Stuart Sherry Wybranka Apollina


Sherry Stuart

Wybranka Apollina

Przełożyła Renata Kochan

1

List od Daphne nadszedł całkiem nieoczekiwanie. Nie dawała znaku życia niemal od pięciu lat — od tamtej pamiętnej kłótni! Andrea wzdrygnęła się na samo wspom­nienie owej straszliwej sceny.

Obie zakochały się w tym samym mężczyźnie i z miej­sca stały się zaciętymi rywalkami. To Andrea zwyciężyła w potyczce o ukochanego człowieka, a jej siostra Daphne, zawiedziona i rozczarowana, zaraz potem wyjechała do Grecji, ojczyzny ich rodziców. Od tamtego czasu Andrea nic o niej nie słyszała.

A teraz oto leżał przed nią list, w dodatku z za­łączonym zaproszeniem na wesele! Andrea bardzo cie­szyła się ze szczęścia siostry, życzyła jej przecież jak najlepiej.

Co powie Daphne, gdy usłyszy, że owa nieszczęsna historia miłosna z tamtym młodym człowiekiem skończyła się w niecały miesiąc po jej wyjeździe?

Andrea nigdy nie zdobyła się na odwagę, aby napisać o tym Daphne. Myśl, że to z jej powodu serce Daphne zostało złamane, dręczyła ją przez te wszystkie lata. Tak bardzo się lękała, że siostra nie przyjmie jej przeprosin, a tego by nie zniosła.

W tej chwili to była już przeszłość, a Daphne wyciągała rękę do zgody jako szczęśliwa narzeczona.

Andrei zrobiło się wstyd. Dlaczego spędziły tyle lat z dala od siebie? Dlaczego nie trzymały się z siostrą razem, tym bardziej że ich rodzice już nie żyli? Były przecież same na świecie, nie miały krewnych, a jedyna ciotka też dawno umarła. Straciłyśmy tyle lat, myślała z goryczą.

Potem zaczęła się zastanawiać, jakiego pokroju czło­wiekiem mógł być Costa, którego miała poślubić Daphne, i czy zamierzają zostać po ślubie w Grecji. W liście nie było nic na ten temat.

Andrea zapytywała siebie samą, czy chciałaby całe życie spędzić w Grecji. W Chicago właściwie nic jej nie trzymało. Pracowała jako nauczycielka w szkole pod­stawowej i wiodła raczej monotonne życie. Nie powinna chyba jednak oczekiwać od siostry, że ta będzie ją nama­wiać do pozostania w Grecji. Nie mogła się tak wiele spodziewać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

List był co prawda przyjazny, a nawet serdeczny. Daphne pisała, że znalazła mężczyznę swego życia, ale że jej ślub tylko wtedy będzie naprawdę piękny, jeśli Andrea zaszczyci go swoją obecnością. Zapraszała ją więc na tydzień albo dwa przed ślubem do domu swego przyszłego męża.

Tylko ostatnie zdanie zdradzało coś niecoś ze stanu uczuć Daphne. Pismo było tu nierówne, widać te słowa nakreśliła drżącą ręką: Tak długo się nie widziałyśmy... O wiele za długo... To właśnie one ostatecznie przesądziły o podjętej decyzji. Co prędzej poszukała w szkole zastęp­stwa, a gdy to się udało, zarezerwowała miejsce w samo­locie do Grecji.

Już sama myśl o czekającej ją podróży była rozkosznie podniecająca, od lat bowiem pragnęła poznać ojczyznę swoich rodziców. Z początku nawet odrobinę zazdrościła

Daphne, że ta przebywa w Grecji. Najważniejsze jednak było pojednanie z siostrą i Andrea nie mogła się wprost doczekać, kiedy wreszcie wyruszy w podróż.

Nastały gorączkowe, wypełnione pracą i załatwianiem tysiąca spraw dni. Mając za sobą długą wędrówkę po sklepach kupiła wreszcie dla Daphne srebrny serwis do herbaty i komplet serwetek ozdobionych delikatnym haf­tem, które zamierzała ofiarować siostrze w prezencie ślub­nym, a dla siebie wybrała w butiku elegancką, drogą sukienkę. Sukienka była z jasnoniebieskiego jedwabiu i doskonale pasowała do jej blond włosów o metalicznym połysku. W tej to kreacji Andrea zamierzała wystąpić na uroczystości.

Kiedy wreszcie znalazła się na lotnisku, miała wraże­nie, że zaczyna całkiem nowe życie. Była tak podekscyto­wana, że w porcie lotniczym zjawiła się o dwie godziny za wcześnie. Przez ostatnią noc nie zmrużyła oka, dopiero kiedy znalazła się w samolocie, owo napięcie nieco opadło i zasnęła. We śnie przeżywała spotkanie z siostrą po latach...

Serce Andrei biło jak szalone, kiedy przez megafon zapowiedziano, że za kilka minut lądują w Atenach. Pospiesznie sprawdziła makijaż, a jej ręka, trzymająca małe kieszonkowe lusterko, drżała z emocji. Czy Daphne będzie czekać na nią na lotnisku? A może będzie jej towarzyszył narzeczony? Ze zdenerwowania zaczęła ją boleć głowa, a kiedy opuszczała samolot, zrobiło jej się niedobrze i poczuła mdłości.

Kolana się pod nią uginały, kiedy zmierzała do kont­roli celnej. Jeszcze nie zdążyła schować paszportu, gdy w tłumie oczekujących odkryła Daphne. Siostra stała tuż obok młodego mężczyzny. To musiał być jej narzeczony!

Andrei na moment zaparło dech. Mężczyzna u boku Daphne był nieprawdopodobnie przystojny. Wysoki i szczupły, miał ciemne włosy, pałające oczy i przyciągał spojrzenia kobiet, które wpatrywały się w niego jak zahip­notyzowane.

Andrea też wpatrywała się w niego jak urzeczona. Dopiero kiedy Daphne wykrzyknęła jej imię i rzuciła się w jej kierunku, udało jej się oderwać od niego wzrok. Costa trzymał się w pewnym oddaleniu, gdy witały się żywiołowo po latach niewidzenia.

— Andrea, jakże się cieszę! — Daphne ucałowała ją w oba policzki. — To cudownie, że tak od razu dostałaś urlop. — Łzy radości stanęły jej w oczach, a twarz promieniała radością. Odsunęła nieco Andreę od siebie i przyglądała jej się pełnym uniesienia wzrokiem. — Wspa­niale wyglądasz, moja duża siostrzyczko!

— Jestem taka szczęśliwa, że cię znowu oglądam — Andrea z uniesieniem objęła Daphne. — Nie miałam właś­ciwie kłopotów z dostaniem urlopu, gdyż udało mi się znaleźć zastępstwo, i to dosłownie po kilku dniach. Tylko moi uczniowie nieco posmutnieli na wieść o moim wyjeździe.

— Jakoś się z tym pogodzą. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Tak mi ciebie brakowało...

— Mnie ciebie też, Daphne.

Siostry nie wypuszczały się z objęć. Szczególnie Daph­ne nie mogła się uspokoić, powtarzając raz po raz, jaka jest szczęśliwa. Narzeczony, odebrawszy tymczasem bagaż Andrei, czekał cierpliwie, aż Daphne go przedstawi. Ta wreszcie wypuściła z objęć Andreę i wzięła przystojnego mężczyznę za rękę. Andrea z podziwem patrzyła na nich. Idealna para, przemknęło jej przez głowę.

— Andreo, to mój Costa — rzekła Daphne chłod­no. — Mężczyzna, jakiego sobie wymarzyłam.

Nie było w tych słowach uniesienia, i Andrea rzuciła uważne spojrzenie na siostrę.

— Bycie wymarzonym mężczyzną to naprawdę wy­czerpujące zajęcie — rzucił ze śmiechem Costa. — Oczywi­ście jednak czuję się naprawdę zaszczycony i pragnę uczynić twoją siostrę szczęśliwą, bo w pełni na to za­sługuje. Miło cię powitać, Andreo — wyciągnął do niej rękę. — Cieszę się, że nie odrzuciłaś zaproszenia. U nas jest dość miejsca i mam nadzieję, że będziesz się czuła jak u siebie w domu. W końcu należysz przecież do rodziny!

— Nie obejmiesz mnie? — spytała spontanicznie An­drea. — Szwagierki nie wita się potrząśnięciem dłoni.

Costa uśmiechnął się lekko i przyciągnął ją do siebie, po czym uścisnął tak gwałtownie, jakby tylko na to czekał, a zanim wypuścił ją z objęć, zajrzał głęboko w oczy.

Andrea była tak zmieszana, że co prędzej musiała się odwrócić. Czyż to możliwe, aby jego oczy naprawdę zabłysły? Pewnie się myliła, bo trudno sobie wyobrazić, aby widział w niej kogoś więcej niż tylko siostrę swojej przyszłej żony. Czując, że robi się czerwona z zakłopota­nia, cofnęła się pospiesznie o krok, zawstydzona własnymi myślami i owym osobliwym podnieceniem, jakie wywołał w niej jego wzrok. Przyszło jej do głowy, że już raz przeżyła podobną sytuację. I to właśnie przed pięciu laty! No, moją droga, taka historia nie może się w żadnym wypadku powtórzyć, myślała wzburzona. Spojrzenie Costy nic nie znaczyło. Ów błysk w jego oczach to tylko gra wyobraźni, nic więcej.

Andrea spróbowała zapanować nad swoimi dziwnymi odczuciami, które peszyły ją i napełniały osobliwym niepo­kojem. Przecież przyleciała do Grecji, aby pojednać się z siostrą i życzyć jej wszystkiego najlepszego w przyszłości, jaka czekała ją u boku Costy. Z trudem wzięła się w garść i uśmiechnęła do obydwojga.

— Tak się cieszę, że jesteście razem — rzekła serdecz­nie. — Nie życzę Daphne nic więcej, jak tylko szczęśliwego małżeństwa. Będziesz z pewnością idealnym mężem, Costo, a Daphne dla ciebie dobrą żoną. Ona jest...

— Daj spokój komplementom, Andreo, i chodź zoba­czyć mój nowy dom.

Wzięła siostrę pod rękę i poprowadziła do wyjścia. Gdy Andrea zobaczyła drogą limuzynę, przed którą za­trzymała się Daphne, po raz drugi zaparło jej dech. Czyżby śniła? A więc przyjechali po nią takim wspaniałym samochodem? Nie, to nie mogła być prawda. Kim był jej przyszły szwagier, że mógł sobie pozwolić na taki luk­susowy wóz?

W tym momencie klapki spadły jej z oczu. Znała jego twarz z fotografii w gazetach! To był przecież Costa Thermopohs, syn i spadkobierca znanej w całym świecie firmy budującej okręty! Jego rodzina należała do naj­bogatszych i najbardziej wpływowych w całej Grecji, panie Thermopolis były znane z udzielania się w przedsięw­zięciach charytatywnych, a mężczyźni z dobrej prezencji i rozlicznych miłostek.

Dopiero teraz Andrea przypomniała sobie, że niedaw­no w jakimś magazynie ilustrowanym czytała artykuł poświęcony Coście. Była w nim mowa o tym, że zaręczył się z jakąś nieznaną Amerykanką, która jednak woli pozostać w cieniu.

— A więc to ty! — zawołała nagle. Costa i Daphne musieli się roześmiać.

— Byłam ciekawa, czy się zorientujesz — rzekła Daph­ne. — To brzmi jak bajka, nieprawda? Jak myślisz, ile razy musiałam się uszczypnąć, by stwierdzić, że nie śnię? Wkrót­ce zobaczysz na własne oczy, jak niecodzienne jest życie przy Coście.

Wydaje mi się, że już wiem, myślała Andrea wsiadając do samochodu.

Costa odnosił się do niej uprzedzająco grzecznie, a przecież, mimo jego wysiłków, wyczuwało się w jego zachowaniu, że wzrastał w bogactwie. Ona i Daphne nie wywodziły się ze slumsów, o nie, lecz wobec bogactwa i znaczenia rodziny Thermopolis Andrea czuła się jak żebraczka.

— Mam dom w Atenach, lecz korzystam z niego tylko wtedy, gdy załatwiam interesy — opowiadał Costa. — Po­siadłość rodzinna leży w Pireusie, nad samym morzem. Już od pokoleń mieszkamy w zamku na górze. Rybacy uważa­ją, że nasza obecność w tym miejscu przynosi im szczęście.

— Nie umiesz sobie nawet wyobrazić, jaka odpowie­dzialność ciąży na Coście — wtrąciła żywo Daphne. — Jego brat zginął dwa lata temu w czasie rejsu jachtem. Costa jest więc w tej chwili jedynym dziedzicem całej fortuny i rodzina wymaga od niego, aby niezwłocznie się ożenił i spłodził syna-spadkobiercę. To nie do wiary, jak kurczowo trzymają się starych tradycji w naszych nowo­czesnych czasach. Kiedy się wreszcie pobierzemy, każdego dnia będzie mnie odwiedzać pół Pireusu, aby przekonać się na własne oczy, czy już się zaokrąglam. Mam jednak nadzieję, że nie zajdę w ciążę od razu w miodowym miesiącu!

Andrea nadstawiła uszu. Nie podobał jej się ton głosu Daphne. To dawało do myślenia.

— Jak widzisz, wkrótce będzie nosić nie taki znowu mały ciężar — zauważył dwuznacznie Costa. — Ostrzega­łem ją jednak. Związać się poprzez małżeństwo z taką dynastią jak nasza oznacza nie tylko same blaski, jak się niektórym wydaje. Wiąże się to z wieloma obowiązkami. Nasza firma zatrudnia całe rzesze ludzi, którzy bez nas po prostu by głodowali, dlatego nie da się tych obowiązków zlekceważyć.

Podczas tego wywodu Andrea obserwowała siostrę. Uśmiech znikł z jej zwykle wesołej twarzy, która stała się teraz poważna i zamyślona. Czyżby buntowała się w du­chu przeciwko zadaniom, o jakich mówił Costa?

Nie, to przecież czysty absurd. Przecież od początku wiedziała, co oznacza wejście do takiej rodziny. Zresztą czegóż mogła sobie jeszcze życzyć kobieta, która kochała takiego mężczyznę jak Costa?

Andrea nie wiedziała, co o tym sądzić. Owszem, z pew­nością chodziło o większe obowiązki niż w zwykłym małżeństwie, Daphne jednak przecież nigdy przed niczym się nie cofała.

W tym momencje spojrzenia sióstr się spotkały. Daph­ne widząc, że Andrea przygląda jej się z troską, natych­miast się znowu rozpromieniła.

— Bez względu na to, co mnie czeka w przyszłości: radość czy odpowiedzialność, cieszę się z losu, jaki mnie spotkał — oświadczyła z przekonaniem. — Już ja się o to postaram, aby Costa- był ze mnie dumny. — Wskazała w kierunku okna samochodu, za którym przesuwał się wspaniały krajobraz, zręcznie zmieniając temat: — Nie chcesz obejrzeć nabrzeża, Andreo? Czy widziałaś kiedykol­wiek piękniejszą okolicę?

Andrea musiała przyznać siostrze rację. Widok po obu stronach szosy był fascynujący. Mimo to nie dała się wywieść w pole. Szczęśliwy uśmiech Daphne wydał jej się teraz jakby sztuczny, przyklejony do twarzy, a przez to mało przekonujący.

Między tymi obojgiem coś się nie zgadzało, coś, co poważnie zaniepokoiło Andreę. Kiedy Costa wskazywał na godne obejrzenia budowle i ciekawe miejsca, przy­glądała się Daphne kątem oka, ta jednak niczego już nie dała po sobie poznać.

2

Pozostawili Ateny za sobą i jechali teraz wzdłuż za­budowań wiejskich. W małych wioskach przeważały jesz­cze chaty wybudowane z kamienia, jak w średniowieczu, a ich mieszkańcy uprawiali ziemię, hodowali bydło i zaj­mowali się połowem ryb. Andrea nie mogła nigdzie odkryć śladu zdobyczy, jakie zwykle niesie ze sobą cywilizacja.

A więc jej dziadkowie właśnie tak żyli. Wiedziała o tym od swego ojca. Zawsze kiedy mówił o własnych rodzicach, opowiadał jedną z cudownych historii składających się na mitologię grecką.

Godzinami z uwagą przysłuchiwała się opowieściom ojca. Teraz przyszła jej do głowy jedna z nich: o wyprawie Jazona w poszukiwaniu złotego runa.

Niestety nie było czasu na snucie wspomnień. Zaledwie kilka kilometrów za kolejną wsią stały w przystani na kotwicy nowoczesne jachty. Costa wskazał na olbrzymi budynek, wzniesiony na samej plaży.

— To centrum wypoczynkowe, ż kortami tenisowymi, basenami i dyskotekami. U nas jest wszystkiego po trochu. Z jednej strony dysponujemy najnowocześniejszymi urzą­dzeniami technicznymi, a z drugiej spora liczba ludzi żyje jeszcze jak przed setkami lat. Jeśli o mnie chodzi, wcale bym tego nie chciał zmienić. Owszem, jestem za postępem, ale przy tym wszystkim musimy też zachować naszą tradycję.

Już sam ton jego głosu podszepnął Andrei, że Costa nie ścierpiałby w swoim „królestwie" wielkiego centrum hand­lowego z licznymi parkingami i wieżowcami.

Wkrótce dotarli do Pireusu, miasta portowego nad Morzem Śródziemnym. Ulice były tu tak wyboiste, że kierowca raz po raz musiał zwalniać. Korzystali z tego przechodnie, gromadząc się wokół samochodu, aby po­witać Costę i Daphne. Wśród nich znalazła się też dziew­czyna, która koniecznie chciała ofiarować Daphne bukiet kwiatów, przecisnęła się więc przez tłum i rozradowana wręczyła kwiaty, a Daphne wychyliła się z okna samo­chodu i pocałowała ją w policzek. Dziewczyna z entuzjaz­mem zaczęła klaskać w dłonie, po czym długo jeszcze machała za oddalającą się limuzyną.

— Teraz mogę zrozumieć, dlaczego tutaj w Grecji nigdy nie czułaś się samotnie — zauważyła Andrea, mając na myśli dopiero co zaobserwowaną scenę. — Ci ludzie traktują cię jak swoją.

— Tak jest każdego dnia, od kiedy jestem z Costą, ale wcześniej, w ambasadzie amerykańskiej... — Daphne umilkła.

— Pracowałaś w ambasadzie? — spytała Andrea, ma­jąc cichą nadzieję, że Daphne wreszcie wyrzuci z siebie to, co ją dręczy.

— Tak, prawie przez te całe pięć lat. Wtedy naprawdę doskwierała mi samotność, czułam się wszędzie jak obca, która nauczyła się mówić po grecku. — Owemu wyznaniu towarzyszył słaby uśmiech. — A potem poznałam Costę. Z dnia na dzień moje życie się zmieniło. — Twarz Daphne była znowu całkiem poważna. — Właściwie do dziś nie mogę pojąć, jak to się stało. Wszystko poszło tak szybko..

— Teraz to już nieważne — głos Costy zdradzał lekkie zdenerwowanie. — Jesteśmy razem i tylko to się liczy.

Daphne drgnęła.

— Przepraszam, Costa. Przecież wiesz, jaka jestem szczęśliwa przy tobie. Tylko że to stało się tak nagle... — szepnęła odwracając się.

I wtedy stało się coś, co do tej pory wydawało się Andrei niemożliwe. Daphne, wciśnięta w kąt samochodu, zaniosła się płaczem.

Swobodny nastrój prysł jak bańka mydlana. W samo­chodzie zapanowała napięta atmosfera, a Andrea nic nie mogła na to poradzić. Nie mogła nawet pocieszyć siostry, gdyż Costa siedział nieruchomo między nimi.

— Zróbże coś! — natarła na niego wytrącona z rów­nowagi. — Co się dzieje z Daphne? Możesz mi powiedzieć?

Costa uniósł niechętnie rękę, jakby pragnął skłonić ją do milczenia, Andrea była jednak tak podenerwowana, że nie zważając na to wybuchnęła:

— Przysięgam ci, jeśli zauważę, że wywierasz na nią presję, lub że ją w jakikolwiek sposób zraniłeś...

— Dosyć! Twoja fantazja za bardzo cię ponosi — przerwał jej ostro Costa. — Nie ma nic takiego, z czym bym nie umiał dać sobie rady, wiem także, jak postępować z twoją siostrą.

Odwrócił się do okna i jakby nigdy nic podjął na powrót rolę przewodnika, który wyczerpująco omawia mijane obiekty.

Andrea jednak nie słuchała. Targał nią gniew i tylko z trudem udało jej się powstrzymać od kolejnego wybuchu.

Co za człowiek! Traktuje Daphne tak chłodno i lek­ceważąco, że to wprost woła o pomstę do nieba.

Na pierwszy rzut oka Costa jej się bardzo spodobał. Teraz, kiedy poznała go bliżej, musiała z przykrością stwierdzić, że jest zarozumiały i władczy. Takich mężczyzn,

którzy oczekiwali, że wszyscy inni im się bez słowa podporządkują, nie cierpiała z całego serca!

Biedna Daphne! Że też musiała trafić na kogoś takie­go. Zawsze była taka samowolna i pewna siebie, więc jakże teraz może dawać sobie tak chodzić po głowie?! Czyżby to jego bogactwo tak ją ogłupiło?

Nie, stwierdziła z całą pewnością Andrea, to nie pa­suje do Daphne. Musi być jakiś inny powód. Może po­mógł jej, kiedy miała jakieś kłopoty, a teraz zmusza ją do małżeństwa?

Posłała siostrze ukradkowe spojrzenie. Daphne, już uspokojona, znowu się uśmiechnęła, lecz ten uśmiech zdradzał wewnętrzną udrękę. Costa trzymał ją za rękę jak zakochany narzeczony.

— Dojeżdżamy do miejsca, z którego będzie już wi­dać nasz zamek — jego słowa przerwały rozmyślania Andrei. — Nie wolno ci przegapić tego widoku.

Skręcili w lewo i wjechali na wąską drogę, która zakosami pięła się do góry. Andrea na moment zapom­niała o siostrze i całą swą uwagę skupiła na mijanym krajobrazie.

Mniej więcej w połowie drogi Costa kazał szoferowi zatrzymać samochód.

— Wysiądź na chwilę — zwrócił się do Andrei. Obydwoje pozostałych zrobiło to samo.

— Stąd masz najlepszy widok — powiedział Cos­ta stojąc tuż za plecami Andrei. — Cofnij się nieco Nie byłabyś pierwszą osobą, która oniemiawszy z za­chwytu nieopatrznie postąpiła krok do przodu i runęła w przepaść.

Andrea rzuciła krótkie spojrzenie w dół i co prędzej się odwróciła. Stała na krawędzi pionowej ściany skal­nej, u której stóp, gdzieś daleko w dole, rozbijały się mor­skie fale.

Zakręciło jej się w głowie, na szczęście Costa ujął ją za ramię, wskazując przy tym na szczyt góry.

— To mój dom — oświadczył z dumą. — A za parę dni będzie to także dom Daphne.

Andrea spojrzała we wskazanym kierunku. Nie, to nie mogło być prawdą! Zamknęła oczy i otworzyła je znowu. Na samym szczycie wyrastało zza wysokiego muru wiele dachów. Mur stanowił zwieńczenie góry, nadając olb­rzymiej rezydencji wygląd prawdziwej twierdzy.

— Tam naprawdę mieszka tylko jedna rodzina? — spytała z niedowierzaniem.

— Oczywiście — Costa był- wyraźnie rozbawiony jej zdziwieniem. — Wszyscy należący do kręgu najbliższej rodziny mieszkają tu także po swoim ślubie. Każdy otrzy­muje własny dom. Zdziwisz się, gdy zobaczysz, co jeszcze kryje się za tym grubym kamiennym murem. Mamy tu warzywniki, ogrody kwietne, winnice, warsztaty — a na­wet starą świątynię.

— Niemożliwe! Prawdziwą starożytną świątynię? Czy jeszcze odbywają się w niej nabożeństwa?

— Tak — odparł Costa. — Jesteśmy co prawda chrześcijanami, lecz nie zerwaliśmy z tradycją. To nigdy się nie stanie. Na przykład przed moim ślubem z Daphne odbędzie się w świątyni uroczystość według starego cere­moniału.

Oczy Andrei zabłysły. W jakim fascynującym świecie się znalazła!

— Czy goście też wezmą w niej udział?

— Tylko rodzina. A teraz chodź, czekają już tam na nas.

Costa najwyraźniej nie chciał rozmawiać na ten temat, dalsze wypytywanie nie miało więc sensu.

Daphne pierwsza wróciła do samochodu. Nawet nie spojrzała w stronę zamku, przez cały czas miała wzrok utkwiony w powierzchni morza. Andrea z troską przy­glądała się nienaturalnie bladej twarzy siostry. Nie przemyśliwa ona aby o samobójstwie, aby uciec życiu, które ją czeka? Czyżby miała wrażenie, że jest w ślepym zaułku, z jakiegoś powodu wydana Coście i bezsilna? Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Czuła, że Costa ma dziwną władzę nad jej siostrą i doskonale umie to wykorzystać.

Poczuła na sobie wyczekujące spojrzenie Costy, otrząs­nęła się więc z zamyślenia.

— Jak myślisz, ile za tym białym murem znajduje się budynków?

Andrea rzuciła okiem na wystrzelające w niebo dachy rezydencji, która sprawiała imponujące wrażenie, i po­trząsnęła bezradnie głową.

— To cała wieś — pospieszył z wyjaśnieniem. -Wszystko, co jest potrzebne w codziennym życiu, jest dziełem naszych rąk, poczynając od ziarna, które sami mielemy na mąkę, aż do garbowania skór. Zawsze tak było. Wcześniej, w czasie wojny, potrafiliśmy się nawet sami wyżywić, nie oszczędzając specjalnie, a teraz, kiedy panuje pokój, żyjemy tutaj spokojnie, nie nagabywani przez nikogo.

— Ależ to cudowne! — rozpływała się w zachwytach Andrea. — Będąc członkiem waszej rodziny można się odwrócić od świata i rozkoszować sielskim życiem. Zawsze o tym marzyłam. Chętnie też -wyuczyłabym się jakiegoś rzemiosła, takiego choćby jak tkactwo czy pieczenie chle­ba. Mogłabym spróbować?

— Nie ma przeszkód — przystał z zapałem Costa. — Mamy własną garncarnię, tkalnię i inne warsztaty. Wy­szukaj coś sobie, a ja już się zatroszczę, aby ci wszystko po kolei pokazano. W tej chwili jednak nie będziesz mogła tym się zajmować. Daphne potrzebuje pomocy — spojrzał na nią znacząco. — Zaniedbuje nieco przygotowania do ślubu. Moja matka nie chce się mieszać, zresztą u nas nie jest to w zwyczaju. Mam nadzieję, że rozumiesz...

Skinęła głową, choć w głębi duszy była niepomiernie zdziwiona. To dziwne, że Daphne nie interesuje się uroczy­stością ślubną i całą jej oprawą. Może się nie cieszy? Może opadły ją wątpliwości? Dlaczego nie przesunie ślubu, jeśli ciągle jeszcze waha się nad zrobieniem tego decydującego kroku? Przecież z własnej woli zgodziła się poślubić Costę. Gdyby tego nie chciała, nikt nie mógłby jej zmusić, nawet Costa.

Andrea była coraz bardziej niespokojna. Zaledwie od paru godzin była w Grecji, a już zdążyła zwątpić w szczęscie Daphne, jeśli ta poślubi Costę. Nie mogła dłużej zachowywać się tak, jakby niczego nie zauważyła. Skłonie­nie Daphne do rozmowy nie było jednak rzeczą prostą. Siostra siedziała wciśnięta w kąt samochodu, nieobecna duchem, milcząca, utkwiwszy pusty wzrok w przestrzeni.

Samochód zbliżył się do wielkiej, wykutej w żelazie bramy w murze. Z bliska widać już było tylko główny budynek rezydencji, który prezentował się tak dostojnie jak cała reszta. Andrea przyglądała się, jak szofer włącza mikrofon, po czym czeka, aż wysunie się ukryta w murze kamera. Dopiero wtedy otwarły się olbrzymie skrzydła bramy i limuzyna mogła wjechać do środka.

— Chyba nie macie problemów ze złodziejami. Takich zabezpieczeń nie sforsuje żaden włamywacz — zauważyła ze śmiechem.

Costa się rozpromienił.

— Nie, na to rzeczywiście nie możemy się uskarżać. Niektórzy ludzie we wsi tam na dole uważają naszą rezydencję za coś w rodzaju więzienia. Nigdy tak tego nie odczuwałem, przeciwnie, dzięki zainstalowanym urządze­niom zabezpieczającym przynajmniej nikt nie zakłóca na­szego spokoju.

— Co ty na to, Daphne? — spytała Andrea wy­chylając się nieco do przodu, aby móc spojrzeć na siostrę.

— Zarówno jedno stwierdzenie, jak i drugie nie mija się z prawdą — odparła spokojnie Daphne — choć niekiedy wydaje mi się, że to pierwsze jest trafniejsze, i

Andrea miała nadzieję, że siostra coś jeszcze powiej lecz zanim udało jej się zadać dalsze pytanie, Costa rzucił Daphne takie spojrzenie, że kazało jej ono zamilknąć, po czym ujął rękę narzeczonej i lekko uścisnął. Daphne zesztywniała i siedziała nieporuszona, jak posąg. Dopiero kiedy zatrzymali się przed głównym budynkiem, wstąpiło w nią życie. Odwróciła się do Andrei:

— Jedna z naszych pokojówek pokaże ci twój apar­tament, przecież zamieszkasz z nami, prawda? Ja w każ­dym razie tak bardzo bym tego chciała... — dorzuciła cicho.

— Dziękuję, Daphne. Chciałabym być z tobą choć przez ten krótki czas. Pójdziesz teraz ze mną?

— Niestety nie. Muszę towarzyszyć Coście. Z biegiem czasu zdążyłam już poznać swoje obowiązki.

W głosie Daphne zabrzmiała taka ironia, że Andrea popatrzyła pytająco na Costę, lecz ten umknął spojrze­niem, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie ma z tym nic wspólnego.

Andrea powstrzymała się od komentarza, gdyż właśnie wkroczyli do rozległego hallu, gdzie czekali na nich rodzice Costy i kilkoro ze służby. Państwo Thermopolis powitali ją uprzejmie, acz z dystansem, i Andrea była szczęśliwa, kiedy wreszcie mogła oddalić się do przeznaczonego dla niej apartamentu..

Idąc za pokojówką rozglądała się oszołomiona. Naokoło stały starożytne rzeźby i wspaniałe antyki, a jeden egzemplarz był rzadszy i cenniejszy od drugiego.

Na wyższe kondygnacje prowadziły szerokie, lekko krę­cone schody. Przygotowane dla niej pokoje znajdowały się na pierwszym piętrze. Apartament składał się z saloniku, sypialni i łazienki, a każde z tych pomieszczeń było utrzy­mane w innej tonacji. Na wyposażenie składały się dobrane ze smakiem meble i całe mnóstwo gustownych drobiazgów. W saloniku znajdowało się urządzenie stereofoniczne, a do tego kasety z muzyką klasyczną i współczesną.

