Erika Steinbach stała się zakałą w stosunkach polsko-niemieckich
Obrończyni "delfinów"
Od kilku lat - w regularnych odstępach czasu - musimy zajmować się działalnością i skandalicznymi wypowiedziami Eriki Steinbach. Władze niemieckie uspokajają, że poglądy Steinbach nie są stanowiskiem rządu federalnego, ale jednocześnie nie reagują na jej wypowiedzi, nawet na te, które w oczywisty sposób rujnują trudne polsko-niemieckie pojednanie, zapoczątkowane w pamiętnym 1965 r. przez naszych biskupów.
Wynika z tego, że Steinbach - wbrew oficjalnym zapewnieniom - jest potrzebna polityce niemieckiej. Taka jaka jest. Z jej polityczną poprawnością, gdy dotyka stosunków rosyjsko-niemieckich, i z wyjątkową arogancją, gdy mówi o sprawach niemiecko-polskich. Tylko najbardziej naiwni jeszcze wierzą, że Steinbach zajmuje się tylko historią i "pojednaniem".
Historia zmanipulowana
Szefowa niemieckiego Związku Wypędzonych (BdV) "zaopiekowała się" swoimi rodakami, którzy pod koniec II wojny światowej albo sami uciekli przed nadciągającą armią sowiecką na zachód, albo już po wojnie zostali wysiedleni na mocy decyzji Związku Sowieckiego i aliantów - z ziem przyznanych Polsce w ramach rekompensaty za utracone Kresy (przedmiot kontraktu Stalina z Hitlerem, później Stalina z Rooseveltem i Churchillem). Dodajmy, rekompensaty niepełnej, bo straciliśmy na tym 76 tys. km2, czyli obszar większy od dzisiejszej Szwajcarii, bliski terytorium Austrii! Do tego dochodzi nieogarnione morze ludzkich nieszczęść. Z winy Niemców i Sowietów, którzy wywołali wojnę światową (przede wszystkim jednak Niemców), Polska straciła od 6 do 8,5 mln obywateli zamordowanych lub zabitych w wyniku działań wojennych i około 5-7 mln obywateli, którzy albo pozostali na terenach wcielonych do Sowietów, albo wybrali emigrację polityczną na Zachodzie, obawiając się represji ze strony sowieckiej policji politycznej w Polsce. Do dziś tych strat ludzkich nie oszacowano, ponieważ nadmierna dociekliwość i zbytnia dokładność w tej kwestii musiałaby wykazać także ogrom strat zadanych przez Sowietów, co było w okresie komunistycznym zabronione przez cenzurę. Jedno jest pewne: według ostatnich, przedwojennych danych demograficznych Polska miała 35 mln mieszkańców. W roku 1944 w okrojonych granicach Rzeczypospolitej pozostało tylko 22,2 mln. Według pierwszego powojennego spisu powszechnego z roku 1946 było nas tylko 23,9 mln. Hitlerowsko-sowiecka nawała pozbawiła nas około 11-13 mln współobywateli. Niemcy, winne wojny, straciły ich mniej, około 10 mln (przy dwukrotnie większej liczbie ludności w ogóle). O sowieckich stratach ludności nie ma sensu dyskutować, ponieważ stalinowscy rachmistrze zaliczali do ofiar wojny także tych swoich obywateli, których NKWD wymordowało w okresie "budowy komunizmu", np. podczas "wielkiej czystki" lat 30.
Poza stratami ludzkimi Polska poniosła porażające straty gospodarcze, utraciła suwerenność i cofnęła się w rozwoju gospodarczym o dwa pokolenia. Produkt narodowy brutto Hiszpanii na mieszkańca jest dziś trzykrotnie wyższy niż w Polsce. Przed wojną były porównywalne. Z rozkazu Związku Sowieckiego jego kolaboranci, administrujący w imieniu Kremla PRL-em, wspaniałomyślnie zrzekli się roszczeń o odszkodowania ze strony NRD - "państwa robotników i chłopów". Przedtem odrzucili w naszym imieniu, nie pytając nas o zgodę, udział Polski w planie Marshalla. Parafrazując znany hitlerowski plakat propagandowy z roku 1939, obarczający nieszczęściami Polski Wielką Brytanię, można powiedzieć bez obawy o przesadę: "Niemcy, to wasze dzieło!".
