DLACZEGO UŻYWAM IMIENIA BÔ YIN RÂ ?
Przekład: Franciszek Skąpski
Pochodzę z rodziny nie mającej zgoła nic wspólnego z literaturą.
Wieśniacy, leśniczowie i wiejscy rzemieślnicy byli moimi przodkami. Nie słyszałem nigdy o nikim, do czyjego zawodu należałoby czytanie książek.
O moim ojcu mogę wprawdzie powiedzieć, że bardzo chętnie czytał, chociaż znajdował na to czas wyłącznie po ciężkiej pracy fizycznej.
Ale literatura, którą darzył swymi względami, miała zakres ściśle ograniczony. Nie pytał o autora prócz pism swojego ulubionego Albana Stolza, którego "Weckstimman" dla ludu katolickiego napisany, zawsze z przyjemnością czytał, /lecz pierwsze jego spojrzenie/ odnosiło się do biskupiego "imprimatur", które dawało pewność, że katolik może znieść lekturę bez szkody dla swej wiary.
Ja również miałem już ponad dwadzieścia lat, a prócz swoich książek szkolnych i dzieł traktujących o anatomii, perspektywie, technice malarskiej i tym podobnych, nie przeczytałem jeszcze ani jednej książki bez cenzury kościelnej. A wówczas najpierw wyjednywałem sobie najskrupulatniej przestrzegając przepisy kościelne, w ordynacie arcybiskupim w Monachium dyspensę aby ze spokojnym sumieniem móc trochę więcej poznać literatury niemieckiej niż zawierały książki szkolne do czytania.
Muszę o tym wszystkim tu wspominać, jeśli chcę uprzystępnić zrozumienie, co się później działo ze mną, gdy - zobowiązany wobec mojego nauczyciela duchowego i wewnętrznie do tego przynaglany - wreszcie odważyłem się ogłosić drukiem to, co mogłem dać bliźnim moim ... Nie było to dla mnie bynajmniej łatwe! Musiałem zwalczać w sobie poważne sprzeciwy, zanim wreszcie mogłem się zdecydować wziąć na siebie odpowiedzialność, którą moim zdaniem ponosi każdy podający drukiem swoim współczesnym choćby jedno zredagowane przez siebie zdanie.
Jedynie imię autora, pod którym mógłbym podawać wieści o swych przeżyciach duchowych, nigdy nie budziło we mnie wątpliwości. Od samego początku zostało ustalone, że o moich doznaniach duchowych nie mogłem mówić pod tym imieniem, które zawsze wydawało mi się czymś najbardziej zewnętrznym w moim zewnętrznym życiu: - niby jakaś praktycznie wprawdzie konieczne, "etykieta" dla biura meldunkowego, ale nie dająca charakterystki nosiciela.
Moja nauka duchowa dała mi zupełnie inne pojecie o istocie prawdziwego "imienia", osobiście doświadczyłem, że można kroczyć wznosząc się od jednego imienia do następnego, że pewne litery w prawdziwym "imieniu" mogą pełnić rolę duchowych anten, a nawet więcej jeszcze. Sam jako uczeń duchowy miałem "imiona", które wpierw musiałem "przezwyciężyć" aby stać się godnym swojego imienia i odtąd znałem siebie tylko pod tym "moim" imieniem, tak że czasami, choć tylko przez ułamki minuty, musiałem się zastanawiać jakżesz to ja się nazywam według księgi adresowej i od tego czasu mogłem podpisywać się swym zewnętrznym imieniem i nazwiskiem: Józef Schneiderfranken bez jakiegokolwiek uczucia wewnętrznego powiązania...
Z drugiej strony znów miałem jednocześnie w pamięci, że przez cały czas młodości ważna dla mnie była wyłącznie treść książki, tak że na nazwisko jej autora prawie nie zwracałem uwagi. Dlatego nie wydawałem się sobie jako autor szczególnie ważnym i o ile się dało, usiłowałem wszelkimi sposobami unikać tego, aby na mnie osobiście, poza tym co się odnosi do moich pism, nie zwracano uwagi. Nie inaczej i dziś usiłuję odwracać od siebie tego rodzaju zainteresowania.
W moich pierwszych wypowiedziach, zebranych obecnie w "Księdze Sztuki Królewskiej" wówczas wydanych jako pierwsze próby, podawałem tylko początkowe litery B.Y.R. - aż wreszcie w "Księdze o Żywym Bogu", która w pierwszej swej redakcji ukazała się przed dziesięciu laty zdecydowałem się, na skutek rady wydawcy zamiast liter początkowych podpisać się pełnym imieniem - nie bacząc na jego dźwięk mający posmak Wschodu. - Doskonale uświadamiałem sobie, że z tego powodu powstać musi dla mnie wiele trudności, a że właśnie u ludzi, którzy przede wszystkim mieli być czytelnikami moich ksiąg - z powodu azjatyckiego brzmienia mojego imienia, które mogło być ujmowane jedynie jako wyszukany "Pseudonim", musiało się spotkać z najwyższą nieufnością. Widziałem też zbyt podnieconą ciekawość, aby miała mi oszczędzić pytań o "znaczeniu" mego rzekomego pseudonimu.
