Acta Universitatis Nicolai Copernici
Filologia Polska XLIX - Nauki Humanistyczno-Społeczne - zeszyt 315 -
1997
Zakład Literatury Polskiej
Romantyzmu i Pozytywizmu
Bogdan Burdziej
Fenomenologia śmierci w nowelistyce
Marii Konopnickiej
Zarys treści. Bóg i śmierć w dialogu filozoficznym Prometeusz i Syzyf. W
dolinie Skawy (1890) - biblijne i ludowe archetypy “konania” żywota.
Teza: zagadnienie śmierci jako centralny problem nowelistyki Konopnickiej
przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX w. Przesłanki
biograficzne. Obfitość motywów śmierci w tomach Moi znajomi (1890) i Na
drodze (1893). Interpretacja poszczególnych nowel. Wniosek: Konopnickiej
literacka fenomenologia śmierci - najgłębsze w epoce postyczniowej studium
problemu, oparte na chrześcijańskim rozumieniu “rzeczy ostatecznych” i
odrzucające pozytywistyczny redukcjonizm.
W dialogu filozoficznym Prometeusz i Syzyf Marii Konopnickiej drugi z
tytułowych rozmówców, człowiek pozbawiony pierwiastka duchowego i udręczony
nicością swej egzystencji, nie znajduje sensu istnienia ani w sobie, ani w
świecie. Dlatego jedynym jego pragnieniem jest - nie istnieć. Zanim
Prometeusz powierzy Syzyfowi symboliczny zadatek owego sensu, iskrę wykradzioną
bogom z Olimpu, próbuje go pocieszyć tymi słowy:
Największym pocieszycielem jest, kto w ciszy słucha, gdy bolejący ból mu
swój powiada. Bogowie mają tę ciszę. Milczenie ich nie jest
obojętnością, ale ukojeniem. Wszystko co milczy, pociesza. Śmierć i Bóg.
Śmierć, gdyby mówiła, byłaby życiem. Bóg, który by mówił, byłby
człowiekiem. Podniesieni są wszakże nad to oboje tym, iż nie mają
głosu.
Mitologiczny sztafaż nie przesłania faktu, iż Prometeusz jest w tym
dialogu wyrazicielem religijnej koncepcji człowieka, bardzo bliskiej
chrześcijaństwu, podczas gdy Syzyf to filozoficzny nihilista, zamknięty na
rzeczywistość metafizyczną. Porozumienie między nimi ostatecznie okazuje się
niemożliwe. Jednak skierowana do Syzyfa konsolacja zachowuje swój walor, gdyż
nie przeciwstawia on jej żadnej własnej propozycji.
W słowach Prometeusza zawarła Konopnicka myśl, która zdaje się
wyrażać jej własną filozofię życia. Teza główna tej filozofii sprowadza się
do repetycji podstawowych prawd chrześcijaństwa o relacjach między
Stwórcą a stworzeniem, o sensie ludzkiego życia ukierunkowanego na
transcendencję. Prawdziwym pocieszeniem dla człowieka udręczonego życiem są dwie
realne rzeczywistości: śmierć i Bóg, które co prawda nie przemawiają do
niego wprost, głosem "materialnym", mają jednak moc wyzwalającą i zbawczą.
Idee Prometeusza i Syzyfa nie pojawiają się u Konopnickiej nagle, bez
przygotowania. Bliższy wgląd w jej lirykę wcześniejszą pokazałby trwałą
obecność problematyki ludzkiego cierpienia oraz teodycei. Natomiast
zagadnienie śmierci wypełnia jej nowelistykę przełomu lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych. Ten też dział twórczości okazuje się właściwym
polem literackiej penetracji fenomenu, który milcząc - pociesza, istniejąc -
wyzwala.
W sam środek zagadnienia śmierci wprowadza nas utwór napisany dwa lata
przed Prometeuszem i Syzyfem, realistyczno-alegoryczny obraz pt. W dolinie
Skawy (1890). Na tle literatury owoczesnej utwór to niezwykły; jego idea -
rzadka i jakby anachroniczna, jakby spóźniona o stulecia w stosunku do swych
źródeł - Psalmów, Koheleta, Apokalipsy i chrześcijaństwa wieków
średnich; przez współczesny sobie pozytywizm filozoficzny nie zdeterminowana i na
wskroś mu obca, wyprzedza zarazem dociekania metafizyczne modernistów (z
Hymnami Kasprowicza na czele).
W warstwie przedstawień bezpośrednich utwór daje opis ostatniej drogi
zmarłego. Realia chłopskiego pogrzebu to jednokonny wóz, trumna ze zwłokami
i gromadka najbliższych, wśród których znajdują się nie tylko dzieci i
żona zmarłego, ale też jego matka i "przeddziad" - dla braku sił wieziony
razem z nieboszczykiem. "Pochów" odbywa się w konkretnym miejscu: na
Żywiecczyźnie, i w określonym czasie wpisanym w cykl natury (nie zaś historii)
- jakiegoś kwietniowego poranka, gdy wiosenna przyroda właśnie budzi się
do życia. Kondukt schodzi "z gór" ku odległemu cmentarzowi w dolinie
rzeki. Nowela kończy się w tym samym momencie, gdy ostatnia droga zmarłego na
ziemi dobiega kresu i - "koła wozu zaczepiły się o cmentarne wrota".
W realia te wprowadza Konopnicka istotny dla uformowania idei motyw
prastarej pieśni pogrzebowej, której zaangażowanym słuchaczem i kompetentnym
komentatorem staje się wykreowana na literacki autoportret narratorka. W
konkretnym "pochowie" pisarka odsłania uniwersalną prawdę o życiu każdego
człowieka. Nośnikiem tej prawdy staje się ufundowana na warstwie realistycznej
konstrukcja alegoryczna, wykorzystująca motywy biblijne od Księgi Rodzaju,
przez Psalmy, Koheleta, Ewangelie, listy Pawłowe aż do Apokalipsy. Motywy
te ewokują chrześcijańską koncepcję życia doczesnego i żywota
wiecznego, najpełniej rozwiniętą przez średniowieczną teologię i stale obecną w
późniejszej refleksji filozoficznej, a także w religijności ludowej,
która najdłużej przechowała treści eschatologiczne chrześcijaństwa, w
kulturze wysokiej od oświecenia podlegające stałej erozji.
