Numer 416 czyli jak mogę się stać i okrutnym strażnikiem, i bezradnym więźniem (stanfordzki eksperyment więzienny) Dorota Krzemionka
Jak to się dzieje, że zwykli ludzie w pewnych okolicznościach stają się oprawcami? Co się stanie, gdy dobrych ludzi umieścimy w złym miejscu? Na przykład w więzieniu... Eksperyment Philipa Zimbardo pokazuje, jak dramatycznie zmienia się wtedy zachowanie ludzi.
Wyobraź sobie, że nagle zabrano cię z domu, zakuto w kajdanki i zawieziono w miejsce, gdzie obowiązują zupełnie inne reguły niż te, które znasz. A potem rozebrano cię do naga, ogolono ci głowę, kazano założyć upokarzający strój, wokół nogi zawiązano łańcuch i pozbawiono wszelkiej prywatności. Od tej pory ktoś inny decydowałby o wszystkim w twoim życiu, nawet o tym, czy i kiedy możesz skorzystać z toalety. Czy nadal byłbyś sobą w tej sytuacji? Czy chciałbyś i potrafiłbyś się dostosować do tych reguł, czy próbowałbyś się zachowywać jak dotąd?
A może przypadłby ci w udziale inny scenariusz. Wyobraź sobie, że dostałeś mundur, pałkę, a razem z nimi władzę i prawo decydowania o losie innych ludzi. Nawet o tym, czy i kiedy mogą skorzystać z toalety. Czy nadal byłbyś sobą w tej sytuacji? Czy zachowywałbyś się tak samo?
Pytanie: co robią dobrzy ludzie w złym miejscu?
Dlaczego więzienia są tak nieludzkie? Skąd się bierze okrucieństwo strażników i zezwierzęcenie więźniów? Jakie są behawioralne i psychologiczne konsekwencje sytuacji, gdy zwykli ludzie stają się nagle więźniami lub strażnikami więziennymi?
Takie pytania były punktem wyjścia eksperymentu, jaki Philip Zimbardo razem z Craigiem Haneyem i Curtisem Banksem przeprowadzili w 1971 roku na terenie Stanford University. Próby wytłumaczenia patologii w takich instytucjach jak więzienie, często nawiązują do hipotezy dyspozycji. Zgodnie z nią, relacje w więzieniu zależą od „natury” ludzi, którzy tam przebywają. Okrucieństwo strażników jest wynikiem ich sadyzmu, braku wykształcenia i wrażliwości. A przemoc jest logicznym skutkiem uwięzienia, wbrew woli, osób impulsywnych i agresywnych. Hipotezy dyspozycji nie sposób zweryfikować poprzez obserwację już istniejących więzień. Nie można tam bowiem oddzielić wpływów otoczenia od trwałych cech więźniów i strażników. Co zatem można zrobić? Należy zaprojektować nowe więzienie, porównywalne do tych istniejących, i wprowadzić tam osoby, które wstępnie nie różnią się od reszty społeczeństwa. Tak też zrobiono.
Badani: zdrowi i normalni
Eksperymentatorzy zamieścili w prasie ogłoszenie, zapraszając osoby zainteresowane badaniami dotyczącymi realiów w więzieniach. Za udział w eksperymencie płacono 15 dolarów dziennie. Zgłosiło się 75 osób, wszystkie zostały poddane badaniom psychologicznym, pozwalającym określić ich dyspozycje. Aby wykryć ewentualne zaburzenia osobowości, posłużono się Inwentarzem Osobowości Andrew Comreya (Camrey Personality Scales). Jego podskale dotyczą: ufności, skrupulatności, konformizmu, aktywności życiowej, równowagi psychicznej, ekstrawersji, męskości oraz empatii. Wykorzystano też Skalę F Theodora Adorno do pomiaru konwencjonalizmu wartości i uległości wobec autorytetów oraz Skalę Makiawelizmu Richarda Christiego i Florence Geis.
Do udziału w eksperymencie ostatecznie wybrano 21 osób. Byli to normalni, zdrowi, odporni emocjonalnie, dojrzali i inteligentni młodzi mężczyźni z klasy średniej, studenci różnych uniwersytetów. Żaden z nich nie wykazywał najmniejszych skłonności do zachowań antyspołecznych, nie wszedł w konflikt z prawem, nie miał zaburzeń emocjonalnych.
Rzut monetą decydował, komu z nich przypadnie rola więźnia, a komu strażnika. A zatem ich przyszła rola wynikała z przypadku. Ostatecznie wybrano 10 więźniów i 11 strażników. Uczestnicy eksperymentu nie znali się nawzajem. Co ważne, początkowo nie było żadnych różnic między strażnikami i więźniami.
Sztuczne więzienie: kraty i karcer
Sztuczne więzienie urządzono w piwnicy Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanforda (Południowa Kalifornia). Pracownie zamieniono na trzy niezbyt duże cele (185 x 275 cm), w drzwiach zamontowano stalowe kraty. W każdej z cel umieszczono trzech więźniów.
Szafa wbudowana w ścianę służyła jako karcer - było to ciemne i małe pomieszczenie (o wymiarach 61 x 61 x 214 cm). Eksperymentatorzy nie zamierzali odtworzyć w szczegółach prawdziwego więzienia. Próbowali natomiast stworzyć jego funkcjonalny odpowiednik i wywołać u badanych analogiczne efekty psychologiczne.
