PIERWSZE SPOTKANIE
HAPYLUCKY
Poznałem go przez Internet. On z wielkiego miasta - i ja z małej miejscowości, której nawet nie widać na mapie. Nasza znajomość rozwijała się stopniowo. Stopniowo ujawnialiśmy przed sobą różne szczegóły naszego życia, nasze plany, marzenia, to, co lubimy i to, co nas najbardziej drażni: zakłamanie, obłuda fałsz. Aż któregoś dnia powiedział, że chciałby mnie zobaczyć. Czy mam kamerkę?
- Mam!
Dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że od samego początku mogliśmy tak rozmawiać!
Z niepokojem czekałem, aż ukaże się obraz... Jest!
- No to cześć... - na ekranie zobaczyłem... duże czarne oczy i szeroki uśmiech.
- Cześć - najpierw nie mogłem złapać oddechu, a potem nie umiałem napisać tego zwykłego słowa.
Kolejne wieczory mijały nam na długich rozmowach z kamerką przed oczami. Kiedyś zobaczyłem, że siedzi przy biurku bez koszuli. Poprosiłem go, żeby zjechał kamerką trochę niżej i pokazał mi się, ile może.
Pokazał się tylko do pasa. Dalej miał spodnie, ale od razu napisał, że więcej mi nie pokaże, a mnie się zrobiło głupio. Nie miałem zamiaru go prosić, żeby pokazał mi się w samych majtkach albo goły, bez majtek. Sam też bym tego nie zrobił... a na pewno jeszcze nie w tym momencie. Tym bardziej, że w tamtej chwili nie zdradziliśmy się jeszcze, że...
Coraz bardziej zżywaliśmy się ze sobą. Nasze rozmowy były coraz dłuższe i coraz bardziej intymne. I wtedy padło pytanie o dziewczynę. Odpisałem, że nie mam, że... I nie wiedziałem, co pisać. Spojrzałem do kamerki i nasze spojrzenia jakby się zderzyły. Zmieszałem się. Pewnie się też zarumieniłem. Ale zobaczyłem, że i on się zmieszał.
- Ja też nie mam dziewczyny - odpisał. - Dlatego, że...
Tej nocy po prostu nie mogłem spać. On nie ma dziewczyny dlatego, że... I ja też nie mam dziewczyny dlatego, że... Że obaj wolimy przebywać wśród chłopaków! Wiedziałem, o co mu chodzi, gdy to napisał. Domyśliłem się. Dlatego odpisałem mu tak samo: ja też wolę przebywać wśród chłopaków.
Potem, już za parę dni, napisał mi wprost:
- Jestem gejem...
A ja, myląc klawisze liter, z trudem wystukałem:
- To dla mnie bardzo radosna wiadomość!
Teraz już nie było między nami żadnych tajemnic i przeszkód. Śmiało pisaliśmy, co do siebie czujemy. Wtedy zaproponował:
- Spotkajmy się.
- Gdzie? Jesteśmy od siebie 300 kilometrów!
- Mógłbym przyjechać... Ale nie do ciebie. Gdzieś dalej od domu. Tam, gdzie nas nikt nie zna.
Znów całą noc miałem głowę zaprzątniętą myślami. Jak to zrobić? Gdzie możemy się spotkać? Gdzie znaleźć takie miejsce, żebyśmy mogli... I zadrżałem na samą myśl, że moglibyśmy... Chciałem, żebyśmy to mogli! Jedynym miejscem, jakie mi przychodziło do głowy, to hotel, a ten... Najlepiej by było umówić się z nim w... Pojadę te 70 kilometrów do tego mojego wojewódzkiego miasta, tam go zaproszę, tam zamówię hotel i już!
Gdy mu to zaproponowałem, zgodził się.
- Kiedy?
- Mogłoby być za dwa tygodnie...
Zgodziłem się bez wahania. Potem setki razy upewniałem się, czy na pewno przyjedzie, czy ten termin jest ciągle aktualny. Zapewniał mnie, że tak. No to do dzieła!
