KIR BUŁYCZOW
Zhańbione miasto
(Opozoriennyj gorod)
Piętno hańby, jakim los naznaczył czoło Wielkiego Guslaru, tak
jak każde piętno, było niezmywalne. I nie można obwiniać za
nie masonów, syjonistów, CIA, czy mafię.
My jesteśmy winni.
Ale przyznać się do tego nie możemy.
Wszystko zaczęło się od tego, że w okolicach Wielkiego Guslaru
wylądował taki sobie zwyczajny statek kosmiczny z systemu
Scypiona. Na statku był jeden kosmita. Nie wiadomo, jak się
nazywał
Przybysz, najprawdopodobniej nie miał złych zamiarów. Może
była mu potrzebna pokrzywa, uważana w Galaktyce za uniwersalny
środek wychowawczy, a może chciał nazrywać konwalii dla swojej
przyjaciółki.
Kosmonauta wybrał bezludne miejsce w lesie, niedaleko od
Wielkiego Guslaru, wypatrzył jaskrawozieloną polanę i nacisnął
na hamulce.
Gdy statek powoli zbliżał się do ziemi, kosmonauta przejrzał
się w lustrze. Wszystko było w porządku, wyglądał jak
najzwyklejszy guslarski grzybiarz. To na wypadek, gdyby w
lesie doszło do jakiegoś przypadkowego spotkania. Kosmita
ściśle przestrzegał zasady nieingerencji.
Statek dotknął ziemi, trawa rozchyliła się i na powierzchni
pojawiło się czarne błoto. Okazało się, że na wskutek
niedopatrzenia ze strony kapitana i przyrządów, statek
wylądował na niedużym ale głębokim trzęsawisku.
Kosmita szybko otworzył górny luk statku podobnego do
gigantycznego srebrnego jaja i wyskoczył na ostatnie suche
miejsce.
Przez jakieś pół minuty stał na szczycie statku. Ciągle miał
nadzieję, że za chwilę statek dotknie dna trzęsawiska. Ale gdy
czarna maź zaczęła ze wszystkich stron podchodzić do jego
butów, kosmita zebrał siły i skoczył na suchy brzeg, oddalony
od statku o jakieś dziesięć metrów.
Kosmita postał tak z dziesięć minut, patrząc na znikający w
trzęsawisku statek. Bagno zamlaskało, wsysając go, zakołysało
się i uspokoiło.
Kosmita gotów był się rozpłakać.
Sytuację, w jakiej się znalazł, można było nazwać tragiczną.
Był dziesiątki lat świetlnych od domu i najbliższej stacji
technicznej, całkiem sam, na planecie, na której wcześniej nie
postała stopa prawie żadnej istoty z cywilizowanego Kosmosu,
musiał odlecieć z niej, nie nawiązując kontaktu z miejscowymi
władzami i prasą.
Jeżeli nie uda mu się zrealizować tego nierealnego zadania,
pozostanie mu tylko samobójstwo. A samobójstwo było dla tego
kosmity czynem nie tylko niewykonalnym, ale i wstrętnym.
Nie podjąwszy żadnej decyzji, kosmita ruszył w stronę
Wielkiego Guslaru, mając nadzieję, że po drodze uda mu się coś
wymyślić.
Jak każdy galaktyczny podróżnik, kosmita miał za sobą szkołę
przeżycia. Mógł nie oddychać przez trzydzieści dwie minuty,
wydostać się z głębokości pięciuset metrów bez akwalungu,
spaść z szóstego piętra i nie zabić się, mógł porozumieć się z
napotkanymi istotami w ich języku, biegał szybciej niż
amerykańscy Murzyni, pływał lepiej niż krokodyl
I znał sztuczki, do których kosmonauci mogli się uciekać na
obcych planetach.
Rozmyślając o możliwościach ratunku, kosmita przypomniał sobie
jedną taką sztuczkę, która mogła mu pomóc, jeśli mieszkańcy
Ziemi byli skłonni do powszechnego w Galaktyce grzechu, czy
powiedzmy raczej, słabości.
Należało to sprawdzić.
Rozmyślając w ten sposób, kosmita wszedł do Wielkiego Guslaru.
