W sprawie reformy szkol srednich


Paweł Popiel

W SPRAWIE REFORMY

SZKÓŁ ŚREDNICH

Cena 50 ct.

na dochód Jagiellonii.

W Krakowie,

W drukarni Czasu Fr. Kluczyckiego i Sp.

pod zarządem Józefa Łakocińskiego.

1899.

Osobne odbicie z Przeglądu Polskiego

Nakładem Autora.

Rzeczą zastanowienia godną jest, że sprawa szkolnictwa, a mianowicie szkół średnich, nie doszła jeszcze do takiego stopnia rozwoju, o którym by można powiedzieć, że jest względnie dostatecznym i że ważnej a stanowczej nie wymaga poprawy i zmiany. Organizacya uniwersytetów pozostała prawie taką, jaką nam wieki średnie przechowały. Dla szkół elementarnych ustalono mniej więcej jednolitą zasadę i podstawę tak co do urządzenia szkoły, jak co do metody wykładów. Szkoły średnie jeszcze znajdują się ciągle w stadyum przeobrażenia. Podczas kiedy dla innych żywiołów życia społeczno-państwowego, jak n.p. sądownictwa, administracyi, skarbowości, ustalo­no pewne normy, cele i punkta wytyczne, które na pewien czas przynajmniej wystarczyć powinny, to bodaj najważniejsze życia państwowego zadanie pozostaje w stanie niepewności i poddanem jest ciągłym eksperymentom i zmianom. Nie tylko u nas, ale w całej Europie, z wyjątkiem chyba w Anglii, i w Ameryce Stanów Zjednoczonych, kwestya ta nie schodzi z porządku dziennego. Wszędzie słychać skargi, to na przeciążenie młodzieży, to na płacę i stanowisko ciała nauczającego, wreszcie na wadliwość metody nauczania. W Niemczech, gdzie może więcej niż gdziekolwiek sprawę tę na wszystkie obrabiano strony i gdzie z pewnością nie brak wyborowego stanu nauczycielskiego, nie zgodzono się jeszcze na jednolite zasady, czego dowodem są częste w programach i organizacyi zmiany. W kraju z tak starą kulturą i tak cywilizowanym jak Francya, szkolnictwo średnie weszło wyraźnie na manowce, a skargi na takowe ze strony samych Francuzów mnożą się coraz bardziej. Wykazał to bardzo dobitnie w książce arcyciekawej p. Desmolins, w której z całą szczerością i bez żadnej ogródki mówi własnym krajowcom bardzo gorżkie prawdy. Zresztą obecny społeczny i polityczny stan francuskiego narodu jest najlepszym dowodem, że szkoły na niejedną kardynalną wadę chromać tam muszą, kiedy nie są w stanie wychować pokolenia, któreby rząd i społeczeństwo tego kraju na stałe i lepsze tory sprowadzić mogło. Zdawałoby się, że bezustanne usiłowania w najrozmaitszych krajach do tego ważnego skierowane zadania, powinnyby wreszcie wydać skutki dodatnie i dojrzałe, tak wielkiej i sumiennej pracy owoce. Tymczasem tak nie jest, a sprawa w ciągłem pozostaje zawieszeniu. Nie dziwno więc, że i u nas rzeczy inaczej nie stoją, a tylko z najwyższem uznaniem podnieść należy, że nasz Sejm i Wydział Krajowy tę sprawę w swoję ujął ręce i nad uregulowaniem takowej pracuje, przywoławszy do dzieła najlepsze, najbardziej znane i poważane siły naukowe, jakie się w kraju naszym znajdują. Ośmielamy się tedy i my przedmiotowi temu niniejszych kilka uwag poświęcić.

I.

1. Metoda. Nie mamy tu wcale zamiaru mówić o metodzie nauczania i wykładu w szczegółach. Są to sprawy bardzo subtelne, wymagające specyalnych studyów i wielkiego pedagogicznego doświadczenia, nie tylko wogóle, ale również i może więcej w szczegółach, odnośnie do przedmiotu i materyi mającej być wyłożoną. Zanim jednakże przejdziemy do jądra sprawy, pragniemy przedstawić główne zasady i warunki, jakie wykład w szkołach średnich w mniemaniu naszem mieć winien; kładziemy je zaś na wstępie dlatego, że to, co tutaj podnosimy odnosi się do całego programatu, bez względu na pojedyncze przedmioty. Teorya i przepisy w tym względzie, jestto rzecz bardzo ślizka i niebezpieczna, i jeżeli gdzie, to tutaj można zastósować słowa Goethego: Grau ist jede Theorie etc. Przepisy mogą być jedynie czysto zewnętrzne, jak liczba godzin, zakres i granica jakie wykład w każdym przedmiocie obejmować winien, wreszcie podręczniki i środki naukowe. Wszelkie krępowanie siły naukowej, a zatem osobistości nauczyciela, po za wyżej wskazane ramy, uważamy za niebezpieczne i szkodliwe. Im bardziej wykład jest osobisty, im bardziej nauczyciel będzie szedł za właściwością swego umysłu i uzdolnienia, tem wykład będzie żywszym, skuteczniejszym, tem łatwiej znajdzie drogę do umysłu i duszy młodzieży. Że w skutek tego wykład ten będzie bardzo dobrym, albo dostatecznym, albo wreszcie miernym i pospolitym, na to już rady niema. Szkoła może tylko działać za pomocą tego materyału, jaki ma pod ręką, a rzeczą jest odnośnych władz staranie, aby ten materyał stawał się coraz lepszym i bogatszym, w najrozmaitsze obfitującym siły. Mamy codzienne i tysiączne przykłady, że ludzie bardzo wykształceni, pracowici, z przedmiotem swoim gruntownie obeznani, po prostu wykładać nie umieją i mało albo wcale nie są zdolni swoją wiedzę innym udzielać, do młodego przelewać umysłu — podczas gdy inni, mający mniej gruntowną wiedzę, byle przedmiot swój dostatecznie posiadali, wskutek właściwego i osobistego uzdolnienia, temperamentu, a co najważniejsza miłości do młodzieży, zadaniu swemu skutecznie i z pożytkiem uczniów sprostać zdołają. Będzie to zależeć ostatecznie od powołania, miłości do swego zawodu i usposobienia osobistego. Można więc twierdzić, że metoda nauczania, mimo najlepszej teoryi, pozostanie zawsze rzeczą czysto indywidualną. Zdawałoby się, że pierwsza Pestalozzego zasada: Ile razy uczeń cię nie zrozumiał, zapytaj się przedewszystkiem, czy nie z własnej twej winy, stósowana rozsądnie, powinnaby w bardzo częstych wypadkach skuteczny wykładowi nadać kierunek. O ile nasi nauczyciele zasadą taką są przejęci i słuszność takowej uznają, orzekać nie mamy prawa. To jest pewnem, że zadanie wcale łatwem nie jest; a postawienie się na miejscu ucznia, wzgląd na jego wiek, zdolności, zasób intellektualno-moralny, jaki mógł wynieść z domu rodzicielskiego, wymaga, obok pewnego poświęcenia i zaparcia siebie, ustawicznej czujności, wyrozumienia i cierpliwości. Że ta ostatnia wystawioną jest codziennie na bardzo ciężkie próby, o tem  każdy z nas, gdy sobie ławę szkolną przypomni, wie doskonale. Na to jednakże, prócz dobrej woli, taktu i pracy, rady żadnej nie ma. Szkoła obejmuje cale społeczeństwo, jest i powinna być najpiękniejszym wyrazem równości, o ile taka w stosunkach ludzkich jest możliwą, dlatego obejmuje wszelkiego rodzaju umysły i zdolności. Rzecz prosta, że w ogromnej większości zdolności są mierne; bardzo wybitne, lub zbyt przytępione są wyjątkiem; pierwsze z jakąkolwiek pomocą wyjdą na jaw, drugim najlepsza nauka nie dopomoże. Metoda więc w zasadach swoich i celach do miernych i przeciętnych zdolności stósować się winna; ale jeżeli jest trafną, rozumną, wykonaną z prawdziwą dobrą wolą i zainteresowaniem się losem ucznia, to po prostu cudów dokazuje i nieraz podziwiać przyjdzie, co dobra, konsekwentna pedagogicznie metoda nawet z dość niepodatnego materyału uczynić może. Ale zasługa ze strony nauczyciela pozostanie czysto osobista, indywidualna, i to w największej liczbie wypadków będzie jedyną nagrodą tak wielkiego poświęcenia, tak szczytnego zadania, t. j. przekonanie, że jeżeli zdołał on wyrobić osobnika dla narodu i społeczeństwa użytecznego, to zasługa jest wyłącznie jego własną i że jej z nikim nie dzieli. Wdzięczności ze strony ucznia doczeka się tylko wyjątkowo, a może dopiero w grobie, kiedy uczeń ten doszedłszy do lat dojrzałych oceni, ile mu jest winien. To też nauczyciel, który się przyczynił do wyrobienia, nie mówię kilkudziesięciu, ale kilkunastu dzielnych obywateli, za prawdziwego dobrodzieja ludzkości uchodzić ma prawo, i taki nauczyciel na bezwarunkowe zasługuje uszanowanie oraz wdzięczność ze strony społeczeństwa.

2. Egzamina. Z metodą wykładu związane są ściśle egzamina, stanowią one bowiem nie zupełnie pewną, a tem mniej nieomylną, ale zawsze względnie prawdziwą próbę i miarę, o ile metoda wykładu była dobrą i skuteczną. I ta sprawa jest ważną i trudną, a w zastosowaniu wielkiej wymaga oględności, wyrozumienia i doświadczenia. Egzamin potrzebnym jest dla stron obu; ważniejszym oczywiście jest dla ucznia, ale nie obojętnym i dla uczącego. Dla ostatniego stanowi on rodzaj rachunku sumienia, jak dalece obowiązkom i powołaniu swemu zadość uczynił, a zarazem nagrodę za położone trudy i przekonanie o użyteczności swej działalności i pracy. Dobry, uczciwy nauczyciel wielkie uczuwać winien zadowolenie, ile razy widzi przed sobą porządnego ucznia, który na jego zapytania gotową i rozsądną daje odpowiedź. Ten postęp i rozwój w umyśle i duszy młodzieńca, to jakby część istoty nauczyciela, która się w duszę młodzieńczą przelała. Dla ucznia egzamin stanowi świadectwo o pracy i dokonanym postępie, wyrabia uczucie samodzielności, przekonanie o przezwyciężonych trudnościach i to uczucie niekłamanego zadowolenia, które przejmuje, by dosadnego użyć przykładu, takiego taternika, który się wspiął na stromy i trudno dostępny szczyt góry.

Przytem dla ucznia statecznego ta myśl i pewność, że go w naznaczonym terminie egzamin czeka, stanowi pobudkę do regularnej pracy; lekkomyślnego w końcu zmusi, by fałdów przysiadł, a wreszcie mimo wszystko, co bardzo często a po części słusznie takiej nagłej i wytężonej pracy, tak zwanemu w gwarze szkolnej kuciu zarzucają, ten szybki przegląd i powtórzenie wszystkiego, co w czasie oznaczonym w szkole wykładano, może w pamięci i umyśle słuchacza pozostawić pewien całokształt danego przedmiotu.

Jeżeli, jak na wstępie powiedziano, egzamin ważniejszym jest dla ucznia, niż dla uczącego, to znów odbywanie takowego i stósowanie w praktyce leży wyłącznie w rękach uczącego. Jak powiedzieliśmy wyżej, krępowanie swobody wykładu zbyt ścisłemi przepisami uważamy za niestósowne i szkodliwe; jeżeli na to zgoda, to tem bardziej ukracanie swobody uczącego w egzaminowaniu uważamy za niewłaściwe. On jeden wie, co i jak wykładał i czego od ucznia wymagać ma prawo; on zna, a przynajmniej znać winien, usposobienie każdego % chłopców, uwagę lub roztrzepanie, naturalną chęć do pracy lub skłonność do próżnowania, wreszcie wyższy lub niższy poziom intellektualno-moralny, który uczeń już przed wstąpieniem do szkoły mógł posiąść. Osobiste notatki o każdym z uczniów, które sumienny nauczyciel prowadzić winien, mogą mu pod temi względami bardzo cenną i rzetelną być wskazówką. Znający tak usposobienie swych słuchaczy sumienny egzaminator, będzie umiał rozróżnić pomiędzy naturą bojaźliwą, a swobodną ucznia, uspokoi takiego co się łatwo mięsza, a ściślej będzie badać tego, któremu egzamin zbytniego nie robi żenią, wreszcze osądzi doskonale, kiedy ma do czynienia z prawdziwym nieukiem, a kiedy należy mieć wzgląd na usiłowanie i dobrą wolę, chociażby one chwilowo nie osiągnęły pożądanego skutku. Stósownie do przytoczonych dopiero względów nauczyciel może, naturalnie w pewnych granica przez ustawę szkolną przepisanych, sposób swój egzaminowania w bardzo rozmaitym stopniu modyfikować i możliwie dokładnego nabyć przekonania o rzeczywistej wartości ucznia, a w końcu podstawy do wydania sprawiedliwego wyroku.

Obstawając tu za jak największą swobodą nauczyciela, musimy jednakże wskazać na dwa ważne szkopuły, które w tej sprawie nierzadko nadarzyć mogą. Nasuwa je naprzód indywidualność uczącego. Pedantyzm, drobiazgowość, zbytnie wobec pamięci ucznia wymagania, wreszcie pewne zacietrzewienie w swojej specyalności, po za które nic nie widzi i niczem się nie zajmuje, oto powody, które nauczyciela w kwestyi egzaminu na manowce poprowadzić mogą. Gdybyś się zastanowił, że uczeń w jednym dniu z kilku przedmiotów ma składać egzamin, z przedmiotów bardzo różnorodnych, z których jedne odpowiadają jego zdolnościom, inne, których; się z niesmakiem i z konieczności tylko uczy, łatwo by się przekonał, że trudno wymagać, by chłopiec w każdej materyi zarówno dobrze był przygotowanym. Gdyby pomyślał, w jakiemby się też on sam znalazł położeniu, żeby od niego wymagano odpowiedzi, i to bez czasu do namysłu, w coraz to innych przedmiotach, zapewneby w swoich wymaganiach skromniejszym i więcej umiarkowanym. Takie postawienie się w położeniu ucznia wyrodziłoby obok ścisłości, bez której ostatecznie żadna nauka obejść się nie może, pewną pobłażliwość i liczenie się z umysłowemi siłami ucznia, któreby tylko na dobro jednej i drugiej strony wypaść mogło.

