DLA TEJ MIŁOSCI GIANNA BERETTA MOLLA


Dla Tej Miłości Warto Żyć

____________________________________________________________

Błogosąłwiona Gianna Beretta Molla

Scenariusz: s. M. K.

POSTACI:

Sceny Gianny Sceny Fantyny

Gianna Fantyna

Doktor Gianna Dalia

Piotr Molla Kozeta

Koleżanka Tolomi

Kolega Blachevelle

Matka Lokaj

Mała Oberżysta

Przyjaciółka Żona

Siostra Sąsiadka

Pielęgniarka Kuglarz

Lekarz

SCENA I MUZYKA

Pokój Gianny - kącik biurko, książki itd. Fotografia Matki i niemowlęcia, na ścianie duża fotografia P i G Molla

w tle włoska piosenka. Słychać GONG Gianna zrywa się i wprowadza do pokoju Koleżeństwo mówiące po włosku

Kolega: Ciao Giana ! Aj skritto dżia gualke kaza?

Gianna: Usciano adesso

Kolega: Forse? Risulteri Gualcze?

Koleżanka: E Buono a Nulla rozczarowanie

Gianna: Perke?

Koleżanka: przeglądając scenariusz Kochana, to nie ma sensu.

Tłumaczę ci to od dwudziestu minut, a ty uparcie powtarzasz swoje.

Kolega: Ta sztuka nie może być wystawiona na konkursie, szkół Genui,

bo nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Koleżanka: Dlaczego uparłaś się na tych Nędzników? I to nie dość, że to staroświeckie, to jeszcze w dodatku

ta biedna, naiwna Fantyna- cóż ona wielkiego zrobiła?

Gianna: Ależ, mi nie chodziło w tej sztuce o biedę, tylko o miłość, którą Fantyna ukochała swoje dziecko

Kolega: Ponoszenie ofiary z miłości do dziecka - jeszcze mało o tym wiesz.

Gianna: Wręcz przeciwnie, wiem bardzo dużo.

Koleżanka: Gianno, bez sentymentów Pomyśleć bardziej realnie.

Co tam napisałaś? - naiwna dziewczyna, która dała się oszukać ...

i to jest temat na scenariusz? BOMBA

Gianna: Ależ to nie są sentymenty, Może byście przeczytali jeszcze raz?...

Koleżanka: Kochana, nie mamy na to czasu. Ja już to czytałam. Nie nadaje się do niczego.

Kolega: Mogliśmy ostatecznie poprosić kogoś innego, ale taka była umowa że scenariusz to Twoje zadanie.

Wiesz Gianna, to ty przemyśl ten temat jeszcze raz...

Gianna: Starałam się wydobyć to, co ważne i prawdziwe, i myślę, że mi się udało.

To wy tego nie rozumiecie... Fantyna kochała swoje dziecko ...

tak bardzo... ona była zdolna do takiej miłości ... jak... jak...

Kolega: Z takim podejściem, jak twoje, zmarnujemy życiową szansę - czy wiesz, co moglibyśmy w życiu osiągnąć wygrywając ten konkurs.

Koleżanka: Nie będziemy się sprzeczać, bo to śmieszne. Koniec dyskusji. Obiecałaś że napiszesz ten scenariusz.

Koleżanka: ...tylko usuń wszystkie najbardziej rażące niedorzeczności, które umieściłaś. wręcza Giannie plik papierów.

Marząc ... Jeśli wygramy ten konkurs mamy indeksy w kieszeni...

Zastanów się nad tym przy okazji przerabiania scenariuszu...

Kolega: No, to wszystko. Musimy iść.

RAZEM Ciao Giana! , Cio!

Wychodzą

Gianna: po ich wyjśćiu Przemyślę to, ale to najszczersza prawda!

Ta sztuka nie może stanąć do konkursu, bo nie ma nic wspólnego z rzeczywistością... Gdybyś ty przeżyła to, co ja... bierze z biurka zdjęcie Mamy

Gianna: Naiwna Fantyna jest postacią n i e r e a l n ą... Czy żyć j e d y n i e dla miłości jest nierealne?

Ale ja żyję, Mamo...

Całuje i odstawia, bierze scenariusz i książkę i siada na podłodze - poprawia scenariusz-

Gaśnie światło - pali się tylko lampka na biurku - Przyćmione światło. Z tego miejsca Gianna ogląda przesuwające się przed jej oczyma sceny. rozrzucony scenariusz.

Gianna zaczyna Pisać scernariusz, przegląda książkę i mówi:

Gianna: Tolomi ... Dziewczęta, usiądźcie do stolika, a my z Blachevellem (czyt.: Blaszewelem) zamówimy jakieś ciastka....

SCENA II

Muzyka lekka, radosna. Wiek XIX. Kawiarnia paryska. Scena dobrze oświetlona. Jest dzień. Jakaś starsza para siedzi przy stoliku. Drugi stolik jest wolny. Wchodzą z głośnym śmiechem 4 osoby: dwóch chłopców ubranych dość elegancko i dwie dziewczyny - widać, że z ludu.

Tolomi: Dziewczęta, usiądźcie do stolika, a my z Blachevellem (czyt.: Blaszewelem) zamówimy jakieś ciastka.

Dziewczęta same przy stoliku marzą rozanielonym głosem:

Dalia: Fantyno, taka radość, że mogłyśmy być z naszymi chłopcami dziś cały dzień!

Te przechadzki, te zazdrosne spojrzenia kobiet na ulicy!

Mamy szczęście, że los pozwolił nam zaznajomić się z tymi bogatymi studentami. Pomyśl, żadna z naszych znajomych nie miała takiego szczęścia.

Gdyby nie nasi chłopcy, zostałybyśmy może na zawsze praczkami z Montreuil (czyt. Mątréj),

a tak będziemy paniami z Paryża!

Fantyna: Tak, Dalio. Wyobraź sobie: muśliny, aksamity, wytworne powozy, służący, rącze konie!... I to wszystko w zasięgu ręki... Ach, gdybym mogła to opowiedzieć swoim rodzicom, ale cóż, nawet ich nie znam...

Doprawdy miałyśmy szczęście. Jesteśmy z resztą ładne i trzeba przyznać, że niegłupie...

Dlaczego miałybyśmy się nie podobać? Zmieniając ton

Ale jak myślisz, co nasi chłopcy wymyślą na niespodziankę, którą nam tak ciągle obiecują?