Na przedmieściach królują jednopiętrowe domki, ale im bliżej
centrum, tym domy są wyższe, osiągając w centrum wysokość
czterech pięter.
Pomiędzy domami stoją cerkwie, które przetrwały antyreligijną
propagandę, ulicami jeżdżą rowerzyści i motocykliści.
Mercedesów kosmita nie zauważył, chociaż znał się na markach
ziemskich samochodów.
Kierując się w stronę centrum, przybysz studiował lokalizację
sklepów i sklepików.
We wszystkich sklepach kosmita zastygał przed ladą i długo
wpatrywał się w towar, próbując zrozumieć, na co jest popyt, a
co nie wywołuje zainteresowania klientów.
Doszedł do wniosku, że nikt nie kupuje napoju kawo podobnego
“Rześki poranek”. W jego skład wchodziły produkty czyste
ekologicznie: mąka z żołędzi, palona kora głogu, i inne
interesujące komponenty. Wydawało się że ten produkt będzie
się odpowiedni do eksperymentu psychologicznego. Kosmita
usiadł na ławce w ogródku, nieopodal cerkwi Paraskiewy
Piatnicy i patrzył na płynące obłoki. Zachowywał się jak
pająk, który nieruchomo i nawet leniwie czeka na swoją
zdobycz.
Zdobycz pojawiła się po dziesięciu minutach w osobie zasapanej
od dźwigania ciężkiej torby staruszki, której imienia nie
znamy.
Babcia siedziała przez minutę albo dwie w milczeniu, zanim jej
sąsiad zwrócił się do niej z pytaniem.
- Ciśnienie?
Babcia odwróciła głowę i zobaczyła obok siebie człowieka,
raczej młodego, należącego do typu mężczyzn, którzy wzbudzają
zaufanie właśnie w starszych paniach. Z takich mężczyzn
wychodzą doskonali zięciowie i beznadziejni mężowie.
- Zamęczyło mnie - zgodziła się babcia.- Od rana w głowie tak
stuka i stuka, jakby pociąg jechał i jechał i nie mógł
przejechać.
- A mojej mamie przeszło, jak ręką odjął. Mogę zaświadczyć.
- A co zrobiła?- zainteresowała się babcia.
- Nie wiem wprawdzie, czy macie to u was w sklepach - środek
na pierwszy rzut
oka dziwny, nikt by się nie domyślił, a mojej mamie - jak ręką
odjął.
W tym momencie kosmita przerwał i zaczął się wpatrywać w
obłoki, tak jakby w życiu nie widział nic bardziej
interesującego.
- Niechże pan mówi, niech pan mówi, chyba, że to sekret.
- Właściwie to dałem mamie słowo, że nikomu nie powiem...Ale
czuję do pani sympatię i współczuję pani, więc zdradzę pani
tajemnicę.
- Obiecuję - nikomu ani słowa! - powiedziała na wszelki
wypadek babcia.
Młody człowiek już jej nie słuchał. Jak modlitwę, jak
pogańskie zaklęcia, mamrotał:
W gorącej wodzie rozpuścisz
Dwie trzy łyżki na szklankę odmierzysz
I do czterdziestu policzysz
Napój leczniczy otrzymasz!
- Jak, jak pan powiedział?- przejęła się staruszka. Bała się,
że zapomni
- Zapisać, czy nauczy się pani na pamięć?- zapytał kosmita.-
Napój kawopodobny “Rześki poranek”.
- Lepiej niech pan zapisze, pamięć już nie ta ...
Kosmita zapisał czterowiersz drukowanymi literami. Potem
powiedział:
- Lepiej nie gotować. Doprowadzić do wrzenia, ale nie gotować
- Rozumiem - babcia z trudem oderwała się od kartki. - Dwie -
trzy łyżki na szklankę odmierzysz, napój leczniczy otrzymasz.
Nie widziała już kosmity. Miała przed sobą szczytny cel.
Kosmita poszedł do hotelu, oczarował dyżurną i dostał łóżko w
apartamencie. Mieszkało tam jeszcze dwóch facetów. Z
województwa.
Nie zdejmując butów, kosmita położył się na łóżku i zaczął
myśleć. Nikt mu nie przeszkadzał. W środku roboczego dnia w
pokoju nikogo nie było.
