o Augustyn Pelanowski gn2006


GN 2006

Serce pełne głosów …

Rzemyk u sandała …

Mieszkać z Bogiem …

W jakiej jesteś sieci? …

Duch zamieszania …

A kto mi za to zapłaci? …

Odstające uszy …

Najsłabsza słabość …

Miłosny list Boga …

Przez pustynię do nieba …

Na górę drogą w dół …

Budynek do rozbiórki …

Wahadełko nad kotletem …

Nie zwiedzaj, ale zamieszkaj! …

Flakonik, dzban, kielich …

Krew na drzwiach …

Jeszcze raz …

Ryba z dna - światło z wysoka ..

Pasja Pasterza …

Owocowanie …

Miłość wymaga …

Światełko w piwnicy …

Gniazdo z połamanych gałęzi ...

W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego …

Kochaj i pracuj …

Maskota czy sternik? …

Córeczka tatusia …

Biada prorokom! …

Świat w ogniu …

Litości! …

Kto rozdaje, ten dostaje …

Nierozerwalne więzy …

Znajdź w sobie człowieka …

Święta prawda …

Pułapka doskonałości …

Zatrzaśnięte drzwi …

Pokusa małych serc …

Lek na zgorzknienie …

Tnij, Waść! …

Zawsze ten (ta) sam(a) …

Odcinanie pępowiny …

Ma się plecy! …

Pod płaszczykiem …

Ochrona przed rozpadem …

Bez grosza przy duszy …

Zaćmienie wiary …

Klęska, czyli triumf …

Rentgen sumień …

Zatęsknij! …

Zdejmowanie sandałów …

Pospiesznym do Jezusa …

Jezus - dziecko dobrze

wychowane …

0x01 graphic

Serce pełne głosów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan. Kto może go poukładać, jeśli nie Ta, która w swym matczynym sercu składa niezliczone ludzkie głosy, starając się zrozumieć każdego z nas.

Nosiła Go pod swym sercem i nawet po Jego urodzeniu rozważała w swoim sercu to wszystko, co o Nim mówiono. Daje nam niepokalany wzorzec przyjmowania Syna Bożego. Każdy, kto rozważa słowa Biblii, staje się podobny do Niej. Najpierw zachowywała, a potem rozważała. Ta zdolność do zachowywania słów i rozważania ich pozostała w Maryi do dziś, ale teraz przechowuje Ona nasze słowa, szczególnie słowa sług Bożych, którzy wielbią i wysławiają Pana.

Zdolność do przeżycia Słowa Boga stała się umiejętnością do wysłuchiwania modlitw zanoszonych przez pasterzy za wszystkie owce Bożej trzody. Po przyjęciu Słowa Boga Jej serce rozszerzyło się bezkreśnie, czyniąc miejsce dla wszystkich naszych słów i wołań. Greckie symbaloussa - rozważała - oznacza, że wszystkie te przeżycia i słowa, które słyszała, składała w swym sercu jak w skarbcu, gromadząc i łącząc, kojarząc, układając i porządkując. W skarbcu nawet grosze wydają się majątkiem! Słowo to ma również znaczenie: pomagać komuś, być pomocnym, a nawet walczyć. W hebrajskim przekładzie użyto w tym miejscu określenia szamerah, które oznacza stróżowanie albo trzymanie straży, strzeżenie czegoś lub kogoś. W łacińskiej Wulgacie oddano sens tego słowa jako conservabat, czyli zatrzymywanie czegoś bez zmiany, także ocalenie czegoś lub kogoś, zachowanie przy życiu, pozostawienie nietkniętym.

Wszystkie trzy języki natchnione pozwalają pojąć tę zdolność do rozważania jako zdolność do strzeżenia tych, którzy Sercu Maryi się powierzają w modlitwach. Jakże powinniśmy doceniać medytacyjne rozmyślanie nad Biblią! Bóg bowiem wysłuchuje tych, którzy słuchają Jego słów. Najskuteczniejszą zdolność wstawienniczą mają ci spośród ludzi, którzy medytują natchnione treści, u których Biblia nie jest sierotą biblioteki, lecz faworytem oczu! Zdolność do przyjęcia Syna Bożego stała się nieskończoną zdolnością do przyjmowania wszystkich naszych słów, modlitw, imion, próśb i błagań, całego wołania ludzkości, jakie wznosi się z ziemi ku niebu od wieków.

Czy Maryja może kogoś pozostawić bez wysłuchania, jeśli pojęła Tego, który jest Niepojęty? Tak, w swym matczynym sercu składa jak w skarbcu niezliczone głosy ludzkie, starając się zrozumieć każdego z nas, albowiem sami siebie nie rozumiemy i często nie wiemy, o co prosimy! Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan, który trzeba poukładać, zanim się go przedstawi Bogu. Kto może tego dokonać, jeśli nie Ta, która pomaga nam ułożyć i uporządkować to, co stało się chaosem rozpaczy w naszych modłach. Ona strzeże nas, jak strzegła w swym sercu Syna Bożego. Strzeże, abyśmy sobie nie uczynili krzywdy. Kto się Jej powierza, pozostaje nietknięty przez mroczne pazury demonów. Maryja odebrała od Boga swoiste władanie nad duszami, aby je karmić i przyczyniać się do ich dojrzewania w Bogu.

0x01 graphic

Rzemyk u sandała

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać najmniejszy z węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić.

Mimo wyrzeczeń, postów, modlitw i płonącej miłości do Boga Jan Chrzciciel doskonale wiedział, że jego wysiłek nie daje mu żadnych szans, żeby rozwiązać choć najmniejszy rzemyk u sandałów Chrystusa. Rzemyk to drobiazg, ale jest cennym symbolem.

Potomstwo Ewy miało swoją stopą zmiażdżyć głowę węża. Jezus zdeptał głowę szatana na Golgocie (czaszka), ale również w czasie swojego chrztu, depcząc nagą stopą dno wijącego się jak ślad węża Jordanu. Stanął w tłumie najpokorniej i najciszej, bo zawsze był pokornego i cichego serca, i gdy przyszła na Niego kolej, nagimi stopami zdeptał dno. Stanął na dnie rzeki, niżej niż Chrzciciel, niżej od najniższego z ludzi. Dokonało się tu oczyszczenie całego rodzaju ludzkiego z tego wszystkiego, co może wypalić w nas nie tylko piętno winy, ale doszczętnie spalić nas na popiół piekielnej rozpaczy. Ten ogień piekła trzeba było zagasić. Chrzest jest zagaszeniem ognistych płomieni, jakie rozpalają się w nas kuszącymi jęzorami. Obmycie ciała Jezusa jest obmyciem całego Kościoła, który jest przecież mistycznym Ciałem Chrystusa.

A wszystko rozpętało się od tego zaplątanego rzemyka. Rozwiązać rzemyk - to zapewne czynność kojarząca się również z rozplątywaniem jakichś węzłów. Można rozwiązać rzemyk, ale też problem, zagadkę, tajemnicę albo więzy krępujące nogi czy ręce więźnia. Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać nawet najmniejszy z tysięcy węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się cała ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się bowiem nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić. Jezus rozwiązał wszelkie węzły i więzy, rozwiązał wszystko to, co nas krępuje, zniewala, ogranicza, czyni niewolnikami. „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Iz 58,6). Nie ma takiego związania, którego by miłość Jezusa nie rozplątała mocą rozkazującego słowa. Gdy pojawił się w okolicach Dekapolu, przyprowadzono mu głuchoniemego, któremu jednym słowem Effatha rozwiązał więzy języka i uwolnił słuch (por. Mk 7,35). Dał też ludziom moc do rozwiązywania wszelkich więzów na ziemi w mocy swego imienia. Powiedział do Piotra, że cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (por. Mt 16,19).

Wraz z Jezusowym narodzeniem rozwiązało się wszystko, co dotychczas ludzkość więziło. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem interpretacyjnym, jeśli zrozumiemy następujące słowa Biblii: „Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna” (Łk 2,6-7) jako pewną przenośnię. Niech nie będzie to jedynie przypadkiem, że narodziny Jezusa oddano słowem „rozwiązanie”, bo rzeczywiście Jezus przyniósł uwolnienie dla całej ludzkości. Greckie słowo, tłumaczone jako „rozwiązanie” (lyo), ma również znaczenie „zniszczyć”, i Jan Ewangelista celnie wymierzył swoje słowa w dzieło diabła: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8)

0x01 graphic

Mieszkać z Bogiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości.

Samuel otrzymywał słowo, ale to słowo pchało go do człowieka. Nie pojmował go dobrze, ale dzielił się z drugim człowiekiem. Rozpoczyna swoją historię proroka w ciemnościach, będąc sługą zobojętniałego arcykapłana Helego. Jest pozbawiony oparcia i pozbawiony wielu rozrywek tego świata. Spał skromnie w przybytku, a więc chwile ciemności spędzał z Bogiem. Wystarczył mu Bóg.

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem” (Rdz 15,17-18). Przymierze z Abramem dokonało się w mroku nieprzeniknionym. Samotność patriarchy wypełniała obecność Boga. Im większa samotność, tym większa szansa na odkrycie Obecności. Ale Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła!” (Rz 13,12).

Bóg mówi do kogoś skromnego, pogrążonego w ciemności i małego, jak Samuel. Nie martw się więc tym, że nic dla nikogo nie znaczysz i jesteś małym człowiekiem. Bóg właśnie z małym Samuelem chciał rozmawiać, a nie z wielkim i sławnym Helim. Ty też w nocy możesz usłyszeć wołanie Boga i zerwiesz się zapewne przerażony, wpatrując się w ciemność i nasłuchując uważnie kroków za drzwiami. Możesz usłyszeć głos Pana na ulicy lub w restauracji, w pracy lub w chwili załamania, kiedy wszyscy cię opuszczą, albo w czasie tańca, a na pewno w świątyni, i to nawet takiej, w której zgasły wszystkie świece.

Uczniowie Jana poszli za Jezusem, idąc zwykłą drogą, która dla nich nigdy się już nie skończyła i stała się drogą niezwykłych przeżyć. Możesz usłyszeć nawet głos Boga, gdy ciemność twoich grzechów usunie światło nadziei i wydaje Ci się, że twoje życie to zwykła, szara ścieżka, jedna z miliona. Można iść za Jezusem zawsze, ale wielu pozoruje swoje pójście za Nim, a niewielu naprawdę idzie. Idąc za Jezusem, idziemy za Osobą, za Jego miłością. Nie po to, by się podlizywać, udawać pobożność, wypełniać obowiązki lub zadowalać osobiste roszczenia.

Samuel służył Panu przy bezbożnym kapłanie. Świętemu człowiekowi nie przeszkadza czyjaś bezbożność. Ostatnie zdanie czytania mówi, że Bóg nie pozwolił upaść na ziemię żadnemu słowu, które wypowiedział Samuel. Nie rzucał słów na wiatr - powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Wszystko, co Samuel powiedział, budziło innych do miłości Boga. Żadne słowo nie marnuje się u tego, kto każde Słowo Boga przeżywa jak przebudzenie.

Jezus spytał uczniów: „Czego szukacie?”. To ważne pytanie, które zmusiło uczniów do zastanowienia się nad celem ich losu. A czego szukasz Ty? Spytali go o mieszkanie, szukając i dla siebie miejsca zatrzymania się. Tymczasem mieszkać z Jezusem, to ciągle iść, to nieustannie zrywać się z ciemności, budzić się z koszmaru grzechu, być gotowym opuścić wygodę własnego snu, byleby wykonać Jego nakaz. Dopiero kiedy się idzie za Jezusem, widzi się, co to znaczy mieszkać z Bogiem. 0x01 graphic

W jakiej jesteś sieci?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą.

Morskie wody to obraz biblijnie obciążony wspomnieniem potopu, jaki spotkał świat za nieprawości w czasach Noego. Jezus nie tyle odciągnął pierwszych uczniów od rybackich zajęć, co wyciągnął uczniów, którym groziło zatonięcie w mętnych wirach grzechu. Nawrócenie Niniwitów doprowadziło do zaniechania niedoli, jaką Bóg postanowił już zesłać na zdemoralizowane miasto. Któż z nas nie pamięta przerażających fotografii, pokazujących mieszkańców Nowego Orleanu wychodzących z błota. Tak właśnie wyglądał Jonasz, kiedy wypluł go wieloryb. Być może tak ubłoceni byli Apostołowie, gdy zobaczył ich Jezus. Nie ma takiego grzesznika, który by nie stał się apostołem dzięki nawróceniu. To nie zasługi sprowadzają łaskę, ale łaska prowadzi do zasług.

Zbuntowany prorok mimo swej grzeszności jest konturem Chrystusa do tego stopnia, że sam Chrystus nazwał się „znakiem Jonasza”. Bez względu na to, jakie dno i jakie brudne odmęty by nas ukrywały w przeszłości, Bóg upodabnia nas do Chrystusa. Dzięki temu nasze wstawiennictwo za innymi jest współuczestnictwem w Jego nieodwołalnym i jedynie skutecznym wstawiennictwie. Św. Hieronim pisze, że „Pan wybrał sobie na Apostołów ludzi obarczonych największymi grzechami”.

Andrzej i Szymon natychmiast porzucili sieci, w które zapewne sami byli zaplątani. Bo cóż może symbolizować sieć, jeśli nie bycie niewolnikiem grzechu? Nawróciwszy się szybko, nawracali innych bezzwłocznie. Nie ociągaj się. Ta historia może być i twoim udziałem. Popatrz, w co jesteś zaplątany? W jakie sieci jesteś uwikłany? Nie muszą to być sieci telefonii komórkowej, ale może sieci zniewoleń uczuciowych, sieci korupcji, sieci powiązań z osobami niegodziwymi, sieci ramion cudzołóstwa, sieci nałogu alkoholowego lub narkotyków, sieci zazdrości lub chciwości, kłamstwa albo dumnych ambicji, strachu albo wątpliwości, rozpaczy lub ciągle powracających niepowodzeń i nieszczęść. Najgorsze zaś i najbardziej bolesne są sieci bezbożnej zdrady. „Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz. Czemu jednak spoglądasz na ludzi zdradliwych i milczysz, gdy bezbożny połyka uczciwszego? Obchodzi się on z ludźmi jak z rybami morskimi, zagarnia swoim niewodem albo w sieci gromadzi” (Ha 1,13-15).

Jezus daje ci zaproszenie do uwolnienia się z takich sieci. Wystarczy dobra spowiedź, wystarczy znaleźć apostoła, którego Bóg sam wyłowił z otchłani, aby mógł łowić innych dla królestwa Bożego. Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą. Zapewne Szymon i Andrzej dalej siedzieliby nad jeziorem, gdyby nie kilka mocnych słów Jezusa. To Jezus wyplątał tych ludzi z ich zaplątania i tylko On może ciebie wyplątać mocą swoich słów, mocą swojego przebaczenia. Daj szansę Bogu, by mógł do Ciebie przemówić, weź teraz Biblię i otwórz. Sieci słów Boga mogą wyciągnąć cię z najciemniejszych głębin rozpaczy.

0x01 graphic

Duch zamieszania

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dzisiejsza Ewangelia jest pytaniem o twoją czystość duchową. Pomyśl, czy twoja duchowość nie jest zainfekowana którąś z powyższych ingerencji i czy wróg nie zaczął już swojego ukrytego ataku na ciebie?

Choć rzadko słyszymy o wypadkach egzorcyzmów, to jednak ludzi spętanych złem i demoniczną władzą nad sercem jest coraz więcej. Oficjalne dane mówią, że populacja Unii Europejskiej jest w 30 proc. psychicznie zdeformowana. Psychiczna choroba lub deformacja nie musi być opętaniem, ale ile zniewoleń grzechem jest odpowiedzialnych za nasze deformacje osobowościowe? Zapewne większość! Grzech jest chorobotwórczy. Przyczyną ingerencji demonicznych są prawie zawsze grzechy ludzkie. Zdarza się, że jest nią dopust Boży. Bóg dopuszcza atak złego ducha na człowieka, aby wyćwiczyć go w pokorze, cierpliwości i umartwieniu, albo po to, by nawrócić środowisko.

To znamienne, że Marek, zaraz po powołaniu pierwszych uczniów, opisuje egzorcyzm Jezusa spełniony na opętanym, który dotychczas ukrywał się w pobożnym środowisku, zapewne modląc się gorliwie jak reszta uczestników nabożeństw. To jest właśnie charakterystyczne, że demon znosi granice, miesza świętość z tym, co najohydniejsze, nie wzbrania się przed świętokradztwem i bluźnierstwem. Ten człowiek był religijny, ale zbuntowany, modlił się, ale był nieposłuszny woli Boga. Ukrywała się w nim potworna sprzeczność. Ekstremalne zachowania emocjonalne, krzyk albo mroczne milczenie przyciągające uwagę, oskarżenie Boga o zamiar unieszczęśliwienia człowieka i jednoczesne wyznawanie w Jezusie bóstwa.

Duch nieczysty, zapewne nie tylko przez to nieczysty, że duchowość tego człowieka została zmieszana, ale być może miało to związek z jego nieczystością seksualną. Kłopoty z seksualnością biorą się nierzadko ze środowiska rodzinnego, w którym wymagania intelektualne, tyrania ambicji, kult pieniądza lub kariery albo rozbicie związku małżeńskiego uniemożliwiają obdarowywanie dzieci miłością i czułością. A to już jest furtka do zniewoleń i wreszcie opętań. Naskórkowa religijność, ograniczająca się do namiastkowej spowiedzi raz do roku i rzadkich odwiedzin w świątyni, prowadzi do pustki duchowej, którą łatwo nawiedzają ciemne siły duchowe.

Notoryczne przyjmowanie Komunii Świętej w stanie grzechu ciężkiego albo notoryczne zatajanie grzechu ciężkiego przy spowiedzi to najczęściej uczęszczana ścieżka złych duchów. Zaczyna się niewinnie, nawet od pokemonów, później pojawia się zamiłowanie do agresywnej muzyki, pornografii czy noszenia symboli okultystycznych, zainteresowanie magią, wizerunkami demonicznymi, amuletami. Fascynacja duchowymi praktykami związanymi z wierzeniami hinduistycznymi, tybetańskimi. Wywoływanie duchów, karty tarota, horoskopy, jasnowidztwo, bioenergoterapia, posługiwanie się wahadełkiem. Wreszcie to wszystko już nie wystarcza i dusza ludzka zostaje wessana przez szatana, doprowadzając do jawnego satanizmu.

Pozornie człowiek taki wydaje się co najwyżej interesującym i pociągająco oryginalnym egzemplarzem popkultury, odwiedzającym nocne kluby lub organizującym ściemnione „imprezki” w akademiku. Ale wystarczy spojrzenie Jezusowi w oczy, obecność Chrystusa w kapłanie, w świątyni, odgłos modlitwy, by zamanifestowała się z ogromnym krzykiem mroczna siła żerująca na ludzkim istnieniu. 0x01 graphic

A kto mi za to zapłaci?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Polarnicy pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy dla zdobycia dla Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

Sprawiedliwy Hiob oczekiwał zapłaty za noce udręki i miesiące męczarni, ale jego oczekiwania nie spełniły się szybko. Wiele nocy było dla niego długich jak wieczność i targanych bólem. Gdzieś w cieniu naszej szlachetności, jak pies za murem rzeźni, ukrywa się oczekiwanie gratyfikacji za życie ciemniejsze niż noce. Któż z nas nie skarży się jak Hiob na cierpienie? Wychowanie dzieci, tworzenie dobrych relacji ze współmałżonkiem, troska o przeżycie każdego dnia w czystości sumienia, walka o każdy grosz, zmaganie o rozwój duchowy, zaliczenie egzaminów, znoszenie upokorzeń, spełnienie wymagań stanu i powołania - to wszystko jest męczące, ale popatrz na Jezusa, Hioba, Pawła.

Paweł nie liczył na żadną zapłatę za trud głoszenia i obdarowywania innych tajemnicą odkupienia, chociaż za swoją bezcenną i wyniszczającą pracę powinien dostać najwyższe wynagrodzenie oraz urlop w śródziemnomorskim kurorcie. On jednak pracował jak niewolnik. Dawał nie tylko Jezusa i skarb Ewangelii, ale też całego siebie, aby tym liczniejsi byli ci, którym się oddawał. Zaprzedawał się, by odkupić choćby niektórych. Benedykt XVI powiedział, że brak postawy służby w kapłaństwie jest profanacją kapłaństwa.

Kiedy Jezus wieczorem dokonał uzdrowienia teściowej Piotra, był zapewne zmęczony i powinien udać się na zasłużony odpoczynek. Zaszło już zmęczone słońce, a całe miasto było zebrane u drzwi, które nie zamykały się do późnej nocy. Mało tego, kiedy po wyczerpujących uzdrowieniach i egzorcyzmach powinien pozwolić sobie na dłuższy sen, On wstał, gdy jeszcze było ciemno, i modlił się. Pracował dla ludzkiego zbawienia po zachodzie słońca, a o mrocznym poranku, zanim słońce wstało, modlił się. Zbawienie jest totalnym samoofiarowaniem się Boga ludziom. Dzięki niemu człowiek został odkupiony, całkowicie pozyskany. Jezus, dając się nam bez reszty, kupił nas też bez reszty dla nieba. Zdobył nas na zawsze, ponieważ nam się oddał na zawsze. Został na wieki królem, ponieważ pracował nad naszym zbawieniem jak niewolnik. Jaką nagrodę wdzięczności otrzymał od nas?