Rola: być więźniem, być strażnikiem
Żaden z uczestników eksperymentu nie otrzymał instrukcji, jak ma się zachowywać w roli więźnia lub strażnika. Strażnikom przed rozpoczęciem eksperymentu udzielono jedynie ogólnych wskazówek. Jak powiedziano, ich zadaniem jest „utrzymywanie porządku w więzieniu”. Uprzedzono, że będą musieli radzić sobie z nieprzewidzianymi wypadkami (np. próbami ucieczki). Prawdziwi strażnicy zazwyczaj też są niewiele lepiej przygotowani psychologicznie do wykonywania swoich zadań. Podkreślono, że podczas eksperymentu pod żadnym pozorem nie wolno im bić więźniów. Mogą jednak nękać ich w inny sposób: wzbudzać strach, kontrolować, wmawiać, że są całkowicie zależni od strażników.
Więźniów zaś uprzedzono, że będą przebywać pod stałym nadzorem, a ich prawa obywatelskie mogą zostać naruszone.
Uniform i numery: anonimowi i identyczni
Dla każdej z grup - strażników i więźniów - przewidziano identyczne ubrania. Strażnicy dostali uniformy koloru khaki, kojarzące się z dyscypliną wojskową. Wręczono im kajdanki, gwizdki i policyjne pałki - symbole władzy i dominacji - oraz lustrzane okulary przeciwsłoneczne, uniemożliwiające kontakt wzrokowy. Dla więźniów przygotowano koszule do kolan, z numerem identyfikacyjnym wypisanym z przodu i z tyłu. Łańcuch wokół kostki u nogi miał im nieustannie (nawet w czasie snu) przypominać o upokorzeniu. Na głowy założono im czapki z nylonowych pończoch, które zacierały różnice w długości włosów, kolorze i sposobie uczesania (temu samemu służy golenie głowy w więzieniach i w wojsku). Nie mogli mieć w celi żadnych przedmiotów osobistych.
Identyczne ubrania więźniów i uniformy strażników upodabniały ludzi do siebie do tego stopnia, że postronny obserwator nie był w stanie ich odróżnić.
Początek: aresztuję się
W pierwszym dniu eksperymentu współpracująca z eksperymentatorami policja z Palo Alto „aresztowała” bez uprzedzenia tych uczestników eksperymentu, którym przypadła rola więźniów. Pojmano ich w domach. Policjant przedstawiał im zarzut włamania lub napadu z bronią w ręku. Następnie zakuwano ich w kajdanki, rewidowano - często na oczach sąsiadów - i przewożono na posterunek. Zdejmowano im odciski palców i zakładano kartoteki. Następnie, z zawiązanymi oczami, przewożono ich do sztucznego więzienia, tu kazano im rozebrać się do naga, poddano odwszeniu (spryskiwano ich dezodorantem). Przez chwilę stali nago na „dziedzińcu więziennym”. Potem wydano im stroje więzienne, zrobiono zdjęcie policyjne, w końcu umieszczano ich w celach i kazano zachowywać milczenie. W tych warunkach więźniowie mieli przebywać 24 godziny na dobę. Strażnicy pracowali po trzech na ośmiogodzinnych zmianach.
Reguły: trzy wyjścia do ubikacji
Gdy wszyscy więźniowie zostali ulokowani w celach, naczelnik powitał ich i przedstawił reguły obowiązujące w więzieniu. Do więźniów zwracano się, używając tylko ich numerów identyfikacyjnych. Dostawali codziennie trzy niesmaczne posiłki i pozwalano im na trzy wyjścia do ubikacji - pod nadzorem strażnika. Co jakiś czas - w dzień i w nocy - odbywały się apele. Strażnicy ustawiali więźniów w szeregu i liczyli. Chcieli w ten sposób sprawdzić, czy wszyscy więźniowie są obecni, czy znają swoje numery identyfikacyjne i czy stosują się do zasad obowiązujących w więzieniu. Z czasem jednak apele stały się okazją do prześladowania więźniów.
Role: to tylko na niby
Obserwowano reakcje więźniów i strażników w tym sztucznym więzieniu. Wykorzystano nagrania wideo i magnetofonowe. Początkowo uczestnicy eksperymentu dostrzegali umowność sytuacji, nie traktowali jej poważnie. Więźniowie śmiali się, rozmawiali, strażnicy czuli się nieco głupio, wydając im polecenia. Pierwszy dzień minął bez problemów, dlatego nikt nie był przygotowany na bunt, który wybuchł drugiego dnia. Więźniowie z celi nr 1 zabarykadowali drzwi pryczami. Zdjęli czapki, zdarli swoje numery identyfikacyjne, strażników wyzywali od faszystów. Ci wezwali posiłki, bunt stłumiono. I znikła umowność sytuacji.
Przemiana: co się stało z tymi ludźmi?
Więźniom zabrano prycze. Dla tych, którzy nie brali udziału w buncie, urządzono celę uprzywilejowanych. Pozwolono im umyć się, dano dodatkowy posiłek - a reszta mogła tylko patrzeć, jak jedzą. Przemieszano więźniów w celach - w efekcie naruszono ich zaufanie i solidarność.
