And I'd give up forever to touch you
'Cause I know that you feel me somehow
You're the closest to heaven that I'll
ever be
And I don't want to go home right now
And all I can taste is this moment
And all I can breathe is your life
'Cause sooner or later it's over
I just don't want to miss you tonight
And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd
understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
And you can't fight the tears that ain't
coming
Or the moment of truth in your lies
When everything feels like the movies
Yeah you bleed just to know you're alive
And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd
understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
I just want you to know who I am
I just want you to know who I am
I just want you to know who I am
[Goo Goo Dolls - Iris]
Niemożliwe Niemożliwe Niemożliwe To nie może być prawda. On tylko żartuje, to zwykły dowcip - nieudany, bo nieudany, ale dowcip. A może i nie? Może była to jak najbardziej prawdziwa prawda?
Był ciekawy co mogš wyrażać teraz jego oczy. Zawsze były zimne jak lód, patrzšce ironicznie na wiat i ludzi dookoła. A teraz? Strach? Skrajne przerażenie? Nie miał pojęcia. Miał tylko niewypowiedzianš wiadomoć, że jego twarz przestała być maskš bez uczuć. Nie podobało mu się to. Ani trochę.
- Czy to żart? - zapytał, lecz znał już odpowied. Niestety nie była ona adekwatna do jego marzeń. Wręcz przeciwnie - była dokładnie taka, jakiej się spodziewał.
- Nie, Severusie. Bardzo mi przykro, ale nie mam innego wyjcia.
- Czy to twoja ostateczna decyzja? - upewniał się tonem wręcz błagalnym.
- Tak, Severusie. Zrozum, nie mam innego wyjcia - powtórzył.
Czarnowłosy mężczyzna opieszale wstał z krzesła i powoli ruszył w stronę drzwi.
- Żegnaj, Albusie - powiedział głono. - Nie wiesz co tracisz - dodał przyciszonym głosem.
Drzwi zamknęły się za nim. Nie z hukiem, czy trzaskiem, lecz kulturalnie i cicho - wręcz z niemym wyrzutem.
- Wiem... - szepnšł Dumbledore i z zamyleniem patrzył przed siebie, machinalnym ruchem unoszšc do ust filiżankę z herbatš.
* * *
Severus Snape stał na rodku swojej sypialni i nie wiedział co ma zrobić. To znaczy dokładnie wiedzieć, co powinien zrobić, ale wcale nie oznaczało to, że chce, czy ma taki zamiar. Nigdy nie lubił wykonywać odgórnych poleceń - chyba włanie dlatego nie odpowiadała mu rola sługi Voldemorta.
Był zrozpaczony. Nie pierwszy raz czuł takš piekielnš bezsilnoć, ale dzisiaj znacznie przewyższała ona jego siły i możliwoci. Wyjšł walizkę spod łóżka i otworzył szafę. Machnšł różdżkš i ubrania grzecznie ułożyły się na dnie przepastnej torby. Nie było ich wiele - Mistrz Eliksirów nieszczególnie dbał o swojš aparycję. Nie zawracał sobie głowy rzeczami tak przyziemnymi jak strój. Rozejrzał się wkoło i spakował resztę rzeczy. Zabrał kosmetyki z łazienki i sterty zapisanych pergaminów i ksišżek. Walizka bez dna jest dobrym i, co najważniejsze, przydatnym gadżetem.
Usiadł na skraju łóżka i ukrył twarz w dłoniach. 'Jak ja mam mu to powiedzieć?' - mylał. Wiedział, że wszystko przez ciemnowłosego chłopca, z bliznš na czole w kształcie błyskawicy. Wiedział, że to włanie przez niego stracił pracę. Przez niego i przez swojš głupotę. Jak mógł być tak impertynencki i pchać się w co takiego... Sam nie wiedział. Nie wiedział na co liczył, na co miał nadzieję. Że to się nie wyda? Nie pamiętał...
Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym dla uszu skrzypieniem, ale Snape nie miał siły by spojrzeć, kto zawitał w jego skromne progi. 'Czy to on?' - przeleciała przez umysł pełna nadziei myl.
Poczuł delikatne dotknięcie na ramieniu.
- Severusie... Mam wyprowadzić cię poza szkołę. Tak mi przykro...
Podniósł głowę, mimo, że znał ten głos. Głos wicedyrektorki Hogwartu, Minervy McGonagall.