Teksty dzisiejszych czytań mogą Cię wybawić z roszczeń, narzekań, pretensji i oczekiwań na gratyfikację za to, co przeżyłeś. Jan Paweł II był już bardzo słabym, starym i chorym człowiekiem, ale ciągle wypływał na głębię dalekich podróży, aby pozyskiwać ludzi dla Jezusa. Ktoś inny na jego miejscu poprosiłby już dawno o emeryturę i zamieszkał w ciepłym mieszkanku, z daleka od ludzkich łez, emocjonując się jedynie telewizyjnymi wiadomościami. Jakiś czas temu byliśmy świadkami niesamowitej wyprawy na biegun północny Marka Kamińskiego i Janka Meli. Pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy dla zdobycia dla Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

0x01 graphic

Odstające uszy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy, kąśliwe dowcipy? Wyjść z pogardy to okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość.

Nasz świat pełen jest niedotykalnych - parszywych i wzgardzonych. W Indiach, gdzie 80 proc. ludności wyznaje hinduizm, co piąty Hindus rodzi się w systemie kastowym jako nieczysty. 160 milionów ludzi jest ofiarami ogólnego potępienia tylko dlatego, że urodzili się jako niedotykalni.

Na tle tych obrazów Jezus jawi się nam jako Bóg, który nie brzydzi się człowiekiem, do którego czują wstręt wszyscy. W Jezusie trędowaci, kozły ofiarne i czarne owce społeczeństwa wracają do godności człowieka. Paweł nie czynił różnicy między Żydem i Grekiem. Uzdrowienie pozwoliło trędowatemu wejść do miasta, powrócić do środowiska, ale uniemożliwiło Jezusowi wejść do tego samego miasta.

Pozwalając komuś wrócić, sam musiał odejść. Sens dzisiejszych tekstów przymusza nas do odpowiedzi: Czy w środowisku, w którym przebywasz, żyjesz, pracujesz, odpoczywasz, modlisz się, jest ktoś, kogo traktujesz jak trędowatego, czarną owcę albo Hindusa z piątej kasty? Czy uczestniczysz w niszczeniu ludzkiej godności, zrzucając na kogoś całe niezadowolenie ze swego życia, obrzucając choćby kogoś ośmieszającymi wyzwiskami? Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy, kąśliwe dowcipy lub wulgarne epitety? Czy nie za twoją przyczyną ktoś ma chore odniesienie do siebie samego, jest ciągle rozdarty, żyje w nieładzie i chaosie, ukrywa swoje oblicze w cieniu wstydu, izoluje się, zamyka, wycofuje?

Zaczyna się od tego, że jakieś dziecko w szkole jest słabsze lub nie ma rodziców, którzy by je ubrali w najmodniejsze ciuszki, nosi zbyt duże okulary, ma odstające uszy, jąka się jak Mojżesz, albo ma krzywy nos i staje się trędowatym popychadłem w klasie lub celem bolesnych żartów. Może ma rude włosy jak Dawid, nieudolnie gra w piłkę albo się zsikało na lekcji. Dziecięcy ostracyzm bywa okrutny.

W pewnej szkole chłopcy związali swojego kolegę w ubikacji i opluwali jego twarz przez całą przerwę międzylekcyjną. Przez wiele lat chłopiec wstydził się siebie samego i wzrastał, głusząc w sobie ogromną nienawiść do siebie. Był już dorosłym mężczyzną, ojcem trójki dzieci, namiętnie oglądającym mecze bokserskie. Pewnego dnia przyszedł do domu pijany, chwycił najstarszego syna, zaprowadził do ubikacji, związał go i krzycząc w szale wyzwiska, pluł w jego twarz i bił.

Zmaltretowane dziecko potrzebowało pomocy medycznej. Napisano o nim w jakiejś gazecie, którą przeczytał dawny kolega z klasy, właśnie ten, który wpadł na ten okrutny pomysł wiele lat wcześniej w szkolnej ubikacji.

Jezus zdjęty litością wyciągnął rękę i dotknął trędowatego. Jezus być może i do ciebie wyciąga rękę i wskazuje ci twoje zapomniane przeżycie z dzieciństwa, delikatnie dotykając obolałych wspomnień, abyś poczuł się uwolniony od nienawiści do siebie lub, co gorsza, od przerzucania jej na najbliższych. Wyjść z pogardy, to okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość. 0x01 graphic

Najsłabsza słabość

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Załamanie, lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza.

Każdy człowiek wobec Boga może się czuć jak sparaliżowany. Uzdrowienie paralityka manifestuje zderzenie niemożliwości człowieka i wszechmożliwości Boga. Bez Niego nic nie możemy, w Nim wszystko jest możliwe. Być może i twoja sytuacja jest niemożliwa do zmiany: zmagasz się ze sobą, z innymi, z problemami, zranieniami, grzechami, nałogami, trudnościami finansowymi albo wychowawczymi, może w twoim małżeństwie lub powołaniu nastąpił paraliżujący impas.

Słabość spadła na ciebie jak góra lodowa, ścinając mroźnym lękiem całe ciało. Już na nic wszelkie wysiłki, nadzieje. Grzęźniesz otępiały w sobie samym wskutek tej katastrofy, niezdolny do funkcjonowania i rozumowania. Osamotniony jak drzewo na skraju przepaści, którą podmywa wściekłe morze. A jednak ten bezruch coś w tobie uruchomił, otworzył jakieś sekretne drzwi w twoim wnętrzu. Wielu ludzi stało przed drzwiami domu, w którym ukrył się Jezus. Nikt nie dostał się tak blisko Niego jak ten sparaliżowany, bo ikt tak tego nie pragnął, bo nikt nie miał tak „sparaliżowanej sytuacji”. Podszedł najbliżej, ponieważ nie mógł iść na własnych nogach. Jego życie było unieruchomione, dlatego posunął się najdalej i najgłębiej.

Ludzie, których życie nie jest dramatycznie beznadziejne, ziewają na Mszy i spoglądają na zegarek, siedząc jak najbliżej drzwi. Ci zaś, których życie jest beznadziejnie dramatyczne, klęczą najbliżej ołtarza, wyrzucają ponad dach świątyni potężną modlitwę. Wielu ludzi poszukuje Boga w spokoju, zadowoleniu z życia, w uśmiechu losu, dlatego uciekają od tego, co niepokoi, co budzi trwogę mrożącą krew w żyłach. A jednak to właśnie załamanie, lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są, być może, owymi czterema sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza.

Osoba Jezusa jest ukryta w słowach Biblii, tak jak była ukryta w owym domu, pod którym stało wielu i przysłuchiwało się. Słuchając tekstów biblijnych, stoisz przed domem, nie widząc osoby. Trzeba odkryć dach. Odkryć nie tylko sens, ale dostęp do osoby Jezusa. Do tego trzeba nie inteligencji, tylko bezsilności sparaliżowanego. Wiele osób klęczy w kaplicy jasnogórskiej, ale tylko niektóre otrzymują co jakiś czas uzdrowienie. Dlaczego? Czyżby Bóg był skąpy? Nie! Można być metr przed ikoną jasnogórską, ale sercem za drzwiami nawet własnej duszy. Bez kontaktu ze sobą nie ma się też kontaktu z osobami Jezusa i Maryi. Kontakt ze sobą uzyskujemy często wtedy, gdy spadnie na nas cierpienie, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Większość modli się tak, jakby nikogo w niebie nie było, albo tak, jakby Bóg był nieosobowy. To właśnie niemożność uczynienia czegokolwiek dla siebie umożliwia człowiekowi spotkanie ze sobą i z Jezusem. Najsłabsza słabość jest w oczach Boga najmocniejsza.

0x01 graphic

Miłosny list Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg wyprowadza na pustynię, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych tablic serc, by stały się listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba.

Czy chodzi o wypełnienie zasad, czy o miłość między tobą a Jezusem? Jeśli Go kochasz, stajesz się Mu wierniejszy, niż wymagają przykazania. Jeśli tylko zachowujesz przykazania, to może się okazać, że Bóg jest ci bardziej obojętny niż mrukliwy przechodzień na ulicy, z którym się mijasz, idąc właśnie do kościoła.

Bóg nie tylko nas kocha, ale też bardzo zależy Mu na naszej miłości do Niego. By wydobyć kilka słów tęsknoty za Nim z twojego wnętrza, jest gotowy uczynić z twojego życia pustynię, spustoszyć ci wszystko, jak ktoś zazdrosny i nieustępliwy.

Nawiedzają cię wtedy doświadczenia, po których czujesz, że już nie da się żyć tylko na planie zewnętrznym, w pozorach i mirażach, jakie oferuje świat, w którym grasz podrzędną rolę w serialu nazywanym zbyt dumnie życiem. Pojawiają się najpierw pustka i post uczuć. Tracisz orientację, jak po zgaszeniu światła w pomieszczeniu, w którym dotychczas wszystko było określone i konkretne. Wtedy, na takiej pustyni, porzucasz swoich idoli. To nie musi być twoja wina, że nie da się już żyć „na parterze” świata i czujesz się porywany na jakieś piętro, z którego balkonu wszystko wydaje się nieważne i nieosiągalne.

Na duchowej pustyni milczenia Bóg uwalnia od innych ludzi. Od ich wymagań i roszczeń. Od ich pretensji i zaborczości, rozkazów i manipulacji. Od ich paragrafów i zakazów. A tobie może się to wszystko wydawać stratą czegoś, co dotychczas nazywałeś miłością. Ale może to były smycze i kajdany! Wyprowadzi cię więc na pustynię, by ucałować twoje serce. Uniemożliwi ci spokojne życie, byś umierał z miłości do Niego. Tak czynił z Abramem, całym Izraelem, Eliaszem, tysiącami eremitów i setkami świętych oraz wszystkimi, którzy stracili wszystko i nagle odkryli Jego w swej pustce. Czynił to, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych tablic serc, by stały się listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba, zdolnych poruszyć nawet po tysiącach lat. Czy widzisz w Biblii coś więcej niż litery? Czy widzisz Ducha Świętego, który napisał do ciebie list liczący 73 księgi? Czy ktoś kiedykolwiek napisał do ciebie tak długi list?

Jezus i Paweł głosili Ewangelię, która nie była i nie jest jedynie jakimś pomysłem religijnym dla ludzkości. Tu chodziło o ogłoszenie słów, które ukrywają w sobie Boskie zakochanie w człowieku, w tobie!

Chrześcijaństwo w swej najprawdziwszej wersji jest wiernym umiłowaniem Boga, wobec którego wierność jedynie literowym prawom wydaje się niestosowną niewiernością. Post samotności wcale nie musi być karą. Może być czymś więcej niż nagrodą, bo może się okazać, że tylko dlatego nie udało ci się ułożyć życia, gdyż niezauważalnie udało się tobie dostać do Jego Serca. Jezus nazywa się panem młodym. To nazewnictwo wprost z kobierca ślubnego. Dlaczego Bóg ośmiela się ogłaszać małżonkiem? Jaka jest Jego miłość, skoro traktuje nas z taką miłością jak narzeczony w przeddzień ślubu? 0x01 graphic

Przez pustynię do nieba

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa. Żeby mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło.

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Ulewa potopu trwała 40 dni. Tyle samo pościł Jezus. Czy zgadzasz się na pustkę w domu, ciszę w telefonie, samotność w sercu, na puste ściany i suszę uczuć? Przecież to Duch wyprowadza na pustynię. I to po to, by człowiek był kuszony przez szatana! Duch Święty chciał, by Jezus był kuszony przez złego ducha, bo wtedy aniołowie Mu usługiwali. Żył tam wśród zwierząt - jak Noe, gdy zamknął się ze zwierzętami w arce. Skarżysz się na złe relacje, na to, że wokół jest tyle agresywnych ludzi, złośliwych jak pustynne węże, chciwych niczym trzoda wygłodzonego bydła i dumnych jak pustynne lwy. Jezus żył wśród zwierząt pustyni, nie stał się jednak łupem dzikich bestii, gdyż Duch Go wyprowadził.

Gdy jesteś posłuszny Duchowi Świętemu, żyjesz jak Adam w raju przed grzechem, nawet w pustce i w otoczeniu zdziczałych istot. Ważne jest tylko jedno: nie szukaj grzechu.

Nieskończenie gorszym niebezpieczeństwem dla człowieka jest grzech niż dzikie bestie. Ojciec Pio pisał w liście: „W tych dniach diabeł znęca się nade mną we wszelki możliwy sposób i robi tyle, że więcej już chyba nie może. Ten nieszczęśnik będzie podwajał swoje wysiłki na moją szkodę. Lecz nie obawiam się niczego, tylko obrażenia Boga”. To, że jesteśmy celem ataków złych duchów, nie oznacza nic innego, tylko to, że jesteśmy blisko Boga. Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa.

Jezus nie dokonał żadnego cudu i nie powiedział żadnej mowy, nie wygłosił żadnego błogosławieństwa, dopóki nie przeszedł pustynnej próby. Anioł Stróż, widząc Ojca Pio walczącego z demonami, powiedział do niego: „Czy sądzisz, że byłbym tak szczęśliwy, gdybym cię nie widział tam zmaltretowanego? Ja, który w świętej miłości bardzo pragnę twojego dobra, raduję się bardziej, widząc cię w tym stanie. Jezus dopuszcza te ataki demona, ponieważ jego miłosierdzie czyni, że jesteś mu drogi i chce, abyś był podobny do niego w mękach pustyni”.

Ognista kąpiel, którą przeżywasz, jest ci bardzo potrzebna, bez niej dusza uległaby szybko zarozumiałości. Żeby mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło. Ogień zmienia wszystko w prawie niematerialny i delikatny popiół. Doświadczenie pustyni prowadzi człowieka do skruchy, bez której jesteśmy zbyt zmysłowi, zbyt cieleśni, zbyt twardzi. Ludzie, którzy wzniecają w tobie ogień gniewu, są ci potrzebni. Bez nich nie wiedziałbyś, co naprawdę ukrywa się w tobie, co naprawdę myślisz o sobie i czego naprawdę oczekujesz od innych. Na początku swej drogi jesteś wypełniony oczekiwaniami, żądaniami, oskarżeniami wobec siebie i innych. Żądamy, aby środowisko sprzyjało naszemu egoizmowi. Pierwszymi naszymi odruchami na to, co trudne, jest osądzanie siebie i innych. Na zło ten tylko reaguje źle, kto w sobie nie odkrył jeszcze zła. Kto nie przebył drogi wyjścia ze swych fałszywych przekonań o sobie i innych, nie jest zdolny pomóc innym przebyć tej drogi.

0x01 graphic

Na górę drogą w dół

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Pustka to pierwszy krok do pełni.

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty najukochańszej osoby - syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko, jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu, internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego, jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu. Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

0x01 graphic

Budynek do rozbiórki

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli twoje życie jestw rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to skutek fałszywego fundamentu przekonań. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane.

Zwykle znak oczyszczenia świątyni jest odczytywanyjako symbol wyrzucenia z naszego sumienia bałwochwalstwa,które zawiera się w wielkiej chciwości. To prawda, ale gdybyś przyjrzał się swojemu życiu, zobaczyłbyś, że zbudowane jest ze strachu, lęku, ambicji, chciwości, żądzy i dumy. W takiej budowli nie da się zdrowo oddychać, jej ściany są toksycznie zagrzybione i dlatego potrzeba wszystko zburzyć. Bronisz swego planu życia, ale nie jesteś w nim szczęśliwy. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane.

Czy pozwalasz Chrystusowi burzyć i wyganiać z ciebie handel ze światem? Czy pozwalasz Mu zburzyć w sobie twoje narcystyczne przekonania o tym, że wszystko ci się należy, i że każdy powinien ci służyć, i wszystko powinno być według twoich architektonicznych planów, nakreślonych egocentrycznymi pragnieniami? Skarżymy się, że życie nam się rozwala, rozsypuje, nie idzie nam tak, jak zamierzyliśmy, że nie realizuje się nasza egocentryczna architektura. Ale jeśli coś się rozsypuje, to tylko dlatego, że ma bałwochwalczy fundament. Jeśli twoje życie jest w rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to skutek fałszywego fundamentu przekonań.

Co bowiem myślisz tak naprawdę o miłości? Czy nie wyobrażałeś sobie, że miłość to nieustanne wymuszanie na innych ubóstwiania ciebie i zapewnień, że jesteś najcudowniejszą osobą na świecie? Czy nie jest tak, że bardziej liczysz się z opiniami innych ludzi niż z Biblią? Czy nie wmówiłeś sobie, że trzeba kierować się sercem, czyli ślepymi afektami, które zapędziły cię w pułapkę nienawiści, zależności oraz zazdrości? A twoja fałszywa skromność, czyż nie była tak naprawdę lękiem przed podejmowaniem decyzji i oglądaniem się na innych? A twoje pojęcie o doskonałości? Co ono naprawdę ma wspólnego z doskonałością ewangeliczną, a może o wiele więcej z perfekcyjną i znerwicowaną wolą podporządkowania sobie dzieci i współmałżonka, psa oraz rybek akwariowych? Czy twoja szlachetność nie jest tak naprawdę troską o pozory? Albo czy pod pozorem oszczędności nie ukrywają się wykorzystywanie innych i zwykłe oszustwa? A twoje modlitwy, czy nie są rozkazami? Czy nie mylisz bycia dobrym z tym, by tobie tylko było dobrze?

Wydaje ci się, że jesteś wyjątkowo dobry i uczciwy, ale to może istnieć tylko w twojej wyobraźni. To, za kogo się uważasz, musi runąć, bo nie jest prawdą, tylko parawanem, za którym ukrywają się lęk, nienawiść do siebie i skrywanie bezsilności. Jest wiele pytań, które powodują, że nasz gmach życiowy pęka, smagany biczami prawdy. Jest jeszcze więcej odpowiedzi, które dają nam szansę na odbudowę. Wszystkie jednak są w Chrystusie. Jeśli z Nim umierasz, to i żyć będziesz w nowym przybytku Ducha. Nowy gmach istnienia ma być zbudowany na słowach Boga, na dziesięciu przykazaniach. One nigdy się nie zdezaktualizują.

0x01 graphic

Wahadełko nad kotletem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na kozetkach psychoanalityków lub chodzą do wróżki.

Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich. - Słyszymy tysiące razy, że na Zachodzie coś już dawno zaistniało, dlatego najwyższy czas, by i Polacy poszli tymi samymi śladami. Tak się argumentuje związki homoseksualne, aborcję, eutanazję, polityczne i ekonomiczne mody. Jerozolima spłonęła, ponieważ nikomu serce nie płonęło już miłością do Boga przy czytaniu świętych wierszy Tory.

Historia wraca. Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na kozetkach psychoanalityków lub chodzą do wróżki. Dzieci zamiast medalików z aniołami noszą w kieszeniach pokemony. Młodzież rozczytuje się w „Kodzie Leonarda da Vinci”, który szatkuje jej inteligencję skuteczniej niż nóż pekińską kapustę. Plakaty zapraszają na medytacje transcendentalne, które za jedyne 50 złotych obiecują przeniesienie w inny wymiar. Dlaczego tak się dzieje? Harald Baer stwierdza: „Eksplozja okultyzmu jest zjawiskiem protestu przeciw skostniałemu chrześcijaństwu”.

Fascynacje okultyzmem to przejaw niewystarczalności elementu mistycznego w Kościele, a także pewnej ignorancji. Znachorstwo, wróżbiarstwo, jasnowidztwo, medytacje wschodnie i wiele innych alternatywnych bezdroży duchowych wpycha człowieka w ewolucyjny regres. Oczywiście dla pełniejszego obrazu potrzeba jeszcze alternatywnej medycyny, homeopatii, uzdrowienia magią, odrobinę spirytyzmu, hipnozy, bioenergoterapii, radiestezji, tajemniczych transów. Może jeszcze wahadełko nad kotletem sprawdzające, czy jest duchowo pozytywny, i jeszcze kilka akupunkturowych szpilek srebrnych w czubek zadartego nosa. Co jest efektem takich poszukiwań?

Niewyjaśnione depresje, nieobliczalne zachowania, niekontrolowane pożądanie, seksualne deformacje, złość nie do powstrzymania, obsesyjne myśli i uczucia, nieustanny strach, niepokój, nerwowość lub neurotyczne zachowanie, myśli samobójcze, obojętność dla spraw duchowych, bluźniercze myśli przeciwko Bogu, wstręt do sakramentów, powtarzające się niepowodzenia. Nie każda duchowość jest od Ducha Świętego, istnieją również duchy ciemniejsze niż noc i wprowadzające człowieka w coś gorszego niż zwykła ciemnota. „Magia jest mocą bezbronnych” - wyjaśnia Hubert Kohle. Czy można się dziwić, że w Polsce mamy dwa razy więcej egzorcystów niż dziesięć lat temu? Czy można się dziwić, że są przeciążeni i oblężeni przez przerażonych penitentów?

Nikodem przyszedł w nocy i rozmawiał w ciemnościach z Jezusem. On był w ciemnościach. Właściwie to ciemności zmusiły go do poszukiwania Jezusa. To, co przymusza nas do nawrócenia, to zniewolenie ciemnością, widoczne działanie sił mroku. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła. Wielu ludzi powraca do Boga dopiero wtedy, gdy bezbożność doprowadza ich do takiej męki, że życie staje się dla nich nie do wytrzymania. Jak z tego wyjść? Pierwsza rzecz - to powrócić do Jezusa Chrystusa, choćby w ciemnościach nocy! * * *

Nie zwiedzaj, ale zamieszkaj!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Osoba Jezusa jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale najlepiej zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz.

