Stanisław Tubek
Czy edukacja seksualna jest potrzebna?
Zalanie polskiego rynku prasowego dla dzieci i młodzieży krzykliwymi kolorowymi pismami propagującymi swobodę życia seksualnego, olbrzymia liczba łatwo dostępnych kaset wideo o treściach obscenicznych, czysto instruktażowych, pornograficznych, wątpliwe wychowawczo gry i zabawy komputerowe czy programy telewizyjne i radiowe oglądane i słuchane przez dzieci i młodzież, choć przeznaczone dla widza czy słuchacza w pełni dorosłego i dojrzałego, zaskakująca rola Internetu, który miał łączyć ośrodki akademickie i służyć szybkiej wymianie danych naukowych, a w rzeczywistości służy też upowszechnianiu pornografii, gdyż siecią "wędrują kobiece akty" - to zjawiska niepokojące, uzasadniające pytanie o potrzebę edukacji seksualnej w szkole.
Jeśli sprawy potoczą się tak, jak przewiduje resort oświaty, od 1 września 1997 roku wejdzie do szkół publicznych nowy przedmiot nauczania noszący nazwę "wiedza o życiu seksualnym człowieka".
I już w tym miejscu rodzą się wątpliwości i pytania. Jest ich wiele. Jedno z nich brzmi: Czy nauczyciele są należycie przygotowani do prowadzenia zajęć z tego przedmiotu, który - jak śmiem twierdzić - ze względu na delikatność materii wymaga od prowadzącego bardzo rzetelnej wiedzy i szczególnie wysokiej kultury osobistej, a także olbrzymiego taktu pedagogicznego i wrażliwości moralnej? Jeśli zabraknie dobrze przygotowanych nauczycieli, to czy wprowadzenie tego przedmiotu już z nowym rokiem szkolnym nie jest ryzykowne? Może to przecież przynieść więcej szkód niż pożytku.
*
Wprawdzie w świetle istniejących badań spora część nauczycieli omawia w szkole takie zagadnienia, jak ciąża nastolatek (ok. 88%), antykoncepcja (ok. 82%) czy aborcja (ok. 83%), to jednak czyni to raczej sporadycznie i z konieczności - odwołując się do konkretnych zjawisk, których w szkole nie brak. A ponadto robi to mało skutecznie. Wprawdzie tylko co czwarty nauczyciel nigdy nie miał kontaktu z tematyką wychowania seksualnego, co wcale nie znaczy, że 75% nauczycieli może prowadzić zajęcia z nowego przedmiotu w taki sposób, aby zagwarantować odpowiedni poziom wiedzy, a równocześnie pozytywnie wpływać na wychowanków i kształtować ich postawy wobec niełatwych przecież życiowych problemów okresu dojrzewania. Już więc z braku odpowiednio przygotowanych i reprezentujących wysokie morale nauczycieli termin wprowadzenia tematyki seksualnej do szkół należałoby - moim zdaniem - przesunąć w czasie.
Wymaga tego również odpowiednie i odpowiedzialne przygotowanie treści programowych. Przyjmowanie gotowych rozwiązań za amerykańskimi czy zachodnioeuropejskimi autorami jest bardzo krótkowzroczne, a nawet niebezpieczne. Wieloletnie doświadczenia innych krajów w tym zakresie nie przyniosły spodziewanych efektów, wymagają poważnych korekt, słowem - nie sprawdziły się, wyrządziły wiele szkód moralnych, nie wpływając ani na zmniejszenie liczby zachorowań na choroby weneryczne i AIDS, "dżumę XX wieku", ani na liczbę niechcianych ciąż, ani na ograniczenie kontaktów seksualnych młodzieży, w tym również kontaktów homoseksualnych i innych zachowań sprzecznych z naturą.
Musimy więc wypracować nasze polskie rozwiązania. A na to trzeba czasu. Myślę, że czas bezmyślnego małpowania Zachodu już minął. Mamy swoje narodowe tradycje, głęboko zakorzenione w naszej europejskiej kulturze i stać nas na rozwiązania mądre, przyszłościowe, wykorzystujące to, co u innych już się sprawdziło.
*
Nie negując potrzeby wprowadzenia tematyki seksualnej do szkół, śmiem twierdzić, że najbardziej odpowiednią instytucją wychowania w tym zakresie jest rodzina. To ją należy w pierwszej kolejności dowartościować i objąć nauczaniem "wiedzy o życiu seksualnym człowieka". Nie ma bliższych sobie osób niż matka i córka, ojciec i syn. Jeśli w domu panuje atmosfera życzliwości i otwartości, jeśli rodzice poważnie traktują siebie nawzajem i swoje dzieci, wówczas z tzw. uświadomieniem seksualnym nie powinno być najmniejszych kłopotów.
Tymczasem niewiele więcej niż połowa matek zapytanych o to, w jakim stopniu czują się odpowiedzialne za wychowanie seksualne swoich dzieci, odpowiada, że w pełni (ok. 15%) lub w znacznym stopniu (ok. 42%). Natomiast aż 12% ankietowanych nie ma zdania na ten temat lub nie czuje się zupełnie odpowiedzialna za seksualne wychowanie swoich pociech (31%). Liczba matek, które nie czują się odpowiedzialne za wychowanie seksualne swoich dzieci jest dwukrotnie wyższa od liczby poczuwających się w pełni do odpowiedzialności za tę sferę wychowania.
Gdy dodać do tego wyniki doświadczeń wielu krajów, w tym również i naszego, z których wynika, że układy rodzinne oraz atmosfera panująca w rodzinach w znacznym stopniu determinują postawy młodzieży wobec spraw seksu, to jasne się stanie, że w pierwszej kolejności wychowaniem seksualnym należałoby objąć rodziców, aby skuteczniej oddziaływali na młodzież. Brzmi to może paradoksalnie. ale jest to tylko pozorny paradoks.
Celem wychowania seksualnego w szkole powinno się stać scementowanie rodziny, wychowanie do świadomego pełnienia roli małżonków i rodziców. Najlepsze warunki wszechstronnego rozwoju dziecka, również w zakresie życia seksualnego, istnieją bowiem w tych rodzinach, które przestrzegają zasad współżycia społecznego, w których rodzice są umiarkowanie surowi i wymagający, ale równocześnie otwarci wobec swego potomstwa, życzliwi i kochający. Nadmierna surowość i rygoryzm rodziców nie sprzyja dobremu wychowaniu. rodzi konflikty i ujemnie wpływa również na sferę życia seksualnego. Najgorzej zaś jest tam, gdzie panuje pobłażliwość i liberalizm i brakuje również dobrego przykładu. Dzieci z takich rodzin najczęściej - choć nie zawsze - bez moralnych oporów i wcześnie podejmują życie seksualne i - podobnie jak dzieci z rodzin rozbitych - mają bardziej liberalne podejście do stosunków przedmałżeńskich i pozamałżeńskich.
Nierozważne, nie przygotowane i nie poprzedzone ogólnospołeczną dyskusją wprowadzenie "wiedzy o życiu seksualnym człowieka" do szkół może się przyczynić do dalszego rozkładu rodzin i w konsekwencji - do osłabienia narodu.
Stanisław Tubek Strzelce Opolskie