Nieobliczalni, brutalni, źli
Młodzi bandyci
Skąd bandyckie szajki czerpią nowych członków, jak odbywa się nabór, jakie motywy kierują młodymi ludźmi, którzy decydują się na mafijną karierę? Jednej z odpowiedzi mogą dostarczyć wyniki niedawnego raportu NIK. Wynika z niego, że zbyt liberalne poprawczaki mogą być kuźnią przyszłych przestępczych kadr.
PIOTR PYTLAKOWSKI
Polityka nr 50/2002 (2380)
Kiedy Paweł S. spod Pruszkowa skończył szkołę podstawową, jego siostra wyszła za mąż za człowieka związanego z gangiem. Szwagier zaopiekował się Pawłem. Szczeniak wyspecjalizował się w okradaniu starszych kobiet. Za to dostał pierwszy wyrok - poprawczak. Wyszedł już jako człowiek według prawa dorosły, miał 17 lat. Wyglądał nad wiek poważnie, wysoki i napakowany. Szwagier umieścił go w grupie ściągającej haracze od właścicieli knajp. W jednym z pubów doszło do strzelaniny, zraniono barmana. Pub był pod ochroną konkurencyjnej grupy, wybuchła walka gangów. Pawła dopadli pod domem, bili metodycznie, aby zabić. Przeżył, ale z uszkodzonym kręgosłupem. Dzisiaj ma 22 lata, sparaliżowany od pasa w dół, jeździ na wózku. Młody inwalida, kombatant bandyckiej wojny.
O ile na początku lat 90. średnia wieku w bandyckim fachu przekraczała trzydziestkę, to dzisiaj wynosi 22-25 lat. Nowi mafiozi są coraz młodsi, coraz drapieżniejsi i groźni. Wychowali się na obrazkach z mediów, na których życie gangstera miało więcej plusów niż minusów. Widzieli przestępcę jeżdżącego najnowszym modelem Mercedesa albo BMW, ze złotym sygnetem, w otoczeniu pięknych dziewcząt. Dom bandyty to luksusowa willa z ogrodem i basenem. Lato na Lazurowym Wybrzeżu, zima w Alpach. Na "ty" z Andrzejem Gołotą, po imieniu z posłem K. i senatorem G. Minus był jeden, ale nie odstraszał - śmierć. Przeciwnie, igranie z życiem to dodatkowy smaczek, adrenalina nieodłącznie towarzysząca gangsterskim przygodom.
Posada na całe życie
Przez całe lata 90. mafiozi trwali w przekonaniu o swojej bezkarności. Policja i prokuratura nie umiały z nimi walczyć. Archaiczne narzędzia prawne uniemożliwiały rozprawienie się z grupami przestępczymi. Dopiero wprowadzenie instytucji świadka koronnego i incognito oraz policyjnej prowokacji pozwoliło na zwiększenie skuteczności działań. Ale nawet wizja krat nie zmniejszyła naboru - chętni do gangsterki wciąż się garną.
Najpierw krążą na dalekiej orbicie, są małolatami, którzy trochę kradną. Działają w osiedlowych bandach, popołudniami ćwiczą na siłowniach, wieczorami chodzą na łów. Policja już ich zna, początkowo są tylko notowani, potem jedna wpadka, druga, sąd dla nieletnich, zakład poprawczy. Tam dorośleją. Nawiązują nowe kontakty. Obmyślają plan na dalsze życie, w którym głównym celem jest praca dla prawdziwego gangu.
Oficer Centralnego Biura Śledczego - doświadczona policjantka zajmująca się młodymi członkami zorganizowanych grup przestępczych - opowiada o innej typowej drodze do gangsterskiej inicjacji: - Warszawskie blokowisko, 16-17-latkowie wystający w bramach. Pokończyli podstawówki albo zawodówki, dalej się nie uczą. Pracę może by i podjęli, ale pracy nie ma, a jak jest, to za grosze. Jeden z tych chłopaków pytał mnie niedawno: "A pani za 500 zł poszłaby do roboty? Przecież to bez sensu".