Druga przeszkoda w tej swobodzie może się rzadziej spotyka i jest natury drażliwej, tak, że jej tylko z wielką ostrożnością dotykać można. Jak wyżej powiedziano, cierpliwość nauczyciela, nie tylko w niższych, ale i w wyższych klasach, niemal codziennie na bardzo ciężkie wystawianą bywa próby. Kto w pełnieniu swej funkcyi wystawiony jest i jak mówią Francuzi stanowi le point de mire kilkunastu, często kilkudziesięciu par oczów, ten wkrótce, tak co do swej zewnętrznej postaci, jak co do właściwości swego umysłu, ruchów, mowy i zwyczajów, na wskroś będzie zbadany i na wszystkie strony przenicowany. Udawanie, podchodzenie dobrej wiary, niewinne a czasem wprost złośliwe figle i żarty bywają na porządku dziennymi dziwić się nie można, że mogą wytworzyć gorycz i niechęć, tak do zawodu, jak do młodzieży. A niech się pomiędzy uczniami znajdzie taki, który w tego rodzaju sprawkach rej wodzi i złym przykładem współuczniów pociąga, wtedy niedalekiem jest przypuszczenie, że mu profesor przy sposobności egzaminu i cenzury odpłaci przykrości, których od niego doświadczał. Trzeba się tu liczyć z ułomnością natury ludzkiej i z tem, że od nikogo bezwzględnej cnoty i najwyższego obowiązku poczucia spodziewać się nie mamy prawa, że to powołanie najeżone jest cierniami, a że praca częstokroć nie bywa stósownie wynagradzaną. W takim razie ta pewna niechęć do ucznia może wpłynąć na sprawiedliwość sądu. Przypuśćmy, że się to zdarza bardzo rzadko, ale bądź co bądź zdarzyć się może. Tu już powiedzieć sobie trzeba, że każda instytncya ludzka tu lub owdzie chromać musi. Mądre przepisy, a nadewszystko osoba dyrektora, jedynem mogą być podobne usterki lekarstwem. Dzielny dyrektor, to jak pułkownik, który w pułku winien być ojcem i matką, bratem i ciocią — to surowy i bezwzględny, to łagodny i wyrozumiały, stósownie do okoliczności i potrzeby. To pewna, że jeżeli z taktem i rozsądkiem względem swych podwładnych, ale zarazem i kolegów postępować będzie, może znakomicie na to wpłynąć, by pewne zboczenia, o których tu wspomniano, wydarzały się jak najrzadziej, a cel szkoły był osiągniętym. Mimo jednakże tych zboczeń i usterków, które się zdarzyć mogą a z których pochodzące z indywidualności profesora bywają częstsze, swobodę jego w egzaminowaniu uważamy za pierwszy warunek, aby egzamin celowi swemu odpowiadał.

Co do terminów, w jakich egzamina odbywać się mają, uważalibyśmy, że w niższych klasach półroczne, w wyższych roczne egzamina są wskazane. Inaczej się Wypada zapatrywać na młodzież uniwersytecką, która już wie, że dla siebie i własnej pracuje przyszłości, inaczej na chłopców mniej więcej między dziesiątym a dwudziestym rokiem, których samopas przecież puścić nie można, a dla których ta chwila egzaminu jest bodźcem i ciągłem przypomnieniem do pracy. Wreszcie egzamina peryodyczne stanowią przygotowanie i niejaką wprawę do egzaminu ostatecznego, bez którego żadna instytucya naukowa obyć się nie może.

3. Podręczniki. Łatwiej napisać wielkie i gruntowne naukowe dzieło, niż dobry, praktyczny, jasny i zrozumiały dla młodzieży podręcznik. Obok zupełnego opanowania przedmiotu, wymaga to ogromnego doświadczenia i głębokiego zastanowienia, w jaki sposób najlepiej do umysłu i rozumu uczniów trafić. Potrzeba na to, by się człowiek sam zbadał gruntownie, sięgnął pamięcią do najmłodszych swoich lat i wymiarkował, co mu też najłatwiej do głowy wchodziło, a przy czem najważniejsze miewał trudności, jak się w jego umyśle odbywała ta operacya, mocą której z mglistych wyobrażeń tworzyły się jasne pojęcia, tak, że mu się obraz danego przedmiotu coraz wyraźniej w głowie zarysowywał. Pierwsze początki, powolne stopniowanie, przechodzenie od rzeczy znanych i prostych, do trudniejszych i bardziej skomplikowanych, rozróżnienie tego, co stanowi rdzeń rzeczy, od szczegółów mniej ważnych, co uczeń musi wiedzieć koniecznie i dokładnie, a co pominiętem być może, wszystko to są względy bardzo subtelne, wymagające głębokiej znajomości umysłu ludzkiego, a zwłaszcza młodego, w pierwszych fazach jego rozwoju. Bardzo rzadko zdarzy się, by podręcznik tym wszystkim warunkom odpowiadał, tak, że w ogromnej liczbie takowych w najrozmaitszych materyach i dyscyplinach, prawdziwie dobre i praktyczne ledwie że na palcach policzyć się dadzą. Ponieważ zaś nauka, zwłaszcza niższa i średnia, podręcznika takiego wymaga koniecznie, bo jest on jakby ścieżką, wprawdzie nie w prostej linii, ale w rozmaitych pociągniętą kierunkach, która jednakże starannie wygracowaną i od murawy oderżniętą być winna a którą uczeń pod kierunkiem nauczyciela ma przebiegnąć, możnaby wobec maluczkiej liczby takich podręczników, które celowi temu odpowiadają, stracić nadzieję. Tylko że tu ratuje wzgląd jeden, a mianowicie: podręcznik, choćby najlepszy, dopiero w rękach mądrego nauczyciela staje się doskonałem narzędziem, a taki profesor i z lichym podręcznikiem da sobie radę, modyfikując żywem słowem nieudatne ramy i szkielet nauki niezręcznie narysowany.

Literatura zaś świata całego pod tym względem choruje na zbytnią i niepotrzebną zgoła płodność. Wyrastają podręczniki jak grzyby po deszczu i mnożą się niesłychanie, do czego się przyczynia często zarozumiałość uczącego ciała. Nie jeden jest przekonany, że wszystko, co przed nim uczyniono, zgoła nic nie jest warte i że on dopiero wynalazł kamień filozoficzny. To też książki takie mniejsze lub większe rok rocznie się zmieniają, by po krótkim czasie spocząć na pułkach antykwarskich, gdzie pod nigdy nieporuszanym pyłem i kurzem śpią snem sprawiedliwego. I tutaj też miejsce wskazać na pewnego rodzaju nadużycie, które się tak u nas, jak na całym świecie dzieje, we wszystkich szkołach, a które w niektórych krajach, jak n.p. w Rosyi, grasuje w sposób bardzo szkodliwy. Oto, co chwila nauczyciel jakiegokolwiek przedmiotu występuje z nowym podręcznikiem, w którym zamierza światu zupełnie nowe objaśnić rzeczy i drogi, którego zadaniem zakasować wszystko, co przed nim o danej materyi napisano. Żeby tu chodziło tylko o prostą a niewinną zarozumiałość, możnaby nad tem krzyżyk położyć, ale niestety, smutno powiedzieć, dzieje się to częstokroć w celach spekulacyi. Nauczyciel, który z nową występuje książką, stara się u właściwych władz, by takowa w szkole do której należy, jako podręcznik była zaprowadzoną, a jeżeli się da i w innych podobnych zakładach. Ma się rozumieć, że każdy uczeń zmuszony jest ją kupić; jeżeli książka choć kilka lat w użyciu pozostanie, interes jest dobry i zysk pewny, tak dla autora, jak dla księgarza. Żeby zaś jeszcze książka taka przez pewien czas pozostała w użyciu, to, jeżeli jest dobra, i owszem, niktby autorowi uczciwego zarobku nie zazdrościł. Ale wobec konkurencyi i ciągłych publikacyj tego rodzaju, zazwyczaj niedługie jej bywa życie przeznaczone. Z tego zaś podwójna wypływa szkoda, raz dla uczniów, powtóre dla nauki; dla uczniów zwłaszcza mało zamożnych, a ci rzecz prosta największy stanowią procent, rubryka książek szkolnych wcale nie bywa obojętną i kupno takowych nie małe pochłania sumy. Szkoda zaś dla nauki, zdaniem naszem, jeszcze jest większą. Można zrozumieć, że wobec niesłychanego rozwoju nauk przyrodniczych książki, dajmy na to fizyczne, chemiczne, nawet geograficzne, ciągłej wymagają zmiany, by codziennym niemal postępom w nauce dotrzymać kroku; ale żeby w naukach historycznych, filologicznych, w dziejach literatury, słowem w tak zwanych dawniej humaniora, taka ciągła w metodzie zmiana była pożądaną, temu stanowczo zaprzeczyć należy. Ma się rozumieć, że i tutaj możliwy jest postęp, poprawa i uproszczenie systemu, mianowicie lepszy podział i porządek w nauczaniu. Ale przecież nauki te rdzennym zmianom ulegać nie mogą. Jeżeli nie nastąpiło jakieś nadzwyczajne odkrycie, to gramatyka, podręcznik do historyi lub literatury, do matematyki lub geometryi, który temu lat dwadzieścia odpowiadał swemu celowi, zapewne i dzisiaj te same zachował przymioty i żadna potrzeba do zaprowadzenia nowego nie zachodzi, niedostatkom zaś, któreby znachodzić się mogły, wykład profesora bez trudności zapobiedz może. Podręcznik więc, który raz przez odnośne władze za dobry i praktyczny uznanym został, nie powinien wychodzić z użycia, póki teżsame władze zmiany nie postanowią. Pomiędzy wielu innemi powodami, przemawiąjącemi za lepszem uposażeniem ciała nauczającego, należy i na ten zwyczaj lub nadużycie zwrócić uwagę, by nauczyciel dla zwiększenia swych szczupłych dochodów nie potrzebował tego używać środka, nie koniecznie zdrożnego, ale nie licującego z powagą i ważnością powołania, a który nauce samej więcej szkody, niż korzyści przysporzyć może.

O liczbie godzin, o summie pracy, której od młodego człowieka lub chłopca wymagać można, gdzie się mianowicie zaczyna granica, po za którą następuje przeciążenie młodzieży, dopiero na końcu niniejszej rozprawki zamierzamy pomówić. Tutaj tylko dodamy, że nie mamy wcale zamiaru, ani fachowego uzdolnienia, by w niniejszych uwagach tak ważny przedmiot wyczerpać. Gruntowne zbadanie tej kwestyi wymaga wielu dat i statystyki, porównania tego, co się w rozmaitych innych krajach dzieje, wreszcie powołania i doświadczenia pedagogicznego, które tylko długoletnia zawodowa praca dać może. Chcieliśmy tylko podać pewne zasady na zdrowym oparte rozsądku, które mniej więcej zawsze i wszędzie zastósować się dadzą. Sądzimy też, iż nieuprzedzony czytelnik przyzna, że nie przemawialiśmy wcale na korzyść jednej strony, z ujmą dla drugiej; jeżeli dbamy o dobro młodzieży, to z pewnością stawiamy bardzo wysoko godność, powagę i wielką użyteczność stanu nauczycielskiego.

II.

W nadmiernie ważnej sprawie wychowania publicznego, a w szczególności w sprawie szkól średnich, pytanie, czy więcej uwzględniać należy nauki ścisłe, czy tak zwane klassyczne, stoi dzisiaj na porządku dziennym. Z jednej strony dawna tradycya, obyczaj, kilkunastowiekowe doświadczenie i wychowanie bardzo długiego szeregu pokoleń, z drugiej nowe prądy, nowe odkrycia, rozrost niesłychany nauk przyrodniszych, domaga się coraz natarczywiej, a może i słusznie, większego uwzględnienia i wkracza zwycięzkim krokiem w starą twierdzę szkoły klassycznej z żądaniem, by takowa zupełnie, albo w większej przynajmniej części od stanowiska i dawnych swoich praw ustąpiła. Sprawa to niedawna i mimo szczerby, którą pierwsi Encyklopedyści naukom klassycznym zadali, do początku naszego wieku ledwie że poruszana, właściwie dopiero w ostatnich kilkudziesięciu latach ostrzejsze przybrała kształty, coraz bardziej zajmując tak rządy, jak ludzi na czele wychowania stojących. Dzisiaj można powiedzieć, że dwa obozy wrogo naprzeciw siebie stanęły — a wolno tu zaraz zwrócić uwagę, że rzecznicy nauk przyrodniczych, jak to zwykle bywa u stronnictwa młodego i nowego, od razu pragną zająć naczelne miejsce i w żądaniach swoich możliwe przekraczają granice, dążąc do radykalnej zmiany szkoły. Czy w szkołach średnich ma jak dotąd przeważać kierunek klassyczny, czy wykłady mają obejmować głównie, a jak niektórzy chcą wyłącznie nauki przyrodnicze, czy szkoła ma być jednolitą, czy też od samego początku ma mieć charakter zawodowy, oto jądro pytania. Jak dopiero co zauważono, stronnictwo nauk przyrodniczych, chcące nadać szkole kierunek wyłącznie praktyczny, zajęło od razu wrogie stanowisko, ze szkodą, jak sądzimy, dla nauki samej, boć tu nie chodzi o to, by jeden lub drugi kierunek ze szkoły zupełnie wyrugować, ale by rozważywszy dobrze potrzeby rzeczywiste społeczeństwa, dojść do rezultatu, któryby im możliwie jak najlepiej odpowiadał. Im sprawa ważniejszą, tembardziej przesada i stronniczość takowej szkodzi.