Oczami swych bohaterów Konopnicka patrzy na życie jako niewolę człowieka
po upadku, po jego odpadnięciu od Boga w grzechu pierworodnym. Kołowrót
narodzin i śmierci, znój życia, nietrwałość rzeczy świata tego,
marność wszystkiego pod słońcem, żywot ludzki jako wojna przeciw światu, jako
bojowanie z grzechem i złem we wszelkiej postaci - oto treść egzystencji
każdego człowieka, odsłonięta w konsolacyjnej medytacji zmarłego,
medytacji, której prawdę Konopnicka uznaje za własną. Śmierć pojmuje ów
zmarły, podobnie jak wszyscy, którzy mu towarzyszą w ostatniej na ziemi drodze,
jako akt wyzwolenia z niewoli życia i zarazem przejścia do rzeczywistości
wiecznej, oddania się do dyspozycji Boga. Pogrzeb "w dolinie Skawy" jest
zdarzeniem na wskroś sakralnym i przedstawia chwilę, którą zgodnie z
chrześcijańską teologią śmierci można określić jako moment po oddzieleniu
się duszy od ciała: gdy oto zewłok zmarłego kolebie się na wozie,
"jakieś niewidzialne usta" jego duszy "tajemniczym szeptem" przemawiają do żywego
człowieka. Zmarły czyni w ten sposób rachunek ze swego życia, żegna
się ze światem i podąża w rzeczywistość, której oko ziemskie nigdy
oglądać nie będzie. Wiara w tę rzeczywistość sprawia, iż człowiek przyjmuje
śmierć z ulgą i nadzieją: "Miłym sercem żegnam was... sercem uleczonym
- z życia. [...] Troskałem się `około wiela`, aleć jednego tylko było
mi potrzeba - grobu. Ten ci jest dom wieczny i podścielisko pokoleń, które
przeminęły i które przyjść mają" (Nowele, t. 2, s. 251, 252). Biblijna
symbolika prochu, z którego człowiek powstaje i w który się obraca, w
refleksji Konopnickiej łączy się z wiarą w ostateczne przezwyciężenie
śmierci przez Boga, jak to głoszą Izajasz (Iz 25, 8) i św. Paweł (1 Kor
15,26, 54), których słowa pobrzmiewają w medytacji duszy uwolnionej z ciała:
"...Ale i śmierć zaś rozwiązana będzie, a gdy jej usta nie znajdą w
prochu ani jednej iskry do zdmuchnięcia, wtedy nastanie mir i wieczna
cisza..." (t. 2, s. 252). Tę samą nadzieję wyraża pieśń śpiewana podczas
pogrzebu: "Teraz idę na wieczny mir, na ciche pokoje,// Teraz mi się naczną
już miłe wczasy moje" (t. 2, s. 246). Konopnicka widzi życie ludzkie jako
odpowiedź człowieka na głos Bożych objawień, polegającą na podjęciu
przezeń bądź odrzuceniu prawdy Taboru, Synaju i gorejącego krzaku Mojżesza.
Śmierć zaś to moment, w którym człowiek ma "coś do powiedzenia Bogu i
niebiosom" (s. 248).
Alegoryczny "wystrój" pogrzebu pozostaje na usługach idei, której
wyrażenie w obrazowaniu konsekwentnie realistycznym nie byłoby możliwe. Relacja
między Stwórcą a człowiekiem, który jedynie przez wrota śmierci może z
życia doczesnego powrócić do żywota wiecznego, już na początku utworu
zostaje rozciągnięta na cały rodzaj ludzki. Uniwersalizacji tej prawdy
służy motyw tańca śmierci. W tańcu tym, którego przewodniczką jest nie
śmierć sama, lecz odwieczna pieśń o niej, uczestniczą wszyscy, gdyż - jak
powiada narrator -
Na kogo się natknie, ten za nią iść musi i tak jak ona śpiewać,
ślepym być i wyciągnięte ręce mieć w powietrze ciche i w wichry jęczące. A
choćby król był, boso musi iść, iżby się z bliska ziemi tknął, czy
to w kwiat, czy w ciernie ugodzi, inaczej by się w kamień obrócił, którym
szatan co rok grób Chrystusów przywala, iżby zmartwychwstania na świecie
nie było. Ale zmartwychwstanie jest na świecie, bo takich, co za pieśnią
boso po ziemi chodzą, nigdy nie zabraknie (t. 2, s. 244-245).
Fenomen śmierci, tak wnikliwie przedstawiony w obrazku W dolinie Skawy,
zajmuje w nowelistyce Konopnickiej miejsce nader eksponowane. Autorka Martwej
natury, Urbanowej, Józika Srokacza, Banasiowej, Anusi, U źródła, Na rynku,
Dziadów, Dymu, Józefowej, Joktona, Naszej szkapy, Officium tenebrarum oraz
autobiograficznego eseju Z cmentarzy i Szkiców z cmentarzy - jak niewielu
jej współczesnych - spogląda na świat sub specie mortis. Stara się
przeniknąć tajemnicę życia od strony, zdawałoby się, całkowicie niedostępnej
ludzkiemu poznaniu, od strony śmierci. O tym aspekcie swego doświadczenia
życiowego wspomina pisarka w liście do Orzeszkowej, wysłanym na wieść o
zgonie Stanisława Nahorskiego.
Śmierć - ja to znam, Elizo, ja wiem - to jest taka straszna prawda, co
wszystko zawiedzie, a ona nie zawiedzie, nie skłamie!
Kiedyś w Gorycji wyszłam za miasto i niespodzianie zobaczyłam - cmentarz.
Miałam wtedy serce świeżo rozdarte śmiercią mego najstarszego,
najdroższego. Okropnie mi było. Ale się przemogłam i przesiedziawszy tam godzinę
przedwieczorną, wracałam. I miasto innne mi się wydało. I pomyślałam,
że właściwie: nie od strony życia na śmierć, ale od strony śmierci na
życie patrzeć się potrzeba. Stanie wtedy w światłach wielkich - prawdy.