Wyszperałem wszystkie zaskórniaki. Opyliłem jednemu moją starą grę komputerową, która już mi się znudziła. On musi sobie zapłacić bilet tam i z powrotem, w takim razie ja muszę nam zapłacić za hotel!
Szperałem po książce telefonicznej. Dzwoniłem do kilku hoteli, pytałem o ceny. Wszędzie podobne. Zdecydowałem się na byle który. Zamówiłem pokój dwuosobowy, na jedną dobę.
W końcu nadszedł ten dzień, na który tak długo czekałem. Stres, to jest jedyne, co teraz przeżywałem. Mój pierwszy raz. Na pewno ma się zdarzyć mój pierwszy raz. Nasz pierwszy raz, bo wiem, że i on nikogo nie miał.
Wczesnym przedpołudniem wsiadłem do autobusu i pojechałem. A Dawid ma przyjechać dopiero wieczorem. Co ja będę robił tyle czasu?
Czekałem na niego na dworcu. I te ciągłe smsy: „Na pewno jedziesz?” „Na pewno”. „Gdzie teraz jesteś, daleko jeszcze?” „Niedaleko”
Zwykła megafonowa zapowiedź nadjeżdżającego pociągu podziałała na mnie jak bomba atomowa. Byłem przerażony i zdruzgotany, bez sił. Czy na pewno go poznam? Wiem, jak jest ubrany i takiego chłopaka będę szukał. I czy on mnie pozna? Jak na siebie zareagujemy, widząc się w realu? Czy nie będziemy sobą rozczarowani?
Pociąg stanął. A ja przy tunelu peronowym martwy i prawie nieprzytomny. I wyszedł on. Wysiadł z wagonu prawie na wprost mnie! Bóstwo wśród ludzi... Tak, jak się opisywał i tak, jak go widziałem. Czarne oczy, czarne włosy, i - jak sam o sobie kiedyś napisał - prawie czarny charakter, w co nie wierzyłem. Zazdrościłem mu jego wyglądu. Jest piękny, jest marzeniem, ale dla mnie na szczęście realnym. Gdy go zobaczyłem, od razu wiedziałem, kto tu będzie dominował: Jego Wysokość - tak mógłbym do niego mówić. Był wyższy ode mnie, na pewno miał ponad metr osiemdziesiąt. Miał przy sobie tylko małą saszetkę. Ja nie miałem nic. Uśmiechnięty, od razu podszedł do mnie.
- Tomek...? - spytał nieśmiało.
- Dawid...? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Tak...
Przywitaliśmy się skromnym całuskiem w policzek, na więcej chyba brakło nam odwagi. W milczeniu, ale z bijącym sercem opuściliśmy peron. Teraz autobus i do hotelu.
- Mam zamówioną rezerwację - powiedziałem do pani recepcjonistki, która nas obrzuciła nieufnym spojrzeniem.
- Na jakie nazwisko?
- Tomasz Wesołowski - odrzekłem i ze zdziwieniem zobaczyłem, jak Dawid robi wielkie oczy...
- Tak, jest... Dokumenty panów poproszę...
Podaliśmy.
- Pan Tomasz Wesołowski i pan... Dawid Wesołowski... Bracia? - spytała i już się uśmiechnęła.
- Kuzyni - wyskoczył Dawid, bo teraz chyba ja stałem z miną śniętego karpia. Jaki drugi Wesołowski? Bo... myśmy swoich nazwisk nie znali!
- Aha, faktycznie, inne imiona rodziców - stwierdziła pani, wpisała nas i podała nam klucz. - Kolację możecie panowie zjeść w hotelowej restauracji, zapraszamy...
- Dziękujemy - odpowiedzieliśmy prawie jednocześnie, ale żaden z nas o kolacji ani nie myślał.
- Nawet tak samo się nazywamy... - szepnął Dawid, gdy windą jechaliśmy na piąte piętro i teraz mocno ścisnął mnie za rękę. Odpowiedziałem mu takim samym mocnym uściskiem.
Pokój jak pokój, nie ma co opisywać.
- Ja bym się odświeżył - powiedział i wszedł do łazienki.
Nie miałem odwagi powiedzieć, że chętnie poszedłbym z nim.