Epizod z dzisiejszej Ewangelii mówi o Grekach, którzy pewnego dnia przyszli do Apostołów i prosili o możliwość poznania Jezusa. Charakterystyczne jest to, że nie przyszli od razu do Jezusa, ale pragnęli Jezusa poznać przez pośrednictwo Apostołów.

Kiedy wyjeżdżałeś do innego miasta lub innego państwa na pielgrzymkę lub wycieczkę, zwykle korzystałeś z usług przewodnika. Bez jego wiedzy niemożliwe było zrozumienie historii kraju i jego zabytków. Przewodnik zrobił swoje, ale w końcu i tak zapewne stwierdziłeś, że trzeba zamieszkać w danym kraju, żeby go dobrze poznać i zrozumieć. Podobnie jest z życiem duchowym i z poznaniem tajemnic Najświętszej Osobowości Jezusa Chrystusa. Jego Osoba jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale najlepiej zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz. Potrzeba „zamieszkać” w Bogu, „zadomowić się” w Nim i odkryć w Nim skarby Życia i Mądrości. Nie wystarczy poznawać Go tylko od zewnątrz jak jakąś atrakcję albo „zabytkową” postać ze starożytności. I jeszcze jedno: potrzeba przewodnika! Takim przewodnikiem w naszym życiu duchowym jest każdy kapłan, u którego wyczuwamy głęboką znajomość Chrystusa - taki, który „zadomowił” się w modlitwie i w Biblii. Jaką rolę w poznaniu Jezusa w twoim życiu odegrał kapłan - przewodnik duchowy?

Jeremiasz napisał, że w czasach przyjścia Mesjasza Bóg będzie najbliższy człowiekowi, wręcz namacalnie poznawalny, tak że nikt już nie będzie błądził, szukając prawdy o Bogu w mądrości ludzkiej. Kiedy Filip stanął przed Andrzejem, oznajmiając mu o pragnieniu Greków, obydwaj wiedzieli, że świat stanął przed możliwością bezpośredniego poznania Boga w Jezusie. Jezus jest najlepszym „przewodnikiem po wnętrzu Boga” i jednocześnie sam jest Bogiem! Od nikogo na świecie nie możemy się dowiedzieć o Bogu więcej niż od samego Boga, a jest Nim Jezus.

Dlaczego Filip nie poszedł od razu do Jezusa, tylko pytał Andrzeja o możliwość poznania Jezusa przez Greków? Jakby nie chciał sam rozstrzygać, czy można dopuścić do poznania Jezusa przez nieznanych ludzi o nieznanych intencjach. Jezus był zarówno dla Filipa, jak i Andrzeja oraz reszty Apostołów nie tylko cudotwórcą i głosicielem, ale Synem Bożym, który na osobności wyjaśniał przyjaciołom tajemnice swego życia. Ci Grecy nie byli jednak turystami, którzy z ciekawości chcieli przyjrzeć się jakiemuś cudotwórcy. Oni chcieli wejść w głębię tajemnicy życia Jezusa i już w Niej pozostać.

Jak wygląda twoja znajomość Jezusa? Czy wystarczy Ci tylko to, że Bóg istnieje? Czy wierzysz w Jezusa dlatego, że taka jest tradycja twojego narodu i rodziny, czy dlatego, że sam wybrałeś Go na Pana swego życia? Poznanie Jego osoby jest nierozłącznie związane z poznaniem siebie samego. Czy nie boisz się, że poznasz nie tylko prawdę o Jezusie, ale i o sobie?

0x01 graphic

Flakonik, dzban, kielich

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Stłuczony flakonik ilustruje zniszczenie tego, co grzeszne, światowe i próżne Życie jest jak naczynie - istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy.

W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi. Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości Boga.

Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku. To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować, przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy!

Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać, zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen amarantowej krwi Chrystusa.

Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.

0x01 graphic

Krew na drzwiach

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy.

W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem, umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątkowującym generację tych, których śmierć wieczna ominie.

W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu, który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież, że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie wartości na pogardzie słabszych.

Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy - ominięcia śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka, czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.

0x01 graphic

Jeszcze raz

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus, ukazując się z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności.

Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarło się o rezygnację z oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza nim jest już tylko rozpacz.

Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz, bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę; wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte; ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących Tomaszów.

Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum - znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.

Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.

Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo. Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety dla „nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy, narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć swój obraz. * * *

Ryba z dna - światło z wysoka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!

Uczniowie siedząc w ciepłym Wieczerniku, przy oliwnych lampkach, które rzucały światło na ich osamotnione oblicza, dzielili się Słowem Bożym i doświadczeniem. Nie były to teoretyczne teologiczne wnioski ani też zwykłe zwierzenia ludzi. Oni już wiedzieli, że dzielenie polega na tym, aby własne doświadczenie wyjaśnić w świetle Biblii, a Biblię wyjaśniać własnym doświadczeniem. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął pośrodku nich.

Autentyczne dzielenie się Słowem Bożym sprawia, że człowiek w relacji do drugiego człowieka doświadcza obecności Boga.

Wspólnota ludzi, którzy dzielą się Słowem właśnie w taki sposób, cieszy się obecnością Jezusa. W tekście jest też mowa o tym, że Jezus zapragnął, aby Apostołowie podzielili się z Nim upieczoną rybą, On zaś podzielił się z nimi światłem mądrości. Najpierw zażądał, aby oni podzielili się tym, co wyłowili z dna i co sami usiłowali strawić, a później obdarował ich tym, co sam w sobie ukrywał - mądrością Słowa!

Również od nas żąda, abyśmy podzielili się najpierw tym, czym się gryziemy i co usiłujemy strawić - naszym doświadczeniem życiowym. A później rzuca na to światło. Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!

Co może się stać z człowiekiem, gdy nie kieruje się umysłem oświeconym przez Słowo Jezusa? Pierwsze czytanie opowiada o tym, że Żydzi zabili Jezusa i zaparli się Świętego Boga, a także wyprosili ułaskawienie dla jakiegoś przestępcy, ponieważ działali w nieświadomości. Jak więc okrutna niewiedza nie ominęła ludzi z narodu wybranego, tak i nam mogą się zdarzyć nie mniej tragiczne wypadki, jeśli nie będziemy łączyli Słowa Bożego z tym, co przeżywamy lub ukrywamy w sobie najgłębiej na dnie serca! Na Boga będziemy patrzeć jak na kogoś, kto jest wszystkiemu winny, natomiast w sobie nie będziemy potrafili zobaczyć przestępstw grzechu. Przypomnij sobie, czym uczniowie poczęstowali Jezusa? Rybą!

A przecież jest to stworzenie najgłębiej ukryte i żyjące na dnie wody! Ona symbolizuje właśnie to wszystko, co w nas jest ukryte na dnie serca. Wszystkie nasze najgłębsze uczucia i najniższe stany duchowe, zatopione w podświadomości obawy i życiową bezbronność. Apostołowie podzielili się z Jezusem tym, co było ich najgłębiej skrywanym, mrocznym doświadczeniem, i dlatego Jezus podzielił się z nimi mądrością z nieba!

W drugim czytaniu św. Jan tak zaczyna zachętę do dzielenia się Słowem: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli”. Słowo Boże jest po to, abyśmy nie grzeszyli. Czytając i rozważając, a w końcu dzieląc się nim, nabieramy dystansu do pokusy i zbliżamy się do Boga. Im głębsze i mroczniejsze tajemnice naszego serca wydobywa Słowo, tym jaśniejszą mądrość nam przynosi! Wtedy unikniemy grzechów tak tragicznych jak te, które zdarzyły się tym, którzy nie rozpoznali Syna Bożego w człowieku, a w przestępcy zobaczyli kogoś niewinnego! * * *

Pasja Pasterza

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle wkraczać w nowe obszary fascynacji i poznania. Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów duchowych.

Objawienie Boskiego Pasterza nie jest rodzajem rywalizacji z rządzącą elitą polityczną. Jezusowi nie chodzi o rewolucję na tym świecie. Pasterz prowadził stada owiec z miejsc zniszczonych i stratowanych na nowe, wyżej położone, świeże i pełne zdrowej paszy. Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle wkraczać w nowe obszary fascynacji i poznania. Podobnie Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów duchowych. Staliśmy się dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Jezus nas nie pożyczył na jakiś czas, lecz wykupił swoją śmiercią na zawsze.

Pragnie takiej bliskości między sobą nami, jaka jest między Nim a Ojcem. Wpatrując się w twarz Jezusa, poznajemy Jego niewyczerpalną cierpliwość, On zaś widzi w naszych oczach niecierpliwą tęsknotę.

W rozdziale 6. Pierwszej Księgi Kronik jest lista miast, w których zamieszkiwali kapłani z rodu Kehata. Przy każdym z wyliczonych miast Biblia dodaje, jak nieodłączny refren, że kapłani otrzymywali miasta zawsze wraz z pastwiskami. Nie otrzymywali miast bez pastwisk. Zainteresowało mnie, dlaczego Biblia tak bardzo to podkreśla, że kapłani zawsze mieli mieć pastwiska - przecież nie trudnili się wypasem owiec czy kóz? Dla kogo te pastwiska?

A może kapłani zawsze muszą zadbać o to, by troszczyć się o wypas duchowy tych, którzy zostali im powierzeni? Sprawdziłem, jak nazywa się pastwisko w języku oryginalnym, by dowiedzieć się, dla kogo te pastwiska kapłan musi przygotowywać. Pastwisko lub łąka to migresz, ale rdzeniem tego określenia jest gerasz, które znaczy wypędzać, wyrzucać albo być wygnanym, wypędzonym, odepchniętym, złupionym. Na pastwisko wyganiano owce, ale to słowo kojarzy się również z innym rodzajem wypędzania, jakiego człowiek może doświadczyć od społeczeństwa. Wolą Boga jest, aby kapłan zawsze gromadził wokół siebie i karmił duchowo tych, którzy są wypędzeni, wygnani, złupieni przez los, odepchnięci przez środowisko!

W przypadku Chrystusa paszą dla dusz, którym pasterzuje, jest Jego życie. Kiedy ktoś czymś się pasjonuje, mówimy, że tym żyje. Ludzie żyją miłością, nienawiścią, sportem, nauką, kłamstwem i żyją życiem swoich dzieci, żyją sukcesami i czyimś nieszczęściem. Żyć samym Bogiem to najtrafniejszy wybór człowieczego serca. Bóg jest niepowstrzymanie rozrzutny w obdarowywaniu swoim życiem. Czym żyjesz? Czy Jezus jest dla ciebie pasją, fascynacją, kimś, bez kogo nie możesz żyć ani oddychać, ani funkcjonować, ani być zaspokojonym, ani zasnąć?

Słowo pasja: passio, oznacza w łacinie zarówno cierpienie, jak i namiętność; a więc umieranie, jak i ożywienie; radość i smutek, śmierć i życie. To bardzo mądre słowo! Pasja ma w sobie dwa oblicza: chwalebne i krzyżowe! Jezus mówi, że daje swoje życie dla nas, czyli umiera dla nas, ale to umieranie właśnie jest dla Niego czymś pasjonującym, gdyż w ten sposób zdobywa nas ożywionych na wieczność.

0x01 graphic

Owocowanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tak jak kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu światła, zwiastuje przyszły owoc.

W Jerozolimie uczniowie nie wierzyli w na- wrócenie Szawła, gdyż pamiętali jego prześladowcze czyny. Nie wiedzieli jeszcze o przebaczeniu i umiłowaniu Szawła przez Jezusa, który go oczyścił i usprawiedliwił. Patrząc na innych, oceniamy ich często powierzchownie. Zapominamy o tym, że Bóg ich kocha. Gdybyśmy wiedzieli, jak bardzo, mielibyśmy odwagę do umiłowania ich.

Latorośl, która przynosi owoc, jest oczyszczana, przycinana i podwiązywana do palika. Człowiek, który zaczyna owocować duchowo, jest przycinany w tym, co jest w nim nieopanowane, błędne, grzeszne. W końcu jest przywiązywany do swojego krzyża, tak jakby ogrodnik zwrócił osieroconej gałęzi oderwany owoc i z powrotem go cudownie wszczepił. Latorośl, która nie rodzi owoców, jest odcinana, wyrzucona i spalona. Człowiek, który nie daje owoców nawrócenia, odpada od Boga i pochłania go najpierw ogień złości i żądzy, później zaś ogień otchłani.

Decydujące znaczenie ma owocowanie. Czy twoje życie przynosi owoc, czy też żyjesz bezowocnie? Czym jednak jest ten owoc? To nie jest zrealizowanie swoich marzeń lub pragnień, samorealizacja, sukces. Biblia mówi, że gdy Adam i Ewa zerwali owoc z drzewa poznania, spowodowali, że raj stał się matnią, gąszczem złowrogim, mroczną dżunglą, która dla nich samych stała się zasadzką. Owoc bez łączności z drzewem gnije. Człowiek bez krzyża ginie w bezsensie. Pierwsi rodzice ukrywając się przed Bogiem, stracili Go z oczu i stał się On dla nich niedostępny. Im usilniej próbujemy wypełnić nasze życie wszystkim, oprócz Boga, tym wyraźniejsza staje się nasza frustracja i zawiedzenie. Życie jest owocne, gdy mamy dowody nawrócenia ku Bogu. Tak jak kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu światła, zwiastuje przyszły owoc. Św. Paweł mówi: „Owocem bowiem światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda. Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności” (Ef 5,9-11).

Karol de Foucauld przed nawróceniem nieustannie powtarzał krótką modlitwę: „Boże, jeżeli jesteś, spraw, bym Cię poznał!”. Czy było to miłe Bogu? Oczywiście, dlatego przyszedł czas, kiedy jego modlitwy przyniosły owoc nawrócenia. Przyjął krzyż samotności, przed którym uciekał całe dotychczasowe życie, zatracając się w namiętnych grzechach. Wyobraźmy sobie ogród, w którym jest wiele drzew. Gdy ludzie go nawiedzają, wyszukują tylko te drzewa, które mają kwiaty lub owoce, inne są pomijane. Ludzie wyczuwają modlącego się człowieka i takiego, który nie odrywa się od drzewa swego krzyża, bo tylko taki jest dla nich kimś miłym jak aromat kwiatu i pożywnym jak miąższ owocu. Podobnie Bóg wyszukuje pośród ludzi tych, których już wyróżnia aromat modlitwy, i tych, którzy już mają smak podobieństwa do Jezusa. Świętego poszukują nie tylko ludzie, również dla Boga jest on kimś nieustannie upragnionym.

0x01 graphic

Miłość wymaga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość to mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania detali.

Miłość potrzebuje ciągłego podtrzymywania, rozwijania, starania, aby nie rozwiała się jak dym, nie skończyła się jak sen, nie odleciała jak przestraszony ptak, nie zwiędła jak niepodlewana roślina. Potrzebuje uderzania Słowami Biblii jak dłutem w skałę serca, by je kruszyć, czyli czynić sercem skruszonym. Miłość Boga zdobywa się wytrwale każdego dnia, wpisując we własną duszę naukę Jezusa. To mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania detali.

Miłość ta jest po to, aby radość człowieka była pełna. Jezusowi chodzi bowiem o szczęście człowieka, i według Niego nic tak nie uszczęśliwia jak troska o miłowanie Boga.

Jeśli człowiek lekceważy wpisywanie Jego nauki w tablicę serca - twardszą niż kamień - jego wnętrze pozostaje nienasycone i niespokojne. Ostatnia, 613. micwa (nakaz) Starego Przymierza nakazywała Żydowi napisać własnoręcznie, litera po literze, zwój Tory dla siebie. Natchnione słowa miały być w ten sposób osobiście nie tyle przepisane na pergaminie, co wpisane w duszę człowieka. Jezus chce jeszcze więcej od swoich uczniów. Pragnie nieustannego wysiłku nie tylko w rozmyślaniu nad Jego nauką, ale przede wszystkim nieustannego wysiłku w miłosnym poznawaniu wszystkiego, co On im objawił.

Zakochani posługują się często poezją, bo nie znajdują słów, by wyrazić uczucie codziennymi sformułowaniami. Cytują Eliota albo Rilkego, ponieważ miłość potrzebuje szczególnego języka, który porusza nie tylko uczucia, ale też popycha do niezwykłych wyczynów. Każde ludzkie słowo wydaje się mizernym opakowaniem dla wyrażenia nawet zwykłego zakochania. Jakich słów potrzeba, by wyrazić miłość Boga do człowieka albo człowieka do Boga? Tu trzeba czegoś więcej niż poezji. Dlatego Jezus używa takich słów, jak przykazanie, nakaz, rozkaz, nauka, praeceptum! Mimo tak mocnych słów, ta miłość nie ma nic z elementów kontroli.

Wielu ludzi użala się na obojętność kogoś, kogo kochają. Ale nie każdy potrzebuje takiej miłości, jaką my ofiarujemy. Często miłość, którą obdarzamy kogoś, wcale nie jest miłością, tylko wymuszaniem czy też podejrzliwym sprawdzaniem drugiej osoby. Jezus wiedział, jakiej miłości potrzebują uczniowie i taką miłość im ofiarował. Wiedział też, jaką miłością pragną oni kochać i do takiej ich pobudzał. Erich Fromm porównał ofiarowywanie miłości do zapewnienia roślinie wilgoci. Moją miłość przejawiam w tym, że zapewniam roślinie taką wilgotność, jaka jest jej potrzebna.

Nie mogę zakładać, że wszystkie rośliny potrzebują takiej samej wilgotności, bo mogę uszkodzić lub zniszczyć wiele z nich. Nie wystarczy chcieć dobrze. Trzeba jeszcze poznać, wiedzieć, czego oczekuje kochana osoba. Nasze wyobrażenia o miłości są nie tylko zdeformowane, ale czasem nawet krzywdzące dla innych. Jeśli nie pozbędziemy się osobistych wyobrażeń o miłości, możemy mieć problem z uciekaniem od nas ludzi. Jeśli nie wiem, jakiej miłości oczekuje ode mnie Bóg, mogę też się z Nim rozminąć.

0x01 graphic

Światełko w piwnicy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy wpatrujesz się w oczy Jezusa, dostrzegasz, że Bóg patrzy na ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo, jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność.

Gdy byłem małym, kilkuletnim chłopcem, często bawiliśmy się w piwnicach spółdzielczego bloku, w którym mieszkaliśmy. Panował tam mrok i zaduch, a małe okienka wpuszczały niewiele światła. Bywało, że zdenerwowany krzykami dzieci sąsiad zamykał na klucz drzwi piwnicy i uwięzieni, szukając wyjścia, zmuszeni byliśmy przeciskać się przez te małe okienka. Choć były ciasne jak ucho igielne, to jednak, gdy tylko głowa zmieściła się w otworze, reszta ciała mogła się już łatwo przecisnąć.

Paweł mówi o Jezusie, że jest Głową całego Ciała Kościoła, czyli nas wszystkich, którzy się przeciskamy przez ciasny otwór do nieba, tuż za Chrystusem. Życie przebiega w mrocznej piwnicy świata, ale na szczęście jest Ten, który wyszedł na światło nieba przez okno wniebowstąpienia. W Nim jest nadzieja naszej przyszłości, pełnej nieopisanego bogactwa Chwały. Wezwanie do głoszenia Ewangelii to ostatecznie nakaz wydobywania z mrocznych labiryntów naszych zabłąkanych losów, ogłoszenie, iż jest okno, które jest wyjściem w inny świat.

Wniebowstąpienie Syna cieśli z Nazaretu było jak zdradzenie nam wyjścia z sytuacji bez wyjścia, jak przeciśnięcie się głowy, która pociąga za sobą drżące ze strachu ciało, jak znalezienie klucza do zamkniętych na siedem grzechów bram oddzielających nas od królestwa Światłości, jak pojawienie się strażaka w oknie płonącego domu na siódmym piętrze, który wspiął się po drabinie, aby uratować przelękłe dziecko. Przecież tak, jak został wzięty do nieba, tak samo przyjdzie do nas - według tego, co oświadczyli aniołowie uczniom.

Za pierwszym razem, gdy przyszedł, został osądzony przez ludzi; gdy przyjdzie drugi raz, On będzie sądził ludzkość. Zanim jednak nastąpi nasze wniebowstąpienie, istnieje „w-duszę-wstąpienie” Chrystusa. Bo przecież zanim spełnią się słowa: „Kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7), pragnijmy wpierw usłyszeć inne słowa: „Oto, stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20).

Niebem jest dla Chrystusa dusza ludzka, Chrystus jest niebem dla duszy człowieka. W Pieśni nad pieśniami, Oblubieniec, czyli Chrystus, zagląda przez okno rozmodlonych oczu Oblubienicy, do wnętrza jej duszy, ona zaś sama jest jak gołąbka ukryta w jego ranach, jakby w szczelinach skalnych. Przenikanie duszy i Boga jest stałym motywem w tekstach mistyków, podpowiadającym nam, że pewnego rodzaju wniebowstąpienie i „w-duszę-wstąpienie” dokonuje się już podczas kontemplacji. W Pismach św. Mechtyldy z Hackeborn przybiera ono szczytową formę wymiany oczu kochającego Boga i mistyczki. Mieć kolor oczu Jezusa i widzieć, że Jezus ma moje oczy, to wzruszające poznanie! Pomyśl tylko, że jakimś rodzajem przeżycia Nieba jest już wpatrywanie się w oczy Jezusa choćby na wschodniej ikonie. Kiedy wpatrujesz się w Jego źrenice, dostrzegasz, że Bóg patrzy na ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo, jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność.