Ten pierwszy krok jeszcze nic nie znaczył. Nawet gdyby miał
szczęście. Puszczona przez niego plotka mogła ucichnąć, gdyby
trafiła na niezainteresowanego pośrednika. Trzeba było działać
dalej, tymi samymi środkami. Zanim będzie można przejść do
punktu głównego, kosmita musiał oszołomić miasto, rozhuśtać
je, jak łódkę, sprawić, żeby zagubiło się jak dziecko w gęstym
lesie.
Potrzebny był kolejny nonsens.
- Eureka!- krzyknął kosmita, zrywając się z łóżka po
półgodzinie intensywnego myślenia. - Eureka!
Oczywiście, słowo “eureka” jest tylko przybliżonym
tłumaczeniem jego okrzyku.
Przybysz wyszedł na główną ulicę i rozpoczął poszukiwania
przedmiotu swojej kolejnej dywersji.
Podszedł do straganu gdzie gruba wąsata kobieta handlowała
nietypowymi dla Guslaru owocami: bananami, ananasami, mango,
kiwi. Trzy albo cztery osoby stały w kolejce nie denerwując
się, nie krzycząc i nie bojąc się, że owoców zabraknie - oto,
jakie czasy nastały!
Kosmita poczekał na swoją kolej, wybrał kiść co żółciejszych
bananów. Nie odchodził daleko, nie chował się nigdzie, żeby je
zjeść, przeciwnie, podszedł do piaskownicy, w której maluchy
uczyły się wznosić zamki z piasku. Mamy i babcie siedziały
obok na ławkach.
Kosmita rozłożył dużą chusteczkę, usiadł na niej, a banany
położył na ławeczce, obok siebie. Potem odłamał jednego banana
i powoli, demonstracyjnie, obrał go ze skórki. Robił to tak
elegancko, że młode mamy patrząc na niego myślały: jaka
szkoda, że los dał mi za męża Pietię, albo podsunął Wasię.
Dlaczego nie poczekał i nie wydał mnie za tego skromnego,
pełnego wewnętrznej godności człowieka.
Wtedy ten pełen godności człowiek zburzył przyjemny obrazek.
Obrał banana, wyrzucił do kosza owoc, zostawił skórkę. I
zaczął ją pożerać z dziwną, nieludzką żarłocznością.
Tylko proszę nie myśleć, że sprawiało mu to przyjemność. Wręcz
przeciwnie, w normalnych warunkach kosmita nigdy by nie zrobił
czegoś tak wynaturzonego.
Niektóre mamy zaczęły ochać, inne odwracały wzrok. A kosmita
pomyślał, że następnym razem powinien wziąć jajka. Można
bardzo efektownie wylewać zawartość pod nogi i chrzęścić
skorupkami.
Mamy, rozczarowane, milczały, a jakaś babcia trzymając w ręku
napój “Rześki poranek”, ruszyła w stronę przybysza, żeby go
skarcić. Ale nie zdążyła. Wyprzedziła ją trzyletnia
dziewczynka Wiera. Dziewczynka podeszła do wujka, który jadł
skórkę od banana i powiedziała:
- Jesteś głupi, tak?
- Nie - odpowiedział kosmita, z radością przysłuchując się
ciszy, która zapanowała w ogródku. - Nie jestem głupi.
- To dlaczego jesz skórkę ? Trzeba jeść banana.
- Nie masz racji dziewczynko - odpowiedział kosmita - Jem to,
co zdrowe.
- To ty jedz to co zdrowe, a mnie daj to, co nie zdrowe - i
dziewczynka pokazała
pozostałe banany.
Wtedy jej mama, przystojna, farbowana blondynka ze skłonnością
do tycia, podbiegła do przybysza, złapała Wierkę i ciągnąć ją
za rękę, powiedziała:
- Niech się pan nie gniewa na dziecko, ona już jest taka
wrażliwa...
- Proszę, powiedziała babcia z pudełkiem “Rześkiego poranku” w
ręku. - jak to psują dzieci. Pokazują im różne głupoty, a one
powtarzają.
- Ach - zdziwił się przybysz, - pani na pewno nie czytała
książki profesora Poleżajewa “Żyjcie długo i cieszcie się
życiem”?