Temat śmierci u Konopnickiej pojawia się jeszcze przed bolesną utratą
syna Tadeusza (12 stycznia 1891 r.). Genezę tych zainteresowań tylko
częściowo odsłania sama pisarka, m.in. w eseju Z cmentarzy, gdzie wspomnienie
suwalskich "Mogiłek" czasu dzieciństwa, "wiejskiego cmentarza w Grodzisku" i
muzułmańskiego cmentarza pod Sochaczewem to tylko cząstka doświadczeń,
które uformowały jej wizję świata na wskroś przenikniętego śmiercią.
Poszerzają to świadectwo rozliczne zapisy "wrażeń z podróży": wizyt na
cmentarnej "ziemi krzyżów" w Ischlu, na "smętnym polu" cmentarza w Roveredo,
w Awinionie, w Montmorency... Subtelna, stonowana refleksja o samotności,
przemijaniu i śmierci pojawia się także w korespondencji poetki z
Lenartowiczem, szczególnie od roku 1887. Motyw śmierci wypełnia, wreszcie, jej
twórczość epicką dla dzieci (O krasnoludkach i o sierotce Marysi), przede
wszystkim zaś lirykę, stając się jednym z podstawowych składników jej
światopoglądu poetyckiego.
Mimo iż tak przemożnie obecna, śmierć u Konopnickiej nie była
dotychczas przedmiotem osobnej refleksji badawczej. Ze względu na rodzajowe
zróżnicowanie tekstów podejmujących tę problematykę niniejsza próba opisu
wskazanego zjawiska ogranicza się do nowelistyki, w której właściwości
świata przedstawionego - zobrazowane zgodnie z realistyczną zasadą mimesis -
łatwiej poddają się konceptualizacji niż wieloznaczna w swej istocie
wypowiedź poetycka. Za takim ograniczeniem przedmiotu przemawia też fakt, iż w
dwu zbiorach nowelistycznych (Moi znajomi, 1890; Na drodze, 1893) zebrała
Konopnicka teksty w większości wykorzystujące motyw śmierci.
Tom Moi znajomi ma bardzo przemyślaną konstrukcję. Otwiera go obrazek
Martwa natura, który daje pierwszy wgląd w fenomen śmierci już spełnionej;
zamyka zaś wspomniany szkic Z cmentarzy,eksponująca autorski punkt
widzenia refleksja o rozlicznych odsłonach, w jakich śmierć się człowiekowi
ujawnia od początku jego istnienia. Oba utwory pochodzą z tego samego roku
1887. Użycie ich jako ramy obejmującej 11 (łącznie więc 13) nowel z lat
1887-1889, ułożonych w porządku nie respektującym chronologii powstania czy
pierwodruku, świadczy o autorskim zamyśle skomponowania cyklu, który jako
całość pełniej odsłaniałby sens poszczególnych składników. Wydaje
się, iż zasadą porządkującą ów zbiór jest swoista fenomenologia
śmierci, oglądanie życia od strony śmierci, jak się wyraziła Konopnicka w
przytoczonym wyżej liście do Orzeszkowej. Zamykającą zbiór refleksję Z
cmentarzy można by uznać z jednej strony za wyłożoną czytelnikowi wprost
motywację takich a nie innych wizyj śmierci, z drugiej zaś za syntetyczną
rekapitulację tego wszystkiego, co się przed oczami czytelnika w zbiorze
przesunęło. Gdy zaś weźmie się pod uwagę datę powstania utworu, można w
nim widzieć także autorski projekt całej serii "odsłon" śmierci,
zrealizowany w kolejnych utworach. W lirycznej inwokacji do śmierci autorski podmiot
zdaje sprawę z wędrówki po jej królestwie, które rozciąga swą
władzę na wszystkich ludzi bez wyjątku. "Znam", "widziałam", "wiem" - oto suma
gorzkiej wiedzy o kondycji człowieka, odsłanianej kolejno w losach "moich
znajomych".
Odsłona pierwsza - w Martwej naturze - pokazuje, jak w obronie ludzkiego i
sakralnego wymiaru śmierci staje matka zmarłego, która płaci najwyższą
cenę - samowyrzeczenia, by urzędowy pogrzeb syna przemienić w zgodny z
tradycją "pochów".
W drugiej odsłonie widzimy śmierć "starej pijaczki" Urbanowej. Biedna
służąca "u państwa Asnyk" umiera pogodzona ze światem, a nawet
szczęśliwa, gdyż zostawia wśród żywych ukochanego syna, w którym od pierwszego
przedstawienia w szopce na Trzech Króli uznaje - nie bacząc na teatralną
ułudę - majestat królewski i w którym pokłada swe nie zrealizowane życiowe
nadzieje. Śmierć Urbanowej nie jest tragiczna, gdyż nie niszczy
najgłęb- szych uczuć matczynych, lecz tylko je uwypukla. Widziane z perspektywy
śmierci, życie pijaczki - zdawałoby się bezwartościowe - nagle nabiera
sensu dzięki temu, iż zostaje przemienione, ukierunkowane przez miłość do
syna. Wyraz błogości i zachwytu w chwili agonii jest tego najlepszym
świadectwem, które nie wymaga już autorskiego komentarza.