0x01 graphic

Gniazdo z połamanych gałęzi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Różne języki, ale ten sam ogień miłości Boga. Różnimy się między sobą, ale Bóg nas łączy. Jedność w Kościele jest skomponowana z naszej różnorodności. Bez Bożego ognia miłości nasza jedność stałaby się początkiem niechęci i wzajemnych oskarżeń.

Bóg dał Apostołom moc do przebaczania i jednania się, ponieważ trwali na jednym miejscu. Gdy po raz pierwszy Jezus tchnął w nich Ducha, aby byli zdolni odpuszczać grzechy, stało się to tam, gdzie przebywali razem. Bez Boga nie potrafimy sobie przebaczać, trwać w jedności mimo różnic. Kościół jest nam potrzebny, abyśmy mogli doświadczać pomocy Ducha Świętego, by ciągle sobie przebaczać i kochać się wzajemnie, mimo różnorodności.

Duch przychodzi, gdy wydaje się, że tracimy Jezusa. Duch Święty przyszedł do uczniów wtedy, gdy Jezus miał za sobą Golgotę i gdy wstąpił do nieba. Uczniom pozostała już tylko modlitwa. Kiedy po raz pierwszy stracili Go z oczu i został pochowany w grobie, została im świadomość beznadziejności. Byli przerażeni i ścigani. Drzwi były zamknięte z lęku przed ludźmi, przed represjami. Zamknięte drzwi to wymowny obraz odcięcia się od wszystkich, zawiedzenia się na życiu, rezygnacji z wychodzenia innym naprzeciw, wycofania. Gdy wojska wycofują się z frontu, wiadomo, że oznacza to klęskę.

Wycofujemy się, gdy przeżyliśmy porażkę. Zamykamy drzwi, gdy chcemy uciec, bo wszyscy nas ranią i wszystko stało się pułapką budzącą naszą podejrzliwość. Zamknięte drzwi to zamknięty w sobie człowiek, który już nie wierzy w to, że cokolwiek w życiu mu się uda. W takich chwilach myślimy, że Bóg naprawdę umarł albo przestał się nami interesować, a my umarliśmy dla Niego albo nic dla Niego nie znaczymy. Są więc takie chwile, gdy najwspanialsze nadzieje zostają ścięte jak olbrzymie drzewa, waląc się z hukiem na piaszczystą ziemię, rozpacz wylewa się jak ropa z rany, a ciemność jest namacalna niczym lepka smoła.

Z lęku zamykamy się w sobie i stajemy się niedostępni jak wierzchołek skały. Nikomu nie pozwalamy się zbliżyć do siebie. Właśnie wtedy przybywa Duch Święty z pomocą, którą jest On sam! Ptaki przecież siadają na wierzchołkach gór, na niedostępnych miejscach! Jak gołębie układają gniazda z połamanych gałązek, tak Duch Święty bierze pod swoje skrzydła ludzi połamanych zwątpieniem, złamanych bólem - czyni w nich swoje gniazdo.

Jezus przyszedł mimo zabarykadowanych drzwi, mimo tego, że już nikt nie miał siły do nich się choćby zbliżyć ani ich otworzyć. Śmierć najdroższej im osoby, śmierć Jezusa, wydawała się być czymś nieodwracalnym. Nikt przecież dotąd nigdy nie powrócił z cmentarza. To stało się po raz pierwszy. Czy wierzysz, że Pan wskrzesza umarłych? Czy wierzysz, że wskrzesi umarłą nadzieję w tobie i umarłą odwagę życia? Bo przecież nie wiadomo, co bardziej przypominało mogiłę: Wieczernik, w którym zatrwożeni Apostołowie zamarli z lęku, czy grób Józefa z Arymatei, w którym spoczywało ciało Chrystusa?

0x01 graphic

W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Wizyta Świadków Jehowy jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków chrześcijańskich: poznania Boga w Biblii i ewangelizowania

Zapewne wielu z nas przeżyło odwiedziny tajemniczych gości, którzy pukając do naszych drzwi, chcieli porozmawiać o Bogu, trzymając Biblię pod pachą. Tak, to świadkowie Jehowy. Osobiście myślę, że ich wizyta jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków chrześcijańskich: poznania Boga w Biblii i ewangelizowania. Minęły już te czasy, kiedy dzieci na ulicach Konstantynopola kłóciły się o to, czy Jezus Chrystus jest współ-istotny (gr. homousios), czy tylko współpodobny (gr. homoiousios). Wielu chrześcijan nie potrafiłoby dziś nic powiedzieć o tajemnicy Trójcy Świętej. Fragment z Ewangelii Mateusza jest wspaniałym świadectwem wiary pierwszych uczniów Jezusa w Trójcę Świętą.

Na odmienność i jednocześnie równość Osób Boskich w tym tekście wskazuje ustawienie ich na tym samym poziomie, ale osobno. Nikt nie jest równy Bogu, tylko On sam w innych osobach. Ojciec i Syn są na pewno rozróżnialni, a dodatkowo w tym samym szeregu zapisano Ducha Świętego. Chrzest ma być udzielany w Imię, a nie w imiona. Jedno Imię, czyli jeden Bóg, ale jednocześnie Trzech na tym samym poziomie. Cała Trójca wykonuje działanie, które przynależy tylko Bogu. Chrzest, który jest dziełem Trójcy, daje nam uwolnienie z grzechów, uświęca nas, czyni nas dziećmi Boga, a te czynności są dziełem jedynie Boga! Gdy Jezus odpuszczał grzechy uzdrowionemu paralitykowi, uczeni w Piśmie, a więc znawcy przedmiotu, pomyśleli: „Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?” (Mk 2,7).

Żydzi, doskonale rozumieli, co Jezus chciał przez to powiedzieć. „Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J 5,18). Jezus nie zaprzeczył Żydom, że tak właśnie jest. On naprawdę czynił się równym Bogu, nazywając Go swoim Ojcem! Jeśli się czynił równym Bogu, to albo jest Bogiem, albo bluźniercą. Wiemy z historii, że ówcześni decydenci religijni wybrali tę drugą możliwość i uznali Jezusa za bluźniercę. W innym wypadku nie ośmieliliby się ukrzyżować Jezusa. Został ukrzyżowany, ponieważ nigdy nie zaprzeczył, że jest Bogiem, a szczególnie na sądzie Kajfasza. Podobnie rzecz się ma z Duchem Świętym. On nie występuje jako jakaś „dusza Ojca” lub „dusza Syna”, czy też bezosobowa moc, tylko jako samodzielna Osoba. A jednak jest tym samym Bogiem, co Ojciec i Syn! „Lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy” (J 16, 13). Teologia mówi, że Ojciec nie pochodzi od nikogo, Syn pochodzi od Ojca przez prawdziwe zrodzenie, Duch od Ojca i Syna.

Duch Święty, mówiąc o sobie „Ja”, jest Osobą, a nie jest jakimś bezosobowym duchowym tchnieniem: „Kiedy Piotr rozmyślał jeszcze nad widzeniem, powiedział do niego Duch: Poszukuje cię trzech ludzi. Zejdź więc i idź z nimi bez wahania, bo Ja ich posłałem” (10,19-20). Nie musimy być wybitnymi znawcami dogmatyki, ale wystarczy nam znać choćby tyle, ile dziś poznaliśmy, by nie tylko zamknąć drzwi przed świadkami ducha kłamstwa, ale i zamknąć im usta, by nie fałszowali prawdy! * * *

Kochaj i pracuj

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest wzrastaniem, a Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Dokonuje się promocja dusz najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni chciwym ...

Przez całe życie odbywa się sąd nie-ostateczny. Bóg nieustannie ingeruje w nasze wzrastanie, abyśmy w końcu osiągnęli właściwe rozmiary duchowe. Jesteśmy jak drzewa. On zaś, jak orzeł wszechmogący i współczujący, oderwie nas pewnego dnia od pnia doczesnego rozwoju i zasadzi na górze wieczności. Życie jest wzrastaniem, a Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Wywyższa poniżonych, poniża wywyższających się. Dokonuje się promocja dusz najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni chciwym, a także okrywanie szmaragdową zielenią uschłych od żalu i skruchy. Wynagradza gościnność i życzliwość obecnością aniołów, jak ptaki powietrzne gnieżdżących się w cieniu tych, którzy rosną bez splendoru zarozumiałości. Aniołowie umiłowali zresztą cień uniżenia i wszystkich, którzy żyją w szarości innych.

Starajmy się podobać Panu, bo jeśli teraz tak bolesny jest trybunał, który poniża pychę i wywyższa skromność, to jak trudny będzie trybunał ostateczny. Po owocach poznaje On każdego z nas. Chciwy nie potrafi przecież przebaczać, kłamca złośliwie reaguje na prawdomównych, fałszywy nie może się ukryć i ciągle się demaskuje, zazdrosny zdradza się obmowami i pretensjami, niewierny Bogu, długo też nie będzie wierny w swym małżeństwie. Ciernie nie rodzą fig! Syrach mówi: „Nie oddawaj siebie na wolę swych żądz, liście zmarnujesz, owoce zniszczysz i pozostaniesz jak uschłe drzewo” (Syr 6,3). Kiedy Jezus wędrował na Golgotę, niósł drzewo na swych ramionach jak Ezechielowy orzeł.

Wiele osób płakało nad nim i wtedy odwrócił się do nich, mówiąc: „Jeśli z zielonym drzewem to czynią, to co stanie się z suchym?” (Łk 23,31). Po tym przypomnieniu łatwiej nam szukać źródeł, które nie pozwalają nam uschnąć duchowo ani wynosić siebie zbyt dumnie. W psalmie pierwszym Duch Święty odsłania nam obraz drzewa, które zawsze rodzi owoc i nigdy nie usycha. Jest to człowiek, który nieustannie rozmyśla nad słowami Boga, dniem i nocą. W tym, co pojmuje i jest dla niego jasne, i w tym, co jest dla niego niepojęte, ciemne jak mistyczna noc, zapuszcza korzenie w potoki mądrości płynącej w słowach Boga. Jego owoce to miłość, którą karmi innych, a liście jego nie więdną: co uczyni, pomyślnie wypada.

Dziennikarze zapytali kiedyś Freuda, jaki jest ideał zdrowia umysłowego i ideał ludzkiej realizacji. Odpowiedział słowami: Kochać i pracować! Owocować i rosnąć, być wciąż zielono-żywym. Nie jest to możliwe bez korzeni czerpiących soki z potoków mądrości Boga.

Nasza refleksja jest już skompletowana. Potrzebujemy medytacji, czyli odkrywania Bożej woli i czerpania siły w korzeniach ciągłego rozmyślania. Potrzebujemy pracy, która jak gałęzie i liście wznosi się coraz wyżej i rozwija. Wreszcie potrzebujemy kochać i być kochanymi, czyli dawać się innym jak owoce. Mamy więc trzy najważniejsze elementy naszego udanego życia: medytacja, praca i miłość. Jesteśmy przecież stworzeni na obraz Trójcy Świętej. * * *

Maskota czy sternik?

o. Augustyn Pelanowski

Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa jak sytuacje krytyczne.

Bóg nie obiecuje nam życia bez burz, ale obiecuje nam, że w naszych burzach zawsze będzie z nami. Burza, która zdarzyła się uczniom na jeziorze, pozwoliła im jeszcze głębiej odkryć tajemnicę Jezusa. Kim właściwie On jest? Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa, jak sytuacje krytyczne. Z jednej strony przeżywamy wtedy wielką trwogę, z drugiej - nigdy nie czujemy się tak blisko Boga.

Nasze modlitwy w czasie spokoju przypominają odkurzanie starych mebli piórkową miotełką. Ale gdy na horyzoncie pojawi się czarna chmura niebezpieczeństwa, modlitwa zamienia się w wyważanie drzwi do nieba. Jeśli więc zdarzają ci się nieustannie kłopoty, burze życiowe, fale wściekłości ludzi, z którymi pracujesz albo żyjesz, wichry niszczące całą nadzieję, jaką skrupulatnie wznosiłeś latami, to być może dlatego, że zaniedbałeś to, co istotne: modlitwę!

Może stała się ona tak usypiająca, że nawet samego Jezusa zepchnęła w kąt, w „wezgłowie” łodzi. Bóg „zasypia”, kiedy nasze modlitwy usypiają nawet nas i już nie chce nam się podnieść z łóżka. Czy rozmawiałbyś z kimś najważniejszym z ludzi, przyjmując go w łóżku? Czy jest kulturalnie zasnąć w fotelu w czasie rozmowy z gościem, którego poczęstowałeś kawą w czasie odwiedzin? Wzburzona woda, ogień błyskawic i gwałtowny wicher były to trzy plagi, które spadały na ludzkość, kiedy odwracała się od Boga. Pokolenie Noego zostało zalane wodą, ogniem z nieba zostało ukarane pokolenie Sodomy, a wichrami zostało rozrzucone po świecie pokolenie wieży Babel. Mądrość rabinów widziała w tym trzech wysłanników Bożego ostrzeżenia za lekceważenie miłości do Stwórcy.

Lekcja, którą otrzymali uczniowie, zdarzyła się chyba po to, by odkryli na nowo Jezusa. Ospałość w życiu duchowym to wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkiego istnienia. Jezus był u wezgłowia. W greckim tekście to miejsce zostało nazwane PRYMNA, czyli rufa, miejsce sternika. PRYMNETES to sternik lub kierownik, a także władca. Jezus był w miejscu, w którym steruje się wszystkim, ale uczniowie pozwolili Mu zasnąć. To wyraża naszą ospałą uwagę, duchową ospałość.

Myślę o naszym świecie, na którym zdarzyły się już wielkie tsunami, pożary ogromnych wież na Manhattanie, huragany niszczące wybrzeża. Ilu z nas obudzi się ku prawdziwemu przebudzeniu duchowemu po tych znakach? Tylko Bóg może uspokoić żywioły, a my ciągle uważamy, że sami sobie poradzimy z żeglugą przez ten świat. Brak wiary sprowadza nadmiar trwożliwego lęku.

Pomyśl o swoich burzach życiowych. Co powiedziały ci o miejscu, które wyznaczyłeś w łódce swojego życia Jezusowi? Gdzie jest Bóg w twoim planie dnia, skoro żyjesz w lęku i raz po raz zdarzają ci się niszczące wszystko burze? Może mówisz: gdzie jest Bóg, skoro mi się to zdarza? Jeśli chcesz, żeby wszystko się uspokoiło na zewnątrz i wewnątrz ciebie, to przebudź swoje sumienie i zawołaj do Jezusa! Umieść Go znowu w centrum swojej uwagi, intronizuj Go i ogłoś go w swojej duszy jako Króla! Jeśli zaś dalej będzie On tylko „maskotką” twojego życia duchowego, staniesz się pastwą sił, które swoją potęgą cię przerastają i nie poradzisz sobie z nimi. * * *

Córeczka tatusia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje zauważona przez Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię.

Po uzdrowienie swojej córeczki przyszedł tylko ojciec, ale zauważmy, że gdy Jezus wskrzeszał dziewczynkę, poprosił nie tylko ojca, ale i matkę. Charakterystyczna jest też przemiana pojęć. Jair nazywa ją córeczką, ludzie, którzy donieśli o śmierci, nazwali ją już mniej ciepło: córka. Jezus nazywa ją najpierw dzieckiem, w końcu dziewczynką, jakby dystansując związek z ojcem.

Wyobraźmy sobie tatusia, który jest lekarzem i miał jedyną córeczkę. Ojciec nosił ją na rękach, powtarzał, że jest z niej dumny. Córka rywalizowała ze swoją matką, dążąc do tego, by uwaga ojca skupiała się na niej, a nie na matce. Przez całe dzieciństwo czyniła wszystko, by ojciec ją podziwiał. Przynosiła najlepsze oceny ze szkoły, ubierała się tak, by w ojcowskich oczach zobaczyć podziw. Nauczyła się chorować, by wzbudzać opiekuńczość ojca. Matka zawsze była w cieniu.

Gdy córka dorosła, nie potrafiła opanować kokieterii, którą zwabiała mnóstwo mężczyzn, ale wybierała tylko tych, którzy ją adorowali i podziwiali jak ojciec, troskliwie i nadopiekuńczo. Po kolejnych odtrąceniach przez mężczyzn zaczęła odczuwać pustkę i zrozumiała, że jest na bocznym torze. Nigdy nie żyła własnym życiem, zawsze pasożytowała na kolejnych wcieleniach własnego ojca lekarza. Już wie, że nie znajdzie nikogo, kto by nią pokierował tak jak w dzieciństwie. Minęło może 12 lat, a może nawet 24, odkąd opuściła dom po śmierci ojca, a wciąż nie może znaleźć swojego tatusia. Lęk paraliżuje jej życie.

Pewnego dnia dostaje krwotoku. Leczenie mnóstwo kosztuje. Ktoś jej radzi pielgrzymkę do dalekiego sanktuarium. Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje zauważona przez Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię. I w kilku sekundach przypomina jej się ta historia z omdleniem i skaleczonym palcem. Całe życie była głodna takiego dotknięcia, jakie teraz czuje w swoim sercu. Takiego uchwycenia się Boga. Takiej modlitwy, która jest jak nakarmienie chorej i osłabionej dziewczynki.

0x01 graphic

Biada prorokom!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy.

Przepowiadaniu Dobrej Nowiny towarzyszy sprzeciw. Paweł skarżył się, że policzkuje go wysłannik piekieł, gdy głosi Ewangelię. Ezechielowi towarzyszyła bezczelność i opór mieszkańców Jerozolimy. Jezus został źle przyjęty w synagodze w Nazarecie, gdy przestał mówić wdzięcznym głosem i dotknął wrażliwych miejsc sumień słuchających.

Wielu kapłanów wie, co to znaczy sprzeciw ciemności, kiedy tylko rzetelnie zabierają się do przepowiadania Słowa Bożego. Jest to trudne, gdy po udanych rekolekcjach przychodzi czas poniżającego kuszenia, albo pojawiają się listy z pogróżkami, czy też telefony z oskarżeniami. Takie znaki nie towarzyszą tym, którzy usypiają swoją trzodę nie tylko nudą wypowiedzi, ale amputowaniem ich z prawdy. Prawda jest trudna do wypowiedzenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Najtrudniej znieść jej konsekwencje. Świątynie bywają sypialniami mózgów albo muzeami patriotycznych pamiątek. Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy. Biada prorokom! Przyzwyczailiśmy się ukrywać prawdziwe zło i demonstrować imitację dobra. Nauczyliśmy się nie korzystać z usprawiedliwienia Chrystusa, ale sami się usprawiedliwiamy.

Tłumaczymy sobie, że musieliśmy, albo że nic się nie stało, albo zwalając winę na innych. Czasem udaje nam się zobaczyć trochę prawdy o sobie, gdy pojawią się uczucia: gdy się zakochamy, albo wybuchniemy nienawiścią. Niekiedy cierpienie objawia nam, że wcale nie jesteśmy tacy szlachetni, za jakich się uważamy. Rzadko kiedy zdarza się, że mamy już dość tego pozerstwa. Zawsze jednak, gdy jest głoszone słowo prorocze, Słowo od Boga, następuje eksplozja poznania, które odsłania nam porażającą panoramę wnętrza. I wtedy, zamiast szukać w sobie skruchy, szukamy winnego. Niewielu ludzi może poszczycić się zdecydowaną uczciwością wobec siebie samych, odpowiedzialnością za swoje mroczne czyny i myśli, uczucia i słowa.

Kilka razy Jezus przez ludzi dał mi do zrozumienia, że jestem zarozumiały. W pierwszym odruchu uzewnętrzniał się mój gniew. Wstrząs prawdy najpierw ranił tych, którzy demaskowali moją dumę. Za każdym razem jednak, kiedy ostatecznie zgodziłem się, naprawdę odczuwałem wyzwalającą ulgę.

Życie przestaje być cudowne, gdy Jezus jest lekceważony. Życie przestaje być do zniesienia, gdy nie znosimy Jezusa i Jego nauki. Liczba gejów w procesji adorującej pośladki bywa większa niż liczba mieszkańców Sodomy, a przecież Bóg nie oszczędził Sodomy. Cudzołóstwo szerzy się, raniąc małżeństwa w coraz większym stopniu, a przecież Bóg umiłowanemu Dawidowi nie przepuścił grzechu z Batszebą. Aborcje wcale nie ustępują, a przecież wielu pierworodnych Egipcjan umarło w jedną noc, za zabijanie dzieci izraelskich. Dlaczego nie dotyka nas jeszcze sąd? „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,9). 0x01 graphic

Świat w ogniu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Do wielu Jezus powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej. Usłyszał też bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Czy my usłyszeliśmy wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu?

Zastanawiające jest to, że po tym, jak zlekceważono Jezusa w Nazarecie, On wysłał Apostołów w misję. Podwaja wysiłki zmierzające ku nawróceniu ludzi. Misja była niezwykle ważna, bo chodziło nie tylko o głoszenie usprawiedliwienia, które daje Jezus Chrystus, ale też o uwolnienie od nieczystej duchowości i o głoszenie nowego nieba i nowej ziemi.

Rabbi Maharal opowiada następującą przypowieść: Był sobie zajazd z anielską obsługą. Gościom dostarczano codziennie do pokoi przepyszne jedzenie i wszystkie ich potrzeby były zaspokajane doskonale. Jednak mieszkańcy zajazdu wciąż chcieli więcej. Zaczęli okradać się na­wzajem i oszukiwać. Wybuchały między nimi bójki, aż w końcu wzniecili w zajeździe ogień. Byli jednak tak pochłonięci walką, że nie zauważyli nawet, jak zajazd stanął w płomieniach. Pewien podróżnik przechodził obok i zobaczył palący się zajazd. Chciał po­móc mieszkańcom i ostrzec ich, aby uciekali.