- Nie, nie było okazji - powiedziała babcia, z pewnym
przerażeniem patrząc, jak młody człowiek obiera drugiego
banana, wyrzuca środek, i żuje skórkę.
- Tam, na podstawie statystyki, dowiedziono czarno na białym,
że skórka od banana powoduje niewiarygodne odmłodzenie. Jeżeli
spożywa się regularnie cztery skórki dziennie przed jedzeniem
to nie tylko wzrasta, za przeproszeniem, potencja, ale również
znikają wszystkie zmarszczki, nie mówiąc już o nadnerczach.
- Oho!- powiedziała babcia z pogardą - Myślałby kto!
- Niech pani spróbuje kupić banana w Japonii - powiedział
kosmita. - Co tam w Japonii - proszę pojechać do Moskwy. U nas
ludzie ustawiają się w kolejkach już wieczorem.
- A to dobre! - powiedziała babcia.
Jedna z mam pociągnęła swoje dziecko do wyjścia z ogródka.
- Dokąd idziesz, Dusia? - zapytała koleżanka.
- Późno się zrobiło, za pół godziny Grigorij przyjdzie z pracy
na obiad.
Powiedziała to tak fałszywym głosem, że pozostałe kobiety
zrozumiały- Dusia leci wykupić wszystkie banany. Zrozumiał to
również kosmita, który życzliwie rzucił za Dusią:
- Za dużo skórek na raz może zaszkodzić! Może dojść do
katastrofalnego odmłodzenia organizmu.
Z charakterystyczną dla narodu rosyjskiego wrażliwością, Dusia
krzyknęła:
- Nie bądź taki mądry!
Dla pozostałych kobiet był to sygnał do zabrania dzieci i
porzucenia ogródka.
Ostatnia wyszła babcia, przyciskając do piersi pudełko
“Rześkiego poranka”.
Kosmita wyciągnął nogi ( rano kupił sobie buty firmy
“Salamander” - marzył od nich od dawna), przeciągnął się i
zaczął obmyślać nową intrygę dla mieszkańców Guslaru.
Należało rozpowszechnić szkodliwe plotki wśród pozostałych
warstw społeczeństwa.
Kosmita poszedł do sklepu monopolowego.
Minęły czasy, gdy w kolejce po wódkę ludzie tratowali się i
zabijali. Teraz wódki jest tyle, że można się w niej kąpać.
Ale po dziś dzień guslarscy amatorzy alkoholu mają swoje
ulubione miejsca, z którymi związane są jasne wspomnienia.
Najważniejsze z nich to dział monopolowy w sklepie spożywczym
nr 1. Czego tam tylko nie przywozili! Czego tylko nie
sprzedawali, za czym się nie zabijali! Święte miejsce. Czy
godzi się kupować teraz wódkę w innym sklepie, nawet jeśli
wszędzie można ją kupić bez kolejki?
- Ciekawa rzecz - powiedział kosmita zwracając się do ludzi
przed sklepem,- ciekawa rzecz, takie naruszenie technologii.
- A o co chodzi? - zapytał nieufnie człowiek z dziecięcym
przezwiskiem Czerwono- nosy Jeleń. Nie pora teraz na
wyjaśnianie, w jakich dramatycznych okolicznościach Beniamin
Utkin stracił swoje imię i zyskał to indiańskie przezwisko.
- Gazety trzeba czytać- powiedział ostro kosmita. Do tego
audytorium trzeba było mówić ostro. Inaczej wielu mogło nie
zrozumieć.
- W gazetach nic już nie ma - powiedział Pogosian. - Wszystkie
się zaprzedały.
- A “Ekspertyzę” czytaliście? - zapytał nie zmieszany
przybysz.
- Jaką znowu ekspertyzę?
- W “ Ekspertyzie”, dodatku do “Izwiestij”, pisali, że teraz
szukają winnego na całym świecie. W wyniku wojen konkurencji,
wódka “Rosijskaja” już drugi tydzień ma o dwa procent więcej
niż zwykle. Ma, nie uwierzycie, czterdzieści dwa procent.
- Łżesz - powiedział Czerwononosy Jeleń. - Piłem ją wczoraj.
Wódka jak wódka.