Dalia: Nie mam pojęcia. Ale mam nadzieję, że będzie to coś śmiesznego, bo bardzo się śmieją zawsze, gdy o tym mówią.

Wchodzą chłopcy z talerzykami ciastek.

Tolomi: A oto i ciasteczka dla naszych pań!

Fantyna: A cóż, niespodzianka?

Blachevelle: W porę nam pani przypomniała.

Uroczyście Tolomi, wybiła godzina zdumienia naszych pań! Panie raczą zaczekać.

Daje znak ręką na Tolomiego, poczym chłopcy poważnie składają pocałunki na czole dziewcząt i kładąc palce na ustach wychodzą. Dalia klaszcze w dłonie z zachwytu.

Dalia: To już jest zabawne!

Fantyna: Nie bawcie długo... Czekamy...

Dziewczyny w milczeniu kończą ciastka. Rozglądają się po kawiarni. W końcu wstają od stołu - dłuży się im.

Fantyna: Tak długo ich nie widać... Minęła cała godzina...

Dalia: To prawda... A nasza niespodzianka?

Do dziewcząt podchodzi obsługujący stoły chłopiec. Wręcza Fantynie list. Ta obraca go w dłoniach.

Dalia: A co to?

Lokaj: Panowie zostawili dla pań.

Fantyna: Czemuś go zaraz nie przyniósł?

Lokaj: Bo panowie kazali oddać paniom dopiero po godzinie.

Fantyna: Patrz, Dalio, tu jest napisane: „To jest niespodzianka”.

Dalia: Rzeczywiście. Zobaczymy, co piszą...

W pośpiechu rozrywa kopertę i czyta:

Kochane dziewczęta! Wiedzcie, że mamy rodziców. (Co to są rodzice, o tym niewiele wiecie. Tak nazywają się ojcowie i matki).

Otóż nasi rodzice płaczą za nami. Poczciwe staruszki martwią się marnotrawnymi synami i pragną naszego powrotu. Obiecują sobie, że będziemy prefektami, ojcami rodzin, radcami stanu, merami miast...

Ojczyźnie też wiele na nas zależy. W chwili więc, gdy będziecie to czytały, dwa gorące rumaki będą unosiły nas w kierunku naszych papciów i mamciów. Dajemy nogę i wygrzebujemy się z przepaści, którą wy jesteście, kochane dziewczynki!

Opłakujcie nas i bywajcie zdrowe. Blisko dwa lata czyniliśmy was szczęśliwymi. Nie miejcie nam tego za złe. Podpisano: Tolomi i Blaschevelle (czyt.: Blaszawél).

Dalia: Ha! To rzeczywiście zabawne! To z pewnością pomysł twego Tolomiego.!

Fantyna: Nie, to wygląda na Blechevella (czyt.: Blaszawela).

Dalia: Możliwe, w każdym razie to straszna niespodzianka, Boże !

Fantyna siada Zanosi się od płaczu..

Fantyna: W mojej małej wsi z dzieckiem bez ojca nie będę mogła być nawet praczką!

Gaśnie światło.

SCENA III

Gianna wstaje z podłogi - odkłada scenariusz, nastawia w radio włoską stację radiową - bierze album na okładce portrecik ślubny rodziców - Ogląda zdjęcia - niektóre wyjmuje z okładek

W gabinecie lekarskim Doktor Gianny. Słychać sygnały karetek. Pani doktor bada dziecko, jego matka siedzi obok. Doktor przez cały czas jest pełna energii, nawet wówczas, gdy w dalszej części sceny wpada w zadumę. Trzeba zachować jej jasność ducha i pogodę wewnętrzną.

Na scianie gabinetu widoczny kalendazr z datą grudzień 1954 r

Matka: Boję się o to dziecko. Ma dopiero sześć lat... i jest taka wrażliwa... To moje piąte dziecko.

Straszna bieda u nas. Mąż stracił pracę. Ledwo wiążemy koniec z końcem. Za komorne zapłacić nie mogłam, więc przeprowadzaliśmy się ze trzy razy. Może przy tych przeprowadzkach ją tak przewiało.

Pani doktor..., czy to coś poważnego?

Dr Gianna: Oddychaj głęboko. Tak, dobrze. Jeszcze raz. Wciągnij powietrze... i wypuść. Wciągnij... i wypuść.

Bardzo ładnie.

A więc córka zachorowała przed trzema tygodniami?

Matka: Tak. Mniej więcej. Nie mogłam przyjść wcześniej, bo trudno jest się zwolnić z pracy.

Jak będę brać wolne, to mnie wyrzucą.

Dr Gianna: Rozumiem. Ale ta zwłoka niestety jest ze szkodą dla dziecka. Córka ma bardzo osłabiony organizm.

Wygląda brzydko, płuca są zainfekowane.

Wypiszę pani skierowanie do szpitala w Mediolanie. Tam mają dobrych specjalistów z pediatrii.

Matka: Ależ pani, to za daleko! Nie stać mnie będzie, żeby odwiedzić małą.

A z resztą, kto ich opłaci, tych specjalistów?

Dr Gianna: Niech się pani nie martwi. Mam do dyspozycji fundusz dla najbiedniejszych rodzin. Z niego pokryjemy większość wydatków.

Natomiast co do odwiedzin, też znalazłoby się wyjście. Z kliniką pozostajemy w stałym kontakcie. Jedna z moich koleżanek jeździ tam służbowo trzy razy w tygodniu - bardzo miła kobieta. Z pewnością nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby się pani dosiadła.

Nie musi mieć pani absolutnie żadnych skrupułów. To moja przyjaciółka. Obie należymy do Akcji Katolickiej od wielu lat. Wiem, że można na nią liczyć.

Matka: Nie za bardzo się orientuję, co to za partia, ta Akcja Katolicka, ale jeśli pani doktor do niej należy, zapisałabym się z zamkniętymi oczami. Nie wiem, jak się odwdzięczę za to złote serce pani doktor!

Dr Gianna: To pani ma złote serce. Wychować pięcioro dzieci w tak nędznych warunkach to prawdziwy heroizm.

Mnie za nic dziękować nie trzeba. Wykonuję to, o czym wiem, że Bóg tego ode mnie żąda.

To proszę porozmawiać z mężem i zgłosić się do mnie jeszcze w tym tygodniu, dobrze?