W kącie Andrea odkryła nawet mały barek zaopat­rzony we wszelkiego rodzaju trunki. Wielkie szklane drzwi prowadziły na balkon, z którego rozciągał się wspaniały widok na morze.

Nie rozkoszowała się nim jednak długo, gdyż ciągnęło ją, aby obejrzeć dokładnie inne pomieszczenia.

Najpierw weszła do sypialni. Równie piękną można było oglądać chyba tylko we śnie. W takim otoczeniu dojdzie do tego, że wydam się sobie gwiazdą filmową, pomyślała. W niszy obok drzwi stało trzyczęściowe lustro, a przed nim ładna toaletka. Jedna z dziewcząt zdążyła już rozpakować walizkę Andrei i ułożyć na niej kosmetyki i przybory toaletowe. Przedstawiały się one na niej wyjąt­kowo skromnie.

Łóżko, a raczej łoże, było szerokie i miękkie. Stało na podeście na środku pokoju, z wyrzeźbionymi bogatymi ornamentami u wezgłowia i w nogach.

Także i z tego pokoju wychodziło się na balkon. W dole rozciągał się ogród, a pośrodku olbrzymiego zadbanego trawnika połyskiwał basen, za którym widniały korty tenisowe.

Kiedy tak stała na balkonie rozkoszując się widokiem, jedna z dziewcząt, które widziała już wcześniej, wniosła na tacy napój orzeźwiający i owoce na przepięknie rżniętej kryształowej paterze.

— Mam na imię Xenia — przedstawiła się dziewczy­na. — Kazano mi przekazać, że pan zaprasza panią, madame, dziś wieczorem, na obiad.

Andrea przełknęła ślinę. Nie spodobał jej się sposób, w jaki została, zaproszona, bez wątpienia jednak tak oficjalną formułę narzucił Costa. Poczyna sobie tutaj jak udzielny książę, pomyślała z gniewem. Chyba nie ma na świecie drugiego tak zarozumiałego człowieka.

— O której godzinie pan i władca oczekuje nas przy stole? — spytała drwiąco, choć za wszelką cenę chciała być uprzejma.

— Obiad jest o dziewiątej. Proszę wybaczyć, madame, lecz musi pani wiedzieć, że jest to uroczysta okazja. Życzy sobie pani, madame, abym wyprasowała pani suknię?

Andrea nie była na coś takiego przygotowana. Wzięła co prawda ze sobą dwie eleganckie sukienki, ale miała w nich wystąpić dopiero na uroczystości ślubnej więc nie mogła żadnej z nich włożyć zaraz pierwszego dnia.

Była tak speszona, że nie mogła zdobyć się na od­powiedź. Xenia w lot pojęła sytuację, uśmiechnęła się uspokajająco i przysuwając się bhżej spytała z odrobiną poufałości w głosie:

— Mam przynieść coś od pani siostry? Na pewno chętnie pani pomoże.

Andrea odetchnęła z ulgą.

— Dobra myśl, Xeniu. Moja siostra i ja mamy niemal identyczne figury. Wytłumacz jej, proszę, że nie byłam na coś takiego przygotowana, Daphne zrozumie.

— Proszę się nie martwić, madame — pocieszała Xenia. — Tak samo było z madame Daphne, gdy po raz pierwszy znalazła się w tym domu. Pan od razu zatroszczył się o to, aby miała wystarczającą liczbę sukien na każdą okazję. Jaki jest pani ulubiony kolor?

— Poproś moją siostrę, aby mi sama wybrała su­kienkę — zaproponowała Andrea.

— Zrobię to nie zwlekając. Madame Daphne kazała mi przekazać, że otrzyma pani od niej wszystko, czego pani potrzebuje, więc proszę tylko wyrazić swoje życzenia. Zresztą nie musiała tego wcale mówić, gdyż pan już wcześniej zdążył wydać stosowne rozporządzenie.

— A ty nie chcesz go zawieść, prawda? — upewniła się Andrea, nie mogąc pojąć takiej uległości.

— O nie! Tutaj każdy musi dokładnie wypełniać swoje obowiązki.

Już dziś słyszałam słowo „obowiązek", pomyślała z przekąsem Andrea. Co prawda z innych ust, lecz brzmia­ło równie uniżenie jak w przypadku tej dziewczyny.

— Przede mną pracowała tu moja matka, a jeszcze wcześniej babka — ciągnęła Xenia. — Żadna z nas nigdy nawet jednym słowem nie komentowała rozkazów pana. Kto na coś takiego się waży, nie zagrzewa tutaj długo miejsca.

I mnie będzie dane to zauważyć, rzekła do siebie Andrea idąc do łazienki.

Miała wrażenie, że została przeniesiona w inny świat, lecz ze względu na siostrę nie zamierzała sprzeciwiać się Coście, choćby miało ją to kosztować wiele wysiłku. Co prawda było kilka rzeczy, o których by chętnie z nim porozmawiała, a że była przyzwyczajona otwarcie wyrażać własne zdanie, więc taka rozmowa na pewno skończyłaby się kłótnią.

Daphne płakała, płakała przez Costę, który nie naj­lepiej ją traktował. Andrea z przyjemnością wymierzyłaby mu siarczysty policzek.

Westchnęła zanurzając się w ciepłej pachnącej wodzie. Szczęście Daphne wydawało się poważnie zagrożone.

Kąpiel doskonale Andrei zrobiła. Uspokoiwszy się i odprężywszy, już nie myślała z przerażeniem o czekają­cym ją obiedzie, nawet gdyby miał się odbyć według sztywnego ceremoniału.

Włożyła jedwabny płaszcz kąpielowy i przeszła do pokoju obok, aby wypić filiżankę herbaty. Ledwie jednak usadowiła się na sofie, po krótkim pukaniu weszła Xenia, niosąc kreację od Yves Saint Laurenta. Była to długa czarna suknia z jedwabiu z bufiastymi rękawami i wytwor­nym haftem u dołu. Z przodu miała dość duży dekolt, a że Andrea odznaczała się wydatniejszym biustem niż Daph­ne, z powodzeniem mogła sobie na takie wycięcie po­zwolić.

Xenia przyniosła też odpowiednie pantofle i etolę w kolorze starego złota. Była ona tak kunsztownie wyko­nana szydełkiem, że przypominała byłszczącą pajęczynę.

— Ta suknia musiała kosztować majątek — pokręciła głową Andrea, Xenia jednak nie dała się wciągnąć w roz­mowę.

— Madame Daphne prosiła mnie, abym pomogła pani w ubieraniu — rzekła w chwilę potem z uśmiechem. -Kilka lat temu ukończyłam kurs fryzjerski. Pozwoli pani ułożyć sobie włosy?

— Ależ oczywiście — Andrea otrząsnęła się z zamyś­lenia. Właściwie dlaczego nie miałoby jej sprawić przyjem­ności wzięcie udziału w uroczystym obiedzie?

— Dziś wieczór będą u nas goście. Musi pani pięknie wyglądać, madame. Znajdą się wśród nich przystojni, dob­rze sytuowani młodzi panowie, koledzy naszego pana, a po obiedzie z pewnością jeszcze będą tańce, jak to zwykle bywa w takich wypadkach. — Xenia westchnęła. — Trud­no byłoby sobie pani chyba wyobrazić, madame, jak poważnie, a ściślej mówią, smutno tu było, zanim nie nastała u nas madame Daphne. Od tego czasu noce znowu tętnią życiem, sama pani zobaczy. Chociaż ostatnio...

Andrea czekała, mając nadzieję, że poprzez Xenię dowie się czegoś o Coście i Daphne. Dziewczyna budziła zaufanie, a pracując tutaj musiała niejedno widzieć i słyszeć.

-— Xeniu, miła dziewczyna z ciebie — zaczęła po chwili. — Można ci wierzyć. Istnieje parę rzeczy, które koniecznie muszę wiedzieć...

Wyraz twarzy dziewczyny zmienił się błyskawicznie, rysy skamieniały. Xenia zagryzła wargi i spuściła głowę.

— Och, proszę mnie nie pytać o madame i pana — poprosiła cicho. — Jestem tylko pokojówką i nie mam prawa o tym rozmawiać.

A jednak! Między Costą a Daphne było coś nie w porządku. Nawet służące o tym wiedziały. Trzeba było zacząć inaczej.

— Lubisz madame Daphne, Xeniu? — wypytywała zręcznie Andrea.

— O tak. Jest zawsze miła dla mnie. Wszyscy bardzo ją lubimy.

Andrea skinęła w zamyśleniu głową, po czym cicho ciągnęła:

— Martwię się o nią.-Oczywiście wiem, że jesteś winna lojalność swojemu panu, lecz gdyby Daphne miała jakieś kłopoty...

— Nie wolno mi o tym mówić, madame Andrea — ucięła sprawę Xenia. — Proszę mi wierzyć, gdyby mada­me Daphne była w niebezpieczeństwie, przysięgam, nie przemilczałabym tego przed panią. Więcej nie mogę po­wiedzieć.

Schyliła się nad głową Andrei i zaczęła energicznie szczotkować jej włosy.

— Musimy się pospieszyć, bo inaczej pani się spóźni, madame, a pan nie będzie tym zachwycony.

— Już dobrze, dobrze, Xeniu — uspokoiła dziewczynę Andrea. Nie chciała jej wpędzać w kłopoty, postanowiła zatem w inny sposób wywiedzieć się, co takiego mogło być między Costą a Daphne, zanim dla jej siostry nie będzie za późno. — Opowiedz mi o rodzinie Thermopolis i kul­tywowanych przez nią tradycjach. To chyba ci wolno zrobić, prawda? Tak mało o nich wiem, że trudno mi będzie prowadzić sensowną rozmowę.

— Bardzo chętnie. Moi krewni pracują u nich już od pokoleń, więc zdążyli ich doskonale poznać.

Układając włosy Andrei w elegancką wieczorową fry­zurę szczerze opowiadała o wszystkim, co wiedziała.

Od kilku pokoleń członkowie rodziny Thermopolis należeli do najbardziej wpływowych ludzi w Grecji, byli właścicielami wielkiego koncernu, lecz wykupywali także pomniejsze firmy.

— A Costa jest dziedzicem tego imperium przemys­łowego — wtrąciła Andrea przysłuchując się ze zdu­mieniem.

— Tak. Przy tym całym bogactwie jest niesłychanie przystojnym mężczyzną i kobiety lecą na niego. Porównuje się go z Apollinem.

Andrea nie rzekła słowa, lecz w duchu przyznała Xeni rację. Już na lotnisku zdążyła zauważyć, że Costa przycią­ga spojrzenia wszystkich kobiet. Za to w czasie jazdy samochodem poznała go z innej strony, i to tej gorszej Przy całej swojej urodzie był arogancki, zarozumiały, a co więcej, oschły i surowy wobec Daphne..

Taki sposób bycia mógł się podobać niektórym kobie­tom. Może właśnie owa władczość pociągała Daphne, choć ta jednocześnie lękała się, że będzie miał nad nią przewagę..

Andrea pomyślała o intensywnym spojrzeniu Costy, które ją tak speszyło, że do tej pory na samo przypomnie­nie przenikał ją dreszcz, rozumiała więc siostrę, a w każ­dym razie tak jej się wydawało. Costa był wyjątkowym mężczyzną. Każda kobieta musiała się w nim zakochać! Daphne też to nie ominęło, a teraz musiała się przy­zwyczaić do świata, w którym żył ukochany. To zro­zumiałe, że w którymś momencie opadły ją wątpliwości, czy potrafi sprostać zadaniu.

Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? — zapytywała samą siebie Andrea. To przecież wszystko wyjaśnia! Żaden człowiek z dnia na dzień nie może przestawić się tak bardzo, aby bez oporów zaaprobować odmienny styl życia i sposób myślenia. A jeśli chodzi o Costę, jej sąd praw­dopodobnie był zbyt pospieszny i dlatego krzywdzący. Wzrastał w takim świecie, i to z myślą, że kiedyś przejmie władzę w imperium. Za twardym, aroganckim sposobem bycia skrywał się być może dobry człowiek, mężczyzna, który naprawdę pokochał jej siostrę.

Xenia uporała się wreszcie z fryzurą i teraz Andrea z zadowoleniem przeglądała się w lustrze.

— Na pewno ściągnie pani dziś wieczór na siebie wszystkie spojrzenia, madame — zapewniała ją rozpromie­niona Xenia, przyglądając się Andrei z zachwytem. — Szczególnie męskie.

Miejmy nadzieję, że także Costy, przemknęło Andrei przez głowę, zaraz jednak przypomniała sobie, że ten widzi w niej tylko biedną krewną swej narzeczonej, nikogo więcej.

— Postaram się zrobić dobre wrażenie — wyszeptała do swego odbicia w lustrze, nie uświadamiając sobie, że Xenia mogła to usłyszeć.

— Pani coś mówiła, madame? — Andrea ujrzała wpatrzone w siebie zdziwione oczy pokojówki.

— Ach, nic takiego, chciałam tylko powiedzieć, że spróbuję zachowywać się tak, jakby ten wielkopański styl życia był dla mnie chlebem powszednim. Nie muszę mieć tremy, nikt mnie przecież nie zje.

Stwierdzeniu temu towarzyszył śmiech. Xenia zawtó­rowała.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i jedna z pokojowych zameldowała, że goście już się zebrali. Andrea zaczerpnęła głęboko powietrza, skinęła Xeni i opu­ściła pokój. Mimo wszystko była zdenerwowana, lecz za wszelką cenę pragnęła to ukryć. Jeszcze nigdy nie była proszona na taki uroczysty obiad.

Na szczęście nie będzie sama, przy stole spotka Daphne.

3

Z duszą na ramieniu Andrea schodziła wolno po schodach. Czekały ją wielkie emocje, nie dające się nawet porównać z główną rolą w sztuce teatralnej, którą kiedyś wystawiano w jej szkole. Był to jedyny w swoim rodzaju oficjalny występ, dla niej w dodatku pierwszy, nie miała więc żadnego doświadczenia.

Po kilku minutach, które zdały jej się wiecznością, osiągnęła wreszcie najniższy stopień, gdzie się zatrzymała, nie wiedząc, co dalej robić. Drzwi do jadalni były otwarte, a z wnętrza dochodziły głosy zebranych gości. Całkiem z tyłu olbrzymiego pomieszczenia dostrzegła madame Thermopolis, a tuż obok Daphne, tkwiącą nieruchomo na swoim miejscu i wpatrującą się niemo w przestrzeń. Nie zauważyła nawet wchodzącej Andrei, tylko Costa rzucił spojrzenie w jej kierunku i pospieszył natychmiast na­przeciw.

— Droga Andreo! Jak to miło z twojej strony, że przyszłaś — rzekł szarmancko.

Na dźwięk tych słów mężczyźni zaprzestali na moment rozmowy, aby się przywitać, a wszyscy, jeden w jednego, doskonale się prezentowali, choć żaden z nich nie mógł się równać z Costą. Panowie czekali cierpliwie, aż Costa ich przedstawi, po czym dosłownie zasypali ją komplemen­tami. Podziwianą i oglądaną ze wszystkich stron, Costa ujął pod ramię i usadził przy stole.

Takie to wszystko jest sztywne i wyważone, myślała. Nie dziw, że Daphne nie czuje się dobrze w takim otoczeniu. Mimo to Andrei udało się przywołać na twarz uprzejmy uśmiech i zachowywać w sposób sugerujący pewność siebie, choć tak naprawdę tej ostatniej szczególnie w tym momencie bardzo jej brakowało.

Potrawy były wyszukane, zresztą Andrea spodziewała się tego, a siedzący po jej bokach panowie zabawiali ją rozmową, bacząc na to, aby się dobrze czuła w ich towarzystwie. Niestety, nie udało jej się zamienić nawet paru słów z Daphne. Dopiero gdy mężczyźni przenieśli się do biblioteki, nadarzyła się po temu okazja, tym bardziej że madame Thermopolis też się podniosła.

— Przykro mi, lecz muszę iść się położyć. Jutro znowu mnie czeka wyczerpujący dzień. Dobranoc.

— Szkoda, że nie przejdzie pani z nami do salo­nu — powiedziała uprzejmie Andrea, choć w duchu była rada, że wreszcie będzie mogła zostać sam na sam z siostrą.

— Panie wybaczą — powtórzyła chłodno matka Costy i-skinąwszy głową opuściła pokój.

— Ja też się muszę położyć — rzuciła pospiesznie Daphne, kiedy madame Thermopolis zamknęła za sobą drzwi. — Powinnam...

— Przez cały dzień wymykałaś mi się, Daphne, więc i nie puszczę cię tak od razu — oświadczyła z mocą Andrea.

— Nie wolno ci niczego widzieć — broniła się ner­wowo Daphne. — A poza tym mam wiele zajęć, więc potrzebuję teraz wypoczynku. Ten upał tutaj jest po prostu nieznośny...

— Wierzę ci, choć wydaje mi się, że nie o to chodzi. .

Wcale nie wyglądasz na szczęśliwą narzeczoną, siostrzycz­ko, i bardzo mnie to martwi. Powiedz mi wreszcie, co cię gnębi.

Daphne potrząsnęła z niechęcią głową, a jej oczy zdradzały zmęczenie i udrękę zarazem.

— Widzisz to, czego nie ma. Jestem tylko odrobi­nę podenerwowana, to wszystko. Te całe przygotowania i odpowiedzialność, która mnie czeka... to po prostu za dużo jak na moje siły... Poza tym jestem bezgranicznie szczęśliwa.

Nie zabrzmiało to przekonująco.

— A więc każda szczęśliwa narzeczona wygląda tak, jakby była bliska załamania nerwowego?— spytała kpią­co Andrea, jeszcze bardziej utwierdzona w swym niepoko­ju. — Słuchaj, siostrzyczko, jeśli trzymają cię tu wbrew twojej woli albo cię w jakikolwiek inny sposób krzywdzą, powiedz, proszę! Obojętne, co to jest, a postaram ci się pomóc — pogłaskała czule ramię Daphne.

Ta spojrzała na nią wielkimi oczami.

— Andreo, chętnie bym ci powiedziała, ale...

— ...ale nie ma tu nic do powiedzenia — dokończył za nią Costa zjawiając się niepostrzeżenie w jadalni. — Szu­kam cię wszędzie, Andreo. Powinnaś być teraz w biblio­tece i zabawiać rozmową gości. Już nawet zaczęto się sprzeczać na twój temat.

Więcej nic nie powiedział. Andrea też nie rzekła słowa. Ostrzegawczy błysk jego oczu wystarczył, aby zrozumiała, że wtargnęła w zakazane rewiry. Nie musiała się go bać, sprawa szczęścia własnej sisotry nie mogła być dla niej tematem tabu, mogła mu oświadczyć przecież, że ma prawo rozmawiać z Daphne, kiedy chce i o czym chce.

Mimo to z jej ust nie padło najmniejsze słowo protestu. Sama nie umiała tego pojąć. Ostre spojrzenie doszczętnie sparaliżowało jej wolę.

— Rzeczywiście, nie powinniśmy zostawiać gości sa­mych — rzekła tylko. — Zaraz do nich pójdę. Daphne, mogłybyśmy jutro rano popływać razem?

— Daphne czeka jutro ciężki dzień — wmieszał się Costa, zanim ta zdążyła odpowiedzieć. — Musi załatwić kilka sprawunków. Pojedziesz z nią do Aten? Moja matka też się wybiera. Jest jeszcze tyle rzeczy do załatwienia, więc sama musi wielu z nich dopilnować. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

Nic nie rozumiem, myślała Andrea, widzę tylko, że nie chcesz dopuścić, abym porozmawiała z siostrą w cztery oczy. Przypominasz strażnika więziennego, nie ma co mówić, zżymała się w duchu. Głośno zaś rzekła:

— Rozumiem. Ja też zresztą muszę sprawić sobie kilka sukienek. Nie miałam pojęcia, że aż tyle ich będę po­trzebować.

— Oczywiście to wszystko na mój rachunek — uściślił natychmiast Costa. — Nie mogę cię przecież narażać na nieprzewidziane wydatki tylko z powodu zwyczajów panu­jących w moim domu. Poza tym już za parę godzin-staniesz się dla mnie siostrą.

Podszedł do niej, a zanim zorientowała się, co za­mierza, musnął wargami jej policzek. Było to raczej delika­tne dotknięcie niż pocałunek, a przecież skóra paliła ją żywym ogniem. Zmieszana jak nigdy, wiedząc tylko, że musi za wszelką cenę opuścić jadalnię, wyszła co prędzej, nie zdobywszy się na to, aby spojrzeć na siostrę i życzyć jej dobrej nocy.

Mimo to, gdy znalazła się już w bibliotece, udało jej się nawiązać swobodną rozmowę z gośćmi, choć myślami była przy Coście i do tej pory czuła muśnięcie jego warg na policzku.

Było już bardzo późno, kiedy goście zaczęli powoli się żegnać. Andrea czuła się jak marionetka, gawędząc wesoło i rozdając naokoło uśmiechy, lecz gdy wszyscy wyszli, opadła zupełnie z sił i z trudem dotarła do swego apar­tamentu.

I znowu pojawiła się przed nią twarz Costy. Był tuż obok, przyglądał się, gdy się rozbierała i kładła do łóżka, czekał, aż zaśnie.

A nieco później, już we śnie, leżał obok niej. Całowali się, gorąco, namiętnie, a Costa jej pożądał jak żaden mężczyzna dotąd. Wziął ją w ramiona, a Andrea przeżyła wraz z nim prawdziwą burzę uczuć, choć zawsze zaklinała się, że nie wierzy, że coś takiego istnieje.

Daphne tam nie było. Andrea i Costa byli sami ze swą miłością.

Kiedy obudziła się o świcie, nikogo obok niej nie było. Zawstydzona, ale i rozczarowana, rozpłakała się kryjąc twarz w poduszkach.

Jakże coś takiego mogło się jej śnić, pytała siebie przerażona. Przecież Costa był narzeczonym jej siostry, a ona nie chciała za nic w świecie po raz drugi zniszczyć Szczęścia Daphne. Poza tym był mężczyzną, z którym trudno było wytrzymać. Życie u jego boku oznaczałoby nieustanną kłótnię, przecież każdą cząsteczką własnej oso­by buntowała się przeciwko jego władczemu sposobowi bycia. Niewykluczone, że czuliby do siebie pociąg, a praw­dziwa namiętność pozwala wiele znosić, lecz mimo wszyst­ko nie życzyła, sobie być tak traktowana jak Daphne! Wystarczyłby krótki okres, a uczucie pożądania zastąpiła­by nienawiść, tego była pewna.

Potrząsnęła zdecydowanie głową. Nie wolno jej myśleć o Coście. Jeśli jej się to nie uda, pozostanie jej tylko uczucie bezdennego smutku i zwątpienie.

Zresztą nie brakuje przystojnych mężczyzn, choćby w najbliższym otoczeniu. Kto wie, czy gdy Costa i Daphne udadzą się w podróż poślubną, nie będzie miała już wielbiciela?

Ta myśl jednak wcale jej nie pocieszyła, a serce ciążyło jak kamień. Podniosła się i spojrzała na otwarte drzwi balkonowe. Płynęło stamtąd chłodne, kojące powietrze. Było jeszcze bardzo wcześnie i dom, od parteru aż po najwyższe piętro, wydawał się uśpiony.

Zdecydowanym ruchem odrzuciła kołdrę, wyciągnęła z szafy strój kąpielowy i zszedłszy na palcach po schodach pobiegła w kierunku basenu. Chłodna kąpiel pomoże jej zapomnieć niepokojące senne przeżycia...

4

Po kąpieli Andrea ułożyła się na jednym z leżaków stojących na brzegu basenu i zapatrzyła w bezchmurne niebo. Musiała się widać zdrzemnąć, bo gdy na powrót otwarła oczy, stała nad nią Xenia ze śniadaniem na tacy.

— Jak to miło z twojej strony — ucieszyła się An­drea. — O czymś takim właśnie marzyłam — wyciągnęła rękę po szklankę z sokiem pomarańczowym. — Wspania­ły — stwierdziła upiwszy łyk. — Teraz brakuje mi już tylko jednego. Chciałabym iść się przebrać, a zapom­niałam wziąć ze sobą płaszcz kąpielowy. Rodzice Costy nie byliby zachwyceni widząc mnie w tym stroju.

To prawda, jej zielone bikini było wyjątkowo skąpe.

— Oni nieczęsto tutaj przychodzą, madame Andrea — więc nie ma pani co się martwić. Zresztą tylko pan w tym domu wstaje wcześnie. Ale jeżeli pani sobie życzy, zaraz przyniosę ten płaszcz.

— Bardzo proszę. Zrobiło mi się chłodno, a gdyby nadszedł wasz pan, to...

— ...to zabroniłby Xeni iść po płaszcz kąpielowy, bo nie nacieszył się jeszcze twoją przepyszną figurą — dokoń­czył za nią znajomy głos. — Nie zapominaj, że jesteśmy w Grecji. Piękno ludzkiego ciała podziwiano tu już w sta­rożytności. Andreo, gdybym był rzeźbiarzem, musiałabyś mi pozować, a ja stworzyłbym wiekopomne dzieło.

Andrea wpatrywała się w niego jak urzeczona. Jego słowa wzbudziły w niej rozkoszny dreszcz emocji.

Stał po drugiej stronie basenu i bez żenady lustrował jej na wpół nagie ciało, a jego głos... jego głos wcale nie był arogancki jak zazwyczaj, lecz uwodzicielsko miękki, a przy tym taki męski.

Puls Andrei wyraźnie przyspieszył, gdy przypomnia­ła sobie swój sen. Pospiesznie zakryła dłońmi falujące od narastającego podniecenia piersi i spuściła zakłopo­tana oczy.

Costa wybuchnął śmiechem.

— Andreo, na to jest za późno — zauważył uba­wiony. — Widziałem wszystko, zresztą nie znoszę fał­szywego wstydu. Nie potrzebujesz się chować z tym swoim wspaniałym ciałem. A teraz popatrz na mnie i daj się spokojnie podziwiać. To nic niestosownego.

Nie mogła inaczej. Spłoniona, podniosła oczy na Cos­tę, który zdążył już przebyć dzielącą ich odległość i stał tuż obok.

Jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego mężczyzny. Był smukły, wysportowany, a jego skóra odznaczała się tym wspaniałym odcieniem trwałej opalenizny, jaki zapewnić może tylko słońce Południa. Nowy dreszcz podniecenia przebiegł przez jej ciało, rozchodząc się jak rozżarzona lawa. To było cudowne, a zarazem deprymujące uczucie

Costa był również tylko w skąpych kąpielówkach i stał w promieniach słońca dumny, zbudowany jak młody bóg, rosły i kształtny, jakby domagając się podziwu, a kiedy wyczytał go z jej oczu, uśmiechnął się zadowolony.

Andrea najchętniej by uciekła, ale na to już było za póź­no. Costa zdążył już ją wciągnąć w swój magiczny krąg, lecz wiedziała, że nie wolno się w nim zatracić. Jej serce biło jak oszalałe, gdy uśmiechał się do niej z wyżyn swej doskonało­ści, widząc jej zażenowane, a przy tym zachwycone spojrze­nie, jakim lustrowała jego postać. Był bardziej niebezpiecz­ny, niż myślała. Czuła, że wystarczy, aby kiwnął palcem, a ona zrobi wszystko. Niebezpieczeństwo kryło się w niej samej, w tym, że nie potrafiła się przeciwstawić temu człowiekowi i emanującej z niego męskości. Ta myśl ją poraziła.

Dziewczyno, czyś straciła rozum? Uciekaj, zanim bę­dzie za późno, ponaglała samą siebie. Obojętne, co o tobie. pomyśli, uciekaj, bo będziesz zgubiona.

Siłą woli zmusiła się do sięgnięcia po ręcznik, zarzuciła go sobie na ramiona i nie patrząc na Costę wykrztusiła nerwowo:

— Muszę już iść. Daphne może już na mnie czeka. Nie czekając na jego odpowiedź puściła się biegiem w kierunku domu.

— Nie odgrywaj pruderyjnej panienki — krzyknął za nią Costa. — Czytam w tobie jak w książce i dobrze wiem, czego pragniesz. Udanych zakupów. Kobiety takie jak ty potrzebują wielu sukien, aby się za nimi skryć, choć tak naprawdę pragną czegoś odwrotnego.

Te słowa była dla Andrei policzkiem, nie zatrzymała się jednak ani nie odwróciła głowy. Od razu wzięła lodowaty prysznic, jak gdyby zimna woda mogła zmyć jej uczucia do tego fascynującego człowieka, po czym narzuci­ła bawełnianą sukienkę i zadzwoniła na Xenię. Ta zjawiła się natychmiast.

— Nic się nie zmieniło? Miałam dziś jechać do Aten po zakupy — spytała niepewnie.

— Oczywiście że nie. Madame Thermopolis i madame Daphne jedzą właśnie śniadanie, ale nie wygląda na to, aby bardzo się spieszyły. Napije się pani przed wyjś­ciem kawy?

— Nie, dziękuję. Im szybciej zejdę do nich i opuścimy dom, tym lepiej dla mnie.

— Madame, proszę się nie przejmować tym, co mówi nasz pan — pocieszała Andreę Xenia. — On lubi stroic sobie żarty, ale jest wspaniałym człowiekiem, ręczę za to. Zresztą w tej chwili żyje w stresie, tak z powodu nie najlepszego stanu interesów, jak i czekającej go uroczysto­ści i związanych z nią wizyt z całego świata.

Andrea musiała się uśmiechnąć.

— Dobra dusza z ciebie, Xeniu, i bardzo się cieszę, że tak się o mnie troszczysz. Mimo to w przyszłości muszę bardziej uważać. On jest...

Urwała raptownie, bo w tym momencie uświadomiła sobie, co takiego powiedziała. Najchętniej ugryzłaby się w język. Cóż, stało się. Zresztą sama myśl, że miałaby schodzić Coście z drogi, wydała jej się nie do zniesienia.

Zeszła do salonu, gdzie siedziała jej siostra z przyszłą teściową, po raz nie wiadomo który powtarzając sobie w duchu, że musi nad sobą panować. Costa był narzeczo­nym Daphne, a Andrea nie życzyła sobie nowej tragedii.

— Dzień dobry! — zawołała z przesadną wesołością w głosie. — Zrobiłam właśnie kilka okrążeń wokół tutej­szego wspaniałego basenu, więc teraz mam szaloną ochotę jechać na zakupy. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy wyruszymy.

— Bardzo się cieszę, że pani wybiera się z nami — powiedziała uprzejmie madame Thermopolis. — Nie zo­stało nam dużo czasu, a spraw do załatwienia jest mnó­stwo. Pani siostra ostatnio nie była w najlepszej formie i ciągle jeszcze nie ma kreacji na dzisiejszy wieczór, a ma zostać przedstawiona ludziom z kręgu businessu.

Andrea z miejsca wyczuła wymówkę w jej głosie.

