Vicki Lewis Thompson
Ulubieniec kobiet
Rozdział 1
Żyrandol rzucał dyskretny cień na elegancki salon, w którym czekała Sheila. Oczy jej błyszczały, serce biło przyspieszonym rytmem. Luke zatrzymał wzrok na jej piersiach, których kształt rysował się wyraźnie pod czarną jedwabną suknią.
Szybko przemierzył pokój i znalazł się obok niej. Wziął ją w ramiona. Jedwab zaszeleścił w zetknięciu Z szorstkim materiałem dżinsów.
- No to do rzeczy - rzucił. Nie kochał jej, ale nie miało to żadnego znaczenia. - Wiesz, czego chcę - dodał z lekkim zniecierpliwieniem.
- Nie mogę ci już tego dać!
- A więc będę musiał wziąć sobie sam. - Nie zważając na jej opór, przycisnął wargi do jej ust.
- Cięcie!
- Meg wzięła głęboki oddech i sięgnęła po słuchawkę. Ręka jej drżała, gdy wykręcała numer Didi. Czekając, aż usłyszy głos przyjaciółki, wpatrywała się w stos plakatów ułożonych na podłodze. Zapowiadały festiwal, który miał odbyć się w Chandler już za dwa tygodnie. W kącie pokoju leżała sterta podkoszulków z nadrukami wykonanymi specjalnie na tę okazję, a na biurku piętrzyły się foldery wymieniające Meg O'Brian z rady Izby Handlowej jako główną organizatorkę.
Wreszcie Didi podniosła słuchawkę. Przyjaźniły się od trzeciej klasy szkoły podstawowej.
- Właśnie dzwonili z telewizji. - Meg od razu przeszła do rzeczy. - Wybrali mistrza ceremonii.
- Tak? Kogo?
- Luke'a Bannistera.
- Niech to diabli! Powrót syna marnotrawnego.
- Zgadza się. Król wyścigów samochodowych z Arizona Avenue. Facet, który ledwo się trzymał na nogach, kiedy występował w szkolnym musicalu, a na maturę przyszedł ubrany jak na piknik.
- Wątpię, by wspominano o tym w jego życiorysach. Ale nie wpadaj w panikę. Wszystko będzie dobrze. Uwierzyłabyś, że on ma swój lokalny fanklub?
- Co?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale należę do niego.
- Ty? Niemożliwe! - zdziwiła się Meg.
- Wiem, że nie oglądasz oper mydlanych, ale powinnaś choć raz zerknąć na „Labirynt uczuć”. Wierz mi, jeden odcinek z Lukiem w roli Dirka Kennedy'ego i też połkniesz haczyk.
- Nie zamierzam połykać haczyka. Ja...
- Na litość boską, Meg. Przecież ja żartuję - żachnęła się Didi.
Może, pomyślała Meg, ale to nie tobie Luke złamał serce.
- Kiedy przyjeżdża? - spytała Didi. - Powinien mieć apartament w hotelu San Marcos, a na lotnisko wyślę po niego samochód.
- Daj sobie spokój z tym apartamentem. Będzie mieszkał u brata.
- No to pewno zakopali topór wojenny. Na kiedy zamówić samochód?
- Cóż... - Meg była wyraźnie zdenerwowana. - Z jakichś sobie tylko wiadomych powodów zażyczył sobie, żebym to ja po niego wyjechała.
- Żartujesz!
- Prawdopodobnie chce się pochwalić swoimi sukcesami.
- To podobne do Luke'a, jakiego wszyscy znaliśmy i lubili. Uważaj, złotko. Jeśli spróbuje wzniecić w tobie żar namiętności, jesteś zgubiona.
- Nie jestem taka głupia. A zresztą nie wierzę, żeby był mną zainteresowany po latach przygód z tymi wszystkimi gwiazdkami.
- Może i nie, ale uważaj.
- Bądź spokojna. Skoro już rozmawiamy, chcę cię jeszcze zapytać o parę szczegółów naszej imprezy.
Meg starała się nie myśleć o Luke'u, ale nie bardzo jej się to udawało. Nie widzieli się dziesięć lat, a ostatnie słowa, jakie zamienili, były raczej mało przyjemne. Jazda z lotniska na farmę Bannisterów może okazać się zbyt długa, jeśli Luke zacznie się chwalić swymi sukcesami.
- Posłuchaj, Meg - powiedziała Didi. - Właśnie zaczyna się serial. Może powinnaś obejrzeć, na wypadek gdyby prasa zadała ci jakieś pytanie na ten temat.
- Hm... dobrze. - Meg poczuła ucisk w żołądku. Celowo unikała tego serialu, uważając, że nie ma sensu przywoływać duchów dawnych namiętności.
- Jesteś przypuszczalnie jedyną osobą w Chandler, która nie widziała ani jednego odcinka. Lepiej obejrzyj, choćby po to, żeby rozpoznać Luke'a na lotnisku.
- Masz rację. To na razie, Didi. - Nie ma mowy, żeby go nie rozpoznała. Nieraz, w marzeniach, widziała jego oczy. Weszła do salonu i włączyła telewizor.
Trafiła akurat na scenę między dwiema kobietami, Sheilą i Daphne. Być może Luke w ogóle nie pojawi się w tym odcinku, pomyślała.
Nagle poczuła, że krew napływa jej do twarzy, a serce bije mocniej niż zwykle. To był on.
Włosy miał nieco krótsze niż kiedyś, ale opadały mu na czoło tak jak dawniej. Ubrany był w dżinsy i dżinsową koszulę. Wpatrywał się w Sheilę. Meg zadrżała. Pamiętała to uwodzicielskie spojrzenie jego błękitnych oczu. Aż nadto dobrze pamiętała.
Podszedł do Sheili i wziął ją w ramiona. Kiedy się całowali, Meg cofnęła się myślą do przeszłości. Napisała kiedyś odę do pocałunków Luke'a, a potem spaliła kartkę w filiżance do herbaty. Łzami gasiła ogień. Nie czuła już bólu, ale rana po złamanym niegdyś sercu pozostała nie zagojona.
W dwa tygodnie później Meg stała w poczekalni dworca lotniczego w Phoenix, starając się zachować zimną krew. Samolot Luke'a właśnie wylądował. Za chwilę będzie musiała stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który zakłócał jej spokój przez ostatnie dni. Przyjechała po niego, tak jak sobie tego życzył, chociaż w Chandler trwały przygotowania do uroczystości powitalnej.
Od rana była w podłym nastroju. Odrzuciła kostium, który chciała włożyć, i zdecydowała się na znoszone dżinsy i zielony sweter. Luke prawdopodobnie będzie ubrany według najnowszej hollywoodzkiej mody, ale ona nie zamierza się dla niego stroić. Kiedy jej buntowniczy nastrój jeszcze się wzmógł, postanowiła, że pojedzie na lotnisko swoją dwudziestoletnią furgonetką, a nie srebrnym BMW, które kupili z Danem przed dwoma laty. Pozwoli, żeby Luke pochwalił się pierwszy swymi sukcesami, a dopiero później go zawstydzi.
Drzwi rękawa otworzyły się i pasażerowie zaczęli wychodzić. Meg pilnie ich obserwowała, porównując każdego mężczyznę z tym, którego oglądała na ekranie telewizora przez ostatnie dwa tygodnie. W sekundzie obejrzała wszystkie odcinki serialu, szukając czegoś, co mogłaby w Luke'u znienawidzić. Rezultaty poszukiwań były mierne. Dirk Kennedy był wprawdzie mało ciekawym osobnikiem, za to bardzo seksownym. Oczywiście była w tym niewątpliwie zasługa charakteryzatorek i projektantów kostiumów. W rzeczywistości na pewno nie wyglądał tak fascynująco. A już z całą pewnością nie mógł wyglądać lepiej.
Kiedy ujrzała go z daleka w dopasowanych dżinsach i obcisłym niebieskim podkoszulku, chwyciła się najbliższego krzesła. Bała się, że upadnie. Jeśli w szkole był przystojny, to teraz wręcz olśniewający. Do diabła, zaklęła w duchu.
Przez ramię przerzucił torbę podróżną, w ręce trzymał pokrowiec z garniturami. W jasnym świetle poczekalni wyraźnie widziała mocny zarys szczęki, usta jak wyrzeźbione, wysoko sklepione kości policzkowe. Z całej postaci emanował seks. Meg zauważyła towarzyszące mu spojrzenia podekscytowanych kobiet. Zdecydowała, że wyprowadzi go z dworca, zanim ktokolwiek go rozpozna. Możliwe, że i on tego chce.
Pomachała ręką w jego kierunku. Zauważył ją i odpowiedział uśmiechem. Zanim się zorientowali, błysnął flesz. Luke'a natychmiast otoczyła grupka ciekawskich.
Kiedy Meg zastanawiała się, co zrobić, tłumek zbliżył się w jej kierunku. Cofnęła się o krok, uświadamiając sobie, że stoi przy niej Luke.
- Musisz mi wybaczyć, ale jestem coś winien temu miastu i nie chciałbym rozczarować ludzi, którzy na mnie czekają - powiedział.
Ależ on się musi upajać swoją popularnością, pomyślała. Jego głos stał się niższy i bardziej głęboki w ciągu minionych dziesięciu lat, ale był to wciąż ten sam głos, który szeptał jej słowa miłości w tyle furgonetki. Ten sam głos, który później powiedział jej, że z nią zrywa.
Postawił torbę na ziemi i zaczął rozdawać autografy. Zbliżyła się jakaś dziewczyna z aparatem i zaczęła pstrykać jedno zdjęcie za drugim.
- Dirk, nie boisz się, że mąż Sheili wszystkiego się dowie? - krzyknęła jakaś kobieta z tłumu.
Meg przestraszyła się w pierwszej chwili, zanim sobie uświadomiła, że kobieta utożsamia Luke'a z bohaterem serialu, który ma romans z Sheilą za plecami jej męża.
Luke nie wydawał się zbity z tropu. Uśmiechnął się.
- Sheila i ja jesteśmy ostrożni. A poza tym jej mąż i tak nie odrywa nosa od „Wall Street Journal”. Myśli tylko o pieniądzach i nie ma za grosz wyobraźni. Nigdy się nie domyśli. - Tłum roześmiał się, ale Meg nie podobała się ta arogancja na pokaz. - Wystarczy, muszę iść.
- Twarz Luke'a rozjaśnił ten sam uśmiech, który demonstrował przy każdej takiej okazji. - Czeka na mnie inna piękna kobieta - dorzucił.
Meg aż podskoczyła. Jak może ją w to wciągać?! Jak śmie! Zebrani i dziewczyna z aparatem natychmiast skierowali na nią swoją uwagę.
- Sheila będzie zazdrosna - zawołał ktoś. Błysnął flesz. Raz i drugi.
- Sheila o niczym się nie dowie, prawda? - Luke zarzucił torbę na ramię, chwycił pokrowiec z ubraniami, a drugą ręką objął Meg.
- Idziemy. Pospiesz się - przynaglił niecierpliwie.
- Mam biec? - Meg widziała błyskający flesz, przyspieszyła kroku. Jego dotyk był ten sam co kiedyś. Na- wet zapach był ten sam. Niczego nie uroniła z pamięci przez te dziesięć lat.
- Tak, biec. Wyobraźmy sobie, że właśnie ukradliśmy kilka pomarańczy staremu Petersonowi.
- Zgoda.
Błyskawicznie wydostali się z otaczającego ich tłumu i wpadli do windy. Zjechali w dół, na parking.
- Nie masz więcej bagażu? - zdziwiła się Meg.
- Nie, to wystarczy.
Meg zadyszała się trochę. Luke był w świetnej formie.
- Chyba się starzeję - zażartowała.
- Nie powiedziałbym. Wyglądasz znakomicie.
Zaczerwieniła się. Była wściekła. Jest doktorem nauk politycznych, piastuje odpowiedzialne stanowisko w mieście, a czerwieni się jak nastolatka.
- Dzięki - bąknęła i nagle uświadomiła sobie, że nie pamięta, gdzie dokładnie zaparkowała.
- Czym przyjechałaś?
- Furgonetką.
- Wspaniale. Wciąż jest zielona?
- Świeżo pomalowana, ale wciąż zielona. - Popatrzyła w jedną stronę, potem w drugą.
- Nic się nie zmieniłaś - roześmiał się Luke. - Pamiętam, że zawsze szukałaś samochodu na parkingu. Czy jesteśmy na właściwym poziomie?
- Tak.
- A więc chodźmy się rozejrzeć.
- Pewnie się dziwisz, jak mogę organizować festiwal, skoro nie pamiętam, gdzie zaparkowałam.
- Wcale się nie dziwię. Zawsze byłaś dobrą organizatorką. Na ogół miałaś tyle rzeczy na głowie, że nie mogłaś myśleć o takich głupstwach jak miejsce na parkingu. Czy on przypadkiem nie stoi tam?
Meg podążyła wzrokiem za ręką Luke'a.
- Oczywiście - ucieszyła się.
- Ileż mi to przypomina. - Luke objął ją w talii. - Pamiętasz tę romantyczną uwagę, że kolor twego samochodu harmonizuje z kolorem twoich oczu?
- Nie za bardzo. - Meg umknęła wzrokiem w bok. Czyżby myślał, że się roześmieje? To było na ich pierwszej randce. Musiała prowadzić, bo jemu zatrzymano prawo jazdy. Powiedział, że kolor furgonetki harmonizuje z jej oczami, a potem ją pocałował. Ten pocałunek obudził w niej pragnienia, których dotąd nie znała.
- To było na naszej pierwszej randce - dodał, jakby starając się pobudzić jej pamięć.
- Wielkie nieba, wieki temu. - Meg zmusiła się do uśmiechu. - Lepiej się pospieszmy. Komitet powitalny już czeka.
- Ten strusi festiwal to dla mnie coś całkiem nowego - zauważył Luke, gdy odjeżdżali z lotniska. - Rzeczywiście ściągnięcie aż dwieście tysięcy ludzi?
- W zeszłym roku tak było. Nieźle zasilili kasę miejską. Wpadliśmy na ten pomysł, bo kiedyś był tutaj rynek strusich piór.
- Cóż, czytałem o tym w materiałach informacyjnych, które od was dostałem. Ale nie bardzo mogę sobie wyobrazić wyścigi strusi.
- Są tresowane. Towarzystwo, które to robi, organizuje również wyścigi lam i wielbłądów. A my przygotowujemy bufet, rozrywki, loterię, jak w czasie zabawy karnawałowej.
- Coś podobnego! Osobiście wszystkiego doglądasz? Zawsze byłaś taka dokładna.
Meg potrząsnęła głową. Była zła. Nie sądziła, że będzie wracał do przeszłości. To może mieć niemiłe następstwa.
- Zdziwiłem się, co za zespół wynajęłaś na sobotni wieczór. Same tuzy. Kiedyś dałbym wszystko, żeby z nimi zagrać.
- A teraz tego nie zrobisz?
- Właściwie nadal dużo bym dał, ale już dawno nie trzymałem w ręku gitary. Mam tak napięty harmonogram....
- Z pewnością - ucięła, nie chcąc znać bliższych szczegółów.
Luke popatrzył w bok. Opuścił szybę i wychylił się z samochodu.
- Hej! Spójrz na niebo. I powietrze już tu nie cuchnie jak stare skarpetki. Czyste, zdrowe powietrze.
- Z wyjątkiem tych dni, kiedy oczyszczają bawełnę.
- Ach, racja. Wiesz, niekiedy mi się wydaje, że minęło sto lat od czasu, jak mieszkałem w Chandler. Ale z drugiej strony, kiedy tak jadę z tobą tym gruchotem, wydaje mi się, że nigdy stąd nie wyjeżdżałem.
- Scena na lotnisku powinna cię przekonać, że wszystko się zmieniło.
- To ta fotoreporterka. Musiała być w samolocie. Myślę, że dopiero zaczyna i że ja miałem być jej pierwszym sławnym człowiekiem. Dzięki Bogu, że za nami - nie jedzie. Prawdopodobnie musi dopiero wynająć samochód. Na pewno nie zna jeszcze wszystkich reporterskich sztuczek. - Rzucił okiem na deskę rozdzielczą. - Radio wciąż działa?
- Tak.
- Nastaw country.
- Dobrze. - Aż tak się nie zmienił. Wciąż lubi tę muzykę. Przekręciła gałkę. Usłyszała piosenkarza, który śpiewał, że jest szczęśliwy, bo nie wie, jak to wszystko się skończy. Uznała, że to odpowiednie motto na najbliższe pięć dni. Też nie chciała wiedzieć, jak się to wszystko skończy.
- Jesteś teraz panią Meg O'Brian - usłyszała głos Luke'a.
- Zgadza się. - Znów zaczną się pytania, pomyślała.
- Domyślam się, że znalazłaś sobie Irlandczyka. Musi to cieszyć twoich ziomków.
- Owszem.
- Ale nie nosisz obrączki. Czyżby to była jakaś feministyczna demonstracja?
- Nie noszę obrączki, ponieważ Dan zginął dwa lata temu w wypadku samochodowym - wyjaśniła.
- O Boże! Meg, tak mi przykro.
- Mnie również.
- Czuję się jak idiota. W faksie napisano mi tylko, że Meg Hennessy O'Brian organizuje festiwal. Myślałem, że masz męża, może nawet dzieci... Przepraszam cię za moją niewyparzoną gębę. Naprawdę mi przykro.
- To się stało dwa lata temu. Ból nie jest już taki - dojmujący. - Przerwała na chwilę. - Clint nie jest widocznie najlepszym źródłem informacji.
- Nie. Ale to nie wyłącznie jego wina. Miał mi za złe, że nie przyjechałem na pogrzeb ojca zeszłego lata.
- Wiele osób tego nie rozumiało.
- A ty?
Meg zawahała się. Nie chciała być jego przyjacielem. W końcu i on nim nie został, zrywając ich znajomość. Pamiętała jednak, jak obrywał od Orville'a Bannistera. Być może jest jedyną osobą, która o tym wie.
- Ja rozumiałam - powiedziała.
- To dobrze - westchnął i wcisnął się w siedzenie. - Chciałem przyjechać ze względu na Clinta, ale wydawało mi się, że nie wytrzymam pogrzebu, na którym każdy będzie wygłaszał jakieś puste słowa o ojcu. Clint i ja nigdy nie zgadzaliśmy się co do naszego starego.
- Ale teraz zamieszkasz u Clinta. Musicie się pogodzić.
- Postaram się. Zawiadomiono go o moim przyjeździe.
- Nie zadzwoniłeś do niego?
- Próbowałem, ale nie udało mi się go zastać. Pewno spotyka się z jakąś kobietą.
- Z Debbie Fry.
- Widzę, że Chandler jest nadal małą mieściną, nawet jeśli liczba ludności świadczy o czymś innym - zaśmiał się Luke.
- To dobre miasto, Luke.
- A więc jesteś tutaj szczęśliwa.
- Żebyś wiedział.
- Rozumiem. Zawsze do niego należałaś. Ja natomiast nie pasowałem do tego miasta. Teraz widzę to jeszcze lepiej niż kiedyś. Doceniam jego dobre strony, ale nie mógłbym już tutaj mieszkać. Nigdy.
Meg nie odpowiedziała. Jego stosunek do miasta, które kochała, w którym zamierzała zostać na zawsze, odczuła niemal jak policzek. Ale czegóż mogła się spodziewać po wielkiej gwieździe w rodzaju Luke'a Bannistera? Że uczyni Chandler celem swoich weekendów? Najwidoczniej naoglądała się za dużo oper mydlanych.
Rozdział 2
Wdowa. Nieraz wyobrażał sobie, że Meg jest rozwiedziona albo nieszczęśliwa w małżeństwie, a on spieszy jej z pomocą. Nigdy naprawdę jej tego nie życzył. Biedna Meg. Było mu przykro, ale gdzieś w głębi duszy czuł zadowolenie, że... jest wolna. Niewątpliwie Meg wciąż żywi do niego urazę, co jednak nie jest takie złe. Lepsza złość niż obojętność.
Jechali główną ulicą miasta. Meg opuściła szybę. Długie włosy powiewały na wietrze. Pamiętał, że dawniej były prawie białe, ale teraz ściemniały, przybierając barwę prażonej kukurydzy, którą kiedyś tak się zajadali.
Przed przyjazdem zastanawiał się, czy nie jest gruba, czy nie jest w ciąży, czy czasami go nie zapomniała. Nic z tych rzeczy. Nie zapomniała go. Wydawało mu się, że jest taka sama jak przed dziesięcioma laty, kiedy zastanawiał się, czym jest miłość. I wtedy, i teraz tą miłością pozostała Meg.
Uważnie przypatrywał się jej twarzy. Wciąż była taka jak dawniej, otwarta, czysta, przypominała modelki z katalogów, ale małżeństwo i wdowieństwo przydało jej tajemniczości. Przed dziesięcioma laty myślał, że wie o niej wszystko. Teraz wydawało mu się, że nie wie prawie nic, i czuł się idiotycznie oszukany.
- Wszystko pewnie się tu zmieniło - zaczął, przerywając milczenie.
- Liczba mieszkańców miasta wzrosła pięciokrotnie, od czasu jak wyjechałeś - poinformowała.
Luke nie miał co prawda na myśli Chandler, ale nie sprostował nieporozumienia. Przejeżdżali teraz obok drogi, którą kiedyś często razem jeździli, by schronić się w cieniu wysmukłej topoli. Topola zniknęła, ale wspomnienie tamtych spotkań sprawiało mu ból tak samo dojmujący jak wtedy, gdy miał lat osiemnaście.
Ależ on cierpiał w tamte letnie noce, gdy rozkładali koc w tyle furgonetki, pozwalając sobie na wszelkie możliwe pieszczoty, ale nie posuwając się do końca. Kiedyś nawet wziął prezerwatywy, ale nie użył ich. W ostatniej chwili uznał, że muszą z tym zaczekać do ślubu. Była to jedna z niewielu decyzji w jego młodości, z których mógł być dumny.
- Powinnam cię chyba przed czymś ostrzec - odezwała się Meg.
- Słucham?
- Zamiast wręczyć ci klucze do miasta, burmistrz chce ci podarować strusia.
- Nie rozumiem?
- Młodego strusia. Bardzo ładnego. Jest maskotką tegorocznego festiwalu.
- Coś podobnego, właśnie o tym zawsze marzyłem.
- Nazywa się Dirk Kennedy, tak jak ty w serialu.
- Teraz rozumiem. To pewnie dlatego, że tak dumnie stąpa.
- Owszem, a także dlatego, że struś samiec ma aż trzy samice równocześnie. Nasz nie jest jeszcze dorosły, a więc nie musisz się martwić, że zacznie uganiać się za panienkami, by tak rzec.
- Struś - uśmiechnął się Luke. - A co ja niby mam z nim robić?
- Pozować do zdjęcia, a także uważać na jego dziób. Strusie uwielbiają dziobać wszystko, co błyszczące.
- Cóż, nie mam na sobie nic błysz.... - spojrzał w dół na metalowy guzik przy spodniach. - Hm...
- Może uroczystość powitalna będzie krótka - pocieszyła go Meg.
- Gwarantuję, że tak. - Kiedy zbliżali się do centrum, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. - Boże, spójrz na to wszystko.
- To Centrum Bankowe Rocky Mountain. Wiele sklepów przebudowano, by dostosować je do architektury centrum i hotelu San Marcos.
Główną ulicę, Arizona Avenue, poszerzono, zmieniając w promenadę. Były tu piękne trawniki i fontanny. Wzrok Luke'a przyciągał jednak tłum zebrany przed pomalowanym na różowo nowym budynkiem banku.
- Przyszli tu z mojego powodu?
- Tak.
I wtedy zobaczył strusia. Dirk Kennedy liczył około półtora metra wzrostu. Gdy podjechali bliżej, dostrzegł czarne upierzenie i białe krótkie pióra. Musiał ważyć ze sto kilo. Trzymał go na smyczy jakiś mężczyzna, ale Luke ani przez chwilę nie wątpił, że struś bez trudu mógłby mu się wyrwać.
- Dobry Boże - jęknął.
- Jest oswojony - wyjaśniła Meg.
- Być może. Ale, ale, Meg, kim są ci ludzie?
- Uczniowie, szczęśliwi, że mogli wyrwać się ze szkoły na twoje powitanie, a także członkowie fanklubu Luke'a Bannistera, burmistrz z żoną, przewodniczący Izby z żoną i członkowie komitetu organizacyjnego festiwalu, z których niejeden, jak ostatnio stwierdziłam, należy do twego fanklubu.
- Oczekiwałem, że będzie parę osób, ale taki tłum to dla mnie zaskoczenie.
- Nikt nie chciał przeoczyć twego przyjazdu. Nawiasem mówiąc, przez ostatnie pięć kilometrów jedzie za nami wynajęty samochód. Domyślam się, że jest w nim twoja gorliwa fotoreporterka. - Meg zahamowała. Zespół szkolny zaintonował hymn szkoły w Chandler.
Luke odetchnął głęboko. Kto to kiedyś powiedział, że nie należy wracać do domu? Możesz jechać dokąd chcesz, ale musisz być przygotowany na wszystko. Bo może się zdarzyć, że będą na ciebie czekać z potężnym strusiem.
- W porządku, Meg. Zaczynamy.
Meg obserwowała, jak Luke wkracza do akcji. Wyskoczył z furgonetki z promiennym uśmiechem, machając ręką do zebranych, jak na gwiazdora przystało. Dawny Luke, ten, w którym się kochała, byłby ją błagał, żeby go stąd zabrała. Nowy Luke potrafił się znaleźć, a nawet wysłuchać muzyki, która była jazzową przeróbką głównego motywu z serialu.
Nawet zespół muzyczny nie był w stanie zagłuszyć pisków członkiń fanklubu. Meg potoczyła wzrokiem po tłumie kobiet powiewających transparentami z napisami „Kochamy cię, Luke” i „Dirk Kennedy na prezydenta”. Niektórzy ludzie nie mają wstydu, pomyślała.
Obserwowała, jak Didi i jej mąż Chuck zbliżają się do Luke'a niczym do dawno nie widzianego przyjaciela. W okresie, gdy spotykała się z Lukiem, jej paczka, a w niej Didi i Chuck, zaakceptowała go. Kiedy ją rzucił, odwrócili się od niego, ale trudno było oczekiwać, że po dziesięciu latach też nie zechcą mieć z nim do czynienia. Nie spodziewała się tego, ale wolałaby, żeby Didi okazywała nieco mniej entuzjazmu.
Luke wmieszał się w tłum. Podawał rękę mężczyznom, przyjmował czerwone róże od kobiet. Wreszcie podszedł do Joe Randolpha, który trzymał strusia. Obok stał burmistrz, Keith Garvey. Dał znak, by zespół przestał grać. Muzyka ucichła.
- Luke, twoje miasto jest z ciebie dumne - zaczął. - Doceniamy twoją obecność na festiwalu bardziej, niż jesteśmy w stanie wyrazić. - Kamerzysta z telewizji podszedł bliżej. Burmistrz uśmiechnął się. - Może to będzie skromnym dowodem naszej wdzięczności. Nazwaliśmy maskotkę tegorocznej imprezy imieniem bohatera serialu. Trzymamy go na smyczy, bo jeśli będzie żyć tak jak jego imiennik, pobiegnie za każdą strusicą w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.
Zebrani wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Niech mi będzie wolno przedstawić - kontynuował burmistrz, wręczając smycz Luke'owi - Dirk Kennedy.
- Nie pamiętam, kiedy byłem tak wzruszony - powiedział Luke, ostrożnie ujmując smycz. - Chandler zajmuje w moim sercu szczególne miejsce - ciągnął. - Mam nadzieję...
Struś pochylił głowę i zanim Luke zdążył się cofnąć, chwycił kilka róż, po czym zaczął je spokojnie przeżuwać. Luke w pierwszej chwili stracił głowę, ale szybko się opanował.
- Zawsze myślałem, że struś chowa głowę w piasek, nie w róże - skwitował.
Meg skrzywiła się na ten banalny żart, ale ludzie byli zachwyceni. Luke oddał smycz Randolphowi i spojrzał na Meg wzrokiem, w którym zawarte było błaganie, by już stąd pójść. Skinęła głową. Luke, machając ręką do zebranych, powoli wycofywał się do samochodu.
- Jak wypadłem? - spytał, gdy skierowali się ku farmie Bannisterów.
- Nieźle - stwierdziła krótko.
Podążał za nimi sznureczek samochodów i wóz telewizyjny. Luke rzucił okiem w lusterko wsteczne.
- To niewiarygodne - powiedział.
- Jesteś tu wielką atrakcją.
- Prawdę mówiąc, Meg, jestem trochę zażenowany tym wszystkim. Kiedy to minie, na pewno uznam, że to zabawne jak cholera. Wiesz, bałem się trochę tego przyjazdu. Najwyraźniej jednak martwiłem się bez powodu.
- Czego się bałeś? - zaciekawiła się.
- Kiedy stąd wyjeżdżałem, uważano mnie za faceta, który niewiele jest wart. Bałem się, że tutejsi ludzie dadzą mi to odczuć i teraz.
Nie mówił jak arogancki egocentryk, za jakiego go uważała.
- Sądząc po tym powitaniu, nie masz powodów do obaw - zauważyła.
- Twoich rodziców nie było, prawda? - spytał.
- Nie.
- Nie spodziewałem się, że przyjdą. Wciąż mieszkają obok Clinta?
- Tak, ale chyba nie widują go zbyt często.
- Spodziewam się.
Minęli dom, w którym Meg dorastała.
- Bardzo tu ładnie - zauważył.
- Znasz tatę. Co pięć lat malowanie, niezależnie od tego, czy trzeba, czy nie. A mama toczy swoją prywatną wojnę z chwastami.
- Pamiętam.
Meg przypomniała sobie rozmowę z rodzicami na temat przyjazdu Luke'a.
- Nie spędzaj z nim za dużo czasu - ostrzegała ją matka. - Wiesz, jakie są te typy z Hollywood.
- Jeśli chcesz być przewodniczącą Izby w następnej kadencji - mówił ojciec bez ogródek - dbaj o swoją reputację. I tak jako kobieta, i to młoda, masz dostatecznie wielu przeciwników. Jeśli ludzie zobaczą, że zadajesz się z kimś takim jak Luke Bannister, stracisz wszelkie szanse.
Meg zapewniła go, że nie ma najmniejszego zamiaru „zadawać się” z Lukiem i dodatkowo wbijać go w dumę.
Dojechali do farmy Bannisterów, która stanowiła zaprzeczenie domostwa Hennessych. Matka Luke'a zmarła, gdy on miał lat jedenaście, a jego brat dziewięć. Meg pamiętała, że po śmierci matki Luke próbował pielęgnować grządki z kwiatami, ale pewnej nocy ojciec w pijackim szale, spotęgowanym rozpaczą po stracie żony, wszystkie zniszczył. Luke dał więc sobie spokój.
Clint czekał na ganku z puszką piwa w ręku. Luke był podobny do ojca, za to młodszy brat przypominał matkę. Miał jasne włosy i szare oczy. Meg zawsze myślała, że Clintowi oszczędzano lania, jakie obrywał Luke, ponieważ przypominał Orville'owi zmarłą żonę.
Clint pociągnął piwa i zsunął z czoła kowbojski kapelusz.
- Najwyraźniej przyjechała mnie odwiedzić jakaś sławna osoba - mruknął.
- Zgadłeś. - Luke wyciągnął do niego rękę. - Jak leci, Clint?
- W porządku. - Clint nie podał mu ręki.
Meg była niemile zaskoczona. Niezależnie od tego, co myślała na temat Luke'a, nie aprobowała takiego zachowania. Kątem oka dostrzegła zbliżającą się fotore-xxxporterkę.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko memu pobytowi tutaj przez parę dni - powiedział Luke.
- Prawdę mówiąc, będę.
Meg ściągnęła brwi. Czyżby Clint chciał zabronić Luke'owi wstępu do własnego domu?
- Ach, tak. - Luke cofnął się o krok.
- Mam robotę - burknął Clint. - W polu. - Błysnął flesz. - Widzisz to? - Clint wyciągnął rękę w kierunku fotoreporterki. - Ludzie robią zdjęcia, całe miasto za tobą łazi. Nie będę mógł nic zrobić, jak tutaj zamieszkasz. Radzę, żebyś sobie poszukał czego innego.
- Dobrze. Idziemy. - Luke zwrócił się do Meg.
- Dokąd? - spytała, całkowicie zbita z tropu.
- W Chandler są przecież hotele i motele. Znajdę jakiś pokój.
- Skoro tak chcesz. - W głosie Meg słychać było powątpiewanie. Miasto było pełne gości. Wszystkie miejsca w hotelach zarezerwowano na długo przed festiwalem.
- Pozwól, że zamienię parę słów z ludźmi z telewizji. Wiem, że chcieli nakręcić parę ujęć tutaj, w twoim domu.
Idąc w kierunku wozu telewizyjnego, martwiła się, że nie wszystko ułoży się tak, jak to sobie zaplanowała. Widziała wyraz oczu Clinta - typowe spojrzenie Bannisterów. Jakakolwiek dyskusja nie miała sensu. Wynikłaby z tego tylko scysja, a nie chciała, aby informacje o rodzinnych konfliktach znalazły się w prasie.
Wyjaśniła ekipie telewizyjnej, że filmowanie braci w domu trzeba będzie przesunąć na później. Wóz telewizyjny odjechał. Odjechali również mieszkańcy Chandler, którzy podążyli tutaj za nimi. Została tylko dziewczyna z aparatem fotograficznym.