No co malutka, smutno ci będzie bez mamy, ale się nie martw, nie potrwa to długo. Mamusia będzie często przyjeżdżać.

Ubierając małą i szykując się do wyjścia.

Matka: Dobrze, dobrze, pani doktor. Niechże Pan Bóg panią doktor błogosławi i wynagrodzi wszelkie dobro, jakie ma pani dla ludzi. Dziękujemy serdecznie. Chodź Patriczio. Powiedz „Do widzenia” pani doktor.

Mała: Do widzenia.

Dr Gianna: Do widzenia Patriczio. Do widzenia.

Gianna zdejmuje kitel, zmęczona. Wyjmuje z kieszeni list. Całuje go z uśmiechem, kładzie na stoliku. Wychodzi za parawan się przebrać. Wchodzi przyjaciółka.

Przyjaciółka: filuternie Gianno, kończysz już?

Dr Gianna: A jesteś... Tak, tak, już skończyłam. Trochę się spieszę... Miałam tu przed chwilą taką panią, która będzie się chciała dosiąść do ciebie w drodze do Mediolanu - jej córeczkę skierowałam tam do kliniki.

Strasznie biedna kobieta, ale powiem ci resztę jutro, dzisiaj już nie zdążę. Zgodzisz się na to towarzystwo?

Przyjaciółka: Pewnie, jak trzeba... O... liścik... od umiłowanego?

Parodiuje : Ach! Umiłowana Gianno! Miłości moja jedyna.... No, jak tam? Oświadczył się już

Dr Gianna:wychodzi zza parawanu.

Dr Gianna: To zaproszenie na koncert.

Przyjaciółka: No proszę, proszę! P a n n a Gianna już niedługo może będzie p a n i ą Gianną.

„Gianna Beretta Molla” - brzmi nieźle. Hm?

Dr Gianna: Nie żartuj sobie. Piotr to jeszcze nic poważnego.

Przyjaciółka: Nic poważnego, nic poważnego. A ja bym powiedziała, że właśnie bardzo to wszystko poważne.

Z tego wynika że nie będziesz leczyć chorych na misjach? Twój wielebny brat pewnie bardzo się zmartwi, że nie będzie miał lekarza dla swoich owieczek?

Dr Gianna: Ta sprawa jest już przesądzona. Nie mogę. Nie mam odporności na klimat tropikalny.

Pytam teraz rzeczywiście Pana Boga, czy nie powinnam w takim razie założyć własnej malutkiej owczarni...

Coraz częściej o tym myślę.

Przyjaciółka: I co?

Dr Gianna: I wydaje mi się, że kiedy byłam w Lourdes, Matka Boża powiedziała mi:

„Tak, bycie matką to jest twoja droga”.

Zamyślona przez chwilę. Ale za chwilę zaczyna energicznie nakładać kapelusik przed lustrem. Mówi bardzo naturalnie, jakby „przy okazji”.

Wiesz myślę, że każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa:

czy to fizycznego, czy duchowego czy moralnego. Bóg po prostu złożył w nas kobietach instynkt życia.

Kapłan jest ojcem, siostry zakonne są matkami dusz.

Straszna rzecz, kiedy młodzi nie przyjmują powołania do rodzicielstwa.

Każdy musi przygotować się do własnego powołania: przygotować się, aby być dawcą życia przez poświęcenie.

Przyjaciółka: Tak... Nie przyjmują, bo to poświęcenie bardzo kosztuje.

Lepiej zachować niezależność, wolność i mieć święty spokój....

Dr Gianna: Święty spokój to tak naprawdę może dać tylko Pan Bóg, gdy spełnimy Jego wolę.

Ja Mu zawsze mówiłam: „Jezu, obiecuję Ci, że podporządkuję się temu wszystkiemu, co mi przeznaczysz.

Pozwól mi tylko rozpoznać twoją wolę”.

Uśmiecha się.

Nie wiedziałam tylko, że to będzie trwało trzydzieści dwa lata...

Pukanie do drzwi

Przyjaciółka: O..! Zdaje się, że ci szczęśliwa gwiazdka zaświeciła.

Dr Gianna: Nie wiem.

Wsuwa się niepewnie Piotr.

Piotr: Można?

Przyjaciółka: A, to pan Piotr. Można, można. Oczywiście.

Piotr: Dobry wieczór.

Całuje w rękę Giannę i jej przyjaciółkę. Zwracając się do Gianny, nie odrywając od niej oczu:

Piotr: Przyszedłem porwać panią doktor do filharmonii, czy mogę to uczynić?

Dr Gianna: Tak, daję się porwać. Z przyjemnością.

Przyjaciółka: Nawet na zawsze!

Machają do siebie na pożegnanie. Gianna i Piotr wychodzą. Kurtyna.

SCENA IV

Muzyka Andea Bocelii albo Anna German

w tym czasie Mała Gianna wstaje je jabłko przrkłada książki - telefonuje Ojciec -Piotr Mola

Gianna: Mieszkanie inżyniera Piotra Molla. Słucham.

....

Ach to ty tato!!

....

Tak wróciłam dzisiaj wcześniej.

....

Nie! Wolę zostać w domu - mam jeszcze trochę pracy z tym scenariuszem... Tato .... wiem, że o mamie opowiedziałeś mi wszystko, ale... wiesz... tato, kiedy wrócisz do domu?

....

Zyta i Laura mają dzisiaj bardzo długo wykłady - Jeszcze ich nie ma

....

...Pierluigi ? ... nie wiem.

...

... a ty co chciałbyś zjeść na kolację?

....

Niem ma sprawy ja też mam na nie ochotę ... pa, tato.

Odkłada słuchawkę może ziewa albo coś

Ponownie otwiera album jednak oczywiście patrzy na scenę

SCENA V

Na scenie oświetlone są punktowo wiszące: suknia ślubna i welon oraz leżący na stoliku bukiet ślubny.

Fragmenty listów odtwarzane są z taśmy.

Piotr: Gianno, chciałbym być mężem, o którym zawsze śniłaś w swoich najpiękniejszych snach i pragnęłaś w twoich najradośniejszych i świętych pragnieniach, mężem godnym twoich cnót, dobroci i twojego wielkiego uczucia.

Nasza miłość jest pełna, gdyż potrafi czekać na błogosławieństwo z nieba. Przybliżam się do ołtarza, prosząc Jezusa, aby wspomógł moje braki i uczynił mnie zdolnym, bym potrafił cię zawsze czynić szczęśliwą.