— Mam nadzieję, że zdążymy, jeżeli zaraz wyjedzie­my — zauważyła taktownie. — Słyszałam, że kilka reno­mowanych magazynów w Atenach prowadzi sprzedaż najnowszych modeli ze wszystkich kolekcji europejskich. Daphne ma figurę modelki, myślę więc, że nietrudno będzie znaleźć coś odpowiedniego...

Daphne spojrzała z wdzięcznością w jej stronę, lecz nic nie powiedziała. Obojętnie sięgnęła po torebkę, gdy mada­me Thermopolis wzywała przez telefon szofera, aby pod­jechał pod główne wejście.

— Ja też chyba muszę pomyśleć o jakiejś sukni na to przyjęcie — rzekła Andrea chcąc przerwać nieznośne milczenie, jakie zaległo w salonie.

— Nie jest to konieczne — oświadczyła chłodno ma­dame Thermopolis. — Pani nie weźmie w nim udziału. To byłoby wielce niestosowne.

Bez względu na to, co powie czy zrobi, zawsze daje się jej do zrozumienia, że jest tylko gościem, nikim więcej, zżymała się w duchu Andrea. Jak tylko Costa i Daphne wyruszą w podróż poślubną, od razu zostanie uprzejmie wyproszona z domu, o ile nie będzie się miała na baczności i nie wyjedzie wcześniej. Xenia miała rację. W tym domu należało ważyć każde słowo. A Costa? Costa bawił się jej kosztem, pokpiwając sobie, jak to zwykli robić mężczyźni w obecności ładnej kobiety.

Ta ostatnia myśl była straszna. Chociaż rozsądek jej podpowiadał, że Costa nie powinien odgrywać w jej życiu żadnej roli, serce mówiło co innego...

Podczas wędrówki po sklepach Andrea trzymała się w cieniu. Niczego nie proponowała ani nie komentowała, nie wyraziła opinii o sukniach przymierzanych przez Dap­hne, chyba że ją o to zapytano. Na końcu madame Thermopolis zaproponowała, aby teraz zająć się Andreą.

— Proszę mi nie mieć za złe — tłumaczyła sztywno — widziałam jednak pani garderobę i obawiam się, że pani sukienki nie są wystarczająco szykowne, aby można je było założyć na okazje, jakie czekają nas w najbliższych dniach. Pozwoli pani, że wyszukam coś sama? Będzie to prezent od rodziny. Mój syn się ucieszy...

Choć madame Thermopolis tego nie powiedziała, And­rea miała wrażenie, że z miejsca zostanie odesłana do domu, jeśli nie przyjmie tej propozycji.

A właściwie dlaczego miałaby ją odtrącić? Nie życzyła sobie przecież, aby ktokolwiek ją traktował jak ubogą krewną. Zresztą już na samym początku postanowiła się tym nie przejmować.

W jednym z eleganckich, francuskich butików zo­stały uniżenie powitane przez właścicielkę. Wystarczyło krótkie wyjaśnienie i kobieta przyniosła kilka modeli. Żadna z tych sukni nie odznaczała się odważnym krojem i nie wpadała w oko, jak życzyłaby sobie Andrea, choć trzeba było przyznać, że jedna w jedną były szykowne i eleganckie — elegantsze od tych, które sprawiła sobie w Stanach.

Madame Thermopolis optowała za pierwszą, jaka im została zaprezentowana, lecz ostateczną decyzję pozos­tawiła Andrei, ona zaś, przymierzając coraz to inną krea cję, miała wrażenie, że zmieniono ją w manekin i że wyląduje na wystawie.

Kiedy po zrobieniu zakupów wracały do samochodu, madame Thermopolis dostała raptem zawrotów głowy Nie zdoławszy wymówić słowa, osunęła się na ziemię. Daphne krzyknęła do szofera, aby wezwał przez telefon lekarza i karetkę, po czym przyniósł im koc z samochodu.

— Co jej się stało? — załkała Daphne wpadając w histerię.

Na szczęście szofer nie stracił głowy i podsunęł om­dlałej pod głowę złożony koc.

— To z wyczerpania — rzekł spokojnie. — Madame jest już stara, starsza, niż na to wygląda. Zaraz będzie tu lekarz. My nic więcej nie możemy zrobić.

Nie musieli długo czekać. Nadjechała karetka i zabrała madame Thermopolis do szpitala, gdzie zajął się nią cały zespół lekarzy.

— Natychmiast poślijcie po pana Thermopolis i Costę. Chora przez jakiś czas musi mieć absolutny spokój, więc nie będzie mogła wziąć udziału w uroczystościach ślub­nych. Byłoby to zbyt wielkim zagrożeniem dla jej życia.

Ojciec Costy od razu się zdecydował, że wyjadą z żoną do Tzia, gdzie jest lepszy klimat.

— Zrób, co do ciebie należy — oświadczył synowi. — Zawiadom zaraz wszystkich krewnych. Zdaję się w tym względzie na ciebie.

— Nie kłopocz się, ojcze, uważaj tylko na matkę — rzekł Costa. — Daphne i ja damy sobie radę sami.

— A ja im pomogę — przyrzekła Andrea, gdy stary pan wyciągnal do niej rękę.

— Dziękuję, moja droga. Zdążyłem się już zorien­tować, że można na panią liczyć.

Zabrzmiało to wręcz przyjaźnie. Andrea nie mogła otrząsnąć się ze zdziwienia. Przecież stary pan znał ją zaledwie od paru dni, skąd więc to oświadczenie?

Zostawmy rzeczy takimi, jakimi się przedstawiają, przypomniała sobie stare porzekadło. A co do zajścia z madame Thermopolis, może to i dobrze, że tak się stało? Co prawda życzyła jej dobrze, lecz jej nieobecność stwa­rzała możliwość częstszych, swobodnych spotkań z siostrą.

Nie było to co prawda pięknie, że właśnie w tej chwili o tym myślała, lecz nie potrafiła inaczej. Costa i Daphne kryli się z jakąś tajemnicą, a ona koniecznie musiała ją poznać, aby zapobiec ewentualnemu nieszczęściu. Zasłab­nięcie i wyjazd starszej pani był po prostu Andrei na rękę.

Costa z ojcem chcieli jeszcze raz zajrzeć do sali, gdzie leżała madame Thermopolis, więc Andrea i Daphne zo­stały w poczekalni same. Daphne siedziała blada i roz­trzęsiona, sprawiając wrażenie osoby bliskiej załamania nerwowego. Andrea podejrzewała nawet, że Daphne musi bardzo lubić swoją przyszłą teściową, skoro tak się przeję­ła, choć i z drugiej strony wydawało jej się to mało prawdopodobne.

Upewniła się w tym ostatnim, ale też i przeraziła, gdy usłyszała Daphne mówiącą jakby do siebie, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w górze:

— Jej nic nie będzie, mam nadzieję, bo inaczej Costa zwali całą winę na mnie, a wtedy... Nie, tego nie zniosę...

Mnąc nerwowo chusteczkę poderwała się znienacka, podeszła do okna i wpatrzyła się w niebo.

Ona się czegoś boi, pomyślała wstrząśnięta Andrea, nie mając odwagi odezwać się do siostry. Za to była zdecydowana porozmawiać z Costą, jeśli tylko nadarzy się okazja.

Kiedy w chwilę potem wyszli ze szpitala, zwróciła się do Costy:

— Czy nie powinniście przesunąć ślubu? Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Ta choroba...

— Niemożliwe — przerwał twardo Costa — ślub się odbędzie w następnym tygodniu, tak jak to było od początku zaplanowane, a w tydzień później zjadą się nasi goście z całego świata. Nic się tutaj nie da zmienić, i Daphne doskonale o tym wie, a ty nie powinnaś stawiać takich pytań, jeśli rzeczywiście chcesz nam pomóc, jak przyrzekłaś.

— No cóż, jeżeli już tak być musi... — bąknęła Andrea.

Nie bała się Costy, lecz nie chciała wywołać kłótni, gdyż czuła, że ta dosłownie wisi w powietrzu.

— Nie spytasz przynajmniej wcześniej Daphne, czy czuje się na siłach podjąć te obowiązki? Jest taka blada i wymizerowana. Odnoszę wrażenie...

— Wiem, że podoła — brzmiała krótka odpowiedź. — Szukając żony brałem to pod uwagę, a więc się nie mie­szaj do naszych spraw. Jeśli życzysz jej szczęścia, to pro­szę, ani słowa więcej na ten temat — rzucił jej ponure spojrzenie.

Andrea już miała na końcu języka odpowiedź, na jaką sobie zasłużył. Co za impertynencja! Nie pozwoli mu się tak traktować! W tym momencie jednak do rozmowy wmieszała się Daphne.

— Przestańcie wreszcie zachowywać się tak, jakby mnie tu nie było. Costa ma rację. Znam swoje obowiązki i postaram się je sumiennie wypełniać. Ślub odbędzie się w ustalonym terminie, a ty, Andreo, nie zachowuj się jak trzęsąca się nad własnym dzieckiem matka.

Podeszła dziwnie sztywnymi krokami do samochodu i wsiadła.

— Moglibyście poczekać z wymianą zdań, aż będzie­my w domu? — poprosiła dotykając nerwowo skroni i zamknąwszy oczy skłoniła głowę na oparcie, kiedy usiedli obok na tylnym siedzeniu.

Costa przyjrzał się jej bacznie, a jego twarz nie wróżyła nic dobrego.

I znowu Andrei nie udało się nic osiągnąć. Jedno wiedziała na pewno: Costa i Daphne nie byli w sobie nieprzytomnie zakochani.

Zanim dotarli do zamku, Costa rozkazał:

— Każda z Was usiądzie teraz przy telefonie i będzie dzwoniła po kolei do każdej osoby znajdującej się na tej tu liście.

Andrea zatrzęsła się z oburzenia, czując się jak od­bierająca zlecenie sekretarka, ale nic nie powiedziała.

Zdawała sobie sprawę, że to nie ma najmniejszego sensu i tylko jeszcze pogorszy sytuację.

Zanim nadszedł wieczór, wszyscy krewni i znajomi byli już zawiadomieni. Costa tymczasem wydał stosowne po­lecenia w sprawie przygotowań do ceremonii, jaka miała odbyć się w świątyni, oraz ustalił z księdzem godzinę przewidzianego na niedzielę ślubu.

— Poza kilkoma, transakcjami, z którymi trzeba bę­dzie poczekać, wszystko inne zrealizowane zostanie w przewidzianym terminie. Daphne, bal wydamy dopiero wtedy, gdy matka poczuje się lepiej i będzie mogła wziąć w nim udział. Obawiam się też, że będziemy musieli przesunąć naszą podróż poślubną. Przejmiesz obowiązki mojej matki. Spodziewamy się ważnych gości...

— Tak, Costo — odparła posłusznie Daphne, ale jej głos brzmiał dziwnie matowo. — Mam nadzieję, że dziś wieczór już nic nie muszę robić. Strasznie boli mnie głowa.

— Nie, nie musisz — zgodził się łaskawie Costa. — Powinnaś dobrze wypocząć, gdyż od samego rana czeka cię mnóstwo pracy.

— Wybaczcie w takim razie — Daphne wstała, uśmie­chając się z przymusem, i wyszła.

Andrea tylko czekała, aź zamkną się za nią drzwi, wpatrując się w charakterystyczny profil Costy. Sprawiał wrażenie nieprzejednanego, lecz ona musiała się wreszcie dowiedzieć, o co naprawdę szło. I postanowiła zapytać o to natychmiast.

— Czy mógłbyś na chwilę zstąpić ze swego niebotycz­nego tronu i porozmawiać ze zwykłym śmiertelnikiem? -zaczęła z lekka kpiącym tonem.

— Nie mogę inaczej, skoro mnie tak pięknie prosisz — -odparł z gryzącą ironią. — Uważaj jednak ze swymi pytaniami, dobrze ci radzę. Ton, jakim rozpoczęłaś tę

rozmowę, był już i tak dość wyzywający. Więc co cię tak niepokoi?

Andrea postanowiła nie dać się zbić z tropu.

— Jest coś, co mnie dręczy od chwili mego przyjazdu. Z Daphne coś się dzieje. Możesz mi powiedzieć, co to takiego?

Wyglądało na to, że oczekiwał tego pytania.

— Mogę cię zapewnić, że to nic wyjątkowego. Daphne jest jeszcze bardzo młoda i niedoświadczona, dlatego miewa ciągle jeszcze wątpliwości, czy podoła obowiązkom, które spadną na nią po ślubie. W tej chwili pewnie wydaje się jej, że jest tego stanowczo za wiele, stąd niepokoje i rozterki. Ale z czasem dojrzeje i stanie się wspaniałą panią domu i matką. Potrzebuje tylko nieco pomocy, a ja ją jej zapewnię.

— Mam nadzieję, że twoja pomoc, czy jak to tam nazywasz, nie będzie aż tak wielka, że Daphne w którymś momencie poczuje się do reszty ubezwłasnowolniona. Nie weź mi tego za złe, lecz spodziewałam się zastać Daphne jako szczęśliwą narzeczoną, a nie posępną kobietę, która odpowiada półsłówkami. A właśnie taką zastałam.

Spiorunował ją wzrokiem.

— Cierpliwości, moja droga. Wkrótce zobaczysz to, czego tak pragniesz, tylko się nie mieszaj w nasze sprawy. Twoja siostra może wiele stracić w moich oczach, jeśli uparcie będziesz to robić. Możesz w ten sposób zniszczyć nasze wspaniałe plany. Na moment ci uwierzy i będzie chciała zerwać zaręczyny, a potem tego gorzko pożałuje i jeszcze cię znienawidzi, że ją do tego namówiłaś. Zostaw więc wszystko tak jak jest. — Podniósł ostrzegawczo pa­lec. — Dobrze wiem, że już kiedyś boleśnie ją zraniłaś. Drugi raz Daphne ci już nie przebaczy, i ja też nie. Nie uciekniesz przed moją nienawiścią.

— O, wierzę ci na słowo — rzuciła zgryźliwie An­drea. — Mam tylko jedną prośbę. Pozwól mi poroz­mawiać z Daphne. Jeśli rzeczywiście jest szczęśliwa, nie powiem więcej słowa i dam wam swoje błogosławieństwo.

Wyglądało na to, że Costa się zastanawia. Czuła, że nie ma ochoty spełnić jej prośby, lecz postanowiła się nie poddawać.

— Dobrze — oświadczył po namyśle, patrząc na nią zimno. — Nie chciałbym, aby Daphne niepotrzebnie się denerwowała. Ale widocznie nie da się inaczej. Jest teraz u siebie na trzecim piętrze. Idź tam zaraz, lecz nie bądź dłużej niż kilka minut. Przecież to ci wystarczy, aby stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Jak z nią poroz­mawiasz, może wreszcie uwierzysz, że nie wywieram na nią żadnych nacisków, i nie mam zamiaru robić tego w przy­szłości. Tym samym uważam sprawę za załatwioną.

Podniósł się, aby stanąć tuż obok jej fotela.

— Chciałbym cię widzieć jutro rano w moim biurze — schylił się nad nią z posępną miną. — Przyrzekłaś swoją pomoc, a ja z niej skorzystam — o ile oczywiście nie zmieniłaś zdania. Jesteś kobietą, która wie, czego chce, to widać na pierwszy rzut oka. Bardzo mi się to u ciebie podoba, zamierzam ci więc poruczyć parę delikatnych spraw. Dobranoc.

— Zawsze dotrzymuję przyrzeczeń. Bez względu na to czy Daphne mnie przekona, czy nie, chętnie ci pomogę.

Czuła się po tej rozmowie nieco lepiej. Costa okazał zrozumienie, przyznał, że Daphne jest niepewna i roz­trzęsiona, było jednak pewne, że narzuci jej swoją wolę.

Czyżby miała się zgodzić na taki układ? Costa przecież zrobi z niej bezduszną lalkę, jeśli Daphne nie okaże odrobiny silnej woli.

Zaraz się tego dowiem, pocieszała się Andrea zmierza­jąc na trzecie piętro.

Niestety, do apartamentów nie można było wejść wprost ze schodów. Najpierw trzeba się było zameldować przez interkom. Andrea nacisnęła przycisk, stawiając sobie jednocześnie pytanie, jak Daphne, delikatna, czuła, uwiel­biająca życie dziewczyna mogła znieść lodowatą, bezdusz­ną atmosferę tego domu.

— Daphne, to ja. Mogę wejść? Costa pozwolił mi chwilę z tobą porozmawiać.

— Naprawdę? — Daphne była zaskoczona, ale w jej głosie dało się wyczuć radość.

Andrea odczekała, aż rozlegnie się brzęczyk, i weszła. Daphne rzeczywiście była ożywiona.

— Chodź, pokażę ci moje pokoje. Matka Costy kazała je wszystkie odnowić. Będę tu mieszkała także po ślubie.

— A Costa? — spytała zdziwiona Andrea.

— Będzie mieszkał piętro wyżej, tak jak do tej pory. Jego rodzice też mieli osobne sypialnie, zanim się nie urodziło pierwsze dziecko. To stary zwyczaj w tej rodzinie. Mąż odwiedza swoją żonę wtedy, kiedy chce ją widzieć.

— Nie wmówisz mi, że to ci się podoba, Daphne — Andrea wprost zaniemówiła z wrażenia. — Przecież nie żyją w średniowieczu!

Czyżby Daphne zapomniała, że jest młodą, postępową dziewczyną, która ma prawo mieć własne zdanie?

— Jego matka jest dla mnie bardzo miła, a nawet mnie rozpieszcza. Dlaczego miałabym z nią drzeć koty?

Andrea nie rozumiejąc potrząsnęła głową.

— Ale jak mogłaś pozwolić na to, aby tak ci urządzo­no sypialnię? Popatrz tylko na te wszystkie błazeństwa. Wygląda to tak, jakby mieszkała tu nastolatka. Gdzieś jest granica, Daphne. Może to łóżko pod baldachimem jest i ładne, ale ten cukierkowaty róż, falbanki i koronki! Przed tym stanowczo bym się broniła! " Daphne rozśmieszyła zapalczywość siostry.

— Nie jest tak źle. Inne pokoje urządziłam sama, a jeśli chodzi o sypialnię, teściowa przyrzekła, że będę ją mogła po ślubie zmienić. Po co więc się kłócić?

— Nie jest ci przykro, że będziecie mieli z Costą oddzielne sypialnie? — Andrea nie mogła się uspokoić. — Nie mogę ci dyktować, jak powinnaś urządzić swoje życie, ale chciałabym cię widzieć szczęśliwą, Daphne, a nie potrafię sobie wyobrazić, jak w ogóle możesz znaleźć zadowolenie pod taką kuratelą.

— Cóż... — Daphne nagle spoważniała. — Chciałam ci to już wcześniej powiedzieć... wybacz. Niełatwo mi określić mój stosunek do Costy. Na swój sposób go kocham i chciałabym wierzyć, że on też. — Opuściła zakłopotana głowę. — Mogłoby być odrobinę bardziej romantycznie — przyznała cicho po chwili — lecz przy tych rozlicznych obowiązkach dla nas samych nie pozos­taje za wiele czasu. Costa twierdzi, że kiedyś to się zmieni. Powinnam mu wierzyć, i to robię.

— Bardzo to przekonujące, nie ma co mówić — za­uważyła sarkastycznie Andrea. — Dlaczego Costa tak ukrywa ciebie przede mną? Boi się, że nie zrozumiem twojej decyzji?

— Po prostu taki już jest. Najchętniej wszystkich by trzymał ode mnie z daleka. Uważa, że tak trzeba, a ja zdążyłam się przyzwyczaić — jak i do wielu innych rzeczy Ciesz się ze mną, Andreo — ujęła siostrę za ręce. — Nawet jeżeli to nie jest wielka miłość, taka, o jakiej czyta się w powieściach, to i tak przecież robię znakomitą partię.

Andrea uścisnęła dłonie Daphne, patrząc badawczo na siostrę. Nie była przekonana.

Jeszcze tylko jedno pytanie i zostawię cię w spoko­ju. Jesteś pewna, że naprawdę życzysz sobie takiego mał­żeństwa? Mam na myśli małżeństwo z rozsądku a nie z miłości?

— Absolutnie pewna — odparła Daphne wytrzymując spojrzenie siostry. A teraz powinnyśmy iść spać. Jutro jest tradycyjne święto dla służby, a pojutrze ceremonia w świą­tyni. Czyż to nie obłędne tempo?

Andrea skinęła głową zmuszając się do uśmiechu.

— Dobranoc, Daphne. Życzę ci miłych snów.

— Ja tobie też.

Objęły się i Andrea wyszła. Była teraz nieco uspokojo­na. Wyglądało na to, że Daphne wie, czego chce, a to już było wiele. Jednego tylko Andrea nie mogła zrozumieć: jak jej siostra mogła zrezygnować z wielkiej miłości, o jakiej zawsze wcześniej marzyła? Oczywiście Costa miał swojej żonie wiele do zaoferowania, to Andrea musiała przyznać. Ale czy władza, pieniądze i wpływy mogły zapewnić prawdziwe szczęście?

Leżała długo w noc, nie mogąc zasnąć. Ona sama nie byłaby nigdy szczęśliwa bez miłości...

5

Kiedy Andrea zeszła następnego ranka na śniadanie, przygotowania do wieczornej uroczystości były już w toku. Chętnie by się dowiedziała czegoś więcej na ten temat, lecz Xenia nie miała czasu, a Costy nie było. Pojechał z Daph­ne do miasta, gdzie mieli się spotkać z księdzem i z nota­riuszem. Trzeba było podpisać sterty dokumentów i załat­wić całe mnóstwo formalności, które przy każdym innym ślubie nie były wymagane.

Andrea wyszła na przechadzkę do ogrodu i przyglądała się pracującym tu ludziom. Wkrótce i jej udzielił się świąteczny nastrój. Jakże zresztą mogło być inaczej?

Wielki czworokątny plac przed budynkiem głównym został przybrany girlandami kwiatów i kolorowymi lampio­nami. Z trzech stron wielkiej fontanny ustawiono w olbrzy­mią podkowę stoły, a naprzeciw wzniesiono scenę, na której miała grać orkiestra. Przygotowano także miejsce do tańca.

Kiedy tak obserwowała uwijających się robotników, miała wrażenie, że święto już się zaczęło, gdyż kilku z nich śpiewało wesoło. W chwilę potem zjawiła się orkiestra i rozpoczęła próbę, więc niektórzy rzucili pracę i zaczęli tańczyć w takt muzyki.

Andrea też byłaby nie od tego, czuła jednak, że nie wolno jej tego zrobić. Costa byłby oburzony. Mogła co najwyżej udzielić rady lub wysunąć jakąś propozycję co do ostatecznego kształtu świątecznego wystroju.

Na koniec zajrzała jeszcze do kuchni, gdyż doszły ją smakowite zapachy, była więc ciekawa, co zostanie zaser­wowane wieczór.

Późnym popołudniem wrócili z Aten Daphne i Costa. Daphne od razu zniknęła w domu, a Costa poszedł przyjrzeć się przygotowaniom poczynionym przez robot­ników. Andrea spontanicznie rzuciła mu się na szyję i pocałowała go w policzek. Była zarażona świątecznym nastrojem i podekscytowana.

— Pomogłam nieco przy przygotowaniach — opowia­dała z dumą.

— Wspaniale. Od kiedy porozmawiałaś z Daphne, wydajesz się jak odmieniona. To mnie cieszy. Może przez to staniemy się sobie bliżsi, jak być powinno w rodzinie.

— Ja też mam taką nadzieję — powiedziała Andrea, i rzeczywiście tak myślała. — Niczego bardziej nie pragnę jak kochającej się rodziny. Dla Daphne, ale także i odrobi­nę dla siebie.

— Mam na myśli bardzo bliskie związki rodzinne, Andreo. Pragnę tego.

Z wiele mówiącym uśmiechem wziął ją w ramiona, przycisnął mocno do siebie i wziął we władanie jej wargi. Jej rozsądek odmówił posłuszeństwa, nie miała siły się bronić. Nie panując nad sobą zarzuciła Coście ręce na szyję i z całym oddaniem odwzajemniła jego pocałunek, drżąca z tęsknoty, pragnąca wykrzyczeć na głos swe uczucia dla niego.

Lecz Costa nie stracił głowy. Odsunął Andreę z lekkim uśmiechem i zadowolony z jej reakcji zajrzał speszonej dziewczynie w oczy, po czym przybrał jedną ze swoich aroganckich póz.

— Teraz już wiesz, o jakich związkach myślę. Mog­łabyś zostać na zawsze w Grecji. I byłabyś dobrze przyjęta. Mam nadzieję, że o tym wiesz.

Andrea nie była zdolna wymówić słowa. Jej serce biło dziko. Najchętniej rzuciłaby się Coście w ramiona, lecz na to nie pozwalała jej duma.

Straciłaś rozum! Jesteś w jego objęciach bezwolna, zrobi z tobą, co zechce, a na to nie możesz pozwolić, upominała samą siebie, niemile zaskoczona swoją słaboś­cią. Wiedziała, że nie znajdzie w sobie siły, aby mu się sprzeciwić. Ten człowiek wywierał na nią magiczny wpływ, a teraz, kiedy się zorientował, co ona do niego czuje, stał się podwójnie niebezpieczny.

Mogła obronić się tylko gniewem, choć i z tym musiała być bardzo ostrożna.

— Staram się nie słyszeć dwuznaczności twoich słów -rzekła wreszcie próbując ukryć zakłopotanie. — Dlaczego nie chcesz poprzestać na uczuciach czysto platonicznych? Ostatecznie przecież żenisz się z moją siostrą, a nie ze mną. To o niej powinienieś myśleć, już ci to chyba zresztą kiedyś powiedziałam. A teraz zostawmy to — zmieniła co prędzej temat. — Wkrótce zaczyna się zabawa. Cieszę się na nią. Czy wystąpimy w jakichś specjalnych kostiumach?

— Andreo, jesteś kobietą, która wie, czego chce, i ja to w tobie podziwiam. Tę cechę nieczęsto spotyka się u ko­biet — rzekł z uśmiechem. — Ale masz rację. Nie pora mówić o tym. Co do kostiumu — dostaniesz ładną sukienkę w stylu ludowym. Dziś wieczór będziemy się nosić jak prości ludzie. To ich święto, nawet jeżeli ja za nie płacę.

— A kiedy się zacznie?

— Po zachodzie słońca. Z pewnością teraz chciałabyś iść do siebie i się przygotować. Xenia zaraz ci przyniesie kostium.

— Przecież nie znasz moich wymiarów, skąd więc...

— Droga Andreo — Costa pokazał w uśmiechu wszystkie zęby. — Mam w oczach każdy centymetr twoje­go ciała. A teraz idź. Xenia zaraz tam będzie.

Słysząc te słowa Andrea zaczerwieniła się po czubki włosów. Tego ranka widocznie znowu jej się przyglądał, kiedy jest taki pewny, że doskonale zna jej wymiary. Nawet jej to pochlebiało, choć z drugiej strony było to naprawdę niepokojące. Do czego to prowadzi? Ale wie­działa, co o tym wszystkim myśleć. Może powinna uważać stosunek Costy do niej za coś normalnego. Kto wie, czy tak nie będzie lepiej. Ale przecież Costa był w pierwszym rzędzie mężczyzną, a w drugim narzeczonym jej siostry. Wkrótce zostanie jej mężem. O tym jej, Andrei, nie wolno zapomnieć. I nie zapomni. Nigdy!

Odwróciła się na pięcie i ruszyła pędem w kierunku domu. Minąwszy w wielkim pośpiechu hall, przeskakując po kilka stopni naraz znalazła się w swoim apartamencie i padła na łóżko, aby ukryć głowę w poduszkach i roz­szlochać się na dobre.

Dawno nie całował jej żaden mężczyzna, zresztą żaden z tych wcześniejszych pocałunków nie mógł się równać z tym, czego zaznała dziś w objęciach Costy. Jego po­całunek to było wyzwanie, zniewalająca siła, odbierająca kobiecie resztki woli, nie znosząca sprzeciwu... Dlaczego to właśnie on musiał tak na nią działać?

Ostatecznie jednak zwyciężył zdrowy rozsądek, jak zawsze w jej życiu. Podniosła się z łóżka z postanowie­niem, że w obecności Costy postara się za wszelką cenę zachować spokój i opanowanie.

Ledwo zdążyła otrzeć łzy z twarzy, a rozległo się pukanie do drzwi i weszła Xenia, niosąc przepiękną suknię z niebieskiej satyny, ozdobioną bogato białym haftem i obszytymi koronką falbankami. Miała długie rękawy z czarnymi naszywkami, a przypominająca fartuszek, wierz­chnia część sukienki była uszyta z czarnej satyny haf­towanej w motywy kwiatowe.

— Czyż nie jest piękna? — zachwycała się Xenia. — Materiał, hafty i wszystko inne to dzieło naszych warsz­tatów, tkalni i szwalni. To moja matka kroiła i szyła tę suknię. Proszę ją przymierzyć. Może jeszcze trzeba będzie coś poprawić.

Andrea włożyła suknię i obracała się teraz wkoło, podziwiając swoje odbicie. Strój był niezwykle twarzowy i wydawała się sobie w nim piękną, lecz całkiem inną dziewczyną.

— Twoja matka jest prawdziwą artystką — rzekła, do Xeni, która stała obok i patrzyła na nią rozrado­wanymi oczami. — Czyżbym miała sobowtóra? Ta suk­nia leży na mnie jak ulał, a przecież była krojona z pa­mięci. Nie wmówisz mi, że została uszyta w ciągu jed­nego dnia.

— Nie. Materiał został utkany o wiele wcześniej, a sukienkę skrojono tego dnia, kiedy nasz pan spotkał panią, madame, po raz pierwszy na brzegu basenu. Dziś rano udzielił mojej matce ostatnich wskazówek. Nie uważa pani, że ma miarę w oku?

— O, bez wątpienia — rzekła z przekąsem Andrea, starając się ukryć wewnętrzne wzburzenie.

Xenia zaczesała jej włosy gładko do tyłu i splotła w warkocz, którym otoczyła jej głowę, po czym wetknęła jej we włosy parę świeżych kwiatów. Stroju dopełniły długie srebrne kolczyki i Andrea była gotowa.

W hallu spotkała Daphne i Costę. Siostra była odziana w podobną suknię, tyle że w innej tonacji. Costa, w wy­szywanej białej koszuli i wysokich po same kolana butach wyglądał porywająco.

Gdy znaleźli się przed domem, zabawa toczyła się już w najlepsze, rozbrzmiewały greckie melodie i piosenki, które od stuleci towarzyszyły uroczystościom zaślubin.

Napełniono kieliszki, raczono się przygotowanymi spe­cjałami, a -kilkoro dzieci ruszyło między bawiących się z koszami pełnymi słodyczy.

Andrea niemal z miejsca została wciągnięta w krąg tańczących. Trwało chwilę, zanim opanowała kroki grec­kiego tańca, którego dźwięki właśnie się rozległy. Obok tańczyli Costa i Daphne, tak lekko i z taką gracją, jakby nic innego w życiu nie robili. Potem znaleźli się sami w środku, a mężczyźni i kobiety otoczyli ich kręgiem, klaszcząc z zachwytem do wtóru.

