie przestając walczyć, rzucił szybkie spojrzenie Teukrosowi. Teukros był najlepszym z achajskich łuczników. Jak gdyby Ajaks wydał mu rozkaz, wyjął z kołczanu strzałę, napiął cięciwę łuku i wymierzył prosto we mnie. Instynktownie podniosłem tarczę, ale nagle ujrzałem, jak cięciwa pęka, strzała spada na ziemię, a Teukros stoi osłupiały. Zdało się to prawdziwym znakiem od bogów. Znakiem przychylnym dla mnie, fatalnym dla Achajów. Rozejrzałem się. Achajowie osłania-

94

li okręty, walczyli ściśnięci jeden przy drugim, byli jak mur spiżowy, który nas odpychał. Szukałem słabego miejsca, które można by przerwać, ale nie mogłem znaleźć. Więc rzuciłem się tam, gdzie były najpiękniejsze zbroje, i zaatakowałem jak lew, co atakuje stado, którego żaden pasterz ocalić nie zdoła. Patrzyli na mnie przestraszeni, pieniłem się z wściekłości, pod wspaniałym hełmem pulsowały mi skronie, patrzyli na mnie i uciekali, spiżowy mur się załamał, ujrzałem, jak biegną w stronę namiotów, by tam podjąć ostatnią obronę, podniosłem wzrok i zobaczyłem okręty, były tuż nade mną, nigdy jeszcze nie widziałem ich z tak bliska. Został już tylko Ajaks z kilkoma wojownikami, skakał z jednego okrętu na drugi, walcząc bosakiem, jego głos sięgał nieba, gdy przeraźliwym krzykiem wzywał Achajów do walki. Ja wybrałem okręt z niebieskim dziobem. Zaszedłem go od strony rufy, wdrapując się na pokład. Achajowie zwarli się wokół mnie. Nie było miejsca na włócznie czy strzały, walczyło się wręcz, walka szła na miecze, noże, ostre topory. Widziałem krew spływającą strumieniami z okrętu na czarną ziemię. To była bitwa, jakiej zawsze pragnąłem: nie na otwartym polu, nie pod murami Troi, ale przy okrętach, przy tych tak znienawidzonych okrętach.

„Achajowie, wojownicy, gdzie się podziała wasza siła?" To był głos Ajaksa. Na pobliskim pokładzie walczył nadal i krzyczał. „Czemu uciekacie? myślicie, że za wami jest jakieś miejsce, gdzie możecie się schronić? za wami jest morze, tylko tu możecie walczyć o życie!" Widziałem go prosto nad sobą. Był pokryty potem, dyszał ciężko, nie mógł złapać tchu, zmęczenie ciążyło mu na ramionach. Podniosłem miecz i jednym ruchem przeciąłem mu włócznię pod samym grotem; w ręku zostało mu złamane jesionowe drzewce. Mimo całego hałasu usłyszałem brzęk spiżowego ostrza uderzającego o drewniany pokład. I A-jaks zrozumiał. Że to jest mój dzień, i że bogowie są ze mną. Cofnął się, zrobił to nareszcie, cofnął się. A ja wszedłem na statek. I podpaliłem go.

95

To w tych płomieniach właśnie powinniście mnie zapamiętać. Hektor, pokonany, winien zostać w waszej pamięci w chwili, gdy stoi na rufie okrętu otoczony ogniem. Hektor, trup ciągnięty przez Achillesa trzy razy wokół murów swego miasta, winien zostać w waszej pamięci żywy i zwycięski, w połyskliwej zbroi ze srebra i brązu. Nauczyłem się od pewnej królowej słów, które pamiętam do dzisiaj, i chcę wam powiedzieć: pamiętajcie o mnie, pamiętajcie o mnie, i zapomnijcie o moim losie.

Feniks

Byli tacy młodzi, że ja dla nich byłem starcem. Mistrzem, może ojcem. Widzieć, jak umierają, i nie móc temu zaradzić, to była moja wojna. Wszystko inne niewarte jest pamięci.

Pamiętam Patroklosa, który wbiega, płacząc, do namiotu Achillesa. To było w dniu tamtej strasznej bitwy, i klęski. Zdumiewające: Patroklos we łzach. Płakał jak mała dziewczynka, która czepia się sukni matki i chce, by ją wzięła na ręce; i nawet kiedy ramiona matki uniosą ją w górę, nadal patrzy na nią spod oka i płacze. Był bohaterem, a zdawał się małym dzieckiem. „Co się stało? - zapytał Achilles - dostałeś wiadomość z naszej ziemi o czyjejś śmierci? Może umarł twój ojciec? albo mój? Czy może płaczesz z powodu Achajów, którzy przez swoją arogancję giną pod czarnymi okrętami?" Ciągle tkwił w swoim gniewie, rozumiecie? Ale tamtego dnia Patroklos prosił go ze łzami, by go posłuchał bez złości, bez gniewu, bez irytacji. By go tylko posłuchał. „Wielki ból, Achillesie, dotknął dziś Achajów. Ci, którzy byli najpierwsi i najsilniejsi, teraz leżą ranni na okrętach. Diomedes, Ulisses, Agamemnon: lekarze krzątają się przy nich i na wszelkie sposoby próbują leczyć ich rany. A ty, budzący lęk wojownik, siedzisz tutaj, zamknięty w swoim gniewie. Więc chcę, abyś posłuchał mojego głosu: mojego gniewu. Ty nie chcesz walczyć, ja chcę. Wyślij do walki mnie, z twoimi myrmidońskimi wojownikami. Daj mi twoją zbroję, po-

6 - Homer, Iliada

97

zwól, bym ją założył: Trojanie wezmą mnie za ciebie i rzucą się do ucieczki. Daj mi twoją zbroję, a odepchniemy ich z powrotem aż do murów Troi". Powiedział to głosem błagalnym: nie mógł wiedzieć, że błaga o śmierć.

Achilles słuchał. Widać było, że te słowa go wzburzyły. W końcu powiedział coś, co zmieniło losy tej wojny. „To straszny ból, cios w samo serce, kiedy człowiek możny dzięki swojej władzy kradnie drugiemu to, co mu się należy. Taki jest właśnie mój ból, ból, który zadał mi Aga-memnon. Ale to prawda, co się stało, już się nie odstanie. I chyba żadne serce nie może żywić wiecznie nieustępliwego gniewu. Powiedziałem, że nie ruszę się, póki nie usłyszę zgiełku walki u stóp mego czarnego okrętu. Ten moment nadszedł. Bierz moją zbroję, Patroklosie, bierz moich wojowników. Rzuć się w wir walki i oddal od okrętów nieszczęście. Odpędź Trojan, zanim odbiorą nam nadzieję na spokojny powrót. Ale posłuchaj mnie uważnie i rób to, co ci powiem, jeśli naprawdę chcesz mi wrócić honor i sławę: po odparciu wroga od okrętów zatrzymaj się, nie ścigaj ich przez równinę, zaprzestań walki i wracaj. Nie pozbawiaj mnie mojej części honoru i sławy. Nie daj się porwać tumultowi bitwy i wrzaskom, nie pędź walczyć i zabijać aż pod mury Troi. Zostaw to innym i wracaj, Patroklosie. Wracaj tutaj".

Po czym wstał i odpędzając wszelkie smutki, zdecydowanym głosem powiedział: „A teraz pospiesz się, załóż zbroję. Widzę już płomienie śmiertelnego ognia, który płonie wokół moich okrętów. Spiesz się, ja pójdę zwołać ludzi".

Kimże ja byłem, by móc ich powstrzymać? Czy mistrz, ojciec, może powstrzymać los? Patroklos przywdział błyszczący spiż. Założył piękne nagolenniki, wzmacniane srebrem w kostkach. Na pierś przywdział pancerz Achillesa: świecił jak gwiazda. Na ramionach zawiesił zdobny srebrem miecz i tarczę, wielką i ciężką. Na dumną głowę włożył solidnie zrobiony hełm: na czubku chwiała się groźna kita z końskiego włosia. W końcu wybrał dwie włócznie. Ale nie wziął włóczni Achillesa. Tę tylko on

98

mógł unieść, jesionową włócznię, którą Chiron podarował jego ojcu na zgubę bohaterom.

Kiedy wyszedł z namiotu, otoczyli go Myrmidonowie, gotowi do walki. Przypominali wygłodniałe wilki, które w sercach czują wielką siłę. Pięćdziesiąt okrętów przywiódł Achilles pod Troję. Pięć zastępów wojowników, dowodzonych przez pięciu bohaterów. Menestiosa, Eudoro-sa, Pizandra, Alcymedona. Piątym byłem ja. Feniks, starzec. Do wszystkich przemówił Achilles, surowym głosem. „Myrmidonowie, oskarżaliście mnie, że mam serce z kamienia, i że trzymam was na okrętach, z dala od bitwy, tylko po to, by podsycać swój gniew. Otóż teraz macie tę wojnę, której pragnęliście. Walczcie z całą odwagą, na jaką was stać". Na dźwięk jego głosu oddziały żołnierzy zwarły się, ludzie stanęli przy sobie, jak kamienie jednego muru. Tarcza przy tarczy, hełm przy hełmie, człowiek przy człowieku, byli tak ściśnięci, że przy każdym ich ruchu muskały się kity na błyszczących hełmach. Na czele Patroklos: na rydwanie, do którego Automedont zaprzągł Ksantosa i Baliosa, dwa konie nieśmiertelne, szybkie jak wiatr, i śmiertelnego, pięknego Pedasosa.

Achilles wszedł do namiotu i uniósł wieko wspaniałej, zdobnej intarsjami skrzyni, którą jego matka poleciła załadować na okręt, aby ją wziął ze sobą: była pełna tunik, płaszczy i ciężkich okryć. Był tam też cenny kielich, z którego tylko Achilles mógł pić, i pił wyłącznie na chwałę Zeusa, żadnego innego boga. Wydobył go, oczyścił siarką, następnie umył czystą wodą, obmył ręce i w końcu nalał sobie połyskliwego wina. Po czym wyszedł na zewnątrz, na oczach wszystkich wypił je i patrząc w niebo, prosił wielkiego Zeusa, by Patroklos mógł walczyć, i zwyciężyć, i wrócić. A my wszyscy razem z nim.

Spadliśmy na Trojan nagle, jak rój rozwścieczonych os. Wokół nas czarne kadłuby okrętów odbijały nasze krzyki. Krzyczał jadący na czele Patroklos, wspaniały w zbroi

99

Achillesa. I Trojanie go zobaczyli. Świecącego na rydwanie, u boku Automedonta. Achilles, pomyśleli. I nagle w ich wojsku zapanował zamęt, trwoga odebrała ducha. Przepaść śmierci rozwarła się pod ich szukającymi u-cieczki stopami. Pierwsza poszybowała włócznia Patro-klosa, rzucona w sam środek tłumu: trafiła Pyrajchmesa, wodza Pajończyków, trafiła go w prawe ramię, runął na ziemię z krzykiem, a zdjęci strachem Pajończycy uciekli, porzucając okręt, który już zdobyli i spalili do połowy. Patroklos kazał ugasić ogień i rzucił się ku innym okrętom. Trojanie nie ustępowali, cofali się, ale nie chcieli się oddalić od okrętów, starcie było gwałtowne i twarde. Jeden po drugim, wszyscy nasi bohaterowie musieli podejmować walkę i łamać opór nieprzyjaciela, jeden po drugim padali Trojanie, aż w końcu nawet oni mieli dość i zaczęli rozpierzchać się i uciekać, jak jagnięta ścigane przez okrutne wilki. Kopyta koni w galopie uniosły pod niebo chmurę pyłu. Uciekali w zgiełku i wrzawie, pokrywając wszystkie drogi aż po horyzont. A gdzie najliczniejsze były grupy uciekających, tam rzucał się Patroklos, krzycząc i zabijając, wielu ludzi padło z jego ręki, wiele rydwanów przewróciło się z łoskotem. Ale właściwie szukał tylko Hektora, dla własnego honoru i własnej sławy. I zobaczył go w pewnej chwili pośród Trojan, którzy, uciekając, próbowali z powrotem przeskoczyć fosę, zobaczył go i zaczął ścigać, wokół niego pełno było uciekających wojowników, fosa hamowała i utrudniała bieg, pękały dyszle trojańskich rydwanów, konie galopowały dalej same, jak wezbrane rzeki, ale Hektor miał wyczucie wielkich wojowników, poruszał się w bitwie, słuchając chrzęstu włóczni i świstu strzał, wiedział, gdzie iść, jak się poruszać, wiedział, kiedy zostać ze swymi towarzyszami, a kiedy ich opuścić, wiedział, kiedy się ukryć i kiedy się pokazać: uniosły go konie szybkie jak wiatr - a wtedy Patroklos zawrócił i zaczął zapędzać Trojan z powrotem ku okrętom, przecinał im drogę i spychał znowu ku okrętom, tam chciał ich okrążyć i zniszczyć - uderzył Prono-

100

osa w pierś nieosłoniętą tarczą, ujrzał Testora, który kulił się na rydwanie jak ogłupiały, i przebił go włócznią, o tu, na wysokości szczęki, spiżowe ostrze przeszyło czaszkę, Patroklos uniósł włócznię, jakby złowił rybę, ciało Testora uniosło się nad rydwanem z otwartymi ustami -kamieniem trafił Erylasa między oczy, głowa w hełmie rozpękła się na dwoje, bohater padł na ziemię i zstąpiła na niego śmierć, która zabiera życie; i zabrała jeszcze życie Erymasa, Amfoterosa, Epaltesa, Tlepolemosa, Echio-sa, Pyrisa, Ifeusa, Euipposa, Polymelosa, wszystkim za sprawą Patroklosa. „Hańba!" - rozległ się głos Sarpedo-na, syna Zeusa i wodza Lykijczyków. „Hańba! uciekać przed tym człowiekiem, ja z tym człowiekiem się zmierzę, chcę wiedzieć, kim on jest". I zsiadł z rydwanu. Patroklos go zobaczył i zsiadł również. Stali naprzeciw siebie jak dwa sępy, co walczą na wysokiej skale, z zakrzywionym dziobem, ostrymi szponami. Wolno ruszyli ku sobie. Włócznia Sarpedona przeleciała wysoko nad lewym ramieniem Patroklosa, ale włócznia Patroklosa uderzyła prosto w pierś, tam, gdzie zamknięte jest serce. Sar-pedon upadł, jak wielki dąb ścięty siekierami na stępkę dla okrętu. Leżał obok swego rydwanu, charcząc i drapiąc rękami zakrwawiony pył. Konał jak zwierzę. Tyle jeszcze zostało w nim życia, że zaczął wołać swego przyjaciela Glaukosa, wołał go i błagał: „Glaukosie, nie pozwól, by zdarli mi zbroję, zbierz lykijskich wojowników, chodźcie mnie bronić, na zawsze okryje was hańba, jeśli pozwolicie, by Patroklos zabrał moją zbroję, Glaukosie!". Patroklos podszedł, oparł mu stopę na piersi i wyrwał włócznię razem z sercem i wnętrznościami. I w ten sposób, jednym ruchem, wyszarpnął z tego ciała spiżowe ostrze i życie. Tymczasem oszalały z bólu Glaukos biegał w koło, zwołując wszystkich dowódców lykijskich i bohaterów trojańskich: „Sarpedon nie żyje, Patroklos go zabił, biegnijcie bronić jego zbroi!", a oni nadbiegli, poruszeni śmiercią tego człowieka, który był jednym z najsilniejszych i najbardziej lubianych obrońców Troi, nadbiegli i

101

stanęli wokół jego ciała, Hektor i wszyscy inni, by je bronić. Patroklos zobaczył, że się zbliżają, więc zebrał nas razem i ustawił w szyku naprzeciw nich, wołając, że jeśli naprawdę jesteśmy najsilniejsi ze wszystkich, teraz mamy okazję, by to wykazać. Pośrodku leżały zwłoki Sarpedo-na. Po jednej stronie Trojanie i Lykijczycy. My, Myrmi-donowie, po drugiej. I rozgorzała walka o te zwłoki i o tę zbroję.