Reprezentanci dotychczasowego kierunku szkoły spotykają się często z zarzutem, który i w obecnych rozprawach znalazł swój wyraz, że nauk przyrodzonych nie rozumieją i z ważności takowych sprawy sobie nie zdają. Dlaczego, nie łatwo zrozumieć. Że człowiek fachowy, a zatem technik albo chemik, specyalność swoją zna lepiej, niż historyk lub filolog, to rzecz prosta; ale dlaczego ten ostatni niema ocenić, jak ogromne chemia lub elektryczność n.p. w życiu codziennem ma znaczenie, pojąć nie można. Wszak fakta do tego stopnia tu w oczy biją, że chyba taki, któryby umyślnie chciał je zamykać, może nie widzieć ogromnego nauk przyrodniczych znaczenia, oraz faktu, że takowe w obecnem wychowaniu, a zatem w teraźniejszej szkole średniej, więcej niż dotąd uwzględniane być winny. Ale tu nie o to chodzi i, stronnicy kierunku klassycznego nie mają zgoła zamiaru traktowania po macoszemu nauk przyrodniczych; tutaj chodzi o pedagogiczną stronę sprawy, t. j. czy szkoła ma tylko wyłącznie kształcić, czy też kształcić i wychowywać. Otóż można powiedzieć, że stronnicy nauk przyrodniczych zajmują pierwsze t. j. ciaśniejsze stanowisko, ze szkodą, jak sądzimy, dla przyszłych pokoleń. A musimy tu zaraz na wstępie zaznaczyć, że jeżeli nauki przyrodnicze w szkołach średnich mniej szczegółowo bywają wykładane, to odnosi się to do takowych w znaczeniu odrębnem; ale jeżeli chodzi o nauki t. z. ścisłe, a do nich przedewszystkiem należy matematyka i geometrya, to te przecież po wszystkie czasy, tak w wiekach średnich, jak dzisiaj, nigdy podrzędnego nie zajmowały stanowiska, i tak też być powinno. Wszak w gimnazyach niemieckich z kolorytem czysto filologicznym matematyka uchodzi wszędzie jako Hauptfach, t.j. że postęp w niej zupełnie niedostateczny jest powodem do odmówienia promocyi lub do chyby w egzaminie. W naszych szkołach i w Austryi jest tak samo, z tą różnicą, że wymagania co do tych przedmiotów są większe, niż w Niemczech. Jeżeli tedy owe dwie gałęzie wiedzy, stanowiące klucz i kardynalne podstawy dla wszelkiej wiedzy przyrodniczej, z wyjątkiem chyba zoologii i botaniki (nauka lekarska do szkół średnich nie należy), dostatecznie są uwzględnione, zkądże ta pewna niechęć względem nauk klassycznych, która się konsekwentnie przeciw takowym ze strony kół przyrodniczych objawia. Sądzimy, że trafimy w sedno, twierdząc, że takowa ma głębsze i zasadnicze znaczenie. Oto kierunek przyrodniczy ma rzekomo oznaczać postęp, wyższą cywilizacyę, otwarcie nowych dróg dla ludzkości, charakter zaś klassyczny szkoły, zacofanie, przesądy, trzymanie się przestarzałej rutyny, nieużytecznej, bo nie licującej z obecnemi potrzebami i prądami.

Na to zgoda, że postęp i nadzwyczajny rozwój tych nauk, coraz to większa znajomość sił przyrody, uprościł stosunki między ludźmi, ułatwił życie materyalne, produkcyę tak rolniczą jak przemysłową niesłychanie powiększył, a co więcej i co najwyższą jego zasługą, dla cierpiącej ludzkości niespodziewane uczynił dobrodziejstwa. Idźmy zaś jeszcze dalej, przyznając, że świat do pewnego przeobraził stopnia. Ale przeobraził tylko zewnętrznie. Choćbyśmy ocenili jak najwyżej wszystko, co tylko nauki przyrodnicze nam dały i w przyszłości dać mogą, to będą to wszystko tylko środki do cywilizacyi, narzędzia do materyalnego postępu, ale nie będzie to cywilizacyą samą i rdzeniem takowej. Mogłyby i one w tym względzie znakomitą być dźwignią, żeby się na nie z wyższego zapatrywać stanowiska, żeby coraz głębsza znajomość sił przyrody, coraz dokładniejsza znajomość nietylko naszej ziemi, ale istoty ciał niebieskich, prowadziła do Stwórcy tej arcymisternej budowy, żeby zamiast nas wbijać w pychę i zarozumiałość, okazywała nam naszą znikomość wobec Pana tego wszystkiego. Cóż, kiedy wiadomo dobrze, iż naturalistów, którzyby swą wiedzę do tego odnosili celu, na palcach zliczyć można.

Namby się zdawało, że postęp i cywilizacya na kolejach żelaznych i telefonach, na żegludze nadpowietrznej lub elektrycznem oświeceniu nie zależy, ale na rozpowszechnieniu jak największem zacnych, uczciwych, szlachetnych zasad między ludźmi, na podniosłości uczuć, patryotyzmie, poświęceniu i miłości bliźniego, i że takim ma być cel, do którego; wszelkie naukowe środki dążyć winny. Zadaniem szkoły jest nietylko kształcić i wychowywać, ale i zdobić umysł młodzieży. Przygotowanie do życia praktycznego, by jak najprozaiczniej się wyrazić, do zdobycia kawałka chleba, jest niewątpliwie arcyważnym względem, nie wyklucza to jednak bynajmniej, że estetyczna życia strona pominiętą być nie może. Życie jest trudne, walka o byt ciężką, i na każdego z nas może przyjść czarna godzina, nie tylko pod względem materyalnym. Czyż na taki wypadek człowiek ma być pozbawionym wszelkiej pociechy, rozrywki, możności oderwania się od trosk codziennego życia? Nie przeszkodzi mu bynajmniej do pełnienia swych obowiązków, że obok znajomości fachowych, które mu dają utrzymanie, będzie coś wiedział o historyi, literaturze i sztuce. I owszem, przykłady znakomitych umysłów i charakterów, których bez tego znać nie może, będą mu podnietą i ambicyą do zwalczania trudności, a środkiem do zachowania pogodnego umysłu i równowagi na wypadek ciężkiego położenia, w które niestety życie nasze obfituje. Tym wszystkim celom szkoła dzisiejsza odpowiada lepiej i skuteczniej, niż zakłady, które od samego początku, od najmłodszych lat, prowadzą umysł młodzieży w ściśle oznaczonym kierunku do wyłącznie praktycznego celu, o którym chłopak jasnego wyobrażenia mieć nie może, a który ziębi miasto zagrzewać, miasto podnosić obniża, który umysł tylko ćwiczy, a nie rozwija. Nie zapominajmy przytem, że nauka dąży do coraz większego specjalizowania i że ta dążność właśnie w naukach przyrodniczych najbardziej się objawia. Jeżelibyśmy więc poszli w tym kierunku, zachodzi niebezpieczeństwo, że ta specyalizacya dosięgnie i szkół średnich i że w przyszłości będziemy mieć osobne gimnazya dla elektrotechników, inżynierów kolejowych, inne dla chemików rolniczych, a znów inne dla chemików przemysłowych lub aptekarsko-lekarskich, to wszystko zaś z nieobliczoną dla przyszłych pokoleń szkodą. Nie przeczymy bynajmniej, że zakłady zawodowe, nawet jak najściślej fachowe, bardzo są użyteczne i potrzebne — może więcej u nas niż gdziebądź, kiedy jesteśmy w ciągłej od wytwórczości zagranicznej zależności. Ale to wszystko dobre jest na później, kiedy młody człowiek stoi na rozdrożu i ma swą przyszłością pokierować. Wtedy, obrawszy swój zawód, niech się rzuci do niego z całym zapałem, niech go zgłębi i opanuje, niech będzie doskonałym inżynierem, górnikiem, lub fabrykantem, a tem samem użytecznym społeczeństwa członkiem. Ale niechże mu szkoła da zarazem możność, ażeby, jeżeli czuje w sobie chęć, zdolności i powołanie, mógł zostać duchownym, prawnikiem, profesorem lub historykiem. Żeby zaś szkoła, miasto czynić człowieka zdolnym do podjęcia najrozmaitszych zawodów, bez których społeczeństwo obyć się nie może, miała zacieśniać umysły młodego pokolenia, kierując je wyłącznie do materyalnej życia strony, żeby je miała pozbawiać polotu umysłowego, prowadzić do zapoznania prawdziwego celu życia, na to zgodzić się nie można i taka szkoła dzielnych, miłujących swój kraj obywateli nie wytworzy.

III.

Zadaniem szkół średnich jest przygotowywanie młodzieży i kształcenie jej do tego stopnia, ażeby gdy czas i lata nadchodzą, wychowaniec zakładu mógł sobie obrać zawód, stosownie do pociągu, sił intellektualnych, materyalnej zamożności i wielu innych okoliczności, mogących na obiór zawodu wpłynąć. By rzecz wyrazić w sposób najbardziej ogólny, chodzi o to, by młody człowiek wchodzący w życie zdobył sobie jak najprędzej niezależne stanowisko, do czego szkoła ma mu podawać wszelkie możliwe środki. Czy to jest jedynym szkoły zadaniem, a zwłaszcza szkół średnich, do tego pytania powrócimy później. Przypuściwszy, że tak jest, to sposoby, prowadzące jak najprędzej i jak najprostszą drogą do powyższego celu, powinny być najbardziej i przedewszystkiem uwzględnione. Ponieważ w zawodzie praktycznym, a nazwijmy go najogólniejszem wyrażeniem, technicznym, możność zarobku jest najłatwiejsza, że pole to jest najobszerniejszem, a widnokręgi takowego rozszerzają się bez przerwy, zatem wyrugować trzeba ze szkoły wszelką naukę, która wprost do tego celu nie prowadzi.

Otóż sądzimy, że nawet najzagorzalszy kierunku przyrodniczego stronnik nie będzie za tem, aby w szkołach pominięto naukę religii, literatury, historyi, języka i dziejów ojczystych, ograniczając się wyłącznie do nauk tak zwanych ścisłych. Chodzi więc tylko o wykluczenie języków starożytnych, t. j. łacińskiego i greckiego, jak chcą jedni w zupełności, jak pragną umiarkowańsi, o wykluczenie nauki języka greckiego z zachowaniem łacińskiego — i w tem leży jądro sprawy. Zastanówmy się, o ile to jest możliwem i wykonalnem tak z ogólnego punktu widzenia, jak ze względu na nasz kraj, język i naród, na całą naszę przeszłość historyczną.

Jak powiedzieliśmy wyżej, szkoła jest wyrazem równości, o ile takowa w społeczeństwie ludzkiem jest możliwą, służy dla wszystkich i każdemu przystęp jest do niej otwarty, o ile tenże odpowiednim zadośćuczyni przepisom, bez względu na stanowisko społeczne lub majątkowe, na stopień intelligencyi i na tysięczne inne warunki, stanowiące różnice i odcienie w pośród społeczeństwa. Jako taka, powinna szkoła dać równomierne i dostateczne wykształcenie do wybrania jakiegokolwiek zawodu. Zawody i powołania są najróżniejsze, a społeczeństwo, obok inżynierów, budowniczych, chemików i wielokrotnych innych zajęć do kategoryi tej należących, potrzebuje księży, prawników, dyplomatów i mężów stanu, profesorów rozmaitych gałęzi wiedzy i t. p. Do nabycia wiadomości drugiego rodzaju służą uniwersytety, a do wykształcenia fachowego w naukach ścisłych wyższe szkoły zawodowe, jak politechniki, akademie górnicze i wiele innych. Stawiając na równi potrzebę pracowników jednego i drugiego rodzaju, pytamy, czy w obecnym stanie społeczeństwa możemy się obyć bez wykształcenia uniwersyteckiego? a jeżeli nie, to stawiamy drugie, czy takowe bez nauki języków starożytnych jest możliwem? Łatwo zerwać z lekkiem sercem z dwudziestowiekową tradycyą, puścić w niepamięć całą cywilizacyę nie tylko starożytności, ale taksamo wieków średnich i czasów Odrodzenia, ale zastanowić się godzi, jakie z tego wynikną skutki i czy dążąc do tak radykalnej zmiany nie puszczamy się na eksperyment bardzo niebezpieczny. Bardzo bowiem łatwo zadekretować zniesienie zupełne nauki języków starożytnych — oczywiście mamy tu jedynie na myśli języki łaciński i grecki, pomijając języki wschodnie — ale nuż się pokaże, że bez takowych obyć się nie można, to wprowadzenie ich na nowo do programów szkolnych wcale łatwem nie będzie. Najłatwiej będzie zdać sobie sprawę z całej kwestyi przechodząc z kolei główne działy wykształcenia uniwersyteckiego jak się takowe z biegiem czasu w pośród narodów cywilizowanych ustaliły. Pomijając odmienne urządzenia uniwersytetów we Francyi i w Anglii, przypomnieć należy, że n nas przyjęto w zupełności organizacyę, jaką zapoczątkowały Włochy, ustaliły i wyrobiły Niemcy i taką samą pozostała zasada naszych uniwersytetów od samego początku aż do naszych czasów.