Umiechnšł się blado i ironicznie - pod nosem. Przez tyle lat Hogwart był jego domem, a teraz każš mu się wynosić i zniknšć natychmiast. Jakie to łatwe? Nieprawdaż? Popełniasz błšd, kochasz nie tak jak powiniene, a wszyscy z wielkš chęciš od razu wymazujš cię z pamięci, tak jakby nigdy nie istniał.
Od zawsze miał gorzej. Dyskryminacja w pełni. Snape, pół wampir, odludek, gej, teraz awansował jeszcze na pedofila. Zawsze znalazł się kto, kto chętnie zdeptałby go jak miecia, wbił w ziemię, starł na proch. Severus starał się być ponad tym, ignorować, nie zauważać. Poczuł, ze dzisiejszego popołudnia nastał kres tej siły, która w nim drzemała. Pomylał, ze chyba po prostu się wyczerpała. Odwrócił się od niego kto, kto był przy nim zawsze. Kto służył radš i wsparciem przez całe jego życie. Odwrócili się wszyscy.
Wiedział, że nie ma racji. Nie wszyscy. Był jeszcze kto... Kto, kto był jego życiodajnš energiš i motorem napędowym. Dzięki tej drobnej istotce Snape'owi chciało się wstawać rano, jeć, prowadzić zajęcia. Chciało mu się żyć.
Nie powie mu. Nie potrafi. Nie da rady.
- Tak, tak. Już idę, Minerwo - mruknšł i podniósł się z łóżka.
Bagaż lewitował za nimi. Szli przez cały budynek, najpierw zimnymi lochami, póniej przez długie, słabo owietlone korytarze, by w końcu dotrzeć do drzwi wejciowych. Wyszli na dwór.
Pogoda była straszna, a nawet i to słowo nie ukazuje w pełni podłoci Matki Natury. Nie była to złota jesień, jakš lubił Severus. Z szaro-burego nieba lały się strumienie lodowatego deszczu. Pod nogami błoto i kałuże.
Kobieta wyprowadziła go poza teren szkoły.
- Żegnaj, Severusie - powiedziała cicho i zamknęła za nim bramę.
Zamiał się ponownie. Po czym po jego policzkach popłynęły łzy. Mieszały się z deszczem. Po chwili się ocknšł, a po jego ciele przebiegł dreszcz. Był mokry. Cały mokry. Otarł twarz mokrym rękawem, co oczywicie nic nie pomogło. Ruszył w kierunku Hogsmeade. Musi gdzie przenocować, a jutro uda się do Londynu.
A pogoda odzwierciedlała jego samopoczucie.
* * *
Gdy nadszedł ranek Severus nie spał. Nie "już" albo "jeszcze. Po prostu nie spał. W ogóle. Wiedział, że nie ma nawet najmniejszej szansy na sen, więc nie próbował. Siadł w fotelu przy oknie i parzył jak woda zalewa co, co jeszcze do niedawna było jego wiatem. W zajedzie pod Srebrnym Wężem znalazł wolny pokój bez problemu. Jednak jego pech czuwał - okno jego lokum wychodziło na zamek Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
Wpatrywał się w monumentalnš budowlę lub w granat nieba i mylał. W gruncie rzeczy miał zamiar nie myleć, ale ostatnio wszystkie jego plany brały w łeb, więc to też mu się nie udało. Czuł się podle. Ale jednoczenie czuł się też zdradzony. Zawiódł zaufanie Dumbledore'a, ale przecież nie zrobił nic złego! Nikt, zupełnie nikt nie starał go zrozumieć. Cóż ich obchodziło, że skała lodowa, o nazwisku Snape pokochała. Przecież on również walczył, nie chciał się poddać temu uczuciu, które go opętało! Powszechnie wiadomo, że ludzie nie potrafiš panować nad swoimi uczuciami - on również nie potrafił. Nie da się przestać kochać, gdy to uczucie już cię dopadnie.
Teraz nawet nie pamiętał jak to się stało, w jaki sposób stali się kochankami. To była kwestia, jednego dnia. Rozmarzył się.
wiatło poranka zastało go skulonego pod gruby kocem na dużym, miękkim fotelu i olepiło swojš jasnociš.
Nie można było mówić o żadnej znacznej poprawie nastroju, lecz był spokojniejszy, mniej zdesperowany i zrozpaczony.
Szybko się umył, przebrał i wrzucił rzeczy do torby. Przegryzł skromne niadanie w barze na dole i udał się do Londynu.