Początkowo Trojanie byli górą. Ale kiedy Patroklos zobaczył, że wokół niego padają pod ciosami przyjaciele, rzucił się do pierwszego szeregu i jak krogulec, przed którym pierzchają kruki i szpaki, spadł na wrogów, spychając ich do tyłu. Nad ziemią unosił się łoskot spiżów i skór, mocnych skór wołowych, odbijających ciosy mieczów i włóczni o dwu ostrzach. Żaden człowiek, choćby najbardziej spostrzegawczy, nie rozpoznałby teraz ciała Sarpe-dona, bo od stóp do głów pokryte było strzałami, kurzem i krwią. Walczyliśmy nadal wokół tego trupa, bez wytchnienia, jak muchy, które w oborze brzęczą bez przerwy wokół wiader pełnych białego mleka. I trwało tak, dopóki Hektor nie uczynił rzeczy zaskakującej. Może strach ścisnął go za gardło, nie wiem. Ujrzeliśmy, że wsiada na rydwan i odwróciwszy się od nas, ucieka, krzycząc do innych, by jechali za nim. I rzeczywiście pojechali wszyscy, porzuciwszy ciało Sarpedona, i pole bitwy. Czegoś tu nie rozumiałem. Pędzili ku swemu miastu: jeszcze parę godzin temu byli na naszych okrętach, by puścić z dymem nasze nadzieje, a teraz uciekali pędem do miasta. Powinniśmy byli pozwolić im uciec. Tak jak powiedział Achilles. Przepędźcie ich z okrętów, ale potem zatrzymajcie się, wracajcie. Powinniśmy byli pozwolić im uciec. Ale Patroklos nie umiał się zatrzymać. Mężne było jego serce. I widomy los, który prowadził go do śmierci.

Rzucił się w pościg i wszystkich nas pociągnął za sobą. Pędząc ku trojańskim murom, nie przestawał zabijać, pod

102

jego ciosami padli Adrastos, Autonoos, Efeklos, Perimos, a potem Epistor, Melanippos, Elas, Mulios i Pylartes, a kiedy dotarł do Skajskiej Bramy, z rozpędu rzucił się na wieżę, raz i drugi, i jeszcze raz, a odepchnięty błyszczącymi tarczami Trojan, zanim na dobre odstąpił od wieży, rzucił się na nią jeszcze po raz czwarty. Rozejrzałem się wtedy, szukając Hektora. Zdawał się wahać, czy wycofać wojsko za mury, czy pozostać tutaj i walczyć. Teraz wiem, że w jego umyśle nie było wahania, tylko instynkt wielkiego wojownika. Zobaczyłem, że daje znak swemu woźnicy, Kebrionowi. Potem ujrzałem, jak jego rydwan mknie w sam środek walk. Ujrzałem Hektora, jak, stojąc na rydwanie, mija wojowników, nie zadając sobie nawet trudu, by ich pozabijać, przedziera się po prostu przez tłum, zmierzając prosto do Patroklosa, bo tam tylko chciał dotrzeć. Patroklos to zrozumiał i zeskoczył z rydwanu. Pochylił się i podniósł z ziemi biały, szpiczasty kamień. I kiedy rydwan Hektora znalazł się na odległość rzutu, cisnął go całą siłą ramienia. Kamień trafił Kebriona, woźnicę dzierżącego lejce, trafił go w środek czoła, kość pękła, oczy wypadły na ziemię, w kurz, a za nimi on sam zleciał z rydwanu. „Cóż za zręczność - zakpił Patroklos. -Czy wiesz, jakim dobrym byłbyś rybakiem, Kebrionie, gdybyś umiał skoczyć w wodę z równą zręcznością, z jaką umiesz spaść z rydwanu. Kto powiedział, że pośród Trojan nie ma dobrych pływaków?" Śmiał się. I nagle stanął twarzą w twarz z Hektorem. Jak dwa zgłodniałe, rozwścieczone lwy, z dala od gór, walczą o zabitą łanię, tak ci dwaj zaczęli walczyć o ciało Kebriona. Hektor ujął zmarłego za głowę i nie puszczał. Patroklos chwycił go za nogi i próbował odciągnąć w tył. Wokół nich rozgorzała okrutna walka, Trojanie przeciw Achaj om, wszyscy nad jednym trupem.

Biliśmy się przez wiele godzin wokół tego człowieka, który leżał w pyle, obojętny na rydwany i na wszystko to, co było jego życiem. Kiedy w końcu udało nam się odepchnąć Trojan, kilku z nas chwyciło ciało i wywlokło z

103

miejsca walki, by zedrzeć z niego zbroję. Ale Patroklos pozostał w samym środku zmagań. Nie sposób było go już zatrzymać. Trzykrotnie rzucił się na Trojan ze strasznym krzykiem i zabił dziewięciu ludzi. Ale kiedy rzucił się po raz czwarty, podobny jakiemuś bogu, wówczas, Patroklo-sie, ujrzeliśmy wszyscy, jak zbliża się niespodzianie koniec twego życia. To Euforbos uderzył cię z tyłu w plecy. Nadjechał rydwanem, torując sobie drogę w tłumie, wszędzie unosił się kurz, ogromny tuman kurzu, nie widziałeś, że nadjeżdża, zjawił się nagle za twoimi plecami i nie mogłeś go zobaczyć, ja go widziałem, z bliska ugodził cię włócznią w plecy... pamiętasz Euforbosa, Patroklosie, pamiętasz, że widywaliśmy go w bitwie i komentowali jego urodę, jego włosy długie do ramion, czyż nie był najpiękniejszy ze wszystkich}... Ugodził cię w środek pleców, a potem od razu uciekł miedzy swoich, kryjąc się ze strachu przed tym, co zrobił.

Patroklos stał bez ruchu, oszołomiony. Oczy uciekły mu w głąb czaszki, nogi, dźwigające jeszcze piękne ciało, już go nie czuły. Pamiętam głowę pochylającą się gwałtownie do przodu, hełm spadający na ziemię, nigdy bym nie pomyślał, że zobaczę ten hełm na ziemi uwalany pyłem i krwią, hełm, który przykrywał głowę i piękną twarz boskiego Achillesa, toczący się po ziemi, pod kopytami koni, w pyle i we krwi.

Patroklos zrobił kilka kroków, szukał czegoś, co mogłoby go ukryć i uratować. Nie chciał umierać. Wokół niego wszystko zastygło bez ruchu. Niektóre śmierci mają coś z rytuału, ale wy tego nie możecie zrozumieć. Nikt nie zatrzymał Hektora, gdy do niego podchodził. Nie możecie tego zrozumieć. W ogólnym zamieszaniu podszedł do niego blisko, nikt z nas nie umiał go zatrzymać, stanął krok przed nim i włócznią przebił mu brzuch. A Patroklos runął na ziemię. Tym razem wszyscy widzieliśmy, jak runął na ziemię. I jak Hektor pochyla się nad nim, patrzy mu w oczy i mówi, w tej przeraźliwej ciszy: „Patroklosie, myślałeś, że jedziesz tu, by zburzyć moje miasto, prawda? wyobra-

104

żąłeś sobie, że wrócisz do domu okrętem pełnym kobiet i bogactw trojańskich. Teraz wiesz, ze Troi bronią silni mężczyźni, a najsilniejszy z nich nazywa się Hektor. Ty nie jesteś już niczym, jesteś żerem dla sępów. Niewiele ci pomoże twój przyjaciel Achilles, mimo całej swojej siły. To on, prawda? przysłał cię tutaj, to on powiedział ci: «Nie wracaj, Patroklosie, póki nie rozedrzesz piersi i nie zakrwawisz tuniki Hektora». A ty, głupi, posłuchałeś go".

Patroklos umierał. Ale znalazł jeszcze siłę, by przemówić. „Możesz się teraz chełpić, Hektorze, bo mnie pokonałeś. Ale prawda jest taka, że śmierć była moim przeznaczeniem. Bogowie mnie zabili, a spośród ludzi, jako pierwszy, Euforbos. Ty, który teraz mnie dobijasz, jesteś dopiero trzeci, Hektorze. Jesteś tylko ostatnim z tych, którzy mnie zabili. A teraz posłuchaj i nie zapomnij tego, co ci mam do powiedzenia. Ty, Hektorze, jesteś żywym trupem. Nic cię nie ocali przed twoim strasznym losem. Tę resztkę życia, jaka ci jeszcze została, przyjdzie ci wydrzeć Achilles".

Potem spowił go całun śmierci. Dusza uleciała i poszła do Hadesu, opłakując siłę i młodość stracone.

Hektor oparł stopę na piersi Patroklosa i wyciągnął z rany spiżową włócznię. Ciało uniosło się, po czym, rozdarte, opadło w pył. Hektor patrzył na nie dalej. Powiedział coś po cichu. A potem, w porywie furii, chciał rzucić się na Automedonta i byłby go zabił, gdyby nie uniosły go rącze konie, gdyby konie, które Achilles dostał od bogów, nie uniosły go daleko od szponów Hektora, od jego wściekłości i od śmierci.

Ja umarłem dwa lata później, w czasie podróży, gdy spod Troi próbowałem wrócić do domu. To Neoptolemos spalił moje zwłoki. Był synem Achillesa. Teraz moje kości spoczywają w ziemi, której nazwy nawet nie znam. Może to słusznie, że tak się stało. I tak nie udałoby mi się wrócić naprawdę stamtąd, po tamtej wojnie, tamtej krwi, po śmierci dwóch chłopców, których nie potrafiłem ocalić.

Antilochos

Pierwszym, który zrozumiał, że Patroklos nie żyje, był Menelaos. Pobiegł tam i stanął obok trupa, z wyciągniętą do przodu włócznią i tarczą, gotów zabić każdego, kto się zbliży. Nadbiegł Euforbos, ten, który pierwszy uderzył Patroklosa: zjawił się po swoje trofeum. Ale Menelaos wrzasnął: „Trzymaj się z daleka, jeśli nie chcesz umrzeć! Wiesz, co się przytrafiło twemu bratu, kiedy mnie wyzwał, nie wrócił do domu na własnych nogach, by cieszyć żonę i rodziców. Złamię i twoją siłę, jeśli nie znikniesz". Euforbos był najpiękniejszym spośród Trojan, miał wspaniałe kędziory, zaplecione na głowie za pomocą złotych i srebrnych spinek. Krzyknął do Menelaosa, że pomści brata, i cisnął w niego włócznią: spiżowe ostrze złamało się na tarczy, a wtedy Menelaos skoczył ku niemu i uderzył włócznią w gardło, cisnąc całą siłą ramienia: grot przeszył na wylot delikatną szyję i włosy skąpały się we krwi. Padł na ziemię jak oliwne drzewo, młode, piękne i silne, pokryte białym kwieciem, złamane nagle wśród burzy u-derzeniem pioruna.

Menelaos pochylił się, by zedrzeć mu pancerz, gdy nagle spostrzegł, że biegnie ku niemu rozwścieczony, krzyczący straszliwie Hektor. Przestraszył się, zostawił ciało Patroklosa i zaczął się cofać, szukając wokół wzrokiem kogoś, kto mógłby mu pomóc. Ujrzał Ajaksa i zaczął krzyczeć: „Patroklos nie żyje, Ajaksie, i Hektor chce mu za-

106

brać zbroję, chodźmy go bronić, walcz razem ze mną". A Ajaks odwrócił się i wzruszył w głębi serca. Nadbiegł z pomocą. Wrócili do Patroklosa i zobaczyli, że Hektor zdarł z niego sławną zbroję i chwycił właśnie miecz, by uciąć mu głowę i porzucić trupa na żer psom. Ajaks ruszył na niego z taką wściekłością, że Hektor porzucił łup i cofnął się między swoich. Ajaks pochylił się nad ciałem Patroklosa i nakrył je swoją ogromna tarczą w kształcie wieży: tkwił przy nim, jak lew przy swoich małych, gdy czuje myśliwych.

Trojanie zdali sobie sprawę, że Hektor uciekł przed A-jaksem, i patrzyli na niego oszołomieni, pamiętam, że Glaukos zaczął krzyczeć: „Jesteś tchórzem, Hektorze, nie stawiłeś czoła Ajaksowi, bo jest od ciebie silniejszy, i zostawiłeś mu ciało Patroklosa, które byłoby dla nas cenną zdobyczą!". I wtedy Hektor zrobił coś, czego nikt nie zapomni. Dogonił towarzyszy, którzy nieśli do miasta, jak trofeum, zbroję Patroklosa, zatrzymał ich, zdjął swoją i przywdział tamtą, nieśmiertelną, którą Achilles dał przyjacielowi, by poszedł w niej walczyć. Przywdział ją, i stała się jego, nieśmiertelna zbroja Achillesa, jego ciało zdawało się do niej stworzone, i nagle rozpłomieniła go siła i wigor, cały w blasku przeszedł przed wszystkimi swymi wojownikami, w połyskliwej zbroi, na którą przez lata spoglądali z trwogą, a która teraz przesuwała się im przed oczami, patrzyli na niego w uniesieniu Glaukos, Medon, Tersylochos, Asteropajos, patrzyli na niego w uniesieniu Dysenoros, Hippotoos, Forcys, Chromios, Ennomos, i do nich zwrócił się Hektor ze słowami: „Walczcie razem ze mną, sprzymierzeńcy z tysiąca plemion, oświadczam wam, że kto zawlecze trupa Patroklosa miedzy Trojan, pokonawszy Ajaksa, ciało to dzielić będzie ze mną i równą mojej okryje się chwałą". I wszyscy z furią rzucili się na Achajów.

Ajaks zobaczył ich i zrozumiał, że ani on, ani Menelaos, nie są ich w stanie powstrzymać. Zaczął więc wzywać pomocy i najpierw Idomeneus, potem Meriones, Ajaks,

107

syn Ojleusa, i inni waleczni mężowie usłyszeli go i przybiegli, by stanąć u jego boku. Trojanie atakowali tłumnie, wszyscy za Hektorem. Wokół Ajaksa Achajowie stanęli murem, osłonięci spiżowymi tarczami. Pierwsza fala Trojan odepchnęła ich, zmuszając do porzucenia ciała Patro-klosa. Ale Ajaks poprowadził znowu swoich do ataku, prąc naprzód, póki nie udało się im znów wyrwać ciała z rąk Trojan. Była to walka straszliwa, przerażające starcie. Zmęczenie ogarniało brudne od potu nogi i kolana, i stopy, i dłonie, i oczy walczących wokół tego trupa. Z każdej strony wojownicy chwytali ciało Patroklosa i ciągnęli ku sobie, jak skórę zwierzęcia, którą się rozciąga przed wysuszeniem. Patroklos...

Achilles nie wiedział jeszcze, że jego ukochany druh nie żyje. Jego namiot był daleko, pod czarnymi okrętami, a Patroklos pojechał umrzeć pod mury Troi. Nie mógł wiedzieć. Wyobrażam go sobie, tam, w namiocie, gdy myśli jeszcze, że Patroklos wkrótce wróci, przepędziwszy Trojan, odda mu zbroję i razem będą ucztować, i... i kiedy o tym myślał, w tej samej właśnie chwili Patroklos był już trupem, wydzieranym sobie przez wszystkich, i wokół niego zabijali się wojownicy, błyskały ostre włócznie, spiżowe tarcze uderzały o siebie z łoskotem. Tego trzeba by się nauczyć o cierpieniu: że jest synem Zeusa. A Zeus jest synem Kronosa.

