Rozdział XXIV
Kensei
Czyli
Sekret życia
AIDEN:
Jego piękne rysy zburzył grymas, coś pomiędzy bólem a złością. Kiedy Casidy usiadła na ogromnym fotelu obok wampira, wyglądała na bardzo zmęczoną… i zagubioną. Zająłem miejsce na jedynym wolnym miejscu, dość daleko od niej. Po raz pierwszy od wielu dni przypominała moją Cas. Nie była już tą agresywną dziewczyną, pragnącą poznać tajemnicę. Nie mogłem jej się dziwić, bądź co bądź, tajemnica dotyczyła tylko i wyłącznie jej życia. Teraz, gdy osiągnęła swój cel ogarnął ją niepokój. Czy bała się tego, co usłyszy? Anguish zacisnął powieki i westchnął ciężko.
-Słyszałaś może kiedyś legendę o „Kensei”? - Casidy zmarszczyła czoło, a po chwili pokręciła głową.
-Nie. - Jego wzrok spoczął na mnie.
- A czy ty słyszałeś młody Cullen'ie? - Kensei, kensei… Coś mi ta nazwa mówi. Nie byłem jednak w stanie sobie niczego przypomnieć.
-Nie, niestety nie. - Pokiwał głową ze zrozumieniem.
-Legenda o Kensei jest jedną z najstarszych, macie prawo jej nie znać. - Milczeliśmy w skupieniu. - Kensei od wieków przedstawiane było jako kamień. Niezwykły przedmiot o ogromnej mocy, miał uczynić z każdego wampira posiadającego go, niepokonanego wojownika. Najsilniejszego, ze wszystkich. - Casidy kiwnęła niezauważalnie głową. Wciąż nie rozumieliśmy, jaki to ma związek z nią. - Nikt nie wie, z czego powstał kamień, ani kto go stworzył. Wiadomo jedynie, że istnieje on do dziś… - Wziął głęboki wdech, zupełnie niepotrzebnie. - przechowany w ciele śmiertelnika. - Casidy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Anguish spojrzał na nią z litością. - Wszystkie złe rzeczy, które Ci się przydarzyły, są spowodowane właśnie tym. To Ty jesteś nosicielem, Casidy. - Zadrżała, ale nic nie powiedziała. Wpatrywała się tylko w przestrzeń martwym wzrokiem. Nie było już chyba nic, co mogłoby nią wstrząsnąć.
-Dlaczego właśnie ja? - Jej głos niezauważalnie zadrżał
- Wampir, który wykradł Kensei grupie nomadów, postanowił umieścić go w ciele dziecka o największym potencjale. Najwidoczniej, zawsze byłaś niezwykła.
-Grupie nomadów? - Zamrugała z niedowierzaniem.
-Może nie do końca. Są to te same wampiry, które tak bardzo chcą Cię złapać by…
- Zdobyć potężną siłę - Dokończyła za niego, zamykając oczy.
- Myślałaś, że człowiek naprawdę jest w stanie pokonać wampira, tylko poprzez ciężki trening? - Zaśmiał się ponuro. - Nie przeczę, że wiele przeszłaś, ale to Kensei daje Ci nieograniczone możliwości. Jak zapewne się domyślasz, wampir posiadający go, byłby niepokonany. - Pokój ogarnęła cisza. Nie była ani niezręczna, ani nawet swobodna. Opanowała nas ciężka, bolesna, wszechogarniająca cisza.
CASIDY:
Wszystko układało się w logiczną całość. Czułam, że tak właśnie powinno być, całe cierpienie powinno być zrzucone na mnie. Czyż nie zniosłam już tak wiele? Nowa informacja wcale nie powinna nic zmienić, dlaczego więc czułam się, jakbym stała nad przepaścią?
- Czego oni chcą? Po co im siła? - Bałam się tego pytania, gdyż odpowiedź na nie mogła obarczyć mnie jeszcze większą odpowiedzialnością. Anguish prychnął pogardliwie.
- Ich głównym celem, jest ujawnienie istnienia wampirów. Najpierw jednak, muszą zniszczyć Volturi.
-Dlaczego mieliby się ujawniać? Czyż nie jest im lepiej w ukryciu, z dala od ludzi? - Zmarszczyłam czoło.
- Nie zrozumiałaś mnie, Casidy. Oni nie pragną, by ludzie dowiedzieli się o ich istnieniu i zaakceptowali to. Nie, oni pragną przejąć kontrolę nad rasą ludzką. Chcą być dominującym gatunkiem - Prychnął ponownie, z jeszcze większym obrzydzeniem. Bez owijania w bawełnę zadałam najważniejsze dla mnie pytanie.
-Jak można zniszczyć kamień?