W Józiku Srokaczu momentem kulminacyjnym staje się konsolacyjny
rozrachunek z bliźnimi w godzinie śmierci, możliwy dzięki temu, iż umierający -
w obliczu końca, który otwiera perspektywę życia wiecznego - zdobywa się
na czyn etyczny najwyższej wartości. Tytułowy bohater umiera jako ofiara
wypadku zawinionego pośrednio przez pana, ale wdzięczny za jego troskliwą
opiekę przekazuje mu testamentem ojcowiznę, oddaje to, co za życia
stanowiło dla niego najwyższą materialną wartość. Decyzją tą, przez
otoczenie słusznie postrzeganą jako akt przebaczenia i miłości, sam Józik
przygotowuje się do śmierci, która jest dla niego przejściem, a nie
definitywnym kresem:
Pan Bóg miłosierny, w Trójcy Świętej jedyny, woła mnie do chwały
swojej przenajświętszej i do żywota wiecznego amen, nie ze starości i nie z
choroby, ino ze złej godziny, którą na mnie dopuścić raczył [...]. Bogu
wszystkich oddaję i z Bogiem ostawiam, za wszystko dobro dziękujący, a o
pochów proszący. Amen. (t. 2, s. 133)
Śmierć Józika Srokacza, chłopa postrzegającego świat w kategoriach
religijnych, w opisie Konopnickiej uzyskuje pełny wymiar eschatologiczny. Jest
bowiem "zdarzeniem", którego sens nie zamyka się li tylko w relacjach
społecznych czy etycznych, lecz wchodzi w związek z rzeczywistością
transcendentną, Bogiem, który w zbawczej ofierze swego Syna odkupił i wynagrodził
każdą ludzką mękę, także "krzyżyk", "mękę i krew" Józefa Srokacza,
syna Jakuba, jednego z grona "znajomych" Marii Konopnickiej, jakich poznała
ona "na drodze" swego życia.
Inny aspekt problemu ujawnia Konopnicka w Banasiowej. Bohaterka tego utworu
mogłaby o sobie powiedzieć słowami, jakie "w dolinie Skawy" są
własnością zarówno narratora, jak uwolnionej z cielesnej niewoli duszy zmarłego:
"za to, że był, jednej tylko rzeczy żąda: nie być" (t. 2, s. 248). Taki
jest sens pragnienia kobiety, która pobyt na ziemi opłaciła aż nader
sowicie: "i rodzeniem, i żałością, i pracą ciężką, i głodem, i krwawym
płaczem, i onymi mogiłkami ze żółtego piasku" (t. 2, s. 174). "Nie być"
Banasiowej wynika z obrachunku własnego żywota przepełnionego bólem i
śmiercią. Jej "wielkie zadumienie nad porządkiem świata" (t. 2, s. 175)
kieruje się ku nieprzeniknionej tajemnicy Bożej opatrzności. Matka siedmiorga
zmarłych dzieci - inaczej niż bolejący Hiob - nie prawuje się z Bogiem,
nie ogłasza buntu, nie wypowiada posłuszeństwa. Godzi się ze swym losem w
nadziei, że Bóg okaże jej miłosierdzie i zabierze w końcu do siebie.
Historia Banasiowej to jeszcze jedna odsłona zjawiska, które można by za
Heideggerem nazwać fenomenem ludzkiego bycia- -ku-śmierci. Okoliczności
zewnętrzne, takie jak fakt biologicznego trwania mimo starości i chorób (dla
bohaterki i jej otoczenia niezrozumiały) czy administracyjny przymus wykupienia
"karty-pobyt" (słusznie odczytywany jako dowód krytycyzmu Konopnickiej
wobec wynaturzeń instytucji publicznych) , to tylko "techniczne" przeszkody,
które przedłużają ziemską niewolę Banasiowej. Istota dramatu tkwi bowiem
w tym, iż człowiek dążąc do ustanowienia w świecie własnego porządku,
opartego na jakiejś racji cząstkowej: racji serca, rozumu, dobra własnego
czy wspólnego, nieustannie stwierdza niezgodność własnej wizji ze stanem
faktycznym. Postawa jednostki, która tej rozbieżności doświadcza, bywa
różna. Dla Iwana Karamazowa jedna łza niewinnego dziecka była
wystarczającym powodem, by odrzucić taki świat, w którym Bóg dopuszcza niezawinione
cierpienie. Kiriłłow z Biesów Dostojewskiego wybrał teoretycznie
uzasadnione samobójstwo. Hiob rzucił na szalę Bożego miłosierdzia swoje
cierpienie cięższe niż piasek. Konopnicka, która w całej swej twórczości mówi
w imieniu wydziedziczonych, wyzutych z praw i dóbr, w kreacji Banasiowej
zdaje się opowiadać po stronie pokory i chrześcijańskej rezygnacji jako
drogi znoszenia zła w perspektywie zbawienia.
W Anusi temat śmierci zostaje ujęty w religijną ramę. Stanowią ją
motywy z Gorzkich żalów, od "rozmyślań" "wiernych chrześcijanów" o męce
Pana Jezusa do Pieśni o narzekających sierotkach i "wiecznych odpoczynków",
odmawianych w intencji nieszczęśliwej "wariatki" Kani, która w końcowej
scenie umiera jak prawdziwa, choć nie kanonizowana święta, męczenniczka
udręczona przez los, chorobę, nade wszystko zaś - przez otoczenie. Dzięki
"naiwnej" perspektywie narratora dziecięcego opowieść o Kani niezwykle
subtelnie łączy elementy brutalne ze wzniosłymi i bezwiednie buduje paralelę
między przywołanymi wcześniej przykładami śmiertelnej ofiary (Chrystusa
i świętych) a losem biednej dziewczyny. Tak jakby chciała autorka
powiedzieć, iż mękę Syna Bożego, rozważaną w Gorzkich żalach, powtarza
człowiek cierpiący prześladowanie i umierający za innych. I w tym więc
ujęciu odsłania Konopnicka eschatologiczny wymiar śmierci. Opowiadania Anusia
nie da się bowiem zredukować do problematyki wyłącznie socjologicznej i
etycznej.
Jeśli szkic Z cmentarzy potraktować jako ideowe zamknięcie cyklu, to w
zawartej tam apostrofie widzieć można zapowiedź kontynuacji tematu w
zbiorze następnym: "O śmierci! zbyt wiele miałaś dla mnie darów, abym je
zebrać dziś mogła" (t. 2, s. 200-201). Istotnie, temat ów powraca w cyklu Na
drodze w natężeniu nie mniej intensywnym. Spośród 12 utworów realizuje go
aż 8, czyniąc zeń konstytutywny składnik nie tylko fabuły, lecz nade
wszystko idei.