A historia Ksantosa i Baliosa? Jeśli już mówimy o cierpieniu... Były nieśmiertelnymi końmi Achillesa i powiozły Patroklosa do walki. Otóż, gdy Patroklos zginął, Au-tomedont wyprowadził je z zamętu bitwy i chcąc zawieść w bezpieczne miejsce, skierował galopem ku okrętom. Ale one, gdy znalazły się na środku równiny, stanęły nagle, znieruchomiały, bo ich serce złamane było bólem po śmierci Patroklosa. Automedont próbował nakłonić je do biegu, raz chłoszcząc, raz prosząc łagodnie, ale one nie chciały słyszeć o powrocie do okrętów, stały nieruchomo jak kamienne stele na grobie, z pyskami opuszczonymi nisko ku ziemi i, jak mówi legenda, płakały, płakały gorącymi

108

łzami. One nie przyszły na świat, by się zestarzeć i u-mrzeć, one były nieśmiertelne. Ale biegały u boku człowieka i od niego nauczyły się cierpieć: bo nie ma na powierzchni ziemi, pośród tego, co porusza się i oddycha, nic, co byłoby równie nieszczęśliwe jak człowiek. W końcu nagle ruszyły galopem, ale w kierunku bitwy: Automedont próbował je zatrzymać, lecz nie mógł nic poradzić, biegały pośród walczących, jakby brały udział w bitwie, rozumiecie? ale Automedont był sam na rydwanie, musiał trzymać lejce, nie mógł pochwycić broni, toteż nie mógł nikogo zabić, one niosły go naprzeciw wojowników, w sam środek walk, prawdą jest jednak, że on nie mógł walczyć, prawdą jest, że rydwan, jak oszalały, pędząc niczym wiatr, przemierzał pole bitwy bez jednego ciosu, niedorzeczny i piękny.

Potem Achajowie zrozumieli, że przegrywają tę bitwę. Niektórzy, jak Idomeneus, opuścili wręcz pole walki, u-znając się za pokonanych. Inni myśleli o powrocie do o-krętów, ale nie przestawali walczyć i próbowali zabrać ze sobą ciało Patroklosa. Ktoś powiedział też, że należy zawiadomić Achillesa o tym, co się stało, i wszyscy się z nim zgodzili, nie wiedzieli jednak kogo posłać, wojownicy potrzebni byli na miejscu, a zresztą, być może, nikt nie chciał być tym, kto wiadomość o śmierci Patroklosa A-chillesowi zaniesie. W końcu wybrali chłopca, którego Achilles kochał i który, w tej właśnie chwili, walczył daleko od ciała Patroklosa. A chłopcem tym byłem ja.

Nazywam się Antilochos, jestem jednym z synów Nestora. Kiedy mój ojciec wyruszał na wojnę trojańską, byłem jeszcze zbyt młody, aby z nim jechać. Tak więc zostałem w domu. Ale pięć lat później, nic ojcu nie mówiąc, wsiadłem na okręt i dotarłem na trojańskie wybrzeże. Poszedłem do Achillesa i powiedziałem mu całą prawdę: że uciekłem z domu, by walczyć u jego boku. Ojciec mnie zabije, powiedziałem. Achilles zachwycił się moją odwagą i moją urodą. Twój ojciec będzie z ciebie dumny, powiedział. I tak się stało. Zostałem jednym z nich i z właściwą chłopcom brawurą walczyłem na tej wojnie

109

u ich boku. Aż do dnia, gdy w samym środku zmagań ujrzałem nadbiegającego Menelaosa, który szukał właśnie mnie i zbliżywszy się, spojrzał mi w oczy i powiedział: „Patroklos nie żyje, Antilochosie, wolałbym nigdy nie być posłańcem przekazującym takie wieści, ale on nie żyje naprawdę, Trojanie go zabili". Ja nie mogłem powiedzieć słowa, zacząłem tylko płakać, tam, w samym środku bitwy. Słyszałem głos Menelaosa, który krzyczał: „Musisz biec do okrętów, iść do Achillesa i powiedzieć mu, że Patroklos nie żyje, i że musi coś zrobić, bo my próbujemy wynieść stąd jego ciało, ale Trojanie siedzą nam na karku i są od nas silniejsi. Idź, biegnij". Więc pobiegłem. Zdjąłem pancerz, aby być lżejszym, i biegiem przemierzyłem równinę, nie przestając płakać ani na chwilę. Kiedy dotarłem do okrętów, znalazłem Achillesa, który stał i wpatrywał się w horyzont, próbując odgadnąć, jak toczy się bitwa. Zatrzymałem się przed nim. Nie patrząc na niego, zacząłem mówić: „Achillesie, synu walecznego Peleu-sa, zdarzyło się coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć, i ja mam cię o tym powiadomić. Patroklos nie żyje i Acha-jowie walczą nad jego ciałem, nagim, bo Hektor zabrał mu zbroję". Czarna chmura bólu spłynęła na bohatera. Osunął się na ziemię i obu rękami zgarniając pył, zaczął nim posypywać głowę i piękne oblicze. Z namiotów wybiegły wojenne branki i padłszy na kolana, drąc szaty na piersiach, poczęły wokół niego zawodzić. Achilles szlochał. Pochyliłem się nad nim i ścisnąłem jego ręce w moich, bo nie chciałem, by się tymi rękami, chwyciwszy ostry miecz, zabił. On krzyknął rozdzierająco i zaczął wzywać matkę. „Matko, prosiłem cię, by Achajowie cierpieli, by zapłacili za wyrządzoną mi zniewagę, ale teraz jak mogę być szczęśliwy, teraz, gdy straciłem na zawsze kogoś, kogo najbardziej ze wszystkich ceniłem i kochałem jak samego siebie! Zginął daleko od swojej ojczyzny, a mnie nie było przy nim, by go bronić. Siedziałem w swoim namiocie, rozumiesz? siedziałem obok swego okrętu, jak ciężar, który ziemia nosi daremnie, a on tymczasem

110

umierał, tylu ich umierało pod ciosami Hektora, gdy ja tu sobie siedziałem, ja, który spośród Achajów jestem najlepszy w walce... Och, gdyby na zawsze wygasł gniew w ludzkich sercach, gniew, który najmądrzejszym odbiera rozum, wślizgując się w ich dusze jak słodki miód, a potem mrocząc umysł. Muszę zapomnieć urazę. Muszę opuścić to miejsce i odszukać człowieka, który zabił mojego drogiego towarzysza. Potem sam umrę, wiem o tym, matko, ale najpierw moją włócznią chcę przerwać życie tamtego człowieka i tyle śmierci rozsiać wokół siebie, że kobiety trojańskie żałować będą czasu, gdy ta wojna toczyła się beze mnie". Wykrzykiwał te słowa, płacząc, ale dalej leżał w pyle. Więc powiedziałem mu: „Wstań, Achillesie, Achajowie potrzebują cię teraz. Próbują bronić ciała Pa-troklosa przed Trojanami, ale bitwa jest zajadła i wielu ginie. Hektor szaleje, chce tego trupa, chce obciąć mu głowę, by nadziać ją na włócznię i obnosić jak trofeum. Chodź stąd, Achillesie, czyż to nie będzie hańba, jeśli pozwolisz, by Patroklos skończył jako żer dla trojańskich psów?". Achilles spojrzał na mnie. „Jakże mam wrócić do boju? - powiedział. - Moja zbroja jest w rękach Trojan, a nie może być tak, bym walczył w niegodnym siebie rynsztunku. Któryż bohater by to zrobił? I jakże mam to zrobić ja?" Powiedziałem na to: „Wiem, twoja zbroja jest w rękach Hektora, ale nawet tak jak jesteś, bez zbroi, wstań i pokaż się Trojanom, strach ich pochwyci i nasi odetchną na chwilę". Wtedy podniósł się. I skierował kroki ku fosie, w kierunku bitwy. Widać stąd było naszych, biegnących z powrotem, z ciałem Patroklosa na wysoko uniesionych ramionach, i podążających za nimi Trojan z Hektorem na czele, ścigającym ich bezlitośnie, jak głodny lew, któremu zabrano padlinę, dwaj Achajowie próbowali trzymać go na odległość, ale ciągle się przybliżał, jak ogień, co nagle wybuchnie i ogarnia miasto. Achilles stanął na najwyższym brzegu fosy. Nie miał na sobie zbroi, ale świecił jak płomień, jak złocista chmura. Spojrzał na bitwę i wydał okrzyk grzmiący jak dźwięk trąby. A Troja-

111

nie stanęli jak wryci, konie pięknogrzywe stanęły dęba, wyczuwając zapach śmierci. Trzykrotnie Achilles wydał swój okrzyk. I trzykrotnie w sercach Trojan pojawił się strach. Ujrzeliśmy, jak zawracają rydwany i uciekają, o-puszczając pole bitwy, ogarnięci lękiem.

Kiedy nasi złożyli ciało Patroklosa na marach, w bezpiecznym miejscu, zbliżył się Achilles. Położył łagodnie na piersi ukochanego ręce, swoje ręce przyzwyczajone do zabijania, złożył mu je na piersi i zaczął jęczeć, bez chwili przerwy, jak lew, któremu w głębi chaszczy myśliwy porwie lwięta.

Agamemnon

Płakali nad tym ciałem przez całą noc. Obmyli je z krwi i kurzu, a w rany wtarli delikatne maści. Aby nie stracił swej urody, nalali mu w nozdrza ambrozji i nektaru. Po czym złożyli ciało na pogrzebowym łożu, owinięte w miękkie lniane płótno i okryte białym płaszczem. Pa-troklos. Był tylko chłopcem, nie jestem nawet pewien, czy był bohaterem. Teraz zrobili z niego boga.

Świt zastał ich płaczących i nastał dzień, który na zawsze miałem zapamiętać jako dzień mego końca. Przynieśli Achillesowi zbroję, którą najlepsi rzemieślnicy achajscy zrobili dla niego tej nocy, pracując z niezrównanym kunsztem. Złożyli mu ją u stóp. On obejmował ciało Patroklosa i płakał. Zwrócił wzrok na zbroję. I oczy zapłonęły mu złowieszczym blaskiem. Była to zbroja, jakiej nikt nigdy nie widział i nie nosił. Zdawała się być zrobiona przez boga dla boga. To była pokusa, jakiej Achilles nie potrafiłby się oprzeć.

Dlatego podniósł się wreszcie, odszedł od ciała Patroklosa i chodząc wielkimi krokami pośród okrętów, zaczął donośnym głosem zwoływać wojowników. Zrozumiałem, że nasza wojna rozstrzygnie się tutaj, gdy zobaczyłem, że nadbiegają nawet sternicy czy szafarze czuwający nad zapasami żywności, ludzie, którzy w zgromadzeniach nigdy udziału nie brali. Ale tamtego dnia przybyli i oni, tłocząc się wokół bohaterów i wodzów, by poznać własny los. Ja

7 - Homer, Iliada

113

czekałem, aż wszyscy usiądą. Czekałem, aż przyjdzie A-jaks, aż Ulisses zajmie swoje miejsce w pierwszym rzędzie. Ujrzałem, jak nadchodzą, kulejąc z powodu ran. Potem, jako ostatni, wkroczyłem między zgromadzonych.

Achilles wstał. Wszyscy umilkli. „Agamemnonie - powiedział. - To nie był dobry pomysł, ta kłótnia miedzy tobą a mną o dziewczynę. Oby była zmarła od razu po wejściu na mój okręt, iluż Achajów nie gryzłoby bezkresnej ziemi; a ja tymczasem siedziałem daleko, więzień własnego gniewu. Jakkolwiek było, nadszedł czas poskromienia serca w piersi i zapomnienia o przeszłości. Dzisiaj zaniechałem mego gniewu i wracam do walki. Ty zbierz Achajów i nakłoń do walki u mego boku, by Trojanie przestali sypiać przy naszych okrętach".

Wszystkich wojowników ogarnął entuzjazm. I w tym ogólnym zgiełku zabrałem głos. Siedząc nadal na swoim miejscu, poprosiłem o ciszę. Ja, król królów, musiałem prosić o ciszę. Następnie powiedziałem: „Wyrzucaliście mi często, że tamtego dnia odebrałem Achillesowi jego najcenniejszą zdobycz. I dzisiaj wiem, że to był błąd. Ale czy i bogowie nie popełniają błędów? Głupota ma lekkie stopy i nie dotyka ziemi, ale przychodzi ludziom do głowy na ich nieszczęście: i może nimi owładnąć, każdym po kolei, kiedy tylko zechce. Tamtego dnia owładnęła mną i odebrała mi rozum. Dzisiaj chcę wynagrodzić ten błąd, składając ci, Achillesie, niezliczone dary".

On słuchał. Po czym powiedział, że moje dary przyjmie, ale nie tego dnia, tego dnia trzeba przystąpić do bitwy, nie tracąc czasu, bo czeka go wielkie zadanie. Był tak szaleńczo spragniony wojny, że nie był w stanie zaczekać nawet godziny.

Wtedy podniósł się Ulisses. „Achillesie - rzekł - nie możesz prowadzić wojska do boju, nie pozwoliwszy mu się przedtem najeść. Cały dzień będą musieli walczyć, aż do zachodu: a tylko ten, kto się najadł i napił, może sprostać walce, zachować siłę serca i członków. Posłuchaj mnie: odeślij wojowników na okręty, by przyrządzili so-

114

bie posiłek. A my tymczasem pozwólmy Agamemnono-wi złożyć dary, tu, pośrodku zgromadzonych, by każdy mógł je widzieć i podziwiać. A potem pozwól, by w obliczu wszystkich Achajów przysiągł uroczyście, że nie połączył się z Bryzejdą tak, jak to czynią mężczyzna z kobietą. Twoje serce będzie spokojniejsze, kiedy zejdziesz na pole walki. A ty, Agamemnonie, przygotuj w swym namiocie bogatą ucztę dla Achillesa, tak by oddana mu sprawiedliwość była pełną. Jest rzeczą godną króla prosić o wybaczenie tego, kogo się obraziło".

Tak mówił. Ale Achilles nie chciał o tym słyszeć. „Ziemia jest pokryta trupami, którymi Hektor usłał swoją drogę, a wy chcecie jeść? Zjemy o zachodzie, ja chcę, by to wojsko walczyło głodne. Patroklos leży nieżywy i oczekuje zemsty: oświadczam wam, że żaden pokarm ani napój nie przejdą mi przez gardło, zanim jej nie dokonam. Nic mnie teraz nie obchodzą dary ani uczty. Chcę krwi, i mordu, i płaczu".

Tak powiedział. Ale Ulisses nie należał do tych, co łatwo ustępują. Inny pochyliłby głowę, ja bym tak zrobił, ale nie on. „Achillesie, najlepszy ze wszystkich Achajów, ty lepiej ode mnie posługujesz się włócznią, to jest pewne, ale ja jestem od ciebie mądrzejszy, bo jestem stary i niejedno widziałem. Przyjmij moją radę. To będzie ciężka bitwa i dużo trudu nas czeka, zanim ją wygramy. Słusznym jest opłakiwanie naszych zmarłych, ale czy musimy to robić brzuchem? Czyż nie mamy prawa otrząsnąć się po trudach, wrócić do sił przy jedzeniu i piciu? Tego, kto umrze, pochowajmy niezłamani na duchu i opłakujmy od świtu do zmierzchu. Ale potem pomyślmy o sobie, abyśmy mogli znowu ścigać wroga z energią, nieprzerwanie, bez wytchnienia, w naszych spiżowych zbrojach. I dlatego rozkazuję, by nikt nie poszedł walczyć, zanim wszyscy nie najedzą się i nie napiją, a potem rzucimy się na Trojan i rozgorzeje okrutna bitwa".