Clint odwrócił się i wszedł do domu, a Luke wsiadł do furgonetki.
- Znajdziemy jakiś automat telefoniczny i spróbujemy dowiedzieć się o wolne pokoje - zaproponowała Meg.
- Dobrze.
Po czterdziestu minutach przypuszczenia Meg potwierdziły się. Miejskie hotele były pełne. O tym, żeby Luke zatrzymał się u jej rodziców, nie było mowy. Przyjaciele Meg mieli własnych gości. Wszystko wskazywało na to, że istnieje tylko jedna możliwość. Niezbyt odpowiednia.
- Chodź, jedziemy do mnie - zdecydowała.
- Mówisz to takim tonem, jakbyś szła na ścięcie.
- Ktoś może zechcieć to wykorzystać. Zamierzam ubiegać się o stanowisko przewodniczącej Izby Handlowej w następnej kadencji i wolałabym nie dawać powodów do plotek.
- Izby Handlowej? Czy nie masz własnej firmy?
- Dan i Chuck byli wspólnikami w komputerowej firmie konsultingowej. Wciąż mam w niej udziały, pomagam też w księgowości. To dla mnie świetny układ, skoro zamierzam zająć się polityką.
- A więc twoja matka miała rację.
- Co masz na myśli?
- Nie powiedziała ci o moim telefonie? - popatrzył na nią badawczo.
- Jakim telefonie? Kiedy?
- To nieważne. - Wzruszył ramionami, odwracając głowę.
- Ej, zaczekaj! O jakim telefonie mówisz?
- Kiedy dostałem rolę w serialu, chciałem... powiedzieć ci o tym. Nie oczekiwałem, że będziesz w domu, ale.... - Znowu wzruszył ramionami.
Serce Meg zabiło mocniej. A więc próbował się z nią skontaktować. Zaczęła gorączkowo myśleć.
- Musiałam być wtedy na uniwersytecie.
- Tak. Na politologii, jak powiedziała twoja matka. Miałaś ze swoim narzeczonym wrócić po dyplomie do Chandler i zająć się polityką lokalną.
Serce waliło jej jak młotem. To oczywiste, że matka wspomniała o Danie. I oczywiście bez trudu zapomniała powiedzieć Meg o telefonie Luke'a. Zastanowiła się, czy jej życie wyglądałoby dziś inaczej, gdyby Luke zastał ją wtedy w domu.
- Nie zostawiłeś swego telefonu?
- Zostawiłem, ale skoro nie zadzwoniłaś, pomyślałem... cóż, zrozumiałem to.
- Nigdy nie przekazano mi tej wiadomości.
- A gdyby ci przekazano?
- Sama nie wiem...
- Wiesz, znajdźmy dla mnie pokój gdzie indziej - zaproponował. - Nie chciałbym być odpowiedzialny za kres twojej tak obiecującej kariery politycznej.
- To szlachetne z twojej strony, ale nigdzie nie ma nic wolnego. Jesteś naszym honorowym gościem, Luke. Nie mogę pozwolić, żebyś spał na ławce w parku, a tak się składa, że mam pokój gościnny.
- A więc jeśli chcesz uniknąć plotek, lepiej zgub ją po drodze - powiedział, wskazując na błękitną hondę, która stała za nimi, czekając, aż ruszą.
Meg zaklęła cicho.
- Wciąż masz pod klapą silnik dużej mocy? - spytał.
- Oczywiście, ale jeśli przegrzejesz mi silnik...
- Bez obawy. Zamieńmy się miejscami. Poradzę sobie z tą hondą.
Rozdział 3
Meg, przesiadając się na miejsce obok kierowcy, rozważała, jak powinna postąpić. Nie mogła już nie traktować wizyty Luke'a osobiście. Była wstrząśnięta faktem, że próbował się z nią skontaktować, zanim wyszła za Dana. Zadzwonił, by powiadomić ją o swoim sukcesie. Nie zrobiłby tego, gdyby nie miał zamiaru ponownie nawiązać z nią kontaktu. Co by zrobiła, gdyby chciał się z nią spotkać, gdyby zaprosił ją do Los Angeles?
- Uważaj na gliny - powiedział. - I oczywiście patrz, co z hondą. Gdzie mieszkasz?
Podała mu adres.
- W porządku. Czeka nas długa droga.
Te słowa znowu obudziły w niej wspomnienia. To był ich kod, którego używali wtedy, gdy zamierzali zatrzymać się gdzieś w drodze do domu. Mówił: „Czeka nas dziś długa droga do domu”, i już jej serce zaczynało bić przyspieszonym rytmem, bo wiedziała, że za chwilę weźmie ją w ramiona. Zastanawiała się, czy wypowiadając teraz te słowa, pamiętał, jak to było kiedyś. Prawdopodobnie nie. Teraz jest gwiazdorem z Hollywood i ma dziesiątki gorących randek. Luke wcisnął gaz.
- Wciąż za nami - oznajmiła Meg, oglądając się za siebie.
- Zgubię ją. - Luke dodał gazu. - Ten wóz jeszcze pokaże, co potrafi.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek tak jeździł. - Meg obserwowała Luke'a. Nie czuła strachu. Przy nim zawsze była gotowa na wszelkie ryzyko. Gdy miała szesnaście lat, jej tęsknoty były nieokreślone, ale silne. Teraz nadal były silne, ale już nie były nieokreślone.
- Widzisz hondę?
- Nie.
- Obserwuj szosę. Pojadę okrężną drogą. To dobrze, że ona nie zna miasta. Zdumiewające, że choć tyle się tu zmieniło, pamiętam każdą uliczkę.
- Jutro prawdopodobnie wszyscy będą mówić o tej wariackiej jeździe. Każdy zna tę furgonetkę.
- Powiesz, że ćwiczyłem przed kolejnym odcinkiem serialu.
- Zawsze wykorzystujesz swoją sławę, żeby wybrnąć z sytuacji?
- Tylko czasami.
Clint pozostał w domu, dopóki nie odjechał ostatni samochód. Potem wziął następną puszkę piwa i wrócił na ganek. A więc jego sławny braciszek myślał, że wprowadzi się do tego domu po dziesięciu latach. Być może wyobrażał sobie jakąś wzruszającą scenkę rodzinną. Ha! Nic z tego!
Pociągnął długi łyk piwa i sięgnął pamięcią wstecz. Stanął mu przed oczami dzień, w którym Luke spakował manatki i opuścił dom, pozostawiając go z wiecznie pijanym ojcem i zaniedbaną plantacją bawełny. Luke prawdopodobnie sądził, że wynagrodzi mu to, zrzekając się po śmierci starego swojej części plantacji na rzecz brata. Clint tak nie myślał. Oddałby wszystko za tak intratne zajęcie, jakie miał Luke.
Następne kilka dni upłynie pod znakiem gwiazdora telewizyjnego. Kiedyś Clint też uważał, że Luke jest kimś wyjątkowym. A potem brat wyrwał się do słonecznej Kalifornii i ktoś zaproponował mu udział w reklamach telewizyjnych. Staruszek był z tego taki cholernie dumny, że Clint nie mógł już tego znieść. Nigdy nie cenił jego pracy na plantacji.
A kiedy ojciec zmarł, Luke nawet nie zadał sobie trudu, by przyjechać na pogrzeb. I tak Clint stał się właścicielem farmy. Ogarnął spojrzeniem rozciągające się przed nim pole. Prawdę mówiąc, miał teraz trochę czasu. Dopiero w przyszłym tygodniu zamierzał zacząć prace na plantacji. Nie miał jednak najmniejszej ochoty spędzać tych dni ze swoim starszym bratem.
Zauważył zbliżający się ku domowi samochód, błękitną hondę. W pierwszej chwili chciał ukryć się w domu i nie reagować na pukanie, ale nie mógł znieść myśli, że ktoś by go wypłoszył z własnego ganku.
Osoba, która wysiadła z auta, wydała mu się znajoma. Kiedy to widział kogoś w czapeczce baseballowej noszonej daszkiem do tyłu? Ach, tak. To ta zwariowana fanka, która robiła zdjęcia. Była teraz bez aparatu. Miała zgrabną sylwetkę, ale najwyraźniej nie przywiązywała do tego wagi. Nosiła szorty i bluzę o trzy numery za duże. Ciemne włosy ukryła pod czapeczką, żuła gumę.
- Nie ma go tu - powiedział Clint, gdy podeszła do ganku. - Jeśli szukasz sensacji, musisz udać się gdzie indziej.
- Zgubiłam go - oświadczyła. - Miałam nadzieję, że może zainscenizowaliście to całe nieporozumienie i on tu wrócił.
- Jak widać, nie.
Dziewczyna najwyraźniej się wahała.
- Do diabła, jak mi nie wierzysz, to sama sprawdź - zniecierpliwił się Clint. - Nie mam najmniejszej ochoty, żebyś kręciła się tu przez całą noc. Mógłbym cię jeszcze przypadkowo zastrzelić. - Dziewczyna zesztywniała. - Ile masz lat? - spytał.
- To nie ma znaczenia.
- Chcesz powiedzieć, że wystarczająco dużo. Napijesz się piwa? - dodał, gdy odwróciła się, zamierzając odejść. - Myślę, że jesteś dość dorosła, żeby wypić. - Dziewczyna skinęła głową. - A więc siadaj.
Clint podał jej puszkę piwa. Nie miał pojęcia, dlaczego to robi. Wiedział tylko, że był szczególnie wyczulony na osoby, którym wydawało się, że wiatr zawsze wieje im w oczy. A takie właśnie wrażenie sprawiała dziewczyna.
Uśmiechnęła się do niego, gdy podał jej piwo.
- Dzięki. Byłam taka podniecona, że w samolocie niczego nie zjadłam ani nie wypiłam. A później nie było już czasu.
- Jak się nazywasz? - spytał Clint.
- Ansel Wiggins. Nadano mi imię po Anselu Adamsie, fotografiku.
- Idziesz w jego ślady?
- To nie takie proste. On był artystą. Ja tylko poluję na sławne osoby.
- Lubisz to?
- Tak. To jest jak gra. Próbujesz ich zaskoczyć, gdy najmniej się tego spodziewają. W Los Angeles jestem w tym całkiem niezła, ale tutaj nie znam okolicy.
- Od kiedy to robisz?
Schyliła głowę i mruknęła coś pod nosem.
- Co?
- W porządku, pół roku. Jestem nowa. Nie sprzedałam jeszcze ani jednego zdjęcia, ale dostałam cynk, że Luke Bannister może podpisać kontrakt na film fabularny. Stałby się supergwiazdą. Jeśli uda mi się zrobić mu parę zdjęć, zdobędę majątek.
- Nie rozumiem, dlaczego chciał cię zgubić. Myślałem, że chodziło o to, żeby jego cholerne zdjęcia znalazły się w gazetach.
- Ale nie moje. Jego agent decyduje o tym, które zdjęcia można publikować. Moje nie są wystarczająco dobre.
- Ach, tak.
- Dlaczego nie chciałeś, żeby Luke tu się zatrzymał?
Clint popatrzył na dziewczynę. Miała ładną cerę.
I wcale nie była tak naiwna, jak początkowo myślał. Nie było to pytanie bezpodstawne.
- Nieważne.
- Często cię odwiedza?
- Słuchaj, Ansel, może jestem prostym farmerem, ale nie jestem głupi. Przestań!
- Wcale nie uważam, że jesteś głupi. - Wstała i przeciągnęła się. Oddała mu puszkę po piwie. - Może ci się przydać.
Powinien był pomalować dom. Kiedy Luke przyjechał, Clint spojrzał na dom jego oczami. Nie był to budujący widok. Do diabła z Lukiem.
- Dzięki za piwo - rzuciła Ansel. - Muszę kupić mapę i zapoznać się z okolicą, zanim znów wyruszę na polowanie.
Przez sekundę pomyślał, czyby jej nie pomóc. Byłoby to zabawne, a na dodatek Luke by się wściekł. Ale nie, były rzeczy, na które nawet on by się nie zdobył.
- Udanego polowania - zawołał, gdy dziewczyna odwróciła się i poszła w kierunku samochodu.
- Spokojna głowa, poradzę sobie.
Zastanawiał się, czy uda jej się to, co sobie zaplanowała. Dobrze by było.
Luke podjechał pod dom Meg i zaparkował za srebrnym BMW. Domyślił się, że należy do niej. A jednak na lotnisko przyjechała furgonetką.
- Czy tutaj nie mieszkali czasem Whitleyowie? - spytał.
- Przenieśli się do Oregonu. Kupiliśmy dom od pośrednika, ale nie było nas stać na nabycie całej ziemi. Została podzielona na parcele.
- Ładny - przyznał.
- Miło mi.
I nie różni się zbytnio od domu Clinta, pomyślał. Tyle że ten jest dobrze utrzymany. Mógł się domyślić, że Clint zechce się jak najszybciej pozbyć sławnego brata, ale nie przewidział, że będzie aż tak zawzięty, by odmówić mu dachu nad głową. Jutro pojedzie do niego jeszcze raz, żeby wyjaśnić sytuację.
A tymczasem będzie miał dwuznaczną przyjemność nocowania w domu Meg, w tym, który dzieliła kiedyś z mężem. Ileż to razy w ciągu minionych dziesięciu lat wyobrażał sobie jej dom? Zbyt wiele, by móc zliczyć.
Usłyszał stuknięcie drzwiczek i zobaczył Meg wynoszącą jego rzeczy z furgonetki.
- Zaczekaj, ja to zrobię - zawołał.
- Pomyślałam, żebyśmy lepiej weszli do środka, zanim dziewczyna z hondy się tu zjawi. Rzeczywiście, nie wiem, po co wnoszę to do domu, skoro postawiłeś samochód z tyłu. Wpuszczę cię kuchennymi drzwiami.
- Potajemna schadzka? - zaśmiał się. Meg skrzywiła się z niesmakiem. - Wybacz. Przestawię wóz.
Nie był to żart w najlepszym stylu, musiał to przyznać. Zaparkował furgonetkę u wejścia do garażu, który wyglądał, jakby nie używano go od wyprowadzki Whitleyów. Podbiegł do niego brązowy wyżeł. Luke podrapał go za uszami. Oczywiście, że ona ma psa. Podniósł wzrok. Meg stała w otwartych drzwiach kuchni, uśmiechając się. Złociste włosy opadały jej na ramiona, tak jak lubił. Serce zabiło mu mocno. Potajemna schadzka, a jakże. Pragnął tego samego, o czym marzył od czasu, gdy skończył sześć lat - poślubienia Meg Hennessy.
W chwili gdy przestępowała próg domu, Meg wiedziała już, że naiwnością było sądzić, iż wszystko się uda. Być może jutro znajdzie mu jakiś pokój. Musi to zrobić.
- Przepraszam za to, co powiedziałem - odezwał się Luke.
- Daj spokój. Przecież to był żart. - Meg otworzyła spiżarnię i wyjęła jedzenie dla Apacza. Wsypała trochę do miski. Ręce jej drżały.
- Kiepski żart - przyznał. - Pozwól, pomogę ci.
- Nie trzeba, już kończę - machnęła ręką. Serce waliło jej tak, jakby miała za sobą długi bieg. - Pokażę ci twój pokój. Weź rzeczy. Zostawiłam je w salonie.
- Dobrze.
Poprowadziła go przez dom, starając się opanować zdenerwowanie. W końcu znają się od dziecka. Nie powinna aż tak tego przeżywać. Otworzyła drzwi pokoju gościnnego, w którym stało szerokie podwójne łóżko.
- To tutaj. Łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Zaraz przyniosę pościel.
- Czy to nie to samo łóżko, które stało w twoim pokoju, gdy byliśmy dziećmi? - spytał.
- Owszem, tylko zmieniono materace. Masz niezłą pamięć.
- Zależy do czego. Sam sobie poradzę. Nie chcę ci sprawiać kłopotu.
- Żaden kłopot - rzuciła, ale pomyślała sobie, że ścielenie łóżka dla niego może już być ponad jej siły.
- Pozwól, Meg. Razem obleczemy pościel.
Robili to tak, jak gdyby powtarzali tę czynność przez całe lata. Meg drżała z emocji i zdenerwowania.
- Pięknie pachnie - zachwycił się Luke. - Jestem pewien, że suszysz bieliznę na słońcu.
- Żebyś wiedział. - Przypomniała sobie, jak bardzo Luke jest wyczulony na zapachy. Kiedy się spotykali, kazał jej wypróbowywać dziesiątki perfum, by w końcu zdecydować, że najbardziej lubi jej naturalny zapach. Od tego czasu już nigdy nie używała perfum. To głupie, pomyślała. Stanowczo za bardzo byłam pod jego wpływem.
- Od wyjazdu stąd nie spałem w pościeli suszonej na słońcu - zauważył. Popatrzyli sobie w oczy. - To wspaniałomyślne z twojej strony, że pozwoliłaś mi zatrzymać się u siebie. Nie nadużyję twojej gościnności - dodał.
- Oczywiście, że nie! - odparła szybko.
Luke położył na łóżku poduszkę, obok drugą. Zdawały się wręcz zapraszać. I nagle Meg oblała fala gorąca. Tego uczucia nie doznała od długiego czasu. Opanowała się. Nie może się zdradzić z tym, że Luke ją pociąga, właśnie dlatego, że on na to liczy, zarozumiały egoista.
- Wydaje się, że w faksie pisano coś o kolacji dziś wieczór - zauważył.
- Masz rację. - Rzuciła okiem na zegarek. - Mamy jeszcze godzinę. Zapowiedziałam, że będziemy w San Marcos na koktajlu o wpół do szóstej, a muszę jeszcze odsłuchać sekretarkę.
- Nie krępuj się mną. Nie chcę ci w niczym przeszkadzać przez najbliższe kilka dni.
Popatrzyła na niego i doszła do wniosku, że zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie na niej wywiera. Najwyraźniej był przyzwyczajony do zachwytów kobiet. Do diabła, z nią na pewno mu się nie uda.
- Nie pozwolę sobie przeszkadzać - roześmiała się, odwróciła i omal nie wpadła na ścianę. - Zobaczymy się za godzinę - rzuciła, wybiegając z pokoju.
Zeszła na dół do gabinetu. Włączyła automatyczną sekretarkę. Ostatnia wiadomość pochodziła od Didi. Wyrażała nadzieję, że Meg znalazła jakieś lokum dla Luke'a.
- Oczywiście, że znalazłam - wymamrotała do siebie. - Mam nadzieję, że nie na swoją zgubę. - Weszła do sypialni i zatrzasnęła drzwi.
Przygotowując się do wyjścia, rozpamiętywała każdą chwilę spędzoną z Lukiem od momentu jego przyjazdu. Nie ulegało wątpliwości, że rozpalił jej krew jak nikt ostatnimi laty. Nawet tak zwyczajna czynność jak ścielenie łóżka stawała się w jego obecności czymś niezwykłym.
Ostatni raz była z nim w sypialni, gdy miała dziewięć, a on jedenaście lat. Clint zachorował na grypę i musiał zostać w domu. Ona z Lukiem grała w swoim pokoju w domino, ale w końcu im się to znudziło. Nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić, aż w końcu Luke zaproponował, żeby się pocałowali z języczkiem. Przedtem już ją całował, ale tylko wargami, a to co innego. Nie spodobało jej się to nowe całowanie, kiedy miała dziewięć lat. Gdy skończyła szesnaście, polubiła je aż za bardzo.
Jako dziewięciolatka, która nie ma żadnych tajemnic przed rodzicami, zrobiła błąd i opowiedziała o wszystkim matce, a ta zabroniła im przebywać ze sobą sam na sam. Uznała Luke'a za „przedwcześnie rozbudzonego seksualnie”.
Wtedy Meg nie zwróciła na to specjalnej uwagi, ale gdy weszła w okres dojrzewania, przypomniała sobie to stwierdzenie i Luke stał się bohaterem jej fantazji erotycznych. Kiedy wreszcie poprosił ją, żeby się z nim spotykała, myślała, że już jest w raju. Jej rodzice zareagowali na to nieco inaczej.
Pozwalali jej jednak widywać się z Lukiem, dopóki wychodzili gdzieś w dwie pary, a spotkanie kończyło się o przyzwoitej porze. Tyle że choć wychodzili we czwórkę, Luke tak to zawsze aranżował, że w pewnym momencie zostawali sami. Teraz dopiero to sobie uświadomiła.
W czasie tych sam na sam dowiedziała się, że „seksualnie rozbudzony” oznacza, że całował ją tak jak żaden inny chłopiec. Jego pocałunki rozpalały ją do granic wytrzymałości. To ona pierwsza rozpięła bluzkę, ponieważ jej piersi pragnęły jego dotyku, i to ona poprowadziła jego dłoń pod rajstopy. Pozwoliłaby mu, żeby się z nią kochał, i wiedziała, że on tego pragnie. Ale każdego wieczoru Luke drżącymi palcami delikatnie zapinał jej bluzkę, całował ją w usta i odwoził do domu - wciąż jako dziewicę. Była beznadziejnie zakochana.
Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy oznajmił jej bez ogródek, że nie będą się więcej spotykać. Jest dla niego za młoda, powiedział, za bardzo niedoświadczona. Potrzebuje dziewczyny w swoim wieku.
Meg wciąż jeszcze pamiętała ból, jaki jej sprawił i jaki czuła przez całe tygodnie. Straciła siedem kilogramów i o mało nie zawaliła geometrii. Za każdym razem, gdy widziała Luke'a z którąś ze starszych dziewczyn, chciało jej się wyć. W końcu ból zmienił się w złość i kiedy Luke opuszczał miasto, poprzysięgła sobie, że nic jej nie będzie obchodził, nawet gdyby w Kalifornii pochłonęło go trzęsienie ziemi.
A teraz miał spać w jej domu, ten „rozbudzony seksualnie” mężczyzna w wieku dwudziestu ośmiu lat, który nie jest już obiektem jej marzeń, lecz marzeń tysięcy kobiet. A jeśli tak doskonale całował, gdy miał lat osiemnaście, to jak musi to robić teraz? Meg odsunęła od siebie tę myśl. Nie będzie tego sprawdzać.
Rozdział 4
Luke włożył na biały jedwabny golf kamizelkę i szarą marynarkę. Wolałby zostać w dżinsach i podkoszulku, ale jego agent do ostatniej chwili napominał go, żeby dbał o swój wizerunek. Spodziewano się przecież, że będzie roztaczał hollywoodzki blask, więc nie mógł zawieść tych oczekiwań.
Wszedł do salonu. Apacz siedział przy kominku. Luke od razu polubił tego psa. Kiedyś miał własnego, ale ojciec traktował go tak okropnie, że oddał go w końcu w inne ręce. Apacz zaczął się łasić i Luke pochylił się, żeby go pogłaskać.
- Lubisz to, prawda? - Zastanawiał się, kiedy ostatnio jego samego potraktowano z prawdziwym uczuciem. Na ogół w związkach z kobietami chodziło głównie o seks. Od kiedy wcielił się w postać Dirka Kennedyego, podejrzewał, że jego dwie ostatnie partnerki wyobrażały sobie, że idą do łóżka z bohaterem serialu, a nie z nim. Być może tak i było. Tylko jednej kobiecie ufał na tyle, by przy niej być sobą. Znajdowała się właśnie na dole i przygotowywała do wyjścia wraz z nim.
Ktoś jednak niewłaściwie napisał ten scenariusz. Ambicje polityczne Meg nie pozwalały wykorzystać tego weekendu tak, jakby pragnął. Mogłoby to zaszkodzić jej karierze. Jeśli będzie się kierował uczuciami, jej przyszłość stanie pod znakiem zapytania. A cóż poza tym może jej zaoferować? Jest związany z Los Angeles i nie może prosić, by rzuciła wszystko, co dla niej ważne, i zmieniła styl życia na taki, który przypuszczalnie wcale by jej nie odpowiadał. Czy po to ją odnalazł, by znów ją zostawić, jak przed dziesięciu laty?
Meg weszła do salonu i Luke oniemiał. Nie jest już prostym chłopakiem z farmy. Towarzyszył kobietom, które robiły zakupy w najdroższych sklepach, pięknym kobietom, których życie sprowadzało się do dbania o swój wygląd. Na widok Meg aż wstał z podziwu.
- No i jak? - spytała niepewnie.
- Znakomicie - zapewnił.
Miała na sobie jasnozieloną suknię przypominającą krojem tuniki greckich bogiń. Szeroki pasek w nieco ciemniejszym odcieniu znakomicie podkreślał jej talię i linię bioder. Upięła włosy w tyle głowy, przez co uwydatniał się delikatny owal twarzy. W uszach miała kolczyki z perełką, sznur pereł na szyi.
- Naprawdę? Nie musisz prawić mi komplementów. - Meg wciąż nie była pewna swego wyglądu.
- Nie uwierzyłabyś, gdybym powiedział prawdę.
- Owszem, uwierzyłabym. Bywasz w wielkim świecie częściej niż ja, więc polegam na twoim zdaniu. Jeśli coś jest nie tak, mogę jeszcze zmienić.
Rzeczywiście nie zdawała sobie sprawy z wrażenia, jakie na nim wywarła.
- Będę szczery - jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Bez przesady. Nie jestem głupia. Biorę płaszcz i wychodzimy.
- Powiedziałem, że mi nie uwierzysz.
- Masz rację. Nie wierzę - powtórzyła ze złością, jak gdyby podejrzewała, dlaczego prawi jej komplementy. - Oglądam transmisje z wręczenia Oscarów. Wiem, jak wyglądają gwiazdy filmowe.
- Ja też. - Luke podał jej płaszcz. - Bijesz je na głowę.
- Luke, nie schlebiaj mi, proszę.
I tak by nie wygrał, więc już nie odpowiedział. Odetchnął głęboko, rozkoszując się jej zapachem, i na moment ujął ją za ramiona.
Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się hamował jak w tej chwili. Nie musiał. Nieraz w życiu było mu ciężko, nieraz oberwał, ale jeśli chodzi o kobiety, nie miał powodów do narzekań. Zawsze czekał na niego zachęcający uśmiech, spragnione ramiona. Teraz jednak po raz pierwszy bał się, że spotka się z odmową.
Meg odetchnęła głęboko, gdy Luke odsunął się od niej. Kiedy podawał jej płaszcz, przez moment chciała mu go wyrwać z rąk. Zdała sobie jednak sprawę, że wyglądałoby to głupio, jakby nie potrafiła zachować się jak dama. Rzecz w tym, że gdy zbliżył się do niej, owiał ją zapach wody kolońskiej i poczuła na karku jego oddech. Gdy dotknął jej ramion, nogi się pod nią ugięły.
Bała się, że odwróci ją ku sobie i pocałuje. Wiedziała dlaczego. Był to kiedyś niemal rytuał. Kiedy wychodzili z kina albo z dyskoteki, Luke pomagał jej włożyć płaszcz, odwracał ją do siebie i całował, jak gdyby jego usta mogły ochronić ją przed chłodem podobnie jak płaszcz. I chyba rzeczywiście chroniły.
- Pojedziemy BMW - oznajmiła, wyjmując z torebki kluczyki. - W ten sposób twoja przyjaciółka z hondy może cię tak szybko nie znajdzie.
- Myślę, że mamy ją z głowy aż do jutra. Później pewnie nie spuści mnie z oka.
Luke wyglądał jak gwiazdor filmowy. Dystans między nimi zdawał się powiększać, ilekroć uświadomiła sobie, że on nie należy już do jej świata. Włączyła silnik.
- Sądzę jednak, że poradzę sobie z tą fotoreporterką. Jestem przyzwyczajony, że mnie obserwują.
- Naprawdę?
- Tak. Ty chyba też.
- Nie, ja nie i nie chciałabym...
- To dlaczego mamy się martwić, że mieszkam u ciebie? Myślę jednak, że lepiej uważać, skoro zamierzasz robić karierę polityczną. :
- Nie odpowiedziała. Utrafił w sedno. Za nią co prawda nie jeżdżą fotoreporterzy, ale mogą zacząć. Ludzie w Chandler wszystkim się interesują.
- Nie jesteś bardziej wolna niż ja, Meg.
- Masz rację.
- Wyobraźmy sobie, że możemy robić, co się nam podoba. Na co miałabyś ochotę?
- Nie wiem - zająknęła się. Nie chciała sobie tego nawet wyobrażać.
- A ja wiem. Wziąłbym furgonetkę, pojechał w jakieś ustronne miejsce, rozpalił ognisko, piekł kiełbaski i popijał piwo.
- Hm.
- A później znalazłbym w radiu jakąś muzykę i potańczył.
- Sam ze sobą? - zdumiała się.
- Nie, gdybyś zgodziła się pojechać ze mną.
Meg przypomniała sobie ostrzeżenie Didi. Musi przyjąć strategię obronną. Wzięła głęboki oddech.
- Posłuchaj, powinniśmy sobie coś wyjaśnić. Nie jesteśmy już nastolatkami. - Serce waliło jej jak młotem. - Ty jesteś wschodzącą gwiazdą Hollywood, a ja zamierzam zrobić karierę polityczną w Arizonie. Jeśli zostanę w Chandler i będę się starać, mam szanse znaleźć się pewnego dnia w administracji stanowej. I nie zamierzam na tym poprzestać. Może uda mi się wejść do Kongresu.
- A co z Białym Domem? - roześmiał się Luke.
- Śmiej się, śmiej, ale nigdy nic nie wiadomo.
- Nie śmieję się. Uważam, że byłabyś wspaniała. Zawsze potrafiłaś inspirować innych.
- A ty potrafisz być naturalny na ekranie. Myślę, że oboje znaleźliśmy swoje powołanie i możemy zajść tak wysoko, jak zechcemy. Nie należy pozwolić, żeby przeszkodziły nam w tym miłe wspomnienia.
- Znakomite przemówienie. Będziesz dobrym politykiem.
- Luke, ja tylko staram się....
- Wiem. - Spoważniał nagle. - I rozumiem, co chcesz powiedzieć. ;
- Mam nadzieję.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale niedawno doszedłem do tego samego wniosku.
- To dobrze. - Jej westchnienie wyrażało ulgę i rozczarowanie zarazem.
- Czy powiemy komuś, gdzie się zatrzymałem?
- Nienawidzę kłamstwa... - zawahała się - ale im mniej osób będzie wiedziało, tym lepiej.
- A więc zostaw to mnie. Nie zapominaj, że jestem aktorem.
Nie zapomnę, pomyślała. Nie musi jej tego przypominać. Luke Bannister urodził się, by uwodzić kobiety, i czynił to mimo woli, bez zastanowienia. To, co ona uznała za zainteresowanie swoją osobą, może być jego zwyczajnym zachowaniem w stosunku do każdej kobiety, która znajdzie się w jego towarzystwie.
Poczuła się nieswojo. Może nie powinna była wygłaszać tego przemówienia. Luke prawdopodobnie chciał po prostu, żeby była pod jego urokiem przez te kilka dni. Zapomni o niej, gdy tylko spotka następną ofiarę.
Podczas przyjęcia w restauracji hotelu San Marcos Meg obserwowała Luke'a w akcji. Jako chłopiec przedostał się kiedyś ukradkiem, razem z nią, do hotelowego ogrodu. Teraz prezentował się doskonale w starym stylowym wnętrzu, wśród gości zasiadających w rattanowych fotelach przy wytwornej porcelanowej zastawie.
Bawił towarzystwo opowieściami ze stolicy przemysłu rozrywkowego. Dawał perfekcyjne przedstawienie i Meg była pewna, że było to właśnie przedstawienie.
Kiedyś, gdy ze sobą chodzili, Luke zabrał ją na kolację do Serranos, restauracji meksykańskiej. Ile razy tamtędy przechodziła, wracała pamięcią do tych dni. Był wtedy znacznie mniej elokwentny niż teraz, nie tak pewny siebie. Wciąż jednak pamiętała, jak patrzył na nią tamtego dnia. Gdy dziś wygłaszała swoją mowę, wpatrywał się w nią tak samo. Ręka jej drżała, gdy sięgnęła po szklankę z wodą.
Przy deserze Didi zagadnęła o Clinta i Luke zachichotał, opisując zachowanie brata. Meg mogła się założyć, że poczuł się dotknięty, ale za nic w świecie nie dałby tego po sobie poznać. Wyjaśnił, że znaleźli dla niego lokum, ale nie ujawnią adresu, ponieważ Luke nie chciałby mieć prasy pod oknami. Tę historię trudno byłoby nawet uznać za kłamstwo, pomyślała z podziwem Meg. Luke mógłby zostać niezłym dyplomatą.
Rozmowa toczyła się teraz wokół ostatnich przygotowań do festiwalu. Meg czuła na sobie spojrzenie Luke'a, gdy objaśniała szczegóły i odpowiadała na pytania. Nie ulegało wątpliwości, że lubi wydawać polecenia. Lubi być w świetle reflektorów.
Około dziewiątej goście zaczęli pomału wstawać od stołu. Wymieniano uściski dłoni i ostatnie uprzejmości. Didi podeszła do Meg.
- Widzisz? Czy to nie wspaniałe, że przyjechał? - szepnęła.
- Wydaje się, że to był dobry wybór - zgodziła się Meg.
- Ludzie na długo to zapamiętają. Będzie to dla ciebie świetna reklama.
Meg skinęła głową.
- A tak na marginesie, doskonale wyglądasz. - Didi miała lekkie skłonności do tycia, ale tak umiejętnie dobierała fasony i kolory sukien, by tuszowały zbędne kilogramy, a podkreślały kolor włosów i oczu.