Dr Gianna: To ja właśnie chciałabym uczynić cię szczęśliwym i być taką, jakiej pragniesz: dobrą, wyrozumiałą i gotową ponieść ofiary, których życie od nas zażąda. Ty jesteś człowiekiem, którego pragnęłam spotkać, ale nie przeczę, że wiele razy pytam siebie: czy ja będę jego godna? Tak, ciebie, Piotrze, ponieważ czuję się takim niczym, niezdolną do niczego, że chociaż pragnę bardzo uczynić cię szczęśliwym, boję się, że nie dam rady.

A więc modlę się do Pana tak: „Panie, ty widzisz moje uczucie, pomóż mi i wzmocnij mnie, bym stała się małżonką i matką, jakiej Ty chcesz i myślę, że Piotr tego pragnie”. Czy dobrze modlę się, Piotrze?

Piotr: Oto moja odpowiedź na pytanie, które do mnie kierujesz; dla mnie jesteś wszystkim, o najdroższa Gianno.

Dr Gianna: Piotrze, ile muszę się nauczyć od ciebie! Jesteś dla mnie przykładem i dziękuję ci. Tak więc z Bożą pomocą uczynimy wszystko, co możliwe, aby nasza rodzina mogła być małym wieczernikiem, gdzie Jezus będzie królował ponad wszystkimi naszymi uczuciami, pragnieniami i czynami.

Mój Piotrze, brakuje tylko kilka dni, a staniemy się współpracownikami Boga w stwarzaniu. W ten sposób możemy Mu podarować dzieci, aby Go kochały i Mu służyły. Pomyśl, Piotrze, o naszym gniazdku rodzinnym ogrzanym miłością i rozradowanym przez dzieci, których Pan nam udzieli.

Po chwili przerwy, z naciskiem:

To prawda, że będą także i boleści, ale jeśli będziemy się miłowali zawsze tak, jak miłujemy się teraz, w raz z Bożą pomocą będziemy potrafili je znieść.

Jak ci się wydaje? Jak ci się wydaje? Jak ci się wydaje? - coraz ciszej, jak echo......

Gianna obserwując scenę. Wzdycha zamyka album.

Kurtyna

Gianna: Jak różne są drogi miłości!

Dlaczego Jedni są mniej szczęśliwi, drudzy bardziej.

Dlaczego nie wszyscy ludzie rozumieją jak wiele od nich samych zależy, co tak naprawdę zrobią ze swoim życiem

SCENA VI

Przed domem stoją Żona Oberżysty i Fantyna. O czymś żywo dyskutują. Obok stoi mała dziewczynka - Kozeta. Żona Oberżysty o pełnych kształtach i chytrym wzroku, dość strojnie odziana. Fantyna z tobołkiem, nędznie ubrana ale jej dziecko w ładnej sukieneczce, wstążkach i bucikach. Słychać w tle odgłosy dziecięcych śmiechów. Oberżysta na razie za sceną.

Fantyna: Niech pani zabierze moją córkę. Bo widzi pani, wracam do Montreuil, mojej rodzinnej miejscowości i nie mogę

ze sobą zabrać dziecka. Robota nie pozwala, z dzieckiem trudno. W moich stronach są tacy śmieszni.

Pan Bóg mnie natchnął, żebym się tu zatrzymała.

Kiedym ujrzała pani dzieci, takie ładne, schludne i szczęśliwe, poruszyło się coś we mnie.

Pomyślałam sobie, muszą mieć dobrą matkę. Tak jest. Niech moje maleństwo będzie siostrzyczką dla pani dzieci. Będą jak trzy siostry.

A zresztą niedługo powrócę. Trochę chciałabym zarobić na nasze utrzymanie, choć serce się kraje na samą myśl o rozstaniu z moją Kozetką.

Gwałtownie przytula do siebie dziecko, głaszcze po buzi, kilkakrotnie całuje po twarzy.

Weźmie pani? Ona jest taka milutka. Nie sprawi żadnego kłopotu.

Żona: Trzeba się namyślić.

Fantyna: Dam 6 franków na miesiąc.

Oberżysta: Najmniej 7 franków i to za sześć miesięcy z góry. Sześć razy siedem to jest czterdzieści dwa.

Żona: T To mój mąż.

Fantyna: Domyślam się. Dam 42.

Oberżysta: Prócz tego 15 franków na pierwsze potrzeby.

Fantyna: Dam. Mam 80 franków. Pozostanie mi jeszcze trochę na podróż, jeśli pójdę piechotą.

Tam zarobię i gdy trochę uzbieram, powrócę do mego aniołka.

Znów przyciska małą i gładzi po twarzy.

Oberżysta: Czy mała ma wyprawę?

Fantyna: Rozumie się, że ma wyprawkę - biedny skarb. O do tego jaką piękną wyprawkę!

Wszystkiego tuzinami i suknie jedwabne, jak dama. Mam to wszystko w worku.

Oberżysta: Trzeba to dać.

Fantyna: Oczywiście, że dam. Byłoby dziwne, żebym zostawiła córkę nagą.

Oberżysta: Więc zgoda.

Żona: Zgoda. Bierzemy córkę.

Fantyna porywa rozpaczliwie w objęcia dziecko. Wyciera sobie oczy, wyciera nos. Gładzi ją po główce. Szepcze: „Moja mała, moja malutka”. Po chwili się opanowuje i zaczyna wypakowywać z tobołka rzeczy Kozety. Wręcza żonie oberżysty wyjęte zza pazuchy banknoty W końcu znów przyciskając dziecko oddaje je nowej opiekunce.

Fantyna: Idź, aniołku. Mamusia wróci do ciebie. Niedługo, obiecuję ci. Idź, aniołeczku złoty. Będzie ci tu dobrze.

Mama by ci nie dała tego, czego teraz potrzebujesz - ciepłego kąta, dobrego jadła, obecności życzliwego serca...

Oddala się, oglądając się co chwilę, w chustkę tłumi szloch.

Kozeta zorientowała się, że mama odchodzi, szarpie się i krzyczy za odchodzącą rozdzierającym głosem:

Kozeta: Mama! Mama! Mama!

Z zajazdu wychodzi Oberżysta.

Oberżysta: No, mam teraz czym zapłacić weksel. Sto dziesięć franków, a termin mijał jutro.