Tak powiedział. I wszyscy go usłuchali. I Achilles go usłuchał. Ulisses wziął ze sobą kilku młodych i poszedł

115

do mojego namiotu. Wrócił stamtąd z obiecanymi przeze mnie darami, trójnogami, końmi, kobietami, złotem. I Bryzejdą. Złożył wszystko pośrodku zgromadzonych i spojrzał na mnie. Podniosłem się. Rana w ramieniu bolała nieznośnie, ale podniosłem się. Ja, król królów, uniosłem ramiona ku niebu i w obecności wszystkich musiałem powiedzieć te słowa: „W obliczu Zeusa, Ziemi, Słońca i Erynii przysięgam, że nigdy ręka moja nie tknęła tej dziewczyny, która zwie się Bryzejdą, że nigdy nie dzieliłem z nią łoża. Była w moim namiocie, a teraz zwracam ją nietkniętą. Niechaj bogowie ukarzą mnie najsurowiej, jeśli nie powiedziałem prawdy".

Nie kłamałem. Wziąłem sobie tę dziewczynę, ale nie jej serce. Widziałem, jak płakała nad ciałem Patroklosa, i słyszałem słowa, jakich nigdy dotąd nie mówiła. „Patroklo-sie, który tak drogi byłeś mojemu sercu! Kiedy stąd odchodziłam, byłeś żywy, a teraz, gdy znów cię widzę, jesteś martwy. Nie ma końca moja niedola. Widziałam, jak zginął mój mąż, zabity włócznią Achillesa, widziałam, jak ginęli pod murami miasta wszyscy moi bracia. A gdy ich opłakiwałam, ty mnie pocieszałeś i mówiłeś z czułością, że zabierzesz mnie do Ftyi, i że Achilles mnie poślubi, i że wszyscy razem świętować będziemy radosne zaślubiny. I tę czułość opłakuję dzisiaj, płacząc nad tobą, Patro-klosie". I ściskała to ciało, szlochając, pośród lamentu innych kobiet.

Achilles czekał, aż wojsko się posili. Sam nie chciał tknąć jedzenia ani wina. Kiedy ludzie zaczęli wysypywać się spod namiotów i z okrętów, gotowi do walki, założył nową zbroję. Piękne nagolenniki, wzmocnione wokół kostki srebrem; pancerz kryjący pierś; miecz zawieszony na ramionach, na głowę hełm błyszczący jak gwiazda. Ujął włócznię, słynną włócznię, którą ojciec podarował mu, by zadawała śmierć bohaterom. Na końcu chwycił tarczę: była ogromna i potężna, bił od niej blask, jak od księżyca. Cały wszechświat wyryty był na niej: ziemia i wody, ludzie i gwiazdy, żywi i zmarli. My walczyliśmy,

116

dzierżąc w ręku broń: ten człowiek szedł do walki, ściskając w garści świat.

Widziałem go, gdy, świecąc jak słońce, wskoczył na rydwan i krzyknął na swoje nieśmiertelne konie, by go niosły ku zemście. Miał do nich żal, że nie były w stanie uchronić Patroklosa przed śmiercią, unosząc go daleko od bitwy. Dlatego lżył je i łajał. A legenda mówi, że mu odpowiedziały, opuszczając łby i szarpiąc wodze, odpowiedziały ludzkim głosem; rzekły mu: my pędzimy jak wiatr, Achillesie, ale szybciej od nas pędzi twój los na spotkanie śmierci.

Rzeka

Widziałam lata wojny, bo płynąca miedzy ludźmi rzeka nie jest ślepa. I przez lata słyszałam lament, bo rzeka, która płynie tam, gdzie ludzie umierają, nie jest głucha. Niewzruszenie niosłam ku morzu odblaski tej okrutnej zemsty. Ale tamtego dnia zbyt dużo było krwi, okrucieństwa i nienawiści. W dniu chwały Achillesa zbuntowałam się, zdjęta obrzydzeniem. Jeśli nie boicie się bajek, posłuchajcie tej.

Był świt i przed murem Achajów dwie ogromne armie stanęły naprzeciw siebie. W pierwszych promieniach słońca widziałam błyski tysiąca spiżowych pancerzy. Achilles, w nowej zbroi, imponującej, boskiej, stał na czele swoich. A w pierwszym rzędzie przed Trojanami, Eneasz, syn Anchizesa. Groźnie wysunął się do przodu, potrząsając potężnym hełmem i wymachując spiżową włócznią. Achilles na to tylko czekał. Wyskoczył przed szeregi swoich wojowników, stając naprzeciw Eneasza: kipiał wściekłością jak ranny lew i jak ranny lew spragniony był zemsty i krwi. Zaczął krzyczeć: „Eneaszu, co ci przyszło do głowy, czy aby chcesz mnie wyzwać? Myślisz, że jeśli wygrasz, Priam odda ci swoją koronę? On ma Hektora i wszystkich swoich synów, nie myślisz chyba, że tobie odda władzę? Odejdź, póki czas. My dwaj walczyliśmy już ze sobą i pamiętasz, jak to się skończyło: uciekałeś tak, że nie mogłeś się zatrzymać. Teraz lepiej uciekaj od razu: odwróć się i uciekaj. I już nie wracaj".

118

„Myślisz, że się przestraszę, prawda? - odparł Eneasz. - Ale ja nie jestem dzieckiem, jestem bohaterem. W moich żyłach, podobnie jak w twoich, płynie krew szlachetna i boska. I nie mam ochoty stać tutaj i przerzucać się z tobą obelgami, jakbyśmy byli kobietkami kłócącymi się na środku drogi, a nie bohaterami w tumulcie walki i masakry. Skończ z gadaniem, Achillesie. I walcz".

Ścisnął w garści włócznię i rzucił. Spiżowe ostrze zadźwięczało o wielką, wspaniałą tarczę Achillesa. Była wykonana z niesłychanym mistrzostwem. Dwie warstwy spiżu na zewnątrz, dwie warstwy cyny w środku. A między nimi warstwa złota. Przebiła spiż, włócznia Eneasza, ale zatrzymała się na złocie.

Wtedy Achilles podniósł swoją włócznię. Eneasz wyciągnął do przodu ramię dzierżące tarczę. Spiżowe ostrze szybko przeszyło powietrze, rozdarło tarczę, przeleciało tuż-tuż nad głową Eneasza i wbiło się w ziemię za nim. Eneasz stał jak skamieniały ze strachu. Ostrze minęło go

0 włos. Achilles dobył miecza. Z przeraźliwym krzykiem rzucił się do przodu. Eneasz poczuł się zgubiony. Ujął w ręce wielki kamień, który znalazł obok siebie. Podniósł go, by się bronić. I wtedy zobaczyłam, że Achilles, jak oślepiony, traci nagle impet, jakby coś się stało w jego głowie, i zatrzymuje się bezradnie, tocząc wkoło oczami, jakby szukał czegoś, co zgubił. Eneasz nie zastanawiał się długo. Odwrócił się i zaczął biec, póki nie zniknął miedzy Trojanami. Toteż Achilles, wróciwszy do siebie, nie zobaczył go już nigdzie w pobliżu. Włócznia, która o włos go chybiła, tkwiła nadal w ziemi, ale jego już nie było. „To jakieś czary - szepnął Achilles. - Eneasz musi być drogi któremuś bogu, skoro może tak zniknąć. Ale niech sobie znika! To nie o niego mi chodzi. Czas rozpocząć bitwę".

1 mówiąc to, rzucił się na Trojan.

Najpierw zabił Ifityjona, ugodził go w głowę, głowa pękła na dwoje, upadł bohater z łoskotem i przejechały po nim koła achajskich rydwanów. Potem zabił Demole-ontesa, trafił go w skroń, spiżowy hełm ustąpił i ostrze

119

włóczni rozgniotło mózg na miazgę. Ciemność spłynęła na oczy bohatera. Potem zabił Hippodamantesa, gdy ten próbował uciec, ogarnięty przerażeniem: ugodzony w środek pleców, padł na ziemię, rzężąc jak zwierzę. Dusza o-puściła ciało bohatera. Potem zabił Polydorosa, najmłodszego z synów Priama i najbardziej kochanego. Achilles uderzył go w plecy, włócznia przebiła ciało i wyszła przez pierś, bohater padł na kolana z krzykiem i spowiła go ciemna chmura. Kiedy Hektor ujrzał młodszego brata na kolanach, przyciskającego rękami wnętrzności, ogarnęła go wściekłość i zapomniał o wszelkiej rozwadze. Wiedział, że nie powinien się pokazywać, że powinien czekać na Achillesa w tłumie walczących, gdzie był osłaniany przez własnych towarzyszy. Ale zobaczył brata umierającego w taki sposób i nie myślał już o niczym, z krzykiem rzucił się naprzód, w kierunku Achillesa. Achilles go zobaczył i w oczach pojawił mu się błysk triumfu. „Chodź, Hektorze, chodź tu bliżej - zaczął krzyczeć - zbliż się do swojej śmierci!" „Nie boję się ciebie, Achillesie - odparł Hektor. - Wiem, że jesteś ode mnie silniejszy, ale moja włócznia też jest w stanie zabić, tak jak twoja. I to los zdecyduje, kto umrze". Po czym rzucił swoją, ale spiżowe ostrze utkwiło w ziemi niedaleko od niego. Achilles pomyślał, że ma go w garści. Ze strasznym krzykiem skoczył do przodu, wywijając włócznią. Ale znowu pociemniało mu w oczach i w jego umyśle coś się zapadło. Trzy razy rzucał się do przodu, ale na oślep, jakby walczył w gęstej mgle. Kiedy przyszedł do siebie, Hektora nie było już przed nim: zniknął miedzy Trojanami. Wściekły, rzucał się na każdego, kto mu się nawinął. Zabił Dryopsa, trafiwszy go w szyję. I Demuchosa, uderzając go najpierw w kolano, potem w brzuch. Laogonesa zabił włócznią, Dardanosa mieczem. Przerażony Troos padł na kolana u jego stóp, prosząc o litość. Był młodym chłopcem, w wieku Achillesa. Achilles ciosem miecza przebił mu wątrobę, wątroba trysnęła i czarna krew pociekła z ciała bohatera. Muliosa zabił ciosem w ucho. Mieczem zabił Eche-

120

kłosa, rozcinając mu czaszkę. Włócznią ugodził w łokieć Deukalionesa; potem mieczem obciął mu głowę i szpik trysnął z kręgów szyjnych, a kadłub bohatera runął na ziemię. Włócznią przebił brzuch Rygmosa, a ciosem w plecy zabił jego woźnicę, Arejtoosa. Był jak ogień, który, pchany przez silny wiatr, trawi ogromną puszczę. Po czarnej ziemi płynęła krew. A on nie ustawał, spragniony sławy, z rękami brudnymi od błota i śmierci.

Przerażeni Trojanie uciekali na pola. A gdy mnie ujrzeli pośrodku równiny, niczym zwierzęta uciekające przed pożarem, szukając ratunku, rzucali się w moje wody. Achilles dotarł do moich brzegów, położył włócznię na ziemi i dobywszy miecza, rzucił się za nimi. Zaczął zabijać wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu jego ręki. Słyszałam zewsząd jęki bólu, a moje wody barwiły się krwią. Widziałam, jak Achilles schwytał, jednego po drugim, dwunastu trojańskich młodzieńców, i zamiast zabić wyciągnął jednego po drugim na brzeg i brał w niewolę, by potem złożyć ich w ofierze przed trupem Patroklosa: niczym wystraszone jelonki, wyciągał z wody jednego po drugim, by zabić ich koło czarnych okrętów. Potem odwrócił się, by ponownie rzucić się w tłum walczących, by nadal zabijać. Był jeszcze na brzegu, gdy natknął się na Lykaona: był młodym chłopcem, a jego ojciec, Priam, wykupił go dopiero co z niewoli; od niedawna wrócił między walczących. Teraz stał tutaj bez broni, wszystko rzucił, by móc przepłynąć rzekę, i stał nagi, przerażony. „Kogóż to widzą moje oczy? - powiedział Achilles. - Już raz napotkałem cię w bitwie i wziąłem żywcem, by sprzedać w Lemnos jako niewolnika. A teraz spotykam cię tutaj. Ciekawe, że Trojanie, których posłałem do piekła, zaczynają wracać. Ale tym razem już nie wrócisz, Lykaonie". Podniósł włócznię, by go ugodzić. Ale Lykaon rzucił się na kolana i włócznia, drasnąwszy go w plecy, utkwiła w ziemi. „Zlituj się - zaczął płakać Lykaon. - Dopiero co wróciłem do walki i znowu natykam się na ciebie, dlaczego bogowie tak mnie nienawidzą? Zlituj się, zabiłeś już

121

mojego brata Polydorosa, oszczędź mnie: spośród synów Priama chcesz przecież tylko Hektora". Ale Achilles spojrzał na niego okrutnym wzrokiem: „Nikczemniku, mnie mówisz o litości? Zanim zamordowaliście Patroklosa, mogłem się jeszcze litować i wielu Trojan oszczędziłem. Ale teraz... Nikt już nie wyjdzie żywy z moich rąk. Przestań płakać. Zginął ktoś taki jak Patroklos, o wiele więcej od ciebie wart, dlaczego ty nie miałbyś zginąć? Popatrz na mnie, jaki jestem silny i piękny, a jednak umrę, któregoś dnia, o świcie czy zachodzie, czy w południe, umrę. A ty płaczesz z powodu swojej śmierci?". Lykaon spuścił głowę. Wyciągnął przed siebie ręce ostatnim błagalnym gestem. Achilles wbił miecz po rękojeść w jego ciało, od obojczyka w dół. Lykaon upadł, Achilles wziął go za nogę i zawlókł w moje wody. „Nie będzie cię opłakiwać matka na marach - powiedział. - Ta rzeka zaniesie cię do morza, na żer rybom". Po czym zaczął krzyczeć: „Wszyscy zginiecie! Ta rzeka was nie uratuje, będę was ścigał aż pod mury Troi. Zginiecie nędzną śmiercią i wszyscy zapłacicie za to, co zrobiliście Patroklosowi". I znowu wszedł do wody i zaczął zabijać: Asteropajosa, i Tersylokosa, i Mi-donesa, i Astypilosa, i Mnezosa, i Trasjosa, i Eniosa, i Ofe-lestesa. To była rzeź. I wtedy zaczęłam krzyczeć: „Precz ode mnie, Achillesie, idź precz ode mnie, jeśli chcesz dalej zabijać. Przestań wrzucać trupy do mojej pięknej wody, ja nie mam siły unieść ich wszystkich do morza. Brzydzę się tobą, Achillesie. Przestań albo odejdź". A Achilles odpowiedział mi: „Odejdę, jak pozabijam ich wszystkich, rzeko". Więc wywołałam falę, wysoką, przerażającą, która uniosła się w górę, załamała nad jego tarczą i zwaliła na niego. Widziałam, jak szuka czegoś, czego mógłby się uchwycić, na brzegu był wiąz, wysoki i kwitnący, uchwycił się jego gałęzi, ale fala porwała także to drzewo, wyrywając je z korzeniami, i uniosła razem z nim. Wtedy A-chilles nadludzkim wysiłkiem stanął na nogi, zdołał ujść wirom i dotrzeć do brzegu, skąd próbował uciec na równinę. Ale ja ścigałam go nadal. Wystąpiwszy z brzegów,

122

ścigałam go wodą rozlewającą się wśród pól. Uciekał, a wielka fala, w którą się zmieniłam, deptała mu po piętach: i gdy się zatrzymał lub odwrócił, spadałam na niego, ale on wciąż odnajdywał ziemię pod nogami i zaczynał biec, aż w końcu zaczął wołać, on, boski Achilles, zaczął wołać: „Matko! Matko! Czyż nikt mi nie przyjdzie z pomocą? Więc dlaczego powiedziałaś mi, że zginę pod murami Troi? Niechby mnie przynajmniej zabił Hektor, który jest najsilniejszy ze wszystkich. Ja jestem bohaterem, a bohatera trzeba zabić. A tymczasem los chce, bym zginął tak nędzną śmiercią, w nurtach rzeki, jak jakiś świ-niarczyk!". Biegł w wodzie, wśród trupów i broni, które pływały i wirowały wokół niego: biegł, ożywiony boską siłą, ale ja wiedziałam, że ani jego siła, ani uroda, ani wspaniała zbroja nie mogą go uratować, że skończy na dnie rozlewisk pokryty błotem, a ja zasypię go piaskiem i żwirem i na zawsze, na zawsze będę jego nieprzeniknionym grobem. Uniosłam się w górę ostatnią, ogromną falą, kipiącą pianą, trupami i krwią, by go porwać. I zobaczyłam ogień. Unoszący się znad równiny, niepojęty, magiczny ogień. Ścianę ognia, która szła ku mnie. Płonęły wiązy, wierzby, tamaryszki, płonęły lotos, sitowie i turzyca, płonęły trupy, i zbroje, i ludzie. Zatrzymałam się. Ogień mnie dosięgnął. Tego dnia wszyscy zobaczyli coś, czego nikt nigdy nie widział: rzekę w ogniu. Wrzącą wodę, ryby trzepoczące się w panice wśród rozżarzonych wirów. Jak Trojanie, którzy na moich oczach, wiele nocy później, u-ciekać będą z płonącego miasta.