- Dzięki - uśmiechnęła się. - Ty też. Ale o co chodziło z tym mieszkaniem Luke'a? Któż to zdecydował się przyjąć go na noc?
Meg popatrzyła na nią znacząco, ale nie odpowiedziała.
- No, no... - Didi uśmiechnęła się.
- Może ławka w parku - zażartowała Meg.
- Bądź ostrożna, kochanie. To uwodziciel.
Meg spojrzała w głąb sali. Luke rozmawiał z burmistrzem. Po chwili uśmiechnął się do jego żony. Rzeczywiście umie czarować, pomyślała.
Gdy wreszcie znaleźli się w samochodzie, oparł się wygodnie i odetchnął głęboko.
- No to z głowy.
- Wydajesz się zadowolony.
- Bo jestem.
- Wydawało mi się, że się dobrze bawiłeś.
- Staram się nie okazywać zdenerwowania.
- Zdenerwowałeś się? Daj spokój.
- Niektórzy nie kochali mnie, kiedy byłem w szkole. Tylko czekałem, aż ktoś przypomni mi dawne czasy.
- A więc zabawiałeś ich historiami z Hollywood, żeby nie przyszło im to do głowy.
- Coś w tym rodzaju.
- Mogę teraz stwierdzić, że jesteś świetnym aktorem.
- A ty urodzoną organizatorką. Zaimponowałaś mi, Meg.
- Niezłe z nas towarzystwo wzajemnej adoracji - roześmiała się. Żałowała, że brakuje jej zawodowej swobody Luke'a. Chciała udawać, że jest rozluźniona, ale nerwy miała napięte do ostatnich granic.
- Nie wracajmy jeszcze do domu - zaproponował. Tym lepiej, pomyślała.
- A dokąd chciałbyś pójść?
- Przede wszystkim do naszej dawnej szkoły. Jutro nie uda mi się spokojnie jej odwiedzić.
- Dobrze. To tam. - Odwróciła się w kierunku miasta i wskazała Arizona Avenue. - Główny budynek pozostał ten sam, ale jest wiele nowych. Tuż obok szkoły wzniesiono miejski ośrodek kultury. To fantastyczne miejsce, Luke.
- Widzę, że mam dobrego przewodnika.
- Może to nie jest Hollywood, ale myślę, że nawet tobie się spodoba. Nasze miasto ma przed sobą wspaniałą przyszłość, zapewniam cię. W ciągu następnych dziesięciu lat planujemy rozbudowę....
- Nic się nie zmieniłaś - przerwał jej. - Jakbym cię słyszał, kiedy byłaś przewodniczącą samorządu i wygłaszałaś przemówienie na cześć szkoły. Byłaś taka...
- Pełna wdzięku? Nie waż się mówić o mnie w ten sposób.
- No cóż, jeśli wolisz, to powiem, że nie jesteś już pełna wdzięku.
- W porządku.
- A naprawdę jesteś cholernie piękna.
Meg o mało nie przeoczyła uliczki, w której zamierzała zaparkować.
- Może wysiądziemy i przespacerujemy się kawałek - zaproponowała, wyłączając silnik. Głęboko zaczerpnęła powietrza. Już dwa razy w ciągu tego wieczoru powiedział jej, że jest piękna. Wystarczyło, by zawrócić w głowie nastolatce. Na szczęście nie jest już nastolatką i nie złapie się na lep czczych komplementów.
Kiedy szli w dół ulicy, włożyła ręce do kieszeni. Obcasy stukały miarowo na płytach chodnika. Towarzyszył im jednostajny szum wody dochodzący z fontanny przed ośrodkiem kultury.
- Pierwsza klasa, Meg - stwierdził z podziwem Luke, patrząc na budynek.
- Powinieneś zobaczyć salę widowiskową. Fotele obite czerwonym aksamitem, trzy sceny. Mogą się tu odbywać trzy przedstawienia równocześnie.
- Pamiętam, jak występowaliśmy na naszej szkolnej scenie.
- A ja pamiętam, jak niepewnie trzymałeś na nogach.
- Musiałem się napić dla dodania sobie odwagi. Nie zdajesz sobie sprawy, jaką miałem tremę.
Meg spojrzała na niego ze zdumieniem. Kiedy Luke z nią zerwał, wygrał konkurs na główną rolę w szkolnym musicalu. Miał potem przygodę ze swoją partnerką i od tego czasu Meg czuła do niej niechęć.
- Nigdy bym nie pomyślała, że możesz mieć tremę.
- Na szczęście alkohol przestał działać, zanim przedstawienie się skończyło, i przekonałem się, że kiedy jestem na scenie, potrafię ukryć się za postacią, którą gram. Gdybym nie zrobił tego odkrycia, prawdopodobnie nadal nocami pomagałbym w knajpach, a za dnia pływał na desce.
- Kiedy jechałeś do Los Angeles, myślałeś już o tym, żeby zostać aktorem?
- Gdzieś tam kiełkowała we mnie ta myśl, ale nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. A potem zdarzyła się druga najszczęśliwsza rzecz w moim życiu. Jeden z kompanów od surfingu dowiedział się, że szukają ludzi do filmów reklamowych. Miał jakieś kontakty, załatwił nam przesłuchanie i dostałem rolę.
- Co reklamowałeś?
- Maść na świerzb.
- A co było potem? - Meg roześmiała się mimo woli.
- A później zdarzyła się trzecia najszczęśliwsza rzecz w moim życiu. Jeden ze scenarzystów serialu zobaczył tę reklamę i uznał, że nadaję się do roli jego bohatera.
- Dirka Kennedy'ego.
- Tak.
- Wymieniłeś drugą i trzecią najszczęśliwszą rzecz w twoim życiu. A jaka była pierwsza?
- Że mieszkałem na farmie obok ciebie - odparł po chwili wahania.
Musiała o to spytać. Była pewna, że odpowiedział szczerze. Ich wspomnienia z dzieciństwa okazały się dla niego równie cenne jak dla niej. Coraz trudniej przychodziło jej wytrwać w postanowieniu, by zachowywać się wobec Luke'a z rezerwą.
Spojrzał w kierunku starego budynku szkoły.
- Przejdźmy się jeszcze. - Nic się nie zmieniło - stwierdził, stając przed dwupiętrowym budynkiem z potężnymi kolumnami i szerokimi frontowymi schodami.
- Wydaje mi się, że nie byłeś tutaj szczęśliwy.
- Nie, ale często sam sobie byłem winien. Gdybym kiedykolwiek miał dziecko, posłałbym je do takiej szkoły jak ta.
- To daleko od Los Angeles.
- Nie da się ukryć.
Czuła, że zmaga się ze sobą, że dobre wspomnienia toczą bój ze złymi. Gdyby nawet zwyciężyły dobre, i tak ułożył już sobie życie gdzie indziej. Może kiedyś była dla niego kimś ważnym, ale wyprowadził się daleko od niej.
- Chcesz zobaczyć resztę? - spytała.
- Oczywiście. Czy ten stary dąb wciąż jeszcze stoi?
- Pewno.
- No to chodźmy tam.
Meg poprowadziła go na tylny dziedziniec, gdzie wznosił się wspaniały dąb. Mimo że cały teren był oświetlony, pod rozłożystą koroną drzewa panował mrok.
- Niemało czasu spędziłem, czekając przy tym drzewie - rzucił Luke.
- Ja też - odrzekła Meg, podchodząc do niego. Ten dąb był miejscem ich spotkań między lekcjami a lunchem. Każdego dnia tu biegła, ale jemu zawsze udawało się być pierwszym. Wciąż miała go przed oczami, jak stoi w cieniu drzewa, w dżinsach, białym podkoszulku, ciemnych okularach, otoczony kumplami. Gdy tylko się zbliżała, natychmiast zwracał się ku niej.
Władze szkolne mogły uważać go za buntownika, ale wszystkie dziewczyny z ogólniaka szalały za nim. A że wybrał Meg, czuła się jak królowa. Dziesięć lat później znów dawał jej odczuć to samo, zachowując się tak, jak gdyby nie rzucił jej bezceremonialnie przed laty. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, że to ona się go pozbyła.
Podniosła głowę. Na niebie lśnił rożek księżyca. Przypomniała sobie piosenkę, której razem z Lukiem słuchali najczęściej: „You Werre Always On My Mind” Willie Nelsona o nie wykorzystanej szansie na miłość.
Poczuła łzy pod powiekami. Może nie powinna o to pytać, ale musi wiedzieć - Co się stało, Luke? Wtedy, przed laty?
- Proszono mnie, bym o tym nie mówił, i przyrzekłem, że nie będę. Teraz patrzę na to, co się wydarzyło, innymi oczami. Postanowiłem przed przyjazdem tutaj, że złamię obietnicę, jeśli mnie o to poprosisz.
- O co? - Serce podeszło jej do gardła. - Komu złożyłeś obietnicę?
- Twemu ojcu.
Miała niejasne przeczucie, że nie będzie zachwycona tym, co usłyszy, ale nie mogła się już wycofać, skoro sama zaczęła ten temat.
- Powiedz, o co chodzi.
- Wydaje mi się, że ktoś mu doniósł o naszych randkach w samochodzie.
Oblała ją fala gorąca. Kiedyś ta wiadomość wprawiłaby ją w zakłopotanie, teraz wywołała jedynie żywe wspomnienie tamtych namiętnych nocy.
- Przyszedł do mnie pewnego popołudnia, kiedy ciebie nie było. Wyjaśnił, że bardzo się różnimy, że ty masz wysokie aspiracje i chcesz kiedyś być kimś ważnym, a ja nie. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powinienem trzymać się od ciebie z daleka.
- Zerwałeś ze mną, bo mój ojciec ci kazał? - Meg nie wierzyła własnym uszom. To nie było podobne do Luke'a, którego znała.
- Niezupełnie. Wiedziałem, że twoi rodzice mnie nie lubią. Słowa twego ojca nie zaskoczyły mnie. Miał w zanadrzu też inne argumenty. Widział Clinta - wychodzącego z zaplecza sklepu starego Bakera późną nocą z rękami pełnymi towaru. Było to, zanim Baker zainstalował system alarmowy. Wiesz, w jakich opałach był Clint. Jeszcze jedno zatrzymanie i wylądowałby w więzieniu. Obiecałem, że zrobię z Clintem porządek... i zerwę z tobą... jeśli twój ojciec nie powie, co widział.
- Mój ojciec cię szantażował? - wykrztusiła z trudem Meg.
- Myślę, że można by to tak określić, ale dzisiaj nie winiłbym go za bardzo. Nie byłem odpowiedni dla ciebie, ale w swoim młodzieńczym zadufaniu nie dostrzegałem tego.
- Ależ on wtrącił się w moje życie, w nasze życie!
- Rodzicom się wydaje, że niekiedy mają prawo to robić, zwłaszcza gdy myślą, że ich dzieci znajdują się w niebezpieczeństwie.
- Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobił. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Nic mi nie groziło. Ja...
- Groziło - zaoponował łagodnie.
Meg nagle opuściła wszelka złość na Luke'a. Wiedziała, że gdyby wziął ją teraz w ramiona, pozwoliłaby mu na wszystko.
- Wydaje mi się, że nie straciłbym głowy, będąc z tobą, ale kto to wie? I nawet gdybyśmy się zabezpieczali, nie wiadomo, co by się stało. Twój ojciec bał się, że jego piękna, inteligentna, szesnastoletnia córka przyjdzie do niego pewnego dnia i wyzna mu, że jest w ciąży.
Patrzyła mu w oczy, serce biło jej niespokojnie. Jego wyznanie zmieniło wszystko. Gdyby teraz jej dotknął, wyzwoliłby wszystkie tłumione tęsknoty.
Luke westchnął i przejechał palcami przez włosy. Wyglądał teraz jak chłopiec, którego znała przed laty.
- Czuję się tak, jakbyśmy znaleźli się w punkcie wyjścia.
Przełknęła ślinę, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa.
- Ty zamierzasz robić karierę polityczną - kontynuował - a ja, potencjalny skandalista, mogę zniweczyć twoje szanse. Będę tu tylko przez weekend. Oboje wiemy, że nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie, tak samo jak nie byłem przed dziesięciu laty. Popatrzył jej w oczy i zniżył głos. - Tyle że wciąż cię pragnę.
Oblała ją fala gorąca.
- Rzecz w tym - ciągnął - że nie jestem już takim egoistą, jakim byłem w wieku osiemnastu lat. Nie zamierzam narażać na szwank twojej opinii tylko po to, by dostać to, czego chcę. Gdyby pojawił się tu twój ojciec i powiedział mi, że nie pozwoli, by jakiś typ z Hollywood pogmatwał ci życie dla dwóch dni rozrywki, przyznałbym mu rację.
- To tym właśnie jesteś? Typem z Hollywood? - Meg podeszła bliżej, jakby poddana jakiejś sile przyciągania.
- Tak. Lubię nastrój podniecenia, blask reflektorów, spojrzenia kobiet. Nie będę cię oszukiwał, że jest inaczej. Połknąłem haczyk, a to znaczy, że za nic nie wróciłbym do Chandler. Ty potrzebujesz właściciela farmy - lub szanowanego handlowca, kogoś, kto będzie się o ciebie troszczył.
Meg ogarnęła nieodparta potrzeba dotknięcia Luke'a. Przejechała dłonią po kamizelce i poczuła gwałtowne uderzenia jego serca.
- Oglądałam serial - powiedziała. - Jesteś taki naturalny na ekranie. - Poczuła nagle, jak obejmuje ją w pasie i delikatnie przyciąga do siebie. Zadrżała.
- Nie przypuszczałem, że jesteś wielbicielką tego serialu - uśmiechnął się.
- Zdecydowałam się go obejrzeć ostatnio, na wypadek gdyby dziennikarze mnie o to zagadnęli...
- Zachowaj swoje słowa dla wyborców, panno Hennessy. - Luke potarł delikatnie jej policzek.
Tak mało potrzebował, by ją pobudzić. Była niemal zła na niego, że tak niewiele trudu sobie zadał.
- Co ty chcesz powiedzieć? - obruszyła się. - Że ja nie opuszczam ani odcinka? Że muszę oglądać cię dzień po dniu?
- A musisz?
W jakiś niewyjaśniony sposób jej ramiona nagle oplotły jego szyję. Wspięła się na palce, zbliżyła usta do jego ust.
- Teraz muszę. Zadowolony?
- Jeśli o ciebie chodzi, nigdy nie dość zadowolenia - odrzekł.
Czuła na twarzy jego oddech, czuła jego lekko napierające ciało.
- Może w tym właśnie tkwi problem - wyszeptała. - Tak długo byłam dla ciebie owocem zakażanym, że wydaje ci się, że jestem kimś nadzwyczajnym, co wcale nie musi okazać się prawdą.
- Być może. - Musnął wargami jej usta.
Westchnęła.
- Niewykluczone, że ty masz ten sam problem ze mną. Może byłabyś rozczarowana.
- To prawdopodobne. Dotknął językiem jej warg.
- Nie powinniśmy tego robić - szepnął.
- Nie.
Przyciągnął ją do siebie. Miał gorący oddech.
- Odepchnij mnie.
- Za chwilę.
- Za późno - powiedział i przycisnął wargi do jej ust.
To był właśnie taki pocałunek, jaki zapamiętała sprzed lat. Nauczył ją, jak się całować, a teraz robił to jeszcze lepiej. Rozchyliła wargi, by poczuć ciepło jego języka. Odwzajemniając mu pocałunek, wyrażała wszystkie swe długo tłumione tęsknoty i pragnienia. Ściągnął jej płaszcz z ramion.
- Potrzebuję cię - wyszeptał między jednym a drugim pocałunkiem.
- Ja ciebie też.
- Och, Meg. - Dotknął jej piersi, delikatnie pieścił sutki przez cienki materiał sukni.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam, Luke - wyznała, tuląc się do niego.
Całował jej twarz i szyję, wsunął rękę pod jedwab sukni. Jęknęła z rozkoszy. Jego czuły szept łączył się z delikatnym szumem fontanny. Luke pieścił ją, a ona poddawała się tym pieszczotom tak jak przed laty. Świat wokół niej wirował. Tuliła się do niego, gładziła jego włosy, kark, przylgnęła do niego całym ciałem. Tak bardzo tego potrzebowała, tak bardzo...
Nagle rozległ się pisk hamulców. Meg zmartwiała. Znaleźli się w świetle reflektorów. Policja.
Rozdział 5
Luke zasłonił Meg, żeby nie padało na nią światło.
- Włóż płaszcz - rzucił, po czym odwrócił się w kierunku policyjnego samochodu, przysłaniając oczy ręką.
- Nie do wiary, czyżby to był Bobby Joe?! - zawołał.
- Luke? Do diabła, myślałem, że to jakieś dzieciaki się zabawiają. Powiadomię centralę, że wszystko w porządku.
- Wysoki policjant wrócił do wozu i powiedział coś przez walkie-talkie. - Wybacz - zwrócił się z uśmiechem do Luke'a - ale patrolujemy tę okolicę, aby mieć pewność, że nikt tu nie rozrabia, tak jak myśmy to kiedyś robili.
Meg zapięła płaszcz i poprawiła włosy. Miała nadzieję, że nie widać po niej tego, co się wydarzyło.
- Cześć, Bobby Joe - powiedziała. - Właśnie odwiedzaliśmy stare kąty. Nie chcieliśmy cię przestraszyć.
- Ja też nie. - Bobby Joe przywitał się z Lukiem.
- Kopę lat.
- Nie da się ukryć - uśmiechnął się. - Wracam do domu po dziesięciu latach i zastaję Bobby Joe Harrisa wystrojonego w mundur gliny.
- I kto to mówi! - Boby Joe roześmiał się i dotknął palcem kamizelki Luke'a. - Tobie też nic nie brakuje.
- Cóż, wiele się zmieniło od czasu, kiedy włóczyliśmy się po mieście.
- Fakt. Mam dwoje dzieci.
- I dają ci w kość tak samo jak ty dawałeś swoim starym, co?
- Zaczynają. - Usłyszał trzask radia w samochodzie i odwrócił się. - Muszę iść. Fajnie, że cię spotkałem. Będę pracował w czasie festiwalu, więc na pewno jeszcze się zobaczymy.
- Na pewno. To na razie. - Kiedy Bob odszedł, Luke pochylił się do Meg. - Przepraszam cię. Co za dureń ze mnie.
- To nie tylko twoja wina. Moja też. Boże, mam nadzieję, że nic nie widział. - Meg westchnęła. - A nawet jeśli nie widział, na pewno poznał po nas, co się tu działo.
- Może. Ale zawsze umiał trzymać język za zębami.
- Obyś miał rację.
- Posłuchaj, jeśli cokolwiek na ten temat usłyszysz, powiesz, że to ja cię tu podstępnie zwabiłem, że właśnie usiłowałaś się wyrwać, gdy nadjechał Bobby Joe.
- Luke! Z całą pewnością nic takiego nie powiem. Nikt by mi nie uwierzył. Nie potrafię kłamać.
- W takim razie - Luke popatrzył jej w oczy - właśnie ustaliłaś, co się wydarzy, a raczej, co się nie wydarzy, gdy wrócimy do domu.
- Co przez to rozumiesz?
- Widziałem, jak rozmawiałaś z Didi. Ona wie, że mieszkam u ciebie, prawda?
- Domyśla się.
- Jeśli dobrze znam Didi, jutro zada parę istotnych pytań.
- Chyba tak.
- A więc nie mogę kochać się całą noc z kimś, kto nie umie kłamać, prawda?
Logice Luke'a nie sposób było cokolwiek zarzucić. Meg musiała przyznać mu rację - wszystko, co się zdarzy między nimi, będzie wypisane na jej twarzy. Zastanawiała się nad tym, gdy znaleźli się już w domu. Luke spał w pokoju gościnnym, a ona stała za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni. Biła się z myślami.
Mogła zejść na dół i spędzić resztę nocy w jego ramionach. Byłyby to godziny pełne uniesień i obudziłaby się inną kobietą. Mogłaby stać się kobietą, która wyzbyła się wszelkiego poczucia odpowiedzialności. Luke wywierał na niej ogromne wrażenie. Kto wie, czy nie zaniedbałaby swoich obowiązków, nie zniweczyła miesięcy przygotowań, a wraz z nimi nadziei na stanowisko przewodniczącej Izby.
No to co? Może zrezygnować z ambicji politycznych i pojechać z Lukiem do Los Angeles. I być szczęśliwa przez parę tygodni, może miesięcy, zanim znów odezwie się w niej potrzeba naprawiania świata.
Jedyną szansę zaspokojenia swoich ambicji ma tutaj, w Chandler, wśród ludzi, którzy ją znają. Oni mają bilet wstępu do jej przyszłości i oni trzymają dzisiejszej nocy klucze do jej więzienia. Opamiętaj się, szepnęła w ciemności. Musisz wypocząć. Sen jednak nie nadchodził, a tęsknota za Lukiem jej nie opuszczała.
Zaczynało świtać. Gdy tylko niebo rozjaśniło się, Luke szybko wciągnął dżinsy, podkoszulek i sztruksową kurtkę. W kuchni czekał już Apacz.
- Wybacz, piesku. Nie mogę cię ze sobą zabrać. Naprawdę bym chciał.
Zostawił Meg kartkę i ruszył w kierunku farmy Bannisterów. Musiał wyjaśnić z Clintem pewne sprawy i przekonać go, żeby pozwolił mu zatrzymać się w rodzinnym domu. Nie spędzi następnej nocy pod jednym dachem z Meg, trzymając się od niej z dala. Nie po tym, jak reagowała na jego pieszczoty na szkolnym dziedzińcu. Pewne sytuacje były dla mężczyzny nie do zniesienia, a jedną z nich było trzymanie się na dystans od upragnionej kobiety.
Rozległo się pianie koguta. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz je słyszał. Na przewodach telefonicznych przysiadły wróble, obserwując jego samotny bieg. Luke zwolnił, by choć przez chwilę porozkoszować się rześkim powietrzem poranka. Życie na wsi miało swoje dobre strony.
Nie bardzo poznawał okolicę. Parę starych domostw pozostało, ale wokół wyrastały nowe budynki, sklepy, zabudowania, wtapiając się w pejzaż i zmieniając linię horyzontu.
Jego rodzinna farma pozostała taka sama, tyle że szary kolor budynków nieco wyblakł. Za to przed domem jaśniała jaskrawoczerwona ciężarówka. Luke wyobrażał sobie, ile mogła kosztować, ale rozumiał, dlaczego Clint ją kupił. W dzieciństwie jego ulubioną zabawką była czerwona ciężarówka.
Luke poczuł nagle tęsknotę za dawnymi dobrymi czasami, gdy żyła jeszcze matka. Wczesnym rankiem wybierał jajka z kurnika, a matka smażyła już bekon na dużej patelni. W tamtych czasach ojciec pomagał przy śniadaniu i podśpiewywał piosenki, które nadawano w radiu, podczas gdy Clint nakrywał do stołu. Ojciec był muzykalny. Luke niemal już o tym zapomniał. Na dziesiąte urodziny podarował synowi gitarę i nauczył go pierwszych akordów.
Luke'owi nie wydawało się to wszystko niczym szczególnym aż do dnia, kiedy matka wyznała mu, że ma raka. Starali się zachowywać normalnie, ale okazało się to niemożliwe i wreszcie, gdy matka była zbyt słaba, aby móc ustać na nogach, przestali cokolwiek udawać. Luke chciałby, aby ojciec był silniejszy, ale Orville Bannister potrzebował żony, by zachować równowagę ducha. Po jej śmierci załamał się.
- Nie mamy szczęścia, synu - powtarzał, wypijając w dniu jej pogrzebu kolejne piwo.
Kiedy Luke'a zmuszono do zerwania z Meg, nie był właściwie zdziwiony, że do tego doszło. Jego ojciec stracił jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał, a teraz podobny los spotkał Luke'a. Bannisterowie nie mieli szczęścia w tych sprawach.
Oczywiście Clintowi wcale nie wiodło się lepiej. Debbie Fry może i była ładną, i na swój sposób miłą dziewczyną, ale zbyt zabawową, nie nadawała się na żonę dla farmera. Była młodsza o siedem lat od Luke'a i o pięć od Clinta, niedawno skończyła dwadzieścia jeden lat. Clint potrzebował kogoś bardziej dojrzałego, jeśli sam zamierzał kiedykolwiek dorosnąć.
Luke potrząsnął głową. Osądza swego młodszego brata, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo. Taka postawa na pewno nie ułatwi mu porozumienia z Clintem.
Przeszedł przez podwórze. Drewniane schody prowadzące do bocznego wejścia skrzypiały. Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte.
- Clint?! - zawołał, zaglądając do środka. Odpowiedziało mu milczenie. W kuchni piętrzyła się w zlewie sterta brudnych naczyń.
- To ja, Luke! - zawołał ponownie.
- Dobra! Dobra! Czego chcesz? - Clint wszedł do kuchni, bosy, bez koszuli, zapinając dżinsy.
- Porozmawiać.
- Ciągniesz za sobą całe miasto? - spytał Clint, wyglądając przez okno.
- Nie, i przepraszam cię za wczoraj. Powinienem wiedzieć, że...
- Och, zaskoczyli cię, tak? Co za skromność!
- Clint, czy nie moglibyśmy przestać się kłócić i po prostu pogadać? Co byś powiedział na kawę? Zaparzę - zaproponował.
- Nie w porę przyszedłeś. Nie jestem sam.
- Debbie?
- Sprawdzasz mnie czy co?
- Nie wiedziałem, że to tajemnica.
- Clint? - W drzwiach stanęła Debbie. Przecierała - oczy. Miała na sobie jedną ze starych koszul Clinta i skąpe figi. - Usłyszałam, że ktoś tu jest. Co u ciebie, Luke?
- Cześć, Debbie. - Luke musiał przyznać, że jego brat ma dobry gust. Długie, zgrabne nogi i burza rudych włosów niejednego mężczyznę wprawiłyby w podniecenie. Chciał zapytać, czy jej matka wie, że tu jest, ale powstrzymał się. Dwudziestojednoletnia dziewczyna sama może decydować o tym, czy chce spędzić noc z mężczyzną.
- Może byś się ubrała - odezwał się Clint.
- Jestem ubrana - odparowała. - Zaproponowałeś Luke'owi kawę?
- Nie może zostać. Myślę, że ma dzisiaj od cholery zajęć, prawda, Luke?
- Muszę być na uroczystości otwarcia festiwalu - westchnął Luke. - Ale to później. Liczyłem, że będziemy mogli teraz...
- Clincie Bannisterze, mógłbyś przynajmniej poczęstować swego brata kawą. - Debbie stała pośrodku kuchni, z rękami na biodrach, w koszuli rozchylonej tak, że widać jej było piersi. - Jaką pijesz, Luke? Czarną czy ze śmietanką i cukrem?
Luke popatrzył na nią i dostrzegł w jej oczach błysk zainteresowania. Do diabła. Stara się go kokietować na oczach Clinta.
- Właściwie to nie bardzo mam ochotę na kawę. Dokucza mi dziś żołądek. Chciałem tylko omówić z Clintem pewne sprawy rodzinne, więc jeśli pozwolisz...
- No cóż, dobrze. - Debbie była wyraźnie rozczarowana. - Wezmę prysznic. Muszę zaraz iść do pracy. Jestem kasjerką w banku przy Valley National, więc jeśli byś potrzebował gotówki, wstąp, na pewno...
- Debbie! - Clint spiorunował ją wzrokiem.
- Po prostu staram się być uprzejma - ucięła i wyszła z kuchni.
- Chyba jesteś zmęczony kobietami, które rzucają się na ciebie przy lada okazji - powiedział Clint, gdy zostali sami.
- To nie ma żadnego znaczenia. Po prostu utożsamiają mnie z facetem, którego gram, i wyobrażają sobie, że jestem inny niż w rzeczywistości.
- Nie gadaj. Rozmawiasz ze swoim bratem, któremu zostawały odpady po tobie, pamiętasz? Myślę, że dziewczyny spotykały się ze mną, bo po cichu liczyły, że w ten sposób uda im się poderwać ciebie.
- Clint, nie chcę się z tobą kłócić. Na litość boską, Debbie nic a nic mnie nie obchodzi.
- Za to tyją obchodzisz. Powinienem się tego domyślić, kiedy spytała mnie, gdzie się zatrzymałeś. - Clint podszedł do zlewu, wyciągnął kubek i nalał sobie wody. - Nic się nie zmieniło.
- Dużo się zmieniło. Dawniej nie pałałeś do mnie nienawiścią.
- A ty nigdy nie byłeś pozerem.
- Posłuchaj, wiem, że cały ten szum wokół mnie działa ci na nerwy. Ja też za tym nie przepadam, ale...
- Kpisz sobie czy co? Jesteś dumny jak paw.
- Popularność jest częścią mego zawodu - wycedził Luke - ale potrafię się kontrolować. Śmieszna jest ta - rozmowa. Pozostaliśmy tylko dwaj z rodziny i zamiast walczyć ze sobą, powinniśmy trzymać się razem.
- Trzymać się razem? - Clint parsknął śmiechem. - To nie ja wyniosłem się do Kalifornii, żeby się wylegiwać na plaży, zostawiając brata z wiecznie pijanym starym. To nie ja żyję jak bogacz i upajam się sławą, podczas gdy mój brat haruje przy bawełnie. To nie ty musisz targować się z kupcami i modlić, żeby cena bawełny nie poszła w dół.
- Oddałem ci moją część farmy. To mało?
- O, tak, mój wielki bracie, to o wiele za mało, ale daje mi prawo, żeby cię wyrzucić z kuchni.
Luke wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Jego brat widział tylko jedną stronę medalu, a teraz, gdy jego dziewczyna śpiewa pod prysznicem, myśląc przypuszczalnie o Luke'u, nie będzie miał ochoty spojrzeć na drugą. Luke odwrócił się w milczeniu i wyszedł.
Meg obudziła się, gdy trzasnęły drzwi. Luke poszedł, nie mogła mu tego mieć za złe. Sytuacja była nie do wytrzymania.
Kiedy Apacz zaskrobał do drzwi, narzuciła szlafrok i poszła do kuchni dać mu jeść. Na stole zobaczyła kartkę od Luke'a, w której informował ją, że wybrał się do brata i wróci, żeby się przygotować do uroczystości.
A więc poszedł dogadać się z Clintem. Nie wziął samochodu. Miała nadzieję, że się pogodzą. Wtedy Luke mógłby u niego zamieszkać, co byłoby najlepsze, i dla niego, i dla niej.
Wzięła prysznic, włożyła czarne dżinsy i podkoszulek z festiwalowym nadrukiem. Wywiad dla telewizji miała o jedenastej, ale chciała być ubrana, zanim przyjdzie Luke, choć wątpiła, czy ubranie ochroni ją przez dojmującym pożądaniem, jakie w niej budził.
Nie była głodna, ale zmusiła się do wypicia soku i zjedzenia grzanki. O ósmej zaczęły się telefony. Ustaliła ostatnie szczegóły. A o dziesiątej wyruszyła do telewizji.
Wywiad zaczął się bardzo dobrze. Meg podała harmonogram imprez towarzyszących i godziny wyścigów strusi.
- A co z naszym tegorocznym mistrzem ceremonii?
- spytał dziennikarz. - Słyszałem, że mieszkanki Chandler są niezwykle przejęte wizytą Luke'a Bannistera.
Meg poczuła, że robi się czerwona. Do diabła!
- To zaszczyt mieć wśród nas kogoś tak sławnego, kto pochodzi z naszego miasta - odparła z pozornym spokojem.
- Pani też pochodzi z Chandler. - Dziennikarz uniósł brwi. - Proszę mi powiedzieć, czy Luke już dawniej miał opinię podrywacza?
- Luke to prawdziwy mężczyzna - odparła po chwili zastanowienia.
- Czekamy więc z niecierpliwością na jego udział w niedzielnej imprezie.
Meg wypadła z telewizji, jakby ją ktoś ścigał. Musiała zaczerpnąć powietrza i uspokoić nerwy. Czy aby ludzie nie zauważą, że zmieszała się na samą wzmiankę o Luke'u? Na pewno wielu mieszkańców Chandler pamięta, że kiedyś się z nim spotykała. Musi być ostrożna, gdy pokażą się razem publicznie.
Wracając z telewizji, zatrzymała się obok domu, w którym spędziła pierwsze osiemnaście lat swego życia. Miała zostawić rodzicom dwa podkoszulki. Obiecali, że pomogą przy organizacji festiwalu. Była wściekła, że wtrącili się w jej sprawy z Lukiem, ale nie zamierzała teraz poruszać tego tematu. Była zbyt zajęta swoimi obowiązkami.
Weszła do domu tylnymi drzwiami, tak jak to zawsze robiła.
- Mamo? - zawołała.
Nora Hennessy siedziała przy stole nad talerzem zupy i oglądała telewizję. Była niewysoką, zadbaną kobietą, z krótkimi włosami w kolorze miodu, które właśnie zaczynały lekko siwieć na skroniach.
- Wielkie nieba! Nie spodziewałam się ciebie w takim dniu! - zawołała zdumiona na widok córki.
- Ja tylko... - przerwała, gdy zorientowała się, co matka ogląda. - „Labirynt uczuć”? - zdziwiła się.
- To niezły serial - stwierdziła Nora.
- Myślałam, że nie lubisz oper mydlanych.
- Cóż, oglądam tylko tę jedną.