W wersji historii pisanej przez pomocników Eriki Steinbach, wykorzystywanej na niesławnej wystawie i w tzw. Koncepcie Centrum przeciwko Wypędzeniom, wiek XX był okresem wojen wszystkich ze wszystkimi, wzajemnego zabijania się i wypędzania z domów, przy czym najwięcej cierpieli Niemcy, a największymi prześladowcami byli Polacy. To nie jest żart. To wszystko znajduje się we wspomnianym "Koncepcie", gdy się go dokładnie przeczyta, a ja to zrobiłem kilkakrotnie. Trzeba przyznać, że sowieckie manipulacje historią, znane nam tak doskonale z okresu powojennego, są niczym w porównaniu z tym majstersztykiem!
Nieczyste "delfiny"
Zapytano kiedyś Steinbach, dlaczego zajmuje się niemieckimi uciekinierami i przesiedleńcami, skoro jej rodzina nigdy nie była związana z niemieckim "Ostgebiet" - Prusami Wschodnimi, Pomorzem czy Śląskiem. Odpowiedziała zręcznie: "Nie trzeba być delfinem, by się zajmować delfinami". To prawda. Jeśli jednak ktoś zajmuje się delfinami, to powinien je znać. Myślę, że Steinbach nie ma pojęcia o swych "delfinach". One są dla niej publiką, którą zręcznie manipuluje, by nabrać wiatru w żagle. Są dla niej jednolitą masą, pokrzywdzonymi, "wypędzonymi" z domów przez Polaków. Taki obraz jest zarówno im, jak i jej bardzo potrzebny. Steinbach nie mówi nigdy, że jej "delfiny" uciekały nie przed Polakami, tylko przed "Rote Armee", której sam widok wprawiał Niemców w dziki popłoch. Nie mówi, że uciekali przed swoimi zbrodniami, których się dopuścili wobec "podludzi". Że byli elektoratem Hitlera i jako tacy musieli ponieść konsekwencje wybrania go na führera, konsekwencje najdzikszej w dziejach wojny. Steinbach pokazuje ckliwe obrazki "wypędzonych": wózki dziecięce, staruszki trzymające się wózków, wędrujące setki kilometrów na zachód, hafty z Pomorza, garnki ze Śląska, makatki z Prus Wschodnich. Przyozdabia to wszystko piosenkami ludowymi. Krótko mówiąc, tanie efekty dla sentymentalnych ludzi, pozbawionych wiedzy i świadomości historycznej.
Erika z wodociągów...
Kłamstwa Steinbach, prezentowane na różnych niemieckich stronach internetowych, dotyczą nie tylko wielkich, historycznych spraw. Dotyczą także jej życia. Dyżurne bzdury to ojciec "Luftwaffeoffizier" i matka, która "cudem uniknęła katastrofy 'Gustloffa'". W rzeczywistości ojciec nie był żadnym "oficerem", tylko feldfeblem, który zamiatał płytę lotniska. Matka nie uniknęła "cudem" zatopienia "Gustloffa" przez sowiecką torpedę, z tysiącami uciekinierów, lecz parę miesięcy wcześniej powróciła do swojego "Heimatu", który był nie na Pomorzu, lecz w Berlinie... Miasto Rumia pod Gdynią nigdy nie było Heimatem ani Eriki, ani jej rodziców. Stanowiło przystanek na drodze armii okupacyjnej, której żołnierzem był Wilhelm Karl Hermann z Hanau, ojciec Eriki Steinbach. Matka Steinbach, Erika Grote (ur. 1922), przyjechała do okupowanej Polski z Berlina, gdzie mieszkała na Lessingstrase 41, w ślad za swoim narzeczonym Wilhelmem Karlem (ur. 1916), który jako feldfebel Wehrmachtu został skierowany w 1941 r. do służby w jednostce pomocniczej na lotnisku w Rumi. Nic tu do nich nie należało; gdyby nie wojna, pewnie nigdy by tu nie trafili. Mieszkali na kwaterze u kaszubskiej rodziny Raulinów. Nie przysługiwał im dom po wypędzonych z "wyzwolonej" Rumi Polakach. Takie prawo mieli tylko oficerowie... Wielu z nich "zasłużyło się" niemieckiej ojczyźnie udziałem w zbrodniach na Polakach. Już we wrześniu 1939 r. niemieccy żołnierze z 322. pułku piechoty mjr. von Diensta zamordowali w Rumi Białej Rzece 21 polskich jeńców z Wejherowskiej Kompanii Ochotniczej. Tak wygląda w praktyce mit o "czystym" Wehrmachcie, kamratach Wilhelma Karla. Była to ewidentna zbrodnia wojenna, nie pierwsza i nie ostatnia zbrodnia Wehrmachtu. Przede wszystkim jednak Einsatzgruppe SS, Sicherheitsdienst oraz Einsatzkommando zabijały pomorskich Polaków - w okolicznych lasach lub po prostu na podwórkach i ulicach miast.