Andrea, która -też stała obok nie spuszczając z nich oczu, była zachwycona. Naprawdę stanowili idealną parę i każdy, kto ich widział tańczących razem, musiał odnieść wrażenie, że są rozkochani w sobie.

Nagle zaczęła zazdrościć siostrze bardziej niż do tej pory. Daphne czekała wspaniała przyszłość i życie wolne od trosk. I nie tylko. Najbardziej zazdrościła Andrea mężczyzny, za którego jej siostra miała wyjść za mąż. Nie mogła wręcz odwrócić wzroku od Costy. Daphne bladła, rozpływała się, aby wreszcie zniknąć zupełnie. Teraz ona, Andrea, tańczyła z Costą. Kiedy Costa przyciągał Daph­ne, do siebie, aby ją pocałować przy wtórze burzliwych oklasków, Andrea miała wrażenie, że czuje wargi Costy na swych ustach, i ogień rozchodził się po jej żyłach.

Śniła swój sen na jawie, z otwartymi oczami, pod­świadomie czując, że nie wolno jej tego robić. Costa należy do Daphne, do mojej siostry, powtarzała sobie raz po raz w duchu. Wszystko na próżno. Pragnęła go tak, jak jeszcze nigdy nie pragnęła żadnego mężczyzny. Jeśli Costa poprosi teraz do tańca, będzie zgubiona.

Pozostała jej tylko ucieczka, lecz nie było to wcale łatwe wśród tylu par oczu. Opanowała się z trudem na tyle, że torując sobie drogę między bawiącymi się dotarła wreszcie do jednego ze stołów, jakby pod pretekstem zjedzenia czegoś, po czym zniknęła w tylnym wejściu do domu. Dopiero tutaj puściły jej się łzy z oczu.- Nie starała się ich powstrzymać, wierząc, że to przyniesie jej ulgę. Może potem, jak już się wypłacze, uda jej się z uśmiech­niętą twarzą wrócić do gości.

Nie minęło dziesięć minut, a weszła Dahpne, już od chwili szukająca siostry. Popatrzyła na nią zdumiona, po czym zaprowadziła ją na taras po drugiej stronie domu gdzie mogły, przez nikogo nie nagabywane, odpoczac przez kilka minut.

— Dlaczego płaczesz? Nie cieszysz się ze mną?

— Skądże znowu. Naprawdę się cieszę, że tak dobrze trafiłaś. Zasłużyłaś na to, aby być szczęśliwa. Choć muszę się przyznać, że trochę ci zazdroszczę.

— Ależ Andreo! Naprawdę nie ma czego! — krzyk­nęła porywczo Daphne. — Wiesz przecież, że nie można się zamienić na los z drugim człowiekiem. Któregoś dnia poczujesz się zadowolona, że ciebie to ominęło — Daphne naraz spoważniała, a w jej twarzy pojawiło się cos twardego.

— Możesz mi to wytłumaczyć? — spytała zbita z tro­pu Andrea.

— Nie dzisiaj. Może zresztą nigdy nie powinnam tego robić. Mniejsza o to.Lepiej nie rozmawiajmy o tym. A teraz chodźmy. Tam jest zabawa, chcę poza tym spróbować tradycyjnych greckich potraw, które zostały specjalnie przygotowane na tę okazję.

— Znowu mi się wymykasz — stwierdziła ze smutkiem Andrea. — Choć może masz rację. Dziś powinnyśmy myśleć o urokach, a nie o smutkach życia.

Od tej chwili Andrea całym sercem rzuciła się w wir zabawy. Nie trwało długo, a znalazła partnera do tańca.

Był przystojny i tańczył znakomicie, czegóż więc jeszcze było trzeba? Starała się zapomnieć o Coście i na moment to jej się udało, zaraz jednak na nowo zaczęła go szukać wzrokiem. Lecz Costy i Daphne nie było i nie zobaczyła ich już do rana. Widocznie poszli spać, ona jednak przyrzekła sobie, że przetańczy całą noc i wróci do siebie dopiero wtedy, gdy będzie zupełnie wyczerpana. Liczyła na to, że wtedy zaśnie od razu i nie będzie musiała rozmyślać o Coście, który był dla niej owocem zakazanym.

Następnego dnia spała do południa. Kiedy zeszła na dół, kończono sprzątanie i czyniono ostatnie przygotowa­nia do ceremonii, jaka miała się odbyć tego, wieczoru w świątyni. Zjadła śniadanie, po czym nie pytając o Coste i Daphne włączyła się w tok prac i nawet nie zauważyła, kiedy zrobiło się późne popołudnie. W którymś momencie podeszła do niej Xenia, że w pokoju czeka na nią specjalna szata, w której Andrea ma wystąpić podczas ceremonii.

— Muszę pani jeszcze wytłumaczyć, na czym będzie polegała pani rola w ślubnych obrzędach, madame. Byłby to prawdziwy policzek dla rodziny, gdyby pani popełniła błąd. Kazano mi pani to przekazać.

— Nie muszę nawet pytać, kto wydał to polecenie, bo doskonale wiem — skrzywiła się Andrea — z pewnością jednak postaram się nikogo nie rozgniewać. To poważna sprawa, przystąpmy więc do niej od razu.

Mimo to odczuwała zdenerwowanie. Sprawiło to prze­słanie Costy, przekazane jej przez Xenię. Za nic w świecie nie chciała popełnić błędu. Daphne powinna być z niej dumna, przede wszystkim jednak nie chciała ośmieszyć się w oczach Costy.

Najpiękniejsza ze wszystkiego była suknia, w której miała wystąpić podczas ceremonii. Biała szata z cienkiego, na pół przezroczystego materiału, udrapowana na ramie­niu i kunsztownie ułożonymi fałdami spływająca aż do połowy łydek, przypominała w każdym szczególe strój noszony przez greckie kobiety w starożytności. Suknię podtrzymywał w talii złoty pasek, a resztę stroju stanowiły złote sandały i złote bransolety.

Andrea ubierała się z namaszczeniem. Gdyby ktoś ją obserwował, mógłby odnieść wrażenie, że przygotowuje się do koronacji. Dopiero kiedy była gotowa, rzuciła okiem w lustro, a to co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Kobieta, którą oglądała w lustrze, była kropka w krop­kę podobna do greckiej bogini.

Dreszcz radosnego oczekiwania przeniknął jej ciało. W głowie miała tylko jedną myśl: czy w tym stroju spodoba się Coście? Jej tęsknota za mężczyzną, który przecież należał do Daphne, stawała się z minuty na minutę silniejsza, a myśli nieustannie krążyły wokół niego. Była wobec nich bezsilna.

W tym momencie zapukała Xenia, przywracając Andreę do rzeczywistości.

— Świątynia była kiedyś poświęcona bogini Afro­dycie — zaczęła Xenia. — Rodzina Thermopolis uważa, że dopóki będzie się dopełniało przekazanych przez tradycję rytuałów na cześć bogini miłości, ona będzie sprawowała pieczę nad całą rodziną i obdarzy ich najwyższą wartością życia, a także uchroni od przeciwności losu.

Andrea przysłuchiwała się jej z uwagą, zaskoczona, jak wielką wagę przywiązują Thermopolisowie do tradycji.

— Poza śmiercią brata Costy nie było nieszczęśliwych wypadków w rodzinie — ciągnęła przyciszonym głosem Xenia. — Ta jego śmierć nikogo zresztą nie zdziwiła. Wyśmiewał nasze wierzenia, uważając je za zabobony, i nigdy nie brał udziału w żadnej z ceremonii, natrząsając się z innych. To musiało się tak skończyć.

Andrea była pewna, że Xenia mówi poważnie, lecz nie odezwała się słowem.

— Mimo wszystko rodzina była chyba wstrząśnięta, gdy zdarzył się ten wypadek... — szepnęła tylko.

— Nie tak bardzo, jak by się można było spodziewać. Oczywiście, oficjalnie rodzina pogrążona była przez jakiś czas w żałobie, lecz bez wątpienia cierpieliby bardziej, gdyby był innym człowiekiem. Costa natomiast czyni wszystko, aby zadośćuczynić tradycji i nie wyzywać losu.

— Rozumiem, Xeniu — szepnęła Andrea, w duchu jednak pomyślała, że Costa musi to robić chyba jednak tylko z powodu rodziców, a nie dlatego, że wierzy w jakieś stare bajdy. Poznała go przecież jako rzeczowego człowie­ka interesu, który trzeźwo myśli i nie daje sobie wmówić byle historyjek. Zabobony absolutnie do niego nie paso­wały, lecz Andrea strzegła się, aby nie wyrazić tej opinii.

— Postaram się nikogo nie rozczarować. Powiedz mi tylko, co mam robić, a uczynię to z przyjemnością — rzek­ła uprzejmie.

Przez prawie całą następną godzinę Xenia objaśniała jej poszczególne etapy uroczystości. Andrei wydawało się to czymś w rodzaju tańca. Nie straciła cierpliwości, lecz uczyła się stosownych kroków, gestów i skłonów tak długo, jak tego chciała Xenia.

— Ty też weźmiesz udział w obrzędzie? — spytała, gdy ta zamierzała opuścić pokój.

— Oczywiście. Weźmie w nim udział cała służba. Będziemy stać przed świątynią, jak to było w starożytno­ści. A teraz muszę się przebrać.

Andrea rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i zeszła do hallu. Byli tam już prawie wszyscy. W powietrzu wisiało napięcie, nikt nie rozmawiał, tylko od czasu do czasu dało sie słyszeć pojedyncze słowo. Czyżby owo skupienie było przygotowaniem do uroczystości?

Antyczne stroje zmieniły wszystkich wręcz nie do po­znania, co Andrea odebrała jako osobliwie podniecające. Costa był odziany w biało-złotą tunikę, na nogach miał wysokie złote buty i wieniec laurowy na głowie. Swym wyglądem przypominał greckiego boga.

Daphne była podobnie ubrana jak Andrea, miała jeszcze tylko na sobie szeroką pelerynę obszytą złotą taśmą i nieco krótszą suknię.

Andrea czuła się tak, jak gdyby miała grać w filmie, którego akcja rozgrywa się w starożytności, i drżała z podniecenia. Nie była tym zdziwiona: ostatecznie nie co dzień bierze się udział w obrzędach mających wielowieko­wą tradycję.

Wreszcie zapalono pochodnie i młoda para w otocze­niu swoich bliskich wyruszyła do świątyni.

6

A potem wszystko przebiegało tak jak w prawdziwym filmie. Nawet reżyser by lepiej tego nie zaaranżował.

Dwaj postawni mężczyźni ruszyli przodem, oświetlając pochodniami drogę. Za nimi postępował Costa. W świetle tańczących płomieni wydawał się wyższy, niż był w rzeczy­wistości, w dodatku tunika uwydatniała jeszcze jego szero­kie ramiona. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn z pochod­niami. Krok za nim kroczyła Daphne w towarzystwie dwóch dziewcząt, również dzierżących pochodnie.

Andrea szła zaraz za siostrą, niosąc aksamitną podusz­kę, na której stał złoty kielich. Obok niego leżał ciężki złoty łańcuch. Tuż za nią kilka dziewcząt niosło kosze z ofiarami, na które składały się różne rodzaje owoców i najpiękniejsze kwiaty. Pochód zamykało paru mężczyzn z pochodniami.

Na dźwięk trąb stojący u wrót świątyni ludzie wyciąg­nęli w powitalnym geście ręce, a kilka kobiet schyliło się, aby starym zwyczajem ucałować skraj szaty Costy. Po­zdrawiano także Daphne i Andreę, jako najważniejsze osoby po Coście.

To nie może być prawda, ja tylko śnię, myślała Andrea, przekraczając za Daphne próg świątyni. Ale przecież czuję kadzidło, a we śnie chyba nie odróżnia się zapachów, widzę z wielką wyrazistością ołtarz...

W Ameryce nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że coś takiego można przeżyć. Po niespodziewanym wyjeździe siostry jej egzystencja stała się nudna i samotna. Rzuciła się w wir pracy, aby jak najszybciej zapomnieć o człowie­ku, który ją porzucił. To był zły okres w jej życiu.

Tutaj w Grecji wszystko wyglądało inaczej. Od swego przybycia zdążyła już tyle przeżyć, że wreszcie czuła, iż naprawdę żyje. W Ameryce była robotem, który mecha­nicznie wykonuje swoje obowiązki. Dlatego chciała tutaj zostać, nawet gdyby miała jej przypaść skromna rola obserwatora stojącego na boku wydarzeń.

Dopiero teraz naprawdę zrozumiała, jak samotne i pu­ste było jej dotychczasowe życie, i ta myśl sprawiała, że w jej oczach zabłysły łzy. Być zawsze wśród miłych, kochających ludzi i móc dzielić z nimi radości i smutki --oto było życie, jakiego zawsze pragnęła... A jeśli w dodat­ku miały w nim miejsce takie niecodzienne wydarzenia, które budziły wzruszenie i zapalały wyobraźnię...

O mały włos się nie potknęła, zamrugała więc po­wiekami, aż jej wzrok stał się na powrót jasny, i skoncent­rowała się na tym, aby nie pomylić kroku.

Nie odpędziło to jednak smutnych myśli. Stanęło jej przed oczami amerykańskie życie, owe puste lata, które ją czekają, jeżeli nie znajdzie człowieka, który mógłby napeł­nić je treścią.

Muszę wierzyć, że go kiedyś spotkam, szepnęła do siebie i podniosła oczy, aby podziwiać starą budowlę, oświetloną teraz wieloma żagwiami.

Świątynia była otwarta ze wszystkich stron. Kopu­ła dachu wspierała się na potężnych marmurowych ko­lumnach. Podłoga świątyni była wyłożona barwną mo­zaiką. Naprzeciwko wejścia stał na podeście z białego marmuru posąg bogini Afrodyty, której poświęcona była świątynia.

Posąg, trzy razy wyższy niż przeciętna wysokość czło­wieka, był prawdziwym dziełem sztuki. Bogini miała na głowie wieniec ze świeżych kwiatów, których całe naręcza rozrzucono także u jej stóp. Prowadziła do niej ścieżka wysypana płatkami róż.

Ponownie zagrzmiały trąby, a na ich dźwięk wystąpiły z orszaku dziewczęta niosące dary. Jedna po drugiej podchodziły do posągu, klękały i wymawiały parę słów w języku starogreckim, których Andrea nie rozumiała.

Teraz przyszła kolej na Costę. Zatrzymał się przed posągiem, wzniósł dłonie w geście pozdrowienia i również wypowiedział słowa starogreckiej modlitwy. Kiedy skoń­czył, odwrócił się nieco do Daphne i Andrei, nakazując tej ostatniej wzrokiem, aby podeszła do przodu.

Andrea wzięła z rąk towarzyszącej dziewczyny uwity z kwiatów łańcuch, przystąpiła do ołtarza i uklękła, wypowiadając słowa, których nauczyła ją Xenia, po czym zawiesiła łańcuch na prawym nadgarstku bogini.

Pozostała tak klęcząc przed posągiem, aż dołączyła do niej Daphne z peleryną z cienkiego żółtego materiału w ręce. Daphne też uklękła, wypowiedziała słowa modlit­wy i zarzuciła bogini na ramiona pelerynę, po czym zajęła na powrót miejsce obok Andrei.

Teraz ponownie przystąpił do ołtarza Costa, aby na zakończenie obrzędu wygłosić kilka zdań w języku nowo-greckim.

— Czcigodna bogini miłości — zaczął — składam ci podziękowanie za szczęście, jakim obdarzyłaś moją rodzinę. To dzięki tobie znalazłem małżonkę, która wraz ze mną będzie zanosić do ciebie modły. Ta kobieta przyrzekła mnie kochać i czcić, strzec naszego ogniska domowego i żyć tak, jak tego wymaga nasza odwieczna

tradycja. W tym ducłm będę też wychowywać nasze dziecii aby dobrze poznały swoje obowiązki, a przy nas pozostała szczęście.

Po tych słowach rozbrzmiały znowu trąby, na znak, ceremonia jest skończona, a pochód ruszył w powrotna drogę.

Andrea miała wrażenie, że nie da rady zrobić choćby jednego kroku. Napięcie opadło, czuła już teraz tylko śmiertelne zmęczenie. Najgorsze jednak ze wszystkiego było uczucie zazdrości. Wmawiała sobie, że to niskie i podłe, starała się zwalczyć w sobie to niegodne uczućie, a przecież tym bardziej zazdrościła siostrze człowieka, którego ta miała poślubić.

Kiedy znaleźli się wreszcie w domu, Costa i Daphne mieli ochotę jeszcze porozmawiać i podzielić się wrażenia­mi, lecz Andrea, nie mogąc znieść ich obecności, jakby zapomniała o podstawowych zasadach grzeczności i bez słowa wyjaśnienia czy zwykłych w takich razach przep­rosin uciekła do swego apartamentu, aby tam rzucić się na łóżko i wypłakać cały swój żal z powodu pustego życia i mężczyzny, który nigdy nie miał do niej należeć.

7

Gdy nadszedł dzień zaślubin, Andrea nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy też raczej płakać. Owszem, cieszyła się bardzo ze szczęścia siostry i na ile mogła, starała się być pomocna we wszystkim, lecz jednocześnie prześladowała ją myśl, jak bardzo jest samotna i właściwie nie ma po co wracać do Stanów.

Od kiedy porzucił ją Jonathan, schodziła z drogi każdej poważniejszej znajomości. Kłótnia z Daphne i rozczarowa­nie, jakie w parę dni potem nastąpiło, wytrąciły ją do tego stopnia z równowagi, że przez długi czas nie mogła przyjść do siebie. Nie mogła winić nikogo, że była teraz sama, i tylko ona mogła to zmienić. Kiedy wróci do Ameryki, postara się znaleźć krąg znajomych i częściej wychodzić z domu, nie tkwić w czterech ścianach jak do tej pory. Tylko w taki sposób będzie mogła poznać kogoś, kto może odmieni jej życie.

Ale i ta myśl jej nie uspokoiła: przecież szanse na poznanie człowieka takiego jak Costa, bo tylko on się liczył, były znikome.

O samym Coście nie było co marzyć. Właśnie ubierała sie na uroczystość zaślubin, podczas której Costa miał Pojąć za żonę jej siostrę, zastanawiając się ze strachem, czy uda jej się nie pokazać po sobie, jak bardzo cierpi. Nigdy nie spotka człowieka takiego jak Costa, musi się z tym pogodzic. Choć mówiąc szczerze, czy tak naprawdę chcia­łaby Costę za męża? Wyglądał co prawda jak młody bóg, ale jednocześnie był zarozumiały i arogancki. Małżeństwa z nim też nie dałoby się łatwo zaakceptować, gdyż z góry wiadomo było, kto w takim stadle będzie rozkazywał, a kto słuchał. Ona, Andrea, była za związkiem partner­skim, gdzie obowiązki rozłożone są po równo. Doskonale wiedziała, że nigdy nie zdołałaby zrezygnować z własnego „ja" tylko dlatego, aby utrzymać przy sobie mężczyznę pokroju Costy.

Nie było zresztą sensu rozmyślać na ten temat. Takich mężczyzn jak Costa nie spotyka się na każdym rogu ulicy, a sam Costa miał za chwilę zostać mężem jej siostry.

Może i ona niedługo zostanie szczęśliwą narzeczoną. „Szukajcie, a znajdziecie", powiedziano w Biblii, i ona musi się tego trzymać.

Uświadomiwszy sobie, że powiedziała to głośno, mu­siała się roześmiać. Przejrzała się jeszcze raz krytycznie w lustrze iw lepszym nastroju niż przed chwilą zeszła do hallu, gdzie już na nią czekano.

Na szczęście ceremonia w kościele trwała krótko, więc Andrea nie miała czasu użalać się nad samą sobą. Tylko na samym końcu, kiedy kapłan ogłosił Costę i Daphne mężem i żoną, ścisnęło jej się serce, a do oczu napłynęły łzy, opanowawszy się jednak siłą woli przystąpiła po skończonej uroczystości do młodej pary i życzyła jej z całego serca szczęścia.

Andrea była przekonana, że Daphne będzie promienieć z radości. Ostatecznie zebrani w kaplicy goście powinni widzieć, jak jest szczęśliwa.

Niestety, oczy Daphne nie błyszczały miłością, a gdy Andrea przyjrzała się jej uważnie, dostrzegła na rzęsach łzy.

Daphne nie płakała z radości, przeciwnie, drżała na całym ciele, sprawiając wrażenie, że jest u kresu sił. Costa chciał ją wziąć pod rękę i wyprowadzić z kaplicy, lecz Daphne oświadczyła łamiącym się głosem, że chce zostać z siostrą.

— To z pewnością wina napięcia — próbowała po­cieszyć Costę Andrea. — Proszę, zostaw nas na chwilę same. Zaraz tam za wami przyjdziemy. Ponieważ z po­wodu madame Thermopolis samo przyjęcie weselne prze­sunięto na później, nie rzuci się to nikomu specjalnie w oczy, że nie ma przy tobie Daphne.

— Jeszcze i to muszę znieść — mruknął marszcząc niechętnie czoło. — Tylko nie bądźcie tam za długo. Daphne ma obowiązki.

Do świeżo poślubionej żony nie odezwał się słowem, rzucił jej tylko przenikliwe spojrzenie i wyszedł.

Andrea zmusiła się do zachowania spokoju, choć tar­gały nią złe przeczucia. Coś musiało się stać. Podprowadzi­ła Daphne do ławki, a gdy usiadły, zaczęła ostrożnie ujmując rękę siostry:

— Wyczerpały cię te ostatnie dni, to normalne. Po­czujesz się od razu lepiej, kiedy zrzucisz z siebie ten strój, a włożysz zwykłą codzienną sukienkę.

Daphne potrząsnęła z rozpaczą głową.

— Mylisz się, Andreo! Właściwie od początku wiedzia­łam, że to małżeństwo będzie jedną wielką pomyłką. Nie kocham Costy. Kochałam jego brata... To Ari był moją wielką miłością, treścią mego życia... — załkała dziko. — Kiedy zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek... po śmierci Ariego... Costa mnie, krótko mówiąc, przejął... A ja... ja byłam tak zrozpaczona, że godziłam się na wszystko. Costa zrobił to dla swego zmarłego brata. To taki stary zwyczaj... Dopiero kiedy ksiądz ogłosił nas mężem i żoną, uświadomi­łam sobie z przeraźliwą jasnością, w co się wplątałam.

Andrea siedziała oniemiała z wrażenia. A więc to była ta tajemnica! Costa wziął za żonę narzeczoną swego nieżyjącego brata — i to tylko z poczucia obowiązku!

Daphne wyłamywała nerwowo palce, a w chwilę potem rozszlochała się na dobre.

— Nie mogę być żoną Costy, Andreo. Tak mi się tylko wydawało. Nie zniosę takiego życia, jakiego on ode mnie żąda. I nigdy go nie pokocham. Moją wielką miłoś­cią był Ari, a Ari nie żyje — powtórzyła głucho. — Byłam tak załamana, że wszystko pozostawiłam Coście, a teraz...

Andrea siedziała jak ogłuszona, niezdolna wykrztusić słowa, i wpatrywała się z przerażeniem w siostrę.

— Nie pytaj mnie o Ariego — szepnęła ledwie słyszal­nie Daphne — w każdym razie nie teraz...

— Ale przecież Costa coś dla ciebie znaczy — odzys­kała wreszcie mowę Andrea — inaczej przecież byś się z nim nie zaręczyła.

— Nie zrozum mnie źle, Andreo. Właściwie nie mam nic przeciwko Coście. Za tą jego zarozumiałością kryje się prawy człowiek. Może zresztą nie byłby takim złym mę­żem — ale nie dla mnie! — Urwała na moment i zapat­rzyła się w przestrzeń. — Zawsze uważałaś mnie za osobę samowolną — podjęła spokojniejszym już głosem — a ja w rzeczywistości jestem zbyt uległa. Costa by mnie zdomi­nował, nawet nie wiedząc kiedy. Z czasem straciłabym własną wolę, bo Costa by ją złamał. Wierz mi, Andreo, nie pasujemy do siebie. Straszne tylko, że zaszło to tak daleko. Byłam jak w letargu... nie bardzo zdając sobie sprawę, co się ze mną dzieje... Może zresztą w mojej świadomości tkwił strach przed rezygnacją z tego wspaniałego losu, jaki mnie czekał?

— Ale teraz jesteś jego żoną. Dlaczego mi tego wszyst­kiego nie powiedziałaś wcześniej? Dlaczego tak długo milczałaś? Przecież można było jeszcze coś zrobić. Przeczu­cie mówiło mi, że coś jest nie tak, a ty nie puściłaś pary z ust — denerwowała się Andrea. — Mimo że jestem twoją siostrą, nie chciałaś ze mną porozmawiać otwarcie.

— Musiałabym ci wtedy powiedzieć o Arim, a w tym domu jest to zabronione. Nie chciałam się pogodzić z rzeczywistością, dlatego wybrałam świat marzeń. Wiesz, co nasza matka mówiła zawsze o małżeństwie. Tego się trzymałam. Miałam nadzieję urzeczywistnić to marzenie z Arim — a potem u boku Costy. Costa zresztą miał mi wiele do zaoferowania, cały luksus tego świata... Jest przecież bogaty, a w dodatku taki przystojny... Byłam ślepa, mówię to z przekonaniem. Dopiero przysięga mał­żeńska przywróciła mnie do rzeczywistości. To był szok, Andreo. Dopiero teraz widzę, że nie mogę żyć z Costą. Poradź mi, co mam robić? — łkając przejmująco rzuciła się siostrze w ramiona.

— Uspokój się, Daphne — szepnęła Andrea starając się za wszelką cenę zachować spokój i przytuliła ją do siebie pocieszającym gestem. — Nie płacz. Na pewno coś się da zrobić.

— Ale co? Ja nie widzę wyjścia — jęknęła głucho Daphne.

— Pozwól mi pomyśleć. Nie jestem tego pewna, ale sądzę, że w Stanach Zjednoczonych można unieważnić małżeństwo zawarte w takich okolicznościach. Zresztą niewykluczone, że tu w Grecji też. Nie będzie to trudne, jeśli tylko Costa wyrazi zgodę. Musimy z nim porozmawiać.

— Prędzej dogadałabyś się ze ścianą. Niczego nie wskórasz, Andreo, on mnie już nie puści.

— Pewnie masz rację — Andrea potrząsnęła w zamyś­leniu głową. — Nigdy nie spotkałam bardziej nieustępli­wego człowieka. Mimo wszystko tak czy owak musimy spróbować unieważnić to małżeństwo.

Słowa Andrei natchnęły Daphne otuchą.

— Tak myślisz? — wyjąkała ocierając łzy.

— Spróbuję porozmawiać z Costą — zaproponowała Andrea. — Zrobię to, jeśli mi zaufasz.

— Oprócz ciebie nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać, a ja sama z pewnością nie zdołam przeciwstawić się Coście. Jestem u kresu wytrzymałości — Daphne potarła gorączkowo skronie. — Nie potrafię zebrać myśli.

— Musisz zmobilizować siły, aby uporać się z rzeczy­wistością, a ja ci w tym pomogę.

— Dzięki, Andreo. Sama nie dałabym rady. Proszę, idź zaraz do Costy, zanim sytuacja nie stanie się jeszcze trudniejsza. Będę u siebie.

Andrea była zadowolona, że Daphne się uspokoiła, lecz ciągle dręczyło ją całe mnóstwo pytań na temat kłopotliwego położenia Daphne. Daphne kochała nieżyją­cego brata Costy, a Costa zajął jego miesjce. Dlaczego? Z czystego poczucia obowiązku, czy też dlatego że kochał Daphne?

Przeszył ją dreszcz na myśl o czekającej ją rozmowie. Był nieprzystępny, już nieraz dał to poznać po sobie, a co dopiero teraz, kiedy wpadnie w złość... Jeszcze bardziej niż samego Costy, lękała się jego siły przyciągania, która działała na nią zniewalająco. Wiedziała, że nie może sobie wierzyć w takiej sytuacji i traci rozsądek.

Podniosła się z westchnieniem. Kiedyś musiało na­stąpić, co nieuniknione, a więc chciała mieć to jak najszyb­ciej za sobą. Wiedziała, na co się waży, ale chciała pomóc siostrze, choć zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa nie będzie łatwa.

Costę spodziewała się znaleźć w bibliotece — i tak też było. Biegał nerwowo po pokoju, miotając się z kąta w kąt jak tygrys w klatce, a kiedy usłyszał otwierające się drzwi, przystanął, by obrzucić Andreę złym spojrzeniem.

Jest wściekły, przemknęło przez głowę Andrei i serce w niej zamarło, mimo to postąpiła krok do przodu, najwyraźniej spodziewał się, że przyjdzie ona, a nie Daph­ne i że dojdzie do ostrej wymiany zdań, w każdym razie jego wygląd na to wskazywał.

— Wiedziałem, że zaszczycisz mnie swoją obecnoś­cią — rzucił rozeźlony. — Doniesiono mi, że moja żona zamknęła się w pokoju. Co to ma znaczyć? Przyznaj się, to ty maczałaś w tym pałce. Co takiego jej naopo­wiadałaś?

— Jeśli masz tak na mnie krzyczeć, to wcale nie będę z tobą rozmawiać. W ten sposób możesz zastraszyć moją siostrę, ale ze mną ci się to nie uda. Przyszłam poroz­mawiać o Daphne, ale nie mam ochoty kłócić się z tobą. Poprośmy służącą, aby przyniosła nam herbatę, usiądźmy na tarasie i porozmawiajmy jak dwoje dorosłych, kultural­nych ludzi. Wtedy z pewnością uda nam się znaleźć jakieś rozwiązanie.

— Chcesz ubić ze mną interes — zjeżył się Costa.

— Nie sądzę, aby to się mogło udać po jednej roz­mowie — oświadczyła spokojnie.

— Już ci przecież powiedziałem, że nie życzę sobie, abyś mieszała się do naszych spraw. Zresztą dobrze, powiedz, co masz do powiedzenia, tylko nie zbliżaj się za bardzo do mnie.

— Ale dlaczego? — Andrea spojrzała na niego zdu­miona. — Staram się przecież, jak mogę, odnosić do ciebie serdecznie i po przyjacielsku.

— Iw tym jest problem. Kiedy jesteś blisko, przestaję odpowiadać za swoje reakcje — odparł. — Zamów her­batę i coś do przegryzienia. Zaraz wrócę.

Nerwy Anderi były napięte do ostateczności. Wiedziala, że Costa zachowa się wobec niej zimno, a może nawet i niegrzecznie, czuła jednak, że musi spróbować go przeko­nać, aby pozwolił Daphne odejść. Zamiast się z nim kłócić, najchętniej rzuciłaby się w jego ramiona. Jego bliskość zawsze budziła w niej to uczucie i zaćmiewała jasność myśli, a ta była jej w tej chwili bardzo potrzebna.

Zadowolona, że na moment wyszedł, próbowała upo­rządkować w głowie to, co zamierzała mu powiedzieć. Uspokoiwszy się nieco, wyszła na balkon, aby nasycić oczy wspaniałym widokiem na morze.

