Są rzeczy, których nie da się opisać słowami…
…To prawda. Są na tym świecie rzeczy tak wspaniałe, że nie wystarcza słów na ich opisanie. Są wydarzenia tak niezwykłe, że zapiera dech. Jedna minuta może dać nam więcej radości niż całe godziny. Dlatego warto i trzeba o tych wspaniałościach mówić, krzyczeć głośno!
Prawie każdy pilot powie: „Ja jestem normalny, ze sprawnego samolotu wyskakiwać nie będę”. Cóż, w ten sposób nie dowie się nigdy dlaczego ptaki śpiewają. Bowiem tą wiedzę posiadają, zgodnie z powiedzeniem, tylko skoczkowie. Ale do rzeczy.
Wszystko stało się dość szybko. Pomysł skakania z 4000m pojawił się już jakiś czas temu, ale kto by pomyślał, że nastąpi to tak szybko. W poniedziałek dowiedzieliśmy się, że w piątek mamy jechać do Piotrkowa na kurs AFF. I pojechaliśmy. Zaczęło się łagodnie od teorii i nauki właściwej sylwetki. Wszystko jeszcze na ziemi. Mimo to emocji nie brakowało. Uwierzcie, wyobraźnia działa i pobudza poczucie strachu. Bo jak tu się nie bać, kiedy trzeba wyskoczyć z samolotu na wysokości 4km?!
Każde z nas aż kipiało z emocji. Prawie całą noc przed pierwszymi planowanymi skokami przegadaliśmy. Nie dało się spać spokojnie. Jednak rano naszym oczom ukazał się niewesoły widok: całe niebo zasnute ciężkimi chmurami. Pełni nadziei czekaliśmy do 14 na poprawę pogody. Niestety, tego dnia skoków nie było. Za to następnego dnia z samego rana siedzieliśmy już w samochodzie i o godzinie 8.00 byliśmy w Piotrkowie. Pogoda okazała się łaskawsza. Jednak nie myślcie, że wszystko poszło szybko i sprawnie. Spadochroniarstwo uczy cierpliwości. Trzeba cierpliwie czekać, nieraz wiele godzin na wykonanie skoku. A z drugiej strony kiedy przychodzi już ten moment, wszystko dzieje się bardzo szybko. Szczególnie kiedy jest to pierwszy skok.
Postanowiłam być odważna i jako pierwsza z naszej łódzkiej, pięcioosobowej grupy zdecydowałam się na skok. Leciałam w drugim wylocie i kiedy wylądował pierwszy byłam już w pełnej gotowości, ze spadochronem na plecach. Rafał (instruktor) ledwo co wylądował, założył nowy spadochron i po prostu kazał mi szybko biec do samolotu. Sprawdził jeszcze raz wszystko, i siedzieliśmy już w Cessnie 207 lecącej na 4000m. Siedziałam tam i myślałam sobie, że to już, ze zaraz to nastąpi. Tak szybko? Tak po prostu? Jakoś cały czas nie mogłam w to uwierzyć. Żołądek skręcał się z nadmiaru adrenaliny, oczy miałam otwarte na całą szerokość a w głowie cały czas powtarzałam sobie co powinnam robić: wygiąć się, ręce, nogi, głowa do góry itp. Na szczęście mogłam czuć się bezpiecznie, bo lecieli ze mną dwa instruktorzy. Rafał - wiecznie uśmiechnięty, przy którym po prostu nie można się denerwować i Dawid - poważniejszy i małomówny (chociaż potem okazało się, że to tylko pozory) i 100% profesjonalista. Kiedy strzałka wysokościomierza zbliżała się do 4 otworzono drzwi i po chwili zaczęli wyskakiwać bardziej doświadczeni skoczkowie. Potem przyszła moja kolej. Podsunęłam się pod drzwi, Rafał wyszedł na stopień, Dawid za mną i… ready, set, go! Wow! W tym momencie nie ma strachu. Jest zachwyt! Ja lecę! Poza tym trzeba skupić się na sylwetce i wykonywaniu poleceń instruktorów. Po chwili lotu Dawid podleciał przede mnie i pokazywał mi znaki (w końcu leci się tak szybko, że nie da się nic usłyszeć). Byłam ciekawa, czy to co bez problemu można zrobić na ziemi, uda się w powietrzu. I wcale nie jest tak źle. Nogi się trochę majdały i nie były stabilne, ale szczerze mówiąc na początku nie czuje się nóg w powietrzu. Cały czas trzeba kontrolować wysokość, 2000m to koniec ćwiczenia, 1700 otwarcie. Udało mi się samodzielnie wyrzucić pilocik i tym samym otworzyć spadochron. Potem jeszcze lot do ziemi, niełatwe lądowanie i ile radości!