-Nie można. - Odpowiedział błyskawicznie. Zagryzłam wargi. Musi być sposób.
-A jeśli zginę, chociażby śmiercią naturalną, co się z nim stanie?
- Po pierwsze, nie zginiesz śmiercią naturalną. - Uśmiechnął się delikatnie. - Jesteś w tym momencie tak samo nieśmiertelna, co ja. - Uniosłam brwi.
-To nie możliwe. Urodziłam się i wciąż rosłam. Ciągle dojrzewałam. - Przewrócił oczami.
- I co w związku z tym? Kiedy dojrzałaś, równocześnie przestałaś się starzeć. - Z niedowierzaniem pokręciłam głową. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, jest to najmniej ważna kwestia.
- A jeśli umrę? Jeśli mnie zabiją?
- Można cię zabić tylko i wyłącznie przez wyjęcie Kensei. - Zamyślił się na chwilę, jakby szukał odpowiednich słów - Jest on czymś w rodzaju… twojego serca. Widzisz bliznę na swojej klatce piersiowej? - Automatycznie dotknęłam opuszkami palców wspomnianego miejsca.
- Ale czy, gdy kamień zostanie wyjęty, nie straci swoich właściwości?
-Nie, ale musi zostać jak najszybciej przekazany innemu nosicielowi.
- Dlaczego?
- Legenda mówi coś o anarchii. Nie do końca wiadomo o co chodzi, jednak radziłbym nie ryzykować. - Zaśmiał się niezbyt wesoło.
AIDEN:
Zastanawiałem się, dlaczego Casidy jest taka spokojna. Właśnie jakiś obcy wampir, o wyglądzie przygłupawego nastolatka powiedział jej, że ma w sobie kamień zamiast serca. W dodatku ów rzecz sprawia, że jest nieśmiertelna i kilka wampirów chce ją dorwać, by przejąć władzę nad ludźmi. Po raz kolejny przypomniało mi to kiepski horror.
- Mówiłeś, że wampir, który posiada Kensei jest niepokonany. Dlaczego więc ja nie mam większej siły niż ludzie?
-Po raz kolejny opacznie mnie zrozumiałaś, Casidy. - Pokręcił głową - Kamień nie daje mocy w prezencie, tylko… jakby to ująć… stwarza większe możliwości nosicielowi. - Zmarszczyła brwi. Oboje nie mieliśmy pojęcia, co ma na myśli. Nasze miny musiały na to wskazywać.
-No dobrze, wyobraź sobie, że człowiek zużywa tylko dwa procent potencjału swojego mózgu. Nosiciel jest w stanie, po odpowiednim treningu, wykorzystać sto procent. Na tym właśnie polega siła Kensei. Gdyby nie on, twój trening nie przyniósłby takich rezultatów. - Pokiwał głową, z wyrazem triumfu na twarzy. Casidy westchnęła ciężko. Wydawało mi się, że powaga sytuacji jeszcze do niej nie dotarła. Wpatrywała się oczami bez wyrazu w przestrzeń, głęboko nad czymś rozmyślając. Bawiła się bezwiednie medalionem. Nagle otworzyła szeroko oczy.
-W ostateczności użyj…. W ostateczności… w ostatecz… - Spojrzała szybko na swój dekolt i wyciągnęła naszyjnik. Dwoma zgrabnymi ruchami otworzyła go. Nie widziałem, co jest w środku.
- Twój wujek naprawdę bardzo nie chciał, żebyś została wampirem. - Wciąż bez słowa wpatrywała się w zawartość medalionu. - Niedługo po przemianie przybył tu wraz z Anthonym. Opowiedziałem mu wszystko. Uważał, że dasz sobie radę, niestety nie mógł zostawić Cię bez zabezpieczenia. - Wstałem i przeszedłem przez komnatę. Usiadłem na skraju jej fotela. W środku medalionu znajdowała się lekko srebrzysta ciecz. Natychmiast zrozumiałem, że to jad.
-Czy nie byłoby to najlepszym wyjściem? - Zapytałem Anguisha wprost.- Po prostu zamienić ją w wampira?
- Ach, nie do końca. - Pokręcił przecząco głową. - Widzisz, stałaby się wtedy najsilniejszym wampirem na ziemi, a to mogłoby sprowadzić na nią jeszcze więcej kłopotów. Wielu próbowałoby ją wykorzystać do swoich celów, inni chcieliby ją zgładzić. - Casidy zamknęła wieczko i zamknęła oczy.
- Jaki mam wybór, Raven?
- Więc, możesz zmienić się w wampira, co chwilowo rozwiązałoby Twoje problemy. Możesz po prostu dać im się złapać teraz i pozwolić zginąć wielu ludziom. Możesz również robić to, co dotychczas- bronić się jako człowiek. - błyskawicznie wstała.