Jeszcze dziś do południa, jeszcze do chwili oczekiwania na dworcu nie wiedziałem i nie przeczuwałem, czym może się zakończyć ten dzień, jaka będzie ta nasza pierwsza wspólna noc tajemniczości, bo to go cechowało. Słyszałem i wyobrażałem sobie, jak woda spływa po jego pięknych smukłych barkach i po jego biodrach. Nie wiedziałem, jakiego ma penisa, jakie ma włosy łonowe, ale na pewno piękne. Woda opływała go po tym gloryfikowanym ciele i dotyka bliżej niż ja: tego penisa, jąder, pośladków, całego ciała. Kończy... Szum wody ucichł. Więc teraz pójdę ja. Chcę też być świeży i tak podniecający dla niego, jak on dla mnie.
Wyszedł w samym ręczniku na biodrach. To bóstwo, nie chłopak! Milczy, ale jego gesty mówią same za siebie. Chłopak z klasą!
- Teraz ja... - powiedziałem, znikając w łazience pełnej zapachu jego podniecającego ciała. Spieszyłem się, żeby jak najszybciej znaleźć się przy nim, obok niego.
Wyszedłem jak on, też tylko w ręczniku na biodrach.
Uśmiechnął się do mnie. Nic nie powiedział.
Położył się na łóżku. Z jaką klasą on to zrobił! Podszedłem. Położyłem się obok niego. Kto ma zacząć pierwszy, ja czy on?... On wciąż leży, więc ja...
Drżącymi rękami gładzę jego piękny tors, taki sam piękny i gładki jak na zdjęciu, które z kamerki sam wykonał. I ten sam nastrój, który panował na zdjęciu, ta sam siła jego ciała. Noskiem muskam jego uszko, próbuję dotknąć go językiem, zamknął oczy, nie protestuje, czyli też pragnie tej czułości. Staram się językiem wejść głębiej do ucha. Nawet na to pozwala. Lekko wargami ciągnę go za ucho. Całuskami dochodzę do jego ust, nie omijam szczegółów, każdy centymetr twarzy starannie wycałowany, brwi, oczy, nos, policzek. Zajmuję się ustami, liżę, całuję go z języczkiem. Nie mogę wytrzymać tej fali namiętności. Całujemy się mocniej, silniej, nic nas nie może rozłączyć... Ale nie, stop, bo mój penis... Nie za szybko. Muszę się opamiętać. Całuję niżej bródkę, szyję... Już tors i cała droga do niego jest wilgotna od moich ust. Liżę suki, te cudowne sutki, leciutko szczypię je zębami i ssę, że mało nie eksplodują. Dokładnie wylizuję centymetr po centymetrze mojego kochanego ciałka. Dłużej zatrzymuję się przy pępku, wylizuję każdy najmniejszy zakamarek... Doszedłem do ręcznika, który wciąż okrywa mu biodra... Czy mam to robić dalej? Czy to ja mam być dalej aktywny? Będę!... W końcu zdejmuję z niego ten biały ręczniczek, stopniowo odkrywam te największe tajemnice jego ciała. Nie myliłem się. Piękne ma włosy łonowe. Nie chwalił się, ale wśród nich tkwi niezły „potworek”, już wyprężony i twardy. Patrzyłem w niego jak w cud. Lekko podrażniłem go języczkiem i jeszcze bardziej pobudziłem. Uniósł się znad brzucha i krew mocniej napłynęła mu do żołędzi. Wargami ściągałem mu napletek, gryzłem sam czubek rozkoszy, drażniąc i pobudzając go coraz mocniej.
Dawid leżał bez ruchu, cały czas z zamkniętymi oczami. Oddychał coraz szybciej...
Czas na jądra - pomyślałem; tak też i zrobiłem. Wziąłem do ust dwa naraz, chociaż przyznam się, że ciężko było. Ssałem, widziałem, jak mój pierwszy w życiu kochany chłopak już nie wytrzymuje, jak się kręci z rozkoszy, więc nie przestawałem. Ssałem i jednocześnie językiem masowałem jego skórkę. Nagle przytrzymał mnie za rękę. Zrozumiałem, zaraz może mieć wytrysk, a pewnie nie chce go mieć tak szybko. Przestałem. Patrzyłem w jego tors, jak nierówno oddycha. Ale nie mogłem tak przestać, żeby nic nie robić...