Wbiegł do środka, otworzył drzwi do jednego z pokoi i zastygł w miejscu, zobaczywszy jednego z mieszkańców obrabowującego swego sąsiada. Otworzył kolejne drzwi i zobaczył, jak inny morduje swego kolegę. Chodził od pokoju do pokoju i widział gwałt, niemoralne stosunki, znieważane i bite dzieci, ludzi trujących siebie i innych śmiercionośnymi środkami. W końcu zdesperowany wykrzyknął: „Co się tu dzieje? Musi być jakiś właściciel tego zajazdu. Dlaczego nic z tym nie zrobi?”. W tym momencie wła­ściciel pojawił się przed nim i zachęcił go do wyjścia z płonącego budynku. Tak było z Lotem, gdy uciekał z Sodomy, z Abrahamem, gdy wychodził z Ur, tak było z Eliaszem. Podróżnikami teraz są apostołowie Jezusa, oni głoszą pożar świata i ratują, kogo się da. Zajazd jest metaforą tego świata.

Bóg był stopniowo usuwany z tego świata, i tak jest dalej. Usuwa się Go z parlamentów, ze szkół, z umysłów i z rozmów. W konse­kwencji świat staje się zepsuty i podły, pełen ignorancji, czarów i bałwochwalstwa. Mnóstwo ludzi jest przekonanych, że nie ma żadnego Boga.

Świat funkcjonuje w dwóch różnych porządkach. Jeśli świat jest sprawiedliwy, Bóg jest blisko niego. Świat kierowany przez Boga staje się ogrodem Eden. Jednak, kiedy świat nie jest sprawiedliwy, funkcjonuje w drugim porządku. Gdy świat jest pełen zła, źli wzniecają pożar, bo zło niszczy samo siebie. Sprawiedliwi muszą wyjść z niego, aby być blisko Boga. Kiedy świat płonie, może też być miejscem próby dla sprawiedliwych, środowiskiem, w którym mają uczynić siebie doskonal­szymi.

Jezus wysłał Apostołów, aby ratowali z tego świata tych, którzy przyjmą głoszenie nowego królestwa. Do wielu sam powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej. Usłyszał też bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Pozostaje jeszcze pytanie, czy my usłyszeliśmy wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu? * * *

Litości!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Najbardziej jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Taka postawa jest pychą, która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że kapłan nie ma wakacji. Czy można mieć urlop od ratowania ludzkich dusz? Od pustki, spustoszenia, zagubienia, lęku, bezsensu życia, rozpaczy, oczekiwania nieszczęścia i wreszcie samopotępiania się?... Od tego wszystkiego ratuje człowieka pasterz serc, Jezus Chrystus.

Jezus lituje się. Jego spojrzenie jest przede wszystkim pełne miłosierdzia dla człowieka. Ciężko mi się czyta słowa Jeremiasza zapowiadające sąd nad pasterzami, którzy rozpraszają trzodę oraz prowadzą do zguby. Dla swej samotności rozpędzają tych, którzy szukają Bożego zmiłowania. Widzę wtedy wiele moich win popełnionych w przeszłości. Co bowiem może uratować zagubionych ludzi, spustoszonych w sercu, odpędzanych i niepotrzebnych nikomu? Pasterzowanie, obecność i obdarowywanie miłością Boga. Sycenie się Jego słowami, potwierdzanie przebaczaniem win, leczenie ran modlitwą.

Z drugiej strony cóż bardziej jest poszukiwane na tym świecie, jeśli nie miłosierdzie Boga? Tysiące ludzi zapewne obserwowało łódź Jezusa i Apostołów, a potem zebrało się na brzegu, przy którym łódź się zatrzymała. W tej migracji tak wyraźnie dostrzegamy to, co w sobie ukrywamy: potrzebę miłosierdzia nad nami. Jezus zlitował się! Może nawet to, że na świecie jest tak wiele zła, świadczy o miłosierdziu Boga? On nie chce od razu okazywać swej sprawiedliwości. Jest cierpliwy i oczekujący! Zawsze mnie to jednak głęboko poruszało, gdy czytałem fragment o tym, że Jezus, przyglądając się tym ludziom, nie zdobył się na podziw, na radość, na żadne inne uczucie, tylko na litość. Jak ci ludzie musieli wyglądać, skoro tylko litość wzbudzali w Jezusie?

Jak wyglądają dzisiaj ludzie, gdy na nich patrzy Jezus? Bóg obdarza najpierw tym, czego człowiekowi najbardziej brakuje. Obdarza miłosierdziem i litością, gdy los jest niemiłosierny i bezlitosny, i gdy sami dla siebie takimi jesteśmy. Pomyśl więc, czy nie jesteś dla siebie zbyt okrutny, zbyt wymagający, zbyt niemiłosierny, przesadnie sprawiedliwy? Nie bądź przesadnie sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego! Dlaczego miałbyś sobie sam zgotować zgubę? (Koh 7,16). Przesadnie sprawiedliwy, to znaczy okrutnie bezwzględny. Najbardziej jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Ukrywa się w tym zapewne pokusa wszechmocy, uzurpująca sobie władzę, by totalnie kontrolować swoje życie, zamiast je powierzać Bogu. Chcemy sami o sobie decydować i mieć nad sobą i innymi kontrolę.

Odrzucamy w ten sposób odpowiedzialność za słabości i upadki, objawiając złość i gniew na siebie. Myślimy też o sobie źle i uczymy się tylko zło w sobie dostrzegać, za wszystko się obwiniając. Taka postawa rodzi nienawiść do siebie i w sumie jest pychą, która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby. Zbyt krytycznie i zbyt bezwzględnie się oceniamy, bo mamy zbyt wyidealizowany obraz siebie. Dążymy do wydumanych ideałów, zapominając, że bez Boga nic nie możemy uczynić nawet dla siebie, nie mówiąc już o innych. Kiedy jesteśmy zbyt przywiązani do swego ideału, nienawidzimy prawdy i skrzętnie ją skrywamy, zdradzając się tylko ciągłym niezadowoleniem z siebie. Nie ma nic tak budzącego politowanie jak ludzka duma. Jak wyglądam ja i ty, gdy na nas patrzy Jezus? * * *

Kto rozdaje, ten dostaje

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał. Nikomu nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło.

W świecie, w którym produkuje się tyle pożywienia, że trzeba je wyrzucać, jest jednocześnie tak wiele krajów cierpiących głód, że ludzie umierają tam milionami. W takim świecie Jezus widzi tłumy ludzi, w których dostrzega głód o wiele poważniejszy niż ten, który ściska żołądek. O jaki głód tu naprawdę chodzi? Nie wiemy, jak żyć. Błąkamy się i swoje pragnienia zaspokajamy czymkolwiek i bezmyślnie. Jezus chce przypomnieć nam, co jest na dnie naszego serca, o co w ogóle nam chodzi, czego najgłębiej pragniemy i po co żyjemy.

Człowiek nie znosi pustki. Dla jej wypełnienia sięga po butelkę, pornografię, narkotyki lub przyjemności mniej niemoralne. Okazuje się jednak, że po zapełnieniu się nimi czuje się jeszcze bardziej spustoszony. Pomyśl przez chwilę, czego tak naprawdę w życiu potrzebujesz? Wszyscy możemy śmiało powiedzieć, że przede wszystkim pragniemy miłości. Cud rozmnożenia chleba właśnie o tym miał przekonać. Jezus, rozdając chleb, pokazał, że miłość otrzymujemy, ofiarując ją innym. Nasza cywilizacja proponuje zupełnie inną koncepcję miłości: brać, używać, nadużywać, mieć coś z tego życia, wykorzystać. Jezus staje przeciwko tym tendencjom.

Gest rozdawania jest obecny w Eucharystii. Podczas niej klękamy, by miłość Jezusa przyjąć w największym uszanowaniu i ponieść ten gest dalej w życie. Eucharystia kończy się rozdawaniem Ciała ukrytego w chlebie, rozdawaniem miłości, która jest pokarmem par excellence! Jezus patrząc z miłością na bogatego młodzieńca mówi: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim” (Łk 18,22). Pierwsi chrześcijanie tak bardzo żyli miłością, iż każdemu rozdawano według potrzeby z ofiar, które składano u stóp apostołów po sprzedaniu majątków (Dz 4,35). Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał. Nikomu nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło. Cudem jest to, że gdy zaczynamy już to ryzyko rozdawania miłości Bożej, płynie ona coraz szerszym nurtem, niepowstrzymanym i ciągle rosnącym.

Boimy się, że w końcu zabraknie dla nas miłości. Nie rozumiemy, że zatrzymanie rozdawania miłości Boga jest właśnie ostatecznym utraceniem jej. Na tym polu rozmnożenia nikomu nic nie zabrakło, bo nie było tam nikogo, kto by chciał zatrzymać chleb czy rybę tylko dla siebie. Nawet najmniejsze uczynki, najmniejsze dary odbijają się szerokim echem w niebie. Zarówno gościnność, jałmużna, jak i szczodrość są przejawami miłości. Są to cechy cudowne, niezwykle umiłowane przez Boga, bo wiemy, że nawet kubek wody podany komuś dlatego, że jest uczniem, jest odnotowany w księgach naszych uczynków. Można zapytać, skoro Bóg kocha tak ubogich, dlaczego o nich mało dba? Dzieje się tak dlatego, abyśmy my, pomagając ubogim, mogli być uwolnieni od kar za grzechy. Gdy bowiem ktoś obdarowuje ubogiego, jeszcze więcej od niego otrzymuje.

0x01 graphic

Nierozerwalne więzy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie.

Przemienienie dokonało się dlatego, abyśmy zostali nasyceni Chwałą Świata, Który Ma Nadejść. Nie dziwi mnie, że Jezus włożył wiele trudu, by przywiązać uczniów do siebie. Więzy miłości są nie do zerwania! Są silniejsze niż śmierć!

Czytałem o hinduskim ojcu, który w czasie powodzi rzeki Narbady przywiązał swoje dzieci sznurem na przegubach ich rąk i rzucił się w nurt. Kiedy przepłynął, nakazał dzieciom również przedostać się na brzeg. Ciągnął je sznurem, choć one zanurzały się w wodzie i prawie pogrążały w nurcie, tracąc nadzieję, że swoimi wątłymi rączkami zdołają pokonać potęgę żywiołu. Jednak siła ojca i przywiązanie dzieci sznurem pozwoliły mu wszystkie uratować.

Myślę, że podobnie Jezus nas do siebie przywiązuje. I siebie do nas, aby nas pociągnąć do nieba, poprzez szalejące koleje losu, które jak powódź nas zalewają i porywają, grożąc zatopieniem na dnie istnienia! Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie. Przemienienie odsłania tę wolę zaprowadzenia człowieka wyżej niż najwyżej - do Świata, Który Ma Nadejść! Niebo jest naszą przyszłością, naszym celem. Ziemia to za mało dla człowieka. Jezus chce, aby wszyscy zostali pociągnięci do Jego królestwa. Dlatego zaprowadził ich na górę, osobno, i tam odsłonił im prawdę o Świecie, Który Ma Nadejść. Pociągnął ich do nieba.

Przemienienie przypomina nam o najważniejszym pytaniu człowieka: po co żyjemy? Tylko po to, by dojść do szczęścia w Bogu. Człowiek jest stworzony po to, by był szczęśliwy w Bogu i czerpał przyjemność z Jego chwały. Miejscem, w którym jest to jedynie możliwe, jest Świat, Który Ma Nadejść. A drogą jest ten świat - Świat, Który Ma Odejść. Bóg najpierw pozostawił znaki i ślady, po których mieliśmy iść do świata przyszłego - przykazania. Zniszczyliśmy je błotem nieprawości i powodzią kłamstw. Pozostał tylko sznur Jego miłości.

Ten świat został nie tylko naznaczony śladami Boga, czyli przykazaniami, ale też znakami Jego szczęścia, którymi są przyjemności, jakie istnieją na tym świecie. Bóg stworzył je po to, by przypominały o szczęściu tamtego świata. My jednak uczyniliśmy z nich cel naszego życia i to nas najbardziej unieszczęśliwiło. Postąpiliśmy jak ktoś, kto ma fotografię ukochanej osoby i na niej się zatrzymał, zapominając o poszukiwaniu ukochanej osoby. Jednak fotografia jej nie zastąpi, lecz pogłębi tęsknotę do poziomu rozpaczy! I tak się z nami dzieje, bo uganiamy się za przyjemnościami jak za fotografiami, a zapominamy o szczęściu, które jest ukryte w Osobie Jezusa. Uganiamy się za tym, co tylko miało odsyłać nasze serce do Boga. Uczyniliśmy z tego nasze bóstwa i dlatego cierpimy. Celem tego świata jest być dla człowieka ścieżką. Na tej ścieżce mamy jedno zadanie: tak związać się z Bogiem przez Jezusa Chrystusa, by nasze więzy, jak sznury, mocno nas ciągnęły do Świata, Który Ma Nadejść!

0x01 graphic

Znajdź w sobie człowieka

o. AugustynPelanowski osppe

Nie trzeba sięgać do bajek, by odkryć w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia, czy upór osła.

Alegoria uczty mądrości tłumaczy się w osobie Jezusa Chrystusa, który o sobie samym mówi, że jest Chlebem, a nawet Ciałem i Krwią. Należy je spożywać, jeśli chce się żyć. Zadziwiające, jak dosłownie Jego prorocza wizja zrealizowała się w Eucharystii.

Kiedy Jezus wypowiadał te słowa, nikomu nic nie mówiły. Wielu nawet się zgorszyło. A On zbudował Kościół, stając się jego kamieniem węgielnym, z kamieni odrzuconych jak i On. Stworzył Kościół z ludzi, którzy budowali się przykładem Jego życia, opierając się na Tym, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym. My również, niby żywe kamienie, jesteśmy budowani jako duchowa świątynia, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa (1P 2,4-5). Każdy z nas, Jego wzorem, ma wyciosać siedem kolumn. On ociosał siedem sakramentów, uderzając mieczem swojego Słowa w siedem grzechów ludzkiej nieprawości. My, używając słów Boga, możemy ociosywać się z bezkształtu, coraz bardziej formując w sobie podobieństwo do Niego. Siedem kolumn - to siedem sakramentów, przyciskających swoim ciężarem siedem grzechów. Ociosywanie jest bardzo trudną pracą, zaś nasza miłość do Boga jest oporna, a obojętność wydaje się zimnym kamieniem. Toteż Ozeasz ujawniał skargę Bożego serca, który po to wysyłał proroków, by swoimi słowami, jak mieczami, ciosali sumienia zobojętniałego ludu, pragnąc miłości i poznania Boga (Oz 6,5-6).

Fragment z Księgi Przysłów mówi też o zabijaniu zwierząt. Nie trzeba sięgać do bajek La Fontaine'a, by odkryć nie tylko w innych, ale i w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia, czy upór osła. To, co w nas jest bardziej zwierzęce niż samo zwierzę, należy uśmiercić, by to, co ludzkie, odżyło i uczyniło miejsce dla tego, co jest Boskie. Nie ma świętych, którzy są posępni i zasmucają innych złośliwym ponuractwem. Zastawić stół może ktoś, kto nie jest egoistą i potrafi być gościnny, kto nie skąpi ubogim jałmużny.

Mądrość wysłała służące, aby szukały prostaczków. A Jezus wysyłał apostołów, aby szukali owiec, które zaginęły z domu Izraela. Bywają ludzie, którzy szukają drugiego człowieka, by tylko nim gardzić, albo szukają kogoś wielkiego, przy kim czuliby się ważni. Prawdziwa duchowa przyjaźń szuka podobnego sobie w duchu. Wielkość nie sprzyja szczerości, a wyjątkowość rzadko toleruje pokorę. Zapewne są jeszcze inne wytłumaczenia tej alegorii, ale ta wydaje mi się bardzo bliska duchowi Jezusa. On swoje Ciało i swoją Krew ofiarował w pomieszczeniu, które nie przypominało ogromnej katedry, i podał ten Pokarm osobom, których nie znano w pałacach. Bóg jest skromny i takich również lubi mieć przy sobie. Jest skromny jak chleb, ale upajający jak wino. Jest cichy i pokornego serca, ale głos Jego jest potężniejszy od gromu, a szczodrość Jego serca jest niedościgniona dla królów.

0x01 graphic

Święta prawda

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował.

Wolał utracić fałszywych uczniów, niż zmienić choćby jeden akcent w swej wypowiedzi. Bardziej Mu zależało na prawdzie niż na popularności. Nikogo na siłę nie zatrzymywał. Postać Jezusa odsłania się nam w tym fragmencie w całej swej bezkompromisowości.

Nie złagodził swych wypowiedzi nawet po zgorszeniu, jakie wywołał, gdy swoje Ciało i Krew zdefiniował jako pokarm do jedzenia. Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował. Bogatemu młodzieńcowi, który zachowywał wszystkie przykazania, ale szkoda mu było wyrzec się bogactw, nie złagodził wymagań i nie ułatwił stopniowego oswajania się z ubóstwem, mimo tego, że spoglądał na niego z miłością. Był miłosierny, współczujący, wyrozumiały, ale nieustępliwy, gdy chodziło o prawdę. Nawet swojego ziemskiego życia nie cenił sobie tak jak prawdy. Gdy Kajfasz zapytał Go, czy jest Synem Bożym, wolał stracić życie, niż choćby jedno słowo ująć z prawdy swej odpowiedzi.

W Synu Bożym nie ma wahania, nie ma nawet pokusy czy najmniejszej wątpliwości, gdy mówi prawdę. Stracić wszystko i wszystkich, byleby nie prawdę - to pragnienie zapewne fascynująco przebiegało przez umysły Jego prawdziwych uczniów. Ale i oni, choć pozostali przy Nim, nie zapłacili najwyższej ceny za prawdę przyznania się do Jezusa, gdy uciekali z Getsemani! Prawdą jest Boże słowo, prawdą jest sam Syn Boży. W Jezusie Chrystusie prawda była Nim samym, w nas prawda jest, co najwyżej, pragnieniem, bo już radość z tego, że się jest prawdomównym, staje się z minuty na minutę nieszczerością. Przecież dopóki wiemy, że jesteśmy kłamcami, mamy kontakt z prawdą. Wystarczy jednak być dumnym ze swej prawdomówności, by przestać się podobać Bogu z powodu wyniosłości. Faryzeusz był prawdziwy, gdy mówił o sobie, że trzy razy pości i daje jałmużnę oraz ofiary, wymieniając przed obliczem Boga wszystkie swe zasługi. Ale ponieważ czerpał z tego dumną radość, wynoszącą go ponad skręconego ze wstydu celnika, nie znalazł upodobania w oczach Boga. Bywa ktoś gorszy niż niegodziwy grzesznik. To wynoszący się ponad niego człowiek prawdomówny!

Najprawdziwsze w człowieku jest mgnienie skruchy. Łatwiej jednak o skrusze pisać, niż ją przeżyć na ułamek sekundy. Wymyślamy różne wykręty, by nie odsłonić się w całej fałszywości. Najłatwiej się oszukujemy, gdy innym zarzucamy fałsz. Czytamy o modlitwie, zamiast się modlić. Piszemy o prawdzie, byleby tylko uniknąć jej policzków. Gorszymy się, jak owi uczniowie, Boskimi wyrokami, by nadać swej duszy grymas miłosierniejszych niż Bóg. Rozmawiamy o Bogu, byleby tylko nie z Nim. Demaskujemy czyjeś grzechy, by swoje ukryć. Gorszymy się, by ukryć pożądanie, albo oskarżamy innych o głupotę, by uzyskać odczucie bycia mądrymi. Żyjemy zbyt krótko, by stać się sobą, i zbyt długo, by pozbyć się udawania.

0x01 graphic

Pułapka doskonałości

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Obok doczesnych ambicji istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania religijne, wcale nie znaczy, że pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać.

Człowiek niezmiernie łatwo oszukuje siebie samego. Ludzie, z którymi rozmawiał Jezus, włożyli naprawdę wiele wysiłków w to, by być doskonałymi. Z religijnej powinności i z troski o nieskazitelność niezauważalnie zabrnęli w pułapkę obsesji, lęku, perfekcjonizmu i obłudy. Usiłowali dokonać kosmetyki swej osobowości, by przekształcić siebie w idealne istoty bez skazy. Doskonałość stała się dla nich zasadzką, w której utknęli.

Zapewne szokiem były dla nich słowa Jezusa, który zdemaskował te wysiłki i ujawnił, że im człowiek usilniej dba o zewnętrzną nieskazitelność, tym bardziej ukrywa wewnętrzny bałagan moralny. Chcemy być perfekcyjni, dokładni, spełniający swoje ambicje, a nawet złośliwie krytyczni wobec tych, którzy nie mogą się poszczycić takimi efektami doskonałości jak my. Uciekamy od możliwości objawienia się nam prawdy o naszym wnętrzu. A przecież „Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku. Bardziej niż mądrość, niż sława zaważy trochę głupoty” (Koh 10,1).

Obok ambicji bycia wybitnym naukowcem, albo zadartonosym politykiem czy też słynnym fotoreporterem, istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania religijne, wcale nie znaczy, że pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać. Prawdziwa świętość nie jest nastawiona na wyszukiwanie u innych dowodów grzeszności, a taką właśnie religijność mieli rozmówcy Jezusa.