Tego domu, zupełnie jak z baśni, Daphne nie chcia­ła — i Andrea potrafiła to zrozumieć. Gdybyż tak można się było z nią zamienić!, westchnęła w duchu. Już ona poradziłaby sobie z Costą! Pokazałabym mu, że też ma własną wolę, którą niełatwo złamać. Musiałby się z tym pogodzić.

Zatopiona w myślach, nie słyszała, jak za nią w pokoju nakryto do stołu, nie zauważyła też, jak wszedł Costa i stanął tuż za nią na balkonie.

— Widać chcesz zabrać ten wspaniały widok jako pamiątkę do Ameryki — rzucił szyderczo. — Z tobą będzie tak samo jak z Kopciuszkiem. Niedługo wybije północ i twój elegancki powóz zamieni się w dynię, a ty powrócisz do skromnego życia.

Andrea odwróciła się raptownie, a w jej oczach zapaliły się ogniki gniewu.

— Widzę, że masz ochotę stroić sobie ze mnie żarty — stwierdziła z pozornym spokojem, lecz wszystko się w niej gotowało, a serce zaczęło szaleńczo bić, jak zwykle kiedy Costa był tuż obok.

— No, zaczynaj, powiedz otwarcie, że mnie nienawi­dzisz, a także tego wszystkiego, co mogę zaoferować — wybuchnął. — Może nawet uda ci się mnie przekonać, że moja żona myśli tak samo jak ty. Lecz my obydwoje, ty i ja, wiemy najlepiej, że jest inaczej. Ty po prostu zazdroś­cisz Daphne jej szczęścia i nie spoczniesz, dopóki go nie

zrujnujesz. Twoje życie będzie jeszcze bardziej beznadziej­ne niż do tej pory, bo poznałaś tu przyjemne strony bogactwa. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakim zadość­uczynieniem jest dla mnie ta myśl.

Andrea udała, że nie słyszy tych obraźliwych słów. Starając się zachować panowanie nad sobą usiadła na krześle, czekając, aż Costa zajmie miejsce naprzeciwko.

— Daphne chciała, bym to ja porozmawiała z tobą — zaczęła cicho. — Wiem wszystko o Arim. Daphne dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie może cię pokochać. Musisz się pogodzić z faktami, czy ci się to podoba, czy nie. Chciałam ci przekazać to najoględniej, jak tylko można, ale skoro ty jesteś taki nieuprzejmy, i ja nie będę się krępować. A więc krótko: moja siostra życzy sobie unie­ważnienia małżeństwa, i to natychmiast, a zatem powinniś­my się zastanowić, jak to przeprowadzić.

Mówiąc to nie odważyła się spojrzeć Coście w oczy, lecz czuła, że jej słowa dotknęły go do żywego, choć nie chciał się do tego przyznać.

— Jak ty to sobie wyobrażasz — spytał takim samym kpiącym tonem, jakim zwrócił się do niej poprzednio. — Twoja mała siostrzyczka ni stąd, ni zowąd zmienia plany, a ja mam się dostosować i narazić na szwank całą moją przyszłość? Wy obie zapominacie, jak ważne dla mnie jest to małżeństwo!

— Twój brat... — nie dawała za wygraną Andrea.

— Milcz! On nie żyje. W naszym domu rozmowy na jego temat są zabronione. Wróćmy do Daphne. Moi rodzice może nawet by i pogodzili się z tym, że chce odejść, gdyż od początku uważali, że nie jest to odpowied­nia żona dla mnie, ale są jeszcze inne przeszkody, których nie mogę ot, tak sobie zignorować.

— Jakie? — Andrea utkwiła w Coście pytający wzrok. Za wszelką cenę chciała mu dać do zrozumienia, że zrobi wszystko, aby dopomóc siostrze. — Jeśli tylko się po­staramy, z pewnością uda się znaleźć jakieś wyjście. Costa skrzywił się.

— Ciekaw jestem, jakie. Nie muszę ci chyba tłuma­czyć, że małżeństwo ma ugruntować moją pozycję. Jeszcze w tym tygodniu muszę przedstawić żonę moim zagranicz­nym kontrahentom. Przyjadą specjalnie na tę okazję. Przy tym mamy załatwić jeszcze kilka ważnych interesów. Jeśli dopuszczę do skandalu, rodzina Thermopolis straci milio­ny. Jak chcesz rozwiązać ten problem, mądralo?

— Przecież nie możesz żądać, aby Daphne została przy tobie tylko z tego powodu! — potrząsnęła uparcie głową Andrea. — Nigdy się na to nie zgodzę! Wychowano ją w przeświadczenu, że miłość jest czymś istotniejszym od pieniędzy. To, czego od niej żądasz, przypomina czysty interes.

— Gdybym się ożenił z tobą, lepiej bym na tym wyszedł, tak? — rzucił zgryźliwie. — Ty jesteś zimna, a uczuciom dajesz się ponieść tylko wtedy, gdy może ci to przynieść jakąś korzyść. Rzeczywiście, pasujemy do sie­bie — raptem jego głos przerodził się w gorący szept.

Co prędzej spuściła głowę, aby uniknąć wzroku Costy. Jej twarz pałała, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Ich spoj­rzenia spotkały się na przeciąg sekundy, a ona i tak zdążyła wiele wyczytać z jego pałających ciemnych oczu. Wprawiło ją to w pomieszanie jak jeszcze nigdy.

— Daphne siedzi tam na górze i wypłakuje sobie oczy. Pomyśl o niej — szepnęła.

— To ty o niej pomyśl — odparł nieporuszony Costa. Naraz poderwał się, uniósł ją z krzesła i chwycił w objęcia, tak że nie zdążyła wykonać najmniejszego obronnego gestu.

— Ja chcę myśleć tylko o tobie, Andreo — szepnął jej do ucha drżącym z podniecenia głosem.

— Och, Costo, nie! — krzyknęła oszołomiona.

Nie bacząc na jej opór ujął twarz dziewczyny w dłonie i wycisnął na jej wargach władczy pocałunek. Kiedy Andrea uczuła przez cienki materiał swej sukienki jego muskularne ciało, zrezygnowała z wszelkiego oporu. To było ponad jej siły. Bezgraniczna tęsknota za tym mężczyz­ną wzięła nad nią górę do tego stopnia, iż Andrea, nie zastanawiając się, przylgnęła do Costy, odpowiadając rów­nie namiętnym pocałunkiem, który starczył mu za wszystie wyznania.

— Moja opinia o tobie się potwierdziła — odparł ze śmiechem odsuwając ją lekko od siebie. — Okazujesz uczucia tylko wtedy, kiedy masz w tym jakiś interes — dlatego tak bardzo pasujemy do siebie.

— Jest jeszcze sprawa Daphne — Andrea próbowała nadać swemu głosowi obojętne brzmienie, nie chcąc zdra­dzić, ile dla niej znaczą jego pocałunki. — Ożeniłeś się z nią, a ona żąda rozwodu. Ty i ja, my obydwoje jesteśmy na tyle silni, że szybko uporamy się z każdą przeciwnością, ale Daphne... Daphne jest zbyt delikatna i z pewnością prędzej czy później się załamie i przypłaci to zdrowiem, a może nawet i życiem. Co mam jeszcze powiedzieć, abyś zrozumiał?

— To wszystko zależy od tego, czy rzeczywiście chcesz pomóc siostrze — Costa spacerował po pokoju, wycho­dząc raz po raz na balkon.

— Jestem skłonna zrobić wszystko, oczywiście z wyłą­czeniem morderstwa.

— W takim razie rozważ moją propozycję — oświad­czył, a na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — Zajmij miejsce Daphne i przez następne dwa tygodnie odgrywaj moją żonę. Potem zezwolę jej odejść.

W pierwszej chwili Andrea była tak zaskoczona, że aż się cofnęła, zaraz jednak jej umysł zaczął gorączkowo pracować. Może to rzeczywiście było najprostsze wyjście? Tylko jakie wymagania postawi Costa? Może będzie chciał dzielić z nią oprócz stołu także łoże?

— Wiesz, czego najbardziej nie lubię? Niezdecydowa­nia — burknął Costa. — Jak sama powiedziałaś, Andreo twoja siostra wypłakuje sobie oczy czekając na odpowiedz Możesz jej pomóc. Przedstawiłem ci moją propozycję, dlaczego więc się wahasz?

Jego oczy lustrowały ją ze zniecierpliwieniem.

— Wygląda na to, że nawet jeśli zmuszę Daphne do wypełnienia obowiązków, zrobi to niechętnie, nie angażu­jąc się w moje sprawy, a do tego nie mogę dopuścić. Jeśli rzeczywiście nie chce nic z tego, co mógłbym jej dać, niech od razu odejdzie. Tak będzie lepiej. Ja potrzebuję kogoś, kto by mi pomógł. No, Andreo?

— Dobrze, zrobię, jak chcesz, Costo, ale nie zapomi­naj, proszę, że będziemy parą tylko dla gości. Prywatnie pozostaniemy obcymi ludźmi. Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli.

— Oczywiście, że wiem, i zgadzam się, choć lepiej znam twoje życzenia niż ty sama — Costa uśmiechnął się kpiąco. — Nasza dyskusja jest skończona. — W jego głosie brzmiał znowu władczy ton. — Idź teraz do siostry i powiedz jej, żeby przeniosła się do jednego z domów dla gości. Ona będzie Andreą, a ty Daphne. Gościom powiem, żę nazywam ciebie drugim imieniem, ponieważ tak wolisz.

Chciał wyjść, lecz Andrea go zatrzymała.

— Jaką mam gwarancję, że dotrzymasz słowa, gdy ja wywiążę się z naszej umowy?

— Obrażasz mnie! — żachnął się Costa. — Człowiek taki jak ja zawsze dotrzymuje słowa. Dobrze jednak, skoro uważasz to za konieczne, sporządzimy umowę w obecności notariusza. Zadowolona?

— Tak, Costo. Zobaczysz, tak będzie lepiej i dla ciebie. Będziesz wolny i znajdziesz żonę, która cię pokocha i zaakceptuje twój styl życia..

— Nie musisz mi mówić, co mam robić. Na dziś starczy. A teraz biegnij do Daphne, zanim się nie rozzłosz­czę i nie zmienię zdania.

Andrea wybiegła bez słowa. Udało się! Siostra była wolna, a ona sama miała występować przez dwa tygodnie w roli żony Costy i, szczerze mówiąc, bardzo jej się ta myśl podobała. Z radością podejmowała wyzwanie, a o tym, co nastąpi potem, wolała nie myśleć...

Daphne przyjęła wiadomość spokojnie. Szczegóły jej nie interesowały, ważne dla niej tylko było, że za dwa tygodnie będzie daleko od Costy.

— Chyba nie wymaga od ciebie, abyś z nim spała — upewniła się tylko.

— Nie sądzę. Kiedy usłyszał, że chcesz go porzucić, był zadowolony, że nie będzie musiał ciebie oglądać. Dla niego ważne jest tylko, abym ja wywiązała się należycie z obowiązków. Najważniejsze, aby na rodzinę nie padł cień, reszta się nie liczy — Andrea uśmiechnęła się gorzko.

Daphne odetchnęła z ulgą.

— Po śmierci Ariego Grecja stała się dla mnie czjmś w rodzaju sennego koszmaru. Mogę być wszędzie indziej, byle nie tutaj.

— To nie potrwa już długo — pocieszała ją Andrea Możesz się zamknąć u siebie i robić, co ci się spodoba: pływać, opalać się, czytać książki, a może nawet wyjeżdżać na przejeżdżki konne. Dwa tygodnie miną bardzo szybko, wypoczniesz i będziesz gotowa rozpocząć nowe życie z dala od Costy.

Daphne podniosła się z westchnieniem.

— Chwała Bogu. Pomożesz mi w pakowaniu, Andreo?

Dzisiejszą noc chciałabym spędzić już w domu gościnnym. Choć właściwie wierzę, że Costa dotrzyma słowa, mimo wszystko wolałabym go nie spotkać. To byłoby dla mnie straszne.

— Nie martw się. Rezydencja jest tak duża, że miną dwa tygodnie, a ty go nie będziesz miała okazji zobaczyć.

Daphne wyciągnęła z szafy sukienki, a Andrea je starannie składała, aby włożyć do walizki.

— Będę cię odwiedzać — przyrzekła siostrze. — Mam nadzieję, że nie będziesz się czuła samotnie.

— Z pewnością nie. Jestem szczęśliwa, że udało mi się wyplątać z tej koszmarnej sytuacji, i to jest najważniejsze. Pomożesz mi zanieść walizkę? Resztę przeniosę już później sama. Powiedz mi, jak ci mam dziękować? Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś, Andreo. Zawsze będę twoją dłużniczką. Dlatego mi się to wszystko zdarzyło, bo byłam głupia i naiwna.

Wyszukały dom gościnny, dość oddalony od głównego budynku rezydencji, za to z basenem i stajniami w pobliżu.

— Nie mogę pojąć, Andreo, dlaczego jesteś taka roz­promieniona — potrząsnęła głową Daphne przy pożeg­naniu. — Znajdziesz się w jaskini lwa, gdy tymczasem ja będę zażywać błogiego spokoju...

— Cieszy mnie, że mogę coś dla ciebie zrobić — od­parła poważnie Andrea. — Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak to zostało zaplanowane.

Andrea postanowiła jeszcze przejść się po ogrodzie. Pomogła przeprowadzić się Daphne, a teraz chciała trochę odpoczać, zanim stanie oko w oko z Costą i nowymi obowiązkami.

Traktowała nadchodzące dwa tygodnie jak pokutę za ból, jaki sprawiła siostrze pięć lat wcześniej. Choć cieszyła ją myśl, że będzie w pobliżu Costy, zdawała sobie zarazem sprawę, że nie tak łatwo przyjdzie jej odgrywać jego żonę. Liczyła się z możliwością różnicy zdań, tym bardziej że obydwoje byli impulsywni i niełatwo zmieniali zdanie. Nie życzyła sobie kłótni. O wiele przyjemniej byłoby żyć z nim w zgodzie.

Serce zabiło jej gwałtownie, gdy pomyślała o jego pocałunkach. Nie wolno dopuścić do tego, aby się zorien­tował, jaki jest jej stan uczuć względem niego. Była jedna wielka niewiadoma: nie wiedziała, jak Costa się wobec niej zachowa. Może będzie chciał wykorzystać jej dwuznaczną sytuację? Kiedy był blisko, nie umiała ukryć swych odczuć On to z pewnością zauważy i zacznie się z nią bawić jak kot ż myszką.

Nagle stanęła jak wryta, uświadamiając sobie, że dla Costy to nie będzie nic innego jak zwykła zabawa, okazja, aby się zemścić za wszystko, co wyrządziły mu z Daphne.

Mimo woli zacisnęła pięści. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby go nienawidziła! Pokochała go ku swemu strapieniu od pierwszego wejrzenia, a teraz musi odgrywać jego żonę i nie dać poznać po sobie, że dla niej to coś więcej niż gra. O wiele więcej.

A może istniała dla niej jakaś szansa? Costa był przecież wolny. Jeśli spróbuje zdobyć go dla siebie, nikt nie będzie miał prawa wytykać jej palcami.

Andrea zaczerpnęła głęboko powietrze. Chyba jednak powinna spróbować! Raptem przed oczami stanęły jej obrazy z przeszłości. Już kiedyś walczyła o mężczyznę, ale ten natychmiast ją porzucił.

Costa jest inny niż Jonathan, usiłowała wmówić samej sobie, mimo to opadły ją wątpliwości. Był taki pewny siebie... i jednocześnie trudny do rozszyfrowania... Co zrobi, gdy on po upływie dwóch tygodni kategorycznie ją odsunie, wykorzystawszy wcześniej do własnych celów? To byłoby do niego podobne. Niewykluczone, że i jego pocałunki są swego rodzaju taktyką. Pewnie podoba mu się, gdy kobieta traci w jego ramionach rozsądek, myślała gorzko.

Przechadzała się wolno po ogrodzie, nie uświadamiając sobie, jak ożywczo pachnie wieczorne powietrze, tak była zajęta własnymi myślami. Już już wydawało jej się, że jest na tropie właściwego rozwiązania, które by jej pozwoliło zapanować nad sytuacją, jaka w ciągu najbliższych dwóch tygodni miała zaistnieć między nią a Costą, a w chwilę po­tem pomysł przestawał jej się podobać jako infantylny i nie rokujący nadziei na powodzenie. Niestety, po tym wszyst­kim, co się wydarzyło, nie mogła liczyć na to, że Costa bę­dzie się do niej dobrze odnosił, choćby dlatego, że była sio­strą Daphne. To musiało prowadzić do konfliktów — nie mogło być inaczej. Nie było sensu być z nim szczerym, kie­dy się nie wiedziało, czy on odpowie tym samym. Nie wol­no jej było zdradzić, co dla niego czuje. Przeciwnie, posta­nowiła dać się poznać jako osoba chłodna i nieprzystępna.

Zbliżyła się do domu, a kiedy uniosła głowę, dostrzegła stojącego na balkonie Costę. Tam z góry mógł spokojnie śledzić jej powrót ze spaceru. Był wyniosły i władczy jak zwykle, prawdziwe wyzwanie dla kobiety!

Andrea chciała mu pokazać, że nie jest gotowa tańczyć, tak jak on jej zagra, że nie należy do tych, które pędzą na jedno skinienie. Miała własną wolę i wiedziała, jak po­stawić na swoim. Costa się zdziwi...

Kiedy tak stał w aroganckiej pozie, na lekko ugiętych nogach i podpierając się pod boki, Andrea nie mogła nie udzielić mu lekcji.

— Nie zasługujesz na nic lepszego! — krzyknęła wie­dząc dobrze, że Costa nie może zrozumieć z tej odległości jednego słowa. — Poczekaj, już ja ci pokażę.

Przyrzekła sobie święcie, że choćby nie wiem co, to nie pozwoli się onieśmielić, a już w żadnym wypadku nastraszyć!

9

Kiedy przekraczała próg biblioteki, starała się w myśl przyjętej taktyki być zimna i opanowana, mimo to wobec Costy zachowywała się z wyszukaną uprzejmością. Jego humor niestety się nie poprawił. Widocznie historia z Dap­hne bardziej go ugodziła, niż jego męska duma pozwalała się przyznać. Zresztą to pewnie tylko gra wobec mnie, stwierdziła w duchu, mając przekonanie, że zdołała go przejrzeć.

— Teraz ty jesteś moją żoną... — zaczął.

— Tylko wobec twoich znajomych — uściśliła.

— Oczywiście — przyznał wyniośle Costa.— Ponie­waż jesteś moją żoną, wymagam od ciebie, abyś lepiej się ubierała. Odzienie, jakie przywiozłaś ze sobą, nie pasuje do twojej nowej sytuacji. Pojedziesz jutro rano do Aten i odwiedzisz sklepy, w których byłaś z moją matką. Ja wcześniej tam zadzwonię i sprecyzuję, czego sobie życzę. Tobie zostawiam wybór kolorów. Strzeż się jednak: jeśli przywieziesz rzeczy w krzykliwych barwach, jakie tak chętnie nosi się w Ameryce, to natychmiast odeślę wszyst­ko z powrotem.

Andrea wpatrzyła się w niego szeroko otwartymi ocza­mi i aż przełknęła ślinę z wrażenia. On rozkazywał, a ona miała słuchać? Wyglądało jednak na to, że nie da się odwieść od swej decyzji.

— Nie gustuję w krzykliwych barwach — oświadczyła sucho — a żeby nie wydać za wiele z twoich pieniędzy, wybiorę tylko najpiękniejsze modele. Sądzisz, że trzy różne sukienki wystarczą na jeden dzień? Ach, potrzebuję jeszcze paru rzeczy sportowych, powiedzmy...

— Pieniądze nie grają tutaj roli — przerwał jej ostro Costa. — Kupuj, co chcesz, ważne jest tylko, aby pasowia­ło do roli, jaką masz odgrywać. Za to zapłacę chętnie każdą cenę. Chcę ci powiedzieć jedno — uniósł ostrzegaw­czo dłoń. — Przez te dwa tygodnie możesz żyć, jakbyś naprawdę była moją żoną, nie wolno ci tylko grać mi na nerwach czy, jeszcze gorzej, wystawiać na pośmiewisko. Jeśli nie dotrzymasz naszej umowy, twoja siostra pozosta­nie w Grecji, a ja już się o to zatroszczę, abyś pożałowała, że tak mnie potraktowałaś.

Andrea przeraziła się widząc, że mówi poważnie.

— Doskonale wiem, że umiesz zastraszyć moją siostrę, chciałabym jednak się dowiedzieć, jak ukarałbyś mnie — spytała patrząc mu hardo w oczy.

— Nie znasz mnie, Andreo, radzę ci więc, abyś mnie nie prowokowała, bo moja reakcja może cię prawdziwie zaskoczyć. Poradzić sobie z tobą to dla mnie pestka — oświadczył dobitnie.

— Może jednak porozmawialibyśmy o czym innym? — zaproponowała. — Pierwszego wieczoru, kiedy zjadą się goście, ma się odbyć party. Chętnie odegram rolę pani domu. Czy wolno mi przedstawić w związku z tym kilka propozycji?

Kiedy omawiali planowane party, nie zdając sobie z tego sprawy zaczęli się odnosić do siebie uprzejmiej. Andrea niczego mu nie narzucała, cierpliwie wysłuchując

jego racji i próbując znaleźć dla nich konkretne rozwiąza­nie. Wiedziała, że przyjmowanie gości u boku Costy sprawi jej wielką przyjemność, nie mówiąc już o wspania­łych, bezwstydnie drogich kreacjach, które miały jej za­pewnić należytą oprawę, których mogłoby jej pozazdrościć wiele kobiet. Czyż trzeba czegoś więcej? Prawdopodobnie będzie przez całe życie z przyjemnością wspominała te dwa tygodnie.

Zarazem jednak uświadomiła sobie co innego — i serce zatrzepotało jej lękliwie. Łatwo było zachować dystans wobec Costy, gdy ten odnosił się do niej władczo i nieup­rzejmie. Kiedy jednak śmiał się i żartował, z solennych przyrzeczeń nie pozostawało nic. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej Andrea utwierdzała się w przekonaniu, że najzwyczajniej pod słońcem go kocha. Siedzieli zgodnie obok siebie, Costa nawet, o dziwo, przyznał się, że są momenty, kiedy odpowiedzialność, jaką dźwiga na sobie dla dobra rodziny, nieznośnie mu ciąży.

— Są chwile, że wolałbym być prostym rybakiem — rzucił z goryczą.

Andrea nie wierzyła własnym uszom. Poznawała go teraz od strony, jakiej nigdy by w nim nie podejrzewała, i z tym wszystkim wydał jej się naraz bardziej ludzki...

— Powiedz, Costo, ale całkiem szczerze — odważyła się zapytać — czy gdybyś mógł porzucić to wszystko tutaj i wyjechać choćby na rok do Stanów, by zobaczyć, jak żyją inni ludzie, zrobiłbyś to?

Stali już na schodach, zamierzając powiedzieć sobie dobranoc.

— Tylko pod warunkiem, że ty zostałabyś moją prze­wodniczką — upewnił się ze śmiechem.

— Naprawdę nie wiem... — wykręcała się Andrea. — Nie chciałabym cię okłamywać...

— To właśnie w tobie cenię. Ze mną jest dokładnie tak samo, dlatego mówię całkiem otwarcie, że jeszcze, nigdy o tym nie myślałem.

Raptem wyciągnął rękę, jak gdyby chciał pogłaskać jej policzek, lecz nie zrobił tego, pozwalając opaść ręce z po­wrotem.

— Najchętniej poznałbym Amerykę właśnie przez cie­bie. Jeśli tylko chcesz, potrafisz być bardzo pociągającą kobietą, wiesz? Odnoszę wrażenie, że brak ci pewności siebie.

— Nigdy nie uważałam siebie za osobę doskonałą w każdym calu — odparła w porywie złości. Kpi sobie z niej, to jasne.

— Wiem — uśmiechnął się lekko widząc jej reakcję —i za to właśnie cię podziwiam. Podoba mi się twój styl. Do tego jesteś bardzo ładna i wspaniale zbudowana. O tym mogłem się przekonać już w pierwszych dniach. Najbliższe tygodnie też nie będą chyba tak złe, jak się z początku obawiałem. Kiedy będę szukał nowej żony, postaram się znaleźć kobietę podobną do ciebie.

Andrea spuściła głowę. I ona mu była winna wyznanie.

— Dziś po raz pierwszy naprawdę zbliżyliśmy się do siebie i o dziwo, mamy podobne zdanie w wielu sprawach. To zdumiewające, a przy tym cudowne... Dopiero teraz zrozumiałam, że wcale nie jesteś taki nieprzejednany i za­rozumiały, jak mi się początkowo wydawało. Zawsze wyobrażałam sobie, że prawdziwy mężczyzna potrafi mó­wić otwarcie o swych odczuciach i nie waha się przyznać, gdy się po prostu boi. Jeśli jakiś człowiek uważa, że nigdy nie popełnia błędów i jest niedoścignionym wzorem, to trudno go kochać, gdyż tak naprawdę nikogo oprócz siebie nie potrzebuje.

— Muszę się nad tym zastanowić — Costa potrząsnął w zamyśleniu głową. Nie był obrażony, powiedział to szczerze.

Andrei wydawał się jak odmieniony. Jakie niespodzian­ki czekają ją jeszcze w nadchodzących tygodniach?

— Przyjemnie mi się z tobą rozmawia — stwierdził. A może byśmy się przebrali i pojechali do Aten?

Spojrzała na niego zaskoczona.

— Naprawdę tego chcesz?

— Oczywiście. Możemy spędzić razem miły wieczór.. Nię będzie też źle, gdy ludzie zobaczą nas razem i zaakcep­tują ciebie jako moją żonę.

To znowu był stary Costa. Nie myślał tylko o rozryw­ce, lecz także o tym, jak go widzą ludzie. Mimo to propozycja wydała jej się kusząca.

— Dlaczegóż by nie? — powiedziała z lekkim uśmie­chem. — Jeśli chodzi o Ateny, zdążyłam tam na razie poznać parę ulic i sklepów, to wszystko. Chętnie poznam Ateny nocą. Moglibyśmy trochę pospacerować.

— Włóż więc coś szykownego, lecz nie zapomnij o wy­godnych butach — radził Costa. — Zrobimy długi spacer, a potem pójdziemy coś zjeść i potańczyć.

— Cudownie — podskoczyła z radości Andrea i już zamierzała wbiec po schodach, by się przebrać, gdy Costa chwycił jej rękę i znienacka przyciągnął dziewczynę do siebie. Świat zawirował wokoło, a w niej narastało drżące oczekiwanie. Ten nowy Costa jest zdecydowanie bardziej niebezpieczny, przemknęło jej przez głowę. Myśl, że nie potrafi mu się oprzeć, przeraziła Andreę, lecz nie było to nieprzyjemne uczucie.

— Zaczekaj — jego oczy zabłysły swawolnie. — Mam lepszy pomysł. Nie wkładaj nic rzucającego się w oczy, najlepiej dżinsy. Ruszymy przez miasto jak zwyczajni turyści. To będzie zabawa. Mam parę starych ciuchów, które wkładam tylko wtedy, kiedy idę do koni. Pośpiesz się, bo ja zaraz będę gotów.

Z tymi słowami ruszył w górę po schodach, prze­skakując po kilka stopni naraz, zanim jednak zniknął w korytarzu, pomachał jeszcze do niej. Na jego twarzy widniał szczęśliwy, niemal chłopięcy uśmiech.

Andrea potrząsnęła ze zdziwienia głową i powoli za­częła wchodzić po schodach. Costa stał się innym człowie­kiem. A może tak jej się tylko wydawało? W każdym razie miała przeczucie, że tego wieczora przyjdzie jej się jeszcze wiele razy dziwić.

Owo odkrycie, że Costa nie jest nieprzystępny, jak początkowo sądziła, zupełnie ją oszołomiło, choć pod­świadomie cieszyła się z tego powodu. To, że tak bardzo ją pociągał, wydało jej się teraz bardziej zrozumiałe i w gruncie rzeczy doszła do wniosku, że nie ma sobie nic do wyrzucenia. Nie musiała sobie zaprzątać głowy siostrą. Daphne przecież odrzuciła Costę nie pytając jej, Andrei, o zdanie. Nie kłóciły się też o niego — jak wte­dy o Jonathana. Daphne zgodziła się bez wahania, aby na dwa tygodnie Andrea zajęła jej miejsce, a nawet jej z tego powodu szczerze żałowała. Jej zdaniem Andrea, wchodząc nieustraszenie do jaskini lwa, mogła liczyć tylko na kłopoty.

Sytuacja się zmieniła. Costa i ona mieli szansę. Na co? Zdrowy rozsądek wzbraniał jej o tym myśleć. Nie mogła się niczego spodziewać. Za dwa tygodnie Daphne i ona opuszczą na zawsze Grecję. Costa wróci do dawnego trybu życia i z pewnością szybko się ożeni. Tego przecież oczekiwała od niego rodzina, a u Costy obowiązek stał na pierwszym miejscu. Wspomniał przecież o tym dopiero co, wysuwając propozycję wspólnego spędzenia wieczoru.

Daj spokój tym rozmyślaniom, poleciła sama sobie. One do niczego nie prowadzą. Lepiej ciesz się teraźniej­szością, a nie myśl o jutrze.

Włożyła dżinsy i szeroki biały pulower, po czym wyszczotkowała starannie włosy, zostawiając je rozpuszczone.

— Wyglądam jak nastolatka — rzekła do siebie głośno widząc swoje odbicie w lustrze i jak burza wypadła z pokoju.

Najatrakcyjniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek znała, czekał już u podnóża schodów. Miał na sobie białe lniane spodnie i rozpiętą pod szyją koszulę w kratkę. Na ramiona zarzucił ciemnoniebieski blezer, a na jego szyi Andrea dojrzała ciężki złoty łańcuszek.

Jej serce wykonało prawdziwe salto na jego widok, a dłonie aż się spociły, ściskając kurczowo poręcz scho­dów. Zakręciło jej się w głowie i na moment musiała zamknąć oczy, aby dojść ze sobą do ładu. Costa wyglądał bosko i był taki męski... Jakże uda jej się pozostać niewzruszoną? Cóż znaczyły jej mocne postanowienia, kiedy w grę wchodził taki ekscytujący mężczyzna! Jak nic skończy się na tym, że zrezygnuje ze swoich pobożnych życzeń, wmawiając sobie, że nie dało się inaczej.

— Już zdążyłem zapomnieć, jak słodko wygląda Ame­rykanka w dżinsach — spojrzał na nią rozpromieniony. Chcę cię przeprosić za to, co dzisiaj powiedziałem o twoim ubraniu. Efektowne suknie stanowią co prawda jeden z elementów życia, jakie tu prowadzimy, lecz twoja spor­towa odzież również ma swój wdzięk, szczególnie jeśli nosi ją taka piękna dziewczyna jak ty.