Miałbym proces i komornika na karku. Zastawiłaś dobrą pułapkę swoimi dwiema małymi.

Żona: Czasem coś mi się w życiu uda... Wygląda na to, że możemy nieźle zarobić na tym bachorze.

No, jazda do domu, aniołku! Z pogardą pcha dziecko przed sobą do domu.

koniec

SCENA VII

Znów oświetlony kącik Gianny. Z przejęciem ogląda tę scenę. Gaśnie światło na głównym planie, Gianna ciężko wzdycha i czyta ze scenariusza:

Gianna: Są ludzie, którzy jeśli kochają jednych, muszą nienawidzić innych.

Żona oberżysty namiętnie kochała swe córki, a więc nienawidziła obcej.

Następnie w zamyśleniu do siebie:

Gianna: Smutno pomyśleć, że miłość macierzyńska może mieć tak szkaradne strony. Dalej czyta:

Małżonkowie traktowali Kozetę jak przybłędę. Jej wyprawkę podzielili między swoje dzieci, a ją samą ubierali w stare koszule. Karmiono ją resztkami pozostałymi po wszystkich.

Podczas, gdy córkom gospodarskim dostawały się w udziale same pieszczoty, mała Kozeta znosiła szturchańce. Niesprawiedliwość uczyniła ją kłótliwą, a nędza brzydką. A jej Matka Fantyna w rodzinnej miejscowości, zarabiała na lepszą przyszłość dla nich obu.

Na każdy jej list z pytaniem o małą małżeństwo odpowiadało niezmiennie; „Kozeta chowa się doskonale”. Po upływie pierwszych sześciu miesięcy matka wysłała siedem franków za siódmy miesiąc i w dalszym ciągu płaciła dość regularnie.

Przed końcem roku Oberżysta rzekł: „Ładną nam robi łaskę! Co ona myśli, że siedem franków nam wystarczy?” I napisał żądając dwunastu franków. Matka, w którą wmawiano, że jej dziecko jest szczęśliwe i dobrze się miewa, poddała się i przysłała pieniądze.

SCENA VIII jedna zwrotka (?) i nie od początku ale po 0,6 sek.

Duży pokój. W kąciku wózek, mały chłopiec na taborecie macha gołymi stopkami - po kąpieli

Na podłodze dziewczynka w piżamce bawi się dużym misiem. (3 latka)

Piotr Molla dużym ręcznikiem wyciera główkę synka

Piotr: Ząbki umyłeś...? Pokaż. Dobrze . jeszcze wytrzemy uszka jedno.. drugie.. i ...założymy bamboszki...

Teraz poukładamy ubranka..

Piotr odprowadza dzieci spać.. po drodze zagląda do wózeczka - kwilenie dziecka

pali się tylko nocna lampka, muzyka..

Gianna wraca do domu bardzo radosna ...uśmiecha się tajemniczo

Piotr: Czy wydarzyło się coś pięknego? Gianno?

Gianna milczy i nadal się uśmiecha ... wstaje spaceruje po pokoju... podchodzi do obrazu Matki Bożej,

Piotr: Gianno...?

Podchodzi do Piotra kładzie mu palec na ustach w geście nakazującym milczenie - zdejmuje płaszcz zapala świecę przed obrazem Matki Bożej i zaprasza Piotra do modlitwy

Dr Gianna: Piotrze mój drogi, jest już późno - chodź, zakończmy ten piękny dzień modlitwą.

słychać kilka „Zdrowasiek” odmawianych przemiennie przez Giannę i Piotra..

Piotr: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.

Dr Gianna: Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

Piotr: Maryjo Niepokalanie Poczęta przyjmij tę modlitwę w intencjach naszej rodziny.

Za najstarszego Pierluigia (czyt: Pier-luidżia), o to, by dobrze się czuł w przedszkolu.

Dr Gianna: Za Zytę, która wkrótce skończy trzy lata, żeby dobrze jadła i spokojnie spała. I za najmłodszą naszą córkę Laurę,

Prosimy Cię, Matko Boża, błogosław nam tak samo, jak wówczas, gdy dałaś nam poznać, że z Piotrem jesteśmy stworzeni dla siebie. Daj mu siły, cierpliwość w pracy, cierpliwość do nas. Proszę cie o ten obiecany mu awans i pomoc w kierowaniu fabryką.

Piotr: Proszę cię, Maryjo w intencji Gianny. Obdarz ją wszystkimi potrzebnymi łaskami i zachowaj nam ją w zdrowiu i szczęściu na długie lata...

Dziękuję Ci, że Gianna jest moją żoną , dziękuję za jej piękność i mądrość.

Za to, że mimo odpowiedzialnego zawodu i zmęczenia nie szczędzi nam sił i trudów, nie liczy się nigdy z sobą. Za to, że jest radosna i lubi się śmiać.

Po krótkim milczeniu.

O Maryjo, jeśli Bóg chce posłużyć się nami aby dać życie nowemu człowiekowi prosimy Cię przygotuj nas abyśmy mogli kolejny raz zostać rodzicami. Oboje tego pragniemy.

Maryjo, Matko Brzemienna.

Dr Gianna: Dziękujemy Ci..

Piotr: poprawia Módl się za nami.

Dr Gianna: Nie - Dziękujemy Ci.

Piotr: Jak to: dziękujemy? (szok arcyradosny) Gianno! Czyżby...? (tylko muzyczka zanim zabrzmią słowa - wyciszyć

Gianna nie odpowiada, lecz uśmiecha się promiennie. Piotr skacze na równe nogi.

Piotr: Gianno, niechże cię uściskam! Kochana moja! Naprawdę?

Wiruje z nią w objęciach po pokoju.

Dr Gianna: Tak, Piotrze, jestem znów najszczęśliwszą matką na świecie. Podziękujmy Bogu. To Jego skarb.

Muzyka zagłusza dalsze słowa. Gaśnie w końcu światło.

Muzyka Anna German

SCENA IX

Gianna klęczy przed obrazem Matki Bożej

Wchodzi Piotr, niepewny, pytający gest teraz widownia zauważa, że Gianna płacze widoczna brzemienność

Dr Gianna: Dostałam dzisiaj wyniki Badań - to jest włókniak - wiesz co to oznacza?

Piotr: Gianno...

Dr Gianna: Piotrze, cokolwiek by się nie stało proszę cię - Życie dziecka przede wszystkim...