Czekają na fart i narzekają na brak gotówki, bo rodziców nie stać na kieszonkowe. I często bywa, że właśnie wtedy pojawia się niewiele starszy kolega z osiedla. Zajeżdża elegancką bryką, takim czarnym odpicowanym BMW. Stawia browar. Więc pytają: jak zrobić, żeby też pojeździć taką maszyną? W pytaniu jest propozycja: my wiemy, że ty kręcisz z grupą, też chcemy z kimś kręcić. Koleś radzi poczekać, okazja jeszcze się trafi. Czasem po tygodniu, czasem po kilku miesiącach wraca i daje pierwszą ofertę. - To zupełnie wstępna gra, niewinna na pozór propozycja. Mówi, że trzeba z miasta do miasta przeprowadzić auto, bo klient sam nie może odebrać - kontynuuje policjantka z CBŚ. - On nie informuje, że samochód jest kradziony, oni o to nie pytają. Jak wszystko idzie dobrze, koleś od BMW zleca kolejną tego typu robótkę. Daje też telefon komórkowy, żeby była łączność. Którejś nocy dzwoni i prosi, żeby go gdzieś zawieźć, bo popił. To już wyższy etap, zostać kierowcą gangstera.
I tak, szczebel po szczeblu, trwa wdrapywanie na kolejne poziomy wtajemniczenia. Młodzi są nieustannie sprawdzani, chociaż sami nie mają takiej świadomości. Nie odmawiają, kiedy pada propozycja, aby stali na czujce podczas włamania. Idą z szefem na ściąganie haraczu. Wreszcie biorą udział w napadzie na tira - to już prawdziwa robota. Już są członkami grupy. Już nie mają odwrotu. - Z gangu nie można odejść, to grozi śmiercią - mówi były policjant, który rozpracowywał grupę pruszkowską. - To posada, z której nie da się zrezygnować.
Na szczyt wdrapują się najbardziej przebojowi, na przykład ci, którzy mają krew na rękach. To sama śmietanka - ludzie od wykonywania wyroków. Żyją krótko, bo przeważnie ci, którzy zabili, sami są zabijani.
- Tworzą wokół siebie mit nieustraszonych, ale to nieprawda - uważa psycholog Jolanta Parzuch. - Boją się śmierci tak samo jak każdy, ale nie wierzą, że właśnie ich dopadnie. Ich odwaga wynika z braku wyobraźni, a czasem z fascynacji wymyślonym światem filmu, gdzie chociaż świszczą kule, bohaterowie uchodzą z życiem. Problem młodych bandytów siedzi w ich głowach. Skrzywione osobowości, brak pozytywnych wzorców i odwrócona hierarchia wartości.
Coraz mniej w bandyckich grupach mózgowców - tych, którzy planują i potrafią jak w grze w szachy przewidzieć ruchy przeciwnika. Nastąpił czas rewolwerowców, którzy strzelają, zanim pomyślą. Dlatego nowi bandyci w nowych gangach są takim zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego - nieprzewidywalni, brutalni i pozbawieni wyobraźni.
Krwawe prawo bez honoru
Po ostrej selekcji dokonanej przez ludzi z CBŚ stare gangi przestały działać, w ich miejsce pojawiły się liczne małe grupy, skrzykiwane do pojedynczej akcji, do konkretnego napadu. Szybka robota i zejście do podziemia. - Skończył się czas "autorytetów" - ocenia funkcjonariusz CBŚ. - Kiedyś wystarczyło powołać się na Pershinga, Dziada czy Krakowiaka, aby zyskać mir. Teraz wśród młodych bandytów nie ma już takich indywidualności.