Na tym świecie trzeba się pogodzić chyba ze wszystkim, oprócz grzechu. Tymczasem żyjemy niepogodzeni, o czym nawet nie wiemy. A właśnie grzech posługuje się wszystkim i wszystkimi, abyśmy żyli w tym niepogodzeniu. Ta niezgoda objawia się na zewnątrz w postaci oskarżeń innych ludzi. Przez skłonność do wyszukiwania u innych błędów moralnych daje o sobie znać najbardziej ukryty grzech.

Jak więc pozbyć się zła? Wyszukując go u innych, czy przyznając się do niego w sobie? Nie wiemy, jak radzić sobie z grzechem. Nie wiemy, co uczynić, by się go pozbyć, i wybieramy najczęściej najłatwiejszą drogę: ukrywanie!

Ukrywamy cały ten brud jakby pokrywką od naczynia, a samo naczynie, czyli naszą zewnętrzną stronę istnienia, pokrywamy wtedy anielskimi ozdobami ambicji i perfekcji. Prorok Zachariasz miał pewnego razu taką właśnie wizję bezbożności. Zobaczył naczynie, które było unoszone przez dwóch aniołów, ale ta anielska powierzchowność ukrywała we wnętrzu naczynia zgoła zaskakującą tajemnicę. Zachariasz stał zdumiony i wpatrywał się w naczynie zbliżające się do niego. Gdy już było zupełnie blisko, zapytał swego anielskiego cicerone: „Co to jest? Odpowiedział: Zbliża się dzban. I dodał: To zresztą można zobaczyć w każdym zakątku świata. Potem podniosła się ołowiana pokrywa i zobaczyłem we wnętrzu dzbana siedzącą kobietę. I rzekł: To jest bezbożność, i zepchnął ją z powrotem do wnętrza dzbana, a otwór zakrył ołowianą płytą” (Zach 5,6-9). * * *

Zatrzaśnięte drzwi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym bólem, o którym nie jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi.

To straszna męczarnia być skazanym jedynie na obserwowanie świata. To boli - nie móc nic powiedzieć ani usłyszeć, jak głuchoniemy z Ewangelii św. Marka. Interesujące, że Jezus, zanim dotknął jego języka i uszu, spojrzał w niebo. Jakby spojrzenie ku niebu było początkiem otworzenia się tego człowieka na świat słów. Może w spojrzeniach głuchoniemego brakowało właśnie spoglądania ku niebu?

Nic nie słyszymy i nic tak naprawdę nie wypowiedzieliśmy, dopóki nie usłyszmy słów Jezusa. Dopiero gdy mowa Boga dociera do nas, nasza mowa nabiera wydźwięku, sensu, znaczenia. Zdarza się, wcale nierzadko, że do człowieka nic nie dociera, a jego słowa są bez wyrazu, choć dobrze słyszy i nie ma problemów z wymową. To jakaś choroba - ten szczególny rodzaj zamknięcia w sobie, zabarykadowania się w swym wnętrzu, wyizolowania się i wycofania z wszelkich relacji międzyludzkich.

Co poprzedza takie zamknięcie? Na pewno bolesne przeżycie swej otwartości, poczucie zdrady, wykorzystania, manipulacji, upokorzenia, zmiażdżenia godności. Gdy doznajemy takich doświadczeń, możemy nie utracić słuchu ani zdolności mówienia, ale nic do nas nie dociera i uparcie milczymy, ukrywając się w sobie. Nie ufamy już nikomu i szepczemy swemu sercu: „Już na nikogo się nie otworzę!”. To może być niezwykle dręczącym uwięzieniem siebie. Lęk, poczucie winy, poczucie zaniżenia swej wartości, izolacja, zamknięcie w sobie, samoukaranie, zanikanie istnienia stają się krętymi schodami w obronnej wieży. Nie patrzymy wtedy w niebo, lecz ciągle w dół. Nikt nie może nam nic wytłumaczyć, bo nikomu nie wierzymy. Nic nikomu nie mówimy, bo nie wierzymy, że to cokolwiek zmieni.

Co wtedy pozostaje? Spotkanie z Jezusem. Modlitwa, w której poprosimy Go o przebaczenie tym, którzy nas boleśnie doświadczyli. Jezus kładł ogromny nacisk na przebaczenie tym, którzy nas krzywdzili, nie tylko ze względu na to, że zamykamy im drogę do nieba, ale też dlatego, że sobie samym zamykamy niebo. Jezus więc spojrzał w niebo, by pokazać i nam, że trzeba zmienić opcję spoglądania przed siebie i na siebie. Spojrzał w niebo, jakby chciał powiedzieć: „Nie patrz w dół!”. Jest jeszcze Ktoś, kto panuje nad naszą egzystencją i jej historią, dlatego nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym bólem, o którym nie jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi i mówi do nas, mimo że już nie chcemy niczego słuchać. Nieprzypadkowo Jezus odciągnął głuchoniemego od tłumu. Często zamknięcie w sobie jest efektem ludzkich opinii, ich osądów i posądzeń, wyroków i złości. Pomyśl o swoim zamknięciu, czy czasem nie jest efektem czyichś kłamstw, którym dałeś wiarę.

0x01 graphic

Pokusa małych serc

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi?

Uczniowie zwracali się do Jezusa często po imieniu, niekiedy nazywali go Rabbim. Nikomu nie nakazywał siebie tytułować. Zdumiewająca jest ta bezpośredniość w relacjach z ludźmi. My też często zwracamy się do Niego po imieniu. Nie wiem, czy którakolwiek głowa państwa albo ktoś z autorytetów naukowych, politycznych czy religijnych pozwoliłby sobie na coś takiego.

Pytanie Jezusa, za kogo uważają Go ludzie, możemy również skierować do siebie samych. To, co naprawdę o Nim myślimy, jest istotne dla naszego życia, dla naszych wyborów, dla naszego zbawienia. Większość z nas nawet nie jest świadoma, że nosi w sobie wykrzywione wyobrażenie o Bogu. Iluż ludzi podejrzewa Boga o złośliwość czy obojętność, albo o to, że jest wymagającym perfekcjonistą, nadprzyrodzonym księgowym, surowym tyranem, jowialnym staruszkiem lub chłodnym, zdystansowanym mózgowcem?

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi? Wielu z nas kształtuje sobie wyobrażenie Boga, przerzucając na Niego obraz rodzonego ojca lub matki. Inni są zdani na medialne bzdury i sensacje typu „Kod Leonarda da Vinci” czy „Ewangelia Judasza”.

A jaka jest prawda o Jezusie Chrystusie, uczłowieczonym Bogu? Tylko On sam może powiedzieć o sobie, kim jest. Dlatego sprowokował uczniów do odpowiedzi, stając przed nimi jak odpowiedź. Dziwi nas zapewne, że Jezus surowo zakazał uczniom rozpowiadać o tym, że jest Mesjaszem. Nie jest to jedynie efekt pokory, ale także obawy, aby nie być fałszywie zrozumianym, gdyż Izrael oczekiwał Mesjasza politycznego. Zbyt wcześnie odsłonięta prawda bywa gorsza niekiedy niż wierutne kłamstwo.

Warto zwrócić uwagę na wymagania, jakie stawiał sobie Jezus, i propozycję, którą przedłożył uczniom. O sobie mówi, że MUSI wiele cierpieć, natomiast uczniom mówi, że JEŚLI CHCĄ, mogą każdego dnia podejmować swój krzyż. Nie jest to więc Bóg, który stawia człowiekowi wymagania nie do wykonania, lecz Bóg, który sobie samemu nakłada jarzmo podjęcia odpowiedzialności za grzechy wszystkich ludzi. Natomiast nam proponuje z ogromną wolnością podjęcie odpowiedzialności jedynie za własne życie w taki sposób, by idąc Jego śladami, pozyskać życie wieczne.

Interesująca jest próba Piotra, by złagodzić obraz Mesjasza. Piotr wyraźnie chce wierzyć w Chrystusa, który jest tylko dobry i tylko mądry. Pragnie wymazać z obrazu Chrystusa wszelkie bolesne stygmaty. Chce wierzyć w Chrystusa bez krzyża. To wielka pokusa naszych małych serc: znać Boga, ale nie dostrzegać w Nim prawdy o cierpieniu, jakie wziął na siebie za nasze nieprawości. Pomyśl, czy nie jest to Twoja pokusa? Czy lubisz chodzić na Drogę Krzyżową? Czy nie unikasz tych fragmentów Biblii, które mówią o cierpieniu Jezusa spowodowanym grzechem świata? Czy masz odwagę uświadomić sobie, że również Twoje grzechy zaprowadziły Go na śmierć?

0x01 graphic

Lek na zgorzknienie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jak woda w górach spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co są najniżej i nie zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą.

Uniżenie to doskonałość, którą Jezus nieustannie stawiał przed oczami uczniów, jak to dziecko z dzisiejszej Ewangelii. Pokora nie jest poniżaniem siebie, które jest powodowane pogardą do siebie lub niezadowoleniem z tego, że się nie jest takim, jakim by się chciało być. To byłaby pycha. Pokora to takie uniżanie siebie, które ukazuje prawdę o nas. To zgoda na swoją prawdziwą małość. Rodrycjusz napisał, że tak jak woda w górach spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co są najniżej, i nie zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą.

Ludzie pokorni są podobni do aniołów, bo w niczym nie szukają siebie. Tak jakby ich nie było i jakby nie mieli własnych pragnień, lecz ciągle pytają, czego pragnie Bóg i w jaki sposób uszczęśliwić Boga. Są jak lustra, które nie mają własnego obrazu, lecz odbijają w sobie tego, który przed nimi stanie. Większość Ojców Kościoła wyrażała przekonanie, że Bóg stworzył aniołów przed całym stworzeniem materialnym. Święta Hildegarda z Bingen widziała aniołów jako pierwociny stworzenia. Przedstawiała ich jako uformowane światłem, lustrzane postacie, które Boskie światło odbijają dla ludzi, a ludzi przedstawiają Bogu jakby w odbiciu lustra.

Przybliżają człowieka Bogu i Boga przybliżają człowiekowi, sami pozostając prawie niewidoczni. Dlatego w Biblii często, gdy jakiś bohater rozmawia z aniołem, raz jest mowa, że mówi z Bogiem, a raz, że rozmawia z aniołem, jakby anioł tylko przez chwilę był widoczny, a całym sobą przyzbliżał Boga człowiekowi. I taki jest również człowiek pokorny. Jest tak uniżony, że nie widać jego samego, lecz wszyscy, którzy na niego patrzą, dostrzegają tylko Boga, a gdy on się modli, to Bóg w nim widzi osoby, za które on błaga! Aniołowie nie modlą się za samych siebie i ci, którzy są jak aniołowie, nie modlą się za samych siebie.

To nie znaczy, że modlitwa za siebie jest zła, ale wskazuje, że ktoś nie jest jeszcze tak uniżony, lecz jest w nim jakaś wyniosłość, która potrzebuje oczyszczenia. Bóg nie wybrał na górę objawienia Mount Everestu, tylko niski pagórek Synaju. Najbardziej niebezpieczne dla uniżenia są te cnoty, które sobie przypisujemy. W „Ścieżce sprawiedliwego” rabina Luzzatto czytamy, że cnoty mogą nas oszukiwać, gdyż przez nie widzimy się wyżej postawionymi od innych, a przecież żadna z nich nie jest nasza własnością, lecz darem Boga.

Łaciński tekst, podając słowa Jezusa o tym, by być ostatnim, używa słowa novissimus, które owszem, znaczy ostatni, ale też najmłodszy, świeży, najnowszy. Bo w byciu ostatnim jest pewien sekret. Ten, kto stara się być ostatnim i ustawia się w cieniu innych, przestaje być starym człowiekiem, człowiekiem grzechu, staje się kimś nowym, świeżym, kimś wiecznie młodym! To dziecko, postawione przez Jezusa w centrum uwagi uczniów, było najmłodsze, albo właściwie ciągle młode, nigdy nie stare. Pokora człowieka czyni młodym, świeżym, nie zgorzkniałym i zgrzybiałym. * * *

Tnij, Waść!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom, tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem.

Uczniowie widzieli człowieka, który wyrzucał złe duchy mocą imienia Jezus, choć nie należał do grupy apostolskiej. Eldad i Medad nie byli w namiocie z siedemdziesięcioma prorokami, a jednak prorokowali. Miłość Boga jest nieograniczona. Z drugiej strony, właśnie ta miłość Boga wymaga od nas okaleczenia naszych grzesznych przyzwyczajeń: odcięcia się od ręki chciwości, od nogi dumnej pewności siebie i od oka pożądania. Miłość Boga daje siebie w nadmiarze, ale żeby ją godziwie przyjąć, trzeba sobie wiele odmówić.

Wydarzenie z wylaniem się Ducha na siedemdziesięciu miało miejsce w miejscowości Kibrot Hattawa (Groby Pożądania), gdy Izraelici zgrzeszyli żądzą pożerania przepiórek, bo za mało im było manny! W samym epicentrum grzesznej żądzy Bóg tchnął swojego Ducha na ludzi, którzy bez opamiętania rzucali się na opadające przepiórki, jedząc ich mięso przez miesiąc, aż wychodziło im nozdrzami, jak groteskowo zapisała to Księga Liczb. Wstrząsające jest to zetknięcie się miłości Bożej i żądzy ludzkiej!

Jezus nie ograniczał działania Ducha miłości tylko do swoich uczniów, ale swoim uczniom nakazywał ograniczenie się w swych nieumiarkowanych potrzebach, które mogą tak łatwo przerodzić się w niebezpieczne pożądania. Dlaczego Jezus zaczął pouczać uczniów o odcięciu się od grzechu w tak zdecydowany sposób po wyjaśnieniu, iż nie powinni zabraniać innym żyć imieniem Jezusa? Zobaczył bowiem w swoich apostołach tę mroczną siłę, która pod pozorami radykalnych zakazów ukrywa potrzebę rozwiązłości.

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom, tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem. Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych sprzecznościach. Jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu. Tylko ten, kto pokonuje i sprzeciwia się własnym tęsknotom za grzechem, może naprawdę wybrać Boga całym sercem. Moment kuszenia jest też momentem wiarygodnego wyboru prawdziwej Miłości. Tylko w jednej chwili możemy naprawdę zaświadczyć, że zależy nam na Bogu - wtedy, gdy jesteśmy kuszeni do tego, by Go porzucić, i nie czynimy tego.

Jezus mówił o trzech podstawowych siłach sprzeciwiających się kroczeniu za Nim: ręka, noga, oko to symbole chciwości, pychy i pożądania. Tej drastycznej wypowiedzi nie musimy rozumieć dosłownie. Odcięcie nogi czy ręki, albo wyłupienie oka to po prostu pozbawienie się pewnych możliwości, okazji, udogodnień, które nieuchronnie powodują upadki. Ktoś, kto ma problem z uzależnieniem od pornografii, na którą ciągle wpada w Internecie jak na stado przepiórek, nie musi sobie wyłupywać oka, wystarczy, że zrezygnuje z Internetu. Ktoś, kto okrada bliźniego z pieniędzy, wystarczy, że się mu do tego przyzna i odda to, co ukradł, i w ten sposób „utnie” proceder. Ktoś, kto ciągle staje na palcach, by wywyższyć się ponad innych, dobrze zrobi, jeśli odważy się powiedzieć o sobie coś upokarzającego i odetnie się w ten sposób od dumnego wywyższania. * * *

Zawsze ten (ta) sam(a)

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Małżeństwo jest sakramentem - przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub nieustanną spowiedź.

Na pewno nie żyjemy tylko po to, aby przeżyć następny dzień. Nie żyje się też po to, żeby jeść, wyżyć się lub mieć święty spokój. Wyższe potrzeby człowieka: pragnienie godności, przynależności, pragnienie uczynienia czegoś szlachetnego, poświęcenie się i wreszcie miłość są dostępne już tylko tym, którzy mają jakąś duchowość. Duchowość jest zbudowana na jakiejś prawdzie. Jaka prawda rządzi twoim życiem? Czy w ogóle mogą być różne prawdy, albo nawet dwie prawdy?

Oczywiście dla chrześcijanina jest tylko jedna Prawda. Syn Boży powiedział, kto jest prawdą: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. To bardzo ważne, że Jezus mówił, iż On sam jest drogą dochodzenia do Prawdy, która daje życie, i to nie jakikolwiek rodzaj życia, tylko życie wieczne, życie spełnione, szczęśliwe. Życie, w którym nie ma już ani jednej najmniejszej troski, ani zmartwienia.

Jest droga do takich prawd, które w końcu dają Życie. Taką drogą są sakramenty! Jednym z nich jest małżeństwo, droga wspólnego samodoskonalenia się według prawd Jezusowych. Miłość nie jest na pewno zakochaniem się, afektem, fascynacją, lecz stałą troską o kogoś, nieustanną promocją, ciągłym wybieraniem tylko tej, a nie innej osoby. Jezus oddał swe życie za uczniów i nie zmienił ani jednego w grupie Dwunastu. Wytrwał w miłości do nich. Oddawać siebie komuś i oddawać swoje życie dla kogoś jest właśnie istotą małżeństwa. Chodzi o ciągłe wyrzekanie się swoich osobistych wyobrażeń, planów, celów, egoistycznych pragnień, dla dobra drugiej osoby.

To ciągłe zgadzanie się na czyjeś dobre strony, ale i na to, co niedoskonałe. Jezus nie miał idealnych uczniów, ale dzięki wspólnocie stawali się coraz lepsi. Kto zawiera małżeństwo, musi pamiętać, że nie wiąże się tylko dlatego, że ktoś jest piękny, atrakcyjny czy inteligentny, ale zgadza się także na wspólne dojrzewanie ku życiu wiecznemu. Wierzymy takiej osobie, która potrafi przyznać się do błędu, a nie takiej, która potrafi się jedynie usprawiedliwiać. Dla nas, chrześcijan, wzorem jest miłość, którą zobrazował we własnym życiu Jezus. Pokazał nam jej obraz w prawdach Biblii, i właściwie to jest najważniejszy prezent ślubny: Biblia! Miłość jest możliwa, jeśli dwie osoby tak samo się sobie ofiarują i tak samo siebie wybierają. W całym wszechświecie nie ma nic cudowniejszego niż poświęcenie. To nadaje sens naszemu istnieniu!

Małżeństwo najmocniej łączy, gdy przezwycięża pokusę koszmaru odrzucenia. Cierpienie udoskonala, jak czytamy w drugiej lekcji. To właśnie wtedy można prawdziwie kochać, gdy się chce kogoś najbardziej znienawidzić. Małżeństwo jest sakramentem - przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub nieustanną spowiedź. Jezus powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś swoje życie oddaje za swoich przyjaciół”. Oddawać siebie jest jednocześnie przyjmowaniem kogoś, a jedność osiągnięta na tej drodze staje się ściślejsza niż ta, która istnieje między kwiatem a zapachem lub między smakiem owocu a nim samym.

0x01 graphic

Odcinanie pępowiny

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

Nikogo to nie dziwi, że po dziewięciu miesiącach dziecko porzuca łono matki. Gdyby pozostało jeszcze na dziesiąty miesiąc, obumarłoby i zapewne matka też umarłaby w bólach. Nikogo nie dziwi także to, że w chwili zawarcia małżeństwa porzuca się własną rodzinę, by założyć nową. Gdy syn nie przestaje być synem dla mamusi, a jednocześnie sam staje się już mężem i ojcem, to wszyscy wiedzą, czym to grozi. Scenariusze rozwodowe są podobne. Dlaczego więc miałoby nas dziwić, że potrzeba porzucić ten świat, by wybrać nowy? Ten świat jest łonem dla ludzkiej duszy, i pewnego dnia usłyszmy od Jezusa takie same słowa jak ów bogaty młodzieniec.

Był moralnie szlachetny, ale zabrakło mu mądrości i odwagi w przyjęciu ciosu miecza słowa Bożego, który odcina nas od pępowiny wiążącej ze światem. Świat jest dla nas środowiskiem dojrzewania do wieczności, ale nie celem! Piotr, człowiek jak najbardziej osadzony w realiach tego świata, mówi, że porzucił wszystko dla Jezusa. Porzucić, nie znaczy nie posiadać już żadnego kontaktu. Dziecko, wychodząc z łona matki, zostaje od niej odcięte, ale przecież nie oznacza to braku kontaktu z matką. Można nawet powiedzieć, że po narodzinach jego kontakt z matką jest doskonalszy. Podobnie o wiele doskonalsze relacje wiążą nas ze światem, gdy go porzucamy w sensie ewangelicznym.

Otrzymujemy stokroć lepszą relację do ludzi i do rzeczy, do uczuć, do własnej woli, a wreszcie do samego Boga. Porzucenie jest uwolnieniem się od zależności, rozwiązaniem emocjonalnej symbiozy, dowodem wolności, wyniesieniem ponad to, co wcześniej dla nas było dominujące, jest więc drogą uwznioślenia ludzkiej natury. Bogaty młodzieniec nie zauważył, że lęk przed porzuceniem czegokolwiek doprowadził go do tego, że odszedł smutny, porzucając Boga. Zapewne nigdy już nie odzyskał radości i szczęścia. Porzucił Boga, nie potrafiąc porzucić tego, co ubóstwiał. Dopóki nie spotkał Jezusa, nawet nie był świadomy, że jest w jego wnętrzu smutek istnienia. Wszelkie dobro, którego nie potrafimy się wyrzec, zatrzymuje nas w rozwoju, czyni nas złośliwymi i zasmuconymi bankrutami istnienia. Chwila, w której nie zajmujesz się Bogiem, jest już chwilą, w której zajmuje się tobą szatan.