Już po pierwszym dniu prawa przysługujące więźniom zostały zdefiniowane przez strażników jako „przywileje”, na które więźniowie musieli zasłużyć, posłusznie wykonując polecenia. Nagrodą stało się pozwolenie na zjedzenie posiłku, skorzystanie z toalety, palenie papierosów. Czasem nagrodą był brak kary. Z każdym dniem (i nocą) apele stawały się coraz dłuższe, przeciągały się nawet do kilku godzin. Więźniowie musieli robić pompki, czyścić toalety gołymi rękami, polerować strażnikom buty. Nocą załatwiali się do wiader, opróżnienie ich zależało od widzimisię strażników.
W zaskakująco krótkim czasie grupa normalnych studentów przeistoczyła się w strażników więziennych, którzy zdawali się czerpać przyjemność ze znieważania i poniżania rówieśników, którym los przydzielił rolę więźniów. A więźniowie - choć mieli całkowitą swobodę wyboru zachowań - stali się bierni i zależni. O czym rozmawiali ze sobą w celach? O sympatiach, zajęciach na uczelni i o tym, co będą robić, gdy eksperyment dobiegnie końca? Nic z tego. Aż 90 proc. czasu zajmowały im takie tematy, jak: podłe jedzenie, kary, brutalność strażników i sposoby wkradania się w ich łaski, no i oczywiście plany ucieczki z więzienia. Nawet w trakcie prywatnych rozmów nie przestawali odgrywać narzuconej im roli. W efekcie prawie nic nie wiedzieli o sobie nawzajem, nie znali swych doświadczeń ani marzeń. O towarzyszach niedoli więźniowie wypowiadali się przeważnie nieprzychylnie (aż 85 proc. negatywnych opinii), przyjmując wobec nich taką samą negatywną postawę, jak strażnicy. Nic dziwnego, że spadło ich poczucie własnej wartości. U niektórych więźniów pojawiły się oznaki depresji, napady płaczu i lęku, wybuchy złości. Pięciu z nich zwolniono wcześniej z powodu zaburzeń emocjonalnych. Zdarzenia wymknęły się spod kontroli. Szóstego dnia zakończono eksperyment, choć planowano, że potrwa dwa tygodnie. Więźniowie byli zadowoleni z tej decyzji. Natomiast wielu strażników wydawało się rozczarowanych, że to już koniec.
Hipoteza: źle robią nie tylko źli
Ta łatwość, z jaką sytuacja wzbudziła zachowania sadystyczne i problemy emocjonalne u osób całkowicie normalnych i wyselekcjonowanych właśnie ze względu na zrównoważenie emocjonalne, była najbardziej niespodziewanym rezultatem eksperymentu. W prawdziwym zakładzie karnym takie zachowania wyjaśniano by, odwołując się do hipotezy dyspozycji. Brutalnych strażników uznano by za osoby o skłonnościach sadystycznych i bierno-agresywnym typie osobowości, które wybrały pracę w więzieniu, bo tam mogły być agresywne. Reakcje więźniów potraktowano by zaś jako rezultat ich przeszłych doświadczeń oraz przejaw niezrównoważenia i antyspołecznych, psychopatycznych właściwości. Patologia tkwiła jednak w psychologicznej naturze sytuacji, a nie w ludziach.
Strażnik: kto tu rządzi
Choć uczestnikom nie podano szczegółowych instrukcji, jak mają się zachowywać podczas eksperymentu, to jednak zarówno strażnicy, jak i więźniowie z łatwością weszli w swoje role. A raczej rola weszła w nich.
Strażnicy, mimo zakazu, coraz częściej używali siły fizycznej, chociaż większość więźniów szybko przestała stawiać opór. Wydaje się więc, że agresja strażników była raczej konsekwencją posiadanej przez nich władzy niż reakcją na wydarzenia. Rola strażnika wiązała się z wysoką pozycją i możliwością sprawowania niemal całkowitej kontroli nad życiem innych osób. Wielu czerpało z tej władzy satysfakcję. Jeden ze strażników (nie wiedząc, że jest obserwowany), rano, gdy więźniowie jeszcze spali, przechadzał się po „dziedzińcu więziennym”, mocno uderzając pałką o dłoń. Inny strażnik przetrzymał niepoprawnego więźnia w karcerze, łamiąc zasady panujące w więzieniu. Następnie próbował ukryć przed eksperymentatorami (których oceniał jako zbyt pobłażliwych) pomysł zatrzymania więźnia w karcerze na całą noc. „Zachowywanie się w sposób autorytarny może być zabawne. Władza może sprawiać wielką przyjemność” - stwierdził jeden ze strażników. Sprawowanie władzy wzmacniało poczucie własnej wartości strażników, a najbardziej brutalni szybko stawali się przywódcami - wydawali rozkazy i decydowali o wymiarze kar dla więźniów. Brak brutalności i arogancji strażnika był oznaką jego słabości.
O skali metamorfozy strażników świadczy pamiętnik jednego z nich. Przed rozpoczęciem eksperymentu napisał: „Ponieważ jestem pacyfistą i brzydzę się agresją, nie mogę wyobrazić sobie, jak mógłbym maltretować jakiekolwiek żywe istoty”. Trzeciego dnia zanotował: „Postarałem się, aby być jednym ze strażników na dziedzińcu, ponieważ była to moja pierwsza szansa, aby nacieszyć się władzą, która naprawdę sprawia mi przyjemność. Przyjemnie jest być ważną figurą i mieć niemal pełną kontrolę nad tym, co się dzieje.” A piątego dnia opisywał, jak próbował siłą nakarmić więźnia, który nie chciał jeść: „(...) jedzenie spływało mu po twarzy. Trudno mi uwierzyć, że ja tak postępuję.”