— Ty też się znakomicie prezentujesz, chociaż nie masz na sobie garnituru — odwzajemniła komplement, odzys­kując na powrót panowanie nad sobą. — Zapowiada się udany wieczór, w każdym razie takie jest moje odczucie.

Costa wyciągnął rękę, a Andrea ufnie podała mu swoją, nie czując przy tym odrobiny skrępowania. Wybie­rali się na spacer jak dwoje przyjaciół, a między przyjaciół­mi nie było miejsca na niedomówienia czy obiekcje.

Kiedy jechali do Aten, Costa zatrzymał się w miejs­cu, z którego w dniu jej przyjazdu oglądali rezydencję, tym razem jednak kazał jej popatrzeć w przeciwnym kierunku.

— Stąd Ateny wyglądają jak miasto-zabawka, a teraz, w nocy, kiedy wszystko jest jasno oświetlone, mają szcze­gólny urok.

Stał tuż za nią, mógł ją więc natychmiast chwy­cić, gdyby zachwiała się i straciła równowagę. Uspokojo­na, rozglądała się dookoła, podziwiając morze świateł miasta.

— Fantastyczny widok. Nie do opisania — szepnęła w zamyśleniu. Costa stał niebezpiecznie blisko, objąwszy ją ręką w talii. Drugą ręką wskazał na świątynię Dionizosa u stóp Akropolu.

— Pochodzi z drugiego wieku przed Chrystusem. Obok niej, na świątynnym placu, odbywają się dzisiaj wszystkie ateńskie uroczystości. To niepowtarzalny widok, szczególnie w nocy, z tym morzem świateł w tle. Jest nawet bardziej imponujący niż w dzień, prawda?

— W dzień jest też z pewnością urzekający, ale w no­cy... w nocy oglądający ma wrażenie, że został przeniesio­ny w przeszłość o całe stulecia. To po prostu obezwładnia. Do tej pory nie widziałam nic takiego, co by się dało z tym porównać — westchnęła Andrea, nie mogąc oderwać wzroku od imponująco roziskrzonego widoku miasta w nocy. Opowiedz coś jeszcze, Costo. Chcę możliwie jak najwięcej usłyszeć i zobaczyć, zanim wrócę do domu, gdzie pozostaną mi tylko wspomnienia. Musi mi ich wystarczyć na długo...

Wskazał w innym kierunku.

— Widzisz ten mały pagórek tuż obok Akropolu? To było kiedyś miejsce zebrań senatu i najwyższych władz sądowych. Tradycja mówi, że w tym miejscu głosił kazania Paweł Apostoł. — Costa zatoczył ręką półkole. — A tam stoi pomnik Philiopapposa. Wygląda wręcz nowocześnie w porównaniu z innymi budowlami, gdyż pochodzi z XVI wieku. Tuż obok jest świątynia Hefajstosa. To jedna z najlepiej zachowanych budowli, mniej więcej z 440 roku przed Chrystusem, utrzymana w stylu doryckim. Jest tu całe mnóstwo rzeczy godnych obejrzenia, o których mógł­bym ci opowiedzieć. Z bliska z pewnością wyglądają jeszcze bardziej imponująco — dodał.

— Na pewnp — zgodziła się Andrea. — Wybacz, Costo, lecz muszę cię o coś zapytać. Czy oprowadzałeś moją siostrę po Atenach?

Przez jego twarz przemknął cień.

— Chciałem, lecz kiedy się poznaliśmy, ona już przez jakiś czas mieszkała w Atenach, więc nie widziała w tym nic szczególnie interesującego. — Westchnął. —- Daphne jest cudowną kobietą, lecz nie ma w niej za grosz podziwu dla klasycznego piękna Aten. Z tego powodu pojawiały się między nami napięcia. Później spróbowałem spojrzeć na to inaczej.

— To się nie zawsze udaje — szepnęła Andrea w za­myśleniu. — Daphne bardziej się interesuje teraźniejszoś­cią niż historią, ty natomiast wyrosłeś w kulcie tradycji. Daphne ma więcej zrozumienia dla aktualnych problemów społecznych. Nie możesz jej brać tego za złe. Przecież każdy człowiek jest inny.

— Zdążyłem się o tym przekonać. Daphne nieświado­mie oddała mi przysługę. Na początku nie chciałem zro­zumieć, że także dla mnie jest lepsze to, co się stało. Teraz już wiem.

Przyciągnął Andreę do siebie. -

— Podziwiasz ten widok tylko z uprzejmości czy dlate­go, że naprawdę ci się podoba? — spytał cicho, w napięciu oczekując jej odpowiedzi.

— Mówię szczerze, Costo, jestem nim urzeczona. Zaw­sze chętnie czytałam książki historyczne, a szczególnie mnie interesowała mitologia grecka, może dlatego, że stąd pochodzili moi rodzice. Zmuszałam ojca, aby mi o tym opowiadał. Mnie nie potrzeba na siłę ciągnąć do galerii, ani namawiać do zwiedzania. Jestem szczęśliwa, że będę mogła to wszystko ujrzeć na własne oczy.

— Tak właśnie myślałem. Przy Daphne nigdy nie byłem tego całkiem pewny. Z tobą jest inaczej. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to właśnie ty jesteś odpowiednią kobietą dla mnie.

Andrea społonęła rumieńcem. A ty jesteś odpowiednim mężczyzną! — krzyczało jej serce. Mimo to nic nie po­wiedziała.

— Jedźmy dalej — zaproponował Costa. Wyglądał na zakłopotanego, kiedy wyznał: — Z początku, chciałem, abyś zastąpiła Daphne tylko wobec gości. Czułem, że dorosłaś do tego zadania. Teraz jednak chciałbym, abyś także prywatnie spędzała ze mną większość czasu. Co ty na to? Nie jestem ci całkiem obojętny?

Serce Andrei skoczyło do gardła. Była zdziwiona, mało tego, wręcz poruszona jego wyznaniem, lecz zaraz pomyś­lała o tym, co sobie solennie przyrzekła. Nie chciała od razu pierwszego wieczoru odkrywać własnych kart.

— Doprawdy nie wiem... — odparła. — W każdym razie dziś wieczór dobrze się czuję w twoim towarzystwie i nie widzę powodu, dla którego nie miałabym ci tego powiedzieć.

Przerwała na moment, zamyśliwszy się. Nie zamierzała zbytnio spoufalać się z Costą, nawet jeśli był inny niż zwykle. Następnego dnia okaże się z powrotem tym zarozumiałym mężczyzną, jakiego znała aż za dobrze.

— Zaproponuję ci coś, Costo — rzekła. — Dziś wieczór będziemy przyjaciółmi, lecz niech to pozostanie między nami, a od jutra postaramy się trzymać umowy, zgoda?

— Przecież mamy jechać do Aten — skierował zręcz­nie rozmowę na inny temat. — Chciałaś się poczuć przeniesiona w dawno minione czasy.

— Tak, jedźmy — zgodziła się Andrea, nie mogąc się oprzeć ochocie, aby pogłaskać go po policzku. — Pragnę dokładnie poznać Ateny, każę więc sobie wszystko po kolei pokazać.

Szybko cofnęła rękę, bo nawet owo lekkie dotknięcie paliło żywym ogniem skórę jej palców.

Costa zdawał się niczego nie zauważać. Prawdopodob­nie będzie próbował zdobyć nade mną przewagę, myślała z goryczą, a już z pewnością zechce mnie onieśmielić tak jak Daphne.

Podczas jazdy był bardzo rozmowny. Zachowywał się jak chłopiec, który zmierza na spotkanie przygody. Opo­wiadał Andrei o swoich szkolnych czasach oraz o sposo­bie, w jaki zwykle spędzał wakacje.

— Wygląda na to, że nie należałeś do wzorowych uczniów — oświadczyła rozbawiona, nasłuchawszy się o płatanych przez niego psotach.

— No no, nie mów mi tylko, że sama byłaś taką grzeczną dziewczynką — odparował ze śmiechem Costa.

— Oczywiście, że nie, choć moje dzieciństwo wygląda­ło całkiem inaczej niż twoje. Moi rodzice musieli się przystosować do amerykańskiego stylu życia, a że w Sta­nach liczy się przede wszystkim sukces, nie pozwalali nam, Daphne i mnie, za często uciekać w świat marzeń i fan­tazji. Daphne się tego trzymała, właściwie bardziej niż ja, choć zanim przyleciałam do Grecji, żyłam tak, jak oczeki­wali tego kiedyś od nas nasi rodzice.

— Dobrze, że zostało w tobie choć odrobinę zro­zumienia dla romantycznej strony życia. Nie chodzi mi o to, aby stąpać z głową w chmurach i być całkiem oderwanym od rzeczywistości, lecz aby zachować zmysł dla wszystkiego, co piękne i porywające. Zapomnij o tym, co się liczyło u ciebie w domu, bądź sobą i rozkoszuj się tym, co ci zaoferował los. Gdy wrócisz do Stanów, będziesz miała dość czasu, aby z powrotem przystosować się do nudnego, codziennego życia.

— A więc uważasz moje życie w Ameryce za wyjąt­kowo nieciekawe, skoro mówisz o nim z takim przeką­sem — żachnęła się Andrea. — Zawsze prawisz kobietom takie komplementy?

— Tylko wtedy, gdy mam w tym jakiś cel. Z kom­plementami trzeba się obchodzić ostrożnie — skrzywił się w uśmiechu. Andrea musiała się roześmiać.

— W porządku. Dziś wieczór się okaże, kto z nas dwojga będzie się bardziej nudził: ty czy ja.

— To prawdziwe wyzwanie, coś, co naprawdę lubię. Costa kazał zaparkować samochód, a szoferowi oświa­dczył, że ma na nich czekać.

— Zadzwonię do ciebie, choć jeszcze nie wiem, kie­dy — uśmiechnął się do niego, puszczając oko. Z pewnoś­cią wtedy, gdy Andrea nie będzie zdolna zrobić jednego kroku więcej.

Zatrzasnął drzwi samochodu i zwrócił się do niej:

— Wystarczy godzina, najwyżej dwie, a będziesz miała serdecznie dość chodzenia.

W trzy godziny później Andrea i Costa schodzili w kierunku starego rynku, obejrzawszy z bliska wszystkie budowle, które wcześniej widzieli z góry.

Costa opowiadał o sobie. Chciał kiedyś zostać pianistą, lecz jego rodzice byli temu przeciwni, gdyż nie do pomyś­lenia było, aby ktoś z rodziny Thermopolis występował na publicznej scenie.

Costa dostosował się do ich życzenia.

— Wyuczyłaś się zawodu, który sprawia ci satysfakcję? — spytał.

— Jestem nauczycielką i bardzo lubię pracę z dziećmi, szczególnie wtedy, kiedy widzę, że uczniowie robią postępy, choć są dni, że działają mi na nerwy — dodała z westchnieniem i umilkła.

— Czegoś ci jednak brak w życiu, prawda? — chciał się upewnić Costa.

Spojrzała zdumiona na niego.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Westchnęłaś, a to znaczy, że jest coś, za czym tęsknisz — ujął jej dłoń i lekko uścisnął.

— To prawda — przyznała z ociąganiem Andrea. — To marzenie jeszcze do tej pory się nie spełniło. Chciała­bym mieć prawdziwą rodzinę, niestety jak dotąd nie miałam szczęścia do mężczyzn.

— Ach. To ten przyjaciel Daphne... co z nim? To był cały Costa. Nie znosił przemilczeń.

— Jonathan? — szepnęła cicho. — Odszedł zaraz po wyjeździe Daphne. To była zwykła przygoda, nic więcej.

— A więc mamy ze sobą coś wspólnego — zauważył z uśmiechem i przyciągnął ją lekko do siebie.

— To prawda. Opuścili nas nasi partnerzy. Nie wszystkie marzenia się spełniają... — zamyślona wpatrzyła się w przestrzeń. — Ty nie będziesz dawać koncertów, a ja nigdy nie wyjdę za mąż.

— Mówisz jak stara panna — potrząsnął z dezaprobatą głową. — Jesteś piękną młodą kobietą, która ma wiele do zaoferowania mężczyźnie. Twoje marzenie jeszcze się spełni, musisz tylko zacząć coś robić w tym kierunku. To nie przychodzi samo...

— Proszę, nie rozmawiajmy o tym — według Andrei rozmowa zeszła na niebezpieczne tory. Owszem, chciała spędzić z Costą piękny wieczór, lecz bynajmniej nie za­mierzała z nim roztrząsać takiego poważnego tematu.

Doszli do zegara Andronikusa Kyrestosa, ośmiokąt­nej marmurowej wieży, znajdującej się w pobliżu bra­my zachodniej. Andrea z uwagą oglądała wspaniałe płas­korzeźby, słuchając objaśnień Costy. Uradowana, że tyle się od niego dowiedziała o starożytności, zarzuciła mu ręce na szyję.

Z uśmiechem opasał ramionami jej talię, poderwał ją z ziemi i zaczął się z nią kręcić, coraz szybciej, coraz szybciej, aż dostała zawrotu głowy.

— Puść mnie! — wydyszała. Costa ani myślał zwolnić tempo.

— Będę się z tobą kręcić całą wieczność, tak jak wskazówki tego tutaj zegara, chyba że mnie pocałujesz i grzecznie poprosisz, abym cię puścił —- zawołał ze śmiechem.

— Och, ty! — Andrea udawała, że się złości.

— Odmowy nie przyjmuję, a sama wiesz, że mój gniew może być straszny — ostrzegł. — Z pewnością nie chcesz go wywołać, prawda?

— W żadnym wypadku — wybuchnęła śmiechem. Chciała go pocałować, zresztą to przecież była tylko zabawa. Lecz wystarczyło, że dotknęła wargami jego ust, a zapłonął w niej ogień.

Zatraciła się w tym pocałunku, nie zdając sobie spra­wy, że w ten sposób zdradza Coście swoje uczucia do niego.

Postawił ją na ziemi, przyciskając mocno do siebie. Jego ręce głaskały jej ciało, jak gdyby chciały się nauczyć na pamięć jego zaokrągleń.

Nie broniła się. Był cudownym mężczyzną, który umiał obudzić w niej namiętność, jakiej nigdy do tej pory nie zaznała i jakiej nie spodziewała się więcej zaznać. Roz-.

koszując się każdą sekundą, przywarła do niego w czułym uścisku.

— Chodź, Andreo — szepnął jej do ucha dyszącym z podniecenia głosem, po czym pociągnął ją za sobą za na wpół rozwalony mur. Znaleźli się ńa łące, skąd jak na dłoni widać było wzgórze zwieńczone Akropolem.

Costa przygotował dla nich dwojga posłanie z trawy i mchu i złożył na nim Andreę. Miała wrażenie, że śni, niezdolna wyrwać się z magicznego kręgu, kiedy poczuła jego ciało na swoim. Całował ją namiętnie, pieszcząc ramiona, szyję, wreszcie piersi.

Zadrżała z rozkoszy. Costa na moment oderwał swoje wargi od jej ust:

— Tutaj będziesz moja... tutaj, pod tym usianym gwiazdami niebem, a bogowie dadzą nam swoje błogo­sławieństwo.

Andrea leżała bez ruchu, przyglądając się, jak Costa rozpina koszulę i odrzuca gdzieś w bok. Taki sam los spotkał sweter, po czym jego ręce wśliznęły się pod jej pulower.

Kiedy poczuła jego palce na swojej skórze, uświadomi­ła sobie raptem, że to ostatni moment, jeśli nie chce dopuścić do tego, co się miało stać, co nieuchronnie musiało nastąpić. Chociaż jej całe ciało wręcz wyrywało się do Costy, choć niczego - bardziej sobie nie życzyła, jak należeć bez reszty do tego człowieka, obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi.

— Costo, nie! Proszę!

Odsunął delkatnie jej ręce na bok.

— Chcesz tego tak samo jak i ja, dobrze wiem, więc nie broń się jak mała dziewczynka. Już czas, abyś za­chowywała się jak dorosła kobieta. Przeżyjemy najwyższe upojenie i ekstazę, jestem tego pewien — tłumaczył próbu­jąc jej ściągnąć pulower.

— Przestań albo zacznę krzyczeć — zagroziła Andrea odpychając go gwałtownie. Doskonale wiedziała, że Costa jest tak podniecony, iż gotów ją wziąć nawet wbrew jej woli.

— Ale dlaczego?! — wyprostował się zdziwiony. — Nie bądź niepoważna.

— Jeszcze chwila, a wydrapię ci oczy. Jak wyjaśnisz to swoim gościom? — rzuciła porywczo.

Costa przetoczył się na bok i zastygł w bezruchu.

— Szkoda — westchnął. — W twoim głosie nie ma już śladu namiętności, górę wzięła zimna Amerykanka. No cóż, nic ci nie zrobię, możesz być pewna.

Podniósł się powoli i z zaciśniętymi wargami zaczął szukać koszuli i swetra. Ubrał się, wstał i podał rękę Andrei, aby jej pomóc wstać.

— Nie chcę cię, a przynajmniej nie dzisiejszej nocy. Nie mam zwyczaju zdobywać czegokolwiek siłą. Nie jes­tem uwodzicielem. Wiele kobiet oddałoby wszystko, aby tylko móc znaleźć się na twoim miejscu. A ty? Ty mnie odepchnęłaś. Twoja strata.

To był znowu ten arogancki, nieznośny ton, bardzo prawdopodobne jednak, że za tą pogardliwą, wyniosłą maską krył się zraniony w swej próżności człowiek.

— Postaram się wymazać z pamięci to zajście — do­dał — a może nawet dam ci jeszcze jedną szansę.

Andrea była jak sparaliżowana. Reakcja Costy po­działała na nią jak zimny prysznic.

Pragnęła go. Tak jak on pożądał jej. Ale ja chciałabym być też kochana, myślała zrozpaczona, sam fizyczny po­ciąg, jaki on do mnie czuje, nie wystarczy. Przecież nie powiedział słowa o miłości, odniosła nawet wrażenie, że nie jest zdolny do głębszych uczuć. Mężczyzna pokroju Costy prawdopodobnie gardził taką słabością.

— Chodź — powiedział — pójdziemy teraz coś zjeść. Chciałbym coś jeszcze uratować z tego wieczoru.

Otrząsnęła się z odrętwienia, stwierdzając ze zdumie­niem, że z jego twarzy zniknęło napięcie, a głos brzmi tak jak zwykle. Otrzepawszy trawę i kurz ze swego ubrania, stał się na powrót owym wesołym, otwartym człowiekiem, w którego towarzystwie zwiedzała miasto. Odepchnąwszy ponure myśli, dała się porwać jego nastrojowi.

W restauracji, do której ją zaprowadził, Costa zamówił wszelkie możliwe greckie specjały, zatroszczył się też o to, aby otrzymała przepisy potraw, które szczególnie jej po­smakowały. Andrea starała się nie myśleć o tym, co o mały' włos się nie stało za starym murem. Wiedziała, że nie była bez winy, trudno więc, aby mężczyzna taki jak Costa zareagował inaczej. Podczas kolacji udało jej się ode­pchnąć na chwilę wspomnienie całego wydarzenia, lecz gdy podano kawę i Costa ujął jej rękę, wszystko powróciło ze zdwojoną siłą.

— To miło, że podczas kolacji nie wspomniałaś sło­wem o całym zajściu. Chcę być wobec ciebie uczciwy i nie będę cię zmuszał do niczego, jeśli sama tego nie zechcesz, Andreo. Ale ja byłem tak przekonany, że mnie pragniesz...

— Myliłeś się — oświadczyła dobitnie Andrea, dosko­nale wiedząc, że to kłamstwo. — To tylko ten niecodzien­ny nastrój, wygwieżdżone niebo — nic więcej.

Costa spojrzał na nią pytająco, a jego uniesione brwi mówiły same za siebie. Odwróciła wzrok, aby się nie zdradzić, choć instynkt podpowiadał jej, że już za późno. Mimo to kurczowo trzymała się swego planu, aby nie dać poznać Coście, co naprawdę do niego czuje.

Bawiła się nerwowo filiżanką, a jej ręce tak drżały, że wylała całą kawę.

— Spodziewałem się tego — zauważył z lekkim uśmie­chem. Przez cały czas nie spuszczał z niej oka. — Uspokó się, Andreo. Nie chcę cię dręczyć. Już jest bardzo późno dodał rzuciwszy okiem na zegarek. — Wracajmy. Masz przed sobą wyczerpujący dzień, ja zresztą też.

Widząc, że zamierza się podnieść, Andrea zatrzymała go.

— Jeszcze chwilę — poprosiła. — Dziś wieczór na­brałam nadziei, że możemy zostać przyjaciółmi. Czekające nas najbliższe tygodnie byłyby wtedy o wiele łatwiejsze. Myślisz, że to jest możliwe, mimo iż tak cię rozgniewałam?

— Rozgniewałaś? Bzdura! — uciął krótko Costa. — Przecież dopiero co powiedziałem, że nie ma sensu o tym więcej mówić. Jeśli chcesz, możemy zostać przyjaciółmi, choć nie jestem przekonany, że to jedyne, czego naprawdę pragniesz. Nie zapominaj, Andreo — dodał podnosząc się — że nie masz głupiego, niedoświadczonego chłopca przed sobą. Znam cię lepiej, niż myślisz.

Co za obrzydliwa zarozumiałość! Rzuciła mu gniew­ne spojrzenie, próbując nim pokryć własne zmieszanie. Przejrzał ją. Jej próby ukrycia prawdziwych uczuć oka­zały się daremne! Usiłowała coś wyczytać z jego oczu, lecz nie znalazła w nich nic poza arogancją. Costa nie dał po sobie poznać, co tak naprawdę czuje — jeśli w ogóle mogła być mowa o jakichś uczuciach względem niej, a nie tylko o urażonej męskiej ambicji. Jakże mogła się tak zapomnieć!

Zagryzając wargi wyszła za nim z restauracji. Szedł tak szybko, że z trudem dotrzymywała mu kroku. Gdybyż chciał we.mnie widzieć więcej niż tylko przelotną przygo­dę, myślała rzucając mu ukradkowe spojrzenia. Lecz to marzenie nie miało się spełnić. Zajście przy murze uświa­domiło jej z całą ostrością, czego od niej oczekiwał. Powodowało nim pożądanie, nie miłość.

— Zmęczona? Jesteś taka milcząca, Andreo — prze­rwał jej rozmyślania.

— Tak, trochę — wykręciła się, aby nie musieć z nim rozmawiać.

Utkwiła wzrok w szosie. Myślała o Daphne. Costa, nie kochając jej, chciał się z nią ożenić. Potrzebował żony, która by u jego boku reprezentowała rodzinę Thermopolis i obdarzyła go spadkobiercą. Chodziło mu tylko, aby podtrzymać trydycję i spełnić obowiązek. Przy takim nastawieniu trudno się było dziwić, że nie czuje potrzeby prawdziwej miłości. Został wychowany w ten sposób, aby odpowiedzialność i obowiązek przedkładać ponad własne uczucia...

Gdybyż nie zdarzyła się ta cała historia! Costa dosko­nale orientował się w stanie jej uczuć, nie mogła wykręcić się kłamstwem. Im bardziej będzie się starała wydać zimną i nieczułą, tym głośniej on się będzie z niej śmiać.

— Dobranoc, Andreo — powiedział, gdy znaleźli się u stóp schodów. — Ja nie czuję się zmęczony, więc pójdę jeszcze trochę popływać. Możesz mnie na pożegnanie pocałować w policzek. Zapewniam, że nie gryzę.

Nie wziął jej w ramiona, jak się spodziewała. Skrzyżo­wał ręce na plecach i czekał.

Andrei nie pozostawało nic innego, jak musnąć go wargami w policzek, nie mogła jednak powstrzymać się od ciętej uwagi:

— Uważaj, Costo, bo z powrotem się roznamiętnisz.

10

W następnych dniach Andrea była bardzo zajęta. Oprócz zakupów musiała przygotować cały szereg uroczy­stych spotkań, zestawić menu na każdą okazję i załatwiać orkiestrę. Costę widywała rzadko, nie mogła też tak często odwiedzać Daphne, jak to z początku zamierzała. Na szczęście siostra wydawała się zadowolona ze swego losu, Andrea więc mogła skupić się na własnych obowiązkach. Costa potrzebował jej pomocy, to było najważniejsze.

W ostatnich dniach zauważyła, że jest bardziej wraż­liwy i uczuciowy, niż jej się na pierwszy rzut oka wydawa­ło, nie okazywał jednak tego za często. Sprawa z Daphne musiała mimo wszystko dotknąć go do żywego. Przed przyjaciółmi i znajomymi grał szczęśliwego małżonka, choć jego małżeństwo nie zostało dopełnione, i tak już miało zostać. Andrea nie lubiła co prawda jego aroganc­kiego sposobu bycia, lecz było jej go żal, dlatego też z całych sił chciała mu pomóc.

Nie było to takie trudne, jak z początku myślała. Przygotowywała starannie każde party, co było związane ze sporym nakładem pracy, za to za każdym razem miała na sobie inną suknię i dodatki, co było niezwykle podniecające. Od czasu do czasu Costa podnosił ją na duchu jakąś miłą uwagą lub kilkoma słowami podziękowania za szczególnie udane przyjęcie.

Przy wszystkich tych okazjach poświęcano jej, jako żonie Costy, wiele uwagi. Andrea nieraz zapytywała siebie samą w duchu, czy aby jednak Daphne nie popełnił błędu. Nawet jeśli Costa nie był miłością jej życia, u jego boku mogła spędzić ekscytujące chwile...

Pewnego popołudnia leżała w trawie obok basenu. Była tak zmęczona pływaniem, że zasnęła. Sen, jaki jej się przyśnił, był po prostu cudowny.

Została żoną Costy i żyli w wielkiej zgodzie, a łączyła ich prawdziwa miłość. Na jednym z bali dobroczynnych stała promieniejąc u jego boku i przysłuchiwała się z du­mą, jak wygłasza mowę. Wieczorem, po kolacji we dwoje, tańczyli jeszcze pod usianym gwiazdami niebem na tarasie., Costa obejmował ją czule i szeptał do ucha najpiękniejsze słowa.

— Czy mówiłem ci już dziś, że cię kocham? — pytał. Uśmiechnęła się przekrzywiając głowę.

— O tak, nawet kilka razy.

— A czy ci to już udowodniłem?

— Jak to mam rozumieć? — Andrea zatrzymała się w tańcu.

— Całkiem prosto — odparł poważnie Costa. — Pój­dziesz teraz ze mną na górę. Tam, w jednym z na­szych zacisznych pokoi, pokażę ci, co mam na myśli. — Jego oczy obiecująco błyszczały. I zanim Andrea zdą żyła odpowiedzieć, porwał ją w ramiona i zaniósł d domu.

— Przecież mieliśmy tańczyć — protestowała słabo Lecz Costa nie zważał na jej słowa, otworzył drzwi do sypialni i złożył ją na łóżku, aby okryć pocałunkami. Dotknięcie jego warg sprawiło, że zapomniała o bożym świecie. Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie. Całował ją namiętnie, wręcz dziko.

— Kocham cię, Andreo — szeptał jej do ucha, a jego oddech był coraz szybszy. Poczuła ciężar jego ciała na swoim...

W tym momencie się obudziła. Oszołomiona rozejrza­ła się dookoła, stwierdzając ku swemu rozczarowaniu, że jest sama.

Nie rozumiejąc potrząsnęła głową. Costa był tak blis­ko... Nie mogła uwierzyć, że to wszystko tylko jej się śniło. Przetarła nawet kilka razy oczy, aby powrócić do rzeczy­wistości. Z Costą łączyło ją koleżeństwo, które miało się skończyć najpóźniej za dziesięć dni na lotnisku w Atenach. Zostało jej tak mało czasu. Musi się cieszyć każdą sekun­dą, bo inaczej to rozstanie będzie nie tylko ciężkie, ale i gorzkie.

Zdecydowanie sięgnęła po notatnik i długopis, które ostatnio zawsze miała przy sobie, i zapisała parę dys­pozycji co do najbliższego party. To zajęcie uspokoiło ją, pozwalając otrząsnąć się z marzeń, które nigdy nie miały się spełnić. Zresztą owe spotkania towarzyskie były jedyną okazją, aby przebywać w pobliżu Costy.

Andrea dobrowolnie wzięła na siebie sprawy, którymi wcześniej zajmował się sekretarz lub ktoś ze służących.

Nie chciała mieć czasu na rozmyślania.

— Dzięki twojemu wkładowi pracy wszystkie dotych­czasowe spotkania się udały, można mówić nawet o suk­cesie. Wszędzie widać rękę kochającej żony, która o wszystko się troszczy — pochwalił ją Costa pewnego wieczoru.

Siedzieli przy zapalonych świecach na tarasie i jedli obiad tylko we dwoje.

— Chciałbym ci podziękować w całkiem szczególny sposób. To, co zrobiłaś, wykraczało poza twoje obowiązki. Proszę cię, zamknij oczy i nic nie mów...

— Właściwie nie wiem, czy sobie tego życzę, lecz nie chcę się z tobą kłócić. Czy mam otworzyć dłoń, aby otrzymać cukierka? — spytała Andrea starając się nadać swym słowom żartobliwy ton.

— To coś więcej niż cukierek. Zamknij oczy. Serce Andrei zaczęło bić szybciej. Wiedziała, że Costa jest mężczyzną, który uwielbia niespodzianki. Prezent od niego, bez względu na to, co to było, musiał być cudowny. Była w tej chwili samym oczekiwaniem.

Usiłowała jeszcze zgadnąć, co też to może być, gdy naraz uczula na szyi chłodne dotknięcie metalu. To musiał być naszyjnik. Nie mogła dłużej skrywać podniecenia.

— Nie spodziewałam się tego — rzekła. — Mogę już otworzyć oczy?

— Idź do basenu i przejrzyj się w wodzie. Chcę wi­dzieć twoją twarz w momencie, kiedy będziesz się sobie przyglądać. Wtedy będę wiedział, czy rzeczywiście ci się podoba.

Andrea pobiegła w kierunku basenu i schyliła się nad lustrem wody. Widząc kunsztownie wykonany złoty naszy­jnik ozdobiony wielokaratowymi diamentami, aż krzyk­nęła z radości.

— To nie może być prawda! Takie naszyjniki widywa­łam do tej pory tylko w ekskluzywnych żurnalach. — Za­raz jednak spoważniała:

— Nie mogę tego przyjąć, Costo. Ten naszyjnik musi być obłędnie drogi.

— Zgadza się — przyznał otwarcie. — Właściwie miał to być prezent dla Daphne. Miała go otrzymać za pracę przy przygotowywaniu spotkań. Ponieważ jednak ty się tym ostatecznie zajęłaś i zrobiłaś więcej, niż do ciebie należało, uważam, że należy się tobie.

— Ale ja przecież nie jestem twoją żoną — broniła się Andrea.

— Goście o tym nie wiedzą — przypomniał jej. — Po­za tym dałaś mi jeszcze w inny sposób więcej, niż niektóre żony dają swym mężom. Obstaję więc przy tym, abyś jednak przyjęła ten naszyjnik, Andreo: Jeśli go nie włożysz na następne party, to zaręczam ci, znajdziesz go w swoich bagażach, gdy wrócisz do domu.