Próbował zapanować nad dawnymi strukturami gangu wołomińskiego syn Mariana K., czyli Klepaka (zabitego w barze Gama na warszawskiej Woli). Jacek K., zwany Młodszym Klepakiem, przejął po ojcu interesy, szukał zemsty. Kolejno ginęli ludzie związani z grupą Karola S., podejrzanego o wykonanie wyroku na pięciu mężczyznach w Gamie. Ale Młodszy Klepak nie dokończył dzieła, bo przejął po ojcu nie tylko aktywa, ale i pecha. Zginął zastrzelony w Mikołajkach. - On od początku stał na straconej pozycji, chciał kontynuować dzieło ojca, ale nie potrafił tak jak stary zdobyć sobie posłuchu - twierdzi funkcjonariusz CBŚ. - Wiedzieliśmy, że szybko go odstrzelą.
Niedawno zastrzelono Piotra J., ps. Klajniak, lat 54, człowieka ze starej struktury pruszkowskiej. Chciał przejąć kontrolę nad działającymi na własną rękę grupami młodych bandytów, którzy po zamknięciu pruszkowskiego zarządu próbują wybijać się na samodzielność. Klajniaka dosięgła na szosie pod Nadarzynem seria z broni maszynowej, zginął też jego kierowca Sebek, 24-letni terminator w gangsterskim fachu. Policjanci są przekonani, że ta egzekucja pociągnie za sobą następne, bo żaden ruch nie pozostaje bez odpowiedzi. - To nawet nie jest kwestia zemsty - ocenia jeden ze śledczych. - Tu nie wchodzi w grę jakiś kodeks honorowy, bo wśród młodych bandytów nikt o honorze nie myśli. Stosują krwawe prawo dla zdobycia posłuchu. Zabijają, bo to się po prostu opłaca.
W polskiej odmianie mafii wszystko jest podporządkowane zyskowi i wszystko ma swoją cenę. Ostatnio nastąpiła dewaluacja. O ile jeszcze dwa, trzy lata temu za zabicie człowieka wyznaczano stawki od 10 tys. dol. w górę (za głowę niektórych policjantów i prokuratorów Pruszków obiecywał podobno nawet milion dolarów), teraz są chętni do wykonania wyroku za marne 2-3 tys. zł.
Malejące stawki to dowód na coraz słabsze zaplecze finansowe gangów. Po serii aresztowań liderów największych polskich gangów przerwano istotne ogniwo w łańcuchu świata przestępczego. Dotychczas struktura była klarowna. Na samym dole luźno powiązani z grupami adepci zwani przez policję komórkami. Wyżej żołnierze od wykonywania brudnej roboty. Nad nimi kapitanowie, przekazujący polecenia od sztabu i dozorujący ich wykonanie. Na czele zarząd. Ale obok, a czasem powyżej zarządu zajmowali pozycje tzw. finansiści - gangsterzy w białych rękawiczkach. To oni doradzali, w co inwestować. Z następcami aresztowanych bossów nie utrzymują kontaktów. - Uznali, że to zbyt ryzykowne - uważa oficer CBŚ. - Młodzi gangsterzy są gwałtowni i nieprzewidywalni. Bez tzw. finansistów grupy przestępcze nie potrafią inwestować zysków, po prostu je przejadają. Bycie żołnierzem w gangu już nie jest tak opłacalne. Według policyjnych ekspertów miesięczne dochody szeregowego członka grupy wynoszą od 3 do 10 tys. zł. Prawdziwe pieniądze zaczynają się na wyższych szczeblach, przywódcy zorganizowanych grup przestępczych obracają sumami sięgającymi 100-200 tys. zł - ale to niewiele wobec wielomilionowych obrotów Pruszkowa i Wołomina w okresie szczytu prosperity.
- Młodzi gangsterzy wszystko przeznaczają na bieżącą konsumpcję - ocenia nasz rozmówca z CBŚ. - Po udanym napadzie na tira przez tydzień, najwyżej dwa, bawią się do upadłego. Potem spłukani znów szukają fartu. Oszukują jedni drugich, wciąż są sobie nawzajem winni jakieś pieniądze, stąd wybuchające gwałtowne, kończące się użyciem broni, kłótnie o szmal.