- O to, to, widzieli cię wczoraj w kanałku - powiedział
Pogosian.
- No i proszę - powiedział przybysz - Nie wytrzymał chłop.
Rozumiecie, to nie o wódkę chodzi. Dodatkowy procent - oto, co
zwala człowieka z nóg.
- Ożeż ty! - powiedział ktoś.
- “Rosijskaja” - powiedział przybysz,- ale nie każda. Tylko ta
z zieloną etykietką.
W tym momencie przeszły dwie dziewczyny, które z ożywieniem
rozmawiając żuły skórki od banana. Widok był tak nienaturalny,
że mężczyzni zapomnieli o wódce, a kosmita ucieszył się, ze
jego działalność przynosi efekty.
- Mówisz, o dwa procent? - zapytał Pogosian, człowiek ufny i
prosty.- No i co z tego wychodzi?
- Wychodzi z tego, ze niby wypiłeś litr, a tak naprawdę to nie
litr, a litr i pięćdziesiąt gram.- wyjaśnił ktoś.
- Za darmo? - zapytał Czerwono nosy Jeleń.
- Otóż to - powiedział przybysz i poszedł dalej siać zamęt,
jak diabeł, chociaż oczywiście nie był diabłem, tylko
najzwyklejszym księgowym, który niechcący trafił na obcą
planetę i musiał się z niej wydostać.
Panujący w ludzkim mrowisku niepokój cieszył kosmitę. Jego
przewidywania sprawdzały się, intuicja go nie zawiodła. Ale
żeby zadać miastu ostateczny, miażdżący cios, kosmita
potrzebował czasu i dodatkowego wysiłku umysłowego.
Każde miasto, jak żywy organizm, ma żyły i arterie. Ulice.
Wypełnia je krew miasta - jego mieszkańcy. Potoki płyną w
konkretnym kierunku, ich bieg jest celowy. Rano ludzie idą do
pracy, wypełniając arterie i środki komunikacji, w ciągu dnia
pracujący i niepracujący chodzą po sklepach, wieczorem płyną
ulicami - żyłami do swoich mieszkań, a potem znowu je
porzucają, wychodzą do kina lub dyskoteki.
A przybysz robił wszystko, żeby zmylić bieg potoków, żeby
organizm miał dosyć, żeby zagubił się w działaniach swoich
erytrocycików.
Dzika jak tornado, kolejka, ustawiła się przed dwoma sklepami,
w których wykryto obecność kawo podobnego napoju “Rześki
poranek”.
Po opustoszeniu straganów z bananami, tłum kobiet, głównie
młodych, stal na przystani na rzece. Powiedziano im, ze tam,
na osiedlu Zarzecze, na straganie u Kawiniakiana, są jeszcze
banany.
Mężczyzni biegali od sklepu do sklepu w poszukiwaniu
czterdziestodwuprocentowej “Rosijkiej”
Pozostawały jeszcze dzieci.
- Dzisiaj - powiedział przybysz, nachylając się do
trzecioklasisty - w klubie miłośników rzeki, będą wyświetlać
osiemnaście odcinków “Żółwi Ninja”- za darmo...
I wiele rodzin nie doczekało się swoich pociech na obiedzie.
A starsze pokolenie płci męskiej?
Dla nich przybysz nie żałował pieniędzy, kupił koszyk
borowików (pustosząc w tym celu cały bazarek), po czym stanął
na przystanku autobusowym i każdemu zainteresowanemu dawał
kartkę z planem. Na planie zaznaczone były parowy, gdzie
kosmita rzekomo zbierał borowiki. Podobno zostało ich tam
jeszcze ze dwie ciężarówki.
Ostatnim ciosem, zadanym tego ranka, była wiadomość, którą
usłyszał od przybysza Korneliusz Udałow. Przybysz oczywiście
nie wiedział, ze rozmawia z samym Korneliuszem Udałowem,
którego nie weźmiesz na tanie galaktyczne plewy.
- Dziwne - przybysz podszedł do Udałowa, który czekał na
autobus na rogu Puszkińskiej.- Nigdy jeszcze czegoś takiego
nie widziałem.
- Czego pan nie widział? - zapytał przez grzeczność Udałow.