Do Rumi Białej Rzeki trafił w roku 1941 feldfebel Wilhelm Karl Hermann. Stacjonowała tu jednostka niemiecka stanowiąca obsługę lotniska. W Rumi produkowano też części do samolotów. Niemcy utworzyli oddziały robocze z jeńców wojennych - polskich, brytyjskich i francuskich. Części do samolotów produkowano też w obozie pracy, gdzie trzymano mężczyzn i kobiety - Polaków, Rosjan, Włochów i innych. W Rumi montowano Focke-Wulfy, Heinkle i Junkersy.
Wilhelm Hermann stacjonował w Białej Rzece, ale szukał kontaktów w mieście.
Był bardzo towarzyski. Zaprzyjaźnił się z rodziną Pawła Obersiega, kierownika zakładu wodociągów miejskich w Rumi. Kaszubska rodzina Obersiegów nie była represjonowana, ponieważ Paweł był z urodzenia Niemcem, poza tym był niezastąpiony jako kierownik wodociągów miejskich. W czasie wojny zachował się nienagannie wobec Polaków, pozostał w Rumi, umarł w latach 80. W domu mówili po niemiecku i po kaszubsku, a modlili się - zwyczajem rodzin kaszubskich - tylko po polsku. Paweł Obersieg znał się nie tylko na wodociągach. Potrafił jak mało kto pędzić bimber. Ojciec Eriki bardzo to cenił... Kiedyś zasiedział się u Obersiegów do następnego dnia. Matka Eriki, w ostatnim miesiącu ciąży, przyszła z reprymendą. Tak się zdenerwowała, że urodziła. To było 25 lipca 1943 roku. Pierwsze dni życia późniejsza Erika Steinbach spędziła w zakładzie wodociągowym... Karl Wilhelm dostał kilka dni urlopu i pozostał u gościnnych Obersiegów...
W styczniu 1944 r. Hermann trafił na front wschodni. Nie wiadomo, czy wynikało to z sytuacji na froncie, czy z nadmiernego zamiłowania do produktów Obersiega... Erika spodziewała się już drugiej córki, którą urodziła w październiku. Matka zadbała o bezpieczny powrót do Reichu. Nie czekając na najgorsze, spakowała się, zabrała córki i wróciła do Niemiec, do Hanau. Marzyła, by jej pierwsza córka została skrzypaczką. Rzeczywiście, Erika Steinbach potrafi dziś zagrać na każdej strunie...
W Rumi nie ma już lotniska. Zostało zbombardowane przez Brytyjczyków na początku 1945 roku. Nie ma też domu Eriki Steinbach. Nigdy go tu nie było...
Pożyteczni pomocnicy
O powodzeniu Eriki Steinbach w jej prowokatorskiej działalności decyduje bezmyślność wielu ludzi, także w Polsce, niezdających sobie sprawy z tego, że Steinbach nie buduje dobrej przyszłości polsko-niemieckiej, lecz jest tej budowli zakałą. Nie tylko relatywizuje problem odpowiedzialności za tragedię II wojny światowej, ale za pomocą kłamstw buduje europejską wieżę Babel, w której zamiast porozumienia będą złorzeczenia, ponieważ ze Steinbachowskiego rachunku krzywd Europejczyków w XX w. jasno wynika, że najwięcej krzywd doznali Niemcy! Najwięcej zła wyrządzili Polacy "wypędzający" po wojnie miliony Niemców z ich domów! Pod pozorem "uniwersalnego podejścia do problemu wypędzeń" Steinbach uprawia politykę zamiany ofiary na prześladowcę i prześladowcy na ofiarę. Jest przy tym bardzo uważna i cyniczna. W jej rachunkach nie ma sowieckiej odpowiedzialności za cierpienia cywilnych Niemców pędzonych z Prus Wschodnich, topionych w morzu, gnębionych w koszmarnych obozach jenieckich i obozach pracy zakładanych przez NKWD na terenie dzisiejszej Polski. To wszystko uczynili "Polacy". Steinbach wie, że obecne niemiecko-rosyjskie zbliżenie polityczne i ekonomiczne nie zniosłoby jej szczególnego "poczucia sprawiedliwości" i szybko zakończyłoby jej karierę. Polacy zniosą, bo muszą. Bo, cytując niesławnego prezydenta Francji, powinni siedzieć cicho.