Schować się choćby pod ziemię
Jerzy Kowalski (imię i nazwisko zmienione) ma 28 lat, działalność w grupie związanej z Pruszkowem zaczynał 6 lat temu. Był dobrze zapowiadającym się sportowcem, jako junior odnosił sukcesy w rzucie dyskiem. Rodzice wykształceni i kulturalni, ojciec inżynier, matka urzędniczka. - Trochę się z nimi rozminąłem - ocenia Jerzy. W ostatniej klasie liceum zaczął brać narkotyki, wpadł w nałóg. Potrzebował coraz więcej pieniędzy, kieszonkowe już nie wystarczało. - Znaleźli się chętni do pożyczania - opowiada. - To było wygodne, bo na początku wcale nie domagali się zwrotu długu.
Po prawie dwóch latach życia na kredyt dostał propozycję nie do odrzucenia. Albo natychmiast odda całą sumę wraz z horrendalnymi odsetkami, albo spłaci dług inaczej. - Spytałem, jak? - ciągnie opowieść. - My zrobiliśmy ci przysługę, teraz ty zrobisz nam, usłyszałem.
Wysoki, potężnie zbudowany młody człowiek był grupie potrzebny do ściągania haraczy. Zgodził się i przez kilka miesięcy łaził z kilkoma ostrzyżonymi na łyso osiłkami po warszawskich knajpach. Pieniądze od restauratorów oddawał szefowi, w zamian dostawał jakieś grosze. Kiedy domagał się wyższej gaży, słyszał, że i tak dostaje za dużo, przecież ma dług. - Przestało mi się to podobać, zagroziłem, że odchodzę - relacjonuje. - Powiedzieli, możesz odejść, droga wolna, ale za dużo wiesz, jesteś dla nas niebezpieczny. Zrozumiałem, że to groźba. Odejdę, ale nogami do przodu. Przestraszyłem się i dalej robiłem, co mi kazali.
Jeden z szantażowanych knajpiarzy zawiadomił policję, Jurek został aresztowany i postawiony przed sądem. Dotychczas niekarany, dostał mały wyrok - 1,5 roku więzienia. Wyszedł po roku. Ocenia, że pobyt za kratami przypieczętował jego przynależność do gangu. - Chyba dlatego, że nikogo nie przykapowałem - tłumaczy. Po wyjściu na wolność został kierowcą i ochroniarzem jednego ze znanych pruszkowskich bossów. Dostał pistolet i samochód do własnej dyspozycji, czarnego Volkswagena Golfa, był już szychą. - To mi imponowało, czułem się ważny - opowiada.
Po śmierci Andrzeja K., Pershinga, zabitego w Zakopanem, Jerzy komentował, że tamtemu należało się, bo zdradził grupę, współpracował z policją. Ale kiedy zaraz potem na jego bezpośredniego szefa dokonano udanego zamachu (zginął zastrzelony na ulicy, kiedy wychodził ze sklepu z zakupami), uznał, że skończyła się lojalność i solidarność. Dwa razy ktoś próbował Jurka zabić - raz pod jego wozem wybuchła bomba, drugi raz jacyś faceci ostrzelali go z kałasza. Dowiedział się, że ma w grupie wrogów na śmierć i życie - podejrzewają, że chce przejąć władzę. - A ja chciałem tylko schować się gdzieś pod ziemię i przetrwać - tłumaczy. - Ale to łatwo powiedzieć, tak naprawdę przed tymi ludźmi nie ma gdzie uciec.
W ubiegłym roku podczas ulicznej awantury został postrzelony w nogę przez policjanta w cywilu. To paradoksalne, ale, jak sam mówi, ten postrzał uratował mu życie. - Przestałem być postrzegany jako konkurent do przewodzenia. Przez pół roku chodziłem o kulach, byłem niegroźnym dla kogokolwiek inwalidą.
W tym czasie do aresztów trafili ci, którzy chcieli go zabić. Nagle wokół zrobiło się cicho, nikt nic od Jurka nie chciał. Wyjechał z Warszawy na południe Polski, wynajął mieszkanie. Mieszka z dziewczyną, planują ślub. Pracuje za 2 tys. zł miesięcznie. - Sam jestem zdziwiony, ale to mi w zupełności wystarcza - puentuje.