Czas więc przejść do meritum sprawy. Odwróciłem go na brzuch. Jakie ma gładkie pośladki! Natychmiast przytuliłem do nich policzek. Językiem lizałem część krzyżową kręgosłupa, jednocześnie masując mu barki i resztę pleców. Masaż jest moją mocną stroną. Po dokładnym wylizaniu całego kręgosłupa i pleców, wróciłem na pośladki. Rękami pieściłem je z zewnątrz, a języczkiem masowałem samą rozkosz znajdującą się między nimi. Rozluźniałem zwieracz, lekko na niego językiem napierając, ale się nie poddawał. Dałem kochanemu possać mojego palca wskazującego, którym następnie pomogłem sobie badać jego dziurkę. Zwieracz w końcu musiał puścić i wsunąłem palec do tego przybytku rozkoszy. Zakręciłem nim, aż mój kochany poderwał się całym ciałem. Dotykałem go od środka tak, że aż cały zaczął drżeć... Spojrzałem na swojego fallusa, napiętego tak mocno, jak nigdy. Przyłożyłem go... Zacząłem pchać, nie patrząc na opór stawiany przez zwieracze. Pchnąłem jeszcze raz, mocno raz i drugi, aż puściło i zacząłem powoli w niego wchodzić. Mój kochany musi przyzwyczaić się do tego bólu i do oporu zwieraczy stawianych przez ten kawał mięcha, który posiadałem, na pewno większy niż jego...
Posuwałem go coraz szybciej. Już nie czułem żadnego oporu. Było nam coraz lepiej! Czując, że dochodzę, postanowiłem przerwać i wyjąć penisa, żeby teraz zająć się jego czarnym koniem. Trochę mu zmiękł, ale gdy tylko go wziąłem na języczek, zaraz się wyprężył. Ostro go jechałem ustami. Postanowiłem dać mu wytrysk, a potem ja sobie w nim dokończę. W końcu nie wytrzymał, aż się poderwał na łóżku, i spłynął do mojego gardła ciepłym potokiem swojej cudownej spermy...
Chcąc dokończyć to, co zacząłem, ułożyłem go na pieska, przyłożyłem swojego fallusa i patrzyłem jak w niego wchodzi. Jechałem na drugim biegu, potem na trzecim - i coraz szybciej! Jego tyłek już się oswoił z moim miechem, łatwo się poddawał, a ja prułem go do zapamiętania. Doszedłem... Chciałem wyskoczyć, ale nie zrobiłem tego, zabrakło mi sił. Waliłem spermą jak nigdy w życiu... Jeszcze trochę w nim byłem, dopiero potem wysunąłem penisa z jego ciała i patrzyłem, jak gęsta piana spermy wylewała się z jego wnętrza. Żeby się nie zmarnowała, roztarłem ją po jego pośladkach i udach.
Obaj padliśmy zmordowani. Przytuliliśmy się do siebie. Nie wiem, kiedy zasnęliśmy.
Obaj obudziliśmy się wczesnym rankiem. Myślałem, że teraz się rolę odwrócą, że on będzie chciał mnie... Ale on tylko mnie pocałował.
Powiedział, że musi się spieszyć na dworzec. Ma tylko dwa pociągi, jeden rano, drugi po południu... Musi jechać tym. Gdyby go w domu za długo nie było...
Odprowadziłem go. Niestety, musiał wracać do kochającej matki i małego brata. A ja zostałem z jego słowami w pamięci:
- Warto było jechać te trzysta kilometrów... - i z gorącym śladem jego pocałunku na ustach.
Podziękował mi jeszcze raz przez net. Gdy spytałem, czy następnym razem on... odpowiedział mi, że nie chce zmiany ról. Tak było cudownie.
Dla mnie też „tak” było cudownie.
Z niecierpliwością czekam na nasze następne spotkanie.
Wszelkie podobieństwo imion, nazwisk i sytuacji do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
HAPYLUCKY