Ale mój doradca w sprawach wydawniczych bynajmniej nie podzielał tych wątpliwości i słusznie mógł wskazać to, że jeden z rozdziałów Księgi o Bogu Żywym podaje szczegółowe dane o rodzaju duchowych "imion", nabrałem wreszcie dostatecznego zaufania do rozsądku moich czytelników i powiedziałem sobie, że przecież z całej treści księgi powinniby wywnioskować z kim mają do czynienia - Że oczywiście nie mogliby mnie posądzać o to, abym uważał za potrzebne za pomocą wydającego się obcokrajowym pseudonimu tworzyć sobie dopiero pożądaną, błyskotliwą reklamę...
Na szczęście stwierdzić mogę, że to zaufanie w stosunku do większości czytelników, moich ksiąg było usprawiedliwione.
Jednocześnie z tym dochodzą jednak mnie od czasu do czasu słuchy o ludziach, którzy ze zrozumiałym uprzedzeniem gorszyli się z powodu "egzotycznego" imienia a tym samym sądzili, że mają powód do uchylenia się od czytania moich pism nie znając ani jednej stronicy ich treści.
Inni znów pragnęliby bardzo chętnie mieć niemieckie i wyraźne "tłumaczenie" imienia.
Tutaj nie mogę inaczej przyjść z pomocą, jak tylko mówiąc jednemu "Jeśli wywołuje w tobie zgorszenie, że piszę pod tym imieniem, z którego dźwięku jedynie poznaję siebie i jeżeli dla ciebie to imię brzmi zbyt egzotycznie, wtedy nazywaj mnie, proszę bardzo, jak ci się podoba, ale czytaj to, co i dla ciebie napisałem!" i drugiemu: " jeżeli spotykając moje imię musisz koniecznie coś myśleć", tedy nabierz chwilowo cierpliwości, aż zdołasz tak ujmować wewnętrznie wartość dźwięków, jak muzyk ujmuje wartość tonów w przedstawionych nutach!
A zresztą należy zrozumieć, że przez zwykłe przywiązanie nauczyciela duchowego, który mi nadał to imię, zwałbym się Bo Yin Râ, gdyby nawet te trzy sylaby były dla mnie tak samo "obce", jak się być może wydają inne. Raz na zawsze zaznaczyć muszę, że nie chodzi tu o trzy wyrazy, z których "sensu" można by było wyszperać coś tajemniczego, choć nawet te trzy sylaby stanowią źródłosłów dawnego języka, lecz tworzą one tylko dlatego moje przynależne mi jako człowiekowi duchowemu "imię", gdyż ich wartość dźwiękowa odpowiada rodzajowi mojej istoty tak samo jak określona grupa nut odpowiada określonemu akordowi.
Dla mnie osobiście to wszystko wydaje się tak krystalicznie jasne i wyraźne, tak proste i naturalne, że zdaniem moim każde dziecko powinno by zrozumieć o co tu chodzi.
Wprawdzie wiem również, że instynktownie nieomylne odczucie wartości dźwięków mowy ludzkiej, jako wynikających z ducha wartości, prawie całkowicie dla nas zaginął i, że nie błądzi ten, kto szuka podstaw, dlatego mój nauczyciel duchowy utworzył moje "Imię" z trzech źródłowych sylab dawnego wschodniego języka, chociaż mógłby je również złożyć z sylab lub wyrazów mojego ojczystego języka, co w każdym razie bardzo by ułatwiło moje zadanie.
Ale chyba przyznacie mi, iż poznanie powyższego faktu, jest niezbędne aby wiedzieć, że tylko nie znający światła głupiec mógłby być o tyle niezręczny, aby w czasach dzisiejszych drapować się w obco brzmiący pseudonim, ale trzeba też z treści moich ksiąg wywnioskować, że nie wolno posądzać mnie o nieuczciwość, polegającą na wyborze "pseudonimu", który mógłby zbudzić przypuszczenie, że jestem człowiekiem dalekiej, obcej rasy.
Kończąc muszę nadmienić, że dla mnie sposób, w jaki sam w swej młodości zwykłem był czytać książki interesując się raczej treścią ich i prawie nie interesując się autorem, wydaje mi się zgoła nie tak zły. Mogę tylko z całego serca życzyć sobie takich czytelników dla moich ksiąg!
Wreszcie z całą pewnością treść książki i oddziaływanie tej treści na duszę czytelnika jest też najpewniejszą podstawą do wydania sądu o autorze.
Powrót