- Takiego pluśnięcia. Dwadzieścia lat wędkuję, ale żeby tak
plusnęło - nawet nie myślałem, ze to możliwe.
Jakim szóstym zmysłem przybysz odgadł, ze Korneliusz jest
zapalonym wędkarzem - nie wiadomo. Ale od razu obudził w
Udałowie czujność.
- Gdzie?- zapytał.
- A tam, w sadzawce. Widzi pan, cerkiew, a za nią jest
sadzawka.
- Co pan!- zaśmiał się Korneliusz. -Jaki plusk? W tej sadzawce
żyją tylko żaby.
- Dziwne, bardzo dziwne - myślał na głos kosmita.- Siedziałem
na brzegu, a on przeszedł dosłownie przy moich nogach.
- Kto?
- Sum. Nieduży, z półtora metra, ale widziałem go na własne
oczy. Gdybym nie był tu tylko przejazdem, wziąłbym spinning i
ucieszył rodzinę połowem. Dobrze, ze nie trzeba daleko jechać.
Przyjechał autobus.
Udałow, który na niego czekał, stał dalej na jezdni i
wytrzeszczał oczy, a przybysz spokojnie wsiadł do autobusu i
powtórzył opowieść o sumie dwóm młodym obibokom, którzy go
wyśmiali i wyskoczyli na następnym przystanku.
Tak wiec, gdy Udałow, zwalczywszy wątpliwości, przybiegł nad
sadzawkę z wędką i podrywką, na brzegach siedziało, wypisz
wymaluj jak żaby, dwudziestu sześciu wędkarzy w różnym wieku.
Udałow splunął, ale rozepchnął łokciami co młodszych
konkurentów i usiadł.
Teraz, gdy miasto osiągnęło stan organizmu chorego na świnkę z
powikłaniami, kosmita zdecydował się na najważniejszy trick.
Od tego zależało jego życie.
A także od tego, czy Wielki Guslar jest gotowy rzucić się w
przepaść hańby i poniżenia.
O pomyłce nie mogło być mowy. Kosmita, tak jak saper - pomylić
mógł się tylko raz. I byłby to jego ostatni błąd.
Potrzebował mężczyzn. W dobrej formie.
Mężczyzni stali obok stadionu “Riecznik” i leniwie dyskutowali
o szansach swojej drużyny piłkarskiej. Do rozpoczęcia meczu
było jeszcze pół godziny.
Kosmita zaczął przysługiwać się rozmowie.
Tak jak przypuszczał nie miała ona żadnego związku z piłka
nożną.
W Wielkim Guslarze, dotkniętym choroba plotek i pogłosek,
zaplatanym w pajęczynę sumów, skórek od banana, napojów
“Rześki poranek” i trzy lub cztery inne przedsięwzięcia
kosmity, rozmowy były wyjątkowo monotematyczne i zakończyły
się emocjonalną porażką mężczyzn. Mężczyzni zupełnie nie
wiedzieli, co robić - wierzyć czy nie wierzyć... A jeśli
wierzyć, to komu? Chcieli wierzyć Bardzo. Rosjanin zawsze chce
wierzyć i zawsze znajdują się ludzie, którzy powiedzą: “Uwierz
mi, Iwanie Iwanowiczu! Ja wskażę ci drogę!”
- Ale co ciekawe - wtrącił się do rozmowy kosmita - Udałow
jednak złowił suma w tej sadzawce. Metr dwadzieścia. Sam
widziałem.
- Dwa sumy - poprawił kosmitę mężczyzna w niebieskim dresie.
- I szczupaka - powiedział trzeci.
- Szczupaka nie - zaprotestował człowiek w niebieskim dresie.-
Widziałem jak wracał. Dwa sumy i jesiotr.
-Jaki tam jesiotr!- zezłościł się chłopak w bejsbolówce. -
Skąd by się wziął jesiotr w tej kałuży! Tam są tylko pijawki.
- I co, może suma nie złapał, co, może nie złapał?-
gorączkował się człowiek w niebieskim.
- No, suma złapał - przyznał chłopak, nie chcąc dostać po
karku.
- To jeszcze nic!- powstrzymał go gestem były sportowiec z
fioletową twarzą pijaka.- A samochód z borowikami
widzieliście?