W centrum nowelistycznego poliptyku śmierci znajduje się omówiony wyżej
obraz W dolinie Skawy. Ta przejmująca alegoria, która konkretność
pojedynczego "pogrzebu wiejskiego" (tak zatytułowała Konopnicka nowelę w
pierwodruku czasopiśmiennym) wyposaża w znaczenia uniwersalne, nadaje ton
podstawowy całemu zbiorowi, wszystkim zaś utworom opartym na motywie śmierci
wyznacza wspólną ramę ideową. Zwraca uwagę fakt, iż owych osiem utworów to
plon pracy literackiej roku 1889 i 1890, stanowi zatem kontynuację
poszukiwań pisarki z lat 1887- -1888. Podobnie jak w zbiorze poprzednim, i tu
kompozycja cyklu nie uwzględnia genezy i chronologii jego składników, służy
natomiast odsłonięciu ide- owej struktury całości, a tym samym poszerza
znaczenia pojedynczych utworów.
Obrazek U źródła stanowi wariantowe ujęcie problemu, który wcześniej
znalazł oświetlenie w Banasiowej. Żywot bezimiennej pątniczki,
wypełniony od dzieciństwa niedolą i śmiercią innych, toczy się w świecie,
którego rzeczywiste i symboliczne granice wyznaczają pospołu beskidzkie
miejscowości: Kalwaria, gdzie staruszka u Pana Jezusa i Matki Najświętszej
wymodliła dla siebie łaskę szczęśliwej śmierci "na cieple", "na zwiosnę",
oraz Żywiec, "co nie żywi", ku któremu podąża (t. 2, s. 211, 212). Kalwaria
- symbol męki i śmierci - staje się źródłem duchowego życia i nadziei
na dobrą śmierć, która ostatecznie wyzwala z nieustannej męki i
śmierci, jakimi wypełniony jest ludzki żywot na ziemskim padole, czy to "w
dolinie Skawy", czy opodal Żywca "co nie żywi". Pragnienie dobrej śmierci
wypełnia bez reszty duszę pątniczki, Jej pielgrzymka do Kalwarii, nie podczas
oficjalnego odpustu, lecz w święto Matki Boskiej "Janielskiej" (kiedy to
"żaden grzesznik nagłą śmiercią ze świata nie schodzi" i "człek wszystko u
niej tego dnia, co zechce, uprosi": "odpust grzechów" i chleb powszedni),
wyraża gotowość "konania żywota", odejścia na wieczny spoczynek do Boga
Ojca Stworzyciela, który ją "wywiódł na świat jak tę płonkę leśną"
(t. 2, s. 219). Duchowość bohaterki (ukształtowana na wzór św. Franciszka
z Asyżu lub raczej ludowej mistyczki, która widzi prawdy religijne dla
innych zakryte), silnie oddziałuje na jej rozmówczynię, narratorkę, tu -
podobnie jak to bywało w obrazach z Moich znajomych - bardzo bliską
autorskiemu "ja". Świadectwo "pani" "z Warszawy" zdaje się podsuwać istotną dla
interpretacji utworu przesłankę:
A mnie, kiedym jej słuchała, zdało się, że Ewangelia wczoraj tu
gdzieś, między Kalwarią a Żywcem, opowiadaną była przez otoczonego rzeszą
Chrystusa; że on sam kęs drogi tylko się oddalił, a wianie szaty jego
porankiem tym wieje, a kamienie przydrożne słowa jego podają sobie" (t. 2, s.
218).
Historia pątniczki nie ogranicza się li tylko do problemu śmierci.
Chrześcijańska eschatologia, ubrana tu w kostium kultury ludowej, pozostaje w
ścisłym związku z podstawowymi prawdami Ewangelii o Wcieleniu i Odkupieniu,
o Bożej miłości, która wywyższa poniżonych. Kobiety, które spotykają
się "u źródła", zdają się mówić dwoma różnymi językami o różnych
książkach. Dla pątniczki tylko jedna Księga "mowę do człowieka ma" -
Biblia, Ewangelia, źródło prawd wiecznych i żywych; podczas gdy oczytana w
książkach mądrych i głupich narratorka dla siebie zachowuje gorzką
wiedzę, która bynajmniej nie godzi człowieka z myślą o nieuchronnym kresie
istnienia.
Inną odsłonę tajemnicy śmierci oglądamy w obrazku Na rynku,
lakonicznej opowieści o kobiecie, która utratą zmysłów okupiła śmierć męża na
mrozie oraz ofiarę całopalną z córki, spalonej wraz z ojcem podczas
rozpaczliwej próby rozgrzania zamarzniętego wznieconym w chacie ogniem.
Szaleństwo przygodnie spotkanej "fiksatki" wyraża najgłębszą prawdę o
wartości życia, gdy jest ono składnikiem istnienia innych ludzi. Moment śmierci
najbliższych w chorej, i tak właśnie przez otoczenie postrzeganej, psychice
kobiety zostawił nieusuwalny ślad, stał się wiecznym rozdarciem jej
serca. Przerażenie narratorki zdaje się trwać dłużej niż jej opowieść o
tym, co się zdarzyło "na rynku" jakiegoś miasteczka.
W innych realiach kulturowych podobną myśl osadza Konopnicka w obrazku
Dziady. Wysnuta przed narratorką w dzień zaduszny opowieść prostej kobiety,
staruszki Mikołajki, o zwyczajach grzebalnych i obrzędzie "dadów"
("dziadów") we wsi Kanonicze gdzieś na Wołyniu przedstawia tragiczną historię
Justyna, zwanego z chłopska Ustimem, kilkunastoletniego chłopca, który -
porzucony przez matkę dla kochanka - popełnia samobójstwo. Mogiła "samo-
zbójnika, co sam sobie śmierć robi", położona "na rozstaju pod lasem w
nieświęconej ziemi" (t. 2, s. 261), zgodnie z miejscowym zwyczajem musi
zostać podczas "dziadów" oczyszczona ogniem, wytrawiającym grzech, który jest
właściwym sprawcą nieszczęścia. Ten to właśnie ogień, rozniecony przez
starego Neściora, staje się równocześnie stosem ofiarnym, na którym
spłonie matka Ustima, własnowolnie wymierzająca sobie karę za porzucenie
pierworodnego. W ten oto sposób śmierć przyzywa śmierć, a życie drugiego -
zniszczone i utracone jako najwyższa wartość - okupuje się ofiarą z
życia własnego. Dwa samobójstwa zostają w obrazku Konopnickiej złączone
tym samym węzłem tragicznym, w którym odsłania się jeszcze jedna tajemnica
ludzkiego losu: nie dająca się pojąć inaczej jak w kategoriach
religijnych dialektyka winy i kary, grzechu i zadośćuczynienia, ofiary odkupującej
zło.