- Nie zamierzam się wtrącać, ale wygląda na to, że i ty jesteś wielbicielką Luke'a.
- Tego bym nie powiedziała - oburzyła się Nora, a jej policzki stały się purpurowe.
- Ale jesteś, prawda? Słyszałam, co ludzie mówią o tym serialu. To Luke ich przyciąga. Ludzie, a raczej kobiety, nie oglądałyby go, gdyby nie miały bzika na punkcie Dirka Kennedy'ego. - Meg słyszała głos Luke'a. Nic dziwnego. Był na ekranie prawie bez przerwy.
- A jej matka patrzyła na niego, podobnie jak miliony innych kobiet.
Nora podniosła się i wyłączyła telewizor.
- Nie ma nic złego w oglądaniu zmyślonych historii. Gorzej, jeśli mieszasz je z prawdziwym życiem.
- Myślisz, że ja to robię? To dlatego mi nie powiedziałaś, że Luke zadzwonił, jak tylko dostał rolę w serialu?
- Usiądź. Naleję ci zupy. - Nora odzyskała zimną krew.
Meg rzuciła podkoszulki na stół.
- Nie mam teraz czasu, ale chciałabym, żebyś odpowiedziała na moje pytanie, zanim wyjdę.
- Dobrze. - Nora spojrzała córce prosto w twarz. - Tak, bałam się, że zostawisz Dana i pogonisz do Hollywood. Zawsze byłaś pod wpływem Luke'a Bannistera, a my z ojcem staraliśmy się wybić ci to z głowy.
- Toczyliście z nim swoją prywatną wojnę - wycedziła Meg przez zęby. - Właśnie się dowiedziałam, że tata zmusił go szantażem, żeby ze mną zerwał.
- Oczywiście Luke ci powiedział coś niecoś - zauważyła Nora cierpko. - Mam nadzieję, że nie zamierza ponownie wkroczyć w twoje życie?
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że może byłabym z nim szczęśliwa?
- Nie. Jeśli spokojnie się nad tym zastanowisz, przyznasz mi rację. Luke wylądował lepiej, niż się z ojcem spodziewaliśmy, ale jego styl życia nie jest dla ciebie. Nie nadajesz się do wielkiego świata, tego całego blichtru, blasku, świateł reflektorów. Poza tym, jak sięgnę - pamięcią, zawsze chciałaś zająć się działalnością polityczną. A powinnaś zacząć właśnie tu, gdzie się wychowałaś i gdzie masz ustabilizowaną pozycję. On nie zrezygnuje z Kalifornii, a jeśli z nim pojedziesz, będziesz zaczynać od początku.
Meg westchnęła głęboko. Trudno było nie przyznać matce racji.
- Chcę tylko móc sama podejmować decyzje.
- Z tonu, jakim mówisz, można wywnioskować, że wciąż jeszcze możesz podjąć tę decyzję.
- Lepiej już pójdę - stwierdziła Meg.
- Nie rób głupstw, dziecko. On jest atrakcyjnym mężczyzną, ale jeśli stanie między tobą a twoimi dążeniami, jego atrakcyjność zblednie. - Meg spojrzała matce w oczy. - Kochamy cię, Meg. Bóg dał nam tylko jedno dziecko, a więc jesteś dla nas wszystkim. Od chwili twego urodzenia mieliśmy na uwadze wyłącznie twoje dobro.
- Do zobaczenia, mamo. - Meg wybiegła i wskoczyła do samochodu. Nie chciała przedłużać tej przykrej rozmowy. Luke na pewno jest już w domu, myślała. Uroczystość zaczyna się za dwie godziny. Musi się przygotować.
Gdy wjechała na podwórze, Apacza nie było przed domem. Luke na pewno wrócił. Otworzyła frontowe drzwi. Usłyszała szum wody w łazience i głos Luke'a nucącego jakąś melodię. Apacz leżał w salonie, wyraźnie zadowolony.
- Dobrze ci, prawda? - powiedziała, drapiąc go za uchem. Problem w tym, że i jej było dobrze. Już w drodze do domu cieszyła się na myśl o tym, że Luke być może na nią czeka. Po raz pierwszy od blisko dwóch lat czuła się jak prawdziwa kobieta, pożądana, adorowana. Przyzwyczaiła się ostatnio myśleć o sobie w całkiem innych kategoriach, jako o wdowie, kandydatce do kariery politycznej, kobiecie interesu. Luke wszystko to zmienił jednym pocałunkiem.
Nie usłyszał, jak weszła. Nucił stary przebój Rolling Stonesów “I Can't Get No Satisfaction”. Westchnęła. Jej też nie satysfakcjonowała cała ta sytuacja. Weszła do kuchni i nalała sobie wody. Na stole zobaczyła torbę ze świeżo zerwanymi pomarańczami.
Chyba ich nie ukradł? - zaniepokoiła się, wracając myślą do przeszłości. Pachniały tak zachęcająco, a ona była taka głodna, że nie zastanawiając się długo, sięgnęła po owoc i zaczęła ściągać skórkę.
- Wydawało mi się, że ktoś tu jest - usłyszała nagle. Luke stał w drzwiach, wycierał włosy. Miał na sobie najbardziej obcisłe dżinsy, jakie kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć, i nic ponadto.
Rozdział 6
- Masz na nie pozwolenie? - spytała.
Luke zarzucił ręcznik na szyję i spojrzał na dżinsy.
- Mój agent poradził, żebym je włożył - odparł.
- Zapewnił ci też ochroniarza?
- Daj spokój. To dobre dla nastolatek. Nikt nawet nie zwróci uwagi.
- Nie byłabym taka pewna. - Przypomniała sobie słowa matki. On jest fascynującym mężczyzną. Matka nawet w części nie wiedziała, jak bardzo fascynującym. Luke jednak nie przejmował się swoim seksownym wyglądem, który być może stanowił tajemnicę jego sukcesu. Zachowywał się, jakby w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Widzę, że znalazłaś pomarańcze.
- Znalazłam. - Popatrzyła na niego badawczo. - Skąd je masz?
- Z drzewa starego Petersona.
- Luke!
- Cóż, przechodziłem obok, zapukałem do drzwi - i pogadałem z Petersonową. Jej mąż zmarł parę lat temu. Przecież wiesz.
Meg skinęła głową. Jak mogła stać tutaj obok tego seksownego faceta i nie rzucić mu się w ramiona?
- Pani Petersonci je dała?
- Zapracowałem na nie. Chciała, żeby jej okopać drzewko, i zrobiłem to za torbę pomarańczy. - Podszedł do stołu, wyjął jeden owoc i zaczął go obierać ze skórki. - Wstąpiłem do niej, żeby przeprosić za to, że jako chłopiec kradłem im pomarańcze.
- Przeprosiłeś i za mnie?
- Niezupełnie. Powiedziałem, że nie miałaś o niczym pojęcia.
- Ach, tak. - Meg patrzyła, jak myje pomarańcze. Te same dłonie pieściły wczoraj jej piersi. Pragnęła, by znów jej dotknął.
- Zachowywała się tak, jakby nawet nie wiedziała, że już tu nie mieszkam - dodał. - Dobrze mi to zrobi, na wypadek gdyby mi woda sodowa miała uderzyć do głowy, jak mówią niektórzy.
- Przecież nie jesteś zarozumiały.
- Powiedz to memu bratu. - Włożył do ust kawałek pomarańczy. - Wyborna. Zapamiętałem ten smak.
- A jak poszło z Clintem?
- No cóż... - Luke zawahał się. - Clint wyobraża sobie, że prowadzę wspaniałe życie w Kalifornii, podczas kiedy on haruje jak wół na farmie. Myślę, że zapomniał, iż musiałem nauczyć się sam sobie radzić, gdy tymczasem on pozostał w rodzinnym domu. Widzi jedynie, że jemu jest ciężko, a ja robię wspaniałą karierę.
- To niedobrze - powiedziała ze smutkiem Meg, pochylając się gwałtownie nad zlewem, by cząstka pomarańczy nie wpadła jej za podkoszulek. Nie udało się. Luke natychmiast pospieszył z pomocą. Poczuła na piersi jego dłoń.
- Przestań. - Chwyciła go za rękę. - Na litość boską, przestań.
Luke nie poruszył się. Niebieskie oczy zaszły mu mgłą.
- Myślałem dziś o tobie bez przerwy - wyszeptał.
- Gdy szedłem drogą, którą chodziliśmy razem, przyglądałem się wszystkim tym miejscom, w których się spotykaliśmy. Byłaś ze mną przez cały czas.
Meg nie drgnęła. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
Luke rozwarł dłoń i cząstka pomarańczy upadła na podłogę. Pogładził Meg po włosach i szyi.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem - westchnął. - Potrzebuję cię, Meg. - Zbliżył wargi do jej ust.
Oparła dłonie o jego nagą pierś. Wdychała znajomy zapach pomieszany ze świeżą wonią pomarańczy. Ich usta się spotkały. Objęła go za szyję. Luke, powtarzała w duchu jego imię. Przyciągnął ją do siebie. Poczuła każdy szczegół jego ciała. Był podniecony. Jego pocałunki stały się gorętsze, coraz bardziej namiętne.
- Nie miałem zamiaru tego robić - powiedział, z trudem odrywając się od niej.
Otworzyła oczy i oparła się o stół. Wysiłkiem woli utrzymywała równowagę. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wreszcie powiedziała:
- To również moja wina. I ja cię pragnę.
- Nie, nie pragniesz. Może teraz, w tym momencie, ale później byś tego żałowała. Nie chcę ci przysporzyć kłopotów, Meg. Naprawdę nie chcę. Próbowałem przekonać Clinta, żeby pozwolił mi u siebie zamieszkać, ale nawet nie raczył mnie wysłuchać. A jeśli zostanę tu jeszcze przez jedną noc, będziemy się kochać. Jestem tego pewny.
- Nie zostaniesz tutaj - odparła. - Dzwoniłam dziś rano do hotelu. Jest dla ciebie pokój. Przewieziemy twoje rzeczy, jak tylko będziesz gotów.
- To dobrze. To naprawdę dobrze.
- Wolałabym tego nie robić, Luke. - Meg umknęła wzrokiem w bok.
W jego oczach na moment rozbłysło pożądanie.
- To słuszna decyzja - przyznał po chwili. - Zaraz się spakuję i zniknę z twego życia, póki jeszcze choć trochę nad sobą panuję.
Pojechali do miasta BMW. Luke pogodził się już z myślą o tym, że znów stanie się obiektem fotoreporterów.
- W hotelu obiecano mi, że nie ujawnią numeru twojego pokoju - poinformowała go Meg, wybierając okrężną drogę, by ominąć skwer w środku miasta. - Dopóki uda ci się powstrzymać fotoreporterów, a jestem pewna, że obsługa hotelowa ci w tym pomoże, będziesz miał trochę spokoju.
- To naprawdę nie ma znaczenia - odparł. - Od tej chwili aż do niedzieli i tak należę do publiczności.
- Zapewne. - W jej głosie zabrzmiała ironia. Była - poirytowana. Luke do dżinsów włożył błękitną koszulę i buty z cholewką. Wyglądał znakomicie. Ogarnęła ją żądza posiadania. Podjechali pod hotel.
- Pomyśl, że i ty jesteś teraz osobą publiczną - zauważył.
Ale to nie mnie będzie otaczał tłum, dodała w duchu.
- Luke, chciałabym... - zaczęła.
- Ejże. - Dotknął jej ramienia. - Masz swoje zajęcia. Rozumiem to.
- Naprawdę?
- Dopóki trzymamy się na bezpieczną odległość - powiedział, patrząc jej w oczy. - Kiedy biorę cię w ramiona, zmieniam się w samolubnego faceta, który chce tylko...
- Mogę wziąć pański bagaż? - przerwał mu portier, otwierając drzwiczki samochodu.
- Oczywiście. Przedstawienie się zaczyna.
Meg obserwowała Luke'a, gdy wchodził do holu, ściągając na siebie spojrzenia kobiet. Gdyby tak mogła cofnąć czas o dwadzieścia cztery godziny. Inaczej wykorzystałaby chwile spędzone razem.
Przez następną godzinę działała jak automat, myślami błądząc gdzie indziej. Odebrała walkie-talkie, które miało jej nieodłącznie towarzyszyć przez najbliższe parę dni, i zieloną bryczkę, którą mogła swobodnie poruszać się po festiwalowym terenie. Sprawdziła jeszcze, czy wszystko zostało przygotowane jak należy, po czym udała się do hotelu po Luke'a.
Zastała go w holu otoczonego liczną grupą łowców autografów. Przepychając się ku niemu, żałowała, że jego agent nie zapewnił mu ochrony. Z trudem wyciągnęła go z tłumu i wyprowadziła przed hotel. Skinęła dłonią i wskazała mu miejsce obok siebie.
- Tu Meg. Wszystko w porządku - poinformowała przez walkie-talkie.
- Przypomina mi to bryczkę, którą jeździł Bobby Joe - roześmiał się Luke. - Nie będę twierdził, że jazda nie jest zabawna.
- Masz rację, jest zabawna.
Wszystko już było zapięte na ostatni guzik. Sprzedawcy rozstawili budki z prażoną kukurydzą i elektryczne grille, między nimi umieścili się lodziarze. Na straganach z pamiątkami pobrzękiwały na wietrze dzwoneczki, błyszczały przeróżne ozdoby, piętrzyły się wyroby rzemieślnicze. Przygotowano serpentyny i fajerwerki, by uświetnić uroczystość otwarcia wyścigów strusi o piątej, a rzędy pluszowych zwierzaków czekały na zwycięzców rozmaitych konkursów.
Meg podjechała pod żółto-biały namiot dla ważnych osobistości rozstawiony na końcu trasy biegu strusi, lam i wielbłądów. Trybuna po przeciwnej stronie była już pełna, a ci, którzy nie znaleźli miejsca na ławkach, obsiedli okoliczne trawniki. Członkowie obsługi roznosili piwo i inne napoje, z megafonów rozległy się dźwięki muzyki country.
- To nie lada przedsięwzięcie - stwierdził z podziwem Luke, wysiadając z bryczki. Weszli z Meg do namiotu, w którym miejscowi notable i członkowie Izby Handlowej raczyli się przy suto zastawionym bufecie.
- Musi tak być. Jeśli festyn się nie uda, będziemy przez cały rok się szarpać, żeby zdobyć pieniądze na naszą działalność w mieście.
- Obciążyli cię niezłą odpowiedzialnością.
- Jeśli ich zawiodę, niewykluczone że będę musiała opuścić miasto. Chodź, zjemy coś, zanim będzie za późno.
Wkrótce straciła Luke'a z oczu. Otoczyli go ludzie, którzy chcieli choć przez chwilę z nim porozmawiać. Namiot nie był wprawdzie miejscem ogólnie dostępnym, ale na zewnątrz Meg dostrzegła wścibską fotoreporterkę. Dziewczyna wciąż miała na głowie czapkę odwróconą daszkiem do tyłu, a podkoszulek zamieniła na bluzkę z długimi rękawami.
Meg obawiała się, że dziewczyna może chyłkiem wkraść się do namiotu. Podeszła do Bobby'ego Joe, który właśnie nadjechał. Był bez munduru. Pomagał roznosić piwo i napoje, ale Meg wiedziała, że nigdy nie zapomina o swoich obowiązkach służbowych. Wskazała mu fotoreporterkę.
- Chciałabym mieć pewność, że ta kobieta z aparatem nie wejdzie do środka - powiedziała.
- Zrobi się - zapewnił Bobby Joe. - Jak leci?
- Wydaje się, że wszystko w porządku. Co do tej wczorajszej nocy, ja...
- To twoja sprawa, Meg.
- Nie napisałeś żadnej notatki? - spytała z niepokojem połączonym z ulgą.
- A po co? Ty i Luke jesteście moimi przyjaciółmi. Nie ma o czym mówić.
- Dzięki, Bobby Joe. - Meg odetchnęła.
- Nie ma sprawy.
Wróciła do gości. Nastrój był coraz bardziej odświętny. Popełniła błąd, ale na szczęście błąd ten odkrył ktoś rozsądny i lojalny. Nie musi się więc obawiać o swoje dobre imię.
W pewnym momencie właściciel strusi wyścigowych zajął miejsce na środku areny i poprosił zebranych o uwagę. Meg czekała w napięciu, wiedząc, co powie. Zaczął od tego, że jest szczęśliwy, że może być wśród tak sympatycznych mieszkańców Chandler. Po krótkiej pauzie mówił dalej.
- W tym roku mamy nowy punkt w naszym programie. Izba Handlowa zorganizowała loterię, w której główną wygraną jest randka z naszym mistrzem ceremonii. A jest nim nie kto inny jak znany wszystkim gwiazdor serialu „Labirynt uczuć”, Luke Bannister!
Rozległy się burzliwe oklaski, Luke wyszedł przed namiot i pomachał do zgromadzonych.
- Zwyciężczyni otrzyma tuzin róż i zostanie zawieziona elegancką limuzyną do hotelu San Marcos, gdzie zje kolację z Lukiem w restauracji Nineteen-Twelve.
A teraz poproszę moją asystentkę, by wylosowała jedno z nazwisk spośród zgłoszeń znajdujących się w tej oto czasze. Zaraz się dowiemy, której z pań dopisze szczęście.
Meg wstrzymała oddech. Nie chciała, żeby ktokolwiek spotykał się z Lukiem. Nieważne, że loteria przysporzyła pieniędzy Izbie, nieważne, że będzie to dobra reklama dla Luke'a.
- Wygrała... - prowadzący zawiesił głos, by zwiększyć efekt - Debbie Fry!
- Hura! - wykrzyknęła Debbie, wznosząc do góry ręce.
- Myślę, że jest szczęśliwa - kontynuował konferansjer. - A teraz, panno Fry, proszę przejść do namiotu dla VIP-ów i przedstawić się. Luke Bannister powinien się dowiedzieć, w czyim towarzystwie spędzi piątkowy wieczór. Mogę tylko powiedzieć, że szczęściarz z niego.
Meg zmusiła się, by podejść do Debbie i złożyć jej gratulacje. Luke zbliżył się z uśmiechem i oświadczył, że z rozkoszą będzie jej towarzyszył wieczorem. Meg podejrzewała, że znowu gra, ale w głębi serca poczuła ukłucie zazdrości. Nic nie mogła na to poradzić.
Błysk flesza! Ostre światło oślepiło ją na moment. Zauważyła fotoreporterów. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie odzwierciedlają się wszystkie targające nią uczucia. Już sobie wyobrażała nagłówki w gazetach: „Dawna dziewczyna Bannistera obserwuje z zazdrością, jak uwodzi on następną kobietę”. Nie, chyba zwariowała. Fotoreporterzy nie na nią polowali. Po prostu znalazła się w polu ich widzenia.
Zaczął się pierwszy bieg. Trzy strusie ciągnęły małe rydwany. Powożący mieli na sobie hełmy, jakie niegdyś nosili Rzymianie, i luźne płaszcze. Tłum wiwatował. Meg obserwowała wyścig z zainteresowaniem, ale kątem oka zerkała w kierunku Debbie i Luke'a.
Na szczęście wezwano ją przez walkie-talkie. Podeszła do Luke'a i poinformowała go, że musi na chwilę odjechać.
Clint przyjechał po Debbie około wpół do siódmej wieczorem. Umówili się na terenie festiwalu, chociaż po porannej scenie nie było mu w smak znaleźć się z Debbie tam, gdzie mogli spotkać brata. Wszyscy kumple Clinta zabierali tego wieczoru swoje żony i dziewczyny na festyn, a więc i Clint musiał to zrobić. Lepiej, żeby Luke trzymał się z dala od Debbie, i odwrotnie.
Debbie zajmowała mały domek gościnny za domem rodziców. Czekała już na niego na ganku. Podobało mu się, że zawsze była punktualna. Popatrzył z uznaniem na jej obcisłe zielone dżinsy i jaskraworóżową bluzkę związaną w pasie. Wyglądała piekielnie seksownie. Chłopaki będą mu dziś zazdrościć.
Otworzył drzwiczki. Kiedy wsiadła, poczuł silny zapach perfum.
- Pięknie pachniesz - powiedział.
- Dzięki. - Debbie nie patrzyła na niego.
- Nie pocałujesz mnie?
- Ależ oczywiście. - Szybko musnęła wargami jego policzek.
- Ejże. - Clint przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta. - To co innego - stwierdził, zapuszczając silnik.
Na ogół była w samochodzie bardzo rozmowna, ale tym razem milczała.
- Coś się stało, kochanie? - zaniepokoił się.
Rzuciła mu nerwowe spojrzenie.
- Będzie lepiej, jak ci powiem - zdecydowała. - I tak się dowiesz.
Zmartwiał. Był niemal pewien, że ma to coś wspólnego z Lukiem.
- No więc mów.
- Wygrałam główną nagrodę na loterii.
- Jakiej loterii? - Nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
- Losowano randkę z twoim bratem.
- Co? - Clint zjechał na pobocze i gwałtownie zahamował. - Kupiłaś los?
- Dwadzieścia.
Spuścił głowę. Oczywiście, kupiła dwadzieścia losów. Kogo on chce oszukać? Przecież chodzi z nim tylko dlatego, że jest bratem Luke'a Bannistera. A teraz Luke jest tutaj, więc on nie jest już potrzebny.
- To tylko jeden wieczór - dodała miękko, łagodniejszym tonem. - W piątek.
Clint wyprostował się i popatrzył przed siebie. Zamyślił się. Prawdę mówiąc, nie był zakochany w Debbie, ale podobała mu się i wszyscy w mieście uważali, że jest jego dziewczyną. Nie złamie mu serca, idąc na tę randkę, ale ugodzi jego męską ambicję. Przeklęty Luke. Nie mógł zostać tam, gdzie jego miejsce?
- Pójdziemy dzisiaj razem? - spytała niemal szeptem.
- Pójdziemy, jasne. - Clint zapuścił motor.
- Wściekły jesteś, co?
- O, nie, to niepodobne do starego Clinta.
- Meg poczuła się senna, ale nie mogła jeszcze pójść do domu. Była potrzebna tutaj. Od chwili otwarcia festiwalu prawie nie widziała Luke'a, w każdym razie nie na żywo. Mogła go natomiast podziwiać na ogromnym ekranie zawieszonym przed trybuną, na którym wyświetlano fragmenty serialu.
Dojeżdżała właśnie do namiotu, gdy Luke wyrósł przed nią jak spod ziemi. Gwałtownie skręciła, by na niego nie najechać.
- Zostaw tę bryczkę i chodź ze mną - powiedział.
- Co się stało?
- Muszę z tobą pomówić. Chodź.
- Znowu ta reporterka? A może coś ze strusiem?
- Powiem ci na diabelskim kole. To jedyne miejsce, gdzie możemy być sami.
- Nie lubię diabelskiego koła, Luke.
- Ze mną nie musisz się bać.
- Będzie mi niedobrze.
- Na pewno nie. Zaufaj mi - nalegał.
Podeszli do kasy.
- Patrzcie, to Dirk Kennedy - usłyszeli nagle czyjś głos.
- W rzeczy samej. - Luke posłał jeden ze swych dyżurnych uśmiechów. Natychmiast zaczęto go prosić o autograf. - Jak wrócę - obiecał. Wsiedli z Meg do wagonika.
- To kiepski pomysł. - Meg poczuła ucisk w żołądku.
- Świetny!
Wagonik wzniósł się w górę. Zemdliło ją.
- Och, Luke - jęknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Ujął jej dłonie. - Popatrz na mnie.
Od razu poczuła się lepiej. Któż mógłby myśleć o czymś nieprzyjemnym, patrząc w te oczy koloru nieba nad Arizoną?
- Widzisz - uśmiechnął się. - Wiedziałem, że nie będzie tak źle.
I wtedy popełniła błąd. Spojrzała w dół. Świat zawirował jej przed oczami.
- Boże - jęknęła.
- Spójrz na mnie.
Popatrzyła mu w oczy. To był jej talizman.
- Cały czas patrz na mnie, a nie w dół - napominał.
- Chyba mnie hipnotyzujesz.
- Coś podobnego. Jeszcze nigdy tego nie robiłem.
- To niesamowite, Luke - zaśmiała się.
- Och, Meg, co ja bym dał... - westchnął. - Czas zmienić temat. Wziąłem cię tutaj, żeby się zastanowić, czy można coś zrobić z tą randką z Debbie.
- Zrobić? Dlaczego? Nie rozumiem.
- Jest dziewczyną Clinta.
- Wiem, ale wygrała. Widziałeś, jaka była podekscytowana. Nie wyobrażam sobie, żeby zrezygnowała.
- Jesteś pewna? Bo ja sobie pomyślałem, że gdybyś jej dała te róże i zaproponowała przejażdżkę limuzyną i kolację z Clintem zamiast ze mną, wybralibyśmy kogoś na jej miejsce. Pokryłbym dodatkowe koszty.
- Spróbuję, ale widziałeś, jak się ucieszyła. Może jest dziewczyną Clinta, ale chce iść na kolację z tobą.
- Do diabła. Wyobrażałem sobie nawet, że jakoś tak to załatwisz, że to ty pójdziesz ze mną na kolację.
- Nic z tego. Wywieziono by mnie stąd na taczkach.
- O, nie, bo wtedy ja bym przybył i ocalił cię, tak jak Lancelot ocalił Ginewrę, kiedy chcieli ją spalić na stosie.
- Zawsze byłeś romantykiem.
- Tak. Czy zdajesz sobie sprawę, że mamy już za sobą trzy okrążenia, a tobie nie jest niedobrze?
- To dopiero jest romantyczne.
- A teraz zatrzymaliśmy się na samej górze. Moje ulubione miejsce.
- Nawet mi nie mów, gdzie jesteśmy. Nie chcę wiedzieć. - Meg nadal wpatrywała się w jego oczy.
- Jest pewna tradycja związana z zatrzymywaniem się na górze. Oczywiście ty jej nie znasz, bo nigdy nie jeździłaś na kole.
- Jeśli ma to coś wspólnego z pędzeniem jak wariat samochodem, to nie interesuje mnie taka tradycja.
- To jedna. Ale jest i druga. - Ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta. Był to cudowny, delikatny pocałunek pełen słodyczy. - I jak ci się podoba? - spytał.
- Jesteś szalony.
- Całujmy się, dopóki nie ruszymy. Nikt nas tu nie zobaczy.
- To niebezpieczne.
- Owszem, jeśli rzucisz się na mnie i zaczniesz szarpać ubranie. Ale jeśli potrafisz się opanować, będzie cudownie.
Roześmiała się. Lekko rozchyliła usta, gdy ją całował. Czuła jego język. Co ja najlepszego robię, pomyślała, ale nie była w stanie się powstrzymać. To wszystko było zbyt piękne.
- Może byś lepiej spróbowała popatrzeć na mnie z oburzeniem - zaproponował.
- Dlaczego?
- Bo teraz wyglądasz jak kobieta, która chce się kochać.
- Mylisz się.
- Spójrz na mnie z niesmakiem.
Meg zmarszczyła brwi, po czym wybuchnęła śmiechem. Śmiała się jeszcze, gdy wysiadali z wagonika i błysnął przed nimi flesz aparatu.
Rozdział 7
- Muszę iść - oświadczyła Meg, wyrywając się Luke'owi.
Gdy po chwili obejrzała się za siebie, zobaczyła otaczający go tłumek wielbicieli i fotoreporterów. Wsiadła do swojej bryczki i skierowała się w stronę namiotu organizatorów. Po drodze rozglądała się za Debbie. Koniecznie chciała z nią porozmawiać, ale okazało się, że Debbie już poszła do domu. Musi ją złapać rano w banku. Wątpiła jednak, by była skłonna zrezygnować z randki z gwiazdą.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zorganizować spotkania w czwórkę. Clint przyszedłby z Debbie, a Luke z nią. Zupełnie jak za dawnych czasów, pomyślała, tyle że wtedy Debbie nie była dziewczyną Clinta. Była na to za młoda. Chodziła jeszcze do szkoły podstawowej. Teraz też jest za młoda. Meg nie mogła znieść myśli, że Luke będzie ją trzymał za rękę, obejmował.
A może pocałuje na dobranoc? Albo posunie się dalej? Nie, to niemożliwe, nie powinna posądzać Luke'a o podobne zamiary. A jednak jest mężczyzną o gorącym temperamencie i nie ma żadnych zahamowań.
Następnego ranka zastała Luke'a w zwierzyńcu, gdzie młody struś, Dirk Kennedy, stanowił główną atrakcję. Wszyscy chcieli mieć zdjęcie Luke'a z jego filmowym imiennikiem. Luke miał na sobie równie obcisłe dżinsy jak poprzedniego dnia, białą koszulę bez kołnierzyka rozpiętą prawie do pasa i wysokie do kolan skórzane buty opinające łydki. Tajemniczości dodawały mu ciemne okulary. Ktoś dobrze wiedział, jaki strój mu wybrać.
Meg zatrzymała się w pewnej odległości i zawołała go. Natychmiast do niej podbiegł. Zdjął okulary i uśmiechnął się.
- Świetnie wyglądasz. I pachniesz nieco ładniej niż te zwierzaki.
- A ty wyglądasz jak prawdziwy chłopak z farmy. Właściwie należałoby dać ci coś do roboty.
- Nie narzekam. Dobrze mi tu. Twój widok czyni ten dzień jeszcze piękniejszym.
- Dzięki. - Spojrzała w jego przepastne, błękitne oczy i omal nie zapomniała, co chciała powiedzieć.
- Potrzebujesz czegoś ode mnie? - spytał. Tak, pomyślała.
- Byłam właśnie w banku - odparła. - Rozmawiałam z Debbie. Nie zrezygnuje z randki.
- To niedobrze - zasępił się Luke.
- Namawiałam ją, żeby poszła z Clintem. Od- powiedziała, że zastąpienie ciebie Clintem byłoby głupotą.
- Nie wiem, czego ona się spodziewa. Zamierzam traktować ją jak młodszą siostrę.
- Wątpię, czy tego od ciebie oczekuje.
- Powinnaś wiedzieć, że jeśli nie mogę mieć ciebie, nie chcę żadnej innej.
Serce Meg zabiło mocniej. Jakże lubiła słuchać takich słów, nawet jeśli nie bardzo w nie wierzyła. W niedzielę Luke wróci do Los Angeles i na pewno nie pozostanie długo samotny.
- No cóż, miejmy nadzieję, że Debbie miło spędzi czas z kimś, kto będzie się zachowywał jak jej starszy brat.
- Wygrała kolację w moim towarzystwie, nic więcej.
- Wydajesz się zirytowany - zauważyła Meg.
- Widzisz, co czynią z mężczyzny zawiedzione nadzieje? - zaśmiał się cicho. - Myślę jednak, że jakoś sobie z tym poradzimy, Debbie, ja i mój braciszek. Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Nie chcę niczego zepsuć. - Luke popatrzył na dzieci przechodzące obok z watą cukrową na patyku.
- Co byś powiedziała, gdybyśmy sobie przypomnieli dawne czasy i też skoczyli na watę?
- Dobry pomysł, ale mam jeszcze masę spraw do załatwienia. Nawiasem mówiąc, czy wiesz, że telewizja będzie was filmować?
- W porządku. I dziękuję, że próbowałaś coś zmienić z tą randką.
- Głupstwo. - Meg obserwowała go, gdy odchodził, - ściągając na siebie spojrzenia zebranych. Rozumiała to. Na nią też działał z jakąś magnetyczną siłą, ile razy znalazła się w jego pobliżu.
Tego wieczoru Meg, załatwiwszy najpilniejsze sprawy, postanowiła pomóc trochę przy stoisku z piwem - było to najruchliwsze, najbardziej uczęszczane miejsce przez gości festiwalu. Miała nadzieję, że dzięki temu zapomni o Luke'u i jego randce z Debbie.
Było tak do chwili, gdy ich zobaczyła. Luke miał na sobie ciemny garnitur podkreślający jego szerokie ramiona, Debbie suknię ze srebrnych łusek połyskującą przy każdym ruchu. W jednej ręce niosła bukiet róż, drugą trzymała Luke'a. Pochylała się ku niemu, opierając policzek o jego ramię.
Wokół kręcili się fotoreporterzy i kamerzyści. Debbie pozowała im do zdjęć niczym początkująca gwiazdka filmowa. Meg niejasno sobie przypominała, że Debbie marzyła o karierze aktorskiej. Teraz była więc w swoim żywiole. Luke na lewo i prawo rozdawał uśmiechy, ale w pewnej chwili dostrzegła na jego twarzy wyraz znudzenia.
Zmierzali w kierunku pawilonu, w którym występował znany na Południu zespół rockowy. Prawie znikli już z oczu Meg, gdy nagle wyrósł przed nimi Clint. Meg porzuciła stoisko z piwem i pobiegła. Obawiała się najgorszego. Lada moment będzie tu telewizja. Nie może dopuścić do awantury.
- Widzę, że przygruchałeś sobie słodką ślicznotkę, braciszku - zaczął Clint.
- Daj spokój. Debbie i ja uczestniczymy właśnie w programie dobroczynnym.
- Tak. Ta mała potrafi być dobroczynna.
- Jak śmiesz? - oburzyła się Debbie. Podniosła rękę.
- Pozwól mi z nim pogadać. - Luke odsunął ją na bok. - Uważaj, braciszku - powiedział. - Debbie to fantastyczna dziewczyna, ale jest tylko moją dobrą znajomą, niczym więcej. Nie psuj wszystkim zabawy.