Zaczęli się kłócić. Jedni widzieli, inni nie widzieli, albo
nie wierzyli...
- Ja też w to nie wierzę - powiedział kosmita tak głośno, że
pozostali zamilkli.- Jestem nietutejszy i dziwi mnie, jakie
głupoty ludzie o was opowiadają. Szczerze mówiąc...- W tym
momencie kosmita zająknął się i wszyscy nagle zrozumieli, że
nawet jeśli do tej pory nieznajomy nie kłamał, to teraz
zacznie. - Szczerze mówiąc, boję się - pójdę jutro na bagna w
poszukiwaniu rzadkich roślinek, a ktoś z was przypomni sobie
tą głupią bajeczkę i polezie za mną. A ja nie znoszę
niekompetentnych ludzi. Nie, żeby mi było szkoda złota, nie,
złota mi nie szkoda, ale nie znoszę niekompetencji.
I kosmita odwrócił się i zaczął iść, a wszyscy kibice w
liczbie ponad dwudziestu, ruszyli za nim, okrążyli go i
odcięli mu drogę odwrotu.
- Przepraszam bardzo - powiedział człowiek w niebieskim
dresie. Najwyraźniej miał duszę przywódcy. - Co to za rośliny?
- Ręce przy sobie!- zbuntował się kosmita przeciwko
przesłuchaniu.
- Pokaż pozwolenie na zbieranie rzadkich roślin!- krzyczał
jakiś facet, metr czterdzieści w kapeluszu, z włosami
wystającymi z uszu.
- Z CIA, z CIA!
Kosmita z zadowoleniem skonstatował, różnorodność i siła
plotek rosną w oczach. Jutro całe miasto będzie mówić, jak to
złapano agenta - truł wodę w stawie i pluł do studni.
- Mów! - rozkazał mężczyzna w niebieskim. Pozostali oddychali
szybko i płytko.
- Ale nikomu ani słowa!- zastrzegł kosmita. - Sami rozumiecie.
- Rozumiemy, rozumiemy, co mamy nie rozumieć - pospieszyli z
odpowiedzią słuchacze.
- W czasie rewolucji zatopili to na bagnach. Wywozili w
pociągu pancernym pieniądze frontu północnego. Ale czerwoni
deptali im po piętach. Oni tam -i czerwoni tam! Oni tutaj - i
czerwoni tutaj! I wtedy generał Miller wydał rozkaz wrzucenia
kanistra w bagno.
- Niech pan powtórzy nazwisko generała - poprosił staruszek,
przypominający białą myszkę doświadczalną. Trzymał w ręku
notes i chciał zapisywać.
- Żadnych notatek! - ostrzegł kosmita. Sąsiedzi rzucili się na
staruszka, zabrali mu notes i wyrzucili go z grupy okrążenia.
- Mam mapę - powiedział kosmita. - Kto chce popatrzeć? Ale
tylko jedna osoba!
- Ja popatrzę - powiedział człowiek w niebieskim.
- Nie, nie, wybory! Trzeba wybrać delegatów!- sprzeciwił się
metr czterdzieści w kapeluszu.
- Oto mapa - powiedział kosmita i wyciągnął z kieszeni
przygotowaną wcześniej kartkę.
I zaczął objaśniać, w której części bagien leży kanister ze
złotem. Pozostali zaglądali mu przez ramię, sapali, ale
niczego nie mogli zrozumieć.
- Ty nas prowadź - powiedział staruszek z ostatniego rzędu.
- I po co mam was prowadzić? - zdziwił się przybysz.-
Potrzebna mi koparka, a nie banda nierobów. Potrzebuję łopat,
pomp! Techniki!
- Technika tam nie dojdzie! - krzyknął metr czterdzieści.
- Zobaczymy - powiedział przybysz. - W razie czego pójdziemy
po trupach.
Ludzie poczuli, że krew szybciej krąży w ich żyłach. Wyglądało
na to, że trafił się wódz, który wiedział czego chce.
- A rzeczywiście - powiedział staruszek z ostatniego rzędu.-
Pamiętam, mówiono o tym w latach dwudziestych. Pętak był wtedy
ze mnie, ale pamiętam.