Muzyka Anna German powtórzenie tej samej Pieśni

SCENA X

Sypialnia państwa Molla, Doktor Gianna siedzi w pozycji półleżącej w łóżku. Fotelu Ma zamknięte oczy. Do pokoju wchodzi jej siostra Virginia.

Druga SCENA pokoik Fantyny z widocznymi drzwiami do sąsiadki.

Siostra: Nie śpisz?

Dr Gianna: Nie mogę.

Siostra: Połóż się.

Przeczący ruch głową. Nie otwiera oczu.

Siostra: Martwisz się?

Siostra siada obok niej. Bierze ją za rękę, gładzi po ręce.

Dr Gianna: Dziękuję, że przyjechałaś.

Siostra: Do własnej siostry bym miała nie przyjechać? Modlę się cały czas... Zobaczysz, będzie dobrze.

Dr Gianna: Będzie, jak Bóg zechce. Ja, Virginio, jestem chirurgiem i wiem nazbyt dobrze, co oznacza włókniak na macicy. Rozumiesz? To jest wyrok na jedno z nas... To jest wyrok na mnie, bo już podjęłam decyzję.

Siostra: Co to znaczy?

Dr Gianna: Nie zgodziłam się na usunięcie guza ani razem z macicą, ani na przerwanie ciąży.

Wybraliśmy trzecie rozwiązanie - usunięcie samego guza i nałożenie szwów dla podtrzymania ciąży. Po czwartym lub piątym miesiącu pojawi się stałe zagrożenie życia.

Siostra: Gianno...

Doktor Gianna wyraźnie ożywia się. Siada prosto na łóżku.

Dr Gianna: Wiesz, miałam dzisiaj dziwny sen. Śniło mi się, że pracuję w jakimś warsztacie, żeby utrzymać swoją małą córeczkę. Ale ktoś się dowiedział, że moje dziecko jest nieślubne i postarał się o to, bym wyleciała na bruk...

Strasznie wówczas biedowałam.

Musiałam wysyłać gdzieś pieniądze na utrzymanie mojego maleństwa i dlatego zaczęłam cerować ubrania. Ale i tak to wszystko było mało. Kiedy dostałam list, że moje dziecko chodzi zupełnie nagie i potrzeba mu wełnianej sukienki, poszłam ściąć włosy.

Były długie i piękne - sięgały do kolan. Fryzjer dużo za nie zapłacił, a ja mogłam kupić małej sukienczynę. Gdy jej ją wysłałam, pomyślałam: Moje dziecko nie marznie. Okryłam je własnymi włosami...

Doktor Gianna i s. Virginia odwracają wyraźnie głowy w kierunku drugiej części sceny i oglądają dalszy ciąg snu razem. Nie gaśnie światło u doktor Gianny. Zapala się natomiast dodatkowe po stronie Fantyny. Fantyna siedzi również na łóżku i czyta list. Wybucha śmiechem.

SCENA XI cisza

Fantyna: Chora na ospę wietrzną! Wyborni ludziska! Czterdzieści franków na lekarstwa, bo inaczej umrze!

Dobre sobie! Wszak to całe dwa napoleony! Dwa złote pieniążki. A skąd im wezmę? Nie głupi to ci chłopi?

Zarzuca chustę i wychodzi. Mija ulicznego kuglarza-dentystę.

Kuglarz: Proszki, eliksiry, cudowne maści! Proszki, eliksiry! Nowe zęby, wspaniałe perłowe sztuki! Wstawiam za darmo! Tylko u mnie! Tylko raz w tym mieście! Zapraszam, młoda damo.

Zauważył Fantynę.

Kuglarz: Czy życzyłaby sobie panienka jakiejś maści na uzębienie? Bardzo tanio! Cudowności!

Fantyna: O nie, panie. Mam zęby w porządku.

Kuglarz: Pozwoli panienka, że ja ocenię. Rzeczywiście! Niedowiary! Panienka ma śliczne zęby!

Sprzedaj mi dwie swoje palety, a dam za każdą napoleona w złocie.

Fantyna: Co to znaczy: moje palety?

Kuglarz: Zęby przednie. Dwa górne.

Fantyna: Okropność!

Fantyna z obrzydzeniem się odwraca i wbiega do pokoiku.

Kuglarz: Zastanów się, piękna! Dwa Napoleony mogą się przydać. Czekam wieczorem! muzyka w chwili gdy jest sama

Do Fantyny wchodzi sąsiadka.

Sąsiadka: Cóżeś taka wściekła?

Fantyna: Co za obrzydliwość! Kuglarz chciał mi wyrwać dwa przednie zęby.

Jak mogą pozwalać takim ludziom włóczyć się po ulicach! Włosy odrosną, ale zęby? Potwór, nie człowiek!

Sąsiadka: A ile dawał?

Fantyna: Dwa Napoleony.

Sąsiadka: To znaczy czterdzieści franków.

Fantyna: Tak, czterdzieści franków...

Wzięła się za szycie, zamyślona. Sąsiadka szyje obok niej.

Po chwili Fantyna przerywa, bierze do ręki list i czyta go jeszcze raz.

Fantyna: Co to takiego ospa wietrzna?

Sąsiadka: To taka choroba.

Fantyna: Na to potrzeba dużo lekarstw?

Sąsiadka: Okrutnie dużo.

Fantyna: Czepia się ta choroba dzieci?

Sąsiadka: Przede wszystkim dzieci.

Fantyna: I umierają z niej?

Sąsiadka: O! I jak!

Fantyna wstaje, bierze list. Odchodzi kilka kroków. Czyta jeszcze raz.

Wkłada na plecy chustę i wychodzi.

Sąsiadka: A dokąd to znowu?

Fantyna: Nie czekaj na mnie. Wrócę późno.

Sąsiadka po jakimś czasie schodzi ze sceny. Ściemnia się trochę światło. Wchodzi pomału Fantyna. Chwilę siedzi nieruchomo, potem zapala świeczkę. Siedzi blada i zmartwiała. Wchodzi sąsiadka.

Sąsiadka: Jezus Maria! Co ci jest, Fantyno?

Fantyna: Nic. Owszem moje dziecko nie umrze z powodu braku pomocy lekarskiej. Jestem zadowolona.

Pokazuje dwie złote monety, które trzyma w dłoni.

Sąsiadka: Ach mój Jezu! Toż to cały majątek! Skąd to masz?