- Nie próbuj mnie pouczać. - Clint szturchnął go w ramię. - Jestem twoim bratem. Byłem tu, kiedy tata cię tłukł, bo za dużo sobie pozwalałeś z dziewczynami z sąsiedztwa. Żadnej nie przepuściłeś. Znam cię. Ale Debbie jest moja. Trzymaj się od niej z daleka.
- Nie jestem niczyja - zaprotestowała Debbie.
Meg zauważyła zbliżającą się ekipę telewizyjną.
Na chwilę znieruchomiała, nie mając pojęcia, jak postąpić.
- Idź do domu i prześpij się, Clint - wycedził Luke przez zęby.
- Pocałuj mnie gdzieś, chłoptasiu.
Luke zacisnął pięści. Meg błyskawicznie znalazła się przy nim i chwyciła go za ramię.
- Daj spokój, proszę - wyszeptała.
Popatrzył na nią. Oczy pałały mu gniewem.
- Nie możesz zepsuć festiwalu. Nie bij się z nim - prosiła. Poczuła, że jego mięśnie rozluźniają się. - Dziękuję, Luke - rzuciła cicho.
- Czyżby nasz kochaś miał pietra? - szydził Clint.
- Nie chcę się bić - powiedział Luke. - Chodźmy, Debbie. - Podał jej rękę.
- Ty sukinsynu! - wrzasnął Clint. - Wiem, czemu nie chcesz się bić. Boisz się, że załatwię ci tę śliczną buźkę!
Meg wstrzymała oddech. Luke z trudem się opanowywał. Uśmiechnął się jednak jak gdyby nigdy nic i poprowadził Debbie w kierunku namiotu, w którym grał zespół muzyczny.
Clint chciał iść za nimi, ale paru przyjaciół powstrzymało go. Meg odetchnęła. Tego by jeszcze brakowało - mistrz ceremonii z podbitym okiem i złamanym nosem.
- Czy pani Meg O'Brian? - usłyszała nagle obok siebie głos reportera telewizyjnego.
Skinęła głową.
- Czy to przypadkiem nie Luke Bannister przed chwilą z kimś się kłócił?
- Luke jest w drodze na zabawę. Jeśli się pan pospieszy, jeszcze go pan złapie.
- Dobrze, dobrze, ale o co im poszło?
- O nic.
- Cóż, jeśli tak pani mówi. - Reporter wzruszył ramionami. - Chodźcie, chłopaki, kręcimy.
Luke stał z Debbie obok estrady, słuchając zmysłowej piosenki, która przed paru miesiącami znajdowała się na pierwszym miejscu listy przebojów. Kilka par tańczyło. Debbie zaproponowała, żeby zrobili to samo, ale odmówił, tłumacząc się, że nie jest dobrym tancerzem. Z trudem wytrzymywał tę sytuację. Jeszcze pół godziny i będzie po wszystkim, pocieszył się w myślach.
Kiedy przystał na pomysł „randki z Dirkiem”, sądził, że to nie będzie nic trudnego. Dziesiątkom kobiet towarzyszył przy podobnych okazjach. Tyle że wczoraj trzymał w ramionach Meg i teraz dotyk każdej innej kobiety nieprzyjemnie drażnił mu skórę. Perfumy Debbie wydawały mu się zbyt intensywne, a jej głos zbyt piskliwy. Pragnął Meg.
Zaczynał rozumieć, jak to wszystko się dzieje. Przez całe lata Meg była postacią z wyobraźni, wciąż pożądaną, ale nie przeszkadzała mu w nawiązywaniu znajomości z innymi kobietami. Teraz znów stała się kimś realnym i już żadna kobieta nie będzie w stanie jej zastąpić. Od kiedy musiał zrezygnować z Meg, jego życie uczuciowe pozostawiało wiele do życzenia. Być może za następne dziesięć lat zdołałby zapomnieć ją na tyle, by naprawdę cieszyć się innymi kobietami. Może tak, a może nie.
- Jesteś cudowny, Luke. - Debbie przytuliła się do niego.
- Jestem zwyczajnym facetem.
- Zastanawiam się, czy tak jest. - Debbie wydawała się urażona. - Na ogół nie mam problemów z zachęceniem mężczyzny, by zrobił pierwszy krok, a ty jesteś przecież słynny ze swoich podbojów. O co więc chodzi? Nie podobam ci się?
- Podobasz mi się, nawet bardzo. - Zastanawiał się, co ma powiedzieć. Nawet najmniejsza wzmianka, że jest ktoś inny, może skierować podejrzenia na Meg. Widziano ich razem nieraz, a kto wie, czy Bobby Joe będzie trzymał język za zębami.
- Nawet mnie nie pocałowałeś - powiedziała z wyrzutem.
- Nie wiedziałem, że i to wchodzi w skład wygranej.
- Może wchodzić. Jeśli chcesz...
Jeszcze tydzień temu przyjąłby zaproszenie tych kuszących rozchylonych ust, ale minionej nocy całował Meg i wciąż jeszcze miał w pamięci smak tego pocałunku. Nie zamierzał mieszać go z innym.
- Przykro mi, Debbie, ale nie. Może powinnaś umówić się dzisiaj z Clintem.
- Clint jest w porządku, ale nie zamierza nic zrobić ze swoim życiem. Znalazł się w ślepej uliczce. Jeśli z nim zostanę, też tutaj ugrzęznę.
- O to ci chodzi. - Powinien wcześniej zorientować się, w czym rzecz. Zaoszczędziłoby to im obojgu dużo czasu. - Chcesz wiedzieć, czy pomogę ci nawiązać kontakty w Hollywood.
- Ale skąd! - obruszyła się. - Po prostu chcę cię lepiej poznać, ale mi nie dajesz.
- Debbie, nie musisz udawać. Chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę mógł. Jesteś fotogeniczna. Nie mogę ci niczego obiecać, ale spróbuję porozmawiać z paroma osobami, może uda mi się załatwić ci próbne zdjęcia do „Labiryntu uczuć. „
- Naprawdę? To by było cudownie.
- Za to proszę cię, abyś powiedziała Clintowi, że między nami nic nie było, że prawdziwy ze mnie dżentelmen.
- Czy ja wiem? - Debbie zesztywniała i odwróciła - głowę. - Niezbyt dobrze to o mnie świadczy, że nawet nie próbowałeś.
- To powiedz, że miałem katar i bałaś się zarazić - westchnął. - Nie chcę, żeby Clint miał do mnie pretensje.
- A więc pomożesz mi i nie będę musiała się z tobą przespać?
- Wyobraź sobie.
- Nie byłoby to takie straszne, gdybym musiała. Wszystkie przyjaciółki by mi zazdrościły.
- Pamiętaj, że co innego w życiu, a co innego na ekranie. Jestem zwyczajnym facetem, już ci mówiłem.
- A więc te wszystkie opowieści, które o tobie słyszałam, to nieprawda?
- Przesadzone. Chodź, poszukajmy tego dzieciaka, który miał potrzymać twoje kwiaty.
W ciągu pół godziny Luke odprowadził Debbie do samochodu i wrócił do hotelu. Dzięki Bogu było po wszystkim. Debbie jest szczęśliwa, tylko Clint wciąż ma mu za złe. Luke miał nadzieję, że to się zmieni. Nie chciał pogarszać swoich stosunków z bratem. Przeciwnie, zamierzał coś zrobić, żeby się poprawiły.
W hotelu zastał wiadomość od agenta. „Zdjęcia próbne w poniedziałek” - informował Henry Davis.
Zdjęcia próbne. Wreszcie będzie miał szansę zagrać w filmie fabularnym. Może to oznaczać przełom w jego życiu zawodowym.
Chciał o tym komuś powiedzieć, podzielić się swoją radością, ale z kim? Mógł zadzwonić do paru przyjaciół w Los Angeles, ale większość sama czekała na podobny zwrot w karierze. Trudno byłoby oczekiwać, że będą cieszyć się razem z nim. Clint nie wchodził w rachubę. Ale Meg tak. Ona zrozumie, mimo że to właśnie jego kariera była jedną z przyczyn ich rozstania.
Luke przypomniał sobie, jak kiedyś wygrał rower w jakimś konkursie. Clint był zazdrosny, ale Meg szalała z radości. Później zdołała jakoś udobruchać Clinta, bo przekonała go, że też coś zyskał. Odziedziczył po Luke'u jego stary rower, a Meg pomogła mu go odnowić. Potrafiła być niezłą dyplomatką, pomyślał z uśmiechem.
Kto wie, czy to nie ona będzie remedium na jego kłopoty z Clintem. Może jej uda się ich pogodzić. Podniósł słuchawkę i wykręcił jej numer. Nie zgłosiła się. Zostawił wiadomość na sekretarce, żeby oddzwoniła.
Kiedy Meg wróciła do domu, od razu włączyła sekretarkę. Usłyszała głos Luke'a. Podał numer pokoju i poprosił, żeby zatelefonowała. Czyżby to było zaproszenie?
Zastanawiała się, co zrobić. W końcu wykręciła numer.
- To ja - powiedziała.
- A to ja.
- O co chodzi?
- Wiesz, dzwonił mój agent. Mam w poniedziałek zdjęcia próbne do filmu.
- Luke, to cudownie! - zawołała, choć z mieszanymi uczuciami. Luke był już dla niej stracony. Z drugiej strony wiedziała, jak bardzo pragnął tej roli. - A przy okazji - dziękuję, że nie wdałeś się w awanturę z Clintem. Pewno nie chciałeś ryzykować przed zdjęciami próbnymi.
- Oczywiście. Posłuchaj, zadzwoniłem do ciebie z powodu Clinta. Muszę z nim pomówić, a dotychczas nie bardzo miałem okazję. Najpierw towarzyszył nam tłum, później była u niego Debbie. Myślę, że gdybyśmy mogli usiąść w jakimś spokojnym miejscu, wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Być może. - Meg nie była wcale taka pewna. Miała jeszcze przed oczami wyraz twarzy Clinta.
- Zawsze byłaś naszym dobrym duchem. Czy nie mogłabyś {lać mu jutro znać, że będę sam w pokoju po festynie? Może wpadnie na piwo. Co o tym myślisz?
- Może wpadnie. - Meg nie chciała pozbawiać Luke'a złudzeń, ale nie bardzo w to wierzyła. Clint może by i chciał pogodzić się z bratem, ale był tak uparty, że nigdy by się do tego nie przyznał.
- Debbie obiecała, że powie Clintowi, że nic między nami nie było. Może wtedy da się przekonać.
- Może. - Meg poczuła osobistą satysfakcję po tym stwierdzeniu. - A jak było?
- Z trudem wytrzymałem.
- Przykro mi. Nie, wcale nie jest mi przykro. Byłam wściekła, że masz tę randkę.
- Nie wiem, czy tak wściekła jak ja.
Meg przymknęła oczy. Pragnęła Luke'a tak bardzo.
- Meg?
- Jestem...
- Głupio się zachowuję, wiem. Nie możemy być razem i to dlatego.
- A więc kończmy rozmowę i idź spać.
- Brak mi cię, Meg.
- Mnie ciebie też. - Meg powoli odłożyła słuchawkę i wbiła wzrok w telefon. A nuż Luke jeszcze raz zadzwoni, pomyślała z nadzieją.
Rozdział 8
W sobotę o wpół do dziesiątej rano Meg wybrała się na teren festiwalu, by sprawdzić, czy Didi nie ma żadnych problemów z organizacją zawodów. Minęła szkolny zespól muzyczny, który z zapałem ćwiczył przed występem, stragany z przekąskami, doszła wreszcie do przystrojonego wozu drabiniastego rodziców. Zawsze przyjeżdżali nim na paradę kończącą festiwal strusi. Matka dla większego efektu wkładała pasiastą spódnicę i czepek.
Meg popatrzyła na swoje białe spodnie i blezer. Z okazji parady ubrała się nieco bardziej elegancko.
- Jakieś kłopoty? - zawołała na widok ojca mocującego się z uprzężą.
- Och, wiesz, jakie to wszystko stare - odparła matka. - Ojciec nie może się zdecydować, czy sprzedać ten wóz, czy nie, dlatego nie kupuje nowej.
- Tato, parada zaczyna się za dwadzieścia minut - zwróciła mu uwagę Meg.
- Zdążę. Nora, przytrzymaj te konie - poprosił żonę.
- Zabrudzę sobie suknię i nic... - Nagle jej oczy rozszerzyły się. Patrzyła ponad głową Meg. - Witaj, Luke.
Meg natychmiast się odwróciła. Wiedziała, że Luke gdzieś tutaj jest, ale jeszcze go nie widziała. A teraz stał przed nią w czarnej jedwabnej koszuli i obcisłych czarnych dżinsach. Nisko na czoło nasunął czarny stetson. Wyglądał jak szatan i chyba jakiś szatański impuls przywiódł go tutaj, by zdenerwować jej rodziców swoją obecnością.
- Witam, pani Hennessy. Przytrzymam konie.
- Dzięki, Luke, ale masz chyba ważniejsze zajęcia - powiedział ojciec Meg. - Poza tym możesz sobie zniszczyć ten piękny strój. , - Proszę się nie martwić. Mam wolną chwilę. Zresztą, przecież to ja mam zacząć paradę, czyż nie? - uśmiechnął się. Meg spojrzała na matkę. Pani Hennessy zaróżowiła się. Nie wiadomo, z podniecenia czy z zakłopotania.
Luke trzymał konie i mruczał coś do nich, głaszcząc je po grzywach.
- Piękne - pochwalił.
- Dziękuję. Powinienem sprawić im przyzwoitą uprząż albo pozbyć się ich, ale jakoś nie mogę podjąć decyzji - odrzekł Jack Hennessy.
- Niekiedy trudno zrozumieć, o co panu naprawdę chodzi - zauważył Luke.
Ojciec Meg nie odpowiedział. Pilnie majstrował przy uprzęży. Obecność Luke'a najwyraźniej wprawiała go w zakłopotanie.
- No, nareszcie - powiedział z ulgą. - Wszystko w porządku. Dziękuję za pomoc. - Wyciągnął rękę do Luke'a.
Luke uśmiechnął się i puścił cugle. W tym momencie błysnął flesz. Młoda reporterka znów tu była.
- Cóż, powinienem się domyślić, że to było na pokaz - stwierdził Jack Hennessy, opuszczając rękę. - U nas, w Chandler, ludzie pomagają sobie ze zwykłej życzliwości.
- Ależ, tato! Luke nie przytrzymał tych koni dlatego, żeby go sfotografowano. Od kiedy przyjechał, unika tej kobiety jak ognia.
- Daj spokój, Meg - odezwał się łagodnie Luke. - Lepiej już pójdę. - Wyjął z kieszeni czarne rękawice z frędzlami. - Parada zaraz się zacznie.
- Tato, zachowałeś się nie fair - powiedziała Meg, gdy odszedł.
- Jestem realistą. Mówisz, że on unika fotoreporterów? Człowiek, któremu płacą za to, że staje przed kamerą? Zaproponował, że przytrzyma konie, bo wiedział, że jego wielbicielom będzie się podobało zdjęcie w czarnym stroju przy czarnych koniach. Nawet ja uważam, że to bardzo efektowne.
- Źle go oceniasz, tato. Zresztą zawsze tak było.
- Meg, nie czas na odgrzebywanie przeszłości - wtrąciła pani Hennessy.
- To nie ja zaczęłam, tylko ojciec. Był niemiły dla Luke'a. Dowiedziałam się, jak to naprawdę było, tato. Dlaczego Luke ze mną zerwał.
- Nie zamierzam się tłumaczyć ani tym bardziej przepraszać - oburzył się ojciec. - Spójrz, co osiągnęłaś.
- Gdybym w odpowiednim czasie nie interweniował, lepiej nie myśleć, co by z tobą było. To on ci o wszystkim powiedział, prawda?
- Tak. I byłam wstrząśnięta, że posunąłeś się do szantażu.
- A więc bądź wstrząśnięta. Gdy będziesz miała własne dzieci, zrozumiesz to. A co on ci teraz opowiada? Znowu chce wkraść się w twoje życie?
- Jeśli chcesz wiedzieć, mówił, że rozumie, dlaczego tak postąpiłeś. Nie ma do ciebie żalu, tato, ale ty się nie zmieniłeś, prawda?
- Nie, jeśli chodzi o ciebie. A on ma u mnie złe notowania. I nie obchodzi mnie, czy kiedyś otrzyma Oscara. Nie jest odpowiednim mężczyzną dla ciebie. Doskonale o tym wiesz.
- Ojciec ma rację, kochanie - dodała matka.
- Akurat ty nie powinnaś tego mówić, zważywszy, że... - zamilkła, widząc niepokój na twarzy matki. Jack Hennessy najwyraźniej nie miał pojęcia, że jego żona ogląda „Labirynt uczuć”. Meg postanowiła nie ciągnąć dłużej tego tematu. - Mamo, rozumiem cię, ale dajmy już temu spokój - powiedziała i zobaczyła wyraz ulgi w oczach matki.
Nigdy nie zastanawiała się nad wzajemnymi stosunkami rodziców, ale zdziwiło ją, że mieli przed sobą sekrety, dotyczące zresztą zupełnie błahych spraw. A więc i oni nie byli bez skazy.
- Muszę już iść. Mam jeszcze z Didi parę spraw do omówienia. - Oddaliła się szybkim krokiem.
- Wszystko wygląda wspaniale - pochwaliła przyjaciółkę, która uwijała się przy stole organizatorów.
- Zwłaszcza nasz mistrz ceremonii. Widziałaś, jakiego mu wynaleźli konia?
- Konia? Myślałam, że będzie jechał wspaniałym kabrioletem.
- Luke chciał konia. Ktoś przywiózł araba z farmy w Scottsdale. Patrz, właśnie go dosiadł.
Meg spojrzała i zaparło jej dech. Koń był czarny jak noc, miał lśniącą grzywę i ogon sięgający ziemi. Srebrzyste siodło połyskiwało w słońcu. Krój koszuli podkreślał szerokie ramiona Luke'a, pod czarnym jedwabiem rysowały się muskularne plecy. Prowadził konia pewnie i ostrożnie zarazem. Kapelusz rzucał na jego twarz tajemniczy cień.
- Widziałaś kiedyś kogoś bardziej seksownego? szepnęła Didi.
Meg powoli potrząsnęła głową. Przed laty uważała, że jest głupia, iż uległa czarowi Luke'a Bannistera. Może teraz jest głupia, że z tym walczy.
Reszta dnia minęła szybko. Sobota zawsze przyciągała na festiwal największą publiczność. Meg nieustannie przemierzała bryczką cały teren, by kontrolować, czy wszystko przebiega według planu. Była zajęta aż do zachodu słońca.
Szukała Clinta, ale nie widziała go przez cały dzień. Nic dziwnego. Był typowym nocnym markiem i zdecydowanie lepiej czuł się wieczorem. Miała jednak nadzieję, że znajdzie go, zanim zacznie pić.
Piętnaście po siódmej weszła do pawilonu tanecznego, by upewnić się, czy zespół country jest gotów do występu o wpół do ósmej. Zdziwiła się na widok Luke'a rozmawiającego z członkami zespołu. Podszedł do niej.
- Uwierzysz? Pozwolą, żebym zagrał z nimi parę kawałków. To moja życiowa szansa, Meg.
- Świetnie - uśmiechnęła się. - Publiczność będzie zachwycona.
- Przyjdź, wesprzesz mnie psychicznie, dobrze? Około ósmej.
- Postaram się. Jeszcze nie znalazłam Clinta.
- Założę się, że przyjdzie na koncert. To jeden z jego ulubionych zespołów.
Meg przytaknęła. Clint przypuszczalnie pojawi się i zobaczy swego starszego brata na estradzie w świetle reflektorów. Nie może jednak namawiać Luke'a, żeby zrezygnował z występu. Tak się cieszy, że zagra z tym zespołem.
- Powodzenia - uśmiechnęła się. - Co chcesz zagrać?
- Parę prostych kawałków. Powiedziałem im, że dawno tego nie robiłem, więc wybrali coś łatwego.
- Na pewno świetnie ci pójdzie. - Meg wiedziała, że wystarczy, żeby stanął na scenie z gitarą, a damska część publiczności oszaleje. - Postaram się być o ósmej.
Kiedy przyszła i usiadła na wprost sceny, tłum był już rozgrzany trwającym od pół godziny koncertem ulubionego zespołu. Lider zapowiedział występ Luke'a. Gdy wyszedł na scenę w czarnej koszuli z gitarą przerzuconą przez ramię, zebrani zawyli z radości. Kiedy się uśmiechnął, rozległ się pisk kobiet. Tego właśnie się spodziewała.
Luke stał wprawdzie w tyle sceny, ale Meg widziała tylko jego. Zapomniała o swojej roli organizatora festiwalu, zapomniała, że nie jest tutaj sama. Przez osiem minut, kiedy zespół grał dwa utwory, a w przerwach żartował z Lukiem, Meg była kobietą absolutnie zakochaną.
Po drugiej melodii, nagrodzonej gromkimi oklaskami i okrzykami, Jeszcze, Luke, jeszcze!”, Luke oparł gitarę o ścianę w rogu sceny, po czym zniknął za kulisami. Meg miała nadzieję, że wróci, ale tak się nie stało. Lider zespołu zaczął opowiadać o nowym albumie i jasne było, że Luke skończył swój występ. Westchnęła. Żałowała, że nie wzięła ze sobą kamery wideo. Miałaby go przynajmniej utrwalonego na taśmie.
- Podobało ci się? - usłyszała niespodziewanie tuż obok głos Luke'a.
- Bardzo.
- To dobrze. Pozwól na sekundę.
- O co chodzi? - Podniosła się z krzesła.
- Widziałem coś, co też powinnaś zobaczyć. - Wziął ją za rękę i poprowadził ku sprzedawcy wymachującemu obręczami emitującymi fosforyzujące światło. Kupił jedną z nich.
- Nie ruszaj się. - Wetknął jej ją we włosy. Wyglądała jak w aureoli. - Wspaniale - zachwycił się.
Spojrzała na niego rozbawiona. Dotknął delikatnie jej policzka.
- Jesteś taka piękna. Zatańcz ze mną.
- Zatańczyć? Ależ...
- Posłuchaj.
- Meg oniemiała. Przysłoniła dłonią usta. Rozległy się dźwięki melodii „You Were Always On My Mind”.
- Tylko raz - poprosił. Objął ją w pasie. Nie zaprotestowała. Dziesięć minionych lat rozpłynęło się w niebycie, a oni tańczyli tak samo jak jeszcze w szkole, przytuleni do siebie, kołysząc się w takt muzyki.
- Pamiętasz? - szepnął Luke.
- Tak. - Meg przymknęła oczy. - Nie powinniśmy tego robić.
- To nasza ostatnia szansa.
- Wiem - powiedziała, ale były to tylko słowa, nic więcej. Nie może nastawiać się na nic więcej, nie powinna niczego więcej oczekiwać.
Luke musnął wargami koniuszek jej ucha.
- Zawsze uwielbiałem z tobą tańczyć. Czuję się tak, jakbym znowu miał osiemnaście lat.
- Przykro mi, że ojciec tak cię potraktował - westchnęła.
- Nie przejmuj się. To nie twoja wina.
- Gdyby ta przeklęta reporterka się nie zjawiła...
- Rozmawiałem z nią dzisiaj. To jeszcze smarkula, nie ma doświadczenia. Tak dziwnie się nazywa. Ansel Wiggins.
- Co jej powiedziałeś?
- Chciała się czegoś o tobie dowiedzieć. Powiedziałem, że jesteśmy starymi przyjaciółmi, że wychowywaliśmy się jak brat z siostrą.
- Uwierzyła?
- Jeśli nie, to niech się nie nazywam aktorem.
Meg wiedziała, że powinna odsunąć się od Luke'a, ale nie była do tego zdolna.
- Nie tańczysz ze mną jak z siostrą - zauważyła.
- Teraz jej tutaj nie ma. Powiedziała, że lubi jazdę konną, więc załatwiłem jej na dziś wieczór bilety. Nawet nie wie, że grałem z zespołem.
- To ty ich poprosiłeś o tę piosenkę?
- A jak myślisz?
- Myślę, że diabeł w tobie siedzi.
- Ale tańczę z aniołem. - Przycisnął ją mocniej. - Nie bój się. To tylko taniec. Wiem, co robię.
Na całe szczęście, pomyślała, boja nie. Oparła głowę na jego ramieniu i marzyła o tym, by ta melodia nigdy się nie skończyła.
Czuła oddech Luke'a, jego zapach. A co jeśli ona wciąż jest w jego pamięci, a on w jej, jak mówią słowa piosenki?
- Dziękuję - szepnął Luke, gdy melodia dobiegła końca. Wypuścił ją z objęć.
Podniosła ku niemu oczy pełne łez.
- Nienawidzę tego wszystkiego.
- Może pewnego dnia - powiedział z uśmiechem - kiedy będę już za stary na dobre role, a ty skończysz ze swoją działalnością w Białym Domu, machniemy ręką na cały świat i uciekniemy razem gdzieś daleko.
- To takie cholernie racjonalne!
- Czyżbyś chciała zmienić zdanie co do spraw zasadniczych?
Chciałaby, ale wiedziała, że to byłby błąd.
- Nie - oświadczyła zdecydowanie. Pobiegła do bryczki, by odjechać stąd, zanim się rozpłacze. Chciała, żeby Luke podążył za nią, ale oczywiście tego nie zrobił. Podjęła decyzję, a on ją uszanował. Jest tylko jedna rzecz, którą może mu się odwdzięczyć, i zrobi to. Odnajdzie Clinta.
Zauważyła go na strzelnicy otoczonego grupką przyjaciół. Debbie nie było. Nie trafił ani razu, mimo że miał opinię dobrego strzelca. Najwyraźniej wypił już parę kolejek.
Zawołała go. Odwrócił się do niej.
- O, Meg, to ty. O co chodzi? - spytał. Czuć było od niego piwo.
- Chcę cię prosić o przysługę.
- Jasne - uśmiechnął się. Przez chwilę przypominał pełnego humoru chłopaka, jakim był przed laty.
- Nie widujemy się często, Clint.
- No nie.
- Pamiętasz dawne dobre czasy, kiedy trzymaliśmy się razem - ty, ja i Luke?
Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Nie chcę o nim mówić. Nie mogę nawet przyjść na koncert mego ulubionego zespołu, żeby nie zobaczyć na scenie Luke'a.
A więc był na koncercie. Meg zastanawiała się, czy widział, jak tańczyła z Lukiem.
- Luke martwi się o ciebie, Clint. I tęskni za tobą.
- Daj spokój. Wszystko robi na pokaz. - Clint zbierał się do odejścia.
- Zaczekaj, proszę. - Zastąpiła mu drogę.
- Zostaw mnie, okay?
- Porozmawiaj z nim. Jego życie też nie było usłane różami, sam pojechał do Kalifornii, sam musiał zaczynać wszystko od początku.
- Przestań, bo się rozpłaczę. Skończyłaś?
- Nie. Obiecałam, że ci przekażę wiadomość. - Podeszła bliżej i wcisnęła mu w rękę kawałek papieru. - Masz tutaj numer pokoju Luke'a. Prosi, żebyś wstąpił do niego dziś wieczór po festynie. Będziecie mogli spokojnie porozmawiać.
- I popozować do zdjęć rodzinnych? Nie, dziękuję.
- Nikogo tam nie będzie. Tylko wy dwaj. Nikt nie będzie wiedział, gdzie on jest. To dla was szansa po tylu latach. Zgódź się. Clint. Nie masz nikogo oprócz Lukea. Być może nigdy się całkiem nie pogodzicie, ale przynajmniej spróbujcie.
- A niby po co?
- Bo jesteście sobie potrzebni. Ty Luke'owi, a on tobie.
- On niczego ode mnie nie potrzebuje. I ja nic od niego nie chcę.
- Mimo to idź. Proszę cię.
- Wybacz, ale nie mogę. - Odwrócił się gwałtownie i odszedł.
Meg bezradnie opuściła ręce. Nie sądziła, by Clint zmienił zdanie. Ale a nuż? Na razie nie powie Luke'owi, że brat odrzucił jego propozycję.
Im dłużej Clint myślał o tym, co mu powiedziała Meg, tym większa złość go ogarniała. Wyobrażał sobie Luke'a odpoczywającego w apartamencie hotelowym, prawdopodobnie w jedwabnym szlafroku przy podanej do pokoju wytwornej kolacji.
Spodziewał się, że Clint przyjdzie i przeprosi go za swoje zachowanie. A wtedy, kiedy będzie prosił jego wysokość o wybaczenie, Luke wezwie fotoreporterów, by utrwalili na zdjęciach braci trzymających siew serdecznym uścisku.
Przez cały wieczór Clint nie myślał o niczym innym. Popsuło mu to zabawę na festynie. Nagle mignęła mu w tłumie młoda fotoreporterka. Jakże ona miała na imię? Aha, Ansel.
- Hej, Ansel! - zawołał.
- Cześć, Clint! - uśmiechnęła się do niego.
- Jak idzie?
- Zrobiłam masę fotografii, ale pewno nikt za nie nie zapłaci, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- A więc nie zrobiłaś zdjęcia nagiego Bannistera w rowie irygacyjnym albo dymającego kogoś na tylnym siedzeniu samochodu?
- Niestety! Intuicja mi mówi, że coś go łączy zjedna z organizatorek festiwalu, ale nie udało mi się ich przyłapać.
- Myślisz o Meg?
- Nawet jeśli jeszcze nic się nie wydarzyło, to na pewno oboje mają na to ochotę. To jest jego ostatnia noc w Chandler - westchnęła - a zarazem moja ostatnia szansa na jakieś bombowe ujęcie. Wydałam masę forsy na tę podróż. Wątpię, by zdjęcia, które zrobiłam, choć w części zdołały pokryć moje wydatki.
Clint zaczął gorączkowo myśleć. Widział, w jaki sposób Meg przekonywała Luke'a, żeby nie wdawał się w bójkę. Obserwował, jak tańczyli po występie Luke'a. Później przekazała mu wiadomość, że Luke chce się z nim zobaczyć. Coś musi między nimi być. Jeśli jednak ta mała ich przyłapie, może to się dla Meg źle skończyć. A Clint zawsze lubił Meg. Z wyjątkiem tych momentów, kiedy stawała po stronie Luke'a, a najczęściej tak było. gdy byli jeszcze dziećmi. A więc jeśli jest na tyle głupia, żeby zadawać się z jego bratem, to być może zasługuje na to, co może nastąpić.
Wyjął z kieszeni karteczkę i wręczył Ansel.
- Nie wiem, czy masz rację co do Meg i Luke'a, ale jeśli masz, to być może to ci się przyda.
- Co to jest?
- Dała mi Meg. Numer pokoju Luke'a w hotelu San Marcos.
Rozdział 9
Meg została na festynie do końca, aby wszystkiego dopilnować. Kiedy wracała na parking, gdzie rano zostawiła samochód, myślała o Luke'u i Clincie. Liczyła na to, że są razem. Musiała zmienić zdanie, gdy zauważyła czerwoną ciężarówkę opuszczającą parking. Wybiegła na ulicę, żeby zobaczyć, dokąd się skieruje. Tak jak się obawiała, Clint skręcił na szosę prowadzącą za miasto. Jeśli był u Luke'a, to rozmowa najwidoczniej się nie kleiła.
A jeśli w ogóle nie poszedł do hotelu? Meg wyobraziła sobie Luke'a cierpliwie czekającego w nadziei, że wreszcie zdoła porozumieć się ze swoim upartym bratem. Liczył, że Meg to jakoś załatwi, a ona go zawiodła.
Rozejrzała się po opustoszałej ulicy. Nikt nie zauważy, dokąd pójdzie. Ruszyła w kierunku hotelu. Jeśli spotka kogoś po drodze, może powiedzieć, że po coś wraca albo czegoś szuka.
Poszła przez Arizona Avenue i spojrzała w prawo, tam, gdzie jeszcze parę godzin temu na estradzie występował Luke. Nikogo nie było. Skręciła w prawo do San Marcos. Wejdzie bocznymi drzwiami, a gdyby ktoś zapytał ją, co tutaj robi, powie, że chce się czegoś napić i trochę odpocząć. Nikt jednak o nic nie pytał. Nie zauważyła też żadnej znajomej twarzy. Przeszła przez pełne kwiatów hotelowe patio i skręciła w kierunku pokoi.
Wejdzie tylko na moment, żeby opowiedzieć mu o rozmowie z Clintem. Później natychmiast wróci do domu. To takie proste. W przeciwnym razie Luke byłby skazany na wielogodzinne wyczekiwanie na brata, który być może nigdy się nie pojawi.
Serce biło jej mocno, gdy wchodziła na zewnętrzne schody. Kogo ona chce oszukać? Przecież robi wszystko, żeby znaleźć się sam na sam z Lukiem. Może to tłumaczyć nie wiadomo jak szlachetnymi pobudkami, ale tak naprawdę chodzi jej tylko o to, żeby być z nim, kiedy nikt o tym nie wie.
Weszła na czwarte piętro, przystając co chwilę, by sprawdzić, czy nikt jej nie obserwuje. Była sama. Skrzywiła się z niesmakiem. Co ona tutaj robi? Ryzykuje niepotrzebnie. Nie, nie ma się czego bać. Wszyscy są już pogrążeni we śnie. Oczywiście zna parę osób z obsługi hotelowej, ale i oni poszli już do domów, a nie czają się po kątach, by ją przyłapać na jakichś sekretnych działaniach.