Zachowując rygory etnograficznej wierności, także w tym utworze autorka
wprowadza elementy eschatologii chrześcijańskiej, związane z ewangeliczną
symboliką pasyjną. Motyw Matki Boleściwej u stóp Syna umęczonego na
krzyżu zostaje wszelako w Dziadach przetworzony i wbudowany w scenę
odkupieńczej śmierci matki. Odniesienia do ewangelicznego wzorca widoczne są także
w motywacji samobójstwa Justyna. Odpowiedzialność za grzech jednostki
spada na zbiorowość. Współsprawcą grzesznego czynu jest przecież
społeczność wołyńskiej wioski dokuczająca na co dzień porzuconemu przez matkę
chłopcu. On sam zaś jawi się czytelnikowi - zgodnie z etymologią swego
imienia - jako tragiczny sprawiedliwy (łac. iustus), na którym ogół wymusza
samounicestwienie.
Historię dwojga samobójców umiejscawia Konopnicka w samym centrum
świata widzianego sub specie mortis: oto mamy dzień zaduszny, kiedy pamięć
starej kobiety - na użytek młodszej "pani"-narratorki pragnącej poznać
tajemnicę istnienia - wyświetla obraz tych, co już odeszli na "wieczny
odpoczynek". Niejscem tragicznych zdarzeń jest ziemia, której mieszkańcy żyją ze
śmiercią na co dzień. Świadczą o tym tamtejsze cmentarze, gdzie "krzyż
przy krzyzie sterczy, jakoby las jaki, co go śmierć z liścia otrzęsła i
z zieloności wszelakiej" (t. 2, s. 257); cmentarze tak urządzone, iż
postronnemu obserwatorowi zdaje się, "jakoby ziemia się otworzyła i trumny na
wierzch wyszły, a umarli wstawać mieli" (t. 2, s. 258). Malarsko ujęty
pejzaż śmierci w noweli przenika motyw dźwiękowy - powracające jak refren
modlitwy starej kobiety w intencji zmarłych.
Etyczny wymiar samobójstwa, uchwycony w Dziadach, w innym ujęciu pojawia
się w noweli Jokton. Opublikowane niemal równocześnie u schyłku 1889 r.,
oba te utwory ze względu na wskazany problem można uznać za
komplementarne. Samobójcza śmierć Froima Portera, oszukanego przez wspólnika
dobroczyńcę swej biednej siostry i jej rodziny, przez społeczność miasteczka
uznana za "głupią i zgoła niezbożną, a nawet przeklętą", jest w ujęciu
Konopnickiej tragicznym w swej bezsile protestem przeciw jawnej, a bezkarnej
niesprawiedliwości Szlejfmana. Protest ten znajduje zrozumienie jedynie u
tytułowego "joktona", "błazna", jak zostanie nazwany pobożny Żyd Lejba
Rabinowicz, który znieważone przez bezmyślny tłum ciało samobójcy, "zarzucone
błotem, oplute, potłuczone kamieniami" (t. 2, s. 325), "śmiertelną
koszulą" tałesu, "workiem z Thorą" i własną ręką ratuje przed profanacją.
Niezgodny z literą Zakonu, lecz podyktowany zrozumieniem jego ducha czyn
"Joktona" staje się kamieniem obrazy dla ortodoksów, którzy obrońcę
samobójcy skazują na śmierć inną, społeczną - wyklęcie ze wspólnoty. Mimo to
etyczne zwycięstwo Konopnicka przyznaje wyklętemu i obdarza go mocą
wewnętrzną, jakiej zabrakło skrzywdzonemu Froimowi. W postawie życiowej obu
postaci motywem głównym jest religijnie uzasadnione miłosierdzie,
przeciwstawione literze religijnego Prawa. Autorka raz jeszcze opowiada się po stronie
tych, co pierwszą wartość przekładają nad drugą.
Trzy nowele z roku 1890 - Dym, Józefowa i Nasza szkapa - poszerzają
literacką "fenomenologię" śmierci o aspekty co prawda już wcześniej
zobrazowane, lecz teraz wystudiowane szczegółowiej. Wspólną ideą tych obrazów
jest ekspresja miłości, dokonująca się bądź to w przeżyciu śmierci
osoby kochanej (Dym, Nasza szkapa). bądź przez akceptację własnej śmierci
jako ofiary za drugą osobę (Józefowa)
W Dymie, rodzajowym obrazku z życia biednej wdowy i jej syna,
macierzyńskie szczęście zostaje nagle całkowicie i nieodwracalnie zburzone. Śmierć
ukochanego jedynaka - mimo że przeczuta przezeń w koszmarnym śnie - spada
na matkę jak cios ślepego losu. "Wdowa jak stała, tak skamieniała
słupem. Ani jednego krzyku nie wydały jej zmartwiałe usta. Tylko się siwe włosy
podniosły nad czołem, tylko rozszerzone źrenice zbielały jakby u trupa
nagłą jakąś zgrozą..." (t. 2, s. 274). Ból zostaje tu przedstawiony w
stanie czystym, w wymiarze nie tyle emocjonalnym, co raczej aksjologicznym. Dla
matki śmierć syna oznacza bowiem utratę wartości najwyższej i powoduje,
iż jej życie staje się jedynie oczekiwaniem na kres kończący rozłąkę
ze zmarłym. Epicka Nachgeschichte upewnia czytelnika, iż najgłębsza,
macierzyńska miłość ocala w sobie swój przedmiot, mimo iż realnie
przestaje on istnieć.