Według tego obejmują nasze uniwersytety cztery wielkie gałęzie wiedzy i stosownie do tego rozkładają się na wydziały czyli fakultety, a mianowicie: na wydział teologiczny, prawniczy, lekarski i filozoficzny, do którego należą wszelkie nauki przyrodnicze. O wydziale teologicznym długo mówić nie potrzebujemy. Język łaciński panuje w nim samowładnie i do dnia dzisiejszego, jeśli nie wyłącznie, to w znacznej części wykłady w takowym się tam odbywają. Znajomości ksiąg świętych, liturgii, wreszcie ogromnego literatury teologicznej obszaru, bez języka łacińskiego nabyć niepodobna. Historya chrześciaństwa, pisma Ojców Kościoła czyli tak zwana patrystyka, możność czytania w oryginale Nowego Testamentu wymaga koniecznie władania językiem greckim. Do tego przybywają jeszcze języki wschodnie, konieczne do egzegezy ksiąg Starego Testamentu. Ale przypuściwszy, że te gałęzie językoznawstwa tylko dla uczonych teologów i profesorów są konieczne, to można twierdzić stanowczo, że język łaciński w tym wydziale jest poprostu językiem żyjącym, tak nas jak w całym katolickim świecie, że jest urzędowym nie tylko we wszystkich enuncyacyach wychodzących wprost od Głowy Kościoła, ale we wszystkich stosunkach między dyecezyami i Rzymem — a wiadomo dobrze, iż one nie ograniczają się do jednego kraju, lub części świata, ale całą kulę ziemską obejmują. Wreszcie niepodobna się utrzymać na wysokości nauki teologicznej bez łaciny, albowiem mnóstwo rozpraw i dzieł naukowych tak w dziedzinie teologii jak połączonej z nią filozofii do dziś dnia w łacińskim wychodzi języku, a tenże aczkolwiek nie zawsze cyceroniański, tak jest wyrobionym, tak ma ustaloną terminologię, że pewne materye, przy jakiejkolwiek wprawie, najłatwiej w takowym obrabiać się dają. Zatem, albo wydział teologiczny należałoby usunąć w zupełności z wykształcenia uniwersyteckiego, albo też młody człowiek, któryby znajomości języka łacińskiego w szkołach średnich nie nabył, na wydział teologiczny bezwarunkowo wstąpić nie może.

Młodzież, pragnąca wstąpić do służby rządowej, w sądownictwie lub administracyi, albo szukająca zarobku i karyery na drodze adwokatury, obiera sobie wydział prawniczy. O znaczeniu nie tylko naukowem, ale i praktycznem prawa rzymskiego, dwóch zdań być nie może. Zaważyło ono we wszystkich prawodawstwach cywilizowanego świata, a tam, gdzie takowe, czy w skutek braku czucia z kulturą zachodnią, czy w skutek systematycznego wykluczania przystępu nie miało, prawodawstwo, jeżeli nie chroma na inne wady, cierpi w każdym razie na brak ścisłej terminologii, na brak jasności w formie, tak, że ustawa i rozporządzenie prawodawcy więcej niż gdzieindziej powodów do wątpliwości, komentowania i interpretacyi przedstawiają. Czy wpływ prawa rzymskiego na społeczeństwo europejskie był zbawiennym, to inne pytanie, na które odpowiadać nie tu miejsce; ale faktem jest, że nowoczesne kodeksy na niem są oparte i ściśle z takowem związane, że bez znajomości jego wykład historyi prawa jest niemożliwym, wielcy zaś prawnicy rzymscy, których pisma w wyciągach w księgach Justyniańskich są zebrane, przedstawiają niedościgły dotąd wzór kazuistyki i dyalektyki prawniczej.

Częste bywają wypadki, że urzędnik prawny lub administracyjny, adwokat, zetknąć się musi z prawem kanonicznem. Kwestye beneficyów duchownych, dóbr po-klasztornych, wreszcie całe prawo małżeńskie, mimo przeróżnych modyfikacyj, którym w rozmaitych krajach uległo, bez znajomości prawa kanonicznego rozstrzygać się nie dadzą. Z powodu ciągłej styczności władz świeckich z władzą duchowną znajomość prawa kanonicznego bardzo jest ważną, a urzędnik rozporządzający takową będzie miał wyższość nad tym, który jej nie posiada. Otóż, innego tekstu urzędowego dla tego prawa, prócz tekstu łacińskiego, nie ma.

Widzimy z tego, że znajomość języka łacińskiego dla słuchacza prawa jest niezbędną, dla urzędnika lub adwokata arcypożądaną. Uczony zaś prawnik, historyk prawa, profesor na wszechnicy, nieraz i greckim językiem posługiwać się będzie zmuszony. Przełom historyi i cywilizacyi, rozpoczynający się od rozdziału imperyum rzymskiego na wschodnie i zachodnie, a stanowiący pomost między starożytnością a wiekami średniemi, walka pomiędzy bizantynizmem a kulturą łacińską, pomiędzy absolutyzmem teologiczno-prawniczym cesarstwa wschodniego a porastającemi coraz to bardziej młodemi Kościoła rzymskiego siłami, te wszystkie tak ważne dla uczonego prawnika sprawy, bez znajomości greckich źródeł zgłębić się nie dadzą. Wreszcie dodać można, że wiele bardzo konstytucyi przed- i po-justyniańskich wychodziły zarazem w tekście urzędowym tak łacińskim, jak greckim. Ta jest praktyczna strona sprawy. Nie zawadzi jednak dotknąć i ogólnej.

Kto zna dokładnie obowiązujące swego kraju ustawy, ten może być dobrym urzędnikiem, zręcznym obrońcą i znajomość tak praktyczna jak teoretyczna rozporządzeń rządowych wystarczy mu do podołania swoim obowiązkom. Z ustawami dzisiaj obowiązującemi i bez znajomości języków starożytnych obeznać się można, bo wiadomo, iż takowe jedynie w języku odnośnego kraju ogłaszane bywają. Ale taka znajomość, choćby najbardziej dokładna, nie stanowi jeszcze prawnika. Otóż pytanie, czy mnożąca się coraz bardziej liczba urzędników, nie będących prawnikami, dla których biuro i związana z takowem a stopniowana ściśle hierarchia stanowi świat, po za którym nic innego nie widzą, a który dąży do opanowania społeczeństwa, jest dodatniem dla takowego nabytkiem. O biurokratyzmie pisano i pisze się bardzo wiele. Wykazano zgubny wpływ takowego niejednokrotnie, szczególniej ze względu na stosunek rządu do rządzonych, jego absorbującą siłę, która w najliberalniejszych na pozór państwach przybiera wprost cechy despotyzmu, ale się mało zastanawiano nad powodami tego stanu rzeczy i nad skutecznem na takowy lekarstwem. Otóż, nie twierdzimy bynajmniej, by to był jedyny środek, bo wchodzą tu w grę najrozmaitsze przyczyny — sądzimy wszakże, że gdyby urzędnik był przedewszystkiem prawnikiem, gdyby nabył na wszechnicy szerszego poglądu, mniej byłby podatnem narzędziem w maszynie rządowo-administracyjnej i w publiczności widziałby co innego, jak den beschränkten Unterthanen- Verstand. Z drugiej strony klasa adwokatów nie-prawników, stanowiąca w naszych parlamentarnych czasach bardzo znaczny kontyngens w ciałach reprezentacyjnych wszystkich krajów, więcej szkody, niż korzyści społeczeństwu przynosi. Łatwa swada adwokacka, biegłość wojowania ogólnikami, brak związku i czucia z codziennemi potrzebami społeczeństwa, pociąga za sobą jałowość i bezskuteczność rozpraw parlamentarnych. Tysiączne przykłady tego możnaby przytoczyć z życia i działania parlamentarnego wszystkich krajów, z wyjątkiem jednej Anglii. Uważamy więc, że szkoła średnia powinna młodego człowieka tak przysposobić, aby tenże, jeżeli sobie obierze wydział prawniczy, mógł dotrzeć do źródeł, poznać historyę prawa i filozoficzną takowego stronę. Odejmując mu możność nauczenia się co najmniej języka łacińskiego, zamykamy przed nim drogę do zgłębienia swego fachu, tembardziej, że wielcy cywiliści po rzymskich czasów, jak Donellus, Kujacyusz, Potbier i tylu, a tylu innych aż do środka XVIII wieku, wyłącznie pisali po łacinie.

Przechodząc z kolei do wydziału filozoficznego, pomijamy filologię i językoznawstwo, bo dla tych gałęzi wiedzy języki starożytne stanowią samą treść i podstawę nauki, a natomiast wyjmujemy z wydziału filozoficznego trzy ważne gałęzie wiedzy: filozofię, historyę i literaturę.

Nauka filozofii była w poszanowaniu po wszystkie czasy i we wszystkich krajach. Im bardziej cywilizowane społeczeństwo, tera więcej filozoficznych głów wydało, a raczej na odwrót, wielcy filozofowie cywilizacyę swych krajów najbardziej naprzód posunęli. Zgłębienie natury człowieka, rozumu, duszy, woli, jego stosunku do Stwórcy, poznanie natury państwa i społeczeństwa, stosunku pomiędzy niemi a osobnikiem, rząd, władza, wolność, oto w najogólniejszych zarysach zadanie tej nauki, którą słusznie nazwać można: omnium scientiarum mater atque princeps. Przytem nie należy zapominać, że jest ona, jak mówi O. Stefan Pawlicki we wstępie do swej Historyi filozofii greckiej (nawiasem mówiąc jednem z najlepszych dzieł tej treści w jakimkolwiek języku) bajecznie starą i że ludzkość, choćby ją czasowo zaniedbała, zawsze do niej powracać będzie. Jeżeli w najnowszych czasach nauka filozoficzna na wielu wszechnicach poszła w poniewierkę, a dzisiaj już trudno, prócz na fakultetach teologicznych, z gruntownym kursem filozofii się spotkać, to dzieje się to z wielką nietylko dla nauki, ale i dla społeczeństwa szkodą. Sądzimy zatem, że rozumna polityka szkolno-państwowa raczej do wskrzeszenia nauk filozoficznych, niż do powolnego ich usunięcia z wykładów uniwersyteckich dążyć winna A teraz pytamy, czy one bez znajomości języków starożytnych wogóle są możliwe? W filozofii dwa języki klassyczne równorzędne mają prawo i bodaj czy język grecki nie jest jeszcze ważniejszym od łacińskiego. Niech filozofia na wszechnicach wykładaną bywa w języku ojczystym, i owszem; filozofię scholastyczną, tak ważną dla fakultetów teologicznych, i tak w języku łacińskim wykładają. Ależ wykład i najlepszego profesora wszystkiego obejmować nie może, a charakter nauki uniwersyteckiej właśnie na tem polega, by młodzież do samoistnego zachęcić badania i środki i źródła do takowego jej wskazać. A jakiż z tego może być pożytek, jeżeli młody człowiek nie będzie w stanie zajrzeć do Arystotelesa, Platona lub Pytagorasa, do Cycerona lub Seneki, do Erazma, Leibnitza lub Kartezyusza, do św. Augustyna lub św. Tomasza i jeżeli nie ma środka, by się bezpośrednio z tem uroczystem gronem najświetniejszych umysłów wszystkich czasów i narodów zapoznać? Jeżeli zaś chodzi o najnowszą filozofię, to Kant i Hegel, Gołuchowski, Cousin lub de Maistre, pisali każdy w swym języku, ale języki starożytne znali doskonale, a do zgłębienia ich dzieł znajomość takowych częstokroć bardzo będzie potrzebną. Jeżeli więc wykład filozofii nie ma się ograniczyć do wyliczania nazwisk i pobieżnego rozmaitych szkół filozoficznych streszczenia, ale ma objąć całokształt wiedzy, to bez zapoznania się bezpośredniego z dziełami wielkich filozofów obyć się nie może.

Historya i jej nauka w zupełnie takich samych warunkach i zależności od znajomości języków starożytnych pozostaje. Kto historyi chce się nauczyć z podręcznika i komu pobieżne chociażby tylko ojczystych dziejów wiadomości wystarczają, ten oczywiście znajomości źródeł niepotrzebuje i może obowiązki swego stanu lub zawodu bez głębszej tej nauki wiadomości doskonale spełniać. Nauka uniwersytecka jednakże przeznaczona jest dla tych, którzy pragną wyższe w społeczeństwie zająć stanowisko. Historya zaś nietylko sama przez się, ale jako pomocnicza nauka w przeróżnych gałęziach wiedzy niezmiernie jest ważną. Nietylko historyk z zawodu, ale dyplomata, wojskowy, mąż stanu, ksiądz lub prawnik, wreszcie każdy wykształcony człowiek, bez znajomości takowej się nie obejdzie. Nadto historya jak najściślej z patryotyzmem jest związana i dlatego w społeczeństwie każdego narodu tak wysoko cenią tych, którzy dzieje ojczyste, bądź w całości, bądź w szczegółach wyświetlili, oddając świadectwo prawdzie, windykując zasłużoną narodu chwałę, lub broniąc go przeciw oszczerczym czy wrogim napaściom. Taka zaś znajomość historyi bez dotarcia do źródeł w żaden sposób nabyć się nie da. Skoro więc, co najmniej do pokoju Westfalskiego wszystkie kancelarye dyplomatyczne niemal wyłącznie łacińskim się posługiwały językiem, bez znajomości języka przynajmniej łacińskiego o żródłowem badaniu dziejów mowy być nie może. Nauka uniwersytecka właśnie na to służy, by tę znajomość historyi krzewić, na pewnem stopniu utrzymywać i nie stracić nici tradycyi, wiążącej teraźniejszość z przeszłością. Że do naszych dni tak się dzieje na to najlepszy dowód w tem, że ciała naukowe wszelkich krajów prześcigają się w zbieraniu dokumentów i materyałów historycznych, że właśnie w najnowszych czasach otworzono przystęp do bibliotek i archiwów państwowych, które dawniej tak zazdrosnem okiem przez rządy były strzeżone. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o badania źródłowe, ale nadto dla sztuki historycznej, dla sposobu przedstawienia dziejów, w historykach starożytności niedościgle znajdujemy wzory. By tylko zacytować Macchiavella i Macaulaya, a zwłaszcza ostatniego, którego z pewnością nikt o zacofanie lub brak nowożytnego charakteru nie posądzi, wystarczy przeczytać, jak się pierwszy o Liwiuszu, drugi o Tucydydesie wyraża, by się przekonać, jaką wartość tym wielkim w sztuce historycznej mistrzom przypisywali. Przykłady cisną się pod pióro, co jednakże tutaj powiedziano, wystarcza za dowód, że szkoły średnie i w tym kierunku młodzież przygotowywać winny.