Rada Jezusa, aby porzucić wszystko dla Niego, zawsze będzie niezrozumiała dla tych, którzy nie chcą porzucić niczego. Będzie zawsze zrozumiała dla tych, którzy chcą coś porzucić. Bóg jest absurdalny dla głupców i niezrozumiały dla tych, którym mądrość pomyliła się z przebiegłością. Począwszy od Ewagriusza z Pontu, każdy spowiednik mający wgląd w ludzkie sumienia wie, że niezdolność do wyrzeczenia, czyli chciwość, jest też niezdolnością do przebaczania i do przyjmowania przebaczenia Bożego. Być może dlatego w greckim języku owo opuszczenie AFIMI, o którym mówił św. Piotr, jest tym samym słowem, które oznacza też przebaczenie, czyli puszczenie w niepamięć krzywdy. Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

0x01 graphic

Ma się plecy!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

W świecie Boga służba jest zaszczytem. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności.

W naszym świecie mówi się, że ktoś ma plecy, kiedy może dużo załatwić dla siebie dzięki komuś innemu. W świecie Boga jest zupełnie odwrotnie.

Jezus jest arcykapłanem, ale też sługą cierpiącym, zmiażdżonym i udręczonym, dźwigającym nasze nieprawości, jak służący, który idzie za panem z bagażami wypełnionymi jego brudnymi ubraniami. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności. Każdy, kto chce panować w wieczności, na tym świecie musi służyć, poświęcać się, dźwigać ciężary innych na plecach, pić to, co inni „nawarzyli”. Ten, kto jest kimś na tym świecie, będzie niczym na tamtym. W Misznie jest napisane, że zazdrość, pożądanie i pragnienie zaszczytów wypędzają człowieka nawet z tego świata. Służba jest zaszczytem w świecie Boga. Owszem, nie czujemy wyniesienia, gdy się uniżamy, służąc Bogu i ludziom, bo na tym świecie nie ma nagrody, która byłaby odpowiednia i w pełni gratyfikująca nasze poświęcenie. Świat jest zbyt mały, by zmieścił taką nagrodę, więc jej tutaj nie doznajemy! Służba Jezusa sięgnęła szczytu, kiedy dźwigał krzyż. Wtedy wziął za nas bagaż naszych grzechów na swoje plecy, wykpiwany przez tych, których sumienia uwalniał od winy.

Jezus też ma plecy. W naszym świecie ma się plecy tylko dla znajomych, w świecie Boga Jezus służył swoimi plecami nawet wrogom! Zapewnił im najlepsze stanowiska w niebie! Kim bowiem był Szaweł, kiedy prześladował chrześcijan? Kim stał się dzięki biczowanym plecom Jezusa? Szczytem służby jest dać swoje życie na okup za innych, i to umrzeć za tych, którzy nas zabijają. Taką służbę możesz znaleźć w swoim małżeństwie, gdy zabijają cię słowa współmałżonka, a ty słowami modlitwy prosisz o jego zbawienie. Taką służbę możesz znaleźć, gdy znosisz kogoś przykrego, zanosząc swoją ofiarę do Boga właśnie po to, by zanieść na plecach modlitwy tę osobę do raju. Podobnie jak doznawanie dobra może uczynić nas złymi, tak znoszenie zła czyni nas niekiedy dobrymi. Najpiękniejszą służbą jest taka, która nie zobowiązuje do wdzięczności osoby, której czyni się dobro, czyli taka, w której lewica nie wie, co czyni prawica. Kiedy kogoś informujemy, że za niego bardzo się modlimy, pozbawiamy się nagrody u Boga i zniewalamy kogoś wdzięcznością.

Nie dziwię się, że Jezus wspomina w tym kontekście o kielichu. To wskazuje na związek z tajemnicą Eucharystii. Na każdej Mszy modlę się do Jezusa, aby moje ciało ukrył w swojej Hostii. Modlę się też za tych, których imiona wypisał na moim ciele. To taka moja prywatna modlitwa w duchu. Kiedyś na Mszy zdałem sobie sprawę, że tymi, których imiona noszę na swoim ciele, są jedynie ci, którzy mnie jakoś zranili. Odczułem ulgę, wręcz szczęście. Oni nawet nie wiedzą, że się za nich modlę, i to bardziej niż za tych, których kocham. Moje blizny serca to imiona tych, którzy zadali mi rany. Nic tak bardzo jak Eucharystia nie daje szansy, by kochać nieprzyjaciół piękniejszą miłością niż przyjaciół. To jest właśnie służba bliźnim, czyli tym, którzy bliźnimi stali się przez blizny.

0x01 graphic

Pod płaszczykiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Lęk przed pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się coraz bardziej. W końcu stajemy się tak skryci, że samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają.

Są prawdziwie ubodzy, ale i fałszywie. Jeśli jakaś Cyganka, narkoman lub alkoholik obserwują twoją twarz na ulicy, to starają się dostrzec tylko jedno: czy uda im się wyłudzić choćby trochę grosza. Płaszczą się, poniżają, czasem wymyślają niestworzone dramaty wyciskające z nas krople współczucia i żebraczą należność. Jeśli uda im się obudzić w tobie litość, triumfują, bo wiedzą, że to się opłaciło. Mają wtedy miny aktorów, którzy swoją grą doprowadzili widownię do szlochu.

Czy nie jest ślepotą, żyć tylko po to, by stwarzać wokół siebie aurę litości, współczucia i pożałowania? Żyć tylko po to, by inni otaczali mnie czułym wzrokiem, żebrać o każde spojrzenie zainteresowania, wyłudzać zainteresowanie innych, domagać się wysłuchania i wyciskać z innych podziw nad wymyśloną tragedią, w którą się samemu już wierzy! Być może taki styl życia jest jeszcze większą ślepotą niż bycie prawdziwie ślepym.

Istnieją ludzie, którzy nie potrafią o sobie mówić dobrze, bo wtedy straciliby zainteresowanie i współczucie, ciągle wymyślają jakieś choroby lub problemy, kreują się na nieszczęśników i pokrzywdzonych, bo dzięki temu zdobywają u innych efekt litości. Żyją pod płaszczykiem wyuczonych i wyimaginowanych historii o sobie samych, ale prawdziwe „ja” ukrywa się nawet przed nimi samymi. Jest w nas „ja” znane sobie i znane innym, jest również takie „ja”, które jest nieznane nam, ale za to doskonale znane innym, wreszcie takie, które jest znane nam, ale za to ukryte przed innymi, i na końcu takie „ja”, które nie jest przejrzyste ani dla nas, ani dla innych.

Jezus, uzdrawiając człowieka, pozwolił mu zrzucić całkowicie płaszcz, który był symbolicznym parawanem ukrywającym prawdę. Widzieć to przede wszystkim być przejrzystym dla Boga, dla siebie i dla innych. Lęk przed pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się w coraz bardziej paradoksalny sposób: odsłaniając w sobie historie wzbudzające politowanie. W końcu stajemy się tak skryci, że samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają. To jest szczyt ślepoty.

Zaryzykowałbym interpretację, że niewidomy Bartymeusz, zrzucając płaszcz, zerwał z taką postawą wymuszania litości u innych i zaryzykował życie w przejrzystości. Jeśli nawet tak nie było, to wydarzenie to jest na pewno symboliczną manifestacją takiej sytuacji. Przestał udawać. Jezus uzdrowił go w sposób najpełniejszy i subtelny. Zadając mu pytanie, czego on tak naprawdę pragnie, zmusił go do zdefiniowania swego kalectwa.

Nie powiedział mu: jesteś ślepy! Pragnął, by Bartymeusz sam siebie określił. Niekiedy powiedzenie komuś prawdy w oczy sprawia, że jeszcze bardziej on staje się zakłamany i jeszcze bardziej się ukrywa, i jeszcze usilniej się usprawiedliwia albo wyszukuje argumentów umacniających go w chorej pozycji do świata, Boga i niego samego. Najlepiej, jeśli człowiek sam stanie się odkrywcą swojego zamaskowania, bo wtedy najczęściej z nim zrywa. * * *

Ochrona przed rozpadem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość porządkuje istnienie. Poszczególne sfery ludzkiej natury zaczynają chodzić „jak w zegarku”. Każda sytuacja i każda chwila powinny być okazją do poszukiwania miłości Boga.

Bywa tak, że dobrze znane prawdy poznajemy dogłębnie i olśniewająco w jakimś wyjątkowym momencie życia, który działa jak reflektor wydobywający z ciemności kształty słów i głębię ich treści. Kilka słów zamienionych z Jezusem przez uczonego w Piśmie było jak ów blask zrozumienia.

Kochać Boga sercem, to nie kochać Go w lęku, lecz kochać miłością. W tym przykazaniu nie jest napisane, że mamy Go kochać, ponieważ On nas kocha. Dlatego należy zrozumieć to przykazanie w ten sposób: kochaj Go, nawet wtedy, gdy wszystko wskazuje, że On nie ma dla Ciebie miłości. My kochamy tylko tych, którzy nas kochają, ale Bóg oczekuje od nas miłości bez interesu, bez wzajemności, miłości, która kocha zawsze. Owszem, On nas kocha nieporównywalnie wspanialszą miłością, ale kochać Go mamy nawet wtedy, gdy nic z tej miłości nie dostrzegamy na ścieżce naszego życia.

Poza tym nakaz kochania nie dotyczy sfery odczuwania emocji, tylko dotyka naszej woli. Chodzi o to, byśmy chcieli Go kochać, a nie tylko czuli, że Go kochamy. Czy można sobie nakazać miłość? Tak, wtedy, gdy ktoś, kogo zamierzamy kochać, jest godny tej miłości, a nie dlatego, że nam się podoba lub jest dla nas wyjątkowo przychylny. Możemy nakazać sobie miłość w tym znaczeniu, że pragniemy poczynić wszelkie możliwe kroki, by osiągnąć szczyt miłości i nigdy nie zrezygnować z dążenia do umiłowania Boga jeszcze mocniej niż dotychczas. Całym sercem, całą duszą, całym umysłem, całą mocą! Całym, czyli całkowicie, każdym detalem naszej natury, krótko mówiąc: totalnie!

Jest w tym ukryta tajemnica również naszej integralności: kto kocha Boga tak całkowicie, sam jest zintegrowany, scalony w swej duchowości i cielesności, zharmonizowany psychicznie i fizycznie. Miłość porządkuje istnienie. Poszczególne sfery ludzkiej natury zaczynają chodzić jak w zegarku, choć człowiek nie jest maszyną! Każda sytuacja i każda chwila, każde słowo i każdy gest powinny być okazją do poszukiwania miłości Boga. Ponieważ większość ludzi tak nie żyje, dlatego większość ludzi żyje w rozsypce.

Wyobraźmy sobie orła, który wpatruje się w szczyt góry, zrywa się do lotu, porzuca gniazdo, jego skrzydła harmonijnie podporządkowują się celowi lotu, podkurcza swoje szpony, by nie stawiały oporu powietrzu i ułatwiły lot, wytęża wszystkie siły, ciągle wpatrując się w cel. Wszystkie jego mięśnie i kości wykonują ruchy posłuszne jednej myśli. Jego lot jest majestatyczny, ponieważ wszystkie części jego natury mają jeden jedyny cel. Gdyby jednocześnie chciał osiągnąć szczyt góry i siedzieć w gnieździe albo polować na jakieś zwierzę, lub spać, każda z części jego ciała wykonywałaby inną czynność, niezharmonizowaną z celem. Skończyłoby się to tragicznie. Podobnie człowiek, który jest zapatrzony w szczyt miłości Boga, porządkuje każdy swój ruch i każdy zryw, by osiągnąć ten cel. Takie życie jest majestatyczne. Kiedy jednocześnie chce kochać Boga i siebie, albo zapatrzony jest w stworzenie czy też pragnie wielu obiektów na raz, upatrując w nich cel swojego życia, wtedy rozsypuje się wewnętrznie. * * *

Bez grosza przy duszy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Ogołocenie. To jest moment przełomowy w życiu duchowym.

Oddać ostatni grosz to nie tylko zdać się na kogoś, ale po prostu pozbyć się złudzeń, że jesteśmy cokolwiek warci. Zanim staniemy się bezcenni w Bożych oczach, musimy pozbyć się złudzeń co do tego, że na coś nas stać, albo że jesteśmy lepsi od innych. Czasem trzeba nawet pozbyć się rzeczywistych darów, bo wyrzeczenie jest pomnożeniem. Wdowa z Sarepty, dopóki nie oddała ostatniego podpłomyka Eliaszowi, nie doznała codziennej obfitości mąki i oliwy, z której mogła czynić setki podpłomyków.

Arogancja ducha objawia się również w tym, że oczekujemy efektów w swoim postępie duchowym. Jezus powiedział do św. Katarzyny Sieneńskiej: „Czy wiesz, Córko moja, Kto Ja Jestem? A czy wiesz, kim ty jesteś? Ja Jestem Tym, Który Jestem, a ty jesteś tym, co nie jest. Tym poznaniem osiągniesz zbawienie”. Św. Jan Klimak napisał, że pyszni z powodu wielkiego pragnienia doznawania czci i szacunku i przywiązania do pochwał udają nieraz to, czego nie mają, na przykład wyższość intelektualną, erudycję, chwalą się dziełami, których nie dokonali, znajomościami słynnych ludzi, zaletami ducha i sumienia, majątkiem, pięknem ciała.

Podobnie ci, którzy mają prawdziwą pokorę, niekiedy zachowują się jakby podobnie i dla większego poniżenia przypisują sobie wady, których nie mają, aby nie doznać szacunku lub uznania, o których dobrze wiedzieli, że są bardziej niebezpiecznymi pokusami niż pokusy zmysłowe. Św. Franciszek specjalnie wszedł gołymi stopami w błoto, brudząc je, byleby nie być zaproszonym na bogatą ucztę.

Dwa pieniążki to naprawdę niewiele, ale nawet tyle trzeba oddać Bogu. W przypowieści o talentach trzeci sługa nie potrafił oddać jednego talentu, choć inni oddali pięć i dwa, i to go właśnie zgubiło. Gdyby św. Albert Chmielowski nie oddał swojego talentu plastycznego Bogu, nie udałoby mu się nigdy odmalować w sumieniach tych, którym pomagał, podobieństwa do Chrystusa. Niekiedy Bóg daje nam talenty po to, byśmy wyrzekając się ich, mogli Mu oddać chwałę, a to coś wspanialszego niż zdobyć chwałę dla siebie!

Wszystko, co jest w nas dobre, jest własnością Boga, sami z siebie nic nie mamy i niczym jesteśmy. „Czuwajmy, troszczmy się o drobiazgowe wady, dopóki są drobiazgami, ażeby nie urosły. I świętość, i grzech zaczyna się od rzeczy małych, a zdąża do większych i bądź dobrych, bądź złych” (św. Doroteusz).

Gdy już jesteśmy pokornie pozbawieni wszystkiego, stajemy przed ostatnią pokusą: podziwu za naszą pokorę i ubóstwo. „Pragnąć pochwał za pokorę nie jest cnotą, lecz przewrotnością i zniszczeniem pokory” - głosi święty Bernard.

Wdowa została bez grosza, ta z Sarepty w pewnej chwili też już nie miała nawet garści mąki i nawet kropli oliwy. To jest moment przełomowy w życiu duchowym. Ogołocenie. Takiego samego dokonał Jezus, oddając ostatnią kroplę krwi za każdego z nas. Oddał też swoją chwałę, gdy został osądzony i uznany za najgorszego bluźniercę i opętanego. Nie walczył o swój prestiż. „Nie sądź, że postąpiłeś w dobrym, jeśli nie uważasz się za najgorszego ze wszystkich” (św. Tomasz a Kempis). * * *

Zaćmienie wiary

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

O wiele trudniejsze niż prześladowanie chrześcijaństwa będzie to, że straci ono swój blask, stając się systemem martwych rytuałów, a wielu chrześcijan odejdzie od wiary w stronę martwych praktyk.

Byłem dzieckiem, kiedy zobaczyłem coś, co mnie zaskoczyło: wziąłem liść brzozy do ręki. Ze zdumieniem spostrzegłem, że małe żyłki na małym listku przypominają gałęzie, a zielone blaszki do złudzenia są podobne do tysięcy liści na drzewie. Pomyślałem, że to nie przypadek, że najmniejszy listek z brzozy jest jakąś miniaturową mapą całego drzewa. Potem sięgnąłem po liść innego drzewa i znowu zdumiałem się, że kształtem przypomina właśnie ten gatunek drzewa. Z nauki biologii przypomniałem sobie, że każda ludzka komórka nerwowa wygląda jak drzewo. Stąd już mi było blisko do opowieści biblijnej o drzewie poznania złego i dobrego, i tego wszystkiego, co było napisane o Adamie i Ewie, którzy oderwali owoc od drzewa. Z różnych mitów pozachrześcijańskich wiedziałem, że większość ludów wyobrażała sobie świat jako kosmiczne drzewo. Owoc oderwany od drzewa to może po prostu człowiek oderwany od drzewa, wytrącony ze struktury zaplanowanej przez Boga!

Jest naznaczony koniec tego świata, w którym dojrzewamy do zaowocowania w świecie przyszłym. Zanim jednak to nastąpi, Jezus zapowiada bardzo trudny okres ucisku, który będzie bezpośrednio poprzedzał ostateczne przyjście i osądzenie świata. Po raz pierwszy przyszedł i został osądzony przez nas, po raz drugi przyjedzie jako sądzący nas wszystkich. Każda minuta decyduje o wieczności. Każde „teraz” tworzy nasze „na wieki wieków”.

Nastąpi „zaćmienie słońca, brak blasku księżyca i strącone gwiazdy oraz wstrząśnięte moce nieba”. Słońce jest w Biblii symbolem światła samego Boga. Jezus na Górze Przemienienia odsłonił przed uczniami oblicze, które jaśniało jak słońce (Mt 17,2). Księżyc też wcale nie jest w tym miejscu jedynie ciałem niebieskim, gdyż w sensie symbolicznym odnosi się również do pełni władzy Mesjasza (por. Ps 72). Gwiazdy są symbolem autorytetów duchowych, potomstwa Abrahama, ludzi zawierzenia, a nawet apostołów. Toteż zaćmienie słońca, utrata blasku księżyca i upadek gwiazd to epoka zaćmienia wiary, destrukcji chrześcijaństwa, odejścia wielu autorytetów życia duchowego, zarówno kapłanów, jak i ludzi, którzy wysoko zaszli w swym rozwoju duchowym.

Biblia sugeruje, że o wiele trudniejsze niż prześladowanie chrześcijaństwa będzie to, że straci ono swój blask, swoją żywotność duchową, stając się systemem martwych rytuałów, a wielu chrześcijan odejdzie od wiary w stronę martwych praktyk lub zupełnie opuści mury świątyń. Moce w niebiosach zostaną zachwiane, gdyż miliony ludzi zostanie zachwianych w swych przekonaniach z powodu panowania ciemności. Nie wtedy chrześcijaństwo przeżywać będzie najgorsze chwile, gdy będzie za nie groziła śmierć, lecz gdy będzie się wydawało, że nie da się w nim żyć. Po znakach możemy się domyśleć, czy to już są chwile ostatnie z ostatnich. Czas tego świata jest jak czas drzewa figowego. Gałęzie jego miękną i zapowiada to wypuszczenie liści, a później owoców, bo zbliża się nowa pora roku. Podobnie gdy gałęzie wiary zmiękną i nawet miliony ludzi nie będzie miało w sobie już pierwotnej gorliwości, będzie to być może ostatnia chwila tego, co oglądamy. * * *

Klęska, czyli triumf

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Razem z Piłatem stoją w szeregu Wolter, Nietzsche, Freud, Marks, Sartre i wszyscy, którzy osądzili chrześcijaństwo jako przegrane i jako zjawisko zamierające w dziejach.

To, co wydarzyło się z Głową Kościoła, czyli z samym Chrystusem, zdaje się, że musi spotkać również całe Ciało, czyli Kościół.

Mojżesz, jak mówi Biblia, został porzucony przez matkę w rzecznym sitowiu, w koszu. Wszystko wskazywało na beznadziejność jego położenia i zapewne matka, która go wrzuciła do Nilu, spodziewała się już tylko cudu, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien iść na dno. Byłby zapewne tam utonął. Po wielu latach ten sam Mojżesz przeprowadził dnem wiele tysięcy ludzi. Miejsce, w którym tego dokonał, nazywało się JAM SUF, czyli wody sitowia. To, co sam przeżył, stało się przeżyciem całego Izraela. Jeremiasz, zanim powiedział, że Sedecjasz pogrąży się w błocie, sam spędził jakiś czas w cysternie wypełnionej błotem.

Jeśli chwile osądu Chrystusa przez Piłata, a potem Jego śmierci i pogrzebania były chwilami bezpośrednio przygotowującymi zmartwychwstanie i triumf nad śmiercią, grzechem i szatanem, to niewykluczone, że czas głoszenia śmierci Boga, śmierci chrześcijaństwa, pogrzebania wiary, zamknięcia kościołów, wyrzucenia krzyży i usunięcia słowa „Bóg” z wszelkich konstytucji będzie znakiem zapowiadającym zmartwychwstanie i triumf całego chrześcijaństwa, czyli Nowego Izraela. Razem z Piłatem stoją więc w szeregu Wolter, Nietzsche, Freud, Marks, Sartre i wszyscy, którzy osądzili chrześcijaństwo jako przegrane i jako zjawisko zamierające w dziejach.