— I nie dasz się odwieść od tej decyzji? — spytała niezdecydowanie.

— Nie. Obrażę się, jeśli go nie przyjmiesz — Costa pozostał nieugięty.

— A ja nie będę prawdziwą kobietą, jeśli wzgardzę tym wspaniałym klejnotem.

— Cudownie. Jeśli już się zdecydowałaś go nosić, musimy to uczcić. Jedź ze mną do Aten. Przetańczymy całą noc — zażądał władczym tonem.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

— Za dwa dni przyjadą następni goście i będziesz miała pełne ręce roboty. Wtedy nie będziemy mieć dla siebie cza­su, lecz dziś możemy bawić się całą noc. Co o tym myślisz?

Andrea nie mogła oparzeć się pokusie, a jeszcze mniej czarowi zapraszającego.

Costa wykonał parę tanecznych kroków na brzegu basenu.

— Powiedz tak, bo inaczej wrzucę cię do wody — za­groził widząc, że Andrea jeszcze się waha, i zbliżył się do niej z figlarnymi błyskami w oczach.

— Idę, idę — odskoczyła ze śmiechem. — Ale ty przecież nie wrzuciłbyś mnie do wody, prawda?

— Co, nie wierzysz mi? — Costa zrobił krok w jej kierunku i zatrzymał się.

— Wierzę. — Ujęła się pod boki i patrzyła na niego wyzywająco.

W mgnieniu oka znalazł się przy niej. W następnej sekundzie była już w, wodzie. Wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążyła nawet krzyknąć, udało jej się jednak pociągnąć go za sobą. Za moment się wynurzyli, ale tylko po to, aby się nawzajem opryskać i z powrotem wciągnąć pod wodę. W takich potyczkach Andrea najczęściej prze­grywała, gdyż Costa był silniejszy, w którymś momencie więc odwróciła się błyskawicznie, chcąc jak najszybciej osiągnąć przeciwległy brzeg basenu, lecz i w tym wypadku Costa okazał się szybszy, błyskawicznie wynurzając się tuż obok i wciągając ją znowu pod wodę. Na próżno próbo­wała się uwolnić, Costa chwycił ją w objęcia i zaczał całować. Jego pocałunki uczyniły ją bezwolną.

Przycisnął ją namiętnie do siebie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła całym ciałem do niego, od­wzajemniając z żarem jego pocałunki. Miała wrażenie, że w jego objęciach odkryła wreszcie ślad miłości.

Ale czar prysł. Oboje byli bez tchu. Andrea na próżno szukała teraz owego śladu wschodzącej miłości, lecz wszystkim, co odkryła, był tylko zwycięski uśmiech jak po udanym żarcie.

Costa odwrócił się i popłynął w drugi koniec basenu.

Ty draniu! wygrażała mu w duchu Andrea odrzucając z gniewem mokre włosy. Jesteś najnieznośniejszym męż­czyzną, jakiego kiedykolwiek przyszło mi spotkać.

Bijąc wściekle rękami wodę przepłynęła basen, a gdy znalazła się na drugim brzegu, poczuła, że jej gniew przechodzi. Nie miała prawa się skarżyć. Costa był dla niej miły, milszy, niż tego oczekiwała, a więc chcąc nie chcąc musiała być zadowolona. A że jej nie kochał? Z tym musi się wreszcie pogodzić. Owszem, pożądał jej, i o to też nie mogła się na niego gniewać.

Dlaczego w takim razie tak się rozzłościła? Natych­miast sama sobie udzieliła na to odpowiedzi: gniewało ją, że Costa tak niespodziewanie zostawił ją samej sobie. Cóż, sama była temu winna. Wystarczyło mu okazać, że go kocha.

Nie! Nigdy! Andrea ze wszystkich sił broniła się przed pokusą. Mam własną dumę, a więc nie rzucę mu się sama na szyję, myślała potrząsając stanowcze głową. To nie wchodzi w grę. Straciłabym wszelki szacunek dla siebie.

Z zaciętymi ustami wyszła na brzeg basenu. Nie, nie pozwól sobie popsuć tych ostatnich dni. Nic sobie z niego nie rób i wykorzystaj każdą minutę, bo nie zostało ci już ich tak wiele.

Andrea i Costa tańczyli aż do momentu zamknięcia dyskoteki. Potem poszli jeszcze do restauracji i Costa zapłacił ekstra właścicielowi, aby ten przygotował dla nich steki z sadzonymi jajkami. Jako śniadanie, dorzucił ze śmiechem.

Andrea była szczęśliwa. To była najwspanialsza noc, jaką do tej pory przyszło jej spędzić w towarzystwie Costy, lecz czuła się tak zmęczona, że gdy wracali do domu, zasnęła w samochodzie z głową na jego ramieniu.

Kiedy się obudziła w porze obiadu, pamiętała tylko, że Costa wniósł ją po schodach, lecz za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć, jak udało jej się włożyć nocną koszulę.

Zaczerwieniła się po czubki włosów, gdy sobie uświa­domiła, że Costa mógł ją sam rozebrać. A może było jeszcze coś więcej? Za nic nie mogła sobie przypomnieć. Z początku nawet chciała go o to zapytać, ale było jej wstyd. Lepiej już było udać, że nic się nie stało.

Po lekkiej przekąsce poszła popływać. Costa rozgrywał właśnie partię tenisa z przyjacielem, który przyjechał do niego na cały tydzień. Gdy ją zobaczył, wyszczerzył zęby w porozumiewawczym uśmiechu. Andrea najchętniej za­padłaby się pod ziemię, mimo to zadarła dumnie głowę i odwzajemniła uśmiech.

Gdybyż tylko wiedziała, czy wykorzystał sytuację! Mi­mo woli przyspieszyła kroku, aby za chwilę znaleźć się w wodzie. Nurkowała i wynurzała się znowu, raz po raz,, bijąc rękami i nogami aż do utraty tchu, opływała dokoła basen lecz to nie pomagało. Cała trzęsła się ze złości, przyłapawszy się na myśli, że w gruncie rzeczy chciałaby, aby ją uwiódł. Jak mogła tęsknić do człowieka, który jej nie kochał? Z jego strony to była przecież tylko gra, ni więcej.

Może powinna poflirtować z innym mężczyzną? Prze cież wielu przewijało się przez ten dom, młodych, bogatych i o doskonałej prezencji. Wtedy z pewnością zwróciłby na nią uwagę.

Nie, na to się nie odważy, zrezygnowana wzruszyła ramionami. To musiało pozostać w sferze życzeń. Przed gośćmi musiała grać kochającą żonę. To należało do umowy.

A więc nie było nic takiego, co by mogła zrobić, aby zwrócić na siebie uwagę Costy? Owszem, musiała się ze smakiem ubierać. Nie ujdzie uwagi Costy, kiedy wszyscy mężczyźni zgromadzą się wokół niej. Efekt pewny, a on nie będzie mógł czynić jej z tego powodu wyrzutów.

Postanowiła zostać czarującą gospodynią, która przy­ciągnie spojrzenia wszystkich mężczyzn. Costa miał cier­pieć męki zazdrości.

Następnego dnia wieczorem miało odbyć się party, na które zaproszeni byli prawie wyłącznie kawalerowie, a więc znakomita okazja, aby ów plan obrócić w czyn.

Przebrała się i pojechała do Aten, gdzie spędziła resztę dnia szukając sukienek, które byłyby bardziej „sexy" niż garderoba kupiona jej przez Costę.

Obszedłszy wiele butików wybrała wreszcie parę modeli, które z pewnością zaszokowałyby rodziców Costy. Materiały były w najlepszym gatunku, dokładnie takie, jakie zwykła wybierać madame Thermopolis, lecz krój sukienek bardziej wyrafinowany, a barwy żywsze, nie pastelowe.

Na końcu poszła jeszcze do dobrego fryzjera. Teraz już była naprawdę przygotowana!

Wróciwszy do domu, zastała Costę w hallu. Oczywiście natychmiast zauważył jej fryzurę kiwając aprobująco gło­wą, chciał też od razu przejrzeć zawartość paczek.

— Nie ma mowy! — oświadczyła kategorycznie. — Oglądałeś wszystko, co zostało zakupione wcześniej. Dziś pozwoliłam sobie kupić to, co mnie się podoba. Jeszcze się na to napatrzysz!

— Nie myślisz chyba, że w ten sposób uda ci się mnie spławić. Natychmiast połóż tutaj te pakunki. Muszę zoba­czyć, na co wydałaś pieniądze.

— Po moim trupie! — krzyknęła Andrea. Upewniwszy się, że pakunki tkwią mocno pod pachą, rzuciła się do schodów. Lecz Costa był szybszy. Zanim osiągnęła czwarty stopień, już był przy niej, porwał ją brutalnie w ramiona i zaczął całować. To nie był po­całunek, to było prawdziwe wyzwanie. Mimo woli upuściła na ziemię zawiniątka, a on, nie przestając jej całować, zniósł ją ze schodów.

— Tu będziesz stała! — przykazał jej pokazują w uśmiechu wszystkie zęby.

Andrea była tak zaskoczona, że nie umiała nie po­słuchać, Costa tymczasem zebrał pakunki i zaniósł je do pokoju.

Naraz w Andreę wstąpiło życie. Możliwe, że Costa zechce odesłać sukienki, zanim ona mu zdąży pokazać, jak jej w nich do twarzy!

Costa odłożył na bok torby z sukienkami i otwierał właśnie najmniejsze zawiniątko. Przypadkowo była w nim torebka. Zajęty odwijaniem papieru nie zauważył, że Andrea, wstrzymując oddech, podkradła się do zakupów i starając się nie wywołać najmniejszego szmeru zebrała je ostrożnie, po czym przemknęła z powrotem w kierunku schodów.

— Mam nadzieję, że torebka ci się podoba! — krzyk­nęła w jego stronę wbiegając na górę. — Doskonale pasuje do twoich włosów.

— Och, ty mała żmijo — zazgrzytał zębami Costa, gdy zauważył, że Andrea zagrała mu na nosie.

Bez tchu dopadła do swego pokoju i przekręciła klucz w drzwiach. Usłyszała jeszcze, jak Costa głośno zaklął. Najwidoczniej, chcąc ją dopaść, musiał się o coś uderzyć i ostatecznie zrezygnował z pościgu.

Właściwie nie było to znowu takie wesołe, ale Andrea nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Tym razem od­niosła małe zwycięstwo. To dodało jej odwagi. Jej plan z pewnością się powiedzie.

Ukryła nowo zakupione sukienki między inną gar­derobą, czując się jak mała dziewczynka, która szuka kryjówki dla swoich tajemnych skarbów, po czym jakby nigdy nic zeszła na dół.

Kiedy siedzieli przy kolacji, za wszelką cenę starała się nie roześmiać. Costa ciągle jeszcze był wściekły. Miała wrażenie, że najchętniej powiedziałby jej coś niemiłego, lecz nie pozwalało mu na to jego dobre wychowanie. Niestety nie umiał ukryć gniewu. Był rozkojarzony i bez apetytu dziobał widelcem w talerzu.

Andrea była górą, lecz nie sprawiło jej to takiej przyjemnością jak się spodziewała.

— Nie chcę cię dłużej dręczyć — rzekła nie mogąc znieść dłużej przygnębiającego milczenia, jakie panowało przy stole. Sumienie nie dawało jej spokoju. — Nie

kupiłam nic takiego, czego bym się mogła wstydzić. To miała być niespodzianka. Mam nadzieję, niespodzianka, która ci się spodoba.

— Więc ty myślisz, że ja się gniewam, bo nie pokazałaś mi zakupów?

— W takim razie o co? — spojrzała na niego zdumiona.

— Andreo, przecież ci powiedziałem, że możesz kupo­wać, co ci się żywnie podoba. Złości mnie, że nie chciałaś spełnić mego życzenia. Do tej pory jeszcze nie spotkałem kobiety, która by się odważyła mi sprzeciwić. Ty jesteś pierwsza. I to mnie właśnie denerwuje.

— Najchętniej byś na mnie nakrzyczał, prawda? — posłała mu jeden ze swych najpiękniejszych uśmiechów.

— Nie, wcale nie. To śmieszne, lecz złości mnie, że nie mogłem przeprowadzić swojej woli — odparł w zamyś­leniu. — To dziwne, ale jeszcze bardziej cię lubię za to, że potrafiłaś mi się przeciwstawić.

— Może właśnie dotarło do ciebie, że kobiety także są ludźmi...

— Nie. Raczej utwierdziłem się w przekonaniu, że jesteś wspaniałą kobietą, Andreo — oświadczył z powa­gą. — Jak już powiedziałem, przyzwyczaiłem się do tego, że kobiety mnie słuchają, nawet podporządkowują mi się, choć wcale nimi nie komenderuję. Robią to po prostu dobrowolnie. Do tej pory nie znalazła się taka, która by mi się sprzeciwiła. Gdybym ciebie spotkał kilka lat wcześ­niej, moje nastawienie do kobiet byłoby inne.

— Ależ Costo! Nie uwierzę, że jesteś taki wrażliwy! — puściła do niego oko.

Costa wpadł w jej ton.

— Wierz mi. Jeśli jednak będziesz o tym rozpowiadać, przysięgam, że zaprzeczę. Zepsułabyś mi opinię.

— Możesz mi zaufać — Andrea raptem spoważnia­ła. — Nikomu nie pisnę słówka. Teraz, kiedy już o tym wiem, lubię cię jeszcze bardziej. Mówiąc szczerze, gdybym nie wiedziała, że moja niespodzianka ci się spodoba, nie robiłabym z moich zakupów takiej tajemnicy. Wcale nie miałam zamiaru uczyć ciebie dobrych manier wobec kobiet.

— Żadnej innej bym tego nie darował. Z tobą, Andreo, jest inaczej. Idź teraz na górę i przygotuj się do jutrzejszego party. Wyglądasz ślicznie, a mimo to chciałbym, abyś jutro przeszła samą siebie. Musisz zrobić wrażenie.

— Na pewno cię nie rozczaruję — przyrzekła Andrea podnosząc się. — Dobranoc, Costo.

Wcale jej się nie chciało wracać na górę, lecz nie za bardzo wiedziała, co by tu jeszcze powiedzieć, więc nie pozostało jej nic innego, jak się pożegnać.

— Chwileczkę! — zatrzymał ją Costa, gdy była już w drzwiach.

Rzuciła mu pytające spojrzenie.

— Jeszcze mnie nie pocałowałaś na dobranoc — oświadczył starając się zachować powagę.

— Zgadza się — skrzywiła się pociesznie Andrea. Podniósł się, a ona wspięła się na palce i złożyła na jego policzku delikatny pocałunek.

— Na dziś musi mi to wystarczyć. Nie mam odwagi żądać więcej. Ale strzeż się, Andreo. Nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się panować nad sobą.

Serce Andrei zaczęło bić jak szalone, lecz zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie ma się z czego cieszyć. W słowach Costy ciągle jeszcze było więcej pożądania niż prawdziwego uczucia, a ona nie tego sobie życzyła.

Dotarła do swego pokoju i upadła na łóżko, nie mogąc już dłużej powstrzymać łez rozczarowania. Nie miała szans na zdobycie jego serca!

Minęło sporo czasu, zanim wreszcie łzy oschły, a ona sama trochę się uspokoiła. Próbowała nie myśleć o Coście. Niestety, było to ponad jej siły.

11

Następnego dnia planowano podać obiad wcześniej niż zwykle, gdyż lada moment mieli pojawić się pierwsi goście.

Andrei było to na rękę. Przynajmniej nie zostało jej zbyt wiele czasu na rozmyślania.

Próbowała przygotować się w myślach do rozmowy z bogatymi, wykształconymi ludźmi. Chciała dać z siebie wszystko. Costa powinien być z niej dumny, słysząc padają­ce ze wszystkich stron pod jej adresem komplementy.

Do obiadu włożyła trzyczęściowy kostium z białego lnu. Do spódnicy, kamizelki i żakietu doskonale pasowała bluzka w odcieniu subtelnego różu, którą wyszukał dla niej Costa. Odznaczała się ona wyjątkowo eleganckim krojem, a Andrea wyglądała w niej jak prawdziwa dama obracająca się w najlepszym towarzystwie.

Czekała u wejścia, kiedy zajechała limuzyna z Costą i jego gośćmi. Pierwsze oznaki uznania wyczytała właśnie z jego oczu. Rzucił jej tak promienne, wiele mówiące spojrzenie, że była pewna, iż pożąda jej w tym momencie jeszcze bardziej. Oczywiście cieszyło ją, że uważa ją za pociągającą kobietę, lecz jej radość przygasła, gdy pomyślała, że on prawdopodobnie ceni tylko jej urodę i dlatego pragnie ją zdobyć. Zrobiło jej się przykro, mimo to starała się uśmiechać i serdecznie witać przedstawianych jej przez Costę gości. Costa podawał nie tylko nazwiska, lecz także kraj, z którego dany gość przybył, oraz rodzaj działalności, jaką się zajmował. Andrea zostawiła na boku swoje uczu­cia i urażoną dumę, aby w sposób dystyngowany, lecz swobodnie podejmować gości. Opanowana, pewna siebie, a przy tym uprzejma, nawet nie drgnęła, gdy zwrócono się do niej „madame Thermopolis".

Andrea postanowiła być promienną panią domu — i była nią. Ambicja pomogła jej zapamiętać nazwisko każdego z gości, udało jej się nawet zamienić z każdym z nich parę mniej oficjalnych słów. Goście mieli odnieść wrażenie, że każdym z nich się interesuje. Uśmiechała się ujmująco, gdy prawiono jej komplementy, dziękowała zniewalającym gestem, gdy ktoś dwornie wyznał, jak bar­dzo zazdrości jej mężowi.

Costa raz po raz podchodził do niej, ściskał jej rękę lub delikatnie całował w policzek. Ona ze swej strony głaskała go po ramieniu lub pieszczotliwie dotykała twarzy. Stojący obok uśmiechali się wyrozumiale, przekonani, że mają przed sobą rozkochaną w sobie parę.

Podczas obiadu Costa siedział na jednym końcu stołu, a Andrea na drugim. Po jej obu stronach siedzieli rozmo­wni goście, którzy najwyraźniej przybyli, aby przede wszystkim porozmawiać. Zadawali jej mnóstwo pytań, więc cały czas była przy głosie. Od czasu do czasu rzucała spojrzenie na Costę, aby za każdym razem napotkać jego zachwycony wzrok. To co czytała w jego oczach, wywoła­ło drżenie w jej sercu. Ich wyraz się zmienił. Z początku myślała, że to coś w rodzaju podziwu, że tak doskonale, radzi sobie z gośćmi, lecz instynkt podpowiadał jej, że to coś więcej. Byłaby przysięgła, że wyczytała z jego oczu miłość.

To nie mogło być prawdą. Prawdopodobnie jej się wydawało. Swoje życzenia wzięła za rzeczywistość. Nie wolno mi fantazjować, myślała z goryczą. To wszystko jest już i tak dość trudne. Nie miała prawa oczekiwać czegoko­lwiek od Costy. Umówili się, że przejmie na dwa tygodnie rolę Daphne, i starała się jak najlepiej wywiązać z tego zadania. Także Costa grał rolę kochającego męża, a robił to aż za dobrze.

Późnym popołudniem, kiedy nic nieprzewidzianego nie zmąciło spotkania, Andrea odetchnęła z ulgą. Wiedziała już, że doskonale potrafi podejmować gości i że nic w tym względzie nie powinno jej zaskoczyć.

Wraz z zapadnięciem zmroku nadszedł moment, w któ­rym miała się przebrać w wieczorową suknię. Jaką minę zrobi Costa, gdy zobaczy ją w mocno wydekoltowanej przylegającej do ciała długiej czarnej kreacji, zamiast w nie rzucającej się w oczy szyfonowej sukience, którą sam dla niej na ten wieczór wybrał. Już sama myśl o jego reakcji przyspieszyło bicie jej serca.

Przebrała się, na razie jeszcze nie oglądając się w lust­rze. Najpierw chciała się umalować. Nałożyła bardzo starannie oszczędny makijaż. Miał być prawie niewidocz­ny, a mimo to podkreślać- głębię jej ciemnych oczu. Na końcu pociągnęła wargi błyszczkiem i wreszcie stanęła przed olbrzymim lustrem. To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Wyglądała tak elegancko, a przy tym uwodzicielsko, że nie poznawała samej siebie, prawie że nie dowierzając, iż to jej własne odbicie. Czarna jedwab­na suknia na wąskich ramiączkach, z wysokim rozcięciem z boku, była odważna, a przy tym wyrafinowana w swej prostocie. Stroju dopełniały złote sandały i wspaniały naszyjnik, prezent Costy. Skropiła się jeszcze swymi ulubionymi perfumami, po czym po raz ostatni okręciła się przed lustrem. Była niesamowicie podniecona.

Czy Costa zaaprobuje ją w tym wyzywającym w mnie­maniu rodziny Thermopolis stroju, czy też odeśle na górę, nakazując, aby się przebrała? To byłby prawdziwy blamaż. Czekało ją coś w rodzaju tańca na linie. Kto się nie odważy, nigdy nie zwycięży, myślała hardo.

Poza tym była to ostatnia szansa na zwrócenie swoją osobą uwagi Costy. Dodając sobie w duchu odwagi, z determinacją opuściła pokój.

Goście zebrali się na tarasie, stali też w małych grup­kach w pobliżu basenu. Zewsząd dochodziły śmiechy i szczęk szkła. Kolorowe lampiony i dobywające się z głoś­ników tony muzyki sprawiały, że nastrój był niepowtarzal­ny. Pomiędzy gośćmi krążyli kelnerzy, roznosząc przekąski -i napoje.

Costa sprawował pieczę nad całością. Rozmawiał z gośćmi, wydając jednocześnie polecenia służbie.

Andrea, przywoławszy na twarz promienny uśmiech, wmieszała się w krąg rozmawiających na tarasie, pilnie bacząc na reakcję mężczyzn. Gdy wyczytała z oczu więk­szości z nich niekłamany zachwyt, była już pewna swego sukcesu. Obecne na party damy również nie poskąpiły jej pełnych zainteresowania spojrzeń, lecz odwracały wzrok szybciej niż mężczyźni. Byłaby przysięgła, że dojrzała na ich twarzach cień zazdrości.

Dobrze wiedziała, co te spojrzenia mówią. W swej śmiałej, wysoko rozciętej sukni była atrakcją wieczoru.

Costa jeszcze jej nie dojrzał. Stał zwrócony do niej tyłem, rozmawiając z dwoma wiceprezydentami. Dotknęła delikatnie jego ramienia, uśmiechając się jednocześnie do obu panów, którzy przerwali rozmowę i wpatrywali się w nią zachwyconymi oczami.

Costa odwrócił się w jej stronę, a jego chłodny, lecz uprzejmy, czysto oficjalny uśmiech ustąpił miejsca szczere­mu zdumieniu. Andrea odstąpiła krok do tyłu, aby mógł się jej lepiej przyjrzeć, uśmiechając się do niego tak niewinnie, jakby miała na sobie ową tradycyjną, niecieka­wą sukienkę, którą jej wyszukał.

— Andreo... kochanie! Nie znajduję słów...

— Powiedz coś, miły — poprosiła słodkim jak miód głosem — w przeciwnym razie przez cały wieczór będę miała niemiłe wrażenie, że ci się nie podobam.

— Ależ to wykluczone — wmieszał się zaraz jeden ze stojących obok mężczyzn. — Pani musi się podobać każdemu mężczyźnie,- madame. Costo, na pańskim miejscu nie zabierałbym tak pięknej kobiety ze sobą do Paryża. Mogą ją panu tam porwać. Przecież pan wie, że my, Francuzi, mamy szczególną słabość do pięknych kobiet.

Na przeciąg sekundy w oczach Costy zapaliła się iskierka gniewu zdradzająca dezaprobatę, aby zaraz ustą­pić miejsca zachwytowi, jaki zdradzali wszyscy bez wyjąt­ku zebrani mężczyźni. Rozmawiając z gośćmi, co chwila odwracał się, aby poszukać jej wzrokiem, a jego czułe spojrzenia powodowały szybsze bicie jej serca.

Późnym wieczorem orkiestra wyszła na taras i zaczęły się tańce. Wielu z obecnych na przyjęciu panów po­spieszyło do Andrei, prosząc o pierwszy taniec, lecz Costa był szybszy.

— Kochanie, dziś wieczór nie miałem jeszcze okazji trzymać ciebie w ramionach — rzekł całując ją w szyję.

Przeniknął ją słodki dreszcz. Głos Costy brzmiał tak namiętnie i uwodzicielsko!

— Najpierw musisz zatańczyć ze mną — oświadczył przyciągając ją do siebie.

Andrea skinęła głową, niezdolna powiedzieć słowa, tak była oszołomiona czułością, jaką odkryła w jego pocałunku.

- Pociągnął ją za sobą na parkiet, a stojący wokół mężczyźni klaskali zachwyceni, wychylając się, aby lepiej widzieć.

Orkiestra grała walca angielskiego. Costa był znakomi­tym tancerzem. Słodkie tony muzyki, światło księżyca i zachwyt zebranych gości uczyniły z tego tańca niezapom­niane przeżycie dla Andrei. Miała wrażenie, że śni. A prze­cież to była rzeczywistość. Czuła jego silne ramię wokół talii, wdychała gorzką, prawdziwie męską woń wody do golenia, rozkoszowała się dotknięciem jego policzka, który tak zmysłowo ocierał się o jej własny.

Choć tony muzyki umilkły, nie była zdolna wyrwać się z zaklętego kręgu ani oswobodzić z jego objęć. Costa ujął jej dłonie i zajrzał przeciągle w oczy.

— Dziś wieczór jesteś dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie — szepnął.

— Nie gniewasz się z powodu sukni?

— W pierwszej chwili byłem niezadowolony, ale gdy uświadomiłem sobie, jak ci w niej do twarzy, gniew ustą­pił miejsca podziwowi. — Przyciągnął, ją na nowo do siebie. — Choć kto wie... Gdyby nie ci wszyscy ludzie dokoła, może bym inaczej z tobą rozmawiał...

Andrea już prawie uwierzyła, że ostatecznie podbiła Costę, lecz jego słowa wydawały się przekreślać tę na­dzieję. Kiedy się tak do niej zwracał, czuła się jak zwierzę w potrzasku.

Była tak rozczarowana, że najchętniej wymierzyłaby mu policzek, lecz całowała go, bo tego wymagała umowa, i uśmiechała się do niago promiennie. Costa nie powinien zauważyć, że sprawił jej ból.

— Goście uważają nas za męża i żonę, nie zapominaj. Mogą nie zrozumieć twojego sposobu bycia — szepnęła drwiąco. — To uchodzi tylko między narzeczonymi.

Spojrzał na nią wymownie, lecz nic nie powiedział. Raptem poczuła się nieswojo w jego towarzystwie. Dlacze­go zawsze musiał zrobić lub powiedzieć coś takiego, aby wprawić ją w zakłopotanie?

— A teraz powinniśmy się zająć gośćmi. Rozdzielimy się i...

Nagle rozbrojony, uśmiechnął się i pogłaskał czule jej obnażone plecy.

— Jesteś cudowną panią domu. I taką obowiązkową. Byłabyś zachwycającą żoną. A co się tyczy narzeczeństwa...

— Przepraszam, Costo — przerwała mu niecierpliwie Andrea. — Jeden z twoich najpoważniejszych partnerów kiwa w moją stronę.

Z uśmiechem — jak maską — odwróciła się od Costy i na powrót wmieszała między gości, lecz jej radosny nastrój minął bezpowrotnie. Starała się nie okazać po sobie rozczarowania, lecz to było zadanie nieledwie ponad jej siły. Rozmawiała swobodnie z gośćmi, tańczyła z licz­nymi wielbicielami, troszcząc się jednocześnie o tysiąc spraw — i uśmiechała niezmordowanie, starając się nie myśleć, bo inaczej wybuchnęłaby łzami w obecności ze­branych. Tak wiele obiecujący wieczór stał się prawdzi­wym koszmarem. Ze ściśniętym gardłem, ale wysoko podniesioną głową i przyklejonym do twarzy uprzejmym uśmiechem pożegnała ostatnich gości.

Costa gdzieś zniknął. Andrea była nawet z tego faktu zadowolona. Śmiertelnie zmęczona powlokła się na górę do swego apartamentu, zostawiając na dole krzątającą się służbę, i zrzuciła suknię, w której się tak dobrze czuła na początku wieczoru. Zostawiwszy ją na podłodze jak pierw­szy lepszy zmięty gałganek, rzuciła się na łóżko.

— Przeklęty facet — łkała ze złością bijąc wściekle pięściami w poduszki. — W tej chwili najchętniej wróciła­bym do Ameryki.

12

Kiedy ohudziła się następnego dnia, od razu przypom­niało jej się wielkie rozczarowanie z poprzedniego wieczo­ru. Cała aż gotowała się ze złości. Costa jeszcze po­pamięta!

Owszem, wypełni do końca swoje obowiązki, lecz tylko obowiązki, nic więcej. Da mu wyraźnie do zrozumienia, jaki wstręt do niego ozuje, i nie da się zmiękczyć po­włóczystymi spojrzeniami czy namiętnymi pocałunkami. A jeśli to nie pomoże... — odepchnęła tę myśl i zaczęła się ubierać.

Nastąpiła teraz seria podobnych do siebie dni. Uśmie­chała się do gości, aż bolała ją twarz, tańczyła, prowadziła dowcipne rozmowy — czarująca w każdym calu, jak tego od niej oczekiwano. Nie nosiła już teraz śmiałych sukie­nek, tylko rzeczy, które wybrał dla niej Costa. Z zachwytu, jaki budziła w niej ta cała maskaradowa historia, też już nic nie zostało.

Goście na szczęście nic nie zauważyli, lecz nie uszło to uwagi Costy.

.— Czyżbym cię uraził? — spytał pewnego ranka, kiedy spacerowali po różanym ogrodzie. — Byłem zbyt zajęty i zapomniałem ci powiedzieć, jak wspaniale spełniasz

obowiązki pani domu. Dzięki tobie wszystko przebiega znakomicie, bez najmniejszych tarć. Dotrzymam słowa. Za dzień, dwa wyjadą ostatni goście, a wtedy sprowadzę adwokata i twoja siostra będzie wolna. Ty też.

— Dziękuję ci za komplement — rzuciła gorzko And­rea. — Jedno, czego pragnę, to paru dni dla siebie..na pożegnanie...

— Czyżby odgrywanie mojej żony było rzeczywiście takie straszne?— spojrzał na nią zdumiony. — Niekiedy miałem wrażenie, że sprawia ci to autentyczną przyjem­ność. A więc ta zabawa była jednak zbyt wyczerpująca — ciągnął. — Ostatnio przygasłaś, ruszasz się jak marionet­ka... Wiesz co? Mam propozycję. Spędźmy jeszcze wspól­nie wieczór w Atenach. Zjemy wspaniałą kolację, a później pójdziemy potańczyć. No, jak ci się to podoba?