Gdy po zakończeniu eksperymentu pytano strażników, dlaczego poniżali więźniów, większość odpowiadała, że „tylko odgrywali rolę” pozbawionego skrupułów strażnika. Zarazem żaden ze strażników nie wątpił w to, że więźniowie naprawdę cierpieli. Jeden stwierdził: „Oni [więźniowie] nie uważali tej sytuacji za eksperyment. To wszystko było dla nich rzeczywiste i dlatego walczyli o zachowanie własnej tożsamości. A my zawsze pokazywaliśmy im wtedy, kto tu rządzi”.
Trudno być strażnikiem i nie ulec pokusie znęcania się nad innymi. W świecie, w którym ludzie posiadają władzę lub nie, każdy uczy się gardzić własnymi słabościami lub bezradnością innych.
Więzień: co może
Więźniowie początkowo odnosili się z niedowierzaniem do całkowitego pogwałcenia ich prywatności. Potem zaczęli się buntować - najpierw używając siły fizycznej, a następnie wykorzystując bardziej wyrafinowane metody, które prowadziły do podziałów i braku zaufania wśród więźniów. Oni też pragnęli mieć kontrolę nad otoczeniem. Próbowali ją zdobyć metodami dostępnymi więźniom: poprzez donosicielstwo, posłuszeństwo i całkowite podporządkowanie się. Niektórzy za wszelką cenę starali się być „dobrymi” więźniami. Pięciu próbowało radzić sobie z trudną sytuacją, wykazując oznaki zaburzeń emocjonalnych; był to bierny sposób zwrócenia na siebie uwagi. Jak stwierdził jeden z więźniów: „Poniżające traktowanie naprawdę bardzo nas upokorzyło. Dlatego pod koniec eksperymentu wszyscy byliśmy tacy ulegli i posłuszni”. Obniżyła się samoocena więźniów. Co więcej, niektórzy z nich byli przekonani, że sami „zasłużyli” na to, co ich spotkało.
Wśród poniżonych i upokorzonych trudno o solidarność. Po stłumionym buncie więźniowie już nigdy więcej nie przeciwstawili się wspólnie strażnikom. Kiedy jeden - numer 416 - zaczął bunt i strajk głodowy, reszta nie stanęła po jego stronie. Przeciwnie, przyłączyli się do strażników i potraktowali go jak niebezpiecznego wichrzyciela. Jak powiedział jeden z więźniów: „Gdybyśmy mogli liczyć wzajemnie na siebie, sądzę, że udałoby się nam opanować więzienie. Ale kiedy zobaczyłem, że nasz bunt jest daremny, zdecydowałem się nie wychylać więcej. Inni zrobili to samo. Od tej chwili naprawdę byliśmy w rękach strażników”.
Deindywiduacja: kim tu jestem
„My, więźniowie, byliśmy w rękach strażników”. „My, strażnicy, pokazywaliśmy im, więźniom, kto tu rządzi”. A przecież to byli studenci, którzy zgodzili się uczestniczyć przez kilkanaście dni w eksperymencie. To były tylko badania. Każdy z uczestników miał swoją tożsamość, wartości, które cenił i normy, których dotąd przestrzegał. Każdy z nich był inny. Dlaczego więc tak mocno weszli w swoje role?
Wyjaśnieniem może być deindywiduacja, czyli utrata poczucia indywidualności i osobistej tożsamości, wywołana w warunkach więzienia. Poczucie tożsamości wymaga dostrzeżenia i uznania przez innych ludzi naszej wyjątkowości i niepowtarzalności. Elementem tożsamości jest nasze imię i nazwisko, niepowtarzalny wygląd, ubiór i styl zachowania oraz cała nasza historia życia. To wszystko przestało mieć znaczenie.
Przebywanie wśród obcych sobie ludzi, którzy nie znają imion i nazwisk współtowarzyszy (zwracając się do siebie używają numerów identyfikacyjnych), którzy są identycznie ubrani i w obawie przed konsekwencjami nie chcą zwracać na siebie uwagi - wszystko to doprowadziło do zaburzeń poczucia tożsamości więźniów. Jeden z nich stwierdził: „Wydawało mi się, że tracę poczucie własnej tożsamości, że osoba, która zgłosiła się na ochotnika i pozwoliła się zamknąć w tym więzieniu (bo dla mnie to było i dalej jest więzienie, a nie eksperyment) jest mi obca, obca tak bardzo, że w końcu stałem się tylko numerem 416. I to ten numer - 416 - kierował moim zachowaniem.”
Wskutek deindywiduacji dotychczasowa tożsamość badanych znikała. W jej miejsce pojawiało się poczucie nowej tożsamości - grupowej. Dla więźniów nowa tożsamość wiązała się z zależnością i upokorzeniem. Dlatego przestali wykazywać inicjatywę, tracili wrażliwość emocjonalną i stawali się coraz bardziej ulegli.
W przypadku strażników elementem nowej tożsamości była władza i dominacja. Bycie jednym ze strażników dawało im poczucie mocy i własnej wartości. „Wkładasz mundur, dostajesz rolę, a raczej pracę. Musisz zapanować nad tymi ludźmi. I nagle stajesz się kimś innym”. Niektórzy próbowali się odciąć do tego, co robili. Jak stwierdził jeden ze strażników: „To popychanie, te kłamstwa, to nie byłem ja... Musiałem udawać - i to właśnie było najgorsze”. A jednak to „udawanie” nie pozostało bez wpływu na ich tożsamość. „Kiedy to robiłem, nie czułem żadnego żalu ani winy. Dopiero później pojawiły się refleksje i wyrzuty sumienia. To była część mnie, której wcześniej nie znałem”.