Nie tylko zniosą, ale i pomogą, nadając Erice Steinbach szczególny status. Pod koniec zeszłego roku prezydent Oświęcimia Janusz Marszałek wysłał do Niemiec grzeczne zaproszenie. Czy Frau Steinbach byłaby tak uprzejma i zaszczyciłaby nas swą obecnością w radzie honorowej powstającego w Oświęcimiu pomnika-kopca, symbolu pojednania między narodami?! Ja, natürlich, odpowiedziała łaskawie Steinbach, a polskie media nawet nie zauważyły tego skandalu. Zajęły się za to problemami seksualnymi pani Anety i rzekomymi ekscesami "faszystowskimi" polskiej młodzieży. Będziemy więc budowali pomnik pojednania z awanturnicą polityczną jako honorową patronką muzeum KL Auschwitz!
"Kto jak kto, ale pani Steinbach nie powinna wypowiadać się w sprawie Oświęcimia" - stwierdził oburzony Stefan Wilkanowicz, wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Profesor Marian Kołodziej, wybitny scenograf, więzień nr 432 KL Auschwitz, był zdumiony: "Jakim prawem ona tam jest? Jej działalność idzie zupełnie w innym kierunku". Trudno się dziwić, że Erika Steinbach uważa na Rosjan, ale nie szanuje Polaków. W Rosji nie ma zwyczaju, by każdy wójt uprawiał własną politykę zagraniczną... Wielu rozsądnych Niemców przekonuje nas, że Steinbach jest awanturnicą i że nie reprezentuje poglądów większości Niemców. Dziwią się, że zamiast jednoznacznej odprawy zapraszamy ją na "debaty", do "komitetów honorowych"; że ją traktujemy niemal jak osobę pokrzywdzoną, która wymaga szczególnego zrozumienia. A ona obrasta w piórka i pozwala sobie na coraz więcej. Doszła już tak daleko, że zaczyna przypisywać rządowi polskiemu cechy faszystowskie! Ona, wiadomo, jest demokratką z urodzenia i korzenie też ma demokratyczne, miłujące pokój i pojednanie między narodami..
"Kuratorka"
Steinbach rości sobie prawo do roli kuratorki Polaków, zwłaszcza ich demokratycznie wybranych władz. Jej ostatnie skandaliczne wypowiedzi, w których porównała rządzące Polską partie polityczne do niemieckich ugrupowań neonazistowskich, a rząd polski nazwała "neurotycznym", to prowokacja polityczna, która ma sprawdzić, na ile jeszcze można sobie z Polakami pozwolić. To już nie tylko rewizja historii, ale także próba udziału w polityce polskiej, pokazująca, do czego w gruncie rzeczy potrzebne są Steinbach "delfiny". One mają ją wynieść na widoczne miejsce, z którego będzie można wymierzyć skuteczniejsze ciosy. Nawet szef Powiernictwa Pruskiego Rudi Pawelka uznał bełkot Steinbach na temat polskich władz za przesadę! Tymczasem przedstawiciele polskiej dyplomacji pocieszają nas, że najlepszą metodą na Steinbach jest ignorowanie jej, ponieważ ona jest problemem "niemieckiej sceny politycznej". Rzecz w tym, że ona nie zajmuje się "niemiecką sceną", tylko nami. Dalsze traktowanie Eriki Steinbach tylko jako "opiekunki delfinów", dalsze ignorowanie takich bezmyślnych zachowań jak to w Oświęcimiu - będzie pogarszać sytuację i stworzy Steinbach nowe obszary działania. "Polak mądr po szkodzie. A jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi: że i przed szkodą, i po szkodzie głupi"...
4