Literatura, którą śmielibyśmy nazwać historyą umysłu ludzkiego i jego objawów w biegu czasów i życiu narodów, obejmuje, tak, jak znajomość dziejów, ogromne obszary i z takową, jak niemniej z filologią i językoznawstwem, ściśle jest związana. Są specyalne badania nad pewnych narodów literaturą, które oczywiście i bez języków starożytnych obyć się mogą, ale żeby, chcąc dać pogląd na literaturę powszechną, pominąć w takowym pisarstwo greckie i rzymskie, to nam się w żaden sposób w głowie pomieścić nie może. Obok treści, forma odgrywa tutaj rolę zupełnie równorzędną; pomijając więc te narody, które w sztuce pisania do niebywałej doszły doskonałości, wydaje nam się rzecz z tą sprawą tak, jak żeby kto n. p. z nauki malarstwa chciał wykluczyć naukę rysunku. Wykład tego przedmiotu będzie nadto suchym i żadnego zajęcia u słuchaczy wzbudzić nie zdoła, jeżeli nie pozostanie w ustawicznym związku z oryginalnemi utworami pisarzów. Jak chemia, fizyka lub astronomia wymagają eksperymentów i narzędzi, tak historya literatury potrzebuje ciągłych przykładów, illustrujących wykłady. Jeżeli profesor niema czasu odczytywać ze słuchaczami prób stylu wielkich pisarzy, bo to jest zadaniem seminaryów, toć musi im wskazać źródła, gdzie takowych zaczerpnąć mogą, a dopiero współdziałanie słuchaczów z wykładem profesora obudza interes i zaciekawienie, prowadząc w końcu do pożądanych rezultatów. Wartość literatury starożytnej polega na tem, że podano w niej najwyższe myśli w najszlachetniejszej formie; ale z tych jedynych skarbów korzystać bez znajomości tych języków jest niemożliwem. Jeżeliby nam kto powiedział, że są przecież przekłady, to odpowiemy, że dobre rzeczywiście przekłady na palcach policzyć się dadzą. Pomimo, że język nasz posiada ich sporą liczbę, niemniej twierdzić można, że przekład będzie albo odtworzeniem oryginału przez równorzędnego pisarza, jeżeli zaś jest wiernym i dosłownym, tak będzie suchym i nudnym, że do miłości literatury odnośnego języka z pewnością nie zachęci; wreszcie, jak wszystko na świecie, tak i one się wyczerpią, a wtedy kto będzie na nowo autorów klassycznych tłómaczył lub monstrualne częste błędy przekładów prostował?Żeby się zaś młody człowiek na uniwersytecie zabrał do nauki języków starożytnych, to jest czysta illuzya, a przykłady, by się kto, jak Henryk Schliemann, w późniejszym wieku po grecku nauczył, są jak ziarnko maku w piasku. Zdarza się natomiast dość często, że słuchacz dopiero na uniwersytecie nawet z niewielką pomocą wyuczy się jednego lub drugiego języka nowożytnego, ale dlaczego? bo w nauce języka łacińskiego, której nabył w szkołach średnich, znajduje podstawę. I rzeczywiście nietylko języków romańskich, ale nawet angielskiego, bez porównania łatwiej przy znajomości łaciny nauczyć się można. Zatem i w nauce języków nowożytnych, jeden przynajmniej z języków klassycznych obojętnym nie będzie; ważności zaś tej nauki chyba nikt nie zaprzeczy, tembardziej u nas, kiedy w najrozmaitszych gałęziach wiedzy literaturą zagraniczną ustawicznie posługiwać się musimy. Że zaś język grecki ze swą przejrzystą i cudowną składnią, ze swobodą i prostotą, z jaką najdrobniejsze myśli ludzkiej odcienia oddawać jest zdolny, dla prawdziwego stylisty będzie jakby solą i aromatem, które stylowi jego odrębny i osobisty nadadzą charakter, na to, jeśli skromne nasze świadectwo nie wystarczy, powołujemy się na zdanie wielkich, wszelakich narodów krytyków i pisarzy.

Przechodząc wreszcie do działu nauk przyrodnicych, przedewszystkiem między teoryą takowych a praktycznem zastosowaniem rozróżnić trzeba. Pierwsza tylko należy do wykładów uniwersytetu, drugie jest zadaniem szkół zawodowych i specyalnych. Oczywiście, że nauki przyrodnicze albo wcale, albo wyjątkowo tylko znajomości języków starożytnych wymagają, jednakże i tutaj należy zwrócić uwagę, że najwyższa matematyka, najwyższe przyrodoznawstwo, bezpośrednio z filozofią się stykają. Nadto, jeżeli w jakich naukach podstawy wiążą się najściślej z następstwami, to właśnie w naukach ścisłych. Między tabliczką mnożenia a rachunkiem różniczkowym lub równaniami wyższych stopni, jak między twierdzeniem Pytagoresa a najwyższemi geometryi wykreślnej zadaniami, zachodzi łańcuch nieprzerwany, w którym najmniejszego ogniwka brakować nie może. Tak samo wszelkie w naukach przyrodniczych odkrycie gruntuje się na tych prawidłach, które już poprzednio odkryto. Nasz wiek szczyci się słusznie coraz to nowemi wynalazkami i zdobyczami na polu przyrody, ale musiały je poprzedzić wiekopomne prace Kopernika, Keplera, Newtona i Galileusza i wielu innych, a pisali oni przeważnie lub wyłącznie po łacinie. Nie śmiemy twierdzić, jak dalece dzieła Arystotelesa, Ptolemeusza i Pliniusza dla astronomów i przyrodników, Pauzaniusza i Strabona dla geografów jeszcze dzisiaj są potrzebne i ważne, sądzimy wszakże, iż prawdziwy uczony na tem polu pominąć ich nie powinien.

Czy naprzykład człowiek takiej wszechświatowej sławy, jak Virchow, byłby się z taką gotowością oddał na usługi Schliemanna, gdyby nie znał Iliady i Odyssei, i gdyby ze wspomnień szkolnych nie był zachował zapału dla wiecznie młodych epopei Homera? Jak zaś najstarsze badania i prace niespodziewanie z najnowszemi wiązać się mogą, tak, że nic na świecie straconem nie bywa, dowodzi między innemi, że najnowsze w geografii afrykańskiej odkrycia wykazały prawdomówność Herodotowych opisów.

Wnioskujemy ztąd, że aczkolwiek nauki przyrodnicze bez języków starożytnych obyć się mogą, jednakże i na tem polu takowe nie zawadzą, a w pewnych wypadkach rzeczywistą mogą być pomocą, choćby n.p. dlatego, że w botanice i nazwach roślin łacina do naszych dni jest językiem międzynarodowym, a przecież właśnie w naukach przyrodniczych i medycynie mnóstwo jest wyrazów technicznych, żywcem z języka greckiego zapożyczonych. Jakże profesor znaczenie takowych słuchaczom wytłómaczy, jeżeli ani on sam, ani słuchacze, wyobrażenia o tym języku mieć nie będą?

Kończymy na wydziale lekarskim, o którym tylko dla uzupełnienia tego krótkiego przeglądu wspominamy, i tutaj przyznajemy, że medycyna zupełnie jest niezależną od starożytnej nauki i kultury. Rzeczywiście różnica między wiedzą lekarską dawnych a obecnych czasów tak jest ogromna, a postęp w skutek przybrania do pomocy najnowszych odkryć chemii i fizyologii tak wyjątkowy, że o ile nam, jako niefachowym, sądzić wolno, prace odległych na tem polu wiekow dla nowoczesnej medycyny żadnego nie mają znaczenia. Czy Hippokrates i Galenus lub szereg średniowiecznych lekarzy dla medycyny zupełnie są obojętni, wiedzieć nie możemy. Żeby dać wyraz naszego poszanowania dla tego szczytnego powołania, oświadczamy, że dobrego, sumiennego lekarza, uważać należy za przyjaciela domu, znakomitości zaś i wielkich chirurgów za prawdziwych dobrodziejów ludzkości. Przypuszczamy, że jednym i drugim być można bez znajomości języków starożytnych. Zważywszy jednak, jak dalece indywidualność lekarza po za jego sztuką jest ważną, jak w wielu wypadkach osobisty jego wpływ w kuracyi i w obchodzeniu się z chorym będzie rozstrzygającym — przypominamy wszelkie cierpienia psychiczne — pytamy, czy szerszy pogląd i powszechne wykształcenie nie będzie dla tego powołania ogromną dźwignią i pomocą, może więcej, niż przy innych życia zadaniach? Otoż ta potrzeba wykształcenia powszechnego, bez względu na osobny zawód, prowadzi nas do zapatrywania się na całą sprawę z ogólnego punktu widzenia.

IV.

Staraliśmy się w poprzednim przeglądzie wykazać, że wykształcenie uniwersyteckie, w dotychczasowym przynajmniej systemie i przy obecnej organizacyi, bez znajomości języków starożytnych obyć się nie może — a zatem, że radykalna w tym względzie reforma i wyrugowanie nauki języków klassycznych z programatu szkól średnich musiałoby za sobą pociągnąć niemniej radykalną reorganizacyę uniwersytetów. Chodzi tylko o to, czy w ogóle jest możliwem puścić w niepamięć najważniejszą część dziejów ludzkości aż do urodzenia Chrystusa Pana i czy to dla społeczeństwa naszych czasów będzie zbawiennem.

Nie możemy się tu wdawać w zasady i prawidła, na jakich się ludzkość rozwija, bo to są kwestye filozofii historyi, wychodzące zupełnie po za ramy niniejszych uwag; faktem jest jednak, że dzieje ludzkości przedstawiają nam ruch bezustanny, że tak społeczeństwo w ogóle, jak jego części składowe, t. j. pojedyncze narody, to postępują, to się cofają, bujnem żyją życiem, to obumierają, by później znów do nowego powstawać działania. Co zaś najważniejszem, to, że w zwykłym biegu historyi następujące pokolenia korzystają z tego, co dawniejsze zbudowały i na tej podstawie dochodzą, jeśli nie zawsze, to częstokroć do rzeczywistego w pewnym kierunku postępu. Zrywać więc z umysłu nici, które wiążą teraźniejszość z przeszłością, byłoby dumą niczem nie usprawiedliwioną i lekceważeniem wszystkiego, do czego ludzkość w rozmaitych dążyła wiekach, oraz porzuceniem tego, co często po długoletnich dopiero zdobyła walkach. Pozbawiać się tego wszystkiego i zamykać dla następnych pokoleń drogę, by się od tej mistrzyni życia, jak nazywają historyę, czegoś nauczyć, wydaje nam się zamiarem co najmniej lekkomyślnym.

Tak by jednakże było, gdybyśmy naukę języków starożytnych zupełnie porzucili. Wszak tu nie chodzi o najbliższą przyszłość, ale o cały szereg następujących pokoleń. Wychowajmy choć jedno bez żadnej języków tych znajomości, a będziemy mieli ludzi niezdolnych do głębszych historycznych badań, ludzi, którzy straciwszy poczucie i interes dla całej przeszłości, będą w teraźniejszości upatrywać jedynie to, co ich osobiście obchodzi, co im korzyść materyalną przynieść może. Nie chodzi tu bowiem o rzeczywistość, t.j. o mniej lub więcej dokładną znajomość jednego ub drugiego języka, ale o możność korzystania z takowych, które się młodzieży raz na zawsze odejmuje. Jeżeli mi kto powie, że historyi nie uczymy się z autorów klassycznych, ale z podręczników, to odpowiem przedewszystkiem, że tu nie chodzi o samą historyę, ale o literaturę, sztukę, pomniki, urządzenia społeczne i ekonomiczne, słowem o całą cywilizacyę, nie tylko starożytności, ale w znacznej części i wieków średnich. Powtóre, że podręczniki są tylko streszczeniem długoletnich i wielostronnych badań, że takowe, jeżeli mają jakąkolwiek mieć wartość, żródłowemi studyami poprzedzone być winny, wreszcie, że one wielokrotnie rozpowszechniają i powtarzają utarte błędy historyczne, które dopiero staraniem prawdziwych uczonych prostowane być mogą. Otóż to wszystko upada, zatraca się raz na zawsze, możność wyświetlenia prawdy ustaje, jeżeli młodzieży zamkniemy dostęp do starożytności, odejmując jej narzędzie do poznania takowej. Jeżeli to wszystko, co nam starożytność przekazała, zgoła nic nie warte, to wyrugujmy naukę języków klassycznych, jako zbyteczny balast; jeżeli się zaś na takie iście Omarowskie zdanie nie zgodzimy, nie pozbawiajmy naszej młodzieży dorobku dwudziestu wieków.