Fantyna: Ktoś mi dał.

Fantyna uśmiecha się. Usta ma zakrwawione.

Sąsiadka: Bój się Boga, dziewczyno! Gdzie twoje zęby?!

Gaśnie światło po stronie sceny z pokoikiem Fantyny.

Doktor Gianna jest wyraźnie ożywiona.

SCENA XII

Dr Gianna: Tak więc, Virginio, ten sen odpowiada zupełnie mojemu nastawieniu. Nigdy zresztą nie miałam innego. Ludziom się łatwo mówi: mają pieniądze i warunki, to dobrze, że mają dużo dzieci - ale nie rozumieją, że ja za każdym razem ryzykuję życiem.

Tym razem jednak gotowa jestem na więcej, bo wiem z pewnością, że trzeba będzie dać Bogu więcej niż dotąd. Ale to Jego wola. Wybieram to, co On wybiera.

Siostra: Będziesz szczęśliwa.

Dr Gianna: Już jestem szczęśliwa.

Siostra zauważa leżącą w pobliżu grubą książkę.

Siostra: Encyklopedia? „Macierzyństwo z ryzykiem”. Czytasz?

Dr Gianna: Studiuję - nie czytam. Nie chcę, żeby się coś stało mojemu maluszkowi, muszę na siebie uważać...

Zauważając, że siostra bierze do ręki biuletyn mody:

No i muszę o siebie dbać poza tym.

Siostra: To też czytasz? Magazyn mody?

W tym momencie pod drzwi podchodzi Piotr. Podsłuchuje.

Dr Gianna: Mój Boże, Virginio! Coś ty, nie znasz mnie? Przecież nie mogę siedzieć z założonymi rękami i rozpaczać. Chodzę do pracy, spotykam się z ludźmi, z Piotrem chodzimy z wizytami - nie mogę wyglądać jak obszarpaniec.

Jeśli Bóg mnie tutaj jeszcze trzyma, to muszę sobie zafundować piękną kreację. Zresztą mały rośnie i już mi we wszystkim za ciasno... Szafy pełne, ale nic na mnie nie wchodzi! Wybrałam sobie tę sukienkę. Podoba ci się?

Siostra: Uhu. Ładna. Ojciec Ludwik pytał o ciebie.

Dr Gianna: Tak? Gdzie go widziałaś?

Siostra: U dominikanów. Spowiadał.

Zauważył mnie, jak przechodziłam obok konfesjonału i skinął na mnie. Pytał, jak się czujesz.

Dr Gianna: I co mu powiedziałaś?

Siostra: Że dużo się modlisz i żyjesz tak, jak do tej pory.

Że nikt by się nawet nie domyślił, jaki ciężar na sobie nosisz.

Że jesteś gotowa, by uratować to swoje dzieciątko.

Dr Gianna: Bo tak jest. Tylko wydaje mi się, że trochę za dużo narzekam.

Czasem mi za ciężko.

Z jednej strony nie chcę obciążać Piotra, a z drugiej te dni są dla mnie trochę straszne... Staję się przez to zbyt wymagająca.

Siostra: Nie martw się. Nie możesz tyle od siebie wymagać w takim stanie. No, a teraz spróbuj jednak zasnąć.

Ja jeszcze pozmywam naczynia. Dobranoc.

Dr Gianna:: Dobranoc. Siostra wychodząc wpada na Piotra.

To ty?

Piotr: Przepraszam. Ostatnio nie mam odwagi z nią rozmawiać.

Jak wczoraj wychodziłem do fabryki i już włożyłem płaszcz, Gianna podeszła do mnie. Myślałem, że to ona w końcu powie: porozmawiajmy, zatrzymaj się na chwilę, usiądźmy... ale nie. Ona tylko powiedziała:

„Proszę cię, jeśli trzeba będzie wybierać między mną i dzieckiem, wybierz dziecko, nie mnie. Proszę cię o to. Obiecujesz?”

Siostra: I co odpowiedziałeś?

Piotr: Nic, nie mogłem nic odpowiedzieć. Wyszedłem z domu bez jednego słowa.

Siostra: Myślę, że Gianna podjęła bardzo świadomą decyzję i jej już nie zmieni. Musimy szybko do niej dorastać.

Musisz z nią rozmawiać, być przy niej więcej niż kiedykolwiek.

To co się stanie, będzie wówczas waszym wspólnym darem dla tego dziecka.

Musicie być razem. 

Piotr patrzy dłużej na siostrę i delikatnie uchylając drzwi sypialni wchodzi do Gianny. Podchodzi do łóżka, pochyla się i całuje żonę w czoło. Ona otwiera oczy i obejmuje go za szyję. Gaśnie światło. Światło punktowe pada na krzyż, który wisi nad łóżkiem małżonków. słychać szeptanych „Zdrowasiek”, Konieczne nagranie

ojciec - Piotr podchodzi do Małej Gianny - cicho siada obok aby nie zaburzyć jej skupienia Gianna kiedy już mówi tekst wykonuje dużo np. wdrapuje się na krzesło ,aby zdjać obraz Mamy ( beatyfikacyjny?) ze sciany, oczyuścza go , ogląda, po chwili przytula...siada trzyma na kolanach itp....

tato może odebrać od niej ten obraz i mówić do obrazu

Piotr: Twoja mama Gianno.... z wielką siłą ducha trwała aż do ostatnich dni ciąży. Modliła się.

Nieustannie się za nie modliła.

Gdy zbliżał się termin porodu powiedziała raz jeszcze otwarcie, głosem zdecydowanym, a równocześnie pogodnym, z głębokim spojrzeniem, którego nigdy nie zapomnę:

Dr Gianna: nagranie „Gdyby trzeba było wybierać - żadnych wahań. Żądam, abyście wybrali dziecko.

Ratujcie dziecko!” Ratujcie dziecko Ratujcie dziecko echo jak wyżej

SCENA XIII

Szpital. Może być ten sam gabinet, co w pierwszej scenie. Krzątająca się przyjaciółka doktor Gianny robi herbatę. W pokoju lekarz myje ręce. Pielęgniarka wchodzi do gabinetu. Słychać sygnały karetek. Klimat podobny jak w pierwszej scenie. Tylko bardziej kontemplatywny - tylko pielęgniarka niezainteresowana uczuciowo i duchowo wyciera kurze tu i tam

Pielęgniarka: Przywieźli panią doktor Molla. Jak wchodziła, powiedziała recepcjonistce, że przyjechała umrzeć za dziecko.