Zostanie tylko pięć minut, nie więcej. To mogłoby być niebezpieczne. Nie pozwoli się pocałować, bo będzie zgubiona. Ach, jakżeby tego pragnęła...
Gdy podeszła pod drzwi, zabrakło jej tchu, a serce waliło jak młotem. Zapukała delikatnie. Cisza. Zapukała trochę mocniej i rozejrzała się po korytarzu przekonana, że zaraz ktoś się zjawi i zapyta, co tutaj robi. Nic takiego nie nastąpiło. I nagle drzwi się otworzyły. Luke przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, po czym otworzył szerzej drzwi. Weszła bez słowa. Szybko zamknął i przekręcił klucz w zamku.
Obrzuciła pokój lękliwym wzrokiem. Przez uchylone drzwi do sypialni zobaczyła rozścielone łóżko. Zadrżała. Luke wciąż jeszcze miał na sobie czarną koszulę i dżinsy, ale ściągnął buty, a koszulę rozpiął niemal do pasa.
Dotknęła językiem suchych warg.
- Clint nie ... - zaczęła.
- Do diabła z nim! - Luke ujął w dłonie jej twarz. - Czy ktoś cię widział? - spytał.
- Nie.
- A więc nikt nie wie, że tu jesteś? - dodał z wyraźną ulgą.
- Nikt.
- Och, Meg - westchnął i potarł kciukiem jej policzek.
- Ja tylko chciałam się dowiedzieć, czy był Clint.
- Dziękuję za zainteresowanie.
- Muszę już iść.
- Nie sądzę. - Pochylił się nad nią, rozchylając usta.
Jeśli pozwolę, żeby mnie pocałował, przepadnę, pomyślała. Luke trzymał ją delikatnie, lecz zdecydowanie. Jeden pocałunek i wychodzi. To będzie ostatni pocałunek z Lukiem Bannisterem. Może sobie na to pozwolić... I nagle poczuła na ustach gorące wargi Luke'a.
- Nie odchodź - wyszeptał między pocałunkami.
Od początku nie miała najmniejszego zamiaru odchodzić. Uświadomiła to sobie teraz, gdy odwzajemniała mu pocałunek, wtulała się w niego, obejmowała jego ramiona.
- Nikt nie musi wiedzieć - szeptał. - To się nam należy.
- Wiem tylko, że bardzo cię potrzebuję.
- Jestem twój, Meg, zawsze byłem. - Popatrzył jej głęboko w oczy. - Boże, jaka ty jesteś piękna. - Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.
- Zaczekaj chwilę. - Pocałował ją jeszcze raz i poszedł do łazienki. Przyniósł prezerwatywy i położył je przy łóżku.
- Tyś to zaplanował? - Meg zamarła.
- Nie, ale przeczuwałem, że możesz tak myśleć. Mój agent nalega, żebym zabierał je w każdą podróż.
- Używasz ich? - Poczuła silne ukłucie zazdrości.
- Czasami. Gdy czuję się szczególnie samotny, a jakaś dziewczyna jest wyjątkowo napalona na Dirka Kennedyego. Skłamałbym mówiąc, że nigdy nie miałem przygody na jedną noc, ale to tylko gra. One idą do łóżka z Dirkiem, a ja z ...
- Z kim, Luke?
- To nie zawsze jest takie proste. Żadna z nich nie ma identycznego koloru włosów i tak samo niepokojących zielonych oczu.
- A jednak robisz to.
- Jestem tylko człowiekiem. - Luke ściągnął jej żakiet z ramion. - Czy uwierzysz, że dokładnie pamiętam wgłębienie twego obojczyka? A gdybym dostał kawałek gliny, mógłbym nadać jej kształt twoich piersi.
- Nie powinieneś mnie zostawiać?
- Musiałem. - Powolnym ruchem ściągnął z niej podkoszulek. - Czy wiesz, że nigdy nie widziałem cię w pełnym świetle? Ale wyobrażałem to sobie. - Rozpiął jej biustonosz i rzucił na podłogę.
- Widziałeś dziesiątki podobnych kobiet.
- Ale to nie byłaś ty. - Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nienawidzę ich.
- Nie myśl o tym. - Zamknął ją w ramionach. - Chcę się z tobą kochać przez całą noc. Nie zaśniemy ani na minutę. Wykorzystam każdą chwilę, by cię pieścić, całować, kochać. Nie myślmy o tym, co potem nastąpi. - Musnął wargami jej usta. - Pozwól mi, Meg. Od tak dawna cię pragnę.
- I ja ciebie, Luke. - Meg szarpnęła na nim koszulę. - Marzyłam o tym, żeby się z tobą kochać od dnia, kiedy dowiedziałam się, co kobieta i mężczyzna robią za zamkniętymi drzwiami sypialni. Jesteś jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek pragnęłam.
- To nieprawda. - Luke rozpiął jej spodnie i zsunął przez biodra. - Miałaś męża.
- Na Boga, ile razy się z nim kochałam, myślałam o tobie.
- Nie mogę znieść myśli, że robiłaś to z innym.
- Jak możesz tak mówić? - Meg nerwowo manipulowała przy jego pasku. - Spałeś z całą masą kobiet. Jak myślisz, jak ja się czuję, widząc cię na ekranie w łóżku z którąś z nich? To dlatego nie oglądałam twojego serialu!
Luke delikatnie pchnął Meg na łóżko.
- Chcę, żebyś raz na zawsze zapomniała o wszystkich innych mężczyznach. - Jednym ruchem ściągnął z niej figi. - Będę cię kochał tak długo i tak gorąco, że ile razy pójdziesz do łóżka z innym, będziesz myślała o mnie.
- A ja będę żądać od ciebie więcej niż jakakolwiek kobieta dotychczas. Dasz mi więcej, niż dałeś wszystkim innym.
- Żaden mężczyzna nie da ci tego co ja.
- Przestań. Nie mogę znieść myśli, że masz takie doświadczenie, że miałeś tyle kobiet.
- Nie było innych kobiet. One były tylko namiastką ciebie. - Pochylił się nad nią. - O Boże, Meg - jęknął, zagłębiając się w nią delikatnie.
Popatrzyła na niego, szepcząc jego imię.
- Kocham cię. Zawsze cię kochałem - wyszeptał schrypniętym głosem.
- Ja też zawsze cię kochałam.
- Tak! Tak! Powiedz to jeszcze! Krzycz! Mamy tylko tę noc.
- Nie. - Meg wbiła paznokcie w jego plecy. - Mamy całe życie. Och... och! - krzyknęła, unosząc w górę biodra i przyciskając je z całej siły do bioder Luke'a.
Nikt nigdy tak jej nie kochał. Luke znał wszystkie tajniki ciała kobiety, wiedział, co zrobić, by przeżyła prawdziwe uniesienie.
- Jeszcze nie - szepnął, gdy była już blisko szczytu rozkoszy, pokrywając jej piersi gorącymi pocałunkami.
Wreszcie zwolnił nieco rytm. Bliska spełnienia, wykrzyknęła jego imię.
- Spokojnie. Nie spiesz się, kochana. Spokojnie. - Pochylił głowę i pieścił językiem czubki jej piersi. - Cudowny smak - zachwycił się.
- Luke, nie wiem, co się ze mną dzieje. Co ty robisz?
- O to chodzi, maleńka. Im dłużej to trwa, tym gwałtowniejszy będzie wybuch.
- To nie fair. Potrafisz tak dużo, a ja...
- Tęskniłem za tobą przez te wszystkie lata. Pragnąłem dać ci kiedyś wszystko, co mogę. - Kontrolował swoje ruchy z wytrawnością mistrza.
- Teraz, Luke, proszę! - krzyknęła. - Teraz.
Ruchy Luke'a stały się szybsze.
Meg wyprężyła się. Oblała ją fala gorąca, poczuła rozkoszną niemoc, jakiej nie doznała nigdy przedtem. Ogarnął ją następny przypływ podniecenia.
- Luke, co ty robisz!
- Kocham cię - odrzekł, wnikając w nią głębiej z niecierpliwością, która mówiła jej, że teraz chce osiągnąć szczyt razem z nią. Uniosła biodra. A kiedy nastąpił moment, na który oboje czekali, miała wrażenie, że świat się zapada, że traci świadomość i nigdy już nie wróci do rzeczywistości...
Luke trzymał ją w ramionach, a ona delikatnie głaskała jego szyję, piersi.
- Nie przestawaj, proszę.
- Uwielbiam cię dotykać. Zawsze uwielbiałam.
- Marzyłem o dotyku twoich rąk... zawsze... wszędzie... marzyłem, że dotykasz mnie tam, gdzie nie miałaś odwagi mnie dotknąć, kiedy się spotykaliśmy.
- A ja marzyłam, że się kochamy.
- Tak się bałem, żeby cię nie rozczarować.
- Nigdy w życiu nie byłam tak zachwycona - zaśmiała się krótko. - Nie chcę nawet myśleć, jak się tego wszystkiego nauczyłeś.
- A więc nie myśl o tym. Po prostu wiedz, że nie kochałem żadnej z tych kobiet. Kocham ciebie.
- To wszystko jest takie skomplikowane - westchnęła.
- Ale nie tej nocy. Nie zastanawiaj się, co będzie. Wiesz, co mam tu w pokoju?
- Całą masę prezerwatyw.
- Nie tylko. Mam wannę z biczami wodnymi i wodotryskiem.
- To brzmi interesująco.
- Owszem. Co byś powiedziała na szampana?
- Czemu nie? Jeśli ma to być noc upadku, zacznijmy od razu.
- Zaczekaj chwilę, znajdę szlafrok.
- Dla mnie? - zawołała, gdy zniknął w łazience.
- Nie, tobie nie jest potrzebny. Przez następne parę godzin masz zakaz wkładania na siebie czegokolwiek, ale ktoś musi zamówić szampana.
- Poproś o jeden kieliszek, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Dobrze, choć na pewno nikt by się nie zdziwił. W końcu jestem sławnym aktorem z Hollywood. Czyżbyś nie wiedziała, że w San Marcos gościli tacy ludzie jak Clark Gable?
- I Errol Flynn, i Gloria Swanson. A teraz ty.
- Nie mogę się z nimi równać, ale mam opinię niezłe- go playboya. Mógłbym tu urządzić orgietkę i nikogo by to nie zdziwiło.
- Jesteś playboyem?
- Nie. - Luke podszedł do telefonu i wykręcił numer recepcji. Meg stanęła przy nim i rozwiązała szlafrok. Dotknęła go. Przymknął oczy. Zamówił szampana ochrypłym głosem i pociągnął ją na łóżko.
- Ty czarownico, ty cudowna, rozpustna czarownico - powiedział. - Nie zdajesz sobie sprawy, że za chwilę będę musiał otworzyć drzwi?
- Nie mogłam wytrzymać.
- Ja też nie. - Delikatnie chwycił zębami jej sutkę. Jego ręka wędrowała w dół brzucha. Meg jęknęła z podniecenia.
- Wanna się przeleje.
- Nie obchodzi mnie to. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Cholerny szampan. Pocałuj mnie, Meg. Pocałowała go, a on wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki. Zanurzył w ciepłej, falującej wodzie.
- Zamoczyłeś rękawy - zauważyła.
- Mówiłem ci, że po takich facetach jak ja nie ma się czego spodziewać. Zachowują się jak dzikusy.
- Zaczynam się do nich przyzwyczajać. W każdym razie do jednego z nich.
- Zaraz wracam.
Meg rozkoszowała się kąpielą. Miała wrażenie, że mogłaby kochać się z Lukiem bez końca i nigdy nie miałaby dość. Był jedynym mężczyzną, który potrafił rozbudzić w niej takie pożądanie. Nic dziwnego, że kobiety tak za nim szaleją. Nic dziwnego, że tak się skończyło ich spotkanie - w jego ramionach, w jego łóżku, w jego wannie.
Luke wrócił z butelką szampana i jednym kieliszkiem. Nalał do pełna i podał Meg. Piła drobnymi łyczkami perlący się płyn. Luke odstawił butelkę i zrzucił szlafrok. Stał przed nią nagi, rozbudzony, gotowy, by znów ją kochać. Wyciągnęła ku niemu ramiona.
- Chodź do mnie - powiedziała.
Rozdział 10
Wzrok Luke'a wędrował od zaróżowionej twarzy Meg do piersi lekko wynurzających się z wody. Zielone oczy błyszczały oczekiwaniem, a czerwone, obrzmiałe od pocałunków usta uśmiechały się zachęcająco.
Nie mógł kochać się z nią w wannie. Musiał być ostrożny, chociaż pragnął czegoś więcej, niż mógł otrzymać. Z chęcią wyrzuciłby wszystkie prezerwatywy, chciał mieć świadomość, że Meg może zajść w ciążę. Była jedyną kobietą, która budziła w nim tęsknotę za dziećmi i stabilizacją.
Głupie myśli. Przecież ona nie chce mieć teraz dzieci, a może nie chce ich w ogóle. Zresztą cóż byłby z niego za ojciec. Tej nocy nie będzie ryzykował, ale sprawi, że Meg będzie krzyczeć i wić się z rozkoszy, a to i jemu da satysfakcję. Wszedł do wanny i usiadł naprzeciw niej. Podała mu kieliszek szampana. Wypił, napawając się tą chwilą, która zdawała się urzeczywistnieniem wszystkich jego marzeń.
- Jeszcze? - spytała Meg.
- Później. - Postawił kieliszek na brzegu wanny. Przyciągnął ją do siebie, rozchylając jej uda. Woda pieściła je delikatnie.
- Przyjemnie? - uśmiechnął się. Skinęła głową. Pochylił siei dotknął jej ustami.
- A teraz?
- O, tak - westchnęła. Przymknęła oczy. Pieścił ją coraz goręcej. Zadrżała, oparła głowę o brzeg wanny, zagryzła wargi.
Patrzył na nią. Mógł tak patrzeć bez końca. Myślał tylko o niej, o tym, by uczynić ją szczęśliwą. Meg była bliska szczytu rozkoszy.
- Teraz - szepnął - Teraz.
- Luke! - krzyknęła. - Luke! Jesteś... diabłem! Uśmiechnął się.
- Nie wiem, co ty ze mną robisz - powiedziała.
- Opowiedz, co czujesz.
- Czuję się... czuję się jak rozpustnica.
- O to mi właśnie chodziło.
- Myślałam, że będę zażenowana, ale tak nie jest.
- No i całe szczęście.
- A co z tobą? - spytała.
- Jak to co ze mną?
- Co ty czujesz?
- Że mógłbym się z tobą kochać przez całe życie.
- Tutaj, w wodzie?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo tutaj nie mogę się zabezpieczyć.
- Na pewno wiesz, że są inne sposoby.
- Zaczęła go pieścić. Powoli tracił nad sobą kontrolę. Nie był pewien, co miała na myśli, ale nie wyglądała na naiwną. Nie było czasu na udawanie.
- Myślę, że są - zgodził się.
- Usiądź tutaj - wskazała brzeg wanny.
- Ale... - zawahał się.
- Zrób to, Luke. Chcę, żeby tobie też było dobrze. Uczynił to, o co prosiła. Dolała szampana. Nie wypiła go jednak. Zanurzyła palec w perlistym trunku i przeciągnęła nim po czułym miejscu Luke'a. Był podniecony.
- Przyjemnie? - spytała.
Skinął głową. Chciał, żeby zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze. Zadrżał.
- Meg, ja już nie mogę... - jęknął.
Nie słuchała. Wiedziała, co robi, podczas gdy on coraz bardziej tracił kontrolę. Ogarnęła go fala niewypowiedzianej rozkoszy. Zadrżał, znieruchomiał, wykrzyknął w uniesieniu jej imię.
Potem ześliznął się do wanny i wziął ją w ramiona.
- To... to było fantastyczne - szepnął.
- Miałam nadzieję, że tak będzie - ucieszyła się.
- Jak na kogoś, kto narzekał na brak doświadczenia, wykazałaś niezwykłą pomysłowość. Czy kiedykolwiek. ..
- Z szampanem? Nigdy. Ale to chyba niezły pomysł.
- O, tak. - Luke pocałował jej usta. - A teraz wracajmy do łóżka.
- Idziemy spać?
- Niekoniecznie.
- Zaniósł ją do sypialni.
- Jesteś piękna - powiedział, pochylając się nad nią.
Całował jej usta, ramiona, piersi. Gdy spojrzał w jej oczy, stwierdził, że go obserwuje. Wzbudziło to w nim nową falę pożądania. Założył prezerwatywę. Zaczęli poruszać się znanym sobie rytmem. Meg szeptała słowa, które rozpalały go jeszcze bardziej.
Uniósł się nieco i nie wypuszczając jej z objęć, ostrożnie przewrócił się na plecy. Z jej gestów odczytał przyzwolenie. Chwycił ją za pośladki, zaczęła delikatnie podnosić się i opadać.
Poruszała się powoli, a on nie spuszczał z niej oczu. Mówił jej, jak bardzo lubi na nią patrzeć, i szeptał podobne słowa, co ona jemu, opisując każdy szczegół jego ciała.
Później, kiedy leżeli już obok siebie, pieszcząc się delikatnie, wciąż jeszcze niesyci, spytał, co stało się z „aureolą”, którą dał jej na festynie.
- Mam ją w kieszeni. Zdjęłam, kiedy zdecydowałam się tutaj przyjść.
- Daj - poprosił. Zgasił światło i umocował obręcz przy łóżku. - Nigdy nie zapomnę tego tańca - powiedział. - Tak bardzo cię wtedy pragnąłem.
- A teraz?
- Nawet bardziej.
- Jesteś nienasycony.
- Masz coś przeciwko temu?
- Nie. - Meg chętnie poddawała się jego pieszczotom. - Jak widzisz, mnie też ciągle za mało.
Przywarli do siebie. I znów zaczęli się kochać, jak gdyby nigdy już nie miała się powtórzyć taka noc.
`„ Zegar był jej wrogiem. Ile razy zerknęła na tarczę połyskującą znad stolika, ogarniała ją złość. Wskazówki zdawały się pędzić z zatrważającą szybkością.
Nigdy w życiu z nikim tak się nie kochała, ale to, co przeżyła z Lukiem, było czymś więcej niż tylko zaspokojeniem fizycznego pożądania. Spędzili cudowne chwile, wspominając przeszłość, śmiali się, żartowali, pili szampana. Dziwiło ją, że nie była ani trochę zmęczona i uświadomiła sobie, że miłość jest znacznie silniejszym środkiem pobudzającym niż kofeina. Miłość i rozpacz. Nie usnęła ani na sekundę, gdyż wiedziała, że te chwile mogą się już nigdy nie powtórzyć. Musi nacieszyć się nimi na zapas, kto wie, czy nie na zawsze.
Postanowiła wyjść z hotelu o czwartej, ale gdy zegar uderzył cztery razy, zawahała się. Wreszcie zaczęła się pomału ubierać, przerywając co chwilę na jeszcze jeden pocałunek, jeszcze jedną pieszczotę, jeszcze jedno muśnięcie jego ust. W końcu musiała pogodzić się z faktem, że kiedyś będzie ten ostatni raz. Luke ubrał się, jak gdyby to mogło jej pomóc.
Chciała, żeby poprosił, by z nim wyjechała, ale wiedziała, że tego nie zrobi. W głębi duszy czuła zresztą, że i tak nic by to nie dało. Jej miejsce jest tutaj, a jego tam.
- Nie wiem, czy potrafię to zrobić - odezwała się wreszcie, podchodząc do drzwi.
- Na pewno. - Objął ją i pocałował w czoło.
- Nie wiem, jak zdołam dziś spojrzeć na ciebie. Boję się, że wszystko będzie można wyczytać z mojej twarzy. • - Będę ci schodził z drogi. - Przytulił ją do siebie.
- A co dopiero na lotnisku. - Meg wpadła w panik. - Mam cię przecież odwieźć.
- Może to zrobić kto inny. Choćby Chuck albo Didi. Ktokolwiek.
- Masz rację. To by było ponad moje siły.
- Wiem. A ja prawdopodobnie nie byłbym w stanie wejść do samolotu.
- Och, Luke. Dlaczego nasze życie tak się głupio ułożyło?
- Nie myśl w ten sposób. - Potarł kciukiem jej policzek. - Spędziliśmy cudowną noc. Niektórzy przez całe życie nie doświadczają czegoś podobnego.
- Słaba pociecha. - Meg pociągnęła nosem i otarła oczy.
- Meg. - Ujął jej twarz w dłonie. - Bądź uczciwa. Może chcesz mnie, ale nie chcesz mego stylu życia. Jestem aktorem, a nie plantatorem bawełny.
- Może... może zrezygnowałabym z polityki. Może...
- Nie mów tak.
- Aleja cię kocham!
- Masz w życiu dużo więcej do zrobienia niż mnie kochać - powiedział z czułością. - A więc idź i rób to, co powinnaś. Pewnego dnia zostaniesz prezydentem. Będę na ciebie głosował.
- To dopiero początek - uśmiechnęła się blado.
- Już późno. Meg - przerwał jej. - Pospiesz się. Na razie jeszcze nikogo tu nie ma, ale za chwilę zacznie się ruch.
- Okay. - Pogłaskała go po policzku. - Kocham cię, Luke'u Bannisterze.
- I ja ciebie kocham, Meg Hennessy. A teraz otwieram drzwi. - Sięgnął do klamki.
Meg zaczerpnęła powietrza.
- Gotowa - oświadczyła. Ścisnęła jego dłoń i szybko się wymknęła. Tuż za progiem jednak zatrzymała się jak wryta. Stanęła twarzą w twarz z młodą fotoreporterką. Trzasnął flesz. Raz, drugi, trzeci.
- Meg? - usłyszała za sobą głos Luke'a.
Dziewczyna przykucnęła, cofnęła się o krok i skierowała aparat na Luke'a. Miał na sobie tylko dżinsy. Zaklął i rzucił się, by wyrwać jej aparat.
Dziewczyna zasłoniła się ramieniem.
- Tylko mnie dotknij, a pożałujesz!
- Do diabła! Oddaj ten aparat!
Meg chwyciła go za ramię.
- Nie, zostaw ją! Jeszcze ktoś usłyszy, a wtedy będzie jeszcze gorzej.
- Zaskarżę hotel. Mieli nikomu nie podawać numeru pokoju.
- Mylisz się - roześmiała się fotoreporterką. - Twój brat mi powiedział. Najwidoczniej nie obchodzi go, co się z tobą stanie.
- Mój brat? - Luke gwałtownie odwrócił się do Meg. - Co ja najlepszego zrobiłem? Poprosiłem cię, żebyś mu dała numer pokoju, a on mnie zdradził.
- Przyszłam tu z własnej woli, Luke - powiedziała Meg. - I sama sobie jestem winna Jeśli teraz spokojnie stąd wyjdę, może ta kobieta mnie nie zdradzi. Ma, co chciała. Jeśli uda nam sieją przekonać, żeby trzymała język za zębami tylko dzisiaj, festiwal szczęśliwie dobiegnie końca.
- Z nikim nie zamierzam rozmawiać - oświadcz) u dziewczyna. - Mówiąc szczerze, natychmiast wracam do Los Angeles, żeby opchnąć te zdjęcia. Jeśli dostaniesz rolę, będą warte o wiele więcej.
- Ty dziwko. Odwołam zdjęcia próbne.
- Nie zrobisz tego. - Meg popatrzyła mu prosto w twarz. - Może wszystko jakoś się rozejdzie po kościach. Może nikt nie zechce tych zdjęć. Chyba nie są aż tak atrakcyjne. Ale jeśli odwołasz zdjęcia próbne, nigdy ci tego nie wybaczę. Nigdy.
- Lepiej już idź, Meg - powiedział Luke. - A ty spływaj ! - zwrócił się do fotoreporterki. - Już cię tu nie ma!
Meg popatrzyła na niego po raz ostatni i ruszyła w kierunku schodów. Serce jej waliło, czuła ucisk w gardle. Może to wszystko dobrze się skończy, pocieszała się. Może zdjęcia nigdy sienie ukażą, a jeśli nawet, może nikt ich nie zobaczy, w każdym razie do czasu wyborów do Izby. Może ta dziewczyna w pośpiechu sfuszerowała robotę.
Gdy tylko opuściła hotel, zaczęła biec. Błyskawicznie znalazła się na parkingu. Dopadła do samochodu i wyjęła kluczyki. Ręce jej drżały. Z trudem trafiła w stacyjkę. Dopiero w domu rozpłakała się głośno.
Luke obserwował ją przez okno, dopóki nie upewnił się, że dziewczyna za nią nie idzie. Zacisnął pięści z wściekłości. Zrujnował przyszłość Meg. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Gdyby rezygnacja ze zdjęć próbnych mogła w czymkolwiek pomóc, nie wahałby się ani chwili. Wiedział jednak, że byłby to tylko nic nie znaczący gest. Ansel Wiggins sprzeda swoje zdjęcia i tak, niezależnie od tego, czy on zagra w filmie fabularnym, czy pozostanie gwiazdą serialu. Różnica będzie tylko w cenie.
Zastanowił się nad tym, co się stało. Nigdy by nie przypuszczał, że jego brat zechce zranić go aż tak bardzo. Pomylił się co do niego. Nie ocenił właściwie jego gniewu, zazdrości i - niedojrzałości. Podając Wiggins numer pokoju Luke'a, zachował się podle, małodusznie, ale przede wszystkim dziecinnie.
I w tym właśnie tkwi problem. Clint nigdy tak naprawdę nie wydoroślał. Co gorsza, nikt tego od niego nie żądał. W szkole zawsze krył go Luke, a potem opiekę nad nim roztaczał ojciec. Teraz, gdy zabrakło ich obu, Clint zaniedbuje plantację, spędzając czas z kumplami i rozbijając się czerwoną ciężarówką.
Luke wszedł do sypialni. Wyciągnął podkoszulek i buty. Tym razem Clint posunął się za daleko. Żarty się skończyły.
Rozdział 11
Luke zabrał się do Clinta ciężarówką, którą dostarczano towar na pobliską farmę. Potem musiał jeszcze przejść około kilometra. Był w podłym nastroju. Widok zaniedbanego domostwa jeszcze bardziej go rozdrażnił. Było mu wstyd. Clint nie zasługuje na farmę, jeśli nie potrafi o nią zadbać.
Wszedł jak zawsze kuchennymi drzwiami. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz wchodził frontowymi. Nie były zamknięte na klucz. Nigdy tego nie robili.
- Clint! - zawołał.
Nie czekał na odpowiedź. Może Clint jest w łóżku z Debbie. Nie obchodziło go to. Wpadł jak burza do sypialni, która kiedyś należała do rodziców.
Clint leżał w małżeńskim łożu. Wciąż miał na sobie dżinsy i podkoszulek. Usiadł i przetarł oczy.
- Boże, moja głowa - jęknął.
- Wyskakuj z łóżka, braciszku - polecił Luke.
- Co, u diabła... - Clint wpatrywał się w brata, jakby nie pojmował, co do niego mówi. Nagle twarz mu się rozjaśniła. - Przyłapała was, co? Myślę, że to...
- Wyskakuj albo cię wyciągnę.
- Chcesz się bić, braciszku? - Clint przybrał słodki ton. - A może wciąż się boisz o swoją śliczną buźkę?
- Chcę, żebyś mi odpowiedział na parę pytań. - Luke dyszał ciężko. - Jakim cholernym prawem naraziłeś na szwank karierę Meg?
- Nikt jej nie kazał iść do ciebie. - Clint usunął się w bok, zajął pozycję wyjściową. Luke zrobił to samo. Przećwiczyli to przez lata w dziesiątkach bójek.
- Nikt by o tym nie wiedział.
- Właśnie. Dlatego postanowiłem wykorzystać okazję. Maleńki rewanż za to, jak mnie załatwiłeś.
- Załatwiłem cię? - Luke obserwował bacznie ręce Clinta, czekając na jego pierwszy ruch. - Kto stawał w twojej obronie przy każdej okazji? Kto cię krył, kiedy okradłeś sklep? Kto wyjechał, zostawiając ci całą farmę?
- A może ja wcale nie chcę być farmerem?
- Wygląd domu na to wskazuje. Chętnie odkupię plantację.
- Akurat.
- A niby dlaczego nie? Czyż nie o to ci chodzi? O górę pieniędzy i zero odpowiedzialności? Czyż nie to właśnie mam twoim zdaniem?
- Pewno. Prężysz się przez cały dzień przed kamerami, podczas gdy ja tu haruję.
- A więc daj sobie spokój. Lepiej zajmę się tym wszystkim, mieszkając w Los Angeles, niż ty, siedząc tutaj.
- Wolne żarty. Jesteś teraz miastowym facetem. Nie odróżniasz już bawełny od zwykłej waty.
Luke miał się na baczności. Za chwilę się zacznie. Nie uśmiechała mu się bójka, ale Clint najwyraźniej tego właśnie potrzebował.
- Odróżniam, ty idioto, odróżniam, niech cię o to głowa nie boli.
- Chcesz walczyć czy znowu dasz nogę, tak jak wczoraj? Co będzie z twoją śliczną buźką?
- Zaraz się przekonamy. - Krążyli wokół siebie, szykując się do walki.
- Czyżby? To dobra wiadomość. Nie mogę się wprost doczekać, żeby wytłuc z ciebie całe to gówno.
Zaatakował. Luke cofnął się lekko i wymierzył mu cios w szczękę, ale Clint zręcznie się uchylił. Jego lewa pięść wylądowała na brodzie brata. Luke przygryzł sobie język i poczuł, że krwawi.
- Lepiej się poddaj. - Clint tańczył przed nim na ugiętych nogach niczym bokser na ringu. - Następnym razem złamię ci nos.
Luke rzucił się na brata. Upadli na podłogę, tarzając się od ściany do ściany. Luke uderzył głową o nogę stołu, ale udało mu się jeszcze rozbić Clintowi nos. Triumfował przez chwilę, widząc krew na twarzy brata, ale już w następnej sekundzie poczuł, że krwawi mu warga. Clint nie pozostał dłużny.
Mocowali się tak, sapiąc i dysząc ciężko. Wreszcie oderwali się od siebie. Wstali. I znów zajęli pozycje wyjściowe.
- Ledwo stoisz. Poddaj się - zaproponował Luke.
- Ani myślę. - Clint zamierzył się do ciosu, ale brat uskoczył w bok. Straciwszy równowagę, Clint wyrżnął w ścianę z taką siłą, że na podłogę spadł obraz. Przez moment był zupełnie zamroczony.
- Uważaj, co robisz - ostrzegł go Luke.
- Ty uważaj. Ja jestem zbyt zajęty. - Chwycił Luke'a wpół i przewrócił na ziemię, przykrywając go sobą.
Luke usiłował się wyswobodzić, ale był unieruchomiony.
- Złaź ze mnie - warknął.
- Teraz nie. Mam przewagę.
Ostatkiem sił Luke zdołał przetoczyć się na bok, potem na brzuch. Teraz Clint znalazł się pod spodem.
- Do cholery - zaklął, usiłując się wydostać. - To ciężka praca.
Luke mimo woli zachichotał.
- Śmiejesz się czy krztusisz krwią? - spytał Clint.
- Jedno i drugie.
- Masz dość?
- A ty?
- Może.
Luke przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit. Po chwili odwrócił głowę i popatrzył na Clinta.
- Koszmarnie wyglądasz - zauważył.
- Tobie też nic nie brakuje - odwzajemnił się Clint. - Po cholerę to robiłeś? Będziesz posiniaczony jak diabli.
- To był jedyny sposób, żebyś zwrócił na mnie uwagę.
- Nie będziesz mógł grać w tej twojej mydlanej operze przez Bóg wie ile dni...
- Gorzej. Jutro mam zdjęcia próbne do filmu.
- - Dureń z ciebie. Nie jestem tego wart - odparł Clint z błyskiem w oku.
- A ja myślę, że jesteś.
Clint zamknął oczy.
- A niech to szlag - wyszeptał. - Było bardzo kiepsko, gdy ta Ansel was nakryła?
- Cóż, mogło być gorzej. Szczęśliwie mieliśmy już coś niecoś na sobie.
- Pogadam z nią. Może uda mi się kupić te zdjęcia.
- Za późno. Jest już w drodze do Los Angeles. Razem z filmem.
- Cholera. Co mógłbym zrobić?
- Mam wrażenie, że już ci przeszło. Skąd ta nagła zmiana? - zdziwił się Luke.
Clint chciał się uśmiechnąć, ale zrobił tylko jakiś niewyraźny grymas. Za bardzo bolał go policzek - To dlatego, że bardziej zależało ci na wbiciu mi trochę rozumu do głowy niż na własnej twarzy. Oto stary Luke, pomyślałem sobie. Taki, jakiego pamiętam.
- Nigdy się nie zmieniłem.
- Ja widziałem to inaczej. Dziesięć lat temu zabrałeś się stąd i przestałem cię obchodzić.
- Nie uciekłem od ciebie, tylko od naszego starego. Nie mogłem znieść, że wszystkie swoje żale wyładowywał na mnie, a z tobą się pieścił.
- Pieścił? Harowałem jak wół!
- Zgoda. Może to niewłaściwe słowo. Ale ciebie nie bił. Mnie mogło się to wtedy wydawać pieszczotą. Nienawidziłem go, a tobie zazdrościłem. Wciąż jeszcze słabo mi się robi na samą myśl o nim.
- Właściwie wiedziałem o tym. Nie byłem nawet specjalnie zaskoczony, że nie przyjechałeś na pogrzeb. Choć oczywiście chciałem, żebyś przyjechał.