Teraźniejsza młodzież zaprawdę na zbytek ideałów nie choruje. Skargi na to dają się słyszeć nietylko u nas, ale w całym niemal świecie — nietylko w poważnej, ale i żartobliwej formie; wystarczy przeglądać czasem dzienniki humorystyczne w rozmaitych językach. Że ten kierunek ani zdrowym, ani zbawiennym nie jest, o tem chyba dwóch zdań być nie może. Mamyż tedy zamiast przeciwdziałać, zwłaszcza w szkole, która po rodzinie stanowi zadatek przyszłości, młodzież utrwalać w kierunku poziomym i owszem środki do pozostawania w takowym do rąk jej podawać? Człowiek musi żyć, zarabiać na chleb powszedni, zdobywać co prędzej niezależność, by nie być ciężarem dla swego społeczeństwa. Wielka prawda, i nikt rozsądny takowej przeczyć nie będzie. Ależ twarda rzeczywistość aż nadto prędko przed człowiekiem staje i konieczność borykania się z takową niedługo na siebie da czekać. Dajmyż tedy choć krótko młodzieży trochę pobujać. Równie jak w świecie fizycznym (czy ludzkim, czy zwierzęcym) potrzebnym jest koniecznie pewien peryod swobody, by siły fizyczne do pełni rozwoju dojść mogły, a zbytnia praca, zanim to nastąpi, takowemu przeszkadza, tak, iż ten co za wcześnie był do niej wprzęgniętym, wydaje potem skarłowaciałe potomstwo — taksamo władze umysłu i duszy wymagają względnej wolności, by za wczas nie dojrzewały, ale stopniowo się mogły rozwijać. Tym czasem dla człowieka jest złoty wiek młodości, w którym troska o przyszłość jeszcze wyraźnie przed oczyma nie staje, kiedy nadzieja, zapał, szlachetne porywy, górują nad warunkami codziennego życia, kiedy opieka rodziców i starszych w miarę możności przeszkody usuwa. Minie on aż nadto prędko, a zadaniem szkoły przedłużać go jak można najbardziej. Usuwając ze szkół wykład języków klassycznych, pozbawiamy młodzież przedziwnych przykładów poświęcenia, patryotyzmu, ducha i karności rodzinnej, które nam starożytność przekazała; zamykamy krainę sztuki i piękna, odejmujemy wzory najwyższego pisarstwa, na którem kształciły się umysły mistrzów pióra i mowy, aż do naszych czasów. W miejsce tego przybędzie kilkanaście godzin, które zapewne będą przeznaczone na nauki przyrodzone i jeden z języków nowożytnych. Co do tych ostatnich wyrażamy obawę, że wykład będzie niedostatecznym, biorąc przykład z wykładu języka niemieckiego w naszych szkołach średnich. Dokładna i gruntowna języka niemieckiego znajomość jest dla naszej młodzieży poprostu niezbędną nie potrzeba tego wcale dowodzić. Ale niestety przeciętny abituryent, jeżeli po za szkolą nie miał sposobności się w tym języku wyćwiczyć, wychodzi z gimnazyum z tak niedostateczną takowego znajomością, że ani mówić płynnie, ani czytać z korzyścią, tembardziej redagować w takowym nie jest w stanie. Główną tego przyczyną jest, naszem zdaniem, że nauka nie bywa udzielana przez rodowitego Niemca. Tymczasem uważamy, że każdy język nowożytny przez odnośnego krajowca wykładanym być winien. Otóż jeżeli dość łatwo znaleźć Niemca, władającego dostatecznie językiem polskim, to niezmiernie będzie trudno o Francuza lub Anglika, umiejącego tyle po polsku, by wykład uczynił dla słuchaczy zrozumiałym. Jeżeli zaś tego warunku nie będzie, wykład ograniczy się na gramatyce i próbach stylu, przy fatalnem wymawianiu.

Przypuszczamy jednak, że chodzi tu głównie o nauki przyrodnicze i że dla takowych lwia część godzin do udziału przypadnie. Oświadczaliśmy już kilkakrotnie i jeszcze raz powtarzamy, że tej gałęzi nauk bardzo wielką przypisujemy wagę, uważamy jednak, że zgłębienie takowych i specyalne ich traktowanie jest zadaniem uniwersyteta i szkół zawodowych. Nauki te mają tendencyę do coraz większego specyalizowania i można rzec, iż poddziałki do takowych nie na lata, ale niemal na miesiące przybywają. Nie można się tedy dziwić, że wykładający tego rodzaju przedmiot im lepiej go zna, im bardziej takowym jest zajęty, ma skłonność do zapuszczania się w drobiazgowe badania i wygórowane uczniom swoim stawia wymagania. Ponieważ zaś nauki te z natury swojej wymagają metody poglądowej i naocznego przekonania, że do tego oparte są na ścisłych formułkach, stanowiących podstawę do następujących wywodów, umysł młodzieńczy, nieledwie że dziecięcy, jeżeli najniższe klasy weźmierny na uwagę, przyzwyczaja się w nich zanadto wcześnie, by temu tylko wierzyć co widzi, a z lekceważeniem niedojrzałego zmysłu pomiatać tem, co odrazu pod zmysły nie podpada, ale co dla zrozumienia głębszego wymaga zastanowienia i pomyślenia. Zważmy przytem, że nauki te mają wyłącznie cele praktyczne, dotykalne, że prawdziwy badacz przyrody, który naukowo się tą sprawą zajmie, będzie tylko wyjątkiem, a że ogromna większość będzie w tem widziała jedynie możność jak najprędszego zarobkowania i wzbogacenia się — a wówczas dojdziemy do przekonania, że nadanie szkole takiego kierunku dla młodzieży, a temsamem dla przyszłości społeczeństwa, zbawiennem być nie może. Wreszcie jestto droga ślizka, na której się zatrzymać trudno, za językami klassycznemi może przyjść kolej na literaturę i historyę, a wtedy możemy dojść do społeczeństwa, dla którego business jedynym będzie celem, ale bez pracy, hartu i ducha przedsiębiorczego Amerykanów.

Ma się rozumieć, że mówiąc tu o naukach przyrodniczych, wyjmujemy, jak o tem wyżej wspomniano, matematykę i geometryę, żądając dla nich równomiernego uwzględnienia. Pragniemy tylko, by nauki przyrodnicze w ścisłem znaczeniu, jak botanika, zoologia, krystallografia, fizyka i.t.d., ograniczały się do najpotrzebniejszych wiadomości, w przekonaniu, że specyalne ich badanie do wyższego należy stopnia wykształcenia.

Niechaj się umysł młodzieńczy wyćwiczy na językach klassycznych, na matematyce i geometryi, tej gimnastyce myśli, jak ją słusznie nazwano, a mamy przekonanie, że z tego urośnie młodzież zdolna do każdego zawodu.

Społeczeństwo nie jest sztucznym konglomeratem ludzi, ale subtelnym organizmem, w którym rozmaite koła i kółka, stosownie do swego przeznaczenia, funkcyonować winny. Na to, by bieg maszyny był prawidłowym, a ile możności równym i stałym, koło zamachowe i główne tryby w zupełnym muszą być porządku, innemi słowy, społeczeństwo musi mieć kierunek, inaczej pójdzie na bezdroże. Że taki kierunek zawsze istniał, że istnieć musi, o tem przekonywa nas historya na każdej karcie.

Bez względu na formę rządu, każde społeczeństwo musi mieć klasę ludzi — Leplay nazywa ją les classes dirigeantes — która górując nad innemi wysokiem wykształceniem, szerokim poglądem, właściwy i prawy życiu społecznemu nadać winna kierunek. Powiemy więcej: im liberalniejszą forma rządu, tembardziej tego rodzaju ludzi potrzebuje, bo w takim razie nie na działanie władzy rządowej, ale na własną samopomoc liczyć musi. Jestto rodzaj arystokracyi ducha, nie na urodzeniu, nie na bogactwie, ale na własnej pracy, wyrobieniu i nieustannem poświęceniu polegającej.

Szkoła o wyrobienie takich ludzi starać się winna, a jeżeli choćby niewielką liczbę tego pokroju jednostek wyda w każdem pokoleniu, spełniła najważniejszą i najpiękniejszą część swego zadania. Na to jednak nie wystarcza wyrobić choćby najsumienniejszych pracowników, najbieglejszych specyalistów; na to potrzeba ludzi z sądem, miarą, podniosłością ducha, z tą ogładą i polorem nie błyskotliwym, ale rzeczywistym, który pociąga i czarujący niemal wpływ na masy społeczne wywiera. Tego rodzaju wykształcenia, tego wykwintu duchowego, z którego wyrastają później wybitne i miarodajne w społeczeństwie jednostki, szkoła średnia z kierunkiem wyłącznie, bądź przeważnie przyrodniczo - ścisłym, wydać nie jest w stanie. Dla swych celów i dążności nie potrzebuje ani wymowy, ani stylu, ani polotu ducha; wystarcza jej zupełnie skrzętna praca, ścisłość badania, poprawność metody. Zapatrzona jedynie na praktyczne i codzienne potrzeby życia, nie obchodzą jej wyższe zadania społeczne; dbała o dobrobyt i materyalną cywilizacyi stronę, nie sięga dalej, wyradza oschłość umysłu i serca, a idąc konsekwentnie w tym kierunku, wytworzy pokolenie, może pracowite i praktyczne, ale które pozbawione ideałów, w chwili potrzeby do poświęcenia zdolnem nie będzie. Mamy głębokie przekonanie, że to wyższe wykształcenie, które dla każdego narodu jako sal terrae jest potrzebnem, bez wykształcenia klassycznego możliwem nie jest. Że na kilkaset młodzieży, kończącej rok rocznie szkoły średnie, znajdzie się zaledwie kilkunastu, którzy zapamiętają, czego ich na ławie szkolnej uczono i w pośród życia praktycznego obowiązków wrócą do źródła natchnienia, zaczerpniętego u mistrzów starożytności, a korzystając z tej dźwigni, coraz wyżej piąć się będą to nie nie dowodzi. Dość, że są możliwi, że im szkołą daje do tego sposobność. Zamknijmy im drogę do tego raz na zawsze, a będziemy mieli społeczeństwo dorobkowiczów z niepowetowaną dla życia narodowego szkodą. Niechaj się przyrodnicy na nas, z powodu tego, co tu rzeczone, nie oburzają; mamy bowiem przekonanie, że wielcy badacze przyrody, ludzie, którzy w tej gałęzi wiedzy stanowią epokę i główne szczeble, po których się wiedza podnosi, nie gdzieindziej zaczerpnęli ten zapał i żywotność, jak właśnie w tych szkołach klassycznych, którychby się teraz z równą niebacznością, jak niewdzięcznością, na zawsze pozbyć chcieli.

V.

Przechodząc z kolei do najważniejszej strony sprawy, która nas, że tak powiem, obchodzi osobiście, mianowicie, jaki skutek radykalna reforma szkół średnich i wykluczenie z niej nauki języków klassycznych pociągnęłyby za sobą ze względu na nasz naród, naszą przeszłość i właściwą nam cywilizacyę i kulturę, przypomnieć musimy naprzód, że koleje, przez które jaki naród przechodzi, są po części wynikiem jego woli, t.j. woli i działania tych ludzi, którzy jego społeczeństwem kierować umieli, po części zaś są skutkiem okoliczności od własnego wyboru niezależnych. Do nich należą przedewszystkiem podstawowe żywioły i skład narodu, t. j. fakt, do jakiej rasy, czyli pierwotnych między ludźmi rozdziałów przeszłość swoją odnosić on może, epoka, w której na widownię dziejów wystąpił, fizyczne i umysłowe uzdolnienie, o ile takowe odrębne zachowało cechy, wreszcie położenie geograficzne. Jak z danych mu przez Opatrzność warunków skorzystać potrafił, czy w swem łonie wyrobił ludzi mądrych i poświęconych, którzy kładąc na bok wszelkie osobiste względy, nie mieli innego w życiu celu, jak naród prostemi prowadzić drogami, czy swój kraj, obyczaj i język tak umiłował, że był gotów każdej chwili najdroższe skarby życia i one same dla niego poświęcić — to stanowi o jego dziejach, o stanowisku, jakie zajął w ludzkiem społeczeństwie, o położeniu politycznem, w jakiem się znajduje. To pewna, że historycznej kolei, którą raz pewien naród poszedł, w której miał swoje dni chwały i dni pogromu i klęski, dowolnie zmieniać nie można, że na drodze, którą mu wyżłobił bieg dziejów i jego samodzielne życie, dorabiać się musi lub pokutować, poprawiać i wskrzesić własnemi siłami, aby zasłużył, by się na nim spełniło słowo pociechy i nadziei z ksiąg świętych wyjęte: Deus fecit sanabiles nationes terrae. To nie znaczy, by swej polityki stósownie do biegu wypadków i okoliczności nie miał modyfikować, ale od rdzenia swego powstania i swej przeszłości odstępować nie powinien - inaczej wypaczy historyczny swego życia rozwój, a sztuczne jego zapędy i porywy pozostaną poronionem dziełem.

Przeszłość nasza związana jest naściślej z wiarą katolicką i łacińską kulturą. Pod egidą Kościoła wstąpiliśmy na widownię świata, jemu zawdzięczamy powolne wydobywanie się z pomroki dziejów na polityczne znaczenie; duch Oleśnickich i Hozyuszów zaważył na szali naszej historyi, wieczorne zaś promienie naszej narodowej chwały zbiegły się z pogromem wrogów Kościoła i cywilizacyi. Odstąpiliśmy od wiary w chwili przełomu, kiedy zarodki upadku nurtowały już łono społeczeństwa.

Zapoczątkowany za pośrednictwem Kościoła związek z kulturą łacińską, wyróżnił nas od reszty Słowiańszczyzny, przetrwał bieg całej naszej jako narodu niepodległości, a jeżeli przez dwieście blisko lat staliśmy pod względem oświaty na równi ze wszystkiemi ościennemi narodami, a niektóre z nich przewyższali, winniśmy to bezpośredniemu związkowi i czuciu, jakie z kulturą łacińską umieliśmy zachować. Nie mam prawa głębiej się w tę sprawę zapuszczać, bo mnie wyprzedzili na tem polu powołani do tego uczeni, a nie odważyłbym się iść za Szujskiego śladami, chyba na to, by wszystkim głębokim jego wywodom przytwierdzić.

Możemyż tedy zrywać naraz z całą tą tradycyą, z całą naszą przeszłością, a młodzież naszą skazać na to, by o tem wszystkiem zapomniała, i miasto się zagrzewać naszej chwały wspomnieniami, szarą a smutną zadawalniają się rzeczywistością? Znaczymy już w świecie bardzo mało, ale jeżeli jeszcze cokolwiek, to przez naszą literaturę, historyę i sztukę, przez naszą kulturalną odrębność, przez to, że Polacy i zagranicą celują ogładą, polorem, a nieraz i prawdziwą uczonością.