Zależność i niepewność: bierny, bo bezradny
Co najbardziej dawało się we znaki więźniom? Po zakończeniu eksperymentu uczestnicy stwierdzili, że najtrudniej było im znieść to, że byli zależni od zmiennych i arbitralnych reguł ustalonych przez strażników. Pytanie więźnia mogło równie dobrze wywołać lekceważenie, agresję, jak i sensowną odpowiedź. Za brak reakcji na dowcip, który opowiedział strażnik, więzień mógł być ukarany równie surowo, jak za śmiech. Złamanie zasad panujących w więzieniu przez jednego z więźniów mogło prowadzić do ukarania sprawcy lub jego niewinnych towarzyszy z celi. W miarę jak środowisko stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne, więźniowie utracili wszelką inicjatywę. Ich apatia i zobojętnienie były odpowiednikiem zjawiska wyuczonej bezradności, opisanej przez Martina Seligmana. Tak więc to nie strach przed agresją fizyczną strażników, lecz brak możliwości sprawowania kontroli był - w odczuciu więźniów - przyczyną ich bierności i zobojętnienia.
Więźniowie byli zdani na łaskę lub niełaskę strażników. Np. aby skorzystać z toalety musieli otrzymać pozwolenie (nie zawsze go udzielano). Następnie zawiązywano im oczy, zakuwano w kajdanki i pod eskortą prowadzono do toalety. Podobne procedury obowiązywały w przypadku innych codziennych czynności. To uzależnienie wywoływało u więźniów regresję.
W ubraniach przypominających nocne koszule więźniowie wyglądali śmiesznie. Niscy strażnicy zmuszali wysokich i silnych więźniów do błazeńskiego i uległego zachowania, by osłabić ich poczucie męskości. Chociaż podczas zbiórek więźniowie zwykle przeważali liczebnie nad strażnikami (9 więźniów i 3 strażników), nigdy nie spróbowali ich pokonać siłą. Po zakończeniu eksperymentu więźniowie wyrazili przekonanie, że głównym kryterium doboru osób do roli była budowa ciała. Uważali, że strażnicy przewyższali ich wzrostem i wagą, podczas gdy w rzeczywistości nie było istotnych różnic między nimi.
Interakcja: im bardziej, tym bardziej
Więźniowie i strażnicy skazani są na jeden z najściślejszych kontaktów znanych człowiekowi. Interakcja między nimi wymaga, by każdy grał swoją rolę, zmuszając zarazem również innych ludzi do odgrywania roli. Nie będziesz więźniem, jeśli nikt cię nie pilnuje. Nie możesz być strażnikiem, jeśli nikt nie bierze poważnie ciebie ani twojego więzienia.
To, co robili strażnicy, miało wpływ na reakcje więźniów, a zachowania więźniów oddziaływały na reakcje strażników. Czasem paradoksalnie. Jeden z więźniów, nazwany „sierżantem”, z obawy przed strażnikami starał się jak najlepiej wypełniać ich polecenia. Niektórych strażników złościła ta gorliwość, a im bardziej się złościli, tym gorliwszy był więzień.
Pojawia się swoiste sprzężenie zwrotne, zabójczy symbiotyczny związek. W miarę jak strażnicy stawali się coraz bardziej agresywni, więźniowie okazywali coraz większą bierność. Rosnąca pewność siebie strażników odpowiadała malejącemu poczuciu własnej wartości więźniów. Im bardziej strażnicy kontrolowali sytuację, tym bardziej w więźniach narastało poczucie beznadziejności i depresja.
Zdarzało się, że strażnicy w czasie apeli nakłaniali więźniów, aby ubliżali sobie wzajemnie. Jeden ze strażników stwierdził: „Byłem zmęczony widokiem więźniów ubranych w łachmany, których przykry zapach wypełniał cele. Obserwowałem, jak szarpią się wzajemnie, ponieważ taki wydaliśmy im rozkaz”. A ten, który na siłę próbował nakarmić więźnia, przyznał: „Nienawidziłem siebie za to, że zmuszam go do jedzenia, ale jeszcze bardziej nienawidziłem jego, że nie je”.
Podsumowanie: potęga sytuacji
Warunki w „więzieniu” Stanford były o wiele łagodniejsze niż te panujące w prawdziwym więzieniu. Nie było tam przejawów rasizmu, brutalnej przemocy fizycznej, wymuszonych zachowań homoseksualnych. A mimo to nawet w tych warunkach strażnicy stali się sadystyczni, a więźniowie wpadali w histerię lub zamykali się w sobie.
Philip Zimbardo tak podsumowuje w filmie „Quiet Rage” rezultaty eksperymentu: „wiemy teraz, że otoczenie wpływa na nas znacznie mocniej niż nam się wydaje, że ludzkie zachowanie w większej mierze zależy od okoliczności, czasem bardzo trywialnych, jak reguły, role, symbole, mundury. I w o wiele mniejszym stopniu zależy od czynników, takich jak charakter czy osobowość, które do tej pory uważaliśmy za determinujące.”