Z mojego łożyska, gdy, pokonana, wróciłam do mego zwykłego biegu, zobaczyłam, że Achilles ściga Trojan aż pod mury Ilionu. Z wysokości wieży Priam obserwował klęskę. Kazał otworzyć bramy, by całe wojsko znalazło schronienie w mieście, i zamknąć, gdy tylko przekroczy je ostatni wojownik. Ale ostatnim wojownikiem był najsilniejszy z nich, syn pierworodny i bohater, który przez tę bramę nie miał już nigdy wejść.

Andromacha

Spieszyli schronić się w mieście, jak przerażone jelonki. Priam kazał otworzyć Skajską Bramę, a oni wbiegali i od razu biegli na mury, by, okryci jeszcze potem, wysuszeni pragnieniem, tłocząc się przy parapetach, patrzeć w dół, na równinę. Tysiące znalazło schronienie wewnątrz miasta. Jeden tylko został za bramą, przygwożdżony własnym przeznaczeniem. I był to człowiek, którego kochałam, ojciec mojego syna.

Z daleka nadbiegł Achilles na czele swoich wojowników, szybki jak koń zwycięski, błyszczący jak gwiazda, porażający blaskiem jak zapowiedź śmierci. Poznał go Priam, stojący na szczycie wieży, i zrozumiał. Nie umiał się powstrzymać i zaczął płakać, stary, wielki król, płakał nad wszystkimi, bijąc się rękami po głowie i szepcząc: „Hektorze, synu, odejdź stamtąd. Achilles jest za silny dla ciebie, nie stawiaj mu czoła w pojedynkę. Widzisz przecież, ten człowiek zabija moich synów jednego po drugim, nie pozwól, by i ciebie zabił, ratuj swoje życie i, żywy, ratuj Trojan. Ja nie chcę umrzeć przebity włócznią, w dniu gdy nasze miasto zostanie zdobyte. Nie chcę widzieć moich synów zabitych, córki wzięte w niewolę, małżeńskie łoża zniszczone, dzieci rzucone w pył wśród ogólnej masakry. Nie chcę skończyć w pyle, rozszarpany przez psy, które jeszcze dzień wcześniej karmiłem resztkami z mojego stołu. Ty, Hektorze, jesteś młody, młodzi są pięk-

124

ni po śmierci, każdej śmierci, ty nie musisz się wstydzić, że umrzesz, ale ja... pomyśl o starym człowieku i o tych psach, które schylają się nad nim i obgryzają mu czaszkę, wyrywają genitalia, piją krew. Pomyśl o białych włosach, o białej skórze, pomyśl o psach, które potem, syte, będą leżeć pod portykami... Ja jestem za stary, Hektorze, na taką śmierć. Pozwól mi umrzeć w spokoju, synu".

Płakał wielki król. I płakała Hekabe, królowa i matka. Rozsunęła szatę i z odkrytą piersią błagała syna, by przypomniał sobie czasy, gdy na tej piersi szukał pociechy w dziecięcym płaczu: chciała, by i teraz przybiegł do niej, jak kiedyś, zamiast pozwolić się zabić tam, za murami, przez okrutnego człowieka, który nie będzie miał dla niego litości. Ale Hektor jej nie słuchał. Nieruchomo, o-party o mur, czekał na Achillesa, jak nabrzmiały jadem wąż czekający na człowieka przed swoją kryjówką. W głębi serca żałował tylu wojowników, którzy tego dnia zginęli, i wiedział, że to on ich zabił, nie godząc się na wycofanie wojska w chwili powrotu Achillesa. Zdradził ich, a teraz jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić, by odzyskać miłość swego ludu, było rzucenie temu człowiekowi wyzwania. Może przez chwilę myślał o tym, by odrzucić broń i położyć kres wojnie, oddając Helenę i wszystkie jej bogactwa, a nawet więcej. Ale wiedział, że teraz nic już Achillesa nie zatrzyma, że stanie tylko po to, by dokonać zemsty. Widział, jak nadbiega, błyszczący w swojej zbroi niczym słońce, które wschodzi. Ujrzał go na wprost siebie, jak staje, z włócznią uniesioną nad prawym ramieniem, przerażający, nie jak człowiek, ale jakiś bóg, bóg wojny. I serce ścisnął mu lęk. Zaczął uciekać Hektor, biegnąc wzdłuż muru najszybciej, jak mógł. Achilles, rozwścieczony, rzucił się za nim jak jastrząb. Trzy razy okrążyli Troję, jak ścigające się konie; ale tym razem nagrodą dla zwycięzcy nie było złoto, niewolnicy czy bogactwa: nagrodą było życie Hektora. I za każdym razem, gdy mijali Skajską Bramę, Achilles zabiegał Hektorowi drogę, spychając go w stronę równiny, by mu uniemożliwić ucieczkę do miasta. I

125

znów zaczynali biec: to było jak we śnie, gdy gonimy kogoś i nie możemy go dogonić, ale on też nie może uciec naprawdę, i potrafi się tak ciągnąć całą noc. Ciągnęło się aż do chwili, gdy ze Skajskiej Bramy wyszedł Deifobos i podbiegł szybko do Hektora, mówiąc: „Bracie, w ten sposób Achilles cię wykończy, zatrzymaj się i razem stawmy mu czoło". Hektor spojrzał na niego i zrobiło mu się ciepło w sercu. „Deifobosie, bracie kochany, ty jeden mnie zobaczyłeś i miałeś odwagę wyjść poza mury, by mi pomóc". „Nie chcieli mnie puścić, ojciec i matka - powiedział Deifobos. - Ale ja nie mogłem wytrzymać, zbyt się o ciebie bałem, a teraz jestem tu, u twego boku. Zatrzymajmy się i walczmy razem: los zdecyduje, kto wygra, my czy Achilles". I tak skończył się ten dziwny sen. Hektor przestał uciekać. Achilles stanął. Powoli zaczęli zmierzać ku sobie. Pierwszy przemówił Hektor: „Nie będę już u-ciekał przed tobą, Achillesie. Odważę się znowu stanąć z tobą twarzą w twarz. Przysięgnij mi jednak, że jeśli zwyciężysz, zabierzesz moją zbroję, ale nie ciało. To samo u-czynię ja". Achilles popatrzył na niego z nienawiścią. „Hektorze przeklęty, nie będę się z tobą układał. Nie u-kładają się ludzie i lwy, wilki i jagnięta: są ze sobą w wiecznej niezgodzie. Myśl raczej o walce. Nadeszła chwila, byś wykazał, czy naprawdę jesteś takim wojownikiem, za jakiego się masz". Po czym uniósł włócznię, zakołysał nią w powietrzu i rzucił ze straszną siłą. Hektor widział, jak nadlatuje, szybko odchylił się na bok, spiżowe ostrze przeleciało mu nad ramieniem i wbiło się w ziemię. Więc to nieprawda, że bogowie zdecydowali już o wszystkim i że imię zwycięzcy zostało już zapisane! Hektor ścisnął swoją włócznię, uniósł ją nad głowę i rzucił. Spiżowe ostrze trafiło w sam środek tarczy Achillesa, ale była to tarcza boska, nic nie mogło jej przebić, spiżowe ostrze u-tkwiło w środku, ale tam się zatrzymało. Hektor spojrzał na nie zaskoczony i odwrócił się do Deifobosa, by wziąć od niego drugą włócznię i walczyć dalej. Odwrócił się, ale Deifobosa już nie było. Uciekł do miasta, pokonany stra-

126

chem. Wtedy Hektor zrozumiał, że los go w końcu doścignął. A ponieważ był bohaterem, wyciągnął miecz, by zginąć w walce, zginąć w taki sposób, by ludzie zawsze mogli o tym opowiadać. Naprzeciw niego czaił się Achilles w blasku swojej zbroi. Skoczyli na siebie jak dwa lwy. Spiżowy grot włóczni Achillesa sunął do przodu, jak po nocnym niebie sunie, świecąc, wieczorna gwiazda. Szukał odkrytego miejsca w zbroi Hektora, zbroi, która kiedyś należała do Achillesa, a potem do Patroklosa. Szukał szczeliny w spiżu, by dostać się do ciała i do życia. Znalazł ją w miejscu, gdzie szyja przechodzi w ramię, miękka szyja mojego ukochanego: wbił się w gardło i przeszył je na wylot. Hektor upadł w pył. Spojrzał na Achillesa i ostatnim tchnieniem życia powiedział: „Błagam cię, nie zostawiaj mnie psom. Oddaj moje ciało ojcu". Ale nadspodziewanie twarde było serce Achillesa. „Nie błagaj mnie, Hektorze. Zbyt wielkie wyrządziłeś mi zło, ciesz się, że sam cię nie potnę na kawałki i nie rozszarpię. To Patroklos będzie miał pogrzeb, na jaki zasłużył. Ty zasłużyłeś, by pożarły cię psy i ptaki, z dala od twego łoża i od łez tych, co cię kochali". Hektor zamknął oczy i pogrążył się w śmierci. Dusza uleciała do Hadesu, opłakując swój los, utraconą siłę i młodość.

Achilles wyciągnął włócznię z ciała Hektora. Potem nachylił się, by zdjąć mu zbroję. Wszyscy Achajowie zbiegli się, by popatrzeć na to z bliska. Pierwszy raz widzieli to ciało nagie, bez zbroi. Zdumiała ich jego uroda, ale nikt nie oparł się pokusie, by je uderzyć, czy to włócznią, czy mieczem. Śmieli się. „To prawda, że teraz jest bardziej miękki, niż wtedy gdy podpalał nasze okręty". Śmieli się i dźgali. Póki Achilles nie kazał im przestać. Pochylił się nad Hektorem i nożem przebił mu stopy między piętą a kostką. Przez otwory przeciągnął dwa skórzane paski i przywiązał je mocno do swego rydwanu. Zrobił to tak, by ciało zwisało w dół, z głową w pyle. Następnie wziął zbroję Hektora, swoje trofeum, i wsiadł na rydwan. Zaciął konie, a te ruszyły galopem. Wleczone po

127

ziemi, ciało Hektora podnosiło czarną chmurę kurzu i krwi.

Taką piękną miałeś twarz. A teraz kołacze się po ziemi i piękne ciemne włosy, powyrywane, spadają w kurz. Urodziliśmy się daleko od siebie, my dwoje, ty w Troi, ja w Tebach, ale jeden czekał nas los. I był to los nieszczęśliwy. Teraz zostawiasz mnie wdową w twoim domu, pogrążoną w najokrutniejszym bólu. Nasz syn jest jeszcze taki mały: nie będziesz już dla niego podporą ani on pomocą dla ciebie. Jeśli nawet przeżyje tę wojnę, towarzyszyć mu będą zawsze troska i cierpienie, bo kto nie ma ojca, traci przyjaciół i z trudem broni swego mienia. Ze spuszczonymi oczami, z twarzą mokrą od łez, ciągnąć będzie za płaszcz innych ojców, szukając u nich opieki, i ktoś może spojrzy na niego ze współczuciem, ale to będzie jak zwilżyć spragnionemu wargi. A przecież Trojanie nazywali to dziecko „panem miasta", bo było twoim synem, a ty byłeś tym, który, sam jeden, tego miasta bronił. Hektorze... Los kazał ci umrzeć z dala ode mnie i to będzie zawsze dla mnie najbardziej bolesne: bo nie do mnie były zwrócone twoje ostatnie słowa: a ja zachowałabym je w sobie i pamiętała je przez całe życie, przez wszystkie dni i wszystkie noce mego życia. Teraz, przy czarnych okrętach, stałeś się pastwą dla robactwa i twoje białe ciało, które tak kochałam, jest żerem dla psów. Tutaj czekały na ciebie piękne, bogate szaty tkane kobiecą ręką. Pójdę do pałacu, zbiorę je i rzucę w ogień. Jeśli to ma być jedyny stos, jakim mogę cię uczcić, zrobię to. Na twoją cześć, na oczach wszystkich mężczyzn i kobiet Troi.

Priam

I wszyscy zobaczyli, jak król tarza się w błocie, oszalały z bólu. Chodził od jednego do drugiego, błagając, by mu pozwolili jechać pod statki Achajów i zabrać ciało syna. Siłą musieli powstrzymywać ogarniętego szaleństwem starca. Całymi dniami siedział w otoczeniu swoich synów, owinięty płaszczem. A wokół niego rozpacz i zawodzenie. Płakali wszyscy, mężczyźni i kobiety, wspominając poległych bohaterów. Starzec zaczekał, aż wyschnie błoto na jego białych włosach i skórze. Potem, pewnego wieczoru, podniósł się. Poszedł do małżeńskiej komnaty i kazał zawołać swą żonę, Hekabe. A gdy stanęła przed nim, powiedział: „Ja muszę tam jechać. Zabiorę cenne dary, które zmiękczą serce Achillesa. Muszę to zrobić". Hekabe zaczęła lamentować. „Bogowie, gdzież się podziała ta roztropność, którą kiedyś słynąłeś? Chcesz jechać samotnie do okrętów, chcesz stanąć przed człowiekiem, który zabił ci tylu synów? To człowiek bez litości, czego się spodziewasz? że tobie okaże litość i szacunek? Opłakuj Hektora w swoim domu, my nic już dla niego nie możemy zrobić, przeznaczone mu było, by został pożarty przez psy z dala od nas, by stał się łupem tego człowieka, któremu po kawałku wyrywałabym wątrobę". Ale stary król odpowiedział: „Ja muszę tam jechać. I ty z pewnością mnie nie zatrzymasz. Jeśli jest mi pisane umrzeć koło achajskich statków, no cóż, to umrę: ale przedtem wez-

8 - Homer, Iliada

129

mę w ramiona mego syna i wypłaczę nad nim cały mój ból".