- Ja też chciałem. - Luke odgarnął włosy z czoła. - Dziwne, ale mam wrażenie, że gdyby to było teraz, to przyjechałbym.
- Jak to?
Luke nie odpowiedział. Dotknął językiem rozciętej wargi. Przydałby się kawałek lodu, ale czy to wystarczy? Jak się pokaże na zdjęciach próbnych z taką twarzą?
- Po prostu bym przyjechał - powiedział po chwili. Clint przypatrywał mu się bacznie.
- To Meg, prawda? Zeszliście się z powrotem. Luke powoli skinął głową.
- I co teraz? Wrócisz?
- Nie. Lubię swoją pracę, a jej nie chcę przeszkadzać w karierze politycznej.
- Jeśli to ma być szlachetna mowa o samopoświęceniu, nie obejdzie się bez kawy.
Luke'a rozbawiła ta uwaga. Poszedł za bratem do kuchni. Tył głowy bolał go jak diabli.
- Masz trochę lodu? - spytał.
- Być może. - Clint wskazał na starą lodówkę. - Ta cholera wciąż się psuje.
Luke znalazł w zamrażalniku pojemnik do połowy wypełniony lodem i parę starych hamburgerów. Wyjął lód.
- Fatalnie to wszystko wygląda - zauważył.
- Wiem.
- Naprawdę tak krucho z pieniędzmi? - Przyłożył - lód do rozbitej wargi, resztę podał Clintowi. Też mu się przyda. Policzek puchł w oczach.
- Cóż, czasy są ciężkie.
- Możesz sprzedać farmę.
- Tobie?
- Nie. Nie mówiłem tego poważnie.
- Szkoda. Mówiąc szczerze, chciałbym, żebyś wziął swoją połowę z powrotem.
- Czemu?
- Miałbym kogoś, kto dbałby o to miejsce, z kim mógłbym pogadać, kto pomógłby mi podjąć decyzję.
Luke słuchał brata ze zdziwieniem. Myślał, że Clint będzie zadowolony, że jest jedynym właścicielem farmy. Tymczasem uznał prezent od brata za widomy znak, że ten nie chce mieć nic wspólnego ani z farmą, ani z nim.
- Zgoda, to kiepski pomysł - stwierdził Clint po chwili. - Ty nie chcesz zajmować się farmą, a ja...
- Nie, to dobry pomysł. Wezmę z powrotem swoją część.
- Naprawdę? Mówisz poważnie? - Popatrzył na brata z radością.
- Oczywiście. Tyle że większość spraw będziemy musieli załatwiać telefonicznie. Wiem, jak bardzo nienawidzisz tych wszystkich ludzi, którzy tu za mną ściągnęli.
- Żaden problem. - Clint wzruszył ramionami.
- Zgoda, chociaż nigdy niczego razem nie zrobimy.
- Mam pomysł. Możesz przyjeżdżać w przebraniu. W końcu jesteś aktorem, prawda? Przykleisz wąsy, włożysz poduszkę pod koszulę, na nos okulary.
- Kto wie, może to i niezły pomysł. - Luke wybiegł już myślami w przyszłość. Jeśli będzie mógł odwiedzać Clinta, to być może i Meg. Ale nie, nie ma sensu robić jej nadziei. Nie powinien nawet o tym myśleć. A jednak... Zobaczymy. Na razie musi się zastanowić, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji.
- A więc załatwione. - Clint wyciągnął rękę do brata. - Jesteś teraz współwłaścicielem farmy Bannisterów.
Uścisnęli sobie dłonie. Na moment ich spojrzenia się spotkały. Wreszcie Luke opuścił rękę, zanim którykolwiek z nich poczuł się zakłopotany. Rozejrzał się po kuchni. Zlew był wypełniony brudnymi naczyniami. Wokół walały się puszki po piwie.
- Pierwszą rzeczą, jaką razem zrobimy, będzie uporządkowanie tego miejsca - zaproponował. - Naprawdę wypiłeś całe to piwo?
- Chyba tak.
- Chcesz skończyć jak nasz stary?
- Myślałem o tym. - Clint westchnął i umknął wzrokiem w bok. - Zwłaszcza po tym, co powiedziałem Debbie w piątek wieczorem. Nigdy bym jej tak nie potraktował, gdybym nie był wlany.
- Też tak myślę.
- Wczoraj ją przeprosiłem. Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni.
- Bądź dobrej myśli.
- Ale później znów się zalałem i załatwiłem ciebie i Meg.
- Racja.
- Chyba muszę na jakiś czas przystopować.
- Zgadza się.
- I tak nie sprawia mi to już przyjemności. - Clint zamyślił się. - A co byś powiedział na śniadanie? Jestem cholernie dobrym kucharzem.
- Chwała Bogu, że choć jeden z nas potrafi gotować. - Luke poczuł ulgę. Wiedział, że Clint ma silną wolę. Jeśli postanowił, że przestanie pić, zrobi to.
- Zaparzę kawy - zaproponował Luke. - W czasie śniadania zastanowimy się, jak pomóc Meg.
- Zgoda.
- Będzie jak za dawnych lat.
- Jak za dawnych lat - uśmiechnął się Clint.
Meg wypiła dwie kawy, odświeżyła się, wypuściła psa i o dziewiątej wyruszyła z domu. Impreza zaczynała się o dziesiątej, ale organizatorzy musieli być na miejscu wcześniej. Nie miała ochoty iść, wolałaby czyścić schody szczoteczką do zębów, ale nie miała wyjścia. Może uda jej się trzymać z dala od wścibskiej Didi.
Oczywiście głos Didi był pierwszym, który usłyszała w swoim walkie-talkie. Zniknęło gdzieś pudło z programami festynu. Meg nie pozostało nic innego jak udać się do stoiska informacyjnego. Postanowiła, że tak czy inaczej przez cały czas nie zdejmie ciemnych okularów.
W informacji czekała zdenerwowana Didi.
- Dzień dobry - zawołała do niej, wyskakując z bryczki.
- Witaj. Co się stało?
- Nic, dlaczego? - Meg uśmiechnęła się z najwyższym wysiłkiem. - Szukałaś w tym zielonym pudle? - spytała. - Chyba tam je widziałam.
- Jak ty wyglądasz?! - wykrzyknęła Didi. Meg spojrzała na swoje dżinsy i podkoszulek.
- Jestem ubrana tak samo jak ty.
- Nie chodzi mi o ubiór. Twoja twarz! Wyglądasz jak nieboszczyk.
- Miałam nadzieję, że nikt się nie zorientuje - wyjąkała.
- W czym? - Didi zmartwiała. - O Boże. - Didi wskoczyła do bryczki. - Wsiadaj - zawołała do Meg. Odjechała kilkadziesiąt metrów za pawilon. - A teraz mów. Co się stało?
- Coś najgorszego. - Meg zdjęła okulary i przetarła oczy. Opowiedziała Didi pokrótce przebieg wydarzeń, nie wdając się w szczegóły. Gdy skończyła, przyjaciółka objęła ją za szyję.
- Nie rób sobie wyrzutów - tłumaczyła. - Wątpię, by jakakolwiek kobieta zachowała się inaczej w podobnych okolicznościach. I nikt nic nie będzie wiedział, z wyjątkiem tego padalca Clinta Bannistera. Chętnie skręciłabym mu kark.
- Jeśli sprawa się wyda, mogę się pożegnać ze stanowiskiem przewodniczącej Izby - chlipnęła Meg. - I z moimi planami kandydowania do Kongresu.
- Może nie będzie tak źle - pocieszyła ją Didi.
- Wiesz, jak to jest. - Meg potrząsnęła głową. - Takie rzeczy zawsze wychodzą na jaw, i to na ogół w najmniej odpowiednim momencie. Jestem pewna, że ta dziewczyna sprzeda zdjęcia. Jeśli Luke dostanie rolę, - będą warte jeszcze więcej. Mam tylko nadzieję, że mieszkańcy Chandler ich nie zobaczą, w każdym razie do czasu wyborów. - Pociągnęła nosem. - Oczywiście mogą mnie wyrzucić potem. To byłoby jeszcze gorsze. Może powinnam w ogóle zrezygnować.
- W żadnym wypadku. Potrzebujemy cię na tym stanowisku i nie możemy dopuścić, by jedna błaha sprawa...
- Jedna poważna sprawa, Didi.
- W porządku, by jedna poważna sprawa powstrzymała cię przed kandydowaniem. A teraz musisz ogłosić, że męczy cię alergia, i dlatego tak okropnie wyglądasz.
- Nigdy nie miałam alergii.
- A teraz masz. To się zdarza. I druga sprawa. Porozmawiaj z Lukiem, zanim wyjedzie, i spytaj, czy może wstrzymać publikację tych zdjęć. Na pewno ma jakieś znajomości w Los Angeles, a nawet w Nowym Jorku. Może, jeśli zgodzi się na jakiś specjalny wywiad albo będzie pozował komuś na rozkładówkę...
- Didi! Nie mogę go o to prosić!
- To ja to zrobię!
- Nie! Porozmawiam z nim. Obiecuję. - Meg była przerażona samą myślą o ponownej rozmowie z Lukiem, ale wiedziała, że Didi ma rację. Może Luke zdoła coś zrobić, oczywiście coś, co nie uwłaczałoby jego honorowi.
- A więc załatwione. I trzecia sprawa. Z wyjątkiem tej jednej rozmowy trzymaj się z dala od Luke'a Bannistera. Chyba że chcesz zmienić wszystkie swoje plany życiowe. - Didi bacznie przyjrzała się Meg.
- Nie.
- Zrozumiałabym.
- Myślałam o tym bez przerwy od chwili, kiedy rozstaliśmy się, i zawsze dochodziłam do tego samego wniosku. Polityka fascynowała mnie od szkolnych czasów. To moje powołanie, Didi, nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym z niej zrezygnowała.
- Zatem nie możesz zrezygnować.
- Poza tym, Luke straciłby dla mnie szacunek, gdybym wszystko rzuciła i wyjechała z nim do Los Angeles. Jedną z cech, którą we mnie podziwia, jest wierność sprawom, w które wierzę. Szanuje mnie za to, że chcę się zająć polityką. Nie byłabym tą osobą, którą kocha, gdybym ze wszystkiego zrezygnowała.
- A co z nim? Wróci tutaj?
Meg potrząsnęła głową.
- Nawet bym tego nie chciała. Jest tak zafascynowany tym, co robi. Byłoby zbrodnią zrobić z niego z powrotem chłopaka z farmy.
- Masz rację - westchnęła Didi. - Gotowa?
- Tak.
- A więc poszukajmy tych folderów. Myślę, że Luke nie zjawi się przed dziesiątą.
Rozdział 12
Parę minut po dziesiątej Meg podjechała do zwierzyńca, gdzie Luke miał pozować do zdjęć ze strusiem. Usiłowała zachować spokój, ale nie bardzo jej się to udawało. Jak mogła być opanowana, skoro za chwilę miała stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, z którym kochała się przez całą noc i którego prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy?
Luke rozdawał autografy. Stał tyłem do niej. Miał na sobie obcisłe błękitne dżinsy, białą koszulę i kapelusz kowbojski. Oczy zaszły jej łzami, gdy z czułością pochyli! się ku małej dziewczynce. Zawsze lubił dzieci. Zapomniała o tym. Dawno temu marzyła, żeby mieć z nim dziecko.
Kiedy odwrócił się do niej, zmartwiała, Dolna warga opuchnięta, prawe oko na wpół zamknięte i obrzmiałe, wzdłuż policzka głębokie zadrapanie.
- Luke, na Boga! Co się stało?
- Szkoda, że nie widzisz tego drugiego - usiłował się uśmiechnąć.
- Biłeś się z Clintem, co?
- Tak naprawdę, to ja go biłem. I zwyciężyłem - powiedział Clint, który właśnie nadszedł z dwoma kubkami coli. - Chcesz? - spytał.
- Nie, dziękuję. - Meg patrzyła ze zdumieniem na braci. Zachowywali się jak najlepsi przyjaciele.
- To ja wypiję. Albo potrzymam chwilę przy policzku. Dobrze mi to zrobi.
- Sama nie wiem, który z was gorzej wygląda.
- On - odpowiedzieli równocześnie, wskazując jeden na drugiego. I roześmiali się jak na komendę.
Meg była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie zrozumie mężczyzn.
- Cóż, pewno jesteście z siebie bardzo dumni - zauważyła. - Zwłaszcza ty, Luke. A co ze zdjęciami próbnymi?
- Może odegram scenę walki albo tuż po walce.
- Nie wydajesz się specjalnie przejęty.
- Bo nie jestem.
- Bo nie jest - potwierdził Clint. - Nawiasem mówiąc, powinnaś być dla niego trochę milsza, Meg. To dla ciebie narażał swoją buźkę - zachichotał.
- Mam nadzieję, że to nieprawda - zawahała się Meg.
- Nie - mrugnął do niej Luke. - Potrzebowałem tego. Czuje się teraz o wiele lepiej.
- Świetnie. Po prostu świetnie. A ja myślałam, że wreszcie wydorośleliście. Co to wszystko ma znaczyć?
Luke zerknął na Clinta.
- Skąd my to znamy? - roześmiał się.
- Coś mi się zdaje, że już to parę razy słyszałem. I zawsze robi przy tym taką ważną minę, prawda?
- Przestańcie wreszcie - zirytowała się Meg.
- Już dobrze, nie martw się - uspokoił ją Luke. - Mogą zmienić termin tych zdjęć, jeśli naprawdę im na mnie zależy. A poza tym, charakteryzatorka potrafi zdziałać cuda.
- Mam nadzieję - westchnęła Meg.
- Wszystko będzie dobrze.
- Słuchaj, rozmawiałam z Didi - powiedziała, przypominając sobie nagle, po co przyszła. - Pytała, czy możesz jakoś nakłonić tę fotoreporterkę, żeby nie publikowała zdjęć.
- Spróbuję.
- A jeśli to się nie uda - włączył się Clint - i zdjęcia się ukażą, załatwię ze znajomym kolporterem, żeby zatrzymał te czasopisma aż do czasu wyborów. Nikt ich tutaj nie zobaczy.
- A potem i tak mnie wyrzucą.
- Nie sądzę, Meg. - Luke potrząsnął głową. - Cieszysz się w mieście dużym poparciem.
- Nie martw się. - Clint objął ją i potrząsnął delikatnie. - Jakoś to załatwimy. Pamiętasz byka? Czyż nie uratowaliśmy się przed nacierającym bykiem?
- A pamiętacie, jak znaleźliśmy tę na wpół martwą kurę i ... - Luke przerwał, bo dwie nastolatki poprosiły go o autograf.
- Lepiej już pójdę - powiedziała Meg.
- Zaczekaj. - Podpisał i ustawił się z dziewczętami do zdjęcia na tle strusia.
- Co się stało z twoją twarzą? - spytała jedna z nastolatek.
- To te drzwi wahadłowe - wyjaśnił Luke. - On wchodził, ja wychodziłem.
- Tak, uważajcie na te drzwi. I wam może się coś takiego przytrafić - dodał Clint.
Meg uśmiechnęła się. Niezależnie od tego, co będzie, Luke i Clint znów są braćmi. I to ona się do tego przyczyniła, choć w dość pokrętny sposób. Kątem oka dostrzegła następną grupkę łowców autografów. Zresztą i tak nie może stać tu w nieskończoność. Jeszcze ludzie zaczną gadać.
- Naprawdę już muszę iść - oznajmiła.
- Zadzwonię do ciebie - powiedział Luke.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Myślę, że rozmowa telefoniczna... to znaczy...
- Masz rację. To kiepski pomysł - przyznał.
- Chciałabym wiedzieć, czy dostałeś tę rolę.
- Clint ci powie. Dam mu znać.
- Okay.
- Pożegnaj ode mnie Apacza.
- Na pewno.
- Uważaj na siebie.
- Ty też. - Patrzyła na niego, dopóki łzy nie napłynęły jej do oczu. Odwróciła się i odeszła pospiesznie, nie oglądając się za siebie.
Czas do godziny czwartej po południu, kiedy to odlatywał samolot Luke'a, był dla Meg istną męczarnią. Bez przerwy o nim myślała i kilka razy musiała sobie przypominać, dlaczego nie powinna odprowadzać go na lotnisko. Ilekroć łzy napływały jej do oczu, uciekała się do podsuniętego jej przez Didi wyjaśnienia. Po prostu miała katar alergiczny.
Wreszcie Luke wyjechał. Festiwal trwał, odbywały się wyścigi strusi, muzyka grała, sprzedawcy starali się za wszelką cenę pozbyć reszty towarów, ale Meg cała ta impreza wydała się teraz pusta i bez życia. Nagle ogarnęło ją zmęczenie. Na szczęście wszyscy to rozumieli. Zewsząd zbierała gratulacje za znakomitą organizację. Niektórzy twierdzili nawet, że ten festiwal należał do najbardziej udanych. Nawet bójka i pogodzenie się braci Bannisterów uznano za dodatkową atrakcję. Meg zaczęła się zastanawiać, czy noc spędzona z Lukiem to aby nie wytwór jej wyobraźni.
I nagle, jakby dla zaprzeczenia temu, podeszła Didi, zajrzała jej głęboko w oczy i poklepała po ramieniu.
- Jakoś to przeżyjesz - szepnęła.
Meg wcale nie była tego taka pewna.
Z pomocą Didi przetrwała jakoś następne dwa tygodnie. Didi miała organizować festiwal w następnym roku, a więc poświęciła dużo czasu, by wprowadzić ją w przyszłe obowiązki. Była zadowolona, że ma zajęcie i ze pracuje właśnie z przyjaciółką, która doskonale rozumiała jej stan psychiczny. Wiele czasu spędzała również w swojej firmie konsultingowej.
Najgorsze były wieczory. Chodziła z Apaczem na długie spacery, żeby móc zasnąć. Wdychała świeże powietrze wieczoru i zapach drzewek cytrynowych, podziwiała wschodzący księżyc. A jednak wciąż czuła się nieszczęśliwa.
W każdy weekend zasiadała przed telewizorem, by obejrzeć „Labirynt uczuć”. Widok Luke'a na ekranie wzmagał tylko jej tęsknotę. Nie była jednak w stanie z tego zrezygnować. Luke najwidoczniej nie dostał roli w filmie, bo Clint nie zadzwonił. W każdym razie jeszcze nie zadzwonił. Powinna go poprosić, żeby dał jej znać, ale jakoś nie przyszło jej to do głowy.
Od czasu festiwalu nie widziała się z rodzicami. Kiedy matka zaprosiła ją na obiad, Meg przyjęła zaproszenie, a potem przez cały czas męczyła się, prowadząc nic nie znaczące rozmowy o sąsiadach i najnowszych wydarzeniach w mieście, gdy tymczasem jej myśli krążyły nieustannie wokół tych nieszczęsnych zdjęć z Lukiem. Niestety w rodzicach nie znajdzie oparcia. Przestrzegali ją przecież, żeby trzymała się od niego z daleka.
Przed deserem ojciec odchrząknął, co było widomym znakiem, że zamierza powiedzieć coś ważnego. Meg zmartwiała.
- Widziałem się dzisiaj z Clintem - zaczął. - Luke podobno wziął z powrotem swoją część farmy.
- Czy to znaczy, że chce tu zamieszkać? - spytała Meg z najwyższym zdumieniem.
Jack Hennessy spojrzał na córkę ze zdziwieniem.
- Nie sądzę. Chodzi o to, że teraz Clint będzie miał z kim omawiać swoje plany i problemy. Luke będzie kimś w rodzaju cichego wspólnika. Myślę, że Clint tego potrzebuje. Jest jeszcze za młody, żeby samemu ponosić odpowiedzialność za farmę.
- Zapewne - Meg starała się ukryć rozczarowanie. Oczywiście, że Luke nie osiedli się w Chandler. Wyraźnie jej to powiedział.
- Teraz, kiedy się o tym dowiedziałem - kontynuował pan Hennessy - myślę, że źle oceniłem Luke'a. I chcę, żebyś o tym wiedziała. Zachowywał się bez zarzutu. Nawet ta bójka z bratem obróciła się w końcu na dobre. Clint zaczął odnawiać dom. To chyba wpływ Luke'a.
- Szkoda, że nie możesz jemu tego powiedzieć - zauważyła Meg. Gdybyż ojciec wiedział, jakie to było „zachowanie bez zarzutu”, pomyślała.
- Powiem mu, gdy tylko nadarzy się okazja, w co wątpię. Bo niby z jakiego powodu miałbym się znaleźć w otoczeniu gwiazdora filmowego? - Przerwał na chwilę i spojrzał na córkę. - To wszystko nie zmienia jednak mego zdania na wasz temat. Nadal uważam, że on nie jest dla ciebie odpowiednim mężczyzną. Nigdy nie był i nie będzie.
- Przestań, Jack - wtrąciła się pani Hennessy. - Miałeś tylko powiedzieć Meg, że Luke przejął swoją część farmy.
- Chciałem porozmawiać z Meg nie tylko o Luke'u. - Pan Hennessy poczuł się urażony. - Chciałem pogratulować jej organizacji festiwalu.
- Tak, tak - przyznała pani Hennessy. - Wszyscy cię podziwiali.
- Sprawdziłaś się. Jeśli tak dalej pójdzie, na pewno zostaniesz przewodniczącą Izby. Osiągniesz to, czego pragniesz - podsumował ojciec.
- Meg przez moment wahała się, czy nie powiedzieć rodzicom o zdjęciach. Nie chciała ich jednak niepokoić. A nuż Luke'owi uda się przekonać dziewczynę, żeby ich nie publikowała. Może nawet już to zrobił.
Agent Luke'a, Henry Davis, przesunął termin zdjęć próbnych. Autorzy serialu wymyślili na poczekaniu historię tłumaczącą jego wygląd. Wreszcie Luke poprosił Henry'ego, żeby pomógł mu załatwić sprawę z Ansel Wiggins. Ten natychmiast wyszukał jej numer telefonu. Gdy Luke wykręcił numer, odezwała się automatyczna sekretarka. W tle słychać było głosy zwierząt. „Ansel Wiggins bawi na safari z księciem Karolem. Asystentka przekaże jej wiadomość. Proszę zostawić swoje nazwisko i numer telefonu”.
Luke nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. Gotowa sprzedać jego prywatny numer, tak jak zdjęcia. W końcu jednak podał go.
Kiedy w ciągu dwóch dni nie otrzymał żadnej wiadomości, zadzwonił po raz drugi. Informacja na sekretarce była już inna. Na tle starej muzyki ludowej głos informował: „Ansel Wiggins bawi z Shirley MacLaine na uroczystości poświęconej pierwszym osadnikom. Proszę zostawić swoje nazwisko, numer telefonu i znak zodiaku”.
Luke podał numer domowy i służbowy, zaznaczając, że sprawa jest pilna. Zadzwoniła o północy.
- Przepraszam, że o tej porze - powiedziała - ale jestem nocnym markiem i tracę poczucie czasu.
- Możemy się spotkać?
- Oczywiście. Teraz?
- Dobrze - odparł, choć wcale nie było mu to w smak.
W pół godziny potem zjawił się w całodobowej kawiarni. Ansel żuła gumę i studiowała menu. Miała na sobie szerokie szorty, rozciągnięty podkoszulek i czapeczkę besabellową daszkiem do tyłu.
- Wybrałam melbę. Co dla ciebie? - spytała.
- Kawa - odparł. - Przepraszam, że tak cię potraktowałem wtedy w hotelu, ale ta kobieta jest moją bliską przyjaciółką.
- Domyślam się.
- Powiem krótko: chcę mieć te zdjęcia i negatywy. Zapłacę za nie, ile zechcesz.
- Jestem pewna, że zapłacisz. Co się stało z twoją twarzą?
- Nieważne. Ile chcesz?
- Nic.
- Jak to?
- Ponieważ już je sprzedałam. Dostałam zaliczkę, a kiedy otrzymasz tę rolę w filmie, wezmę resztę.
- Do diabła! Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, że możesz zniszczyć czyjąś karierę? Wyglądasz na feministkę. Nie chcesz, żeby kobiety zajmowały wysokie stanowiska?
- Owszem. Chcę. Dlatego sprzedałam te zdjęcia. Muszę myśleć o sobie.
- Ale robisz to czyimś kosztem.
- Wolnego, panie Bannister. A jeśli otrzymasz tę rolę, nie będzie to czyimś kosztem? Chyba nie jesteś jedynym aktorem w mieście, który się o nią ubiega.
- Strata jednej roli nie oznacza jeszcze końca kariery.
- Skąd ta pewność? A może dla kogoś to ostatnia szansa? Skąd wiesz, czy jeśli jakiś facet nie dostanie roli w tym filmie, nie będzie musiał zostać sprzedawcą używanych samochodów w Dallas? Znasz dobrze życie.
Twoja przyjaciółka też to zapewne wie.
Luke zdał sobie sprawę z beznadziejności swoich wysiłków. Nie zdoła zapobiec publikacji zdjęć. Co ma zrobić, żeby Meg nie zetknęła się z tym, z czym on się styka na co dzień? On jest już przyzwyczajony, ona nie.
- Komu je sprzedałaś?
Zbyt była z siebie dumna, żeby mu nie powiedzieć. Wymieniła tytuł jednego z najbardziej znanych pism nowojorskich o szerokim zasięgu. Luke rzucił pieniądze na stół i wyszedł. Musi zacząć działać. Natychmiast. Oni na pewno wykorzystają te zdjęcia, nawet jeśli nie dostanie roli w filmie. Meg będzie mieć kłopoty.
Rozdział 13
Pierwszego kwietnia wieczorem ktoś zapukał do drzwi Meg. Spojrzała przez wizjer. Zobaczyła tęgiego mężczyznę z brodą, w okularach o grubych szkłach. Miał na sobie flanelową koszulę i wytarte dżinsy, pod ręką trzymał opasły katalog.
Pewno jakiś domokrążca. Chwyciła Apacza za obrożę i uchyliła drzwi.
- Słucham? - spytała.
- Przysłał mnie pani sąsiad, Clint Bannister - powie dział mężczyzna. Miał niezbyt sympatyczny głos. - Mówił, że mogą panią zainteresować katalogi sadzonek.
- Przykro mi, ale w tym roku nie będę niczego sadzić. Nie mam czasu. Zresztą i tak już na to za późno - odparła.
, - Mam też katalog roślin doniczkowych. - Mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Spokój, Apacz! - upomniała psa, który merdał ogonem i popiskiwał. Meg zawsze uważała go za dobrego stróża, ale teraz ogarnęły ją wątpliwości.
- To może mógłbym poprosić panią o szklankę wody.
- Chwileczkę. - Meg zostawiła Apacza przy drzwiach, a sama poszła do kuchni zadzwonić do Clinta. Potwierdził, że przysłał tego mężczyznę i zasugerował, żeby jednak coś u niego zamówiła.
Meg wróciła do przedpokoju, zastanawiając się, co zrobić. Znała już te chwyty ze szklanką wody. Gdy tylko facet znajdzie się w domu, zaraz zacznie jej wciskać do ręki katalogi. A może jednak powinna zamówić parę sadzonek? Clint to zrobił. Najwyraźniej zaczyna dbać o gospodarstwo.
- Dobrze. Proszę wejść - powiedziała. - Zaraz przyniosę wodę. - Zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni. Odwróciwszy na moment głowę, zobaczyła, że Apacz liże mężczyznę po ręce. Co się stało temu psu?
Kiedy wróciła do salonu, mężczyzna zachowywał się jak u siebie. Nie zdjął wprawdzie czapki, ale rozsiadł się wygodnie na kanapie. Meg od razu pożałowała, że go wpuściła. Trudno będzie się go pozbyć, pomyślała. Apacz najwyraźniej postradał zmysły, bo oparł łeb na kolanie przybysza.
- Pańska woda - oznajmiła chłodno.
Mężczyzna postawił szklankę na stoliczku i popatrzył na Meg.
- Naprawdę nie potrzebuję sadzonek - powtórzyła Meg. - I nie mam czasu na rozmowy.
- To może zainteresuje panią nowa maść na świerzb.
- Meg cofnęła się o krok. Serce zabiło jej mocniej. Bacznie przyjrzała się mężczyźnie. Jego twarzy, dłoniom. Zmartwiała.
Mężczyzna zdjął okulary, potem czapkę. Wyjął brązowe szkła kontaktowe, wreszcie odkleił brodę.
- O Boże! - jęknęła.
- Prima aprilis! - roześmiał się Luke. - Pomyślałem sobie, że sprawdzę, czy mnie poznasz. Jeśli nie, to nie pozna mnie nikt.
- Luke! - wykrzyknęła Meg i rzuciła mu się na szyję.
- Poczekaj, wyjmę jeszcze brzuch - roześmiał się.
- Co z filmem? Jak zdjęcia próbne? - dopytywała się niecierpliwie.
- Dirk Kennedy nie żyje. W przyszłym tygodniu zaczynam kręcić „Niepokonanego”. Jest tylko jeden problem...
- To znaczy, że dostałeś tę rolę?
- Tak, ale obawiam się, że...
- Luke, to cudownie! - Meg ucałowała go serdecznie. - Opowiedz mi wszystko.
- To romans historyczny osadzony w realiach osiemnastego wieku, według powieści Helen Goodwin. Pewna dziewczyna zachodzi ze mną w ciążę, ale zanim zdążę się z nią ożenić, porywają mnie Indianie. Uciekam z niewoli akurat na czas, by uratować ją i dziecko przed napadem.
- Brzmi nieźle. - Meg zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Och, Meg, mam nadzieję, że wiesz, co robisz. - W głosie Luke'a brzmiało pożądanie.
- Zapraszam domokrążcę do własnej sypialni. I nie mów mi, że nie chcesz się tam znaleźć.
- O niczym innym nie marzę.
- To chodź ze mną. - Meg zaprowadziła go do pokoju i zamknęła drzwi.
Obserwowała, jak się rozbiera. Przypominała sobie, kiedy ostatni raz byli ze sobą sam na sam. I wszystko to, co potem nastąpiło. Oblała ją fala gorąca.
Może później będzie jej jeszcze trudniej. Ale teraz on jest tutaj, w sypialni, gdzie przez ostatnie dwa tygodnie marzyła o nim każdej nocy. Nie może go odprawić. Nie teraz.
Luke ściągnął koszulę, luźne dżinsy opadły mu z bioder. Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Och, Meg, tak mi cię brakowało - szepnął.
- Mnie też. Nie myślałam, że będę mogła znów cię dotykać.
Luke ściągnął z niej bluzkę.
- Tak bardzo cię pragnę - szepnął.
- Pocałuj mnie, Luke. - Meg wspięła się na palce. - Pocałuj mnie mocno.
Luke zerwał z niej szorty i majteczki. Chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka. Całował jej szyję, ramiona, piersi.
- Tęskniłem za tobą, bardzo, bardzo, bardzo - szeptał między jednym a drugim pocałunkiem.
- Kochaj mnie, Luke. Kochaj - prosiła.
Kochał ją tak, jak tego pragnęła. Był delikatny i męski zarazem, czuły i namiętny. Sprawiał, że pożądanie wzrastało w niej z każdym jego ruchem, aż wreszcie osiągnęła szczyt miłosnej ekstazy.
Leżeli teraz przytuleni, słuchając bicia swoich serc.
Luke oparł się na łokciu i obserwował jej twarz. Uśmiechał się, ale oczy miał poważne.
- O co chodzi? - spytała. - Chciałeś mi coś powiedzieć.
- Wolałbym nie psuć tak cudownego nastroju.
W tym momencie domyśliła się.
- Nie udało ci się wstrzymać publikacji zdjęć, prawda?
- Rozmawiałem z paroma osobami w Nowym Jorku. Kiepsko to wygląda. Jeśli dowiedzą się, że dostałem tę rolę, zdjęcia będą warte jeszcze więcej.
- Taki jest show-biznes.
- Kiedy są wybory do Izby?
- W trzecią środę kwietnia.
- Spróbuję jakoś opóźnić ich publikację.
- Pamiętasz, co mówił Clint. Zna kogoś w kolportażu.
- Już z nim rozmawiał. Zrobi, co będzie mógł. Wściekły jestem, że tak się to wszystko skończyło.
- Daj spokój. To nie twoja wina. Ja nie żałuję ani minuty spędzonej z tobą.
- Ja też nie. Zaryzykowałem i przyszedłem tu dzisiaj. Musiałem cię zobaczyć.
- Jak długo zostaniesz?
- Jutro wyjeżdżam. Spędzę popołudnie z Clintem.
- Ale noc należy do mnie.
- Ja należę do ciebie.
- A więc Dirka już nie ma? - Meg wróciła do poprzedniego tematu.
- Tak, zaginął gdzieś w Trójkącie Bermudzkim.
- Sheila będzie niepocieszona.
- Trudno.
- W scenach łóżkowych byliście bardzo przekonujący - zauważyła z przekąsem Meg. - Byłeś taki namiętny.
- Tak jak teraz? - Luke lekko ugryzł ją w szyję.
- Owszem.
- To było zupełnie co innego.
- Skąd mogę wiedzieć...
- Zaczekaj, pokażę ci, jak to się robi. - Poszedł do łazienki i wrócił w skąpych, obcisłych slipkach. - Przede wszystkim mam na sobie coś takiego.
- A co ma na sobie Sheila?
- Przezroczyste body. Wygląda jakby była naga, ale tak nie jest. Wszystko jest sprawą kamery.