Akceptacja własnej śmierci jako ofiary dla drugiego stanowi ideową
pointę Józefowej. To "studium z natury" przedstawia - zdawałoby się,
niewiarygodną - historię małżeństwa tytułowej bohaterki, kobiety zdrowej, silnej
i pięknej, oraz jej niedołężnego męża. Uświęcony sakramentem
związek ma dla Józefowej wartość absolutną, w imię której wyrzeka się ona
własnych walorów, by w oczach otoczenia uzupełnić braki małżonka. Postawa
wyrzeczenia i ofiary z samej siebie osiąga kulminację w momencie agonii, w
przyjęciu śmierci, sprowadzonej na nią przypadkowo przez męża, a
potwierdzającej - jak bezskutecznie chciałaby o tym przekonać otoczenie - jego
"moc". Głosem swego narratorskiego rezonera Konopnicka podpowiada
czytelnikowi religijną motywację postawy Józefowej: "Małżeństwo bowiem ze
wszystkim co, podług jej pojęć, do niego należało, było przedmiotem jej
religijnego niemal kultu" (t. 2, s. 282). "Posępny triumf" w oczach umierającej
zdaje się dowodzić, iż za cenę własnego życia potrafiła ona dochować
wierności Prawu ("tak już... Pan Jezus postanowił..."), innemu niż to,
które narzuca człowiekowi przyroda (a które współcześnie - poza
rzeczywistością tekstu literackiego - Darwin nazwał doborem naturalnym). W losie swej
bohaterki Konopnicka zaznacza rys tragiczności, choć nie zostaje on
wyeksponowany. Tragiczność rodzi się w duszy człowieka rozdartego pomiędzy
Prawem moralnym a potrzebą samorealizacji, współdeterminowaną przez własną
tożsamość psychofizyczną jednostki oraz społeczną normę.
Społeczny, międzyosobowy wymiar umierania pokazuje Konopnicka w Naszej
szkapie. W kolejne stadia tego fenomenu: chorobę, śmierć i pogrzeb wplata
autorka współbieżny motyw ofiary, jaką dla ratowania żony i matki ponoszą
jej najbliżsi. Miłość wyrażająca się w samowyrzeczeniu realizuje się
tu poprzez rzeczy, a więc w materialnej sferze ludzkiego życia. Gradacja
użytkowej i emocjonalnej wartości dobytku, którego rodzina Mostowiaków
stopniowo się wyzbywa - od łóżka dzieci aż do ukochanego konia -
odzwierciedla także proces oswajania się i godzenia z odejściem najdroższej osoby.
Konopnicka różnicuje ów proces w zależności od samowiedzy i
doświadczenia postaci. W przypadku męża jest to pełna świadomość dokonującej się
tragedii. Dla dzieci natomiast wszystkie jej stadia pozostają jakby poza
ich świadomością, która nie ogarnia tak abstrakcyjnych zjawisk jak
śmierć, postrzega zaś przede wszystkim konkrety i na nich uczy się gorzkiej
wiedzy o nietrwałości ludzkiego życia. Podobnie jak to było w Martwej naturze,
także Nasza szkapa pokazuje inicjację dzieci w tajemnicę śmierci.
Rzeczą nową jest tu natomiast - we wcześniejszych utworach nieobecny -
pierwiastek ludyczny. Zabawa w obliczu śmierci wyraża nie tylko wolę życia, lecz
bezwiednie służy osłonięciu niepojętego mysterium mortis. Do rangi
symbolu urasta pogrzeb, który osierocone dzieci przekształcają w "prawdziwy
tryumfalny pochód":
Najpierw kroczył Piotruś nie patrzący drogi, nadeptując małe, świeże,
z żółtego piasku sypane grobki dziecięce, ile razy się na wóz
obejrzał. [...] Wóz toczył się z wolna, to podnosząc się, to opadając na
zapadłych grobach, a za nami z głuchym, coraz głuchszym łoskotem padała
ziemia na matczyną trumnę. (t. 2, s. 366)
Serię szczegółowszych studiów Konopnickiej nad śmiercią z lat
1887-1891 zamyka - nie włączona do cyklu Na drodze - trzecia (po szkicu Z
cmentarzy i obrazie W dolinie Skawy) próba syntetycznego ujęcia zjawiska,
zrealizowana w noweli Officium tenebrarum. Nokturn drugi. Inaczej niż w większości
wcześniejszych utworów, gdzie w centrum zainteresowania autorki znajdował
się prosty człowiek z ludu, to "drobne studium psychologiczne" poddaje
wiwisekcji duszę zakonnika, który z woli matki poświęcił się Bogu.
Odprawiający w mniszej wspólnocie podczas Wielkiego Tygodnia nabożeństwo
tytułowej ciemnej jutrzni brat Rafał wspomina bolesne doświadczenia swego
dzieciństwa i młodości: tragiczną śmierć ojca, śmierć matki oraz swoją
wokację do stanu duchownego. Wspomnienie to, w subtelny sposób zestrojone z
treścią lekcyj odczytywanych podczas nabożeństwa (które mówią o
rozlicznych utrapieniach ludzkiego życia), stopniowo przygotowuje go do innego
doświadczenia. Oto bowiem zamknięte do tej pory "okno" jego duszy otwiera się na
inną rzeczywistość, tę, o której mówią docierające doń słowa
psalmów: "Labor est ante me. Praca jest przede mną. [...] Quia inflammatum est
cor meum et renes mei commoti sunt. Albowiem rozgorzało serce moje, a
wnętrzności moje są poruszone" (t. 2, s. 421). Wewnętrznie ogołocony z myśli
światowych, poprzez doświadczenie chaosu, "bezdni tragicznej", przepaści,
otchłani, brat Rafał rozpoznaje swój los jako udział w "wiekuistym
rozdarciu między materią a duchem" (s. 422). Otwarty na rzeczywistość, która go
przerasta, zakonnik oddaje się jej do dyspozycji i w sensie duchowym umiera
dla świata. Za św. Pawłem czy św. Teresą, wielkimi mistykami
chrześcijaństwa, bohater Konopnickiej mógłby powiedzieć: "Pragnę być rozwiązanym
z więzów ciała", "O Boże mój, umieram, że umrzeć nie mogę". Ekstaza
mistyczna brata Rafała jest właśnie takim umieraniem dla świata i
narodzinami dla Boga:
Zdaje mu się, że ogląda własny swój bezkształt i własną swoją
bezprzestrzenność, jaką była, zanim się stał, i jaką znów będzie. [...]