Koło godziny jedenastej siedział już w jednym z największych, magicznych centrów handlowych Anglii i przeglšdał dwie gazety - Proroka i popularnš, mugolskš gazetę Obie otwarte na ogłoszeniach. Szukał mieszkania - w końcu musiał gdzie mieszkać. Najpierw udał się na Leicester Square. Mieszkanie było w porzšdku, oprócz włacicielki - starej, zrzędliwej kobiety, która patrzyła na Severusa, jak na jakiego zboczeńca. Uciekł stamtšd najszybciej jak się tylko dało.
Dopiero za czwartym razem wiedział, że dobrze trafił. Nie wahał się ani przez chwilę - od razu wynajšł je od młodego czarodzieja - Mike'a Wimfreya, który włanie wyjeżdżał na kilka miesięcy do Stanów. Znajdowało się ono blisko dworca King's Cross, przy Warren Street. Nieduże, trzypokojowe z dużš łazienkš. I ciemne. Bardzo ciemne. Dokładnie w jego gucie.
Położył się na łóżku i wpatrywał w sufit.
Dalej nie mógł uwierzyć, że to już koniec. Jednak łzy jako nie chciały przyjć.
* * *
Dni upływały powoli. Każda godzina cišgnęła się w nieskończonoć. Severus tęsknił za dotykiem swojego kochanka, za jego głosem, ustami, smakiem, zapachem... Mógłby tak wymieniać bez końca.
Nigdy nie przypuszczałby, że samemu będzie mu tak le. Kiedy był zawsze sam i było mu z tym dobrze. Jednak, gdy zasmakował miłoci i bliskoci drugiej osoby, nie było łatwo powrócić do samotnoci.
Którego dnia spojrzał w przelocie na kalendarz i zobaczył, że zbliżajš się więta. No tak - wiat za oknem pokryła puchowa, biała kołdra, a on nawet tego nie zauważył, pochłonięty swojš pozornš wegetacjš. Bo przecież ostatniego miesišca na pewno nie można było nazwać życiem. Snuł się od pokoju do pokoju, a jego myli cišgle zaprzštnięte były osobš przystojnego, zielonookiego bruneta.
Dwa dni przed Wigiliš Bożego Narodzenia po raz pierwszy od pięciu tygodni wyszedł na dwór. Ubrany w długi, czarny płaszcz i zielono-srebrny szalik, który wlókł się za nim po ziemi. Na nogach miał znoszone, wojskowe buty, które dostał od starego przyjaciela. Starał się wdeptać smutki w mokre ziemię, nie udawało się. Wpatrzony w brudne, chodnikowe płyty nie zauważał wiata dookoła, znowu skupiony tylko na swoich mylach.
Patrzył z oddali na dzieci lepišce bałwana, na mugoli robišcych wišteczne zakupy, na zakochane pary upajajšce się wištecznš atmosferš i szczerze im zazdrocił. Z jeszcze gorszym nastrojem postanowił wrócić do domu.
Wchodził włanie na ostatniš kondygnację, otrzepujšc buty i płaszcz ze niegu, gdy zobaczył skulonš postać siedzšcš na ostatnim schodku. Podszedł bliżej, a jego serce zabiło mocno. Chłopiec wstał, słyszšc kroki.
Miał na sobie ciemnozielonš, puchowš kurtkę, dżinsy i glany. Jego policzki zaczerwienione były od mrozu, a włosy rozczochrane na wszystkie strony - zapewne przez wiatr.
Severus podszedł do niego. Blisko. Prawie stykali się nosami. Zimnymi, czerwonymi nosami. Czuli wzajemnie swoje oddechy na policzkach.
- Co tu robisz? - zapytał ostro Severus. Nie chciał, żeby to tak zabrzmiało, ale nie miał zamiaru okazaywać jak bardzo się cieszy.
- Jestem.
- To widzę, a dokładniej?
- Przyjechałem do ciebie.
- Naprawdę? W życiu bym się nie domylił. Dumbledore wie?
- Hmm. Mniej więcej? - umiech.
- Czyli nie. Gdzie niby jeste?
- W Norze. U Weasleyów.
- Powiedziałe Ronowi?!
- No co ty. Skłamałem, że poznałem jakš dziewczynę w wakacje i chcę z niš spędzić więta. Weasleyowie mylš, że wolałem zostać w Hogwarcie, a Dumbledore, że jestem u nich.
- Zabiję cię - mruknšł Sever. Jak Albus odkryje gdzie naprawdę jest Harry to będzie niezła zawierucha.
- A proszę bardzo, mi to już bez różnicy - obojętny ton chłopaka, wzmógł podejrzliwoć Snape'a.
- Słucham?
- Po prostu. Bez ciebie nic nie ma sensu.