Wyniki stanfordzkiego eksperymentu więziennego ujawniły konieczność dokonania reform w więziennictwie. Niestety, ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Polsce nie udało się zreformować systemu więziennego tak, by zarówno więźniowie, jak i strażnicy mogli w tych warunkach zachować swoją godność.
Czy eksperyment Zimbardo odnosi się tylko do tego, co się dzieje w więzieniu? Sam autor sugeruje, że wyniki jego eksperymentu dotyczą każdej sytuacji, gdzie istnieje zależność. Strażnik to ktoś, kto ogranicza czyjąś wolność, kto wykorzystuje władzę, by coś narzucić. Więzień to ktoś, kto czuje się zależny od drugiej osoby i wbrew sobie musi się jej podporządkować. Taka relacja zdarza się między małżonkami, rodzicami i dziećmi, nauczycielami i uczniami, lekarzami i pacjentami, przedstawicielami władzy i społeczeństwem.
Na spotkaniu uczestników po zakończeniu eksperymentu były więzień mówi do byłego strażnika: „Nigdy nie widziałem, by w kimś zaszła aż taka zmiana. Wiem, że jesteś miłym facetem. Ale wkurzam się, bo wiem też, kim możesz się stać, co potrafisz zrobić”. „A ty - pyta strażnik - co byś zrobił na moim miejscu?”. „Nie wiem - przyznaje więzień - ale wiem, czego bym nie zrobił”.
I o tym jest ten eksperyment. Nie wiemy, jak się zachowamy w szczególnych sytuacjach i rolach, póki się w nich nie znajdziemy. Ale wierzymy, że pewnych granic nie przekroczymy w żadnej sytuacji. Czy na pewno?
APLIKACJE
Psy z Abu Ghraib
Wiosną 2004 roku świat obiegły szokujące zdjęcia amerykańskich żołnierzy, znęcających się fizycznie i psychicznie nad Irakijczykami przebywającymi w więzieniu Abu Ghraib pod Bagdadem. Więźniów rozbierano do naga, zakładano im na głowy foliowe worki, zmuszano do samogwałtów, ustawiano w upokarzających pozycjach i fotografowano się z nimi. Oglądana na wielu zdjęciach szeregowa Lyndie England z widoczną przyjemnością robiła sobie zdjęcia z papierosem w ustach, m.in. na tle nagich więźniów zmuszanych do onanizowania się. Więźniowie byli także zastraszani psami, bici krzesłami, oblewani lodowatą wodą. W więzieniu Abu Ghraib przebywało wtedy kilka tysięcy Irakijczyków, w większości osadzonych za „działanie przeciwko koalicji.”
Bunt w Carandiru
2 października 1992 roku doszło do buntu więźniów w brazylijskim więzieniu Carandiru. Tłumiący rebelię policjanci zabili 111 więźniów. Wielu więźniów zginęło w wyniku strzału w tył głowy lub w plecy. Według raportów, funkcjonariusze działali w obronie własnej, jednak żaden z nich nie odniósł obrażeń w czasie akcji. Przyczyną buntu była fatalna sytuacja panująca w więzieniu. Carandiru powstało w 1956 roku i było miejscem przeznaczonym dla przestępców z całej Brazylii oczekujących na rozprawę. Szybko stało się miejscem zapomnianym przez wymiar sprawiedliwości. Zatrzymani latami czekali na proces w ekstremalnych warunkach, przepełnionych celach, bez odpowiedniej opieki lekarskiej. Na początku lat 90. w więzieniu przeznaczonym dla 4000 osób przebywało 8000. Osadzenie w Carandiru często było gorszą karą niż odsiadywanie prawomocnego wyroku w zwykłym więzieniu. Więźniowie stworzyli hermetyczny świat bezwzględnych zasad współżycia. Wewnętrzny kodeks zabraniał np.: używania toalety między godziną 19. a 7., zdejmowania koszuli podczas posiłków, spoglądania na kobietę odwiedzającą współwięźnia. Złamanie niepisanych praw groziło śmiercią. Władze Brazylii przez dziesiątki lat przymykały oko na nieludzkie samosądy „czasowo zatrzymanych”.
Zepsuta beczka w Abu Ghraib
Kiedy 35 lat temu zakończył się mój stanfordzki eksperyment więzienny, byłem zadowolony, że okazał się on tylko dramatyczną demonstracją wpływu czynników sytuacyjnych na indywidualne dyspozycje, cechy osobowości i charakter studentów-ochotników, odgrywających role strażników i więźniów. Jednakże od tego czasu miało miejsce wiele wydarzeń, które przekształciły ten skromny eksperyment w klasyczny eksperyment psychologii. Co więcej, jego przesłanie stało się częścią ogólnoludzkiej świadomości. Kiedy w przeszukiwarkę „Google” wpiszemy hasło „eksperyment”, to Stanfordzki Eksperyment Więzienny pojawi się na pierwszym miejscu listy z ponad 150 milionami kliknięć. Brytyjska telewizja BBC pokazała próbę jego powtórzenia, w Niemczech powstał bazujący na nim film „Das Experiment”, znane jest także polskie przedstawienie na ten temat („Repetition” Artura Żmijewskiego), a niedługo eksperyment będzie tematem dużej hollywoodzkiej produkcji. Pisałem dotyczące go prace naukowe, wykorzystując równocześnie bogatą w informacje stronę internetową www.PrisonExp.org (przetłumaczoną na wiele języków, także na polski) do uświadamiania ludziom znaczenia jego podstawowego przekazu o wpływie sytuacji na osobę. Stworzyłem również film dokumentalny dotyczący tych badań („Quiet Rage”; dostępny w formacie DVD także polskim odbiorcom), w którym wykorzystałem oryginalne, archiwalne materiały filmowe, a także bardziej aktualne wywiady z uczestnikami, aby umożliwić odbiorcom z wielu krajów docenienie bogactwa tych skromnych badań.