Tak powiedział, po czym kazał otworzyć wszystkie cenne skrzynie. Wybrał dwanaście przepięknych peplosów, dwanaście płaszczów, dwanaście zasłon, dwanaście sztuk śnieżnobiałego lnu i dwanaście chitonów. Odważył dziesięć talentów złota, wziął dwa błyszczące trójnogi, cztery wazy i cudowny puchar, dar Traków. Potem wybiegł i na wszystkich, którzy płakali w jego domu, zaczął krzyczeć ze złością: „Idźcie stąd, nikczemni nędznicy, nie możecie płakać we własnych domach? musicie tu siedzieć, aby mnie dręczyć, nie dość wam, że Zeus zabrał mi Hektora, który ze wszystkich moich synów był najlepszym, tak, najlepszym, słyszeliście, co powiedziałem, słyszałeś, Parysie? i ty, Deifobosie, i wy, Politesie, Agatonie, Heleno-sie, on był najlepszym synem, nędznicy, czemu nie zginęliście wy, zamiast niego? co? ja miałem dzielnych synów, ale wszyscy zginęli, zostali najgorsi, zarozumialcy, kłamcy, którzy umieją tylko tańczyć i kraść. Na co czekacie, nikczemnicy, wynoście się stąd i idźcie szykować wóz, muszę zaraz ruszać". Stary król krzyczał, a oni trzęśli się ze strachu. Trzeba ich było widzieć, jak biegli szykować wóz, ładując nań wszystkie dary, szykując muły, konie, wszystko... Nikt już nie dyskutował. Kiedy wszystko było gotowe, przyszła Hekabe. W prawym ręku trzymała puchar wypełniony słodkim winem. Podeszła do króla i podała mu go. „Jeśli koniecznie chcesz jechać - powiedziała - wbrew mojej woli, wznieś przynajmniej toast na cześć Zeusa i proś go, by ci pozwolił wrócić żywym". Stary król wziął w dłonie puchar i zgodnie z prośbą żony wzniósł go do nieba, prosząc Zeusa, by okazał mu litość i pozwolił spotkać się tam, gdzie jedzie, z przyjaźnią i współczuciem. Po czym wsiadł na wóz. Wszystkie dary złożone były na drugim wozie, powożonym przez Idajosa, mądrego herolda. Odjechali, król i wierny sługa, bez eskorty, bez wojowników, samotnie, w ciemność nocy.

Kiedy dotarli do rzeki, zatrzymali się, by napoić zwie-

130

rzęta. I tu ujrzeli mężczyznę, który, wyłoniwszy się nagle z pustki, z ciemności, zmierzał w ich stronę. „Uciekajmy, królu - powiedział od razu przestraszony Idajos. - Uciekajmy, albo on nas zabije". Ale ja nie mogłem się ruszyć, skamieniały ze strachu, widziałem, że ten człowiek zbliża się coraz bardziej, ale nie byłem w stanie nic zrobić. Podszedł do mnie, właśnie do mnie, i wyciągnął rękę. Wyglądał jak jakiś wódz, młody i piękny. „Gdzie idziesz, stary ojcze? - zapytał. - Nie boisz się gniewu Achajów, twoich śmiertelnych wrogów? Jeśli ktoś z nich cię zobaczy z tyloma skarbami, co zrobisz? Nie jesteście już młodzi, wy dwaj, jakże się obronicie, jeśli ktoś was napadnie? Pozwólcie, bym ja was bronił, ja nie chcę wam zrobić nic złego: przypominasz mi mojego ojca". Zupełnie jakby jakiś bóg postawił go na naszej drodze. Myślał, że uciekliśmy z Ilionu, że miasto ogarnięte jest paniką i my dwaj uciekliśmy z całym dobrem, jakie zdołaliśmy ze sobą zabrać. Wiedział o śmierci Hektora i myślał, że Trojanie zaczęli uciekać. A mówiąc o Hektorze, powiedział: w walce nie ustępował żadnemu z Achajów. „Ach, młody wodzu, kim ty jesteś, że mówisz tak o Hektorze?" A on odrzekł, że jest Myrmidonem, że przyjechał na wojnę razem z Achillesem, a teraz jest jednym z jego woźniców. Powiedział, że tysiąc razy widział walczącego Hektora i pamięta, jak zaatakował okręty. I powiedział, że właśnie idzie z obozu Achajów, gdzie wszyscy wojownicy oczekują świtu, by znów uderzyć na Troję. „Ale skoro idziesz stamtąd, musiałeś widzieć Hektora, powiedz prawdę, jest jeszcze w namiocie Achillesa, czy rzucili go już psom na pożarcie?" „Nie pożarły go ani psy, ani ptaki, starcze - odpowiedział. - Trudno uwierzyć, ale jego ciało pozostało nietknięte. Dwanaście dni minęło odkąd został zabity, a wygląda, jakby dopiero co umarł. Co dzień o świcie Achilles bezcześci zwłoki, włócząc je bez litości wokół grobu Patroklosa, i co dzień ciało zdaje się nietknięte, zamykają się rany, znika krew. Któryś bóg nad nim czuwa, starcze: chociaż zginął, któryś bóg go kocha". Ach, słucha-

131

łem tych słów z radością w sercu... Chciałem mu podarować ten puchar, który wziąłem dla Achillesa, i zapytałem, czy w zamian byłby w stanie wprowadzić nas do achaj-skiego obozu. „Starcze, nie wystawiaj mnie na próbę -powiedział. - Nie mogę przyjmować od ciebie darów bez wiedzy Achillesa. Kto ukradnie coś temu człowiekowi, wystawia się na wielkie niebezpieczeństwo. Ale ja bez żadnej zapłaty zawiodę cię do niego. I zobaczysz, że przy mnie nikt się ciebie nie ośmieli zatrzymać". Co powiedziawszy, wsiadł na wóz i, ująwszy lejce, zaciął konie. A gdy dojechał do fosy i muru, wartownicy nie odezwali się słowem, minął otwarte wrota i szybko zawiózł nas przed namiot Achillesa. Był to wielki namiot, wsparty na pniach jodłowych i otoczony wielkim dziedzińcem. 0-gromne wrota były z drewna. Ten człowiek je otworzył i powiedział, bym wszedł. „Nie byłoby dobrze, gdyby A-chilles mnie zobaczył, starcze. Ale ty się nie bój, idź i u-klęknij przed nim. Oby udało ci się zmiękczyć jego twarde serce". Wtedy stary król wszedł. Zostawił Idajosa na straży wozów. I wszedł do namiotu Achillesa. Kilku mężczyzn krzątało się wokół nienakrytego jeszcze stołu. A-chilles siedział w rogu, samotnie. Stary król zbliżył się do niego, niezauważony przez nikogo. Może mógłby go zabić. Ale on tylko padł mu do nóg i objął kolana. Achilles siedział osłupiały, skamieniały ze zdumienia. Priam ujął jego ręce, te straszne ręce, które zabiły mu tylu synów, podniósł je do ust i ucałował. „Achillesie, widzisz przecież, jestem już stary. Tak jak twój ojciec, przekroczyłem próg smutnej starości. Ale on przynajmniej, na swojej ziemi, spodziewa się ujrzeć któregoś dnia syna wracającego spod Troi. Moje nieszczęście natomiast jest bezmierne: miałem do obrony swej ziemi pięćdziesięciu synów, a wojna zabrała mi prawie wszystkich; został tylko Hektor i ty go zabiłeś, pod murami miasta, którego był ostatnim i bohaterskim obrońcą. Przybyłem aż tu, by go zabrać do domu, w zamian za wspaniałe dary. Ulituj się nade mną, Achillesie, przez wzgląd na swego ojca: jeśli litujesz się

132

nad nim, ulituj się nade mną, który, jedyny ze wszystkich ojców, nie wstydziłem się ucałować ręki, co zabiła mi syna". Oczy Achillesa napełniły się łzami. Ruchem dłoni odsunął od siebie łagodnie Priama. Płakali, obaj mężczyźni, na wspomnienie ojca, ukochanego chłopca, syna. Ich łzy, w tym namiocie, w milczeniu. Potem Achilles wstał ze swego miejsca, ujął starego króla za rękę i podniósł go. Popatrzył na jego białe włosy, białą brodę i powiedział wzruszony: „Ty biedny starcze, co tyle musiałeś przeżyć nieszczęść. Skąd wziąłeś odwagę, by przyjechać pod okręty Achajów i klęknąć przed człowiekiem, który zabił ci tylu dzielnych synów? Masz niezłomne serce, Pria-mie. Usiądź tutaj, na moim krześle. Zapomnijmy wspólnie o udrękach, bo łzy nic nie pomogą. Przeznaczeniem człowieka jest żyć w cierpieniu, tylko bogowie są szczęśliwi. To nieprzenikniony los rozdziela zło i dobro. Mój ojciec, Peleus, był człowiekiem szczęśliwym, pierwszym wśród wszystkich ludzi, królem na swojej ziemi, małżonkiem kobiety, która była boginią: a przecież los dał mu tylko jednego syna, urodzonego, by rządzić, a teraz ten syn, z dala od niego, zmierza chyżo ku przeznaczonej mu śmierci, siejąc zniszczenie wśród wrogów. I ty, który kiedyś byłeś tak szczęśliwy, król wielkiej ziemi, ojciec licznych synów, posiadacz ogromnych bogactw, teraz codziennie musisz się budzić otoczony wojną i śmiercią. Bądź silny, starcze, i nie zadręczaj się: opłakiwanie syna nie przywróci go życiu". I ruchem dłoni zaprosił starego króla, by usiadł na jego krześle. Ale ten nie chciał, powiedział, że chce na własne oczy zobaczyć ciało syna, tylko tego chce, nie chce siadać, chce syna. Achilles spojrzał na niego rozdrażniony. „Nie złość mnie teraz, starcze. Oddam ci twego syna, bo jeśli żywy dotarłeś aż tutaj, musiał cię prowadzić jakiś bóg, a ja nie chcę sprzeciwiać się bogom. Ale nie złość mnie, bo jestem również zdolny bogów nie posłuchać". Wtedy stary król zadrżał z lęku i u-siadł, jak mu kazano. Achilles wyszedł z namiotu ze swoimi ludźmi. Poszedł wziąć cenne dary, jakie Priam dla

133

niego wybrał. Ale dwie sztuki lnu i jeden chiton zostawił na wozie, by zawinięto w nie ciało Hektora, gdy będzie gotowe do zabrania. Potem zawołał niewolnice i nakazał im umyć i namaścić zwłoki bohatera, ale zrobić to w ukryciu, aby nie widziały tego oczy Priama i nie musiały cierpieć. A gdy ciało było gotowe, Achilles sam wziął je na ręce, podniósł i złożył na marach. Potem wrócił do namiotu i usiadł naprzeciw Priama. „Zwróciłem ci syna, starcze, tak jak chciałeś. O świcie go zobaczysz i będziesz go mógł zabrać. A teraz rozkazuję ci spożyć ze mną posiłek". Przygotowano rodzaj żałobnej uczty, a po skończonym posiłku zostaliśmy przy stole, naprzeciw siebie, prowadząc w środku nocy rozmowę. Nie mogłem się powstrzymać przed podziwianiem jego urody, wyglądał jak bóg. A on słuchał mnie w milczeniu, oczarowany moimi słowami. Choć może się to wydać niemożliwe, spędziliśmy ten czas na podziwianiu się wzajemnym. W końcu, zapominając wręcz, gdzie jestem i po co, poprosiłem o miejsce do spania, bo od wielu już dni, przybity cierpieniem, nie spałem: i przygotowano mi łoże z cennych kobierców, okryte purpurą, w kącie namiotu, by nie widzieli mnie Achajowie. Kiedy wszystko było gotowe, Achilles podszedł do mnie i powiedział: „Zaprzestaniemy walk, byś miał czas uczcić swego syna, stary królu". A potem ujął moją dłoń i uścisnął ją, i już się nie bałem.

Obudziłem się w środku nocy, gdy wszyscy wokół mnie spali. Musiałem chyba oszaleć, godząc się czekać tu do świtu. Wstałem po cichu, poszedłem do wozów, zbudziłem Idajosa, zaprzęgliśmy konie i, niewidziani przez nikogo, odjechaliśmy. W ciemności przecięliśmy równinę. A gdy złocista Jutrzenka spłynęła na całą ziemię, dotarliśmy do murów Troi. Z miasta zobaczyły nas kobiety i zaczęły wołać, że wrócił król Priam z synem Hektorem, i wszyscy wylegli za bramy, biegnąc nam naprzeciw. Wszyscy chcieli pogładzić piękną głowę zmarłego, płacząc i głucho zawodząc. Z trudem udało się staremu królowi wprowadzić wozy do miasta i wjechać do pałacu.

134

Podnieśli Hektora i złożyli na pokrytym intarsjami łożu. Wokół niego podniósł się żałobny lament. A kobiety, jed-j na po drugiej, podchodziły i żegnały się z nim, ujmując-w dłonie jego głowę. Pierwsza Andromacha, która była jego żoną. „Hektorze, umierasz młodo i zostawiasz mnie wdową w naszym domu, z małym dzieckiem, które nigdy nie dorośnie. To miasto będzie zniszczone, bo zginąłeś ty, jego obrońca. Szlachetne małżonki zawleczone zostaną na okręty, a ja będę jedną z nich. Twojego syna któryś z Achajów chwyci i rzuci na dół z wysokiej wieży, zadając mu straszną śmierć, z nienawiści i pogardy dla ciebie, który zabiłeś tylu achajskich synów, braci i przyjaciół. Dzisiaj opłakują cię twoi rodzice, opłakuje cię całe miasto, ale nikt nie płacze nad tobą z takim bólem, jak twoja żona, która nigdy nie zapomni, że poszedłeś umrzeć z dala od niej".

Potem opłakiwała go matka, Hekabe. „Hektorze, spośród wszystkich synów najmilszy memu sercu. Bogowie, którzy tak cię kochali za życia, po śmierci też cię nie opuścili. Achilles włóczył cię po ziemi, by uszczęśliwić swego ukochanego Patroklosa, ale teraz jesteś tutaj, piękny, świeży i nietknięty. Przecięła twoje życie włócznia Achillesa, ale wydajesz się zmarły łagodną śmiercią, mój synu".

W końcu zapłakała Helena z Argos. „Hektorze, przyjacielu mój. Dwadzieścia lat minęło, odkąd Parys uwiózł mnie z mojej ziemi. I przez dwadzieścia lat nie usłyszałam od ciebie nigdy złego słowa, zniewagi. A jeśli ktoś mi złorzeczył, tu, w tym pałacu, ty zawsze mnie brałeś w o-bronę. Płacząc nad tobą, opłakuję jedynego przyjaciela, jakiego miałam. Odszedłeś, rzucając mnie na pastwę o-gólnej nienawiści".

Tak płakały przez całą noc kobiety trojańskie, i płakali mężczyźni wokół ciała Hektora, poskramiacza koni. Następnego dnia wznieśli na jego cześć stos, który buchnął wysokim płomieniem w różowym świetle brzasku. Jego białe kości złożyli w złotej urnie, owiniętej purpurową tkaniną. Spoczywają teraz głęboko w ziemi, gdzie żaden achajski wojownik nie zakłóci im już spokoju.