Severus nigdy nie dałby po sobie poznać, jak bardzo rozczuliły go te słowa. Zrobiło mu się tak ciepło w sercu i lekko na duszy.
Przycišgnšł Harry'ego do siebie i mocno przytulił, wtulajšc twarz w jego jedwabiste włosy. Czuł w nich zapach wiatru i męskich perfum, które uwielbiał. Stali tak przez chwilę, cieszšc się swojš obecnociš, zapachem i ciepłem. Po chwili Mistrz Eliksirów odsunšł od siebie chłopca na kilka centymetrów, ale tylko po to by odszukać swoimi spragnionymi ustami jego wargi i zmiażdżyć je w goršcym, namiętnym pocałunku.
Nie odrywajšc się od gryfona otworzył drzwi i dopiero w rodku odsunęli się od siebie. Stali, dyszšc ciężko i patrzšc, jakby nie mogli się na siebie napatrzeć.
Severus usiadł na kanapie i przywołał gestem Harry'ego, który chętnie usiadł, wtulajšc się w człowieka, za którym tak bardo tęsknił. Siedzieli tak w ciszy, nie przerywajšc jej nawet słowem. W końcu nie wytrzymali. Zatracili się w kolejnym pocałunku, przerywanym westchnieniami ulgi, wyrażajšcymi radoć z wzajemnej bliskoci.
- Tęskniłem za tobš... - szepnšł chłopiec.
- Ja za tobš też, wariacie - wychrypiał Severus.
- Mogłe powiedzieć...
- Nie wiedziałem jak.
Wstali i nie przestajšc się całować przenieli się na łóżko. Dotykali swoich ciał przez warstwy ubrania, delikatnie i powolnie, nie spieszšc się. Dopiero po dłuższej chwili zaczęli pozbywać się dzielšcych ich tkanin. Chcieli być blisko siebie. Jak najbliżej... tak by bliżej już się nie dało.
Piecili językami i dłońmi swoje rozpalone ciała, cieszšc się tym, że nareszcie sš razem.
Severus nie mógł uwierzyć, ze doczekał się, że naprawdę dotyka tego cudownego w dotyku, miękkiego ciała. Najmieszniejsze było to, że nawet podczas seksu łšczyła ich nić psychicznego porozumienia. Umiechnšł się na samš myl o tym. W gruncie rzeczy byli przecież tak podobni...
Przestali myleć, a zatracili się w dawaniu i odczuwaniu rozkoszy.
Czarnowłosy dużymi dłońmi dotykał kształtnych poladków, a jego usta zostawiały mokre lady na jasnej skórze zielonookiego chłopaka.
Mistrz Eliksirów w łóżku na pewno nie był lodowš skałš - spokojnie można było go nazwać namiętnym kochankiem. Byli wygłodniali - obaj i wiedzieli, że nie wytrzymajš zbyt długo, mimo, że zależało im na spokoju i opanowaniu - powolnym, delikatnym seksie, zakończonym spełnieniem.
Gdy Severus opadł na plecy kochanka, a jego nabrzmiała męskoć dalej pulsowała w ciasnym ciele Gryfona, poczuł, że włanie tego mu brakowało. To ten złoliwy, zielonooki brunet dawał mu szczęcie. Tylko przy nim mógł się cieszyć i być w pełni usatysfakcjonowany.
Leżeli do drugiej w nocy, rozmawiajšc przyciszonymi głosami. Wtuleni w siebie, przykryci ciepłym, kraciastym kocem czuli, że to chyba włanie jest miłoć.
- Severusie?
- Mmmm.
- Kocham cię.
- Uhm. pij.
Harry wiedział, że Snape też go kocha. Nie musiał wcale tego mówić.
- Nie wracam do Hogwartu...
- pij!
Zasnęli.
* * *
Nadejcie Wigilijnego poranka cieszyło wszystkich ludzi więtujšcych więta Bożego Narodzenia. Szczególnie dwójkę kochanków, pišcych słodko, wtulonych w siebie, spełnionych. Obudziło ich stanowcze stukanie w okno. Harry wstał, przecierajšc oczy i po omacku otworzył okno, wpuszczajšc do pokoju pęd zimnego powietrza wraz ze niegiem. Odwišzał list od szarej płomykówki. Jego mina zmieniała się wraz z czytaniem treci pergaminu.
- Co? Wracasz do Hogwartu?
Głos Severusa brzmiał z pozoru ironicznie, lecz chłopiec wyczuł w nim lęk, gorycz i obawy. Spojrzał na mężczyznę błyszczšcymi oczami.
- Tak... Obaj wracamy...