— To oznacza, że będę cię musiała znosić o jeden wieczór dłużej — rzuciła obraźliwym tonem. Zrobiła to celowo. Niech wie, że jego towarzystwo stało się dla niej nieznośne. Czyżby był aż tak ślepy, że nie zauważał, co się z nią dzieje? No tak. On nie znał uczuć, tylko obowiązki...

— Bardzo dziękuję — powiedziała już innym tonem. — Chcę mieć to wszystko jak najszybciej za sobą. Mam ochotę sama pochodzić po Atenach, przekąsić coś w pier­wszym lepszym barze, a potem wsiąść do samolotu, aby już nigdy nie wrócić.

— Ależ Andreo, ja chciałem tylko...

Mówił do róż. Andrea zostawiła go stojącego na środku ścieżki, choć zdawała sobie sprawę, że to wyjąt­kowo niegrzeczne i zgoła nie pasujące do kobiety, za jaką chciała uchodzić. Co w nią wstąpiło? Była tak zrozpaczo­na, że chciała się znaleźć jak najdalej od niego, a przecież... Dopadła stajni, nie dbając o to, co sobie teraz myśli Costa i czy wreszcie domyślił się, co mogło wywołać taką jej reakcję, po czym skoczyła na pierwszego z brzegu konia, aby ruszyć tak zwariowanym galopem, że biedne zwierzę w mig okryło się potem.

Ale i to jej nie pomogło. Odprowadziła konia do stajni, wzięła z domu kostium kąpielowy i poszła popływać, a pływała tak długo, że gdy wyszła z wody, nogi się pod nią uginały z wyczerpania.

Mimo to poczuła w sobie przypływ sił i wiedziała, że teraz będzie mogła stawić czoło najbliższym godzinom. Tego dnia miał się odbyć koncert. Sekretarz Costy zaan­gażował w tym celu zespół folklorystyczny.

Twarz Andrei była zaciętą maską, kiedy wracała do domu. Tuż przed wejściem ktoś złapał ją za ramię. Obej­rzała się przerażona i natrafiła na nieprzenikniony wzrok Costy. Wyglądało na to, że czekał na nią.

— Nie skończyliśmy rozmowy, Andreo — rzucił chło­dno. — Po prostu uciekłaś. Popełniłem błąd mówiąc ci, jak bardzo podziwiam twoją siłę, a ty to wykorzystałaś, aby mnie obrazić!

— Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. W tej chwili marzę tylko o prysznicu i kilku godzinach snu.

— Tym razem mi się nie wymkniesz — warknął i wpił się palcami w jej ramię, że krzyknęła z bólu. — Nie ruszysz się z tego miejsca, dopóki mi nie powiesz, co się stało.

Jego oczy miotały błyskawice gniewu, lecz ona wy­trzymała to spojrzenie.

— To nie należy do naszej umowy — ofuknęła go ze złością. — Wobec twoich gości jestem kochającą żoną, lecz nic ci do moich uczuć. — Próbowała się wyrwać. — Zo­staw mnie albo zacznę krzyczeć, a co wtedy goście po­myślą sobie o twym szczęśliwym małżeństwie?

Jej twarz wyrażała najwyższą pogardę, lecz w głębi duszy było jej strasznie. Świadomie, z premedytacją raniła człowieka, który był dla niej wszystkim.

— Andreo, kochanie, czy tego chcesz, czy nie, już i tak mi zdradziłaś, co cię gnębi. To ta mistyfikacja, prawda? A teraz mi powiesz, dlaczego. Potrząsnęła z rozpaczą głową.

— Nigdy się tego nie dowiesz. Zażądałeś ode mnie więcej niż jakikolwiek inny człowiek. Zostało mi już tylko parę dni męki, ale tak czy tak nie mam zamiaru wpaść w obłęd. Będę się uprzejmie uśmiechać do gości, ale do niczego więcej mnie nie zmusisz. Nie cierpię cię. Najchęt­niej nigdy bym cię już więcej nie oglądała! — wyrzuciła z siebie nie zważając na nic.

— Co? Ty mnie nie cierpisz? Nie wierzę! — szydził. Wzruszyła z udawaną obojętnością ramionami.

— To mało ważne, czy mi wierzysz, czy nie. Teraz chcę wziąć prysznic i odpocząć. Chcesz usłyszeć, jak głośno potrafię krzyczeć? — w jej głosie zabrzmiała groźba.

— Spróbuj tylko! Wiem, jak ci w tym przeszkodzić.

— Nie odważysz się użyć wobec mnie przemocy! — żachnęła się.

— Powiedziałem ci, żebyś spróbowała. Wtedy uwie­rzysz — uśmiechnął się drwiąco.

— Żywię wobec ciebie różne uczucia, ale strachu wśród nich nie znajdziesz.

Otworzyła usta, lecz wyszedł z nich tylko zduszony dźwięk, gdyż Costa błyskawicznie zamknął je brutalnym pocałunkiem. Przycisnął ją mocno do siebie i wyglądało na to, że teraz już jej tak łatwo nie puści. Jego silne palce zostawiły niebieskie ślady na jej ramieniu, sprawiając ból, lecz nie próbowała się wyrywać, ale i nie odwzajemniła pocałunku. Miała nadzieję, że to podziała na Costę jak lodowaty prysznic.

Jak się spodziewała, odepchnął ją zaraz od siebie.

— Powinnaś się cieszyć, że jestem dżentelmenem — warknął. — Zejdź mi z oczu, zanim zapomnę o moim dobrym wychowaniu.

— Dokładnie to chciałam zrobić — syknęła. — A za­tem do wieczora. Nie zapominaj: masz się stale uśmiechać! Jesteś szczęśliwym mężem.

Costa z furią zacisnął pięści. Po raz pierwszy, od kiedy go poznała, zdjął ją przed nim strach. Wiedziała, że tym razem posunęła się za daleko. Tak szybko jak mogła, wbiegła na górę i zamknęła się swoim pokoju.

Nie żałowała tego, co zrobiła, wręcz przeciwnie, uzna­ła, że jest w tym coś podniecającego. Znowu postawiła się Coście, udało jej się także oprzeć jego namiętnym pocałun­kom. Do tej pory uważała, że to niemożliwe. Costa też wydawał się zaskoczony. Zawsze przecież odwzajemniała jego pocałunki, po prostu nie mogła inaczej.

Niewykluczone, że ciągle jeszcze tkwił w tym samym miejscu, zastanawiając się, czym jej odpłacić. Jeszcze nigdy nie widziała go tak rozwścieczonego.

Raptem uświadomiła sobie, że musiała obudzić w nim jakieś głębsze uczucia. Czuł do niej więcej, niżby sobie tego życzył. To wszystko wyjaśniało. Dlatego więc był taki zły! Pewnie na koniec się w niej zakochał. Nie, to nie mogła być prawda. A może jednak? Skądże znowu, to wyobraź­nia płata jej figle, każąc śnić w biały dzień.

Uczucia Costy nie miały nic wspólnego z miłością. Po prostu uraziła jego męską dumę, dlatego tak się złościł. Przecież podobnie było, gdy nie pozwoliła mu obejrzeć zakupów.

Była zła na samą siebie. Jakże mogła tak się zatracić we własnych marzeniach, aby brać je za rzeczywistość? Głupio było wierzyć, że uczucia Costy względem niej kiedyś się zmienią. Przecież wiele razy dał jej wyraźnie do zro­zumienia, że nigdy jej nie pokocha.

Westchnęła. Po cóż się dręczyć takimi myślami? Zaw­sze przecież była rozsądna i opanowana. Tak, do tej pory kierowała się rozsądkiem. A teraz? Czyżby i on ją zawiódł?

Już raz jej się to zdarzyło — przy Jonathanie, mężczyź­nie, w którym się zakochały razem z Daphne. Była wtedy jak ślepa, a gdy się wreszcie otrząsnęła, przyrzekła sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. I co zostało z tego przyrzeczenia?

Ukryła twarz w dłoniach. Zakochała się beznadziejnie w Coście, a teraz była zła, że nie myśli odwzajemnić jej uczuć. Rzuciła mu w twarz, że nie może się doczekać chwili wyjazdu. To nie była prawda, przyznała uczciwie sama przed sobą. Była rozczarowana, że jej pobyt w Grecji się kończy, a ona bezpowrotnie traci szansę. Prawdopo­dobnie nigdy więcej się nie zobaczą. Będzie musiała na zawsze skryć swe uczucia do niego i z ciężkim sercem wróci do Stanów, aby nigdy nie zapomnieć. Jeszcze tylko parę dni i wszystko będzie już przeszłością. A może powinna odrzucić na bok dumę i wyznać Coście, że go kocha? Przecież nic na tym nie straci. Może on wtedy powie, co tak naprawdę do niej czuje? Panujące między nimi napięcie było nie do zniesienia. Za każdym razem, gdy nakrzyczała na niego, miała od razu ochotę rzucić się mu w ramiona i prosić o wybaczenie. Na niego też te wieczne kłótnie wydawały się działać przygnębiająco. Mo­gło dojść do tego, że przestaną ze sobą rozmawiać.

Nie, za nic do tego nie dopuści. Już sama taka myśl sprawiała jej ból. Dobrze wiedziała, czego im obydwojgu brakuje: szczerej rozmowy.

Ale jak go zagadnąć? I gdzie to zrobić? Przy tylu gościach trudno było znaleźć spokojny kąt.

Jeszcze tylko kilka dni, a bezpowrotnie stracisz szansę. Ta myśl prześladowała ją uparcie, dzwoniła w głowie, przyprawiała o rozpacz.

Co robić? Co zaproponować Coście? Nic nie przy­chodziło jej do głowy.

Naraz uderzyła się w czoło. Przecież Costa już coś zaproponował. Wieczór w Atenach! Tak, jutro wieczór będzie okazja do rozmowy. Jakie to proste!

Oczywiście musi się z tym liczyć, że Costa jednak nie żywi do niej żadnych głębszych uczuć. Spróbuje wyjaśnić całą sytuację, a wtedy będzie mogła z czystym sumieniem opuścić Grecję, zabierając ze sobą wspomnienie kilku wspaniałych tygodni. Może nawet rozstaną się jak dobrzy przyjaciele? To już by było coś, chociaż...

Andrea skoczyła na równe nogi i okręciła kilka razy w miejscu. Przyszłość rysowała się teraz zdecydowanie lepiej, mimo iż jeszcze nie znała odpowiedzi Costy. Zaraz pójdzie go poprosić o wspólne spędzenie ostatniego wie­czoru, a jeśli Costa będzie obstawał przy zaproszeniu jej do lokalu w Atenach, ona włoży szykowną sukienkę, która również miała być niespodzianką.

Jedno było pewne: jutrzejszy wieczór będzie oznaczał początek albo koniec.

13

Tego wieczoru Andrea przeszła samą siebie odgrywając panią domu. Optymistycznie patrzyła w przyszłość — to było widać. Costa był zaskoczony widząc ją tak wesołą, nic jednak nie powiedział. Dopiero gdy zostali sami, zagadnął ją o to.

— Chciałem ci podziękować, że tak się troszczysz o moich gości. Robisz to po prostu cudownie. Kiedy jednak pomyślę, jak mnie nienawidzisz — a mimo to jesteś taka — wydajesz mi się prawdziwym fenomenem — wy­znał łagodnym głosem. — Najchętniej bym cię za to pocałował, ale nie bój się, nie zrobię tego.

— To nie jest tak, że cię nienawidzę, Costo. Nigdy nie żywiłam do ciebie takich uczuć — zdobyła się na wyznanie Andrea, dobierając starannie słowa. — Tak mi się tylko powiedziało, bo byłam wściekła. Ale nie możemy tutaj o tym rozmawiać.

— Dlaczego więc nie mielibyśmy pożegnać się z goś­ćmi i nie przejść do mojego pokoju czy dokądkolwiek chcesz? — zaproponował Costa. — Jestem pewny, że zrozumieją. Zresztą jutro wyjeżdżają, więc będą chcieli wcześnie iść spać.

— Zaczekamy do jutra — powiedziała jakby od nie­chcenia. — Zawieziesz gości na lotnisko, zagramy partię tenisa -— jeżeli oczywiście zechcesz — a wieczorem po­jedziemy do Aten i spróbujemy dokończyć naszą roz­mowę.

Costa uniósł zdziwiony brwi.

— Jesteś pewna, że tego chcesz? Ostatnio o mały włos nie rzuciłem się na ciebie jak dzikie zwierzę, tak mnie zdenerwowałaś. Masz szczęście, że wtedy uciekłaś. Chcesz sprawdzić, jak daleko jestem zdolny się posunąć?

— Tym razem będzie inaczej — zapewniła go skwap­liwie. — To nasz ostatni wspólny wieczór, nasze pożegna­nie. Mam ci wiele do powiedzenia. Jak myślisz, potrafisz się opanować tak długo, aż zdążymy wszystko omówić? — spytała z lekkim uśmiechem.

Costa odpowiedział tym samym, wyraźnie odprężony.

— Dziś wieczór czuję się doskonale, a jutro będzie naprawdę cudownie, wiem to — dodała.

— Szybko zmieniasz zdanie. Dzisiaj rano miałaś ocho­tę posłać mnie do diabła. — Chrząknął. — Właściwie nie powinienem tego robić, ale nie mogę się oprzeć chęci wyrażenia drobnej prośby.

— Mów zatem, a ja się zastanowię, czy będę mogła ją spełnić — odrzekła ze śmiechem.

— Czy mogę dać ci całusa, zanim ktoś nas tu odkry­je? — spytał, a w jego oczach zapaliły się figlrne ogniki.

Skinęła z namysłem głową, starając się zachować powagę.

— Małego, pod warunkiem, że nie będziesz próbował wziąć mnie w objęcia.

Zrobił pocieszną minę.

— Słowo honoru, spróbuję.

— Tylko szybko, bo jeszcze gotowam zmienić zdanie. Costa założył ręce do tyłu, aby Andrea upewniła się, że

nie chce jej przyciągnąć do siebie, po czym pocałował ją w policzek.

— To wszystko? — przekomarzała się z nim.

— Myślałem, że tylko na to mi zezwoliłaś.

— Nie sądziłam, że będziesz taki grzeczny. Uważam, że należy ci się nagroda, a więc pocałuj mnie jeszcze raz, tym razem jak należy.

Tym razem Costa wyciągnął obie ręce, a jego po­całunek był zdecydowanie inny niż tamto niewinne muś­nięcie. Andrea nie pamiętając o bożym świecie zarzuciła mu ręce na szyję, a Costa przytulił ją do siebie namiętnym gestem.

Tak zastali ich goście, lecz natychmiast się wycofali, nie chcąc im przeszkadzać.

Tego wieczoru Costa i Andrea nie wrócili już do towa­rzystwa. Prześcigali się w propozycjach, jak spędzić ten ostatni wspólny wieczór, śmiali się i żartowali. Wreszcie Andrea się poddała, pozwalając się odprowadzić Coście.

— Pod jednym warunkiem — zażądała, gdy wchodzili do domu. — Chcę iść z tobą na długi sparce, abyśmy mogli wszystko spokojnie omówić. Nie będzie to z pew­nością ukoronowanie wieczoru, ale z pewnością jego naj­ważniejszy punkt.

— Ja też jestem za -tym — zapewnił Costa. — Spróbu­jemy dokończyć tamtą nieszczęsną rozmowę, choć tak bardzo bym chciał, aby to był naprawdę miły wieczór.

— Nie ma obawy. To, co ci chcę powiedzieć, z pew­nością nie zepsuje nastroju — przyrzekła Andrea. — Bę­dziemy się cieszyć każdą chwilą.

— Zgodzę się na wszystko, jeśli tylko przyrzekniesz, że będziesz jutro tą dawną serdeczną Andrea. W gruncie rzeczy te ostatnie dwa tygodnie mogły być o wiele przy­jemniejsze. Przykro mi, Andreo. To w dużym stopniu moja wina. Wiem, że moje przeprosiny przychodzą za późno, ale mam wrażenie, że te słowa w jakiś sposób nam pomogą.

— Pst! — Andrea położyła palec na jego wargach. — To część naszej przyszłej rozmowy. Poczekaj z tym do jutra.

— To dla mnie za długo — poskarżył się Costa. — Nie mogę się doczekać.

Stanęli u stóp schodów.

— Zatem do jutra.

— Tak się cieszę — Costa uśmiechnął się tajemni­czo. — Życzę ci słodkich snów. Mam nadzieję, że i dla mnie znajdzie się w nich miejsce.

W nocy Andrea rzeczywiście śniła o Coście i zbudziła się rano ze świadomością, że był to wspaniały sen. Tyle że to projekcja moich własnych życzeń, a nie dobra wóżba na przyszłość, myślała. Choć kto wie? Może naprawdę to spotkanie ich przybliży, wreszcie się zrozumieją, a ona będzie mogła z czystym sumieniem wrócić do Stanów?

Ta ostatnia myśl dosłownie ją ugodziła. Nie umiała sobie wyobrazić powrotu, dostania się w tryby codzien­nego życia. Owszem lubiła uczyć, lecz tygodnie spędzone z Costą, mężczyzną jej marzeń, zrobiły swoje. Wiedziała, że nadejdzie dzień, w którym będzie musiała porzucić owo wspaniałe życie, świat jak z bajki, i wrócić do szarej rzeczywistości, lecz nie miała pojęcia, że to będzie takie trudne.

Po raz ostatni miała czynić honory pani domu i żegnać gości stojąc u boku Costy. Zdecydowała się włożyć jasno­niebieską sukienkę o prostym, lecz wytwornym kroju, starannie nałożyła makijaż i zeszła na śniadanie. Przy pożegnaniu zamieniła jeszcze z każdym z gości parę s decznych słów, po czym długo machała za odjeżdżając-samochodami.

Zanim Costa wrócił z lotniska, spacerowała po ogrodzie, wyobrażając sobie, jak też będzie wyglądał ich ostatni wieczór. Miało być cudownie. Costa przyrzekł się o to postarać, już to samo czyniło ją szczęśliwą.

Costa mógł wrócić lada moment, więc poszła na górę się przebrać, a gdy wróciła, zastała go w hallu.

Gwizdnął z uznaniem, gdy zobaczył ją w kostiumie do tenisa.

— To szczególna przyjemność grać z taką piękną kobietą. Zaraz schodzę.

Chciał ją wziąć w ramiona, lecz mu się wymknęła. Nie musiała długo czekać. Costa przebrał się błyskawicznie.

Rozegrali trzy mecze, rozmawiając o wszystkim i o ni­czym, przyjaźnie, beztrosko, w dobrym nastroju. Po zje­dzeniu olbrzymiego półmiska sałaty urządzili zawody w pływaniu. Andrea przegrała, lecz nic sobie z tego nie robiła. Costa był po prostu znakomitym pływakiem i mało kto potrafił mu dorównać.

Do wieczora pozostało jeszcze kilka godzin, które postanowili przeznaczyć na wypoczynek.

Costa odprowadził ją pod drzwi pokoju.

— Moglibyśmy wypoczywać razem — przekomarzał się z nią.

Andrea wśliznęła się do sypialni zostawiając szparę w drzwiach.

— To nie wchodzi w grę.

— A więc przynajmniej pocałuj mnie na pożegnanie — błagał.

— Nie ma mowy! — Andrea była tym razem stanowcza. Costa próbował wstawić nogę w szparę, lecz ona była szybsza. Mruknął coś ze złością, po czym odszedł.

Rzuciła się na łóżko, mając zamiar przespać się choć ze dwie godziny, lecz przewracała się z boku na bok nie mogąc zmrużyć oka, wstała więc i zaczęła spacerować po pokoju. Wreszcie postanowiła rozpocząć przygotowania do wieczoru. Tego dnia chciała wyglądać szczególnie ładnie, zadała więc sobie wiele trudu, aby jej makijaż był perfekcyjny. Potem zaczęła się ubierać. Na tę okazję wybrała szczególnie wyrafinowaną kreację: tunikę z białe­go jedwabiu z głębokim dekoltem i kapturem oraz sze­rokimi powiewnymi rękawami i spodnie z tego samego materiału.

Gdy zeszła na dół, Costa zachwycony klasnął w dłonie.

— Wiedziałem, że spędzę dzisiejszy wieczór z najpięk­niejszą kobietą.

— Dziękuję — uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Mogło­by być tak co dzień, przemknęło jej przez głowę.

Dłoń w dłoni wsiedli do samochodu i pojechali do Aten. Tam Costa zaprowadził ją do jednej z najlepszych restauracji, odznaczającej się poza doskonałą kuchnią także wspaniałym wystrojem.

Mimo to Andrei nie spodobało się tam.

— Wolałabym mniejszy, bardziej zaciszny lokal, gdzie moglibyśmy siedzieć blisko siebie i gdzie nic nie roz­praszałoby naszej uwagi — wyjaśniła.

Spojrzał na nią zdziwiony. Odpowiedziała uśmiechem, ale nie powiedziała już nic więcej.

— Znajdziesz się na śliskim gruncie — ostrzegł ją Costa, lecz jego uśmiech zapewnił Andreę, że z jego strony nic jej nie grozi.

Costa był tego dnia inny niż tego pamiętnego wie­czoru, pierwszego, jaki spędzili wspólnie w Atenach. Nie wyglądał na mężczyznę usidlonego przez namiętność, za to było w nim więcej ciepła i wyrozumiałości.

— Nic nie szkodzi. Dziś chcę tańczyć na lodzie. Mam nadzieję, że mi potowarzyszysz. Prawdopodobnie już ni­gdy nie będziemy mieli takiej okazji... To musi być szczęśliwy wieczór, abym miała co wspominać przez całe życie.

— Jesteś taka poważna. Powinniśmy się przede wszystkim cieszyć, a łzy zatrzymać na drugą część wieczo­ru, prawda?

— Czy to ma znaczyć, że będziesz za mną płakał? — podniosła na niego z niedowierzaniem oczy. — Żartujesz sobie ze mnie. Jesteś przecież dorosłym mężczyzną...

— Chciałaś powiedzieć, prawdziwym mężczyzną — wpadł w jej melancholijny ton. — Ale żarty na bok, Andreo. Im bliżej jest nasze rozstanie, tym bardziej mi przykro. Dziwnie przykro. Będzie mi ciebie bardzo brako­wało.

Chciał położyć rękę na jej ramionach, lecz uchyliła się zręcznie.

— Poszukajmy, proszę, innego lokalu. Nie mam ocho­ty dziś tańczyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Usiedli bardzo blisko siebie w tonącej w półcieniu niszy małej restauracyjki. Tutaj mogli swobodnie rozmawiać.

— Byłem błaznem — zaczął Costa. — Za tę nieudaną historię z Daphne chciałem zemścić się na tobie. Sporo czasu minęło, zanim się przekonałem, jaka jesteś naprawdę.

Andrea wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Przeczuwała to. Costa nakrył jej dłoń swoją.

— Tak, przekonałem się, jaką piękną kobietą jesteś, ale chciałem koniecznie otrzymać od ciebie to, czego odmówiła mi Daphne. Dlatego sam przed sobą chciałem udowodnić, jakim to wspaniałym mężczyzną jestem.

— Przecież powiedziałeś kiedyś, że kochałeś Daphne. Zrobiłeś wszystko, aby się z nią ożenić. A więc to nie była prawdziwa miłość? Przypominam sobie dokładnie, jak chcieliście mnie przekonać, że się kochacie.

— Daphne i ja potrzebowaliśmy kogoś. Ta miłość to było coś w rodzaju iluzji, którą się nawzajem karmiliśmy. Ona rozczarowała się mną, a ja nią. Nie byłem wobec niej szczery, nawet kiedy zauważyłem, że to wszystko jest ułudą. Nie mogłem się przemóc, aby jej to wyznać.

Chciałem zachować twarz, dlatego wzbraniałem się przed jej odejściem.

— A teraz? — spytała pełna oczekiwania Andrea.

— Teraz? Teraz jesteś ty, a ja mam wrażenie, że znowu padłem ofiarą iluzji. I Daphne, i ty macie już bilety powrotne do Stanów, a ja dopiero teraz zauważyłem, ile mam ci jeszcze do powiedzenia.

Zajrzał jej w oczy, a w jego spojrzeniu było całe morze uczucia. Serce Andrei zaczęło bić na alarm.

— Może pójdziemy na spacer — próbowała mówić spokojnie, lecz jej głos się załamał.

— Nie zdążyliśmy jeszcze nic zjeść — obruszył się zaskoczony.

— Och, na jedzenie mamy całe długie życie, bez względu na to, czy będziemy robić to razem, czy każde z osobna. Ten wieczór musi być inny, niepowtarzalny. Chodźmy drogą, którą szliśmy ostatnim razem. Chcę ci coś powiedzieć.

— Czyżbyś chciała mi coś wyznać? Zabrzmiało to tak uroczyście...

— To też. Ale najpierw chcę się dowiedzieć, co ty mi masz do powiedzenia. Wtedy będzie mi łatwiej się wy­spowiadać.

Zbliżając się do ruin starej świątyni ciągle jeszcze rozmawiali o zabytkach, lecz rozmowa raz po raz utykała. Obydwoje byli zajęci własnymi myślami, to się rzucało w oczy.

Andrea była bardzo podenerwowana, lecz nie miało to nic wspólnego ze strachem. Costa ją zrozumie, była tego pewna.

Powodowani wewnętrznym impulsem, zbliżyli się do siebie. Costa mocniej uścisnął jej rękę, a gdy popatrzyła na niego szeroko otwartymi, zamyślonymi oczami, przyciąg­nął ją do siebie.

— Andreo, nigdy ciebie nie zapomnę — szepnął. — Gdybym wiedział, jak cię zatrzymać, zrobiłbym to. Nie wiem dlaczego, ale ciągle mi się wydaje, że ten wieczór może oznaczać dla nas początek.

Andrea wpadła w popłoch. Jeśli kiedykolwiek ma wyznać to, co tak długo przed nim skrywała, musi to zrobić teraz, zaraz, inaczej będzie za późno.

— Nie istnieje nic innego, czego bym sobie bardziej życzyła, nie wiedziałam tylko, jak ci to wyznać. Właściwie chciałam to przed tobą przemilczeć i zabrać ze sobą za ocean. Ale nie mogłam. Przykro mi, ze nigdy nie wyjawi­łam swych uczuć do ciebie, więc postanowiłam to zrobić przynajmniej na pożegnanie. Kocham cię, Costo — szep­nęła ledwie słyszalnie.

— Andreo! Moja Andreo! — krzyknął Costa i porwał ją w ramiona. Jego wargi przywarły do jej ust w namięt­nym pocałunku, że dziewczynie zabrakło tchu.

— Zostań ze mną — oczy Costy wyrażały bezmierną prośbę, błagały, zaklinały.

Andrea delikatnie wyzwoliła się z jego objęć.

— Myślisz, że po to wyznałam ci miłość, aby te­raz zostać twoją kochanką? — Jej twarz spłonęła ciem­nym rumieńcem, lecz Costa w ciemności nie mógł tego dostrzec. — Miałam odwagę, aby wyznać ci moje uczucia, ale mam też na tyle dumy, aby nie rzucać się w twoje ramiona tylko dla...

Costa ujął jej dłonie i całował koniuszki palców.

— Ciągle jeszcze masz mnie za uwodziciela bez serca? To, że nic do tej pory nie mówiłem, nie oznacza, że nic do ciebie nie czuję. Ja też mam własną dumę. Wiele już zdążyłem w ten sposób zepsuć. Nie chciałem zdradzić, że się w tobie zakochałem, bo byłem zły na Daphne i chcia­łem się zemścić. Ty byłaś pod ręką.

Andrei na moment odebrało mowę.

— To prawda? — spytała wreszcie głucho.

— Ależ tak, najdroższa. Nie było mi łatwo. Jeśli chesz, spróbuję ci to wytłumaczyć.

— Proszę, zrób to! Zrób! Tak długo na to czekałam. Dręczyły mnie wątpliwości. Raz mi się wydawało, że mnie lubisz, a innym razem, że mnie nienawidzisz... Skąd mogłam wiedzieć, co tak naprawdę czujesz?

— Andreo, kocham cię — powtórzył Costa miękkim głosem.

Szczęśliwa, zarzuciła mu ręce na szyję i okryła jego twarz pocałunkami. Costa przytulił ją do siebie, jak gdyby nie miał jej nigdy wypuścić z objęć.

Stali tak całą wieczność. Żadne nie powiedziało słowa, każde z nich czuło tylko bliskość drugiego i płomień pożądania, które zalało ich gorącą falą.

— Nie mogę ci przyrzec, że zmienię się w ciągu jednego dnia — odezwał się wreszcie Costa. — W każdym razie postaram się nie być taki arogancki.

— Wiem, że ci się to uda — uśmiechnęła się Andrea. — Ja też będę musiała się jeszcze tego i owego nauczyć. Costo, nie mogę tego pojąć. Czyżbym miała zostać w Gre­cji przy tobie?

— Tylko wtedy, gdy mi coś przyrzekniesz.

— Zabrzmiało to tak, jakbyś chciał ze mną ubić interes.

— Nie całkiem. Jeśli chcesz tu pozostać i żyć moim życiem, będziesz musiała podporządkować się panującym tutaj zwyczajom. Mówiąc inaczej, obawiam się, że będziesz musiała mnie poślubić.

— Sama nie wiem, jak bym ci mogła odmówić, skoro tak pięknie prosisz — odrzekła tak samo uroczyście. — Wiem, Costo, że nie pozostaje mi nic innego.

Obydwoje wybuchnęli śmiechem.

— Chodźmy powiedzieć o tym wszystkim, zanim obu­dzę się z tego cudownego snu i ciebie już nie będzie. Zróbmy to szybko, bo jeszcze byłbyś gotów zmienić zdanie.

— Nic go nie zmieni. Będziesz moją żoną. Spoważnieli, a Costa ponownie przyciągnął ją do siebie.

— Andreo, nie odchodź ode mnie. Potrzebuję cię.

— Ja ciebie też — szepnęła między dwoma pocałun­kami. — Przyrzekam dać ci wszystko, czego sobie za­życzysz.

— Nawet sześcioro dzieci? — rzucił ze śmiechem.

— Siedmioro, jeśli tego chcesz.

— To spora gromadka, więc najlepiej będzie zacząć od razu — oświadczył stanowczo Costa i zamknął Andreę w namiętnym uścisku.

Czuła, jak jego ręce wślizgują się pod jej tunikę i piesz­czą skórę, aby wresczie dotrzeć do piersi. Jęknęła z roz­koszy nie wahając się zatracić w miłości, bo Costa był mężczyzną, którego kochała.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
37 Stuart Sherry Wybranka Apollina(1)
Interpretacja treści Księgi jakości na wybranym przykładzie
Wybrane markery chorb nowotworowych
Wybrane przepisy prawne
Cw 3 patologie wybrane aspekty
Wybrane aspekty gospodarki finansowej NBP 17072009 2
86 Modele ustrojowe wybranych panstw
Wybrane zagadnienia prawa3
K2 wybrane
163 Wybrane konflikty na swiecie
ANALIZA PRZYCZYN WYBUCHU WYBRANEJ WOJNY NA 3 POZIOMACH
Wybrane funkcje Excela
Wakcynologia – wybrane zagadnienia
Ekonomia wybrane zag 09

więcej podobnych podstron