Demodokos

Wiele czasu po tych wydarzeniach, gdy byłem na dworze Feaków, pojawił się tam rozbitek wyrzucony przez morze, człowiek tajemniczy i bezimienny. Został przyjęty jak król i ugoszczony z całym należnym ceremoniałem. Podczas wystawnej uczty, którą wydano na jego cześć, ja opiewałem przygody bohaterów, bo jestem aojdą i śpiewanie jest moim zawodem. Ten człowiek słuchał, siedząc na honorowym miejscu, słuchał mnie w milczeniu, poruszony. A gdy skończyłem, ukroił dla mnie kawałek mięsa, podał mi go i powiedział: „Demodokosie, któraś Muza, córka Zeusa, musiała cię uczyć, bo opiewasz z niedościgłą maestrią dzieje achajskich bohaterów. Chciałbym posłuchać opowiedzianej twoim głosem historii drewnianego konia, pułapki, którą boski Ulisses wymyślił, by zniszczyć Ilion. Zaśpiewaj o tym, a ja powiem wszystkim, że jakiś bóg nauczył cię śpiewać". O to mnie poprosił człowiek bezimienny. I oto, co zaśpiewałem dla niego i dla wszystkich.

Minął już dziesiąty rok, a wciąż trwała wojna między Achajami a Trojanami. Włócznie miały już dosyć zabijania, zrywały się przetarte pasy od tarcz, a strzały wypuszczane z cięciw zmęczonych łuków spadały na ziemię. Postarzałe konie pasły się obolałe, z opuszczonym łbem i

136

zamkniętymi oczami, wspominając z żalem towarzyszy, z którymi wspólnie biegały i walczyły. Achilles spoczywał pod ziemią, obok ukochanego Patroklosa, Nestor o-płakiwał syna Antilochosa, Ajaks, syn Telamona, popełnił samobójstwo i błądził po Hadesie; zginął Parys, przyczyna wszystkich nieszczęść, a Helena żyła u boku nowego męża, Deifobosa, syna Priama. Trojanie opłakiwali Hektora, Sarpedona, Rezosa. Dziesięć lat. A Troja nadal stała nietknięta, pod osłoną swoich niepokonanych murów.

To Ulisses wymyślił koniec tej niekończącej się wojny. Nakazał Epejosowi zbudować olbrzymiego drewnianego konia. Epejos był najlepszy w budowaniu skomplikowanych urządzeń czy machin wojennych. Zabrał się do pracy. Z gór sprowadził dużo pni drzewnych, takich samych, z jakich wiele lat wcześniej Trojanie zbudowali okręty Parysa, początek wszystkich nieszczęść. Epejos posłużył się nimi do budowy konia. Zaczął od brzucha, szerokiego i pustego w środku. Potem przytwierdził szyję, a na purpurową grzywę nalał czystego złota. W miejsce oczu wstawił szlachetne kamienie: połyskiwały zielenią szmaragdu a zarazem ametystem w kolorze krwi. Na skroniach umocował uszy, postawione, jakby w ciszy nasłuchiwały dźwięku wojennej trąby. Następnie zamontował grzbiet i boki, a na końcu nogi, ugięte w kolanach, jak gdyby koń był w biegu, biegu nieruchomym, lecz prawdziwym. Kopyta były z brązu pokrytego błyszczącymi płytkami szyl-kretu. W boku zwierzęcia Epejos wyciął przemyślnie niewidzialne drzwiczki i umieścił drabinę, która, w razie potrzeby, pozwoliłaby wejść i zejść ludziom, znikając potem we wnętrzu konia. Pracował przez wiele dni. Aż w końcu oczom Achajów ukazał się olbrzymi koń, wspaniały i groźny.

Wtedy Ulisses zebrał wodzów na naradę. I tym głębokim głosem, którym on tylko potrafił przemawiać, zaczął mówić. „Przyjaciele, wy nadal ufacie swojej broni i swojej odwadze. A tymczasem starzejemy się tutaj niesławnie, tracąc siły w niekończącej się wojnie. Wierzcie mi,

137

to nie siłą, ale rozumem zdobędziemy Troję. Widzicie tego wspaniałego drewnianego konia, którego zbudował E-pejos? Posłuchajcie mojego planu: kilku z nas wejdzie bez lęku do środka. Reszta, po spaleniu obozu, opuści wybrzeże, odpływając na pełne morze i kryjąc się za wyspą Tenedos. Trojanie muszą pomyśleć, że odpłynęliśmy naprawdę. Zobaczą konia: wezmą go za dowód uznania dla własnego męstwa, albo za dar dla bogini Ateny. Możecie mi wierzyć: zabiorą go do miasta, i to będzie ich koniec". Tak mówił. A oni go słuchali. I zaufali mu. Pociągnęli losy, kto wejdzie do konia. I los wskazał pięciu z nich: Ulissesa, Menelaosa, Diomedesa, Antiklosa i Neoptole-mosa, który był synem Achillesa. Polecili im wejść do konia, po czym zamknęli drzwiczki, wycięte w drewnie przez Epejosa. Skulili się w ciemności, z niepokojem w sercu. Byli jak zwierzęta, wystraszone burzą, które schroniły się w swojej norze, a teraz czekają na powrót słońca, skazane na głód i niewygodę.

Inni tymczasem czekali na noc, a gdy zapadły ciemności, zniszczyli obóz i zepchnęli okręty na morze. Zanim zaczęło świtać, wypłynęli na otwarte wody i zniknęli za wyspą Tenedos. Na plaży, gdzie wielka armia stała przez dziesięć lat, zostały tylko dymiące zgliszcza i trupy.

Wśród pierwszych cieni rodzącego się dnia Trojanie dostrzegli w oddali dymy pożarów. Ktoś krzyknął, że A-chajowie uciekli, i wieść rozeszła się tysięcznym echem, podawana z ust do ust, wykrzykiwana z coraz większą nadzieją i radością. Wychodzili poza mury, najpierw pojedynczo, potem coraz liczniej, i szli równiną, by to zobaczyć. Kiedy dotarł tam Priam w otoczeniu trojańskiej starszyzny, ujrzał wielką pustą plażę, a na niej ogromnego drewnianego konia. Wszyscy tłoczyli się wokół tego cudu: niektórzy, z nienawiści do Achajów, chcieli go zepchnąć do morza lub porąbać na kawałki siekierami; inni jednak, urzeczeni pięknem konia, radzili poświęcić go bogom i zabrać do miasta, by stał się wspaniałym pomnikiem wygranej wojny. I ich zdanie w końcu przeważyło,

138

bo ludzie są słabi i nie dane im jest przewidzieć tego, co będzie, mogą tylko żyć w mgle teraźniejszości. Przeciągnęli konia na szybko obracających się kołach przez całą równinę, wśród tańców i śpiewów. Głośno rozbrzmiewały krzyki mężczyzn, którzy ciągnęli grube liny i z ogromnym trudem wlekli do swego domostwa zwierzę o zatrutych wnętrznościach. Dotarłszy do murów, musieli poszerzyć bramę, by ogromny koń mógł dostać się do miasta. Ale i to zrobili wśród śpiewów i tańca, a tam, gdzie zwierzę miało przejechać, sypali kobierce z kwiatów, rozlewali wokół miody i pachnidła.

Wtedy pojawiła się Kassandra, córka Priama, którą bogowie obdarzyli darem przepowiadania przyszłości, a równocześnie skazali na to, by nikt jej nie wierzył. Pojawiła się jak furia pośród świętujących, wydzierając sobie włosy, rwąc na sobie szaty i wyjąc: „Nieszczęśni, a cóż to za przeklętego konia pchacie tu jak opętani? Zmierzacie prosto ku wiecznej nocy. To zwierzę jest brzemienne zbrojnymi wrogami i porodzi ich nocą, pod życzliwym okiem Ateny, która tkwi nad miastem jak drapieżca nad zdobyczą. Ocean krwi popłynie tymi ulicami, wszystko porwie wielka fala śmierci. Ach, ukochane miasto moich przodków, wkrótce zmienisz się w popiół unoszony przez wiatr. Ojcze, matko, błagam was, przejrzyjcie na oczy i oddalcie od nas wszystkich nieszczęście. Zniszczcie tego konia, spalcie go, i wtedy dopiero będziemy świętować, śpiewać i tańczyć, wtedy dopiero będziemy się cieszyć z odzyskanej wolności, wolności, którą tak kochamy".

Kassandra krzyczała. Ale nikt nie chciał jej słuchać. A jej ojciec, Priam, upomniał ją ostro. „Przeklęta wieszczko, jakież złe bóstwo opętało cię tym razem? Przeszkadzała ci nasza radość? Nie mogłaś znieść, że świętujemy w spokoju tak długo oczekiwany dzień wolności? Wojna się skończyła, Kassandro. A ten koń nie jest przekleństwem, lecz godnym darem dla Ateny, opiekunki naszego miasta. Odejdź stąd, wracaj do pałacu, my już ciebie nie potrzebujemy. Od dzisiaj w cieniu trojańskich murów

139

nie będzie już lęku, tylko radość, świętowanie i wolność". I Kassandra została zawleczona siłą w mrok pałacu. W jej oczach Troja płonęła już wielkim ogniem zniszczenia.

Konia postawiono przed świątynią Ateny, umieściwszy go na wysokim piedestale. Wokół niego ludzie oddawali się niepohamowanej radości, ogarnięci szaleństwem, zapomniawszy o wszelkiej rozwadze. Przy bramach czuwało jeszcze kilku strażników, weteranów wojny, którą wszyscy uważali za skończoną. Wtedy, w różowym świetle zachodu, z pałacu wyszła Helena z Argos, wspaniale przyodziana. Na oczach pełnych podziwu Trojan przeszła przez miasto i dotarła do stóp olbrzymiego konia. Potem zrobiła rzecz dziwną. Okrążyła go trzykrotnie, naśladując głosy żon bohaterów achajskich ukrytych w środku, które wzywały i błagały, by biegli w ich ramiona. Pięciu Achaj ów skrytych w ślepej ciemności końskiego brzucha czuło, że pęka im serce. To były naprawdę głosy ich żon, choć to nie do wiary, były to głosy ich żon, i te głosy wzywały mężów. Była w nich jakaś okrutna słodycz i wszyscy poczuli, że łzy napływają im do oczu, a serce ściska udręka. I nagle Antiklos, który był najsłabszy z nich i najmniej doświadczony, otworzył usta do krzyku. Ulisses rzucił się na niego i przycisnął mu ręce do ust, obie ręce, mocno. Antiklos zaczął się wyrywać, rozpaczliwie próbował się uwolnić. Ale nieubłagany Ulisses zaciskał mu ręce na ustach i nie puścił, póki Antiklosa nie przeszedł dreszcz jeden i drugi, nie wzdrygnął się gwałtownie i nie umarł w końcu, uduszony.

U stóp konia Helena z Argos rzuciła ostatnie spojrzenie na niemy brzuch zwierzęcia. Po czym odwróciła się i odeszła do pałacu.

I całe miasto pogrążyło się we śnie. Flety i cytry powypadały z rąk i tylko ujadanie psów przerywało ciszę, która jest towarzyszką spokoju.

W nieruchomej nocy zabłysła pochodnia, by dać znak achajskiej flocie. Płonęła w ciemności, uniesiona wyso-

140

ko ręką zdrajcy. Niektórzy mówią, że to sama Helena z Argos dopuściła się zdrady. A kiedy achajskie okręty powróciły na plaże i wojsko w milczeniu zalało równinę, z brzucha konia wyszli Ulisses, Menelaos, Diomedes i Neoptolemos. Niczym lwy rzucili się na strażników przy bramie, przelewając pierwszą tej strasznej nocy krew. Pierwsze krzyki uderzyły w niebo nad Troją. Matki budziły się, nic jeszcze nie wiedząc, tuliły do siebie dzieci i zawodziły cicho, jak lekkie jaskółki. Mężczyźni rzucali się przez sen, przeczuwając nieszczęście i śniąc własną śmierć. Kiedy wojsko achajskie przekroczyło bramy, zaczęła się rzeź. Pozbawione swoich wojowników, miasto zaczęło dławić się trupami. Umierali mężczyźni, nie zdążywszy pochwycić broni, umierały kobiety, nie próbując nawet uciekać, umierały w ich ramionach dzieci, a w brzuchach nienarodzone jeszcze istoty. Umierali starcy, bez godności, gdy, przywarłszy do ziemi, podnosili ręce, prosząc, by ich oszczędzono. Psy i ptaki, w szaleńczej euforii, biły się o ciała i krew zabitych.

Wśród mordujących przebiegli Ulisses i Menelaos, szukając komnat Heleny i Deifobosa: chcieli odebrać to, o co tak długo walczyli. Deifobosa zaskoczyli w chwili, gdy próbował uciec. Menelaos mieczem przebił mu brzuch: wnętrzności wypadły na ziemię i Deifobos upadł, zapominając na zawsze o wojnie i rydwanach. Helenę znaleźli w jej komnatach. Poszła za dawnym mężem, cała drżąca: w duszy kryła ulgę, że skończyła się jej niedola, i wstyd za to, co się zdarzyło.

Teraz powinienem śpiewać o tamtej nocy. Powinienem śpiewać o Priamie, zabitym u stóp ołtarza Zeusa, i o małym Astyanaksie, zrzuconym z murów przez Ulissesa, i o płaczu Andromachy, i o hańbie Hekabe, którą powlekli jako niewolnicę, i o przerażeniu Kassandry, zbezczeszczonej przez Ajaksa, syna Ojleusa, na ołtarzu Ateny. Powinienem śpiewać o plemieniu wydanym na rzeź, o przepięknym mieście, zmienionym w płonący stos i milczący

141

grób swoich synów. Powinienem śpiewać o tamtej nocy, ale jestem tylko aojdą, niech to uczynią Muzy, jeśli potrafią, ja o tak bolesnej nocy śpiewać nie będę.

Tak powiedziałem. Potem zdałem sobie sprawę, że tamten człowiek, człowiek bezimienny, płacze. Płakał jak kobieta, jak małżonka pochylona nad mężczyzną, którego kocha, a którego wrogowie właśnie zabili, jak dziewczyna uprowadzona przez wojownika, która na zawsze ma zostać niewolnicą. Zauważył to siedzący obok niego król Alkinoos i dał mi znak, bym przestał śpiewać. Po czym nachylił się nad cudzoziemcem i zapytał: „Dlaczego płaczesz, przyjacielu, słuchając historii Ilionu? To bogowie chcieli tamtej krwawej nocy, a tamci ludzie zginęli, by potem opiewano ich przez wieki. Dlaczego cierpisz, słuchając tej historii? Może tamtej nocy zginął ci ojciec, czy brat, a może straciłeś przyjaciela na tej wojnie? Nie zamykaj się w swoim milczeniu, powiedz mi, kim jesteś i skąd pochodzisz, i kim jest twój ojciec. Nikt nie przychodzi na świat bez imienia, niezależnie od tego, czy jest biedny czy bogaty. Powiedz mi, jak się zwiesz, cudzoziemcze".

Mężczyzna opuścił wzrok. Po czym powiedział cicho: „Ja jestem Ulisses. Pochodzę z Itaki i tam, pewnego dnia, wrócę".

Inne piękno. Kilka uwag na temat wojny

To nie są lata pierwsze lepsze na czytanie Iliady. Czy też na „napisanie" jej od nowa, jak to zrobiłem ja. To są lata wojny. I chociaż „wojna" wydaje mi się słowem niewłaściwym dla określenia tego, co dzieje się właśnie na świecie (słowem poręcznym, powiedziałbym), są to z pewnością lata, w których swego rodzaju dumne barbarzyństwo, przez całe wieki związane z doświadczeniami wojny, stało się nagle doświadczeniem codziennym. Walki, morderstwa, gwałty, tortury, ścinanie głów, zdrady. Akty bohaterstwa, broń, plany strategiczne, ochotnicy, ultimatum, odezwy. Z jakiejś głębi, którą mieliśmy już za szczelnie zamkniętą, wypłynął cały okrutny i jednoznaczny arsenał, stanowiący od niepamiętnych czasów ekwipunek ludzkości wojującej. W takim kontekście - niewiarygodnie delikatnym i skandalicznym - nawet drobiazgi nabierają szczególnego znaczenia. Czytać publicznie Iliadę, to drobiazg, ale drobiazg nie byle jaki. Mówiąc jaśniej, chcę powiedzieć, że Iliada jest historią wojenną opowiedzianą bez półsłówek i półśrodków: że powstała, by opiewać ludzkość wojującą i to opiewać ją w sposób tak niezapomniany, by sława jej przetrwała wieki i dotarła do przyszłych pokoleń, by opiewać wiecznie uroczyste piękno i nieuleczalne emocje, które kiedyś wiązały się z wojną i zawsze wiązać się z nią będą. W szkole, być może, mówi

143

się o niej inaczej. Ale to jest sedno sprawy. Iliada jest pomnikiem wojny.