Psucie w poprawczakach
Poznański kryminolog dr Zbigniew Rau, zajmujący się przestępczością zorganizowaną w Polsce, przyznaje, że naukowo nie zbadano jeszcze, w jaki sposób do zorganizowanych grup przestępczych trafiają nowi członkowie. Jak prowadzi się nabór, na podstawie jakich kryteriów dokonywana jest kwalifikacja. - Problem dotyczy młodocianych, właśnie wracam z seminarium dla sędziów rodzinnych. Skarżą się, że brakuje diagnozy stanu zagrożenia. Bez takiej podstawy trudno im programować resocjalizację nieletnich - mówi. - Ale bez wiedzy o tym, jak dany człowiek staje się członkiem grupy przestępczej, nie można też wywieść żadnych wniosków o zapobieganiu takiej patologii.
On sam przebadał grupę stu pensjonariuszy zakładów poprawczych - jaka jest ich ocena gangów zorganizowanych i czy sami zamierzają wstąpić w ich szeregi. Grupę badawczą wyselekcjonował z ponad 800 wychowanków poprawczaków. Wywiady przeprowadzał jedynie z tymi, którzy popełnili minimum cztery czyny przestępcze, a więc z osobnikami szczególnie zdemoralizowanymi. Sześciu z nich już funkcjonowało w strukturach przestępczości zorganizowanej, a ponad połowa w kręgu swoich kolegów rozróżniała członków takich grup przestępczych. - Tymczasem w policyjnych statystykach dotyczących przestępczych związków zorganizowanych nie ujęto ani jednego nieletniego - zauważa dr Rau. - To dowód, że po pierwsze, statystki są jeszcze niedoskonałe, a po drugie, że problem jest znacznie szerszy niż postrzegają go policjanci.
Młodociani przestępcy podkreślali najistotniejszą korzyść wynikającą z przynależności do grupy zorganizowanej - pieniądze. Ale też poczucie bezkarności i luzu. Na pytanie, co ich najbardziej pociąga w gangu, padały takie odpowiedzi: "kasa, bym się dogadał z jakąś wiarą, co jest przypakowana i nikt by mnie nie ruszył", "dragi, handel i dystrybucja, zabawa z kumplami", "miałbym pieniądze, samochody, dziwki, towarzystwo, mógłbym się zabawić". Na pytanie, czego oczekiwaliby od grupy, w której by działali, większość wymieniała zaufanie, lojalność, poczucie bezpieczeństwa. Przykładowe wypowiedzi: "żeby nie kręcili wałków na pieniądze i żeby nie sprzedawali policji", "żeby nie było chamstwa, że jeden okrada drugiego". Od członków grupy zorganizowanej oczekiwaliby szacunku, koleżeńskości i pewności, że "jeden drugiego nie sypnie".
Jako największe zagrożenie dla funkcjonowania grupy przestępczej nieletni wskazywali na tzw. wyciek informacji poprzez, jak wymieniali: konfidentów, szpiegów, kapusiów, sprzedawczyków, donosicieli i wtyki. Część niebezpieczeństwa upatrywała w działalności konkurencyjnych grup, a także w błędach popełnianych wewnątrz macierzystej grupy, np. spowodowanych kłótniami o pieniądze. Tych, którzy bezwarunkowo zadeklarowali chęć uczestnictwa w grupie zorganizowanej (20 proc. badanych), zapytano, czy byliby w stanie popełnić zabójstwo. 45 proc. odpowiedziało, że tak, a 30 proc., że nie. Pozostali byli niezdecydowani. Ale na to samo pytanie inaczej sformułowane: czy popełniłbyś zabójstwo, jeśli miałoby to być sprawdzianem twojej lojalności wobec grupy - pozytywnie odpowiedziało już 70 proc. respondentów.