To był pierwszy skok w AFF, każdy następny był okazją do nauczenia się czegoś nowego. Samodzielne wyjście z samolotu, wyjście saltem, obroty w powietrzu, strzała i salto w locie. Coś wspaniałego. Pomimo ciężkich warunków pogodowych podczas mojego skoku egzaminacyjnego oraz nie do końca stabilnych nóg (ehh te nogi, nie chcą do końca się słuchać) udało się skończyć kurs w siedmiu skokach.
Dobra, skończyłam kurs AFF, co oznacza, że mogę samodzielnie skakać z 4000m. ok, w teorii brzmi nieźle, ale czy podołam? Rafał powiedział, że nie puści mnie z lotniska jeśli tego samego dnia, co skończyłam kurs nie wykonam samodzielnych (czyli już bez asysty instruktora, który wcześniej w razie potrzeby mógł pomóc) dwóch skoków. Pierwszy, w samotności wykonany mój skok był moim skokiem nr 13. Na dodatek przypadał na 13 wylot samolotu tego dnia. Nagromadzenie szczęścia! Jednak cóż było począć. I wsiadłam do samolotu na ziemi, a potem tam wysoko, wysoko wyskoczyłam z niego. Tylko ja i wielki błękit dookoła. Ale nie w głowie mi były widoczki. Musiałam walczyć o życie. Oj, bardzo mną rzucało. Pewnie ze stresu i jeszcze zbyt małych umiejętności. Jednak udało mi się wyprowadzić i lecieć w pozycji płaskiej. Mówię wam, emocje nie z tej ziemi. Otworzyłam się i … Tak, coś jednak jest w tej 13. To było moje pierwsze tak twarde otwarcie spadochronu. Po otwarciu aż mi się ciemno zrobiło przed oczami. Jeszcze teraz jak o tym myślę, to mnie boli kręgosłup, tak mną szarpnęło. Ale co tam, zdarza się. Mimo wszystko wylądowałam bezpiecznie i poleciałam w jeszcze jednym wylocie. I spadochron otworzył się łagodnie (dzięki wspaniałym układaczom ze strefy w Piotrkowie).
Obecnie po prostu skakać mi się chce! Odkryłam całkiem inny świat. Tam w górze, nad chmurami jest jakaś magia, która daje taką wewnętrzną energię, ukojenie i mnóstwo radości. Nie ma nic piękniejszego niż wyskoczyć i lecieć nad chmurami, spod których stopniowo wyłania się nasz świat. Uczucia oddalania się od samolotu po wyskoku nie da się chyba z niczym porównać - jest ono po prostu nieziemskie. Leci się z prędkością ponad 200km/h i to się czuje. Strugi, na których można się położyć, na których uczymy się układać swoje ciało. Ehh… Już chcę tam na górę.
Wiem, że być może dla niektórych moje wywody są zbyt długie, przesadzone i zupełnie niepotrzebne. W końcu leci się tylko czterdzieści kilka sekund i już trzeba się otwierać. Więc zbyt wiele w tak krótkim czasie wydarzyć się nie może. Ale ta niecała minuta daje tak wiele radości, że po prostu nie da się tego opisać słowami. I zrozumie to tylko ten, kto skoczy. Polecam gorąco skoki spadochronowe. Bo to coś więcej niż sport.
pwd. Paula Szymańska