Nie minęła nawet godzina, gdy na ósmym kilometrze na leśną
drogę zjechała z szosy koparka, trzy wywrotki, samochód
asenizacyjny z wielką karbowaną rurą, do odciągania wody,
żuraw, gazik, a za tą, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak
ściągniętą techniką, spieszyli ludzie z łopatami, grabiami i
innymi narzędziami.
Maszyny grzęzły w błocie, ludzie wyciągali je na własnych
plecach, stękali, przeklinali, walczyli, ale nie poddawali.
Czuli się tak, jakby forsowaali Dniepr.
Rzecz jasna nie doszło by do takiego masowego zaślepienia,
gdyby miasto nie było odpowiednio przygotowane. Wielki Guslar
zasypany lawiną plotek, oklapnięty, zatrwożony, bliski był
wpadnięcia w panikę.
Przybysz nie wtrącał się do organizacji robót. Pokazał tylko
okrągłą plamę trzęsawiska, gdzie należało szukać kanistra, a
dowodzenie powierzył człowiekowi w niebieskim dresie.
Ludzie podzielili się pracą. Jedni pomagali koparce ryć kanały
odprowadzające, inni razem z samochodem asenizacyjnym
odciągali wodę, jeszcze inni ładowali wywrotki...Wszyscy mieli
co robić. I wszystkich ogarnął ten szczególny zapał pracy,
kiedy człowiek zapomina po co się tak poświęca i wysila.
Najważniejsza jest sama praca!
Po godzinie trudów z bagna wynurzył się wierzchołek podobnego
do gigantycznego jaja, statku kosmicznego. Rozległy się
triumfalne okrzyki - wszyscy zrozumieli, że to jest właśnie
ten kanister.
- Zdwójmy ostrożność, towarzysze!- powiedział przybysz i
zażądał, żeby koparka przeniosła go na środek trzęsawiska.
A tam zeskoczył na swój statek. Towarzysze pracy bili brawo.
- Zdwójmy wysiłki, przyjaciele - krzyknął. - Koniec już
bliski. Skarby są już prawie w naszych rękach.
Niektórzy zaczęli pytać, co on tam plecie o jakichś skarbach,
skoro łowimy jesiotra, inni doszli do wniosku, że zaraz
pojawią się borowiki - przypuszczeń było wiele.
Przybysz z całkowitym spokojem otworzył górny luk i wszedł na
statek. Statek był do połowy wyciągnięty z błota.
Zapadła pełna napięcia cisza.
Czując, że coś jest nie w porządku, przybysz wystawił głowę z
luku i krzyknął:
- Odejść na dwadzieścia kroków! Znalazłem minę! Dopóki jej nie
rozbroję - nie podchodzić! Przerwijcie pracę! Ludzie, mówię do
was - odciągnijcie koparkę, samochód, jeszcze się, nie daj
Boże, coś złego stanie!
Posłuchali go, a metr czterdzieści w kapeluszu krzyknął:
- Ostrożnie z tą miną, uważaj na siebie!
- Uważaj! - poparli go inni.
Wzruszony przybysz zamknął szczelnie luk, spojrzał przez
peryskop\ iluminator, czy nie ma w pobliżu jakichś widzów. Na
szczęście, wszyscy zgodnie z poleceniem, wycofali się na suchy
teren, przykucnęli wokół trzęsawiska.
“Żegnajcie przyjaciele!”- powiedział w myśli przybysz.
Po krótkiej walce z bagnem, statek kosmiczny wyrwał się w górę
i, ciągnąc za sobą czarne strumienie błota, poleciał ku
niebu... W chwilę później zniknął ludziom z oczu.
....w Wielkim Guslarze opowiedzą wam wiele ciekawych historii.
Ale nigdy nie usłyszycie o tym, jak mieszkanki miasta żuły
skórki od banana, piły napój “Rześki poranek”, a ich mężowie
łowili w sadzawce jesiotra, albo wyciągali z bagna kanister ze
złotem.
Co prawda, zdarza się, że jakaś ślicznotka ni z tego ni z
owego, zje skórkę od banana i wyrzuci środek. Albo, że ktoś od
niechcenia zarzuci wędkę w sadzawkę... Ale to są wyjątki,
atawizmy.
tł.E.Skórska