Dr Zbigniew Rau tak komentuje wyniki swoich badań: - Nieletni, którzy deklarują chęć działania w grupie zorganizowanej, są skłonni zaakceptować najbardziej nawet brutalne metody działania takiej grupy. To cena, jaką godzą się zapłacić za dopuszczenie do życia w określonym środowisku, od którego oczekują, że będzie ich drugim domem. Z kolei ci, którzy nie chcą przystąpić do grupy, jako powody wymieniają na przykład obawę, że z tej drogi nie ma odwrotu, z grupy nie da się po prostu wystąpić.
Droga do gangu
Jarosław Mroczek, który odsiaduje wyrok dożywotniego więzienia za zabójstwo kierowcy tira, zapamiętał drogę, jaką odbył od uczciwego życia do zbrodni jako ciąg przypadków (na podstawie jego listu do redakcji). Do grupy przestępczej został wessany, nie bronił się przed tym. Wcześniej był kierowcą w firmie transportowej w Krotoszynie, tam poznał Sławomira Budnera (za to samo zabójstwo też skazanego na dożywocie). Mroczek zwolnił się z pracy, Budner nadal jeździł tirami. W marcu 2000 r. Sławek poprosił Mroczka o przysługę. Wyjaśnił, że ma kurs z oponami, ale na te opony ktoś złożył mu zamówienie. Tir został fikcyjnie ukradziony.
Po pewnym czasie gang obdarzył Mroczka i Budnera pełnym zaufaniem, pasowano ich na członków grupy. Już bez skrupułów przekazano im kolejne zlecenie - napad na tira. Ten skok nie poszedł już łatwo. Zabili kierowcę. Złapała ich policja, a sąd posadził na dożywocie. Tak skończyła się ich kariera w gangu.
Inną wędrówkę do mafijnej grupy odbył przywódca olsztyńskiego gangu porywającego biznesmenów 30-letni Piotr M. Pochodzi z tzw. porządnego domu, ojciec do dzisiaj jest wysokim urzędnikiem wielkiej firmy ubezpieczeniowej. Piotr już w szkole średniej związał się ze środowiskiem marginesu, pociągało go towarzystwo młodych bandziorów. - Był ambitny, założył sobie plan, że zostanie ojcem chrzestnym gangsterskiej grupy - opowiada były kolega Piotra M. Początkowo grupa traktowała go nieufnie, uważano, że to maminsynek, który dla jakiegoś widzimisię chce do nich przylgnąć. Ale M. szybko zdobył autorytet. Był przebiegły i bezwzględny, przybrał pseudonim Troll. To on obmyślił plan porywania ludzi dla okupu. Kiedy grupę wyłapała policja, Troll do końca szedł w zaparte, nie przyznawał się do niczego. Na procesie dostał 15 lat więzienia. Ojciec na rozprawę nie przyszedł.
Według dr. Zbigniewa Raua, rekrutacja do polskich grup przestępczych odbywa się bez oprawy znanej z amerykańskich filmów. - Na pewno wymagana jest czyjaś rekomendacja - mówi. - Grupy działają bowiem jako struktury hermetyczne, człowiek przypadkowy nie zostanie dopuszczony do wewnątrz.
Psycholog Jolanta Parzuch uważa, że pasowanie na członka grupy odbywa się nieformalnie: - Takim aktem jest zapewne dokonanie pierwszego poważnego przestępstwa, z którego korzyści odnosi cała grupa.
Według danych Komendy Głównej Policji, w 1999 r. na terenie Polski funkcjonowały 423 zorganizowane grupy przestępcze, skupiające prawie 5 tys. członków, w 2000 r. 405 grup liczących ponad 4 tys. ludzi. Grażyna Puchalska z biura prasowego KGP informuje, że w 2000 r. Centralne Biuro Śledcze postawiło zarzuty o przynależność do grup zorganizowanych (art. 258 kk) 643 osobom, rok później już 968 osobom. W I półroczu 2002 r. CBŚ takimi zarzutami obarczyło 621 ludzi. Część band rozbito - to bez wątpienia sukces policji, ale na ich miejsce natychmiast pojawiły się nowe, bo natura nie znosi próżni.