Przyjaciółka: W Wielki Piątek akurat. Idzie jak na prawdziwą drogę krzyżową.

Pielęgniarka: Mogła na nią nie wchodzić, nikt jej nie kazał. Zostawić troje małych dzieci! Ona jest po prostu głupia.

Nie mogę sobie tego inaczej wytłumaczyć.

Przyjaciółka: Nie głupia tylko święta.

Pielęgniarka: Świętością nikt jeszcze dzieci nie wykarmił. Ciekawe, kto się zajmie tymi dziećmi!

Przyjaciółka: Jak ją o to kiedyś spytałam, to mi powiedziała, że nie może się opiekować trojgiem dzieci kosztem cierpienia innego.

Ona strasznie kocha te swoje dzieci. Na pewno czuje się im potrzebna, ale one bez niej dadzą sobie radę, mają przecież ojca. Natomiast temu malutkiemu była niezbędna, żeby mogło się urodzić i żyć.

Pielęgniarka: Urodzi się. Tylko co potem?

Przyjaciółka: Powiedziała: „Spełniam wolę Bożą, a Bóg zatroszczy się o moje dzieci”.

Pielęgniarka: Najłatwiej tak powiedzieć.

Przyjaciółka: Ciekawe, że najłatwiej! Gdyby było najłatwiej, to nie mielibyśmy tyle kobiet po aborcji. Najłatwiej to jest co innego zrobić.

Ale chcieć ratować nowe życie za cenę swojego, to wyjątkowa odwaga i poświęcenie. To nie jest przeciętne.

Pielęgniarka: To nie jest normalne. Pchać się samej do cierpienia? Zawsze wiedziałam, że doktor Gianna przesadza,

ale żeby tak straciła rozum, to się nie spodziewałam.

Przyjaciółka: Ludzie, którzy mają wiarę, nie stracili rozumu - dziecko choćby dopiero poczęte jest dzieckiem, na takich samych prawach jak reszta dzieci.

Jesteśmy zobowiązani przed Bogiem do świętego respektu przed nowym życiem, bo to dar od Boga.

Pielęgniarka: Nie wchodź ciągle na tego waszego Boga, jakby On był odpowiedzialny za wszystkie głupoty,

które popełniacie. Pewne rzeczy są jasne same w sobie.

Przyjaciółka: A pewne na zawsze pozostaną dla niektórych zakryte.

Lekarz zabiera się do wyjścia.

A pan doktor nic nie mówi?

Lekarz: A co ja mogę powiedzieć? Oto katolicka matka!

SCENA XIV

Dzwony rezurekcyjne lub fragment liturgii dominikańskiej na Wielką Sobotę. Oświetlony jest kącik Gianny.

Dr Gianna: nagranie „Gdyby trzeba było wybierać - żadnych wahań. Żądam, abyście wybrali dziecko. Ratujcie dziecko!”

Klęka przy stole, bierze w ręce fotografię matki. Zbliża ją do policzka, całuje.

Piotr: Mamusiu, urodziła Ciebie, gdy dzwony rezurekcyjne oznajmiały radośnie Zmartwychwstanie Jezusa.

To było wielkie święto dla niej i dla mnie. Zdążyłaś ją jeszcze uszczęśliwić, gdy cię włożono w jej objęcia

Gianna:

Zajrzałaś jeszcze w moje oczy, które choć nie pamiętają tego spojrzenia, to przecież ciągle je w sobie noszą. Spotkałyśmy się ten jeden raz, ale przecież byłyśmy ze sobą o wiele dłużej, bo aż dziewięć długich miesięcy.

Piotr: Gdy mama wróciła na krótko o przytomności. Powiedziała mi, że była w raju i widziała tam piękne rzeczy,
o których mi kiedyś opowie. Widziała już swoją nagrodę, ale potem cierpiała jeszcze trzy dni męki.

Odeszła potem już na zawsze, ale spełniła swoje powołanie i w walce o nie oddała życie.

Przyszło mi wówczas do głowy, że stała się bardzo podobna do Chrystusa, który wisiał na krzyżu w naszej sypialni. Że patrzy na nas Jego oczyma, dotyka nas Jego dłońmi, mówisz do nas Jego słowami....

Widzę że głęboko przemyślałaś ten scenariusz - jest bardzo realny ...

Gianna: Wiesz Tato, pomyślałam że Mama starała się wydobyć z życia to, co ważne i prawdziwe, i myślę,

że jej się udało...

... i wiesz... jeżeli Mama umarła z Chrystusem, jakże piękne będzie kiedyś jej zmartwychwstanie!

Mamo! I stało się tak, że nigdy mi ciebie nie zabrakło, bo miłość, którą ofiarowałaś mi, szła za mną aż do dzisiaj. Kocham Cię za to.

Jeszcze raz całuje zdjęcie i odstawia na miejsce. Zbiera ze stołu rozrzucone papiery.

Albo lepiej patrzą na scenę gabinet lekarski w kolorach seledynowo błękitnych wszystkie światła maksymalnie się rozjaśniają

Piosenka Anny German OTWARTĄ Drogę MAM DO GWIAZD

ρ

KONIEC

Święta Gianna Beretta Molla 16

__________________________________________________________________________________________________________________________

Błogosąłwiona Gianna Beretta Molla 1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gianna Beretta Molla święta kobieta i matka
Miłość Rodzicielska św Joanna Beretta Molla
Miłość małżeńska św Joanna Beretta Molla
Wersja druga dla tej samej karty pracy, referaty i materiały, biologia, doświadczenia
rekolekcje, nauka rek.dla dzieci, MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO
Warto dla jednej miłości żyć
JAKIE WARTOŚCI BYŁY NAJWAŻNIEJSZE DLA BOHATERÓW. MIŁOŚĆ, lektury szkolne
droga krzyzowa dla mlodziezy -milosc na smierc nie umiera, Dokumenty Textowe, Religia
18 Nie dla mnie miłość
Sandemo Margit Opowieści tom Nie dla mnie miłość
Dla niej z miłości
Joanna Beretti Molla
Margit Sandemo Cykl Opowieści (18) Nie dla mnie miłość
Warto dla jednej miłości żyć
46 Cartland Barbara Kwiaty dla boga miłości(1)

więcej podobnych podstron