Dlatego nasuwa się pytanie: jaki sens ma, w chwili takiej jak obecna, poświęcać tyle miejsca, uwagi i czasu pomnikowi wojny? Dlaczego, wśród tylu historii, pociąga nas właśnie ta, jak gdyby ona była światłem, przed którym ustępują mroki naszych dni?

Myślę, że prawdziwą odpowiedź moglibyśmy dać tylko wtedy, gdybyśmy potrafili zrozumieć do końca nasz stosunek do wszystkich historii wojennych, a nie do tej jednej w szczególności: zrozumieć nasze instynkty i mówić o nich otwarcie. Ale to problem bardzo złożony, który nie może być rozwiązany tutaj i przeze mnie. Ja mogę jedynie pozostać przy Iliadzie i odnotować dwie myśli, jakie przyszły mi do głowy w ciągu roku pracy i bliskiego kontaktu z tym tekstem: podsumowując to, co w tej historii zobaczyłem, co ukazało mi się z siłą i jasnością właściwymi prawdziwym lekcjom historii.

Pierwsza. Jednym z zaskakujących aspektów Iliady jest siła, czy raczej współczucie, z jakim przekazane są racje pokonanych. To historia napisana przez zwycięzców, a przecież w pamięci pozostają również, jeśli nie przede wszystkim, postaci Trojan. Priam, Hektor, Andromacha, nawet pomniejsze postaci, jak Pandaros czy Sarpedon. Tę nadzwyczajną umiejętność bycia głosem wszystkich ludzi, nie tylko samych siebie, odnalazłem w czasie pracy nad tekstem, odkrywając, że między wierszami pomnikowego dzieła na cześć wojny Grecy w Iliadzie przekazali pamięć upartej miłości do pokoju. Na pierwszy rzut oka, oślepiony blaskiem broni i bohaterów, możesz tego nie zauważyć. Ale w półmroku refleksji jawi się Iliada, jakiej się nie spodziewałeś. Chcę powiedzieć: kobieca strona Iliady. To kobiety wypowiadają często, bez osłonek, pragnienie pokoju. Odsunięte na margines walk, uosabiają upartą i wywrotową niemal hipotezę o istnieniu cywilizacji alternatywnej, wolnej od obowiązku wojen. Są przekonane, że można by żyć w inny sposób, i mówią o tym.

144

Najwyraźniej mówią o tym w Księdze VI, małym arcydziele geometrii sentymentalnej. W wycinku czasu, zawieszonego, pustego, wykradzionego wojnie, Hektor wchodzi do miasta, gdzie spotyka się z trzema kobietami: i jest to rodzaj podróży w inny wymiar świata. Właściwie wszystkie trzy wypowiadają tę samą prośbę o pokój, ale każda nadaje jej własny odcień uczuciowy. Matka prosi go, by się modlił. Helena zaprasza, by przy niej usiadł i odpoczął (a może nie tylko). Andromacha, wreszcie, prosi, by przede wszystkim był ojcem i mężem, a potem dopiero bohaterem i wojownikiem. Szczególnie w ostatnim z tych dialogów wymowa jest jasna, prawie dydaktyczna: naprzeciw siebie stają dwa możliwe światy i każdy ma swoje racje. Bardziej sztywne, ślepe, racje Hektora; nowoczesne, o wiele bardziej ludzkie, racje Andromachy. Czyż to nie zdumiewające, że cywilizacja grecka, tak męska i przywiązana do wojen, zdecydowała się przekazać potomnym, na zawsze, głos kobiet i ich pragnienie pokoju?

Kobiecą stronę Iliady poznaje się z ich głosów, ale, raz poznawszy, odnajduje się ją potem wszędzie. Niewyraźną, niedostrzegalną, ale niewiarygodnie silną. Ja widzę ją przede wszystkim w tych bardzo licznych fragmentach Iliady, w których bohaterowie, zamiast walczyć, mówią. Chodzi o narady, które trwają i trwają, niekończące się debaty, możliwe do przełknięcia tylko wtedy, gdy zaczynamy rozumieć, czemu właściwie służą: to sposób na odsunięcie w czasie walki. Szeherezada, która ratuje życie, opowiadając. Słowo jest bronią zdolną zamrozić wojnę. Dyskutując, jak ją prowadzić, prowadzić jej równocześnie nie mogą, i to też jest sposób na ratowanie skóry. Oni wszyscy są skazani na śmierć, ale ostatniego papierosa celebrują w nieskończoność: palą go za pomocą słów. Potem, gdy idą walczyć naprawdę, przekształcają się w ślepych bohaterów, niepomnych na żadną drogę ucieczki, fanatycznie oddanych swej powinności. Ale przedtem: przedtem jest długi czas kobiecy, przemyślnie wydłużany, i dziecinne oglądanie się za siebie.

9 - Homer, Iliada

145

Najdobitniej i najwyraźniej ten rodzaj opierania się przez bohatera losowi rysuje się, oczywiście, w postaci Achillesa. To on, w Iliadzie, najdłużej zwleka z powrotem na pole bitwy. To on, jak kobieta, obserwuje wojnę z daleka, grając na cytrze u boku tych, których kocha. Właśnie on, który tej wojny jest najokrutniejszym i najfana-tyczniejszym, w pełnym tego słowa znaczeniu nieludzkim, uosobieniem. Geometria Iliady jest pod tym względem niesłychanie precyzyjna. Tam, gdzie najsilniejszy jest triumf kultury wojennej, najbardziej uparta i długotrwała jest zarazem kobieca inklinacja do pokoju. W końcu to Achilles odsłania to, czego żaden z bohaterów nie przyznałby na głos, mówiąc jasno, bez osłonek, jednoznacznie i dobitnie. To, co mówi w odpowiedzi na poselstwo Agamemnona, w Księdze IX, jest może najgwałtow-niejszym i najbardziej niewątpliwym wołaniem o pokój, jaki przekazali nam nasi ojcowie.

Zycie cenię nad wszystko; choćbyś odziedziczył Bogactwa, które Troi lud zamożny liczył, Nim tu Grecy przynieśli wojny pożar srogi, Lub co marmurowymi ozdobiona progi W Delfach zamyka Feba świątynia szanowna, Wszystko się to z szacunkiem życia nie porówna. Jedne straciwszy, w drugie zamożesz się zbiory, Nowe pozyskasz sprzęty, stada i obory; Dusza się nie powróci, nikt się nie doczeka, Aby na nowo przyszła ożywiać człowieka.*

Takie słowa mogłaby powiedzieć Andromacha: ale w Iliadzie wypowiada je Achilles, najwyższy kapłan religii wojny, i dlatego brzmią wiarygodnie jak żadne inne. W tym głosie - który, pogrzebany pod pomnikiem wojny, mówi wojnie żegnaj, wybierając życie - Iliada pozwala dostrzec cywilizację, do której Grecy jeszcze nie dojrzeli, ale którą intuicyjnie wyczuwali, znali, a nawet kryli w tajnym i dobrze strzeżonym zakątku własnej wrażliwo-

* Przełożył Franciszek Ksawery Dmochowski.

146

ści. Wprowadzenie w czyn tej intuicji jest może właśnie tym, co Iliada zostawiła nam w spadku, naszym zadaniem i obowiązkiem.

Jak wypełnić to zadanie? Co mamy zrobić, by świat poszedł drogą, jaką wskazuje mu jego własna predyspozycja do pokoju? W tej materii, jak sądzę, Iliada także może nas czegoś nauczyć. I czyni to w swojej warstwie najbardziej widocznej i gorszącej: warstwie wojennej i męskiej. Nie ulega wątpliwości, że ta historia ukazuje wojnę jako naturalną niemal arenę współżycia ludzkiego. Nie dość na tym: robi coś o wiele ważniejszego i, powiedzmy, niewybaczalnego: opiewa piękno wojny i czyni to z niezapomnianą siłą i pasją. Nie ma prawie bohatera, który na polu walki nie byłby przedstawiony w całym moralnym i fizycznym splendorze. Nie ma prawie śmierci, która nie byłaby ołtarzem bogato przystrojonym i u-piększonym poezją. Zbroja jest przedmiotem nieustannej fascynacji, niezmienny podziw budzi piękno estetyczne ruchów wojska. Piękne są biorące udział w wojnie zwierzęta, wspaniała natura, która stanowić ma ramę dla masakry. Nawet ciosy i rany opiewane są jako wspaniałe dzieła absurdalnego rzemiosła, okrutnego, lecz precyzyjnego. Można by powiedzieć, że wszystko, od ludzi po ziemię, znajduje w doświadczeniu wojennym chwilę swego najwyższego spełnienia, estetycznego i moralnego: chwalebną kulminację paraboli, która dokonuje się tylko w okrucieństwie śmiertelnego starcia. Tym hołdem dla piękna wojny Iliada przywodzi nam na pamięć coś przykrego, lecz bezlitośnie prawdziwego: przez tysiąclecia wojna była, dla mężczyzn, tą okolicznością, w której pełnia - piękno - życia dochodziła do głosu w całej swej potędze i prawdzie. To była jedyna niemal okazja do zmiany własnego losu, do odkrycia prawdy o samym sobie, do osiągnięcia pełnej świadomości etycznej. W przeciwieństwie do anemicznych podniet dostarczanych przez życie i

147

miernego poziomu moralności na co dzień, wojna przywracała światu ruch i rzucała jednostki poza granice codzienności, w obszary ducha, które musiały się im wydawać miejscem zrealizowanych wreszcie poszukiwań i pragnień. Nie mówię o czasach dalekich i barbarzyńskich: jeszcze niedawno intelektualiści tak wyrafinowani jak Wittgenstein i Gadda starali się z uporem iść na pierwszą linię, na front nieludzkiej wojny, w przekonaniu, że tylko tam odnajdą samych siebie. Nie były to z pewnością jednostki słabe, pozbawione środków do życia i kultury. A przecież, jak o tym świadczą ich dzienniki, żyli nadal w przekonaniu, że to ekstremalne doświadczenie -okrutna procedura śmiertelnej walki - może dać im to, czego życie codzienne nie było w stanie wyrazić. W tym ich przekonaniu tkwi poblask owej, niewygasłej nigdy, cywilizacji, w której wojna stanowiła gorący fundament ludzkiego doświadczenia, motor wszelkich zdarzeń. Jeszcze dziś, w czasach, gdy dla większości ludzi konieczność stanięcia do walki byłaby hipotezą niemal absurdalną, podsyca się, poprzez wojny prowadzone per procura, za pomocą formacji zawodowych, dawny żar wojennego ducha, zdradzając całkowitą niezdolność znalezienia w życiu sensu, który mógłby się obejść bez tej chwili prawdy. Źle skrywana męska duma, towarzysząca tak w świecie zachodnim, jak muzułmańskim ostatnim wojennym poczynaniom, przywodzi na myśl instynkt, którego szok dwudziestowiecznych wojen najwidoczniej nie zdołał u-śpić. Iliada opowiadała o tym systemie myślowym i sposobie odczuwania, podsumowując je syntetycznie i bezbłędnie jednym pojęciem: piękno. Piękno wojny - w każdym swoim szczególe - wskazuje na jej centralne miejsce w sumie ludzkich doświadczeń: przekazuje myśl, że wśród ludzkich doświadczeń nie ma drugiego, które by tak jak to pozwoliło żyć naprawdę.

Iliada sugeruje, być może, że dzisiaj żaden pacyfizm nie może zapominać o tym pięknie, ani go negować, jak gdyby nigdy nie istniało. Mówienie i nauczanie, że woj-

148

na jest tylko i wyłącznie piekłem, to szkodliwe kłamstwo. Chociaż brzmi to okrutnie, należy pamiętać, że wojna jest piekłem, ale pięknym piekłem. Mężczyźni od zawsze rzucają się w nie, jak ćmy przyciągane morderczym światłem ognia. Nie ma takiego strachu ani odrazy do samych siebie, które byłyby w stanie utrzymać ich z dala od płomieni: bo w nich znajdowali jedyne możliwe wyzwolenie od mroku życia. Dlatego dzisiaj zadaniem prawdziwego pacyfizmu powinno być nie tyle nadmierne demonizowanie wojny, ile uświadomienie sobie, że dopiero wtedy, gdy stać nas będzie na inne piękno, zrezygnujemy z tamtego, które proponowała nam zawsze wojna. Stworzyć inne piękno, to może jedyna droga ku prawdziwemu pokojowi. Pokazać, że jesteśmy zdolni rozjaśnić mrok egzystencji, nie uciekając się do ognia wojny. Nadać rzeczom sens bez konieczności stawiania ich w oślepiającym świetle śmierci. Móc zmienić własny los bez konieczności zawłaszczenia cudzego; umieć obracać pieniędzmi i bogactwem bez konieczności uciekania się do przemocy; znaleźć wymiar etyczny, choćby najwznioślejszy, bez konieczności szukania go na pograniczu śmierci; odnaleźć samych siebie w takich miejscach i chwilach, które nie wiążą się z okopami; poznać emocje, nawet najbardziej zawrotne, bez konieczności uciekania się do dopingu wojny i prozaca małych codziennych przemocy. Inne piękno, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Dzisiaj utrzymanie pokoju to niewiele więcej niż konwenans polityczny: z pewnością nie jest to sposób myślenia i odczuwania naprawdę rozpowszechniony. Wojnę u-waża się za zło, którego oczywiście należy unikać, ale nie uważa się jej bynajmniej za zło absolutne: przy pierwszej okazji, popartej pięknymi ideałami, przystąpienie do wojny szybko staje się znowu opcją możliwą do zrealizowania. Czasami wybiera się ją wręcz z pewną dumą. Ćmy ciągną znowu do blasku ognia. Jeśli chodzi o mnie, realną, profetyczną i odważną wolę pokoju, widzę jedynie w cierpliwej i skrytej pracy milionów rzemieślników, któ-

149

rzy dzień po dniu pracują nad stworzeniem innego piękna i jasnych, czystych świateł, które nie zabijają. To zadanie utopijne, opierające się na ogromnej wierze w człowieka. Ale myślę, że nigdy nie posunęliśmy się na tej drodze tak daleko, jak dziś. I dlatego wierzę, że teraz nikt już nie będzie w stanie zatrzymać tego marszu czy odwrócić jego kierunku. Wcześniej czy później zdołamy wyrwać Achillesa z tej śmiertelnej wojny. I to nie strach ani odraza sprawią, że wróci do domu. Sprawi to jakieś inne piękno, bardziej oślepiające od tamtego, za którym poszedł, i nieskończenie bardziej łagodne.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik"

ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawa

http ://www.czytelnik.pl

Warszawa 2005. Wydanie I

Ark. wyd. 6,4; ark. druk. 9,5

Skład: WMC SC, Warszawa

Druk: Poznańskie Zakłady Graficzne SA

Zam. wyd. 796; zam. druk. 70970/05

Printed in Poland

_



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Baricco Alessandro Homer Iliada

więcej podobnych podstron