Zdaje mu się, że tylko co umarł i że tak jeszcze oto widzi i słyszy to i
owo dokoła siebie. (s. 426)
Jest to jakby moment rozłączenia duszy od ciała. Nie bez powodu
pojawiają się w dalszym ciągu mistycznego monologu słowa: "Skończyło się" -
jakby powtórzenie Chrystusowego "Consummatum est". Następująca po nich
modlitwa Pater noster w intencji zmarłego przywołuje motyw Królestwa Bożego,
ku któremu podąża dusza wyzwolona z "więzów ciała". Doświadczenie
Psalmisty i doświadczenie Pascala wypełnia zmarły dla świata brat Rafał
pragnieniem połączenia się z Bogiem, który - jak mówią słowa szeptanego
przezeń psalmu - jest Panem dnia i nocy, dawcą życia i śmierci.
Brat Rafał w rzeczywistości nie umiera. Doświadcza jednak stanu, w
którym odsłania się przed nim najgłębsza prawda chrześcijańskiej
eschatologii. I właśnie ona jest w poszukiwaniach Konopnickiej punktem dojścia,
którym pisarka zamyka i wieńczy swą literacką fenomenologię śmierci
intensywnie opracowywaną od roku 1887. Nie znaczy to, oczywiście, że po roku 1891
motyw śmierci w jej prozie się nie pojawia. Ulega on jednak zasadniczej
zmianie: przestaje być głównym przedmiotem eksploracji myślowej i
składnikiem światopoglądu, podlega natomiast funkcjonalizacji jako li tylko element
fabuły. Historia "hrabiątka", które ginie na polu chwały, czy opowieść
o tym, "jak Suzin zginął", wykorzystują nieodkrywczy motyw heroicznej
śmierci za ojczyznę. Inny wariant - śmierć herosa rolniczego trudu -
pokazuje Stacho Szafarczyk. Motyw samobójstwa, tak wnikliwie przedstawiony w
Joktonie i Dziadach, powraca w Kryście. W historii Bronki i "kulasa" Julka z
opowiadania Ze szkoły zrealizuje Konopnicka motyw cichej miłości odsłoniętej
dopiero przez śmierć chłopca. W Pannie Florentynie śmierć opuszczonej
przez córkę matki jedynie uwypukli "grzech" tytułowej bohaterki. Śmierć
jest, wreszcie, stale obecna w życiu zbiorowym normandzkich rybaków (Na
normandzkim brzegu, 1904).
*
“Nikt przed Sienkiewiczem nie dobył tyle życia z tego, co się wydaje -
zaprzeczeniem życia. Motyw bólu, motyw męki, motyw śmiertelnej ofiary
stał się w ręku jego potężnym środkiem ekspiacji, odkupienia i
wskrzeszającej wprost mocy”. - Te oto słowa autorki Martwej natury, W dolinie Skawy
oraz Officium tenebrarum zastosować by można do niej samej, do jej
obrazowania fenomenu, wobec którego każdy, kto o nim mówi - i człowiek, i pisarz
- znajduje się aż do końca na zewnątrz. Gdy jednak Sienkiewicz zazwyczaj
podporządkowuje śmierć etycznie bądź patriotycznie "krzepiącemu"
przesłaniu swego dzieła, Konopnicka patrzy na nią jako na "zdarzenie"
fundamentalne, dzięki któremu w ogóle możliwa jest ludzka egzystencja. Człowiek w
prozie Konopnickiej jest śmiertelny, jest bytem-ku-śmierci. Uwięziony w
ciele, na wzór św. Pawła i mistyków chrześcijańskich łaknie wyzwolenia
przez śmierć do rzeczywistości wiecznej. I na tę chwilę przygotowuje się
za życia. Dlatego zawsze ma ona dla niego wymiar etyczny, jako rozliczenie
ze światem, oraz religijny, jako przygotowanie do połączenia z Bogiem. W
ujmowaniu fenomenu śmierci bardzo często wykorzystuje pisarka sytuacje
wzięte "z natury", głównie z życia bohaterów ludowych. Tam bowiem znajduje
autentyczny, nie zsekularyzowany - jak w kulturze wysokiej - wzór mężnej
postawy człowieka wobec skończoności własnego bytu. Znamienny jest fakt, iż
w swych poszukiwaniach zmierza ona w tę samą stronę, ku której
współcześnie zwraca się Lew Tołstoj. Rok publikacji Śmierci Iwana Iljicza (1887)
zbiega się z pierwszymi obrazami umierania w nowelistyce Konopnickiej.
Jakikolwiek mógł- by być związek genetyczny obu kreacji, Konopnickiej
fenomenologię śmierci - zrealizowaną we wspaniałym poliptyku złożonym z
kilkunastu obrazów - uznać można za najgłębsze w naszej literaturze
postyczniowej studium zjawiska.
Poznawcze walory tego studium, nie dostrzeżone ani przez współczesnych,
ani przez późniejszych historyków literatury, w pełni potwierdzają tezę,
iż w opisie doświadczenia wewnętrznego jest Konopnicka mistrzynią. Co
więcej, z dzisiejszej perspektywy oryginalność jej wizji polega z jednej
strony na odrzuceniu sformułowanej przez pozytywizm i naturalizm
redukcjonistycznej koncepcji człowieka odartego z transcendencji, z drugiej zaś na
ukazaniu życia "od strony śmierci", tj. przez pryzmat fenomenu, który stanowi
niezbywalny składnik podmiotowości prawdziwie ludzkiej.