Teraz najbardziej ekscytuje mnie fakt, że skończyłem właśnie pisanie fachowej książki (ukaże się w marcu 2007 roku). Po raz pierwszy przedstawiam w niej czytelnikowi dokładną, opisaną dzień po dniu, chronologię przemiany normalnych, zdrowych, zwykłych młodych ludzi w sadystycznych strażników i patologicznych więźniów. Czynię to w dziesięciu rozdziałach wypełnionych dialogami, które rzeczywiście toczą się w naszym podziemiu pomiędzy moimi pracownikami a mną, a także pomiędzy strażnikami i więźniami. Następnie pokazuję, jak wiele badań z zakresu psychologii społecznej - nad konformizmem, posłuszeństwem, deindywiduacją - potwierdza ustalenia naszego badania dotyczące wpływu czynników sytuacyjnych. Książka zawiera również rozdział końcowy, w którym wskazuję, jak oprzeć się niechcianym wpływom społecznym, a także chylę czoła przed „zwyczajnymi bohaterami”, żyjącymi pośród nas. Proponuję, aby potraktować „powszechność bohaterstwa” jako jedną ze stron natury ludzkiej - drugą jest coś, co Hannah Arendt nazwała „powszechnością zła”. W obydwu przypadkach zwykli, normalni ludzie mogą pod wpływem czynników sytuacyjnych czasowo zmienić się i postępować dobrze albo źle. Jednak pomiędzy końcowym, pozytywnym przekazem mojej książki (The Luccifer Effect: Understanding How Good People Turn Evil - Efekt Lucyfera: Zrozumieć jak dobrzy ludzie przemieniają się w złych) a analizą eksperymentu więziennego - prezentuję pełny zestaw przykładów znęcania się i tortur stosowanych przez strażników z amerykańskiej Żandarmerii Wojskowej nad irackimi więźniami w Abu Ghraib (zostałem powołany na eksperta przez obrońców jednego z tych strażników, sierżanta Chipa Fredericka, który był odpowiedzialny za osławioną zmianę nocną w skrzydle 1A, podczas której nagrano najgorsze akty znęcania się).
Teraz jestem w stanie w pełni wykorzystać wiedzę, jaką zgromadziłem dzięki mojemu eksperymentowi, aby wyjaśnić, jak to się dzieje, że tak okropna przemoc może mieć w ogóle miejsce. Pokazuję, że to nie tylko dzieło kilku „zgniłych jabłek” - patologicznych strażników - ale sprawa „złej beczki”, behawioralnego kontekstu, w którym musieli pracować. Potem idę dalej i zaznaczam, że nasze analizy muszą być skoncentrowane na tym, kto wyprodukował tę złą beczkę i dba o nią. Oskarżam też „wytwórców złej beczki” o współudział w zbrodni przeciwko ludzkości. Obok wojskowej hierarchii służbowej, sadzam na ławie oskarżonych kluczowych członków administracji Busha, którzy - poprzez prowadzoną przez siebie politykę, wyznawaną ideologię, złe wykorzystywanie prawa oraz wydawanie rozkazów, jak „torturować” przetrzymywanych - stali się architektami tej przemocy, którą strażnicy z Abu Ghraib stosowali i doskonalili. Sadzam na ławie oskarżonych byłego szefa CIA Georga Tenanta, sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, wiceprezydenta (od tortur) Dicka Cheneya oraz naczelnego dowódcę wojny prewencyjnej, prezydenta USA George'a Busha (na mojej nowej stronie internetowej www.LuciferEffect.com jest wirtualna kabina do głosowania, dzięki której internauci mają szansę wydania wyroku co do winy tych ludzi).
Oprócz mojego osobistego, tendencyjnego dostrzegania podobieństw pomiędzy moim eksperymentem a psychospołecznymi uwarunkowaniami, jakie były w więzieniu Abu Ghraib, istnieje porównawcza analiza, która jest efektem jednego z większych niezależnych dochodzeń w sprawie znęcania się nad więźniami. James Schlesinger, były sekretarz obrony, kierował komisją badającą przyczyny takiego znęcania się. Ten raport jednoznacznie wskazuje na podobieństwa pomiędzy stanfordzkim eksperymentem więziennym a wydarzeniami w skrzydłach 1A i 1B więzienia Abu Ghraib, które były centrami „łagodnych tortur”, stworzonymi przez wywiad wojskowy i CIA. W raporcie Komitetu Schlesingera (2004) odnotowano:
„Psychologowie usiłowali zrozumieć, jak i dlaczego jednostki i grupy, które zwykle postępowały humanitarnie, w pewnych okolicznościach mogą zachować się odwrotnie.”
„W czasie globalnej wojny z terroryzmem prawdopodobieństwo wystąpienia zjawiska znęcania się nad przetrzymywanymi było całkowicie do przewidzenia, dzięki znajomości zasad psychologii społecznej i świadomości powszechnie znanych środowiskowych czynników ryzyka”.