Byli i tacy, którzy nie tylko osądzili, ale też wykonywali totalitarne wyroki, wysadzając w powietrze świątynie albo umieszczając naczynia liturgiczne w muzeach ateizmu. Są i tacy, którzy traktują Kościół jak cmentarz. Inni wyśmiewają najmniejsze przejawy religijności chrześcijańskiej albo fałszują Kościół przez wymyślanie zakodowanych filmowo bzdur. Ale właśnie moment chwilowego triumfu sił ciemności jest znakiem dla nas, byśmy oczekiwali już rychłego zmartwychwstania nieśmiertelnego Ciała Kościoła. Talmud mówił, że Mesjasz przyjdzie do pokolenia, które będzie całkowicie sprawiedliwe albo do pozbawionego jakiejkolwiek zasługi. Czas odkupienia był przewidywany w takim momencie historii, gdy Izrael będzie na skraju zupełnego rozkładu moralnego i martwoty życia duchowego. Gdy wszystko będzie wskazywało na klęskę, nagle okaże się zwycięstwem.

Liturgia porównuje przyprowadzenie Jezusa przed Piłata z podchodzeniem Syna Człowieczego do tronu Przedwiecznego Ojca. Wydaje się, że ta sama chwila, która wydawała się triumfem szatana, jest również tą samą, w której Synowi Człowieczemu zostaną oddane panowanie i władza, chwała i narody, i języki. Ci, którzy przebili Mu serce, będą przebici Jego widokiem triumfu. On jest pierworodnym umarłych, czyli pierwszym, który przez śmierć przeszedł jak przez nowe narodziny. Skoro tak, to dla całego chrześcijaństwa uśmiercenie Go przez światowe potęgi będzie pierwszym krokiem do powstania z jeszcze większą siłą i niezwyciężoną mocą. Umarły będzie tylko ten, dla którego Bóg umarł.

0x01 graphic

Rentgen sumień

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie to jest prawdą o nas, co o sobie myślimy, lecz to, co się objawi w świetle Dnia Pańskiego.

Trudno zapewne uwierzyć w to wszystko, co Jezus zapowiedział o znakach poprzedzających Jego przyjście, tym, którzy ciągle żyją w błogiej nieświadomości prawd objawionych. Nie da się sprowadzić zapowiedzi Jezusa jedynie do metafory. W czasach, w których raz po raz słyszymy o tsunami, wzmianka o trwodze narodów wobec szumu morza nie wydaje się już czymś fantastycznym. Rozumiemy także ostrzeżenie Jezusa o znakach na słońcu czy księżycu lub gwiazdach, gdy coraz częściej słyszymy o możliwości zderzenia się z Ziemią asteroidów średnicy kilkudziesięciu kilometrów.

W czasie ostatniego lata ludzie mdleli nie tylko ze strachu, ale i z upałów. Jeśli działanie promieni słońca doprowadziło do tysięcy zgonów ludzi chorych na serce, to co się stanie, gdy Słońce Sprawiedliwości, czyli Jezus Chrystus, rozbłyśnie nad naszym niebem? Ileż ludzi o duchowo chorym sercu nie wytrzyma tego „upału”? Przyroda wykroczyła ze swych granic podobnie jak człowiek, który przekroczył granice przykazań. Zdaje się, że możemy spodziewać się dalszej eskalacji zjawisk w świecie fizycznym, bo i człowiek posuwa się w swych nienormalnych, a nawet perwersyjnych pomysłach. W tym rozszalałym moralnie i fizycznie świecie mamy zachowywać mimo wszystko wstrzemięźliwość przed złem. Mimo presji społecznej, mimo mody i trendów kulturowych. Obżarstwo, pijaństwo, troski o komfort życia sprawiają, że serce jest ociężałe, pozbawione czujności duchowej sumienia.

Można przegapić najważniejsze nawiedzenie ludzkości: powtórne przyjście Chrystusa. Jezus wzywa do modlitwy, bo dzień Jego przyjścia będzie tak niespodziewany i wstrząsający, że dla wielu stanie się potrzaskiem, atakiem serca, tsunami duszy. Objawienie się Syna Bożego będzie też jednoczesnym wydobyciem z naszego wnętrza wszystkiego, co w sobie ukrywamy. Wszystkie sprawy wyjdą na jaw. Gdy Bóg objawi się, my też doznamy objawienia się nas samych i tego, czym naprawdę jesteśmy! Nagłe objawienie się prawdy Boga spowoduje prześwietlenie wszystkich sumień i wielu ludzi nie wytrzyma objawienia się zawartości ich duszy, która okaże się obliczem wykrzywionym w grymasie podłości i wyniosłości, a nie uśmiechniętą maską dobroci.

Opowiadano mi swego czasu tragiczną historię o pewnej artystce, która uległa poparzeniu i musiała być poddana operacji plastycznej. Jej twarz została zeszpecona, ale dopóki leżała w łóżku szpitalnym z obandażowaną twarzą, przyjmowała odwiedzających ją przyjaciół oraz rodzinę i spotkania były pełne radości i coraz lepszego samopoczucia. Pewnego dnia mogła wstać i zdjęto jej opatrunki z twarzy. Stanęła przed lustrem. Widok oblicza był dla niej takim wstrząsem, że z rozpaczy odebrała sobie życie. Myślę o tym wydarzeniu, ponieważ takim właśnie dniem prawdy o obliczu naszej duszy będzie Dzień Pański. Nie wszyscy wytrzymają zderzenie z prawdą o samych sobie. Mogą znaleźć się tacy, którzy samych siebie odrzucą, nie zgodzą się na oblicze swej duszy i zapadną się w otchłań samoodrzucenia. Nie to jest prawdą o nas, co o sobie myślimy, lecz to, co się objawi w świetle Dnia Pańskiego.

Zatęsknij!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikt nie odczuwa szczęścia w tym, za czym prawdziwe wcześniej nie zatęsknił. Dlatego Bóg szuka w Tobie tęsknoty za nawróceniem.

Czas nadejścia Chrystusa nie był wydarzeniem rozreklamowanym na całym świecie. Wystąpienie Jana Chrzciciela dokonało się na odległej prowincji Imperium. Skromność tego wydarzenia daje wiele do myślenia. Jan był rzeczywiście głosem wołającym na pustyni, głosem Boga rozlegającym się w świecie, w którym niewielu chciało słuchać Bożych napomnień.

Podobnie może być dzisiaj. Przyjście Jezusa do mnie lub do Ciebie odbywa się skromnie, na marginesie wielkich wydarzeń lub kłótni sejmowych. Akurat teraz, kiedy czytasz ten komentarz, Bóg czyta Twoje myśli i pragnie dopatrzyć się wzruszenia sumienia, pragnienia przemiany, tęsknoty za Nim. Nikt nie odczuwa szczęścia w tym, za czym prawdziwe wcześniej nie zatęsknił. Dlatego Bóg szuka w Tobie tęsknoty za nawróceniem. Jeśli ją masz, On umożliwi ci naprawienie Twojej ścieżki życia. Najwyższy bowiem daje człowiekowi to, za czym on naprawdę tęskni.

Mamy czas do śmierci, gdyż po niej wcale nie będziemy inni niż za życia. Jeśli za życia tęskniliśmy tylko za dobrami materialnymi, władzą, wykorzystaniem innych, urządzeniem siebie w komforcie, po śmierci odkryjemy w sobie to samo, ale tam już będzie za późno na nawrócenie i tęsknotę za duchowym wzrostem. Pozostaniemy wiecznie złaknionymi tego, co zostawiliśmy na ziemi, a czego w niebie nie będzie. Wieczny, dręczący głód, nieskończone niezaspokojenie i rozpacz pomyłki, której nie da się naprawić. Wieczność stanie się bezdrożem, prowadzącym do coraz większej rozpaczy. Czy zdajesz sobie sprawę, że właśnie w tym momencie, gdy czytasz ten komentarz, Bóg przygląda się Tobie i doszukuje się tęsknoty za nawróceniem? Nie otrzymasz łaski nawrócenia, jeśli za nią naprawdę nie tęsknisz.

Nadejście Chrystusa będzie wyprostowaniem moich i twoich ścieżek, podniesieniem w górę tych, co zapadli się w doliny smutku, upokorzeniem tych, co swą wyniosłością wznieśli się jak góry, spoglądając na innych z wysoka, surowym wyprostowaniem krętaczy i zaleczeniem poranionych z ich udręczenia, żalu i nieprzebaczenia.

Wołanie Jana opowiada tylko o drogach krzywych, wyboistych, wyniosłych, zdołowanych. Każdy człowiek podąża do celu wiecznego, ale żaden człowiek nie potrafi naprawić swojej drogi bez łaski Boga. Łaska jest dostępna dla tych, którzy okazują skruchę, dokonując pokuty. O to właśnie chodziło Janowi wówczas i dziś o to samo chodzi. Chrystus przychodzi każdego roku w dniach obchodzenia Jego narodzin. Mamy przygotować dla Niego drogę, aby mógł do nas przyjść.

Przygotować drogę, to właśnie wydobyć się z dołu rozpaczy, zrezygnować z górowania nad innymi, zrezygnować z kłamliwego krętaczenia, uleczyć rany wyboiste w swoim sumieniu. Wszystko to możliwe jest dzięki skrusze i pokucie. Miłosierdzie chodzi tylko po ścieżkach skruchy, podobnie jak łódź płynie tylko po wodzie, a ptak tylko wznosi się w powietrze, albo samochód tylko jedzie po ulicy. Skrucha daje człowiekowi nadzieję i wydobywa go z rozpaczy oraz zwątpienia, uniemożliwia pychę i wyniosłość, demaskuje osobiste kłamstwa oraz leczy żal i złość, jakie gnieżdżą się w naszych krzywdach. * * *

Zdejmowanie sandałów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni

Jan dokonał wiele, aby przygotować ludzi na przybycie Mesjasza, który miał dokonać ostatecznego wykupienia człowieka z mocy diabla. Lew Aslan, jeden z bohaterów „Opowieści z Narnii” Lewisa, oddał samego siebie w ręce sił ciemności, aby wykupić z mrocznych mocy chłopca, który przez przywiązanie do przyjemności stał się własnością czarownicy. Bajkowa metafora jest nasycona prawdą chrześcijańską, o której i dziś możemy porozmyślać. Oto bowiem Jan, heros ascezy, człowiek niezwykle prawy i oddany Bogu, atleta modlitwy i czempion walk ze złymi duchami, mówi skromnie, że nie może rozwiązać rzemyka u sandała Jezusa. Inaczej mówiąc, przy całej swej szlachetności nie ma siły wykupić nawet jednego człowieka z mocy szatana. Nawet siebie!

Symbolika zdejmowania czy też rozwiązywania sandałów ma swoją starożytną tradycję w religijnej obyczajowości Izraela. Jak mówi np. Księga Rut, istniał pewien zwyczaj w Izraelu dotyczący prawa do kobiety, której mąż umarł (prawo lewiratu). Stawała się ona prawnie własnością następnego w kolejności brata lub najbliższego krewnego. Ktoś inny mógł ją jednak odkupić, jeśli osoba, której się ona należała, pozwalała sobie publicznie na zdjęcie sandała. Ten gest oznaczał zezwolenie na to, by ktoś inny nabył do niej prawo (Rt 4,7-8; Pwt 25,9). Jan, mówiąc, że nie może zdjąć sandała z nóg Jezusa, daje do zrozumienia, że nie jemu należy się Oblubienica, czyli Nowy Izrael, należący jedynie do Syna Bożego.

Mistycy żydowscy widzieli w tym geście zdjęcia sandałów (HALICA) prawdę o wiele głębszą niż tylko targ o kobietę. Sandałem duszy jest ciało. Zdjąć sandał, to objawić siebie lub obnażyć swoją duchową tożsamość. Kiedy Mojżesz stanął na górze Horeb przed Bogiem objawiającym mu się w płonącym krzewie, usłyszał od Niego słowa, aby zdjął sandały, gdyż ma przed sobą samego Boga. Mojżesz zdjął sandały, i w nagości swej duszy widział „obnażonego”, czyli objawionego Stwórcę, który znakiem ognia manifestował miłość do Izraela.

Jan więc skromnie przyznaje, że niczego nie może przygotować, aby objawiła się miłość Boga w Jezusie. Mistyka małżeństwa lewirackiego i „zdjęcia sandała” (HALICA) była szeroko objaśniona przez mistyków żydowskich. Jan chciał powiedzieć, że odkupienie Jezusa jest niemożliwe do odebrania przez kogokolwiek innego, nawet przez niego! Tylko Jezus ma prawo do Nowego Izraela, tylko Jezus może przygotować objawienie się miłosierdzia wobec naszych grzechów, tylko Jezus może wykupić ludzkość z zależności od szatana.

Idźmy dalej za tym skojarzeniem. Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie w rytuale prawa lewirackiego, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni, podobnie jak kobieta musiała być wykupiona przez mężczyznę, jeśli istniał bliższy krewny. Jezus odsłania swojego Ducha wobec tych, którzy wchodzą w największe uniżenie w obliczu Jego miłości. Objawia się tym, którzy są gotowi wyrzec się wszystkiego, co ich łączy z szatanem. * *

Pospiesznym do Jezusa

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Spotykając Maryję, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa. Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe.

Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim powiedział pierwsze słowo, zanim uczynił pierwszy cud, mógł już udać się do drugiego człowieka w Niej - w Maryi. Ona umożliwiła Mu dotarcie do człowieka, zanim On urodził się jako człowiek. Ona stała się pierwszym apostołem. Tak zostało na zawsze. Również i dziś Maryja przybliża Jezusa najszybciej. Łukasz mówi, że Jej droga odbywała się w pośpiechu. Możemy to tak rozumieć, że Jej droga przybliżania nam Jezusa jest szybsza niż zwykła droga dochodzenia do Niego.

Kiedy czytamy, że Maryja weszła do domu Elżbiety i ją pozdrowiła, nie możemy oprzeć się skojarzeniu ze zwiastowaniem. Zachowała się dokładnie tak jak anioł Gabriel. Jej osobiste spotkanie z Gabrielem sprawiło, że tak samo zaczęła zachowywać się wobec tych, którym przynosiła Jezusa i przynosi.

Być może i ty, jak Elżbieta, oczekujesz kogoś, kto by przyniósł ci odmianę życia. Elżbieta wyraźnie zmieniła się po ujrzeniu Maryi, poczuła napełnienie Duchem Świętym. Być napełnionym, to nie czuć w sobie pustki. Czujemy ją zawsze, dopóki szukamy spełnienia we wszystkim oprócz Boga. Począwszy od chipsów, a skończywszy na filmach, nic nie da człowiekowi poczucia pełni i satysfakcji z istnienia, oprócz Ducha Świętego.

Każdy człowiek wybiera najszybszą drogę do osiągnięcia jakiegokolwiek celu. Denerwujemy się na opóźnienie pociągu. Odczuwamy wstyd, gdy sami się spóźniamy. Bóg się nie spóźnia. Dał nam nawet szansę spotkania z Nim szybciej, niż gdybyśmy tego oczekiwali. Tą szansą jest Maryja. Wystarczy jeden Różaniec, który zadziała jak telefon interwencyjny, i jesteśmy w ramionach Ducha Świętego. Przestrzeń, którą Syn Boży choćby raz dotknął swoją obecnością, na zawsze staje się przestrzenią dotykającą Jego Obecnością. Jej łono, Jej wnętrze, Jej serce zostało wypełnione obecnością Ducha Świętego i obecnością Jezusa, i tak już zawsze będzie. Spotykając Ją, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa.

Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe. Jeden z moich przyjaciół prowadził dyskusję z pastorem zboru zielonoświątkowego. W pewnej chwili zapytał go o to, do kogo ludzie z jego wspólnoty przychodzą prosić o modlitwę wstawienniczą.

Odpowiedział, że do niego. Wtedy zapytał go, dlaczego. Na co zdziwiony pastor odrzekł, że ludzie uważają modlitwę pasterza za skuteczniejszą, ponieważ sądzą, że pasterz wspólnoty ma bliższy kontakt z Jezusem. Mój przyjaciel dalej pytał, czy gdyby istniała osoba na ziemi, która znałaby Jezusa najbliżej, to czy pozwoliłby swoim owieczkom do niej się udawać? Odpowiedział, że tak. Tym razem już wyraźnie zapytał, czy zna kogoś na świecie, kto miałby bliższy kontakt z Jezusem niż Jego Matka. Oczywiście ów pastor nie dał się przekonać, ale my pozwólmy sobie na pospieszny kontakt z Jezusem, czyli na przyjęcie Maryi choćby dziś, kiedy Jego przyjście jest tak bliskie. * * *

Jezus - dziecko dobrze wychowane

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach?

Na Jasnej Górze prawie każdego dnia przyprowadza się do zakrystii jakieś dziecko, które zgubiło rodziców. Siedzą na ławeczce, płacząc albo trwając w niemym odrętwieniu, i nie na wiele zdaje się pocieszanie. Na tle takich obrazków spokój dwunastoletniego Jezusa, który bez płaczu rozmawia z uczonymi w Piśmie i spędza czas w domu Ojca, wydaje się być fascynujący.

Mały chłopiec po raz pierwszy przeczytał parszę z liturgicznych tekstów i stał się Bar Micwa - Synem Przykazania, i od tego momentu miał świadomość większej przynależności do Ojca niż do najwspanialszych rodziców na ziemi. Jego przywiązanie do słów Boga wskazywało, że był wychowany w wolności od wszelkich uzależnień, posiadał pokój ducha i miłość do Ojca większą niż do któregokolwiek z rodziców. Był tak zajęty mądrością słów Boga, że nie zajmowało go nic w równym stopniu. To doskonałe świadectwo właściwego wychowania dziecka.

My zwykle podporządkowujemy swoją wolę uczuciom, tymczasem On swoje uczucia podporządkował woli Ojca. My, kiedy kogoś kochamy, modlimy się, kiedy zazdrościmy, angażujemy swoją wolę, by osiągnąć to, co inni, kiedy nie lubimy kogoś, skarżymy się Bogu, kiedy chcemy postawić na swoim, wyszukujemy religijne argumenty, a nawet cytaty z Biblii, kiedy czegoś pragniemy, zmuszamy Boga, by nam to ofiarował. Wszystko w nas jest podporządkowane naszym uczuciom i potrzebom, które w sumie zajmują miejsce bóstwa, i tak trwamy w naiwnie fałszywym przekonaniu, że jesteśmy naprawdę religijni.

Właściwe wychowanie powinno być nakierowane na to, by dziecko nauczyć wypełniania woli Boga, a nie zmuszania Boga do wypełniania pragnień dziecka.

Bóg nie jest „lokajem” naszych pragnień. Sensem życia człowieka jest służba Bogu. James Dobson podał wiele zasad, które budują właściwy obraz Boga w sercu dziecka. Niektóre z nich brzmią następująco: Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach? Czy uczono Cię od dziecka czytać Biblię jako najważniejszą księgę, czy było to ważniejsze niż odrabianie lekcji czy oglądanie filmów albo gry komputerowe? Czy uczono Cię udziału we Mszy z takim nastawieniem, że przychodzisz do kogoś ważniejszego niż rodzice? Czy ktoś tłumaczył ci, że wiara to zaufanie do Boga, a nie tylko pewność, że On istnieje?

Czy nauczono cię posłuszeństwa jako przygotowania do przyszłego posłuszeństwa Bogu? Czy Twoi rodzice byli godni posłuszeństwa, czyli byli osobami wiarygodnymi, rzetelnymi, autentycznymi, nie kłamali, nie oszukiwali, nie wykorzystywali cię dla własnych celów, nie manipulowali tobą, nie szantażowali cię? Czy dobrze tłumaczono ci obie prawdy o Bogu, który jest sprawiedliwy, ale i miłosierny? Czy tłumaczono ci, że grzech niszczy szczęście duszy i jest stanem nienormalnym dla człowieka, w odróżnieniu do stanu łaski, który jest czymś normalnym? Czy mówiono ci o konsekwencjach grzechu? Czy miałeś pozytywny przykład prawdziwości i uczciwości? Czy uczono cię święcić dzień święty? * * *



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
o Augustyn Pelanowski gn2008
Znak Katynia, znak Smoleńska [o Augustyn Pelanowski]
O Augustyn Pelanowski OSPPE “Oto Ja posyłam anioła przed tobą”
Ojciec Augustyn Pelanowski
Proroctwa o Polsce proroctwo o Augustyna Pelanowskiego
o Augustyn Pelanowski gn2011
o Augustyn Pelanowski gn2007
O Augustyn Pelanowski OSPPE Felietony zebrane
o Augustyn Pelanowski inne
PRODUKT MIŁOŚCIOPODOBNY, Augustyn Pelanowski OSPPE
o Augustyn Pelanowski gn2005
o Augustyn Pelanowski homilie zbiór
o Augustyn Pelanowski gn2010
o Augustyn Pelanowski gn2009
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
Bardzo dobry wywiad, ks.Pelanowski Augustyn
Możesz posłuchać, ks.Pelanowski Augustyn
Ochrona przed rozpadem, ks.Pelanowski Augustyn
Niespodziewana zmiana, ks.Pelanowski Augustyn

więcej podobnych podstron