Mamyż to wszystko zaprzepaścić i z lekkiem sercem porzucić kilkowiekowy dobytek? Cienie Kadłubków i Długoszów nie dałyby nam wtedy spokoju. Takby jednak było, gdybyśmy rugując ze szkół nauki języków klassycznych, a w każdym razie łacińskiego, pozbawili naszą młodzież klucza do naszych dziejów. Wtedyby się sprawdziło zdanie Bismarcka, który się ważył z mównicy sejmowej rzucić obelżywe słowa, że o literaturze i kulturze polskiej nic mu zgoła nie wiadomo; wtedybyśmy dopiero popadli w zależność od zagranicy, jeżeliby nasza młodzież była zmuszoną po obcych zakładach naukowych szukać zaznajomienia się z językami starożytnemi. Niema bowiem co się złudzeniom oddawać; język łaciński, co najmniej, jest nam koniecznie potrzebny, bez niego cała nasza szkoła historyczna przepadnie bezpowrotnie. Mamy już wprawdzie znakomite w języku naszym prace, z których możemy czerpać wiadomość o naszej przeszłości i bijemy czołem przed ludźmi, którzy to wielkie podjęli zadanie. Ależ daleko takowemu do końca. Praca jest w ciągłym rozwoju, o czem świadczą bezustanne publikacye naszej Akademii (w których, nawiasem mówiąc, prace przyrodnicze równorzędne zajmują miejsce). Niechby, co nie daj Boże, w skutek zatracenia nauki języków klassycznych, zabrakło młodych sił dla prowadzenia dalej pracy przez najszanowniejszych naszych uczonych podjętej, to co będzie dalej ? Będziemyż mogli wysłać naszych delegatów na taki bonońskiego uniwersytetu jubileusz, jak to lat kilka temu miało miejsce ? a z jakiem czołem staniemy przed naszą Alma mater, której półtysiączną rocznicę niebawem obchodzić mamy? Mają Niemcy, Anglicy, Francuzi, Węgrzy, nawet Amerykanie, osobne i stałe w Rzymie instytucye, których celem odszukiwanie w archiwum watykańskiem źródeł do dziejów odnośnego narodu, instytucye pracujące bez przerwy. Nas na to nie stać, ale kilkakrotne młodych uczonych polskich do Rzymu wyprawy, pod wodzą czcigodnego uniwersytetu naszego profesora podjęte, a które znakomitym już dobytkiem poszczycić się mogą, byłyżby możliwe, gdyby nie stało młodzieży, biegłością w językach starożytnych do takich wypraw uzbrojonej?

Co do naszej literatury, to cały wielki dział poetów polsko - łacińskich, zawierający tak wiele piękności, przedstawiający krom literackiej, tak wielką historyczną wartość, że się do nich, jako do prawdziwych źródeł nieraz odnosić należy, dla pokolenia, któreby po łacinie już wcale nie umiało, bezpowrotnie byłby stracony. Krzycki, Dantyszek, Janicki, Klonowicz — nazwiska z rękawa wytrząsać można — pozostaliby martwą literą. A Kochanowski ? Nie mówiąc o jego poezyach łacińskich, to Satyr, Monomachia, Odprawa posłów, mogąż być ocenione, zgłębione należycie, możeż w nich zasmakować taki, który wyobrażenia o literaturze starożytnej niema? Psałterz Dawidowy, chluba naszej literatury, bo się podobnem arcydziełem piśmiennictwo żadnego narodu poszczycić nie może, przedstawia samoistną wartość i dla takiego, któremu język łaciński nieznany; by jednak ocenić mistrzowstwo przekładu, trzeba módz go porównywać z tekstem, bo wiadomo, iż Kochanowski, nie umiejący po hebrajsku, tłómaczył z Wulgaty.

Historya umiejętności, której uczony tej miary, co Savigny, tak wielką przypisywał wagę, że pod tytułem Gelehrtengeschichte osobny jej wstęp i dwa tomy swego dzieła o prawie rzymskiem w wiekach średnich poświęcił, poszłaby także wówczas w zapomnienie. Mógł Kallimach, cudzoziemiec, napisać Żywot Grzegorza z Sanoka, a napisać z takim zapałem, że się go do dziś dnia z rozkoszą czyta, a my mamyż zapomnieć o Miechowicie i Kromerze, Piaseckim i Sokołowskim? O Sarbiewskim chyba z katedry uniwersytetów niemieckich dowiadywaebyśmy się w takim razie musieli, gdzie o nim wiedzą doskonale, a po części nawet wykładają!

Nie możemy przypuścić, by to się stać miało, ani pojąć, z jakiem sumieniem można brać na siebie odpowiedzialność, dążąc do podobnego samobójstwa względem ducha i przeszłości własnego narodu. Niechaj się nasi pedagogowie i ludzie, którym o tem radzić przyjdzie, zastanowią głęboko nad skutkami takiej reformy, zanim ją zadekretują.

A dalej musimy tu jeszcze na jedną okoliczność zwrócić uwagę. Nasz kraj jest na wskróś katolickim, liczba innowierców w stosunku do innych krajów nadzwyczaj jest w nim szczupłą. Otóż w Kościele katolickim całe nabożeństwo, cała liturgia polega na języku łacińskim. Kwestya ta mniej obchodzi Rusinów, bo nabożeństwo u nich w języku słowiańskim się odbywa. Szanujemy cerkiew, i z pewnością ani Kościół, ani my, prastarych przywilejów i wspaniałych kościoła unickiego obrządków tykać nie myślimy, ale dla nas katolików obrządku łacińskiego znajomość języka, w którym się odbywa całe nasze nabożeństwo, nader jest ważną i potrzebną. Można i należy modlić się przedewszystkiem w języku ojczystym. Wspaniale pieśni naszego ludu, skromne, a tak urocze w naiwności swej kantyczki, wyborne przekłady Pisma Świętego i hymnów kościelnych, dowodzą, jak dalece katolicyzm przesiąknął wszystkie warstwy społeczeństwa. Za tem jednakże nie idzie, by przyszłe pokolenia miały być pozbawione brania gruntownego udziału w nabożeństwie. Brewiarz, wyjątki z pism Ojców, lekcye i ewangelie, modlitwy na uroczyste święta, zawierają skarby mądrości, zdrowego rozsądku, podniosłości i wiary. Nie łatwo się kto zabierze do czytania Pisma Świętego, mając atoli możność słuchania Mszy Świętej w tym języku, w jakim się odprawia, zaznajamia się w głównej części ze źródłami wiary, a chyba i niedowiarek zupełny nie zaprzeczy wysokiemu cywilizacyjnemu znaczeniu pism Nowego Testamentu. Język łaciński nie jest dla wszystkich, jest dla klasy oświeconych i wysoko wykształconych łudzi, których w żadnym narodzie brakować nie powinno, niechajże więc i pod względem religijnym oświata będzie u nas jak największą i najdokładniejszą, a wtedy może mieć miejsce współdziałanie społeczeństwa świeckiego z duchownem, dla dobra narodu, Kościoła i społeczeństwa. A jaką to stanowi siłę, mamy przykład najświeższy w katolikach niemieckich i centrum berlińskiem, o które nawet taki Bismarck twardą swoją czaszkę musiał nadwerężyć.

Mówiliśmy tu aż dotąd przeważnie o języku łacińskim i uznajemy chętnie, iż takowy, w naszem przekonaniu przynajmniej, o wiele jest ważniejszym od greckiego, i jeżeliby już chodziło koniecznie o wypuszczenie jednego z nich z programatu szkół średnich, jesteśmy zdania, by to nastąpiło co do ostatniego. Mówiąc o wykształcenia uniwersyteckiem, wykazaliśmy, że pewne gałęzie wiedzy, jak filologia, filozofia, a po części i teologia, bez znajomości języka greckiego obejść się nie mogą. Filologia grecka musiałaby oczywiście upaść w zupełności, ale i łacińska na niemały szwank byłaby wystawioną, bo wiadomo, iż poetyczna literatura Rzymian wyłącznie na wzorach greckich jest opartą, gdybyśmy grekę ze szkół całkiem wykluczyli. Wystarczy zresztą wziąć do ręki jakikolwiek komentarz, n.p. do Cycerona, Wergiliusza lub Horacego, a znajdzie się w nim ustawiczne cytaty greckie, tak, iż trudno będzie z niego korzystać, jeżeli się ich nie rozumie. Zapatrując się zaś na tę sprawę z ogólnego punktu widzenia, nie możemy sobie wystawić społeczeństwa cywilizowanego, któreby o Homerze i Teokrycie, o tragikach i filozofach, historykach i przyrodnikach greckich wiedziało tylko ze słyszenia, by te źródła nieśmiertelnej piękności, wartości stylowej większej, niż cokolwiek później napisane, miały wyschnąć na zawsze? Zapewne, że między tymi, którzy gimnazyum skończyli, procent tych, którzy języka greckiego nie zapomnieli lub w późniejszym do takowego powrócili wieku, będzie nader szczupłym, ale żeby się w całem społeczeństwie nie znalazł nikt, któryby czy dla umysłowej rozkoszy, czy dla potrzeby naukowej nie mógł się odnieść do pisarzy greckich, to nam się wydaje rodzajem zacofania. Mamy przekonanie, że w społeczeństwach europejskich literatury greckiej uprawiać nie przestaną; ani w Niemczech, ani w Anglii i Francyi to nie nastąpi, boć kraje te utrzymują stałe instytucye w Atenach, albo rok rocznie długie i kosztowne wyprawy do Grecyi i kolonij greckich urządzają. Jeżeli my to uczynimy, usuwając grecki język z naszych szkół średnich, pozostaniemy po za obrębem ruchu naukowego. Kiedy w skutek odkryć Schliemanna zawrzało w naukowym świecie, nie potrzebowaliśmy się uciekać po informacye do zagranicznej prasy, i publiczność z naszych dzienników i przeglądów o wszystkiem dowiadywać się mogła, a na tem samem miejscu pojawił się przed laty gruntowny i poważny artykuł p. t. Homer, Schliemann i Mykeny. Kiedy w Muzeum Brytań-skiem temu lat kilka odkryto i natychmiast wydano nieznane dotąd dzieło Arystotelesa, w niespełna dziesięciu dniach znalazło się w Krakowie siedm egzemplarzy tej książki. Znakomita X. prof. Bilczewskiego monografia o św. Eucharystyi, świadczy o zupełnem opanowaniu epigrafiki i ikonografii pierwszych czasów chrześciaństwa, a naukowe hr. Karola Lanckorońskiego wyprawy zyskały nam rozgłos i prawdziwe zagranicą uznanie. To wszystko chlubnie świadczy, iż mimo naszej biedy, mimo nieszczęśliwego położenia politycznego, staramy się wszelkiemi siłami utrzymać na stopie europejskiej cywilizacyi. Na wdzięczność narodu nie zasłużą ci, którzy się do tego przyczynią, abyśmy się z niej wycofali. Przydłuższy ten wywód pragniemy wreszcie zakończyć krótkiem streszczeniem. W skutek zaprowadzenia powyższej radykalnej reformy w nowych szkołach średnich, uczynilibyśmy, jak to starałem się wykazać, niemożliwem wykształcenie uniwersyteckie i zamknęlibyśmy drogę dla wielu zawodów i powołań, kiedy tymczasem dotychczasowa szkoła, byle w niej matematyka i geometrya wykładane były, jak najgruntowniej może doskonale przysposobić tę młodzież, która bądź na uniwersytetach, bądź w szkołach specyalnych pragnie się oddać badaniu przyrody i zawodom technicznym. Wszak właśnie w ostatnich czasach uczeni nasi przyrodnicy niepospolite poczynili odkrycia, a coroczne zjazdy lekarzy i przyrodników polskich świadczą, jak bujny ruch w tej gałęzi wiedzy panuje wśród naszego narodu. Pragniemy najgoręcej, by i nadal tak było, by Polacy na niwie nauk przyrodniczych jak najlepsze zajęli stanowisko, a wyrażamy przekonanie, że szkoła z kierunkiem klassycznym bynajmniej temu na drodze nie stoi.

VI.

Zaczęliśmy nasze uwagi od poglądu ogólnego na metodę wykładów — pragniemy je zamknąć pewnemi wskazówkami co do metody odnośnie do pojedynczych przedmiotów. Zastrzegamy się raz jeszcze, że najmniejszej nie mamy pretensyi, ani uzdolnienia, aby ten tak ważny przedmiot należycie wyczerpać; o tem niech radzą nasi pedagogowie i doświadczeni długoletnim zawodem nauczyciele szkół średnich. Chcielibyśmy tylko z jak najlepszą wolą się przyczynić, o ile nas na to stać, do wyświetlenia tej arcyważnej sprawy.

Co się więc tyczy języków starożytnych, mamy przekonanie, że nietylko u nas ale tak samo w Niemczech, jak we Francyi, metoda wykładu jest wadliwą. Traci się bardzo wiele czasu na gramatyce, subtelnościach filologicznych, tak zwanych wybornym wyrazem niemieckim Haarspaltereien; morduje się ucznia nieskończoną ilością reguł i niemniejszą wyjątków od takowych, a w tem wszystkiem nie osiąga się głównego celu, to jest obudzenia w uczniu miłości do autorów, rozbudzenia jego ciekawości przez wykazanie związku, jaki zachodzi pomiędzy światem starożytnym a nowoczesną cywilizacyą, wyrobienia w nim przekonania, że to, czego się uczy, nie jest próżnem i zbytecznem, ale dla jego przyszłości i należytego wykształcenia potrzebnem i ważnem.