„Takie warunki ani nie usprawiedliwiają, ani nie rozgrzeszają jednostek, które z rozmysłem angażują się w niemoralne czy nielegalne zachowania” , chociaż to „konkretne warunki sprzyjają możliwości wystąpienia zjawiska znęcania się”.
„Wyniki badań psychologii społecznej sugerują, że warunki wojenne i dynamika operacji przetrzymywania więźniów niosą ze sobą naturalne ryzyko złego traktowania ludzi, dlatego należy podchodzić do tego z wyjątkową uwagą i ostrożnie planować oraz szkolić wojsko.”
„Będące kamieniem milowym stanfordzkie badania... są ostrzeżeniem dla wszystkich operacji przetrzymywania jeńców, które przebiegały względnie łagodnie. Natomiast uczestniczący w nich żołnierze pracowali w bardzo stresujących warunkach pola walki, których nie można nazwać łagodnymi.”
Cieszę się, że po wielu latach mój skromny eksperyment ożył na nowo w opinii publicznej i że informacje i lekcje (które wynikają z cierpienia chłopców w nim uczestniczących) mają tak pozytywny wpływ na nasze rozumienie psychologicznych mechanizmów zaangażowanych sytuacje, w których dobrzy ludzie dopuszczają się złych uczynków. Teraz powinniśmy skoncentrować się na bohaterach, którzy zmieniają sytuacje generujące zło albo minimalizują nowe zło wśród nas.
Warto też zwrócić uwagę na dowody i wnioski pochodzące od ludzi będących blisko tych wydarzeń. Takich danych dostarczył wysoko ceniony dziennikarz Thomas Ricks, który zdawał relacje z wielu tego typu wydarzeń. Jego raporty bazowały na wywiadach przeprowadzonych z pokaźną liczbą oficerów oraz politycznych decydentów, a także na analizie dokumentacji, która była chronologicznym zapisem zachowań grup wojskowych w czasie wojny irackiej. Analizy Ricka są godne uwagi, bowiem podkreślają niebezpieczne konsekwencje pominięcia oceny zachowania w kontekście okoliczności, w jakich do niego dochodzi. Warto w tym miejscu to przedyskutować.
Podobnie jak wiele osób, które obecnie analizują te zjawiska, Rick doszedł do istotnego wniosku: nasze wojsko wpada w Iraku w tak wiele pułapek z powodu tragicznego niedoszacowania znaczenia czynników sytuacyjnych, z jakimi naszym oddziałom przyszło się konfrontować. Jak twierdzi Rick, dowództwo odpowiedzialne za operacje militarne w Iraku „pracowało w łańcuchu hierarchii służbowej”, co uniemożliwiało „zrozumienie sytuacji, na jakie natrafiano, a także powodowało stałe niedocenianie trudności i niedoszacowanie zasobów, jakie należałoby poświęcić, aby poradzić sobie z problemem”. W oparciu o wywiady uzyskane od dużej liczby żołnierskiego personelu i analityków, Rick wysnuł następujący wniosek: do wielu okropnych wydarzeń w Iraku doszło dlatego, że żołnierze znaleźli się w środowisku, które okazało się znacznie bardziej nieprzyjazne niż się spodziewali, i do zmagania z którym nie byli ani szkoleni, ani przygotowani. W niektórych przypadkach dotyczyło to walki jako takiej, kiedy to oddziały nie doceniały ryzyka, z jakim przychodziło im się zmierzyć. Jeden z oficerów nazwał to „nieadekwatną świadomością sytuacji”. W odpowiedzi na ten brak sytuacyjnej świadomości i na będącą jej wynikiem zatrważającą, wciąż rosnącą liczbę ofiar, wojsko przesadnie reagowało na niespodziewane sytuacje, nie zważając na to, że taka nadmierna reakcja spowoduje powstanie kolejnego kontekstu, który w przyszłości wpłynie negatywnie na oddziały wojskowe.
Philip G. Zimbardo jest profesorem psychologii (dziś już emerytowanym) w Stanford University, gdzie wykłada od 1968 roku. Wcześniej wykładał w Yale University (tam w 1959 uzyskał tytuł doktora), New York University i Columbia University.
Pochodzi z rodziny włoskich emigrantów. Urodził się i dorastał w południowym Bronksie, dzielnicy Nowego Jorku pełnej przemocy; stąd jego zainteresowanie psychologią zła
i dehumanizacji. Inne obszary badań Zimbardo to: postawy i wpływ społeczny, perswazja i kontrola umysłu, perspektywa czasowa, psychologia polityczna i psychologia terroryzmu. Wyniki badań prezentował w ok. 300 publikacjach naukowych, napisał ok. 50 książek. Jedna z nich, Psychologia i życie, stała się najpopularniejszym na świecie podręcznikiem psychologii (właśnie nakładem PWN ukazało się jej nowe, polskie wydanie, napisane wspólnie z Richardem J. Gerrigiem). Bestsellerem stała się także jego książka pt. Nieśmiałość, w której podsumował wyniki badań na temat przyczyn nieśmiałości. Zimbardo założył też Klinikę Leczenia Nieśmiałości. Jego eksperyment z symulowanym więzieniem należy do najbardziej znanych badań w psychologii. Za osiągnięcia dydaktyczne i naukowe uhonorowano go wieloma nagrodami, m.in. Nagrodą Ernesta Hilgarda - za wkład w rozwój psychologii ogólnej Jego żona, Christina Maslach, jest profesorem psychologii w University of California. Mają troje dzieci.
Tłum. Małgorzata Fajkowska