- Czy, w razie czego, mogę liczyć na Twoją pomoc?
-Oczywiście. - Pokiwał głową z uśmiechem.
-Dobrze więc, Aiden? - Skinąłem lekko i ruszyliśmy w stronę drzwi.
-Casidy?
-Tak?
-Uważaj na siebie. - Uśmiechnęła się ponuro otwierając drewniane drzwi.
W drodze powrotnej była milcząca, bardziej niż kiedykolwiek. Z nieba deszcz lał się strumieniami, droga była ledwo widoczna. Na szczęście nie odwołano lotu. Siedzieliśmy więc w ciepłym samolocie, pośród śpiących ludzi.
-Casidy, Nie jesteś zmęczona?- Wyrwałem ją z zamyślenia. Zamrugała kilka razy
-Nie, nie- Zwykle pewnie by zażartowała, tym razem nie miała siły nawet na to. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Pocałowałem ją w policzek. Romantyczny gest nie zaszkodzi. Uśmiechnęła się do mnie lekko i powiedziała z poważną miną.
-Od jutra zaczynam trening
-Słucham? - Zmarszczyłem brwi. Jej twarz wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby należała do staruszki.
- Muszę poważnie wziąć się za trening, jeśli chcę to przetrwać. Em mi pomoże - Pokiwała gorliwie głową.
-Pozwól mojej rodzinie się Tobą zaopiekować.
-Nie odwiodę was od zamiaru pomagania mi, więc dobrze. Możecie mnie ochraniać, ale nie mogę być słaba, bo wszystko zepsuję. - Pokręciłem głową.
-Casidy, jesteś silniejsza niż wiele wampirów. To naprawdę wystarczy. - spojrzała na mnie z bólem w oczach.
- Myślałam, że chodzi o coś błahego, a nie o życie milionów ludzi. - Skrzywiła się.- Nie darzę również sympatią Volturi, ale zgładzenie ich nie jest najlepszym pomysłem. - Wiedziałem, że ma rację, ale znając ją, mówiąc „trening” miała na myśli „ zamęczanie się na śmierć”. Przynajmniej teoretycznie.
Gdy byliśmy już w domu postanowiliśmy opowiedzieć o wszystkim reszcie rodziny. Od samego początku, włączając w to jej wujka, Anthony'ego, Kensei i grupę wampirów. Esme wyglądała na bliską płaczu, oczy Alice przypominały dwa spodki. Nawet Em był trochę zszokowany. Reszta zachowała pozorny spokój.
-Emmet, Jazz, pomożecie mi w treningu? - Spytała Cas, przerywając ciszę. Kiwnęli tylko głową.
-A ty, Edwardzie? - Spojrzał na nią zaskoczony
-W czym miałbym Ci pomóc? Nie jestem najlepszy w walce.
-Chodziło mi raczej o trening psychiczny. Muszę odpierać także ataki umysłowe.
-Rozumiem. Sądzę, że jestem w stanie Ci pomóc.
-Czy nie mogłabyś… - Alice zawahała się.- zostać po prostu…. Jedną z nas? - Spojrzała na mnie, w obawie, że zaprotestuje.
-Uczynienie ze mnie najsilniejszego wampira nie jest rozsądnym posunięciem - Uśmiechnęła się nieznacznie, a Alice zaśmiała się ponuro.
-Jest może coś, czego potrzebujesz? Cokolwiek? - Esme przybrała swój matczyny ton głosu.
-Jestem tak głodna, że zjadłabym nawet grizzly, więc… - Złapała się za brzuch, który potwornie zaburczał. Esme parsknęła śmiechem i skierowała się do kuchni.
Po posiłku zasnęła na kanapie, wziąłem ją więc na ręce i położyłem na moim łóżku. Poprawka, na łóżku Belli. Dawno nie widziałem, żeby spała tak… ludzko. Wierciła się potwornie i mamrotała coś przez sen, jednak gdy wstała rano wyglądała na bardziej wypoczętą niż zazwyczaj. Myślałem, że coś się zmieni. Będzie chodzić zasępiona i użalać się nad swoim życiem. Nie miałbym jej tego za złe. Ubrała się szybko, zjadła śniadanie i stała przed samochodem tupiąc nogą.
- Rusz tyłek Cullen, bo tu korzenie zapuszczę! - Wołała ze skrzywioną miną. - Jezuu, to słońce mnie zabija! - Zasłaniała ręką oczy.
-Opanuj się, Cas.
-Och, zapomniałam, przecież to Twoja kwestia, pijaweczko - Parsknęła śmiechem, gdy otwierałem jej drzwi- Od tej pory wiedziałem na pewno, że wróciła moja Casidy.