- Skoro tak mówisz. - W głosie Meg słychać było powątpiewanie.
- W porządku, wyobraźmy sobie, że masz na sobie body. Ja ułożę się tak, że będę cię częściowo zakrywał. Kamera ukaże tylko fragmenty ciała.
- A jak się czujesz, leżąc tak przy Sheili?
- Myślę o swojej roli.
- Powiedzmy.
- No dobrze, większość facetów byłaby zachwycona, trzymając w objęciach zgrabną dziewczynę, ale są i ciemne strony tej sytuacji. Gdybyś była Sheila, miałabyś na sobie tonę makijażu.
- Mam się wymalować?
- Nie. My tylko udajemy. Ty masz włosy spryskane lakierem, na twarzy puder i szminkę, wokół stoi cała ekipa filmowa, świecą reflektory. Słychać szum kamer.
- Trudno o mniej intymne warunki. Co chwila ktoś spryskuje nas wodą.
- Wodą?
- Żebyśmy wyglądali na spoconych i zmęczonych. Na szczęście nam niczego takiego nie trzeba.
- A co się dzieje potem?
- Patrzę w twoje oczy i mówię słowa swojej roli.
- Powiedz. Bądź Dirkiem Kennedym.
- Dobrze.
Luke skupił się przez moment. Rysy mu stężały. Meg zobaczyła przed sobą zupełnie innego mężczyznę. Ten Dirk Kennedy nie wyglądał sympatycznie.
- Ściągnęłaś mnie do swego łóżka, Sheilo. Nie myśl, że teraz możesz mnie powstrzymać.
- Nie chcę cię powstrzymać.
- Wydaje mi się, że chcesz, żeby twój mąż się o nas dowiedział.
- Nie chcę! Przysięgam!
- Słyszałem, że kpisz sobie z niego.
- Nie - szepnęła, pragnąc, by ją pocałował.
- Owszem, i zapłacisz za to, moja droga. - Pocałował ją brutalnie, niemal z nienawiścią.
Meg odwzajemniła pocałunek. Przywarła do niego całym ciałem. Był podniecony. Poczuła jednak dzielący ich kawałeczek materiału.
- Chcesz mnie? - spytał.
- Tak!
- To proś, ty diablico!
- Proszę, Dirk... proszę.
- A co dla mnie zrobisz, jeśli sprawię ci rozkosz?
- Wszystko, co zechcesz - wykrzyknęła.
Pieścił ją, całował, była coraz bardziej rozgorączkowana. Pragnęła go czuć w sobie.
- Załatwisz mi tę działkę? - spytał.
- O to chodzi? O ten kawałek ziemi?
- Między innymi.
- Bierz, co chcesz. Weź całą.
- Z przyjemnością. - Jego wargi wędrowały po ciele Meg, ale slipki nie pozwalały mu na nic więcej. Jęknęła.
- Jeszcze ci mało? - spytał.
- Dobrze wiesz, że tak.
- Tego nie ma w scenariuszu.
- No to improwizujmy - zaproponowała.
- Jesteś wymagającą kochanką, Sheilo. Muszę mieć tę działkę. Jest moja?
- Spróbuję... załatwić.
- To nie wystarczy. Jest moja?
- Tak!
- To dobrze, Sheilo. Bardzo dobrze. A teraz myśl o sobie. - Luke pieścił ją tak namiętnie, że przeżyła chwile uniesienia, jakich nie doświadczyła nigdy przedtem. Krzyknęła, przez jej ciało przeszedł dreszcz.
- Powiedz, że z Sheilą tak nie jest - odezwała się po chwili, gdy opadło z niej całe napięcie.
- Oczywiście, że nie.
- Ale czasem... założę się, że jesteś podniecony.
- Niekiedy.
- Och, Luke, nie powinnam cię prosić, żebyś mi pokazał taką scenę. Teraz będzie mi jeszcze trudniej.
- Cicho, nic nie mów. - Szybko ściągnął slipki. - - Tam tylko udaję, tu wszystko dzieje się naprawdę. Kocham cię, kocham tylko ciebie.
Gdy zaczęło świtać, Luke zaczął się ubierać. Meg też chciała wstać, ale ją zatrzymał.
- Zostań. Będę sobie myślał, że leżysz tutaj i śnisz o mnie.
- Zawsze to robię. Luke, co z nami będzie?
- Nie wiem. - Wciągnął spodnie i sięgnął po koszulę. - Myślałem, że mogę być z dala od ciebie, ale po dwóch tygodniach już tu jestem, w przebraniu, po to, żeby być z tobą.
- Tata mówił, że wziąłeś z powrotem swoją część farmy.
- Tak. Właściwie to Clint wpadł na pomysł, że mogę tu przyjeżdżać w przebraniu, żeby obgadać z nim różne sprawy, a nie ściągać przy okazji tłumu. Oczywiście, kiedy już tutaj jestem, nie mogę trzymać się z dala od ciebie.
- Cóż, jeśli ten pomysł zda egzamin...
- Tym razem się udało. A gdyby ktoś zauważył samochód przed twoim domem, możesz spokojnie powiedzieć, że odwiedziła cię jakaś dawna koleżanka z uczelni. Ale na dłuższą metę nie uda się tego ciągnąć, Meg. Ileż można mieć przyjaciółek...
- No to ja zacznę jeździć do Los Angeles.
- To też będzie podejrzane.
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca po twoim wyjeździe.
- I ja.
- Jesteśmy dwojgiem dorosłych, inteligentnych ludzi. Nie możemy znaleźć jakiegoś wyjścia z tej sytuacji?
- My prawdopodobnie tak, ale co by powiedziano w Chandler?
- Do diabła z Chandler!
- Nie mów tak. Wiem, że tak nie myślisz.
- Kiedy zobaczą tutaj te zdjęcia, być może decyzja zapadnie bez mego udziału - stwierdziła Meg. - Przyjmiesz mnie, jeśli wyrzucą mnie z Chandler?
- Jak poprosisz... - uśmiechnął się.
- Nie chcę, żebyś jechał. Przygotuję ci śniadanie. Nigdy tego nie robiłam.
Luke ujął jej dłonie i całował każdy palec po kolei.
- A śniadanie zmieni się w obiad, obiad w kolację, a w przerwach będziemy się kochać i nie wyjadę stąd nigdy.
Meg westchnęła.
- Idź już - powiedziała. - Szybko. Dłużej tego nie zniosę.
Rozdział 14
Przez następne parę dni Meg bacznie przypatrywała się każdemu obcemu mężczyźnie. A nuż okaże się, że któryś z nich to Luke. Jeśli raz przyjechał w przebraniu, może to zrobić ponownie. Wiedziała jednak, że jest w Los Angeles, że przygotowuje się do pierwszych zdjęć do „Niepokonanego”. Musiał uczyć się roli, przymierzać kostiumy. I spotykać z partnerką. Meg starała się o tym nie myśleć. Przekonał ją, że w scenach erotycznych w serialach aktorzy nie występowali nago. A w filmach fabularnych?
Nie miała prawa być zazdrosna. Nie miała prawa do niczego, co łączyło się z Lukiem Bannisterem. Wierzyła, że znów go zobaczy. Może nawet znów się będą kochać, ale ich przyszłość będzie się składała tylko z kradzionych chwil między długimi okresami rozłąki. Meg nie odpowiadała taka wizja. Kiedyś by się z tym nie pogodziła. Teraz była gotowa zadowolić się nawet taką namiastką. Nie była w stanie wyrzec się Luke'a.
Dzień wyborów przewodniczącego Izby był coraz bliższy. Wszyscy byli niemal pewni jej zwycięstwa. Meg wiedziała jednak, że gdyby wybuchł skandal, natychmiast znajdzie się kontrkandydat, a jej klęska będzie ostateczna. Na dzień przed zebraniem rady zadzwonił Clint.
- Zdjęcia się ukazały - oznajmił. Meg zmartwiała.
- Jesteś pewien?
- Dzwonił mój kumpel z kolportażu.
- Nie do wiary. Co za nieszczęsny zbieg okoliczności. Jutro mamy zebranie.
- Wiem, ale mogło być gorzej. Mój kumpel załatwił, że przetrzymają tę gazetę jeszcze dwa dni. Dłużej nie dałby rady, a więc i tak dobrze, że nie ukazały się wcześniej.
- Może masz rację. Twój kolega czytał artykuł?
- Powiedział tylko, że wydrukowano go na pierwszej stronie. Nie mógł długo rozmawiać.
- Clint, dzięki za pomoc.
- Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Przecież to w końcu głównie moja wina.
- I moja.
- Cóż, kobiety zawsze lgnęły do Luke'a.
- I z tym muszę się jakoś pogodzić.
- Coś ci powiem, Meg. On nigdy nie traktował nikogo poważnie. Nigdy. Nawet nie pamięta kobiet, z którymi spotykał się w Los Angeles. To chyba twoja zasługa, że o wszystkim zapomniał.
- Oby tak się stało.
- Kiedy był tutaj ostatnio, cały czas mówił o tobie.
- Z trudem zdołałem go nakłonić, żeby zainteresował się farmą.
- Dzięki, Clint. - Meg uśmiechnęła się.
- Chciałbym, żebyście byli ze sobą.
Nie odpowiedziała. Cóż mogła rzec w tej sytuacji?
- To na razie. Wracam do roboty. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Na pewno.
Meg odłożyła słuchawkę. Wszystko przebiegało tak, jak się tego spodziewała. Clint załatwił, żeby gazeta ukazała się po wyborach. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej wydawało jej się to niedorzeczne. Wpatrywała się w telefon. Nerwy zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer Clinta.
- To ty, Meg? Właśnie wychodziłem. O co chodzi?
- Wiem, że to brzmi dziwnie, ale zadzwoń do tego kolegi i powiedz mu, żeby rozwiózł gazetę.
- Co?
- Wiem, że zadałeś sobie wiele trudu, ale uważam, że nie powinnam nikogo oszukiwać.
- Nie wygaduj głupstw, Meg! To jakbyś przechodziła goła pod drutem kolczastym. Czy ty nic nie rozumiesz, dziewczyno?
- Najwidoczniej - westchnęła - ale tak musi być. Jeśli nie chcesz sam tego zrobić, podaj mi numer tego faceta.
- Nie, nie. Zadzwonię do niego. Tyle że jestem temu przeciwny. Luke powiedziałby to samo.
- Doceniam wasze wysiłki, ale muszę wiedzieć, na czym stoję. Sekrety nie są w moim stylu. Powinnam uświadomić to sobie wcześniej.
- Chryste, Luke uprzedzał, że jesteś idealistką. Byłem gotów wykupić wszystkie tutejsze egzemplarze i dać je na przemiał, ale Luke powiedział, że nigdy byś na to nie pozwoliła.
- I miał rację.
- Słuchaj, pewno będziesz jutro potrzebowała wsparcia i czegoś mocniejszego. Chętnie ci służę.
- Dzięki, Clint. A więc do zobaczenia.
Meg odłożyła słuchawkę i oparła się o biurko. Klęska i kompromitacja. Pojutrze nikt w Chandler nie będzie patrzył na nią tak jak dotychczas.
Zadzwoniła do Didi. Przyjaciółka próbowała przemówić jej do rozsądku, ale na próżno.
- Chcesz może wpaść wieczorem? - spytała. - Zrobię spaghetti, napijemy się wina. Nie powinnaś być sama.
- Nie będę sama. Postanowiłam pójść do rodziców i powiedzieć im o wszystkim.
- O Boże - jęknęła Didi.
- Tak będzie uczciwie.
- Uczciwie! To słowo trzeba ci będzie chyba wyryć na nagrobku. Nie wiem, czy jest druga osoba, która nadawałaby się na przewodniczącego Izby lepiej niż ty.
- Myślę, że pojutrze nie będę już miała takiej dobrej opinii.
Meg wybrała się do rodziców po kolacji. Nie chciała psuć im nastroju przy posiłku. Zapukała do drzwi. Były otwarte.
- Mamo, tato! - zawołała.
- Tu jestem! - usłyszała głos pani Hennessy z salonu. Rodzice oglądali telewizję.
- Powinnaś to obejrzeć, bardzo zabawne, Meggie - powiedział ojciec.
Od dawna tak się do niej nie zwracał. Zastanawiała się, czy chce w ten sposób przywrócić ich serdeczne stosunki. Jack Hennessy siedział wygodnie w skórzanym fotelu, odprężony, pogodny. Matka miała przed , sobą stos koszul, w których brakowało guzików.
- Co za miła niespodzianka, Meg - powiedziała. Siadaj tutaj. Obejrzymy razem program.
Meg usiadła, czując się jak intruz, który ma zakłócić spokojny, rodzinny wieczór.
- Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła - ale muszę wam powiedzieć coś ważnego.
- Tak? - Ojciec zwrócił na nią wzrok. Uśmiechał się, ale na widok wyrazu jej twarzy spoważniał. - Co się stało?
- Możemy wyłączyć telewizor? - spytała.
- Oczywiście.
Meg popatrzyła na matkę. Pani Hennessy zdjęła okulary i utkwiła wzrok w córce. Atmosfera nagle stała się napięta. Byłoby jej łatwiej, gdyby miała siostrę albo brata. Może nie czułaby aż takiego ciężaru odpowiedzialności wobec rodziców.
Głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Muszę was uprzedzić o czymś, co może się zdarzyć jutro - powiedziała. - Jutro pojawi się w kioskach to pismo nowojorskie. Wiem, że go nie czytacie, ale ktoś może wam powiedzieć. Tam będą moje zdjęcia.
- Czy to ma coś wspólnego z festiwalem? - Matka była przerażona.
- Nie. Z Lukiem.
- Widziałem wszędzie tę przeklętą fotografkę - zirytował się Jack Hennessy. - Co ona takiego wykombinowała? Umieściła twoją głowę na czyimś tułowiu? Zaskarżę ją. Oto co zrobię. Nie martw się, Meg. Nikt nie uwierzy...
- To prawdziwe zdjęcia, tato. Przyłapała mnie, kiedy o czwartej rano wychodziłam z pokoju Luke'a.
Rodzice milczeli. Nie byli w stanie wydobyć z siebie głosu - Czekała na korytarzu. Sfotografowała mnie, a potem Luke'a w samych dżinsach. Luke podpisał kontrakt na film fabularny. Będzie teraz jeszcze bardziej znany. Myślę, że w artykule opisano jego przygodę z organizatorką festiwalu w Chandler. I to będzie prawda.
- Czy... czy Luke nie mógł tego wstrzymać? - wydusił ojciec z najwyższym trudem.
- Próbował, ale ona nie chciała zmienić zdania. Po raz pierwszy udało jej się zrobić takie zdjęcia. Nie miała zamiaru rezygnować z tej szansy.
- To znaczy, że wszyscy, nie tylko w Chandler, zobaczą te zdjęcia? - Pani Hennessy była przerażona.
- Obawiam się, że tak, mamo. Przykro mi. Naprawdę. Tak bardzo zależało wam na mojej przyszłości, miałam wam przynieść zaszczyt, ostrzegaliście mnie przed Lukiem. A teraz czeka was takie upokorzenie. Nie zasługujecie na to.
- A co z twoim stanowiskiem? - Jack Hennessy był roztrzęsiony, drżały mu ręce.
- Myślę, że mnie nie wybiorą. Do południa prawdopodobnie wszyscy już będą wiedzieli o tych zdjęciach.
- Czy ta cholerna gazeta musi ukazać się właśnie teraz? Żeby ciebie zniszczyć?
- Nie. Luke starał się wstrzymać publikację, ale na dłuższą metę nie byłoby to możliwe. Clint załatwił z ludźmi z kolportażu, żeby nie puszczali jej jeszcze do sprzedaży, ale nie zgodziłam się.
- To zadzwoń do niego jeszcze raz - zirytował się ojciec. - Tak będzie najlepiej. To rozsądny plan.
- Nie, Jack - zaoponowała pani Hennessy. - Meg nie chce niczego zatajać. Lepiej, żeby sprawa była jasna przed wyborami.
- Gdybym ja dorwał tego Bannistera! - pieklił się Jack Hennessy. - Zwabił cię do hotelu. A ja myślałem, że on się zmienił. Nie zmienił się! Nic a nic!
- Tato, nie tak było. Luke wcale nie prosił, żebym do niego przyszła. Nawet się mnie nie spodziewał. To moja wina, nie jego.
- Zawsze go broniłaś!
- A ty nigdy go nie rozumiałeś - uniosła się Meg. - Wiesz, że ojciec bił go przez te wszystkie lata po śmierci matki? Nie, na pewno nie masz o tym pojęcia, bo on się nigdy nie skarżył. Chyba jestem jedyną osobą, która o tym wiedziała. Luke mógł ci się wydać niewiele wart, ale w głębi duszy był bardziej wrażliwy, niż się nam wydaje. To, jak zdołał pokierować swoim życiem, zakrawa na cud. I ja... i ja go bardzo kocham.
- Co ty powiedziałaś? - Ojciec popatrzył na nią z najwyższym zdumieniem.
- Powiedziałam, że go kocham. Miałam szczerą ochotę wyjechać z nim do Los Angeles, ale przekonał mnie, żebym tego nie robiła. Wierzy, że moją przyszłością jest polityka i nie chce mi przeszkadzać.
- A więc zamiast tego rujnuje twoją przyszłość?
- Nie on! To moja wina! Dlaczego nie złościsz się na mnie?
- Nie mógłbym się na ciebie złościć. Nie rozumiesz?
- Ale to ja sprawiłam ci ból. Tobie i mamie.
- Nie przejmuj się nami.
- Ojciec ma rację - Pani Hennessy objęła córkę. - Cokolwiek się jutro stanie, jesteśmy z tobą. Świat się przecież nie zawali. A jeśli przy okazji pozbędziemy się paru fałszywych przyjaciół, tym lepiej.
- Myślałam, że będziecie zdruzgotani - powiedziała niepewnie Meg.
- Więc nie znasz nas tak dobrze, jak ci się wydawało.
- Tylko o ciebie się martwimy, Meggie - dodał ojciec. - Wiemy, jak bardzo zależało ci na tym stanowisku. A jeśli ta historia stanie się znana, wszystko może przepaść.
- Trudno. Wezmę się w garść i spróbuję innym razem.
- Do diabła, Meg Hennessy tak łatwo się nie poddaje - skwitował z dumą ojciec.
- I wy też nie.
Meg uznała, że zdoła przetrwać zebranie rady, tylko jeśli nie przeczyta artykułu i z nikim nie będzie na ten temat rozmawiać. Przed snem wyłączyła telefon. Następnego dnia, o wpół do dwunastej, ubrana w elegancki kostium wsiadła do swego BMW i pojechała do Chops Restaurant, gdzie w sali konferencyjnej odbywały się comiesięczne zebrania rady.
Szła przez restaurację z wysoko podniesioną głową, udając, że nie widzi spojrzeń, jakimi ją obrzucano, i nie słyszy komentarzy na swój temat. Wygląda na zdezorientowaną... seksowna... zdumiewające... kto by powiedział. .. - dobiegały ją urywki zdań.
Wszyscy już wiedzą. Członkowie rady zapewne też. Ale czyż nie tego właśnie chciała? Z trudem się powstrzymała, żeby nie uciec. Przecież nie musi tego wszystkiego znosić. Może wsiąść w samochód i pojechać gdzieś daleko, daleko od Chandler. Luke powiedział, że ją przyjmie. Nie, nie wolno jej tego zrobić. Musi udowodnić samej sobie, że potrafi stawić czoło sytuacji.
Weszła do sali konferencyjnej. Zastała tam już wszystkich osiemnastu członków rady, a także przedstawicieli prasy, władz miejskich i władz okręgowych. Prawdopodobnie zebrali się wcześniej, żeby wybrać innego kandydata. Procedura była prosta. Najpierw zostanie zgłoszona jej kandydatura, a później padnie nazwisko z sali. Jeszcze nigdy nie wybrano nikogo zgłoszonego przez salę, ale rym razem na pewno tak się stanie.
Na jej widok zapadło milczenie. Zmusiła się do uśmiechu. Patrzyła na jedyną przyjazną sobie osobę, Didi. Przyjaciółka uśmiechnęła się, by dodać jej odwagi. Stoły ustawiono w podkowę. Na szczycie siedział aktualny przewodniczący i dyrektor administracyjny. Meg zajęła swoje miejsce.
Ralph Handley otworzył zebranie i podał porządek dzienny. Meg usiłowała się skoncentrować na omawianych problemach, ale nie była w stanie. Rozejrzała się wokół i zauważyła ukryte pod teczkami i wystające z aktówek gazety. To zapewne to, pomyślała z rozpaczą.
Najchętniej wyszłaby na dwór, do ogrodu rozpościerającego się za oknami restauracji, gdzie ogrodnik właśnie strzygł trawnik. Przypomniała sobie słowa matki. W końcu świat się nie zawali, jeśli przepadnie w głosowaniu. Myślała o tych wszystkich ludziach, których nic a nic nie obchodzi, co dzieje się w tej sali. I nie ma to na nich żadnego wpływu. Robią interesy, rodzą dzieci, cieszą się urlopami. Choćby taki Luke. Niezależnie od tego, co się stanie, będzie gwiazdą znaną na całym świecie. Cieszyła ją ta myśl, mimo że właśnie jego sława była tym, co ich dzieliło.
Wyrwał ją z zamyślenia głos Ralpha, który zapowiedział następny punkt porządku dziennego. Usłyszała, jak zgłasza jej kandydaturę i prosi, by podano nazwisko kontrkandydata. Zaraz będzie po wszystkim, pomyślała z ulgą. Wybiorą kogoś innego, ktoś inny zostanie przewodniczącym. Nie padło żadne nazwisko.
Rozejrzała się po zebranych. Koledzy z rady patrzyli na nią z zaciekawieniem, ale nie potępiająco.
- Skoro nie ma innych kandydatów - powiedział Ralph - rozpoczynamy głosowanie nad kandydaturą Meg Hennessy O'Brian. Kto jest za?
Wszystkie ręce podniosły się w górę.
- Kto przeciw? Nie widzę.
- Kto się wstrzymał? •
- Ja się wstrzymuję - powiedziała Meg.
- Gratuluję - uśmiechnął się do niej Ralph. - Jesteś nowym przewodniczącym elektem.
To niemożliwe, pomyślała. Ja chyba śnię.
- Nie rozumiem - zdumiała się.. - A ten reportaż?
- Reportaż? - roześmiał się Ralph. - Myślę, że większość z nas uważa go za kapitalny. To w sumie niezła reklama dla naszego festiwalu.
Rozdział 15
Kapitalny? Reklama dla festiwalu?
Meg wciąż nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Czyżby członkowie Izby Handlowej w Chandler uznali jej nocne wyczyny w San Marcos za”kapitalne”? Popatrzyła pytająco na Didi.
- Czytałaś? - spytała szeptem przyjaciółka. Meg potrząsnęła głową.
- Możemy zrobić krótką przerwę? - spytała Didi. Ralph wyglądał na zaskoczonego, ale skinął głową.
Anna Cruz, która siedziała obok Meg, nachyliła się do niej.
- Mówiąc szczerze, uważam, że przepuściłaś wspaniałą okazję - powiedziała, puszczając do niej oko.
- Nie bardzo rozumiem, co chcesz...
- Chodź ze mną, kochanie. - Didi wzięła Meg za rękę.
Wyszły na korytarz. Didi podsunęła Meg egzemplarz pisma.
Na jednym zdjęciu Meg z włosami w nieładzie i zakłopotanym wyrazem twarzy, na drugim Luke wypadający z pokoju w samych dżinsach. Meg rzuciła okiem na nagłówek. „Klęska pierwszego amanta!” Zerknęła ku Didi.
- Czytaj dalej - powiedziała przyjaciółka.
Luke Bannister, zdobywca serc niewieścich w serialu „Labirynt uczuć” i gwiazda filmu „Niepokonany”, przyznaje, że nie udało mu się nic wskórać ze swoją miłością z czasów szkolnych Meg O'Brian, którą spotkał w swoim rodzinnym mieście Chandler w Arizonie na dorocznym festynie strusi. „Próbowałem uwieść swoją dawną dziewczynę, ale najwyraźniej nie zrobiłem na niej wrażenia” - powiedział. „Chyba nie jestem aż tak atrakcyjnym amantem, jakby się wydawało”.
Meg O'Brian była organizatorką festynu. Bannister poprosił ją, by traktowała go ze specjalnymi względami przynależnymi gwiazdorowi, ale ona odprawiła go z kwitkiem. „Przyszła do mego pokoju, żeby przedyskutować pewne sprawy organizacyjne i nie miała zamiaru zmieniać spotkania służbowego w prywatne” - powiedział Bannister. , Jeśli tak dalej pójdzie, moja sława kochanka legnie w gruzach”.
- Ależ, Didi, to wszystko nieprawda. - Meg trzęsły się ręce, gdy składała gazetę.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz. Luke dla ciebie zrobił z siebie błazna, a ty chcesz zniweczyć jego wysiłki, nazywając go kłamcą? Co za szczególna wdzięczność!
- Bo to jest kłamstwo!
- Tylko to mógł zrobić, by ci pomóc. Zrozum.
- Ludzie naprawdę uwierzyli, że nic między nami nie było?
- Jedni tak, inni nie, ale nawet ci, którzy nie uwierzyli, są pod wrażeniem tego, co zrobił Luke. Chętnie zapomną o całej sprawie.
- Didi, nie wiem, co powiedzieć.
- Nic. Po prostu przemilcz to. Myśl o przyszłości. Naprawdę uważasz, że twoja potajemna wizyta w San Marcos mogłaby ci przeszkodzić w karierze politycznej?
- Chyba nie.
- A więc daj już spokój. Czas wracać na zebranie, pani przewodnicząca.
Meg poszła na salę. Prawdę mówiąc, Luke ją uratował. Zbyt dobrze ją znał, żeby zdradzić swój plan. Wiedział, że by się nie zgodziła.
Do końca zebrania rozmyślała nad tym, jak postąpił Luke. Zdecydował się poświęcić swoją dumę, narazić na kpiny środowiska. Uczynił to dla niej. Wyobrażała już sobie komentarze pod jego adresem.
Nawet gdyby teraz zaprzeczyła wersji Luke'a, prawdopodobnie nikt by jej nie uwierzył. Mężczyźni zwykli chełpić się swymi podbojami, a nie porażkami. Większość mężczyzn, ale nie Luke. Nie mężczyzna, którego kocha.
Po zebraniu pojechała do kiosku i kupiła nowojorskie pismo. Rodzice na pewno go jeszcze nie widzieli. Powiedzieli, że nie zamierzają brudzić sobie rąk takim brukowcem ani rozmawiać z kimkolwiek na ten temat. Prawdopodobnie byli tak samo nieświadomi jak ona.
Podjeżdżając pod dom rodziców, zobaczyła matkę w ogrodzie. Przycinała krzewy. Meg podała jej gazetę. Nora Hennessy popatrzyła na nagłówek, ale nic nie powiedziała. Dopiero po chwili zwróciła się do córki.
- Co to ma znaczyć? - spytała.
- Luke kłamał, żeby mnie ochronić.
Matka pobiegła do kuchni po okulary. Uważnie przeczytała artykuł.
- A więc co wydarzyło się na zebraniu? - zagadnęła córkę.
- Wybrano mnie na przewodniczącą.
- Powiedziałaś im, że to wszystko nieprawda?
- Nie.
- Dzięki Bogu. - Nora Hennessy odetchnęła z ulgą. - Jesteś niekiedy przerażająco uczciwa. Bałam się, że powiesz prawdę.
- Chciałam, ale Didi mnie powstrzymała.
- Zadzwonię do ojca.
Meg czekała cierpliwie.
- Powiedział, że to wspaniale i że zachowałaś się rozsądnie - oznajmiła pani Hennessy.
- Jadę do Clinta - powiedziała Meg. - Zaprosił mnie na piwo po zebraniu, żeby mnie pocieszyć. Myślę, że też o niczym nie wiedział.
- Zaczekaj chwilę, muszę ci coś powiedzieć - zatrzymała ją matka. - Kiedyś cię ostrzegałam, żebyś odróżniała świat fantazji od rzeczywistości. Prawdę mówiąc, nie mam zbyt dużego doświadczenia z mężczyznami. Nie - zdawałam sobie sprawy, że są mężczyźni, którzy potrafią fantazję zmienić w rzeczywistość.
- Tak, mamo, są.
Przed farmą Bannisterów Meg zauważyła limuzynę stojącą obok ciężarówki Clinta. Może to któryś z jego przyjaciół, wmawiała sobie, starając się zachować spokój. Luke nie miałby czasu zjawić się dziś w Chandler.
Zatrzymała samochód, wzięła gazetę i skierowała się do kuchennych drzwi. Była zdenerwowana. Już na ganku usłyszała głosy. On tam był. Mężczyzna, z którym chciałaby spędzić życie. Mężczyzna, którego mieć nie może. Musi być twarda, musi odesłać go do Los Angeles, okazać mu wdzięczność, ale odesłać. Może kiedyś znów się spotkają, a może nie. Musi się z tym pogodzić. Musi być silna.
Zapukała do drzwi. Na progu stanął Clint.
- Długo jechałaś - zauważył. - Kiedy skończyło się zebranie? Godzinę temu? - zawołał w stronę kuchni.
- Mniej więcej - odparł Luke. - Zdążyłem już spłukać z siebie całą tę trawę.
Meg pchnęła drzwi. Luke siedział przy stole. Miał na sobie stary podkoszulek i wyblakłe dżinsy. Trzymał szklankę coli.
- To ty byłeś tym ogrodnikiem? - zdziwiła się.
- Niezły pomysł, prawda? Obserwowałem cię w czasie zebrania, strzygąc trawę w ogrodzie.
- Nie do wiary.
- Owszem. Zastanawiałem się, jak by tu podsłuchać, co się dzieje na zebraniu, i wtedy zobaczyłem tych - dwóch chłopaków w ogrodzie. Dałem im parę groszy i pożyczyli mi na godzinę swój sprzęt. Wystarczyło, żeby się dowiedzieć, że cię wybrali. Gratuluję.
- Przecież miałeś dzisiaj zdjęcia?
- Poprosiłem o wolny dzień. Jutro wracam do swoich zajęć.
- A więc już wiesz o tym? - Meg pokazała Clintowi artykuł.
- Teraz tak. Jeszcze dziś rano nie miałem o niczym pojęcia. Dzwoniłem do ciebie, ale nikt się nie zgłaszał.
- Wyłączyłam telefon. Wiesz, mało brakowało, a powiedziałabym, że to wszystko nieprawda.
- To do ciebie podobne - stwierdził Luke. - Ale zaryzykowałem.
- Luke, ludzie pomyślą, że jesteś do niczego.
- Cóż, nikt nie jest doskonały.
- Nie powinieneś tego robić, ty szalony, niepoczytalny, kochany...
- Może to i było szaleństwo, ale opłaciło się.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Myślę, że znajdziesz jakiś sposób. - Luke podszedł do niej. - Kobiety z wdzięczności są gotowe na wiele.
- Zrobię wszystko, co zechcesz.
- To brzmi zupełnie jak kwestia z serialu. Mówisz poważnie?
- Tak. - Meg nie sądziła, by ją o to poprosił, ale była gotowa zrezygnować z kariery i pójść z nim na koniec świata.
- Wyjdź za mnie.
- Co? - Chyba się przesłyszała, nie oczekiwała takiej propozycji.
- Czemu się dziwisz? Przecież powiedziałaś, że zrobisz wszystko.
Meg z trudem przełknęła ślinę. Oczywiście, że chce za niego wyjść. Niech się dzieje, co chce.
- Jutro im powiem, że nie mogę przyjąć stanowiska przewodniczącej.
- Chwileczkę. O czym ty mówisz? - przerwał jej Luke.
- Nie mogę być przewodniczącą Izby, mieszkając w Los Angeles.
- Nie musisz mieszkać w Los Angeles.
- Jak to?
- Posłuchaj. Powiedziałaś, że dwoje inteligentnych ludzi zawsze znajdzie jakiś sposób. Kręcenie filmów fabularnych to coś zupełnie innego niż praca przy serialach telewizyjnych. Debrze mi zapłacą. Mogę mieć dużo wolnego czasu między jednym a drugim filmem. Niewykluczone, że będę kręcił film gdzieś w pobliżu.
Meg patrzyła na niego, z trudem nadążając za tokiem jego myśli.
- I jeszcze jedno - powiedział Luke. - Nie chcieliśmy, żeby ludzie wiedzieli, że coś nas łączyło w czasie festiwalu, ale jeśli się pobierzemy, nie wyobrażam sobie, żeby to mogło ci zaszkodzić. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy myślą, że jestem do niczego w łóżku.
- Nie zamierzam zmieniać tego przekonania - roześmiała się Meg.
- Czyżby? A ja sądziłem, że jesteś ostatnią osobą, - która potrafi dochować tajemnicy. - Luke przyciągnął ją do siebie.
- Przekonałam się, że drobne sekrety nieraz bardzo w życiu pomagają. Tylko ja będę wiedzieć, jaki z ciebie seksowny facet.
- Wciąż jeszcze nie powiedziałaś „tak”.
- Tak.
Luke odetchnął z ulgą. Popatrzył jej głęboko w oczy.
- To będzie szalone życie - stwierdził.
- Mam nadzieję. - Wspięła się na palce i ujęła w dłonie jego twarz. - Pocałuj mnie, pierwszy amancie.
Luke pochylił się nad nią, a ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Tak jak to bywa w filmach.