Nie wiem niestety, jak to się dzieje w Anglii, ale niech mi tu będzie wolno przytoczyć wspomnienie z mych młodych lat. Miałem sposobność w zaprzyjaźnionym domu francuskim spotkać się z młodymi Anglikami, z którymi kilka tygodni pod jednym dachem spędziłem. Śmiem twierdzić, że wtedy honoru narodowego na szwank nie naraziłem, bo wychowany w zakładzie, w którym niezmiernie dbano o gimnastykę, w ćwiczeniach cielesnych mogłem im dotrzymać kroku. Kiedyśmy się atoli jęli brać na spytki i próbować w autorach klassycznych, musiałem zwinąć chorągiewkę. Skończywszy gimnazyum jako dość dobry uczeń, nauczyłem się tyle po grecku, że Homera i Herodota z łatwością, tragików już trudniej, Tucydydesa lub Arystotelesa tylko z wielką biedą i z pomocą słownika i komentarza czytać mogłem. Jakież było moje zdumienie, przekonawszy się, że młodzi moi znajomi czytali na wyrywki tych autorów z taką biegłością i swobodą, jakby jakiego z łatwiejszych klassyków rzymskich, tak, iż wobec nich wiadomości moje w kąt się schować musiały. Raz jeden w życiu spotkałem u nas człowieka równie w języku greckim biegłego, a był nim Piotr Michałowski. Nie wiem, czy się uczył w Anglii, ale była to jedna z licznych niespodzianek, które się miewało w obcowaniu z tym genialnym i ze wszech miar wyjątkowym człowiekiem. Sądzę, że należałoby u nas z metodą angielską się zapoznać, a może nawet opłaciłoby się wysłać którego z młodych naszych filologów do Anglii na parę miesięcy; przyjrzenie się życiu naukowemu angielskiemu nie minęłoby bez korzyści. Oczywiście zastósowanie żywcem angielskiej metody, opartej o ile mi wiadomo głównie na prywatnej z osobnym mentorem (tutor) pracy, nie byłoby możliwe, ale doświadczenie pedagogiczne tylkoby na tem zyskać mogło.

Co się tyczy z kolei łaciny, to zadanie stylowe łacińskie, t. j. pisanie na dany temat wprost po łacinie, czy w szkole, czy przy egzaminie piśmiennym, uważam za zbyteczne. Jestto rodzaj popisu, nie mającego praktycznej wartości, bo się bardzo rzadko nadarzy sposobność lub potrzeba redagowania po łacinie, teologowie zaś kuryalnego stylu na uniwersytecie nauczyć się mogą. Tłómaczenie z polskiego na łacińskie uważałbym za potrzebne, bo się profesor inaczej nie może przekonać, czy uczeń pojął składnię, między innemi oratio obliqua, tak często przez autorów, szczególnie historyków, używaną. W greckim języku pragnąłbym wypuszczenia tłómaczeń z języka wykładowego na greckie. Jestto rzecz bardzo mozolna, a jeżeli raz jest w programie przyjętą, to nauczycie] przy wydawaniu stopnia musi koniecznie na nią zwrócić uwagę. Co do obu języków, to oczywiście znajomość słówek, głównych reguł gramatyki i składni, odmiany czasowników nieregularnych jest niezbędną, jak przy nauce każdego obcego języka; chodzi tylko o to, by nabyte wiadomości jak najrychlej do czytania autorów stósować. Pod tym względem tak zwana frazeologia, to jest uczenie się na pamięć pewnych zdań, które w odmiennych słowach zupełnie tę samą myśl wyrażają, bardzo jest dobrym pomocniczym środkiem. Przy tłómaczeniu zaś główną na to uwagę zwracać należy, by uczeń słowa autora oddawał poprawnie, bez kaleczenia języka, a w myśl jego starał się jak najgłębiej wniknąć. Będzie to zarazem bardzo skutecznym środkiem, by się młodzież od samego początku wkładała do ścisłego i poprawnego wyrażania w języka ojczystym. W naszych szkołach jestto wzgląd tem ważniejszy, że nasza terminologia urzędowa mnóstwo germanizmów najgorszego gatunku do języka polskiego wprowadza, a nawet w poważnych dziennikach i zgromadzeniach można usłyszeć zwroty i to używane bardzo często, na które każdego Polaka dreszcz przechodzić winien. Mam tedy przekonanie, że takie rozumne, ściśle przestrzegane tłómaczenie, do zachowania czystości naszego języka przyczynić się może, tembardziej, że nikt chyba nie zaprzeczy, że piękność, potoczystość i okrągłość peryodu, którym nasz język celuje, pochodzi z tego, że wielcy nasi pisarze złotego wieku swój styl na starożytnych kształcili wzorach.

Ciągłe czytanie autorów, wykazywanie natychmiastowo wykładanych już reguł na zdaniach i zwrotach przez nich używanych, zwrócenie uwagi słuchacza, że autor jest zarazem źródłem dla historyi, obyczajów i stosunków społecznych swego czasu, oto zadanie mądrego, dbającego o postęp uczniów profesora. Jeżeli między młodzieżą potrafił wzbudzić zajęcie, tak, że ona dalszego ciągu rozpoczętego czytania zapragnie, to wygrał sprawę i skutki jego usiłowań niewątpliwie dorodny wydadzą owoc.

Co do innych materyj, a mianowicie rozmaitych gałęzi nauk przyrodniczych, stanowczego zdania wygłaszać tu nie śmiem. Główne zasady fizyki, astronomii, historyi naturalnej wykładane być winny, bo dla każdego, nawet przeciętnie wykształconego człowieka, są koniecznie potrzebne, ale jak już kilkakrotnie wspomnieć o tera miałem sposobność, wchodzenie w drobiazgowe szczegóły dla szkół średnich uważam za niestósowne, a to z tego powodu, że w tych naukach bardzo trudno o utrzymanie stósownej granicy. I tak n. p. uważam, że zoologia powinna się ograniczyć do zwierząt domowych, a botanika do roślin swojskich, o ile możności z praktycznem i poglądowem zastósowaniem. Pamiętam, że w szkołach, do których uczęszczałem, w tym roku, w którym wypadała botanika, odbywaliśmy w letniej porze tygodniowe wycieczki daleko po za miasto, pod kierunkiem nauczyciela, w których zbierano do blaszanych puszek rośliny, jakie później składano w zielniki, a każdy uczeń przy egzaminie taki zielnik musiał przedstawić, w którym każda z okolicznych roślin musiała się znajdować z podpisem nazwy krajowej i łacińskiej. Wchodzenie w naukach tych w szczegóły dlatego jest niemożliwe, że badanie tam niema końca i że dopiero w późniejszym wieku, ograniczone do pewnej specyalności, prowadzi do wielkich odkryć i zdobyczy.

Zdaje mi się, że pod tym względem w naszych szkołach przekroczono stósowną miarę; w każdym razie miałem w rękach podręczniki zoologii i krystalografii, a byłem świadkiem egzaminów z historyi naturalnej, na które włosy mi na głowie stawały, tak wiele szczegółów od uczniów wymagano, wystawiając ich władze pamięciowe na nienaturalne, fizycznie i moralnie niezdrowe wysilenie.

VII.

Ten ostatni wzgląd prowadzi nas w końcu do bardzo ważnej sprawy t. zw. przeciążenia młodzieży. Mam przekonanie, że ono istnieje, że program nauk zanadto jest obszernym, a wymagania w każdym przedmiocie zbyt wygórowane. Młody umysł nie jest w stanie strawić i przyswoić sobie tych wszystkich wiadomości, które do niego, według z góry obmyślanego planu, wprowadzić usiłują. Cierpi on na tem moralnie, bo przy wysiłku pamięci, sąd i rozumowanie zrównoważyć się nie może; cierpi fizycznie, bo zbytnia praca w niedogodnej, niehygienicznej pozycyi, najszkodliwiej na jego zdrowie oddziaływa. Z tego powodu wymagania równorzędne tak co do humaniorów, jak co do nauk przyrodniczych i ścisłych, nie dadzą się przeprowadzić. Cóż więc począć? Przewiercono już góry i przebito międzymorza, ludzie rozmawiają o setki mil, a balonem się jedzie do bieguna północnego — ale tego jeszcze ludzkość nie dokazała, by w jakiej sprawie był wilk syty i owca cała. Trzeba się więc zgodzić na jedno lub drugie: albo, jak żądają zwolennicy kierunku przyrodniczo-ścisłego, poświęcić kierunek klassyczny szkoły i usuwając z takowej wykład języków starożytnych, nadać jej charakter czysto realny, obniżając, zdaniem naszem, tym sposobem umysłowy poziom całego przyszłego pokolenia — albo też zatrzymując dotychczasowy system, naturalnie ze stósownemi w metodzie poprawkami, nauki przyrodnicze uwzględnić o tyle, by młody człowiek przeszedłszy na uniwersytet, lub do szkoły zawodowej, dalsze swoje na polu fachowem kształcenie mógł swobodnie prowadzić.

Nie chcemy już powtarzać tego, cośmy tu mówili o matematyce i geometryi, o znaczeniu i wadze, jaką przypisujemy naukom przyrodniczym. Kto raczył przeczytać z dobrą wolą nasze uwagi, dojdzie do przekonania, że naukom przyrodniczym bynajmniej uwłaczać nie chcemy. Ale jeszcze raz z całym naciskiem powtórzyć musimy: usunięcie języków klassycznych z programatu szkół średnich uniemożliwia wykłady uniwersyteckie przynajmniej na trzech wydziałach, dotychczasowa zaś szkoła, przy uwzględnieniu równorzędnem matematyki i geometryi, a nauk ścisłych w tej mierze jak tutaj wskazano, nie odejmuje bynajmniej młodzieży możności poświęcenia się badaniu przyrody i zawodom technicznym. W obec tego musimy się oświadczyć za szkołą z dotychczasowym kierunkiem. Jakie zaś w wykładach zaprowadzić należy modyfikacye, w jaki sposób ulżyć przeciążonej zdaniem naszem młodzieży, tego w artykule przygodnym wyczerpać nie można. Byleby zasadę uratować, to narady pedagogów do pożądanego powinny doprowadzić skutku. Łatwo teraz o tem mówić, bo dzisiaj dojrzałe lub wchodzące w życie pokolenie naukę języków starożytnych pobierało. Ale jak wyrośnie pokolenie, któreby w skutek zaprowadzenia takiej reformy związek ze światem starożytnym straciło w zupełności, to się okaże poniewczasie, że takie społeczeństwo na równi ze społecznością innych narodów utrzymać się nie zdoła.

A quoi tient. la supériorité des Anglo-Saxons. (Paris, F. Didot). Doskonale sprawozdanie z tej książki, pióra hr. Adama Krasińskiego, ukazało się w warszawskiem Słowie z m. października i listopada 1898 r.

O tem por. Demolins, Livre III str. 218 i u. passim.

Przerzucałem nie dawno Themis Polską, kwartalnik prawniczy dzisiaj bardzo rzadki, a wydawany między latami 1828 — 1830 przez grono owej słynnej palestry warszawskiej, mogącej z pierwszymi cywilistami francuskimi iść w zawody, a której ostatnim epigonem, last not least, jest prof. Władysław Holewiński w Warszawie. Natrafiwszy między artykułami owego przeglądu na bardzo ciekawą Joachima Lelewela rozprawę p. t.: Prawo rzymskie jakim sposobem w Polsce w sprawach kryminalnych użyte było? odczytałem ją z wielkiem zaciekawieniem. Otóż bez łacińskiego języka znajomości, z rozprawy tej zgoła skorzystać nie można. A tak samo dziać się będzie z mnóstwem innych prac historyi prawodawstwa naszego się tyczących, chociażby pisane były po polsku. Co do źródeł zaś wystarczy wymienić Volumina legum, które dla nieznającego łaciny będą materyałem bez wartości.

Cytowany jako nagłówek do VII księgi Tucydydesa w wydaniu Classeua. (Berlin, Weidmann, 1884), gdzie między innemi mówi: It is the nec plus ultra of human art.

Słusznie mówi Christ w najnowszej i najlepszej zdaniem naszem Historyi literatury greckiej, że jakkolwiek byśmy wysoko stawiali polityczne i filozoficzne Arystotelesa dzieła, to przyrodnicze jego znaczenie o wiele jest cenniejszem. Nie tylko z powodu większej objętości dziel, ale że był najpierwszym na tem polu i sam jeden zrobił to, co bywa zadaniem pokoleń. Obserwacya bezpośrednia i gromadzenie niesłychanej liczby faktów, stanowiące podstawę dzisiejszych badań przyrodniczych, jemu swój początek zawdzięcza. Christ: Geschichte der griechischen Litteratur: (München, Beck, 1898, str. 471).

Kto się o tem pragnie przekonać, temu radzę odczytać wstęp do I tomu Monumentów Theinera.

Nie raz, ale kilkakrotnie miałem sposobność przekonać się na wsi, że uczeń gimnazyalny, który wiedział doskonale, ile wilk ma zębów, lub jaka jest budowa oka u raka, a jaka u sokoła, nie miał żadnego wyobrażenia o najprostszych właściwościach zwierząt domowych. Śmiem też pedagogom stawić pytanie, ażaliby nie było lepiej dać młodzieży gruntowne wiadomości o zwierzętach domowych, pozostawiając szczegóły tak ogromnej nauki, jak zoologia, dla studyów uniwersyteckich.

Paweł Popiel

W SPRAWIE REFORMY SZKÓŁ ŚREDNICH

Strona 2 z 22

Strona 3 z 22



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
W sprawie reformy szkol srednich
Stosowanie używek przez uczniów szkół średnich, Studia
Rodzaje Szkl w redniowieczu , Rodzaje Szkól w Średniowieczu
Ofrerta dla Szkół Średnich, zzz100k
Lickiewicz J Obraz hakera w oczach uczniów szkół średnich
XVI KONKURS FIZYCZNY dla szkół średnich 2
XIII konkurs fizyczny dla szkół średnich 2007

więcej podobnych podstron